Yggdrasil. Tom 1. Struny czasu - Radosław Lewandowski - ebook

Yggdrasil. Tom 1. Struny czasu ebook

Radosław Lewandowski

0,0

Opis

Pierwszy tom sagi powieściowej spod znaku fantastyki, science fiction i powieści drogi.

Kilkudziesięciu średniowiecznych wieśniaków zostaje przypadkowo i bezpowrotnie przeniesionych w okres paleolitu środkowego. Trafiają w czasy, gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały stada reniferów, tabuny dzikich koni i ciągnące w ślad za nimi drapieżniki. Potężne mamuty nie miały godnych siebie przeciwników – z wyjątkiem mrozu i prymitywnych łowców, dla których polowanie nie było sportem, ale walką o przetrwanie i którzy równie często występowali w roli myśliwego co ofiary.

Wraz z mieszkańcami wioski do przeszłości trafia niewielki oddział wikingów, najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. To głównie oczami ich wodza, Eryka, obserwujemy toczące się wydarzenia. A wraz z nami widzami są ludzie z przyszłości...

Bowiem w tle tej pasjonującej historii toczy się inna i nie tylko ci temporalni podróżnicy, ale cała ludzkość, co tam ludzkość – cały wszechświat staje na krawędzi zagłady.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł: Yggdrasil. Struny czasu

Copyright © for the text by Radosław Lewandowski

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Renata Nowak

Korekta: Małgorzata Piotrowicz, Renata Nowak

Skład i łamanie: Mateusz Cichosz ǀ @magik.od.skladu.ksiazek

Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej żadna część nie może być przedrukowywana czy w jakikolwiek inny sposób reprodukowana lub powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie III

Płock 2024

ISBN 978-83-67942-01-0

E-book ISBN 978-83-67942-03-4

Od au­tora

Dro­dzy Czy­tel­nicy, pod­ją­łem się wzno­wie­nia pierw­szej mo­jej se­rii za­ty­tu­ło­wa­nej Yg­g­dra­sil z wielu wzglę­dów.

Dwie od­rębne sagi – hi­sto­ryczną i z ga­tunku science fic­tion – łą­czy wspólny bo­ha­ter: Erik Eriks­son, syn Eryka Zwy­cię­skiego i Sy­grydy Stor­rådy, zwa­nej Świę­to­sławą. Po­wią­za­łem je więc tak, by Yg­g­dra­sil sta­no­wił kon­ty­nu­ację te­tra­lo­gii Wi­kin­go­wie. W tej se­rii po­zna­cie dal­sze losy tego śre­dnio­wiecz­nego wo­jow­nika i tu­ła­cza.

Książka też nieco wraz ze mną doj­rzała. Na po­czątku pi­sar­skiej drogi wa­ha­łem się choćby przy opi­sach seksu mię­dzy bo­ha­te­rami i w tym ele­men­cie do­strze­że­cie zmianę. Ale „do­ra­sta­nie” po­wie­ści to nie tylko ko­sme­tyka – to także le­piej do­pra­co­wany wstęp, który te­raz stał się mrocz­niej­szy i  bar­dziej zło­wiesz­czy…

Poza tym dwuk­siąg wy­ma­gał ucze­sa­nia. Po­wieść ­Yg­g­dra­sil. Struny czasu była moją pierw­szą książką wy­daną dru­kiem. Pierw­szym dziec­kiem z prze­no­szo­nej pi­sar­skiej ciąży, czego efek­tem są drobne wpadki i sza­leń­stwo po­my­słów. To dru­gie po­zo­stało, jed­nak tekst uległ wy­gła­dze­niu. ­Za­słu­gi­wał na to.

Last but not le­ast – pod­ją­łem się prac nad wzno­wie­niem na prośbę mo­ich Czy­tel­ni­ków. Dzię­kuję Wam, moi dro­dzy. Pi­sarz bez od­bior­ców jest ni­czym ża­glo­wiec bez wia­tru, koń po­zba­wiony dwóch nóg, czło­wiek bez ro­zumu, czy wresz­cie… przy­tulny, ale pu­sty dom – zbędny.

Nie zro­bił­bym jed­nak tego kroku bez mo­jej wier­nej Czy­tel­niczki i pi­sar­skiej Przy­ja­ciółki Re­naty No­wak, która za­jęła się re­dak­cją i ko­rektą po­wie­ści. Dzięki niej od­daję do Wa­szych rąk po pro­stu lep­szy tekst. Nie zda­je­cie so­bie sprawy, z jak wielu dro­bia­zgów składa się pro­ces wy­daw­ni­czy, a mnie – co przy­znaję ze wsty­dem – bra­kuje cza­sem nie­zbęd­nej de­ter­mi­na­cji w do­cho­dze­niu do szcze­gó­łów. W ogóle by­wam czło­wie­kiem śnią­cym na ja­wie i gdyby nie Re­nata… Niech pi­sar­scy bo­go­wie spo­glą­dają na Cie­bie z uśmie­chem tak, jak ro­bię to ja.

Skła­niam głowę przed od­po­wie­dzial­nym za skład i ła­ma­nie gra­fi­kiem Ma­te­uszem Ci­cho­szem, ko­rek­torką Mał­go­rzatą Pio­tro­wicz oraz Tom­kiem Ma­roń­skim, któ­rego wspa­niałe okładki mo­że­cie oglą­dać we wszyst­kich mo­ich po­wie­ściach. Dzię­kuję także ko­lo­ro­wej braci z wy­daw­nictw au­tor­skich, przy­kłady Ich ta­lentu znaj­dzie­cie na końcu tej książki. Spo­ty­kamy się pod­czas licz­nych im­prez tar­go­wych – to nie­zwy­kle in­spi­ru­jące oglą­dać przy pracy in­nych Sy­zy­fów.

Dzię­kuję też pa­tro­nom tego wy­da­nia. Bez do­brej pro­mo­cji każdą książkę czeka ciemny piw­niczny loch. Uczy­nili mi ten za­szczyt, a wy­bra­łem naj­lep­szych z naj­lep­szych (ko­lej­ność przy­pad­kowa z wy­jąt­kiem pierw­szej po­zy­cji):

Iwona Nie­zgoda – pro­wa­dząca bloga: Gó­ralka czyta,Mo­nika Ja­now­ska – pro­wa­dząca bloga: mo­ni­ka­_i­_k­siaz­ki78,Ewa Anna So­snow­ska – pro­wa­dząca fan­pej­dża: Li­bra­Czyta,Anna Bie­drzycka – pro­wa­dząca fan­pej­dża: Czy­tel­ni­cza Norka,Ju­lita – pro­wa­dząca stronę: Za­czy­tany Książ­ko­ho­lik,San­dra Jur­czyk – pro­wa­dząca konto na In­sta­gra­mie: My Re­ading Ima­gi­na­tions,Pa­try­cja Da­ria Kra­snow­ska – pro­wa­dząca konto na In­sta­gra­mie: bo­ok­s_i­n_blo­od1,Ra­fał Bor­kow­ski – pro­wa­dzący bloga: Książ­kowa Wieża,Bar­tosz Bro­żek – pro­wa­dzący fan­pej­dża: w_k­siaz­ka­ch_i­_ko­mik­sach,Kinga Wi­śniew­ska – pro­wa­dząca konto na In­sta­gra­mie: Czy­tam Pe­ru­nowi.

Do­brej za­bawy! Po­dziel­cie się opi­niami na książ­ko­wych fo­rach. Roz­pę­taj­cie bu­rzę z pio­ru­nami!

PROLOG

TRAP­PIST-1 – Układ Czer­wo­nego Karła

Flota krą­żow­ni­ków roz­darła błonę lo­kal­nego wszech­świata i dwa­dzie­ścia po­tęż­nych okrę­tów bez­gło­śnie wśli­zgnęło się do wi­dzial­nej prze­strzeni. Nie­wielka, cze­ka­jąca na tę chwilę szpie­gow­ska sonda prze­słała przy­by­szom zbie­rane la­tami pa­kiety in­for­ma­cji.

Wo­kół ga­sną­cej gwiazdy krą­żyło sie­dem ska­li­stych pla­net, ale tylko druga miała at­mos­ferę i wa­runki do ży­cia. Gę­sta po­włoka chmur znacz­nie utrud­niała ob­ser­wa­cję fauny i flory, jed­nak ka­ta­lo­go­wa­nie oka­zów było trze­cio­rzęd­nym za­da­niem zwia­dowcy. Miał oce­nić po­ten­cjał tech­niczny ma­te­riału bio­lo­gicz­nego, roz­miesz­cze­nie struk­tur obron­nych – o ile ta­kie ist­nieją – lo­ka­li­za­cję pla­net i ko­smicz­nych baz wy­ma­ga­ją­cych ste­ry­li­za­cji. Ter­mi­na­cja musi być kom­pletna.

Ma­te­riał osią­gnął czwarty sto­pień roz­woju w dzie­się­cio­stop­nio­wej skali Heg­gha, tym sa­mym się roz­ple­nił – za­jął łącz­nie trzy globy po­ło­żone naj­bli­żej Czer­wo­nego Karła. Wię­cej, zda­wał się ga­tun­kiem agre­syw­nym lub do­świad­czył w swo­jej hi­sto­rii wro­giego kon­taktu, sfera w od­le­gło­ści do osiem­dzie­się­ciu lat świetl­nych była bo­wiem gę­sto usiana kon­struk­cjami obron­nymi z na­cho­dzą­cymi na sie­bie po­lami ostrzału. We­dług da­nych prze­ka­za­nych przez sondę każdy taki fort dys­po­no­wał gru­bym pan­ce­rzem z Ti­3Au, pry­mi­tywną cy­ber­ne­tyczną SI, co naj­mniej jedną ba­te­rią ra­kiet z gło­wi­cami ją­dro­wymi i obroną punk­tową, którą za­pew­niały szyb­ko­strzelne działka ki­ne­tyczne. Dzięki wy­daj­nym, choć wielce pry­mi­tyw­nym sil­ni­kom fu­zyj­nym kon­strukty te za­cho­wały nad­spo­dzie­wa­nie wy­so­kie zdol­no­ści ma­new­rowe.

Po­ja­wie­nie się ar­mady de­zyn­fek­cyj­nej spro­wo­ko­wało wzmo­żony ruch w ukła­dzie i trzeba przy­znać, że ak­cję prze­pro­wa­dzono nie­zwy­kle spraw­nie. Jed­nostki zaj­mo­wały po­zy­cje, zwy­kły w cza­sach po­koju szum in­for­ma­cyjny za­stą­piły ce­lo­wane prze­kazy woj­skowe. Ta ża­ło­sna próba za­po­bie­że­nia ter­mi­na­cji wy­wo­łała po­błaż­liwe uśmie­chy na ob­li­czach przy­by­szów.

Ma­te­riał bio­lo­giczny pod­jął próbę na­wią­za­nia kon­taktu z ob­cymi, choć ko­mu­ni­ka­cja ta od­by­wała się z opóź­nie­niem wy­ni­ka­ją­cym z od­le­gło­ści. Na ekra­nie do­wo­dzą­cego ste­ry­li­za­cją Pro­me­dara można było te­raz zo­ba­czyć ob­raz wod­nej istoty. Jej mię­si­ste macki zmie­niały ko­lor w miarę trwa­nia prze­kazu, a dzięki da­nym ze­bra­nym przez sondę ję­zyk barw był spraw­nie tłu­ma­czony przez jedną z po­moc­ni­czych SI. Nie ozna­cza to jed­nak, że tu­bylcy do­cze­kali się od­po­wie­dzi. Je­dyne, na co mo­gli li­czyć, to chwi­lowa znu­dzona cie­ka­wość istot, które ­wy­ko­nały ty­siące po­dob­nych ak­cji.

Obrońcy wpro­wa­dzili w ży­cie przy­go­to­wane na taką oko­licz­ność pro­to­koły, co zda­wało się po­twier­dzać tezę o wcze­śniej­szym wro­gim kon­tak­cie. Le­żące po prze­ciw­nej stro­nie forty od­pa­liły sil­niki ma­new­rowe, by wspo­móc obronę od ­strony wek­tora na­tar­cia, a or­bi­tu­jące bli­żej przy­by­szów kon­strukty ­wy­pu­ściły ty­siące smu­kłych wrze­cion ra­kiet.

Okręty ob­cych przy­po­mi­nały małe, smo­li­ście czarne pla­ne­to­idy z po­je­dyn­czą kra­tow­nicą nie­wia­do­mego za­sto­so­wa­nia w cen­tral­nej czę­ści ka­dłuba. Gdy czuj­niki za­re­je­stro­wały salwę, w pełni zauto­ma­ty­zo­wane sys­temy wy­słały na spo­tka­nie chma­rę mi­kro­po­ci­sków o zni­ko­mej wa­dze, które – dys­po­nu­jąc wła­snym na­pę­dem – już po prze­le­ce­niu pół mi­nuty świetl­nej osią­gnęły trzy czwarte pręd­ko­ści świa­tła. Nie­wielka masa na sku­tek pędu uzy­skała nisz­czy­ciel­skie war­to­ści i nie po­mo­gły ma­newry uni­kowe za­sto­so­wane przez bo­jowe SI ra­kiet. Więk­szość na­wet nie wy­bu­chła, roz­ry­wana na strzępy przez ten ko­smiczny śrut, reszta zni­kała w krót­kich roz­bły­skach. Wroga ar­mada nie­wzru­sze­nie su­nęła da­lej.

Gdy zo­ba­czyli, że tak­tyka ognia za­po­ro­wego się nie spraw­dza, nie kal­ku­lo­wali – rzu­cili do walki wszyst­kie siły. Mu­sieli być uro­dzo­nymi wo­jow­ni­kami, szczy­to­wym pro­duk­tem agre­syw­nego drzewa ewo­lu­cji z sil­nym cen­tral­nym ośrod­kiem do­wo­dze­nia. Z pla­net i księ­ży­ców wy­star­to­wały ty­siące smu­kłych okrę­tów, wy­po­sa­żo­nych w dwie wy­rzut­nie my­śliw­ców każdy. By unik­nąć pew­nego znisz­cze­nia hi­per­świetl­nymi po­ci­skami, roz­pro­szono się, usta­la­jąc przy­pad­kowe wek­tory na­tar­cia. ­Do­dat­kowo, niby na ogrom­nej sza­chow­nicy, forty zmie­niły po­ło­że­nie, wzno­wiły ostrzał i same ru­szyły do szturmu. Wy­glą­dało na to, że po­mimo wie­lo­let­niej ob­ser­wa­cji in­truzi nie do­ce­nili woli ży­cia, za­so­bów, moż­li­wo­ści i wa­lecz­no­ści tu­byl­ców.

Przy­by­sze nie zmie­nili szyku i pręd­ko­ści. Jak po­przed­nio, od­po­wie­dzieli gę­stym ostrza­łem po­ci­skami du­żych pręd­ko­ści, które prze­orały nad­la­tu­jące ra­kiety i do­tarły do floty obroń­ców. Jed­nak w tym de­spe­rac­kim po­su­nię­ciu ma­te­riału bio­lo­gicz­nego była me­toda, przo­dem szły bo­wiem te­raz sil­nie opan­ce­rzone forty, i to one przyj­mo­wały na sie­bie główny im­pet ko­lej­nych salw. Pan­ce­rze ze stopu ty­tanu i złota nie były wpraw­dzie w sta­nie ochro­nić le­żą­cych bli­żej po­wierzchni wy­rzutni i dzia­łek ba­li­stycz­nych, ale jed­nostki w du­żej czę­ści za­cho­wały zdol­ność ma­new­rową, na czym za­le­żało obroń­com. Kry­jące się w ich cie­niu smu­kłe okręty prze­biły się przez ogień za­po­rowy i parły ku po­chła­nia­ją­cym świa­tło sło­neczne po­wło­kom jed­no­stek na­jeźdź­ców. Ostrzał był jed­nak tak gę­sty, że ko­lejne forty za­częły sy­gna­li­zo­wać awa­rie sil­ni­ków i z cza­sem wiele z nich ga­siło stosy, by nie do­pu­ścić do au­to­ani­hi­la­cji. Nie wszyst­kie jed­nak. Gdy wro­gie floty zna­la­zły się już na tyle bli­sko, że broń hi­per­świetlna stała się bez­u­ży­teczna, z wy­rzutni wrze­cio­no­wa­tych jed­no­stek obroń­ców, któ­rym dane było prze­trwać tę na­wałę, wy­le­ciały ty­siące my­śliw­ców. Te­raz one ru­szyły do ataku. Losy bi­twy zda­wały się od­wra­cać.

Przy­by­sze ani o ty­sięczną świetl­nej nie zmie­nili pręd­ko­ści. Usta­wili się tylko w pół­ko­li­stą for­ma­cję, a dziwne kra­tow­nice roz­bły­sły bla­dym bla­skiem. Można było od­nieść wra­że­nie, że ogromne ko­smiczne re­flek­tory roz­świe­tliły zmar­z­niętą pustkę ko­smosu. Na­gle sze­ro­kie wiązki pro­mie­nio­wa­nia wy­my­ka­ją­cego się ska­lom urzą­dzeń tu­byl­ców do­słow­nie roz­py­liły na atomy my­śliwce i ich no­si­ciele. Wraki for­tów wy­trzy­mały dłu­żej, ale i ich grube pan­ce­rze po­dzie­liły losy mniej­szych jed­no­stek. Gdyby nie dra­ma­tyzm sy­tu­acji, można by ten wi­dok uznać za piękny: więk­sze i mniej­sze frag­menty od­ry­wały się od ka­dłu­bów i – roz­grzane do tem­pe­ra­tury prze­miany w gaz – zni­kały, gdy wią­za­nia po­mię­dzy ato­mami tra­ciły spo­istość. Zło­wróżbna ar­mada prze­mknęła obok smęt­nych, szybko ga­sną­cych wi­śnio­wo­czer­wo­nych resz­tek i zbli­żyła się do za­miesz­ka­łych pla­net.

Ma­te­riał bio­lo­giczny wie­dział, co spo­tkało flotę, a w ob­li­czu prze­wagi tech­no­lo­gicz­nej na­jeźdź­ców i ze­ro­wych skut­ków tak ma­syw­nej obrony zre­zy­gno­wał z dal­szej da­rem­nej walki. Lecz na­wet naj­po­tęż­niej­szy wróg nie omi­nie praw fi­zyki i mieli aż i tylko pół ob­rotu ro­dzi­mej pla­nety wo­kół osi na po­go­dze­nie się z nie­unik­nio­nym. W wiel­kim sub­o­ce­anie ży­cie ki­piało te­raz z sza­loną in­ten­syw­no­ścią, jakby pra­gnięto nad­ro­bić stra­cony czas, jakby chciano żyć sto razy szyb­ciej. Nie wszę­dzie jed­nak, co za­pewne wy­ni­kało z od­mien­nych na­le­cia­ło­ści kul­tu­ro­wych. W wielu re­gio­nach pod ko­niec dnia tu­bylcy spla­tali się w wiel­kie, żywe wie­lo­barwne kule, by do­znać cie­pła i obec­no­ści przy­ja­ciół, nie­zna­jo­mych, istot ży­wych. By bez­rad­ność i prze­ra­że­nie choć na chwilę roz­pły­nęły się w bli­sko­ści i po­czu­ciu jed­no­ści. Te żywe kon­strukty do sa­mego końca mie­niły się smutną pie­śnią barw i zdało się, iż cały sub­o­cean mówi o żalu i nie­zmier­nej tę­sk­no­cie za ko­lej­nym czer­wo­nym świ­tem. Gdyby na­jeźdźcy mo­gli i chcieli to zro­zu­mieć, na­wet ich za­twar­działe serca za­łka­łyby od tego bez­brzeż­nego smutku.

Kiedy po­chła­nia­jące świa­tło okręty zna­la­zły się w po­bliżu dru­giej pla­nety, emi­tery po­now­nie roz­ja­rzyły się zło­wróżb­nym świa­tłem i ma­te­riał bio­lo­giczny wraz z wierzch­nią war­stwą globu prze­stał ist­nieć. Odarte miej­scami ze skał płynne wnę­trze uwal­niało się ty­sią­cami erup­cji wul­ka­nicz­nych, stop­niowo nisz­cząc to, czego nie zdo­łali uni­ce­stwić na­jeźdźcy. ­Pla­neta była mar­twa.

Po­zo­stałe dwa sko­lo­ni­zo­wane globy i sta­cje ko­smiczne nie cze­kały długo na swój czas. Jesz­cze jedna ste­ry­li­za­cja prze­bie­gła po­myśl­nie, a CEL po­zo­stał nie­za­gro­żony.

Gość

Rok 2995

Nie­wielka sonda zma­te­ria­li­zo­wała się tuż na gra­nicy he­lio­pauzy. Pra­wie na­tych­miast wy­ła­pała szum sztucz­nego po­cho­dze­nia i prze­szła w tryb utaj­nie­nia. Pro­gram za­ka­zy­wał zbli­ża­nia się, a tym bar­dziej lą­do­wa­nia, o ile ma­te­riał bio­lo­giczny osią­gnął zdol­ność bu­do­wa­nia cy­wi­li­za­cji tech­nicz­nej.

Jed­nostka wy­strze­liła roz­po­ście­ra­jącą się na wiele ki­lo­me­trów, czarną niby sama ko­smiczna prze­strzeń sieć gru­bo­ści po­je­dyn­czego atomu i za­marła w bez­ru­chu. Nie­wiel­kie, do­sko­nale ekra­no­wane drony ho­low­ni­cze usy­tu­owane na ro­gach struk­tury po osią­gnię­ciu za­ło­żo­nych po­zy­cji rów­nież wy­łą­czyły za­si­la­nie. Po­ziom emi­sji spadł do nie­wy­kry­wal­nych war­to­ści.

Pa­sywne ska­nery roz­po­częły pracę i dane za­częły spły­wać sze­ro­kim stru­mie­niem, a każdy bit in­for­ma­cji skrzęt­nie ma­ga­zy­no­wano w kwan­to­wej pa­mięci. Gwiazda ma­cie­rzy­sta układu znaj­do­wała się w po­ło­wie ży­wot­no­ści, a duża ilość pier­wiast­ków me­tali cięż­kich w ją­drze wska­zy­wała, że po­wstała już po ufor­mo­wa­niu ga­lak­tyki. Okrą­żało ją osiem pla­net, w tym cztery ga­zowe ol­brzymy. In­for­ma­cje o stu sie­dem­dzie­się­ciu trzech księ­ży­cach i pię­ciu pla­ne­tach kar­ło­wa­tych mo­gły być bar­dzo przy­datne dla osią­gnię­cia CELU, po­dob­nie jak usy­tu­owa­nie wiel­kich sku­pisk ko­smicz­nego „gruzu”.

Ale nie to było naj­waż­niej­sze. Prze­strzeń w pro­mie­niu dnia świetl­nego od gwiazdy tęt­niła ży­ciem opar­tym na wę­glu. Na wszyst­kich pla­ne­tach i księ­ży­cach czuj­niki wy­kry­wały sfery in­for­ma­cyjne, które są ty­powe dla każ­dej roz­wi­nię­tej cy­wi­li­za­cji. Naj­więk­sze na­tę­że­nie prze­pły­wów miało miej­sce w re­jo­nie trze­ciej i czwar­tej pla­nety układu.

Obiekt chło­nął i ana­li­zo­wał dane. Cy­wi­li­za­cja, z którą miał do czy­nie­nia, osią­gnęła piąty po­ziom w dzie­się­cio­stop­nio­wej skali Heg­gha. SI za­rzą­dza­jąca zwia­dem utrzy­mała naj­wyż­szy sto­pień ostroż­no­ści – piąty po­ziom był zdolny do oporu, choć CEL mógłby być za­gro­żony do­piero przy ósmym stop­niu roz­woju cy­wi­li­za­cyj­nego. Twórcy sondy pod­czas se­tek ty­sięcy lat eks­ter­mi­na­cji tylko raz na­tra­fili na tak roz­wi­niętą cy­wi­li­za­cję. O je­den raz za dużo, bio­rąc pod uwagę utratę w wy­niku dłu­go­trwa­łych walk czter­dzie­stu sied­miu pro­cent za­so­bów rasy.

Mi­jały dni, ty­go­dnie i mie­siące, ale dla SI czas pły­nie znaczne wol­niej. Gdy kwan­towy za­rządca ze­brał kom­plet da­nych o bio­lo­gicz­nej in­fek­cji, na roz­po­star­tej w próżni sieci za­częły się po­ja­wiać mi­kro­sko­pijne czarne dziury i przy­bysz roz­po­czął ab­sorp­cję sło­necz­nego wia­tru. Stru­mie­nie ener­gii rów­no­mier­nie za­si­lały kulę tak, iż po okre­sie rów­nym ob­ro­towi miej­sco­wej gwiazdy wo­kół wła­snej osi osią­gnęła wiel­kość ziem­skiego my­śliwca. Po­tem roz­pa­dła się na sto ko­pii, za­da­nie zo­stało wy­ko­nane. Z wy­jąt­kiem jed­nej, reszta znik­nęła, roz­dzie­ra­jąc błonę wszech­świata w bez­gło­śnym ko­lap­sie. Więk­szość, dzia­ła­jąc we­dług sche­matu, bę­dzie kon­ty­nu­owała dzieło wy­szu­ki­wa­nia za­miesz­ka­łych ukła­dów pla­ne­tar­nych. Sześć ob­rało różne tra­jek­to­rie i po­mknęło do swo­ich twór­ców.

Wiele mie­sięcy po tym zda­rze­niu ob­ser­wa­tor prze­chwy­cił dziwne od­czyty z księ­życa trze­ciej pla­nety. Ska­ta­lo­go­wał je, ale nie pod­jął dzia­łań. Jego za­da­nie ogra­ni­czało się te­raz do okre­śle­nia prio­ry­te­tów ce­lów i ocze­ki­wa­nia na po­ja­wie­nie się floty. To po­trwa, ale gdy do­trą tu okręty, dzięki tym in­for­ma­cjom ste­ry­li­za­cja bę­dzie kom­pletna i osta­teczna.

Rozdział I

Kor­po­ra­cja NOVA, do­mi­nium lu­dzi

Rok 2997

Spo­tka­nie zwo­łano na dwu­dzie­stą drugą czasu środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiego.

Na sali pa­no­wała nieco ner­wowa, pełna wy­cze­ki­wa­nia at­mos­fera. Ze­bra­nie w jed­nym miej­scu CDS-ów – cy­ber­ne­tycz­nych du­pli­ka­tów sen­so­rycz­nych, zwa­nych po­tocz­nie sub­ami – lu­dzi na­le­żą­cych do ści­słej elity wła­dzy Unii już samo w so­bie było rzad­ko­ścią, ale re­we­la­cje, które za­mie­rzał prze­ka­zać ze­spół ba­daw­czy pro­fe­sora No­ela, miały prze­sta­wić roz­wój ludz­ko­ści na cał­kiem inne tory, o ile na miej­scu jest na­wią­za­nie do tego ar­cha­icz­nego sys­temu trans­portu lą­do­wego. Znane je­dy­nie z wir­tu­alu po­dróże w cza­sie sta­wały się fak­tem. Kor­po­ra­cja NOVA, bę­dąca wła­ści­cie­lem pa­ten­tów umoż­li­wia­ją­cych tem­po­ralne wy­cieczki, wkrótce od­sa­dzi kon­ku­ren­cję o lata świetlne. I wła­śnie w celu przed­sta­wie­nia re­zul­ta­tów wy­ścigu po złote runo, i zwy­czaj­nego po­gnę­bie­nia ry­wali, zor­ga­ni­zo­wano pre­lek­cję. A może po­ja­wiły się inne nie­ocze­ki­wane oko­licz­no­ści?

– Eleni, moja miła, wpu­ścili wilki do owczarni? – Sub o za­dzi­wia­jąco mło­dzień­czym wy­glą­dzie uści­snął dłoń pięk­nej, dys­tyn­go­wa­nej ko­biety. – Aż tak pewni są swo­ich za­bez­pie­czeń? – Blady uśmiech nie był w sta­nie skryć spoj­rze­nia, które zdało się wi­dzieć nie dzie­siątki, a setki lat.

– Mój drogi Marco, je­stem pewna, że przy cie­niu cie­nia ry­zyka ogra­ni­czy­liby się do ofi­cjal­nych gieł­do­wych ko­mu­ni­ka­tów, za­miast za­pra­szać nas na swoje te­ry­to­rium. Nie, pa­tenty dawno już zło­żone, spraw­dzi­łam.

– Pró­bo­wa­łaś… no wiesz… do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej? Ja – klep­nął się w udo i za­śmiał niby z do­brego żartu – za­in­fe­ko­wa­łem ich SI ro­ot­ki­tem i wy­rzu­ciło mnie w ko­smos nie­mal w cza­sie rze­czy­wi­stym. Do­dat­kowo mia­łem na­stęp­nego dnia kon­trolę z nad­zoru.

– Czyli są pod pa­ra­so­lem… – Prze­piła do roz­mówcy ko­lo­ro­wym drin­kiem. – Skoro sama góra ich chroni, mu­szą pra­co­wać nad czymś, na czym za­leży nad­zo­rowi…

– Le­piej trzy­mać or­dery przy piersi. Może ktoś im gro­ził?

– Groźby to kor­po­ra­cyjna co­dzien­ność, z którą ra­dzimy so­bie bez wścib­skich urzę­do­wych no­sów. Nie, przy­ja­cielu, to mu­siało być coś…

Wy­buch był tak gwał­towny, że po­tężny kom­pleks za­trząsł się w po­sa­dach. W jed­nej chwili go­ście pili na koszt firmy ko­lejne to­a­sty, ra­cząc się nie­zo­bo­wią­zu­ją­cym small tal­kiem, w na­stęp­nej ogar­nęła ich po­żoga. Pla­zmowy ła­du­nek za­pa­la­jący od­two­rzył w wiel­kiej auli wnę­trze Słońca i w jed­nym mo­men­cie spo­pie­lił wszystko, co na­po­tkał na swo­jej dro­dze: lu­dzi, po­mniej­sze sprzęty, dzieła sztuki. Żółty dym kłę­bił się niby żywy. Po­tężne wy­ciągi za­szu­miały i dało się te­raz wi­dzieć za­mglone syl­wetki nie­szczę­śni­ków, któ­rzy prze­trwali pierw­sze se­kundy po ataku i rzu­cali się na pla­st­be­ton, by wła­snymi cia­łami wy­bić drogę ucieczki z pie­kła. Au­to­ma­tyczne sys­temy prze­ciw­po­ża­rowe już dawno prze­grały z do­cho­dzącą do kilku ty­sięcy stopni tem­pe­ra­turą, a roz­ża­rzona do czer­wo­no­ści para wodna ze­brała jesz­cze wię­cej ofiar. SI bu­dynku zro­zu­miała swój błąd i śmier­cio­no­śna woda znik­nęła. Wtem pod­dane eks­tre­mal­nym prze­cią­że­niom sys­temy wy­cią­gów za­marły, sto­piły się sil­niki i ło­paty wir­ni­ków. Wszy­scy byli zgu­bieni.

Część go­ści prze­trwała, cho­wa­jąc się za co ma­syw­niej­szymi sprzę­tami i rzę­dem wiel­kich ko­lumn sty­li­zo­wa­nych na grec­kie. Te­raz za­sty­gli prze­ra­żeni. Na­gle jedną z ko­biet ob­jął ję­zor żaru i ta na­tych­miast sta­nęła w ogniu. Naj­szyb­ciej w ja­śniej­szym roz­bły­sku spło­nęły włosy, po­tem skóra za­częła skwier­czeć i pę­kać, a gę­ste kro­ple tłusz­czu w desz­czu iskier two­rzyły u jej stóp ogni­stą ka­łużę. Nie­szczę­sna krzy­czała, póki nie po­pę­kały jej struny gło­sowe. Żar nieco przy­gasł, więc sto­jący obok męż­czy­zna przy­sko­czył z gru­bym ob­ru­sem ścią­gnię­tym ze stołu z za­ką­skami. Gło­śny jęk prze­ra­że­nia prze­to­czył się przez tych, któ­rym dane było zo­ba­czyć, jak ogień tra­wiący nie­szczę­sną od środka zna­lazł uj­ście oczo­do­łami i roz­war­tymi, mar­twymi już ustami…

Dały się sły­szeć dwa ko­lejne, słab­sze tym ra­zem wy­bu­chy i znik­nął na­stępny ka­wał gru­bej ściany. Nim roz­wiał się dym, w wy­rwie po­ja­wiły się nie­wy­raźne syl­wetki w po­chła­nia­ją­cych świa­tło pan­cer­zach bo­jo­wych. Pierw­sze strzały po­ło­żyły tych, któ­rzy są­dzili, że to ra­tu­nek. Przy­by­sze rzu­cili na śro­dek nie­wiel­kie, błysz­czące walce, a te otwo­rzyły się bez­gło­śnie, roz­wie­ra­jąc niby pąki kwia­tów. Oczom ob­ser­wa­to­rów uka­zały się wstęgi ho­lo­gra­mów z li­stą na­zwisk twór­ców in­sce­ni­za­cji.

Za­sty­gły tłum za­czął gło­śno bić brawo, a nie­zwy­kle rze­czy­wi­sta in­sta­la­cja znik­nęła niby za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki. Wielu po­trzą­sało gło­wami, by stłu­mić nie­dawne prze­ra­że­nie. Wie­czór za­po­wia­dał się wspa­niale.

Na sali kon­fe­ren­cyj­nej kwar­tet smycz­kowy wzno­wił grę, i to on za­ba­wiał te­raz za­pro­szo­nych, wy­ko­nu­jąc kla­syczne utwory Stra­wiń­skiego, Haydna i Cu Linga z iście wir­tu­ozer­ską per­fek­cją i wy­czu­ciem, choć i sam w so­bie był nie lada atrak­cją. W jego skład wcho­dzili wy­łącz­nie lu­dzie z krwi i ko­ści, co obec­nie zda­rzało się nie­zwy­kle rzadko.

– Sza­nowni i dro­dzy go­ście – głos cen­tral­nej Sztucz­nej In­te­li­gen­cji prze­rwał ci­che roz­mowy i trans­fery w Ne­tLogu – pro­szę o wy­ro­zu­mia­łość, spo­tka­nie nie­ba­wem się roz­pocz­nie. Tym­cza­sem do pań­stwa dys­po­zy­cji są ma­te­riały do­ty­czące pro­jek­tów ba­daw­czych Kor­po­ra­cji NOVA. Za­chę­cam do za­po­zna­nia się z na­szą ofertą. Bez­tle­nowe bak­te­rie, któ­rych pro­duk­tem prze­miany ma­te­rii są po­li­mery, to żadna no­wość, ale w pro­jek­cie Ar­gos pra­cu­jemy nad taką ich mo­dy­fi­ka­cją, by na ba­zie je­dy­nie wia­tru sło­necz­nego i przy wy­ko­rzy­sta­niu dru­ka­rek mo­gły po­wsta­wać go­towe do za­miesz­ka­nia i w pełni sa­mo­wy­star­czalne mo­duły or­bi­talne.

Przed oczami zgro­ma­dzo­nych po­ja­wiła się trans­mi­sja on­line z kom­pleksu ba­daw­czego na or­bi­cie Księ­życa, nie wy­wo­łała ona jed­nak zbyt­niego za­in­te­re­so­wa­nia. Kor­po­ra­cje nie mar­no­wały żad­nej oka­zji do pro­mo­cji swo­ich usług i to­wa­rów, w myśl od­wiecz­nej za­sady: „re­klama dźwi­gnią han­dlu”.

– Dla tych z pań­stwa, któ­rzy są za­in­te­re­so­wani na­szymi osią­gnię­ciami w za­kre­sie sil­ni­ków Hig­gsa naj­now­szej ge­ne­ra­cji, mam do­bre wia­do­mo­ści. – W tym mo­men­cie w jed­nej ze ścian za­częły się po­ja­wiać ko­lo­rowe pęk­nię­cia i wy­brzu­sze­nia, w któ­rych wta­jem­ni­czeni roz­po­znali ar­ty­styczną wi­zję sil­nika Hig­gsa. – Dzięki na­szym no­wym pa­ten­tom udało się uzy­skać nie tylko osiem­dzie­się­cio­pro­cen­tową ni­we­la­cję nie­po­żą­da­nych skut­ków dzia­ła­nia bo­zonu Hig­gsa, co znacz­nie po­pra­wia wy­daj­ność sil­ni­ków sys­te­mo­wych, ale rów­nież ujarz­mić nie­sta­bilne sin­glety1, co z ko­lei po­zwoli nam w przy­szło­ści prze­mie­ścić się do pią­tego wy­miaru bez ry­zyka ani­hi­la­cji. Obecna sku­tecz­ność wy­nosi trzy­na­ście pro­cent!

In­for­ma­cje te wy­wo­łały więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie go­ści, ale te­mat rów­nież był nieco od­grze­wany. Dwa lata temu, tuż po od­trą­bie­niu przez Kor­po­ra­cję NOVA suk­cesu w ba­da­niach nad ujarz­mie­niem sin­gle­tów Hig­gsa, przez me­dia prze­to­czyła się fala en­tu­zja­zmu nad moż­li­wo­ściami i przy­szło­ścią ry­su­jącą się przed ro­dza­jem ludz­kim. Sil­niki wy­ko­rzy­stu­jące sin­glety i osłony no­wego typu miały skró­cić do kilku chwil wie­lo­let­nią po­dróż w od­le­głe re­jony ko­smosu.

Dzięki ogrom­nym fun­du­szom wy­asy­gno­wa­nym na prace ba­daw­cze na­ukowcy z po­wo­dze­niem re­ali­zo­wali eks­pe­ry­menty, opie­ra­jąc się na teo­rii su­per­strun2, co w efek­cie do­pro­wa­dziło do opa­no­wa­nia nie­sta­bil­nego bo­zonu Hig­gsa, czą­steczki po­sia­da­ją­cej zdol­ność prze­miesz­cza­nia się mię­dzy wy­mia­rami. Może „opa­no­wa­nie” to zbyt opty­mi­styczne okre­śle­nie, ukute przez kor­posz­tab mar­ke­tin­gowy, cho­ciaż fakt, że było to w ogóle moż­liwe, ro­bił wra­że­nie.

Ale to nie nowe statki z osad­ni­kami, a ak­cje Kor­po­ra­cji NOVA po­szy­bo­wały w górę i w ciągu za­le­d­wie kilku ty­go­dni ze śred­niego ryn­ko­wego gra­cza stała się nu­me­rem je­den. Jej ak­tywa chciały mieć w swo­ich port­fe­lach wszyst­kie li­czące się in­sty­tu­cje i łą­cza roz­grzały się od trans­fe­rów wie­dzy o war­to­ściach nie­wy­obra­żal­nych dla prze­cięt­nego czło­wieka. U kon­ku­ren­cji za­wrzało, a słowo „pa­nika” by­łoby tu chyba naj­lep­szym okre­śle­niem. Po pew­nym cza­sie wła­dze Kor­po­ra­cji NOVA wy­dały la­ko­niczny ko­mu­ni­kat, że na obec­nym eta­pie prac ba­daw­czych nie okieł­znano jesz­cze w pełni tego zja­wi­ska i tylko je­den pro­cent prze­miesz­czeń koń­czy się suk­ce­sem. To ostu­dziło nieco za­pał in­we­sto­rów i za­chwiało kur­sem ak­cji, ale nie na długo. Po­ten­cjalne zy­ski prze­wa­żyły i na­stą­piło od­bi­cie win­du­jące cenę na nowe, nie­znane wcze­śniej po­ziomy. Światy ogar­nęło sza­leń­stwo nie­wiele ma­jące wspól­nego z fi­nan­so­wym prag­ma­ty­zmem, a bar­dziej z ma­rze­niami czło­wieka o eks­pan­sji na nie­wy­obra­żalną skalę. W po­wyż­szym kon­tek­ście dzi­siej­sze trzy­na­ście pro­cent sta­no­wiło wiel­kie osią­gnię­cie, choć nie­dawno w Ne­tLogu gruch­nęła wieść, że dwa­dzie­ścia pro­cent sku­tecz­no­ści bę­dzie wszyst­kim, co ludz­kość osią­gnie w ciągu naj­bliż­szego wieku. Kto by chciał ko­rzy­stać z trans­portu, ma­jąc jedną szansę na pięć, że do­leci do celu? Tym bar­dziej fi­nan­so­wać tak nie­pewne i od­le­głe przed­się­wzię­cie. Je­śli jed­nak była to plotka roz­pusz­czana przez kon­ku­ren­cję… Czas po­każe, ale wła­śnie od­po­wied­nia po­li­tyka in­for­ma­cyjna kor­posz­tabu mar­ke­tin­go­wego mo­gła po­wstrzy­mać ucieczkę in­we­sto­rów.

Kor­po­ra­cja NOVA znana była ze swo­jej in­no­wa­cyj­no­ści i ba­dań pro­wa­dzo­nych na po­gra­ni­czu na­uki i fan­ta­styki, prze­kra­cza­ją­cych ba­riery, któ­rych inni na­wet nie do­strze­gali. Oczy­wi­ście za­no­to­wali kilka spek­ta­ku­lar­nych i kosz­tow­nych wpa­dek, ale skoro ist­nieli…

Pro­jek­cja sil­nika Hig­gsa znik­nęła, a na jej miej­scu po­ja­wił się stan­dar­dowy mo­del uni­wer­sum, z od­le­głym cen­trum – Ma­cie­rzą Wszech­świa­tów – z któ­rej pro­mie­ni­ście roz­cho­dziły się węż­sze u dołu i co­raz szer­sze w miarę roz­ro­stu nie­re­gu­larne ko­kony wszech­świa­tów. Zie­mię, zbyt małą, by dało się ją za­uwa­żyć, za­zna­czono jako nie­bie­ski punkt w po­ło­wie jed­nego z młod­szych „ra­mion”.

Wy­sy­ła­jąc za­pro­sze­nia, or­ga­ni­za­to­rzy nie ocze­ki­wali oso­bi­stego sta­wien­nic­twa go­ści. Nie prak­ty­ko­wano tego od wielu stu­leci, a obec­nie by­łoby to wręcz nie­wy­ko­nalne. Wła­ści­ciele CDS-ów, czyli cy­bor­gów, z któ­rymi ludzcy ope­ra­to­rzy łą­czyli się w cza­sie rze­czy­wi­stym, prze­by­wali w swo­ich po­sia­dło­ściach roz­sia­nych po ca­łym Ukła­dzie Sło­necz­nym i nie tylko, utrzy­mu­jąc bez­po­śred­nią i na­tych­mia­stową łącz­ność ze swo­imi sub­sty­tu­tami, które zwano po­tocz­nie sub­ami. Było to moż­liwe dzięki więzi mię­dzy czą­stecz­kami o wspól­nym po­cho­dze­niu, bez względu na dzie­lącą je od­le­głość. To splą­ta­nie miało ­nie­ro­ze­rwalny cha­rak­ter.

Ner­wo­wość wśród ze­bra­nych wy­wo­ły­wało nie tyle prze­dłu­ża­jące się ocze­ki­wa­nie na roz­po­czę­cie kon­fe­ren­cji, ile ­za­po­wie­dziane uczest­nic­two w niej szefa Rządu Świa­to­wego. Od lat pre­mier od­rzu­cał wszyst­kie za­pro­sze­nia na po­dobne spo­tka­nia. Dla­czego w tym przy­padku zmie­nił zda­nie?

W roku 2811, po krwa­wych woj­nach sys­te­mo­wych zmie­niono prawo i na Na­czel­nego Wo­dza Po­łą­czo­nych Ar­mii wy­zna­czono urzę­du­ją­cego pre­miera. Wiel­kie kor­po­ra­cje mo­gły je­dy­nie utrzy­my­wać li­mi­to­wane kon­tyn­genty sił po­rząd­ko­wych. Za zła­ma­nie tego za­kazu gro­ziły su­rowe kary fi­nan­sowe, z kon­fi­skatą ma­jątku włącz­nie. Jak do­tąd nikt nie był na tyle sza­lony lub zde­spe­ro­wany, by zbroić się na wła­sną rękę, tym bar­dziej że ob­ser­wo­wały go czujne oczy kon­ku­ren­tów. Nikt po­sia­da­jący in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, roz­wi­nięty przy­naj­mniej w stop­niu pod­sta­wo­wym.

W ca­łej no­wo­żyt­nej hi­sto­rii zda­rzył się tylko je­den wy­ją­tek. W roku 2914 firma wy­do­byw­czo-po­szu­ki­waw­cza Mo­łot, w którą prze­kształ­ciło się nie­gdyś pań­stwo znane hi­sto­ry­kom jako Ro­sja, pod po­zo­rem pro­wa­dze­nia re­ko­ne­sansu w od­le­głych re­jo­nach ga­lak­tyki Karła Fe­niksa uzy­skała kon­ce­sję na utrzy­my­wa­nie dwu­dzie­sto­ty­sięcz­nego kon­tyn­gentu sił po­rząd­ko­wych i zwiadu. To, że w ogóle udało im się przejść szcze­gó­łową pro­ce­durę we­ry­fi­ka­cji, przy­pi­sy­wano ba­joń­skim ła­pów­kom, ale ni­kogo nie zła­pano za rękę. W śro­do­wi­sku za­rząd tej kor­po­ra­cji miał złą opi­nię i w za­sa­dzie uni­kano ko­ope­ra­cji z nie­obli­czal­nym kon­tra­hen­tem, ogra­ni­cza­jąc się zwy­kle do krót­ko­trwa­łych umów opie­wa­ją­cych na za­kup su­row­ców i in­for­ma­cji.

W pierw­szych la­tach dzia­łal­no­ści Mo­łot po­wo­łał sto­sowne struk­tury i wy­bu­do­wano na jed­nej z pla­net Ga­lak­tyki Ber­narda bazę i sta­cję wy­pa­dową. Nie­stety, chci­wość i wła­śnie brak in­stynktu sa­mo­za­cho­waw­czego zgu­biły za­rząd. Jego człon­ko­wie, prze­ko­nani, iż od­le­głość od ma­cie­rzy­stych sys­te­mów gwa­ran­tuje ano­ni­mo­wość, a nade wszystko bez­kar­ność, utwo­rzyli re­gu­larną i świet­nie wy­po­sa­żoną pół­mi­lio­nową ar­mię. Ów­cze­sne me­dia do­no­siły, że Mo­łot pla­no­wał od­two­rzyć na od­kry­tej przez swo­ich eks­plo­ra­to­rów pla­ne­cie klasy A-1 dawną ziem­ską struk­turę spo­łeczno-po­li­tyczną zwaną Związ­kiem Ra­dziec­kim, czego po­twier­dze­niem miało być nowe logo firmy przy­po­mi­na­jące li­terę Z. A może tylko uru­cho­mić ga­lak­tyczne cen­trum roz­rywki? Wie­dza o tym, co się wy­da­rzyło tak na­prawdę, nie wy­szła poza wą­skie kręgi wła­dzy. W każ­dym ra­zie re­ak­cja sił rzą­do­wych była bły­ska­wiczna i bo­le­sna, a w 2920 roku po pręż­nej fir­mie Mo­łot i sta­no­wią­cych jej trzon Ro­sja­nach nie po­zo­stał na­wet ślad, nie li­cząc za­pi­sów w re­je­strach.

Ale to dawne dzieje, a za­rząd Kor­po­ra­cji NOVA miał o wiele le­piej roz­wi­nięty in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, o czym zda­wały się świad­czyć mię­dzy in­nymi rzą­dowe kon­trakty.

Dźwięki kon­certu skrzyp­co­wego G-dur Haydna wspa­niale współ­grały z wy­stro­jem wnę­trza. Po­miesz­cze­nie, zgod­nie z naj­now­szą modą, ukła­dem przy­po­mi­nało sie­dem­na­sto­wieczną ba­ro­kową salę ba­lową. Po­wierzch­nię ścian i su­fi­tów po­dzie­lono na jed­na­kowe pro­sto­kątne płasz­czy­zny z ob­ra­mo­wa­niami in­spi­ro­wa­nymi mo­ty­wami ro­ślin­nymi. Drzwi wej­ściowe z su­pra­portą zgrab­nie wkom­po­no­wano w ca­łość, na­to­miast na ścia­nach na­prze­mien­nie umiesz­czono kla­syczne lu­stra w bo­gato zdo­bio­nych ra­mach i pła­sko­rzeźby in­spi­ro­wane twór­czo­ścią sta­rych mi­strzów lub na­wet ich ory­gi­nalne prace. Ca­łość spra­wiała wra­że­nie luk­susu i prze­py­chu wła­ści­wego dla tego barw­nego okresu w dzie­jach ludz­ko­ści.

W pew­nym mo­men­cie na sali za­pa­no­wało lek­kie po­ru­sze­nie, po czym ze­brani za­częli roz­stę­po­wać się jak woda przed dzio­bem szybko mkną­cej ło­dzi. Umil­kły roz­mowy i prze­kazy, a pre­mier wraz z za­rzą­dem za­jęli przy­go­to­wane wcze­śniej miej­sca.

– Pro­szę pań­stwa – głos pre­zesa Kor­po­ra­cji NOVA był do­no­śny i sły­szalny w każ­dym za­kątku sali – sza­nowni go­ście. W imie­niu za­rządu ser­decz­nie wi­tam zgro­ma­dzo­nych, a szcze­gól­nie pre­miera Rządu Świa­to­wego, pana Ru­perta Lee!

Do­no­śne owa­cje świad­czyły o wiel­kiej po­pu­lar­no­ści, jaką cie­szył się młody, bo za­le­d­wie sześć­dzie­się­cio­letni przy­wódca ludz­ko­ści, albo o stra­chu przed jego służ­bami. Pro­wa­dzący cze­kał cier­pli­wie, aż prze­brzmią ostat­nie echa aplauzu.

– Dzię­kuję za przy­ję­cie za­pro­sze­nia na dzi­siej­szy po­kaz. Za­pre­zen­tu­jemy naj­now­sze od­kry­cie Kor­po­ra­cji NOVA, które bę­dzie miało wpływ na na­szą wie­dzę o hi­sto­rii Ziemi i ro­dzaju ludz­kiego. Ale nie tylko. Jak się pań­stwo sami prze­ko­na­cie, i to już za chwilę, ba­da­nia pro­fe­sora No­ela są rów­nie nie­ty­powe, co za­ska­ku­jące, a ich wy­niki będą za­pewne nie­zwy­kle brze­mienne w skutki. Gdy­bym po­wie­dział, że zmie­nią ob­raz spo­łe­czeń­stwa tak, jak wpro­wa­dze­nie w dwu­dzie­stym wieku kom­pu­te­rów, mógł­bym rów­nie do­brze nic nie mó­wić. – Ro­zej­rzał się z trium­falną miną po sali. – I nie mam tu na my­śli na­szego sztan­da­ro­wego pro­jektu zwią­za­nego z sil­ni­kami Hig­gsa. – Pre­zes skrzy­żo­wał ręce na pier­siach i de­li­kat­nie skło­nił się w stronę au­dy­to­rium. Chwila ci­szy miała za­pewne pod­nieść na­pię­cie.

Za­marły na­wet nor­malne pod­czas tego typu spo­tkań szepty. Szczu­płe, wy­spor­to­wane syl­wetki subów za­sty­gły w ocze­ki­wa­niu.

– Je­den z dzia­łów ba­daw­czych Kor­po­ra­cji NOVA zaj­muje się fi­zyką, na­zwijmy ją, w uprosz­cze­niu na po­trzeby dzi­siej­szego spo­tka­nia, fi­zyką zło­żoną – kon­ty­nu­ował mówca.

W od­po­wie­dzi na im­puls ner­wowy wy­słany przez pre­le­genta cen­tralna SI kom­pleksu prze­ka­zała do cy­ber­ne­tycz­nych umy­słów an­dro­idów wszel­kie nie­zbędne in­for­ma­cje tech­niczne po­trzebne do peł­nego zro­zu­mie­nia po­ru­sza­nych kwe­stii, oczy­wi­ście z wy­łą­cze­niem tych ob­ję­tych pra­wem pa­ten­to­wym.

– Mam przy­jem­ność przed­sta­wić pań­stwu szefa działu neo­fi­zyki, pro­fe­sora No­ela, dwu­krot­nego lau­re­ata na­grody No­bla-Shao za od­kry­cia w dzie­dzi­nie fi­zyki czą­stek i teo­rii su­per­strun, w tym udo­wod­nie­nie ist­nie­nia dwu­dzie­stu sze­ściu wy­mia­rów, a nie dzie­się­ciu, jak wcze­śniej za­kła­dano!

Syl­wetka pre­zesa zda­wała się roz­pły­wać w po­wie­trzu i wszy­scy ocze­ki­wali zma­te­ria­li­zo­wa­nia się fan­tomu uczo­nego lub w naj­lep­szym ra­zie CDS-a sprzę­żo­nego z pro­fe­so­rem prze­by­wa­ją­cym być może na dru­giej pół­kuli, o ile w ogóle znaj­do­wał się na Ziemi – gdy na­gle pię­cio­wy­mia­rowy ho­lo­gram przed­sta­wia­jący bo­gato zdo­bione dra­pe­riami wnę­trze znik­nął, a oczom ze­bra­nych uka­zało się gra­wi­łóżko, na któ­rym le­żała po­tężna syl­wetka.

Wpraw­dzie współ­cze­śni lu­dzie ni­g­dzie nie wy­bie­rali się oso­bi­ście, ale ci, któ­rzy le­piej znali pro­fe­sora No­ela, wie­dzieli, że ży­wił głę­boką, nie­zro­zu­miałą nie­chęć do CDS-ów. Mógł so­bie po­zwo­lić na tak nie­kon­wen­cjo­nalne i nie­prak­tyczne ge­sty, choć nie znaj­do­wał zbyt wielu na­śla­dow­ców. Schedą po ostat­nich wie­kach do­mi­na­cji umy­słu była ta drobna nie­do­god­ność i je­dy­nie ar­mia oraz służby spe­cjalne dys­po­no­wały w pełni spraw­nymi fi­zycz­nie funk­cjo­na­riu­szami. Co­raz wię­cej lu­dzi od na­ro­dzin do fi­zycz­nej śmierci nie opusz­czało bio­kap­suł.

– Wi­tam! – Tu­balny, syn­te­tyczny głos, jakby wy­cho­dzący z głębi studni, ge­ne­ro­wała SI pro­fe­sora. – Wi­tam pań­stwa! – Nie przej­mu­jąc się wra­że­niem, ja­kie wy­warła jego oso­bi­sta obec­ność, kon­ty­nu­ował: – Zo­sta­łem po­pro­szony przez mo­jego szefa i przy­ja­ciela za­ra­zem – nie­znacz­nie prze­chy­lił głowę w kie­runku sek­tora zaj­mo­wa­nego przez człon­ków za­rządu – aby przed­sta­wić naj­now­sze od­kry­cie mo­jego ze­społu ba­daw­czego oraz po­krótce na­kre­ślić wy­ni­ka­jące z tego im­pli­ka­cje. – Przez ma­sywną syl­wetkę pro­fe­sora prze­biegł le­dwo za­uwa­żalny dreszcz, gdy au­to­ma­tyka plat­formy przy­stą­piła do de­li­kat­nej elek­tro­sty­mu­la­cji mię­śni.

Pełną te­raz sku­pie­nia ci­szę prze­ry­wały je­dy­nie od­głosy kie­lisz­ków na­peł­nia­nych szam­pa­nem i sztuć­ców ude­rza­ją­cych o por­ce­la­nowe ta­le­rze. Or­ga­ni­za­tor za­dbał w tej kwe­stii o naj­drob­niej­sze szcze­góły, nie oszczę­dza­jąc na wy­po­sa­że­niu sali ban­kie­to­wej. Cóż się jed­nak dzi­wić, Kor­po­ra­cję NOVA stać było na nie­mal każdą eks­tra­wa­gan­cję.

– Na wstę­pie przy­po­mnę kilka wia­do­mo­ści o fi­zyce obiektu zwa­nego po­tocz­nie czarną dziurą. Wie­dza ta jest istotna dla peł­nego zro­zu­mie­nia, nad czym pra­co­wał mój ze­spół przez kilka ostat­nich lat. – Gdy wy­po­wia­dał te słowa, w jego gło­sie po­ja­wiły się mło­dzień­cze nuty, w któ­rych tuż obok dumy po­brzmie­wała nie­cier­pli­wość i chęć po­dzie­le­nia się swoim od­kry­ciem z ca­łym świa­tem. Gdyby nie znaczna masa i atro­fia mię­śni, pew­nie pod­ska­ki­wałby z emo­cji niby małe dziecko przed swoją pierw­szą po­za­pla­ne­tarną wy­prawą. – Ciało to, co jest po­wszech­nie wia­dome, skrywa w swoim wnę­trzu cza­so­prze­strzenną oso­bli­wość wy­wo­łaną ogromną siłą gra­wi­ta­cyjną… – Pro­fe­sor po­pa­trzył uważ­nie po twa­rzach naj­bli­żej sie­dzą­cych CDS-ów. – Je­śli czas w uprosz­cze­niu po­trak­to­wać jako wiązkę ener­gii – przed oczami słu­cha­czy po­ja­wiały się co­raz to nowe wie­lo­barwne wi­zu­ali­za­cje – ogromne przy­cią­ga­nie czar­nej dziury po­wo­duje jej po­fał­do­wa­nie i „po­rwa­nie” czę­ści niby-kwan­tów tego stru­mie­nia, a w kon­se­kwen­cji za­ła­ma­nie jego struk­tury i spój­no­ści. Fluk­tu­acje wy­wo­łują re­ak­cje sa­mej wiązki czasu, która dą­żąc do od­zy­ska­nia po­staci cią­głej i li­nio­wej, łą­czy się w spo­sób do­syć przy­pad­kowy z naj­bliż­szymi do­stęp­nymi ele­men­tami stru­mie­nia. Rzecz ja­sna, jest to moż­liwe w znacz­nej od­le­gło­ści od ją­dra, i tylko tam. Wy­rwy po­wstałe pod wpły­wem ogrom­nego przy­cią­ga­nia zo­stają za­ła­tane, ale ele­menty tej ukła­danki czę­sto nie­zbyt do sie­bie pa­sują. – Grube wargi pro­fe­sora uło­żyły się w coś na kształt uśmie­chu. – Po­wstają za­mknięte krzywe, a zwią­zana z nimi ma­te­ria ulega prze­miesz­cze­niu w dół lub w górę tego stru­mie­nia.

Ze­brani sie­dzieli zu­peł­nie nie­ru­chomo. An­dro­idy tej klasy mo­gły trwać w ta­kim sta­nie dłu­gie lata, bez ko­niecz­no­ści ła­do­wa­nia ogniw ze źró­deł ze­wnętrz­nych, wy­ko­rzy­stu­jąc w po­miesz­cze­niach od­izo­lo­wa­nych od ener­gii sło­necz­nej po­ten­cjał zde­rza­ją­cych się czą­ste­czek gazu.

– Zgod­nie z teo­rią względ­no­ści – pro­fe­sor nie wda­wał się w szcze­góły, wie­dząc, że dzięki pa­kie­tom in­for­ma­cji prze­sła­nym przez SI bu­dynku go­ście dys­po­nują już sto­sowną wie­dzą – układ, dą­żąc do za­cho­wa­nia rów­no­wagi, do­ko­nuje wy­miany ma­te­rii lub ener­gii w ilo­ściach wprost pro­por­cjo­nal­nych do tych prze­sła­nych w dół lub w górę stru­mie­nia. Re­gułą jest, iż pro­ces ten prze­biega gwał­tow­nie i na­stę­puje dy­fu­zja ener­gii, co wy­da­rzyło się już kie­dyś na Ziemi. Kon­se­kwen­cją była choćby za­głada di­no­zau­rów czy po­wsta­nie Rowu Ma­riań­skiego.

Po­mimo po­zor­nego spo­koju at­mos­fera na sali była aż gę­sta od prze­ka­zów in­for­ma­tycz­nych kie­ro­wa­nych przez suby za po­mocą Ne­tLogu do swo­ich Domi3. Dla SI bu­dynku nie sta­no­wiło to jed­nak żad­nego pro­blemu. Wy­ko­rzy­sty­wała moż­li­wo­ści za­le­d­wie w ułamku pro­centa.

– Pod wpły­wem ogrom­nej gra­wi­ta­cji, sza­cu­jemy jej moc na ty­siąc mi­liar­dów więk­szą od gra­wi­ta­cji ziem­skiej, to jest dzie­więć i osiem­dzie­siąt ty­sięcy sześć­set sześć­dzie­siąt pięć stu­ty­sięcz­nych me­tra na se­kundę kwa­drat razy…

– Pa­nie pro­fe­so­rze… – Pre­zes skró­cił ro­dzący się wy­wód, czym wy­wo­łał uśmie­chy na twa­rzach słu­cha­czy.

– No tak. Więc pro­ces ten może rów­nież, ale dzieje się to nie­zwy­kle rzadko, ulec spo­wol­nie­niu i wtedy prze­biega re­la­tyw­nie ła­god­nie, ma­te­ria nie ulega roz­bi­ciu na cząstki ele­men­tarne. Mamy w ta­kich przy­pad­kach do czy­nie­nia… – pro­fe­sor zro­bił efek­towną pauzę – …z fak­tyczną po­dróżą w cza­sie z jed­no­cze­sną wy­mianą rów­no­waż­nych ilo­ści ma­te­rii.

– Je­śli to jest ko­lejna nie­spraw­dzona in­for­ma­cja – gdzieś z głębi sali do­biegł głos scep­tycz­nego słu­cha­cza, za­pewne ­re­pre­zen­tanta kon­ku­ren­cji – taka jak ten wasz sil­nik SH, to mar­nu­jemy czas. Co dla nas ma­cie?

– Marco, nie tylko wy­glą­dasz, ale za­cho­wu­jesz się jak szcze­niak. – Sie­dząca obok ko­bieta z uśmie­chem szturch­nęła męż­czy­znę w bok. – To roz­koszne, ale niech mó­wią, może zdra­dzą ja­kąś ta­jem­nicę… Chcesz ka­napkę z tuń­czy­kiem?

– Tak, a mo­jemu sub­owi wy­ro­śnie sierść na ca­łym ciele. NOVA ce­dzi i daję so­bie ob­ciąć rękę, że każde wy­po­wie­dziane tu zda­nie zo­stało spraw­dzone przez ich praw­ni­ków. Po­pro­szę, ko­chana. Za­czy­namy za­ja­dać smutki, a to znak, że może czas po­my­śleć o fu­zji? Twoja Be­ta­Star i moja Can­cum? Twoje statki i cen­tra ba­daw­cze i moje kon­ce­sje wy­do­byw­cze?

Ko­bieta ob­li­zała wargi ko­niusz­kiem ję­zyka i po­ca­ło­wała męż­czy­znę w czoło.

– Żar­tow­niś – prze­słała mu na Ne­tLogu. – Mogę jed­nak od­ku­pić twoje ak­tywa, je­śli masz pro­blemy…

Uśmiech­nęli się. Nie­mal każdy z obec­nych na tej sali był go­towy wbić kon­ku­ren­cji nóż w plecy. Nie­mal, pro­fe­sor Noel bo­wiem nie przy­wią­zy­wał wagi do dóbr do­cze­snych. I te­raz kon­ty­nu­ował swój wy­wód.

– Prze­no­sze­nie ma­te­rii wzdłuż stru­mie­nia czasu dzieje się sa­mo­ist­nie we wszech­świe­cie od mi­liar­dów lat. Naj­now­sze pro­jekty ba­daw­cze Gra­wa­stara C-1411 oraz czar­nej dziury Sigr A umoż­li­wiły Kor­po­ra­cji NOVA re­ali­za­cję od­wiecz­nego ma­rze­nia ludz­ko­ści: zbu­do­wa­li­śmy we­hi­kuł czasu!

Po­cząt­kowe chłodne za­in­te­re­so­wa­nie au­dy­to­rium zmie­niło się w go­rącz­kowe pod­nie­ce­nie. Na­wet pre­mier uniósł się w swoim gra­wi­fo­telu do po­zy­cji pio­no­wej, żywo roz­pra­wia­jąc o czymś z człon­kami za­rządu.

– Pro­szę pań­stwa! – Głos pro­fe­sora z tru­dem do­cie­rał do roz­e­mo­cjo­no­wa­nych cy­ber­ne­tycz­nych głów, a ra­czej biał­ko­wych umy­słów ste­ru­ją­cych nimi Domi. – Nie chciał­bym nad­mier­nie roz­bu­dzać pań­stwa na­dziei i śpie­szę wy­ja­śnić, iż okre­śle­nia „we­hi­kuł czasu”, które wy­ko­rzy­sta­łem z sen­ty­mentu do li­te­ra­tury science fic­tion, uży­łem tro­chę na wy­rost! – Jesz­cze bar­dziej pod­niósł głos, ale na salę za­czął już wra­cać spo­kój. – Ilość ener­gii po­trzeb­nej do za­ini­cjo­wana tej wy­miany jest tak ogromna, że mu­sie­li­śmy usy­tu­ować na­sze la­bo­ra­to­rium ba­daw­cze we wnę­trzu ziem­skiego Słońca. Praw­dzi­wym wy­zwa­niem oka­zało się kon­tro­lo­wa­nie prze­biegu i pre­cy­zyjne okre­śle­nie miej­sca w prze­strzeni, w któ­rym w da­nym okre­sie znaj­do­wała się Zie­mia. Po­wiem rzecz oczy­wi­stą, ale są­dzę, że w tym kon­tek­ście warto o tym wspo­mnieć. Na­sza ga­lak­tyka pod wpły­wem przy­cią­ga­nia Wiel­kiego Atrak­tora, czyli sku­pio­nych w gro­mady i su­per­gro­mady ga­lak­tyk, prze­miesz­cza się w prze­strzeni z pręd­ko­ścią po­nad dwóch mi­lio­nów ki­lo­me­trów na go­dzinę. Tak, na go-dzi-nę. To tylko jedna z wielu zmien­nych, które mu­sie­li­śmy uwzględ­nić w na­szych rów­na­niach. Ale ja nie o tym. Wy­ko­rzy­sta­li­śmy wszel­kie re­zerwy do­stęp­nych SI oraz ca­łego Ne­tLogu i osią­gnę­li­śmy wszystko, co ludz­kość na tym eta­pie wie­dzy jest w sta­nie uzy­skać: prze­mie­ści­li­śmy w cza­sie obiekt o ma­sie po­je­dyn­czego atomu. – Na­uko­wiec za­milkł.

– Atomu? Czemu nie neu­tronu czy wręcz kwarka? Znowu chce­cie przy­kryć nie­kom­pe­ten­cję pro­pa­gandą suk­cesu? – burk­nął ktoś z głębi sali, ale zo­stał za­raz uci­szony przez są­sia­dów.

Prze­wod­ni­czący za­rządu Kor­po­ra­cji NOVA prze­rwał prze­dłu­ża­jącą się ci­szę.

– Pa­nie pre­mie­rze, sza­nowni pań­stwo, jest to prze­ło­mowe do­świad­cze­nie na skalę nie­malże nie­spo­ty­kaną w dzie­jach na­uki, po­rów­ny­walne być może z od­kry­ciem przez czło­wieka me­tod roz­pa­la­nia ognia. Przy­znam, że na pierw­szy rzut oka nie­zbyt spek­ta­ku­larne, ale pro­szę wie­rzyć, że kon­se­kwen­cje w przy­szło­ści mogą być tak wiel­kie, iż nie­mal nie­mie­rzalne, o ile po­ko­namy kilka, hmmm, na­tu­ral­nych ba­rier. Koszty ba­dań po­chło­nęły jed­nak nasz pię­cio­letni bu­dżet i wy­da­wało się, że osią­gnę­li­śmy kres moż­li­wo­ści. Moi ko­le­dzy z za­rządu za­częli ci­cho prze­bą­ki­wać o ogrom­nej stra­cie w dzia­łal­no­ści bie­żą­cej i utra­cie za­ufa­nia ak­cjo­na­riu­szy, gdy… – Za­milkł na chwilę, zbie­ra­jąc my­śli. – Pa­nie pro­fe­so­rze, pro­szę wy­ja­śnić szcze­góły eks­pe­ry­mentu Pan­dora.

Na­uko­wiec za­drżał na swoim gra­wi­łóżku, co miało być chyba od­po­wied­ni­kiem ukłonu, i kon­ty­nu­ował prze­mowę, choć już bez po­przed­niego en­tu­zja­zmu.

– Jak mó­wi­łem, by­li­śmy w sta­nie wy­słać w prze­szłość i od­zy­skać tylko obiekty wiel­ko­ści atomu. Ale na­wet przy tych ogra­ni­cze­niach per­spek­tywy wy­da­wały się obie­cu­jące, przy­naj­mniej z na­uko­wego punktu wi­dze­nia. Na ko­lej­nym eta­pie wy­sy­ła­li­śmy w stru­mień czasu prak­tycz­nie nie­znisz­czalne na­no­ka­mery, by ze­brane przez nie dane od­zy­skać po set­kach, a cza­sem ty­sią­cach lat. Pierw­sze próby przy­po­mi­nały, pro­szę mi wy­ba­czyć to stare, ko­lo­kwialne okre­śle­nie, ale ja sam mam swoje lata: ło­wie­nie ryb z za­mknię­tymi oczami. Mimo to od­nie­śli­śmy pe­wien suk­ces i dys­po­nu­jemy te­raz bar­dzo bo­ga­tym ma­te­ria­łem hi­sto­rycz­nym. Lecz nie o tym mia­łem mó­wić. – Pro­fe­sor w za­my­śle­niu pró­bo­wał wy­trzeć czer­woną plamę po soku z syn­twi­śni, która po­ja­wiła się na jego ja­snej tu­nice. – Wiek ma swoje prawa. – Uśmiech­nął się prze­pra­sza­jąco, od­su­wa­jąc ję­zy­kiem do­zow­nik. – Ko­lej­nym eta­pem na­szych dzia­łań i ich lo­gicz­nym na­stęp­stwem było za­stą­pie­nie sto­sun­kowo pro­stych apa­ra­tów re­je­stru­ją­cych sa­mo­re­pli­ku­ją­cym się na­no­bo­tem z se­rii SU 6498. Ten an­cy­mon, o czym pań­stwo do­brze wie­cie, jest w sta­nie na ba­zie po­spo­li­tych sub­stan­cji mi­ne­ral­nych i przy wy­ko­rzy­sta­niu struk­tur biał­ko­wych do­wol­nego no­si­ciela, zbu­do­wać… bio­cy­borga.

Przez salę prze­to­czył się szmer za­nie­po­ko­je­nia, gdyż tech­no­lo­gia ta zo­stała za­ka­zana w do­mi­nium lu­dzi już w dwu­dzie­stym pią­tym wieku. Szcze­gólną za­sługę w tym dziele mieli Straż­nicy Du­cha. To pod ich skrzy­dłami zrze­szyły się wszyst­kie re­li­gie, które prze­trwały czas la­icy­za­cji. Po­dob­nie rzecz miała się z klo­no­wa­niem i bar­dzo po­pu­lar­nym wcze­śniej pro­fi­lo­wa­niem ge­ne­tycz­nym.

Nie­okieł­znana ludz­kość od wie­ków re­gu­lar­nie ła­mała wszel­kie za­kazy i na­kazy, co do­pro­wa­dziło ją wie­lo­krot­nie na kra­wędź za­głady. Po ho­lo­kau­ście, w któ­rym kom­plet­nemu znisz­cze­niu ule­gły dwie z sied­miu za­miesz­ka­łych wów­czas pla­net klasy Zie­mia, wpro­wa­dzono po­wszechne wa­run­ko­wa­nie pod­pro­gowe. Każdy oby­wa­tel, który chciał opu­ścić ro­dzimą pla­netę bądź za­mie­rzał pra­co­wać w woj­sku lub re­sor­tach si­ło­wych, pla­no­wał zaj­mo­wać eks­po­no­wane sta­no­wi­sko w ad­mi­ni­stra­cji lub za­sia­dać we wła­dzach kor­po­ra­cji o za­sięgu mię­dzy­pla­ne­tar­nym, mu­siał przejść pro­ces pro­fi­lo­wa­nia, obej­mu­jący ko­deks pod­sta­wo­wych norm etycz­nych i fi­la­rów prawa. Do­cie­ra­jąc do po­kła­dów in­stynk­tów i od­ru­chów bez­wa­run­ko­wych, in­ge­ro­wano tak głę­boko w struk­turę pod­świa­do­mo­ści, że de­li­kwent pod­dany temu za­bie­gowi bez­wa­run­kowo przyj­mo­wał jako swoje war­to­ści im­ple­men­to­wane mu przez tech­ni­ków Fe­de­ra­cji.

Oczy­wi­ście miały miej­sce ma­sowe pro­te­sty i do­szło do krwa­wych roz­ru­chów, ale wi­zja za­głady ludz­ko­ści na­kło­niła więk­szą część spo­łe­czeństw do nie­chęt­nej zgody. Wy­brano tak zwane mniej­sze zło, i była to je­dyna droga. Może przy­szłe po­ko­le­nia znajdą inne wyj­ście, by prze­ła­mać agre­sję przy­pi­saną ga­tun­kowi ludz­kiemu. Może.

W tej sy­tu­acji nie­mal wszy­scy obecni na sali wstrzy­mali od­de­chy. Cy­borgi, o któ­rych wspo­mniał pro­fe­sor Noel, wy­ko­rzy­sty­wano je­dy­nie w si­łach zbroj­nych i na mło­dych pla­ne­tach pod­da­wa­nych ter­ra­for­mo­wa­niu. Bar­dzo rzadko Sy­nod wy­ra­żał zgodę na cy­wilne za­sto­so­wa­nie tej cy­ber­bio­tech­no­lo­gii. Po chwili kon­ster­na­cji głosy sprze­ciwu prze­to­czyły się przez salę ni­czym sztor­mowa fala przez na­brzeże.

– Pro­szę pań­stwa. – Pro­fe­sor uśmiech­nął się do­bro­dusz­nie. Jego grube, mię­si­ste wargi zda­wały się roz­ci­nać pulchną twarz na dwie czę­ści. – Dzia­łamy w ma­je­sta­cie prawa i sto­sowna zgoda zo­stała do­łą­czona do pli­ków, które prze­ka­zała pań­stwu SI kom­pleksu. – Już w ci­szy no­bli­sta kon­ty­nu­ował: – Z za­ło­że­nia sche­mat był pro­sty, bo mu­siał taki być w tych kon­kret­nych wa­run­kach. Jed­nostka nano prze­do­sta­wała się przez wy­two­rzony sztucz­nie mi­ni­por­tal do miej­sca prze­zna­cze­nia i tam, zna­la­zł­szy „no­si­ciela”, re­pli­ko­wała się w śro­do­wi­sku pły­nów ustro­jo­wych aż do osią­gnię­cia do­ce­lowo opty­mal­nej liczby około pię­ciu mi­liar­dów w jed­nym mi­li­li­trze krwi, wzmac­nia­jąc do­dat­kowo, nie­jako mi­mo­cho­dem, ko­ści i mię­śnie obiektu. Koń­co­wym eta­pem trans­for­ma­cji miało być wy­two­rze­nie, w oko­li­cach mostka no­si­ciela, SI za­wia­du­ją­cej ca­łym tym bio­lo­giczno-cy­ber­ne­tycz­nym ukła­dem, wy­po­sa­żo­nej w moż­li­wość re­je­stra­cji nie tylko ob­ra­zów i dźwię­ków od­bie­ra­nych przez na­szego przodka (ce­lowo wy­bra­li­śmy do eks­pe­ry­mentu obiekt ro­zumny), ale rów­nież jego my­śli, wspo­mnień czy na­wet ma­rzeń sen­nych. W tym miej­scu chcę zwró­cić pań­stwa uwagę na fakt, iż pod tym ką­tem ope­ra­cja prze­bie­gła zgod­nie z pla­nem. Osob­nik pod­dany eks­pe­ry­men­towi ni­gdy nie cho­ro­wał, był szyb­szy i sil­niej­szy od swo­ich to­wa­rzy­szy, przy czym wszel­kie dzia­ła­nia i de­cy­zje po­dej­mo­wał au­to­no­micz­nie, co jest klu­czowe dla po­wo­dze­nia mi­sji.

– Skąd ta wie­dza? Prze­cież sam pan po­wie­dział, że ten eks­pe­ry­ment to wielka klapa – ode­zwał się ja­kiś bar­dziej przy­tomny słu­chacz.

– O tym będę mó­wił za chwilę – od­parł nie­zbity z tropu na­uko­wiec. – Mu­szę przy­znać się też do drob­nej po­rażki na tym polu. Nie wiemy jesz­cze, co było jej przy­czyną: błąd opro­gra­mo­wa­nia czy jego przy­pad­kowa mo­dy­fi­ka­cja w trak­cie przej­ścia przez por­tal, w każ­dym ra­zie nie tylko no­si­ciel uległ bio­cy­bor­gi­za­cji…

Pro­fe­sor za­wie­sił głos, by za­raz, jakby ba­ga­te­li­zu­jąc sprawę, po­wró­cić do głów­nego wątku. Uważny ob­ser­wa­tor za­uwa­żyłby jed­nak jego nie­pew­ność i zmie­sza­nie oraz ukrad­kowe spoj­rze­nie skie­ro­wane na Mi­strza Za­konu, Głów­nego Straż­nika Du­cha.

Dla­czego nie zmodyfikować tym spo­so­bem prze­szło­ści tak, by­śmy jako ludz­kość uniknęli wiel­kich błę­dów na­szej hi­sto­rii? – myśl jed­nego ze słu­cha­czy zo­stała prze­ka­zana pre­le­gen­towi i współ­to­wa­rzy­szom przez sys­tem in­for­ma­tyczny ob­słu­gu­jący spo­tka­nie.

Py­ta­nie na­le­żało do tych z ga­tunku oczy­wi­stych, więc od­po­wiedź pro­fe­sora pa­dła na­tych­miast:

– Po­waż­niej­sze zmiany na­szej hi­sto­rii są nie­moż­liwe. Jak do­wo­dzą tego wcze­śniej­sze eks­pe­ry­menty na wir­tu­al­nych mo­de­lach ma­te­ma­tycz­nych, więk­sza, bar­dziej brze­mienna w skutki in­ge­ren­cja po­wo­duje roz­war­stwie­nie stru­mie­nia czasu i utwo­rze­nie al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, a tym sa­mym klapę ca­łego pro­jektu i brak moż­li­wo­ści od­zy­ska­nia ma­te­ria­łów zgro­ma­dzo­nych przez SI cy­borga. Ale cie­szę się, że to py­ta­nie pa­dło – apro­bu­jący wzrok pro­fe­sora spo­czął na do­cie­kli­wym uczest­niku spo­tka­nia – bo zro­zu­mie­nie tej kwe­stii jest klu­czowe dla na­szych dal­szych roz­wa­żań. Wy­da­wało się nam do­tych­czas, że za­cho­wu­jemy bez­pieczny mar­gi­nes, po­prze­sta­jąc je­dy­nie na re­je­stra­cji zda­rzeń, ale nasz ostatni eks­pe­ry­ment wy­mknął się spod kon­troli…

Tym ra­zem Ne­tLog za­roił się od py­tań, a nie­któ­rzy, nie mo­gąc się do­cze­kać od­po­wie­dzi, wer­ba­li­zo­wali swoje uwagi, czym po­wo­do­wali ha­łas na sali.

– Za­raz wszystko wy­ja­śnię! – Zmę­czony, wzmoc­niony sztucz­nie głos pro­fe­sora wzbił się po­nad har­mi­der. – Daj­cie mi pań­stwo skoń­czyć, a po­tem przej­dziemy do dys­ku­sji!

W ką­cie sali sub Marco za­marł z ko­lej­nym drin­kiem w dłoni w po­ło­wie za­baw­nej, ba­nal­nej hi­sto­ryjki. Ze zdzi­wie­niem pa­trzył te­raz na pre­ze­skę Kor­po­ra­cji Can­cum. Jej po­są­gowo piękna twarz zda­wała się drgać wsku­tek ru­chu roz­grza­nego po­wie­trza. Ale to było coś wię­cej, zmie­niały się rysy twa­rzy ko­biety. W jed­nej chwili była sobą, w na­stęp­nej nad oczami za­ry­so­wały się po­tężne wały, a wy­pu­kłe do­tąd czoło cof­nęło się, łą­cząc z ni­sko osa­dzoną bu­rzą wło­sów. Świad­cząca o sile i de­ter­mi­na­cji broda skur­czyła się i jakby za­pa­dła w so­bie.

– Eleni, co się dzie… – Nie zdą­żył do­koń­czyć.

Ko­bieta po­bie­gła w stronę to­a­let. Nim wsz­czął alarm, usły­szał w Ne­tLogu jej spo­kojny głos:

– Do­sta­łam z firmy pro­to­ty­po­wego suba, ko­chany, z opcją ho­lo­gra­ficz­nych zmian wy­glądu. Jak wi­dać, mu­simy do­pra­co­wać tę tech­no­lo­gię. Nie­długo wra­cam, za­łatw nam do­bre ka­napki z ka­wio­rem.

– Ale to tro­chę przy­po­mi­nało… no wiesz… małpę… Po co zmie­niać wy­gląd na…

– Daj już spo­kój, Marco. Chłopcy z działu pro­jek­to­wego za­ba­wili się kosz­tem swo­jej sze­fo­wej. Nie ma o czym mó­wić. Gdy wrócę, mój wy­gląd znowu wy­woła u cie­bie bu­rzę hor­mo­nów, co zwa­żyw­szy na wiek… – za­śmiała się swo­bod­nie.

Męż­czy­zna wzru­szył ra­mio­nami i sku­pił się na pre­lek­cji. Wró­cił do tego mo­mentu i zro­zu­miał póź­niej, gdy ta wie­dza nie miała już dla ni­kogo zna­cze­nia.

– Pro­szę o ci­szę! – Oczy wszyst­kich obec­nych spo­częły na wy­po­wia­da­ją­cym te słowa pre­mie­rze Lee, a usłużna SI bu­dynku wy­pięła na kilka se­kund roz­e­mo­cjo­no­wane suby z Ne­tLogu.

Po tym po­ka­zie siły lu­dzie – aby na trwałe nie stra­cić łącz­no­ści ze swo­imi cy­bor­gami – po­wścią­gnęli nerwy i za­pa­dła ci­sza, za­równo w sieci, jak i na sali.

– Dzię­kuję, kon­ty­nu­ujmy, pro­fe­so­rze. – Pre­mier ski­nął nie­znacz­nie ręką, a stary pre­le­gent ode­tchnął z ulgą.

– Wra­ca­jąc do eks­pe­ry­mentu, na­tu­ralne miej­sca na­ru­sze­nia spój­no­ści cza­so­prze­strzen­nej są naj­cie­kaw­sze z punktu wi­dze­nia grup ba­daw­czych, w związku z czym były to oczy­wi­ście pierw­sze okresy dzie­jów na­szej pla­nety, które chcie­li­śmy pod­dać szcze­gó­ło­wej i me­to­dycz­nej ana­li­zie w ra­mach pro­gramu Pan­dora. Taką, na nie­szczę­ście ade­kwatną, jak się póź­niej oka­zało, na­zwę wy­brali moi asy­stenci. – Głos pro­fe­sora stał się bar­dzo ofi­cjalny. – Nie wspo­mi­na­łem o tym wcze­śniej, ale na­wet przy uży­ciu naj­no­wo­cze­śniej­szego sprzętu i mak­sy­mal­nym wy­ko­rzy­sta­niu ener­gii Słońca, w na­szym za­sięgu znaj­duje się do dwóch ty­sięcy lat hi­sto­rii ludz­ko­ści. Za­kła­da­li­śmy, że nasi po­tom­ko­wie osią­gną istotny prze­łom, ale dla nas te drzwi zda­wały się za­mknięte. Gdy jed­nak wy­kry­li­śmy przy­pad­kowe, na­tu­ralne prze­miesz­cze­nie ma­łej dzie­się­cio­wiecz­nej osady wraz z miesz­kań­cami w dół stru­mie­nia, w oko­lice wę­zła cza­so­wego o ro­bo­czej na­zwie A1, by­li­śmy w na­uko­wym nie­bie. Mie­li­śmy nie­sa­mo­wite szczę­ście. – Męż­czy­zna po­dry­gi­wał, a emo­cje prze­ła­mały wcze­śniej­sze znu­że­nie. – W tej sy­tu­acji ope­ra­cja uzy­skała prio­ry­te­tową rangę i od­po­wied­nie fun­du­sze. Stało się to, gdy w dzie­sią­tym wieku na­szej ery – mó­wił z wielką swadą, żywo ge­sty­ku­lu­jąc dłu­gimi pal­cami – w Ukła­dzie Sło­necz­nym po­ja­wiło się ciało nie­bie­skie, po­zo­sta­łość po za­pad­nię­ciu hi­pe­rol­brzyma o ma­sie około stu razy więk­szej od na­szego Słońca. Spe­cy­fi­ka­cję czar­nych dziur tego typu prze­ka­za­li­śmy pań­stwu w ma­te­ria­łach. Jego ener­gia była tak duża, że z ła­two­ścią mo­gła wy­ma­zać z gwiezd­nych map Zie­mię ra­zem z ca­łym ukła­dem ma­cie­rzy­stym. To, że tak się nie stało, samo w so­bie jest ko­lej­nym cu­dem, który wielu mo­ich ko­le­gów przy­pi­suje świa­do­mej ze­wnętrz­nej in­ge­ren­cji. Ale to bzdura, po pro­stu mie­li­śmy nie­wy­obra­żalne szczę­ście wy­ni­ka­jące z sa­mej en­tro­pii. Przy­bysz „go­ścił” u nas za­le­d­wie jedną mi­lio­nową część se­kundy, nim roz­pruty po­twor­nymi si­łami gra­wi­ta­cyj­nymi wszech­świat zdo­łał wy­pchnąć in­truza na ze­wnątrz i za­skle­pić po­wstałą stud­nię. To wła­śnie ów ko­smiczny po­dróż­nik był ini­cja­to­rem i sprawcą ca­łego za­mie­sza­nia, które za­mie­rza­li­śmy do­kład­nie zba­dać w ra­mach pro­gramu Pan­dora. I mu­szę przy­znać, że do pew­nego mo­mentu wszystko szło zgod­nie z pla­nem. Zi­den­ty­fi­ko­wa­li­śmy i pod­da­li­śmy tra­dy­cyj­nej ob­ser­wa­cji z wy­ko­rzy­sta­niem na­no­ka­mer wę­zeł cza­sowy, a gdy grunt był w pełni przy­go­to­wany, wy­sła­li­śmy do dzie­sią­tego wieku sa­mo­re­pli­ku­jący SU 6498. Nie­stety – męż­czy­zna siorb­nął łyk soku z syn­twi­śni – w te­raź­niej­szo­ści nie ocze­ki­wała na nas SI za­wie­ra­jąca re­la­cję z prze­biegu eks­pe­ry­mentu. Po wie­lo­krot­nym spraw­dze­niu da­nych usta­li­li­śmy, ale na grun­cie czy­sto teo­re­tycz­nym, ba­zu­jąc je­dy­nie na mo­de­lo­wa­niu, że w wy­niku na­szej in­ge­ren­cji mu­siało na­stą­pić wspo­mniane wcze­śniej roz­war­stwie­nie stru­mie­nia czasu, a co za tym idzie: po­wstała al­ter­na­tywna rze­czy­wi­stość.

Wszyst­kie oczy wpa­trzone były w pro­fe­sora z hip­no­ty­zu­jącą in­ten­syw­no­ścią. Na­uko­wiec na chwilę za­po­mniał, że nie znaj­duje się na sali wy­kła­do­wej, wśród swo­ich stu­den­tów, i za­czął roz­wa­ża­nia teo­re­tyczne:

– W myśl teo­rii Szczep­kow­skiego moż­liwe jest prze­miesz­cze­nie ener­gii czy ma­te­rii w bok stru­mie­nia i wgląd do świa­tów al­ter­na­tyw­nych. Aby tego do­ko­nać, po­trzebne jest speł­nie­nie jed­nego wa­runku: wszy­scy lu­dzie mu­sie­liby dzia­łać jak je­den umysł. Ba­ga­tela! Czy wie­cie, że, dajmy na to, fo­tony świa­tła, nie mają pier­wot­nie usta­lo­nych wła­ści­wo­ści, a osta­teczny wy­gląd na­daje im umysł ba­da­cza? Już w dwu­dzie­stym wieku prze­pro­wa­dzono pro­ste do­świad­cze­nie. W jego wy­niku świa­tło po prze­do­sta­niu się przez otwór two­rzyło ty­powy fa­li­sty wzór na ekra­nie, ale do czasu. Gdy na jego dro­dze ba­da­cze umie­ścili licz­nik czą­stek, stra­ciło swój do­tych­cza­sowy cha­rak­ter i na ekra­nie po­ja­wiły się ślady po­je­dyn­czych ude­rzeń czą­stek świa­tła. Ro­zu­mie­cie? Wy­star­czyła sama obec­ność urzą­dze­nia, by z fali po­wstała cząstka! I nie my­lono się, twier­dząc, iż do­ko­ny­wane przez ludz­kość po­miary ko­smosu wpły­nęły na znane nam prawa fi­zyki i prze­szłość ca­łego wszech­świata. Prze­szłość, po­wta­rzam! Ba­zu­jąc na do­świad­cze­niach Wei-Li z od­izo­lo­wa­nymi ko­lo­ni­stami na jed­nej z pla­net układu Cen­zona, teo­re­tycz­nie… – Za­milkł, przy­wo­łany do rze­czy­wi­sto­ści chrząk­nię­ciami do­cho­dzą­cymi od strony człon­ków za­rządu Kor­po­ra­cji NOVA. – Szcze­góły wy­ja­śnię pań­stwu póź­niej, o ile wy­ra­zi­cie za­in­te­re­so­wa­nie te­ma­tem. W każ­dym ra­zie usta­lono, iż obiekty kwan­towe, ta­kie jak fo­tony czy elek­trony, po­nie­waż są bar­dziej od­izo­lo­wane od śro­do­wi­ska, wy­stę­pują w wielu ­sta­nach w tym sa­mym cza­sie, ale gdy już je wi­dzimy, po­ka­zują nam tylko jedno ob­li­cze, i to jest wła­śnie na­sza rze­czy­wi­stość. Gdzie reszta? Czy za­sta­na­wia­li­ście się pań­stwo, co znaj­duje się pod jej po­włoką?

1sin­glet – forma sin­gle­towa czą­steczki, bez nie­spa­ro­wa­nych elek­tro­nów

2Teo­ria su­per­strun – kwan­towa teo­ria gra­wi­ta­cji, po­łą­cze­nie teo­rii strun (pod­sta­wo­wym bu­dul­cem ma­te­rii są roz­cią­gliwe struny, a cza­so­prze­strzeń ma co naj­mniej dzie­sięć wy­mia­rów) z su­per­sy­me­trią (każda cząstka ele­men­tarna ma swo­jego part­nera su­per­sy­me­trycz­nego, który różni się od niej o pół jed­nostki spinu).

3Domi – czło­wiek zdal­nie kie­ru­jący cy­bor­giem (CDS-em, ina­czej subem)

Spis treści

Okładka

Strona przed­ty­tu­łowa

Strona ty­tu­łowa

Strona re­dak­cyjna

Od au­tora

Pro­log. TRAP­PIST-1 – Układ Czer­wo­nego Karła

Roz­dział I. Kor­po­ra­cja NOVA, do­mi­nium lu­dzi

Roz­dział II. Osada Sło­wian

Roz­dział III. Na­pad

Roz­dział IV. Młot Thora

Roz­dział V. Tu­łaczka

Roz­dział VI. Be­stie

Roz­dział VII. Dziki Gon

Roz­dział VIII. Lu­dzie

Roz­dział IX. Ne­an­der­tal­czycy

Roz­dział X. Dzika kra­ina

Roz­dział XI. Po­tyczka

Roz­dział XII. Wśród dzi­kich

Roz­dział XIII. Do­lina

Roz­dział XIV. Ja­ski­nia

Roz­dział XV. Stara rasa

Roz­dział XVI. Śmierć nad­cho­dzi o wscho­dzie

Roz­dział XVII. Spo­tka­nie z Fen­ri­rem

Roz­dział XVIII. Bi­twa

Epi­log

Słow­ni­czek