Zaczarowana codzienność, czyli bezwstydnie optymistycznie o życiu. Zeszyt 4 - Agnieszka Korzeniewska - ebook

Zaczarowana codzienność, czyli bezwstydnie optymistycznie o życiu. Zeszyt 4 ebook

Agnieszka Korzeniewska

5,0

Opis

„...Każdego dnia dostarczę Ci dawki bezwstydnego optymizmu, który sprawi, że poczujesz wielką moc sprawczą słowa i uwierzysz, że jesteś wyjątkową osobą żyjącą w wyjątkowym świecie. Czasem będą to dłuższe teksty, czasem zaledwie zarys myśli. Codzienne sytuacje z Twojego, mego, ich życia. Dwanaście skromnych książeczek zwanych "zeszytami", które zmienią Twoje spojrzenie na otaczającą Cię rzeczywistość. Napisane przez kobietę, bo przecież kto lepiej niż my, kobiety, potrafi czarować codzienność. Ale zdecydowanie nie tylko dla kobiet.”

Agnieszka Korzeniewska „Zaczarowana codzienność, czyli bezwstydnie o życiu”.

„...Mam wrażenie, że to może być nowy trend i alternatywa dla poradników z nurtów minimalizmu, slow i hygge. Takie przyjacielskie opowieści o życiu :)”

kochammojezycie.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 73

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie wydawnicze: AGATA MOŚCICKA biały-ogród.pl
Pomysłodawca okładki: JAKUB KORZENIEWSKI
Projekt graficzny: Studio Grafpa www.grafpa.pl
© Copyright by Agnieszka Korzeniewska © Copyright for this edition by Od Deski Do Deski, Warszawa 2017
Wydanie I
ISBN 978-83-65157-40-9
Wydawnictwo Od Deski Do Deski Sp. z o.o. ul. Puławska 174/11, 02-670 Warszawaoddeskidodeski.com.pl
Konwersja:eLitera s.c.
.
Czytelniku, korzystaj legalnie! Nad książką ciężko pracował autor i wiele innych osób. Uszanuj ich trud i korzystaj z książki w legalny sposób. Dzięki temu będziemy mogli sobie pozwolić, by przygotować dla Ciebie kolejne znakomite lektury.

Dwanaście miesięcy, trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Tyle wspólnie przejdziemy pod rękę, czarując codzienność i zastępując szarość całą paletą barw. Radośnie, refleksyjnie, czasem ze łzą w oku, czasem z wielkim uśmiechem na twarzy. Nostalgicznie, a niekiedy z lekkim sarkazmem w głosie. Omijając manowce rozpaczy, balansując na cienkiej linie naszych trudnych wyborów, podjętych lub niepodjętych decyzji. Każdego dnia dostarczę Ci dawki bezwstydnego optymizmu, który sprawi, że poczujesz wielką moc sprawczą słowa i uwierzysz, że jesteś wyjątkową osobą żyjącą w wyjątkowym świecie. Czasem będą to dłuższe teksty, czasem zaledwie zarys myśli. Codzienne sytuacje z Twego, mego, ich życia. Dwanaście skromnych książeczek zwanych „zeszytami”, które zmienią Twoje spojrzenie na otaczającą Cię rzeczywistość. Napisane przez kobietę, bo przecież kto lepiej niż my, kobiety, potrafi czarować codzienność. Ale zdecydowanie nie tylko dla kobiet.

Twoja niezmordowana rozdawaczka dobrych emocji

Aga Ko

www.korzeniewska.com

1. PASJA, NADPRZYRODZONA SIŁA

Za każdym razem wracam z Polski z wielkim głodem pisania. Za każdym razem lecę tam z przeogromnym pragnieniem spotykania ludzi, chłonięcia ich każdym zmysłem, napełniania głowy inspiracjami pochodzącymi z ich przemyśleń. Jednym słowem – ogromny niedosyt i ogromne zmęczenie. Radosne i twórcze. Tak wygląda moje życie w pasji...

Sięgam pamięcią wstecz... Przez ostatnie osiem lat każdego ranka z wyjątkiem weekendów zasysał mnie i moje auto ogromny garaż jednej z wielu wielkich firm mieszczących się w centrum miasta. Codziennie około siedemnastej wypluwał mnie wraz z potokiem innych ludzi na ulicę. Rano, jadąc przeszkloną windą na swoje trzecie piętro, spotykałam kolegów i koleżanki z pracy. Na pytanie: „Co słychać?” w zależności od okoliczności padało poprzedzone sapnięciem, przewróceniem oczu, westchnieniem stwierdzenie: „Jak to w poniedziałek... wtorek... środę...” oraz sakramentalne: „Aby do piątku”. Nie wiem, ile było w tych grymasach kokieterii, a ile prawdy.

Pamiętam, że lubiłam swoją pracę i wykonywałam ją sumiennie.

Jednak pewnego dnia pewna zatrwożona myśl musnęła mój policzek cieniem wątpliwości. Jak to? Tak ma wyglądać moje życie do emerytury? Przez następne kilkadziesiąt lat, jadąc każdego ranka zbiorową windą na swoje piętro, będę odliczać dni do weekendu? Mróz z lekka ściął mi serce i mocniej objęłam moją pasję zatroskanymi dłońmi.

Zaufałam jej i pociągnęła mnie za sobą...

***

I nastały krótkie noce, szybkie dni. Zmęczenie i niejednokrotnie desperacja. Gdy stałam się gościem we własnych progach świętego spokoju. Chwile euforii, za wysokie progi i twarde mury nie do przebicia. I gdyby nie to, że pasja jest ogromną namiętnością, która staje się nadprzyrodzoną siłą, dawno złożyłabym broń. Ukochałabym bezpieczne powroty, comiesięczne regularne wpływy na konto, moich znajomych narzekaczy w pracowniczej windzie.

Ale Bóg dał mi nie tylko pasję, postawił także dobrych ludzi na mej drodze. I na Twojej drodze też.

I jeśli Ci mówią, że podołasz, to z pewnością mają rację. Uruchomisz wszystkie drzemiące w Tobie moce, by utrzymać się na fali, ale nie ukrywam, będzie Ci bardzo trudno bez zaplecza finansowego i duchowego wsparcia. Ja to wszystko miałam, a i tak zdarzały się dni czarniejsze niż najciemniejsza noc.

Mówię Ci to uczciwie, byś wyruszając w tę najpiękniejszą z najpiękniejszych dróg, miał świadomość, że do sukcesu nie prowadzi oświetlona autostrada, ale cierniste, często fałszywe ścieżki. Spotkasz też fałszywych przewodników. Bo przecież będą tacy, którzy spróbują Ci wmawiać, że na pewno się uda, wystarczy tylko pójść za głosem pasji. Często zapominają dodać, że owszem, udaje się, ale za setnym podejściem. Ale jeśli pytasz, czy ten trud się opłaca, bez wahania powiem Ci, że TAK. I nieważne są: pot, zmęczenie i łzy.

Nie jestem ogrodniczką ani kucharką. Wobec tych dwóch czynności mam wielkie wyrzuty sumienia i poczucie niedoskonałości. Ale kwiaty nic sobie z tego nie robią. W moim polskim domu, gdy docieram w nocy, patrzę zdumiona na dorodne budzące się do życia pąki, kolor czerwieni. A one? Kwitną sobie do rozpuku, kpiąc z pór roku i praw natury! Same sobie sterem i okrętem... Jak ja...

Wyrywam porankowi blade kły. Co ja mówię, jaki tam poranek, jedenasta godzina! Umówiona na śniadanie z zegarkiem w ręku, bo tylko w taki sposób mogę spotkać dawno niewidziane bliskie osoby. To jedne z tych, które nigdy nie robią wymówek, że tak się mało widzimy. Cieszymy się z tego, co jest. Będę minimalnie spóźniona. Klasyk. Ale resztki dobrych manier nakazują mi uprzedzić dziewczyny. Piszę SMS-a. Iwonka czyta, patrzy na Sylwię i mówi: „No proszę, już gwiazdorzy”. Wybuchają śmiechem. Szybko mi odpisuje z szelmowską miną: „Nie szkodzi. Nie śpiesz się. Zdążymy sobie Ciebie obgadać”. Jestem w dziesięć minut. Rzucam się zachłannie na porządny kawał makowca i parującą kawę. Przez jakieś czterdzieści pięć minut co kilka sekund umieramy ze śmiechu. Raz po raz. Bolą nas żebra i mięśnie twarzy. To dobre chwile, choć za moment rozjedziemy się do swoich spraw.

***

Spotkania autorskie. Cudowne, forsowne, energetyczne. Po kilka jednego dnia. Różne: duże i małe. Zawsze z bogactwem treści, bo ludzie wiedzą, po co przychodzą, co wnoszą w moje życie i czego oczekują. Świadomi uczestnicy kulturalnego życia. Po Poznaniu zasypiam w akademiku jak zabita, było tyle wrażeń. Budzę się rano i zaczynam płakać jak głupia. Okrągłą godzinę. Ale to dobry, regenerujący płacz. Wypłukuje nagromadzone emocje i stres poprzedniego dnia. I jestem wdzięczna za tak bogate życie. Chociaż bogate życie nie oznacza życia w bogactwie. Czasami odwrotnie. Jest ciągłą podróżą i próbą Twoich z Tobą samą sił. A później słowa jak listy z nieba od do niedawna jeszcze obcej osoby, a dziś czytelniczki i przyjaznej duszy:

Czytam „Zaczarowaną codzienność” i już się cieszę na kolejne zeszyty. Wiem to już, że będę wielokrotnie powracać, a każde czytanie niesie nowe treści. Niby niewielkich rozmiarów książeczka, a w czytaniu swą objętość zwiększa wielokrotnie! Już wcześniej miałam świadomość, że czytelnik daje książce nowe życie, a Ty, mam wrażenie, świadomie prowokujesz, by w Twojej książce dopisywać nowe karty. Dziękuję!

2. MÓJ POLITYCZNY MANIFEST

Niebieska gęba nieba nie obeschła jeszcze od ostatnich słot, a tu słońce bezwstydnie sobie poczyna. Drzewa kwitną, najpiękniejsze te różowym kwieciem, których nazwy nigdy nie pamiętam. Napatrzeć się trzeba, bo urok kwiecia tyleż intensywny, co krótkotrwały, i nie obejrzysz się jak pastelowym dywanem zaściele chodniki. Taką wiosnę belgijską to ja lubię! Korzystam z niej wszystkimi zmysłami. Belgijska aura uczy, by życia nie odkładać na później, korzystać z każdej pogodnej chwili, bo za moment Twoje niebo zasnuje się ciężkimi chmurami i przez następne długie dni, tygodnie, miesiące, lata (?) będziesz o słońcu tylko śnić.

Toteż biorę Tośka na smycz i ruszam w niedzielny poranek do pobliskiej (oddalonej o jakieś dwa kilometry) piekarni po bułki. Mąż z czeluści swego szlafroka mruczy, że to niezły pomysł jest i że trzy w jednym – bułki, spacer dla mnie, spacer dla psa – załatwię. Że może on powinien pójść po bułki? Pewnie masz rację! Jednak taki dziwny dom mamy, że każdy robi to, co lubi, a nie to, do jakich ról jest przypisany. To ja uwielbiam chodzić rankiem, i Tosiek też. Mąż „ogarnia” całość tego, czego robić nie lubię.

A nie lubię „mieć na głowie” wielu rzeczy. Ogródka nie lubię, sprzątać samochodu ani kuchni po obiedzie, wyrzucać śmieci, kupować biletów, myć okien, a ponad wszystko nie lubię płacić rachunków, mandatów oraz pamiętać o wielu „bardzo ważnych sprawach”. Natomiast marsz po bułki wczesnym niedzielnym rankiem to czysta przyjemność!

Zawsze podejrzewałam, że Tosiek mimo swego niekwestionowanego uroku, jest wredną małpą, ale teraz dopiero miało się okazać, jak bardzo złośliwą. Uczepiłam łachudrę przy słupku tuż przy piekarni, a on wyje, jakby kto go ze skóry obdzierał. I żeby mnie jeszcze nie widział! Ma mnie na wyciągnięcie łapy, że tak powiem, stoję w kolejce po bułki za szklanymi drzwiami, a ten patrzy na mnie z wredną miną i coraz bardziej się nakręca. Po chwili już na wszystkie tony wyje, gdacze, jakby gadał, przechodzi sam siebie w kreatywności i najwyraźniej robi z siebie ofiarę. Ludzie z troską się z kolejki wychylają, że może się pieskowi krzywda dzieje. Ale jakoś nikt się nie kwapi, by mnie przepuścić, tylko poruszeni coś tam szepczą między sobą tym pogańskim narzeczem. Piesek, gdy tylko zauważa zainteresowanie swoją osobą, przestaje wyć wniebogłosy i merda ogonem do zabawy, po czym spogląda na mnie złośliwie i na nowo koncert! Ożeż ty! Więcej ze mną na spacer do piekarni nie pójdziesz – zarzekam się w duchu. Jakiś pan się ulitował i wyszedł z kolejki, by mego Tosiaczka zabawiać, a jemu w to graj! Swoją drogą, aż dziw, że pragmatyczni Belgowie policji nie wezwali, że pies w środku dnia wyje, bo przecież tu psy są tak wyjałowione z „pieskości”, że nie tylko nie wyją, ale nawet nie szczekają! Tylko ten mój polski odmieniec przywraca psiemu szczekaniu należyte mu miejsce. Oczywiście, gdy tylko zbliżyłam się do niego ze srogą miną, zaraz mnie swoim szorstkim jęzorem ukochał i serce rozpłynęło mi się jak gałka loda na gorącym naleśniku. Poległam na tośkowej miłości.

Wracamy do domu, a tam z czarnej plazmy polityka się po kątach snuje, jątrzy, wylewa, wszechobecna, wszechkrólująca, kłótliwa, uszczypliwa, odbijająca piłeczkę... A że jeszcze, wzorem niektórych mądrych ludzi, nie pozbyłam się telewizora, więc nieraz nadstawiam uszu i łypię okiem. I tu dochodzę do sedna sprawy. Raz na zawsze chciałabym wyjaśnić pewną kwestię.

Zauważyliście, że w moich tekstach, na stronie internetowej i blogu, nie uświadczysz polityki, jedynie nieraz jakieś społeczne tematy? Czy to dlatego, że łagodne, słodkie blondyneczki poglądów nie mają? A może nic mnie nie obchodzi?

Poglądy każdy musi mieć bez dwóch zdań. Ja też je, wbrew pozorom, posiadam. Ktoś powiedział, że człowiek, który zgadza się ze wszystkimi, nie zasługuje na to, by ktokolwiek z nim się zgadzał. Mówią, że trzeba interesować się polityką, w przeciwnym wypadku ona zainteresuje się skutecznie Tobą, człowieku. I to tak, że się nie pozbierasz! I dlatego myślę, że uczciwiej jest tak jak w Belgii, gdzie udział w wyborach jest obowiązkowy. Nie idziesz głosować – płacisz mandat. Bo najłatwiej jest nic nie robić, ale krytykować to, co próbują robić inni. Ilu z milionów telewizyjnych kibiców próbuje mieć REALNY wpływ na kształt społecznego i politycznego życia? Zapewniam Cię, że w skali narodu niewielu. Najprościej jest kierować światem i krajem z pozycji telewizyjnego pilota. I trzymać wszystko w garści. Dopóki baterie w pilocie działają.

Każdy jest stworzony do czego innego i niech robi to doskonale. Potrafisz nadawać skuteczny kierunek poczynaniom polityków? Bardzo dobrze, rób to! Patrz im na ręce! Ale to wymaga specjalnych predyspozycji. Ja nie byłabym dobrym politykiem i nie uświadczysz na moim blogu złych wibracji. Jest ich pod dostatkiem na każdym kroku wszędzie wokół. U mnie znajdziesz od tego tak nieraz potrzebny odpoczynek. „Zaczarowana codzienność” jest strefą dobrych emocji i bardzo tego pilnuję, by to miejsce nie upodobniło się do innych, podobnych do ringu bokserskiego, na którym nie panują żadne zasady. Gdy chcesz powojować, odpłyń w inne strefy internetu, literatury...

Moją jedyną opcją polityczną jest: „Po drodze mi jest z mądrymi, wrażliwymi ludźmi”.

Tak, podobnie jak Ty oglądam nieraz dzienniki, by wiedzieć, co się dzieje w kraju i na świecie. Obowiązkowo. Najczęściej jednak z pewnego dystansu, w kontekście socjologiczno-historycznym, na różnych kanałach. Uśmiecham się, patrząc, jak poszczególne stacje telewizyjne te same wiadomości w zależności od sympatii politycznych pokazują w zupełnie innym świetle. Słucham uważnie w myśl zasady: „Po słowach ich poznacie, co chcieli przemilczeć” (Stanisław Jerzy Lec).

Czasami (często) obstawiamy z mężem posunięcia polityków. Są tacy przewidywalni, a układy sił aż nazbyt wyraźne gołym okiem... A później łapię się na tym, że szkoda mi życia na oglądanie igrzysk na szklanym ekranie. Nie porywam się na to, do czego najwyraźniej nie jestem stworzona. Zostawiam to wojownikom, którzy świetnie się realizują w atmosferze konfliktu. Zabieram się za moją „pracę u podstaw”, gdzie jest wiele do zrobienia; za problemy, które ciężko dostrzec z parlamentarnych mównic, a które tuż za rogiem leżą odłogiem i krzyczą bezradnością. Zjednuję do tych spraw ludzi, którzy „coś mogą”.

Jedyna polityka, jaką uprawiam, to zmienianie tego skrawka świata, który wokół mnie, na lepsze. Wiem, że to jest mniej spektakularne, ale jednocześnie często bardziej skuteczne niż nadęte frazesy i widowiskowe posunięcia w świetle fleszy. To, co mi najlepiej wychodzi, to sprawianie, by codzienność była bardziej znośna, „zaczarowana”. I nie próbuję na siłę udawać kogoś innego, niż jestem. Zaczarowałam skutecznie już niejedno ludzkie serce i wyprostowałam niejedną krętą dróżkę, a to upewnia mnie w przekonaniu, że droga, którą podążam, jest w pewnym sensie moją misją. Bo przecież każdy jakąś ma. Zmieniam świat z tylnego siedzenia i nie mam aspiracji maszerować w pierwszych szeregach. Niech to robią ci, co są do tego stworzeni. Bo takich ludzi też potrzeba. Amen.

3. DLA WSZYSTKICH STARCZY MIEJSCA POD WIELKIM LAZUREM NIEBA

Słońce coraz śmielej przygrzewa, przywołując wspomnienia wakacji i nakazując powoli znów je planować...

Lazurowe