Zanim wybuchnie słońce - Józefina Płotka - ebook + audiobook

Zanim wybuchnie słońce ebook i audiobook

Józefina Płotka

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jak potoczy się twoje życie, gdy dopuścisz do głosu serce?

Leon, zbuntowany nastolatek, który ma za sobą trudne przejścia w gimnazjum, mieszka w małym nadmorskim miasteczku. Mierzy się z wieloma problemami i na każdym kroku jest wystawiany na próbę. Pewnego dnia, kiedy jego sytuacja nagle się pogarsza, Leon postanawia sprzeciwić się ojcu, dyrektorowi szkoły. Wpada na iście szatański plan – będzie udawać związek z chłopakiem, którego jego tata nie lubi i który także wśród innych nie cieszy się dobrą opinią.

Daniel, kochający być w centrum uwagi, zgadza się na ten układ. Nie przeczuwa jednak, że zaprzyjaźni się z Leonemi być może w końcu dopuści do głosu swoje emocje.

Między chłopakami nawiązuje się nić porozumienia. Okazuje się, że łączy ich więcej, niż przypuszczali. Czy ta historia będzie miała szansę na szczęśliwe zakończenie, gdy po drodze pojawi się więcej komplikacji, a w Leonie i Danielu odezwą się głęboko skrywane uczucia? W końcu serca bywają zdradliwe...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 0 min

Lektor: Bartosz Martyna
Oceny
4,1 (82 oceny)
31
31
16
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oliwiapolis18

Dobrze spędzony czas

Jak ja się genialnie bawiłam, taka powolna ale wciągająca historia którą naprawdę świetnie się słuchało
10
Zana99

Całkiem niezła

nie była zła ale spodziewałam się czegoś lepszego. Głównego bohatera niezbyt polubiłam, a całość jest trochę nudna. Trochę za mało wiarygodnie pojawili się uczucie między Leonem a Danielem. Taki średniak do przeczytania na raz
10
xvbooklovers

Całkiem niezła

Szczerze mówiąc na początku strasznie mi się nie podobała ale z czasem była coraz lepsza i wciągała, są tu polskie imiona oraz przezwiska za którymi nie przepadam, ogólnie nigdy nie czytałam jeszcze książki z wątkami LGBT+ lecz ta była ogólnie spoko, nie jest ona jakaś okropna ale jakaś wybitna też nie:/ ogólnie lekko się czytało i przepiękne wydanie, cieszę się że bohaterowie dostali takie zakończenie
10
atramentowe

Całkiem niezła

Czytało się bardzo szybko i przyjemnie. Przewidywalny ale całkiem uroczy romans z badboyem. Trochę irytował mnie główny bohater, który był według mnie napisany bardziej jak wyobrażenie dorosłego o nastolatku niż nastolatek. Chodzi mi o jego nielogiczne zachowania, brak konsekwencji i buntowanie się bez powodu. Gdyby trochę inaczej przedstawić jego tok rozumowania mozna by z nim bardziej sympatyzować. Trochę śmieszyło mnie też wciskanie literek lgbtq+ dosłownie każdej pozytywnej postaci. To że bohater jest gejem jeszcze nie znaczy że w jego otoczeniu nie może być ani jednego znajomego hetero...
00
asia5368

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czyta. Po prostu płynie się przez tą książkę. Bardzo fajnie zrealizowany motyw fake dating. Myślę, że nawet jeśli ktoś nie lubi tego motywu (tak jak ja) i tak polubi tą książkę. Kocham głównych bohaterów. Chętnie przeczytam następne książki autorki jeśli się jakieś pojawią. Polecam całym sercem.
00

Popularność




Ostrzeżenie

W tej historii możecie spotkać się z takimi tematami jak zdrowie, choroby oraz zaburzenia psychiczne, zaburzenia odżywiania (omijanie posiłków), homofobia, slut-shaming, autoagresja oraz toksyczny związek, przemoc, korzystanie z używek przez osoby nieletnie oraz uzależnienie od nikotyny. Pojawiają się tu również slury, wulgaryzmy oraz groźby.

Playlista

Anarbor – 18

Joan Jett & The Blackhearts – Bad Reputation

Hozier – Take Me To Church

Taco Hemingway – A mówiłem ci

Conan Gray – People Watching

TACONAFIDE, Quebonafide, Taco Hemingway, Białas – Moje demony uciekły na urlop

The Neighbourhood – Sweater Weather

Arctic Monkeys – 505

The Neighbourhood – Daddy Issues

MARINA & The Diamonds – The Family Jewels

Kukon, Ka-Meal – Dziewczyna z biblioteki

Mata, Moo Latte – Piszę to na matmie

Bedoes 2115, Kubi Producent, Taco Hemingway – Chłopaki nie płaczą

Favst, Gibbs – dddd

Dawid Podsiadło – Nie kłami

Mata – Żółte flamastry i grube katechetki

Cults – Gilded Lily

Cavetown – This Is Home

The Neighbourhood – Softcore

Olivia Rodrigo – 1 step forward, 3 steps back

Lady Gaga – Born This Way

Neon Trees – Everybody Talks

Taylor Swift – Wildest Dreams (Taylor’s Version)

Taylor Swift – Paper Rings

Mata, Ezra Williams, Sarcastic Sounds – 100 dni do matury

Rozdział I

Cisza przed burzą

Październik rozpoczął się dla Leona zaskakująco zwyczajnie: szarym niebem wiszącym nad mokrymi chodnikami, prezentacją o kodzie genetycznym i jego cechach i czającym się gdzieś pod skórą uczuciem niepokoju. Jakby świat prosił się o katastrofę. Zniknęła cała głęboko skrywana ekscytacja związana z rozpoczęciem nowej szkoły, resztki wakacyjnej beztroski już dawno wyparowały, a labirynt korytarzy zdążył zapaść mu głęboko w pamięć.

Leon odwrócił głowę do Hani, swojej najlepszej przyjaciółki i przy okazji towarzyszki z ławki.

– Która godzina? – zapytał znudzonym głosem.

– Za dziesięć czwarta. Jeszcze pięć minut.

Westchnął wymownie i zwiesił głowę; zatrzymała się niebezpiecznie blisko blatu ławki. Hania popatrzyła z dezaprobatą na kurtynę jasnych włosów przykrywających puste kartki w jego zeszycie. Pochmurne niebo odbiło się w grubych szkłach jej okularów.

– Nie pożyczę ci potem notatek.

– W porządku. Nie będę ich potrzebował. – Zignorował jej protekcjonalny ton.

Nie zamierzał w końcu zajmować się czymś tak bezcelowym i czasochłonnym jak nauka. Chwilowo jego głowę zaprzątało tylko to, że zaczął się październik, a on wytrzymał równy miesiąc w tej przeklętej szkole. Zasługiwał na co najmniej owacje na stojąco.

Kiedy usłyszał dzwonek, poczuł ulgę.

– Idź pierwszy, dogonię cię – mruknęła Hania i ruszyła do biurka nauczyciela.

Szkoła nie była już specjalnie zatłoczona o tej porze, więc zarzuciwszy kaptur na głowę, nie miał większego problemu, by dotrzeć do korytarza z szafkami. Przez chwilę szukał kluczyka w obszernych kieszeniach zbyt szerokich bojówek.

Nie miał czasu, żeby się zastanowić, czy odczuwa wyrzuty sumienia względem swojej zerowej motywacji do nauki, czy nie, bo nagle usłyszał znajome przezwisko:

– Wiśnia! – W jego stronę zmierzał Krzysiek, kolega z klasy. – Idziesz z nami zapalić?

Krzysiek już na początku września zaczął używać tego głupiego skrótu od nazwiska, ale Leon postanowił nie narzekać. No, nie na głos i nie przy nim. To była nowa klasa, zupełnie nowi ludzie. Musiał zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Krzysiek miał posturę tyczki, ciemną grzywkę zaczesaną na bok i uśmiech zawsze plączący się gdzieś w kącikach ust. Pachniał dymem papierosowym, do czego Leon miał słabość. Był też jedną z niewielu osób, które faktycznie polubił w nowej klasie, może dlatego, że idealnie wpasowywał się w standardy kogoś, kogo mógłby lubić. No i może trochę dlatego, że wyglądał jak wampir. Leon zagryzł policzek od środka i rozegrał w myślach szybką bitwę. W końcu zwyciężyła jego lepsza strona.

– Następnym razem. Obiecałem Hani, że z nią wrócę – odpowiedział, dusząc w środku uczucie łudząco podobne do rozczarowania.

– Och, jasne. – Krzysiek wykrzywił usta w wymownym uśmiechu. – Powodzenia.

Leon zignorował chęć przewrócenia oczami. Już dawno zarówno Hani, jak i jemu odechciało się tłumaczyć, że nie są w związku i raczej – na pewno – nie będą. Nie żeby Leona, ani tym bardziej Hanię, obchodziła czyjaś opinia na temat ich relacji, ale niepotrzebne komentarze czasem wytrącały go z równowagi.

Na przykład głupie gadanie Krzyśka. On i jego cholerne papierosy.

Zaczął poważnie podejrzewać, że Hania zwyczajnie zabłądziła, ale w końcu pojawiła się w zasięgu wzroku; wyglądała na zupełnie wykończoną po całym dniu zajęć.

Obserwując, jak zakłada jasny płaszcz, nieśmiało zapytał:

– Chcesz coś porobić? Iść do Żabki na hot dogi albo posiedzieć w parku?

Hania zmarszczyła nos, jak zawsze, gdy zamierzała mu odmówić.

– Spieszę się dzisiaj. Poza tym strasznie wieje. Chcesz iść gdzieś w taką pogodę?

Wszystko było lepsze niż wracanie do domu, ale nie musiał o tym wspominać. Zamiast tego przytrzymał dla niej kilka podręczników i plik kartek, gdy robiła porządek w szafce. Niemal widział trybiki obracające się w jej głowie, gdy układała plan zajęć na popołudnie.

– Na pewno potrzebujesz tyle książek? Torba ci nie pęknie? – jęknął.

Posłała mu wymowne spojrzenie, więc automatycznie zamilkł.

Porywisty wiatr szarpał gałęziami pobliskich drzew i rozwiewał pierwsze żółte liście, które zdążyły już spaść. Unosił nawet grube warkocze Hani. Leon zanotował w myślach, by jutro przypomnieć jej o zabraniu czapki i może rękawiczek, a nawet szalika.

– Nie spieszyłaś się – zaczepił ją i uniósł lekko dłoń, w której trzymał deskorolkę; lubił czuć jej ciężar. – Co chciałaś od Jankowskiego?

– Pytałam o dodatkowe materiały do nauki na olimpiadę.

– Jaką olimpiadę?

– Z biologii. Mówiłam ci, że biorę udział. Nie słuchałeś?

– Słuchałem. – Uniósł głowę; wiatr nie rozwiał jeszcze szarych, ciężkich chmur, czuć było zapach deszczu. – I co?

– Będę musiała chodzić na zajęcia dodatkowe.

– Masz w ogóle na to czas?

– Przekonamy się. Wiesz, pierwszaki rzadko przechodzą dalej, ale chcę spróbować. Na pewno podwyższy mi to średnią – dodała, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Leon mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i zerknął na jej zaróżowioną od wiatru pucołowatą twarz. Powiedziała mu kiedyś, że jedno z nich musi być tym ambitnym. Westchnął przeciągle.

– Słuchaj, może pójdziemy do ciebie, co? – zaproponował z nadzieją. – Stęskniłem się za twoją mamą. I jej obiadami. Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzał.

Hania zmarszczyła nos, ale starała się również posłać mu pokrzepiający uśmiech.

– Nie wiem, Leo. Rodzice jeszcze nie wrócili z pracy, więc to ja muszę zrobić obiad i ogarnąć wszystko w domu.

– Mogę ci pomóc – zaoferował od razu. – Jestem absolutnie pewny, że coraz lepiej wychodzi mi gotowanie ryżu.

– Innym razem, okej?

Z jej miny wywnioskował, że nie ma sensu naciskać.

Popołudnie u Hani było bardzo kuszącą wizją, szczególnie po całym dniu wegetowania z pustym żołądkiem, podczas którego najlepszą rzeczą, jaka mogła go spotkać, była kawa z automatu. Zdusił w zarodku wspomnienie zapachu pieczonych warzyw w kuchni Hani i przyjaznego uśmiechu jej mamy.

Leon sam był zmęczony, więc nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak musiała czuć się Hania, która zawsze dawała z siebie jakieś sto razy więcej niż on. Pożegnali się.

* * *

W domu było zaskakująco spokojnie. Mama akurat wróciła, więc przyrządzili razem obiad i wymienili się wrażeniami z kilku ostatnich dni. Lubił takie momenty – ciepłe i domowe, gdy nie musiał zamartwiać się zbyt wieloma rzeczami.

Spędzili razem resztę dnia, ona zakopana w notatkach na studia, on z premedytacją ignorujący widmo jutrzejszych sprawdzianów. Odkąd pamiętał, jego mama była piekielnie ambitna i potrzebowała dużo przestrzeni, by się rozwijać. Pracowała jako terapeutka oraz studiowała zaocznie w Gdańsku. To w tamtejszym mieszkaniu spędzała większość tygodnia, by zaoszczędzić czas na dojazdy. Nie przeszkadzało mu to, dopóki od czasu do czasu poświęcała mu popołudnia takie jak to i pozwalała towarzyszyć sobie w trakcie nauki.

Długo po zachodzie słońca Leon usłyszał samochód na podjeździe. Pożegnał się z mamą i pomknął do siebie. Zatrzasnął drzwi pokoju w momencie, w którym ojciec wszedł do domu.

Rozpoczął poszukiwanie słuchawek, co nie należało do najłatwiejszych zadań, bo nigdy nie był specjalnie dobry w utrzymywaniu porządku. Pomięte ubrania regularnie przerzucał z łóżka na fotel, na biurku piętrzyły się podręczniki i zeszyty, a półki i komodę zajmowały książki pożyczone od Hani i tomiki francuskiej poezji, puste kubki po kawie, przybory do makijażu, rozrzucona biżuteria i kolorowe spinki. Mimo wszystko Leon naprawdę lubił swój pokój – pudełka po butach niechlujnie upchnięte przy szafie, futerał na skrzypce wciśnięty w kąt, zdjęcia z przyjaciółmi na ścianach, tęczową flagę zdobytą na marszu równości w wakacje. Choć żywił ogólną niechęć do domu, miał poczucie, że to jedno pomieszczenie jest autentycznie jego. Bezpieczna, komfortowa przestrzeń.

Znalazł słuchawki, włączył ostatni album Taylor Swift i przysiadł na wiszącym fotelu. Bez problemu mógł wyobrazić sobie zadowolonego lub zmęczonego ojca. Bez szczegółów opowiadał, jak minął mu dzień, lub narzekał na uczniów, a znudzona mama przytakiwała. To był utarty schemat, jeśli oboje rodziców przebywało akurat w domu, co ostatnio zdarzało się coraz rzadziej. Siedzieli razem, nie wchodząc sobie za bardzo w drogę, a Leon ukrywał się w swoim pokoju. Przez chwilę kusiło go, by do nich dołączyć, ale za bardzo obawiał się reakcji ojca. Odkąd zaczął zawalać szkołę, starał się go raczej unikać. A ten wieczór nie wydawał się dobrym momentem, by to zmieniać.

Leon dał się ponieść myślom na temat ojca i jego wymagań dotyczących ocen, dopóki nie rozbrzmiało Paper Rings, jego ulubiona piosenka z albumu. Doszedł do wniosku, że potrzebuje czyjegoś towarzystwa. Chwycił za telefon i wybrał numer.

– Chcesz się ze mną przejść? – zapytał bez powitania, gdy tylko Maks odebrało telefon.

– Pewnie. Widzimy się na skrzyżowaniu?

W otchłani szafy Leon znalazł parę znoszonych vansów z tęczowymi podeszwami i wsunął je na stopy. Nie zawracał sobie głowy schodzeniem na dół. Przestąpił przez barierkę balkonu, jak dziesiątki razy wcześniej, i ostrożnie zszedł po kracie, po której w lecie wiły się kwiaty. Może było to ryzykowne, ale nie bardziej niż stanie się ofiarą ojca i jego wypytywania, dokąd się wybiera. Żadne z rodziców jeszcze go na tym nie przyłapało. Rzadko odwiedzali go w pokoju.

Zabrał ze sobą deskorolkę i szybko zerknął w okno salonu – mama dalej wkuwała łacińskie słówka, a ojciec krążył z telefonem przylepionym do ucha. Leon odwrócił wzrok i ruszył w dół ulicy.

* * *

Mimo że dłuższe przebywanie w niskiej temperaturze rzadko skutkowało u niego przeziębieniem, po raz drugi tego dnia pożałował, że nie zabrał kurtki. Maks już na niego czekało, a wiatr targał połami jeno długiej spódnicy. Leon uniósł brwi na ten widok.

– Nie jest ci zimno?

– Jak cholera. Chcesz jednego? – Maks wyciągnęło w jego kierunku czerwoną paczkę cienkich papierosów, Leon jednak pokręcił głową.

Nie palił – nie dlatego, że miał szesnaście lat i nie powinien, ale dlatego, że nie znosił drapiącego w gardło dymu. Paradoksalnie uwielbiał sam zapach papierosów, dlatego towarzystwo Maks czy Krzyśka tak bardzo mu odpowiadało.

W ostatniej klasie gimnazjum Maks określiło się jako osoba niebinarna, co dodało nu kosmicznych pokładów śmiałości. Od tego czasu wielokrotnie i diametralnie zmieniało się w każdym aspekcie, nieustannie sprawdzało, z czym czuje się lepiej, a z czym gorzej. Samo nazywało to eksperymentem, próbą, drogą do odkrycia siebie. Leon był absolutnie zakochany w jeno odwadze i uśmiechu na jeno twarzy, gdy przedstawiało mu się nowym imieniem lub wspominało o zaimkach, jakie obecnie preferuje. Aktualnie były to formy neutralne oraz okazjonalnie męskie, jeśli poznawało kogoś spoza queerowego środowiska. W razie czego wolało być postrzegane jako chłopak.

– Gapisz się – wytknęło mu, gdy ruszyli wzdłuż ulicy.

– Oczywiście, że się gapię. Masz na sobie świąteczny sweter.

– Uroczy, nie? – Maks uśmiechnęło się szeroko i wypuściło spomiędzy warg obłok dymu. – Samo robiłom.

– Widać. – Zerknął krytycznie na krzywe renifery, nierówne rękawy i kiepski dobór kolorów, zupełnie niepasujący do kolczyków w kształcie stokrotek. – Co cię naszło na święta na początku października?

– Co cię naszło na spacer w środku tygodnia?

Leonowi zrzedła mina, a Maks roześmiało się chrapliwie.

– Nudziłem się – mruknął w końcu nieprzekonująco.

– Ja też się nudziłom, dlatego robię teraz na drutach. Może też dostaniesz sweter, jak będziesz grzeczny.

– Nie chcę dostać czegoś tak brzydkiego.

– Może dla ciebie akurat się postaram. Te druty to właściwie hobby taty, ale je sobie pożyczyłom na jakiś czas. Pomagał mi z tym swetrem, pewnie dlatego wyszedł tak kiepsko.

– Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty?

– Niekoniecznie. Nieźle się nudzę pomiędzy momentami, kiedy potrzebujesz się komuś wypłakać – powiedziało i zarobiło szturchnięcie łokciem Leona między żebra, a nocną ciszę znów wypełnił jeno chrapliwy śmiech. – Więc co stało się teraz?

Pytało swobodnym tonem, jak zwykle zresztą. Maks nigdy nie brzmiało zbyt poważnie ani jakby się czymkolwiek przejmowało. Wszystko zbywało głupimi komentarzami i słodkimi uśmiechami. Może to Leon lubił w niem najbardziej, bo on sam martwił się o wiele za dużo.

Skupił wzrok na dwóch cieniach wydłużających się na chodniku przed nimi. Ten Maks był nieco wyższy, a Leona zniekształcony przez trzymaną deskorolkę.

Dotarli na mały plac zabaw obok skateparku, między blokami w okolicy. Był zupełnie pusty, oświetlało go marne światło pomarańczowych latarni. Maks pierwsze opadło na huśtawkę, która upiornie zaskrzypiała, a Leon z westchnieniem usiadł na drugiej.

– Nic się nie stało – przyznał. Podmuch wiatru rozwiał mu przydługie włosy. – Nie chciałem po prostu siedzieć sam, wiesz?

– Okej. Na pewno nie chcesz? – Maks znów zamachało mu paczką przed oczami. Gdy Leon odmówił, zakręciło się na huśtawce. – Wiesz, myślałom, że twój ojciec znowu coś odjebał.

– Jeszcze nie. Ale wydaje mi się, że stanie się to już niedługo.

– Drama o oceny?

Leon niechętnie pokiwał głową.

– Myślałom, że Hania cię pilnuje.

– Pilnuje. Tylko że… Nie wiem. – Spojrzał w ciemne niebo. Nie widział gwiazd ani księżyca, czuł za to na sobie troskliwe spojrzenie Maks.

Maks i Hania, jego najlepsi przyjaciele, swoi nawzajem zresztą też. Czasem wyobrażał ich sobie postawionych obok siebie – Maks, do któreno mógł zawsze udać się po pocieszenie, i Hanię, jeśli potrzebował dobrych i rozsądnych rad.

– Zachowujesz się jak dzieciak. Specjalnie go irytujesz, a potem mi jęczysz.

– Nikt ci nie każe mnie słuchać.

– Czyżby? – Maks uniosło brwi. – Mógłbyś z tymi narzekaniami chodzić do Hani, nie do mnie.

– Hania jest zajęta. Uczy się.

– Ja też się uczę, ale ci to nie przeszkadza. Powinnom teraz powtarzać równania wielomianowe albo robić chemię na korki.

Leon zamilkł na chwilę, z poczuciem winy, że oderwał no od nauki. Szybko jednak zdusił to uczucie – Maks wyszło z nim, bo tego chciało.

– Jak ci idzie w szkole? – zapytał.

Maks znów zaniosło się śmiechem i rzuciło mu rozbawione spojrzenie. Potrafiło śmiać się z niczego, kompletnie niesprowokowane, co zawsze poprawiało Leonowi humor.

– Poważnie, jesteś taki beznadziejny. Nie udawaj, że cię to obchodzi.

– Ale obchodzi – upierał się Leon.

Maks było rok starsze i zaczęło właśnie drugą klasę biol-chemu w dwujęzycznej szkole w Gdyni, a Leon wciąż pamiętał, jak kiepsko minął nu pierwszy rok.

– Wcale nie. Ale radzę sobie świetnie, skoro już pytasz. Tylko ty z naszej czwórki wszystko zawalasz. Pamiętasz, że Weronika ma praktyki w tym roku?

Leon skrzywił się na myśl o niej i jęknął cierpiętniczo.

– Nic nie mów.

– Wiesz, że musicie się w końcu pogodzić, nie? – przypomniało Maks, zupełnie jakby Leon nie katował się myślami na ten temat, odkąd się pokłócili.

– Nie chcę się z nią godzić.

– Wygodnie ci z zachowywaniem się jak dzieciak.

– Jeśli ktoś zachowuje się jak dziecko, to ona, nie ja.

Rozbawione Maks pokręciło głową, patrząc na niego niemal z politowaniem.

– Jesteście siebie absolutnie warci. Nie wiem nawet, o co wam w końcu poszło, a Weronika narzeka na ciebie dosłownie codziennie.

– Widzisz, ma na moim punkcie obsesję. O to nam właśnie poszło.

Poza byciem drugą najlepszą przyjaciółką Leona Weronika była również jego największym wrogiem. No, może poza ojcem. Oprócz tego nieźle sprawdzała się jako ostatni członek ich małej grupy i tak jakby dziewczyna Maks.

– Przyznam, że całkiem zabawnie się to obserwuje. Moglibyście po prostu pogadać – zasugerowało Maks, jednak bez większego zapału. Nigdy nie mieszało się bezpośrednio w ich konflikty, ale zazwyczaj stawało po stronie Weroniki. To Hania raczej ich godziła – a musiała robić to często, zważywszy na częstotliwość, z jaką Leon i Weronika skakali sobie do gardeł.

– Nie mam zamiaru z nią gadać. Miałem rację, niech ona mnie przeprasza.

– O tym mówię. Jesteś beznadziejny.

– Dobrze, że ty nadrabiasz za mnie.

– Co dokładnie nadrabiam? Zainteresowanie przyjaciółmi? Braki w edukacji? Wyglądanie dobrze?

– Odpierdol się, wyglądasz jak czarownica.

– Ale za to jaka seksowna czarownica.

Leon wypuścił głośno powietrze, a Maks wstało i się przeciągnęło. Kruczoczarne włosy zupełnie uciekły nu z kitki i błysnęły rudo w świetle latarni.

– Zwijamy się albo zejdę tutaj z zimna. Przysięgam, jeśli będę przez ciebie chore…

– To co? – Leon przyjął oferowaną mu dłoń całą w pierścionkach i podniósł się z huśtawki.

– Będę na ciebie złe.

Leon chwycił deskorolkę i przewrócił wymownie oczami, bo Maks nigdy nie bywało na niego złe. Nie tylko na niego – na nikogo, nie licząc losowych osób z internetu, z którymi czasem toczyło kłótnie, gdy dobijała no nuda.

Wrócili na skrzyżowanie, popychając się po drodze. Leon czuł się komfortowo z tym, że Maks mieszka zaledwie kilkanaście domów dalej. Dzięki temu widywali się niemal codziennie. Maks wpadało do niego rano na kawę, jeśli miało chwilę do pociągu, a Leon wpraszał się do nieno na noc, gdy miewał gorsze dni.

Zanim się rozstali, Maks zaproponowało:

– Zobaczymy się w weekend z dziewczynami? Tęsknię za Hanką.

Leon jęknął żałośnie.

– Poważnie? Mam się widzieć z tą twoją jędzą?

– Nie nazywaj jej tak. Macie się pogodzić, bo z Hanią mamy was dosyć.

Chłopak zmarszczył brwi.

– Hania nic nie mówiła.

– Może nie, ale wiem, że też ma dość. Wyczuwam to telepatycznie. Ja po prostu uzewnętrzniam to za naszą dwójkę. Zapytasz, czy jej pasuje?

– Tak, ale ty sprowadź Weronikę. Najlepiej w kagańcu czy coś.

– Jasne, szefie. – Maks podeszło, by pocałować go szybko na pożegnanie, jak to mieli w zwyczaju. – Nie rób nic głupiego. I uważaj na siebie.

Leon został sam pod ciemnym niebem z uczuciem niepokoju ukrytym gdzieś pod skórą i napiętą ciszą wokół. Zanosiło się na burzę.

Rozdział II

Pakt z diabłem

Dwie godziny rozszerzenia literatury z samego rana nie stanowiły jego wymarzonego rozpoczęcia środy. Leon zazwyczaj nie narzekał na te zajęcia, głównie dlatego, że nauczycielka, ich wychowawczyni, przymykała oko na jego braki w wiedzy, beznadziejne oceny i nagminne nieobecności, ale tego dnia zupełnie nie miał humoru.

Hania też nie wyglądała na zadowoloną.

– Co ci jest? – Spojrzał na nią zmartwiony.

Rozległ się dzwonek. Atmosfera w klasie od razu się rozluźniła, gdy wypełnił ją szmer rozmów i urywanych śmiechów.

– Nic nie notujesz – wytknęła. Leon obrzucił niechętnym spojrzeniem jej schludne, kolorowe notatki. – Z czego będziesz powtarzał?

– Nie będę.

– Leo…

– Nie martw się tym, okej? Daj się wyciągnąć w weekend, spotkajmy się we czwórkę.

– Będę…

– Się uczyć, wiem. Ale Maks mówiło, że się stęskniło. I że przekona Weronikę.

Hania zmarszczyła brwi.

– Nie jesteście z Werą… pokłóceni?

– Jesteśmy, ale jakoś to ogarniemy. Maks tak twierdzi. Ja wciąż uważam, że Weronika jest hipokrytką i nie zasługuje nawet na oddychanie w mojej obecności. Ale wiesz, wytrzymam to jakoś.

Hania wykrzywiła twarz w grymasie, który sugerował, że w ich małym sporze trzyma stronę Weroniki. Leona jednak zupełnie to nie obchodziło, bo nie pamiętał nawet, o co im poszło. Czasem właśnie o to kłócili się z Weroniką – o nic.

– Dawno jej nie widziałam. – Hania odwróciła wzrok i obiecała z pewnym oporem: – Postaram się znaleźć dla was chwilę.

To nie było satysfakcjonujące, ale Leon raczej nie mógł liczyć na więcej. Spędził całe wakacje z tą trójką u boku. Razem z Hanią odwiedzali Weronikę i Maks w pracy, a potem wspólnie włóczyli się po trójmiejskich klubach lub wypoczywali na plaży. Teraz ciężko mu było przywyknąć do prawie samotnych szkolnych dni.

– Okej. Pójdę do automatu. Chcesz coś?

– Może kawę? Czy jeszcze na nią za wcześnie?

– Jadłaś w ogóle śniadanie? – zapytał, uważnie obserwując jej reakcję.

Zawahała się i odparła:

– Nie zdążyłam. Ale nie jestem jeszcze głodna. Zjemy coś potem?

– Jasne. A więc kawa.

Ruszył do wyjścia z sali. Kilka osób obrzuciło go spojrzeniem, ale to zignorował. Zdążył już przywyknąć, że się na niego gapią – gdy nie zna odpowiedzi nauczycieli, gdy znosi kazania za brak zadań domowych lub gdy szepcze pod nosem chamskie odzywki. Gimnazjum przygotowało go na taki rozwój wypadków.

Korytarz wypełniał nieprzyjemny poranny chłód i zapach detergentów. Leon przystanął raptownie, gdy spostrzegł, kto stoi przy rzędzie automatów, jednak było już za późno na ucieczkę. Agnieszka machała do niego zapraszającym gestem.

– Leon! – przywitała go entuzjastycznie i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Z nieznanych mu powodów miała na głowie okulary przeciwsłoneczne. Bił od niej zapach lakieru do włosów i różanych perfum. – Właśnie o tobie rozmawialiśmy.

Takie słowa nigdy nie zwiastowały niczego dobrego, zwłaszcza gdy obok stała Aurelia, jej wiecznie niezadowolona przyjaciółka, oraz widocznie rozbawiony Krzysiek.

Nie chodziło o to, że Leon ich nie lubił. Agnieszka była nawet w porządku, ale niedawno na historii przerwała swoimi komentarzami odpowiedź Hani tylko po to, by zdobyć kilka stłumionych śmiechów. Traktował ją więc z dystansem. Aurelia z drugiej strony była nie do zniesienia, a przynajmniej on nie mógł jej znieść. W odróżnieniu od Agnieszki rzadko się odzywała, a jeśli już, zawsze było to coś niemiłego. I zazwyczaj wymierzonego właśnie w Leona.

– Nie wiedziałem, że jestem aż tak ciekawy, by o mnie rozmawiać – mruknął niechętnie i wcisnął przycisk wybierający czarną kawę.

– Oczywiście, że jesteś. – Białe zęby Agnieszki znów błysnęły w szerokim uśmiechu. – Gadaliśmy o Halloween. Chcę urządzić u siebie coś małego.

– Przecież to dopiero za miesiąc.

– Powiedziałem jej to samo – wtrącił Krzysiek.

Leon poczuł od niego dym papierosowy i zdusił chęć, by stanąć bliżej.

– Tak, ale lubię mieć rzeczy zaplanowane z wyprzedzeniem – wyjaśniła. Aurelia wywróciła oczami w sposób, który raczej przeczył słowom Agnieszki. – I chcę zaprosić was obu. I jeszcze kilka osób z klasy, ale nie jestem pewna kogo.

Oparła plecy o automat, owinęła kosmyk kasztanowych włosów wokół palca, zagryzła wargę i przeskanowała wzrokiem korytarz. Leon miał dziwne wrażenie, że przypadkiem został częścią jakiejś loży szyderców.

– Może Marcela, co myślicie?

– Jest w porządku. – Krzysiek wzruszył ramionami. – Sprzedają mu normalnie alkohol.

– To zawsze jakaś zaleta.

– To debil – fuknęła Aurelia i zarzuciła za ramię proste blond włosy, które upodabniały ją do lalki Barbie. – Zawsze na angielskim się popisuje, jakby było tam komu imponować. Poza tym tobie pewnie też wszystko sprzedają – dodała, patrząc na Krzyśka.

– Zależy, co byś chciała.

Leon wyjął z automatu gotową kawę i powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Agnieszka pewnie nawet nie planowała ich nigdzie zapraszać, tylko chciała wybadać, co sądzą o reszcie osób z klasy, by zebrać nowe plotki. Nie zamierzał się w to bawić, a w dodatku sam miał niewiele do powiedzenia – znał tych ludzi od miesiąca i wciąż mieszał niektóre imiona.

– To dla Hani? – zapytała Aga, wskazując na gotowy kubek, gdy Leon wybrał na panelu kolejną kawę (latte z cukrem).

Niechętnie pokiwał głową.

– To urocze – skomentowała.

Rozważał wylanie na nią kawy, bo miał dosyć tych insynuacji, ale uratował ją dzwonek.

Krzysiek jęknął cierpiętniczo.

– Nie mam siły tam wracać. Nic nie czaję z tych lektur. Wy coś rozumiecie?

– Nic a nic. Ale to nie szkodzi. Jest dopiero początek roku, więc te oceny i tak się nie liczą. – Agnieszka machnęła ręką.

Była to dość odważna postawa jak na kogoś, kogo rodzice płacili wysokie czesne, ale Leon nie zamierzał mówić tego na głos.

– Może Hania pożyczy nam notatki – rzuciła zgryźliwie Aurelia.

– Nie bądź niemiła. – Agnieszka objęła ją ramieniem, ale nieumiejętnie ukryła rozbawienie. – Hania jest słodka. Uwielbiam ją, serio.

Ruszyli w stronę schodów. Agnieszka nadal trajkotała coś o szkole i ich klasie, gdy nagle Aurelia zatrzymała się gwałtownie i dźgnęła ją w bok, wskazując głową rozwidlenie korytarza. Leon musiał się szybko zatrzymać, żeby na nie nie wpaść.

– Co? – Agnieszka spojrzała we wskazanym kierunku. – Kto… To ten chłopak?

– Tak – potwierdziła Aurelia i pociągnęła ją w kierunku schodów.

– Czekaj, chciałam się przyjrzeć…

– Nie, bo zauważy i będzie dziwnie. Potem możemy iść na palarnię, to się naoglądasz. On ciągle tam siedzi.

Leona zupełnie nie obchodziły ich rozterki, ale Krzysiek pochylił się w jego stronę.

– O kim one gadają, Wiśnia?

– Nie wiem.

– Nie wiesz? – Agnieszka odwróciła do nich głowę. – To był Zawadzki.

– Kto? – Krzysiek obejrzał się za siebie.

Leon zrobił to samo, a jego wzrok natrafił na trzech chłopaków okupujących parapet przy rozwidleniu korytarza. Jeden z nich miał na głowie czapkę, drugi kaptur, a trzeci opowiadał o czymś z widocznym ożywieniem.

– Zawadzki – powtórzyła Agnieszka. – Myślałam, że akurat ty będziesz go kojarzyć.

– Niby czemu? – Krzysiek z sekundy na sekundy robił się coraz bardziej skonsternowany, a Leon zirytowany.

– Bo on… Och, serio nie wiecie? – Agnieszka zrobiła zbolałą minę. – Będę musiała was potem zaznajomić z plotkami.

Leona przeszły nieprzyjemne ciarki. „Znał” Zawadzkiego – podobnie jak znał połowę uczniów tej przeklętej szkoły. Niekoniecznie jednak chciał wysłuchiwać o nim dodatkowych plotek. Szczególnie że Agnieszka była nieco zbyt chętna, by się nimi dzielić.

* * *

Leon cudem przetrwał historię, geografię i niezapowiedzianą kartkówkę z chemii, przed którą ostrzegała go Hania.

Podczas długiej przerwy Agnieszka próbowała zaciągnąć jego i Krzyśka na palarnię, ale Leon jakoś się jej wymknął. Pożałował tego w momencie, gdy musiał zmusić się do połknięcia kanapki na oczach Hani, by przekonać ją, że wszystko u niego w porządku.

Jedyne, czego pragnął, to by ten kolejny beznadziejny dzień dobiegł wreszcie końca, jednak świat jak zwykle konspirował przeciwko niemu. Równie szybko jak zalała go ulga po rozbrzmieniu dzwonka wieńczącego ostatnią lekcję, tak szybko zastąpił ją niepokój po usłyszeniu:

– Wiśniewski, zostań na chwilę.

Hania zamarła w połowie pakowania rzeczy do torby i spojrzała na niego szczerze przestraszona.

– To nic – zapewnił ją półgłosem, siląc się na spokojny ton. Nie wiedział, czy próbuje bardziej uspokoić ją czy siebie. – Poradzę sobie.

– Nie rób nic głupiego.

– Nigdy nie robię nic głupiego.

– Powodzenia, Wiśnia. – Krzysiek w drodze do drzwi klepnął go w plecy i posłał mu pocieszający uśmiech.

Hania niepewnie poszła w jego ślady, a Leon pełen złych przeczuć podszedł do biurka mrożącej krew w żyłach matematyczki.

– Czy wiesz, co to jest?

W pomarszczonej dłoni trzymała dwie kartki.

– Nie mam pojęcia, pani profesor – odparł najgrzeczniej, jak umiał.

– To odwzorowanie twojej wiedzy z gimnazjum oraz najprostszych licealnych zagadnień. Co możesz mi o tym powiedzieć?

Leon rzucił okiem na swoje kartkówki. Ledwo co tknął je długopisem. Dostał jedynkę i dwa minus.

– Niewiele.

– To bardzo adekwatny opis tego, co masz w głowie. Przeanalizujmy. Kartkówka z pierwszych trzech tematów, jakie przerabialiśmy, najprostsze możliwe rzeczy: dwa punkty na osiem. Dalej, druga kartkówka: trzy i pół na osiem. Jaki wysnuwasz wniosek?

– Widzę poprawę – wymamrotał bez zastanowienia. Kobieta zmrużyła oczy.

– Ja widzę beznadziejnego ucznia. Twoja średnia z matematyki wynosi w tym momencie jeden przecinek pięć. Jeśli nic się nie zmieni, będę zmuszona powiadomić twoich rodziców.

– Jestem pewien, że mój ojciec zdaje sobie sprawę, w jakiej sytuacji jestem – zapewnił z przymilnym uśmiechem.

– I co zamierza z tym zrobić?

– Zapewne nic. – Leon wzruszył ramionami. Plecak zaczynał mu ciążyć.

– Wydaje ci się, że skoro twój tata jest dyrektorem, to masz prawo do obijania się? – Gdy Leon nie odpowiedział, kontynuowała: – Nie bez powodu jest to prywatna szkoła. Musisz dostosować się do poziomu.

– Albo co? – Jego ton wypadł bezczelniej, niż zamierzał, i Leon od razu zobaczył urazę w oczach kobiety. Przeszedł go dreszcz.

– Albo twoja kariera tutaj nie potrwa długo. Osobiście poinformuję twojego ojca o twojej… postawie. – Ostatnie słowo wypluła, jakby paliło jej język.

– Proszę go przy okazji pozdrowić. Życzę miłego dnia.

Nie zaczekał na odpowiedź, czym prędzej ruszył do wyjścia. Był pewien, że gdyby spędził w tej sali sekundę dłużej, zacząłby się dusić. Przy szafkach czekała na niego Hania, ubrana już w płaszcz. Obracała w dłoniach wełnianą czapkę.

– Wszystko w porządku? – Jej twarz złagodniała, gdy do niej podszedł.

– Właściwie nie wiem. Ale nie martw się, przyczepiła się tylko do ocen – próbował ją uspokoić. Dostrzegłszy jej wzrok, dodał ciszej: – Poskarży się mojemu tacie.

– Och – wyrwało się Hani. Zmieszała się. – Co teraz?

Leon wzruszył ramionami i zatrzasnął szafkę mocniej, niż zamierzał.

– Nie wiem. On i tak wie, jakie mam oceny – mruknął z frustracją. – Pewnie będzie chciał ze mną porozmawiać czy coś.

– Mogę ci pomóc i pożyczyć notatki, jeśli chcesz.

– Wiem. Ale nie chcę. Nie chcę też już o tym gadać, okej? Proszę.

Widział, że Hania bije się z myślami. W końcu westchnęła i pokiwała powoli głową.

* * *

Przez cały kolejny dzień Leon chodził jak struty, co chwila wymyślając coraz to gorsze scenariusze. Jasne, świadomość, że zbliża się konfrontacja z ojcem, nieco pomogła mu się na nią mentalnie przygotować, ale na niewiele się zdała w obliczu jego zszarganych nerwów.

Czwartek minął podejrzanie spokojnie i Leon zaczął się łudzić, że ten względny spokój przeciągnie się do poniedziałku. W piątek deszcz bębniący w okna skutecznie odwracał jego uwagę od działań na tablicy. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że matematyczka patrzy na niego bardziej złośliwie niż zazwyczaj.

W połowie lekcji rozległo się pukanie do drzwi i do sali pewnym krokiem wszedł mężczyzna w garniturze. Wokół rozgorzał szmer szeptów. Zadowolona nauczycielka zamieniła z nim kilka zdań. Musiała być w siódmym niebie, że ojciec pofatygował się po niego aż do klasy. Dyrektor zlustrował klasę chłodnym wzrokiem, a gdy dostrzegł Leona, przez jego twarz przemknął ledwo widoczny niesmak.

– Leonard Wiśniewski. Proszę za mną.

Pełen najgorszych przeczuć Leon bez pośpiechu spakował rzeczy; był świadomy wbitych w niego ciekawskich spojrzeń. Wyszedł za ojcem, wcześniej uśmiechając się głupio, by pokazać, że cała sytuacja w ogóle go nie obchodzi. Jedynie na Hanię popatrzył uspokajająco.

Szkoła tonęła w głębokiej ciszy. Szli w milczeniu, aż wreszcie ojciec otworzył przed nim drzwi do gabinetu. Stał przy nich niczym strażnik, dopóki Leon nie wszedł posłusznie do środka.

– Wiesz, czemu tu jesteś, prawda? – Światło wpadające przez duże okno za nim podkreślało jego siwiznę.

– Nie mam pojęcia – odparł Leon niemal natychmiast, chwiejąc się na krześle. Powtarzał sobie w myślach głosem Hani: „Zachowaj spokój”, ale z góry wiedział, że to na nic. Obecność ojca wyzwalała w nim skrywaną głęboko wściekłość.

Zawsze był taki sam – zdystansowany i stanowczy, nieważne, czy w szkole, czy w domu.

– Możesz mi wytłumaczyć, co robisz? – Poprawił okulary w kwadratowych oprawkach na nosie.

Leonowi ani trochę nie podobało się to badawcze spojrzenie.

– Siedzę.

– Myślisz, że to zabawne?

– Nikt się nie śmieje.

– Od miesiąca wszyscy w pokoju nauczycielskim patrzą na mnie z litością i pobłażaniem. Wiesz dlaczego?

– Przez fryzurę? – zasugerował Leon niewinnie. – Lub jej brak.

– Przez ciebie. – Ojciec sprostował beznamiętnie. – Marnujesz teraz czas nas obu.

– Nie, to ty marnujesz mój czas. Mógłbym siedzieć teraz na matematyce i uczyć się o…

Zamilkł raptownie, gdy dotarło do niego, że nie ma pojęcia, co aktualnie przerabiają.

Na twarzy ojca znów pojawił się niesmak.

– Ja mógłbym robić wiele innych ważniejszych rzeczy, a jednak siedzę tu z tobą, bo okazuje się, że mój syn celowo nie przykłada się do nauki. Nie rozumiem tylko dlaczego.

Może Leon wszystko by mu wyjaśnił, gdyby nie został specjalnie wyciągnięty ze środka lekcji. Ojciec pewnie chciał upokorzyć go przed resztą klasy, choć mógł porozmawiać z nim spokojnie w domu. Leon zachował więc kamienny wyraz twarzy i zabłądził wzrokiem na regał z książkami. Praktykował taką postawę od dziecka.

Usłyszał, jak ojciec wzdycha głęboko, i kątem oka zobaczył, jak pociera czoło.

– Wiedziałem, że masz słabe oceny i opuszczasz zajęcia, ale myślałem, że to kwestia przyzwyczajenia się do nowej szkoły, i dlatego nie interweniowałem. Łudziłem się, że jesteś wystarczająco dojrzały i nie potrzebujesz ciągłego nadzoru. Jak widać, byłem w błędzie.

Leon powstrzymał się od przewrócenia oczami. Słyszał te słowa już dziesiątki razy, zawsze wypowiadane tym samym znużonym, rozczarowanym tonem. Ojciec dopiero się rozkręcał.

– Doszły do mnie skargi od nauczycieli. Nie tylko na to, że masz beznadziejne wyniki, i na nieobecności, ale również na twoje zachowanie i postawę. Mógłbyś to wytłumaczyć?

Chłopak skrzywił się mimowolnie i powstrzymał odruch, by poszukać wzrokiem Hani. Ojciec mówił z pozoru łagodnie, ale Leon czuł wyraźną irytację ukrytą pod tym wystudiowanym spokojem.

– Nie wiem, czego ode mnie chcesz – odpowiedział w końcu.

– Nie wiesz, Leonardzie, czego chcę? Wytłumaczenia, czegoś, co pozwoli mi zrozumieć twoje zachowanie. Może obietnicy, że się poprawisz. Minął już cały miesiąc, a to wystarczająco dużo czasu, by się dostosować. Nie rozumiem, jaki jeszcze możesz mieć problem.

Leon mógłby ułożyć je w kolejności alfabetycznej, a lista nie miałaby końca, ale był zbyt zmęczony ciągłym stresem i zbierającą się w nim od miesięcy frustracją. Wbił w ojca puste spojrzenie w oczekiwaniu na kolejne zarzuty. W końcu nieważne, co miałby na swoją obronę, ojciec nigdy nie byłby usatysfakcjonowany.

– Może po prostu nie szanujesz tego, co dostałeś za darmo, a na co ja musiałem pracować latami?

– Nie chciałem się tu uczyć – przypomniał mu. – To była twoja decyzja, nie moja.

– Powinieneś wykorzystać tę okazję jak najlepiej. To szansa.

– Szansa na co? – Leon prychnął zniecierpliwiony i skrzyżował ramiona na piersi.

– Na dobrą przyszłość. Doskonale wiesz, że mam rację, a jednak robisz wszystko, żeby temu zaprzeczyć, Leonard. Tu chodzi o wzięcie za siebie odpowiedzialności.

– Odpowiedzialności za co? Za bycie tępym szesnastolatkiem?

– Za siebie – powtórzył ojciec i spojrzał na niego zniesmaczony. – Jeśli potrzebujesz korepetycji, w porządku, ale musisz zacząć zachowywać się przyzwoicie. Nie odpowiadasz już tylko za siebie. Mam tutaj dobrą reputację. Chcę, żebyś to przemyślał.

– Nie chcę o tym myśleć. – Leon wstał i zarzucił plecak na ramię. Czuł, że całe ciało go świerzbi, a język pali od niewypowiedzianych słów. Nie chciał jednak pogarszać swojej i tak beznadziejnej sytuacji. – Pójdę już.

– Oczekuję poprawy, rozumiesz? I…

Nie dosłyszał reszty, bo zatrzasnął za sobą drzwi. Niesiony własną złością, zbiegł na parter.

Nie mógł wrócić na lekcję, nie kiedy jego humor był tak niestabilny. Prawdopodobnie nawrzeszczałby na nauczycielkę albo wyładował całą wściekłość na Hani. W głowie dudnił mu zimny głos ojca, jego puste spojrzenie i bijące od niego rozczarowanie. Był w stanie myśleć jedynie o tym, jak nienawidził pętli, w której się znalazł.

Nienawidził wszystkiego, co reprezentował sobą ojciec, i nie mógł znieść myśli, że miałby mu się jakkolwiek podporządkować. Zawalanie szkoły wydawało się świetnym pomysłem, by zagrać mu na nerwach, ale Leon miał też dość oszukiwania samego siebie. Bo co go czeka po tym, jak go stąd wyrzucą?

Tak pochłonął go huragan chaotycznych myśli, że ledwo zarejestrował fakt, że nie jest na korytarzu sam. Zauważył kogoś kątem oka i gwałtownie obrócił głowę, pewny, że to nauczyciel, a on znów wpakował się w kłopoty. Nieznajomy jednak minął go, nie wykazując żadnych oznak zainteresowania.

Leon zwrócił uwagę na wulgarne przypinki na jego plecaku, wełnianą czapkę i długie włosy. Jeszcze jeden uczeń poza nim szwendał się po korytarzach, być może urwał się z zajęć. Normalnie miałby to w nosie, ale coś w jego ruchach nie dawało mu spokoju.

Minęło kilka sekund, nim połączył fakty. Zawadzki w tym czasie zdążył wyjść ze szkoły; Leon wciąż słyszał huk zamykanych drzwi.

Zawadzki, jedna z osób na czarnej liście jego ojca. Leon notorycznie słyszał narzekania na jego temat. Ojciec miał zwyczaj przynoszenia pracy do domu.

Wyciągnął deskorolkę i zamknął gwałtownie szafkę. Serce biło mu mocno, a w głowie formował się szalony pomysł, ledwie zalążek wariackiego planu, jak skutecznie zirytować ojca i nie wylecieć przy tym ze szkoły.

* * *

Uderzył w niego podmuch chłodnego powietrza, który nijak nie ostudził wzbierającego w nim podekscytowania. Rozejrzał się, a gdy dostrzegł chłopaka na parkingu, nie zawahał się ani sekundy. Zajechał mu drogę i zatrzymał się kawałek przed nim. Zawadzki przystanął raptownie, a na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, które jednak szybko ustąpiło miejsca grymasowi niechęci. Wyszarpnął słuchawki z uszu i zmrużył podejrzliwie oczy.

– Czego chcesz?

Leon był pewien, że mijał go już co najmniej kilka razy, ale dopiero teraz mógł mu się porządnie przyjrzeć. Był wysoki, miał długie do ramion ciemne włosy, w większości upchnięte pod czapką, głębokie cienie pod oczami i bliznę przecinającą lewą brew. Jego twarz zdobiło kilka kolczyków – dwa srebrne kółka w dolnej wardze i dwie kuleczki pomiędzy brwiami. I och, centralnie na jego szyi widniał tatuaż przedstawiający szeroko rozpostarte skrzydła nietoperza.

Pod prawym okiem rozlewała się fioletowo-żółta plama; Leon po chwili uświadomił sobie, że musi to być powoli znikająca pamiątka po jakiejś bójce. W porządku.

Zignorował to wszystko i odsunął na bok skojarzenie, że Zawadzki wygląda jak połączenie jakiejś upadłej, przeklętej gwiazdy rocka i jednego z jego ulubionych wykonawców, Conana Graya.

– Hej. Ty jesteś Daniel, co nie? – upewnił się najpierw, gdy wreszcie przypomniał sobie jego imię.

– Zależy. – Zawadzki lustrował go uważnym spojrzeniem spod krzaczastych brwi. – My się znamy?

– Jeszcze nie. Mam dla ciebie propozycję.

– Propozycję? – powtórzył sceptycznie. Mówił niskim, trochę zachrypniętym głosem i nieznacznie seplenił. Jego włosy lekko kręciły się na końcach, pewnie przez wilgoć w powietrzu. – Nie wiem, co chcesz mi zaproponować, ale wcale tego nie chcę.

– Chcesz – zaoponował od razu Leon.

Niechęć chłopaka podsyciła jego zapał, choć musiał przyznać, że rozmawianie z nim było całkiem onieśmielające. Daniel wyglądał, jakby towarzyszył mu nikczemny anioł stróż albo jakby wisiała nad nim klątwa.

– Ta? – Daniel wyzywająco uniósł brew. – Skąd ta pewność?

– Bo obaj na tym skorzystamy.

Chłopak prychnął. Rozejrzał się wokół, jakby chciał upewnić się, że są sami, i powiedział:

– Okej, dzieciaku, jeśli chodzi o magazyny, to już się w to nie bawię…

– Nie wiem, o czym mówisz – przerwał mu. – Ale wiem, że nienawidzisz mojego ojca.

To był raczej strzał w ciemno i Leon miał ogromną nadzieję, że dobrze zinterpretował wszystkie opowieści ojca – bo wynikało z nich, że jego nienawiść do Daniela jest jak najbardziej odwzajemniona.

– Kogo?

– Mojego ojca – powtórzył spokojnie Leon, choć w środku pękał z ekscytacji. – Jest tutaj dyrektorem.

Zawadzki przyjrzał mu się o wiele dokładniej, co sprawiło, że ciarki przebiegły mu po plecach.

– Bez jaj. Kłamiesz – stwierdził w końcu. – Myślałem, że jego syn już studiuje.

– Bo studiuje. – Leona tak zaskoczyła wzmianka o Hubercie, że wypadł na chwilę z rytmu. – Ja jestem tym drugim.

– Nie wiedziałem, że jest drugi.

– Niespodzianka.

Daniel patrzył na niego przez moment w ciszy, a potem prychnął kpiącym śmiechem i pokręcił głową. Wyciągnął z kieszeni czerwoną paczkę winstonów i włożył jednego do ust. Leon mimowolnie zwrócił uwagę na drobne blizny na jego dłoniach, podrapane knykcie i czarne ślady od długopisu. Daniel odpalił papierosa, a dym zmieszał się z zapachem deszczu i nadchodzącej tragedii.

– Masz czas, póki tego nie spalę. Jeśli mnie wkręcasz, połamię ci żebra. Jak masz właściwie na imię? – zapytał, w końcu poświęcając mu stuprocentową uwagę.

– Leon – przedstawił się, sumiennie ignorując groźbę. Przeszło mu przez myśl, że może powinien czuć się urażony, że Zawadzki nie zaproponował mu papierosa.

– Leon – powtórzył powoli Daniel. – Może być. Co to za propozycja?

Chłopak wziął głęboki oddech i przygotował się na to, że zaraz może zostać uderzony za plecenie bzdur. Otworzył usta i podzielił się z nim tym, co wymyślił zaledwie kilka chwil wcześniej:

– Okej. Sprawa wygląda tak, że obaj nienawidzimy mojego ojca, a on nie przepada za nami. Naprawdę bardzo chciałbym go porządnie wkurzyć, ale tak, żeby stąd nie wylecieć. Pomyślałem, że moglibyśmy udawać parę.

Daniel uniósł wysoko brwi, wyraźnie zaskoczony, i wydmuchał dym. Uderzenie nie nadeszło.

– Udawać parę?

Leon pokiwał twierdząco głową.

– Dostanie szału, ale nie będzie mógł nic z tym zrobić.

– Hm. – Daniel chyba próbował zamaskować zainteresowanie. – Wiesz w ogóle, kim ja jestem?

– Wiem. – Leon wytrzymał jego spojrzenie. – Inaczej bym nie pytał.

– Przed chwilą nawet nie wiedziałem, że stary Wilczak ma drugiego syna. Jeśli nie kłamiesz oczywiście. Ludzie raczej o tym nie wiedzą, co?

– Mamy inne nazwiska. – Leon wzruszył ramionami. Przez długi czas ta informacja działała na jego korzyść, bo nikt z klasy nie wiązał go z surowym i okropnym dyrektorem. – Kilkoro nauczycieli wie, ale raczej się tym nie chwalę.

– Zrozumiałe. – Przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Może próbował dostrzec podobieństwo. – Więc chcesz, żebyśmy udawali parę. Żebym udawał twojego chłopaka. Jesteś w ogóle gejem?

Leon pokiwał głową bez zastanowienia. Nie wiedział co prawda, jakiej Daniel jest orientacji, słyszał tylko plotki o kilku dziewczynach. Liczył jednak, że nie będzie to miało znaczenia, skoro chodziło o udawany związek.

– A ty?

– Nieistotne, skarbie. – Zawadzki uśmiechnął się pobłażliwie. – Okej, możemy to zrobić…

– Serio?

– …ale – dodał z naciskiem – najpierw udowodnij mi i reszcie, że jesteś jego dzieciakiem. Wtedy będziemy mogli pobawić się w związek.

– I niby jak, twoim zdaniem, mam to zrobić?

– To już twój problem. – Daniel wzruszył ramionami i wbił w niego ponure spojrzenie. – Chcesz go wkurwić czy nie?

Najwyraźniej rzucał mu wyzwanie. Świetnie, Leon radził sobie z gorszymi rzeczami.

– Chcę. Nie rozumiem tylko po co.

– Jesteś w pierwszej klasie, tak?

– Tak. Po gimnazjum.

– To masz piętnaście lat?

– Szesnaście.

– Więc pewnie jeszcze nie wiesz, ale ta szkoła jest kurewsko nudna. Prędzej zanudzę się tu na śmierć, niż dotrwam do matury.

Leon przekrzywił głowę i po raz kolejny powstrzymał odruch, by poszukać wzrokiem Hani, która wyjaśniłaby mu słowa Daniela.

– Więc… Chciałbyś, żeby ludzie wiedzieli, że chodzisz z synem dyrektora? – zapytał Leon.

– Chcę, żeby o tym plotkowali – sprostował, a po jego twarzy przemknął cień uśmiechu. – Zróbmy z tego mały show.

– Po co?

– Bo lubię, jak się o mnie mówi, a jak zacznę chodzić nagle z losowym pierwszakiem, to będzie to źle wyglądać. Potrzebuję rozgłosu. No i chcę się trochę zabawić, zanim wybuchnie słońce. Załatwisz to czy nie?

– Raczej tak. – Leon wzruszył ramionami. – Mnie wystarczy, że ojciec się dowie.

– Świetnie, pomożemy sobie nawzajem. – Daniel przydeptał niedopałek. – Ustalone. To wszystko czy masz jakieś inne genialne pomysły?

– Na razie żadne.

– Świetnie – powtórzył Zawadzki i poprawił czapkę na włosach. – Do zobaczenia. Jeśli nie stchórzysz.

Zasalutował mu niedbale na pożegnanie, z powrotem założył słuchawki i odszedł. Leon zwalczył chęć odprowadzenia go wzrokiem i ruszył w stronę szkoły.

Zgodził się. Leon poczuł, że z jego ramion spadł spory ciężar. Znalazł drogę, by zagrać ojcu na nerwach i nie wylecieć przy tym ze szkoły. Ojciec jeszcze o tym nie wiedział, ale wkroczyli właśnie na zupełnie nową ścieżkę wojenną.

Rozdział III

Beztroska i gorycz

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Ostrzeżenie
Playlista
Rozdział I. Cisza przed burzą
Rozdział II. Pakt z diabłem
Rozdział III. Beztroska i gorycz
Rozdział IV. Partnerzy w zbrodni
Rozdział V. Szkolny romans
Rozdział VI. Sieć plotek
Rozdział VII. Spotted
Rozdział VIII. Poz.ar
Rozdział IX. Pajęczyna
Rozdział X. Paszcza lwa
Rozdział XI. Danse macabre
Rozdział XII. Sztorm
Rozdział XIII. Złudne nadzieje
Rozdział XIV. Krok w tył
Rozdział XV. Odnaleziony książę
Rozdział XVI. Mapa
Rozdział XVII. Huragan
Rozdział XVIII. Tragedia & komedia
Rozdział XIX. Zbieg okoliczności

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Monika Rossiter

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Małgorzata Lach

Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Ilustracja na okładce i wyklejka: © Paulina Ciecholewska / Dixie Leota

Ilustracja na stronach rozdziałowych: © Surachetsh / Stock.Adobe.com

Copyright © 2024 by Józefina Płotka

Copyright © 2024, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-066-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek