Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
79 osób interesuje się tą książką
„Nie byłem bohaterem, ani potworem. Byłem tylko dzieckiem…”
Pokerzysta
Cienie z przeszłości zawsze pozostawały dla niego udręką. Nigdy nie wierzył w przypadki i teraz też nie zamierzał.
Duch
Pragnął jedynie cofnąć czas i zacząć od nowa. Wiedział, że przestał być łowcą. Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że jest tchórzem.
Ella
Nie mogła nikogo wydać – wiedziała, że złamałaby w ten sposób coś trwalszego niż prawo. Czuła się bezbronna, osaczona, a jednak musiała wierzyć, że dzięki słuchaniu własnego serca, znajdzie drogę do wolności i szczęścia.
Może od zawsze była przeklęta?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 721
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Julia Kubicka
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Suchańska
Korekta: Aleksandra Krasińska, Emilia Ziarnik, Wiktoria Garczewska
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-482-0 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Ostrzeżenie
Playlista
Prolog - bohaterowie umierają w samotności
I. Krupier rozdaje los
Rozdział Pierwszy - chcę, żebyś ukradła show
Rozdział Drugi - jesteś kłamstwem, którym sam się karmisz
II. Pierwsze trupy na stole
Rozdział Trzeci - zapamiętaj wszystko, za co byśmy umarli
Rozdział Czwarty - ja przeciwko diabłu
Rozdział Piąty - labirynt z luster, domek z kart
Rozdział Szósty - uczestniczysz w chorym i pokręconym romansie
Rozdział Siódmy - nie nienawidźcie mojego przyjaciela
Rozdział Ósmy - Bóg wie, że próbowałem
Rozdział Dziewiąty - widziałem dzisiaj diabła i wyglądał zupełnie jak ja
Rozdział Dziesiąty - grasz w głupie gry, wygrywasz głupie nagrody
Rozdział Jedenasty - mój angielski romans
Rozdział Dwunasty - nie wydasz z siebie dźwięku, gdy będziesz sześć stóp pod ziemią
III. Podbicie stawki
Rozdział Trzynasty - Dani California
Rozdział Czternasty - błagam na kolanach, niech przepowiednia się odmieni
Rozdział Piętnasty - jestem wojownikiem śniącym o utraconej miłości
Rozdział Szesnasty - zostałam zepsuta
Rozdział Siedemnasty - witajcie na moim pogrzebie
Rozdział Osiemnasty - może ja też jestem złoczyńcą
IV. Ostatni blef
Rozdział Dziewiętnasty - boję się, że nie będziesz na mnie czekał po drugiej stronie
Rozdział Dwudziesty - a może to mnie należy winić?
Rozdział Dwudziesty Pierwszy - to, czego potrzebuję, jest ostatnim, czego pragnę
Rozdział Dwudziesty Drugi - mój ukochany Duch i ja
Rozdział Dwudziesty Trzeci - zostałem wcześniej skrzywdzony już dziesięć razy
Rozdział Dwudziesty Czwarty - może tak naprawdę jesteśmy sobie przeznaczone
Rozdział Dwudziesty Piąty - nie przestawaj jeść mojego serca
Rozdział Dwudziesty Szósty - twój syn był bezlitosnym skurwielem
Rozdział Dwudziesty Siódmy - nie chcesz poznać prawdy
Rozdział Dwudziesty Ósmy - wydajesz się taki znajomy, ale nie mogę przypomnieć sobie twojego imienia
Rozdział Dwudziesty Dziewiąty - zrobiłam z ciebie czarny charakter
Rozdział Trzydziesty - liczę wszystkich dupków w pokoju, z pewnością nie jestem sam
Rozdział Trzydziesty Pierwszy - ludzie tu znikają
Rozdział Trzydziesty Drugi - w najciemniejszej części raju
Rozdział Trzydziesty Trzeci - będę z tobą od zmierzchu do świtu
V. Gra o wszystko
Rozdział Trzydziesty Czwarty - odnajdę cię i przywrócę do życia
Rozdział Trzydziesty Piąty - próbuję ukryć cały ból w środku
Rozdział Trzydziesty Szósty - kiedy coś nie idzie po twojej myśli, potrzebujesz mnie, by to naprawić
Rozdział Trzydziesty Siódmy - dwa groby, jedna broń
Rozdział Trzydziesty Ósmy - Bóg cię kocha, ale nie na tyle, by cię ocalić
Rozdział Trzydziesty Dziewiąty - truskawki i papierosy już zawsze będą smakować jak ty
Rozdział Czterdziesty - wszystko, czego chciałem, to ty
Rozdział Czterdziesty Pierwszy - loml
Rozdział Czterdziesty Drugi - jedyne, co widzę, to czerwone światła
Rozdział Czterdziesty Trzeci - o północy następna runda
Rozdział Czterdziesty Czwarty - nie wytrzymałbyś godziny tam, gdzie się wychowałem
Rozdział Czterdziesty Piąty - złam moje złamane serce
Rozdział Czterdziesty Szósty - nie mam wstydu
Rozdział Czterdziesty Siódmy - jeśli kochałaś mnie wtedy, to dlaczego teraz czuję się dla ciebie obcy?
Rozdział Czterdziesty Ósmy - zakładam koronę błazna
Rozdział Czterdziesty Dziewiąty - jesteś ideałem i moim największym żalem
Rozdział Pięćdziesiąty - wsadzę ci kulkę w czaszkę
Rozdział Pięćdziesiąty Pierwszy - byłem celem, teraz jestem amunicją
VI. Złoto w puli
Rozdział Pięćdziesiąty Drugi - reputacja mnie wyprzedza
Rozdział Pięćdziesiąty Trzeci - zaraz wybuchnę
Rozdział Pięćdziesiąty Czwarty - moje serce jest twoje na zawsze
Rozdział Pięćdziesiąty Piąty - nie chcę z wami walczyć
VII. Śmierć odsłania karty
Rozdział Pięćdziesiąty Szósty - oboje jesteśmy grzesznikami
Rozdział Pięćdziesiąty Siódmy - jestem na etapie, którego boję się najbardziej
Rozdział Pięćdziesiąty Ósmy - tak po prostu powinno być
Rozdział Pięćdziesiąty Dziewiąty - jesteśmy tylko elementami układanki
Rozdział Sześćdziesiąty - Wiedeń na ciebie czeka
Rozdział Sześćdziesiąty Pierwszy - wyraźnie mogę poczuć, że nadchodzi ciemność
Rozdział Sześćdziesiąty Drugi - mam twoją biblię i twoją broń
Rozdział Sześćdziesiąty Trzeci - w Krainie Czarów
Rozdział Sześćdziesiąty Czwarty - próbowałem…
Rozdział Sześćdziesiąty Piąty - trzymam twoją dłoń, by nie stała się zimniejsza
Rozdział Sześćdziesiąty Szósty - proszę, pozwól mi odejść
Epilog - wszystko ma znaczenie
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Dla tych, którzy nadal trzymają karty, mimo że gra dobiegła końca.
Chciałabym odpowiedzialnie podzielić się z Wami treścią Z opium i jadu, dlatego ostrzegam, że w książce występują narkotyki, alkohol, przemoc fizyczna i psychiczna, brutalne morderstwa, handel żywym towarem, problemy z agresją, myśli autodestrukcyjne, toksyczne wzorce związków, a także poważne naruszenia prawa oraz zasad moralnych.
Narracja może sugerować romantyczny charakter zachowań przemocowych, wynikających z nierównych szans w relacji ze względu na różnicę wieku bohaterów, ich pozycję życiową, a także wystąpienie syndromu sztokholmskiego.
W książce pojawiają się nawiązania do religii i wiary, które mogą zostać uznane za obraźliwe.
Narracja pierwszoosobowa pozwoliła mi na opowiedzenie tej historii ustami bohaterów, którzy postępują irracjonalnie oraz nieodpowiednio, ponieważ posiadają określony zestaw cech i doświadczeń. Nie pochwalam ani nie gloryfikuję ich przemyśleń i zachowań. Opisywane w książce związki nie są zdrowe i opierają się przede wszystkim na desperackich próbach przetrwania oraz zapewnienia sobie choćby chwilowego poczucia bezpieczeństwa.
Proszę, pamiętajcie, że jedną z najistotniejszych cech książki stanowi to, iż często wpuszcza nas do głowy bohatera. W ten sposób o wiele łatwiej mu zaufać. Umysły niektórych ludzi są jednak mrocznymi i trudno dostępnymi miejscami, dlatego do każdego zdania, które znajduje się w Z opium i jadu, podejdźcie z tą koncepcją:
Zawsze myślcie za siebie.
Książka została napisana w celach rozrywkowych, nie edukacyjnych. Sposób funkcjonowania poszczególnych instytucji może różnić się od tego, jak działają one w rzeczywistości. Powieść oparto na podstawowym researchu. Decydując się na przeczytanie jej, akceptujesz świat przedstawiony dzieła w taki sposób, w jaki został opisany.
W treści mogą znajdować się spoilery do trylogii „Tak powstają złoczyńcy”.
Ostrzeżenie nie jest zachętą do sięgnięcia po książkę przez osoby niepełnoletnie lub wrażliwe na wyżej wymienione kwestie.
Euphoria, Bolshiee – Be a Hero
SHAUN, Jeff Satur – Steal the Show
NOTHING MORE– Go to War
The Relentless – Me Against the Devil
NOTHING MORE– Let’em Burn
My Darkest Days – Sick and Twisted Affair
Michael Clifford feat. Waterparks – give me a break!
Lana Del Rey – God Knows I Tried
Five Finger Death Punch – Wrong Side of Heaven
Taylor Swift – Miss Americana & The Heartbreak Prince
5 Seconds of Summer – English Love Affair
Self Deception – Smoke You Out
Red Hot Chili Peppers – Dani California
Taylor Swift – The Prophecy
Beast in Black – Ghost in the Rain
Halsey – Lilith
Dope – My Funeral
Halflives – Villain
Lana Del Rey – Dark Paradise
Line So Thin – Done with Everything
Asking Alexandria – Alone in a Room
Taylor Swift – How Did It End?
YUNGBLUD– The freak show
Charli xcx feat. Lorde – Girl, so confusing
Damiano David – Zombie Lady
Melanie Martinez – The Principal
Conan Gray – Winner
Luke Hemmings – Repeat
Chappell Roan – The Subway
Volbeat – Still Counting
Halsey – People Disappear Here
Taylor Swift – Don’t Blame Me
ZAYN feat. Sia – Dusk Till Dawn
Hurts – The Rope
All the Rest – Kitchen Floor
Tate McRae – you broke me first
Taylor Swift – So Long, London
Ethel Cain – Sun Bleached Flies
Troye Sivan – Strawberries & Cigarettes
Paramore – All I Wanted
Taylor Swift – loml
Stray Kids feat. Bang Chan, Hyunjin – Red Lights
Black Stone Cherry – Me and Mary Jane
Taylor Swift – Who’s Afraid of Little Old Me?
Winona Oak – Break My Broken Heart
5 Seconds of Summer – No Shame
Bleeding Verse – If You Loved Me Then
MARINA– Hermit the Frog
Gracie Abrams – I Told You Things
Røry – ANTI-REPRESSANT
Three Days Grace – I am the Weapon
Taylor Swift, Ed Sheeran, Future – End Game
The Score – In My Bones
Sabrina Carpenter – Paris
Confetti – Ghost
Ari Abdul – Worship
Nothing But Thieves – Phobia
Hurts – Magnificent
MARINA– Highly Emotional People
Billy Joel – Vienna
Hurts – Help
Lana Del Rey – Cruel World
Taylor Swift – Wonderland
girl in red – Rue
ORKID– Hands
Royal & The Serpent – Wasteland (from the series Arcane League of Legends)
AURORA, Pomme – Everything Matters
Nowy Jork, 2010
DZIECIAK Z BRONKSU
W korytarzu cuchnęło wilgocią oraz czymś gorzkim, jakby przypalonym tłuszczem. Światło jarzeniówek brzęczało, migając od czasu do czasu.
Wcisnąłem głowę w ramiona i przyspieszyłem kroku. Każdy szmer – skrzypnięcie parkietu, skrobnięcie czegoś pod drzwiami – sprawiał, że barki napinały mi się jak postronki. Chciałem już tylko dotrzeć do pokoju i zniknąć pod kocem. Chociaż tam także rzadko bywało spokojnie.
Dom dziecka przypominał stary, zmęczony organizm. Ściany były obdrapane, a w powietrzu zawsze coś wisiało: napięcie, zapach potu, kurz, niewypowiedziane słowa… Sufity były niskie, a farba łuszczyła się z nich jak wysuszona skóra. Czasem czułem, jakby każdy przedmiot w tym miejscu miał oczy. Wszystko patrzyło… I wszystko wiedziało.
Zrzuciłem plecak na krzesło, po czym ciężko opadłem na łóżko. Od zmęczenia, hałasu i nadmiaru myśli kręciło mi się w głowie. Tego dnia napisałem dwie klasówki z matmy (swoją i Luca). Obie zdałem na sto procent, przez co nauczycielka zorientowała się, że Moreau ściągał. Wylądowaliśmy w kozie. Matematyczka powtarzała, że jestem zdolny, ale nieuczciwy i powinienem skupić się na nauce, a nie bujać w obłokach. Nie to robiłem, gdy odpływałem w swoje myśli. Po prostu co chwilę lądowałem w innym miejscu: raz w równaniach, potem w starych dokumentach, a później w twarzy matki, którą znałem jedynie z niewyraźnego wspomnienia.
Zamknąłem oczy. Policzyłem do siedmiu, dwunastu, dwudziestu dziewięciu… Czasem to pomagało. Częściej nie.
Z letargu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Było krótkie i niepewne, zatem spodziewałem się, że zastanę w drzwiach dziewięcioletnią Doris. Miała wiecznie podrapane kolana i zbyt czujny wzrok jak na kogoś w jej wieku. Dziewczynka stanęła w progu. Wydała mi się bledsza niż zawsze.
– Marcus… – Jej głos podejrzanie zadrżał. – On był w łazience dla dziewczyn. – Gdy usłyszałem te słowa, krew odpłynęła mi z twarzy. – Patrzył na nas. Na mnie i Annie…
Wyczerpanie ustąpiło palącej złości. Uniosłem dłoń, lecz nie wiedziałem, czy mogę ją objąć. Dziewczynka odebrała mój gest jak zaproszenie, tak że wpadła w moje ramiona.
– Chciał mnie dorwać, na szczęście uciekłam i nic mi nie zrobił, ale Annie płakała – szepnęła.
Cisza po tych słowach była cięższa niż wszystko, co dźwigałem tego dnia na plecach.
Znałem to spojrzenie Doris. Wiedziałem też, że chodziło jej o Justina Freemana.
Justin zbudował sobie królestwo, albo raczej mafię, na tym zgniłym, przebrzydłym pobojowisku, gdzie trafili ci, których nikt nie chciał. Miał mięśnie, których nie bał się użyć, i wzrok, który wbijał się w człowieka niczym szkło. Unikałem tego kretyna bardziej niż zajęć dodatkowych z angielskiego. Chłopak był ode mnie starszy, większy oraz znacznie straszniejszy. Wiedziałem, że jeżeli zrobię jeden niepożądany ruch, Freeman znajdzie sposób, żeby mnie dopaść. Ale teraz przegiął. Chodziło o coś więcej niż ukradziony lunch albo bójka na boisku.
– Zamknijcie się z Annie w pokoju – poleciłem. – Nie otwierajcie nikomu. Zaraz przyjdę.
Dziewczynka skinęła głową i zniknęła w ciemnym korytarzu.
Zostałem sam z mocno bijącym sercem. Moje nogi były jak z waty. Wiedziałem, że powinienem iść do wychowawcy, zgłosić to i zająć się sobą. Ale miałem również pojęcie, jak wyglądała tu „interwencja”. Kilka ostrych słów, przeniesienie Justina do innego pokoju lub wsadzenie go na zmywak, nie rozwiązałyby problemu. A potem… potem ten fiut by się zemścił. Cicho. Nieuchwytnie. Ale boleśnie. Zawsze.
Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Złość paliła moje żyły do tego stopnia, że miałem ochotę dosłownie rozerwać chłopaka na części pierwsze.
Wstałem. Wsunąłem buty. W powietrzu coś się zmieniło, jakby dom wstrzymał oddech.
Może czekał, co zrobię? A może to nie był dom, tylko sam przestałem oddychać?
Nie potrafiłem założyć, jak to się skończy, aczkolwiek wiedziałem jedno: jeśli teraz nie zrobię nic i zostawię dziewczyny same z tym problemem, nigdy sobie nie wybaczę.
Przemknąłem wzrokiem po biurku. Moją uwagę przykuły cyrkiel oraz maseczka chirurgiczna, którą musiałem nosić w zeszłym tygodniu, bo okazało się, że nie byłem zaszczepiony i przyczepiło się do mnie jakieś grypopodobne cholerstwo. Nie dbając o fakt, że już wyzdrowiałem, włożyłem okrycie na usta oraz nos. Złapałem ostry przybór matematyczny, po czym wyszedłem z pokoju.
Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie, a w tej ciszy coś we mnie dojrzało.
W łazience na piętrze panowały ciemność i chłód. Rury piszczały gdzieś w ścianach. Kran na umywalce kapał raz po raz, jak gdyby odliczał sekundy. Siedziałem skulony na desce klozetowej w kabinie. Przysunąłem nogi do brody, a zimny, ostry cyrkiel wbiłem między palce. Kabina okazała się ciasna, cuchnęło w niej chlorem i starą pleśnią, niemniej jednak to było jedyne miejsce, gdzie mogłem się schować.
Mój osobisty punkt obserwacyjny…
Czekałem. Serce tłukło mi się jak ptak w klatce. Miałem w głowie tylko jeden obraz: bladą twarz Doris i jej trzęsące się ręce.
Kiedy usłyszałem kroki, poczułem, jak moje ciało się napina. Justin wszedł do łazienki pewnym, ciężkim, zamaszystym krokiem. Zapewne przejrzał się w lustrze, splunął do umywalki, upewnił się, że nikt go nie śledził, a następnie wyciągnął papierosy z kieszeni. Przychodził tu zawsze o tej samej porze. Nakryłem go kiedyś, gdy nie mogłem spać i wymknąłem się na spacer, a potem, około trzeciej, chciałem wziąć prysznic.
Nie ma odwrotu…
Wyskoczyłem z kabiny, zanim zdążyłem się rozmyślić. Cyrkiel przeciął powietrze jak sztylet. Ostrze wbiło się tuż pod obojczykiem Justina – nie głęboko, lecz dość, by tamten zawył z bólu i się cofnął.
– Co do chuja?! – ryknął, chwytając się za ramię. – Breland?!
Nic nie odpowiedziałem. Zobaczyłem swoje odbicie w lustrze. Miałem zamaskowaną połowę twarzy, a w moich oczach odbijała się czysta wściekłość. Nie było miejsca na zbędne tłumaczenia. Freeman rzucił się na mnie z furią i siłą, jaką mógł mieć jedynie ktoś, kto przez lata tłumił przemoc w zaciśniętych pięściach. Uderzył mnie w brzuch, a następnie rzucił mną o ścianę. Łazienka zadrżała od naszej szarpaniny.
Byłem mniejszy, słabszy, lecz wewnątrz mnie coś pękło. Jakby wszystkie razy, kiedy milczałem, dusiłem się ze strachu i wstydu, teraz przenikały moją skórę. Zacząłem bić chłopaka na oślep: łokciem, głową; gryźć i drapać. Nie myślałem. Instynkt przejął nade mną kontrolę.
Justin złapał mnie za bluzę i próbował rzucić na kafelki, ale w ostatniej chwili się obróciłem. Wykorzystałem rozpęd i siłę starszego dzieciaka, oparłem nogę o ścianę, po czym naparłem na niego ciałem. Pchnąłem Justina z całych sił, aż uderzył plecami o szybę.
– Nie powinieneś był… – wycedziłem przez zaciśnięte zęby – …jej dotykać!
Szarpnąłem go i z furią, o którą nie podejrzewałbym samego siebie, popchnąłem starszego przeciwnika jeszcze raz, aż szyba zaczęła pękać.
Zatrzymałem się na sekundę. Odzyskałem świadomość na tyle, by wiedzieć, że to, co zrobię za chwilę, przekroczy granicę i zmieni mnie nie do poznania. A później zignorowałem wszelkie ostrzeżenia, jakie podsyłało mi sumienie. Popchnąłem Freemana po raz trzeci.
Celowo.
Mocno.
Szyba roztrzaskała się jak lód.
Justin wypadł przez okno.
Dźwięk jego ciała uderzającego o beton był krótki, głuchy i ostateczny. Szkło rozdarło mi ramię oraz skórę na klatce piersiowej. Czułem, że spływa po mnie krew. Okazała się ciepła i lepka, ale jeszcze nie odczuwałem bólu. Patrzyłem przez roztrzaskaną ramę. Justin leżał na dole w nienaturalnej pozycji, z ręką wygiętą pod dziwnym kątem oraz głową odwróconą w bok. Nie ruszał się.
Krótka cisza po tym wszystkim była jak pustka w środku głowy. Z oddali podniósł się wrzask. Ktoś krzyknął. Ktoś inny zaczął biec po schodach. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, bełkot wychowawczyni…
Złapałem za kaptur bluzy, naciągnąłem go na czoło i z trudem przeszedłem przez ramę. Ramię bolało mnie teraz tak, że aż kręciło mi się w głowie. Stanąłem na wąskim parapecie. Ponownie spojrzałem w dół. Na zwłoki…
Zeskoczyłem na daszek przy pralni. Później zsunąłem się niżej, na ziemię, przeskoczyłem przez niski mur i wbiegłem w cień. Za sobą zostawiłem światło, krzyki oraz odgłos syreny w oddali.
Ktoś zawiadomił policję.
Deszcz padał pod kątem, jakby wiatr podzielał moją wściekłość. Szedłem chodnikiem z opuszczoną głową i ramieniem przyciśniętym do ciała. Krew przesiąkła przez materiał bluzy, tworząc ciemną plamę, która z każdą minutą stawała się coraz większa i cięższa. Ból pulsował mi w boku, ale nie zwracałem na to uwagi. Musiałem pozostać w ruchu.
Nowy Jork nocą wyglądał inaczej niż w telewizji. Nie błyszczał, nie tętnił życiem. Wydawał się brudny, obojętny oraz zimny. Pół miasta spało, drugie pół włóczyło się w mroku, przemykając pod ścianami. Nikt nie pytał o krew ani czemu jestem sam o tej porze. A jednak czułem, jakby każde spojrzenie paliło moją skórę.
Zszedłem do metra przy sto dwudziestej piątej ulicy. Schody cuchnęły moczem i wódką. Ktoś krzyczał coś niezrozumiałego po drugiej stronie peronu.
Wcisnąłem się w kąt przy automacie biletowym i zsunąłem na ziemię. Oddychałem płytko, żeby nie drażnić rany. Na palcach miałem jeszcze ciepłą krew.
Z tunelu dobiegł ryk nadjeżdżającego pociągu. Podniosłem się z bólem i wtoczyłem do wagonu. Usiadłem w kącie, jak najdalej od ludzi. Przedział okazał się prawie pusty. Jedynie jakiś staruszek drzemał pod płaszczem i dwójka nastolatków słuchała muzyki bez słuchawek, udając, że inni ludzie nie istnieją.
Koła zgrzytnęły o szyny, gdy metro ruszyło. Ten dźwięk był dla mnie zarówno kojący, jak i przerażający. Każda nowa stacja wbijała mi szpilki w serce. Spoglądałem przez ramię, by kontrolować sytuację. Nie miałem pojęcia, jak szybko policja zacznie mnie szukać, ale nie zdziwiłbym się, gdybym już był ścigany.
Oczami wyobraźni odtwarzałem moment, w którym Justin wypadał z okna. Nie, on nie wypadł. Ja go wypchnąłem. To przeze mnie jego czaszka się roztrzaskała, a ciało wygięło w nienaturalnej pozycji.
Otarłem twarz rękawem, ale on też był mokry od krwi i deszczu.
Na pięćdziesiątej dziewiątej ulicy wsiadło dwóch bezdomnych. Jeden widocznie wyczuł krew albo moją słabość. Zaczął się zbliżać. Cofnąłbym się, lecz nie bardzo miałem jak. Uderzyła mnie fala smrodu: pot, mocz, stare wino…
– Ej, gówniarzu – warknął mężczyzna. – Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?
Nie czekałem. Zerwałem się na nogi, zignorowałem ból i przeskoczyłem między wagonami. Drzwi zatrzasnęły się za mną z trzaskiem. Tętno waliło mi w skroniach. Drugi wagon pozostawał pusty.
Wreszcie…
Osunąłem się na siedzenie i zacisnąłem powieki. Zacząłem szeptem liczyć pierwiastki. To jedna z tych rzeczy, które mi pomagały, kiedy musiałem się skupić: √4, √9, √16, √25…
Teraz matma mnie nie ocaliła. Podświadomie, gdy próbowałem zasnąć, mnożyłem połamane kości w ciele Freemana. Litry straconej krwi. Wiosny, które mu odebrałem…
Wysiadłem na Times Square, bo miałem wrażenie, że nie wytrzymam dłużej w samotności. Wbiłem się w tłum, który nawet nocą nie całkiem zamierał. Przez moment, w światłach i hałasie, znowu byłem nikim. Jednym z wielu. Jednym z tych, którzy nie śpią, bo nie mają gdzie.
Podszedłem do automatu z napojami, ale nie miałem drobnych. Oparłem się o ścianę i zsunąłem na chodnik. Nie płakałem, ale drżałem z bólu, strachu i niemocy.
– Przestań… – syknąłem sam do siebie i pociągnąłem za włosy. – Uspokój się… – Zacisnąłem powieki, a następnie bezmyślnie zacząłem uderzać się pięścią w głowę. – Jesteś, kurwa, niezniszczalny, więc się tak zachowuj…
Nieustannie miałem przed oczami trupa, rozbite okno i dom, który nigdy nie był mój. Musiałem zniknąć i dobrze się ukryć. Poszedłbym do Luca, gdyby nie fakt, że nie chciałem go w to mieszać. Jeśli wiedziałby, co zrobiłem, spróbowałby mi pomóc, a przez to w końcu poniósłby konsekwencje moich wyborów. Nie mogłem do tego dopuścić.
Skroń rozbolała mnie od rytmicznych uderzeń. Przestałem się bić i zsunąłem kaptur niżej na oczy.
Podniosłem się na chwiejne nogi. Przeszedłem na drugą stronę ulicy, w kierunku kolejnej stacji metra. Uznałem, że będę jeździł po mieście, aż wreszcie się wykrwawię i umrę.
Midwood spało. Noc była cicha, ale metro, które wyrzuciło mnie na powierzchnię, ciągle brzęczało w uszach. Chwiejnym krokiem przeszedłem przez opustoszały peron, a potem podziemny korytarz. Wyszedłem na zewnątrz, prosto w parne powietrze Brooklynu.
Ulica pozostawała ciemna, sklepy zamknięte, podczas gdy światła gasły jedno po drugim. I wtedy, z drugiej strony ulicy, pojawił się kolejny pijany bezdomny. Gadał coś pod nosem z plastikową torbą w ręce i wzrokiem wbitym we mnie.
– Ej! – krzyknął. – Stój!
Przyspieszyłem kroku. Biegłbym, gdybym nie stracił tak dużo krwi. Moje ramię płonęło bólem, posoka na ciele i ubraniu zmieniała się w lepką skorupę, ale strach okazał się silniejszy. Złapałem się płotu z drutu przy jakimś zapomnianym zaułku. Zawisłem nogami na ogrodzeniu tylko na chwilę, zanim resztką sił się przetoczyłem i spadłem na twardy beton po drugiej stronie.
Bezdomny dobiegł do ogrodzenia i chwycił siatkę brudnymi palcami.
– Wracaj tu, szczurze! – wrzasnął.
Sięgnąłem po mokry, ciężki kamień i rzuciłem nim w faceta. O dziwo trafiłem. Bełkot ucichł. Mężczyzna cofnął się z okrzykiem, a później, przeklinając, zniknął w ciemności.
Osunąłem się na ziemię z ciężkim oddechem. Serce waliło mi tak mocno, że czułem to w skroniach, a moje nogi przeraźliwie drżały.
Rozejrzałem się dookoła.
Znajdowałem się pomiędzy dwoma ceglastymi budynkami, pełnymi rur, kabli i wilgotnych zapachów. Ściany zdawały się mnie przygniatać. W kącie sterczały kontenery na śmieci, z których sączył się odór rozkładu i piwa. To musiało być śmietnisko jakiegoś obskurnego baru.
Podszedłem do kontenerów, oparłem się o jeden z nich, po czym… zwymiotowałem żółcią i krwią. Świat zawirował. Gdy próbowałem się odsunąć, moje nogi się ugięły. Upadłem na beton między śmietnikami. Ramię pulsowało, w kącikach ust miałem resztki krwi, a wzrok się rozmył.
To koniec…
Zamknąłem oczy. Niestety nie odpłynąłem od razu. Usłyszałem bowiem szum. Ciężkie, metalowe drzwi otworzyły się z hukiem. Uniosłem tylko jedną powiekę.
Światło chłodni przecięło ciemność. Ze środka najpierw wyszła kobieta. Miała ciemne, eleganckie ubranie, kontrastujące z cuchnącym otoczeniem.
Czarne spodnie, biała koszula, złoty zegarek na nadgarstku… Jakaś nadziana pizda, która albo się zgubiła, albo nielegalnie wzbogaciła…
Szła pewnie, paląc papierosa, jak ktoś, kto nad wszystkim panuje. Za nią pojawił się mężczyzna. Jego kark był szeroki jak lodówka, a srebrna klamra pistoletu błyszczała pod rozpiętą kurtką. Para rozmawiała półgłosem, lecz nie do końca wyłapałem o czym. Dźwięki zlewały się w jeden, podobnie jak woda w rurach.
I wtedy bogaczka przystanęła. Chyba mnie zobaczyła, ale nie miałem siły się ratować.
– Cholera, Carleen, słuchaj, kiedy do ciebie mówię! – zagrzmiał facet.
– Zamknij się, Keith – uciszyła go. – Co to jest?
Wzrok uzbrojonego kolesia wylądował na mnie.
– Jakaś przybłęda – mruknął, sięgając po broń. – Pewnie ćpun… Wróć do środka, załatwię temat, i tak jutro wywożą śmieci…
Błagam, zastrzel mnie!
– Nie. – Głos Carleen był zimny i twardy. – To dziecko… On krwawi.
– Tym lepiej, szybciej padnie.
No właśnie, dawaj, Keith, pociągnij za spust…!
– Schowaj gnata i wyhoduj sumienie – upierała się kobieta. – Zawołaj Francescę, temu chłopcu trzeba pomóc.
– A co potem? Adoptujesz go? – fukał dalej bandzior. – Masz za miękkie serce do tej roboty, wiesz?
– Nie chcesz testować mojej cierpliwości – zapewniła. – Fran go poskłada, a później podrzuci do Central Parku, na izbę przyjęć albo… z powrotem tutaj.
– Nie pod mój bar! – oburzył się Keith. – Jeśli to rzeczywiście jakiś uzależnieniec, lepiej, żeby nie zwęszył naszego towaru.
Zamilkli. Próbowałem coś powiedzieć, ale miałem język jak z waty. Obraz jeszcze bardziej rozmył się przed moimi oczami. Jedyne, co widziałem wyraźnie, to jej dostojną, ostrą sylwetkę na tle otwartych drzwi chłodni.
I wtedy odpłynąłem. Cicho, bez walki. Jakbym wreszcie mógł przestać uciekać, choć wiedziałem, że to dopiero początek.
Nie byłem bohaterem ani potworem. Byłem tylko dzieckiem, które potrzebowało ratunku.
Nowy Jork, obecnie
DUCH
Metal skrzypiał mi pod łokciem, kiedy przesunąłem się nieco w głąb szybu wentylacyjnego. Blacha była zimna, cienka, a cała konstrukcja wyglądała, jakby miała się zaraz rozpaść pod moim ciężarem. Ale nie pierwszy raz siedziałem w takim miejscu i nie pierwszy raz śledziłem kogoś, kto z założenia nie powinien być obserwowany.
Szum klimatyzatora skutecznie maskował mój cichy oddech. Przesuwałem się powoli między kratkami wentylacyjnymi nad sąsiednimi pokojami, jak upiór przenikający między równoległymi światami.
Poniżej toczyły się dwa przesłuchania. W pokoju po lewej stronie siedział Breland – jak zwykle nonszalancki. Opierał się o krzesło z miną człowieka, który przyszedł nie na przesłuchanie, ale rozdanie kart w kasynie.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak źle to wygląda? – warknął detektyw Richard Brown, wyraźnie już poirytowany. – Zjawiasz się w domu zamordowanej kobiety z dziewczyną, która niedawno zniknęła, i mówisz, że to przypadek?
– Przypadek? – Pokerzysta uniósł brew. – Nie wierzę w przypadki… Przeznaczenie? – Marc uśmiechnął się półgębkiem. – Być może…
– Ja cię błagam…! – jęknął funkcjonariusz, a jego niemoc od razu dało się wyczuć w głosie.
– Poza tym… Nie wiem, czy ty zdajesz sobie sprawę, Dick… – zacytował go – …ale to ta stara baba miała broń, nie ja. – Marcus wzruszył ramionami.
Na rękach chłopaka błyszczały kajdanki.
– Ja miałem tylko paczkę fajek w kieszeni i serce, ale najwyraźniej nie da się tym zapłacić za happy end – ciągnął. – No cóż, jak mówi klasyk… „Zawsze będziemy mieli Paryż”.
– Co? – Richard nie zrozumiał.
Ja zresztą też nie.
– Casablanca? – Marcus realnie się oburzył. – Czy każdy chłop z pistoletem i kijem w dupsku cierpi na braki kulturowe?
Kutas.
– To nie są przelewki, nie tym razem! – Policjant uderzył dłońmi o blat. Wtedy z cienia wyłonił się jego partner. Nic nie powiedział, ale odciągnął Browna do tyłu.
Marcus posłał im uśmiech niewiniątka. Taki sam jak ten, którym obrzucał Siwego, Amblera i Sage, kiedy coś spieprzył.
Powstrzymałem śmiech. Karciarz był diabelnie dobry w takie gierki. Potrafił zirytować człowieka do tego stopnia, że temu odechciewało się nie tylko gadać, ale także go dręczyć. Detektywi raczej nie mieli szans z Brelandem, przynajmniej dopóki nie znajdą prawdziwego dowodu.
Szybko przesunąłem się do drugiego pomieszczenia.
W drugim pokoju Ella siedziała nieruchomo, z wielkimi oczami oraz głupią miną. Udawała kogoś, kim nie była, i jak zwykle robiła to z uroczą precyzją.
– Czy możesz powtórzyć, jak się tam znalazłaś? – zapytała agentka Angelika Stone, z głosem twardym niczym beton albo jej ścisły kok, błyszczący od przesadnej ilości pasty.
– No więc… – zaczęła dziewczyna, przeciągając samogłoski. – Ja… Chciałam zabrać swoje rzeczy. Myślałam, że pani Beatrice nie będzie w domu, ale… – Ella zamilkła na denerwująco dłużące się minuty.
– Tak? – naciskała zniecierpliwiona Stone.
– W sumie to nie. Spodziewałam się, że będzie. Chyba wewnętrznie wiedziałam, że musimy się wreszcie skonfrontować.
– Więc poszłaś do domu z zamiarem konfrontacji?
Kurwa, dzieciaku…
Ella mocno zacisnęła powieki i pociągnęła nosem. Jej dolna warga zadrżała, kiedy chciała coś powiedzieć.
– Planowałam powiedzieć jej, że jeżeli otrzymanie przeze mnie spadku wiąże się z koniecznością mieszkania tam i znoszenia tych wszystkich krzywd… – załkała – …to ja się poddaję. Planowałam zabrać jedynie ciuchy, zdjęcie rodziców albo chociaż perły mamy… Nie zrobiłam tego, gdy uciekłam.
Kobieta już miała rzucić jakiś komentarz lub zadać pytanie, lecz Ella wróciła do snucia łzawej, nieprawdziwej historii o powodzie, dla którego znalazła się na miejscu zbrodni.
– Wtedy… To był piątek. – Nastolatka zrobiła pauzę na kolejne płaczliwe westchnienie.
Porwałem ją w piątek.
– Zwierzyłam się pani Beatrice z tego, że dzieciaki ze szkoły… Jessica Carter, Kelsy Morales i chłopak Jess, Brad, mnie nękają… Opiekunka zamiast mi pomóc, wściekła się. Powtarzała, że jestem przeklęta, ciągle dzieje mi się krzywda, więc muszę być jakaś opętana…
– Mhm – mruknęła Stone z grymasem.
Chyba nie wierzyła w tę bajeczkę.
– Nie chciałam słuchać więcej oszczerstw, dlatego wyszłam z domu, poszłam na zajęcia, a po nich… – Oblizała usta.
Wsiadłaś do mojego samochodu.
– Nie wróciłam. – Ella ściszyła głos.
Zrobiła dramatyczną pauzę, a potem przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Całkowicie spoważniała, co sprawiło, że Angelika zaczęła przenikliwie się w nią wpatrywać. Ella w jakiś chory sposób sprawiła, że atmosfera całego pomieszczenia zmieniła się nie do poznania.
Może rzeczywiście była przeklęta?
– Pani Beatrice mnie biła. – Głos nastolatki stał się cięższy, cichszy.
Angelika pokiwała głową, a później ją przekrzywiła. Zmrużyła powieki.
Dzieciaku, do cholery, dajesz sobie motyw… Zmień narrację!
– Kontynuuj – poprosiła federalna.
Ella zmierzyła ją wzrokiem. Zbliżyła się do stołu, jakby próbowała jeszcze bardziej się skurczyć. Wystarczyło, że praktycznie tonęła w czarnej bluzie Marcusa, którą miała na sobie.
Poprawiłem się w klimatyzacji, aby przybrać wygodniejszą pozycję. Planowałem zostać tu na dłużej.
– Moi rodzice zginęli dawno temu. Od momentu gdy trafiłam pod opiekę tej kobiety, byłam notorycznie popychana, policzkowana i „zrzucana ze schodów”. – Ella zrobiła zajączki palcami w powietrzu, choć jej skute kajdankami nadgarstki znajdowały się stosunkowo blisko blatu. – Nie odważyłam się tego zgłosić, bo nie chciałam trafić do domu dziecka – wytłumaczyła. – Zostałam kilkukrotnie porwana, ale tak jak wspomniałam wcześniej, tym razem odeszłam z własnej woli. Latem skończyłam osiemnaście lat. Miałam nadzieję, że moje tortury w tym domu dobiegną końca, więc… – Jej głos zadrżał.
– Udałaś się po pomoc do znajomego bandyty i zleciłaś mu morderstwo – dokończyła za nią Angelika.
Powstrzymałem prychnięcie. Zakładałem, że Breland marzył o zabiciu pani Beatrice. Przynajmniej ja desperacko pragnąłem, by ta stara prukwa dostała to, na co zasłużyła. Moje wnętrzności skręciły się ze wstydu. Nie miałem prawa czuć złości, jedynie wstyd, bo gdybym nie przesadził, ani Ella, ani Marc nie przechodziliby teraz przez tę żenadę na posterunku.
Dziewczyna zamknęła oczy, po czym wciągnęła powietrze przez nos. Gdy podniosła powieki, po jej policzkach ściekły tak równe łzy, że gdyby występowała w filmie, zdobyłaby za nie Oscara.
– Marcus nie jest przestępcą – mruknęła cicho. – Też tak początkowo myślałam. Z dzieciństwa pamiętam, że mój tata często grał w pokera. Zabierał czasem mnie i mamę na przyjęcia do mężczyzny, u którego pracował, Keitha Starlite’a. – Przełknęła głośno ślinę.
Co ona robiła? Zamierzała nas wszystkich wsypać?
– Marc też dostawał zlecenia od tego człowieka. Głównie naprawiał sprzęt techniczny w barach, przewoził dla niego rzeczy, a po godzinach grywał z obsługą w karty.
– Breland odziedziczył całkiem niezły spadek po szefie, wiedziałaś o tym?
Ella pokręciła głową. Wydawała się zagubiona, zahukana i bezbronna. Dawno jej takiej nie widziałem. Może nawet trochę tęskniłem za tą wersją dziewczyny.
– Jak już mówiłam, nie lubiłam przebywać w domu z panią Beatrice – kontynuowała van der Bilt. – Próbowałam zrozumieć, co stało się moim rodzicom. Dlaczego ktoś mógł chcieć ich skrzywdzić? – Jej głos po raz kolejny się załamał, a potem zadrżała. – W dokumentach taty znalazłam informacje o jego przełożonym, jakieś dziwne wyciągi bankowe oraz informacje o tych imprezach…
Ella, zamknij się…
– Tak? – drążyła agentka.
Chyba czuła, że zaraz trafi na dobry trop. Mnie też się tak wydawało.
– Pojechałam do Midwood, ponieważ w jakimś sensie naiwnie wierzyłam, że ktoś odpowie na moje pytania. – Ella uśmiechnęła się z politowaniem do samej siebie. – Nie wiem, co chciałam osiągnąć… Poprosić Keitha Starlite’a o informację, czy jest zbirem i czy mój tata nim był…?
– Mhm. – Stone widocznie się nakręciła.
– Na miejscu zastałam Brelanda, który akurat naprawiał jakąś lodówkę…
Tego nie wiedziałem, a może… Ella kłamała z nadzieją, że Marcus będzie czytał jej w myślach?
– Byłam naiwna, dlatego wypaliłam prosto z mostu, że chcę się zobaczyć z jego szefem – mówiła dalej nastolatka. – Marc ostrzegł mnie przed nim i próbował odesłać do domu. Nie chciałam się ugiąć, więc usiadł razem ze mną, uspokoił mnie, a później stwierdził, że są rzeczy, których nie chcę wiedzieć o swoich bliskich, i że powinnam pozwolić im odejść w spokoju.
– Jesteś świadoma zbrodni, jakie popełnił Keith Starlite? – zapytała poważnie Angelika, na co Ella przytaknęła. – Sugerujesz, że twój ojciec z nim współpracował i dlatego zginął?
– Nie mam pewności, ale tak sądzę – zeznała dziewczyna. – Do tego zmierzam, pani Stone – dodała. – Kiedy wróciłam do domu po tamtym wieczorze…
– Kiedy to było? – wcięła jej się federalna.
– Nie wiem, parę lat temu? – Ella wzruszyła ramionami. – Przepraszam, ale nie mam pamięci do dat. Po prostu… chciałam powiedzieć, że wróciłam do domu i zapytałam panią Beatrice o interesy ojca. Bardzo się wkurzyła. Miała w ręce nóż… – Nastolatka znowu zadrżała. – Boże…
– Spokojnie, Ella, to bezpieczne miejsce…
Tak, kurwa, bezpieczne jak jebane Hunts Point po zmroku.
Przesłuchiwana spojrzała kątem oka na kajdanki, a później ponownie wbiła wzrok w Angelikę.
– Taka procedura… – wyjaśniła agentka, a Ella pokiwała głową. – Mów dalej…
– Pani Beatrice mnie zaatakowała – wyznała szeptem. – Jeśli rozepnie pani moją bluzę, zobaczy pani bliznę. Marcus wytatuował mi wokół niej gwiazdy, żebym dłużej się nie wstydziła… – Ella zaczęła udawać panikę. Widziałem ją podczas prawdziwych ataków i wiedziałem, że nigdy nie reagowała w ten sposób. Teraz grała jak aktorka światowego formatu.
– Kiedy to było? – naciskała funkcjonariuszka.
– Chodzi o to, kiedy Breland zrobił mi tatuaż? – Ella zmarszczyła brwi. – Parę dni temu, jest jeszcze dość świeży… Nieważne, wróćmy do tamtego wieczoru. Pani Beatrice się zdenerwowała, zaatakowała mnie, a potem zniszczyła wszystkie dokumenty taty, które wcześniej musiała ukryć przed policją. Miałam zakaz wchodzenia do gabinetu, byłam dzieckiem… Ja… Bałam się. – Zaczęła brzmieć nieskładnie.
Całe te zeznania były przepełnione nieścisłościami, które współgrały z udawaną paniką nastolatki.
– Już dobrze… – Funkcjonariuszka okazała się jeszcze gorsza w pocieszaniu ludzi niż ja. – Ella, potrzebuję, żebyś się skupiła. Co było dalej?
– Nic – mruknęła. – Przestałam szukać informacji o rodzicach, trzymałam się z dala od kłopotów, aż niedawno, tuż przed moim zniknięciem, postanowiłam pojechać do Midwood. Marcus po tamtej rozmowie czasem mi się śnił… Dużo o nim myślałam – przyznała. – Jestem już pełnoletnia, a on mi się spodobał, więc zapragnęłam znowu się z nim spotkać. – Przygryzła wargę i wzruszyła ramionami. – Liczyłam, że będzie w barze, ale okazało się, że już nie pracuje dla Starlite’a. Dowiedziałam się za to, że jego najlepszy przyjaciel zginął, a Breland ma sporo papierkowej roboty i całą masę spotkań w sądach, ponieważ dostał jakiś spadek. Może ten, o którym pani mówiła, pani Stone? – zasugerowała. – Jakimś cudem moja opiekunka dowiedziała się, że znowu byłam w Midwood. Oberwałam po raz kolejny. Zaczęłam płakać, mówiąc, że mam dość bycia popychadłem, bo jestem nim w szkole oraz w domu. Później padły słowa o opętaniu, więc podjęłam decyzję, że nie będę dłużej tego znosić. – Ella zrobiła pauzę. – Tak jak mówiłam wcześniej, poszłam do szkoły, a po zajęciach nie wróciłam do domu.
– Gdzie przebywałaś przez cały ten czas? – dopytała agentka.
– Spędziłam trochę czasu w pustym mieszkaniu, które należało do Millerów. Moja przyjaciółka Railey zabierała mnie tam czasem po lekcjach, żebyśmy mogły się w spokoju pouczyć.
– Czy panna Miller o tym wiedziała?
– Nie. – Ella pokręciła głową. – Wyjechała razem z ojczymem na wakacje, od tamtego momentu nie miałyśmy ze sobą kontaktu.
Angelika prześwietliła Ellę podejrzliwym wzrokiem, a potem zapisała coś w notatniku. Niestety z perspektywy szybu wentylacyjnego nie mogłem zobaczyć zawartości dziennika.
– Rozumiem – stwierdziła przesłuchująca.
Angus miał zatuszować zaginięcie Railey, tak samo jak śmierć Stephena Millera. Z tego, co wiedziałem, oficjalnie ta dwójka wyprowadziła się do Tajlandii.
– Czy próbowałaś kontaktować się z kimś ze szkoły?
– Nie, od razu po tym, jak dowiedziałam się, że pani Beatrice zgłosiła moje zaginięcie, pojechałam pociągiem do Filadelfii – kontynuowała Ella.
– Dlaczego właśnie tam?
– Wybrałam najsensowniejszy kierunek z tablicy odjazdów na stacji kolejowej – mruknęła Ella. – Nie mam żadnych przyjaciół ani rodziny w Pensylwanii, ale uznałam, że sobie poradzę. Chciałam zniknąć, zacząć od nowa…
– W jaki sposób więc odnowiłaś znajomość z Brelandem? – zaciekawiła się Angelika.
– To on mnie znalazł – odparła spokojnie nastolatka. – Ktoś z Midwood powiedział mu, że go szukałam, zanim zaginęłam. Mówił, że miał wyrzuty sumienia, kiedy zobaczył moje zdjęcie w wiadomościach… Spotkaliśmy się w sklepie spożywczym, właśnie w Filadelfii, gdy chciałam ukraść zupki chińskie. Wiem, że nie powinnam, ale byłam głodna. – Policzki Elli zrobiły się czerwone, jakby zalała ją fala zażenowania. – Marcus nie pozwolił mi uciec, zaszedł mi drogę, zaprowadził mnie do kasy, a następnie zapłacił za moje zakupy. Powiedział, że nie szuka przyjaciół, a ja nazwałam go zagubionym dzieciakiem pozbawionym perspektyw. – Ella uśmiechnęła się pod nosem, całkiem szczerze.
Czy to naprawdę się stało?
– Tak? – dopytała agentka.
– Byłam pod jego wrażeniem, wie pani? – Nastolatka wbiła wzrok w funkcjonariuszkę. – Przyjechał z Nowego Jorku jedynie po to, żeby się ze mną spotkać, choć wiedział, że nie chcę zostać odnaleziona. Ale nie nalegał, bym wróciła z nim do domu. Jeszcze nie wtedy… – Przełknęła ślinę. – Nie obiecywał, że mi pomoże albo rozwiąże moje problemy. Po prostu… był. I powiedział mi, że przywodzę mu na myśl jego najlepszego przyjaciela, zanim ten zmienił się w potwora. A to wszystko przez te przeklęte buty… – spojrzała na swoje conversy – …oraz zamiłowanie do ucieczek.
Przestałem na chwilę oddychać, tak samo jak Angelika, która chyba nie wiedziała, co powiedzieć. Ella wydawała się do bólu szczera.
– Marcus powiedział mi, że jestem kimś więcej niż moje traumy. I że one nie mogą definiować tego, jak żyję. Tak samo jak ludzie, którzy mnie skrzywdzili. Gdybym się poddała… to znaczy rzeczywiście uciekła i nigdy nie wróciła do Nowego Jorku, pani Beatrice, Keith Starlite… mój ojciec… ci wszyscy przestępcy by wygrali.
– Więc postanowiłaś się zemścić – zasugerowała policjantka.
– Nie, postanowiłam posiedzieć trochę w ukryciu, przestać chodzić do szkoły, a potem, gdy wszystko by ucichło, zmienić nazwisko i żyć po swojemu. – Ella wypchała policzek językiem. Była zamyślona. – Marc opowiedział mi też o swoich bliznach. O tym, że Luc Moreau go oszukał. O tym, jak fałszerz i Starlite próbowali wrobić jego oraz ich szefową z biura nieruchomości, Carleen Harrington, w sprawę jakichś zaginionych obrazów… O jego matce, która go nie chciała, o domu dziecka, o mieszkaniu w metrze i Central Parku. O tym, jak system go zawiódł. Więc jeśli pani zapyta, mnie albo jego, dlaczego nie zgłosiliśmy się po pomoc do służb, najprawdopodobniej odpowiemy tak samo… Że nie chcieliśmy znowu przechodzić przez masę niekonstruktywnych rozmów o naszym położeniu, ponieważ i tak niczego nie zmienią.
Angelika zamilkła. Po chwili ciszy już miała coś powiedzieć, ale to Ella ponownie się odezwała:
– Marcus zabrał mnie do siebie. Spędziłam ostatnie tygodnie u niego, aż w końcu namówił mnie, żebyśmy pojechali spotkać się z panią Beatrice. Chcieliśmy powiedzieć jej, że rezygnuję ze spadku, a ona może odwołać poszukiwania. – Ella jeszcze bardziej spoważniała. – Planowałam pójść do szkoły publicznej, skończyć ją, a później zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą. Breland nie miał nic przeciwko, żebym została z nim. Uznał, że kiedyś przygarnął już taką sierotę, ale dopiero teraz go na to stać, więc może ja, w odróżnieniu od Luca Moreau, nie skończę w kryminale.
– Nie mogliście się jednak powstrzymać i zabraliście broń…
– To nie był pistolet Marcusa, tylko pani Beatrice! – odbiła od razu nastolatka. – Gdy weszliśmy do środka, zaczęła strzelać. W ścianie jest dziura, ponieważ Marc rzucił się, by osłonić mnie przed kulką, i oboje upadliśmy! – uniosła się. – Ta kobieta miała z milion lat, agentko. Najpewniej dostała zawału po wystrzale… Proszę zrobić jej badania, sama pani zobaczy… Jedyna dziura postrzałowa znajduje się w tej przeklętej ścianie. – Ella rozpłakała się na dobre. – Wiem, że ja i Breland wyglądamy jak Bonnie i Clyde, ale żadni z nas przestępcy. Mam osiemnaście lat, a on już dostatecznie wycierpiał. Przez całe życie jesteśmy kopani i dobijani, bo nasi rodzice umarli albo nas nie chcieli. Litości! – jęknęła.
– Ella…
Dziewczyna pokręciła głową.
– Po prostu zróbcie tę cholerną toksykologię – wybełkotała.
– Toksykologię? – Federalna się zawahała. – Skąd znasz to słowo?
Ella zrobiła zdziwioną minę.
– Z Criminal Minds? – bąknęła.
W pomieszczeniu znowu zapadła cisza, a ja poczułem, że spędzę w ukryciu jeszcze długie godziny, bo widocznie funkcjonariuszka nie paliła się do wypuszczenia Elli na wolność.
W szybie wentylacyjnym panował półmrok. Zapach kurzu mieszał się z rdzą. Leżałem bez ruchu, nie spuszczając wzroku z kratki nad posterunkowym pokojem wspólnym. Siedziałem tam od kilku godzin – cierpliwy, uważny, gotów, by uderzyć w odpowiednim momencie. Ale teraz nie planowałem ataku, tylko obserwowałem przedstawienie.
Marcus i Ella szli korytarzem oddzielnie, pod eskortą funkcjonariuszy. Ją prowadzono jako pierwszą. Kajdanki na nadgarstkach dziewczyny błyszczały w ostrym świetle lamp. Wyglądała jak aktorka schodząca ze sceny: znużona, lecz wciąż w roli. Chwilę później pojawił się Breland. Prowadził go ten sam przekupiony przez Winta policjant, który ostatnio wpuścił mnie oraz Lexy do więzienia. Krępy mężczyzna o oczach myszy i dłoniach rzeźnika.
Uniosłem nieco głowę, aby lepiej widzieć. Funkcjonariusz, pozornie nonszalancko, pochylił się do Marcusa. Jego wargi ledwie zauważalnie się poruszały.
– Zeznała, że znalazłeś ją w sklepie spożywczym w Filadelfii – mruknął umoczony glina, zerkając ostrożnie w kamerę pod sufitem. – Że jej szukałeś, gdy dowiedziałeś się o zaginięciu, i do niczego nie zmuszałeś.
Karciarz nie odwrócił głowy. Nawet nie drgnął, ale jego ramiona lekko się napięły.
– Wsypała swojego starego – dodał policjant. – No i gadała coś o bliznach, które wyjaśniają waszą… bliskość.
Powinienem ich stąd wyciągnąć, aczkolwiek nie miałem pojęcia, jak to zrobić, żeby nie uczynić swoich przyjaciół najbardziej poszukiwanymi osobami w kraju. Astley prosiła, żebym się nie mieszał, bo już dostatecznie nasyfiłem. Żałowałem, że nie jestem w stanie cofnąć czasu. Sprzedałbym duszę za taką możliwość.
Odepchnąłem myśli daleko od siebie, gdy Ella i Marcus się minęli. Ochroniarze na moment puścili ich obok siebie, na tyle blisko, że przez ułamek sekundy ich ramiona się prawie zetknęły. Ella bez podnoszenia głowy rzuciła cicho, poruszając ustami tak szybko, że wyglądało to jak tik:
– Bar, Freud, conversy, zawał.
I już jej nie było. Zniknęła za zakrętem, jakby ktoś wyciął nastolatkę z filmu i wkleił do innej sceny. Przechyliłem głowę. Niesamowite, to Ella kontrolowała wypadki! Ironia sytuacji była niemal słyszalna, jakby ktoś wyrył ją na ścianie szybu nożem. Wielki, nieustraszony, nigdy nieprzegrywający pokerzysta, otoczony psami i kamerami, właśnie dostawał lekcję pokory, zapisaną słowami dziewczyny, która robiła raban o McDonalda i k-pop.
Breland, jakby nagle przypomniał sobie, że bierze udział w tej całej farsie, uniósł kącik ust. Richard dołączył do pochodu, ponieważ sam właśnie opuścił łazienkę. Spojrzał na karciarza z ukosa. Pewnie próbował zgadnąć, czy coś właśnie przegapił.
– Mam nadzieję, że nie jadłeś dziś kapusty ani fasolki – mruknął złośliwie Marcus.
Detektyw Brown przewrócił oczami, a ja się uśmiechnąłem. Nie dlatego, że to było zabawne. Po prostu… chyba w jakimś stopniu bawiło mnie to shitshow.
– Nadal będziesz mówił do mnie wierszem czy trzecia wizyta w łazience odświeżyła twoją pamięć? – burknął Dick, gdy on i Marc znowu znaleźli się w pokoju przesłuchań.
Milczący partner Browna nadal stał przy drzwiach. Przyjrzałem mu się dokładniej. Był chuderlawy i zwyczajnie dziwny. Fakt, że chłopak się nie odzywał, chyba miał stanowić straszak, jakby Brelanda mogło coś jeszcze przestraszyć. Marcus z pewnością nie bał się jełopa, którego zmiótłby z powierzchni ziemi za pomocą pstryknięcia palców. Ale ważne, że NYPD się starało.
– Och, Dick, mogę dopiero zacząć recytować poezję… Niestety nie skończyłem szkoły, dlatego znam tylko wierszyki, których podmiot liryczny to twoja stara. – Marcus posłał mu uśmiech, a ja powstrzymałem śmiech.
Nigdy nie trafiłem na dołek, aczkolwiek słyszałem historie o przesłuchaniach od pracowników Amblera. Mówiono, że mistrzem wkurwiania policji był Luc Moreau. Ponoć przebadano go wariografem, a jemu i tak udało się okłamać funkcjonariuszy. Śpiewał też Marsyliankę tak głośno, że przesłuchania kończyły się wcześniej, bo detektywi dostawali migreny. Cytował bajki Disneya. Robił głupie miny albo udawał, że nie rozumie angielskiego. Dorobił się nawet przydomka „Frenchie” i choć jego matka pochodziła z Francji, Luc nauczył się płynnie mówić po francusku dopiero parę lat temu.
Gdy zobaczyłem przykutego do stołu Marcusa, zrozumiałem, że Luc był zaledwie uczniem Brelanda, który teraz, jak prawdziwy wirtuoz, znęcał się psychicznie nad Richardem oraz jego partnerem. Chłopak doskonale znał swoje prawa. Jeśli w ciągu doby nic nie zostanie mu udowodnione, nie przyzna się ani nie pojawią się nowe poszlaki, Brown będzie musiał go wypuścić.
– Jak poznałeś Ellę van der Bilt?
– „Złociste włosy w wichrze rozwichrzone, czoło z marmuru, oczy jak gwiazdy dwoje, uśmiech anielski, śmiertelne w nich zbroje… Serce me wzięły, ach! niebronione” – wyrecytował Marcus, a mnie aż skręciło, bo po pierwsze, skąd on to wytrzasnął, a po drugie, co to, kurwa, oznaczało?!
– Co? – Richard otworzył szerzej oczy.
– Erano i capei d’oro a l’aura sparsi – odparł Marc po włosku.
Okej, czyli musiał usłyszeć ten wierszyk od Martiny.
– Dobrze, więc posiedzimy tu dłużej, ponieważ będziemy czekali na tłumacza – syknął Brown. – Spokojnie, przyjeżdżają w porę. Usprawnialiśmy system po naszym ostatnim, wyjątkowo nieprzyjemnym, złotowłosym delikwencie. – Rick odniósł się do Luca.
– Jezus, Dicky, i to niby ja wyleciałem z liceum? – Breland rozsiadł się na krześle jak król tego posterunku (którym w jakimś sensie był). – To sonet Petrarki, który wspomina swoje pierwsze spotkanie z Laurą. Edukacja nie boli.
– Ciekawe, że jesteś taki obyty z kulturą, patrząc na twoje… doświadczenia życiowe.
– I cyk, dopisujemy klasizm do pozwu! – Marcus się wyszczerzył. Zaraz potem jednak spoważniał. – Poznałem Ellę w Midwood. Przychodziła tam czasem, bo chyba wpadłem jej w oko. Była córką jakiegoś kolesia, który pracował ze Starlite’em, ale nie mieliśmy okazji pogadać.
– Panna van der Bilt twierdzi inaczej.
– Taa, dość długo wypierała, że jest we mnie szaleńczo zakochana. – Westchnął teatralnie Marc, a mnie otworzył się nóż w kieszeni. – Może zamieniliśmy słowo albo dwa… Nie jestem przekonany, była bardzo młoda, a ja miałem na głowie inne sprawy.
– Mhm.
– Kiedy Luc zginął… razem z twoją eks… – Pokerzysta uniósł palec, wskazując na Dicka, żeby go dodatkowo rozjuszyć.
No tak, przecież Richard umawiał się z Brooke Astley, a ona zostawiła go… dla fałszerza. O kurwa. To jest personalne.
– Tak? – Udało się. Policjant bardziej się wkurzył.
– Wszystko mi się zesrało – dokończył przesłuchiwany. – Byłem w ogromnej żałobie. Czułem się zdradzony. Dużo piłem, jednocześnie ogarniając sprawy w Sage Estate… Ale o tym już rozmawiałem z FBI i skarbówką. Swoją drogą, powiedz Angie, żeby przychodziła na kontrolę do biura w owocowe czwartki. Przydałoby się jej trochę witamin…
– Do sedna, Breland – fuknął Richard.
– Sorry, TikTok mówi, że mam ADHD, ale na luzie… Brooke też się wkurwiała, gdy odchodziłem od tematu…
– Ehe…
– Łączyłeś kiedyś adderal z whisky…? Mniejsza. – Marc wzruszył ramionami, a ja zacząłem się poważnie zastanawiać, czy to właśnie nie jest największy punkt wspólny pomiędzy nim i Ellą.
Oni oboje chyba byli w spektrum, a ja zbyt łatwo dostawałem migreny.
– Kiedy zobaczyłem w telewizji, że El zaginęła, zrobiło mi się jej żal. Postanowiłem, że ją odszukam, bo przecież nie mogłem zaufać organom ścigania… Astley nauczyła mnie detektywistycznych sztuczek, gdy przez chwilę pozostawaliśmy partnerami biznesowymi. Dzięki temu oraz pieniądzom, bo przecież wszystko da się obecnie kupić, znalazłem młodą w Filadelfii. Nie była już taką nieporadną gówniarą jak wcześniej, kiedy widywałem ją w Midwood. Prawie została kryminalistką! – rzucił, a Brown zmarszczył brwi, bo chyba nie wiedział, co warto zapisać, a co z tego jest kompletną bzdurą. – Chciała ukraść zupki chińskie albo inne chemiczne gówno ze spożywczaka. Odwiodłem ją od tego pomysłu, po czym zabrałem do domu.
– Aha? – Detektyw był w szoku.
Ja też, ponieważ ich wersja wydarzeń niepokojąco zaczęła się pokrywać.
– Co wiesz o ojcu Elli? – dopytał Brown.
– Nic…? – mruknął Marcus.
– Odpowiadasz czy pytasz?
– Pytam, bo nie wiem, co powinienem o nim wiedzieć. – Marc wydał się realnie zdziwiony. – Kurwa, Dicky, serio? Kiedy Astley, a potem Angie przesłuchiwały mnie w sprawie fałszerstw, robiły dosłownie to samo. Komunikowały się za pomocą partykuł, zadawały mi jakieś enigmatyczne pytania z pizdy dotyczące ludzi oraz zdarzeń, o których nigdy nie słyszałem… Jasne, wiem, że jestem podejrzany. Spędziłem na tym posterunku oraz w siedzibie FBI milion lat. Ale ja cię błagam, daj mi tu SSA Stone albo tego jej cipowatego partnera, żebyśmy ominęli etap durnego kręcenia się wokół własnej osi.
Co?
Chryste… Na miejscu policji chyba wyciągnąłbym gnata i zastrzelił Brelanda, żeby nie musieć dłużej słuchać jego głosu.
Marcus i Ella widocznie zamienili się taktykami. Ona celowała w powagę i budowanie kłamstwa, a on ciągnął je w głupkowaty, niepoważny sposób.
Brown, z którym powoli niepokojąco się utożsamiałem, pomasował skronie, ale zamiast nadal stać nad stołem albo wyjść, zajął krzesło.
– Wróćmy do porwanej dziewczyny…
– Ella nie jest porwana. – Marcus twardo ostawał przy swoim.
Zasadniczo nie kłamał. Odkąd znowu współpracowaliśmy, nieustannie to powtarzał, więc nawet nie musiał łgać.
– To ofiara przemocy domowej, której rodzice tragicznie zginęli – kontynuował karciarz. – Skoro zapytałeś mnie o jej ojca, a on współpracował z Keithem, podejrzewam, że musiał mieć coś wspólnego albo z burdelami, których sprawa uczyniła detektywa Winta kapitanem, albo z dziełami sztuki, które szmuglował Starlite. Nie chcę na nowo wchodzić w tę sprawę, ponieważ mam jej, kurwa, dosyć. Wszyscy na psiarni zapominacie o fakcie, że Luc był moim przyjacielem, zanim okazał się jakimś pierdolonym geniuszem zbrodni. Mam prawo do żałoby, nawet jeśli liczę na to, że ten chuj smaży się w piekle.
Richard milczał, próbował chyba w ten sposób wyprowadzić Marcusa z równowagi. Nie umiałem stwierdzić, czy mój kumpel gra wkurwionego, czy policjant powoli osiągał cel.
– Jeśli jednak planujecie ponownie otworzyć sprawę fałszerstw, zróbcie to zgodnie z protokołem i pozwólcie mi porozmawiać z agentką Stone!
Nie miałem pojęcia, w jaki sposób działają organy ścigania. Liczyłem, że Breland wie, co robi.
– Co sprawiło, że na krótko po tym, co wydarzyło się między tobą a fałszerzem, mając napięte stosunki z agencją federalną oraz skarbówką, zainteresowałeś się jakąś dziewczyną, którą jak zakładasz, widziałeś kilka razy w życiu? – zapytał Richard.
Marcus zacisnął szczęki i głośno przełknął ślinę.
– Fakt, że nosi conversy, jest sierotą i przed czymś ucieka. – Przybrał dokładnie taki sam ton głosu jak wtedy, gdy mówił mi, że powinienem zaczekać na niego w Pradze, by pomógł mi odkryć, kim jestem. Mówił szczerze. – Mam słabość do złamanych ludzi, Dick. Dlatego zaprzyjaźniłem się z Lukiem, z tego powodu skontaktowałem się z Brooke, kiedy Moreau poszedł do więzienia, przez to ciągle tkwię w jebanym bałaganie. – Oblizał usta. – Poczytaj Freuda, dowiesz się, że to wina mojej starej.
Mówił tak przekonująco, że sam mu uwierzyłem.
– Ella przeszła przez piekło, ja też. Mamy wspólne blizny… – Marc uśmiechnął się bez cienia radości. – Zrobiłem jej tatuaż dookoła jednej z nich, żeby patrząc na nią, widziała coś ładnego, co sama wybrała, zamiast świadectwa przemocy, której doświadczyła. – Zniżył się przy stole, chcąc zmniejszyć odległość między sobą a detektywem. – Wiem, że mnie nie rozumiesz, bo twoje życie znacznie różni się od mojego, ale jesteś funkcjonariuszem publicznym. Każdego dnia widzisz ludzi, którzy sięgnęli dna, bo czuli, że nie mieli wyboru. Nie jestem tu po to, żeby usprawiedliwiać zabójców albo innych psychopatycznych skurwieli. Ale jeżeli masz w sobie choć odrobinę empatii, musisz przyznać, że przesłuchiwanie dzieciaków z patologii lub bezdomnych budzi dreszcz na twoich plecach. Nie każdy z nich… z nas… – poprawił – …to wcielenie zła. Niektórzy są zwyczajnie zagubieni i zaczynają z innego pola startowego niż przeciętny człowiek.
Richard wgapiał się w Brelanda z pasją kata. Chyba coś się w nim ruszyło.
– Nie chciałem ocalić Elli – kontynuował hazardzista. – Nie jestem bohaterem, poza tym nikt nie może jej uratować. Musi zrobić to sama, podejmując słuszne decyzje. Obawiałem się, że jeśli znowu została porwana, umrze, zanim będzie mogła odbić się od dna. Kiedy zobaczyłem ją w tamtym sklepie, dostrzegłem potencjał, którego nikt wcześniej nie zauważył. Kogoś, kto nigdy się nie poddaje i chociaż musiałby zrezygnować z ogromnych pieniędzy, zrobi to, by pozostać sobą.
– Do czego zmierzasz?
– Do tego, że wcale nie chcieliśmy zabić pani Beatrice, to ona strzeliła do nas. – Breland złapał oddech. – A potem umarła – urwał. – Pewnie dostała wylewu albo zawału… Zdarza się. – Wzruszył ramionami. – Nie będę żałował kata, udawał, że to pierwszy trup, którego zobaczyłem, bo nie, Dick, to nie był mój pierwszy raz. Widziałem masę śmierci. Na moich oczach umierali alkoholicy w przytułkach, ćpuny w pustostanach, dzieci w domach opieki społecznej… – Uniósł znacząco brwi. – To nie zbrodnia nie chcieć, aby kolejna osoba zginęła albo stała się potworem. Bo jak sądzisz, w co przeistoczy się Ella, kiedy umieścisz ją w więzieniu za zabójstwo, którego nie dokonała? Myślę, że system dostatecznie ją zawiódł.
Zacząłem poważnie myśleć o tym, co właśnie usłyszałem. Marcus zabił wielu ludzi. Miał też dar opowiada historii tak, by chciało się w nie wierzyć. Ale gdy się poznaliśmy, zapytał, dlaczego moje ręce nie drżą, kiedy trzymam pistolet. Miał strach wypisany na twarzy i był… tylko dzieckiem. Ja też nim byłem, aczkolwiek ukształtowały mnie inne doświadczenia. Czy mój przyjaciel naprawdę zobaczył te wszystkie niechciane śmierci? Ile zła przeżył nie dlatego, że je wybrał, ale dlatego, że to ono wybrało jego?
Spędziłem w szybie wentylacyjnym dostatecznie dużo czasu, by rozbolały mnie wszystkie mięśnie. Nie spałem, odkąd zabiłem Amblera. Ale to jeszcze nie był moment, w którym mogłem się wycofać.
Nowy Jork, obecnie
DUCH
Mięśnie miałem napięte od długiego bezruchu. Pot kapał mi z czoła, powoli płynął wzdłuż policzka, ale się nie ruszałem, ponieważ każdy szelest mógł zdradzić moją obecność. Czułem ciężkie i lepkie jak ołów zmęczenie, lecz nie mogłem odejść. Nie, dopóki Ella wciąż znajdowała się w areszcie.
Ostrożnie przesunąłem się wzdłuż metalowej krawędzi szybu, aż dotarłem do kratki wentylacyjnej prowadzącej do biura kapitana. Wymagało to siły i precyzji, której zaczynało mi brakować, jednak na szczęście się udało. Wślizgnąłem się do wnętrza pustej przestrzeni nad sufitem i przez wąski otwór obserwowałem wydarzenia z gabinetu.
Wint siedział przy biurku. W dłoni trzymał telefon, a drugą ręką powoli, mechanicznie kreślił coś po kartce. Musiał najeść się strachu. Głos miał niski, zmęczony, niemniej poważny. Nie słyszałem całej rozmowy, wyłącznie urywane strzępy zdań, jakby specjalnie wypowiadane półszeptem.
– Nie, jeszcze nie… Mają coś, ale nie wiedzą, co z tym zrobić… Jeśli będą grzebać dalej, to się wszyscy, kurwa, utopimy. Wrzucili Beatrice i van der Bilta na ten sam statek z Siwym i Amblerem… lepiej, żeby to wyglądało wiarygodnie, bo Davis będzie musiał podpisać nakaz przeszukania domu Elli.
Zamrugałem, próbując przegonić zawroty głowy. Zmęczenie uderzało falami, ale umysł pozostawał czujny.
Na zewnątrz zapadał wieczór. Wąski pas pomarańczowego światła przecinał pokój, wpadając przez żaluzje. Biuro wyglądało spokojnie, niemal bezpiecznie. Schowałem się głębiej w ciemność.
Jeszcze chwilę. Jeszcze trochę. Potem przyjdzie moment, by działać…
– I gdzie, do cholery, podział się Duch? – Te słowa wypowiedziane przez Cartera usłyszałem bardzo wyraźnie.
Komisariat pogrążył się w półmroku. Tylko zimne, fluorescencyjne światło nad celą Elli migotało niestabilnie, jakby i ono miało już dość.
Dick i agentka Stone wzięli nadgodziny, by wypełnić raporty. I tak nie widziałem ich komputerów, zatem dałem spokój. Tak samo odpuściłem Wintowi, który od momentu aresztowania nie wyszedł z pracy. Obecnie parzył sobie chyba siódmą kawę, jak gdyby miał wyczytać rozwiązanie z fusów.
Położyłem się nieruchomo nad kratką, przez którą widziałem Ellę. Moje ramiona zesztywniały, kark palił od napięcia, ale nie ruszałem się ani o milimetr.
Poniżej siedziała ona: skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę, oparta plecami o zapewne zimną ścianę. Jej dłonie drżały. Wpatrywała się w przestrzeń, ale wydawać by się mogło, że nie widziała zupełnie nic.
Wyglądała inaczej niż wówczas, gdy rozmawialiśmy w ogrodzie albo kłóciliśmy się w salonie Brelanda. Wtedy miała jeszcze w oczach ogień, który zawsze mnie rozbrajał, choć udawałem, że jestem na niego odporny. Teraz nie dostrzegałem w Elli nawet iskierki tego zapału. Jakby przemieniła się w wiązkę strachu, milczenia i bezradności.
Zacisnąłem zęby. Czułem, jak coś ściska mi żołądek.
To moja wina.
Nie powinienem był lecieć do Miami. Wiedziałem, że dziewczyna jest zagrożona. Miałem świadomość, że Czesi mogą po nią w każdym momencie przyjść. I co więcej – mogłem się domyślić, że Breland zabierze ją na akcję wykańczania pani Beatrice!
Zagotowało się we mnie. Sądziłem, że Marcus pozwolił Elli skonfrontować się z opiekunką, ponieważ próbował udowodnić, że się od siebie różnimy. Albo się na mnie mścił… Lub zwyczajnie kłamał, gdy tak zażarcie powtarzał, że nie pozwoli jej skrzywdzić.
To ja obiecywałem, że będę chronił Ellę. Nawet jeśli moje słowa wydawały się puste, poprzysiągłem to sobie. A później zostawiłem ją samą. Wyszedłem w złości, myśląc, że kiedy oboje ochłoniemy, wszechświat wróci do normy.
Nie wrócił.
Zacisnąłem dłoń na krawędzi szybu, aż metal cicho zaskrzypiał. Patrzenie na nią, taką drobną, wyczerpaną, uwięzioną, zdecydowanie bolało. Mógłbym wyłamać właz, a potem wyciągnąć stąd Ellę. Problem w tym, że tym samym uczyniłbym ją zbiegiem, a tego chciałem uniknąć. Miała większe szanse wywinąć się policji niż Marcus. Zwłaszcza że rano Lochlan powinien dostarczyć na posterunek wyniki toksykologii.
W głowie wciąż słyszałem echo ostatniej konwersacji z dziewczyną… Gdybym tylko mógł cofnąć czas.
Chciałem krzyknąć, że tu jestem i nie ma się czego bać, ale nie miałem prawa tego zrobić ani zejść na dół. Nie, jeśli miałem naprawdę jej pomóc. Pocieszał mnie fakt, że czas na przesłuchania minie, a po nim Ella swobodnie wyjdzie na wolność. Wiedza ta jednak nie tłumiła palących wyrzutów sumienia rozrywających moją pierś.
Noc trwała. Nastolatka w celi w końcu zwinęła się na ławce jak dziecko, a ja leżałem nad nią, niczym stróż widmo, którym przez lata dla niej byłem.
Po raz pierwszy od dawna nie czułem się jak łowca. Czułem się jak tchórz.
Przesunąłem się dalej w wentylacji, ciało bolało mnie jeszcze bardziej niż wcześniej, ale w myślach rozrysowywałem każdy ruch jak na mapie. Znałem ten budynek, wszystkie zakręty oraz skróty, bo prawie zamordowałem Dani Carlton, by znalazła mi plany komendy. Teraz byłem nad drugą celą – tą, w której przetrzymywali Marcusa.
Zajrzałem przez wąską kratkę.
Breland siedział na pryczy z łokciami opartymi o kolana. Wyglądał na zmęczonego, aczkolwiek nie złamanego. W oczach miał ten sam spokojny upór, który zawsze odróżniał go od przeciętnych pożeraczy chleba. Nie był tu pierwszy raz i zapewne nie ostatni, ale obecnie sprawa wydawała się poważniejsza.
Drzwi cicho skrzypnęły. Zmarszczyłem brwi, lecz odetchnąłem z ulgą, gdy rozpoznałem sylwetkę Winta.
Marc od razu się napiął. Dopiero gdy zobaczył, kto przyszedł, rozluźnił mięśnie i posłał Carterowi szeroki uśmiech. Wyczerpanie zniknęło z jego twarzy, pozostała na niej wyłącznie pewność siebie.
Spodziewałem się tego. Karciarz i kapitan znali się od lat. To byłoby dziwne, gdyby Wint go nie odwiedził. Funkcjonariusz bez słowa oparł się o ścianę przy kratach, za którymi znajdował się Breland. Milczał, bo chyba po prostu przyszedł z nim posiedzieć.
– I co? – zapytał kpiąco Marcus. – Chcesz mnie przesłuchać, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie czy…?
– Chcę się upewnić, że wszystko w porządku – odparł cicho policjant.
– Nigdy nie było lepiej – sarknął hazardzista, jednocześnie wstając z pryczy.
Podszedł do krat, po czym usiadł przy nich. Carter rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy nikt go nie śledził, i także zajął miejsce na podłodze.
– Wszyscy pracujemy nad rozwiązaniami – zapewnił Wint. – Dobrze wam idzie, macie spójną wersję zdarzeń. Jak Dick i Angelika wyjdą z posterunku, będę mógł sprawdzić, co nabazgrali w raporcie wstępnym z dzisiaj.
– Mhm. – Marc kiwnął głową.
Zapadła cisza. Wsłuchiwałem się w nią i odczuwałem niepokój, choć wiedziałem, że nie muszę się martwić o lojalność Cartera. Relacja jego i Brelanda była pojebana, ale potrafiłem ją zrozumieć. Ja też nie zawsze uwielbiałem Marcusa. Częściej chciałem mu przywalić, lecz prawda wyglądała tak, że gdybym musiał, oddałbym za niego życie.
– Zadbajcie o to, żeby van der Bilt… – zaczął karciarz.
– Zająłem się tym – uciął policjant, a później znowu paranoicznie się rozejrzał. – Nie mogę siedzieć z tobą zbyt długo, a już tym bardziej nie powinniśmy teraz gadać, jednak… W jakimś sensie jest mi ciebie zwyczajnie żal.
Marc zaśmiał się cicho, odchylił głowę i uderzył potylicą o ścianę.
– Dobra, dobra… Serio walnijmy sobie selfie z dedykacją dla Astley.
Wint przewrócił oczami, ale spełnił prośbę przyjaciela. Zirytowałem się. Obaj zrobili znak pokoju palcami oraz dzióbki.
Pewnie, mózgozjeby, stwórzcie więcej dowodów…
– Luc wie? – zapytał Marcus, gdy spoważnieli.
– Ta, Brooke próbuje powstrzymać go przed pokonaniem oceanu wpław…
– Kurwa, powiedz mu, że tam żyją rekiny – mruknął karciarz.
Po kolejnej salwie milczenia podejrzany spojrzał kapitanowi prosto w oczy. Oczekiwał od niego pełnego skupienia, co sprawiło, że moje zmysły również się wyostrzyły.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, a oni postawią mi jakieś zarzuty, niech Astley posadzi na moim stołku Xandera.
Zmarszczyłem brwi. Carter aż przestał oddychać.
– Nie będziesz siedział, opanuj się. Poza tym, sorry, ale wymówię posłuszeństwo, jeżeli moim nowym szefem zostanie tykająca bomba z maczetą w tyłku – syknął.
Obraziłbym się, gdyby Wint nie miał co do mnie racji. Tym właśnie byłem. Tykającą bombą z maczetą w tyłku.
– Carter, skup się – poprosił Breland. – Alex nie jest głupi. Poradzi sobie, Martina mu pomoże – zapewnił. – Skoro Duch wyszkolił Luca, jak przetrwać, niech teraz Moreau nauczy go kontrolować emocje.
– Nie ma opcji – ostawał przy swoim policjant. – Bee też na to nie pójdzie.
– Będzie musiała.
Po chwili namysłu karciarz dodał:
– Za kilkanaście godzin wypuszczą Ellę. Nie podaję tego w wątpliwość. Jeżeli zaczną łapać się brzytwy, żeby mnie tu zatrzymać, i zagrożą, że posądzą ją o współudział, wezmę wszystko na siebie i oczyszczę ją z zarzutów.
– Przyznasz się? – Carter uniósł brew. – Poczekaj… do czego?
– Do ruchania starej Dicka… – sarknął. – Nie wiem, Wint, do tego, co wyda się wiarygodne. Zrobimy ten sam cyrk, co z Brooke i jej syndromem sztokholmskim. Musimy ustalić hasło…
