Za horyzontem - Aly Martinez - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Za horyzontem ebook i audiobook

Aly Martinez

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

62 osoby interesują się tą książką

Opis

Trzeci tom serii z nowymi bohaterami!

Rita miała już wszystkiego dosyć. Mąż ją zdradził, więc zażądała rozwodu. Natomiast mina jej przyszłego eks, kiedy światowej sławy szef kuchni objął ją na jego oczach ramieniem i tym samym zasugerował, że są parą, była bezcenna. I co ciekawe, Tanner Reese ciągnął tę farsę dalej i dalej.

Jednak w rzeczywistości ona i Tanner za bardzo się różnili, żeby z tej przypadkowej znajomości mogło wyjść coś prawdziwego. On szlajał się po klubach, sypiał z różnymi kobietami i nie miał zamiaru tego zmieniać. Ona z kolei wolała spędzać czas w domu, w spodniach do jogi i z kieliszkiem wina w dłoni.

Jednak czasami miłość znajduje cię w najmniej spodziewanym momencie…

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                       Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 45 min

Lektor: Ewa Konstanciak; Antoni Trzepałko

Oceny
4,5 (123 oceny)
81
26
14
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zaczytana_13

Całkiem niezła

Recenzja Na początek zaznaczę, że "Za horyzontem" jest odrębną historią i znajomość poprzednich tomów (Kiedy słońce nie wschodzi /Kiedy słońce nie zachodzi) nie jest konieczna. Aczkolwiek ja je bardzo polecam. No ale właśnie, historia Portera i Charlotte wzbudziła we mnie szereg emocji, niejednokrotnie mnie wzruszając. Bardzo przeżywałam to co dla nich przygotowała autorka. Czy historia drugiego z braci Reece odniosła taki sam efekt? No właśnie nie 😏 Bohaterami w/w książki jest światowej sławy szef kuchni i celebryta Tanner Reece i Rita Laughlin, która właśnie dowiedziała się, że mąż ją zdradza, do tego będzie miał dziecko ze swoją kochanką. Bardzo byłam ciekawa jak potoczy się ich historia, dlatego, że oboje już w poprzednich tomach przypadli mi do gustu. Niestety niechętnie muszę przyznać, że czuję się delikatnie zawiedziona. Nie wiem czego się spodziewałam, może miałam zbyt duże oczekiwania, ale to nie było to. Nie twierdzę, że książka jest mega zła, ale nie jest też świe...
10
od_ostatniej_strony

Nie oderwiesz się od lektury

Cuuudowna🤩🤩
00
Natinkaa85

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam z całego ❤️❤️
00
jagusia27

Całkiem niezła

Aly jak to Aly - pisze świetnie. Ale ta podobała mi się mniej niż inne. Nie było BUM jak w innych jej książkach, po którym zbierasz się do kupy. No i trochę za słodka. A już najbardziej przeszkadzało mi ciągłe podkreślanie kaloryfera Tannera. Niemniej przeczytałam. Ale nie wrócę i nie wspomnę.
00
Madziastaa

Nie oderwiesz się od lektury

Aly Martinez jest autorką, po której książki sięgam z miłą chęcią. Pisze książki z morałem, w których porusza także ciężkie tematy. Bardzo lubię jej pióro i przy czytaniu jej historii zawsze świetnie się bawię, chociaż nieraz zdarza mi się uronić łzę. Tak było i z tą książką. Nie raz śmiałam się na głos, by potem trochę popłakać. W poprzednich dwóch tomach z tej serii, poznaliśmy historię przyjaciółki Rity – Charlotte i brata Tannera – Portera. Bardzo polubiłam tych bohaterów już w poprzednich tomach i jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam poznać historię tych dwojga. Zasługiwali na swoją opowieść. Rita naprawdę miała pecha w życiu. Gdy po ciężkim dzieciństwie w końcu myślała, że już jest na prostej drodze do szczęścia, okazuje się, że życie ma dla niej inne plany. Przyłapuje męża na zdradzie. Co gorsza, jego kochanka zachodzi w ciążę. Jej marzenia legną w gruzach. Pokonana i upokorzona Rita postanawia się odegrać na swoim byłym, przymilając się do przystojniaka na pikniku charytatywnym...
00

Popularność




Tytuł oryginału

Across the Horizon

Copyright © 2018 by Aly Martinez

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Joanna Błakita

Korekta:

Karina Przybylik

Edyta Giersz

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Michał Swędrowski

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-458-7

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rita

– Wynoś się! – wykrzyczałam, rzucając lampką wina przez pokój. Szkło rozbiło się na milion części pod jego stopami.

Popękało niczym moje serce.

– Rito, skarbie, pozwól mi to wytłumaczyć. – Zrobił dwa kroki w moją stronę. Jego długie nogi szybko skracały dystans pomiędzy nami. Gdyby tylko zrobił tak wcześniej, gdyby zmniejszył tę odległość na przykład sześć miesięcy temu, zamiast wpaść w ramiona innej kobiety.

Oddaliłam się o krok.

Gdybym tylko zrobiła to wcześniej.

Zanim, na przykład, poświęciłam mu całe swoje życie.

Ale przecież przez siedem lat niczego nie żałowałam.

Myślałam, że jest moim wymarzonym mężczyzną.

Nie, nie byliśmy idealną parą. Daleko nam było do tego. Kłóciliśmy się i sprzeczaliśmy. A przez te lata na naszej drodze pojawiło się mnóstwo problemów oraz przeszkód. Ale chyba każde małżeństwo tak ma, prawda? Założyłam, że tak to właśnie wygląda, kiedy przez prawie dekadę dzieli się z kimś życie.

– Proszę! – Wyciągnął do mnie rękę, a opuszki jego palców wyznaczyły piekącą ścieżkę na mojej skórze.

– Nawet się nie waż mnie dotykać – wycedziłam przez zęby. Łzy spływały czarną od tuszu drogą w dół moich policzków.

– Tylko mnie posłuchaj… Ja cię kocham. – Odetchnął nierównomiernie, a potem przeczesał dłonią włosy.

Jego słowa wyparowały, zanim nawet miały szansę ponieść się do moich uszu.

On mnie nie kochał.

Nie byłam nawet pewna, czy kiedykolwiek było inaczej.

Z jakiegoś dziwnego powodu skupiłam się na jego dłoni. Była to ta sama ręka, której użył do włożenia obrączki na mój palec, kiedy przysięgaliśmy sobie „i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Dłoń, która trzymała moją w dniu, gdy trumnę z moją matką opuszczano do ziemi. Dłoń, która spoczywała na moim brzuchu, gdy lekarz przekazał nam wiadomość, że poroniłam. I ta sama pieprzona dłoń, której używał, żeby dotykać jej nagiego ciała dzień po dniu przez ostatnie sześć miesięcy.

Z gardła wyrwało mi się łkanie. Złapałam się za klatkę piersiową.

– Nienawidzę cię tak, kurwa, bardzo.

Potrząsnął głową z żalem.

– Kotku, proszę.

Przymknęłam lekko oczy, przechyliłam głowę i wlepiłam w niego wzrok. Postarzał się od naszego pierwszego spotkania na studiach. Miałam wtedy plan, by, tak jak on wcześniej, zacząć naukę w szkole medycznej. Ale nigdy go nie zrealizowałam, bo poprosił mnie o rękę, kiedy sam zaakceptował rezydenturę poza stanem. Teraz przerzedzały mu się brązowe włosy, a drobne zmarszczki przecinały kąciki oczu. Daleko mu było do tego dwudziestoczteroletniego chłopaka, który uśmiechał się do mnie z drugiego końca baru. Ale jeśli to możliwe, to z wiekiem wyglądał lepiej. Miałam pełną świadomość, że kobiety na niego patrzą. Był przystojnym, odnoszącym sukcesy lekarzem o szerokim uśmiechu i łagodnym usposobieniu. Nigdy nie zajmowałam się jednak zazdrością, bo naiwnie zakładałam, że był tylko mój.

Bez dwóch zdań ja byłam jego.

Teraz jego była też ona.

Kilka postrzępionych odłamków zakłuło i zabolało mnie w piersi, zadrżał mi podbródek. Rozejrzałam się szybko po pokoju. Ten dom kupiliśmy dwa lata temu, jakiś czas po tym, gdy zdecydowaliśmy się na powiększenie rodziny. Spędziłam niezliczone godziny na dekorowaniu tej ponaddwieściesiedemdziesięciometrowej pustej przestrzeni. Miłość ujęłam w zdjęcia na ścianach, a meble wybrałam tak, by wypełnić to miejsce ciepłem. W moim odczuciu te ściany i okna reprezentowały wieczność. Mieliśmy wychowywać w tym domu nasze dzieci. Dwóch chłopców łobuzów o jego ciemnych włosach i blond księżniczkę uwielbiającą manicure i szpilki zupełnie jak ja. Tu mieliśmy obchodzić rocznice, spędzać wakacje, wyprawiać przyjęcia urodzinowe oraz grille, a także przesiadywać cichymi nocami, zwinięci razem na kanapie, ogrzewając się w świetle życia, które sami dla siebie stworzyliśmy.

Ale właśnie wtedy, gdy spoglądałam w te brązowe oczy, jego kłamstwa i zdrada skaziły piękno tego miejsca.

Całe moje życie zaczynało właśnie implodować we wnętrzu tego dwupoziomowego domu z cegły.

I nie było dla mnie żadnej drogi ucieczki.

Tak wiele z mojej tożsamości zostało owinięte w Grega Laughlina. Co za głupota. Wszystko, co miałam, było z nim powiązane w ten lub inny sposób. Konta w banku, karty kredytowe, ten dom – cholera, nawet moje auto było na niego.

Nie mając nic do powiedzenia, w asyście morza kłamstw, traciłam właśnie wszystko.

Przesunął się do przodu.

– Skarbie, to dla mnie nic nie znaczyło. Przysięgam ci.

Ależ był pełen banałów i frazesów. Byliśmy ze sobą od dziewięciu lat, jako małżeństwo od siedmiu, a fakt, że to nic dla niego nie znaczyło, miał w jakiś sposób spowodować, że ten romans stałby się akceptowalny? Można zapomnieć o tym, że umierałam wewnątrz. Można zapomnieć, że od kiedy tylko pierwszy raz na niego spojrzałam, nawet nie rozważałam bycia z innym facetem. Można pominąć, że oddałam mu całe swoje życie. Każdą nadzieję. Każde marzenie. Każdą potrzebę. Każde pragnienie. A on i tak wybrał tyłek jakiejś laski i wyrzucił to wszystko do śmieci.

I oto ja nie powinnam była się tym przejmować, ponieważ to nic dla niego nie znaczyło.

Wyprostowałam ramiona, zmusiłam się, by przestać płakać.

– Przykro mi to słyszeć, ponieważ dla mnie znaczyło to wszystko. – Wymierzyłam palec powyżej jego ramienia, na drzwi, pozwoliłam, by gniew zajął miejsce zdruzgotania. – Wynoś. Się.

Jego wysokie ciało zachwiało się, zawisając nade mną. Położył dłoń na moim karku i przyciągnął mnie do siebie.

Wiedziałam, co byłoby dalej: Schyliłby się nisko, aż nasze usta prawie by się stykały. Jego oddech mieszałby się z moim, a potem zaciągnąłby się powietrzem, jakby mógł mnie wciągnąć w swoje płuca. Jego druga dłoń powędrowałaby do mojego biodra, a potem prześlizgnęła się w tył i rozpostarła na krzyżu, zmuszając mnie, żebym wylądowała na nim. Następnie westchnąłby długo i z zadowoleniem, tak, jakby trzymanie mnie w ramionach było lekiem na każdą jego bolączkę.

Zanim znaleźliśmy się w tym miejscu, uwielbiałam, kiedy mnie tak przytulał. Czułam się dopieszczona.

Teraz odczuwałam to jako oszustwo – zresztą on cały tym dla mnie był.

Zaledwie kilka minut wcześniej dowiedziałam się, że nasze małżeństwo było oszustwem.

Mocno odepchnęłam jego klatkę piersiową.

– Nie masz prawa mnie więcej dotykać.

– Rito, przestań – błagał.

– Przestań? – wykrzyczałam, wyrzucając ręce do góry, a potem uderzyłam nimi o uda. – Tak, proszę cię bardzo. Greg, przestań, kurwa! – Przymknęłam oczy, ścisnęłam nasadę nosa. W brzuchu mi się wszystko przewracało. – Ile razy wracałeś do mnie, do domu, spałeś w naszym łóżku, po tym jak ją zostawiałeś?

– Rito – wyszeptał, a następnie usłyszałam, jak jego kolana uderzają o drewnianą podłogę.

Wciąż miałam zaciśnięte oczy, nie byłam już w stanie znieść jego widoku.

– Ile razy przyprowadziłeś ją ze sobą do nas, do naszego łóżka, Greg?

– Nigdy, przysięgam.

Kolejne kłamstwa. I to takie, do których jeszcze kilka godzin wcześniej nie sądziłam nawet, że byłby zdolny.

Wtedy wypowiedziałam słowa, do których nie uwierzyłabym, że ja będę kiedykolwiek zdolna:

– Chcę rozwodu.

Zaciągnął się ostro powietrzem.

– Nie mów tak. Musimy tylko porozmawiać.

– A czy ty to zrobiłeś, zanim nas całkiem przekreśliłeś? Czy ty ze mną porozmawiałeś? Albo po tym, gdy pierwszy raz się z nią przespałeś? Czy wtedy padłeś na kolana i błagałeś o moje przebaczenie? Nie. Dialog od jakiegoś czasu nie jest wysoko na liście twoich priorytetów, dlatego musisz mnie teraz posłuchać, ponieważ to ostatnia rozmowa, jaką przeprowadzimy. Chcę rozwodu, chcę, żebyś się wyprowadził, a do tego chcę, żeby siedem pierdolonych lat mojego życia, które mi ukradłeś, do mnie wróciło.

– Popełniłem błąd, skarbie, ale ona tylko tym była: błędem. Kocham cię i wiem, że ty mnie też kochasz. – Jego ręce złapały mnie w biodrach. Przycisnął głowę do mojego brzucha. – Możemy to przetrwać. Wiem, że jesteśmy w stanie.

Zacisnęłam mocniej powieki, a wtedy wymknęła się spod nich łza.

To miała być jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam.

Greg został wszyty w materiał, z którego utkane było moje życie. Był moją pierwszą miłością.

A teraz był moim pierwszym złamanym sercem.

– Nie ma już żadnego „my” – stwierdziłam drżącym głosem. – I nie będzie też żadnego przetrwania tej sytuacji.

Przytulił mnie mocniej.

– Zawsze będzie jakaś wersja nas. Nie zrezygnuję z ciebie.

Ściągnęłam jego ręce ze swoich bioder, wreszcie też otworzyłam oczy.

Patrzyłam w dół na jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochałam. Czułam, jak wbija się we mnie zimne ostrze rzeczywistości.

– Ależ ty już ze mnie zrezygnowałeś. – Odsunęłam się tak, żeby mnie nie dosięgnął. – Sześć miesięcy temu.

Przygotowując się na cierpienie, rzuciłam ostatnie spojrzenie na dwa pierścionki, które podarował mi na przestrzeni tych wszystkich lat. Pamiętam, jaka byłam wniebowzięta, gdy po raz pierwszy upadł przede mną na kolana i poprosił o moją rękę.

A potem je ściągnęłam. Każda część mojego ciała aż krzyczała, żeby włożyć je z powrotem. Cóż, każda oprócz serca.

Przecież bardzo jasno się określił, że wszystkie obietnice złożone wraz z tymi pierścionkami nie były niczym więcej jak wytworem mojej wyobraźni.

– Nie – jęknął bez tchu, a oczy mu się rozszerzyły.

– Możesz je sobie wziąć – wyszeptałam, upuszczając oba pierścionki na podłogę, tuż przed nim. – Ja już ich więcej nie potrzebuję.

I wtedy, z sercem w gardle oraz łzami płynącymi po twarzy, odeszłam.

ROZDZIAŁ DRUGI

Tanner

– Wynoś się! – wykrzyczałem, a drzwi mojej sypialni otworzyły się na oścież.

Andrea zatrzymała się w miejscu i wydęła usta.

– Serio?

Kropelki wody ściekały z końcówek moich prostych blond włosów, gdy z impetem włożyłem spodnie na tyłek i pociągnąłem w górę zamek.

– Taa, kurwa, serio.

Posłała mi uśmieszek, a potem przebiegła wzrokiem w dół po moim nagim torsie aż do guzika w dżinsach.

– Uwierz mi, nie ma tam nic, czego już bym w życiu nie widziała. – Założyła ręce na piersi i pochyliła się do przodu, ku mnie. – I to wiele razy.

Szybkim ruchem dłoni odgarnąłem włosy z oczu.

– Trzy noce po pijaku, w tym, jestem tego prawie pewny, jedna, gdy wrzuciłaś mi coś do drinka, nie za bardzo dają ci przepustkę dla VIP-ów do mojej sypialni. A poza tym, czy ty nie masz czasem dziewczyny?

Wydęła znów usta.

– Och, Tanner, jesteś zazdrosny?

– Ani trochę. Nicole była trochę za szalona w łóżku. – Puściłem jej oczko.

Uśmiech znikł jej z ust. Zrobiła wielkie oczy.

– Nie uprawiałeś seksu z moją dziewczyną.

Zaśmiałem się szybko.

– Nie, żartuję sobie. Mam roczny limit na takie szalone laski. Na ciebie i Shanę zużyłem go chyba na dziesięć lat do przodu. Cnocie Nicole nic nie zagraża. – Na bosaka przebiegłem po ciemnej mahoniowej podłodze do komody i wyciągnąłem z niej T-shirt.

– Och, jak się miewa Shana? – zapytała, posyłając mi tak palące spojrzenie, że czułem, jakby przypiekała mnie żywcem.

– Wciąż jest obłąkaną wariatką z obsesją. Teraz, gdy na to patrzę, to przypomina mi bardzo ciebie.

Wymierzyła we mnie lodowate spojrzenie. Zanim miałem nawet szansę wciągnąć koszulkę przez głowę, podeszła do mnie i wyrwała mi ją z ręki.

– Nie tak szybko. Będziesz potrzebował bokserki. Na końcowym nagraniu mikrofon zbierał zakłócenia. Będziemy musieli to powtórzyć.

Nagrywaliśmy przez cały dzień, trzeci tydzień z rzędu, a przed nami były co najmniej dwa kolejne tygodnie takiego samego grafiku. Można było z całą pewnością stwierdzić, że wszyscy byliśmy wykończeni.

Jako najlepiej oceniany program kulinarny w telewizji Wrzenie cieszyło się dużym zainteresowaniem. Food Channel zamówił trzykrotnie większą liczbę odcinków do sezonu siódmego. Wydawało się, że Ameryka nie mogła się nasycić szefem kuchni Tannerem Reese’em. Albo przynajmniej mój tors jeszcze nie zdążył się ludziom znudzić. W połowie każdego odcinka zdzierałem z siebie koszulkę. Jakby to powiedzieć: rozumienie potrzeb swoich widzów było ważne, a w moim przypadku widzami były kobiety.

Starsze.

Młodsze.

Wysokie.

Niskie.

Mężatki.

Samotne.

Perłowy uśmiech, dwa dołeczki i sześciopak na dokładkę wydawały się uniwersalnym językiem zrozumiałym dla nich wszystkich. Dzięki dobrym genom już bardzo wcześnie stałem się biegły w tej mowie. Jednak zawsze uważałem, że te umiejętności ograniczały się wyłącznie do życia osobistego. Na szczęście ładna buzia zdecydowanie nie wyrządziła mi krzywdy, gdy mój agent podsuwał tu i ówdzie pomysł na autorski program. A potem, w trakcie drugiego odcinka, gdy wylałem na siebie marinarę i w ramach żartu ściągnąłem koszulkę, producenci zdecydowali, że i sześciopak nikomu nie zaszkodzi.

I się nie pomylili.

W ciągu kilku tygodni notowania poszybowały niewyobrażalnie w górę, moja twarz – i kaloryfer – pojawiła się na okładkach magazynów, a program został przedłużony na kolejne sezony.

Miałem klasyczne wykształcenie szefa kuchni, ukończyłem nowojorski Instytut Edukacji Kulinarnej, a potem przez trzy lata pracowałem z najlepszymi w swoim fachu we Francji. Moje miejsce było w kuchni. Ale kiedy zarobki za Wrzenie podskoczyły z „Hej, to coś fajnego, co możesz robić, kiedy nie jesteś w restauracji” do „Witamy w klubie milionerów”, stało się dla mnie jasne, że moje miejsce zaiste było w kuchni, ale tej przed kamerą.

I będę tu szczery: tysiące uwielbiających mnie fanów oraz tytuł najseksowniejszego szefa kuchni Ameryki według magazynu „People” zdecydowanie niosły za sobą też kilka zalet. Główne korzyści czerpało moje ego. I chociaż mogło się wydawać, że wszystko było takie łatwe, to w rzeczywistości tak nie było. Jasne, nie kopałem przecież rowów, ale uśmiechanie się i kręcenie godzinami kolejnych odcinków było naprawdę żmudnym zajęciem.

– Och, no weź! Dopiero co wziąłem prysznic – argumentowałem.

W jej głosie nie było nawet ani krztyny skruchy, gdy powiedziała:

– Wybacz.

Andrea Garnis, niedaleko było jej do wariatki. Od szaleństwa dzieliła ją jedynie jednomilimetrowa linia. Była też reżyserką Wrzenia. Nagrywała ze mną każdym odcinek, kiedy stałem topless. Była ze mną też podczas kilku nocy – wtedy z kolei ona bez koszulki – po których oboje zgodziliśmy się, że pomiędzy nami nigdy nic nie powinno było się wydarzyć. Potem zgadzaliśmy się z tym stwierdzeniem za każdym razem, kiedy to znów się działo. Była niemiłą, grubiańską i prawdopodobnie największą suką, jaką kiedykolwiek miałem możliwość poznać, ale z drugiej strony była też aż do przesady lojalna i broniła mnie więcej razy, niż nawet byłbym w stanie zliczyć.

Nie powinienem był marudzić jej z powodu konieczności ponownego nagrania kilku prostych scen.

A jednak tak zrobiłem.

Ponieważ głęboko, z mocą tysięcy jadowitych węży, nienawidziłem tej roboty.

Czy przyznałbym się do tego? Nigdy. Przez większość czasu nie pozwalałem sobie nawet w ten sposób myśleć.

Ale jednak wciąż tkwiło to we mnie, jątrzyło się pod powierzchnią, zarażając i psując mnie na wskroś. Powinienem był rzucić tę pracę, zerwać kontrakt, zapłacić sieci telewizyjnej całą tonę pieniędzy.

Jednak odejście oznaczałoby przyznanie się do jednego – że hejterzy mieli rację.

I Boże, jak bardzo ją mieli.

Kobiety Ameryki mnie uwielbiały, ale pierwsze pomruki profesjonalnych kucharzy czy ludzi związanych z branżą nie były takie przychylne. W kulinarnym świecie szybko stałem się tematem do żartów, przylgnęła do mnie łatka sprzedającego się beztalencia, któremu zależało bardziej na rozbieraniu się niż na jedzeniu, które serwował na talerz.

Nauczyłem się dzięki temu, że dupki są wszędzie i tylko czekają, żeby nasrać na czyjkolwiek sukces.

Co z tym robiłem? Zapaliłem papierosa i śmiałem się w drodze do banku po kasę.

Pieprzyć ich. Wszystkich. Hejterów i oszustów. Kłamców i… To już raczej piosenka Taylor Swift na inny dzień.

Przez pięć lat urabiałem się po łokcie, aby udowodnić wszystkim, że się co do mnie pomylili. W zasadniczej części mi się to udało. Siedem lat później byłem znów na szczycie kulinarnego światka, ciesząc się poważaniem od jednego wybrzeża Stanów do drugiego. Nie było opcji, żebym teraz przyznał się do porażki.

I chociaż nienawidziłem tego, że moje nazwisko było utożsamiane z mięśniami mojego brzucha, to nadal uwielbiałem to, że odnalazłem swoją ścieżkę kariery w kuchni. Gotuję od dnia, w którym się urodziłem. Nie dosłownie, bo wątpię, żebym czymś doprawiał serwowane mi mleko z butelki. Ale od kiedy tylko pamiętam, byłem w kuchni. To, co zaczęło się od przyrządzania, kiedy mama nie patrzyła, mikstur z losowych przypraw ze spiżarni, szybko przerodziło się w moją pasję. Jako dziecko, kiedy rówieśnicy jeździli na rowerach albo grali w gry wideo, ja siedziałem w domu i pielęgnowałem swoją obsesję na punkcie programów kulinarnych typu Mr. Food czy Magazyn południowego stylu życia. Kiedy miałem osiem lat, rodzice po raz pierwszy pozwolili mi przygotować samodzielnie cały posiłek. Zrobiłem confit z kaczki, purée z pasternaku, pieczone brzoskwinie w sosie z czerwonego wina oraz krążki cebulowe z szalotki.

Ojciec usiadł ze mną jeszcze tego samego dnia i powiedział mi, że to w porządku, że jestem gejem.

Lata później przyłapał mnie z sąsiadką i przysięgam, nigdy nie widziałem u niego większego zdziwienia. A może to była ulga? Cokolwiek to było, na pewno znikło po tym, gdy dwa razy nastraszyłem go prawdopodobną ciążą mojej ówczesnej dziewczyny z liceum. Jak już wspominałem, miałem pewne atuty: uśmiech, dołeczki i sześciopak.

– Nie możemy skończyć jutro? – zawyłem.

Andrea zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, jutro mamy trzy kolejne odcinki do nakręcenia.

Odrzuciłem głowę w tył i wlepiłem wzrok w sufit.

– Potrzebuję urlopu.

– Tak jak my wszy… Cholera!

Mój wzrok przeskoczył na nią. W tym samym momencie do pokoju wparował Porter. Był jak taran, prawie ją przewrócił.

– Musimy porozmawiać! – ogłosił.

Mój brat był największym wrzodem na tyłku, jakiego kiedykolwiek miałem możliwość doświadczyć. Wyglądaliśmy tak samo – obaj mieliśmy włosy w kolorze pustynny blond, a do tego niebieskie oczy. Ale, starszy o dwa lata, to on został obdarzony oryginalnym zestawem „uśmiech plus kaloryfer”, a mi dostała się wersja 2.0, w której skład wchodziły jeszcze dołeczki. Co do rzeczy innych niż wygląd nie moglibyśmy chyba już bardziej się od siebie różnić.

Ja byłem ten kreatywny. On miał w głowie tylko cyferki i praktyczność.

Ja marzyłem. On planował.

Ja byłem dzikim dzieckiem. A on był rodzinnym facetem.

Dawaliśmy sobie nawzajem nieźle w kość i dosłownie w niczym się nie zgadzaliśmy, ale, koniec końców, nie moglibyśmy być bliżej siebie. I jeśli mam być całkiem szczery, dawałem się Porterowi we znaki dlatego, że byłem o niego zazdrosny. Chociaż nigdy się do tego nie przyznałem. Chodziło o to, że bycie beztroskim kawalerem było fajne tylko przez jakiś czas. Kiedy stałem się popularny, było mi ciężej niż komukolwiek innemu na świecie pogodzić się z takim życiem. Myślałem, że tego właśnie zawsze chciałem. Pięknych kobiet, spontanicznych wakacji w egzotycznych miejscach, nic, co by mnie wiązało. Byłem w kwiecie wieku. Komu i po co w takim momencie byłyby potrzebne dzieci i żona? Chyba tylko po to, żeby to wszystko pokomplikować.

A jednak mogę wymienić takiego kogoś od razu. To mój brat.

Boże, uważałem, że był niezłym kretynem, kiedy w wieku dwudziestu paru lat się ożenił. Ale tym kretynem okazałem się ja. Kiedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo się nie mylił, miałem już trzydzieści dwa lata i żadnego pomysłu, jak stąd uciec. Moja pierwsza i jedyna próba spaliła na panewce. Wciąż płaciłem za nią wysoką cenę.

Nieważne, jak bardzo zazdrościłem Porterowi, jego życie nie było usłane różami.

Trzy lata temu żona mojego brata niespodziewanie zmarła, a on stał się wdowcem z dwójką małych dzieci. Wraz z mamą i tatą starałem się być blisko niego. Jego syn, Travis, miał osiem lat, a Hannah zaledwie sześć miesięcy. Dzieciom było ciężko, ale najgorzej oberwał Porter. Przyglądałem się temu, jak rozpadał się pod ciężarem rozpaczy i cierpienia z powodu swojej straty, i to było jedno z najboleśniejszych doświadczeń mojego życia.

Jednego sądnego piątku, po tym, gdy uderzył swojego szefa i stracił pracę, zrobiłem jedyną rzecz, jaką udało mi się wymyślić, by uleczyć jego zdruzgotane życie.

Zaproponowałem, że założymy wspólnie restaurację.

Czy miałem na to czas? Kurwa, nie.

Wrzenie było coraz popularniejsze, a mnie zawalano grafikiem nagrań tak, że z ledwością mogłem nadążyć. Jednak Porter desperacko potrzebował czegoś, co by zajęło jego uwagę.

Ja za to desperacko potrzebowałem, żeby znów był szczęśliwy.

Biorąc pod uwagę to, jak często się kłóciliśmy, rozpoczęcie wspólnego biznesu pewnie nie było naszym najlepszym pomysłem, ale kiedy przyszło co do czego, byliśmy prawdziwymi braćmi Reese. Robiliśmy, cholera, cuda.

Porter miał wypasiony dyplom z biznesu, ale był bankierem od inwestycji bez żadnego doświadczenia w zawodzie restauratora. Zapewniłem go więc, że wiem, co robię. Mogłem delikatnie nadinterpretować swoje umiejętności. Potrafiłem jak szalony zarządzać kuchnią, ale po tym, gdy jedzenie lądowało na talerzu, miałem już bardzo ograniczone doświadczenie, co się dzieje dalej.

Nieważne. Resztę mogliśmy rozgryźć po drodze.

Porter się z tym nie zgadzał.

Przedstawił mi plan z wykresami i tabelami. Tak, pieprzony plan w organizerze, jakby znowu był w szkole. Nawet nie wiedziałem, że takie się jeszcze produkuje.

Odpowiedziałem mu na to spojrzeniem mówiącym „nie imponuje mi to”, dodając jeszcze kilka słów od siebie.

Wyprowadziłem pierwszy cios.

A on ostatni, co skończyło się dla mnie sześcioma szwami powyżej jednego z moich niebieskich oczu, znanych jako maszynki do robienia pieniędzy, oraz pełnym gróźb listem od mojego producenta.

Po tym zajściu musieliśmy naprawdę coś wymyślić, żeby móc skutecznie rozwiązywać nasze liczne różnice zdań. Zbudowanie toru przeszkód dla wojowników ninja na tyłach mojego domu wydawało się nam logicznym rozwiązaniem. To miejsce pełniło rolę naszego własnego sędziego. Zwycięzca brał wszystko, a jego decyzje były ostateczne.

Sześć miesięcy później narodziła się Porterhouse1. Pomimo tej głupiej nazwy zdobyliśmy entuzjastyczne recenzje od krytyków i patronów. I w ciągu kilku dni mieliśmy rezerwacje do końca roku. Niedługo potem zaczęliśmy planowanie otwarcia drugiej restauracji – Tannerhouse. Tak, to ja wygrałem tor przeszkód w dniu, gdy mieliśmy nazwać drugie miejsce. I tak szczerze, to tylko żartowałem, sugerując ten bezsensowny pomysł, ale to tak bezkreśnie wkurzyło mojego brata, że aż zdecydowałem się przy tym uprzeć.

Kilka tygodni przed testowym otwarciem Tannerhouse Porter bombardował mnie bzdetami. Przejmowanie się nimi było w jego gestii, nie mojej.

To były rzeczy, na które nie miałem nawet czasu.

Rzeczy, którymi ostatecznie obaj się martwiliśmy, aż zostały wykonane.

I znów tu był, żeby wywalić jeszcze więcej takiego gówna wprost pod moje nogi.

– Oczywiście, że musimy – zawyłem.

– Potrzebuję twojej porady – powiedział, zaciskając dłonie w pięści przy biodrach.

Brwi prawie dotknęły mi linii włosów, a powolny arogancki uśmieszek wygiął mi usta.

– Przepraszam, czy ty właśnie powiedziałeś, że potrzebujesz mojej porady?

– Nie bądź takim dupkiem.

– Nie, ja mówię poważnie. Czy mógłbyś to powtórzyć? – Uśmiechnąłem się tak, jak ten pewny siebie gnojek, którego przed nim udawałem.

Patrzył na mnie groźnie, co tylko sprawiło, że zacząłem się śmiać.

Otworzyłem dolną szufladę komody i złapałem jeden z tych charakterystycznych białych podkoszulków, mówiąc:

– Prosiłeś mnie o radę dokładnie trzy razy w ciągu całego naszego życia. Za pierwszym razem chciałeś wiedzieć, jaki jest najlepszy sposób na zrobienie jajecznicy bez jej przypalania. Za drugim potrzebowałeś się dowiedzieć, ile wody wchodzi na opakowanie ryżu z sosem serowym, po tym, jak przypadkowo wyrzuciłeś instrukcję. A za ostatnim pytałeś o radę, jak najlepiej uratować patelnię po zdrapaniu z niej teflonu, co zrobiłeś, próbując pozbyć się warstwy wcześniej wymienionej przeze mnie jajecznicy. – Uniosłem brew. – Zauważasz w tym jakiś schemat?

– Przestań narzekać. Nie jesteś tak naprawdę znany z bycia mędrcem. Krem de la fru fru czy jak się tam, do cholery, nazywa to, co robisz. Tak, na tym naprawdę się znasz. Ale w poradach dotyczących prawdziwego życia, które można by zastosować wobec kogokolwiek, nawet takiego z najbardziej niemrawym kompasem moralnym? Nie masz szans.

Zamrugałem, a pełen satysfakcji uśmiech wyrósł mi na ustach. Nic, co mówił Porter, nie mogło mnie zranić, ale wiedza, że zalazłem mu za skórę, przynosiła mi taką satysfakcję, jakiej żadna obelga posłana w moim kierunku by nie mogła. Wzajemne obrzucanie się gównem, to było nasze hobby.

– A jednak stoisz tu i prosisz o radę.

Odetchnął ciężko, przeczesał dłonią włosy. Miał desperację w oczach. Otworzył usta, ale Andrea odezwała się pierwsza:

– Później. – Złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi. – Chodź, piękny chłoptasiu, będziesz mógł potrzymać się za rączki z bratem i popłakać sobie z powodu jakiegoś boys bandu, który tragicznie się rozpadł, kiedy ja już będę w domu.

Porter wymierzył w nią bardzo złe spojrzenie.

Uśmiechnąłem się, przypominając sobie na nowo, dlaczego dawałem Andrei coroczny bonus na święta Bożego Narodzenia.

ROZDZIAŁ TRZECI

Rita

– Po prostu zrób to. Oderwij ten plasterek. – Przestałam chodzić tam i z powrotem i skierowałam na nią wzrok.

Charlotte wpatrywała się we mnie. Jej twarz nie miała żadnego wyrazu. W jej przypadku to nie było nic dziwnego. Niektórzy mają sukowaty wyraz, a twarz Charlotte zawsze przedstawiała emocjonalną pustkę. Była moją najlepszą przyjaciółką od dziewięciu lat, a ja wciąż czasami nie byłam w stanie jej rozszyfrować. Ale jeśli wiedziałam cokolwiek na jej temat, to to, że w moim kierunku zbliżał się właśnie złośliwy komentarz.

– Zamiast tego pewnie bardziej satysfakcjonujące byłoby oderwanie mu jaj – powiedziała, przeglądając energicznie dokumenty, które dałam jej krótko po tym, gdy zaciągnęłam ją do jej gabinetu i zamknęłam za nami drzwi.

Zawartość tej koperty była zbyt okropna i wstydliwa, by ujawniać ją publicznie.

Uśmiechnęłam się szczerze, jednak nie uspokoiło to nerwów odbijających się rykoszetem wewnątrz mnie. Od momentu odnalezienia wiadomości od Tammy na iPadzie Grega traciłam rozum. Biedny pacan, ukończył studia medyczne jako jeden z najlepszych na swoim roku, a nie potrafił dojść do tego, jak odłączyć Messenger od swojego telefonu i iPada.

A może to ja byłam pacanem, bo po sześciu miesiącach podejrzeń wreszcie go sprawdziłam.

Serce mi zamarło, a w brzuchu do lotu podniosła się cała armia rozwścieczonych ciem wyposażonych w sztylety i włócznie.

– Tak, to byłoby zdecydowanie lepsze – odpowiedziałam. – Ale nie jest już mój, żebym go kastrowała.

Jej ciemnobrązowe oczy złagodniały, uciekła ode mnie wzrokiem. Charlotte nie była typem opiekuńczej, podnoszącej na duchu przyjaciółki. Ale prawdopodobnie dlatego tak dobrze się dogadywałyśmy. W naszej relacji to ja byłam plotkarą, wścibską i wpychającą się w prywatne sprawy każdego babą. I Bóg jeden wie, jak bardzo się starałam wpuścić trochę szczęścia do jej życia po tym, gdy pewnej pijanej nocy opowiedziała mi i Gregowi o swojej pustej egzystencji.

Powiedzieć, że życie Charlotte było ciężkie, to niedomówienie na miarę stulecia. Nie byłam nawet w stanie pojąć, jak udało jej się przetrwać po stracie jedynego syna dziesięć lat temu. Ale w jakiś sposób użyła tej tragedii do napędzenia swojego sukcesu – przynajmniej w życiu zawodowym. Nie tylko ukończyła studia medyczne, była nawet odrobinę lepsza od Grega, ale stała się jednym z wiodących pulmonologów w stanie, jeśli nie w kraju. Jej oddanie pacjentom i zawrotna kariera powodowały, że Greg wyglądał, jakby ktoś przebrał małpę w laboratoryjny kitel.

Byłam pewna, że będę tęsknić za spotykaniem jej na co dzień, gdy Greg wreszcie mnie stąd wyrzuci niczym śmiecia.

Pracowałam jako menedżer gabinetów w Centrum Pulmonologicznym „Północny Punkt”, od kiedy Charlotte i Greg rozpoczęli lata temu wspólną prywatną praktykę. I jeszcze dziesięć dni temu kochałam swoją pracę. Jasne, nie była równie ekscytująca jak tytuł lekarza przed moim nazwiskiem. Ale mogłam pracować z mężczyzną, którego kochałam, skradać mu pocałunki w jego gabinecie i dzielić z nim lunch w pokoju socjalnym. A teraz wszystko zostało zniszczone, a jedynym pocieszeniem była wiedza, że kobieta, którą wybrał i dla której porzucił nasze małżeństwo, już więcej nie mogła skradać mu pocałunków i dzielić z nim lunchu. Charlotte zwolniła Tammy jakieś dziesięć minut po tym, gdy dowiedziała się o romansie. Do tego skłamała, mówiąc reszcie zespołu, że dziewczyna sama odeszła. Ale ja wiedziałam swoje.

Zatem tak, Charlotte nie była przyjaciółką, do której się dzwoniło, kiedy chciało się nad sobą użalać. Ale za to była taką przyjaciółką, której numer się wybierało, gdy chciało się podjąć konkretne, grube akcje bez zadawania zbędnych pytań.

Przełknęłam ciężko ślinę, a potem usiadłam na krześle naprzeciwko jej biurka.

– Dobra, jestem gotowa. Wal prosto z mostu.

Nie spałam od kilku dni, częściowo ponieważ całe moje życie zostało wywrócone do góry nogami, a częściowo ponieważ… No tak, dobra – był tylko ten jeden powód. Otwarcie tej przerażającej koperty wiązało się z tym, że miałabym o jedną rzecz mniej do obsesyjnego rozmyślania.

Jej twarz wciąż miała stoicki wyraz, gdy ogłosiła:

– Nie masz żadnej choroby wenerycznej.

W oczach zebrały mi się łzy.

– Żadnego HIV, chlamydii, rzeżączki, nic?

Zaoferowała mi nikły uśmiech.

– Nic. Jesteś całkowicie czysta.

Chryste. To było moje życie?

Seria krótkich oddechów, które wstrzymywałam, wypadła ze mnie, a ramiona zatrzęsły mi się w niemych łkaniach. Przez całe swoje życie byłam z jednym mężczyzną. Wyszłam za niego za mąż. Kochałam go. A teraz siedziałam tu i świętowałam, że nie zaraził mnie żadną chorobą weneryczną, kiedy mnie zdradzał.

– Wszystko z tobą w porządku? – zapytała Charlotte.

Potrząsnęłam głową, nie byłam w stanie złożyć żadnej odpowiedzi.

– To dobre wieści, Rito.

Poruszyłam się na swoim krzesełku.

– Wiem, ale sam fakt tego, że tu siedzę, jest idiotyczny. To nie miało się wydarzyć w moim życiu. Takie rzeczy przytrafiają się innym ludziom. – Wygładziłam swoje krótkie blond włosy.

Greg lubił, kiedy były krótkie, wymodelowane na boba ściętego pod kątem. Powtarzał, że dzięki takiej fryzurze wyglądam młodo i mądrze – idealna żona doktora, tak jakbym była dodatkiem, a nie osobą. Codziennie ćwiczyłam jogę i chodziłam na pilates, żeby być w formie, nosiłam drogie sukienki, a do tego obcasy, ponieważ zawsze komentował, jak bardzo mu się to podobało. Właśnie skończyłam trzydzieści lat, ale tygodniowo wydawałam krocie na zabiegi pielęgnacyjne, żeby utrzymać jasną cerę i twarz bez żadnych zmarszczek, tylko i wyłącznie z powodu tego, że uwielbiałam, jak jego oczy rozjaśniają się dumą, kiedy jego koledzy i współpracownicy obcinali mnie wzrokiem. Zawsze miałam świeży manicure. Paznokcie u stóp pomalowane tak, by pasowały do dłoni. Ogolone nogi. Nawilżoną skórę. Zrobiony makijaż. Biżuterię.

Ponieważ Greg taką mnie lubił.

A potem zdradził mnie z Tammy Grigs. Kobietą tak różną ode mnie, że jedyne, co miałyśmy ze sobą wspólnego, to fakt, że obie byłyśmy wyposażone w waginy. Ona miała długie brązowe włosy ciągle związane w niechlujny kok. Każdego dnia w pracy nosiła źle dopasowane ubranie medyczne i jeśli jej strój podczas spotkań po pracy mógł cokolwiek sugerować, to to, że większość jej szafy musiały stanowić poszarpane dżinsy oraz sprane T-shirty. Miała duże piersi i tyłek w podobnym rozmiarze. Była trzydziestotrzyletnią samotną matką dwójki dzieci z kilkoma niesfornymi siwymi włosami i kurzymi łapkami, które wskazywały na jej status posiadaczki potomstwa.

Jasne, była słodka. Ale nie była żadnym seksownym kociakiem. A już zdecydowanie nie typem kobiety, którą jakakolwiek żona – zazdrosna czy też nie – mogłaby się martwić, że odbije jej męża.

Nie. Zostałam pokonana przez przeciętną kobietę, która nie była nawet wcześniej wykryta przez mój radar jako potencjalna rywalka.

– Zdajesz sobie sprawę, że przespał się z Tammy Grigs, co nie? – wyszeptałam. – Pieprzoną Tammy Grigs, ze wszystkich cholernych możliwości.

Charlotte odchyliła się w swoim fotelu, złożyła dłonie, a potem położyła je na biurku pomiędzy nami.

– Przespał się – ogłosiła rzeczowo.

– Co takiego? – zapytałam piskliwie.

– Przespał się. To jedyne słowa w tym zdaniu, które się liczą. Mógłby przespać się z modelką Victoria’s Secret czy osiemdziesięcioletnią zakonnicą, ale to nie ma znaczenia. Chodzi o sam fakt, że to zrobił.

Wbiłam palec w brzeg biurka.

– Ale ja jestem lepsza niż ona. Ciężko pracowałam, żeby być żoną, jaką on chciał, żebym była. A on wybrał ją?

Potrząsnęła w niezgodzie głową i pochyliła się do przodu. Wsparła się na łokciach.

– Przestań się zamartwiać tym, czy jesteś lepsza niż Tammy, i skup się na fakcie, że jesteś lepsza niż Greg. To on przespał się z inną kobietą. To on to zrobił. I zrobił to tobie.

Klatka piersiowa mi się zapadła, jakby zdzieliła mnie pięścią.

– Nie wiem, co ja mam, do cholery, z tym począć – przyznałam.

Spojrzała na papiery i wyszeptała:

– Nie można nic z tym zrobić, Rito. Życie nie jest fair. Jest okrutne i wyrachowane, ale prawdziwe. Przyjmij to lub nie. To i tak nic nie zmieni.

Charlotte była dobra w takich rozmowach. Używała tych słów, których należało użyć. Była dosadna i szczera, co sprawdzało się w odwiecznej debacie „Czy ta sukienka pogrubia mi tyłek?”, ale nie za bardzo pasowało do tematu „Umieram wewnętrznie i spraw, proszę, żebym poczuła się lepiej”.

Splotłam dłonie i położyłam je na jej rękach na biurku, a potem oparłam o nie swoją głowę.

– Potrzebuję nowej najlepszej przyjaciółki. Takiej, co przyniesie mi babeczki i wino, a potem pomoże zbudować kukłę i spalić jego podobiznę.

Zaśmiała się delikatnie, a potem zamilkła.

Uniosłam głowę. Jej twarz ponownie była pusta.

– Co takiego? – zapytałam.

– Nie przeszłyśmy do wyników twojego testu ciążowego.

Wyprostowałam się od razu, a dreszcze zrosiły mi skórę. Przestałam brać tabletki antykoncepcyjne prawie dwa lata temu. Od razu zaszliśmy w ciążę tylko po to, żeby skończyło się to poronieniem na początku pierwszego trymestru. I ja, i Greg byliśmy zdruzgotani, ale wciąż mieliśmy nadzieję co do przyszłości. Od początku zdecydowaliśmy się nie próbować. Żadnych wykresów, spisywania mojego cyklu. Nie chciałam, żeby presja i stres stworzyły problemy w naszym związku. Chociaż w ciągu ostatniego roku nasze życie łóżkowe stało się co najmniej wymuszone.

Na początku niewiele o tym myślałam. Byliśmy oboje niezwykle zajęci. On pracował, spędzał kilka nocy w tygodniu w szpitalu ze swoimi pacjentami. Ja planowałam wiosenny festyn i walczyłam z utrudnieniami na każdym kroku. Przecież tak działo się w małżeństwach, zdarzały się wzloty i upadki. My zdecydowanie byliśmy w fazie upadku, a naszą jedyną fizyczną łącznością był okazjonalny i przymusowy szybki numerek, kiedy Greg wracał późno do domu i wczołgiwał się ze mną do łóżka.

Wtedy nie wiedziałam, że chwilę wcześniej wypełzł właśnie z łóżka kogoś innego.

Chociaż więc było to raczej bardzo mało prawdopodobne, że spłodziliśmy dziecko, nie było to także całkiem niemożliwe.

Zakryłam usta dłonią, a potem dopytałam:

– Czy ja jestem w ciąży?

– A czy chcesz być?

Żołądek mi się zacisnął. Zaczęłam bawić się perłami na szyi. Perłami, które on mi podarował.

– Nie. Znaczy… Może. Nie wiem. W tym momencie to nie do końca mam wybór.

– Wiem, że staraliście się z Gregiem przez jakiś czas.

Zaśmiałam się, chociaż dźwięk był pozbawiony radości.

– Cóż, to niewiele znaczy. Technicznie rzecz biorąc, to starał się też z Tammy. Może nie chodziło o dziecko, ale cóż… robił to samo.

– Powiem to inaczej: wiem, że ty chcesz dziecka.

– Chciałam. – Takie wyznanie paliło żywcem czubek mojego języka.

– A teraz nie chcesz?

– Znowu: w tym momencie to nie jest już zależne ode mnie. Czy ja jestem w ciąży?

– Czy zostałabyś z nim, gdybyś była? – zapytała, zbierając długie kruczoczarne włosy w kucyk, a potem wypuszczając je z powrotem na swoje ramiona.

Serce mi przyspieszyło. Wstałam z krzesła, kiedy adrenalina wybuchła w moim organizmie.

– Nie wiem. Może.

Zmarszczyła się.

– Dzieci wszystko naprawiają, co?

– Ja tego nie powiedziałam.

Zostanie razem było łatwą drogą – wymiganiem się. Nie byłam z siebie zbyt dumna, przyznając, że rozważałam wybranie tej ścieżki nawet kilka razy od czasu, kiedy po raz pierwszy przeczytałam te SMS-y. Moglibyśmy pójść na terapię par, znaleźć pierwotną przyczynę tego, dlaczego to zrobił. Udałabym, że mu wybaczam. On udawałby, że nigdy więcej tego nie zrobi. A potem, za kilka lat, gdy monotonia znów wkradłaby się w nasze małżeństwo, jedno z nas przestałoby udawać. Zapomniałabym o tym, że nie wolno mi być zgorzkniałą. On zapomniałby o tym, że jemu nie wolno spać z każdą kobietą, która rozkłada nogi. I wtedy znaleźlibyśmy się na nowo w tym samym miejscu. Tym razem jednak z jednym lub dwójką dzieci i kilkoma dodatkowymi latami z naszych krótkich żyć, które odeszłyby w niepamięć.

Pozostanie w małżeństwie, gdzie tylko jedna osoba się angażowała, nie było żadną opcją. Oddałam już zbyt wiele ze swojego życia. Nie było żadnych szans, żebym podarowała więcej.

– Skłamałam – wymamrotałam.

Poczułam, jakby w moim wnętrzu znajdowała się gumka. A narastające naciski przyszłości zaciskały ją we mnie coraz mocniej i mocniej z każdym stuknięciem wskazówki sekundnika.

Wygięła brew, wiedziała.

– Nie zostałabyś więc z nim?

– Nie. Ale nie tu skłamałam. – Przygryzłam usta. – Prawda jest taka, że ja nigdy nie chciałam dziecka. – Uniosłam na nią wzrok. – Chciałam rodziny, Charlotte. Wiesz, że Jon i ja nie mieliśmy za wiele, kiedy dorastaliśmy. Nasi rodzice… Cóż, byli po prostu do bani. Przysięgłam sobie, że wydostanę się z takiego życia. Chciałam mieć męża, dom, psa, drewniany płotek, dwa i pół dziecka. Chciałam pełen pakiet. – Wytarłam niewidzialne łzy spod moich oczu. – Ale Greg nie jest takim mężem. A ja będę zmuszona sprzedać nasz dom, ponieważ nie stać mnie na utrzymanie go samej. I bądźmy szczere, nawet jakbym znalazła kolejnego faceta, to nie chcę być kobietą, co ma dwa i pół dziecka z dwoma i pół różnymi facetami. – Posłałam jej niepewny uśmiech. – Tak serio, to nawet nie jestem pewna, czy ja lubię psy. Niektóre z nich…

– Nie jesteś w ciąży – wyrzuciła z siebie.

– Matko! – zakrzyknęłam, zrywając się na równe nogi, kiedy najcudowniejsza i niewypowiedziana ulga zalała moje żyły.

– Nie jesteś w ciąży – powtórzyła.

– To dlaczego, do cholery, zachowujesz się, jakbym była!

Wstała ze swojego fotela, a potem obeszła biurko.

– Ponieważ bałam się, że poleciałabyś z powrotem do Grega. Miałam przygotowaną na tę okoliczność przemowę i w ogóle. Zorientowałam się nawet, ile kosztują bilety lotnicze i prywatna cabana na Barbados, żeby wywieźć cię z dala od niego do czasu, aż nie spojrzysz na to wszystko trzeźwym okiem.

Zamrugałam, wpatrzona w nią. Emocjonalnie byłam jeszcze bardziej roztrzęsiona, niż zanim weszłam do jej gabinetu.

Nie miałam choroby wenerycznej.

I nie byłam w ciąży.

Dosłownie nic nie wiązało mnie z mężczyzną, któremu siedem lat temu poświęciłam swoje życie.

Powinnam czuć ulgę. Dokładnie tego chciałam, kiedy poprosiłam ją o odczytanie wyników badań.

A jednak było to najpustsze uczucie mojego życia.

Przełknęłam głośno ślinę.

– Po pierwsze, zwalniam cię z posady mojej najlepszej przyjaciółki za samo sprawienie, że uwierzyłam w bycie w ciąży.

Jej usta wykrzywiły się w niewielkim uśmiechu.

Kiedy zbliżyłam się do niej, moje obcasy zastukały o podłogę. Przyciągnęłam ją i przytuliłam do siebie, wyszeptując przy tym:

– Ale oficjalnie zatrudniam cię ponownie, bo doceniam, że rozważałaś posłanie mnie na Barbados, aby trzymać mnie z dala od nic niewartego, gównianego i niedługo już byłego męża.

Oddała mi uścisk tylko przez kilka sekund, a potem się odsunęła. Przytulanie nie było jej ulubioną czynnością. Za to ja je uwielbiałam, więc tolerowała to, ale w niewielkich dozach.

– Jesteś pewna, że nie potrzebujesz się gdzieś zatrzymać? – zapytała, wracając za biurko.

– Nie. Nie próbował nawet wrócić do domu. Jest taka możliwość, ale tylko możliwość, że zaprogramowałam nasz adres w jego GPS-ie jako lokalizację pod nazwą „Wykastruję cię”.

Charlotte zachichotała.

– Dobrze, ale jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– W szpitalu przy pacjentach? – droczyłam się.

– Najprawdopodobniej.

Przeniosłam uwagę na drzwi do jej gabinetu. Wchodziłam i wychodziłam przez nie niezliczoną ilość razy, ale teraz wydawały mi się portalem do innego wszechświata. Oddzielającym przeszłość od przyszłości.

Greg był tam, na zewnątrz, żył dalej swoim życiem.

Teraz był czas na mnie.

To był mój moment.

Na ruszenie.

Na odpuszczenie pewnych rzeczy.

Na rozpoczęcie od nowa.

Ale kiedy wpatrywałam się w te drzwi, wydawało mi się to niemożliwe.

Charlotte podążyła za moim spojrzeniem.

– Małymi kroczkami, Rito.

Pokiwałam w zamyśleniu głową, zastanawiając się, ile tych kroczków będzie potrzebnych, żebym przestała cierpieć.

Ile ich będzie, aż on stanie się odległym wspomnieniem?

Ile, aż poczuję się znowu jak ja sama? Nie Rita, idealna żoneczka Grega Laughlina, ale Rita Hartley, dziewczyna, co ma więcej marzeń, niż jest gwiazd na niebie.

Może i miało mi to zająć całe życie, ale ta kobieta gdzieś tam była, po drugiej stronie drzwi, i niech mnie piekło pochłonie, ale miałam zamiar ją odnaleźć.

Ściągnęłam w tył ramiona, wyprostowałam się, a potem zrobiłam pierwszy krok w kierunku reszty mojego życia.

1 Porterhouse – stek z wołowiny wycięty z krótkiego schabu, a w dosłownym tłumaczeniu z języka angielskiego – dom Portera (przyp. tłum.).