Zablokowany rzut - Kennedy Ryan - ebook

Zablokowany rzut ebook

Kennedy Ryan

4,6

Opis

 Wrogowie, którzy stali się kochankami w bezlitosnym świecie agentów sportowych.

 Są niczym dwa okrążające się rekiny.

 JARED

Byłbym milionerem, gdybym dostawał dolara za każdym razem, gdy przez Banner Morales moje serce na chwilę zastyga… To serce, które – jak twierdzi większość ludzi – jest zamarznięte na kamień.

Jej gniew burzy moją krew, a każde piorunujące spojrzenie sprawia, że… No cóż, możecie się domyślić. Gdybym dostawał dolara zawsze, gdy ktoś się nią zachwyca, byłbym bogatszy o kolejny milion.

Odnoszę sukcesy jako agent sportowy, ponieważ zakładam, że słowo „nie” nie oznacza odmowy, a jedynie potrzebę zastanowienia się nad moją propozycją. Mówi się, że ludzie nie zawsze dostają to, czego chcą, ale według mnie oni po prostu nie wiedzą, jak dobrze rozegrać sprawę. Sztuczka polega na tym, by pozwolić innym wykonać ruch.

Weźmy taką Banner. Wydaje się jej, że wygrywa, a w rzeczywistości? Ona nawet nie wie, jak się gra.

BANNER

Gdybym dostawała dolara za każdym razem, kiedy Jared Foster złamał mi serce, miałabym dokładnie jednego dolara.

Jedna noc. Jedna totalna porażka. Jeden dolar… I tyle mi wystarczy.

Odniosłam sukces w branży zdominowanej przez mężczyzn. Wszystko, co oni potrafią, zrobiłam lepiej. To ja rozdaję karty i blokuję ich rzuty, gdy sytuacja tego wymaga.

A Jared? Ma czelność myśleć, że dostanie drugą szansę…

Zapomnij, koleś! Klapnij sobie, odetchnij głęboko i weź na wstrzymanie, bo postanowiłam cię ignorować… choć jesteś mężczyzną utkanym z moich fantazji i pożądania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 530

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (309 ocen)
214
62
27
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 😊
00
od_ostatniej_strony

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia! Nie mogłam się oderwać🙂
00
Ewelinaban

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00
Ruddaa

Całkiem niezła

fajna ale gorsza od 1 tomu. i jak dla mnie za duzo opisow, za malo dialogów, za duzo rozmyslań.
00
Mow_mi_jeszcze

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna opowieść każdy powinien ją przeczytać ! Polecam z całego serca 😍
00

Popularność




SPIS TREŚCI

1 - JARED

2 - JARED

3 - BANNER

4 - JARED

5 - BANNER

6 - BANNER

7 - JARED

8 - BANNER

9 - JARED

10 - BANNER

11 - JARED

12 - JARED

13 - BANNER

14 - BANNER

15 - JARED

16 - BANNER

17 - JARED

18 - BANNER

19 - BANNER

20 - JARED

21 - BANNER

22 - JARED

23 - BANNER

24 - BANNER

25 - JARED

26 - BANNER

27 - JARED

28 - BANNER

29 - JARED

30 - BANNER

31 - BANNER

32 - JARED

33 - BANNER

34 - JARED

35 - BANNER

36 - JARED

37 - BANNER

38 - BANNER

39 - BANNER

Epilog - JAREDT

O AUTORCE

Zablokowany Rzut

TYTUŁ ORYGINAŁU
Block Shot
Copyright © 2018. Block Shot by Kennedy Ryan Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2020 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2020 Redaktor prowadząca: Anna Ćwik Redakcja: Anna Czyżewska Korekta: Patrycja Siedlecka, Anna Siwy Fotografia na okładce: © kiuikson/Adobe Stock Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata Bamber Wydanie 1 Gołuski 2020 ISBN 978-83-66429-68-0 Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski www.papierowka.com.plPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska
Kennedy RyanZABLOKOWANY RZUTPRZEŁOŻYŁA Joanna Jendryszka

Dla Jane, kobiety takiej jak Banner, która w sercu ma anioła, a we krwi wojowniczkę. Walcz. ZAWSZE.

Od autorki.

Istotnym elementem książki jest fakt, że główna bohaterka, Banner, mówi czasem po hiszpańsku, w swoim ojczystym języku. Mam świadomość, że wiele zdań w Zablokowanym rzucie mogłoby zostać przełożonych na różne sposoby. Wybrałam jednak tłumaczenie, które uznałam za najbardziej autentyczne dla Banner, Amerykanki meksykańskiego pochodzenia, wychowanej w Kalifornii.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Jest coś w zakochiwaniu się w pięknym umyśle...

Cindy Cherie, poetka

1 - JARED

Ostatni rok college’u.

Testosteron i uprzywilejowanie.

Powietrze jest przesiąknięte jednym i drugim.

Zalatuje też zapachem trawki, o której z doświadczenia wiem, że przekracza wszelkie socjoekonomiczne bariery. Narkotyk dla każdego. Nawet to wąskie grono chłopaczków żyjących z majątku rodziców sięga po jointy i zaciąga się towarem z torebek, które rzuciłem na wielki mahoniowy stół stojący po środku pokoju.

– Niezłe gówno – mówi Benton Carter z uznaniem. – Chcesz trochę? W końcu ty to przyniosłeś.

– Chyba raczej aportowałem – mamroczę na tyle cicho, żeby tylko on mnie słyszał. – I jestem blisko, żeby przestać być pieskiem, który przybiega na każde zawołanie Prescotta.

Jedno spojrzenie na Williama Prescotta potwierdza, że na swojej ciastowatej gębie jak zwykle ma przyklejony zadowolony z siebie uśmieszek, który równie dobrze mógłby być wytatuowany. Podchwytuje mój wzrok, podnosi jointa i pokazuje mi kciuk w górę.

– Zapytaj mnie, gdzie on sobie może wsadzić ten kciuk – warczę do Benta.

– To nie jest sposób na dostanie się, Foster. – Bent potrząsa głową, ale uśmiech wygina kąciki jego ust. Nie ma więcej sympatii dla tego dupka niż ja. – Prescott to prezydent sekcji. Do niego należy decyzja, czy cię przyjmą.

„Przyjęcie” wydawało się świetnym pomysłem, gdy Bent opowiedział mi o Stadzie, sekretnym stowarzyszeniu działającym na uniwersytecie Yale. To ogólnokrajowa siatka poczciwych, błękitnokrwistych chłopaków, którzy wspierają się nawzajem w biznesie i przyjemnościach. Jedynie Ivy League, Liga Bluszczowa, oraz najbardziej prestiżowe prywatne uczelnie jak nasz Kerrington College mają swoje sekcje. Niełatwo o przyjęcie. Albo zasługujesz na członkostwo dzięki schedzie po członku rodziny, który należał do bractwa, albo dlatego, że któryś z obecnych członków za ciebie poręczył. Kiedy Bent, którego rodzina należała do Stada już cztery pokolenia wstecz, podszedł do mnie i poruszył temat przyłączenia się, pomysł wydał się fantastyczny. Dla kogoś tak ambitnego jak ja było to niczym prezent od bogów. Niestety po miesiącu wykonywania rozkazów prezydenta mam ochotę przywalić temu dupkowi w mordę.

– Jesteś blisko – szepcze Bent, rzucając ukradkowe spojrzenia na innych członków, którzy wciąż palą, piją i stroszą piórka, żeby zrobić wrażenie na sobie nawzajem. – Wykonaj tę ostatnią posługę, którą wyznaczy ci dziś Prescott, i zostaniesz przyjęty.

– Zdajesz sobie sprawę, że po ostatniej posłudze zazwyczaj następuje śmierć?

– Tak źle nie będzie. Po prostu… – Bent gapi się w stół. – Po prostu nie wściekaj się, kiedy ci powie, o co chodzi. Zrób tę jedną rzecz i jesteś w bractwie.

Biorąc pod uwagę całe to gówno, które Prescott kazał mi robić do tej pory, „ta jedna rzecz” może okazać się czymkolwiek. Włamaniem się do gabinetu profesora, żeby ukraść mu laptop z egzaminem na dysku. Ekshumacją grobu, by wydobyć pamiątkę rodową Prescotta. Zdemontowaniem dzwonu na kampusowej wieży. Nie wspominając o ogoleniu głowy. Co którakolwiek z tych rzeczy ma wspólnego z braterstwem i sprawdzianem charakteru? Nie mam pojęcia. Myślę, że Prescott ma świadomość, że za każdym razem, kiedy się do niego uśmiecham, w myślach pokazuję mu środkowy palec, więc szuka najbardziej ryzykownych, kretyńskich zadań, jakie potrafi wymyślić. Wylądował na swoim stanowisku, bo szczęśliwie dla siebie urodził się w wysoko postawionej rodzinie, a według mnie koleś nie ma szans na osiągnięcie sukcesu bez przywilejów, pieniędzy tatusia i wsparcia Stada. Nie jestem zbyt uległym stworzeniem nawet w swoje najlepsze dni, więc po trzech miesiącach kłaniania się i czyszczenia butów temu kretynowi stoję na krawędzi załamania.

– Czegokolwiek sobie zażyczy, mam nadzieję, że nie zajmie dużo czasu i nie będę musiał zrobić tego dziś w nocy. – Zerkam na zegarek. – Za niecałą godzinę mam kółko naukowe.

Bent mruży oczy, patrząc na mnie przez chmurę dymu.

– Kółko? Czy dziewczynę?

Sztywnieję i unoszę brew, bez słów pytając, o co mu, do cholery, chodzi. W tej zadymionej suterenie Bent może być członkiem Stada, a ja tylko kandydatem, ale przecież wie, że pamiętam go jako patykowatego dzieciaka, którego poznałem na spotkaniu organizacyjnym dla pierwszoroczniaków. Od tamtego czasu trzymaliśmy się razem i nigdy nie wspominałem nikomu o żadnych sekretach, które wolał ukrywać.

Mrugam i bawię się niezapalonym jointem.

– O jakiej dziewczynie mówisz?

Na jego twarzy widzę starcie lojalności z niechęcią, aż wreszcie wypuszcza z siebie zadymione westchnienie.

– Prescott wie, że nie uczysz się w bibliotece. – Słowa wydobywają się z ledwo otwartych i prawie nieporuszających się ust. – Wie, że uczysz się w pralni.

Bent poważnieje.

– Wie o Banner.

Powietrze wokół mnie się ochładza i czuję mdłości na wzmiankę o Banner Morales. Oczy w kolorze espresso okolone długimi, gęstymi rzęsami. Pełne, różane wargi. Wysokie kości policzkowe z jednym dołeczkiem po prawej stronie. Nos przyozdobiony dokładnie siedmioma piegami. Mrugam, żeby obraz w mojej głowie znikł, po czym wbijam wzrok w zmartwioną minę przyjaciela.

– Co ona ma z tym wspólnego? – Odzieram głos z emocji, które walczą, by wydostać się na powierzchnię. – Jest moją partnerką do nauki.

Bent przechyla głowę i patrzy na mnie porozumiewawczo.

– Foster, daj spokój. To ja.

Nie rozmawiałem o Banner z nikim poza Bentem, a i jemu niewiele wyjawiłem. Nie wspominałem o tym, że myślę o niej bez przerwy. O tym, jak mnie rozśmiesza, nawet się nie starając. A także o tym, że mój fiut twardnieje, kiedy czuję zapach jej szamponu. Wszystko to pożywka dla bezlitosnych drwin, więc nie puściłem pary z ust. Dlatego teraz też zachowuję obojętny wyraz twarzy i układam usta w wąską linię.

– Gościu, nie mam pojęcia, o co ci chodzi – odpowiadam.

– No cóż…

– Benton, o czym rozmawiasz z kandydatem? – dopytuje Prescott z drugiego końca stołu. – Może podzielicie się tym z braćmi? Zadaje to pytanie Bentowi, ale wpatruje się we mnie, a ja nie odwracam wzroku.

– O niczym takim – odpowiada lekko Bent, zapalając jointa, którego trzyma w ustach. – O egzaminach końcowych.

– Ach, egzaminy końcowe. – Prescott wykrzywia się w sztucznym uśmiechu. – Prawda. Pamiętam z jego aplikacji, że nasz kandydat skończył studia z najwyższym wyróżnieniem.

– Jeszcze nie – poprawiam go. – Został mi ostatni semestr.

To cud, że moja średnia ocen nie ucierpiała przez te wszystkie idiotyczne zlecenia i wybryki, które wyznaczał mi Prescott. – Ale tak się stanie – odpowiada, a jego uśmiech staje się o kilka stopni cieplejszy niż lodowato niebieskie oczy. – Jesteś bystrym gościem. Masz stypendium, prawda?

Zawoalowany przytyk: inaczej nie stać by mnie było na Kerrington. To prawda. Mój tata to emerytowany wojskowy, a macocha jest nauczycielką. Nie dorastałem w luksusach, jakie ci goście brali za pewnik od dziecka.

Ale będę je miał. W przeciwieństwie do tych rozpuszczonych bachorów, zarobię na nie.

Wszystko to przebiega mi przez głowę, kiedy patrzymy na siebie z Prescottem. Żaden z nas nie odkrywa kart. Bent powiedział, że Prescott „wie” o Banner, co nie może oznaczać niczego dobrego. Czekam, żeby dowiedzieć się, czym będzie ten ostatni rytuał przejścia, i lepiej, żeby nie miał z nią żadnego związku. Wyśmiałaby mnie, gdyby wiedziała, jakie idiotyzmy robiłem, żeby dostać się do jakiegoś sekretnego bractwa, które teoretycznie utoruje mi drogę do lepszej przyszłości. Banner nie chodzi skrótami i nie szuka najprostszych ścieżek. Ona je tworzy. Na litość boską, ta dziewczyna jest członkinią Mensy.

To właśnie umysł był pierwszą rzeczą, która zaczęła mnie w niej kręcić. Zmierzyliśmy się raz na zajęciach z debaty i przemów publicznych. Nie trzeba dodawać, że starła każdy mój argument na proch i rozniosła repliki na strzępy.

Ledwo dałem radę wrócić na swoje miejsce, tak twardy był mój fiut.

– Czy jesteś gotowy na ostatni rytuał? – pyta Prescott, przerywając moje myśli.

– Jasne.

Odkryłem, że przy Prescotcie najlepiej zawsze mówić jak najmniej. Jest niczym pasożyt, który przysysa się do każdego twojego słowa, by je wykorzystać lub wyszydzić.

– Jak do tej pory sprostałeś każdemu wyzwaniu, a nawet przewyższyłeś oczekiwania – mówi Prescott. – W ramach ostatniego zadania musisz przelecieć grubą dziewczynę.

Zapada pełna osłupienia cisza. Chociaż chyba tylko ja jeden wyglądam na zdziwionego. Pozostałe twarze wyrażają podniecenie, dyskomfort, ciekawość, a niektóre mieszankę wszystkich trzech. Nawet Bent przygląda mi się beznamiętnie, czekając na moją odpowiedź.

Nie muszą czekać długo.

– Co, do diabła? – Marszczę czoło. – Chcesz, żebym przeleciał przypadkową grubą dziewczynę? Nie rozumiem, co… – Nie, nie przypadkową – przerywa mi Prescott. – Banner Morales.

Furia rozpala płomyk przy moich stopach, wspina się po nogach i w górę ciała. Moje serce to grudka węgla, która rozżarza się w piersi i pali aż do bólu.

– Powtórz to. – Mój głos ścisza się do szeptu, który nie odzwierciedla wyjących we mnie emocji.

– Powiedziałem, że musisz przelecieć grubą dziewczynę – powtarza Prescott, a jego twarz to nieprzenikniona maska, choć oczy błyszczą okrutnie. – Banner Morales.

Doceniłbym ironię tego, że ostatnie wyzwanie jest czymś, co sam zdecydowanie chciałem zrobić, gdyby nie było obraźliwe dla jednej z niewielu osób, które nie tylko toleruję, ale naprawdę lubię. Gdyby to nie miało jej zranić.

– Nie zrobię tego.

„Przynajmniej nie dla niego. Kiedy przelecę Banner, to będzie wyłącznie dla mnie i dla niej”.

– I nie jest gruba! – wybucham.

Prescott parska śmiechem.

– Możemy nazwać ją pulchną, jeśli lepiej się od tego poczujesz, Foster. – Jego usta wykrzywiają się w lodowatym uśmiechu. – Tak czy inaczej, przeleć ją albo nie zostaniesz przyjęty.

Później, gdy do głosu dojdzie logiczne myślenie, a emocje opadną, będę w stanie znaleźć w tym sens, ale teraz wiem jedynie, że Prescott z jakiegoś powodu chce poniżyć Banner i uznał, że wykorzysta mnie, by to zrobić.

– Jeśli zależy ci na pieprzeniu – wyrzucam z siebie – to sam się pieprz, Prescott.

Słyszę Benta stękającego za mną – pierwszy sygnał, że nie jest jednym z woskowych zombie siedzących za stołem, ale wciąż żyje. – Foster – syczy Bent. – Musisz tylko…

– Zamknij się. – Uderzam go spojrzeniem niczym batem. – Wiedziałeś o tym?

– Dobry Boże, Foster – mruczy Prescott. – Załóż jej torbę na głowę i bądź na górze, żeby cię nie zgniotła. Będzie po wszystkim, zanim się obejrzysz.

Wstaję tak gwałtownie, że moje krzesło przewraca się i z łoskotem uderza o podłogę. Jego słowa ledwie zdołały wybrzmieć, a ja już stoję obok Prescotta i wykręcam mu ramię za plecami, wciskając twarz w stół.

Pozostali kolesie szepczą coś, kaszlą i słabo protestują, ale obrzucam ich spojrzeniem, które zniechęca do bronienia skurwysyna, którego nawet oni nie lubią i nie szanują. Stado? Pieprzona żenada. Ci mężczyźni to nie lwy. To owce, które podążają za stadem i beczą.

– Popełniasz duży błąd, Foster! – krzyczy Prescott, wyrywając się bezskutecznie. – Nie ma szans, żebyś dostał się do bractwa po czymś takim.

– Ty sukinsynie z małym fiutkiem – warczę. – Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto nadal chce być w waszym żałosnym klubiku w domku na drzewie?

Zaciskam rękę na jego ramieniu, z satysfakcją obserwując dyskomfort widoczny na twarzy tego dupka.

– Nie tylko oficjalnie cofam moją kandydaturę… – Schylam się, żeby syczeć mu wprost do ucha. – Ale jeśli usłyszę, że zawracaliście głowę albo skrzywdziliście Banner w jakikolwiek sposób, zleję cię twoim własnym paskiem i wbiję ci zęby prosto do gardła.

Puszczam go, a Prescott natychmiast staje prosto, obraca się do mnie i przysuwa tak blisko, że nasze nosy prawie się stykają. Jego piwny oddech wypełnia małą przestrzeń między nami. Nie cofam się.

– Zrób to – szepczę, moje pięści są zaciśnięte i gotowe, choć wciąż ich nie uniosłem. – Z radością skopię cię tu i teraz. – Pożałujesz tego – mówi. Ta strona jego twarzy, którą wcisnąłem w stół, żarzy się czerwienią. – Odrzucasz życiową szansę i nie będzie ci to zapomniane. Czy grubaska jest tego warta?

Zmuszam się do uśmiechu.

– Wszystko, co mam, zarobiłem ciężką pracą, nawet wbrew przeciwnościom losu. – Wzruszam ramionami. – W twoim interesie leży, żeby trzymać się ode mnie z daleka. Jesteś dzieciakiem wciąż wiszącym na cycku mamusi. Jeśli istnieje coś, czego powinieneś się na mój temat nauczyć podczas tych ostatnich kilku miesięcy, to że jestem zaradnym sukinsynem i zawsze dopinam swego. Jeżeli usłyszę, że naprzykrzasz się Banner Morales, zniszczę cię.

Patrzę na niego przez chwilę, żeby odczuł ciężar tych słów i prawdę w nich zawartą.

– To obietnica, Prescott.

Nie czekam na odpowiedź, tylko łapię torbę z praniem oraz plecak i ignorując rozdziawione gęby kolesi siedzących wokół stołu, w tym mojego najlepszego przyjaciela, wychodzę z piwnicy, przeskakując po dwa schodki na raz. Dopiero kiedy znajduję się już poza Prescott Hall i wciągam do płuc zimowe powietrze, przytomnieję i przetwarzam to, co się stało. Właśnie spuściłem ostatnie trzy miesiące mojego życia w kiblu. Całe to znoszenie narkotyków i alkoholu, spełnianie niebezpiecznych i niemożliwych do wykonania zadań, łamanie prawa i podporządkowywanie się temu dupkowi… poszło na marne.

Cholera, w zeszłym tygodniu nawet zerwałem z moją dziewczyną Cindy, która wygląda i pieprzy się jak gwiazda porno.

Wszystko przepadło. Puf! Bez powodu.

Nie, nie bez powodu. Z powodu Banner.

Dziewczyny, która nie wie, że mi się podoba. Której nigdy nie pocałowałem.

– Co to było, do cholery, Foster?

Wściekłe pytanie Benta uderza mnie w plecy, kiedy schodzę po głównych schodach. Odwracam się, by stanąć z nim twarzą w twarz. – Powinienem skopać ci tyłek. – Choć mój głos jest cichy, on umie rozpoznać gniew.

– Spieprzyłeś to, kolego. – Bent krzywi się i potrząsa ze wzburzeniem głową. – I tak chcesz się z nią bzykać. Więc co w tym złego?

Przechylam głowę i przyglądam mu się przez obłoczki pary, które wydobywają się z naszych ust i nosów.

– Skąd wiesz, czego chcę?

– Bo znam cię cztery lata i nigdy nie zachowywałeś się tak wobec żadnej innej dziewczyny? – Sztywna linia jego ust wygina się lekko.

– Nie zachowuję się „tak”. – Moje słowa nawet we własnych uszach brzmią defensywnie.

– Mówisz o niej więcej niż o Cindy. Pamiętasz Cindy? Swoją dziewczynę? Tę, która naprawdę ssie twojego kutasa? Ale wciąż tylko słyszę, że Banner to geniuszka. Banner skopała ci dziś tyłek na zajęciach z debaty. Banner robi dwa kierunki. Banner mówi w tylu językach. Banner, Banner, Banner.

– Eks – poprawiam cicho, pozwalając sobie na uśmiech. Musiałem o niej mówić więcej, niż zdawałem sobie sprawę.

– Co powiedziałeś? – pyta Bent, chuchając w dłonie.

– Eksdziewczynę. Cindy i ja zerwaliśmy.

– To też wiem. – Uśmiech Benta znika. – W naszym interesie leży, żeby wiedzieć wszystko o kandydatach do Stada.

Jakakolwiek swoboda między nami wyparowuje. Napięcie znów osiada mi na ramionach.

– Cóż, możesz mnie wykreślić z listy, bo nie jestem kandydatem. – Odwracam się i zaczynam dziesięciominutowy spacer do pralni, gdzie Banner już się pewnie uczy.

– Mógłbym spróbować załagodzić sytuację i przycisnąć Prescotta, żeby cię przyjął! – woła za mną. – To był jego pomysł. Nikt inny nie chciał tego robić.

Potrząsam głową i idę dalej, pozwalając, by przemówił za mnie mój uniesiony w powietrze środkowy palec. Po kilku chwilach trzaśnięcie drzwiami daje mi znać, że Bent się poddał i wrócił do budynku.

Dobrze. Potrzebuję tych dziesięciu minut, żeby zdecydować, co zrobię.

Dziś miała być ta noc. Noc, kiedy odkryję przed Banner karty i powiem jej, co czuję.

Czuję?

Czy to właściwie słowo?

Nie „czuję” nic do dziewczyn. Pieprzę je. I jeśli przez jakiś czas chcę być „tym jedynym”, spotykam się z nimi. A kiedy już mi wszystko jedno, czy posuwa je też ktoś inny, przestaję.

Z Banner to jednak coś więcej. Prescott mówi, że jest gruba. Tak szczerze mówiąc, może odrobinę pulchna. Chociaż skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, skoro zawsze nosi ogromne bluzy? Uwielbiam to, jak wygląda, ale chodzi o coś więcej. Nie jest w moim typie. Z Cindy po dwóch minutach wiedziałem, że będę ją miał. Wyrachowany ze mnie sukinsyn, bez przerwy wyszukuję słabości innych ludzi, żeby dostać to, czego chcę. Większość osób okazuje się łatwa do rozgryzienia. Ale Banner to algorytm, którego jeszcze nie rozpracowałem.

Może dzisiejszej nocy mi się uda.

2 - JARED

Nim poszedłem do college’u, nigdy nie byłem w pralni. Gdy dorastałem, Susan, moja macocha, robiła nam pranie w weekendy. Rozpieszczała nas – mnie, tatę i mojego przyrodniego brata Augusta. Nasze ubrania, niczym za pomocą magii, pojawiały się w szafach, wyprane, porozwieszane, poskładane i pachnące świeżością. Dopiero w college’u uświadomiłem sobie, jak wkurzające jest robienie prania.

Banner prowadzi mały biznes, zbiera pranie od studentów takich jak ja, zbyt zajętych lub leniwych, by uporać się z tym samodzielnie. Zazwyczaj uczy się w Sudz, pralni poza kampusem, kiedy ubrania jej klientów piorą się i suszą. Większość akademików posiada własne pralnie, więc w Sudz nie ma tłoku. W niektóre dni Banner uczy się tak długo, że uzgodniła z właścicielem, że może tam spać, na kanapie w pokoiku na zapleczu. Często mamy to miejsce wyłącznie dla siebie.

Dzisiejszej nocy zapewne będziemy tam tylko we dwoje.

Waham się przed wejściem, poprawiając na jednym ramieniu torbę z praniem, a na drugim plecak. Przy okazji obserwuję Banner. Serią szybkich ruchów ujarzmia dziką górę białych rzeczy, układając je równo na kupki i cały czas do siebie szepcząc, a jej gęste i ciemne brwi wyginają się w koncentracji. Ze słuchawkami na uszach powtarza konwersacje z mandaryńskiej odmiany chińskiego. Banner ma słabość do języków. Na pierwszych zajęciach z debaty i przemów publicznych profesor Albright powiedział, że potęga języka polega na tym, w jaki sposób nas łączy. Zapytał nas o coś po angielsku i oczywiście wszyscy odpowiedzieliśmy. Potem zadał pytanie po hiszpańsku i wciąż wiele osób odpowiedziało w tym samym języku. Po francusku odezwało się kilka głosów. Po włosku – prawie nikt, może troje studentów. Kiedy zadał pytanie po rosyjsku, odezwał się tylko jeden głos, z samego tyłu sali wykładowej. Banner Morales.

Nawet gdy wymawia twarde rosyjskie spółgłoski, jej głos brzmi cudownie. Pełen wyrazu, ale chłodny. Ochrypły. Pewny siebie. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem się odwrócić i zobaczyć, do kogo należał. Jestem przyzwyczajony do tego, że dziewczyny mnie zauważają, ale oczy Banner ani na chwilę nie opuszczały profesora Albrighta, choć wpatrywałem się w nią dobrą minutę. Chciałem, żeby zauważyła, że na nią patrzę, lecz nie zwróciła na mnie uwagi. Od tamtej pory cały czas staram się skupić na sobie jej uwagę chociaż na chwilę.

– Hěn hào chī – szepcze Banner, biorąc się za wielki stos ciemnych ubrań.

Pukam ją w ramię, a ona podskakuje, piszcząc i doprowadzając mnie do śmiechu. To nietypowe dla niej, żeby piszczała.

– Wybacz – mówię, ale w moim uśmiechu nie ma skruchy.

– Wystraszyłeś mnie prawie na śmierć, Foster. – Przyciska rękę do piersi i przewraca oczami, ale pełen humoru uśmiech wykrzywia wargi Banner. Jej usta bezustannie wyglądają, jakby ktoś je przed chwilą całował. Są w typie Julii Roberts. Górna i dolna warga mają tę samą grubość. Wyglądają, jak gdyby ktoś, tworząc rysy Banner, pociągnął kąciki jej ust i powiedział: „Troszkę szerzej”. A potem pomyślał: „O tak. Idealnie. Właśnie to będzie torturować Jareda Fostera za każdym razem, gdy na nią popatrzy”.

– Co mamrotałaś, kiedy wszedłem?

– Dziś pracuję nad dialogami w restauracji. – Wyłącza dźwięk na swoim telefonie.

– Och, to na pewno bardzo ci się przyda.

– Bardziej niż łacina, którą miałeś w liceum – odpowiada, chichocząc. – Nazywają ją martwym językiem nie bez powodu. Musisz nauczyć się czegoś, co będzie przydatne w twojej karierze.

– Tak, tak. Nauczę się. Teraz mi powiedz, co mówiłaś, kiedy wszedłem.

– Hěn hào chī. – Uważnie wymawia każdą sylabę, jak gdyby mogła ją zepsuć przez moment nieuwagi.

Unoszę brwi, domagając się tłumaczenia.

– Bardzo smaczne. – Jej uśmiech jest zaraźliwy. – W mojej pierwszej podróży służbowej do Chin będę w stanie powiedzieć kelnerowi, że mój posiłek był hěn hào chī.

– Do Chin, co? – Rzucam torbę z czystymi rzeczami na podłogę. Wiele z moich ubrań było pranych kilka razy pod rząd, bo potrzebowałem wymówki, by uczyć się z Banner w pralni.

– Koszykówka opanowuje Chiny – mówi Banner. – Można powiedzieć, że Yao Ming rozbił Wielki Mur. To będzie miało poważne finansowe skutki dla NBA. Na plus.

– Tak też mówią na zajęciach z ekonomii.

Wcześniej nie miałem żadnych zajęć z Banner, choć oboje studiujemy kierunek marketing sportowy, a teraz chodzimy razem na dwa przedmioty.

– A skoro o tym mowa, musimy się pouczyć na ten egzamin – oznajmia, rzucając mi w twarz ciepły T-shirt prosto z suszarki. – A ty się spóźniłeś. Znowu.

– Przepraszam. – Odrzucam T-shirt z powrotem na kupkę granatowej i czarnej bawełny. – Znowu.

– Mam nadzieję, że to jest tego warte.

Pozwalam jej słowom zawisnąć między nami na chwilę, zanim odpowiadam.

– Co masz nadzieję, że jest tego warte? – pytam, marszcząc nieznacznie czoło.

– Nie jestem głupia – mówi cierpko.

– To oczywiste.

– Wiem, czym się zajmujesz – mruczy, ściszając konspiracyjnie głos.

„O cholera”.

„O jasna cholera”.

– Uch… Wiesz?

– No jasne. – Uderza moje ramię swoją małą pięścią. – Starasz się o przyjęcie do bractwa.

Pełen ulgi oddech ucieka z moich ust.

– Dlaczego tak myślisz?

– Włosy ścięte na jeża? – Wskazuje na moją ogoloną głowę. – Późne godziny i dziwne „projekty”? Wszystko wskazuje na bractwo. Mam tylko nadzieję, że nie każą ci robić nic bulwersującego. Lub niebezpiecznego.

Zaciśnięte usta i wojowniczy błysk w oku sprawiają, że mam ochotę opowiedzieć jej o bulwersujących i niebezpiecznych zadaniach, które przez ostatnie trzy miesiące wykonywałem dla Stada. Oczywiście każdy kandydat podpisuje umowę o poufności i nawet jeśli się nie dostanie, nie może o Stadzie rozmawiać. Ale gdybym mógł powiedzieć Banner… Cóż, wygląda, jakby chętnie skopała im tyłki w mojej obronie.

– Więc się dostałeś? – pyta, po czym wraca do kupki ciemnych ciuchów i zaczyna je składać.

Słowa Prescotta wypływają w mojej podświadomości i gniew znów łapie mnie za gardło. Przełykam kilka przekleństw i po prostu potrząsam głową.

– Wycofałem się. – Unikam spojrzenia Banner. – Przekroczyli granicę.

– Przykro mi, Jared.

Na chwilę przykrywa moją dłoń swoją.

Nie mogłem znieść, że Prescott nazywa ją grubą, ale nie jest mała. Chociaż jej ręce akurat są. Ma długie, szczupłe palce. Krótkie i niepomalowane paznokcie. Mierzy jakiś metr siedemdziesiąt wzrostu, może trochę więcej. Twarzy o gładkiej, oliwkowej cerze nie pokrywa żaden makijaż. Ciemne, falujące włosy są teraz związane w węzeł i umocowane dwoma ołówkami. Banner nie przejmuje się rzeczami, które często robią dziewczyny, żeby zdobyć uwagę chłopaka. Może jest zbyt zdeterminowana, zbyt skupiona na swoich celach, ale ma moją uwagę. Ma ją od miesięcy i albo o tym nie wie, albo ma to gdzieś. Dziś w nocy chcę się przekonać, które z tych stwierdzeń jest prawdą.

Kiedy porusza dłonią, żeby ją zabrać, zaczepiam kciuk o jej palec wskazujący. Przez chwilę oboje nie oddychamy i słychać tylko chlupoczącą wodę i wirujące w pralkach ubrania. W pralni panuje taka cisza, że słyszę urywany oddech Banner, gdy dotykam kciukiem jej dłoni. Nie pozwalam jej odejść, nie pozwalam zignorować mojego zainteresowania. Na czole dziewczyny pojawia się zmarszczka, a w oczach szczere zakłopotanie. Patrzy na nasze wciąż złączone dłonie, a potem na moją twarz i potrząsa głową, jak gdyby coś sobie wyobrażała. Ta chwila wydaje się rozciągnięta do granic możliwości i przez kilka sekund gęsta od niewypowiedzianych pragnień – moich i jestem pewien, że jej również – a chwilę później przeistacza się w niegroźną, pozbawioną napięcia seksualnego relację, jaką mamy na co dzień. Banner śmieje się chrapliwie i odsuwa ode mnie.

Czy będę musiał wyjąć transparent? Naszkicować lubieżne obrazki w jej notesie? Jak może nie wiedzieć, że jestem nią zainteresowany? Bent nawet nie spotkał Banner, a i tak wiedział. Zazwyczaj nie bywam subtelnym gościem, kiedy kogoś pragnę, ale nikogo nigdy nie pragnąłem tak, jak Banner.

– Lepiej bierzmy się za kucie – oznajmia i idzie w stronę zaplecza, gdzie zazwyczaj się uczymy.

Jej książki są już rozłożone na chybotliwym stoliku kawowym. Podnoszę podręcznik do ekonomii i przerzucam kilka stron, odsuwając go lekko od siebie, by przeczytać notatki na marginesach.

– Wiesz, że potrzebujesz okularów, prawda? – Przesuwa swoje książki, by zrobić miejsce na moje.

– Nieprawda. – Wykrzywiam się.

– Martwisz się, jak będziesz wyglądał?

– Nie – odpowiadam szczerze.

– A to niespodzianka – mamrocze, a drwiący uśmieszek pojawia się w kąciku jej ust.

– Nie – powtarzam z mocą, może odrobinę defensywnie, bo słowa na kartkach naprawdę trochę się rozmazują. – Po prostu nie potrzebuję okularów.

Banner wzrusza ramionami i cicho się śmieje, po czym opada na kanapę i grzebie w plecaku. Jej ciężki płaszcz wisi na podłokietniku. Ciężki płaszcz. Wielka bluza. Workowate dżinsy. Skąd facet może wiedzieć, co kryje się pod tym wszystkim? Po raz pierwszy w życiu mam to gdzieś.

– Albright będzie oczekiwał, że obronisz swoje stanowisko – ciągnie Banner i uświadamiam sobie, że przestałem jej słuchać, kiedy usiadła i zaczęła robić porządek na stole. – Wiesz, co on zawsze powtarza.

– Przekonaj mnie – mówimy chórem. Śmiejemy się i naśladujemy głęboki głos naszego profesora. Bez przerwy mobilizuje nas do udowadniania prawdziwości naszych argumentów i przemyślanego artykułowania, czemu wierzymy w to, w co twierdzimy, że wierzymy. – Strasznie mnie onieśmielał na początku semestru – wyznaje Banner.

– Nie tak to wyglądało. Odpowiedziałaś mu po rosyjsku z ostatniego rzędu auli – przypominam. – Mnie wydałaś się pewna siebie. – Wiesz, to zupełnie tak, jakbym odpowiedziała mu po angielsku. – Odsuwa z twarzy zabłąkane pasemko jedwabistych włosów, które uciekło z węzła. Robi to, kiedy czuje się niepewna. Nie mówi wiele o sobie i choć wysyła sygnały, wciąż nie mam pojęcia, na jakim jesteśmy etapie i czy już na zawsze zostanę tylko kolegą.

– Tak, żadnej różnicy dla ciebie, bo mówisz po rosyjsku. – Pochylam głowę i próbuję pochwycić jej spojrzenie, uśmiechając się, gdy Banner zaczyna szkicować. – I hiszpańsku. I włosku. I niebawem po chińsku.

– Cóż, hiszpański to pierwszy język, jaki usłyszałam w domu. – Wzrusza ramieniem. – Mama uważa, że Latynosi niemówiący po hiszpańsku to parodia. Dorastałam jako dwujęzyczna i odkryłam, że mam łatwość uczenia się języków.

– Wydajesz się mieć wiele „łatwości”. Jest coś, czego nie robisz dobrze?

Kwaśny uśmiech wypływa na jej wargi.

– Dowcipy.

– Dowcipy?

– Tak, jestem w nich naprawdę kiepska.

– Przekonaj mnie – mówię, używając charakterystycznego powiedzonka profesora Albrighta.

– Co? – Podnosi na mnie oczy znad swoich bazgrołów.

– Opowiedz mi jeden z tych kiepskich dowcipów.

– O matko. – Czerwieni się lekko. – No dobrze.

Przygryza dolną wargę i zamyka oczy, koncentrując się. Potem znów patrzy na mnie bez żadnych emocji.

– Puk, puk.

– Serio?

– Puk – powtarza twardo. – Puk.

Wzdycham i powstrzymuję uśmiech.

– Kto tam?

– Damy.

– Uch… Jakie damy?

– Damy radę.

Patrzę na nią tępo w pełnej oczekiwania ciszy.

– Skończyłaś? – pytam z niedowierzaniem. – To wszystko?

Oboje wybuchamy śmiechem w tej samej chwili.

– Tak, jest źle – zgadzam się.

– Cóż, staram się.

– Ale twoje tragiczne opowiadanie dowcipów nie równoważy tego, jak wspaniała wydajesz się być w każdej innej rzeczy.

– Ha! – Patrzy na mnie znacząco i wraca do bazgrania. – Chciałabym, żeby mój doradca zawodowy się z tobą zgadzał.

– Co masz na myśli?

– Jest ze starej szkoły. Nie uważa, żeby kobiety mogły być dobrymi agentami sportowymi.

– Wiele osób tak myśli. I niewiele kobiet pracuje w tym biznesie. Wiesz, że wkraczasz na teren zdominowany przez mężczyzn, ale jeśli ktoś sobie z tym poradzi, to właśnie ty.

– Dzięki, Jared. Jego poglądy są mocno przedpotopowe - wzdycham.

Cholera. To, jak układają się te usta przy każdym „o” w wyrazie przedpotopowe, sprawia, że wyobrażam sobie, jak rozciągają się wokół mojego fiuta. Czy mój mózg był zawsze organem seksualnym, czy to jej zasługa?

– Słyszałeś mnie? – pyta, marszcząc brwi.

– Przepraszam. – „Byłem zajęty poprawianiem się pod stołem”. – Co powiedziałaś?

– On wciąż ględzi o tym, że przeżyją najsilniejsi. Uważa, że kobietom brak instynktu zabójcy potrzebnego, by być odnoszącym sukcesy agentem sportowym.

– Nie myli się.

Spojrzenie, którym mnie obrzuca mogłoby ściąć resztkę moich włosów.

– Hej. – Podnoszę ręce, by bronić się przed tym gniewem. – Nie mam na myśli rzekomego braku umiejętności kobiet.

Jej wyraz twarzy odrobinę się rozluźnia.

– Ale nie myli się co do tego, że przeżyją najsilniejsi – wyjaśniam. – To prawda. Większość agentów sportowych to dupki.

Najemnicy. Mordercy. Bez skrupułów. Jestem do tego stworzony i mam zamiar być najlepszym dupkiem na szachownicy.

Banner uśmiecha się, choć w ledwo wygiętych ustach widzę niepewność. Zerka na mnie badawczo.

– Nie myślisz tak.

– Myślę.

Patrzymy na siebie przez kilka sekund i pozwalam jej ujrzeć prawdę w słowach, które właśnie wypowiedziałem.

Mój ojciec, z całym swoim militarnym wyszkoleniem i wiedzą, jak zabić człowieka na sto różnych sposobów, jest życzliwym człowiekiem. Moja macocha i przyrodni brat to dobrzy ludzie o złotych sercach. Ja natomiast nigdy nie czułem się tak miły jak reszta rodziny. Dopiero tutaj, w Kerrington, odkryłem, że nie chodzi o to, że nie jestem życzliwym człowiekiem – po prostu zbyt dobrze czytam ludzi. Dostrzegam ich pokrętne motywy i złe intencje. Uprzywilejowane bachory z tej uczelni pogłębiły moje przekonanie, że w dużej większości ludzie dbają tylko o siebie. A jeśli i tak mają zamiar być frajerami, mogę ich zmanipulować zgodnie z moimi celami. Dlatego wybrałem sobie taką ścieżkę kariery.

– Jestem stworzony do tej pracy.

– Ja także – wypala Banner, w jej głosie dźwięczy obronna nuta. – Mój doradca mówi o przetrwaniu najsilniejszych, ale ja nie widzę świata przez pryzmat Darwina.

– Masz na myśli naukę? Fakty? Prawdę?

– Nie, chodzi mi o konieczność eliminowania konkurencji, by znaleźć się na szczycie. Nie wierzę w kulturę łańcuchową, która kwitnie dzięki atawizmom.

„Dla mnie to brzmi jak życie, ale pozwolę jej mówić dalej”.

– Myślę mniej jak Darwin, bardziej jak… – Rozgląda się po pokoju, jakby odpowiedź była namalowana gdzieś na różowawych ścianach pralni. – Maslow.

– Maslow? Dwie zupełnie różne szkoły.

– Tak, ale obie przewidują ludzkie zachowania. – Pochyla się w moją stronę, rozkręcając się. – Darwin mówił o ewolucji, najbardziej podstawowej biologii, a Maslow używał psychologii, ale obaj próbowali zrozumieć, dlaczego ludzie robią to, co robią, i jak kończymy, wyłaniając naszych najlepszych z najlepszych.

– I myślisz, że to Maslow miał rację? – pytam sceptycznie. – Przekonaj mnie.

Jej usta wyginają się w uśmiechu.

– Myślę, że poglądy Maslowa to jeszcze jeden rodzaj podejścia, jakiego można użyć. Darwin widział w nas wyłącznie zwierzęta.

– Jesteśmy zwierzętami.

– Jesteśmy ludźmi – stwierdza dobitnie. – Jesteśmy wyżej funkcjonującym gatunkiem, nie tylko intelektualnie, ale i emocjonalnie. Darwin zakłada, że rywalizacja ewolucyjna wiedzie do przetrwania. Maslow wierzy, że przetrwanie to potrzeba, i jeśli zostaje ona spełniona, mamy emocjonalny margines dla współczucia i współpracy, by pomóc także innym spełniać te potrzeby. Przy Darwinie mamy ostatniego człowieka, który przeżyje. Przy Maslowie możemy przeżyć wszyscy.

Zakłada włosy za ucho i odwraca wzrok.

– Pewnie dlatego mój doradca uważa, że nie mam instynktu zabójcy.

– Może jesteś zabójczynią z sercem. – Podnoszę jej podbródek palcem. – Może użyjesz całego tego gównianego dbania o innych, żeby zdobyć klientów.

Kiedy patrzy w górę, jej ciemne oczy łapią mnie w sidła swoją szczerością. Wciąż ujmując ją za podbródek, głaszczę gładką skórę szczęki. Banner z zakłopotaniem marszczy twarz, a potem odsuwa się.

– Hm… Może. – Przesuwa dłonią po twarzy i chowa głowę w ramionach. Wyciąga z włosów ołówki i rzuca je na stół. Kruczoczarne fale opadają na ramiona i piersi. Nie mogę oderwać oczu. Nie chcę. Zazwyczaj jest taka pozbierana. Patrzenie, jak rozpuszcza włosy, to przywilej, którego zaznałem tylko kilka razy podczas tego semestru.

– Cóż, przynajmniej dzisiejszy dzień pokazał mu, że potrafię zrobić coś dobrze – mówi Banner sardonicznie, śmiejąc się bez wesołości. – Pomimo moich jajników.

– Co się dziś wydarzyło?

– Zapomniałam ci powiedzieć. – Delikatny uśmiech rozjaśnia jej twarz. – Dostałam stypendium Bagleya.

– Żartujesz. – Potrząsam głową, będąc szczerze pod wrażeniem. – Nie wiedziałem, że wciąż się o nie starasz. Ja odpadłem w drugiej rundzie.

– Och, to nic takiego. – Na jej policzkach pojawia się rumieniec i Banner macha dłonią. – Po prostu nie chciałam zapeszać. Naprawdę myślałam, że nie mam szans. Założyłam, że Prescott ma je już w kieszeni.

Słysząc, jak Banner wypowiada nazwisko tego dupka, sztywnieję. Czy kiedykolwiek podszedł do niej z tak gównianymi zamiarami, jakie przedstawił mi dzisiejszego wieczoru? Złamałbym go na pół.

– Prescott? – Sięgam po wodę z równego rządku butelek, które Banner zawsze przynosi, gdy się uczymy. – Nawet nie wiedziałem, że go znasz.

– Bo nie znam. – Wzrusza ramionami. – Ale odkryłam, że jego ojciec jest najlepszym przyjacielem Cala Bagleya. Założyłam, że to on wygra. Wiem, że się o nie starał.

Cholera. Teraz wszystko zaczyna mieć sens i rozumiem, dlaczego chciał ją poniżyć. Zemsta to uprzywilejowana, egoistyczna i jęcząca suka, która ma na imię William Prescott.

– Nieźle. – Trybiki w mojej głowie wciąż się obracają. – Gratulacje. To wspaniałe.

– Owszem – mówi Banner, a jej uśmiech jest szeroki i pełen dumy. – Późno zadecydowali i teraz walczę, żeby znaleźć sobie miejsce w Nowym Jorku i dostosować grafik na następny semestr.

Wstaje i idzie do głównego pokoju, gdzie część prania właśnie skończyła się suszyć.

„Nowy Jork”.

Zaciskam pięści na kolanach, przyswajając sobie te informacje. Banner przerzuca pranie z suszarki do plastikowego kosza, kiedy wchodzę do pomieszczenia.

– Cóż, Nowy Jork… – mamroczę, zabierając się za kupkę białych T-shirtów i rozpoczynając składanie.

– Nie musisz tego robić. – Marszczy czoło i patrzy na malejącą kupę prania, przez którą się przedzieramy. Unoszę wyzywająco brew i Banner przewraca oczami. – Dzięki. Pamiętaj, że to praktyki, więc doradca chciał omówić dostosowanie mojego ostatniego semestru do pracy w Nowym Jorku.

Cholera.

Cieszę się ze względu na nią. To najbardziej prestiżowy staż, jaki można dostać na tym kierunku. Bagley i Wspólnicy są potężną agencją sportową i zdobycie posady u nich po ukończeniu studiów to dla kariery wystrzelenie w górę jak z procy. Ale Nowy Jork? Nasze egzaminy zaczynają się za kilka dni, a potem jedziemy do domu na ferie. Myślałem, że będę miał cały przyszły semestr na zdobycie Banner.

Być może mam tylko dzisiejszą noc.

I wtedy podejmuję decyzję. Darwin. Maslow. Jeden pies. Poruszałem się trasą widokową zamiast najkrótszą drogą ode mnie do tego, czego pragnę. Te bzdury kończą się w tej chwili.

– Gratuluję jeszcze raz – mówię, układając ostatni z T-shirtów w koszyku. – Jak wspominałem, jesteś dobra we wszystkim, Banner. – Dzięki, ale myślę, że już ustaliliśmy, że nie wszystko mi wychodzi.

– Tak, opowiadasz złe dowcipy, wielka mi sprawa. – Urywam na chwilę, przejmując wodze konwersacji i ostrożnie nimi poruszając. – A co z całowaniem? Jesteś w tym dobra?

Jej dłonie zatrzymują się. Szerokie ze zdumienia oczy napotykają moje, a usta się otwierają.

„Och, tak. Trzymaj usta właśnie tak, Banner. Mam coś, co chętnie położę między tymi wargami”.

– Co ty powiedziałeś? – pyta, ledwo łapiąc oddech.

– Spytałem, czy jesteś dobra w całowaniu. – Krzyżuję ramiona na piersi i czekam, aż znów będzie spokojnie oddychać.

– Cóż, tak myślę.

Pochyla głowę i unosi ręce, by znów związać włosy. Zatrzymuję ją, ujmując za nadgarstek. Czekam, aż na mnie popatrzy. Chcę, żeby być może po raz pierwszy w ciągu tego semestru zauważyła mnie naprawdę.

– Jeśli jesteś dobra w całowaniu… – mówię cicho, nie odwracając wzroku i raz jeszcze odwołując się do naszego profesora. – Przekonaj mnie.

3 - BANNER

– Przekonaj mnie.

Wyzwanie rozbrzmiewa w moich uszach niczym dźwięk rzuconej rękawicy. Jared i ja przypatrujemy się sobie. W jego oczach pobłyskuje pewność siebie. Co się w ogóle dzieje? Czy on… Czy on mnie prosi o… Czy on chce…

Nie.

Goście tacy jak Jared Foster nie składają dziewczynom takim jak ja tego rodzaju propozycji. Nie zrozumcie mnie źle, myślę, że mnie lubi. Bardzo. Zawsze kiedy jesteśmy razem, śmiejemy się. Nasze rozmowy są inspirujące. Nikt nie stawia mi większego wyzwania podczas debaty. Jest najbardziej bystrym facetem, jakiego znam, a do tego wygląda jak przystojny instruktor narciarstwa, który zamienił stoki na kampus Ivy League.

Co do moich uczuć… W grę wchodzi to, co czuję od trzech lat, od czasu zebrania organizacyjnego dla pierwszoroczniaków, kiedy Jared poprosił mnie o pożyczenie ołówka. Tamtego dnia jego włosy, które dziś są jeżykiem o słonecznym kolorze, spływały do ostrej linii szczęki. Jasne i ciemne blond pasemka układały się niczym w reklamie szamponu. Już wtedy był piękny, choć dopiero skończył szkołę średnią. Zmężniał przez ostatnie lata. Jego rysy się wyostrzyły, kości policzkowe wystają bardziej pod napiętą, opaloną skórą. Ledwo mogłam się skupić i podczas orientacji, i w trakcie wielu nocy spędzonych tutaj, w pralni. Nieraz czytałam jedną stronę po pięć razy, próbując się na niego nie gapić.

Miłym dodatkiem okazało się, że jego umysł jest równie urzekający jak twarz. I nigdy tyle się nie śmiałam, jak ucząc się razem z nim. Wiedząc, że nigdy nie będę dla niego dość atrakcyjna, byłam zmuszona cieszyć się przyjaźnią. Teraz odkrycie, że on może chciałby czegoś więcej, sprawia, że czuję się niesamowicie podekscytowana i zmieszana.

– Wybacz – mówię wreszcie, ledwo słyszę własny głos ponad dudnieniem w uszach. – Nie wiem, o co ci chodzi.

Przechyla głowę i wykrzywia swoje szerokie usta. Jared potrafi powiedzieć więcej ich kącikiem niż większość osób przy użyciu setki słów. Dobry humor, pogarda, sceptycyzm. Te usta wyrażają to wszystko bez ani jednego dźwięku, ale nie mam pojęcia, co mówią teraz.

– Chcę, żebyś przekonała mnie, że dobrze się całujesz – powtarza Jared powoli, jak gdybym miała problem z przetworzeniem jego słów, co może być prawdą, bo… co takiego?

Brwi w kolorze ciemnoblond unoszą się nad rozżarzonymi oczami. Jared czeka.

– I jak miałabym cię przekonać? – pytam, a moje słowa rozwiewają się w powietrzu. Im dłużej patrzy na mnie, jak gdybym była jedzeniem, a on pościł od dawna, tym bardziej tracę dech.

Robi krok do przodu, skracając dystans między nami, dzięki któremu zachowywałam jeszcze zdrowy rozsądek. Stoi tak blisko, że muszę odchylić głowę do tyłu, żeby wciąż patrzeć mu w oczy.

– Mogłabyś mnie pocałować – proponuje. Jego oddech jest jak dotknięcie piórka na mojej skórze. Dudnienie głosu Jareda rezonuje w mojej klatce piersiowej.

– Masz na myśli pocałunek? Czy pocałunek-pocałunek?

Parska śmiechem i przesuwa dłonią po moim ramieniu, by zaczesać mi pasmo włosów za ucho.

– Jestem pewny, że chodzi mi o to drugie – mówi, przeszywając mnie kolejnym rozgrzanym spojrzeniem. – Czy to wersja z języczkiem? Mój mózg chwilowo znajduje się w stanie zaniku i choć normalnie jest sprawny, teraz łapie się najbliższej wymówki.

– Ja… ja nie całuję się z chłopakami, którzy mają dziewczyny. – Układam twarz w grzecznie przepraszającą minę i mam nadzieję, że to zakończy tę kłopotliwą rozmowę.

– Aha. – Kiwa głową, wyraz jego twarzy jest pełen refleksji. – Spodziewałem się, że to powiesz.

– Tak, więc pewnie powinniśmy…

– Nie mam już dziewczyny.

Oddech więźnie w moim gardle. Serce wali mi tak, jakby chciało przebić się przez żebra.

– Masz na myśli Cindy?

– Tak, nie ma już Cindy.

– Ty… Co… co… co ty…?

– Ty… Co… co… – Przedrzeźnia mnie, jego pełne usta układają się w oślepiający uśmiech. – Słyszałaś mnie. Nie mam dziewczyny. Cindy i ja zerwaliśmy.

– Ale ja nie jestem w twoim typie – wypalam.

– A mimo to zerwałem z nią dlatego, żebyś ty… – mówi, kładąc długi palec na moim mostku – pocałowała mnie.

Zerkam na palec, a potem znów patrzę na twarz Jareda. Czy słyszy, jak wali mi serce? Jak zderzają się w mojej głowie nadzieja i wątpliwości? Wyobrażałam sobie całowanie go. Wyobrażałam sobie, że on chce tego równie mocno co ja. Jakie to uczucie, kiedy twoje pragnienie zostaje odwzajemnione? Teraz, gdy mówi, że chce mnie całować, to wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. – Wydaje mi się, że odbieram – mówię, oblizując usta – sprzeczne sygnały.

Oczy Jareda podążają za ruchem mojego języka, sprawiając, że się zawstydzam. Wciągam usta do środka, chowając wargi przed żarem jego spojrzenia.

– Serio? – pyta, śmiejąc się chrapliwie. – Jesteś za bystra, żeby coś tak prostego cię zdezorientowało.

Jego druga dłoń pojawia się na moim karku, delikatnie przyciągając mnie bliżej.

– Nie ma sprzecznych sygnałów, Banner. – Zniża głowę, żeby następne słowa wyszeptać tuż nad moimi wargami. – Tylko ten jeden. Zajmuję się praniem od kilku lat i rozumiem, czym jest elektryczność statyczna, ładunek tworzący się wtedy, kiedy dwie rzeczy ocierają się o siebie. Nie miałam świadomości, że ocieraliśmy się o siebie cały semestr. A teraz robią to nasze usta.

Jared bierze w posiadanie moje wargi. Nie mogę nazwać tego inaczej. To nie tylko pocałunek, ale także rozkaz. Nigdy nikt mnie tak nie całował. Jared naciska kciukiem na mój podbródek, bym szerzej otworzyła usta. To nie wygląda na pierwszy pocałunek. Nie ma w nim nic niepewnego lub nieśmiałego. Jared całuje mnie, jakby ćwiczył to tysiąc razy.

I Boże dopomóż, po chwilowym zaskoczeniu odpowiadam pocałunkiem. Żar między naszymi ustami wypala mój szok niczym płomień. Jared kładzie dłoń płasko między moimi piersiami i choć nie jest nawet blisko moich sutków, twardnieją. Są naprężone i wrażliwe, oczekują dotyku. Drugą dłonią łapie mnie za włosy i przyciąga, warcząc podczas pocałunku.

„Co, do cholery?”

Wszystko jest takie intensywne. Balansujemy na granicy tego, co dam radę znieść. Niemal nie mogę oddychać.

– Jared – mamroczę, odsuwając się i dotykając obolałych ust. – Zwolnij. Ja… To dla mnie za wiele.

Jego czoło zderza się z moim, dłoń jest wciąż na mojej szyi, a palce są zaplątane w moje włosy.

– Cholera – dyszy. – Przepraszam. Po prostu myślałem o tym już tak długo. Ciężko robić to powoli.

Walczę, by nadążyć. Ten złoty chłopiec, śmietanka socjety Kerrington, w którym się sekretnie kochałam – nie przez rok, nie przez dwa, ale przez trzy lata, nawet kiedy spotykałam się z pewnym frajerem – myślał o całowaniu mnie od długiego czasu? Tak długiego, że ciężko mu działać powoli?

– Wybacz – mówię w oszołomieniu. – Czuję się jak w Strefie mroku.

– Strefie mroku?

– Tak, to był taki program… – Banner, wiem, co to jest Strefa mroku, ale czemu czujesz się tak w tej chwili? Czy to dlatego, że znamy się cały semestr, a właśnie teraz posuwam się dalej? Pierwszego dnia, gdy spotkaliśmy się na zajęciach u Albrighta…

– Nie spotkaliśmy się po raz pierwszy na jego zajęciach – wtrącam. – Spotkaliśmy się trzy lata temu.

– Co? – Marszczy brwi. – Nie, pamiętałbym.

„Pewnie, że nie”.

– Cóż, to oczywiste, że mnie nie pamiętasz. – Mój śmiech jest cichy, skrępowany. – Spotkaliśmy się na zebraniu dla pierwszego roku. Wszystkie dziewczyny piszczały na widok Bentona Cartera i ciebie. „Ja chcę tego blondyna!”, „A ja wezmę tego ciemnowłosego”.

Opuszczam wzrok na podłogę.

– Siedzieliśmy obok siebie. Poprosiłeś, żebym ci pożyczyła ołówek.

– Nic z tego nie pamiętam, ale pamiętam pierwszy dzień, kiedy zauważyłem cię na zajęciach Albrighta.

Patrzy na mnie, a w jego ciemnoniebieskich oczach widzę szczerość.

– Od tamtej pory nie przestałem cię zauważać – dodaje. – Myślałem, że będziemy mieć więcej czasu, ale kiedy powiedziałaś, że w przyszłym semestrze jedziesz do Nowego Jorku, uświadomiłem sobie, że to może być nasza ostatnia noc razem i nie mogłem już czekać.

– Na mnie? Nie mogłeś czekać na mnie? – Muszę zapytać. Muszę się upewnić. – Wybacz, Jared, ale nadal jestem zdezorientowana.

– Nadal? – Coś bliskiego irytacji miesza się z rozbawieniem w jego oczach.

Przesuwa szerokimi dłońmi wzdłuż moich ramion, delikatnie ściskając mięśnie przez grubą bawełnę mojej bluzy.

– Pozwól mi więc, że ci to wyjaśnię jeszcze dobitniej – oznajmia chrapliwym, pewnym siebie głosem. – Podobasz mi się, Banner. Goście tacy jak on, nie tylko przystojni, ale także błyskotliwi, mają tę jedną dziewczynę w college’u, z którą umawiają się przez wzgląd na jej intelekt. Upewnia ich to w przekonaniu, że nie są całkowicie powierzchowni. A kiedy ta dziewczyna zostaje dyrektorką firmy, leczy raka albo jest pierwszą kobietą na Marsie, mogą powiedzieć, że znali ją w czasach szkoły. Spotykali się… nie, pieprzyli, mając po dwadzieścia lat.

Byłam taką dziewczyną dla mojego ostatniego chłopaka Byrona. Spotykał się ze mną, gdy potrzebował pomocy, żeby przebrnąć przez zajęcia z ekonomii, ale to się szybko skończyło. Zdradził mnie, zanim wysechł tusz na jego arkuszu egzaminacyjnym. Dorastałam z ojcem, który nigdy nie spojrzał na inną kobietę poza moją matką i sprawił, że wierność wyglądała atrakcyjnie. Możliwie do zrealizowania, normalnie. Mam więc zero tolerancji dla zdrady. Kiedy odkryłam niewierność Byrona i z nim zerwałam, poczuł się urażony, że ja, która powinnam być zaszczycona, że łaskawie ze mną chodził, skończyłam nasz związek.

„Ledwo mogłem oddychać, gdy była na górze”.

„Wszystko się trzęsło, kiedy ją pieprzyłem”.

To okrutne słowa, które usłyszałam bezpośrednio od niego. Przy innych mówił gorsze rzeczy. Niestety zostały mi przekazane i wciąż nawiedzają moje myśli. Nadal podkopują moją pewność siebie.

– Podobam ci się, co? – pytam w końcu, wpatrując się w podbródek Jareda, żeby uniknąć jego wzroku. – Masz na myśli: „Uważam, że jesteś bystra i posiadasz wspaniałą osobowość, Banner”?

Mięsień w jego szczęce porusza się, a usta zaciskają. Przyciąga mnie do siebie, czuję przez dżinsy, jaki jest wielki i twardy. – Nie, mam na myśli: „Chcę cię pieprzyć” – mówi ostro. – Jeszcze jakieś pytania?

Na mikrosekundę moje serce przestaje bić, a potem zaczyna szaleć, mało nie wyskakując mi z piersi. Gna tak bardzo, że mój mózg nie może nadążyć.

– Dziś w nocy? – Przyciskam dłoń do piersi z nadzieją, że to pomoże mi się uspokoić.

– Owszem, dziś w nocy, jeśli chcesz. – Łączy palce z moimi i także przyciska je do mojej klatki piersiowej. – Tak szybko bije ci serce.

Zakłopotanie pali mnie pod skórą i rozchodzi się rumieńcem po policzkach, obnażając moją niepewność. Kolejny sposób, w jaki zdradziło mnie ciało. Na pierwszym roku przybrałam na wadze. Na drugim wskoczyło mi kolejnych kilka kilogramów. Na trzecim mój brzuch trząsł się jak galareta. A na ostatnim przypałętał się cellulit. Każdego roku w Kerrington osiągałam wyznaczone cele i rosła moja pewność siebie, ale też obwód talii. Moje poczucie własnej wartości nigdy nie było podyktowane numerem na metce dżinsów. Wiem, kim jestem, a kim nie i pogodziłam się z tym. Ale to, co mówi Jared… wpędza mnie w zakłopotanie. Daje drugie życie bezużytecznym nadziejom pulchnej dziewczyny siedzącej obok najpiękniejszego chłopaka na zebraniu dla pierwszego roku. Chłopaka, który pewnie lepiej zapamiętał ołówek, który mu dałam, niż mnie.

Ta sytuacja jest dziwna i czuję niepokój. Kiedy Jared i ja zaczęliśmy się uczyć razem, odłożyłam moje zadurzenie na półkę.

Zdyscyplinowałam je. Zamknęłam w pokoju i nie dałam mu kolacji. Zagłodziłam.

Teraz on karmi je tymi zaskakującymi słowami, gorącymi spojrzeniami i dotykiem. Przykłada moją dłoń do swojej piersi. Jego serce pod moimi palcami bije szybko.

– Czujesz? Moje serce też szaleje.

Mówi prawdę.

Oddech Jareda jest krótki, urywany. Powieki częściowo skrywają oczy wypełnione pożądaniem. Jego ciało daje mi wskazówki, ale wciąż mam problem ze zrozumieniem tego.

– To może być nasza ostatnia noc razem, Banner – szepcze cicho.

Już od czasów podstawówki byłam skupiona na nauce. Idealna frekwencja od przedszkola aż do końca liceum. Prace charytatywne, przeskakiwanie klas, dodatkowe zajęcia i zawsze najlepsze wyniki. Na randki umawiałam się bardzo rzadko i kończyłam związki, kiedy tylko zaczynały mnie rozpraszać.

A teraz chłopak, który podoba mi się od pierwszego roku, mnie pragnie. Nie mam pojęcia, dlaczego i jak to się stało, ale tak właśnie jest. Potwierdza to jego serce walące szaleńczo pod moją dłonią. Co, jeśli dziś, przez jedną cholerną noc, będę robić to, czego chcę, zamiast tego, czego się ode mnie wymaga? Nie wiem, jakim cudem wszystkie te elementy składają się w całość, ale wiem, że odmawiałam sobie wielu rzeczy przez lata, gdy dążyłam do realizowania celów. Chcę tego. Chcę jego i choć raz mam zamiar sobie na to pozwolić.

– Dobrze – mówię, moja odpowiedź jest klarowniejsza niż myśli, które kłębią mi się w głowie.

Przez twarz Jareda przemykają zaskoczenie i ulga. Nagle przestaje być tym pewnym siebie gościem, który należy do elity naszego kampusu. Jesteśmy tylko my, Jared i Banner. A on patrzy na mnie, jakby nie wierzył, że dzieje się coś tak dobrego, jakbym ja była zbyt dobra, by istnieć naprawdę. Szybko się otrząsa, odzyskuje kontrolę, przesuwa ręką po moich plecach.

– W takim razie jesteś mi winna pocałunek. – Słowa Jareda ślizgają się po mnie, każda komórka mojego ciała wydaje się drżeć na dźwięk jego głosu.

– Naprawdę? – Zmuszam się, by odwzajemnić spojrzenie. – Pocałowałam cię.

– Nie, to ja pocałowałem ciebie. Twoja kolej.

Nie należę do niskich dziewczyn, ale przy ponad stu dziewięćdziesięciu centymetrach Jared i tak jest ode mnie dużo wyższy. Muszę stanąć na palcach, żeby dosięgnąć.

Nie schyla się.

Biorę uspokajający oddech, który nic nie daje, bo wciąż się chwieję, stając na czubkach palców, i wsuwam jego dolną wargę między moje. Brak mi pewności siebie Jareda. Ssę delikatnie, z wahaniem. Jego pierś się unosi, Jared oddycha gwałtownie przez nos. Ściska mnie mocniej, ale poza tym nie daje żadnego sygnału, że to, co robię, na niego działa.

A jednak działa.

Tym razem to ciało Jareda go zdradza, mówiąc mi, jak bardzo tego chce. Jak mnie pożąda. I każda jego część – twardy kutas, którym na mnie napiera, zaciskające się na moim ciele dłonie, oddech, nad którym próbuje zapanować – wszystko w nim krzyczy, jak bardzo tego pragnie.

Zarzucam mu ramiona na szyję i dociskam się do niego piersiami, przesuwając palcami po gładkim, jasnym meszku włosów. Trzymam głowę Jareda dokładnie tam, gdzie chcę, żeby była, i ssę jego język tak, jak on robił to z moim. Powiedziałam, że nie jesteśmy zwierzętami, ale zachowuję się jak bestia, która poczuła pierwszy smak krwi. Wyciągam się w górę, gryzę, pomrukuję. Napawam się miękkością ust Jareda. Pocałunek staje się mokry, gorący i dziki.

– Cholera – mruczy Jared, sunąc ustami po mojej szczęce. – Tak, daj mi to wszystko.

Idąc tyłem, prowadzi nas w kierunku zaplecza, dotyka dłońmi moich piersi.

– Świetne cycki, Ban – dyszy w moje usta. Nawet pomimo bluzy moje sutki twardnieją, kiedy jego palce je pocierają, wykręcają, podszczypują.

Jared zatrzymuje się przy wejściu, wciskając mnie we framugę. Drewno wgryza się w moje plecy, dyskomfort kontrastuje z przyjemnością. Jared stoi tuż przy mnie, czuję jego twardy członek. Odpina guzik i suwak przy moich dżinsach, wsuwa dłoń w majtki, po czym zaczyna pocierać łechtaczkę. To elektryzujące i agresywne – najbardziej niesamowita przyjemność, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Drżę na całym ciele, a moja głowa uderza w drewno za mną, gdy bezradnie napieram na jego dłoń. – Chcę, żebyś doszła pierwsza. Miałaś kiedyś orgazm na stojąco?

Przedzieram się przez mgłę wspomnień, zastanawiając się, czy choć raz doszłam. Tych kilku chłopaków, których miałam, nie było utalentowanymi kochankami, a przynajmniej nie marnowali swoich umiejętności na mnie. Potrząsam głową.

– Cóż, zaraz się to zmieni. – Długi palec zaczyna mnie penetrować.

– Ach! – Moje kolana się trzęsą.

Jared kciukiem głaszcze moją łechtaczkę, po czym dodaje kolejny palec, a po chwili trzeci.

Dyszę, przygryzając wargę, by uciszyć jęki. Słyszę dźwięk wydawany przez moją wilgoć, kiedy mnie pociera. Jared pochyla się, żeby ugryźć mnie w pierś, nawet przez ubranie czuję ostry ból przynoszący przyjemność i wybucham. Zawodzę, a echo roznosi się po pralni, mieszając z kotłowaniem ubrań w pralkach. Mój kręgosłup roztapia się. Jedyna rzecz trzymająca mnie w pionie to ręka pomiędzy moimi nogami.

– Boże, tak, Banner – mówi. – Dotknij mnie.

– Dotknąć cię gdzie? – bełkoczę jak pijana, odurzona jego palcami i ustami, a także sercem, które przyspieszyło dla mnie.

– A jak myślisz? – Śmieje się, oczy mu błyszczą od rozbawienia i namiętności. Przyciąga moją dłoń do swojego kutasa. Ściskam go bez wahania, a głowa Jareda opada. Jego męskość jest długa i twarda. Jared wsuwa palce w moje włosy.

– Pociągnij go – szepcze mi do ucha. – Głaszcz mnie. Pobaw się jajami.

– Uch… Zawsze jesteś taki apodyktyczny?

Przekrzywia głowę, aż nasze spojrzenia się spotykają.

– Pieprz mnie i sama się przekonaj.

Nie byłabym w stanie odmówić nawet z pistoletem przy skroni, tak bardzo tego pragnę, ale przez chwilę zastygam w bezruchu. Pragnienie czegoś tak bardzo, w tajemnicy, przez tak długi czas… Pragnienie czegoś, co upada ci nagle do stóp, jest niepokojące.

– Banner, przestań… – Jared zaciska oczy i skręca palce w moich włosach. – Przestań myśleć i po prostu się zgódź.

„Ma rację. Pozwól sobie”.

– Zgadzam się.

Moja wyszeptana zgoda dryfuje między nami niczym piórko, ale Jared nie czeka, aż opadnie na ziemię, tylko skacze, bierze moje usta w swoje i wszędzie mnie dotyka.

Kopniakiem zamyka drzwi. Mam głowę w chmurach, otacza mnie mgiełka, moje ciało ledwo trzyma się w jednym kawałku, kiedy prowadzi mnie tyłem, z jedną ręką na moim biodrze. Drugą dłoń trzyma na mojej szyi, gdy pożera moje usta. Tylna strona kolan uderza o kanapę i opadam na wygniecione poduszki. Jak wiele nocy się tutaj uczyliśmy? Rozmawialiśmy? Śmialiśmy się? I nigdy bym nie pomyślała, że właśnie to się żarzy w Jaredzie. Nie podejrzewałam, że może mnie pragnąć tak bardzo jak ja jego.

Patrzy na mnie, a potem podnosi ramiona i ściąga bluzę z kapturem. T-shirt pod nią napina się na klatce piersiowej. Pozbywa się go jednym energicznym ruchem.

„Ave Maria i dobry Boże w niebiosach”.

Nigdy nie widziałam takiej klaty, mięśni brzucha i ramion w prawdziwym życiu, tak blisko, na żywo, a nie na ekranie. Są wyrzeźbione niczym dzieło sztuki. Jared nie ma oporów, widać, że czuje się dobrze w swojej idealnej skórze. Zsuwa dżinsy po wąskich biodrach i muskularnych nogach. Moje oczy przesuwają się po jego ciele. Wypełniają mnie żądza i zachwyt.

– Wow. – Nie chciałam powiedzieć tego na głos.

Zastyga z ręką na slipach i unosi brew.

– Czy powiedziałaś właśnie „wow”?

Otępiająca mózg przyjemność zaburzyła moje racjonalne myślenie. Nie przemyślałam tego, że seks zazwyczaj uprawia się nago. I choć Jared Foster jest arcydziełem, ja nim nie jestem.

„Wszystko się trzęsło, kiedy ją pieprzyłem”.

Słowa Byrona wracają do mnie jak maleńkie sztylety, zostawiając milion ranek w mojej pewności siebie. Ta namiętność, to głębokie pragnienie w oczach Jareda – czy zniknie? Umrze, gdy mnie zobaczy? Moje trzęsące się ciało? Tak długo patrzył na mnie z pożądaniem. Ale nie ma szans, żeby nie przestał, jeśli mnie teraz zobaczy. A chcę, aby trwało to choć chwilę dłużej.

– Zgaśmy światło.

4 - JARED

– Zgaśmy światło.

Ta wyszeptana prośba sprawia, że zastygam na moment. Jestem tak blisko zdobycia Banner Morales, tak bardzo blisko, a ona myśli, że zgasimy światło? Chce, żebyśmy pieprzyli się w ciemnościach?

– Nie ma mowy.

Po jej twarzy przemyka rozczarowanie.

„Boże, jaka ona jest śliczna”.

Nie mogę znieść tego, że ktoś sprawił, że Banner, jedyna osoba, która odpowiedziała naszemu dupkowatemu profesorowi po rosyjsku z samego końca zatłoczonej sali wykładowej, zaczęła w siebie wątpić. Zawsze postrzegałem ją jako twardzielkę – aż do dzisiejszej nocy. Ale pragnąłem Banner od dawna i muszę ją mieć. Sprawię, iż zacznie pożądać mnie tak bardzo, że nie przestanie się liczyć, ile setek kilometrów będzie nas dzielić w przyszłym semestrze.

– W takim razie moja odpowiedź brzmi „nie”. – Przygryza wargę i raz jeszcze zerka na moje usta, jakby już za nimi tęskniła. Jeśli czuje żal, to odchrząkuje, by go odegnać, i wstaje z kanapy. – I tak pewnie powinniśmy brać się za książki.

Porusza się, żeby mnie ominąć, ale łapię ją za nadgarstek i przyciągam jak najbliżej mojej nagiej piersi. Patrzy na mnie, nasze spojrzenia ścierają się w pojedynku, oboje chcemy postawić na swoim. Nie odrywamy od siebie oczu, nie poddajemy się, ale za jej uporem czai się też coś innego.

Strach? Choć spędziliśmy ze sobą dużo czasu w ostatnich miesiącach, nie znam jej na tyle dobrze, żeby być pewnym. A chcę poznać Banner. Bardzo.

„Pieprz grubą dziewczynę”.

Ostre słowa Prescotta rozbrzmiewają w mojej głowie. Przez chwilę przygniata mnie poczucie winy. Rozkazał mi uprawiać seks z Banner i tej samej nocy właśnie to robię. Ale nie z tej przyczyny. W końcu odszedłem ze Stada.

Czy mówiono jej wcześniej takie rzeczy? Może nie prosto w twarz. Może ktoś subtelnie ją przekonał, że wcale nie jest seksowna jak cholera. Ale dla mnie jest. Naprawdę nie wiem, co znajduje się pod tymi wszystkimi warstwami odzieży, które nosi na sobie Banner, ale nie obchodzi mnie to. Pragnę nie zewnętrznej powłoki, lecz jej wnętrza. Chcę uczyć się jej duszy.

„Uczyć się jej duszy? Co, do diabła? Sam siebie nie poznaję. Kim jest ten facet? I kto oddał jego jaja Banner Morales?” Muszę, przyznać, że przy Banner naprawdę inaczej się zachowuję, bo ona jest inna. Kiepski ze mnie materiał na chłopaka. Zapytajcie Cindy. Nie dbam zanadto o dziewczyny, ale będąc z Banner, skupiam się wyłącznie na niej. Zwykle szybko tracę zainteresowanie ludźmi, a mimo to nieustannie łapię się na tym, że myślę o rzeczach, które powiedziała Banner. Stale zaprząta mój umysł, choć wcale się nie stara. Dlatego tak bardzo pragnę ją poznać. Dotrzeć najgłębiej, jak się da.

Jej piękne wargi układają się w prostą linię. Stoimy, jak gdyby czekała na moją decyzję, ale to ona ma pełnię władzy. Piłka jest wciąż po jej stronie boiska. A Banner zamierza odejść, wrócić do książek i zachowywać się, jakby to wszystko się nigdy nie wydarzyło. Ja tego nie chcę. Uprawiałem seks z wieloma dziewczynami. Z najpiękniejszymi dziewczynami na kampusie i poza nim, ale nigdy nie miałem Banner i w tej chwili pragnę jej bardziej niż czegokolwiek innego. Bardziej niż wszystkich Cindy razem wziętych. Przypominam więc sobie jedną z najważniejszych zasad negocjacji. „Wiedz, co jesteś gotowy poświęcić, zanim zaczniesz”. A mogę poświęcić wiele, byle nie musieć rezygnować z Banner.

Wyciągam ramię w stronę ściany i gaszę światło.

Kiedy przestaję widzieć Banner, wyostrzają się moje pozostałe zmysły. Czuję zapach jej włosów i słyszę szybkie, płytkie oddechy. Lecz po chwili mój wzrok również się przyzwyczaja i zaczynam dostrzegać kształty. Jasna poświata wlewająca się do pokoju przez szpary w drzwiach pozwala mi odkrywać kontury, ale szczegóły nadal pozostają ukryte. Dotykam policzka Banner i napawam się miękkością skóry. Jedwabiste włosy ocierają się o moje knykcie. Nie jestem idiotą. Banner zażądała zgaszenia światła, bo czuje się skrępowana, ale z mojego punktu widzenia nie ma w niej nic, czego mogłaby się wstydzić.

– Uważam, że jesteś piękna, Ban.

– Naprawdę? – pyta cichym głosem.

Moje słowa zaskakują mnie równie mocno, jak wydają się dziwić ją, ponieważ zazwyczaj nie mówię takich bzdur dziewczynom.

Najładniejsze wydają się już o tym wiedzieć, co czyni takie słowa zbędnymi. Ale Banner… jest taka piękna, a nie mam pewności, czy o tym wie.

– Naprawdę. – Odsuwam jej włosy z twarzy.

– Och… Dziękuję. – Śmiech Banner to niewiele więcej niż oddech. – Ciemno tu, więc mam wątpliwości, czy ten komplement się liczy.

– Znam twoją twarz na pamięć. Masz tu siedem piegów. – Przejeżdżam palcem po prostym łuku jej nosa i przesuwam niżej, by pieścić pełne wargi i maleńki dołeczek w policzku, który pojawia się przy uśmiechu. – Dołeczek w tym miejscu.

Masuję gładką skórę jej karku.

– Teraz chcę poznać także twoje ciało – mówię cicho. – Zdejmij dla mnie ubranie, Banner.

Po gwałtownym wdechu Banner podnosi ramiona. Szelest bluzy, dżinsów, skarpetek i butów, które zdejmuje w ciemności, jest jak szept. Dotykam jej, biorę za ramiona, zamykam palce na miękkiej, aksamitnej skórze. Pochylam głowę i przesuwam nosem po szyi.

– Zawsze tak ładnie pachniesz. – Chciałem jej to powiedzieć, odkąd zaczęliśmy się razem uczyć.

– Ładne Pastele – odpowiada, śmiejąc się nisko, nerwowo.

– Co?

– Ten zapach. Takiego płynu do prania używam. Nazywa się Ładne Pastele.

– Podoba mi się. – Wracam do odkrywania, przesuwam dłonią po ramieniu i obojczyku, aż znajduję miękkie i ciężkie piersi.

Sprawdzam, jak leżą w moich dłoniach. Trzymam je, gładząc sutki kciukami, aż sztywnieją, a oddechy Banner stają się urywane.

– Podoba ci się? – pytam.

Widzę w półmroku, jak kiwa głową.

– Tak. Fajne uczucie.

Jej dotyk zaskakuje mnie w najlepszy możliwy sposób. Ręka Banner znajduje moją twarz, podróżuje po moich ustach, oczach, włosach. Czuję, że się do mnie przybliża, na moich ustach pojawiają się delikatne podmuchy oddechu i sam zaczynam dyszeć w oczekiwaniu. Mój oddech się skraca, a zmysły wyostrzają. Usta Banner szukają moich. Są chętne i słodkie, kiedy mnie całuje. Jej podniecenia wznieca moje.

Prowadzę Banner z powrotem na kanapę i z ręką na ramieniu dziewczyny nakłaniam ją, by się położyła. Oddałbym wszystkie moje punkty GPA na koniec studiów, żeby móc na nią popatrzeć, ale Banner tego nie chce. Rozumiem, więc zadowolę się posmakowaniem. Na początek pocieram ustami o jej sutki, w górę i w dół, aż twardnieją i się podnoszą, wtedy otaczam wargami koniuszek i wolno rozszerzam usta, by nabrać jak najwięcej ciała w siebie. Ssanie, lizanie, pocieranie. Ssanie, lizanie, pocieranie. Ssanie, lizanie, pocieranie. Utrzymuję zmysłowy rytm, który rozpala nas oboje.

– Och…

Każdy dźwięk, który Banner z siebie wydaje, nakręca mnie coraz bardziej.

Przesuwam dłońmi po jej bokach i talii, odsuwam opuszkami palców krótkie włoski, które chronią cipkę. Znajduję guzek wieńczący szparkę i pieszczę go, różnicując tempo od szybkiego i niecierpiącego zwłoki do nieznośnie wolnego. Powściągliwość i napięcie Banner są wyczuwalne, a ja chcę je zniszczyć. Przesuwam się na drugi koniec kanapy i ostrożnie zdejmuję jedną nogę Banner z poduszki, otwierając ją przed sobą. Ramionami rozdzielam jej uda i zniżam głowę. Przez chwilę tylko oddycham, napawając się zapachem.