Wyznaczanie granic - Melissa Urban - ebook + audiobook

Wyznaczanie granic ebook

Urban Melissa

3,8

Opis

Czy chcielibyście nauczyć się mówić „nie”? Czy czujecie się wyczerpani, przeciążeni zadaniami i zmęczeni przedkładaniem potrzeb innych nad swoje własne? Czy wasze relacje z innymi wydają się jednostronne? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na którekolwiek z tych pytań, jesteście gotowi na postawienie granic.

Melissa Urban pomogła już milionom ludzi wyrobić sobie zdrowe nawyki w dziedzinie relacji międzyludzkich. Teraz pokazuje, że kluczem do poprawy kondycji psychicznej, zwiększenia pokładów energii, wzrostu efektywności i tworzenia bardziej satysfakcjonujących związków są granice. W znajdujących się tu ponad 130 scenariuszach i wskazówkach dotyczących radzenia sobie z poczuciem winy, odtrąceniem i negatywnymi reakcjami innych, autorka podpowiada, jak postawić granice wobec szefów, partnerów, rodziny, przyjaciół, a nawet samych siebie, dzięki czemu uwolnicie się od złości, gniewu, zmartwień, strachu i frustracji.

Ten praktyczny, inspirujący poradnik wesprze was w ustaleniu hierarchii ważności waszych potrzeb, a także da szansę na pełniejsze, swobodniejsze i szczęśliwsze życie.

Melissa Urban napisała podręcznik tworzenia więzi, dbania o spokój i poszerzania horyzontów życiowych. Wnikliwe, osobiste, zabawne i bezpośrednie Wyznaczanie granic powinno być obowiązkową lekturą dla każdego, kto nawiązuje relacje z innymi ludźmi”.

Dr Ellen Vora, psychiatra i autorka
bestsellera Pokonaj swoje lęki i odzyskaj spokój

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 495

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (8 ocen)
3
2
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
klaudiadom1993

Nie polecam

Słaba parapsychologia
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: THE BOOK OF BO­UN­DA­RIES. SET THE LI­MITS THAT WILL SET YOU FREE
Co­py­ri­ght © 2022 by Me­lissa Urban Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © by Anna Waj­co­wicz 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­tor: ANNA GO­DLEW­SKA
Re­dak­cja ję­zy­kowa: EW­DO­KIA CY­DEJKO
Ko­rekta: MI­LENA NA­PIÓR­KOW­SKA, ALI­CJA TRZE­BIECKA
Pro­jekt okładki: Fa­ce­out Stu­dio/AMANDA HUD­SON
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji: PAU­LINA KU­REK
Ad­ap­ta­cja pol­skiej wer­sji okładki: DA­WID GRZE­LAK
Skład i ła­ma­nie: Graph-Sign
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67674-99-7
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.plfa­ce­book.com/wy­daw­nic­two­lunain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­luna
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

„Je­śli za­leży wam na wnie­sie­niu do wa­szych re­la­cji naj­praw­dziw­szej wer­sji sie­bie, ta książka jest lek­turą obo­wiąz­kową. Me­lissa Urban za­pra­sza was w niej do roz­mowy o gra­ni­cach, a roz­mowa ta nie przy­po­mina praw­do­po­dob­nie żad­nej in­nej, jaką do tej pory od­by­li­ście. Za sprawą roz­bra­ja­jąco szcze­rych skryp­tów i oso­bi­stych hi­sto­rii, przy któ­rych bę­dzie­cie przy­ta­ki­wać lub gło­śno się śmiać, a także zna­ko­mi­tych wska­zó­wek, dzięki któ­rym zgrab­nie i tak­tow­nie po­ra­dzi­cie so­bie z naj­więk­szymi roz­ter­kami w związ­kach, Urban daje od­po­wie­dzi na naj­bar­dziej pa­lące py­ta­nia zwią­zane ze spo­so­bami sta­wia­nia, dba­nia i kon­se­kwent­nego re­ali­zo­wa­nia ce­lów, któ­rych tak bar­dzo pra­gnie­cie”.

Mara Glat­zel, go­spo­dyni pod­ca­stu „Ne­edy”

i au­torka nie­tłu­ma­czo­nej w Pol­sce książki

Ne­edy: How to Ad­vo­cate for Your Ne­eds and Claim Your So­ve­re­ignty

(W po­trze­bie: Jak za­dbać o swoje po­trzeby i za­pew­nić so­bie nie­za­leż­ność)

„Prze­ło­mowa... lek­tura obo­wiąz­kowa dla każ­dego”.

dr BJ FOGG, au­tor Mi­kro­na­wyków

„Je­śli kie­dy­kol­wiek sta­ra­li­ście się usta­lić i po­sta­wić zdrowe gra­nice – czy to w re­la­cjach z ro­dziną, w mi­ło­ści, pracy czy w ży­ciu – Me­lissa Urban ja­sno, z wraż­li­wo­ścią i hu­mo­rem pod­po­wiada wam, jak to zro­bić”.

Gret­chen Ru­bin,  au­torka be­st­sel­lera

Pro­jekt szczę­ście. Dla­czego przez rok sta­ra­łam się śpie­wać z rana,

wal­czyć uczci­wie, czy­tać Ary­sto­te­lesa i w ogóle le­piej żyć

.

DLA MO­JEGO MĘŻA I MO­JEJ SIO­STRY,

KTÓ­RZY ZA­WSZE SĄ W MOIM TE­AMIE.

Słowo od au­torki

W ciągu ostat­niej de­kady roz­ma­wia­łam z ty­sią­cami osób o ich pro­ble­mach z wy­zna­cza­niem wła­snych gra­nic i z tych wła­śnie roz­mów po­cho­dzą hi­sto­rie, o któ­rych prze­czy­ta­cie w tej książce. Kilka z nich opo­wie­dzia­łam bez wpro­wa­dza­nia ja­kich­kol­wiek zmian, uży­wa­jąc praw­dzi­wych imion i oko­licz­no­ści, przy czym za­wsze po uprzed­niej zgo­dzie ich bo­ha­te­rów. Jed­nak w więk­szo­ści przy­pad­ków zmie­nia­łam imiona i inne szcze­góły, co po­zwo­liło mi chro­nić pry­wat­ność mo­ich roz­mów­ców. W jesz­cze in­nych miej­scach po­łą­czy­łam z ko­lei wiele wąt­ków w jedną spójną opo­wieść. Za­wsze sta­ra­łam się uchwy­cić głę­bię i ogrom wielu pro­ble­mów – ale też moż­li­wo­ści – które po­ja­wiają się, kiedy wy­zna­czamy gra­nice.

Je­śli cho­dzi o okre­śle­nia do­ty­czące toż­sa­mo­ści płcio­wej (jak „żona” czy „jej”), to trzy­ma­łam się wer­sji, jaką pod­sy­łały mi moje czy­tel­niczki, osoby czy­ta­jące i czy­tel­nicy. Je­żeli na­to­miast gdzie­kol­wiek po­ja­wia się słowo wska­zu­jące na kon­kretną płeć, to zna­czy, że daną hi­sto­rię opo­wie­dziano mi za po­mocą ta­kich wła­śnie słów (lub za­im­ków). W skryp­tach lub hi­sto­riach za­war­tych w tej książce zda­rzają się jed­nak przy­padki, w któ­rych po­łą­czy­łam kilka nar­ra­cji w jedną. Je­śli kon­tekst nie wska­zuje jed­no­znacz­nie, o kogo cho­dzi, sta­ram się uni­kać form na­ce­cho­wa­nych płciowo i uży­wam za­im­ków oraz form neu­tral­nych płciowo („ono/jego” lub „ono/jej”), wer­sji opi­so­wych i oso­ba­ty­wów typu „bli­ska osoba” czy „osoba za­rzą­dza­jąca”, a nie­kiedy także wy­mien­nie nor­ma­tyw­nych form mno­gich („oni/ich” lub „one/ich”).

I wresz­cie, pewna dy­na­mika, którą mu­szę do­strzec i okre­ślić od sa­mego po­czątku: wy­zna­cza­nie gra­nic jest oznaką siły i przy­wi­le­jem. (Je­śli ni­gdy nie my­śle­li­ście o tym w ten spo­sób, to praw­do­po­dob­nie, tak jak ja, cie­szy­cie się wie­loma nie­za­słu­żo­nymi przy­wi­le­jami). Po­nie­waż je­stem biała, he­te­ro­sek­su­alna, sprawna fi­zycz­nie, za­bez­pie­czona fi­nan­sowo i szczu­pła, wolno mi w na­szym spo­łe­czeń­stwie cie­szyć się pew­nym stop­niem uprzy­wi­le­jo­wa­nia. Te szcze­gólne względy oraz moja po­zy­cja ozna­czają, że mogę mó­wić o gra­ni­cach z nie­jaką pew­no­ścią sie­bie i ocze­ki­wać, że moje ży­cze­nia będą usza­no­wane. Lu­dzie na­le­żący do mar­gi­na­li­zo­wa­nych daw­niej grup – czy to osoby z nie­peł­no­spraw­no­ściami, czy to osoby o ko­lo­rach skóry in­nych niż biały, czy osoby o roz­mia­rze plus size, czy wresz­cie osoby LGTBQ+ – nie mają by­naj­mniej ta­kich sa­mych przy­wi­le­jów, wła­dzy ani sto­sunku do kwe­stii gra­nic jak ja. Bę­dąc po­zba­wio­nymi tej pre­fe­ren­cji, praw­do­po­dob­nie bar­dziej się oba­wiają wy­zna­czać gra­nice, a prawda jest taka, że inni będą mniej skłonni je re­spek­to­wać. (Tak dzia­łają sys­temy opre­sji).

W mo­jej pracy mu­szę być świa­doma tej dys­pro­por­cji sił, lecz świa­do­mość ta ma war­tość tylko wtedy, gdy pro­wa­dzi do zmiany po­stę­po­wa­nia i pod­ję­cia dłu­go­fa­lo­wych dzia­łań. Zro­zu­mie­nie tego me­cha­ni­zmu jest za­le­d­wie jed­nym ma­łym krocz­kiem, a także przy­zna­niem, że w tej pu­bli­ka­cji nie uda się skru­pu­lat­nie opi­sać do­świad­czeń każ­dego z mo­ich roz­mów­ców.

Je­stem wdzięczna wszyst­kim oso­bom, które tak wspa­nia­ło­myśl­nie po­dzie­liły się ze mną swo­imi in­tym­nymi szcze­gó­łami z ży­cia. A je­śli cho­dzi o was, dro­dzy czy­tel­nicy – to mimo że ni­gdy nie mie­li­śmy oka­zji po­roz­ma­wiać – mam na­dzieję, że w opo­wie­dzia­nych tu hi­sto­riach do­strze­że­cie rów­nież wa­sze oso­bi­ste do­świad­cze­nia i że do­da­dzą wam one pew­no­ści sie­bie. Po­trze­bu­je­cie jej do usta­no­wie­nia gra­nic, które was wy­zwolą.

WPRO­WA­DZE­NIE

Jak zo­sta­łam„dziew­czyną od gra­nic”

W pew­nych krę­gach je­stem znana jako „dziew­czyna od gra­nic”.

Mó­wiąc szcze­rze, je­stem znana z wielu rze­czy. Peł­nię funk­cję dy­rek­torki ge­ne­ral­nej, je­stem żoną i matką. Au­torką be­st­sel­le­rów, za­pa­loną tu­rystką i za­go­rzałą czy­tel­niczką. Je­śli cho­dzi o gra­nice, wielu współ­mał­żon­ków mo­ich czy­tel­ni­ków zna mnie tylko jako „tę dziew­czynę z In­sta­grama, która zaj­muje się gra­ni­cami”.

Gdy­by­ście ze­chcieli mi się dzi­siaj przyj­rzeć, to łatka ta mia­łaby sens. Pod wzglę­dem oso­bo­wo­ścio­wym po­wiedzmy, że nie je­stem ty­pem pe­ople ple­aser, czyli osoby bez­pro­ble­mo­wej, pra­gną­cej za­do­wo­lić in­nych. Na­wet dla przy­pad­ko­wych ob­ser­wa­to­rów wy­daję się aser­tywną, nie­za­leżną i pewną sie­bie; nie krę­pują mnie sy­tu­acje kon­flik­towe i wprost wy­ra­żam swe po­trzeby. Ta­kie za­cho­wa­nie, zwłasz­cza u ko­biety, wy­wo­łuje nie­kiedy po­są­dze­nie o ego­izm i o... – wolę tu o tym nie wspo­mi­nać, ale praw­do­po­dob­nie do­my­śla­cie się, o co mi cho­dzi.

Nie je­stem jed­nak sa­mo­lubna, nie mam też nic wspól­nego z in­nymi okre­śle­niami, które wła­śnie so­bie wy­obra­zi­li­ście. Je­stem osobą, która na se­rio pod­cho­dzi do kwe­stii swo­jego zdro­wia psy­chicz­nego, po­ten­cjału ener­ge­tycz­nego i wła­snej war­to­ści, i ro­bię wszystko, co trzeba, by je chro­nić. Może to wy­glą­dać na­stę­pu­jąco:

• W biz­ne­sie: „Dzię­kuję, że o mnie pa­mię­tasz. Ten pro­jekt za bar­dzo mi nie pa­suje, więc dam so­bie z nim spo­kój”.

• W kon­tak­tach z ro­dzi­cami: „Wiem, że sta­ra­cie się po­móc, ale to ja okre­ślam za­sady dla mo­jego syna. Dam wam znać, je­śli będę po­trze­bo­wała wa­szego wspar­cia”.

• W przy­jaźni: „Hej, mu­szę ci prze­rwać – nie opo­wia­daj, pro­szę, o tym, co wy­pra­wia mój były. Na­prawdę nie chcę o tym sły­szeć”.

• W re­la­cji z mę­żem: „Chcia­ła­bym mieć tro­chę czasu dla sie­bie i dla­tego idę po­czy­tać do dru­giego po­koju”.

Czy­ta­jąc te sfor­mu­ło­wa­nia, mo­że­cie się po­czuć nie­zręcz­nie, ale wszyst­kie one są zde­cy­do­wa­nie moim ko­ni­kiem i czę­sto je wy­ko­rzy­stuję jako spo­sób na wzmoc­nie­nie re­la­cji, zwięk­sze­nie po­kła­dów ener­gii i za­dba­nie o wła­sne zdro­wie psy­chiczne. I nie prze­pra­szam za wy­zna­cza­nie tego ro­dzaju gra­nic, bo gdy wy­ra­żam swoje po­trzeby bez­po­śred­nio i grzecz­nie, nie mam za co prze­pra­szać.

Je­stem rów­nież współ­twór­czy­nią pro­gramu „Who­le30”; to dzięki niemu po­mo­głam mi­lio­nom lu­dzi sku­tecz­nie zmie­nić ich za­cho­wa­nia. Do­pro­wa­dziło to do dia­me­tral­nej prze­miany tych osób. Uczest­nicy „Who­le30” czę­sto mó­wią „nie”, co dla wielu jest w naj­lep­szym ra­zie znie­chę­ca­jące. Przez ostat­nie trzy­na­ście lat uczy­łam moją pu­blicz­ność, jak wy­zna­czać gra­nice do­ty­czące wła­snego zdro­wia i spo­so­bów za­cho­wa­nia się, a także jak so­bie ra­dzić z ne­ga­tyw­nymi re­ak­cjami i pre­sją zna­jo­mych lub oto­cze­nia. (Czy je­ste­ście go­towi za­ak­cep­to­wać „Nie, dzię­kuję” jako pełne, koń­czące każdą sprawę zda­nie? Doj­dziemy do tego).

Kiedy lu­dzie się zo­rien­to­wali, że po­tra­fię na­uczyć ich od­ma­wiać pizzy i wina, za­częli się do­py­ty­wać, jak po­wie­dzieć „nie” na­tręt­nemu ko­le­dze z pracy, tok­sycz­nej te­ścio­wej czy wścib­skiej są­siadce. Otrzy­my­wa­łam tak wiele py­tań o spo­soby wy­zna­cza­nia gra­nic, że po­sta­no­wi­łam za­głę­bić się we wszyst­kie opra­co­wa­nia na ten te­mat, ja­kie tylko udało mi się zna­leźć. Chcąc od­kryć, co składa się na od­po­wied­nie gra­nice i jak się je wy­zna­cza, prze­czy­ta­łam każdą książkę, każdy ar­ty­kuł i każde opra­co­wa­nie na­ukowe, ja­kie wy­grze­ba­łam i skom­bi­no­wa­łam od te­ra­peu­tów, psy­chia­trów, so­cjo­lo­gów, spe­cja­li­stów zaj­mu­ją­cych się uza­leż­nie­niami, le­ka­rzy me­dy­cyny i li­de­rów biz­nesu.

Dzięki tym do­cie­ka­niom, wła­snej pracy nad sobą i wsłu­chi­wa­niu się w po­trzeby mo­ich słu­cha­czy, opra­co­wa­łam wła­sną me­to­do­lo­gię i spo­sób mó­wie­nia o sta­wia­niu gra­nic. Cztery lata temu za­czę­łam or­ga­ni­zo­wać dla mo­jej spo­łecz­no­ści in­ter­ne­to­wej i na ła­mach new­slet­tera se­sje Q&A „Po­móż mi wy­zna­czać gra­nice”, co dało mi moż­li­wość wy­słu­cha­nia ty­sięcy wa­szych opo­wie­ści, do­pra­co­wa­nia me­tody i ulep­sze­nia po­rad. (Tak na mar­gi­ne­sie: wasi te­ścio­wie fak­tycz­nie po­tra­fią być okropni).

To­też z dumą no­szę ety­kietkę „dziew­czyny od gra­nic”, bo pa­mię­tam o tym, jak długą drogę prze­szłam, by na nią za­słu­żyć. A nie za­wsze taka by­łam.

Moja przy­goda z gra­ni­cami za­częła się dwa­dzie­ścia dwa lata temu, kiedy sama zna­la­złam się na za­krę­cie ży­cia, a w kwe­stii gra­nic by­łam to­talną ka­ta­strofą. Na mo­jej li­ście „kim je­stem” fi­gu­ro­wała mię­dzy in­nymi „nar­ko­manka na od­wyku” – i mu­siało mi­nąć wiele lat wy­peł­nio­nych de­spe­rac­kimi pró­bami, za­nim zda­łam so­bie sprawę, że to wła­śnie gra­nice są tym, co mi ura­tuje ży­cie (do­słow­nie).

Wiem, że brzmi to dość dra­ma­tycz­nie i że na­gmin­nie grze­szę sło­wem „do­słow­nie” uży­wa­nym w zna­cze­niu „nie­do­słow­nym”, ale w tym przy­padku to prawda. Wy­cho­wa­łam się w domu, w któ­rym za­miast uzdra­wia­ją­cej mocy kon­fliktu prak­ty­ko­wano unik, a po trau­ma­tycz­nych do­świad­cze­niach prze­ży­tych w wieku na­sto­let­nim, przez więk­szość de­kady ukry­wa­łam swe emo­cje, sta­ra­jąc się nie spra­wiać kło­potu i ni­gdy nie mó­wić „nie”. Nie na­uczono mnie umie­jęt­no­ści sta­wia­nia się ani obrony wła­snej osoby, a kon­fron­ta­cja wy­wo­ły­wała u mnie silny nie­po­kój. Roz­pacz­li­wie po­trze­bo­wa­łam gra­nic, lecz nie­stety nie czu­łam się ani godna, ani zdolna do ich wy­zna­cze­nia.

Aż któ­rejś nocy, dwa­dzie­ścia dwa lata temu, sie­dząc przy be­czułce piwa, w de­spe­rac­kim ak­cie sa­mo­za­cho­waw­czym usta­li­łam w końcu swe gra­nice... i to wła­śnie cał­kiem od­mie­niło tra­jek­to­rię mego ży­cia. Do­świad­cze­nie to skło­niło mnie do sta­wia­nia no­wych gra­nic – w kon­tak­tach z przy­ja­ciółmi, ro­dziną, współ­pra­cow­ni­kami, a także wo­bec sa­mej sie­bie. Im wię­cej gra­nic usta­la­łam, tym peł­niej­sze sta­wało się moje ży­cie, a to z ko­lei do­pro­wa­dziło do po­wsta­nia pro­jektu „Who­le30”, mo­jej firmy i ni­niej­szej książki.

Rzecz w tym, że na­uczy­łam się sta­wiać gra­nice. Ja­sne, że z tru­dem, ale się na­uczy­łam. A skoro mnie się udało, to i wam się może udać.

CZYM SĄ GRA­NICE I DLA­CZEGO ICH PO­TRZE­BU­JEMY?

Za­nim przej­dziemy do tej hi­sto­rii, ustalmy ro­bo­czą de­fi­ni­cję tego, co mam na my­śli, kiedy mó­wię „gra­nice”. Na pewno zda­rzyło się wam o nich sły­szeć, ale praw­do­po­dob­nie ma­cie le­d­wie mgli­ste po­ję­cie o tym, czym na­prawdę są. Po­dej­rze­wam, że już samo to po­ję­cie spra­wia, że do­zna­je­cie dys­kom­fortu, a może i po­czu­cia winy. Cza­sami się uważa, że gra­nice są czymś złym. Pa­nuje także prze­ko­na­nie, że są prze­ja­wem ego­izmu albo bra­kiem tro­ski. Lub że cho­dzi o próby kon­tro­lo­wa­nia in­nych.

Moż­liwe, że wszyst­kie te rze­czy oznaj­miły wam osoby, które naj­wię­cej zy­skują na tym, że nie ma­cie wy­zna­czo­nych gra­nic.

Ja oso­bi­ście de­fi­niuję „gra­nice” jako wy­raźne ob­ostrze­nia, czyli wa­runki, na ja­kich po­zwa­lamy lu­dziom wcho­dzić z nami w in­te­rak­cje i ja­kie za­pew­niają bez­pie­czeń­stwo i zdro­wie nam sa­mym i na­szym re­la­cjom. We­dług ję­zy­ko­znaw­ców gra­nica to „li­nia od­dzie­la­jąca pe­wien ob­szar” – i jest to do­sko­nałe po­dej­ście, i po­win­ni­śmy się nim kie­ro­wać, my­śląc o re­la­cjach. Wy­obraź­cie so­bie, że sto­icie po­środku pola. Te­raz na­ry­suj­cie wo­kół sie­bie wy­ima­gi­no­wany okrąg – to wła­śnie jest gra­nica. Co­kol­wiek wpu­ści­cie do środka, bę­dzie dla was czymś do za­ak­cep­to­wa­nia, bo jest bez­pieczne, służy zdro­wiu i daje do­bre sa­mo­po­czu­cie. Wszystko, czego nie to­le­ru­je­cie, trzy­ma­cie poza okrę­giem, gdyż wy­wo­łuje w was po­czu­cie za­gro­że­nia, jest nie­zdrowe lub ogól­nie po­wo­duje złe sa­mo­po­czu­cie. Mo­że­cie wy­zna­czać gra­nice w sto­sunku do in­nych lu­dzi, wo­bec pew­nych te­ma­tów roz­mów, wzor­ców za­cho­wań lub dzia­łań wła­snych – i za­wsze to wy de­cy­du­je­cie, gdzie mają się znaj­do­wać i jak je eg­ze­kwo­wać.

Gra­nice wy­zna­czają ob­szar za­cho­wań

ak­cep­to­wal­nych dla was, gdzie słowa lub dzia­ła­nia

wy­kra­cza­jące poza te ramy wy­rzą­dzają wam krzywdę

lub spra­wiają, że nie czu­je­cie się zbyt kom­for­towo.

Gra­nice nie mają na celu mó­wie­nia in­nym, co mogą, a czego nie mogą ro­bić. By­łoby to kon­tro­lo­wa­niem. Gra­nice wy­zna­cza się po to, by po­móc za­pla­no­wać wam i za­ko­mu­ni­ko­wać wa­szą re­ak­cję na słowa i czyny in­nych lu­dzi. W ra­mach zdro­wego po­dej­ścia do kwe­stii gra­nic za­uwa­ża­cie, jak wpływa na was za­cho­wa­nie in­nych, okre­śla­cie wa­szą bez­pieczną gra­nicę w od­nie­sie­niu do tego za­cho­wa­nia, a na­stęp­nie się za­sta­na­wia­cie, co mo­że­cie zro­bić, by tę gra­nicę prze­for­so­wać. A za­tem nie mów­cie wuj­kowi Jo­emu, żeby rzu­cił pa­le­nie, bo by­łoby to już kon­tro­lo­wa­niem. Mo­że­cie na­to­miast za­uwa­żyć, że dym pa­pie­ro­sowy po­wo­duje u was ka­szel oraz że nie­przy­jem­nie pach­nie, a także do­dać, że nie po­zwa­la­cie pa­lić u was w domu, i nie za­pra­szać go do środka, je­śli nie bę­dzie prze­strze­gał tych za­sad. Wy­zna­cza­cie gra­nicę nie po to, by za­wsty­dzić wujka Jo­ego, zmie­nić jego styl ży­cia czy za­dbać o stan zdro­wia, lecz by chro­nić sa­mych sie­bie.

Do­strze­ga­cie róż­nicę?

Ist­nieje wiele po­wo­dów, dla któ­rych mo­że­cie chcieć wy­zna­czyć gra­nicę. Ozna­cza to, że w róż­nych sy­tu­acjach bę­dzie to róż­nie prze­bie­gać. Cza­sami sta­wia­cie de­li­katne gra­nice w wy­padku drob­nych, acz fru­stru­ją­cych kwe­stii, ta­kich jak są­siadka, która wciąż się wpra­sza na wasz po­ranny spa­cer. In­nym ra­zem wy­ty­cza­cie gra­nice wo­bec za­cho­wań, które rze­czy­wi­ście wy­rzą­dzają krzywdę, na przy­kład kiedy pod­czas wspól­nego lun­chu wa­sza mama kry­ty­kuje wa­szą wagę albo wasi ro­dzice in­for­mują was, że bez uzgad­nia­nia z wami za­re­zer­wo­wali wła­śnie bi­let na sa­mo­lot, żeby zo­ba­czyć swo­jego wnuka. (Nie po­tra­fię so­bie tego wy­obra­zić, ale wiele lu­dzi mi mówi, że ta­kie rze­czy się zda­rzają). Gra­nice mogą brzmieć: „Mogę po­spa­ce­ro­wać z tobą w so­botę, ale w ty­go­dniu po­trze­buję czasu tylko dla sie­bie”, „Odejdę od stołu, je­śli cią­gle bę­dziesz roz­pra­wiać o mo­jej fi­gu­rze” albo „Nie je­ste­śmy jesz­cze go­towi na od­wie­dziny, damy wam znać, kiedy bę­dzie­cie mo­gli do nas przy­je­chać”.

Ist­nieje wiele my­lą­cych prze­ko­nań co do gra­nic, na do­miar złego nikt nam o tym nie mówi. Rzadko się roz­ma­wia o nich w domu, nie uczy się o nich w szkole i praw­do­po­dob­nie nie na­leżą one do ele­men­tów roz­woju za­wo­do­wego w pracy. W rze­czy­wi­sto­ści więk­szość tego, co wiemy o gra­ni­cach, po­cho­dzi od te­ra­peu­tów z me­diów spo­łecz­no­ścio­wych, je­śli przy­pad­kiem tra­fi­li­śmy na nich na Tik­Toku. Tym­cza­sem wy­zna­cza­nie gra­nic to bar­dzo istotna umie­jęt­ność ży­ciowa, po­dob­nie jak or­ga­ni­za­cja czasu i za­rzą­dza­nie bu­dże­tem. Nie­stety, jak wy­nika z wy­ciągu z mo­jej karty kre­dy­to­wej z 2001 roku, wielu z nas zdaje so­bie sprawę z braku tych umie­jęt­no­ści do­piero w cza­sie kry­zysu i dla­tego je­ste­śmy ska­zani na ich na­by­wa­nie w nie­zbyt sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach.

To okropna i jed­no­cze­śnie wspa­niała wia­do­mość.

Okropna, po­nie­waż to praw­dziwe pa­na­ceum na każdą ży­ciową bo­lączkę było od za­wsze do wa­szej dys­po­zy­cji, tylko że na­wet o tym nie wie­dzie­li­ście. I wspa­niała, gdyż wła­śnie za chwilę za­cznie­cie in­ten­sywny kurs na te­mat gra­nic, który zmieni wszystko.

GRA­NICA, KTÓRA URA­TO­WAŁA MI ŻY­CIE

W moim przy­padku pierw­sza gra­nica, jaką kie­dy­kol­wiek wy­zna­czy­łam, po­ja­wiła się dwa­dzie­ścia dwa lata temu i brzmiała na­stę­pu­jąco: „Je­śli jesz­cze raz za­pro­po­nu­jesz mi nar­ko­tyki, nie bę­dziemy mo­gli już dłu­żej być przy­ja­ciółmi. Choć­bym twier­dziła, że już mi le­piej, choć­bym cię o nie bła­gała, czy wręcz była na cie­bie na­prawdę wście­kła, że mi od­ma­wiasz”. (Uprze­dza­łam, że bę­dzie dra­stycz­nie).

Chcia­ła­bym móc po­wie­dzieć, że sta­ran­nie za­pla­no­wa­łam i do­bit­nie za­ko­mu­ni­ko­wa­łam tę gra­nicę, ale był to nie­stety przy­pa­dek. W przy­pły­wie nie­opi­sa­nego stra­chu wpa­dłam w sło­wo­tok. Jed­no­cze­śnie oka­zało się to też szczę­śli­wym tra­fem, słowa te bo­wiem do­pro­wa­dziły mnie do od­kry­cia, że to wła­śnie gra­nice są klu­czem do wzbo­ga­ce­nia ży­cia, że to one po­ma­gają mi po­zbyć się lęku, sa­mo­zwąt­pie­nia i pre­ten­sji, a także po­zwa­lają osią­gnąć trwałe po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa fi­zycz­nego i emo­cjo­nal­nego oraz pan­cerną pew­ność sie­bie. Doj­rza­łam dzięki nim do głę­boko sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych związ­ków, któ­rych pra­gnę­łam całe ży­cie.

Pora na moją opo­wieść.

Cześć, mam na imię Me­lissa i je­stem nar­ko­manką. Od dwu­dzie­stu dwóch lat je­stem na od­wyku, ale iden­ty­fi­ko­wa­nie się jako osoba uza­leż­niona to na­dal dla mnie ważna sprawa, gdyż mi uświa­da­mia, jak ciężko pra­co­wa­łam, by wieść ży­cie, które te­raz mam, i jak wiele bym dała (oraz ja­kie po­sta­wi­ła­bym so­bie ogra­ni­cze­nia), ażeby już ni­gdy wię­cej nie zna­leźć się w tam­tym mrocz­nym cza­sie.

Moje dzie­ciń­stwo było dość sie­lan­kowe. Wy­cho­wa­łam się w domu z dwoj­giem ro­dzi­ców, któ­rzy byli ra­zem aż do mo­jego col­lege’u, oraz wśród zży­tej ze sobą trzódki cio­tek, wuj­ków i ku­zy­no­stwa, któ­rzy uwiel­biali wspól­nie spę­dzać czas. Nikt w mo­jej ro­dzi­nie nie pił ani nie ćpał. Mama zaj­mo­wała się mną i sio­strą, tata zaś pra­co­wał poza do­mem, cza­sem na dwóch eta­tach. Uwa­żano mnie za „grzeczną dziew­czynkę”, która ma w szkole same piątki, rzadko pa­kuje się w kło­poty i pil­nie uczy, a od spo­tkań to­wa­rzy­skich woli książki.

Wszystko to zmie­niło się, kiedy skoń­czy­łam szes­na­ście lat. Zo­sta­łam wów­czas wy­ko­rzy­stana sek­su­al­nie przez ko­goś z dal­szych krew­nych. Gwał­tow­nej zmia­nie ule­gły moje uspo­so­bie­nie, oceny i za­cho­wa­nie, gdyż ukry­wa­łam ten fakt przed ro­dzi­cami i pró­bo­wa­łam uda­wać, że nic się nie stało. Kiedy w końcu im o tym po­wie­dzia­łam, nie wie­dzieli, jak się mają z tym upo­rać. W oba­wie, że za­kłóci to spo­kój w ro­dzi­nie, zde­cy­do­wali się ni­komu o tym nie mó­wić. I wszy­scy funk­cjo­no­wa­li­śmy tak, jakby się nic nie stało. A ja przez na­stęp­nych kilka lat spo­ty­ka­łam sprawcę w cza­sie świąt i uda­wa­łam, że wszystko gra. Wy­rzą­dziło to mo­jemu na­sto­let­niemu umy­słowi wielką krzywdę.

Szu­ka­łam spo­so­bów na znie­czu­le­nie się i ucieczkę od ro­dziny i traumy, z którą nikt nie chciał się zmie­rzyć. Za­li­czy­łam całą gamę wąt­ków ro­dem z se­rii fil­mów After School Spe­cial[1*]. Nie za­dzia­łał ani al­ko­hol, ani pro­blemy z za­bu­rze­niami od­ży­wia­nia, nie po­mo­gły też kra­dzieże skle­powe ani spo­ty­ka­nie się z agre­syw­nym fa­ce­tem. Te au­to­de­struk­cyjne za­cho­wa­nia nie po­zwo­liły mi uciec tak da­leko, jak chcia­łam; nic nie oka­zało się wy­star­cza­jąco wcią­ga­jące.

I wtedy od­kry­łam nar­ko­tyki, po­czu­łam się, jakby roz­stą­piły się przede mną bramy nie­bios i za­śpie­wały anioły – z tą róż­nicą, że anio­łami był nie­miecki ze­spół de­ath­me­ta­lowy, a ja ru­szy­łam w pogo i zna­la­złam się w ko­tle pod sceną.

Za­częło się od trawki w ostat­niej kla­sie li­ceum, na stu­diach prze­ro­dziło się to w dużo po­waż­niej­sze nar­ko­tyki. Przy­cho­dzi mi na myśl po­pu­larny mem: „szybko eska­lo­wało” (that esca­la­ted qu­ic­kly). Bra­łam ko­ka­inę, he­ro­inę, metę i wszel­kie moż­liwe pro­chy na re­ceptę, ja­kie tylko udało mi się do­rwać. Ni­gdy nie od­ma­wia­łam. Mie­sza­łam dragi, któ­rych ni­gdy nie po­win­nam była mie­szać, i co naj­mniej raz przedaw­ko­wa­łam. A kiedy na jed­nej z im­prez do­cho­dzi­łam do sie­bie, le­żąc na pod­ło­dze, ktoś ze zna­jo­mych wspo­mniał mi­mo­cho­dem, że chwilę nie od­dy­cha­łam. Wma­wia­łam so­bie, że po pro­stu do­brze się ba­wię. Prze­ko­ny­wa­łam, że nad­ra­biam w ten spo­sób za­le­gło­ści z mo­jego nud­nego, ku­joń­skiego dzie­ciń­stwa. I łu­dzi­łam się, że gdy tylko ze­chcę, to w każ­dej chwili mogę prze­stać.

Moje ży­cie po­woli się roz­pa­dało i wszy­scy to do­strze­gali – poza mną.

Aby móc fi­nan­so­wać na­łóg, na trze­cim roku col­lege’u za­czę­łam okra­dać swoje współ­lo­ka­torki i han­dlo­wać trawką (di­lo­wać, jak mó­wi­łam). Opusz­cza­łam pra­wie wszyst­kie za­ję­cia. Dziew­czyny od­kryły, że sprze­daję nar­ko­tyki, i to w na­szym apar­ta­men­cie, i oznaj­miły, że mu­szę się wy­pro­wa­dzić albo o wszyst­kim po­wie­dzą swoim ro­dzi­com.

Pa­trząc wstecz, była to praw­do­po­dob­nie pierw­sza fak­tyczna gra­nica, jaką ktoś mi po­sta­wił w związku z za­ży­wa­niem nar­ko­ty­ków. Wy­zna­cza­nie gra­nic jest trud­nym i krę­pu­ją­cym te­ma­tem, a lu­dziom ła­twiej było igno­ro­wać moje po­stę­po­wa­nie lub po ci­chu mnie ole­wać i skoń­czyć zna­jo­mość, niż usta­lić gra­nice w re­la­cji. Moja świeżo upie­czona współ­lo­ka­torka nie po­wie­działa: „Nie będę z tobą miesz­kać, je­śli się na­dal bę­dziesz tak za­cho­wy­wać”, tylko zna­la­zła so­bie nowe to­wa­rzy­stwo do współ­miesz­ka­nia. Moi sta­rzy zna­jomi nie po­wie­dzieli: „Nie bę­dziemy się z tobą spo­ty­kać, je­żeli na­dal bę­dziesz na­wa­lona”, tylko prze­stali dzwo­nić. Moja sio­stra nie po­wie­działa: „Wku­rza mnie twoje ćpa­nie, mu­simy po­ga­dać”, tylko mnie uni­kała, chyba że po­trze­bo­wała aku­rat pod­wózki do domu. Ni­kogo z nich nie ob­wi­niam; ni­komu nie uła­twia­łam na­wet próby po­roz­ma­wia­nia o tym, jak wielki wpływ na nich miało moje za­cho­wa­nie.

Próbę tę pod­jęły na­to­miast moje współ­lo­ka­torki... rzu­ci­łam więc szkołę i za­miesz­ka­łam z oj­cem i jego nową żoną. Obie­cy­wa­łam, że od te­raz wszystko bę­dzie ina­czej. Do­sko­nale so­bie ra­dzi­łam z kom­pen­sa­cją i przez ja­kiś czas by­łam w miarę ogar­nięta, aż do mo­mentu... kiedy prze­sta­łam. Po­zna­łam no­wego chło­paka, który mi uła­twiał bra­nie; a ja za­czę­łam w pracy cho­dzić na tak zwane cho­ro­bowe. Za­uwa­żyli to ro­dzice, więc żeby dali mi święty spo­kój, zna­la­złam no­wego te­ra­peutę. Wi­zyty te wy­ko­rzy­sty­wa­łam naj­czę­ściej na po­szu­ki­wa­nie nar­ko­ty­ków.

Kiedy aresz­to­wano mo­jego chło­paka, znowu się prze­pro­wa­dzi­łam i tym ra­zem za­miesz­ka­łam z mamą i jej no­wym mę­żem. Obie­cy­wa­łam, że od te­raz wszystko bę­dzie ina­czej. Tyle że nie mia­łam ani pracy, ani planu. Okra­da­łam ich i di­lo­wa­łam na ca­łego w ich miesz­ka­niu. Moi go­ście byli szem­rani. Aż pew­nego dnia mój oj­czym rzekł do mo­jej mamy: „My­ślę, że twoja córka jest na­ćpana”.

Na­tych­miast się wy­pro­wa­dzi­łam, zna­la­złam nową pracę i wy­na­ję­łam wła­sne miesz­ka­nie. Obie­cy­wa­łam, że od te­raz wszystko bę­dzie ina­czej. Za­czę­łam sprze­da­wać he­ro­inę, ale za­le­ga­łam z czyn­szem. Wła­ści­ciel miesz­ka­nia oświad­czył, że daje mi mie­siąc na ure­gu­lo­wa­nie za­le­gło­ści albo bę­dzie mu­siał mnie wy­eks­mi­to­wać. Gdy to mó­wił, wy­glą­dał, jakby mu było przy­kro.

Moje uza­leż­nie­nie od nar­ko­ty­ków za­częło wy­my­kać się spod kon­troli, a ja – żeby tę świa­do­mość stłu­mić – bra­łam co­raz wię­cej i wię­cej.

Wra­ca­jąc my­ślami do tam­tych cza­sów, nie po­tra­fię oprzeć się współ­czu­ciu dla mło­dej ko­biety, jaką wtedy by­łam, a która ro­biła, co mo­gła, by za po­mocą wszel­kich do­stęp­nych jej środ­ków ra­to­wać swoje ży­cie. Pa­trząc jed­nak przez pry­zmat gra­nic, wy­raź­nie wi­dzę, jak moje pra­gnie­nie znie­czu­le­nia i ucieczki oraz brak ja­kich­kol­wiek ra­cjo­nal­nych gra­nic, które chro­ni­łyby moje zdro­wie fi­zyczne i psy­chiczne, prze­ro­dziły się w kom­pletne uza­leż­nie­nie od nar­ko­ty­ków. To z ko­lei spra­wiło, że moje ży­cie sta­wało się co­raz bar­dziej nie­istotne, aż wresz­cie pra­wie znik­nę­łam.

Po czte­rech la­tach uza­leż­nie­nia po­zna­łam męż­czy­znę o imie­niu Nate. Pił, ale tylko to­wa­rzy­sko. Pa­lił trawkę, ale tylko re­kre­acyj­nie. Do tego miał do­brą pracę i był am­bitny. Po­sta­no­wi­li­śmy wspól­nie za­miesz­kać. Obie­cy­wa­łam, że od te­raz wszystko bę­dzie ina­czej... i przez chwilę na­wet było. Prze­sta­łam di­lo­wać i im­pre­zo­wać. Bra­łam mniej dra­gów, a jed­no­cze­śnie ich po­trze­bo­wa­łam, żeby móc po pro­stu ja­koś da­lej żyć, sta­ra­łam się więc za bar­dzo nie wy­chy­lać. Nate ni­gdy mnie nie znał od tej dru­giej strony, ba! na­wet nie po­dej­rze­wał, że mam pro­blem. Cho­dzi­łam do pracy, spo­ty­ka­li­śmy się ze zna­jo­mymi, po­znał moją ro­dzinę. Wszy­scy go po­lu­bili.

Z cza­sem moje uza­leż­nie­nie po­now­nie dało o so­bie znać. Nate za­uwa­żył, że spo­sób, w jaki się­gam po nar­ko­tyki, nie jest już ani tak swo­bodny, ani oka­zjo­nalny. Wcze­śniej, kiedy na­prawdę ich po­trze­bo­wa­łam, za­wsze uda­wało mi się wy­ha­mo­wać. Tym ra­zem nie umia­łam. W obec­no­ści ro­dziny i zna­jo­mych za­cho­wy­wa­łam się nie­obli­czal­nie. Nate i ja cią­gle się kłó­ci­li­śmy, a ja za­czę­łam do późna prze­sia­dy­wać poza do­mem. Nie­na­wi­dzi­łam sie­bie za bra­nie i za to, co wy­pra­wia­łam z na­szym związ­kiem, ale wstyd i wstręt do sa­mej sie­bie spra­wiały, że ćpa­łam jesz­cze wię­cej. Nie wi­dzia­łam wyj­ścia.

Wresz­cie Nate wrę­czył mi długi, od­ręcz­nie na­pi­sany list, w któ­rym wy­znał, że jest u kresu wy­trzy­ma­ło­ści emo­cjo­nal­nej, że bar­dzo mnie ko­cha i że ciężko mu być ze mną w ta­kim sta­nie. Nie na­pi­sał co prawda wprost, że odej­dzie, je­śli nie sko­rzy­stam z po­mocy, ale prze­kaz był aż nadto ja­sny. Pła­ka­łam, umó­wi­łam się na spo­tka­nie z te­ra­peutą i obie­cy­wa­łam, że od te­raz wszystko bę­dzie ina­czej. Znowu.

I znowu nic się nie zmie­niło.

Nate ro­bił, co mógł, by wy­zna­czać mi gra­nice. Wtedy go za to nie­na­wi­dzi­łam, ale pa­trząc wstecz, to wła­śnie one ura­to­wały nas oboje. Za­czął od ochrony swej wła­snej prze­strzeni i za­cho­wa­nia zdro­wia psy­chicz­nego. „Je­śli nie po­tra­fisz o tym spo­koj­nie po­roz­ma­wiać – oznaj­mił – wyjdę i nie wrócę, do­póki nie bę­dziesz na to go­towa”. Albo: „Je­śli za­mie­rzasz dłu­żej zo­stać poza do­mem, na­pisz mi ese­mesa”; „Będę na­dal z tobą nad tym pra­co­wał, ale pro­szę, że­byś nie prze­ry­wała te­ra­pii”. Te­raz ro­zu­miem, że sta­rał się, jak mógł, by oca­lić nasz zwią­zek, ale ja mu to unie­moż­li­wia­łam. Wów­czas mia­łam mu za złe te wszyst­kie py­ta­nia, pre­sję i przy­po­mi­na­nie, że moim za­cho­wa­niem spra­wiam mu ból. Te­raz wi­dzę, że uży­wał tych gra­nic, aby chro­nić sie­bie – przede mną.

W końcu po­sta­no­wił sta­wić mi czoła. „Już dłu­żej nie mogę – po­wie­dział. – Nie po­tra­fię zo­stać i pa­trzeć na twoją au­to­de­struk­cję, a wia­domo, że nie umiem ci po­móc. Chciał­bym za­dzwo­nić do kli­niki od­wy­ko­wej i jesz­cze dziś wie­czo­rem cię tam za­wieźć. Je­śli nie je­steś na to go­towa, będę mu­siał odejść”.

Do dziś na­zy­wam Nate’a „moim ulu­bio­nym by­łym chło­pa­kiem”. Jego gra­nice, a w końcu jego ul­ti­ma­tum, kiedy ich nie prze­strze­ga­łam, sta­no­wiły dla mnie punkt zwrotny. To on wła­śnie do­pro­wa­dził mnie do wy­le­cze­nia i roz­po­czę­cia nor­mal­nego ży­cia, o ja­kim za­wsze ma­rzy­łam.

Jed­nakże w tam­tym mo­men­cie by­łam i wście­kła, i prze­ra­żona. W ob­li­czu tego ul­ti­ma­tum, a być może dla­tego, że wie­dzia­łam, co się sta­nie, je­śli po­zwolę mu wyjść za próg, zna­la­złam w so­bie siłę, by wy­po­wie­dzieć na głos te dwa słowa: „Pójdę tam”.

W pla­cówce od­wy­ko­wej spę­dzi­łam kilka ty­go­dni, po czym o wiele dłu­żej uczęsz­cza­łam jesz­cze na te­ra­pię am­bu­la­to­ryjną, se­sje gru­powe i mi­tyngi. Za­czę­łam brać an­ty­de­pre­santy, pra­co­wa­łam z no­wym te­ra­peutą, wró­ci­łam do pracy i za­czę­łam od­bu­do­wy­wać więzi z ro­dziną i z przy­ja­ciółmi. Nate i ja pró­bo­wa­li­śmy wszystko ja­koś po­skle­jać, ale wkrótce po moim po­wro­cie do domu ze­rwa­li­śmy. Przez ko­lej­nych kilka mie­sięcy na­dal miesz­ka­li­śmy ra­zem w zgo­dzie i w przy­jaźni. Był jed­nym z tych do­brych lu­dzi.

Przez cały rok po­zo­sta­łam zu­peł­nie czy­sta – nie bra­łam żad­nych nar­ko­ty­ków ani nie pi­łam al­ko­holu. I tu wra­camy do te­matu gra­nic, bo dwa­na­ście mie­sięcy po od­wyku od­kry­łam, że nie mam żad­nych ba­rier, co pra­wie kosz­to­wało mnie ży­cie. Je­dy­nymi gra­ni­cami, ja­kich do­świad­czy­łam w swoim ży­ciu aż do tam­tego mo­mentu, były te, które wy­zna­czały mi moje współ­lo­ka­torki z col­lege’u i Nate (i szcze­rze mó­wiąc, wtedy nie uwa­ża­łam ich za gra­nice). Sama na­to­miast na­dal nie po­sta­wi­łam gra­nic zwią­za­nych z moim racz­ku­ją­cym po­wro­tem do zdro­wia – ani wo­bec sie­bie sa­mej, ani w sto­sunku do ni­kogo in­nego. Na­wet nie zda­wa­łam so­bie sprawy z tego, że ich po­trze­buję. I w tym wła­śnie tkwił pro­blem.

Przez rok po po­wro­cie z od­wyku moje ży­cie pły­nęło do­kład­nie tak samo jak za­wsze, tyle że bez nar­ko­ty­ków. Nie zmie­nili się moi przy­ja­ciele, nie zmie­niły się też moje zwy­czaje, ubra­nia, mu­zyka ani na­wyki ży­wie­niowe. Cho­dzi­łam do tych sa­mych miejsc z tymi sa­mymi ludźmi, któ­rzy ro­bili te same rze­czy co za­wsze, i wszy­scy (łącz­nie ze mną) ocze­ki­wali, że ja też będę w więk­szo­ści taka sama. I tak też było.

Kiedy te­raz pa­trzę wstecz na tamte czasy, ja­sno wi­dzę, dla­czego po­now­nie wpa­dłam w na­łóg. Wy­zna­czy­łam so­bie tylko jedną chwiejną gra­nicę do­ty­czącą za­ży­wa­nia nar­ko­ty­ków, mo­ich związ­ków i zdro­wia psy­chicz­nego: oświad­czy­łam, że nie będę brać. Ale nie zro­bi­łam nic, co mo­głoby wspo­móc mój plan. Cały po­wrót do zdro­wia opie­rał się na mó­wie­niu so­bie: „Hej! to wy­soce uza­leż­nia­jące za­cho­wa­nie, na któ­rym pod każ­dym wzglę­dem i w każ­dej sy­tu­acji po­le­ga­łaś przez ostat­nie pięć lat ży­cia – od mi­ło­ści, przez po­cie­sze­nie, od­wró­ce­nie uwagi, aż po ucieczkę! Nie rób tego wię­cej!”. Po­świę­ci­łam rok na zbu­do­wa­nie domku z kart, ale za­miast wzmoc­nić moją kon­struk­cję be­to­nem i prę­tami zbro­je­nio­wymi, trzy­ma­łam kciuki i mo­dli­łam się, żeby wi­chry wresz­cie uci­chły. Pro­blem w tym, że wiało każ­dego cho­ler­nego dnia.

Mia­łam wśród zna­jo­mych ta­kich, któ­rzy na­dal brali i wciąż mi pro­po­no­wali nar­ko­tyki, my­śląc, że jest już ze mną le­piej, tak jakby wyj­ście z uza­leż­nie­nia od he­ro­iny przy­po­mi­nało wy­le­cze­nie się z grypy. Kiedy trzy­mali w ręku dżo­inta i py­tali, czy nie mam nic prze­ciwko temu, upar­cie po­wta­rza­łam, że mi to nie prze­szka­dza. Ale prze­szka­dzało – i to bar­dzo, ale ja­koś uda­wało mi się prze­trwać. Zga­dza­łam się jeź­dzić na im­prezy bez za­da­wa­nia py­tań typu: kto tam bę­dzie? w ja­kim kli­ma­cie ta za­bawa? może po­win­nam je­chać sama? Cho­dzi­łam na biu­rowe happy ho­urs i po ci­chu po­pi­ja­łam wodę, mo­dląc się skry­cie, żeby nikt nie pró­bo­wał na­ma­wiać mnie na „jed­nego”. Nie mo­głam li­czyć na zbyt duże wspar­cie emo­cjo­nalne, a ro­dzina nie chciała o ni­czym sły­szeć – ani o za­ży­wa­niu nar­ko­ty­ków, ani o moim wy­cho­dze­niu z na­łogu, a już na pewno nie o trau­mie, która to wszystko wy­wo­łała.

Wie­cie, że twórcy słow­nika oks­fordz­kiego wy­bie­rają „słowo roku”, które od­zwier­cie­dla cha­rak­ter, at­mos­ferę i pro­blemy da­nego okresu? Moje ha­sło w tam­tym cza­sie brzmiało: „W po­rządku” – w sen­sie: „Nie, nic mi nie jest”, „Okay, nie mam nic prze­ciwko temu”, „Przyjdę, nie ma sprawy”. Naj­pro­ściej dla wszyst­kich, w tym dla mnie, było za­ak­cep­to­wać taką nar­ra­cję: „Kie­dyś mia­łam pro­blem, ale te­raz jest już wszystko w nor­mie”. Prawda była jed­nak taka, że ba­łam się każ­dego na­stęp­nego dnia i aby wy­trwać w trzeź­wo­ści, li­czy­łam tylko na siłę woli, nie­do­godne oko­licz­no­ści, szczę­ście i oka­zjo­nalne mi­tyngi NA (nar­co­tics ano­ny­mous). Nie wie­dzia­łam, jak usta­lić gra­nice, żeby za­pew­nić so­bie bez­pie­czeń­stwo, i na­wet kiedy mo­głam to zro­bić („Mó­wiąc szcze­rze, prze­szka­dza mi to. Wyjdź, pro­szę, na ze­wnątrz”), sie­dzia­łam ci­cho.

Oba­wia­łam się, że wy­zna­cza­nie gra­nic po­zbawi mnie przy­ja­ciół, wą­tłego za­ufa­nia ro­dziny, po­czu­cia wła­snej war­to­ści i ży­cia to­wa­rzy­skiego. Te­raz wi­dzę, że to wła­śnie brak usta­lo­nych gra­nic spo­wo­do­wał, że by­łam osa­mot­niona, po­zba­wiona wiary w sie­bie i pełna obaw, co osta­tecz­nie do­pro­wa­dziło do na­wrotu cho­roby. Tak bar­dzo się sku­pia­łam na tym, żeby to inni czuli się kom­for­towo, że prze­sta­łam za­da­wać so­bie py­ta­nie: „Czego ja po­trze­buję w da­nej chwili?”. W re­zul­ta­cie udało mi się uwol­nić od nar­ko­ty­ków, ale moje ży­cie zro­biło się uboż­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, i to o wiele.

Ja­koś jed­nak wy­trwa­łam i po upły­wie roku na mi­tyngu NA wy­szłam na scenę po swoją mo­netę trzeź­wo­ści. Kilka ty­go­dni póź­niej zna­la­złam się na im­pre­zie, na któ­rej po­chy­lona nad umy­walką w ła­zience wcią­ga­łam kre­skę bia­łego proszku. Pa­mię­tam, że pa­trzy­łam w lu­stro, po gar­dle spły­wało mi coś gorz­kiego, a ja się za­sta­na­wia­łam, co wła­ści­wie wzię­łam. Nie wiem do dziś.

Z ze­wnątrz wy­glą­dało to na huś­tawkę na­stro­jów, nie­stety na­wrót oka­zał się okiem cy­klonu, który od dłuż­szego czasu nad­cią­gał nad mój do­mek z kart. Prawda była taka, że moja siła woli i szczę­ście mu­siały się kie­dyś skoń­czyć. Zna­la­złam się w nie­wła­ści­wym miej­scu z nie­wła­ści­wymi ludźmi na nie­wła­ści­wej im­pre­zie, któ­rej nie po­tra­fi­łam so­bie da­ro­wać, ma­jąc przed sobą kre­skę na umy­walce, któ­rej nie po­wie­dzia­łam „nie”, i z ze­rową liczbą przy­ja­ciół, któ­rzy by wie­dzieli na tyle dużo, by móc mi po­wie­dzieć, że to kiep­ski po­mysł.

Nie mia­łam żad­nych gra­nic i po­now­nie wpa­dłam. I to ostro.

Coś, czego się nie mówi o na­wro­tach, to fakt, że wa­sze do­świad­cze­nia są tak samo kiep­skie, jak przed od­sta­wie­niem, ale za dru­gim ra­zem po­stę­pują o wiele szyb­ciej. Bar­dzo do­brą wia­do­mo­ścią jest na­to­miast to, że po kilku ty­go­dniach by­łam w sta­nie sa­mo­dziel­nie szu­kać po­mocy, prze­ra­żona my­ślą, że tym ra­zem na­prawdę umrę. Za­dzwo­ni­łam do kli­niki od­wy­ko­wej i znów zgło­si­łam się na te­ra­pię am­bu­la­to­ryjną. Przez kilka ty­go­dni uczęsz­cza­łam na se­sje gru­powe, zo­bo­wią­za­łam się do kon­ty­nu­owa­nia co­ty­go­dnio­wej psy­cho­te­ra­pii i wró­ci­łam do rze­czy­wi­sto­ści, aby po raz drugi od­zy­skać zdro­wie.

Pra­gnę­łam od­miany, tego, ażeby tym ra­zem było ina­czej, ale nie wie­dzia­łam, jak tego do­ko­nać. Słowa „gra­nice” nie było jesz­cze w moim słow­niku. Tkwi­łam w za­wie­sze­niu – w tym prze­dziw­nym miej­scu, w któ­rym wie­dzia­łam, że do­tych­cza­sowe me­tody nie dzia­łają, ale nie mia­łam po­ję­cia, co ani jak zmie­nić. A za­tem na ogół nie ro­bi­łam nic... i oczy­wi­ście szybko znów się zna­la­złam w ry­zy­kow­nej sy­tu­acji. Tym ra­zem jed­nak z po­mocą przy­szła mi naj­praw­dziw­sza gra­nica, która się po pro­stu ze mnie wy­rwała.

Wraz z Ja­me­sem, jed­nym z mo­ich kum­pli, do­sta­li­śmy za­pro­sze­nie na im­prezę, z któ­rego nie­śmiało sko­rzy­sta­łam. (To jest ta chwila, kiedy oglą­da­jąc hor­ror, krzy­czysz: „Co ty ro­bisz? Nie wchodź tam!”). Na miej­scu on po­pi­jał piwo z bu­telki, ja – wodę z czer­wo­nego jed­no­ra­zo­wego kubka. Zna­li­śmy się od lat, był moim bli­skim zna­jo­mym i bar­dzo mnie wspie­rał w le­cze­niu. Ro­bił to jed­nak w spo­sób, w jaki ki­bi­cuje się cze­muś, czego tak na­prawdę ni­jak się nie ro­zu­mie. Za­py­tał, czy chcę piwo. Od­po­wie­dzia­łam, że nie i że wszystko „w po­rządku”.

Znowu to cho­lerne „w po­rządku”. Ile razy me­cha­nicz­nie je wy­ma­wia­łam, kiedy czu­łam się na od­wrót? Mó­wimy tak, gdy sta­ramy się nie prze­szka­dzać, nie wpra­wiać ni­kogo w za­kło­po­ta­nie albo nie zwra­cać uwagi na ja­kąś ob­razę czy krzywdę. Naj­czę­ściej jed­nak wy­po­wia­damy je wtedy, kiedy ktoś prze­kra­cza gra­nicę, którą już po­sta­wi­li­śmy, lub gra­nicę, którą do­piero chcemy wy­zna­czyć, a wiemy, że jest nam po­trzebna.

W rze­czy­wi­sto­ści wcale nie czu­łam się w po­rządku.

Mia­łam to dziwne uczu­cie ści­ska­nia w żo­łądku i z każdą mi­nutą ogar­niał mnie co­raz więk­szy nie­po­kój. Co ja tu w ogóle ro­bię? Moi zna­jomi nie wie­dzieli ani o moim po­wro­cie do na­łogu, ani o tym, że pro­ces zdro­wie­nia oka­zał się tak kru­chy i że nie po­win­nam była po­zwo­lić so­bie na zna­le­zie­nie się w ta­kiej sy­tu­acji. Nie wie­rzy­łam w swoją silną wolę, o szczę­ściu nie wspo­mi­na­jąc. To mo­gły być znowu dragi w ła­zience – wy­star­czy­łaby jedna nie­spo­dzie­wana pro­po­zy­cja albo uła­mek se­kundy za­wa­ha­nia i wszystko, na co tak ciężko pra­co­wa­łam, prze­pa­dłoby już któ­ryś raz.

I wtedy po­ja­wiła się ta na­gła po­trzeba, na­gły im­puls. Mu­sia­łam coś zro­bić. Na­tych­miast. Je­śli chcia­łam być bez­pieczna i prze­stać wię­cej pić i ćpać, mu­sia­łam po­wie­dzieć Ja­me­sowi, co się dzieje w mo­jej gło­wie. Bez zbęd­nych ce­re­gieli za­czę­łam mó­wić, szybko i o wiele za gło­śno.

– Chcę, że­byś wie­dział, że wcale nie jest okay – po­wie­dzia­łam. – Je­stem tu, ale nie czuję się do­brze. Nie mogę prze­by­wać w po­bliżu al­ko­holu i to­waru. Je­stem na tej im­pre­zie, choć nie po­win­nam. Mu­szę iść do domu.

Przez chwilę wpa­try­wał się we mnie w osłu­pie­niu, za­mru­gał oczami, a w końcu po­ki­wał głową.

– O rany, no do­bra. Yyy... Prze­pra­szam? Nie wie­dzia­łem.

To jesz­cze nie wszystko. Je­śli chcia­łam, aby tym ra­zem było ina­czej, mu­sia­łam iść za cio­sem i o wszyst­kim mu po­wie­dzieć.

– Co wię­cej – cią­gnę­łam – je­śli mam po­zo­stać czy­sta, to mu­szę ci po­wie­dzieć kilka rze­czy. Nie ob­cho­dzi mnie, co ro­bisz ze swoim ży­ciem, ale nie mogę pa­trzeć, jak bie­rzesz, na­wet je­śli to tylko trawka. Nie wolno ci wię­cej przy mnie pa­lić, tak zresztą jak in­nym. Je­śli jed­nak za­mie­rzasz, to mnie nie za­pra­szaj. Nie wolno ci pro­po­no­wać mi ni­gdy nic wię­cej. Nie­ważne, co po­wiem ani jak bar­dzo będę się sta­rała cię prze­ko­nać, że coś jest aku­rat okay. Na­wet w żar­tach. Je­śli ci to nie od­po­wiada, nie mogę się z tobą spo­ty­kać. Nie mogę już brać. Ni­gdy! Nie mogę ani nie chcę, na­wet je­śli będę cię pró­bo­wała kie­dy­kol­wiek prze­ko­nać, że to nie­prawda. Je­śli mamy po­zo­stać przy­ja­ciółmi, mu­szę wie­dzieć, że mogę ci za­ufać.

Wy­pa­li­łam to wszystko jed­nym tchem, żeby czar, który pró­bo­wa­łam rzu­cić, nie prysł.

Z pew­no­ścią nie pla­no­wa­łam, że jedną z naj­waż­niej­szych roz­mów w moim ży­ciu od­będe przy stole do beer ponga. Ale kiedy tak tam sie­dzia­łam z wodą w ręku, wie­dzia­łam, że mu­szę się ode­zwać. Mu­sia­łam zro­bić coś wię­cej, ani­żeli tylko usi­ło­wać prze­stać brać. Chcia­łam przy­go­to­wać się na suk­ces, usta­na­wia­jąc bu­fory mię­dzy samą sobą a pro­chami, an­ga­żu­jąc przy­ja­ciół do od­gry­wa­nia roli ochro­nia­rzy i upew­nia­jąc się, że już ni­gdy nie znajdę się w po­dob­nej sy­tu­acji. Wie­dzia­łam, że je­śli nie wy­zna­czę so­bie tych gra­nic tu i te­raz, stracę zimną krew, a to z ko­lei bę­dzie ozna­czać po­rażkę w moim po­wro­cie do zdro­wia. Nie mo­głam so­bie na to po­zwo­lić, bo nie wie­rzy­łam, że uda­łoby mi się z tego wyjść po raz trzeci.

Ja­mes mógł się wtedy za­śmiać i po­wie­dzieć, że dra­ma­ty­zuję. Mógł mnie spła­wić, ka­zać mi ra­dzić so­bie sa­mej lub na­le­gać, by­śmy przy­naj­mniej dziś zo­stali do końca. Tego się po­nie­kąd spo­dzie­wa­łam. Tak jed­nak nie zro­bił. Szcze­rze mó­wiąc, wy­glą­dał na prze­stra­szo­nego. Kiw­nął głową i ci­cho po­wie­dział:

– Rany, no do­brze. – I za­dał kilka do­dat­ko­wych py­tań: czy może przy mnie pić, czy my­ślę, że jesz­cze kie­dy­kol­wiek będę mo­gła się na­pić, i czy te­raz je­stem czy­sta. Od­po­wie­dzia­łam (ko­lejno: tak; nie wiem, ale na pewno przez dłuż­szy czas jesz­cze nie; tak).

– Okay – po­wtó­rzył, jakby się na tym miało skoń­czyć. Po­że­gna­li­śmy się ze zna­jo­mymi i po­je­cha­li­śmy do domu.

W pew­nym sen­sie to był praw­dziwy ko­niec. Pa­mię­tam, że po­czu­łam na­tych­mia­stową ulgę i coś na kształt szczę­ścia. Ja­mes był jedną z naj­waż­niej­szych osób w moim ży­ciu, a od­da­la­li­śmy się od sie­bie, bo nie po­tra­fi­łam za­ko­mu­ni­ko­wać mu swo­ich po­trzeb. Nie chcia­łam stra­cić go jako przy­ja­ciela, ale te­raz, kiedy wy­zna­czy­łam gra­nice, ufa­łam, że do­trzyma słowa. A bę­dąc przy nim, ufa­łam rów­nież so­bie. Wie­dzia­łam, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby mi po­móc w po­wro­cie do zdro­wia, i już samo to otwo­rzyło przed na­szą przy­jaź­nią ogrom moż­li­wo­ści.

Był to jed­no­cze­śnie po­czą­tek zu­peł­nie no­wego ży­cia. Mar­twi­łam się, że ucierpi na tym moja re­la­cja z Ja­me­sem, ale wy­raźne za­ko­mu­ni­ko­wa­nie mu mo­ich po­trzeb i spo­sobu, w jaki może mnie wspie­rać, tylko po­głę­biło na­szą przy­jaźń. Dało mi rów­nież od­wagę do prze­pro­wa­dze­nia ta­kiej sa­mej roz­mowy z in­nymi bli­skimi zna­jo­mymi. Więk­szość zgo­dziła się prze­strze­gać wo­bec mnie tych sa­mych gra­nic. Nie­któ­rzy jed­nak po­ka­zali, że nie są w sta­nie tego zro­bić, i mu­sia­łam dać im odejść. W tam­tym mo­men­cie to bo­lało, ale po­tem za­da­łam so­bie py­ta­nie: „Czy te osoby na­prawdę są mo­imi przy­ja­ciółmi, skoro nie po­tra­fią zdo­być się na ab­so­lutne mi­ni­mum dla za­pew­nie­nia mi bez­pie­czeń­stwa?”.

Oka­zało się, że tym, czego mi bra­ko­wało cały czas, były wła­śnie gra­nice.

Za­czę­łam wy­ty­czać li­nie, które dla mo­jej wła­snej ochrony wy­zna­czały pe­wien ob­szar – to wła­śnie de­fi­ni­cja gra­nicy. „To są li­mity do­ty­czące za­cho­wań, które mogę za­ak­cep­to­wać. Je­śli po­tra­fisz je usza­no­wać, na­sza przy­jaźń może być głę­boka i speł­niona, pełna za­ufa­nia i wza­jem­nego sza­cunku. Je­śli tego za­brak­nie, będę się czuć przy to­bie nie­spo­kojna, będę się oba­wiać na­szych kon­tak­tów i pod­świa­do­mie cię uni­kać. Taki ro­dzaj re­la­cji jest dla mnie nie do przy­ję­cia i wy­co­fam się z niej”. (Je­stem pewna, że ma­cie w wa­szym ży­ciu osoby, które wy­wo­łują jedną z ta­kich re­ak­cji, prawda? Jesz­cze do tego doj­dziemy).

Ja­sne okre­śle­nie mo­ich po­trzeb dla wła­snego zdro­wia i bez­pie­czeń­stwa tylko wzmoc­niło moje zo­bo­wią­za­nie do ochrony sa­mej sie­bie i po­sta­no­wie­nie o po­wro­cie do zdro­wia – a je­śli ktoś nie mógł usza­no­wać tych ogra­ni­czeń (dla­tego, że nie chciał, albo dla­tego, że sam się zma­gał z de­mo­nami), moje gra­nice da­wały mi ja­sno do zro­zu­mie­nia, że po­win­nam za­koń­czyć taki zwią­zek.

Nie­długo po­tem ogar­nął mnie istny szał w wy­zna­cza­niu gra­nic; zo­bo­wią­za­łam się wów­czas do re­gu­lar­nych, szcze­rych se­sji te­ra­peu­tycz­nych, od­ma­wia­łam za­pro­szeń na im­prezy, które wy­da­wały mi się po­dej­rzane, i bez ogró­dek mó­wi­łam: „Jak chcesz za­pa­lić, to spoko, po pro­stu się zmyję”. Kilku naj­waż­niej­szym człon­kom mo­jej ro­dziny oznaj­mi­łam: „Nie mogę uda­wać, że nie by­łam uza­leż­niona. I to mnie boli. Czy mo­że­cie mnie wy­słu­chać, je­śli będę chciała się wy­ga­dać?”. Z jedną z bli­skich mi osób za­czę­łam rów­nież roz­ma­wiać o trau­mie z prze­szło­ści i zy­ska­łam dzięki temu no­wego so­jusz­nika w moim le­cze­niu i po­wro­cie do zdro­wia. Na tym się jed­nak nie za­trzy­ma­łam.

Zmie­ni­łam spo­sób ubie­ra­nia się, wy­rzu­ca­jąc ko­szulkę z ze­spo­łem Cy­press Hill i bejs­bo­lówkę z mo­ty­wem listka ma­ri­hu­any. Prze­sta­łam słu­chać mu­zyki, która ko­ja­rzyła mi się z ba­lo­wa­niem – mi­nęły lata, nim do­bro­wol­nie się­gnę­łam po nowy al­bum Por­ti­shead. Do­sta­łam nową pracę, prze­pro­wa­dzi­łam się do no­wego miesz­ka­nia, co­dzien­nie rano za­czę­łam cho­dzić na si­łow­nię i po­zna­łam no­wych, dba­ją­cych o zdro­wie przy­ja­ciół.

Na­stęp­nie za­bra­łam się do wy­zna­cza­nia gra­nic so­bie sa­mej, a zgod­nie z nimi mia­łam we wszyst­kich spra­wach za­cho­wy­wać się jak zdrowy czło­wiek o zdro­wych na­wy­kach. Prze­ro­dziło się to wkrótce w man­trę, która kie­ro­wała moim ży­ciem przez kilka na­stęp­nych lat. „Czy zdrowa osoba o zdro­wych na­wy­kach wy­bra­łaby się na grilla, ko­rzy­sta­jąc z car­po­olingu, nie wie­dząc, kto jesz­cze bę­dzie w sa­mo­cho­dzie? Wąt­pię, weź sa­mo­chód i jedź sama. Czy zdrowa osoba o zdro­wych na­wy­kach po­szłaby na ko­la­cję ze swoją nową grupą do bie­ga­nia, a do pi­cia za­mó­wi­łaby wodę ga­zo­waną z li­monką? Oczy­wi­ście, że tak; idź i się za­baw”.

Za­czę­łam do­strze­gać, w jaki spo­sób sta­wia­nie gra­nic fak­tycz­nie po­sze­rzyło moją prze­strzeń ży­ciową, za­miast ją za­wę­zić. Czę­ściej wy­cho­dzi­łam z przy­ja­ciółmi, bo ufa­łam, że usza­nują moje ogra­ni­cze­nia, i wie­dzia­łam, że będą mnie wspie­rać, gdy po­jawi się coś nie­ocze­ki­wa­nego. Po­ko­cha­łam moją nową pracę, bo pewne li­mity wy­zna­czy­łam so­bie rów­nież w niej. („Nie piję, ale na pewno przyjdę obej­rzeć mecz Red So­xów”). Po po­zby­ciu się gra­tów, które ko­ja­rzyły mi się z cza­sami na haju, mój dom spra­wiał wra­że­nie „czy­stego”. Im wię­cej mó­wi­łam o swoim wy­zdro­wie­niu i o tym, jak się czuję, tym ła­twiej mi było ro­bić rze­czy­wi­ste po­stępy w te­ra­pii.

Co naj­waż­niej­sze, wszyst­kie gra­nice, które wy­ty­czy­łam, spra­wiły, że mój po­wrót do zdro­wia nie był już tylko dom­kiem z kart. Mia­łam te­raz so­lidne pod­stawy, a mię­dzy mną a moim na­ło­giem po­ja­wiły się ko­lejne war­stwy izo­la­cji. Je­śli jedna z nich mia­łaby znik­nąć, bez­pie­czeń­stwo da­wały mi po­zo­stałe. Wcze­śnie cho­dzi­łam spać, uczy­łam się go­to­wać, ku­po­wa­łam nowe ubra­nia, ćwi­czy­łam na si­łowni, spo­ty­ka­łam się ze zna­jo­mymi, któ­rzy sza­no­wali moje dą­że­nia, świet­nie ra­dzi­łam so­bie w pracy, urzą­dza­łam miesz­ka­nie i spę­dza­łam czas z ro­dziną... a wszystko to dzięki gra­ni­com.

Dzięki blo­ka­dom, które po­sta­wi­łam w związku z moim zdro­wiem, bez­pie­czeń­stwem i do­cho­dze­niem do sie­bie, czu­łam się bar­dziej wolna niż kie­dy­kol­wiek przed­tem, a moje ży­cie stało się peł­niej­sze, bar­dziej niż mo­głam so­bie wy­obra­zić. Pa­mię­tam, że za­nim od­kry­łam gra­nice, uni­ka­łam ca­łego mnó­stwa sy­tu­acji, czu­łam nie­po­kój w to­wa­rzy­stwie wielu osób i by­łam osa­mot­niona, a przez ży­cie czę­sto szłam nie­pewna i pełna obaw. Jak na iro­nię – to, o czym my­śla­łam, że uczyni moje ży­cie uboż­szym, było klu­czem do jego wzbo­ga­ce­nia, i to w spo­sób znacz­nie wy­kra­cza­jący poza naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Moje związki umoc­niły się, stan psy­chiczny po­lep­szył, moja ka­riera roz­kwi­tła, a pew­ność sie­bie się­gnęła ze­nitu, po­nie­waż w każ­dej dzie­dzi­nie mo­jego ży­cia ja­sno okre­śli­łam progi – na­wet wzglę­dem sa­mej sie­bie – ak­cep­to­wal­nego za­cho­wa­nia. Zna­łam je. Znali je też moi bli­scy. Po­ja­wiły się ja­sne ocze­ki­wa­nia, do­szło do za­war­cia od­po­wied­nich po­ro­zu­mień, na­ro­dziły się za­ufa­nie i sza­cu­nek, a wszy­scy roz­wi­nęli skrzy­dła i cie­szyli się ży­ciem – zwłasz­cza ja.

GRA­NICE I ICH MOC OD­MIE­NIA­JĄCA ŻY­CIE

Kiedy za­uwa­ży­łam od­mie­nia­jącą moc gra­nic we wła­snym ży­ciu, za­czę­łam także do­strze­gać, w któ­rych mo­men­tach mogą z nich czer­pać także inni. Dzięki mo­jej pracy wiele osób zdo­łało osta­tecz­nie od­kryć słowa, które umoż­li­wiły im wy­ra­ża­nie ich wła­snych po­trzeb. Na prze­strzeni lat po­mo­głam wy­ty­czać gra­nice pod­wład­nym w kon­tak­tach z prze­ło­żo­nymi wy­sy­ła­ją­cymi e-ma­ile po go­dzi­nach pracy, sta­wiać je przez młode matki w ob­li­czu nie­chcia­nych po­rad, a ty­siącom lu­dzi do­ra­dzi­łam, jak tak­tow­nie od­ma­wiać spo­ży­wa­nia al­ko­holu w to­wa­rzy­stwie. Osoby, któ­rym po­mo­głam, twier­dzą, że wy­zna­cza­nie gra­nic, ja­sne ich ko­mu­ni­ko­wa­nie i kon­se­kwentne prze­strze­ga­nie, do­pro­wa­dziło ich do po­prawy zdro­wia psy­chicz­nego, zwięk­sze­nia pew­no­ści sie­bie i zbu­do­wa­nia uda­nych związ­ków.

Żeby od­nieść ko­rzy­ści z wy­zna­cza­nia i re­spek­to­wa­nia gra­nic, nie trzeba się zna­leźć w po­waż­nym nie­bez­pie­czeń­stwie – w rze­czy­wi­sto­ści to wła­śnie sta­wia­nie ogra­ni­czeń wo­bec drob­nych spraw, które ła­two prze­ocza­cie, igno­ru­je­cie lub nie­chęt­nie zno­si­cie, może wy­wrzeć naj­więk­szy wpływ na wa­sze ży­cie. Po­my­śl­cie, ile razy dzien­nie po pro­stu od­pusz­cza­cie – czy to w pracy, czy w domu lub w gro­nie ro­dziny, czy wśród przy­ja­ciół. Każda z tych sy­tu­acji pro­wa­dzi do zło­ści, gniewu, fru­stra­cji i wy­czer­pa­nia. Praw­do­po­dob­nie jak ja przed od­kry­ciem gra­nic, tak i wy przy­zwy­cza­ili­ście się do sie­dze­nia ci­cho – by­leby ni­komu nie prze­szka­dzać ani nie spra­wiać kło­potu – tak że na­wet nie zda­je­cie so­bie sprawy z tego, jak czę­sto po­zwa­la­cie, by inni wami ma­ni­pu­lo­wali.

Wy­obraź­cie so­bie, jak by­ście się czuli, gdy­by­ście nie mu­sieli stre­so­wać się po­ru­sza­niem wa­szej wagi przez matkę, nie­za­po­wie­dzianą wi­zytą te­ściów lub ese­me­sami, które do­sta­je­cie od szefa pod­czas urlopu. Za­sta­nów­cie się nad tym. O ile przy­jem­niej­sze, wy­god­niej­sze i swo­bod­niej­sze by­łoby wa­sze ży­cie, gdy­by­ście wie­dzieli, że wa­sze po­trzeby są sza­no­wane? A te­raz wy­obraź­cie so­bie, że je­dyną prze­szkodą, która stoi mię­dzy wami a taką wer­sją was sa­mych, jest jedno lub dwa zda­nia. Wy­ra­żone ja­sno i życz­li­wie.

Po­mogę wam wy­ty­czyć ta­kie gra­nice.

Wiem, że to prze­ra­ża­jące. Wiem, że nie­zręczne. I wiem, że trudne. Ale prze­cież rów­nie trudne jest to, co ro­bi­cie te­raz. Uni­ka­nie pew­nych lu­dzi, obawa przed kon­kret­nymi te­ma­tami roz­mów, nie­po­kój przed spo­tka­niami to­wa­rzy­skimi (lub po­zo­sta­wa­nie w domu), wpa­da­nie w złość z po­wodu po­ten­cjal­nych re­la­cji, nad­mierne po­świę­ca­nie swo­jego czasu i ener­gii, przed­kła­da­nie uczuć in­nych nad wła­sne i po­zwa­la­nie, by wszy­scy was wy­ko­rzy­sty­wali – jest trudne. Może nie tak bar­dzo jak wpad­nię­cie w szpony na­łogu, ale jak le­że­nie i pła­ka­nie w pu­stej wan­nie o 22:00 z opa­ko­wa­niem bez­glu­te­no­wych cia­stek Oreo z pew­no­ścią już tak.

Moją pierw­szą gra­nicę wy­zna­czy­łam z ko­niecz­no­ści, trak­tu­jąc to jako sprawę ży­cia lub śmierci. Wa­sze ogra­ni­cze­nia mogą nie wy­da­wać się aż tak ważne, ale za­łożę się, że po­tra­fi­cie od­nieść się do kon­cep­cji, że bez nich wa­sze ży­cie się kur­czy. Mo­że­cie na­dal po­zwa­lać in­nym na wy­zna­cza­nie gra­nic wo­bec was i stop­niowe zaj­mo­wa­nie co­raz więk­szych prze­strzeni, aż wa­sze ży­cie sta­nie się małe i bez­barwne. Albo sami mo­że­cie pro­wa­dzić eks­pan­sywne, bo­gate, głę­bo­kie i ra­do­sne ży­cie, w któ­rym jest o wiele mniej miej­sca na kon­flikty; ży­cie, które two­rzy­cie na wła­snych za­sa­dach. A róż­nica mię­dzy nimi to... gra­nice.

Dzięki ma­gii sta­wia­nia i utrzy­my­wa­nia gra­nic książka ta po­może wam uczy­nić wa­sze ży­cie tak wspa­nia­łym, jak to tylko moż­liwe. Na­uczy­cie się roz­po­zna­wać sy­gnały in­for­mu­jące was o po­trze­bie ogra­ni­czeń. Po­zna­cie moją me­todę „mi­ni­mal­nej dawki, mak­sy­mal­nego efektu”, po­le­ga­jącą na sta­wia­niu gra­nic w spo­sób na­tu­ralny i ade­kwatny do sy­tu­acji. Do­wie­cie się, jak utrzy­mać gra­nicę, co ro­bić, kiedy inni słabo na nią re­agują, i jak okre­ślić kon­se­kwen­cje, gdy wa­sze po­trzeby nie są sza­no­wane. Co wię­cej, uwie­rzy­cie, że je­ste­ście warci stwo­rze­nia dla sie­bie bez­piecz­nej prze­strzeni i od­zy­ska­nia nad nią na­leż­nej wam wła­dzy, którą zbyt długo od­da­wa­li­ście in­nym. Wszystko, co stoi mię­dzy wami a po­czu­ciem spo­koju, pew­no­ści sie­bie, świa­do­mo­ścią moż­li­wo­ści i wol­no­ści, to kilka sta­ran­nie do­bra­nych słów, wy­po­wie­dzia­nych z życz­li­wo­ścią; z miej­sca, w któ­rym trosz­czy­cie się o sie­bie. Po­każę wam, jak to zro­bić. (Nie na darmo na­zy­wają mnie prze­cież „dziew­czyną od gra­nic”).

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Pod­stawy i sta­wia­nie pierw­szych kro­ków

ROZ­DZIAŁ 1

Gra­nice– kurs in­ten­sywny

Nie­dawno do­sta­łam pry­watną wia­do­mość od Char­ley, która ob­ser­wuje mnie na In­sta­gra­mie. Oba­wiała się nad­cho­dzą­cej wi­zyty u mamy i dzień przed wy­jaz­dem wy­słała mi SOS. „Ju­tro wi­dzę się z moją mamą – na­pi­sała. – Po raz pierw­szy, od­kąd przy­ty­łam 20 ki­lo­gra­mów”. I da­lej: „Moja waga (jej zresztą też) za­wsze była jej ulu­bio­nym te­ma­tem, mimo że nie cier­pię o tym roz­ma­wiać. Jej uwagi ude­rzają pro­sto w moją sa­mo­ocenę i nie po­ma­gają, choć za­kła­dam, że robi to z my­ślą o wspie­ra­niu mnie. Z tego po­wodu na­sze re­la­cje i tak są już na­pięte, mimo że przez ostatni rok bar­dzo za nią tę­sk­ni­łam. Ma­rzę o mi­łej, ra­do­snej wi­zy­cie, nie zaś o ta­kiej, która sprawi, że po­czuję się nie­pew­nie”.

Taki ro­dzaj stra­chu po­wi­nien wy­wo­łać w wa­szym mó­zgu alarm: ding! ding! ding! – po­trzebna gra­nica! Je­śli tego typu ogra­ni­cze­nie jest li­nią, która wy­zna­cza za­sięg ja­kie­goś ob­szaru – w tym przy­padku wa­szego kom­fortu, bez­pie­czeń­stwa i zdro­wia psy­chicz­nego – to uczu­cie nie­po­koju, zde­ner­wo­wa­nia lub uni­ka­nia pew­nej osoby lub te­matu roz­mowy sta­nowi ja­sny sy­gnał, że prze­kra­cza się wa­sze gra­nice i że blo­kada jest tu nie­zbędna.

Nie­stety, więk­szość z nas igno­ruje te sy­gnały na rzecz... no cóż... mniej zdro­wych re­ak­cji. Po­ja­wia­cie się w od­wie­dzi­nach na­sta­wieni na kon­flikt i wy­bu­cha­cie gnie­wem przy pierw­szym przy­pad­ko­wym ko­men­ta­rzu. Od­wo­łu­je­cie spo­tka­nie w ostat­niej chwili bez po­da­nia po­wodu i po­zo­sta­wia­cie ko­goś bli­skiego w za­kło­po­ta­niu i z urazą. Lub przed­sta­wia­cie się w gor­szym świe­tle, a żeby nie dać się zra­nić in­nym, sami żar­tu­je­cie ze swej wagi.

Po­nie­waż nie zna­li­ście spo­so­bów na lep­sze funk­cjo­no­wa­nie wa­szych związ­ków, to do­pu­ści­li­ście do tego, by wdarły się do nich nie­po­kój, zra­nione uczu­cia i gniew. Te­raz jed­nak wie­cie już, że naj­lep­szym roz­wią­za­niem w tych kwe­stiach są wła­śnie gra­nice – a pierw­szym kro­kiem jest świa­do­mość, kiedy są po­trzebne.

Trzy etapy wy­ty­cza­nia gra­nicy:

1. Okre­śle­nie po­trzeby jej po­sta­wie­nia.

2. Wy­zna­cze­nie jej za po­mocą ja­snego i życz­li­wego ję­zyka.

3. Utrzy­ma­nie.

ETAP 1: OKRE­ŚLE­NIE PO­TRZEBY PO­STA­WIE­NIA GRA­NICY

W ze­szłym roku, kiedy od­wie­dzi­łam ro­dzi­ców, za­sko­czyli mnie „dys­ku­sją” na te­mat spo­sobu, w jaki zde­cy­do­wa­łam się na współ­ro­dzi­ciel­stwo (co­pa­ren­ting), czyli formę wspól­nego wy­cho­wa­nia mo­jego syna z jego oj­cem. Mimo że mieli do­bre in­ten­cje, to jed­nak znacz­nie prze­kro­czyli swoje kom­pe­ten­cje, wtrą­ca­jąc ostre opi­nie do­ty­czące mo­ich me­tod wy­cho­waw­czych, przez co at­mos­fera pod­czas dal­szej czę­ści wi­zyty stała się nie­zręczna i krę­pu­jąca. Póź­niej przez wiele mie­sięcy wie­lo­krot­nie za­pra­szali nas do sie­bie, ale ja wciąż znaj­do­wa­łam po­wody, dla któ­rych nie mo­gli­śmy ich od­wie­dzić – a to by­łam za­jęta pracą, a to mój syn był umó­wiony z in­nymi dziećmi, a to nie sprzy­jała nam po­goda. Oczy­wi­ście praw­dzi­wym po­wo­dem, dla któ­rego ich uni­ka­łam, była nie­chęć do po­now­nej roz­mowy o spra­wach wy­cho­waw­czych. W pew­nym mo­men­cie mój nowy mąż de­li­kat­nie za­py­tał: „To co? Za­mie­rzasz już ni­gdy się z nimi nie spo­ty­kać, czy może...”.

Uzna­łam to za iry­tu­jącą uwagę. Oczy­wi­ście, że znowu chcia­łam zo­ba­czyć ro­dzi­ców, ale chcia­łam też, by usza­no­wali moje prawo do po­dej­mo­wa­nia sa­mo­dziel­nych de­cy­zji do­ty­czą­cych mo­jego dziecka. Mu­sia­łam wy­ty­czyć gra­nicę.

Kiedy od­wie­dzi­łam ich na­stęp­nym ra­zem, za­raz po przy­jeź­dzie po­wie­dzia­łam: „Nie będę z wami roz­ma­wiać o ojcu mo­jego syna. Je­stem jego matką i nie pro­szę was o opi­nie na te­mat współ­ro­dzi­ciel­stwa”. Szcze­rze mó­wiąc, od­nio­słam wra­że­nie, że spo­dzie­wali się ta­kiej re­ak­cji. Oświad­czyli, że ro­zu­mieją i usza­nują moją prośbę. Po­zwo­liło mi to zre­lak­so­wać się i czer­pać przy­jem­ność z na­szego wspól­nie spę­dzo­nego czasu, dzie­ląc się ro­dzin­nymi no­win­kami i nie oba­wia­jąc się, że znów wy­suną tego ro­dzaju „su­ge­stie”.

To do­sko­nały przy­kład na to, jak gra­nice mogą po­pra­wić re­la­cje. Bar­dzo się oba­wia­łam spo­tkań z ro­dzi­cami, ale wy­łącz­nie z po­wodu lęku przed tym jed­nym te­ma­tem roz­mowy. Wtedy so­bie uświa­do­mi­łam, że mogę im po pro­stu po­wie­dzieć, iż nie mam ochoty na taką roz­mowę. Od razu zro­biło mi się lżej. Mo­głam się w pełni cie­szyć wspól­nie spę­dzo­nym cza­sem, a moi ro­dzice do­kład­nie wie­dzieli, gdzie są moje gra­nice.

GRA­NICE DO­TY­CZĄ WY­ŁĄCZ­NIE WA­SZEGO ZA­CHO­WA­NIA I NIE OD­NO­SZĄ SIĘ DO PO­STĘ­PO­WA­NIA IN­NYCH

Może nie po­doba mi się fakt, że ro­dzice kwe­stio­nują moje de­cy­zje, ale nie mogę ich zmu­sić do po­wstrzy­ma­nia się od sa­mo­dziel­nego my­śle­nia ani od roz­ma­wia­nia mię­dzy sobą o moim ro­dzi­ciel­stwie. Je­dyne, co mogę zro­bić, to wy­zna­czyć so­bie pewne blo­kady co do spo­sobu od­bioru ich opi­nii. Gra­nicą nie bę­dzie tu prośba „Nie pod­wa­żaj­cie mo­ich de­cy­zji”, bo na to nie mam wpływu. Za­miast tego mogę po­wie­dzieć: „Nie będę ak­cep­to­wać wa­szych ko­men­ta­rzy na te­mat mo­ich wy­bo­rów”, bo do­piero wtedy sku­piam się wy­łącz­nie na swoim za­cho­wa­niu. Zaj­miemy się tym do­kład­niej w pod­punk­cie NIE JEST ZA PÓŹNO (s. 45).

Za­łożę się, że na po­cze­ka­niu je­ste­ście w sta­nie wy­mie­nić co naj­mniej tu­zin po­dob­nych sy­tu­acji w wa­szym ży­ciu. Uczu­cie stra­chu lub nie­po­koju na myśl o wspól­nym spę­dze­niu z kimś czasu jest naj­sil­niej­szym sy­gna­łem o ko­niecz­no­ści wpro­wa­dze­nia gra­nicy. Być może chce­cie unik­nąć spo­tka­nia, gdyż nie­mile wi­dziana przez was osoba ra­czy was nie­chcia­nymi ra­dami do­ty­czą­cymi wa­szej fi­gury, wa­szego związku (lub jego braku) albo kwe­stii zwią­za­nych z pla­no­wa­niem dziecka. Może gdzie­kol­wiek się po­ja­wia, wy­wo­łuje kon­flikty i na­pię­cia, za­wsze plot­kuje, na­rzeka lub sku­pia się na ne­ga­tyw­nych rze­czach. Być może wpę­dza was w po­czu­cie winy za każ­dym ra­zem, kiedy jej mó­wi­cie „nie”. A może po pro­stu czu­je­cie się wy­ko­rzy­stani, ile­kroć wcho­dzi­cie z nią w in­te­rak­cję.

Po­my­śl­cie o re­la­cjach w wa­szym ży­ciu – tych ro­dzin­nych i tych za­wo­do­wych, a na­wet o przy­jaź­niach. Czy nie­które z nich bu­dzą w was sprzeczne emo­cje? Mogą to być na­wet sto­sunki z ludźmi, któ­rych na­prawdę lu­bi­cie, po­dzi­wia­cie i któ­rych chcie­li­by­ście za­cho­wać w wa­szym ży­ciu, ale sama myśl o spo­tka­niu z nimi wy­wo­łuje złe prze­czu­cia, nie­po­kój lub strach. To dziwne nie­miłe uczu­cie ści­ska­nia w żo­łądku jest waż­nym sy­gna­łem, że ist­nieje ja­kiś aspekt wa­szej re­la­cji, który można zła­go­dzić lub na­pra­wić za po­mocą jed­nej (lub kilku) gra­nic.

Cza­sami jed­nak znaki świad­czące o po­trze­bie wy­ty­cze­nia gra­nicy mogą być bar­dzo sub­telne. Po­roz­ma­wiajmy o ulat­nia­ją­cej się ener­gii.

CZY KTO­KOL­WIEK WI­DZIAŁ MOJĄ ENER­GIĘ?

Ulat­nia­nie się ener­gii – brzmi dość ta­jem­ni­czo, ale za­łożę się, że wie­cie, co to za uczu­cie. Każda wa­sza in­te­rak­cja – czy to spo­tka­nie z mamą na lun­chu, czy od­po­wiedź na ko­men­tarz w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, czy my­śle­nie o wa­szych by­łych – jest wy­mianą ener­gii i cza­sami może po­wo­do­wać w was oży­wie­nie, po­zy­tywne na­sta­wie­nie albo wra­że­nie re­ge­ne­ra­cji. Wszy­scy znamy też uczu­cie, gdy wy­cho­dzimy z re­stau­ra­cji, za­my­kamy In­sta­gram lub koń­czymy prze­glą­dać stare zdję­cia i czu­jemy się... wy­czer­pani. Za­nie­po­ko­jeni. Przy­tło­czeni. Sfru­stro­wani. I to wła­śnie jest ulat­nia­nie się ener­gii: wa­sze in­te­rak­cje zu­ży­wają wię­cej ener­gii, niż jej do­star­czają.

Być może na­wet nie zda­je­cie so­bie z tego sprawy, ale to dla­tego po roz­mo­wie ze zna­jomą z pracy, a do­kład­niej tą, która za­wsze jest ze wszyst­kiego nie­za­do­wo­lona, pu­blicz­nie prze­żywa swoje dra­maty lub plot­kuje, czu­je­cie się przy­gnę­bieni; to dla­tego na­wet po krót­kiej wi­zy­cie u kry­tycz­nie na­sta­wio­nych te­ściów je­ste­ście tak wy­koń­czeni; i wła­śnie dla­tego za każ­dym ra­zem, gdy na ekra­nie wa­szego te­le­fonu po­ja­wia się imię tego ko­goś, za­wsze na­ci­ska­cie przy­cisk „od­rzuć”. W tych sy­tu­acjach cała wa­sza ener­gia jest za­sy­sana tylko w jed­nym kie­runku: na ze­wnątrz. To od­czu­cie sta­nowi oczy­wi­sty sy­gnał, że w wa­szej re­la­cji bra­kuje pew­nej gra­nicy.

SY­GNAŁY, ŻE PO­TRZE­BU­JE­CIE GRA­NIC

• Od­czu­wa­cie strach lub nie­po­kój w związku z da­nym te­ma­tem roz­mowy.

• Kon­se­kwent­nie uni­ka­cie pew­nych osób.

• Re­gu­lar­nie wy­słu­chu­je­cie nie­chcia­nych opi­nii lub ko­men­ta­rzy.

• Od­no­si­cie wra­że­nie, że wa­sza re­la­cja jest jed­no­stronna.

• Zga­dza­cie się na wszystko, byle tylko sprawy „po­szły gładko”.

• Dano wam do zro­zu­mie­nia, bez­po­śred­nio lub po­śred­nio, że czy­jeś uczu­cia są waż­niej­sze niż wa­sze.

• Czu­je­cie się wy­czer­pani w czy­jejś obec­no­ści lub po czy­imś wyj­ściu.

• Re­gu­lar­nie je­ste­ście wcią­gani w czy­jeś kon­flikty lub dra­maty.

• Po spę­dze­niu z kimś czasu czu­je­cie się źle lub nie­spo­koj­nie.

• Roz­wa­ża­cie „zro­bie­nie so­bie prze­rwy” od ta­kich osób.

Ulat­nia­nie się ener­gii zda­rza się także nie­za­leż­nie od na­szych re­la­cji z in­nymi – i nie­kiedy sami je­ste­śmy temu winni. Mo­że­cie za­uwa­żyć, że wa­sza ener­gia szybko się zu­żywa, kiedy pi­je­cie al­ko­hol, nu­dzi­cie się lub do­zna­je­cie nie­po­koju, ro­bi­cie za­kupy przez in­ter­net, wy­my­śla­cie sce­na­riu­sze kon­flik­tów lub sy­tu­acji peł­nych na­pię­cia, bez­u­stan­nie po­rów­nu­je­cie się z in­nymi na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, oglą­da­cie wia­do­mo­ści lub sie­dzi­cie do późna, oglą­da­jąc coś na Net­flik­sie. Je­śli stwier­dzi­cie, że wa­sze wła­sne dzia­ła­nia wy­wo­łują u was uczu­cie zło­ści, wy­czer­pa­nia lub zwy­kłego przy­gnę­bie­nia, to jest to do­sko­nały mo­ment na usta­le­nie gra­nicy wzglę­dem sa­mych sie­bie – próg mi­ło­ści wy­zna­czo­nego przez was wam sa­mym, który ma za­pew­nić wam bez­pie­czeń­stwo i zdro­wie. (Wię­cej o gra­ni­cach wzglę­dem sa­mych sie­bie po­wiemy w roz­dziale dzie­sią­tym, s. 329).

GRA­NICE NIE SĄ NI­CZYM ZŁO­ŚLI­WYM

Nie­dawno pewna ko­bieta o imie­niu Nancy wy­słała mi wia­do­mość w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych o na­stę­pu­ją­cej tre­ści: „Dla wła­snego zdro­wia psy­chicz­nego co­dzien­nie rano cho­dzę na sa­motny spa­cer. Ostat­nio po­sta­no­wiła się na niego wpro­sić moja star­sza są­siadka. Cze­kała, aż wyjdę na ze­wnątrz, a po­tem do mnie do­łą­czyła. Jest bar­dzo miła i wi­dać, że lubi to­wa­rzy­stwo, ale to je­dyny mo­ment w ciągu dnia, kiedy mogę po­być sama. Jak mam jej od­mó­wić i nie czuć się z tego po­wodu podle?”.

Ro­zu­miem, o co cho­dzi Nancy. Czę­sto wma­wia się nam (zwłasz­cza ko­bie­tom), że sta­wia­nie na­szych wła­snych uczuć i po­trzeb na pierw­szym miej­scu jest czymś ego­istycz­nym. To po­wszechny za­rzut do­ty­czący gra­nic: że ich wy­ty­cza­nie jest czymś nie­czu­łym lub kar­cą­cym i że to bu­do­wa­nie muru mię­dzy ludźmi i two­rze­nie po­dzia­łów. Pa­mię­taj­cie jed­nak, że gra­nice to nie mury, lecz płoty. A do­bre płoty two­rzą do­brych są­sia­dów.

Gra­nice po­zwa­lają oso­bom, któ­rym na nas za­leży, wspie­rać nas w spo­sób, w jaki chcemy być wspie­rani. Sta­no­wią wy­raźny po­dział mię­dzy tym, co po­mocne, a tym, co szko­dliwe, dzięki czemu nikt nie musi czy­tać w na­szych my­ślach. Po­zwa­lają nam w pełni i otwar­cie an­ga­żo­wać się w związki, gdyż ja­sno wy­ra­zi­li­śmy swoje po­trzeby i uła­twi­li­śmy in­nym ich re­spek­to­wa­nie. W rze­czy­wi­sto­ści naj­lep­szym spo­so­bem na utrzy­ma­nie ja­kiejś re­la­cji jest czę­sto wy­zna­cze­nie gra­nic w jej ob­rę­bie.

Nancy lu­biła są­siadkę i chciała mieć z nią do­bre re­la­cje. Je­śli jed­nak ko­bieta ta cią­gle za­kłó­cała jej po­ranne spa­cery, Nancy wkrótce nie­chęt­nie by się do niej na­sta­wiła, na­stęp­nie by­łaby na nią zła, aż wresz­cie któ­re­goś ranka nie­chyb­nie by na nią na­sko­czyła. A wszystko z fru­stra­cji. Dla­tego wy­zna­cze­nie gra­nicy by­łoby tu wręcz ak­tem życz­li­wo­ści po­zwa­la­ją­cym jej za­trosz­czyć się o są­siadkę, nie re­zy­gnu­jąc przy tym z wła­snych po­trzeb.

Za­py­ta­łam Nancy, ile po­ran­ków by­łaby go­towa spę­dzić w to­wa­rzy­stwie swej zna­jo­mej – od zera dni do każ­dego po­ranka w ty­go­dniu. Od­po­wie­działa, że chęt­nie po­spa­ce­ro­wa­łaby z nią raz w ty­go­dniu w week­end. Prze­sła­łam jej więc tekst, z któ­rego mo­gła sko­rzy­stać na­stęp­nego dnia: „Dzień do­bry! Po­woli przy­mie­rzam się do wzno­wie­nia mo­ich co­dzien­nych sa­mot­nych spa­ce­rów. To je­dyny czas, kiedy mogę po­być sama i po­trze­buję tego dla za­cho­wa­nia zdro­wia psy­chicz­nego. Może chcia­ła­byś do­łą­czyć do mnie w so­botę rano, kiedy nie będę już miała tyle spraw na gło­wie?”. Nancy spodo­bała się ta pro­po­zy­cja. Dzięki temu obie do­stały to, na czym im za­le­żało – odro­binę miło i wspól­nie spę­dzo­nego czasu, kiedy obie czują się zre­lak­so­wane, oraz czas dla sie­bie, któ­rego Nancy po­trze­bo­wała na na­ła­do­wa­nie się ener­gią w ciągu in­ten­syw­nego ty­go­dnia pracy.

Wy­zna­cza­jąc gra­nice, nie za­cho­wu­je­cie się nie­miło lub podle; je­ste­ście życz­liwi – dla sie­bie i wa­szych re­la­cji. Nie zna­czy to jed­nak, że nie są one krę­pu­jące, tak jak krę­pu­jący może być każdy kon­flikt – je­śli na przy­kład za­miast za­mó­wio­nego przez was śred­nio wy­sma­żo­nego bur­gera do­sta­li­by­ście sztukę mięsa krwi­stego, to za­łożę się, że przy­naj­mniej część z was bez słowa by go po pro­stu zja­dła. Wy­ty­cza­nie gra­nic bywa krę­pu­jące, bo gdy to ro­bimy, wska­zu­jemy na pewne ogra­ni­cze­nia, które nie zo­stały jesz­cze usta­lone (i być może wska­zu­jemy przy oka­zji na czy­jeś nie­wy­bredne za­cho­wa­nie), i py­tamy, czy druga osoba jest dla do­bra re­la­cji chętna do wpro­wa­dze­nia zmian.

Je­śli ze­brało wam się od tego wszyst­kiego na mdło­ści, nie je­ste­ście sami. Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że głów­nym po­wo­dem, dla któ­rego lu­dzie nie sta­wiają gra­nic tam, gdzie ich po­trze­bują, jest prze­świad­cze­nie, że to cho­ler­nie krę­pu­jące. Nie będę uda­wać, że jest ina­czej – też tak to od­czu­wam. Nie za­wsze przy­cho­dzi mi z ła­two­ścią po­wie­dzieć „nie” ce­nio­nej ko­le­żance z pracy, po­pro­sić męża o czas dla sa­mej sie­bie czy oświad­czyć ro­dzi­com, że nie będę z nimi o czymś dłu­żej roz­ma­wiać. Upo­mi­na­nie się o coś pod wpły­wem chwili, opo­wia­da­nie się za sobą i pro­sze­nie o to, czego po­trze­bu­jemy, jest krę­pu­jące. Ale rów­nie krę­pu­jące oraz szko­dliwe jest utwier­dza­nie się w prze­ko­na­niu, że czy­jeś uczu­cia są waż­niej­sze lub wię­cej warte niż na­sze wła­sne – a to wła­śnie czy­nimy za każ­dym ra­zem, gdy po­świę­camy swe zdrowe ogra­ni­cze­nia, aby pod­trzy­mać po­ko­jowe re­la­cje.

Prawda jest na­to­miast taka, że kiedy ktoś prze­kra­cza na­sze gra­nice, to nie ist­nieje żadne roz­wią­za­nie nie­krę­pu­jące. Ale jedno wyj­ście jest na­ce­cho­wane dys­kom­for­tem krót­ko­trwa­łym i pro­wa­dzi do zna­czą­cej, dłu­go­ter­mi­no­wej po­prawy wa­szego zdro­wia i szczę­ścia... dru­gie zaś to zwy­czaj­nie błędne koło, po­zo­sta­wia­jące was w po­czu­ciu by­cia nie­god­nymi, za­nie­po­ko­jo­nymi, peł­nymi zło­ści i urazy.

Jedna z tych opcji jest o wiele bar­dziej do kitu. A tych z was, któ­rzy utknęli na tej bez­na­dziej­nej ścieżce, mu­szę spy­tać... jak to się u was spraw­dza, ale tak na se­rio? Jak to jest, gdy czło­wiek za­spo­kaja po­trzeby wszyst­kich in­nych, tylko nie swoje wła­sne? Po­świę­cać się, żeby inni byli za­do­wo­leni? Brać na sie­bie zbyt wiele, ile­kroć ktoś tego wy­maga? Zu­ży­wać całą ener­gię na lu­dzi, roz­mowy czy za­cho­wa­nia, które nie dają nic w za­mian? Za­łożę się, że po­wo­dem, dla któ­rego czy­ta­cie tę książkę, jest fakt, że wcale nie idzie wam do­brze. To, co wam tu pro­po­nuję, jest lep­szą drogą – taką, która wie­dzie do bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych związ­ków, więk­szej pew­no­ści sie­bie, lep­szego zdro­wia oraz od­po­wied­niej ilo­ści czasu i ener­gii na ważne dla was sprawy. To może być krę­pu­jące, ale gwa­ran­tuję, że bę­dzie tego warte. Gra­nice to spo­sób, w jaki trosz­czymy się, wspie­ramy i ob­da­ro­wu­jemy tych, któ­rych ko­chamy, bez po­świę­ca­nia przy tym wła­snego zdro­wia i szczę­ścia.

ETAP 2: WY­ZNA­CZE­NIE GRA­NICY ZA PO­MOCĄ JA­SNEGO, ŻYCZ­LI­WEGO JĘ­ZYKA

Pa­mię­ta­cie Char­ley, która oba­wiała się spo­tka­nia z mamą, bo wie­działa, że ta sko­men­tuje jej wagę? Zda­wała so­bie sprawę z po­trzeby wy­zna­cze­nia gra­nicy, ale nie wie­działa, co ma do­kład­nie po­wie­dzieć, i zwró­ciła się z tym do mnie: „Czy mo­żesz pod­su­nąć mi kilka po­my­słów, które po­zwolą mi usta­lić gra­nicę? Nie będę mu­siała wów­czas roz­ma­wiać ani o mo­jej, ani o jej wa­dze? Mama od­bie­rze każdą gra­nicę, którą po­sta­wię, jako oso­bi­sty atak na nią, chcia­ła­bym więc prze­ka­zać moje od­czu­cia bez uży­wa­nia przy tym zbyt ostrych słów”.

Oto coś, co wy­daje się oczy­wi­ste, ale wcale ta­kie nie jest: aby wy­zna­czyć gra­nicę, trzeba ją rze­czy­wi­ście wy­zna­czyć. Nie mo­że­cie da­wać wska­zó­wek, su­ge­ro­wać ani za­cho­wy­wać się w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób, który zmu­szałby in­nych do do­my­śla­nia się, gdzie są wa­sze gra­nice. Lu­dzie nie po­tra­fią czy­tać w my­ślach. Je­śli na­leży usta­lić gra­nicę do­ty­czącą wa­szego wła­snego kom­fortu, bez­pie­czeń­stwa lub zdro­wia psy­chicz­nego, trzeba ją ja­sno okre­ślić.

Wiem, że ta część jest prze­ra­ża­jąca. Ale jest też w grun­cie rze­czy bar­dzo życz­liwa.

Je­żeli mie­li­by­ście wy­ta­tu­ować so­bie gdzieś na ciele jedno zda­nie zwią­zane z gra­ni­cami, to po­winno ono brzmieć: „Jest ja­sność – jest życz­li­wość”[1] (je­śli zro­bi­cie to w in­nym miej­scu niż po­śla­dek, pro­szę o zdję­cie). Tak na­prawdę jesz­cze wiele razy spo­tka­cie się tu z tą frazą. Po­cho­dzi ona z książki Brené Brown za­ty­tu­ło­wa­nej Od­waga w przy­wódz­twie: cztery kom­pe­ten­cje au­ten­tycz­nego li­dera: „Jest ja­sność – jest życz­li­wość. Nie ma ja­sno­ści – nie ma życz­li­wo­ści”[2*].

Brené opi­suje, że wy­nio­sła to po­wie­dze­nie ze spo­tka­nia po­świę­co­nego me­to­dzie dwu­na­stu kro­ków – czyli jesz­cze cze­goś, co mamy ze sobą wspól­nego – ale w swo­jej książce od­nosi je do śro­do­wi­ska biz­nesu i krę­gów eks­perc­kich. Pi­sze: „Za­cho­wu­jemy się nie­życz­li­wie, je­śli ser­wu­jemy ko­muś pół­prawdy albo bzdury, żeby mu po­pra­wić hu­mor (i żeby nam było ła­twiej). Nie po­stę­puje życz­li­wie ten, kto w imię wła­snej wy­gody nie mówi współ­pra­cow­ni­kowi wprost, czego od niego ocze­kuje, a po­tem ma pre­ten­sje i żal, że nie do­stał tego, czego chciał. (...) jest ja­sność – jest życz­li­wość”[3*].

Uwiel­biam do­ro­bek Brené i ta myśl sta­nowi obec­nie jedno z głów­nych za­ło­żeń mo­jej te­ra­pii i szko­leń do­ty­czą­cych gra­nic. Je­śli cho­dzi o ogra­ni­cze­nia, to życz­liwe jest ja­sne po­sta­wie­nie sprawy! Życz­liwe jest rów­nież po­ka­za­nie lu­dziom, gdzie się do­kład­nie znaj­duje wa­sza gra­nica i jak mogą po­móc wam ją za­cho­wać. Dla po­rów­na­nia dość nie­życz­liwe jest po­zo­sta­wie­nie im dróg do­my­śla­nia się, za­sta­na­wia­nia lub ko­niecz­no­ści kon­fron­to­wa­nia się z wa­szym roz­cza­ro­wa­niem i fru­stra­cją, je­śli nie­świa­do­mie się po­mylą.

Je­śli więc to, co ja­sne, jest życz­liwe, to ide­alna gra­nica po­winna być bez­po­śred­nia. Nie może być nie­jed­no­znaczna. Ani bierno-agre­sywna. Nie może po­zo­sta­wiać miej­sca na in­ter­pre­ta­cję. W tej książce znaj­dzie­cie setki przy­kła­dów, ale chcę, że­by­ście, za­sta­na­wia­jąc się nad sło­wami, któ­rych uży­je­cie do wy­zna­cze­nia na­stęp­nej gra­nicy, po­my­śleli o jed­nej rze­czy: „Czy po skoń­czo­nej roz­mo­wie moi roz­mówcy będą do­kład­nie wie­dzieli, gdzie leży moja gra­nica i jak jej nie prze­kro­czyć?”. Je­śli od­po­wiedź brzmi „tak”, to gra­tu­luję. Udało się wam wy­zna­czyć ja­sną, życz­liwą gra­nicę! Je­śli od­po­wiedź brzmi: „Mam na­dzieję, że tak. To prze­cież po­winno być oczy­wi­ste, prawda?”, to jesz­cze nie ko­niec.

Nie­jed­no­znaczna gra­nica: prze­wra­ca­nie oczami, głę­bo­kie wes­tchnię­cie, igno­ro­wa­nie py­ta­nia lub żar­to­wa­nie z niego.

Ja­sna gra­nica: „Wo­la­ła­bym nie roz­ma­wiać dzi­siaj o na­szych kształ­tach ani o tym, ile wa­żymy, dzięki”.

ALERT – NAD­CIĄGA GRA­NICA!

Jed­nym z naj­trud­niej­szych ele­men­tów wy­zna­cza­nia gra­nic jest prze­skok od „Ojej! Ta osoba zro­biła wła­śnie coś, co było nie w po­rządku” do przed­sta­wie­nia ja­snych, życz­li­wych ogra­ni­czeń, które na­leży usta­lić. W tym miej­scu po­ja­wia się alert – krót­kie słowo, od­głos lub gest, który wy­pełni lukę mię­dzy prze­kro­cze­niem da­nego ogra­ni­cze­nia a wa­szą re­ak­cją. Alerty umoż­li­wiają szyb­kie za­sy­gna­li­zo­wa­nie roz­mów­com, że prze­kro­czyli gra­nicę i ener­gia da­nej roz­mowy po­winna zo­stać skie­ro­wana na inne tory. Po­nadto dają wam chwilę na uspo­ko­je­nie i po­zbie­ra­nie się przed po­sta­wie­niem wła­snej gra­nicy. Tego typu sy­gna­łów będę czę­sto uży­wać w skryp­tach za­miesz­czo­nych w dal­szej czę­ści książki.

• „Ojej!”

• „Że jak?”

• „Uff!”

• „Och, hmm...”

• Pod­nie­sie­nie rąk

• Ro­bie­nie nie­za­do­wo­lo­nej miny

• Unie­sie­nie jed­nej brwi

• „Och, nie”

• „Au”

• „Na­prawdę?”

W prak­tyce sto­so­wa­nie aler­tów do­ty­czą­cych gra­nic wy­gląda tak: „Ojej, nie od­po­wiem na to” po za­da­niu wy­jąt­kowo nie­de­li­kat­nego py­ta­nia, lub „Och, hmm... Wła­ści­wie to pod­czas urlopu w ogóle nie za­mie­rzam za­glą­dać do skrzynki ma­ilo­wej” po usły­sze­niu prośby współ­pra­cow­nika, pod­nie­sie­nie ręki i po­wie­dze­nie: „Nie je­stem przy­tu­lanką, dzięki”, kiedy na we­selu pod­cho­dzi do mnie obcy czło­wiek. (Uwierz­cie, gdy­bym tylko po­tra­fiła unieść jedną brew, to ro­bi­ła­bym to nie­ustan­nie). Ważne jest, aby pa­mię­tać, że alert do­ty­czący gra­nicy nie za­stę­puje po­trzeby ja­snego sta­wia­nia gra­nic – zmniej­sza je­dy­nie dy­stans mię­dzy ich na­ru­sze­niem a wa­szą re­ak­cją.

NIE JEST ZA PÓŹNO