Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poznaj tajniki sukcesu podczas wystąpień przed publicznością w internecie, w pracy, na konferencjach i nie tylko!
Wystąpienia – zarówno przed wielką publicznością, jak i przed kilkuosobowym zespołem – są jak jazda samochodem: mistrzostwa nabiera się w praktyce. Jednak warto też mieć dobrego instruktora, szczególnie na początku.
Maciej Orłoś, ekspert w dziedzinie wystąpień, postanowił podzielić się swoim doświadczeniem z każdym, kto odczuwa dyskomfort podczas publicznego zabrania głosu i poszukuje odpowiedzi na pytania:
W książce znajdziesz odpowiedzi na te i wiele innych pytań, przekazane w ciekawy oraz przystępny sposób. Dowiedz się, jak mówić, aby być słuchanym, i jak zrobić dobre wrażenie na każdym odbiorcy.
Maciej Orłoś ma ponad 30 lat doświadczenia, na które składa się prowadzenie cieszących się ogromną popularnością programów telewizyjnych, w tym kultowego Teleexpressu, a także programu na YouTubie. W czasie swojej kariery był gospodarzem wielu uroczystości i spotkań. Przeprowadził wywiady telewizyjne z tak wybitnymi postaciami, jak Meryl Streep, Anthony Hopkins, Céline Dion, Nicole Kidman czy Bill Gates. Od lat szkoli innych w zakresie przemawiania i występowania przed publicznością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książka Macieja Orłosia Wystąpienia bez stresu. Jak dobrze wypaść na żywo, w mediach i internecie składa się z 17 nienumerowanych rozdziałów, w większości podzielonych na podrozdziały. Jest poprzedzona rozbudowanym wstępem, zatytułowanym Występ, czyli jazda bez trzymanki. Jeszcze bardziej niż wstęp rozbudowane są części końcowe, na które składają się: Uwagi końcowe, Alfabet wystąpień według Macieja Orłosia, Warto obejrzeć i przeczytać oraz Podziękowania.
Początek i koniec książki, podobnie jak i wszystkie jej części zasadnicze, napisane są w sposób przełamujący schematy, jest to zaś przełamanie dokonane z wielkim pożytkiem dla treści i stylu, a przede wszystkim dla walorów użytkowych publikacji. I tak, we wstępie Autor w zgrabnej metaforze zestawia występowanie przed publicznością z prowadzeniem samochodu – pod kątem sposobu uczenia się i realizacji. Mówi też o tym, jakie są w społeczeństwie predyspozycje w tym zakresie i co każda osoba może robić, by podnieść swoje kwalifikacje.
W pierwszej z części zamykających książkę, w Uwagach końcowych, Maciej Orłoś zwraca uwagę na kwestię jego zdaniem zasługującą na szczególne podkreślenie: na kontakt z odbiorcą – żywy, bliski i oparty na szacunku dla indywidualności drugiego człowieka. Na zobaczenie świata jego oczyma. Jak w innych częściach książki posługuje się i tu anegdotą i cytatem. Kolejna część zakończenia: Alfabet wystąpień według Macieja Orłosia to rodzaj thesaurusa, na który składają się pojęcia ważne w świecie mediów i wystąpień publicznych, elementy języka potocznego używanego przez dziennikarzy i prezenterów, wreszcie alfabetycznie przywołane różne definicje i zagadnienia, które powinna poznać każda osoba, chcąca skutecznie i efektownie występować publicznie. Po Alfabecie w części zatytułowanej Warto zobaczyć i obejrzeć Autor proponuje czytelnikowi szereg dodatkowych lektur i materiałów do obejrzenia, w bardzo istotny sposób wzbogacając i niejako „przedłużając” swą publikację.
Tematyka zasadniczej części książki jest bardzo zróżnicowana. Obejmuje między innymi zagadnienia psychologiczne, takie jak trema, ważność pierwszego wrażenia i aury emocjonalnej osoby występującej, umiejętność skupienia uwagi odbiorcy na sobie i przede wszystkim na temacie wystąpienia. W dwóch rozdziałach poruszone są zagadnienia związane z komunikacją niewerbalną, mowa jest także o kwestiach fonetyki medialnej i poprawności językowej. Do bardzo ważnych w kształceniu dziennikarzy należą problemy operowania współczesną techniką (dźwiękiem, światłem, kamerą itp.), także w przypadku wystąpień online. W książce mowa o różnorodnych typach wystąpień, np. przemówieniu, prezentacji slajdów, programach w mediach społecznościowych. Autor uwzględnia w swoich radach też problematykę nietypową, ale jakże ważną: jak radzić sobie z kryzysem, trudnymi pytaniami, jak nie wypaść z roli i gdzie znajduje się granica między sceną a prywatnością.
Wystąpienia bez stresu jest książką napisaną w bardzo umiejętny sposób. Autor włada barwnym, żywym językiem, posługuje się też wielką liczbą przykładów i storytellingiem – anegdotami i opowiadaniami ubarwiającymi tekst i sprawiającymi, że zapada on w pamięć. Umiejętnie porządkuje swoją narrację, najważniejsze zasady ujmuje w punktach i przypomina je w podsumowaniach. Dodatkowo tekst jest posegmentowany dobrze dobranymi i sformułowanymi śródtytułami, a niektóre kwestie wytłuszczone. Najmocniejszą stroną publikacji jest… profesjonalizm. Każda osoba czytająca ma absolutną pewność, że Autor nie tylko doskonale zna wszystkie zasady wystąpień publicznych, ale setki, jeśli nie tysiące razy, sprawdził w życiowych sytuacjach ich działanie.
Dla odbioru książki i jej funkcjonowania na rynku wydawniczym bardzo ważna jest osoba Autora – znanego dziennikarza i aktora, mającego doskonałe przygotowanie merytoryczne i ogromne doświadczenie zawodowe. Jest to osoba rozpoznawalna dla każdego, budząca zaufanie co do swego profesjonalizmu i uznanie dla osiągnięć zawodowych. Z pełnym przekonaniem rekomenduję książkę Macieja Orłosia Wystąpienia bez stresu. Jak dobrze wypaść na żywo, w mediach i internecie do druku i zastosowania między innymi w kształceniu studentów na kierunkach dziennikarskich.
Jest to lektura obowiązkowa nie tylko dla studentów dziennikarstwa, młodszych i starszych dziennikarzy, ale także dla wszystkich osób, które chcą prezentować się skutecznie, ciekawie i docierać do odbiorcy. Autor, praktyk i jeden z najlepszych w Polsce specjalistów w tym zakresie, pisze o kwestiach ważnych i trudnych barwnym językiem, z wielka liczbą przykładów i anegdot. Wystąpienia bez stresu bawi, uczy i zapada w pamięć dzięki znakomicie prowadzonej narracji i dzięki znakomicie opanowanemu warsztatowi… sztuki pisarskiej – w najlepszym współczesnym wydaniu.
prof. dr hab. Radosław Pawelec
Wydział Dziennikarstwa, Informacji i BibliologiiUniwersytet Warszawski
Warszawa, 18.12.2024 r.
Występowanie przed publicznością można porównać do prowadzenia samochodu: w obu przypadkach możliwe jest dojście do wprawy, ale początki są trudne. Kiedy przyszły kierowca rozpoczyna naukę jazdy, jest zestresowany i skupia się jedynie na tym, gdzie są sprzęgło, hamulec, pedał gazu, jak zmieniać biegi i kiedy włączać kierunkowskaz. Musi zapamiętać, że trzeba patrzeć w lusterka boczne i wsteczne, obserwować znaki. Kiedy opanuje podstawy, nie myśli już o szczegółach, tylko po prostu… jedzie. Mało tego, podczas prowadzenia samochodu może słuchać radia, muzyki, audiobooka czy rozmawiać z pasażerami.
Podobnie jest w przypadku osoby, która występuje publicznie. Kiedy robi to pierwszy raz, jest potwornie zestresowana, zazwyczaj ponura, nie wie, co robić z rękami, w którą stronę patrzeć, jak stanąć, oddychać i mówić do mikrofonu. Ale kiedy nabierze wprawy i nauczy się warsztatu, to wszystkie techniczne elementy wystąpienia przestaną sprawiać jej problem. Wprawa oznacza również, że mówca jest dobrze przygotowany merytorycznie i sprawnie realizuje przyjęty plan wystąpienia (doskonałe przygotowanie to jedna z rzeczy, których trzeba się nauczyć). Taka osoba podczas przemówienia zachowuje się swobodnie, skupia się na przekazie i na tym, by – ogólnie rzecz ujmując – wystąpienie było jak najlepsze.
Idźmy dalej. Można śmiało powiedzieć, że większość ludzi może nauczyć się prowadzenia samochodu. To nie jest przecież takie trudne. Wystarczy zacząć naukę pod okiem instruktora, a potem ćwiczyć, czyli jeździć, nabierając dzięki temu wprawy i doświadczenia. Przyjmijmy, na potrzeby naszej analogii, że 99% ludzi, niezależnie od płci, rasy czy szerokości geograficznej, może zdobyć tę umiejętność.
Pół procent ludzkości stanowią w takim razie ci, którzy nigdy nie będą kierowcami, z różnych powodów. Nie próbowali podejść do egzaminu na prawo jazdy, zakładając, że nie mają szans; nie zdali go, choć próbowali kilkanaście razy; zdali egzamin, ale uznali, że nigdy nie powinni samodzielnie jeździć autem, ponieważ nie chcą stwarzać zagrożenia dla innych uczestników ruchu. Krótko mówiąc, pół procent to ludzie, którzy kompletnie nie nadają się na kierowców. I nimi nie są. I tak jest lepiej dla wszystkich.
Drugie pół procent to zawodowcy – kierowcy autobusów, autokarów, ciężarówek itp. Na szczycie tej hierarchii ustawiłbym kierowców rajdowych i wyścigowych – to mistrzowie, oni potrafią wszystko.
Podobnie jest z występowaniem przed publicznością. Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić – na podstawie własnych doświadczeń w roli trenera oraz jako obserwator niezliczonych wydarzeń, podczas których występowano publicznie – że z mówcami jest tak samo jak z kierowcami.
W ciągu wielu lat praktyki szkoleniowej miałem do czynienia z setkami kursantów – ludźmi z różnych branż i środowisk oraz na rozmaitych stanowiskach. Śmiało mogę stwierdzić, że kilkoro – podkreślam – kilkoro z nich w ogóle nie nadawało się do występowania, a kilkoro miało do tego ewidentne predyspozycje. A pozostali? Cóż… słusznie zrobili, zapisując się na szkolenie.
Wróćmy więc do procentów. Po jednej stronie mamy niewielką grupę świetnych mówców – ludzi, którym wystąpienia publiczne nie sprawiają trudu – są naturalni, mówią ciekawie, nie zjada ich trema, potrafią nawiązać kontakt z odbiorcami. Po drugiej stronie stoi jeszcze mniejsza grupka tych, którzy po prostu nie powinni występować publicznie, ponieważ się do tego nie nadają – na przykład z powodu potwornej, paraliżującej tremy, której skutki są nie do przyjęcia (czoło zalewa im pot, zaczynają mówić bez sensu, są bliscy omdlenia). Dobrym przykładem antymówcy jest poeta z Rejsu. Mówił tak cicho, że kaowiec (Stanisław Tym) musiał przekazywać publiczności jego słowa. Poza tym poeta miał dość wyraźną wadę wymowy i zjadał samogłoski. Koszmar!
Czytelniku, pamiętaj, że należysz do 99% ludzi, którzy mogą nauczyć się występowania przed publicznością! Idealnie byłoby, gdyby jeszcze takie wystąpienia sprawiały ci przyjemność… Owszem, to trudne, ale możliwe!
I jeszcze jedno. Z moich wieloletnich obserwacji wynika (nie mam na to badań, ale mam zaufanie do własnych spostrzeżeń i doświadczeń), że w Polsce około 80% ludzi wypowiadających się publicznie robi to w mniejszym lub większym stopniu nieporadnie, nieprofesjonalnie – z różnych powodów, na różne sposoby. Zasada Pareta być może się kłania w tym miejscu… Zatem chodzi o to, by znaleźć się w tej grupie 20%, czyli ludzi, którzy sobie radzą. Oczywiście mamy w tych 20% wewnętrzne zróżnicowanie – od tych, którzy po prostu dobrze sobie radzą podczas mówienia, do wybitnych mówców, którzy zachwycają, zdobywają serca publiczności i dostają owacje na stojąco. Miałem w tym fragmencie zaznaczyć, że nie biorę pod uwagę w moich badaniach polityków, bo to oddzielna, specyficzna grupa, rządząca się własnymi specyficznymi prawami… ale tak się składa, że mam przykład osoby, która jest politykiem i w zakresie przemawiania, występowania publicznego i zdolności oratorskich jest na samym szczycie, o której można powiedzieć, że naprawdę porywa tłumy. Szymon Hołownia jako marszałek sejmu X kadencji dał się poznać jako niezwykle sprawny mówca, często błyskotliwy, obdarzony wyjątkowym refleksem. Jego przeciwnicy polityczni najprawdopodobniej nie zgodziliby się z tą tezą, ale nie chcę w tym miejscu wchodzić w meandry polskiej polityki, natomiast – w moim przekonaniu – nie ulega wątpliwości, że Szymon Hołownia to mówca wszechstronnie wybitny, zarówno w formie, jak i w treści. Pojawiają się głosy, że ta jego sprawność wynika z wieloletniego doświadczenia w telewizji, w programach na żywo, i trudno się z tym nie zgodzić – na pewno praktyka zdobyta w mediach panu marszałkowi pomaga w pracy. Jednak, wierzcie mi, zdecydowanie nie każdy człowiek telewizji odnalazłby się tak dobrze jak Szymon Hołownia na stanowisku marszałka sejmu czy w ogóle w polityce…
Ta analogia występu publicznego do prowadzenia samochodu powoli się wyczerpuje. Chociaż… można doszukać się jeszcze kilku punktów wspólnych. Zarówno kierowca, jak i osoba wygłaszająca przemówienie muszą mieć się na baczności. W każdej chwili może bowiem stać się coś niespodziewanego. Na drogę może wybiec sarna i tylko refleks prowadzącego pozwoli uniknąć kolizji. Podczas przemówienia ktoś z widowni może zasnąć i głośno chrapać. Wtedy też należy szybko zareagować, by uniknąć rozprężenia wśród publiczności. Sarna na drodze jest zagrożeniem śmiertelnym. Głośne chrapanie widza może zaboleć występującego, ale nie zagraża przecież jego zdrowiu (chyba że psychicznemu). Nie znaczy to jednak, że chrapanie nie jest niebezpieczne. Jest, bo może w znacznym stopniu popsuć wystąpienie.
Między prowadzeniem pojazdów a występem publicznym istnieje też jedna zasadnicza różnica: prowadzenie samochodu jest znacznie łatwiejsze! Mamy prawo jazdy, jeździmy często, może nawet codziennie, a co za tym idzie, nabieramy coraz większej wprawy i stajemy się lepszymi kierowcami. Z występowaniem jest gorzej – nie robimy tego przecież tak często. Premier lub prezydent występują codziennie, ale już dyrektor firmy ma mniej okazji do praktykowania.
Co robić, by dojść do wprawy?
Pomóc mogą:
szkolenia – dzięki specjalistom uczestnik szkolenia pozna warsztat, dowie się, jak jest postrzegany oraz nad czym głównie powinien pracować;odrabianie lekcji – ćwiczenie (nacisk na poprawianie słabych stron), nagrywanie ćwiczeń kamerą w czasach smartfonów to żaden problem;praktyka – jak najczęstsze występowanie przed publicznością i nagrywanie tych wystąpień (dzięki temu można wyciągać wnioski i dążyć do perfekcji);lektury – warto skorzystać z dostępnej oferty znakomitych książek autorstwa wybitnych ekspertów;obserwacje – najlepszych mówców możemy oglądać między innymi poprzez śledzenie kanału TED Talks na YouTubie. Na konferencjach TED i TEDx występują znakomici specjaliści z różnych dziedzin, z których większość to wspaniali mówcy. Zapraszam też na kurs VOD mojego autorstwa.Kiedy kogoś poznaję, to osoba ta robi na mnie określone wrażenie. Pomińmy w tym przypadku znaczenie na ogół pozytywnego zwrotu „zrobić na kimś wrażenie”, którego używamy, kiedy ktoś wykazał się czymś, popisał się jakąś umiejętnością, był świetnie ubrany. W tym rozdziale chodzi o pierwsze wrażenie, które może być różne, a które jest niezwykle istotne. Kiedy widzę lub spotykam kogoś pierwszy raz, rejestruję różne bodźce – wzrokowe, słuchowe, zapachowe, dotykowe. I – chcąc nie chcąc – oceniam.
Wrażenia wzrokowe
Wiek – młody, stary; dobrze się trzyma, staro wygląda.
Ubiór – dostrzegam, jak ktoś jest ubrany – ładnie, brzydko, gustownie, modnie, tandetnie, elegancko, niedbale, odpowiednio do sytuacji.
Twarz – ładna, zadbana, otyła, nalana, zmęczona, opalona, wychudzona, uśmiechnięta, ponura, spocona, z brodą, z wąsami; w okularach lub bez; z ładnym uśmiechem, z brakami w uzębieniu.
Oczy – spokojne czy rozbiegane; spojrzenie unikające mojego wzroku czy może świdrujące, obserwujące, uważne.
Fryzura – krótka, na jeża, długa, zwichrzona, potargana, niedbała; siwa, jasna, ciemna; włosy są gęste lub ktoś łysieje; a może wyjątkowa, wyróżniająca się, typu gruby warkocz czy irokez.
Sylwetka – gruba, chuda, szczupła; niewysoki wzrost, średni, może wyjątkowo wysoki.
Pozycja ciała – otwarta, z naturalnymi gestami, wyluzowana czy może odwrotnie – zamknięta, skrępowana.
Wrażenia dźwiękowe
Tembr głosu – cienki, piskliwy, bardzo niski, ładny, miły dla ucha, spokojny.
Sposób mówienia i styl wypowiedzi – spokojnie, wolno, szybko, nerwowo, interesująco, nudno, kwieciście, mało, dużo, poprawnie, z błędami, niewyraźnie, cicho.
Wrażenia zapachowe
Dana osoba może używać wyjątkowych perfum – wtedy będzie to wrażenie przyjemne, choć – jak wiadomo – zapach może też być odpychający. Bo na przykład ktoś być może nie umył się dokładnie. Albo używa tandetnej, duszącej wody toaletowej. Albo niestety daje się wyczuć nieprzyjemny zapach z ust…
Wrażenia dotykowe
Jest ich mniej, ale także dużo znaczą. Na przykład uścisk dłoni na powitanie może być: twardy, męski, mocny, zdecydowany, zbyt mocny (taki, że aż ręka zaboli), średni, delikatny, bardzo słaby, zwany rybią rączką czy śniętą rybą (kiedy ktoś podaje dłoń bez żadnej energii, bierną i w gruncie rzeczy nieprzyjemną). Ściskając czyjąś dłoń, przekonujemy się też, czy jest sucha czy wilgotna.
Po pierwszym spotkaniu każdy wyrabia sobie jakąś opinię o danej osobie. O tym, jaka będzie to opinia, decydują wszystkie wymienione czynniki. Niektóre z nich mogą być tak intensywne, że zdominują całe wrażenie. A jakie ono może być? Przede wszystkim pozytywne lub negatywne.
Pozytywne pierwsze wrażenie
Jaki miły, uśmiechnięty, szarmancki młody człowiek!
Jaka uprzejma, kulturalna starsza pani… Chanel N°5.
Bardzo inteligentna, wygadana dziewczyna, uroczy koński ogon.
Sympatyczny pan w średnim wieku, świetny garnitur, klasa.
Bardzo energiczny mężczyzna, dowcipny, konkretny.
Negatywne pierwsze wrażenie
Co za cham, nawet nie powiedział „Dzień dobry”!
Ale on miał szopę na głowie i brudne dżinsy!
Tak się przywitał, że mało mi ręka nie odpadła.
Strasznie ponura ta dziewczyna.
Mruk, gbur i prostak!
Mieszane pierwsze wrażenie
Elegancko ubrany, ale chamowaty.
Sympatyczna, ale używa fatalnych perfum.
Dowcipna, ale ma braki w uzębieniu.
Inteligentny, szarmancki, ale te straszne buty!
Miła pani, ale jakie ma okropne loki na głowie!
Tu przypomina mi się sytuacja z pewnego wydarzenia online podczas pandemii, którego byłem gościem i prelegentem. Uczestniczyli w tym wydarzeniu nauczyciele i nauczycielki, a spotkanie było na tyle kameralne, że każdy był widoczny dzięki włączonym kamerkom. Z tego spotkania zapamiętałem głównie uczestniczkę, która miała na głowie niesłychany, niespotykany kok. Koki chyba tak w ogóle wyszły z mody, ale nie w tym rzecz. Ten jej kok był tak wyrazisty, że nie sposób było oderwać od niego wzroku – z zadziwienia, że można coś takiego mieć na głowie. Tu pierwsze wrażenie było gwarantowane: „pani od koka”.
Trzeba pamiętać, że pierwsze wrażenie pozostaje na długo, może nawet na zawsze. Jest jak stempel, którym nieświadomie oznaczamy poznanego człowieka. I robimy to w bardzo krótkim czasie – wystarczy nawet kilka do kilkunastu sekund. Czy da się zmienić pierwsze wrażenie? Czy można wymazać stary stempel i postawić nowy? Tak, ale wprowadzanie tych zmian idzie bardzo opornie i zdarza się niezmiernie rzadko, bo – jak głosi znane powiedzenie – masz tylko jedną szansę, by zrobić pierwsze wrażenie.
Jeśli ktoś od razu wypadł dobrze, musi zrobić wiele złego, by to zepsuć. Nawet jeśli później coś sknoci, to i tak nie popsuje swojej opinii, ponieważ ludzie są skłonni usprawiedliwiać przeczące pozytywnemu pierwszemu wrażeniu reakcje czy zachowania danej osoby. Często słyszymy: „Może i nie wyszło mu to czy tamto, ale i tak jest fajny”.
Dla osób, które zrobią złe pierwsze wrażenie, mam kiepską wiadomość – szalenie trudno jest poprawić swój wizerunek. Można się dwoić i troić, a ludzie i tak wiedzą swoje.
Czy poniższe sytuacje wyglądają znajomo?
Jeśli „miły, uśmiechnięty, szarmancki młody człowiek” rzuci nagle przekleństwo, to i tak nie zepsuje mu to opinii. Znajdziemy dla niego usprawiedliwienie: „Może i powiedział brzydki wyraz, ale cóż, każdemu się zdarza. Może był zdenerwowany?”.
Jeśli „bardzo uprzejma, kulturalna starsza pani pachnąca Chanel N°5” niesłusznie i niekulturalnie zruga przy świadkach kelnera w restauracji, to i tak pozostanie kulturalną starszą panią, a kelnerowi „może się należało”.
Jeśli „bardzo inteligentna, wygadana dziewczyna z uroczym końskim ogonem” pokaże się następnym razem z tłustymi włosami i przyzna, że nie wie, kim był Mozart, i tak pozostanie inteligentną, wygadaną dziewczyną z końskim ogonem, bo przecież „każdy może czasem nie umyć włosów i czegoś tam nie wiedzieć; nie wszyscy muszą być omnibusami”.
Jeśli „cham, który nawet nie powiedział «Dzień dobry»”, następnym razem przywita się niezwykle miło, to i tak w oczach osoby, na której zrobił złe pierwsze wrażenie, pozostanie chamem, bo: „Może i powiedział «Dzień dobry», ale jak ktoś jest podszyty chamstwem, to nic mu nie pomoże”.
Jeśli ktoś, kto podczas pierwszego spotkania miał szopę na głowie i brudne dżinsy, pokaże się z zadbaną, krótką fryzurą i w garniturze, to i tak nie przekona do siebie towarzystwa, bo: „Ktoś mu kazał tak się ubrać, może ma ważne spotkanie, ale tak naprawdę to i tak przecież niechluj!”.
Jeśli ktoś ma niezwykle twardy uścisk dłoni, to sprawa jest właściwie beznadziejna: przecież tego nie zmieni, więc nie wyrwie się z uścisku… pierwszego wrażenia.
Są osoby, które wywierają mieszane pierwsze wrażenie. I tu sytuacja nieco się komplikuje. W większości przypadków niestety na pierwszy plan wysuwa się element negatywny.
Z całą pewnością można stwierdzić, że nie liczy się to, jaki ktoś jest naprawdę. Ważne jest jedynie pierwsze wrażenie. Ktoś, kogo właśnie poznajemy, może mieć zły dzień (chandrę, kaca, migrenę), dlatego wydaje się ponury czy smutny. Jednak ci, których spotka tego dnia, założą, że taki jest zawsze i że taką ma naturę.
Zauważyłem, że ludzie, którzy znają mnie z telewizji, zwracają uwagę na to, jaki jestem prywatnie (czyli jaki według nich jestem naprawdę). W telewizji każdy się stara, uśmiecha, jest dobrze ubrany. Ale charakter można poznać dopiero w sytuacjach prywatnych. Mając tego świadomość, pilnuję się, bo nie chcę zawieść osób spotykanych w różnych sytuacjach w życiu codziennym (więcej na ten temat w rozdziale Scena–kulisy, czyli jak nie wypaść z roli).
Poznając ludzi na co dzień, robię na nich pierwsze wrażenie. Oczywiście zależy mi na tym, by było ono dobre. Nie chcę, by w świat szły plotki o tym, że ten Orłoś to burak, mruk czy cham. Albo że palma mu odbiła. W telewizji czy chociażby w moim programie WTS na YouTubie nie udaję kogoś innego, dzięki temu bycie uśmiechniętym, uprzejmym, dobrze wychowanym poza kamerą nie sprawia mi problemu. Ale – jak każdemu – zdarzają mi się gorsze dni i kiepski nastrój. I wtedy, faktycznie, muszę się pilnować…
Straszny gbur
Oto wymowny przykład, jaką siłę może mieć pierwsze wrażenie. Kilkanaście lat temu w okresie świąt Bożego Narodzenia byłem z rodziną i ze znajomymi w Zakopanem. Pobyt był udany, choć nieco przeszkadzała mi świadomość bycia obserwowanym. Jestem już raczej do tego przyzwyczajony i staram się zawsze dostosować do sytuacji – przyjaźnie reagować, rozmawiać z ludźmi. Wydaje mi się, że nie należę do osób mających gwiazdorskie maniery czy strojących fochy. Poproszony zawsze daję autografy i pozuję do zdjęć. Jednak stosunkowo niedawno, przypadkiem, natknąłem się na wpis na jakimś internetowym forum, który brzmiał mniej więcej tak: „Byliśmy w hotelu X w Zakopanem na święta, był Orłoś z rodziną, straszny gbur, nie powie «Dzień dobry», przechodziłem obok niego korytarzem, powiedziałem «Dzień dobry», a on nic”. No cóż, oczywiście nie pamiętam tej sytuacji. Może nie odpowiedziałem, bo nie usłyszałem albo właśnie rozmawiałem z dziećmi. Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że jestem dobrze wychowany, uważny w kontaktach z ludźmi, a tu takie faux pas! No i właśnie, to było pierwsze, niekorzystne wrażenie, jakie wywarłem na autorze wpisu w internecie. I, niestety dla mnie, jestem przekonany, że zawsze, gdy widzi mnie w telewizji, w mediach społecznościowych czy w jakiejś innej przestrzeni, myśli sobie: „O, znowu ten gbur”.
Jak to jest z pierwszym wrażeniem podczas wystąpień publicznych? W tym przypadku odpadają doznania zapachowe i dotykowe, pozostają obraz i dźwięk, czyli to, co widać i słychać.
Co jest ważniejsze: obraz czy dźwięk? Temu wątkowi poświęcę w książce sporo miejsca: ogólnie rzecz biorąc, obraz dominuje nad dźwiękiem, ponieważ większość ludzi to wzrokowcy.
Każdy nieznany publiczności mówca musi zrobić wszystko, by zaraz po wejściu na scenę wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Jeśli ludzie zobaczą dobrze ubranego, uśmiechniętego człowieka o nienagannej fryzurze, potrafiącego się zachować, zajmująco mówić i czasem zażartować – na pewno odbiorą go pozytywnie. Osoba, której uda się zyskać sympatię na starcie, jest zwycięzcą. Zostanie zapamiętana jako dowcipna, obyta, dobrze ubrana. I jeśli nawet w trakcie wystąpienia coś pójdzie nie do końca dobrze, to pierwsze wrażenie i tak weźmie górę, a publiczność się nie zniechęci.
Jeśli z kolei na scenę wyjdzie ponury, zmęczony, spocony, potargany człowiek w wymiętym garniturze, brudnawych butach i zacznie dukać – nie ma szans na dobre wrażenie. I, niestety, zgodnie z regułą, o której już wspominałem, trudno mu będzie zmienić nastawienie publiczności. Nawet jeśli w trakcie przemowy rozkręci się, uśmiechnie, powie coś do rzeczy, jest już za późno. Publiczność przystawiła mu stempel: spocony, zmęczony, ponury. Jak widzowie skomentują przemówienie podczas przerwy na kawę w kuluarach? „Jak ci się podobało wystąpienie prezesa X?”, „A który to był?”, „No ten, co się pocił”, „Aaa, ten! To mów tak od razu! Ten w wymiętym gajerze. Nie, no strasznie się męczył, pewnie sobie wypił wczoraj”.
Jeśli ktoś, wchodząc na scenę, na dzień dobry potknie się i wywróci, może być pewien, że przypną mu łatkę niezdary, fajtłapy. Jeśli z kolei na samym początku pomyli ważne nazwisko lub nazwę – przybiją mu pieczątkę z napisem: „Ale skrewił”.
Chodzi o to, by nie popełnić falstartu. Sprintera, który wystartuje przed sygnałem, można porównać do osoby, która zrobi złe pierwsze wrażenie. Biegacz nie może wystartować jeszcze raz, bo falstart go dyskwalifikuje. Osoba, która robi złe pierwsze wrażenie, nie dostaje kolejnej szansy. I sprinter, i mówca przegrywają.
Oto trzy, według mnie całkiem znaczące, historie z mojego życia zawodowego.
T-shirt dla pani prezes
Przed laty dostałem propozycję poprowadzenia poważnej uroczystości dla dość elitarnej i ekskluzywnej grupy. Impreza miała się odbyć w Łazienkach Królewskich. Organizował ją dla swoich najlepszych klientów jeden z największych banków w Polsce. Jak to zwykle bywa, kilka dni przed uroczystością doszło do spotkania, podczas którego miały być ustalone szczegóły. Zostałem umówiony z panią prezes w siedzibie banku. Było lato, upał. Spotkanie odbywało się w samo południe. Byłem ubrany bardzo casualowo: jasne płócienne spodnie, T-shirt, sportowe buty. Załatwiłem jakieś sprawy w mieście i lekko spóźniony stawiłem się na spotkanie. I wtedy dopiero zrozumiałem, że jednak: po pierwsze, nie należało się spóźniać, a po drugie, należało ubrać się nieco bardziej formalnie – bank to bank, a prezes to prezes. Oczywiście można się usprawiedliwiać – jestem gościem, nie obowiązuje mnie ich dress code, spotykamy się roboczo… A jednak poczułem się głupio, gdy do sali konferencyjnej weszła – w asyście kilku osób – niezwykle elegancka, nienagannie ubrana pani prezes – kobieta z klasą. Rzecz jasna, nie drgnęła jej nawet powieka na mój widok, ale dało się wyczuć pewną konsternację. Zresztą podczas spotkania delikatnie upewniła się, czy na uroczystość przyjdę w garniturze i pod krawatem… Tak się oczywiście stało – garnitur podczas prowadzenia eventu to dla mnie coś oczywistego. Uroczystość była udana, poprowadziłem ją nienagannie, wszyscy byli zadowoleni. Jednak obawiam się, że w pamięci pani prezes pozostałem człowiekiem, który się spóźnił i na służbowe spotkanie przyszedł w T-shircie…
To ten pan od Nokii!
Kilkanaście lat temu firma Netia zaprosiła mnie do poprowadzenia dwudniowej wyjazdowej imprezy dla jej najważniejszych klientów. Na samym początku, w ramach sympatycznego zagajenia, miałem po prostu ogólnie powitać wszystkich gości (nic szczególnie skomplikowanego). Wyszedłem na scenę i powiedziałem coś w rodzaju: „Witam serdecznie w imieniu…” i wymieniłem nazwę organizatora. Po tym zdaniu rozległ się wyraźny szmer, a gdzieniegdzie słychać było śmiechy. I wtedy zorientowałem się, że zamiast „w imieniu firmy Netia”, powiedziałem „w imieniu firmy Nokia”. Uświadomiwszy sobie, jaki błąd popełniłem, próbowałem to oczywiście odkręcić, obrócić w żart, zabawnie skomentować, ale wszystko na nic. Przez te dwa dni bez przerwy ktoś podchodził do mnie, klepał po ramieniu i gratulował „niezłej wpadki z tą Nokią”. Cała impreza była bardzo udana, wszystko poszło świetnie, towarzystwo było zadowolone, ale nie byłem w stanie odciąć się od wpadki na dzień dobry. W pewnym momencie, gdy kolejny raz ktoś zrobił aluzję do tamtej sytuacji, zacząłem być zły. Pomyślałem wtedy, że to już chyba przesada… Ileż można rozmawiać o tym samym? No, ale cóż – tak to działa i nic nie można na to poradzić.
Żeby było jasne – moja wpadka była tylko przejęzyczeniem, bo odróżniałem przecież Netię od Nokii i doskonale wiedziałem, że witam w imieniu tej pierwszej. Prawdopodobnie zadziałała podświadomość, bo Nokia była wtedy wiodącym producentem telefonów komórkowych, których wszyscy używaliśmy. Szefowie Netii, obecni podczas całej imprezy, nie mieli do mnie najmniejszych pretensji, zwłaszcza że dla Netii Nokia nie była konkurencją – firmy te działały w innych obszarach.
Kilka lat później, kiedy zawiozłem syna do szkoły (był to jego pierwszy dzień w zerówce), podszedł do mnie rodzic jednego z uczniów i uśmiechając się szeroko, powiedział: „Cześć, moje dziecko też chodzi do zerówki, a my się spotkaliśmy na imprezie Netii. Ale dałeś wtedy czadu z tą Nokią, to było niesamowite!”.
Tak, to pokazuje po pierwsze, jak działa mechanizm stempla (przystawiono mi wtedy pieczątkę z hasłem: „To ten od Nokii”), a po drugie, jak trzeba uważać na słowa. Ta historia nauczyła mnie, jak wielką mają wagę, jak niewiele brakuje, by zwykłe przejęzyczenie stało się zmorą. Zrozumiałem, jak, wydawałoby się, drobne pomyłki mogą wpłynąć na całość wystąpienia. Publiczność nie ma skłonności do wybaczania, usprawiedliwiania i zapominania. Wręcz przeciwnie, bywa nieprzejednana w swoich sądach i wytrwała w wypominaniu. Od pewnego czasu stałem się do tego stopnia uważny, że przygotowując się do jakiegoś zadania, wychwytuję wszelkie niebezpieczne momenty, wszelkie pułapki. Można powiedzieć, że zapala mi się czerwona lampka: uwaga, niebezpieczeństwo! Ta czujność jest szczególnie wymagana na początku wystąpienia.
Historia o trudnym słowie
Pewnego razu prowadziłem w Łodzi dwudniowe forum gospodarcze. Byli goście i z kraju, i z zagranicy. Podczas uroczystego otwarcia, w którym brali udział przedstawiciele władz centralnych i samorządowych, postanowiłem zrobić coś atrakcyjnego, aby nie zaczynać sztampowo, bo nie lubię oficjałek (kto lubi?). Pomyślałem, że lepiej zaproponować publiczności coś ciekawego, nietypowego, coś, co tych ludzi zaskoczy i zabawi. A może przy okazji obudzi, bo inauguracja forum odbywała się rano. Wymyśliłem więc, że na samym początku, jeszcze przed powitaniami i oddaniem głosu pierwszemu mówcy, zwrócę się przede wszystkim do gości z zagranicy i wytłumaczę im, jak nietypowym i trudnym do wymówienia słowem, mimo że krótkim, jest „Łódź” (to aż trzy litery z niezrozumiałymi dla nich kreseczkami, a trzecia litera w połączeniu z czwartą tworzy typowo polską zbitkę). Tak też zrobiłem – przez kilka minut tłumaczyłem, że nazwa miasta, która dla obcokrajowców brzmi „Lodz”, po polsku brzmi zupełnie inaczej, i opowiadałem po kolei o każdej głosce. Zrobiłem również krótką interakcję – poprosiłem cudzoziemców, by spróbowali po polsku wymówić „Łódź”. Próbowali, a było przy tym sporo śmiechu, zarówno ze strony gości z zagranicy, jak i Polaków. Dodatkowo wyjaśniłem znaczenie słowa „łódź”.
Pomysł się sprawdził, wszyscy słuchali i reagowali. Mówiłem na temat – o Łodzi, mieście, w którym wszyscy się spotkali – a jednocześnie było ciekawie, coś się działo. Podobnie jak podczas imprezy dla Netii, mnóstwo osób podchodziło do mnie, ale tym razem spotkałem się z pozytywnymi opiniami: gratulowali mi – ich zdaniem – świetnego wystąpienia podczas inauguracji. Zrobiłem wtedy dobre pierwsze wrażenie. I znowu, odwrotnie niż podczas konferencji Netii, nawet gdybym coś później przez te dwa dni sknocił (nic takiego się nie stało, wszystko przebiegło bardzo dobrze), to i tak nie przyćmiłoby to dobrego wystąpienia na początku.
Dodam jeszcze jedno na temat pierwszego wrażenia. Uprzedzam – będzie to przerażające. Owszem, są różne wersje teorii dotyczących pierwszego wrażenia, jedna z nich mówi o siedmiu sekundach. Natomiast jakiś czas temu mój kolega – szkoleniowiec, specjalista w zakresie mózgu ludzkiego, autor książek na ten temat – Andrzej Bubrowiecki powiedział mi, że mózg potrzebuje zaledwie 150 milisekund na odebranie pierwszego wrażenia. I robi to mózg gadzi, czyli dzieje się to instynktownie, jest poza naszą kontrolą. 150 tysięcznych sekundy – groza! A potem następuje tzw. drugie wrażenie, które trwa do 8–10 sekund i jest potwierdzeniem pierwszego wrażenia.
Jaki z tego wniosek? Ano taki, że pierwsze wrażenie – w większości przypadków – zrobimy przekazem niewerbalnym, a przynajmniej w zakresie obrazu. Zanim cokolwiek powiemy – już zrobiliśmy pierwsze wrażenie! Groza. Czyli – już zaokrąglając do tych 10 sekund – to jest czas, kiedy na przykład wchodzimy na scenę i podchodzimy na środek. Wtedy właśnie robimy pierwsze wrażenie. W związku z tym trzeba pamiętać: ważne jest, jakim krokiem idę, jaki mam wyraz twarzy i oczywiście to, co mam na sobie. Ponieważ zależy mi na tym, by pierwsze wrażenie było dobre, to idę krokiem energicznym, mam na twarzy autentyczny uśmiech, a mój strój jest dostosowany do sytuacji i nie zwraca uwagi, na przykład swoją zbytnią ekstrawagancją.
Chcę, by pierwsze wrażenie, które robię na ludziach, było dobre. A co to znaczy – „dobre” pierwsze wrażenie? Czym je robimy? No, to dość oczywiste: tym, że wnosimy pozytywną energię, że jesteśmy uśmiechnięci, autentyczni, otwarci, odpowiednio ubrani. Czy dobre wrażenie zrobi ktoś, kto idąc przez scenę, będzie powłóczył nogami ze wzrokiem wbitym w podłogę, ponurą miną i łupieżem na marynarce? Nie sądzę ☺
Warto jeszcze zwrócić uwagę na coś, co można nazwać ostatnim wrażeniem. Jest pewnie mniej istotne od pierwszego, ale… lepiej na zakończenie wystąpienia „poczęstować” widownię jakimś smaczkiem, wyrazistym akcentem niż kończyć byle jak. Chodzi o to, by postawić kropkę nad i, by mieć pewność, że zostawi się publiczność z pozytywnymi odczuciami, dzięki którym występ będzie dobrze komentowany.
Niby trudno jest zniszczyć dobre pierwsze wrażenie, jednak trzeba uważać, bo – jak mówi przysłowie – łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Mówca, który dobrze zaczął, a zakończył fatalnie, musi liczyć się z tym, że potworna pomyłka przyćmi pozytywne wrażenie, jakie wywarł na wstępie. Tu mogę przywołać przykład pana, który dobrze zaczął wystąpienie, ale potem się pogubił, zaplątał w cytatach, sięgnął do kieszeni po ściągę, ale wraz z kartką wyciągnął duży grzebień, który upadł na podłogę… Miał dobry początek, ale finał nieszczęśliwy, fatalny: śmiech na widowni, wstyd mówcy, rezygnacja z kontynuacji przemowy i pospieszne zejście ze sceny… Katastrofa.
To ważny wątek związany z pierwszym wrażeniem. Ogólnie rzecz ujmując, można stwierdzić, że kiedy prezes poważnej firmy pokazuje się na scenie, to powinien wyglądać i zachowywać się jak prezes poważnej firmy. Co to znaczy? Wyobraźmy sobie, że pan prezes, który właśnie występuje publicznie, ma kiepski garnitur, fatalne buty, jest potargany i mówi „pieniążki”. To dla odbiorców zgrzyt, nieporozumienie, zakłócenie i dezorientacja. Coś tu nie gra – albo prezes niesłusznie jest prezesem, albo ta jego korporacja nie jest tak ważna, jak się wydaje.
Na ekstrawagancki wizerunek może sobie za to pozwolić szef agencji reklamowej. Wiadomo, że ta branża jest szczególna, że liczy się w niej kreatywność i otwartość. Można wręcz pokusić się o tezę, że w branży reklamowej klient oczekuje ekstrawagancji i jeśli zobaczy dyrektora agencji pod krawatem, w dobrze skrojonym, ale nudnym garniturze, to pewnie uda się do konkurencji.
Czy potraficie wyobrazić sobie Kazika Staszewskiego w smokingu? A może Jurka Owsiaka? Albo Lady Gagę w skromnej eleganckiej garsonce? Ja nie.
Są też przypadki nietypowe. Niedawno widziałem w telewizji (i to kilkakrotnie) lekarza z jednego z polskich szpitali, który wypowiadał się w różnych stacjach telewizyjnych na temat ofiar wypadku. Lekarz młody, w kitlu, w okularach i z brodą – wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że brodę pana doktora wieńczył dość długi warkocz zwężający się ku dołowi, a kończący się mniej więcej na trzecim guziku kitla. Widząc tego lekarza, zastanawiałem się, czy ten warkocz nie utrudnia mu pracy podczas zabiegów, czy nie istnieje ryzyko, że wplącze się w jakieś lekarskie urządzenie…
Owszem, znamy przypadki osób, których styl nie był czy nie jest spójny z rolą społeczną. Taki był na przykład Jacek Kuroń. Nawet gdy pełnił funkcję ministra pracy, nosił sportowe koszule. Wybaczaliśmy mu, bo znaliśmy go wcześniej i wiedzieliśmy, że sportowe, dżinsowe koszule były częścią jego wizerunku. Niewykluczone, że gdyby zaczął nosić garnitury, gdyby się „usztywnił”, przestałby być tym Jackiem Kuroniem, którego wszyscy znali. I może nawet straciłby na wiarygodności. Jednak Kuroń był jeden, był wyjątkową osobą. To, co jemu wypadało, innym nie uchodzi na sucho. To wyjątek potwierdzający regułę.
Pomijając zatem nietypowe przypadki, należy pamiętać o tym, by swój wizerunek dostosować do odgrywanej przez siebie roli społecznej. Robiąc pierwsze wrażenie podczas wystąpienia, nie wolno dać publiczności mylnego sygnału, ponieważ ludzie (często nieświadomie) oczekują od osoby publicznej, że będzie zachowywać się i wyglądać zgodnie z funkcją, którą pełni, i że swój wizerunek dostosuje do wyobrażenia widowni o tym wizerunku. Niezastosowanie się do tej zasady może skutkować niekorzystnym z punktu widzenia występującego (pierwszym) wrażeniem.
Dobre praktyki dotyczące pierwszego wrażenia
Aby zrobić korzystne pierwsze wrażenie, należy:
pamiętać, że pierwsze wrażenie zrobimy przekazem niewerbalnym, a najpewniej obrazem;zachowywać się perfekcyjnie, uśmiechać się i przyjaźnie nastawić do widowni;ubrać się stosownie do okazji i swojej roli społecznej;przygotować dobry, ciekawy początek wystąpienia;unikać pomyłek na początku wystąpienia.Bardzo dziękuję wszystkim koleżankom i kolegom – ekspertom w różnych dziedzinach, z którymi przez ostatnie 20 lat pracowałem, prowadziłem szkolenia, od których się uczyłem i którzy byli dla mnie inspiracją. Dziękuję:
Bogdanowi Szczesiakowi
dr Jolancie Banak
Sławkowi Blaszewskiemu
Jackowi Czarneckiemu
Małgorzacie Jóźwiak
dr. Markowi Kochanowi
oraz
Sylwii Kacprzak za wieloletnią opiekę organizacyjną;
Krzysztofowi Żaczkowi za doskonałe realizacje zdjęć, dźwięku i światła podczas szkoleń;
Adrianowi Jasińskiemu za wspieranie mnie w moich działaniach zawodowych, również w kwestiach szkoleń z zakresu wystąpień publicznych.
A także, parafrazując słynną wypowiedź Snoop Dogga – last but not least, dziękuję sobie.
Wystąpienia bez stresu. Jak dobrze wypaść na żywo, w mediach i internecie
Maciej Orłoś
Copyright © Wydawnictwo RM, 2025
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected], www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książki, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
ISBN 978-83-8151-927-4 ISBN 978-83-7147-182-7 (ePub)
Redaktor prowadzący: Magdalena PrzybylskaRedakcja: Magdalena PrzybylskaKorekta: Iwona Kresak, Anita RejchProjekt okadki: Grażyna JędrzejecZdjęcie na okadce: Łukasz MarciniakEdytor wersji elektronicznej: Edyta GadajOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]