Za punktem K. Rozmowy nie tylko o tym, co widać na skoczni - Natalia Żaczek, Jakub Radomski - ebook

Za punktem K. Rozmowy nie tylko o tym, co widać na skoczni ebook

Natalia Żaczek, Jakub Radomski

4,3

Opis

„Za punktem K” to zbiór wywiadów, w których ludzie ze świata polskich, ale też zagranicznych skoków szczerze opowiadają o swoim życiu. Nie tylko tym, które znamy ze skoczni.

Z zawodnikami wciąż aktywnymi, jak i tymi, którzy od lat są na emeryturze, trenerami, prezesem Polskiego Związku Narciarskiego czy honorowym prezesem rozmawiamy o tym, co dzieje się już po przekroczeniu punktu K. Czy to po znakomitym skoku, zakończonym daleko za nim, czy też tym dużo gorszym, który swój finisz miał jeszcze na buli. Opowiadają o odczuciach, które towarzyszyły im przy okazji największych sukcesów, ale też gdy doznawali najbardziej rozczarowujących porażek. Te emocje sięgają w końcu dużo dalej niż wspomniana czerwona linia. Niemal każdy z naszych rozmówców znajduje się obecnie na innym etapie życia i kariery, ale łączy ich jedno – wszyscy pokonali trudną drogę, która pozwoliła im uczestniczyć w niełatwym wyzwaniu, jakim jest sport na najwyższym poziomie.

Dlaczego pokój członków sztabu Adama Małysza po jego triumfie w Turnieju Czterech Skoczni przypominał miejsce rzeźni? Jakie zachowanie dziennikarza zdenerwowało Dawida Kubackiego? Co skoczkowie narciarscy mogą wynieść ze spotkania z… osłami? Co sprawiło, że Andrzej Stękała musiał pójść do normalnej pracy i chciał kończyć ze skokami? Kiedy Sven Hannawald czuł się nierozumiany, co dała mu terapia i czy wciąż jest perfekcjonistą? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w książce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (16 ocen)
6
8
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kq401

Nie oderwiesz się od lektury

Wartościowa pozycja.
00
tomasz77713

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa
00
NETTI

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawe wywiady pokazujące kulisy skoków narciarskich jak i ciekawostki z prywatnego życia uczestników zawodów jak i osób związanych z ta dyscyplina.
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Interesujące wywiady, pokazana często nieznana strona ludzi że skoczni narciarskich. Polecam
00

Popularność




Wstęp

Ode­pchnię­cie się od belki, roz­bieg, wyj­ście z progu, lot i lądo­wa­nie. Jeden skok trwa zale­d­wie kilka sekund, a na to, czy będzie udany, czy nie, wpływa sze­reg czyn­ni­ków. O tym skocz­ko­wie opo­wia­dali już miliony razy. My chcie­li­śmy jed­nak zapy­tać o coś wię­cej. „Za punk­tem K” to zbiór wywia­dów, w któ­rych ludzie ze świata pol­skich, ale też zagra­nicz­nych sko­ków opo­wia­dają o swoim życiu. Nie tylko tym, które znamy ze skoczni.

Z zawod­ni­kami wciąż aktyw­nymi, jak i tymi, któ­rzy od lat są na eme­ry­tu­rze, tre­ne­rami, pre­ze­sem Pol­skiego Związku Nar­ciar­skiego Ada­mem Mały­szem czy hono­ro­wym pre­ze­sem Apo­lo­niu­szem Taj­ne­rem, roz­ma­wiamy o tym, co dzieje się już po prze­kro­cze­niu punktu K. Czy to po zna­ko­mi­tym skoku, zakoń­czo­nym daleko za nim, czy też tym dużo gor­szym, który swój finisz miał jesz­cze na buli. Nasi roz­mówcy opo­wia­dają o odczu­ciach, które towa­rzy­szyły im przy oka­zji naj­więk­szych suk­ce­sów, ale rów­nież gdy dozna­wali naj­bar­dziej roz­cza­ro­wu­ją­cych pora­żek. W końcu te emo­cje się­gają dużo dalej niż tytu­łowa czer­wona linia.

Każdy z nich znaj­duje się obec­nie na innym eta­pie życia i kariery, ale łączy ich jedno – wszy­scy poko­nali trudną drogę, pro­wa­dzącą przez nie­ła­twe wyzwa­nie, jakim jest sport na naj­wyż­szym pozio­mie. Wszy­scy zaj­mują się też lub zaj­mo­wali dys­cy­pliną, która na początku XXI wieku, kiedy Adam Małysz zaczął osią­gać naj­więk­sze suk­cesy, stała się zbio­rową miło­ścią Pola­ków. A prze­cież jesz­cze przed nim w histo­rii naszego sportu zapi­sali się Woj­ciech For­tuna i Piotr Fijas, któ­rzy rów­nież potra­fili błysz­czeć pod­czas naj­waż­niej­szych imprez.

Dla­czego pokój człon­ków sztabu Mały­sza po jego trium­fie w Tur­nieju Czte­rech Skoczni przy­po­mi­nał rzeź­nię? Jakie zacho­wa­nie dzien­ni­ka­rza zde­ner­wo­wało Dawida Kubac­kiego? Co skocz­ko­wie nar­ciar­scy mogą wynieść ze spo­tka­nia z… osłami? Jakie nie­ła­twe wyda­rze­nia spra­wiły, że Andrzej Stę­kała musiał pra­co­wać jako kel­ner i chciał koń­czyć ze sko­kami? Gdzie był Hannu Lepistö, gdy Małysz po raz ostatni sta­wał na podium? Kiedy Sven Han­na­wald czuł się nie­ro­zu­miany i czy wciąż jest per­fek­cjo­ni­stą? Odpo­wie­dzi na te i wiele innych pytań znaj­dzie­cie w tej książce, zawie­ra­ją­cej 16 roz­mów prze­pro­wa­dzo­nych spe­cjal­nie na jej potrzeby, oraz wywiad z Kami­lem Sto­chem, który w lipcu 2022 roku dla ser­wisu Prze­gląd Spor­towy Onet zro­bił nasz redak­cyjny kolega Kamil Wol­nicki.

Naszym roz­mów­com bar­dzo dzię­ku­jemy za otwar­tość, szcze­rość i czas poświę­cony na opo­wie­dze­nie swo­ich wyjąt­ko­wych histo­rii.

WYJĄTKOWA GENERACJA

Dawid Kubacki

Dawid Kubacki

Od dziecka ciągnęło mnie do latania

Nie bra­kuje ci roz­po­zna­wal­no­ści i medial­no­ści, jaką mają Kamil Stoch czy Piotr Żyła?

Nie powie­dział­bym, że jestem słabo roz­po­zna­walny. Może nawet tro­chę bar­dziej dzięki mojej fry­zu­rze, bo ludzie mogą łatwiej „wyha­czyć” mnie w tłu­mie. Zda­rza się, że ktoś mnie roz­po­znaje, chce wziąć auto­graf, czy zro­bić sobie ze mną zdję­cie i to jest bar­dzo miłe, bo sta­nowi doce­nie­nie mojej pracy. Bywa też, że jest tego za dużo. Zwłasz­cza gdy prze­by­wam z żoną czy dziec­kiem i dzieje się coś takiego, cza­sami prze­pra­szam, że nie mogę speł­nić tego typu próśb. I ludzie to rozu­mieją.

Pytamy o to, bo mamy w pamięci wyniki Ple­bi­scytu „Prze­glądu Spor­to­wego” i Pol­satu na Naj­lep­szego Spor­towca 2020 roku. Mimo że mia­łeś lep­szy sezon od Kamila, on został skla­sy­fi­ko­wany na trze­cim miej­scu, a ty na dzie­sią­tym.

Też się wtedy zdzi­wi­łem, że tak to się skoń­czyło, ale w tym ple­bi­scy­cie gło­sują kibice i to oni tak posta­no­wili. Choć zro­biło mi się tro­chę przy­kro, że moje osią­gnię­cia nie zostały do końca zauwa­żone. Mia­łem już jed­nak w swo­jej karie­rze kilka takich sytu­acji i może jestem do tego przy­zwy­cza­jony.

Jakie sytu­acje masz na myśli?

W 2006 roku do Pol­ski jako główny tre­ner przy­szedł Hannu Lepistö. We wcze­śniej­szym sezo­nie star­to­wa­łem przede wszyst­kim w Pucha­rze Kon­ty­nen­tal­nym. Tre­ne­rzy wysy­łali mnie tam, żebym mógł się poka­zać, zdo­być doświad­cze­nie. Dla­tego czę­sto opusz­cza­łem mniej ważne zawody kra­jowe – Lotos Cup – bo zda­rzało się, że oba cykle się pokry­wały. Tam­tej zimy wystą­pi­łem w Loto­sie może ze dwa razy. Uzy­ska­łem dobre wyniki, ale przez nie­obec­no­ści w pozo­sta­łych kon­kur­sach byłem nisko w kla­sy­fi­ka­cji gene­ral­nej. Hannu chciał wtedy dobrać do repre­zen­ta­cji mło­dych zawod­ni­ków i wziął pod uwagę czo­łową trójkę Lotos Cupu. W ten spo­sób całe moje ska­ka­nie w znacz­nie waż­niej­szym Pucha­rze Kon­ty­nen­tal­nym poszło w nie­pa­mięć. Nie mia­łem wpływu na to, że mnie pomi­nęli, ale było mi tro­chę przy­kro. Druga nie­cie­kawa sytu­acja miała miej­sce w Wiśle na zawo­dach Pucharu Świata albo Let­niego Grand Prix. Po dość przy­zwo­itym wystę­pie udzie­la­łem wywiadu pew­nemu dzien­ni­ka­rzowi. Odpo­wia­da­łem mu na pyta­nie, a on nagle prze­rwał roz­mowę sło­wami: „Dobra, koń­czę, bo Kamil mi uciek­nie!”. I wyłą­czył dyk­ta­fon w poło­wie zda­nia. Czu­łem się, jak­bym dostał w twarz. Nie będę cyto­wał, co sobie wtedy pomy­śla­łem. Po chwili po pro­stu posze­dłem dalej.

Poroz­ma­wiajmy o two­ich począt­kach. Podobno wybitny Japoń­czyk Kazuy­oshi Funaki spra­wił, że zafa­scy­no­wa­łeś się sko­kami.

Są dwie wer­sje wyda­rzeń: moja i rodzi­ców. Według mnie było tak, że gdy mia­łem pięć lat, zoba­czy­łem w tele­wi­zji Funa­kiego. Teraz nie jestem w sta­nie stwier­dzić, czy to na pewno był on, ale pamię­tam, że oglą­da­łem Let­nie Grand Prix. Tak mi się spodo­bało, że zro­bi­łem aferę w domu. Mówi­łem, że też tak chcę. Rodzice opo­wie­dzieli o tym zna­jo­mym, a ci mieli kon­takt do kogoś innego, kto znał się z tre­ne­rem Zbysz­kiem Kli­mow­skim. Wer­sja rodzi­ców jest nato­miast taka, że na stoku w Nowym Targu spo­tka­li­śmy Zbyszka, który powie­dział, że mógł­bym spró­bo­wać swo­ich sił na skoczni. Nie wiem dziś, która wer­sja jest praw­dziwa. Wolę trzy­mać się swo­jej, ale obie są praw­do­po­dobne. Wydaje mi się jed­nak, że i tak skoń­czył­bym w sko­kach, bo od dziecka cią­gnęło mnie do lata­nia. To była moja pasja i wszystko, co się z nią wią­zało, bar­dzo mnie cie­szyło.

Sły­sze­li­śmy, że gdy zaczy­na­łeś tre­ningi, twoja syl­wetka nie­ko­niecz­nie wska­zy­wała na to, że upra­wiasz aku­rat skoki.

Jako dziecko lubi­łem jeść. Tre­ner Kli­mow­ski do dziś się ze mnie śmieje, że przez pierw­sze lata tre­nin­gów, gdy jecha­łem gdzieś na dwie czy trzy godziny, mia­łem ze sobą trzy kanapki. Byłem tro­chę grub­szy, może nie jakoś bar­dzo, ale na pewno nie była to postura skoczka. Pamię­tam, że kiedy po kilku latach tata Zbyszka zoba­czył mnie na skoczni, nie mógł uwie­rzyć, że ja to ja. Wtedy usły­sza­łem od niego, że zawsze myślał, że prę­dzej pójdę na sumo, niż zostanę skocz­kiem, ale się wyro­bi­łem.

To prawda, że w gim­na­zjum poważ­nie zasta­na­wia­łeś się, czy nie zre­zy­gno­wać z upra­wia­nia sko­ków?

To był moment, gdy mi nie szło i nie było widać postępu. W szkole byłem za to dobrym uczniem, mimo opusz­cza­nych lek­cji mia­łem świa­dec­twa z paskiem. Rodzice chcieli wtedy na mnie wpły­nąć. Uwa­żali, że są w życiu lep­sze opcje niż zabawa w skoki, które tylko zaj­mują czas. Nie obyło się bez kłótni, ale posta­wi­łem na swoim. Pamię­tam śmieszną histo­rię z mło­dzień­czych lat, kiedy tata zawo­ził mnie na tre­ningi. Został, jak to rodzic, by oglą­dać moje próby, ale cały czas miał dla mnie mnó­stwo porad. „Pokaż licen­cję, to będziesz mógł mi udzie­lać wska­zó­wek. Póki co mam tre­nera, który sie­dzi tam wyżej” – odpy­sko­wa­łem mu. Tata się na mnie obra­ził, wsiadł do auta i sam poje­chał do domu. Póź­niej dość długo się do mnie nie odzy­wał.

Jak wró­ci­łeś?

Chyba pocią­giem albo auto­bu­sem. Ojciec pró­bo­wał mnie tymi komen­ta­rzami zmo­ty­wo­wać, a ja zare­ago­wa­łem w taki spo­sób, bo to był wła­śnie ten czas, kiedy mi nie szło.

Miłość do lata­nia, o któ­rej wspo­mnia­łeś, prze­ja­wiała się też pasją do mode­lar­stwa. W pro­gra­mie Kuby Woje­wódz­kiego opo­wia­da­łeś, że razem z kolegą z osie­dla zabie­ra­li­ście ze sklepu pudła, które kle­ili­ście tak, by imi­to­wały skrzy­dła.

Kolega miał na imię Łukasz. Cią­gnęło nas do podob­nych rze­czy – mecha­niki w moto­ryn­kach, węd­kar­stwa i wła­śnie mode­lar­stwa. Na początku modele robiło się z byle czego. Rodzi­ców nie było stać, by kupo­wać nam te pro­fe­sjo­nalne, a jeśli już raz do roku wybła­ga­li­śmy coś na Miko­łaja, to przez pół zimy to kle­ili­śmy, żeby wio­sną odbyć kilka lotów, dopóki model się nie poła­mie. Kom­bi­no­wa­li­śmy na różne spo­soby. Jeżeli udało się zor­ga­ni­zo­wać jakieś listewki, to ukła­da­li­śmy je w kształt samo­lotu, kle­ili­śmy i impre­gno­wa­li­śmy. Pró­bo­wa­li­śmy pusz­czać te modele z górek i patrzy­li­śmy, jak daleko polecą. Poja­wił się też pomysł, żeby­śmy sami pole­cieli. Budo­wa­li­śmy wtedy z kar­tonu skrzy­dła i imi­to­wa­li­śmy lot, bo tylko tak można to nazwać. Kiedy dobrze wiało, a my ska­ka­li­śmy z górki, cza­sami udało się ule­cieć kilka metrów.

Był jakiś model, z któ­rego byłeś szcze­gól­nie dumny?

W moich począt­kach, kiedy stru­gało się z tego, co było, poskle­ja­łem pod­pa­trzone gdzieś skrzy­dła z balsy, kadłub wycią­łem ze sty­ro­pianu i póź­niej to obra­bia­łem. Gdy pierw­szy raz przy­je­cha­łem z nim na lot­ni­sko, żeby spraw­dzić, czy w ogóle będzie latał, starsi mode­la­rze stwier­dzili, że to jest zbyt wiot­kie i nie­pra­wi­dłowo wyko­nane, by pole­ciało. A jed­nak się udało. Czu­łem wtedy dumę, bo udo­wod­ni­łem im, że nawet taka szka­rada ze śmieci może wzbić się w powie­trze.

W 2015 roku w pro­gra­mie „Sek­tor gości” przy­zna­łeś, że dwa razy uczest­ni­czy­łeś w zawo­dach dla mode­la­rzy. Teraz masz na swoim kon­cie wię­cej takich wystę­pów?

Nie, ponie­waż te zawody nie są już orga­ni­zo­wane. To była rywa­li­za­cja ama­tor­ska, można powie­dzieć, że taki pik­nik mode­lar­ski, przy oka­zji któ­rego odby­wały się zawody. Wzią­łem w nich udział bez żad­nego przy­go­to­wa­nia. Jeśli cho­dzi o pierw­szą kon­ku­ren­cję – F3C, czyli lata­nie na dokład­ność – to dwa dni wcze­śniej wydru­ko­wa­łem sobie figury, które trzeba wyko­ny­wać. Druga kon­ku­ren­cja to F3M, lata­nie akro­ba­cyjne do muzyki. Więk­szość uczest­ni­ków miała ją już wybraną. Mieli też dopa­so­wane figury i roz­pla­no­wane, w któ­rym momen­cie je zro­bić, by wszystko skła­dało się w spójną całość. Ja po pro­stu wyją­łem płytę z samo­chodu, zna­łem mniej wię­cej rytm pio­senki i pró­bo­wa­łem coś do niej wymy­ślić. Typowa wolna ame­ry­kanka.

Mia­łeś też oka­zję latać szy­bow­cem i podobno bar­dzo ci się to spodo­bało.

Do mojego pierw­szego lotu w życiu doszło dość późno. Po brą­zo­wym medalu w dru­ży­nie na igrzy­skach olim­pij­skich w Pjong­czangu w 2018 roku dosta­łem od ludzi z Urzędu Mia­sta w Nowym Targu w ramach nagrody voucher na szko­le­nie szy­bow­cowe. Roz­po­czą­łem je w tam­tej­szym aero­klu­bie, a teraz tro­chę bra­kuje mi czasu, żeby je skoń­czyć (roz­ma­wia­li­śmy w sierp­niu 2022 roku – przyp. red.). Muszę zdać teo­rię, żebym póź­niej, gdy już wyla­tam wszyst­kie godziny, mógł przy­stą­pić do egza­minu. Po zda­niu czę­ści teo­re­tycz­nej ma się tylko dwa lata na skoń­cze­nie kursu, więc póki co się na to nie zde­cy­do­wa­łem, ale mam nadzieję, że jesz­cze w tym roku uda mi się pola­tać. Gdy córka pod­ro­śnie, chciał­bym wzno­wić to szko­le­nie już na poważ­nie i uzy­skać licen­cję.

Zor­ga­ni­zo­wana w piw­nicy mode­lar­nia to miej­sce, w któ­rym Kubacki, zwłasz­cza gdy jesz­cze nie miał córeczki, potra­fił spę­dzać wiele godzin.

Przejdźmy do szy­bo­wa­nia na skocz­niach. Iry­to­wało cię, gdy tro­chę iro­nicz­nie byłeś nazy­wany „kró­lem lata”? Przez pewien czas twoje dobre występy w Let­nim Grand Prix nie prze­kła­dały się na odpo­wied­nie rezul­taty w Pucha­rze Świata.

Na początku tak, zwłasz­cza kiedy to się spraw­dzało. Gdy zimą mi nie szło, poja­wiała się iry­ta­cja. Teraz gdy ktoś mnie tak nazywa, podaję mu suche fakty. Poka­za­łem, że potra­fię ska­kać też zimą, dla­tego ta łatka już nie pasuje. Ale nawet wcze­śniej, gdy sobie to wszystko prze­tra­wi­łem, stwier­dzi­łem, że w sumie nie mam powo­dów, by się zło­ścić, bo prze­cież lepiej być dobrym cho­ciaż latem niż prze­cięt­nym i na śniegu, i na ige­li­cie. Wtedy było mi łatwiej to prze­łknąć.

Z czego wyni­kał ten pro­blem?

Myślę, że była to kwe­stia głowy, która w sko­kach odgrywa bar­dzo dużą rolę. Musimy zacho­wać odpo­wiedni poziom moty­wa­cji, kon­cen­tra­cji i jed­no­cze­śnie relaksu. Gdy któ­rejś z tych rze­czy jest za dużo albo za mało, to burzy cały sys­tem. Naj­waż­niej­sza część skoku, czyli odbi­cie, roz­grywa się na zale­d­wie pię­ciu, sze­ściu metrach i trwa kilka dzie­sią­tych sekundy. Jeżeli kon­cen­tra­cja nie jest na odpo­wiednim pozio­mie, bar­dzo nie­wiele potrzeba, żeby zepsuć dal­szą część skoku. W tej kwe­stii bar­dzo dużo dała mi praca z psy­cho­lo­giem. Poukła­da­łem to w gło­wie, nauczy­łem się też tech­nik, które pozwa­lały mi się zre­lak­so­wać i obni­żyć napię­cie. Wcze­śniej zda­rzało się, że moja uwaga roz­pra­szała się przez głu­poty. Gdy poja­wiały się pierw­sze let­nie suk­cesy, z tyłu głowy było, że to lato, czyli mniej ważne zawody. Póź­niej, kiedy zbli­żała się zima, zaczęło poja­wiać się coraz wię­cej pre­sji. Mię­dzy star­tami let­nimi a zimo­wymi była prze­rwa, pod­czas któ­rej kilka słab­szych sko­ków, spo­wo­do­wa­nych choćby cięż­szym tre­nin­giem, potra­fiło spra­wić, że zaczy­na­łem szu­kać pro­blemu, bo nie do końca umia­łem poukła­dać to sobie w gło­wie. Pró­bo­wa­łem napra­wiać błędy, któ­rych tak naprawdę nie było, a w ten spo­sób bar­dzo łatwo wszystko zbu­rzyć.

W sezo­nie 2015/16 zosta­łeś prze­su­nięty do kadry B. Co ci to dało?

Naprawdę sporo. Na pierw­szym zgru­po­wa­niu usie­dli­śmy z tre­ne­rami Mać­kiem Maciu­sia­kiem i Wojt­kiem Topo­rem. Zaczęli mi mówić, co według nich powi­nie­nem zmie­nić w swo­ich sko­kach, żeby dopchać się na szczyt i nie być już prze­cięt­nia­kiem. Przez całe lato bar­dzo ciężko nad tym pra­co­wa­li­śmy. Dużo uwagi poświę­cili wyeli­mi­no­wa­niu mojego błędu, jakim było „szar­pa­nie się z klatką pier­siową” pod­czas wyj­ścia z progu. Latem osią­ga­łem cał­kiem nie­złe wyniki, a i zima oka­zała się przy­zwo­ita. Dzięki temu znów zna­la­złem się w kadrze A pro­wa­dzo­nej przez Ste­fana Horn­ga­chera.

To pod jego wodzą zaczą­łeś naprawdę dobrze ska­kać.

Ste­fan miał duże doświad­cze­nie i wie­dział, co robi, choć tro­chę się z nim kłó­ci­łem. Wiele rze­czy mi nie paso­wało. Bywało, że nie rozu­mia­łem, dla­czego ma być wła­śnie tak, a nie ina­czej. Po pierw­szych tre­nin­gach wyda­wało mi się, że dąży wła­śnie do tego „szar­pa­nia” przy odbi­ciu, które wcze­śniej eli­mi­no­wa­li­śmy z Mać­kiem i Wojt­kiem. Tutaj mie­li­śmy lekki zgrzyt, ale z cza­sem współ­praca stała się płynna i poja­wiły się dobre rezul­taty. Ste­fan potra­fił do nas dotrzeć i miał tro­chę śwież­szy sys­tem niż ten, w któ­rym pra­co­wa­li­śmy do tam­tej pory.

To wła­śnie pod skrzy­dłami Horn­ga­chera odnio­słeś swoje pierw­sze zwy­cię­stwo w Pucha­rze Świata, 13 stycz­nia 2019 roku w Pre­dazzo. Spraw­dzi­li­śmy – dzie­sięć lat, bez trzech dni, po twoim zako­piań­skim debiu­cie w Pucha­rze Świata. Tro­chę się nacze­ka­łeś.

Bar­dziej pasuje słowo „napra­co­wa­łem” niż „nacze­ka­łem”. Od zawsze wie­dzia­łem, że stać mnie na takie wyniki, dla­tego się nie pod­da­wa­łem. Gdy­bym w sie­bie nie wie­rzył, pew­nie dużo wcze­śniej zakoń­czył­bym karierę. A dla­czego tak długo to trwało? Widocz­nie potrze­bo­wa­łem czasu i doświad­cze­nia, żeby dojść na szczyt. Tro­chę mi to zajęło, ale mimo że suk­cesy nie przy­cho­dziły i tylko się o nie ocie­ra­łem, zawsze mia­łem moty­wa­cję, by dalej pra­co­wać. Moja upar­tość się opła­ciła.

Pierw­sza trójka kon­kursu o mistrzo­stwo świata na skoczni nor­mal­nej z Seefeld w 2019 roku. Od lewej: drugi Kamil Stoch, pierw­szy Dawid Kubacki i trzeci Ste­fan Kraft.

Który ze swo­ich suk­ce­sów uwa­żasz dziś za naj­cen­niej­szy?

Brą­zowy medal z kon­kursu indy­wi­du­al­nego igrzysk w Peki­nie. Cenię go, zwłasz­cza gdy biorę pod uwagę, jak bar­dzo tam­ten sezon nie ukła­dał się po mojej myśli. Mam świa­do­mość, że kiedy jecha­łem na igrzy­ska, nikt nie posta­wiłby na mnie nawet 50 gro­szy.

Nie szło wam, tobie rów­nież, w dodatku przed igrzy­skami mia­łeś koro­na­wi­rusa.

Mia­łem duże wąt­pli­wo­ści, czy w ogóle znajdę się w kadrze na igrzy­ska. Myślę, że tre­ne­rzy rów­nież je mieli, bo od początku sezonu nie dawa­łem im argu­men­tów, które uczy­ni­łyby ze mnie pew­niaka do wyjazdu. I jesz­cze ten pozy­tywny test na koro­na­wi­rusa przed spraw­dzia­nem poprze­dza­ją­cym zawody Pucharu Świata w Zako­pa­nem. Ska­kało mi się już wtedy lepiej, a tu oka­zuje się, że nie będę miał oka­zji, by poka­zać się z dobrej strony. To było naj­gor­sze. Sie­dzia­łem w domu i nie dało się nic z tym zro­bić. Ludzie z kadry pod­rzu­cili mi sprzęt do garażu, gdzie robi­łem tre­ningi, ale nie mogłem udo­wod­nić tre­ne­rom, że warto na mnie posta­wić. Dopóki nie nastą­piło ofi­cjalne ogło­sze­nie składu, nie wie­dzia­łem, jak to się skoń­czy.

Dowie­dzia­łeś się z mediów?

Tak. Do tego momentu sie­dzia­łem w domu jak na szpil­kach i cze­ka­łem z dużym nie­po­ko­jem na infor­ma­cję. Tre­ner Michal Doležal posta­wił na doświad­cze­nie. Wie­dział, że na takich impre­zach potra­fię zebrać się w sobie i wal­czyć. Dzię­kuję mu za tę szansę. Dziś uwa­żam, że kwa­ran­tanna w jakimś sen­sie mi pomo­gła, bo mia­łem czas, żeby prze­my­śleć to, co działo się do tej pory, zro­bić rachu­nek sumie­nia i zre­se­to­wać myśle­nie. Obej­rza­łem wtedy tro­chę swo­ich sko­ków z lep­szych lat, porów­na­łem je z pró­bami z tam­tego sezonu i wycią­gną­łem wnio­ski. Po powro­cie do tre­no­wa­nia jesz­cze raz prze­ga­da­łem wszystko z tre­ne­rem na zgru­po­wa­niu w Zako­pa­nem i zaczą­łem ska­kać o kilka metrów dalej. Odbu­do­wa­łem się psy­chicz­nie, prze­ko­na­łem się, że cią­gle mogę o coś zawal­czyć. Gdy­bym powie­dział komuś przed igrzy­skami, że jadę do Pekinu po medal, taki czło­wiek kazałby mi stuk­nąć się w głowę. Odzy­ska­łem jed­nak pew­ność sie­bie, a jed­no­cze­śnie nie było we mnie poczu­cia, że muszę coś osią­gnąć. Trak­to­wa­łem Pekin jak szansę, z któ­rej mogę sko­rzy­stać. Udało się.

A jaką lek­cją był dla cie­bie kon­kurs na nor­mal­nej skoczni pod­czas mistrzostw świata w Seefeld w 2019 roku? Po pierw­szej serii zaj­mo­wa­łeś 27. miej­sce. Co działo się w two­jej gło­wie przed drugą kolejką?

Nie wie­rzy­łem, że cokol­wiek się zmieni. Mia­łem świa­do­mość, że stać mnie na dużo lep­szy skok w dru­giej serii i że mogę prze­su­nąć się o kilka miejsc do przodu, ale nie było osoby, która stwier­dzi­łaby, że z tego da się wygrać. Do dru­giej próby pod­sze­dłem na zasa­dzie: „Sko­czę, udo­wod­nię, że umiem i będę miał satys­fak­cję, że wyko­na­łem swoją pracę”. Satys­fak­cja wyda­wała mi się jedy­nym, co mogłem ugrać w tym kon­kur­sie. Tym­cza­sem oka­zało się, że w spo­rcie zawsze warto wal­czyć do końca.

Co czu­łeś, gdy kolejni zawod­nicy, ska­czący po tobie w dru­giej serii, nie potra­fili cię wyprze­dzić?

Wie­dzia­łem, że odda­łem fajny skok, ale myśla­łem sobie: „Postoję krótko w miej­scu dla lidera. Za chwilę mnie stąd ścią­gną, trzeba będzie się prze­brać i w kiep­skim humo­rze wró­cić do hotelu”. Myśl, że zaraz ktoś mnie tam zastąpi, towa­rzy­szyła mi cały czas. Gdy ska­kał 15. zawod­nik po pierw­szej serii, przy­szedł Pio­trek Żyła i zaczął powta­rzać, że to wystar­czy do medalu. Długo mu nie wie­rzy­łem. Uwie­rzy­łem dopiero wtedy, gdy trzeci zawod­nik po pierw­szej serii oddał swój skok i nie zmie­nił mnie na pozy­cji lidera. Nie spo­dzie­wa­łem się tego, bo czo­łowa trójka miała dużą prze­wagę i wyda­wało mi się nie­moż­liwe, by mnie nie prze­sko­czyli. Sce­na­riusz na tam­ten dzień był jed­nak napi­sany tro­chę ina­czej. Zosta­łem mistrzem świata.

Nie da się ukryć, że pomo­gły ci tro­chę warunki panu­jące na skoczni. Gęsto pada­jący pod­czas dru­giej serii śnieg był utrud­nie­niem dla rywali. Zda­rzały ci się myśli w stylu: „Lepiej zdo­być mistrzo­stwo świata, wygry­wa­jąc kon­kurs w bar­dziej spra­wie­dli­wych warun­kach”?

Zda­rzały się, wiem zresztą, że poja­wiały się takie głosy. Ale prawda jest taka, że bio­rąc pod uwagę wszyst­kie tre­ningi, które miały miej­sce przed tam­tym kon­kur­sem, można było wyty­po­wać wła­śnie takie podium: mnie, Kamila i Ste­fana Kra­fta. Następ­nego dnia wystą­pi­łem w zawo­dach mie­sza­nych. Poszło mi w nich naprawdę dobrze. Poka­za­łem, że złoty medal nie był przy­pad­kiem.

W 2018 roku ceniony pisarz Woj­ciech Kuczok w felie­to­nie dla „Gazety Wybor­czej” odniósł się kry­tycz­nie do two­jej wiary. Zacy­tu­jemy dwa frag­menty, pierw­szy jest dość ogólny: „Spor­towcy mani­fe­stu­jący wiarę pod­czas trans­mi­to­wa­nych zawo­dów obra­żają moje uczu­cia ate­istyczne”. Drugi doty­czy już bar­dziej cie­bie: „Wygląda na to, że w przy­padku skoczka z Nowego Targu wiara w Boga jest sil­niej­sza od wiary w sie­bie”. Jesteś zawod­ni­kiem, który zawsze przed sko­kiem wyko­nuje znak krzyża. W jaki spo­sób wiara pomaga ci na skoczni?

Nie wsty­dzę się jej, zresztą tak samo jak wyko­ny­wa­nia znaku krzyża na belce. Nie robię tego pod publiczkę. Znak krzyża ma swoje natu­ralne miej­sce w moim rytu­ale przy­go­to­wy­wa­nia się do skoku. Lubię mieć poczu­cie, że ktoś u góry może na mnie spo­glą­dać przy­chyl­nym okiem albo trzy­mać za mnie kciuki. Z psy­cho­lo­gicz­nego punktu widze­nia wydaje mi się, że modli­twa potrafi uspo­koić myśli i wpro­wa­dzić w fajny stan, który przy­daje się pod­czas star­tów.

W sezo­nie 2019/20 wygra­łeś Tur­niej Czte­rech Skoczni. Rok póź­niej, pod­czas trwa­nia tej samej imprezy, uro­dziła ci się córka. Jak w takim momen­cie sku­pić się na zawo­dach?

Sam chciał­bym to wie­dzieć. (śmiech) Wie­dzia­łem, że żona wola­łaby, żebym był przy niej i biłem się z myślami, co robić. Chcia­łem rów­no­cze­śnie być przy naro­dzi­nach dziecka i na tur­nieju. W tam­tym momen­cie tro­chę pomógł mi koro­na­wi­rus. Oddziały były zamknięte, więc jedyne, co mogłem zro­bić, to odwieźć żonę do szpi­tala i tam ją zosta­wić, a póź­niej razem z córką ode­brać po wszyst­kim. To mał­żonka kazała mi jechać na tur­niej. Stwier­dziła, że na miej­scu i tak nie mógł­bym nic zro­bić. Nie wie­dzie­li­śmy do końca, kiedy córka przyj­dzie na świat. Mie­li­śmy nadzieję, że wyda­rzy się to jesz­cze w oko­licy świąt. Osta­tecz­nie o tym, że się uro­dziła, dowie­dzia­łem się po serii prób­nej przed pierw­szymi zawo­dami tur­nieju w Obe­rst­dor­fie. W tam­tym momen­cie trwała ta cała akcja z pseu­do­po­zy­tyw­nym wyni­kiem testu Klimka Murańki. Orga­ni­za­to­rzy mówili przez pewien czas, że nie będziemy mogli star­to­wać, że zamkną nas na kwa­ran­tan­nie, co było dla mnie wyjąt­kowo dobi­ja­jące. Zamiast być w domu z żoną i malut­kim dziec­kiem, mia­łem sie­dzieć dwa tygo­dnie w Niem­czech? Nie potra­fi­łem sobie tego wyobra­zić. Osta­tecz­nie wystar­to­wa­li­śmy, ale gdy dotarła do mnie wia­do­mość, że córeczka jest już na świe­cie i zoba­czy­łem jej zdję­cia, emo­cji było za dużo i patrząc na to wszystko ze spor­to­wej strony, nie do końca sobie z nimi pora­dzi­łem. Kon­kurs w Obe­rst­dor­fie skoń­czy­łem na 15. miej­scu. Na pewno było mnie wtedy stać na wię­cej, ale oko­licz­no­ści spra­wiły, że spor­towy rezul­tat zszedł dla mnie na drugi plan.

Twoja żona wspo­mi­nała w jed­nym z wywia­dów, że jesteś uparty. Czyli upór to cecha, która towa­rzy­szy ci nie tylko na skoczni?

Zde­cy­do­wa­nie tak. Musimy to roz­wi­jać?

Spró­bujmy.

Gdyby żona zaczęła o tym opo­wia­dać, mogli­by­ście napi­sać osobną książkę. Rze­czy­wi­ście taki jestem, cza­sami też nie­ustę­pliwy i róż­nie się to koń­czy. Żona rów­nież ma dość mocny cha­rak­ter, więc cza­sami poja­wiają się na tym polu tar­cia, ale final­nie się doga­du­jemy i to jest naj­waż­niej­sze.

W wywia­dzie udzie­lo­nym Sport.pl nie­długo po swoim ślu­bie powie­dzia­łeś zda­nie, które bar­dzo nam się spodo­bało. Stwier­dzi­łeś, że albo teraz ty zej­dziesz z chmur na zie­mię, albo wcią­gniesz tam swoją żonę. Co się wyda­rzyło?

Takim poetą byłem? Musie­li­śmy spo­tkać się w poło­wie drogi, jak to w mał­żeń­stwie, choć w nim naj­czę­ściej docho­dzi do kom­pro­misu, gdy podzie­lasz zda­nie mał­żonki. (śmiech) Tamte słowa praw­do­po­dob­nie doty­czyły mojej pasji, czyli lata­nia. Poświę­ca­łem jej dużo czasu, a teraz jest go tro­chę mniej i dla­tego musia­łem zejść z tej chmurki na zie­mię. Myślę jed­nak, że przyj­dzie jesz­cze taki czas, kiedy wsiądę z żoną do szy­bowca i zabiorę ją w te chmury.

DAWID KUBACKI

uro­dzony: 12 marca 1990 roku w Nowym Targu; naj­wyż­sze miej­sce w pucha­rze świata: 1. (Pre­dazzo 2019 r., Bischo­fsho­fen, dwa zwy­cię­stwa w Titi­see-Neu­stadt 2020 r., Gar­misch-Par­ten­kir­chen 2021 r.); rekord życiowy: 236,5 m w Pla­nicy; naj­więk­sze suk­cesy: 2 brą­zowe medale IO (indy­wi­du­alny – Pekin 2022 r., dru­ży­nowy – Pjong­czang 2018 r.); 2 złote medale MŚ (indy­wi­du­alny – Seefeld 2019 r., dru­ży­nowy – Lahti 2017 r.); 2 brą­zowe medale MŚ (dru­ży­nowe – Pre­dazzo 2013 r., Obe­rst­dorf 2021 r.); 2 brą­zowe medale MŚ w lotach (dru­ży­nowe – Obe­rst­dorf 2018 r., Pla­nica 2020 r.), triumf w Tur­nieju Czte­rech Skoczni (2019/20).