Zaczarowana codzienność, czyli bezwstydnie optymistycznie o życiu. Zeszyt 3 - Agnieszka Korzeniewska - ebook

Zaczarowana codzienność, czyli bezwstydnie optymistycznie o życiu. Zeszyt 3 ebook

Agnieszka Korzeniewska

4,4

Opis

Magda Omilianowicz: „Przekraczające granice” to cykl moich wywiadów z barwnymi, nietuzinkowymi kobietami m.in. panią Teresą – 82 letnią Królową Autostopu, Martą Frey – malarką, Magdaleną Kozak – lekarką, która była na dwóch misjach w Afganistanie. Każda z nich jest wyjątkowa i wspaniała. Jak pierwszy raz przeczytałam teksty Agnieszki Korzeniewskiej, posłuchałam jej wypowiedzi na fb – to od razu pomyślałam: kolejna niesamowita babka! Energiczna, radosna, idealna bohaterka moich książek! Dzięki takim kobietom nasz świat jest od razu fajniejszy!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 57

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie wydawnicze: AGATA MOŚCICKA biały-ogród.pl
Pomysłodawca okładki: JAKUB KORZENIEWSKI
Projekt graficzny: Studio Grafpa www.grafpa.pl
© Copyright by Agnieszka Korzeniewska © Copyright for this edition by Od Deski Do Deski, Warszawa 2017
Wydanie I
ISBN 978-83-65157-39-3
Wydawnictwo Od Deski Do Deski Sp. z o.o. ul. Puławska 174/11, 02-670 Warszawaoddeskidodeski.com.pl
Konwersja:eLitera s.c.
.
Czytelniku, korzystaj legalnie! Nad książką ciężko pracował autor i wiele innych osób. Uszanuj ich trud i korzystaj z książki w legalny sposób. Dzięki temu będziemy mogli sobie pozwolić, by przygotować dla Ciebie kolejne znakomite lektury.

Dwanaście miesięcy, trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Tyle wspólnie przejdziemy pod rękę, czarując codzienność i zastępując szarość całą paletą barw. Radośnie, refleksyjnie, czasem ze łzą w oku, czasem z wielkim uśmiechem na twarzy. Nostalgicznie, a niekiedy z lekkim sarkazmem w głosie. Omijając manowce rozpaczy, balansując na cienkiej linie naszych trudnych wyborów, podjętych lub niepodjętych decyzji. Każdego dnia dostarczę Ci dawki bezwstydnego optymizmu, który sprawi, że poczujesz wielką moc sprawczą słowa i uwierzysz, że jesteś wyjątkową osobą żyjącą w wyjątkowym świecie. Czasem będą to dłuższe teksty, czasem zaledwie zarys myśli. Codzienne sytuacje z Twego, mego, ich życia. Dwanaście skromnych książeczek zwanych „zeszytami”, które zmienią Twoje spojrzenie na otaczającą Cię rzeczywistość. Napisane przez kobietę, bo przecież kto lepiej niż my, kobiety, potrafi czarować codzienność. Ale zdecydowanie nie tylko dla kobiet.

Twoja niezmordowana rozdawaczka dobrych emocji

Aga Ko

www.korzeniewska.com

1. ZASYPANI

W marcu jak w garncu: niespodziewanie sypnęło śniegiem i skuło mrozem. A tu już pąki na drzewach! Zaraz potem ścięła nas grypa. I nie ma do kogo mieć o to pretensji.

Prawda jest taka, że organizmy wycieńczone niedobrym traktowaniem zbuntowały się i odmówiły współpracy. Na całej linii. I to nie jakieś tam trzy dni, tydzień przeziębienia. One wiedziały, że jesteśmy niereformowalni i takie drobne wyłączenia z obiegu na nic się wcześniej nie zdawały, niczego nie nauczyły. Tym razem lekcja miała być bardzo poważna i dotkliwa, by wreszcie człowiek coś zrozumiał i zatroszczył się o to, co najważniejsze. O siebie.

Świat zasypało białym puchem, który z lekka odciął nas od życia. Terminy przestały gonić, a kalendarze pękać od nadmiaru planów. Powróciliśmy do spraw bazowych. Roztańczona karuzela zatrzymała się i nagle poczuliśmy się dziwnie wolni. Taki stan nigdy wcześniej nie był naszym udziałem.

– A może my już umarliśmy i tylko jeszcze o tym nie wiemy? Jak w tych horrorach, gdy duch nie ma świadomości, że jest duchem. – Przestraszyłam się i poprosiłam męża, by mnie uszczypnął. Ale nie, żyłam dalej i to całkiem namacalnie.

Na ile mi sił starczało, gotowałam najprostsze z prostych potraw. Czasami szwagier lub tata – jedyne łączniki ze światem – podrzucali nam świeże bułki i masło z rana. Dopóki sami nie zachorowali. Gadałam z kwiatami i przyzwyczajałam się do własnego odbicia w lustrze, które od trzech tygodni nie nosiło śladu makijażu. Dogadzaliśmy sobie z mężem nawzajem i pomyślałam wtedy, że chciałabym, by tak wyglądała moja starość. Dokładnie tak.

W zasypanym śniegiem domku w głębi podwórka, z gadaniem do kwiatów i przytulaniem psów, czytaniem, spaniem i nicniemusieniem.

Gdy skazani tylko na wzajemną obecność, zaczynamy ze zdumieniem odkrywać głęboką interakcję dwojga zafascynowanych sobą dusz. A chodzenie koło siebie w codziennej krzątaninie nabiera znamion rodzącego się flirtu.

A gdy skończyły się zapasy do ostatniej kromki chleba, butelki mleka, ja jako silniejsze ogniwo podczas tego pomoru grypy osiodłałam konie (czytaj: odpaliłam samochód) i pojechałam do pobliskiego miasteczka do najbliższego sklepu po prowiant. Czułam się jak pionier przemierzający setki mil do najbliższego miasta, by zaopatrzyć się w żywność i proch.

Jak cenne są takie doświadczenia! Dają zarozumialcom pstryczka w nos.

My wyciągnęliśmy z tej lekcji co najmniej trzy wnioski:

• Świat się doskonale obywa bez nas.

• Człowiek potrzebuje naprawdę minimum, by godnie przeżyć.

• Niemoc ciała jest trudną do przeskoczenia przeszkodą, dlatego należy mu się ta odrobina dobrego traktowania.

Nasz syn, który zawsze palił się do samodzielnego życia, miał okazję skosztować go w Brukseli podczas naszego przedłużającego się chorowania w Polsce. Być sobie sterem, wiosłem i okrętem. On też się czegoś nauczył. Radził sobie dobrze, ale po naszym powrocie powiedział w zadumie:

– Wiesz, mamo, nie wiedziałem, że życie tyle kosztuje! Nie zdawałem sobie z tego sprawy. I że wymaga tyle dobrej logistyki. Nie wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz w jednym sklepie. Poza tym kupisz za mało pieczywa, głodujesz, kupisz za dużo, sczerstwieje.

Fakt, w kącie w kuchni wisiała reklamówka pełna suchego chleba. Apetyt, z jakim pałaszował bez wybrzydzania przygotowany przeze mnie obiad, kazał mi się domyślać, że podczas mojej nieobecności w jego menu niepoślednią rolę odgrywały szybkie pizze-gotowce z pobliskiego sklepu. Uśmiechnęłam się tylko.

2. NEVER EXPLAIN, NEVER COMPLAIN

To moje motto życia, niedościgniony ideał, do którego dążę. Kiedyś dziwiłam się wielu rzeczom i poddawałam się terrorowi konieczności tłumaczenia się z każdego mego kroku, decyzji, błędu. Ulegałam powszechnej pokusie kontrolowania życia innych i moje własne życiowe wybory również bezwolnie poddawałam inwigilacji osób trzecich. Drżałam w obawie przed brakiem akceptacji i krytyką. Dziś odczuwam coraz mniejszą potrzebę tłumaczenia się z czegokolwiek i oceniania innych. Coraz mniejszą potrzebę utyskiwania. Staram się żyć i pozwalać innym realizować ich własne scenariusze życiowe. I o ile dzięki temu mam spokojniejszą głowę! A ile w niej wolnego miejsca na pasje i prawdziwe, twórcze zainteresowania!

Zaniechanie plotkarstwa, narzekania i życia sprawami innych to genialna sprawa! Jeszcze oczywiście nie osiągnęłam ideału, zdarzają mi się te niedorzeczne, niewnoszące nic konstruktywnego do mego życia stwierdzenia: „Ja na jej miejscu...”, ale i tak jestem na dobrej, jasnej drodze do pełni szczęścia. Serdecznie polecam!

3. SIOSTRZENICA

Córka? Tak! Twojej starszej siostry. Poniekąd twoja własna.

Na początku trochę maskotka, w myśl zasady: „Coś się dzieje!”. Euforia i zachwyt. To ona jest pierwowzorem miłości do twoich dzieci, które przyjdą na świat wiele lat później. Na niej uczyłaś się czułości, cierpliwości i – choć z pewnym obrzydzeniem – zmieniania pampersów. Kiedyś domki dla Barbie, a teraz maskary do rzęs i „co tam w świecie szmat piszczy” są Waszymi ulubionymi, choć nie najważniejszymi tematami. Czasem trzeba pogadać o życiu i jego meandrach. Dokonać nie zawsze prostych, życiowych wyborów. I nie można, jak kiedyś, by załatwić sprawę, dać klapa w pupę, utulić czy zapchać wrzeszczącą buzię smoczkiem. Oto stoi przed tobą dorosła kobieta. I tej kobiecie należy się prawda. Inaczej nigdy nie zagra szczerość i zaufanie między wami. Trudna i nie zawsze wdzięczna misja ciotkowania. Czy się udała? Życie pokaże. Najważniejsze jest chyba to, że ciągle jesteś na liście jej kontaktów i dostajesz, choć nieregularnie, ale jednak, maile przeplatane uśmiechem i łzami. I że cię nie wywaliła z „fejsbuka”, nawet jeśli czasem dasz jej bobu tak, że jest na ciebie wściekła. Twoja nagrodzona zaufaniem, nie zawsze milcząca obecność na dobre i złe. O krok za nią, nawet jeśli to deptanie po piętach często jej nie w smak, a nawet mocno uwiera. Ale za to może wylać swoje żale ciotce w rękaw bez sakramentalnego: „A nie mówiłam?!”.

Bo chrzestna to taka trochę druga matka, trochę siostra, trochę koleżanka, a kiedy trzeba – głos sumienia lub surowy, bezwzględny krytyk... Ale zawsze... SPRZYMIERZENIEC.

4. STOP, STOP, STOP – JA PROTESTUJĘ!

Protestuję! Protestowanie jest demokratyczną i bardzo modną formą wyrażania swoich poglądów. Więc ja protestuję głośno i odważnie. Głównie przeciwko opóźnianiu się wiosny i przeciwko przeziębieniu, które nie opuszcza mnie od miesiąca! Naburmuszone niebo strzela focha-bambocha spod granatowych chmur. Wisi na wysokości wyciągniętej ręki. Przeciwko temu też protestuję, że gdzie się nie ruszę, podąża za mną deszcz. Pod każdą moją szerokością geograficzną. Może nie oplakatuję okien w wyrazie protestu, jak to mają w zwyczaju tutejsi ludzie, ale daję upust swemu niezadowoleniu – pisząc.

Belgowie to spokojny naród, wolą się bawić, niż stawać okoniem. Dlatego ich protesty mają zazwyczaj formę groźnych pomruków w wymiarze A4 na szybach własnych okien. Tak więc stop dla nowej autostrady w sąsiedztwie, dla budowy trzystu mieszkań komunalnych w spokojnej, rezydencjalnej dzielnicy, dla samolotów latającym nad miastem. STOP! STOP! STOP!

I zyskują, że wyrażą własne zdanie, bo tych oplakatowywań nikt na serio oprócz nich samych nie bierze. Dalej buduje się domy i autostrady, a samoloty latają jak zawsze. Z drugiej strony myślę nieśmiało, że te nieszczęsne samoloty jakoś muszą dolatywać na to lotnisko w miarę najkrótszą drogą... Ale nie wiem, nie muszę się na wszystkim znać. Poza tym jestem chora i PROTESTUJĘ.

Wyrażanie uczuć na szybach własnych okien bywa sympatyczne, bo ludzie manifestują w ten sposób również najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Gdy jadąc do pracy, widzi się promienny napis: „Ona powiedziała tak!” lub „On mnie kocha!!!”, nie można mieć złego humoru przez resztę dnia. Radość bywa zaraźliwa. A najlepiej, gdy uzależnia. I o to chodzi.

O, wychodzi słońce! Matka natura wysłuchała mego protestu. Zapowiada się wreszcie naprawdę piękny dzień!

5. DEMONY SKRADAJĄ SIĘ WIECZOREM

Wyłażą z zakamarków głów i zaglądają. Do talerza, szafy, komputera. Do kieliszka przez ramię. Huśtają się na drzwiach lodówki. Gadają. W ciszy wreszcie słychać ich skrzekliwe, pełne pogardy głosy. Są jak stado wrzeszczących, nieposłusznych małp. Każdy ma swoje. Jestem wobec nich bezradna.

Codziennie uczę się walki z moimi nałogami. Z nałogiem trwonienia czasu na nieistotne rzeczy i z nałogiem objadania się słodyczami.

O ile z pierwszym z nich potrafię stoczyć zwycięską bitwę, a nawet wygrać małą wojenkę, o tyle ten drugi jest znacznie bardziej podstępny i niebezpieczny właśnie dlatego, że wydaje się taki banalnie prosty do ogrania.

Upadam, powstaję, upadam... Jeden zero raz dla niego, a raz dla mnie.

Każdy upadek daje mi do myślenia. Nie poddaję się, ale coraz bardziej zawzinam. Zaciskam zęby. Zarzekam się, że następnym razem mu pokażę! Parafrazując słowa nieżyjącego już polityka: „Dużo czytam i będę k... ostra jak brzytwa!”. W walce z nałogiem oczywiście. I dochodzę do kilku wniosków, a przede wszystkim do takiego, że „samo się nie zrobi”.

Mówienie o tym, że ma się z czymś skończyć, samego faktu „skończenia” nie załatwi. Woody Allen powiedział, że „dziewięćdziesiąt procent sukcesu to już samo pofatygowanie się”, a więc trzeba ruszyć cztery litery i wprowadzić swój program walki z cukierkowym potworem w życie. A składa się na tę walkę wiele elementów. Trochę ruchu, jakieś owoce, orzeszki pod ręką, by czymś wypełnić nawyk sięgania po ciasteczka lub czekoladę. Każda „metoda na głoda” jest dobra, o ile jest skuteczna. U mnie są to hektolitry herbaty zielonej lub wody z imbirem. Popijając ją, rozpaczliwie sobie wmawiam, wmawiam, wmawiam, że mi się chce pić, a nie jeść. Czasami działa...

W jakimś kobiecym