Zdrowie, energia, lekkość. Błonnikowy program dla jelit - Will Bulsiewicz - ebook

Zdrowie, energia, lekkość. Błonnikowy program dla jelit ebook

Bulsiewicz Will

4,4

Opis

Jeśli, podobnie jak miliony innych osób, masz problemy trawienne, nadwrażliwość na niektóre pokarmy lub cierpisz na chorobę autoimmunologiczną, poznaj książkę, która oferuje pomoc w usunięciu lub złagodzeniu trapiących cię dolegliwości. Zabierze cię ona w podróż po świecie fascynujących odkryć naukowych, udowodniając, że możesz żyć zdrowiej, a co za tym idzie – szczęśliwiej. Potraktuj naukę jak kompas, który doprowadzi cię do lepszego życia, a za przewodnika weź autora tej książki, gastroenterologa, który w swojej praktyce lekarskiej pomógł już tysiącom osób.

Opracowany przez niego Błonnikowy program dla jelit to nie tylko plan leczenia, ale sposób na życie, który pozwoli ci odkryć samego siebie w najzdrowszej postaci.

Dzięki temu poradnikowi dowiesz się:

• jak wspomóc utratę wagi,

• jak poprawić działanie układu odpornościowego,

• jak zmniejszyć wrażliwość pokarmową,

• jak obniżyć poziom cholesterolu, a nawet… zapobiec rakowi.

28-dniowy program szybkiego startu i ponad 65 przepisów nauczą cię zdrowego i świadomego odżywiania, a dzięki zdobytej wiedzy będziesz w stanie skutecznie zatroszczyć się o swój dobrostan, dopasowując kulinarne propozycje autora do własnych potrzeb. Oto plan, jak już dziś rozpocząć turbodoładowanie jelit, które da ci zdrowie na całe życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Nota od Tłu­maczki

Nota od Tłu­maczki

Książka, którą trzy­masz w ręce, powstała z myślą o czy­tel­ni­kach zain­te­re­so­wa­nych pozna­niem sku­tecz­nej stra­te­gii die­te­tycz­nej, która mia­łaby dobro­czynny wpływ na pro­cesy tra­wienne, byłaby dosto­so­wana do indy­wi­du­al­nych potrzeb i poparta bada­niami nauko­wymi. Zdro­wie, ener­gia, lek­kość pro­po­nuje nowy styl odży­wia­nia się, w któ­rym szcze­gólną uwagę poświęca się mikro­bio­cie oraz pro­duk­tom wspie­ra­ją­cym jej dobro­stan, w tym błon­ni­kowi.

Pro­po­zy­cja dr. Bul­sie­wi­cza jest naprawdę pocią­ga­jąca (pró­bo­wa­łam!) – choć możemy uśmiech­nąć się pod nosem, czy­ta­jąc na przy­kład o „zepsu­tym”, czyli zsia­dłym, mleku albo o wzbu­dza­ją­cych zachwyt autora kiszon­kach i chle­bie na zakwa­sie. Dla nas te pro­dukty są oczy­wi­stym skład­ni­kiem diety. Prawdą jest też, że nie­które pro­dukty pole­cane przez dr. Bul­sie­wi­cza są dość trudno dostępne w Pol­sce: nie wszę­dzie kupimy eda­mame czy natto, nie wspo­mi­na­jąc już o bul­wach jicama. Nie zawsze będziemy mieli moż­li­wość prze­bie­rać wśród wszyst­kich barw i sma­ków pasty miso (choć wiele inter­ne­to­wych skle­pów ma ten pro­dukt w swo­jej ofer­cie), selera nacio­wego nie sprze­daje się u nas na kilo­gramy, nie spo­tka­łam się też z wiel­kimi pusz­kami pie­czo­nych pomi­do­rów. Ale, jak nad­mie­nia sam autor, mamy trak­to­wać jego pro­gram jako pewien zbiór wska­zó­wek i mody­fi­ko­wać go wedle swo­jego gustu i potrzeb, a nie brać dosłow­nie.

Muszę wytłu­ma­czyć się jesz­cze z kilku decy­zji trans­la­tor­skich. W ory­gi­nal­nym tek­ście zasto­so­wano uncje i funty. Prze­li­czy­łam wszystko na kilo­gramy, gramy, litry i mili­li­try, zda­jąc sobie przy tym sprawę, że otrzy­many wynik może wyglą­dać nieco oso­bli­wie i nie przy­sta­wać do zwy­cza­jo­wych wag czy obję­to­ści pro­duk­tów ofe­ro­wa­nych na rynku. Chcia­łam jed­nak, by czy­tel­nicy mieli poję­cie, o jakie ilo­ści auto­rowi cho­dzi. Zwy­kle sto­so­wa­łam przy­bli­że­nia bądź rze­czy­wi­stą wagę sprze­da­wa­nych u nas towa­rów, np. puszki cie­cie­rzycy.

Tłu­ma­cząc wska­zówki doty­czące goto­wa­nia potraw, trak­to­wa­łam je tak, jakby odno­siły się do goto­wa­nia na kuchence gazo­wej. Sama taką mam, więc było to dla mnie natu­ralne. Nie sądzę jed­nak, aby sta­no­wiło to pro­blem dla użyt­kow­ni­ków płyt induk­cyj­nych.

Gdzie uzna­łam to za konieczne lub przy­datne, zasto­so­wa­łam przy­pisy, które wyja­śniają pewne sprawy lub podają dodat­kowe wska­zówki. Sama uwiel­biam goto­wać, więc cza­sem trudno mi było powstrzy­mać się od wtrą­ce­nia kilku kuli­nar­nych gro­szy…

Na koniec pozo­staje mi życzyć wszyst­kim dobrej lek­tury i – smacz­nego!

Zuzanna Jaku­bow­ska-Vor­brich

Nota od Autora

Nota od Autora

Drodzy Przy­ja­ciele,

pisa­łem tę książkę z zamia­rem wypra­wie­nia was w podróż, która zmieni wasze życie. Chcę, aby­ście byli zdrowsi i szczę­śliwsi – i szcze­rze wie­rzę, że te strony będą prze­wod­ni­kiem, który dopro­wa­dzi was do celu.

Mój zamiar mogłem zre­ali­zo­wać tylko w jeden spo­sób: czy­niąc z tej książki hołd dla odkryć nauko­wych. Chcemy, by prawa natury dzia­łały na naszą korzyść, nie zaś prze­ciwko nam. To nauka jest kom­pa­sem, któ­rym powin­ni­śmy się kie­ro­wać. Mówię o tym, gdyż zapewne uzna­cie tę książkę – taką mam nadzieję – za lek­turę lekką i zabawną, ale gdy­by­ście tylko zaj­rzeli za kulisy, odkry­li­by­ście, że za tym, co napi­sa­łem, stoją wyniki ponad 600 badań nauko­wych. To wła­śnie rze­telna, aktu­alna wie­dza naukowa spra­wia, że uta­len­to­wani bada­cze i leka­rze jed­nym gło­sem udzie­lają tej książce popar­cia. Źró­dła, z któ­rych korzy­stam, a także dodat­kowe infor­ma­cje doty­czące mojego podej­ścia opar­tego na dowo­dach nauko­wych znaj­dzie­cie na por­talu www.the­plant­fed­gut.com/rese­arch.

Pamię­taj­cie: błon­ni­kowy pro­gram dla zdro­wych jelit nie jest ani doraź­nym roz­wią­za­niem pro­ble­mów tra­wien­nych, ani też kolejną dietą. To nowy styl życia, który przy­nosi wam zdro­wie. W nie­któ­rych przy­pad­kach zmiana stylu życia działa naj­le­piej, gdy jest skro­jona na miarę potrzeb danego czło­wieka i jego bio­in­dy­wi­du­al­no­ści. Dla­tego też wdra­ża­nie zale­ceń zawar­tych w tej książce powinno odby­wać się pod okiem wykwa­li­fi­ko­wa­nego leka­rza – tylko takie podej­ście zagwa­ran­tuje bowiem, że zamiesz­czone w niej suge­stie zostaną dosto­so­wane do waszych kon­kret­nych potrzeb.

Moż­liwe, że po prze­czy­ta­niu tej książki będzie­cie chcieli ze mną poroz­ma­wiać lub zasię­gnąć mojej porady. Ser­decz­nie do tego zachę­cam. Odwiedź­cie mnie na por­talu www.the­plant­fed­gut.com – znaj­dzie­cie tam pod­ca­sty, blog, linki do moich kana­łów w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, dar­mowy new­slet­ter i kurs online. Wszyst­kie te mate­riały pomogą wam roz­sze­rzyć wie­dzę na zaj­mu­jący nas temat.

A zatem ruszajmy naprzód po zdro­wie i szczę­ście!

Wpro­wa­dze­nie

Wpro­wa­dze­nie

Gdy Leslie przy­szła do mojego gabi­netu, była wyczer­pana i zde­spe­ro­wana. W wieku 36 lat czuła się tak, jakby dobi­jała osiem­dzie­siątki. Miała nad­wagę – ten­den­cja do tycia poja­wiła się u niej jesz­cze przed trzy­dziestką, gdy przyj­mo­wała mino­cy­klinę, anty­bio­tyk sto­so­wany do zwal­cza­nia trą­dziku. Dzień w dzień zma­gała się z poczu­ciem zmę­cze­nia, bez­sen­no­ścią, bra­kiem ener­gii i moty­wa­cji do dzia­ła­nia. Jej skórę pokry­wała wysypka, miała prze­rze­dzone włosy i nękały ją upo­rczywe bie­gunki. Jakby tego było mało, cier­piała na liczne scho­rze­nia: zespół jelita draż­li­wego, cukrzycę typu 2, hiper­li­pi­de­mię1, cho­robę Hashi­moto i zabu­rze­nia lękowe.

Leslie była już u kilku innych gastro­en­te­ro­lo­gów, krę­ga­rza, endo­kry­no­loga i spe­cja­li­sty od medy­cyny funk­cjo­nal­nej, każą­cego sobie słono pła­cić. Była sko­ło­wana i sfru­stro­wana sprzecz­nymi zale­ce­niami. Miała 36 lat, a zaży­wała 4 różne leki i 10 suple­men­tów diety na dokładkę.

– Nie takie życie sobie wyma­rzy­łam – powie­działa mi pod­czas pierw­szej wizyty. – Jestem sta­now­czo za młoda na to, by czuć się tak staro.

Jej roz­go­ry­cze­nie wyni­kało przede wszyst­kim z tego, że nie wie­działa, co wła­ści­wie powinna jeść. Coś, co powinno być pro­ste, stało się nagle tak bar­dzo skom­pli­ko­wane! Zanim prze­kro­czyła trzy­dziestkę, zaczęła sto­so­wać dietę paleo, żeby zrzu­cić zbędne kilo­gramy, ale szybko zmie­niła ją na Whole30. Przez krótki czas czuła się lepiej, kiedy jed­nak męcz­li­wość i tycie zaczęły powoli wra­cać, roz­pacz­li­wie szu­kała nowych roz­wią­zań żywie­nio­wych. Spró­bo­wała wyeli­mi­no­wać kwasy fitowe i lek­tyny. Od nie­mal 10 lat uni­kała glu­tenu, zanim zaś poja­wiła się u mnie w gabi­ne­cie, cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wała ze zbóż, roślin strącz­ko­wych i psian­ko­wa­tych oraz pro­duk­tów mlecz­nych. Jej jadło­spis – bar­dzo mono­tonny – skła­dał się nie­mal wyłącz­nie z rukoli, awo­kado, mięsa zwie­rząt swo­bod­nie wypa­sa­nych i bulionu kola­ge­no­wego. Cza­sami spraw­dzała, jak się poczuje po fasoli czy chle­bie peł­no­ziar­ni­stym, lecz pro­dukty te wywo­ły­wały u niej wzdę­cia i gazy, a die­te­tyczni guru, któ­rych się słu­chała, twier­dzili, że to dowód na stan zapalny w jej orga­ni­zmie.

– Osza­leć można! – wykrzyk­nęła. – Sto­suję się do zale­ceń tych spe­cja­li­stów bar­dzo skru­pu­lat­nie, robię wszystko, co mi każą, po czym czuję się gorzej niż kie­dy­kol­wiek, a do tego chudnę i tyję na prze­mian!

Rezy­gna­cja z każ­dego kolej­nego pro­duktu przy­no­siła co naj­wy­żej chwi­lową ulgę, po czym pro­blemy wra­cały. Kro­plą, która prze­lała czarę gory­czy, był moment, gdy Leslie zde­cy­do­wała się na dietę keto­ge­niczną, licząc na to, że wresz­cie zeszczu­pleje. W rezul­ta­cie gnę­biące ją bie­gunki zaostrzyły się jak ni­gdy dotąd.

Sie­działa zgar­biona, z łok­ciami na kola­nach, i patrzyła w pod­łogę oczami peł­nymi łez. Przy­su­ną­łem swoje krze­sło bli­żej i pochy­li­łem się, by spoj­rzeć jej w twarz. „Leslie, wszystko będzie dobrze. Wycią­gniemy cię z tego. – Pod­nio­sła głowę z bły­skiem nadziei w oczach. – Dosko­nale rozu­miem twoją fru­stra­cję – cią­gną­łem. – Z punktu widze­nia osób, które po pro­stu chcą się poczuć lepiej, przez całe dzieje ludz­ko­ści ni­gdy nie było gor­szego okresu niż teraz. Zbyt wielu eks­per­tów mówi za dużo róż­nych rze­czy. Chciał­bym, żebyś mi zaufała. Skoro tu przy­szłaś, to zna­czy, że doszłaś już do ściany. Od dziś zaczniemy wszystko od nowa, zasto­su­jemy świeże podej­ście. Dzięki niemu poczu­jesz się lepiej i znowu będziesz praw­dziwą sobą, taką jak daw­niej”.

Przez następne mie­siące pra­co­wa­li­śmy z Leslie ramię w ramię, wpro­wa­dza­jąc poważne zmiany w jej nawy­kach żywie­nio­wych. Odsta­wi­li­śmy pra­wie wszyst­kie suple­menty i powoli przy­wró­ci­li­śmy w jej jadło­spi­sie róż­no­rod­ność. Pro­dukty, któ­rych jej zabra­niano, z powro­tem poja­wiły się na stole – o wła­ści­wym cza­sie i we wła­ści­wej ilo­ści. Kobie­cie znowu zasma­ko­wało jedze­nie, po raz pierw­szy od lat. Poprzed­nia restryk­cyjna dieta była wyma­ga­jąca, nudna i nie­sku­teczna. Leslie poże­gnała się z bulio­nem kola­ge­no­wym i ogra­ni­czyła mięso, zara­zem zwięk­sza­jąc ilość spo­ży­wa­nych owo­ców, warzyw, a nawet pro­duk­tów peł­no­ziar­ni­stych. Sztuczne sło­dziki i żyw­ność wyso­ko­prze­two­rzona poszły w odstawkę. Do menu wró­ciła fasola! Nie zawsze było łatwo, ale prze­szli­śmy przez to wspól­nie.

W cen­trum nowego podej­ścia znaj­do­wały się rośliny bogate w błon­nik: owoce, warzywa, pro­dukty peł­no­ziar­ni­ste, fasola i inne rośliny strącz­kowe. Ale dla­czego błon­nik? Jak dowiesz się z tej książki, błon­nik to klucz do zdro­wia jelit, a praw­dzi­wie zdrowy prze­wód pokar­mowy jest źró­dłem zdro­wia całego orga­ni­zmu: od układu ser­cowo-naczy­nio­wego, przez mózg, po gospo­darkę hor­mo­nalną. Taka jest potęga błon­nika.

Gdy Leslie zosta­wiła pro­blemy za sobą i przy­zwy­cza­iła się do nowego stylu życia, zaczęła try­skać ener­gią. Wielką radość spra­wiało jej eks­pe­ry­men­to­wa­nie ze skład­ni­kami, które wcze­śniej eli­mi­no­wała. Teraz dokład­nie wie­działa, na które pro­dukty musi uwa­żać, i umiała uczy­nić z nich stały ele­ment swo­jej diety, po pro­stu zwra­ca­jąc uwagę na wiel­kość por­cji. Ni stąd, ni zowąd zgu­biła 6 kilo­gra­mów. W mię­dzy­cza­sie „błon­ni­kowe paliwo” spo­wo­do­wało u niej cof­nię­cie się obja­wów cukrzycy i potężny spa­dek poziomu złego cho­le­ste­rolu. Mogła zmniej­szyć dawkę leków na tar­czycę, a jej jelita znów pra­co­wały pra­wi­dłowo. Naj­lep­sze jed­nak jest to, w końcu czuła się sobą: była oży­wiona, opty­mi­stycz­nie nasta­wiona i z entu­zja­zmem patrzyła w przy­szłość.

Błon­ni­kowy pro­gram może pomóc ci zwal­czyć dowolne pro­blemy, z któ­rymi się zma­gasz – nie­za­leż­nie od tego, czy będzie to nad­waga, zabu­rze­nia hor­mo­nalne czy kło­poty tra­wienne – po pro­stu pozwoli ci się lepiej poczuć we wła­snej skó­rze. Wiem to, gdyż widzia­łem ten pro­ces u Leslie i setek innych pacjen­tów, któ­rzy przy­szli do mnie po radę. Teraz twoja kolej.

Błon­ni­kowy pro­gram

Być może jesteś jedną z wielu osób, które mają pro­blemy z prze­wo­dem pokar­mo­wym: zgagę, bóle brzu­cha, gazy i wzdę­cia, bie­gunki, zapar­cia. Wiem, że w samych Sta­nach Zjed­no­czo­nych jest was co naj­mniej 70 milio­nów – gdyż zale­d­wie przed kilku laty sam zamie­ści­łem te dane w „Gastro­en­te­ro­logy”, naj­waż­niej­szym ame­ry­kań­skim perio­dyku nauko­wym publi­ku­ją­cym arty­kuły z dzie­dziny, w któ­rej się spe­cja­li­zuję. Nie ulega kwe­stii, że dobro­stan układu tra­wien­nego zależy od tego, co spo­ży­wasz. Nie­stety, więk­szość rad popu­lar­nych „eks­per­tów” jest cał­ko­wi­cie nie­wła­ściwa. Zmę­czyło mnie już to wszech­obecne zachwa­la­nie bulionu kola­ge­no­wego i mięsa zwie­rząt swo­bod­nie wypa­sa­nych jako leku na chore jelita. Nie znaj­dziesz badań nauko­wych, które by to potwier­dzały, nawet naj­mar­niej­szych. Mój pro­gram zamiast porad opar­tych na modzie i pseu­do­nauce ofe­ruje ci podej­ście naukowe, które naprawdę uzdrowi twój układ tra­wienny, przy­wo­łu­jąc twoją mikro­biotę do porządku.

Czy masz wraż­liwy żołą­dek? Czy masz kło­poty z tra­wie­niem nie­któ­rych pro­duk­tów, takich jak fasola, bro­kuły lub ziarna zawie­ra­jące glu­ten? Wraż­li­wość na skład­niki pokar­mowe stała się jed­nym z poważ­niej­szych pro­ble­mów zdro­wot­nych: około 20% świa­to­wej popu­la­cji cierpi na jakiś rodzaj nie­to­le­ran­cji pokar­mowej. Codzien­nie spo­ty­kam się z tym zja­wi­skiem w mojej kli­nice i chciał­bym podzie­lić się z tobą stra­te­gią, jaką opra­co­wa­łem, by pomóc moim pacjen­tom w dokład­nym usta­le­niu, które pro­dukty wywo­łują u nich nad­wraż­li­wość. Pokażę ci także, jak w łatwy spo­sób, krok po kroku, wpro­wa­dzić te pro­dukty z powro­tem do jadło­spisu, by pozbyć się nad­wraż­li­wo­ści i znów roz­ko­szo­wać się ich sma­kiem.

Jeśli zaś jesteś jedną z wielu osób bory­ka­ją­cych się z cho­ro­bami auto­im­mu­no­lo­gicz­nymi, ta książka jest rów­nież dla cie­bie. Sie­dem­dzie­siąt pro­cent układu odpor­no­ścio­wego znaj­duje się w ukła­dzie tra­wien­nym – od mikro­bioty jeli­to­wej dzieli go dosłow­nie jedna war­stwa komó­rek. Ciężko je od sie­bie odse­pa­ro­wać; cho­rują i zdro­wieją razem. Jeżeli zadbasz o mikro­florę, zara­zem popra­wisz dzia­ła­nie sys­temu odpor­no­ścio­wego.

Czy cho­ru­jesz na serce, na raka, prze­sze­dłeś udar lub cier­pisz na cho­robę Alzhe­imera? Może te scho­rze­nia dotknęły kogoś z two­ich bli­skich? To zale­d­wie kilka spo­śród nie­bez­piecz­nych, aż nazbyt powszech­nych cho­rób, któ­rych skutki można zła­go­dzić dzięki niniej­szemu pro­gra­mowi. Błon­ni­kowa stra­te­gia pomaga nie tylko przy pro­ble­mach tra­wien­nych. Prawdę mówiąc, to jedyny plan die­te­tyczny o potwier­dzo­nym naukowo lecz­ni­czym wpły­wie na cho­roby serca.

Być może nie narze­kasz na zdro­wie i chciał­byś, aby tak pozo­stało. To rów­nież moja sytu­acja. Nie zawsze było tak dobrze, ale teraz, gdy wpro­wa­dzam w czyn wła­sne zale­ce­nia, czuję się fan­ta­stycz­nie. Schu­dłem nie­mal 25 kilo­gra­mów – ważę tyle, ile waży­łem w col­lege’u, i mam wra­że­nie, że wręcz odwró­ci­łem pro­ces sta­rze­nia. Nauka potwier­dza, że to moż­liwe. Pro­po­nuję ci jedyny pro­gram die­te­tyczny, dzięki któ­remu telo­mery się wydłu­żają – a są to te ele­menty naszych komó­rek, któ­rych skra­ca­nie się powo­duje sta­rze­nie się orga­ni­zmu. Sądzi się, że dłuż­sze telo­mery są rów­no­znaczne z wol­niej­szym sta­rze­niem się i mniej­szym ryzy­kiem zacho­ro­wa­nia na serce, raka, cho­robę Alzhe­imera czy Par­kin­sona.

Z tej książki dowiesz się, że twoja mikro­biota jest uni­ka­towa – jak odcisk palca. Nie ist­nieje więc dieta uni­wer­salna, korzystna dla każ­dego. Coś, co działa u innych, może wcale nie dzia­łać u cie­bie, a zależy to od indy­wi­du­al­nego składu szcze­pów bak­te­rii w jeli­tach. Jeśli potrak­tu­jesz mnie jako swo­jego leka­rza, men­tora i tre­nera stylu życia, prze­pro­wa­dzę cię przez sper­so­na­li­zo­wany pro­gram, skro­jony na miarę two­ich potrzeb i osta­tecz­nie wio­dący do zna­ko­mi­tego zdro­wia, na jakie zasłu­gu­jesz.

Ta książka jest uko­ro­no­wa­niem wie­dzy o zdro­wiu układu pokar­mo­wego, którą zdo­by­wa­łem przez 2 dekady, ciężko pra­cu­jąc, by zostać naj­lep­szym leka­rzem, jakim tylko mogę być. Za pomocą pro­gramu Cztery tygo­dnie z błon­ni­kiem pokażę ci, jak zasto­so­wać zdrową dietę, zdrowy styl życia i suple­menty wyso­kiej jako­ści, by usu­nąć przy­czyny tra­pią­cych cię pro­ble­mów zdro­wot­nych. To nie jest zwy­kły plan lecze­nia; to spo­sób na życie, który pozwoli ci odkryć samego sie­bie w naj­zdrow­szej postaci. Dole­gli­wo­ści znikną, twój lekarz dozna szoku, gdy wyrzu­cisz leki do kosza i będziesz pro­mie­nieć zdro­wiem, o jakim zawsze marzy­łeś.

Nie­stety, sys­temy opieki zdro­wot­nej zawo­dzą

Kiedy byłem młod­szy, do sza­leń­stwa dopro­wa­dzały mnie opi­nie, że ame­ry­kań­ska opieka zdro­wotna jest bez­na­dziejna. Bra­łem to mocno do sie­bie. Nie­trudno to zro­zu­mieć – przez 16 lat z peł­nym poświę­ce­niem haro­wa­łem jak wół, całą ener­gię prze­zna­cza­jąc na to, by stać się czę­ścią tego „bez­na­dziej­nego” sys­temu. Bra­łem gigan­tyczne pożyczki, by móc pójść do Van­der­bilt na stu­dia przed­me­dyczne, a potem do Geo­r­ge­town, by stu­dio­wać medy­cynę. Po stu­diach pra­co­wa­łem przez 6 dni w tygo­dniu, przy­cho­dząc do pracy przed wscho­dem słońca, a do domu – po zacho­dzie. Otrzy­my­wa­łem za to – według moich obli­czeń – płacę niż­szą od mini­mal­nej. Moja rodzina jeź­dziła na waka­cje, tym­cza­sem ja mia­łem dyżur w szpi­talu i nosi­łem bok­serki z poprzed­niego dnia, ponie­waż byłem zbyt zmę­czony, by nasta­wić pra­nie (ofi­cjal­nie ogła­szam, że już tak nie robię!).

Ale teraz wiem już, o co cho­dzi. Nie bez powodu Stany Zjed­no­czone zaj­mują 43. miej­sce na świe­cie, jeśli cho­dzi o prze­wi­dy­waną dłu­gość życia. Mamy sys­tem opieki zdro­wot­nej, w któ­rym świet­nie dia­gno­zuje się pacjen­tów, po czym pró­buje zwal­czyć pro­blemy za pomocą table­tek i tera­pii. Jasne, w pew­nych przy­pad­kach może to zła­go­dzić objawy lub spo­wol­nić postęp cho­roby, ale zawsze jakimś kosz­tem. To jest opieka cho­ro­bowa, a nie zdro­wotna. Leka­rze pra­wie w ogóle się nie sku­piają na zapo­bie­ga­niu cho­ro­bom. Wła­ści­wie tego nie robią.

Nie potra­fimy uznać, że efekt zaży­cia kilku mili­gra­mów lekar­stwa ni­gdy nie prze­wyż­szy skut­ków takiego czy innego odży­wia­nia. Prze­cięt­nie każdy z nas spo­żywa dzien­nie 1,36 kilo­grama żyw­no­ści. Uprasz­cza­jąc rachunki, daje to pół tony jedze­nia rocz­nie, a to zna­czy, że w ciągu życia kon­su­mu­jemy mniej wię­cej 40 ton. Jakimś cudem sys­tem opieki zdro­wot­nej nie chce przy­znać, że te 40 ton ma zna­cze­nie, ale powtó­rzę raz jesz­cze: parę mili­gra­mów leków ni­gdy nie będzie istot­niej­sze niż 40 ton jedze­nia. Jeśli zwle­kamy ze zmianą nawy­ków, póki nie zacho­ru­jemy, to zna­czy, że już prze­ga­pi­li­śmy naj­lep­szą oka­zję. Jak powie­dział Ben­ja­min Fran­klin: „Uncja pro­fi­lak­tyki jest warta tyle ile funt lecze­nia”.

Ujmę to pro­sto: czyn­ni­kiem warun­ku­ją­cym twoje zdro­wie na prze­strzeni całego życia są pro­dukty żyw­no­ściowe, po które się­gasz. Oka­zuje się, że dieta jest także czyn­ni­kiem warun­ku­ją­cym zdro­wie two­jej mikro­bioty. Innymi słowy, możesz kar­mić swój orga­nizm życio­daj­nym jedze­niem i czer­pać z tego korzy­ści w postaci lep­szego zdro­wia. Możesz też karać swój orga­nizm, poda­jąc mu tru­ci­zny uda­jące jedze­nie – i z każ­dym kęsem to zdro­wie tra­cić.

Nie­stety, ame­ry­kań­ski sys­tem opieki zdro­wot­nej igno­ruje rolę odży­wia­nia w zdro­wiu i cho­ro­bie. Pomyśl o edu­ka­cji medycz­nej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Stu­denci całymi mie­sią­cami uczą się niu­an­sów dzia­ła­nia środ­ków far­ma­ko­lo­gicz­nych, ale for­malne naucza­nie w dzie­dzi­nie odży­wia­nia zaj­muje rap­tem około 2 tygo­dni, albo i mniej. W moim przy­padku miało miej­sce na dru­gim roku stu­diów. Następ­nie minęło prze­szło 10 lat, zanim ukoń­czy­łem edu­ka­cję i sta­łem się dyplo­mo­wa­nym gastro­en­te­ro­lo­giem. I pod­czas tych 10 lat ani razu już nie wspo­mniano o odży­wia­niu.

A czy wiesz o tym, że nawet jeśli udzie­lam porad żywie­nio­wych, to nie wolno mi, jako gastro­en­te­ro­lo­gowi, wysta­wiać rachun­ków za czas, jaki na to poświę­cam? Nie zro­zum mnie źle; nie chcę przez to powie­dzieć: „Płać­cie mi wię­cej!”. Cho­dzi o to, że nasz sys­tem karze leka­rzy za to, iż prze­zna­czają swój czas na dys­ku­sje o odży­wia­niu. Dobrym przy­kła­dem będzie moja porad­nia. Mamy 3 leka­rzy i około 15 pra­cow­ni­ków. Ozna­cza to, że jestem oso­bi­ście odpo­wie­dzialny za zapew­nie­nie pen­sji 5 oso­bom, zanim sam ujrzę choćby 10 cen­tów. W tej sytu­acji czas, za który nie otrzy­muje się zapłaty, jest dość drogi. Co smutne, działa to odstra­sza­jąco na więk­szość leka­rzy, któ­rzy zaj­mują się medy­cyną żywie­nia.

Jeśli o mnie cho­dzi, kształ­tu­jąc swoją karierę, posta­no­wi­łem zapo­mnieć o pie­nią­dzach i zasa­dach, by robić to, co dla moich pacjen­tów naj­lep­sze. Gdy zakoń­czy­łem naukę i roz­po­czą­łem prak­tykę, pacjenci zada­wali mi pyta­nia, które dyk­to­wała im intu­icja: „Dok­to­rze B., co powi­nie­nem jeść, żeby nie mieć takich gazów?”; „Dok­to­rze, jakie pro­dukty zapo­bie­gają bie­gunce?”; „Mam wrzo­dzie­jące zapa­le­nie jelita gru­bego i tak się zasta­na­wiam, jaka dieta byłaby dla mnie naj­lep­sza?”. Mam silną wewnętrzną moty­wa­cję, by każdą osobę, która prze­kra­cza próg mojego gabi­netu, oto­czyć jak naj­lep­szą opieką, i nie zniósł­bym sytu­acji, w któ­rej ktoś zadaje mi podobne pyta­nie, a ja nie potra­fię udzie­lić porady.

Odpo­wie­dzi na powyż­sze pyta­nia szu­ka­łem w lite­ra­tu­rze medycz­nej, a tym­cza­sem seria wyda­rzeń, jakie zaszły w moim życiu oso­bi­stym, pozwo­liła mi zro­zu­mieć, jaki wpływ ma dieta na nasze zdro­wie. Byłem w szoku. To odkry­cie otwo­rzyło mi oczy. Zmo­ty­wo­wało mnie do cał­ko­wi­tej zmiany podej­ścia do medy­cyny i uwol­nie­nia się od sta­tus quo, by roz­po­cząć misję sze­rze­nia prawdy. I nie zamie­rzam prze­stać. To zbyt ważne, więc ludzie muszą usły­szeć, co mam im do powie­dze­nia.

Moja droga do lep­szego zdro­wia

Jestem face­tem, który zawsze ma jakiś plan pię­cio- i dzie­się­cio­letni i wie­rzy, że wszystko się uda. Ale ni­gdy nie prze­wi­dział­bym tego, że któ­re­goś dnia będę pro­mo­wał pro­gram zdro­wia jelit oparty na rośli­nach. Żeby zro­zu­mieć dla­czego, musi­cie mnie lepiej poznać.

Wycho­wa­łem się na kla­sycz­nej die­cie ame­ry­kań­skiej. Nie winię rodzi­ców – sądzę, że we wcze­snych latach 80. wycho­wy­wano tak więk­szość dzieci. W naszym domu codzien­nie jadało się Dori­tos i piło Pur­ple­sau­rus Rex Kool-Aid. Liczyła się przede wszyst­kim wygoda. Na stole czę­sto więc poja­wiały się Spa­ghet­tiOs z pul­pe­ci­kami, Chef Boy­ar­dee Ravioli i mro­żone bur­ri­tos2.

Gdy byłem w szkole śred­niej, rodzice roz­wie­dli się; mama pra­co­wała na pełny etat. Moi bra­cia i ja wra­ca­li­śmy z lek­cji, roz­pa­la­li­śmy grill gazowy i pie­kli­śmy sobie hot dogi. Sta­łem się ich kone­se­rem. Naj­lep­sze były te pro­du­ko­wane przez firmy Nathan’s Famous i Hebrew Natio­nal, ale jeśli udało nam się dostać hot dogi lokal­nej marki Hof­mann, sma­ko­wały nie­mal rów­nie dobrze.

Zanim przejdę dalej, chciał­bym się cof­nąć o krok i uho­no­ro­wać moją mamę. Była nie­sa­mo­wita i pra­co­wała bar­dzo ciężko, by utrzy­mać rodzinę. Na plus należy poli­czyć jej to, że zawsze przy­po­mi­nała nam, żeby­śmy jedli wię­cej warzyw i owo­ców. Jako typowy nasto­la­tek nie tylko jed­nak odrzu­ca­łem tę suge­stię, ale z dumą wpy­cha­łem w sie­bie wszystko z prze­ciw­nego końca spek­trum żywie­nio­wego, o ile tylko mój orga­nizm był w sta­nie to stra­wić. Jak więk­szość z nas w tym wieku sądzi­łem, że jestem nie­po­ko­nany. Wyda­wało mi się, że bez kon­se­kwen­cji mogę zjeść dowolną rzecz, o jakiej zama­rzę.

Czas mijał, a ja na­dal odży­wia­łem się bez­na­dziej­nie. Gdy stu­dio­wa­łem w Van­der­bilt, moja dieta skła­dała się przede wszyst­kim z kana­pek z wędli­nami z sie­ció­wek Jer­sey Mike’s i Jimmy John’s, i z jedzo­nych póź­nym wie­czo­rem fast foodów z Wendy’s, Sonic albo Waf­fle House. Zaczą­łem bez opa­mię­ta­nia pić napoje gazo­wane – moją normą były 2 litry dzien­nie. Pod­czas stu­diów medycz­nych w Geo­r­ge­town mia­łem obse­sję na punk­cie knajpy Wise­mil­ler’s Deli, która była o rzut bere­tem od kam­pusu. Pano­wał wtedy szał na takie oto wiel­kie san­dwi­cze:

chic­ken mad­ness: mnó­stwo gril­lo­wa­nej piersi z kur­czaka, cebula, słod­kie i ostre papryczki, czo­snek, ser pro­vo­lone, bekon, sałata, pomi­dor i majo­nez. Uff!bur­ger mad­ness: 2 ćwierć­fun­towe kotlety z ame­ry­kań­skim serem, bekon, gril­lo­wana cebula, sałata, pomi­dor i majo­nez. Lepiej się upew­nij, że łazienka jest bli­sko!

Szcze­rze mówiąc, to nie­sły­chane, że nie dosta­łem wtedy ataku serca. Te 2 kanapki bowiem jadłem przy­naj­mniej 3 razy w tygo­dniu.

Ów bez­tro­ski zwy­czaj kiep­skiego odży­wia­nia się może wyda­wać się zuchwały lub wspa­niały, prawda jest jed­nak taka, że odbi­jał się nie­ko­rzyst­nie na moim zdro­wiu. Gdy dobi­ja­jąc do trzy­dziestki, coraz wię­cej pra­co­wa­łem i coraz mniej czasu poświę­ca­łem na aktyw­ność fizyczną, zaczą­łem jed­no­cze­śnie stop­niowo przy­bie­rać na wadze, nało­gowo pić kawę, by prze­trwać dzień, i ogól­nie prze­sta­łem czuć się dobrze.

Sprawy przy­brały poważny obrót w roku, w któ­rym pra­co­wa­łem w szpi­talu Nor­th­we­stern jako star­szy rezy­dent. Na niwie zawo­do­wej wszyst­kie moje marze­nia zaczęły się speł­niać. Nie tylko otrzy­ma­łem wspo­mniane sta­no­wi­sko, co było wiel­kim zaszczy­tem, ale też przy­znano mi wszel­kie inne naj­waż­niej­sze nagrody prze­wi­dziane pro­gra­mem rezy­dentury. Opu­bli­ko­wa­łem już 8 arty­ku­łów nauko­wych w czo­ło­wych perio­dy­kach z dzie­dziny gastro­en­te­ro­lo­gii. Moi dwaj men­to­rzy – jedni z naj­lep­szych gastro­en­te­ro­lo­gów w kraju – dok­to­rzy John Pan­dol­fino i Peter Kah­ri­las widzieli we mnie kolej­nego wiel­kiego naukowca kli­ni­cy­stę. Szpi­tal Nor­th­we­stern pokry­wał wszel­kie moje wydatki, żebym mógł zro­bić dyplom z badań kli­nicz­nych, które reali­zo­wa­łem w try­bie wie­czo­ro­wym – to był kolejny z moich ówcze­snych obo­wiąz­ków.

Z zewnątrz wszystko wyglą­dało świet­nie, dużo lepiej, niż wyobra­ża­łem sobie w naj­śmiel­szych marze­niach. Ale w środku czu­łem się fatal­nie. Byłem zupeł­nie wyczer­pany, prze­pra­co­wany, a prze­ko­na­nie o byciu nie­zwy­cię­żo­nym minęło, gdy moje ciało zaczęło się zmie­niać. Tyłem, aż wresz­cie mia­łem 25 kilo nad­wagi. Nie podo­bało mi się ani to, jak wyglą­dam, ani to, jak się czuję, ale byłem zbyt zajęty, by cokol­wiek z tym zro­bić.

Ni­gdy nie prze­szło mi przez myśl, że jedze­nie 2 razy w tygo­dniu ste­ków z woło­winy sezo­no­wa­nej na sucho, którą jadłem z szy­chami z naszego szpi­tala w chi­ca­gow­skich restau­ra­cjach, kom­plet­nie mi nie służy, tak samo jak kupo­wane w dro­dze do domu hot dogi z chili i serem czy wło­skie san­dwi­cze wołowe. Byłem zna­nym leka­rzem pra­cu­ją­cym w jed­nej z eli­tar­nych insty­tu­cji medycz­nych, a zara­zem mia­łem tak nie­wiel­kie poję­cie o odży­wia­niu, że nie potra­fi­łem udzie­lać porad w tym zakre­sie, zarówno moim pacjen­tom, jak i sobie. Oczy­wi­ście, odży­wia­łem się nie­zdrowo. Ma się rozu­mieć, nie łudzi­łem się, że prze­strze­gam zdro­wej diety; rzecz raczej w tym, że taki styl życia był dla mnie normą. Po pro­stu jadłem tak przez całe lata, dla­czego więc miał­bym to nagle zmie­niać?

Rok póź­niej prze­pro­wa­dzi­łem się do Cha­pel Hill, gdzie roz­po­czą­łem sty­pen­dium na Uni­ver­sity of North Caro­lina, na naj­lep­szym wydziale gastro­en­te­ro­lo­gicz­nym w kraju. Przez 18 mie­sięcy nie zaj­mo­wa­łem się lecze­niem pacjen­tów. Jako epi­de­mio­log onko­lo­giczny cał­ko­wi­cie odda­łem się bada­niom kli­nicz­nym. W tym okre­sie prze­szło 40 razy wystę­po­wa­łem na kra­jo­wych zjaz­dach medycz­nych i opu­bli­ko­wa­łem ponad 20 arty­ku­łów w czo­ło­wych recen­zo­wa­nych cza­so­pi­smach nauko­wych. Zosta­łem nawet wyzna­czony do wygło­sze­nia wykładu ple­nar­nego na naj­więk­szej sce­nie naj­więk­szego mię­dzy­na­ro­do­wego kon­gresu gastro­en­te­ro­lo­gów, Dige­stive Dise­ase Week (Tydzień Cho­rób Układu Tra­wien­nego). Wraz z moim wspa­nia­łym men­to­rem, dok­to­rem Nic­kiem Sha­he­enem, wyty­cza­li­śmy nowe szlaki w nauce.

Gdy miesz­ka­łem w Cha­pel Hill, spo­tka­łem moją przy­szłą żonę Vala­rie. Dopiero wtedy wszystko się naprawdę zmie­niło. Vala­rie jadała zupeł­nie ina­czej niż wszy­scy znani mi ludzie. Szli­śmy na kola­cję do miłej restau­ra­cji, w menu roiło się od ste­ków, kotle­tów, dro­biu i owo­ców morza, a ona wybie­rała talerz warzyw. Hę? Nie komen­to­wa­łem tego, ale w duchu uno­si­łem brew. Nie mia­łem wśród przy­ja­ciół wege­ta­rian ani wegan. To było dla mnie zaska­ku­jące doświad­cze­nie.

Ale trudno było kwe­stio­no­wać wyniki. Val jadła bez ogra­ni­czeń. Ni­gdy nie przej­mo­wała się wiel­ko­ścią por­cji, a zara­zem nie odno­si­łem wra­że­nia, by szcze­gól­nie sta­rała się dbać o linię. Ale była z niej laska! (I na­dal jest). Tym­cza­sem ja, zlany potem, codzien­nie wyko­ny­wa­łem pół­go­dzinny pro­gram ćwi­czeń gim­na­stycz­nych i jesz­cze przez 45 minut bie­ga­łem; byłem silny fizycz­nie, ale na­dal waży­łem o wiele wię­cej, niż­bym sobie życzył. Spo­sób odży­wia­nia się mojej dziew­czyny intry­go­wał mnie, więc – nic jej nie mówiąc – zaczą­łem w domu eks­pe­ry­men­to­wać. Na począ­tek przy­rzą­dza­łem sobie wiel­kie por­cje smo­othie z jar­mu­żem i jago­dami, które zastą­piły mi fast foody. Od razu się zorien­to­wa­łem, że prze­sta­łem cier­pieć z powodu „kaca” po jedze­niu, obja­wia­ją­cego się kil­ku­go­dzin­nym kom­plet­nym wyczer­pa­niem. Czu­łem się zna­ko­mi­cie: lżej­szy, bar­dziej ener­giczny, sil­niej­szy. Zauważy­łem też inne zmiany: moja skóra pro­mie­niała, mia­łem grub­sze włosy, szczu­plej­szą twarz. Mój umysł wytrwa­lej pra­co­wał. Popra­wił mi się nastrój i wró­cił opty­mizm.

Moje samo­po­czu­cie było tak dobre, że zaczą­łem się zasta­na­wiać, czemu pod­czas stu­diów medycz­nych ni­gdy nie sły­sza­łem o korzy­ściach pły­ną­cych z diety roślin­nej. Zało­ży­łem, że pew­nie nie robiono na ten temat żad­nych badań, a wszyst­kie obser­wa­cje opie­rają się na doświad­cze­niu. Korzyść z posia­da­nia dyplomu w dzie­dzi­nie badań kli­nicz­nych, zre­ali­zo­wa­nia sty­pen­dium epi­de­mio­lo­gicz­nego w dru­giej w ran­kingu wyż­szej szkole medycz­nej i opu­bli­ko­wa­nia prze­szło 20 arty­ku­łów nauko­wych jest taka, że nie potrze­bu­jesz nikogo, kto za cie­bie zin­ter­pre­tuje wyniki badań. Robisz to sam. Gdy więc się­gną­łem po lite­ra­turę medyczną, dozna­łem szoku. Ist­nieje cała masa dowo­dów potwier­dza­ją­cych moje doświad­cze­nia. I nie mówimy tu o kilku kiep­skich pro­gra­mach badaw­czych, peł­nych nacią­ga­nych prawd i wyol­brzy­mio­nych wnio­sków. Mówimy o serii badań uwień­czo­nych zbież­nymi, spój­nymi wyni­kami. Rośliny dobro­czyn­nie wpły­wają na nasze zdro­wie.

W rośli­nach jest tyle wspa­nia­ło­ści! Są pożywne, a jed­no­cze­śnie nisko­ka­lo­ryczne: ide­alna kom­bi­na­cja, jeśli ktoś chce schud­nąć. Zawie­rają wita­miny, mine­rały, anty­ok­sy­da­cyjne związki che­miczne zwane poli­fe­no­lami i uni­ka­towe sub­stan­cje lecz­ni­cze, które można zna­leźć tylko w pro­duk­tach roślin­nych – fito­nu­trienty. Ale jeden szcze­gólny skład­nik roślin cał­ko­wi­cie pod­bił moje serce: BŁON­NIK. Cała moja dotych­cza­sowa wie­dza o nim została posta­wiona na gło­wie – i teraz naprawdę wie­rzę, że wła­śnie to jest ten jeden naj­waż­niej­szy ele­ment, któ­rego zazwy­czaj bra­kuje w naszej die­cie. Jak jed­nak się prze­ko­nasz, czy­ta­jąc dal­sze czę­ści książki, nie jest to błon­nik, jaki zażywa twoja bab­cia, ale czyn­nik prze­ło­mowy w walce o zdrowe jelita.

Czas mijał, a ja wpro­wa­dza­łem kolejne zmiany w moim życiu. Nie stało się to gwał­tow­nie, z dnia na dzień. To były drobne codzienne wybory, któ­rych efekty ule­gały kumu­la­cji. Eli­mi­na­cja napo­jów gazo­wa­nych; rezy­gna­cja z fast foodów; wpro­wa­dze­nie roślin­nych kok­tajli, zup i sała­tek. Eks­pe­ry­men­to­wa­nie ze sma­kami z róż­nych stron świata, któ­rych dotąd nie pró­bo­wa­łem: kuch­nią indyj­ską, taj­ską, wiet­nam­ską, etiop­ską. Na samą myśl dostaję śli­no­toku. W trak­cie owych poszu­ki­wań i mody­fi­ka­cji diety zauwa­ży­łem, jak zmie­nia się moje ciało. Kiedy odży­wia­łem się kiep­sko, nie byłem w sta­nie schud­nąć mimo godzin­nych tre­nin­gów – teraz zaś byłem tak zajęty w sfe­rze zawo­do­wej i oso­bi­stej, że nie mia­łem kiedy ćwi­czyć, a mimo to moja waga malała. W miarę jak moje nawyki żywie­niowe sta­wały się coraz bliż­sze die­cie opar­tej na samych rośli­nach, dostrze­ga­łem poprawę zdro­wia i kon­dy­cji. Przez kilka lat byłem peska­ta­ria­ni­nem, a kiedy zre­zy­gno­wa­łem też z ryb, jajek i nabiału, w kilka mie­sięcy zrzu­ci­łem kolejne 7 kilo. Nie ogra­ni­cza­łem się – to zna­czy potra­fi­łem sko­czyć na główkę do michy peł­nej pysz­nego wegań­skiego dania i nie­mal nie wypły­wać dla zaczerp­nię­cia powie­trza. W mię­dzy­cza­sie wró­ci­łem do mojej wagi z cza­sów col­lege’u. Wcze­śniej przez wiele lat musia­łem ska­kać z łóżka, żeby zmie­ścić się w dżinsy – teraz potrze­bo­wa­łem paska. Gdzie­kol­wiek posze­dłem, ludzie byli zasko­czeni tym, jak bar­dzo schu­dłem. Byłem coraz star­szy – ale naj­wi­docz­niej wyglą­da­łem mło­dziej, gdyż coraz czę­ściej pytano mnie, czy nie jestem za młody na leka­rza.

Kiedy (wresz­cie) po 16 latach nauki zaczą­łem prak­tykę, byłem wypo­sa­żony w zestaw umie­jęt­no­ści kli­nicz­nych, dzięki któ­rym otrzy­ma­łem naj­wyż­sze nagrody bran­żowe zarówno pod­czas rezy­den­tury, jak i sty­pen­dium. Mia­łem za sobą naj­lep­szej klasy szko­le­nie badaw­cze, które umoż­li­wiało mi samo­dzielną inter­pre­ta­cję wyni­ków. A ponadto – dzięki teo­rii nauko­wej i doświad­cze­niom oso­bi­stym – z całego serca wie­rzy­łem, że zdro­wie i cho­roba zależą od spo­sobu odży­wia­nia i stylu życia. Jeśli doda­cie do tego wszyst­kiego moje odwieczne dąże­nie, by oto­czyć pacjen­tów naj­lep­szą moż­liwą opieką, bez względu na koszty i panu­jące zasady, otrzy­ma­cie połą­cze­nie medy­cyny zachod­niej naj­wyż­szej klasy z opar­tym na bada­niach nauko­wych podej­ściem do odży­wia­nia i stylu życia.

Naj­bar­dziej szo­ko­wał mnie fakt, że to naprawdę działa, cho­ciaż nie powi­nie­nem być zasko­czony, skoro naj­pierw wypró­bo­wa­łem tę stra­te­gię na sobie, prze­stu­dio­waw­szy bez­dy­sku­syjne wyniki badań nauko­wych na ten temat. Byłem cał­ko­wi­cie prze­świad­czony, że jeśli prze­ko­nał­bym do zmiany stylu życia choć jed­nego pacjenta, uczy­nił­bym wię­cej dobra niż lecząc pozo­sta­łych przez mie­siąc w myśl stan­dar­do­wego podej­ścia medycz­nego. Nie­sa­mo­wite, że setki moich pacjen­tów decy­do­wały się zmo­dy­fi­ko­wać styl życia. Nawet drobne zmiany nawy­ków robiły róż­nicę, mój naj­więk­szy entu­zjazm budzili jed­nak ci, któ­rzy sta­wiali na zmiany rady­kalne. Z eks­cy­ta­cją obser­wo­wa­łem, jak prze­ista­czają się w zdro­wych, peł­nych ener­gii ludzi, jakimi zawsze chcieli być.

Kolejne przy­padki poja­wiały się jeden po dru­gim, a ja zaczą­łem czuć rosnącą potrzebę podzie­le­nia się tą rewe­la­cją, jaką sta­nowi dieta roślinna pro­wa­dząca do zdro­wia jelit. Nie wystar­czało mi już prze­ka­zy­wa­nie tej wie­dzy pacjen­tom za zamknię­tymi drzwiami. Każdy powi­nien o tym usły­szeć i dostać szansę zmiany swego życia na lep­sze. Świat potrze­buje tej tera­pii!

Obser­wo­wa­łem zamie­sza­nie, jakiego naro­bili inter­net i tak zwani spe­cja­li­ści od odży­wia­nia, popu­la­ry­zu­jący ten­den­cje, które były aku­rat na cza­sie, ale nie miały nic wspól­nego z nauko­wym podej­ściem. Przyj­mo­wa­łem sta­now­czo zbyt wielu pacjen­tów, któ­rzy robili sobie krzywdę, sto­su­jąc jedną z mod­nych diet. Chcieli dobrze, mieli moty­wa­cję, by zadbać o swoje zdro­wie, byli gotowi na zmiany. Na nie­szczę­ście jed­nak tra­fiali na złe porady. Mówiono im: „Zrób to i to, a poczu­jesz się lepiej”. Ale nie czuli się lepiej, tylko gorzej. Filo­zo­fia „wyeli­mi­nuj objawy poprzez eli­mi­na­cję pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych” nie tylko ich zawo­dziła, ale u wielu z nich wywo­ły­wała zabu­rze­nia odży­wia­nia. U nie­któ­rych była to po pro­stu orto­rek­sja3, ale w wielu przy­pad­kach stwier­dza­łem peł­no­obja­wową ano­rek­sję, która zaczęła się od prze­strze­ga­nia restryk­cyj­nej diety. W mię­dzy­cza­sie dys­ku­sje o zdro­wych jeli­tach przy­bie­rały na sile, nie brano w nich jed­nak pod uwagę tego, co naj­istot­niej­sze: że pali­wem dla zdro­wego układu pokar­mo­wego są rośliny.

Posta­no­wi­łem więc dotrzeć z moim prze­sła­niem do szer­szej publicz­no­ści. W tym celu zało­ży­łem pro­fil na Insta­gra­mie – @the­gu­the­al­thmd. Jako nowi­cjusz w świe­cie mediów spo­łecz­no­ścio­wych kom­plet­nie nie wie­dzia­łem, czego się spo­dzie­wać. Dzięki poczcie pan­to­flo­wej, kilku wystą­pie­niom w pod­ca­stach i arty­ku­łowi w lokal­nej gaze­cie coraz wię­cej osób obser­wo­wało moje konto. Zaczęły do mnie spły­wać wia­do­mo­ści z całego świata. Ludzie pisali, jakie korzy­ści odnie­śli z zasto­so­wa­nia się do moich porad. Czy­ta­łem histo­rie o zrzu­ce­niu wagi, odsta­wie­niu leków, o naj­lep­szym samo­po­czu­ciu od lat.

Wkrótce jed­nak zda­łem sobie sprawę, że to, co robię, nie wystar­czy. Jeśli mia­łem dać ludziom szansę na praw­dzi­wie trwałą zmianę w ich życiu, musia­łem podzie­lić się z nimi kom­plet­nym, opar­tym na rośli­nach, pro­gra­mem żywie­nio­wym, jaki krok po kroku sto­suję u pacjen­tów mojej kli­niki. Tak wła­śnie powstała książka, którą trzy­masz w rękach.

Chciał­bym cię zapro­sić do wzię­cia udziału w eks­cy­tu­ją­cej podróży, dzięki któ­rej doświad­czysz prze­miany. Wie­lo­krot­nie widzia­łem, jak przez ten pro­ces prze­cho­dzą moi pacjenci, a teraz i ty możesz dołą­czyć do tego grona. W miarę reali­za­cji pro­gramu stan two­jego mikro­biomu ule­gnie popra­wie, znikną zachcianki, wzmocni się twój układ odpor­no­ściowy, poczu­jesz przy­pływ ener­gii i pozbę­dziesz się zabu­rzeń tra­wien­nych. To nie jest ani kolejna moda żywie­niowa, ani nowa dieta. To styl życia, który pozy­tyw­nie wpły­nie na twoje zdro­wie. Dzięki temu „zdro­wemu nasta­wie­niu” bez wysiłku spro­stasz zdro­wym nawy­kom, a twoje bak­te­rie jeli­towe będą ura­do­wane nowym błon­ni­ko­wym pali­wem.

By spraw­dzić odnie­sie­nia do 4 opra­co­wań nauko­wych, z któ­rych korzy­sta­łem we wpro­wa­dze­niu, odwiedź moją witrynę inter­ne­tową www.the­plant­fed­gut.com/rese­arch/.

Część I. Wie­dza to potęga

CZĘŚĆ I

WIE­DZA TO POTĘGA

1. Sil­nik, który napę­dza ludz­kie zdro­wie, sam nie jest ludzki

1

Sil­nik, który napę­dza ludz­kie zdro­wie, sam nie jest ludzki

Tam w dole masz przy­ja­ciół – biliony przy­ja­ciół!

W roku 2006, gdy ukoń­czy­łem uczel­nię medyczną, nie­omal nic nie wie­dzie­li­śmy o mikro­bio­cie jeli­to­wej. W owym cza­sie 60 pro­cent bak­te­rii jeli­to­wych nie chciało rosnąć na tra­dy­cyj­nej pożywce, nie mie­li­śmy więc jak ich badać. Wie­dzie­li­śmy jedy­nie, że ist­niały, ale nie mogli­śmy nic od nich wycią­gnąć. Ale tak szcze­rze mówiąc, wcale nie spę­dzało nam to snu z powiek. W końcu mówimy tu o bak­te­riach w naszej kupie! Bak­te­riach z tyłka! Z naszego punktu widze­nia te szelmy po pro­stu korzy­stały z prze­jażdżki na gapę i nie miały żad­nego szcze­gól­nego zna­cze­nia dla naszego zdro­wia.

Ale sprawy przy­brały nowy, gwał­towny obrót wraz z labo­ra­to­ryj­nym prze­ło­mem, który nastą­pił w tym samym 2006 roku. Mogli­śmy porzu­cić szalki Petriego i war­stwa po war­stwie zacząć stu­dio­wać skom­pli­ko­wane złoża bak­te­rii jeli­to­wych. Dotych­czas zna­li­śmy jedy­nie około 200 gatun­ków bak­te­rii, które sko­lo­ni­zo­wały ludzki układ pokar­mowy. W krót­kim cza­sie jed­nak ziden­ty­fi­ko­wa­li­śmy 15 tysięcy gatun­ków, a sądzi się, że może ich być nawet 36 tysięcy. Gdy zni­kły ogra­ni­cze­nia, które hamo­wały nasze bada­nia, lawina ruszyła. Od tego momentu możemy mówić o praw­dzi­wej nauko­wej eks­plo­zji: tylko w ciągu ostat­nich 5 lat opu­bli­ko­wano 12 900 arty­ku­łów. To aż 80 pro­cent wszyst­kich arty­ku­łów na ten temat, jakie uka­zały się przez ostat­nie 4 dekady.

Może obiło ci się o uszy, że bak­te­rie jeli­towe są ważne, ale zapew­niam cię: wszystko, co o tym czy­ta­łeś, to jedy­nie śli­zga­nie się po powierzchni zagad­nie­nia. Cała ta naukowa wie­dza dociera do nas w pio­ru­nu­ją­cym tem­pie i sta­nowi praw­dziwe wyzwa­nie dla sys­temu opieki zdro­wot­nej. Zanim nowe odkry­cia uto­rują sobie drogę od publi­ka­cji do prak­tyki kli­nicz­nej i świa­do­mo­ści leka­rzy, mija śred­nio 17 lat, toteż więk­szość z nich na­dal funk­cjo­nuje jak w epoce sza­lek Petriego. Wszy­scy sły­szeli o mikro­bio­mie, ale więk­szość nie wie, jak wyko­rzy­stać tę wie­dzę w prak­tyce. Ale na co cze­kać? Moni­to­ro­wa­łem napły­wa­jące wyniki badań z sze­roko otwar­tymi oczyma i opad­niętą szczęką, a teraz jestem gotów, by wam o tym opo­wie­dzieć. Żad­nych 17 lat cze­ka­nia!

Gdy nauczy­li­śmy się badać bak­te­rie jeli­towe, odkry­li­śmy, że jest to szo­ku­jąco roz­le­gła, eks­pan­sywna spo­łecz­ność mikro­or­ga­ni­zmów, które żyją wewnątrz nas w har­mo­nii, w rów­no­wa­dze i mają swój cel. Spo­łecz­ność tę nazy­wamy „mikro­biotą jeli­tową”. Jeśli nato­miast odno­simy się do kodów gene­tycz­nych tych orga­ni­zmów, mówimy o „mikro­bio­mie”. Ist­nieje 5 rodza­jów mikro­or­ga­ni­zmów, które zasie­dlają twoje wnętrz­no­ści: bak­te­rie, droż­dże, paso­żyty, wirusy i arche­owce.

Bak­te­rie to jed­no­ko­mór­kowe orga­ni­zmy żywe, któ­rych więk­szość z nas boi się już od dzie­ciń­stwa. Możesz mi wie­rzyć lub nie, ale ten strach nie ma pod­staw. Oczy­wi­ście ist­nieją złe bak­te­rie, jak pałeczka okręż­nicy (E. coli) czy Pseu­do­mo­nas, które mogą naro­bić nam kło­po­tów. Ale więk­szość bak­te­rii jest poży­teczna i stara się nam pomóc. One są jak psy. Więk­szość tych stwo­rzeń to naj­lepsi przy­ja­ciele czło­wieka, są też jed­nak i takie, któ­rych nie odwa­żył­byś się pogła­skać. W ich przy­padku potrzebny jest zakli­nacz psów. A jeśli mówimy o mikro­bio­cie jeli­to­wej, potrze­bu­jesz kogoś takiego jak ja: Zakli­na­cza Kupy!

Grzyby to orga­ni­zmy wie­lo­ko­mór­kowe, któ­rych komórki – podob­nie jak u roślin i zwie­rząt – mają jądro i inne orga­nelle. Są bar­dziej zło­żone od bak­te­rii i czę­sto uzna­wane przez nas za szko­dliwe, choć wiele grzy­bów ma na nas pozy­tywny wpływ. Ponadto kon­ku­rują z bak­te­riami, więc jest to gra o sumie zero­wej: gdy jedne mają się świet­nie, dru­gie mar­nieją.

Wirusy to drobne cząstki zbu­do­wane z DNA (lub RNA), które nie mają ciała komór­ko­wego i nawet nie są uzna­wane za żywe, choć dzielą nie­które cechy z nami – bra­cią żyją­cych. Gdy myślimy o wiru­sach, od razu przy­cho­dzą nam do głowy takie cho­roby jak grypa, AIDS czy żół­taczka typu B, ale nie wszyst­kie wirusy usi­łują nas skrzyw­dzić. Tak naprawdę wiele z nich sta­nowi ważny skład­nik popu­la­cji mikro­bów w naszych jeli­tach i jest nie­zbęd­nych, by utrzy­my­wać bytu­jące tam bak­te­rie w rów­no­wa­dze.

Paso­żyty to zło­dzieje świata przy­rody. Kradną ener­gię gospo­da­rza i sta­rają się pozo­stać w ukry­ciu, nie dając od sie­bie nic w zamian. Ist­nieje wiele róż­nych paso­ży­tów, od pier­wot­nia­ków takich jak lam­blia czy rzę­si­stek (prze­no­szony drogą płciową), po prze­ra­ża­jące robaki, które mogą mieć nawet 24 metry i wywo­łują u mnie dresz­cze. Na szczę­ście więk­szość paso­ży­tów (w tym owe robaki) to na Zacho­dzie rzad­kość, cho­ciaż nie­które są bar­dziej pospo­lite, niżby można się spo­dzie­wać. Na przy­kład 60 milio­nów Ame­ry­ka­nów jest chro­nicz­nie zara­żo­nych pier­wot­nia­kiem Toxo­pla­sma gon­dii, ale o tym nie wie, gdyż nie ma żad­nych obja­wów cho­roby.

No i są jesz­cze arche­owce – moi fawo­ryci. Te pra­stare orga­ni­zmy żyły na naszej pla­ne­cie, zanim powstał tlen – 4 miliardy lat temu. Wystę­pują głę­boko w oce­anach – w komi­nach hydro­ter­mal­nych – albo w wul­ka­nach. Możesz także zna­leźć arche­owce relak­su­jące się w swoj­skiej atmos­fe­rze two­jego jelita gru­bego. Co ważne, są to orga­ni­zmy odporne. Dopiero zaczy­namy je pozna­wać, ale nie wydaje się, by kon­ku­ro­wały z bak­te­riami i grzy­bami w pozy­ski­wa­niu ener­gii, więc wygląda na to, że nie można nimi mani­pu­lo­wać za pomocą diety rów­nie łatwo jak innymi skład­ni­kami mikro­bioty.

Trudno jest osza­co­wać obję­tość mikro­flory jeli­to­wej. To tak, jakby ktoś pró­bo­wał ogar­nąć umy­słem bitwę o Sta­lin­grad z cza­sów II wojny świa­to­wej, pod­czas któ­rej zgi­nęły nie­mal 2 miliony ludzi. To liczba tak astro­no­miczna, że siłą rze­czy nie da się myśleć o każ­dym zabi­tym jak o kon­kret­nej, praw­dzi­wej oso­bie. A w tym przy­padku mówimy o 39 bilio­nach mikro­or­ga­ni­zmów zasie­dla­ją­cych twoją okręż­nicę. Tak, 39 bilio­nów! Z któ­rych więk­szość sta­no­wią bak­te­rie.

Nie czuj się tym jed­nak zawsty­dzony ani znie­sma­czony – no dobrze, rozu­miem, to jest tro­chę obrzy­dliwe, ale jestem tu po to, żeby ci uświa­do­mić, że bak­te­rie w two­ich jeli­tach – a także, jak się wkrótce prze­ko­nasz, w twoim stolcu – to cudowna, magiczna spo­łecz­ność, która ma zdu­mie­wa­jącą moc uzdra­wia­jącą. W końcu nawet Ryan Gosling ma bak­te­rie w jeli­cie gru­bym, jak więc mogłyby one być złe?

Trzy­dzie­ści dzie­więć bilio­nów mikro­bów – jak dużo to jest? Wyobraź sobie, że znaj­du­jesz się na pół­nocy Kanady; jest bez­chmurna noc, a gdy spoj­rzysz w niebo, widzisz dosłow­nie każdą gwiazdę Drogi Mlecz­nej. Pomnóż liczbę tych gwiazd przez sto – wła­śnie tyle mikro­bów żyje w twoim jeli­cie gru­bym. Ta liczba zde­cy­do­wa­nie prze­wyż­sza liczbę komó­rek two­jego orga­ni­zmu. Można by to ująć w ten spo­sób: jesteś tylko w 10 pro­cen­tach czło­wie­kiem – pozo­stałe 90 pro­cent to bak­te­rie! Albo ina­czej: jesteś nie tylko czło­wie­kiem. Jesteś super­or­ga­ni­zmem, który służy jako eko­sys­tem dla 4 spo­śród 6 kró­lestw Drzewa Życia, któ­rymi są: eubak­te­rie, grzyby, archebak­te­rie i pro­ti­sty. Pozo­stałe 2 kró­lestwa to zwie­rzęta (czyli my) i rośliny (czyli to, co jemy). Jeste­śmy czymś wię­cej niż tylko ludźmi. Jeste­śmy krę­giem życia.

W obrę­bie ludz­kiego układu pokar­mo­wego wszystko jest ze sobą powią­zane – zupeł­nie jak na Ziemi. Twój mikro­biom jeli­towy jest eko­sys­te­mem w takim samym stop­niu jak ama­zoń­skie lasy desz­czowe. Jeśli panuje w nim rów­no­waga i har­mo­nia, będzie się roz­wi­jać. W lesie desz­czo­wym wszyst­kie zwie­rzęta, rośliny i drob­no­ustroje ist­nieją w jakimś celu, nawet moskity i węże. Wszyst­kie wno­szą swój wkład do tej har­mo­nii i rów­no­wagi. Choć więc nie cier­pię moski­tów i węży, wiem, że ich brak pocią­gnąłby za sobą nie­za­mie­rzone kon­se­kwen­cje i odbił się na zdro­wiu eko­sys­temu. Dla­tego wła­śnie w przy­padku każ­dego eko­sys­temu tak klu­czowa jest róż­no­rod­ność bio­lo­giczna.

Ludzki mikro­biom jeli­towy nie jest wyjąt­kiem. By utrzy­mać go w rów­no­wa­dze, także nie­zbędna jest róż­no­rod­ność gatun­kowa. Wewnątrz naszych orga­ni­zmów żyje od 300 do prze­szło 1 tysiąca gatun­ków bak­te­rii (z liczby zawie­ra­ją­cej się w prze­dziale od 15 tysięcy do 36 tysięcy gatun­ków, które mogą tam rezy­do­wać). Kiedy wszystko działa jak należy, w jeli­cie gru­bym bytuje w har­mo­nii róż­no­rodna, liczna popu­la­cja mikro­bów. Samo jelito grube zaś jest zdrowe, mocne, z nie­na­ru­szoną barierą komór­kową, która spra­wia, że wszystko znaj­duje się tam, gdzie powinno, a mikro­biota gra swoją przy­ro­dzoną rolę wołów robo­czych dba­ją­cych o nasze zdro­wie.

Skoro te mikroby żyją w ukła­dzie pokar­mo­wym, nic dziw­nego, że biorą zna­czący udział w pro­ce­sach tra­wien­nych. Pra­cują zespo­łowo, roz­kła­da­jąc poży­wie­nie na czyn­niki pierw­sze, byś mógł korzy­stać ze skład­ni­ków odżyw­czych, któ­rych potrze­bu­jesz. Nie ma takiego posiłku, który obszedłby się bez zapra­co­wa­nych drob­no­ustro­jów, poma­ga­ją­cych ci wycią­gnąć zeń wszystko, co naj­war­to­ściow­sze. Trudno to sobie wyobra­zić, ale w wielu przy­pad­kach te jed­no­ko­mór­kowe orga­ni­zmy są lep­sze w tra­wie­niu żyw­no­ści niż my sami. Dla­tego wyewo­lu­owa­li­śmy w taki spo­sób, że jeste­śmy od nich zależni.

Każdy kęs, a w rezul­ta­cie nie­spełna pół­tora kilo poży­wie­nia, jakie spo­ży­wasz dzien­nie, tra­fia do bak­te­rii jeli­to­wych. Nie są one jed­nak tylko bier­nymi obser­wa­to­rami tego pro­cesu. Nasze poży­wie­nie to także ich poży­wie­nie. Tak, nawet nie­wi­doczne orga­ni­zmy jed­no­ko­mór­kowe potrze­bują źró­dła ener­gii. Ale nie wszyst­kie drob­no­ustroje kon­su­mują to samo. Każdy twój wybór żywie­niowy zasila kon­kretną grupę bak­te­rii, pod­czas gdy inne mar­nieją. Jeśli zupeł­nie usu­niesz jakiś rodzaj żyw­no­ści, żywiące się nią bak­te­rie zginą z głodu. Mikroby roz­mna­żają się tak szybko, że to, co zja­dasz w ciągu doby, wpływa na 50 kolej­nych poko­leń. Zmiana two­jej mikro­flory jeli­to­wej nie zaj­muje dni czy tygo­dni – wystar­czy jeden kęs. Ale to ty kon­tro­lu­jesz, co wkła­dasz do ust, a zatem kon­tro­lu­jesz także skład swo­jego mikro­biomu.

Wynik koń­cowy to uni­ka­towa mie­szanka mikro­or­ga­ni­zmów, tak nie­po­wta­rzalna jak odcisk palca. Ruszają one do pracy nad twoim jedze­niem i sprawy koń­czą się ina­czej, niż się zaczęły. Meta­bo­lizm bak­te­ryjny pro­wa­dzi do prze­miany bio­che­micz­nej poży­wie­nia. W wielu przy­pad­kach zdrowe bak­te­rie (nazwijmy je pro­bio­tycz­nymi) odpłacą się nam, prze­kształ­ca­jąc żyw­ność w sub­stan­cje, które redu­kują stan zapalny i pozy­tyw­nie wpły­wają na zdro­wie i rów­no­wagę w orga­ni­zmie. Owe proz­dro­wotne związki che­miczne wytwo­rzone przez bak­te­rie nazy­wamy post­bio­ty­kami. Ale może się rów­nież zda­rzyć coś prze­ciw­nego. Nie­zdrowe jedze­nie żywi nie­zdrowe bak­te­rie, a one karzą nas, pro­du­ku­jąc związki che­miczne wywo­łu­jące stan zapalny w orga­ni­zmie. W niniej­szej książce będziemy mówić o nie­któ­rych z nich, takich jak TMAO (N-tle­nek tri­me­ty­lo­aminy).

Wszystko, co tra­fia do two­ich ust, będzie prze­twa­rzane przez bak­te­rie jeli­towe. Leki też. To wyja­śnia, czemu ten sam lek może jed­nej oso­bie ura­to­wać życie, a dru­giej zaszko­dzić. Na przy­kład sto­so­wany w che­mio­te­ra­pii cyklo­fos­fa­mid musi być akty­wo­wany przez drob­no­ustroje. Jak wyka­zało bada­nie opu­bli­ko­wane w „Science” w 2013 roku, im zdrow­sze jelita, tym więk­sza szansa na zwal­cze­nie nowo­tworu za pomocą tego leku.

Ale nie tylko w tym przy­padku zale­żymy od dzia­łal­no­ści drob­no­ustro­jów. Naj­lep­sze jest to, że ich dzia­ła­nie proz­dro­wotne wykra­cza daleko poza ściany jelita gru­bego. Gdy­bym miał podać śmiałą defi­ni­cję cało­kształtu naszego zdro­wia, powie­dział­bym, że składa się na nie pięć ele­men­tów: odpor­ność, prze­miana mate­rii, rów­no­waga hor­mo­nalna, pro­cesy poznaw­cze i eks­pre­sja genów. To na nich opiera się wszystko, czego potrze­bu­jemy, by żyć i roz­kwi­tać. Co zdu­mie­wa­jące, mikro­biota jest zaan­ga­żo­wana w funk­cjo­no­wa­nie wszyst­kich pię­ciu osi naszego zdro­wia. Zgłę­bimy jesz­cze ten temat, ale zacznijmy od uzna­nia, że mikro­flora jeli­towa jest swego rodzaju cen­trum dowo­dze­nia naszym zdro­wiem. To, co dzieje się w orga­ni­zmie, nie wyłą­cza­jąc serca i mózgu, czę­sto ma swój począ­tek w dzia­ła­niu drob­no­ustro­jów w ukła­dzie pokar­mo­wym. Pra­cują zespo­łowo, ale czę­sto mają szcze­gólne spe­cja­li­za­cje.

Wyobraź sobie jelita jako fabrykę zatrud­nia­jącą pra­cow­ni­ków i pra­cow­nice o roz­ma­itych kwa­li­fi­ka­cjach. Każdy i każda z nich wnosi spe­cja­li­styczną wie­dzę. Oczy­wi­ście cza­sami obszary ich spe­cja­li­za­cji będą się pokry­wać. Jeśli stra­cisz inży­nierkę Sally, ale zastą­pisz ją inży­nie­rem Mar­kiem, może się oka­zać, że oby­dwoje pra­cują nieco ina­czej, ale ich zbieżny zestaw umie­jęt­no­ści pozwala oby­dwojgu wyko­nać powie­rzone zada­nie. Ale co się sta­nie, jeśli stra­cisz inży­niera i popro­sisz ope­ra­tora pasa trans­mi­syj­nego, by go zastą­pił? A co by było, gdyby zamiast całej grupy róż­no­rod­nych spe­cja­li­stów, takich jak inży­nie­ro­wie, ope­ra­to­rzy pasów trans­mi­syj­nych, cie­śle, spa­wa­cze i tech­nicy, twoja załoga skła­dała się wyłącz­nie z przed­sta­wi­cieli działu sprze­daży? W takim momen­tach fabryka prze­staje dobrze funk­cjo­no­wać, zaczy­nają się nie­po­ro­zu­mie­nia i wszystko się psuje. Podob­nie jest w przy­padku układu pokar­mo­wego: jeśli mikro­biom nie jest wystar­cza­jąco róż­no­rodny, poja­wiają się błędy w funk­cjo­no­wa­niu 5 głów­nych sfer odpo­wie­dzial­nych za nasze zdro­wie: odpor­no­ści, meta­bo­li­zmu, gospo­darki hor­mo­nal­nej, pro­ce­sów poznaw­czych i eks­pre­sji genów.

Utratę har­mo­nij­nej rów­no­wagi w jeli­tach nazy­wamy dys­biozą. Zabu­rze­nia lub nie­pra­wi­dło­wo­ści w skła­dzie flory jeli­to­wej powo­dują utratę róż­no­rod­no­ści, a to pociąga za sobą wysyp bak­te­rii zapal­nych. Innymi słowy, poży­teczne mikro­or­ga­ni­zmy zostają zepchnięte na pobo­cze, robiąc miej­sce mikro­or­ga­ni­zmom gor­szego rodzaju, które zaczy­nają wypeł­niać twoje jelita. I robi się pro­blem, bo teraz ścianki jelita gru­bego nie są już chro­nione przez zdrową popu­la­cję drob­no­ustro­jów przeciwzapal­nych. W rezul­ta­cie ści­słe połą­cze­nia budu­jące ścianę okręż­nicy ule­gają znisz­cze­niu i staje się ona bar­dziej prze­pusz­czalna, co nie­któ­rzy nazy­wają „nie­szczel­nym jeli­tem”. Pro­wa­dzi to do prze­są­cza­nia się tak zwa­nych endo­tok­syn bak­te­ryj­nych do krwio­biegu. Endo­tok­syny wska­kują na auto­stradę z naczyń krwio­no­śnych, bie­gnącą przez całe ciało, i pod­kła­dają ogień, gdzie tylko się poja­wią. Nazy­wamy to sta­nem zapal­nym. To zde­cy­do­wa­nie złe wie­ści!

Endo­tok­syny bak­te­ryjne są pro­du­ko­wane przez takich zło­czyń­ców jak pałeczka okręż­nicy czy sal­mo­nella. Powo­dują stan zapalny, który może się zale­d­wie tlić, ale w naj­gor­szym przy­padku wywoła nawet zagra­ża­jącą życiu sepsę (posocz­nicę), wstrząs i nie­wy­dol­ność wie­lo­na­rzą­dową. Endo­tok­se­mia ma zwią­zek z róż­no­rod­nymi scho­rze­niami, włą­cza­jąc cho­roby auto­im­mu­no­lo­giczne, zasto­inową nie­wy­dol­ność serca, cukrzycę typu 2, cho­robę Alzhe­imera, alko­ho­lowe zapa­le­nie wątroby, niealko­ho­lowe stłusz­cze­nie wątroby, oste­oar­trozę (cho­robę zwy­rod­nie­niową sta­wów)… Mógł­bym długo kon­ty­nu­ować to wyli­cza­nie.

Brzmi prze­ra­ża­jąco, ale nie bój się. Świa­tło zawsze roz­pro­szy ciem­no­ści. Pozwól, że dam ci przy­kład. Jest taka bak­te­ria, zwana Clo­stri­dio­ides dif­fi­cile, kie­dyś znana jako Clo­stri­dium dif­fi­cile (tak, naj­wi­docz­niej bak­te­rie też zmie­niają imiona, zupeł­nie jak Prince czy Puff Daddy), w skró­cie C. diff. C. diff to pato­gen, który może być obecny nawet w jeli­cie gru­bym zdro­wych osób, wio­dą­cych życie naj­lep­sze z moż­li­wych. W tej sytu­acji dobre bak­te­rie prze­wyż­szają liczeb­nie kło­po­tliwą C. diff i nie pozwa­lają, by się roz­prze­strze­niała. Świa­tło ma prze­wagę nad ciem­no­ścią.

Gdy jed­nak jelito jest uszko­dzone, a „dobrych boha­te­rów” jest zbyt mało, C. diff mnoży się, rośnie w siłę i wywo­łuje poważne zapa­le­nie jelita, prze­bie­ga­jące z bólem brzu­cha, gorączką i gwał­towną, krwawą bie­gunką. Nic dobrego. Ten stan może się prze­ro­dzić w sepsę – zagra­ża­jącą życiu odpo­wiedź na zaka­że­nie, która potrafi w szyb­kim tem­pie dopro­wa­dzić do śmierci nawet naj­zdrow­szą z osób. Jeśli roz­wi­nie się sepsa, ostat­nią deską ratunku może być ope­ra­cja w try­bie nagłym. Trzeba wtedy usu­nąć całe jelito grube, by zwal­czyć stan zapalny i ura­to­wać pacjen­towi życie.

We wcze­snych latach dwu­ty­sięcz­nych, gdy stu­dio­wa­łem medy­cynę, stwier­dza­li­śmy obec­ność C. diff tylko u pacjen­tów szpi­tal­nych przyj­mu­ją­cych anty­bio­tyki. Z per­spek­tywy czasu rozu­miemy już, że bom­bar­do­wa­nie jelit anty­bio­ty­kami dzie­siąt­kuje dobre bak­te­rie, spra­wia­jąc, że anty­bio­ty­ko­oporna C. diff mnoży się i zaczyna domi­no­wać. Ale wów­czas nie w pełni poj­mo­wa­li­śmy ten mecha­nizm, toteż pró­bo­wa­li­śmy leczyć zaka­że­nie wywo­łane przez C. diff za pomocą – zga­dłeś! – kolej­nego anty­bio­tyku. Przez jakiś czas to dzia­łało. Ale około roku 2010 zaczę­li­śmy mieć do czy­nie­nia z coraz więk­szą liczbą sytu­acji, kiedy anty­bio­tyki zawo­dziły. Przy­padki zaka­że­nia C. diff zaczęły się zaś poja­wiać w nowej gru­pie pacjen­tów – u mło­dych ludzi, któ­rzy ni­gdy nie przyj­mo­wali anty­bio­ty­ków ani nie byli hospi­ta­li­zo­wani. Sytu­acja zmie­niała się tak szybko, że to, czego nauczy­łem się na uczelni medycz­nej, kilka lat póź­niej było już w więk­szo­ści nie­ak­tu­alne. Efek­tyw­ność kura­cji anty­bio­ty­ko­wej malała, a my, leka­rze, popa­da­li­śmy w roz­pacz. Niektó­rzy pacjenci potrze­bo­wali dłu­go­ter­mi­no­wego lecze­nia anty­bio­ty­kami. Ci, któ­rzy mieli mniej szczę­ścia, tra­cili jelito grube – albo nawet życie.

Ale pamię­taj: świa­tło roz­pra­sza ciem­no­ści. Dla­tego w chwili despe­ra­cji nowo­cze­sna medy­cyna się­gnęła po naj­dzi­wacz­niej­szy i naj­po­dlej­szy śro­dek: ludzki sto­lec. Tak, to nie prze­ję­zy­cze­nie! Zga­dza się – uży­li­śmy kupy jako lekar­stwa. Nazywa się to prze­szcze­pem kału, a pro­ce­dura ta wcale nie jest tak nowa­tor­ska, jak mogli­by­śmy sądzić. Naj­wcze­śniej­sze donie­sie­nia na ten temat pocho­dzą ze sta­ro­żyt­nych Chin, sprzed ponad 1500 lat. Jak się oka­zuje, gdy prze­szcze­pisz mikro­biotę kałową zdro­wej osoby do jelita gru­bego ciężko cho­rego pacjenta – a w tym przy­padku, gdy zale­jesz C. diff zdrową kupą – ta nik­czemna, anty­bio­ty­ko­oporna bak­te­ria zacho­wuje się jak Zła Cza­row­nica z Zachodu, gdy Dorotka wylewa na nią wia­dro wody4. „Roz­pusz­czam się! Roz­pusz­czam!” – krzy­czy C. diff, a pacjent zdro­wieje w ciągu jed­nego dnia czy dwóch. Nie to, że czuje się lepiej; zdro­wieje! Mówi­łem ci, że świa­tło wygrywa z ciem­no­ścią. Nazwał­bym to cudem, gdyby nie fakt, że cuda są ponoć nie­po­wta­rzalne.

Dla­czego prze­szczep kału tak świet­nie działa? To bar­dzo pro­ste. Przy­wraca rów­no­wagę mikro­bioty jeli­to­wej. Zaprzęga korzystne bak­te­rie z powro­tem do pracy w fabryce. Kiedy się tak sta­nie, wła­ściwe drob­no­ustroje wyko­nują swoje zada­nie: natych­miast zyskują prze­wagę nad C. diff, nie pozwa­la­jąc pato­ge­nowi na dzia­ła­nie. Jak pisa­łem wcze­śniej, ta sama sytu­acja ma miej­sce w przy­padku zdro­wej osoby, u któ­rej także można stwier­dzić obec­ność C. diff, ale zaka­że­nie nie wystę­puje.

„Ale czy sto­lec to nie są nie­stra­wione resztki jedze­nia?” – mógł­byś spy­tać. Cóż, nie. Zarówno dobre, jak i złe bak­te­rie sta­no­wią 60 pro­cent wagi kału. Aż 60 pro­cent! To taka migawka poka­zu­jąca, jak wygląda mikro­biota jeli­towa. Może nie­zbyt dosko­nała migawka, ale zasad­ni­czo mikro­biota to mie­sza­nina bak­te­rii z całego jelita gru­bego. Nawet gdy pościsz, na­dal się wypróż­niasz, gdyż bak­te­rie jeli­towe wciąż się mnożą.

Wszy­scy uwiel­biamy krze­piące histo­rie, prawda? Hitem stu­le­cia, a może nawet tysiąc­le­cia, jest nasz sto­lec. To, co 10 lat temu było naj­bar­dziej bez­war­to­ściową rze­czą na pla­ne­cie, stało się wyba­wie­niem współ­cze­snej medy­cyny. Ludzie zwy­kli mówić, że żyw­ność jest lekiem. To prawda – ale rów­nież kupa nim jest! Przez całe poko­le­nia uwła­cza­li­śmy jej, opo­wia­da­jąc głu­pie dow­cipy, pod­czas gdy powin­ni­śmy ją wysła­wiać – a przy­naj­mniej wyra­żać się o niej z sza­cun­kiem. Nie zda­wa­li­śmy sobie bowiem sprawy, że nasz sto­lec to rydwan, który unosi słyn­nego gla­dia­tora: mikro­biotę jeli­tową. Nie prze­sa­dzam; szcze­rze wie­rzę, że wypróż­nie­nie powinno być trak­to­wane jako szó­sty z para­me­trów życio­wych. Tem­pe­ra­tura ciała, tętno, czę­stość odde­chu, ciśnie­nie tęt­ni­cze, satu­ra­cja – i wresz­cie, co nie mniej ważne, jakość wypróż­nień. Mówi ona naprawdę wiele o naszym zdro­wiu.

Chciał­bym pod­kre­ślić, że dla flory bak­te­ryj­nej jelit rów­no­waga jest abso­lut­nie klu­czowa, podob­nie jak dla każ­dego narządu, który współ­działa z ukła­dem pokar­mo­wym. Przez tyle lat sta­ra­li­śmy się zwal­czać czarne cha­rak­tery, pod­czas gdy powin­ni­śmy byli wzmac­niać pozy­tyw­nych boha­te­rów. Gdy mikro­or­ga­ni­zmy żyją w rów­no­wa­dze, mikro­biota jeli­towa dosko­nale umie o cie­bie zadbać. Te drob­no­ustroje są tak potężne, że nawet w for­mie „odpa­dów” mogą wyle­czyć śmier­tel­nie cho­rego pacjenta.

Nie musisz żyć w stra­chu przed ciem­no­ścią – ta książka pomoże ci włą­czyć świa­tło. Zamiast dążyć do znisz­cze­nia czar­nych cha­rak­te­rów, popra­cujmy wspól­nie nad wspar­ciem tych dobrych. Przy­wróćmy cen­trum dowo­dze­nia do rów­no­wagi i pozwólmy 39 bilio­nom wołów robo­czych, by w spo­sób natu­ralny wzmac­niały układ odpor­no­ściowy, prze­mianę mate­rii, rów­no­wagę hor­mo­nalną, pro­cesy poznaw­cze i eks­pre­sję genów.

Nie­zwy­kła moc mikro­bioty jeli­to­wej wspie­ra­ją­cej ogólny stan zdro­wia orga­ni­zmu

Zdrowy, zróż­ni­co­wany mikro­biom nie tylko trzyma w sza­chu groźne bak­te­rie, trawi leki i pomaga nam w tra­wie­niu poży­wie­nia. Robi o wiele wię­cej. Sta­nowi cen­trum dowo­dze­nia wszyst­kimi pię­cioma osiami naszego zdro­wia. Ociera się to o science fic­tion, ale jest naj­praw­dziw­szą prawdą. Jestem prze­ko­nany, że zdro­wie i cho­roby mają swój począ­tek w jeli­tach. Zachwy­ca­jąca moc naszej mikro­bioty spra­wia, że sta­ram się na nowo prze­my­śleć moje miej­sce na tej pla­ne­cie. My także jeste­śmy czę­ścią rów­no­wagi w przy­ro­dzie, a w nas samych żyje spo­łecz­ność orga­ni­zmów, które potrze­bują nas tak samo jak my ich – razem jest nam lepiej! A gdy my dbamy o nie, one dbają o nas.

Objawy wska­zu­jące na zabu­rze­nia mikro­bioty jeli­to­wej (dys­biozę)

Jeli­towe

Poza­je­li­towe

Bóle lub skur­cze brzu­cha Gazy Wzdę­cia Nad­wraż­li­wo­ści pokar­mowe Aler­gie pokar­mowe Bie­gunka Zapar­cie Śluz w stolcu Mdło­ści Nie­straw­ność Zgaga/refluks Odbi­ja­nie

Wzrost wagi Zmę­cze­nie Mgła mózgowa Trud­no­ści z kon­cen­tra­cją Zmien­ność nastro­jów Nie­po­kój Wysypki skórne Bóle sta­wów i mię­śni Sła­bość Nie­świeży oddech Katar zato­kowy Skró­cony/świsz­czący oddech

Wgląd w układ odpor­no­ściowy dzięki nie­mow­lę­cej pie­luszce

Pod­czas gdy więk­szość z nas zdu­miewa fakt, że ludz­kie odchody mogą być lekiem, jest ktoś, kogo praw­do­po­dob­nie by to nie zdzi­wiło: prof. David Stra­chan, epi­de­mio­log z Lon­don School of Hygiene and Tro­pi­cal Medi­cine. W roku 1989 posta­wił on pewną hipo­tezę, do któ­rej doszedł na pod­sta­wie obser­wa­cji: nie­mow­lęta mające rodzeń­stwo są mniej podatne na egzemę czy katar aler­giczny. Mogłeś o tym sły­szeć. Według tej hipo­tezy u źró­deł wysypu cho­rób aler­gicznych i auto­im­mu­no­lo­gicz­nych leży nad­mierna czy­stość. To dla­tego nie­któ­rzy rodzice zachę­cają dzieci do zabawy w pia­sku – by wzmoc­nić ich układ odpor­no­ściowy!

Obser­wa­cje pro­fe­sora Stra­chana sta­no­wiły dobry punkt wyj­ścia. Ale osią­gnię­cia nowo­cze­snej nauki poka­zują, że musimy pójść krok dalej. Praw­dzi­wym pro­ble­mem jest nie tyle nad­mierna higiena, co zabu­rze­nia mikro­bioty jeli­to­wej. Jak wspo­mi­na­łem, 70 pro­cent układu odpor­no­ścio­wego znaj­duje się w jeli­tach. Od mikro­bioty oddziela go poje­dyn­cza war­stwa komó­rek, któ­rej gru­bość wynosi uła­mek śred­nicy włosa; jest nie­wy­kry­walna gołym okiem. Ta poje­dyn­cza war­stwa komó­rek jest jak niski, roz­chwie­ru­tany, drew­niany pło­tek oddzie­la­jący 2 domy, w któ­rych trwa impreza: po jed­nej stro­nie układ odpor­no­ściowy, po dru­giej mikro­biota. Bawią się osobno, ale tak naprawdę nie są od sie­bie oddzie­lone. Łączą je silne więzy – kar­mią się nawza­jem swoją ener­gią, dzielą się drin­kami, razem się śmieją, nie­ustan­nie się ze sobą komu­ni­kują. Bada­nia wyka­zały, że mikro­flora wspo­maga pra­wi­dłowy roz­wój komó­rek układu odpor­no­ścio­wego, uła­twia roz­po­zna­wa­nie intru­zów i trans­port komó­rek odpor­no­ściowych do miejsc, w któ­rych są potrzebne, oraz wzmac­nia ich zdol­ność do zwal­cza­nia infek­cji. Zdrowa mikro­biota jeli­towa prze­kłada się na silny, opty­mal­nie dzia­ła­jący układ odpor­no­ściowy, który umie zlo­ka­li­zo­wać poja­wia­jące się zagro­że­nia zdro­wia – zaka­że­nia czy nawet komórki nowo­two­rowe – i je zli­kwi­do­wać. Nie da się roz­dzie­lić mikro­bioty i układu odpor­no­ścio­wego. Szko­dząc jed­nemu z tych sys­te­mów, szko­dzisz także dru­giemu.

Dowo­dem na współ­za­leż­ność układu tra­wien­nego i odpor­no­ścio­wego jest epi­de­mia cho­rób aler­gicz­nych i auto­im­mu­no­lo­gicz­nych. Na świe­cie nastą­piła praw­dziwa eks­plo­zja tych scho­rzeń. Astma, katar aler­giczny, egzema – to tylko kilka przy­kła­dów sytu­acji, w któ­rych układ odpor­no­ściowy odpo­wiada agre­sją na nie­winny bodziec zewnętrzny. W latach 1960–2000 liczba przy­pad­ków astmy na Zacho­dzie wzro­sła dzie­się­cio­krot­nie. Rów­no­le­gle miał miej­sce podobny, nie­po­ko­jący wzrost zacho­ro­wań na cho­roby auto­im­mu­no­lo­giczne. Należą do nich cukrzyca typu 1, stward­nie­nie roz­siane i cho­roba Crohna; w tego typu scho­rze­niach układ odpor­no­ściowy uznaje nasz orga­nizm za wroga i rusza do ataku. Od roku 1950 liczba przy­pad­ków tych 3 cho­rób wzro­sła co naj­mniej o 300 pro­cent.

Cho­roby aler­giczne i auto­im­mu­no­lo­giczne są dużo powszech­niej­sze w kra­jach uprze­my­sło­wio­nych niż w rol­ni­czych. Na przy­kład roczna liczba nowych przy­pad­ków cukrzycy typu 1 w Fin­lan­dii wynosi 62,3 na 100 tysięcy dzieci w porów­na­niu z liczbą 6,2 w Mek­syku i 0,5 w Paki­sta­nie. Można by się doszu­ki­wać przy­czyn w róż­ni­cach gene­tycz­nych, ale odse­tek tych scho­rzeń wydaje się szcze­gól­nie rosnąć w tych kra­jach, które ule­gają indu­stria­li­za­cji. Weźmy Chor­wa­cję, gdzie liczba przy­pad­ków cho­roby Crohna wzro­sła z 0,7 na 100 tysięcy osób (w 1989) do 6,5 (w 2004), co zbie­gło się w cza­sie z moder­ni­za­cją kraju, albo Bra­zy­lię, gdzie w latach 1988–2012 liczby przy­pad­ków cho­roby Crohna i wrzo­dzie­ją­cego zapa­le­nia jelita gru­bego rosły odpo­wied­nio o 11 i 15 pro­cent każ­dego roku. Leka­rze z tych kra­jów muszą przy­jeż­dżać do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, by uczyć się o wspo­mnia­nych scho­rze­niach, które do nie­dawna u nich nie wystę­po­wały, w związku z czym nie wie­dzą, jak leczyć pacjen­tów.

Ist­nieją dowody, że mikro­biom na sku­tek cho­rób aler­gicz­nych i auto­im­mu­no­lo­gicz­nych nie tylko ulega zmia­nom, ale także może zapo­wia­dać lub wręcz powo­do­wać scho­rze­nia układu odpor­no­ścio­wego. Naukowcy prze­ba­dali brudne pie­luszki 300 trzy­mie­sięcz­nych nie­mow­ląt. Odkryli, że spe­cy­ficzne zmiany we flo­rze bak­te­ryj­nej tak małych dzieci zapo­wia­dały, które z nich lata póź­niej zacho­rują na astmę. By jed­nak dowieść, że to bak­te­rie jeli­towe wywo­łują astmę, prze­nie­śli próbki stolca z pie­lu­szek do orga­ni­zmów spe­cjal­nie wyho­do­wa­nych myszy, pozba­wio­nych mikro­flory jeli­towej. Tak jest: prze­szcze­pili ludzki kał myszy. I żeby to było jasne: nie pobrali stolca od pacjenta cho­rego na astmę. Pocho­dził on z pie­luszki trzy­mie­sięcz­nego dziecka, u któ­rego podej­rze­wano ryzyko wystą­pie­nia tej cho­roby w przy­szło­ści. Co się potem stało? Cóż; u wszyst­kich myszy roz­wi­nął się w płu­cach stan zapalny cha­rak­te­ry­styczny dla astmy.

Układ odpor­no­ściowy czło­wieka wyewo­lu­ował po to, by chro­nić nas przed infek­cjami – jesz­cze sto lat temu była to wio­dąca przy­czyna śmierci. Mikro­flora jeli­towa od samego początku brała udział w tej ewo­lu­cji, dla­tego też odgrywa klu­czową rolę w budo­wa­niu naszej odpor­no­ści. Może to ozna­czać, że zabu­rze­nia mikro­bioty wysta­wiają nas na ryzyko roz­re­gu­lo­wa­nia układu odpor­no­ściowego, co może się obja­wiać w postaci cho­rób aler­gicz­nych i auto­im­mu­no­lo­gicz­nych. Z dru­giej jed­nak strony silny mikro­biom wzmac­nia 70 pro­cent sąsia­du­ją­cych z nim komó­rek odpor­no­ściowych, zapew­nia­jąc ich opty­malne funk­cjo­no­wa­nie w zakre­sie ochrony naszego orga­ni­zmu przed zaka­że­niami i nowo­two­rami. Jeśli dbamy o nasze drob­no­ustroje, one dbają o nas.

Cho­roby o pod­łożu immu­no­lo­gicz­nym zwią­zane z dys­biozą

Cukrzyca typu 1 Celia­kia Stward­nie­nie roz­siane Astma Aler­gie pokar­mowe Egzema Aler­gie sezo­nowe Eozy­no­fi­lowe zapa­le­nie prze­łyku Cho­roba Duh­ringa Łusz­czyca / łusz­czy­cowe zapa­le­nie sta­wów Twar­dzina Zespół prze­wle­kłego zmę­cze­nia Zespół anty­fos­fo­li­pi­dowy Zespół nie­spo­koj­nych nóg Zespół Sjögrena

Reu­ma­to­idalne zapa­le­nie sta­wów Wrzo­dzie­jące zapa­le­nie jelita gru­bego Cho­roba Crohna Mikro­sko­powe zapa­le­nie jelita gru­bego Zesztyw­nia­jące zapa­le­nie sta­wów krę­go­słupa Toczeń rumie­nio­waty ukła­dowy Śród­miąż­szowe zapa­le­nie pęche­rza Auto­im­mu­no­lo­giczne zapa­le­nie wątroby Pier­wotna mar­skość żół­ciowa wątroby Pier­wotne stward­nia­jące zapa­le­nie dróg żół­cio­wych Sar­ko­idoza Fibro­mial­gia Zespół Guil­la­ina-Barrégo Cho­roba Behçeta Cho­roba Kawa­sa­kiego Zapa­le­nia naczyń zwią­zane z wystę­po­wa­niem prze­ciw­ciał prze­ciwko cyto­pla­zmie neu­tro­fili – ANCA

Skład mikro­biomu a prze­twa­rza­nie pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych

Prze­mysł die­te­tyczny od dawna prze­ko­ny­wał nas, że możemy kon­tro­lo­wać przy­bie­ra­nie na wadze, jeśli tylko będziemy wystar­cza­jąco zdy­scy­pli­no­wani, by ćwi­czyć cross-fit, zumbę albo jogę w połą­cze­niu ze sto­so­wa­niem odpo­wied­niej diety – czy będzie to paleo, Slim Fast, Weight Wat­chers, dieta keto­ge­niczna czy sokowa. A co, jeśli wszystko spro­wa­dza się do mikro­flory jeli­to­wej? Naukowcy ostat­nio posta­no­wili to spraw­dzić, gdy opu­bli­ko­wano raport o mło­dej, zale­d­wie trzy­dzie­sto­dwu­let­niej, kobie­cie, która prze­szła prze­szczep kału w ramach tera­pii prze­wle­kłego zaka­że­nia C. diff. To, co potem nastą­piło, wywo­łało panikę zarówno wśród naukow­ców, jak i dzien­ni­ka­rzy. W ciągu 16 mie­sięcy kobieta w nie­za­mie­rzony spo­sób dra­ma­tycz­nie przy­brała na wadze – od 61 do 77 kilo­gra­mów. Jej współ­czyn­nik BMI wzrósł od nie­mal nor­mal­nego, zdro­wego (BMI 26), do ewi­dent­nej oty­ło­ści (BMI 33). W jej życiu nic innego się nie zmie­niło: ani dieta, ani poziom stresu, ani aktyw­ność fizyczna. Jedyną nowo­ścią był prze­szczep kału.

W nor­mal­nej sytu­acji taki wzrost wagi nie wywo­łałby sen­sa­cji – rzecz jed­nak w tym, że po raz pierw­szy zaob­ser­wo­wano u czło­wieka coś, czego wcze­śniej wie­lo­krot­nie dowie­dziono w przy­padku zwie­rząt: że mikro­biota jeli­towa wywiera prze­możny wpływ na to, jak orga­nizm prze­twa­rza żyw­ność, i na prze­mianę mate­rii. Do tego stop­nia, że spo­ży­wa­nie tych samych pro­duk­tów przez różne osoby może wywo­łać kom­plet­nie inne skutki w zależ­no­ści od indy­wi­du­al­nego składu mikro­flory jeli­to­wej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Hiper­li­pi­de­mia obja­wia się pod­wyż­szo­nym pozio­mem tzw. złego cho­le­ste­rolu i trój­gli­ce­ry­dów sta­no­wią­cych skła­dową tkanki tłusz­czo­wej – wszyst­kie przy­pisy, o ile nie zazna­czono ina­czej, pocho­dzą od tłu­maczki. [wróć]

Dori­tos – marka chip­sów typu tor­tilla w róż­nych sma­kach. Pur­ple­sau­rus Rex Kool-Aid – marka popu­lar­nych napo­jów sma­ko­wych w proszku. Spa­ghet­tiOs – pusz­ko­wany maka­ron w sosie pomi­do­ro­wym, pro­du­ko­wany w for­mie małych kółek. Chef Boy­ar­dee Ravioli – pusz­ko­wane pie­rożki typu ravioli. Bur­rito – pocho­dząca z Mek­syku potrawa z tor­tilli z far­szem. [wróć]

Cho­ro­bliwa, obse­syjna fik­sa­cja na punk­cie zdro­wego odży­wia­nia. [wróć]

Nawią­za­nie do sceny z Czar­no­księż­nika z Kra­iny Oz. [wróć]