29,99 zł
Laureat Paszportu „Polityki”, Nagrody Literackiej Gdynia, trzykrotnie nominowany do Nagrody Nike, finalista Angelusa. Tłumaczony na 30 języków.
Wymazane to miasteczko na Dzikim Wschodzie, położone między Lasem, W Którym Rosną Same Trujaki a parkingiem dla TIR-ów „Tijuana”. Kilka bloków postawionych na bagnach, w próżni. W tej scenerii, zapełnionej całą galerią oryginałów, rozgrywa się przewrotny romans, harlequin à rebours. Wszystko odbywa się tu na odwrót niż w klasycznej historii miłosnej. Pięknego Damiana fascynują jedynie ciała stare, grube i porozciągane, a królowa pieczarek Alexis ma wobec niego podstępny plan. Historia pęcznieje od żądz i emocji.
Michał Witkowski, kronikarz Polski z pozłotka, dykty i blachy falistej, stworzył nową baśń o tej dziwnej krainie. Nie przestał być sobą, ale już na pierwszy rzut oka widać, że w Wymazanym obok absurdalnego poczucia humoru i groteski pojawia się nowy ton – poważny, miejscami gorzki.
Akcja tej napisanej z niewiarygodnym epickim rozmachem powieści rozgrywa się . we współczesnej Polsce, w średniowieczu, przedwojennym i wojennym Grudziądzu, a nawet na Malediwach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 433
Data ważności licencji: 9/1/2032
W serii Proza PL ukazały się:
Sylwia Chutnik, Jolanta
Sylwia Chutnik, W krainie czarów
Anna Cieplak, Lata powyżej zera
Jacek Dehnel, Krivoklat
Zośka Papużanka, On
Zośka Papużanka, Świat dla ciebie zrobiłem
Zofia Posmysz, Wakacje nad Adriatykiem
Żanna Słoniowska, Dom z witrażem
Magdalena Tulli, Szum
Michał Witkowski, Fynf und cfancyś
Michał Witkowski, Margot
Więcej na:
www.seriaproza.pl
Tomaszowi Stanglewiczowi, Władcy Pierścieni
Babsztyl.
Raszpla.
Wiedźma.
Lampucera.
Granny.
Mature.
BBW mature.
Big tits mature.
Hairy granny.
Mature and young boy.
Big tits mature teaches young innocent boy
– oto moje najczęstsze wyszukiwania na stronach XXX. To najbardziej wstydliwe wyznanie czynię zaraz na początku mojej opowieści, jak się wypija kieliszek wódki jednym haustem, żeby potem już było z górki. Podniecają mnie ciała stare, grube i porozciągane. Może są bardziej po staroświecku kobiece od tych twardych, nabitych, młodych i prosto z siłowni. Kręcą mnie złote zęby, owłosione krocza, owłosione pachy, sutki wielkie jak żołędzie. Nic na to nie poradzę. Czasem naprawdę się wstydzę, kiedy jakaś stara locha ze zdziwieniem zauważa pożądanie w moim wzroku, i zawsze wtedy tak się na mnie lampi tymi starczymi oczami, jak żebraczka, co znalazła księcia. Zdziwiona tą nagłą, niezasłużoną jałmużną. A ja właśnie się wstydzę. Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, i musi coś w tym być, bo sam jestem szczupły, młody, umięśniony i piękny. Mam w sobie piękna w nadmiarze, więc go nie potrzebuję od innych. Potrzebuję starości, rozkładu, tego jakiegoś babskiego rozchełstania, rozkokoszenia wschodniego, słowiańskiego…
Najbardziej erotyczne miejsca, moje odmiany klubów go-go czy burdeli to Ciechocinki, Kudowy, sanatoria reumatologiczne i kardiologiczne poradnie, tanie apteki Ziko, w których zawsze stoi mnóstwo erotycznych atrakcji tuż przed siedemdziesiątką… Tak, tak, oczy zielone – życie szalone, oczy niebieskie – życie królewskie… A ja mam jedno oko zielone, a drugie – niebieskie. Co przyciąga do mnie niemal wszystkich, w tym także stare baby.
Jedyny psychiatra w Wymazanym, pan Marcin Dzierżanowski, właściciel gabinetu „Persona” w bloku przy ulicy Soni Konopady, uznał, że korzeni moich gerontofilskich upodobań szukać należy w miłości do mojej babci Zyty, która zmarła lata temu na raka, i odtąd niby to „w każdej napotkanej starej kobiecie poszukuję czułości, jaką dawała mi babcia”. Patrzyłem na tą jego twarz z brodą i wielkimi okularami, wyglądał jak jakiś poeta podziemny z lat siedemdziesiątych, jakiś Stanisław Barańczak. Słuchałem jego kojącego głosu i wywodu o tym, że seksualność jest morzem bez dna, przebogatym morzem i dopóki nie robi się nikomu krzywdy, należy ją akceptować. Ale nagle zacząłem się śmiać jak nienormalny i ten śmiech coraz bardziej podważał jego pełen zrozumienia dyskurs, bo ja się ze starej baby śmiałem! Pociągała mnie, owszem, ale jak się te kiece pozadziera, to przecież śmiesznie, cellulit, blada dupa, wszędzie włosy, cycki wiszące do ziemi… Ha ha ha!
– Proszę pana, to pana śmieszy, ale to nie zmienia sytuacji, że pan tego chce! Chce pan swojej…
– Niedoczekanie wasze!
– Chcesz pan wydymać swoją własną, dawno umarłą babkę!
– Za takie informacje, proszę pana, za takie informacje to ja nie płacę!
On mi na tą babcię mieszkającą we mnie i pociągającą mnie do złego wypisał całe garście tabletek, niektóre nawet całkiem rozkoszne w działaniu. Tyle tylko, że moja babcia uwielbiała i sama stosowała większość z nich. Miałem je zażywać całymi garściami, jakbym chciał, aby ta babcia we mnie popełniła samobójstwo, jakbym chciał ją zatruć. A moja babcia, świeć, Panie, nad jej duszą, dzieliła się ze mną, „w tajemnicy przed tatusiem”, każdym lorafenem, lexotanem i tabletkami nasennymi.
Wzburzony wybiegłem z jego gabinetu w przychodni „Persona”, mieszczącej się na czwartym piętrze mieszkania w bloku, nawet nie zapłaciłem, trzasnąłem tylko drzwiami, strasząc innych klientów siedzących na krzesłach w „poczekalni”, czyli w zwykłym przedpokoju. Wybiegałem stamtąd, krzycząc:
– Wara wam od niej!
W każdym razie z powodu tego „zboczenia” ostatnio moje życie całkiem się zmieniło. Na lepsze. Zaciekawiłem was? I dobrze. To wystarczy za cały wstęp. Czytajcie uważnie!
Już w podstawówce molestowała mnie seksualnie woźna i te pierwsze doświadczenia mnie ukształtowały. Stara, gruba baba z wielką trwałą na barana i obwisłymi, wielkimi baniami, z włochatą piczką i zapachem potu spod pach – to był odtąd mój ideał.
Jak miała na imię, zabijcie mnie, nie pamiętam. W każdym razie prędzej Wiesława czy Zdzisława niż na przykład Sandra czy Samanta.
Zaraz przy wejściu do szkoły, po lewej stronie była jej „pakamera”, która kojarzyła mi się wyłącznie z kamerą i dlatego zawsze czułem się tam nieco podglądany. Tam ona miała swoje okienko, tam trzymała swoje szczotki, wiaderka, mopy, a także grzałkę, kawę, portret Papieża Polaka, radio, flagi na święta narodowe i mnóstwo kiepskiej jakości słodyczy, żeby zwabiać do siebie młodych chłopców, na których punkcie miała fioła. Oni zaś powoli dostawali fioła na jej punkcie.
Była totalnie zboczona. Wchodziła z wiadrem i szmatą do męskiej szatni dokładnie w chwili, kiedy się przebieraliśmy po wuefie. Szczypała nas w policzki. Nie było na nią kary, nie było na nią szmaty, nie było na nią dyrektorki! Dziś, kiedy każdy ogląda darmowe strony porno w Internecie, widać, że takie panie są bardzo powszechne, ale wtedy myśleliśmy, że na całym świecie tylko ona jedna jest taka zboczona. Może trochę taki efekt róży Małego Księcia (było o tym wypracowanie).
Kiedy na historii uczyliśmy się o Piaście i Rzepisze, ona w mojej wyobraźni grała rolę rozczochranej Rzepichy. Kiedy na polskim przerabialiśmy Starą baśń, ona wygrywała casting na Brunhildę. Była jedną z trzech wiedźm w Makbecie, grała w co drugim utworze Mickiewicza i nawet raz śniła mi się jako Świtezianka…
Żartowała, że jestem jej jedyną miłością, i zaciągając po wschodniemu, szczypała mnie w policzek, całowała w szyjkę, mówiąc:
– Męęęęężu! No zobacz… – Pokazywała mnie swojej pomocnicy, chudej jak szczapa i starej jak Sokrates drugiej sprzątaczce (też niczego sobie). – …no zobacz, jakie toto ma włosy, a jakie ślipia, jedno zielone, drugie niebieskie! Mówią: oczy zielone – życie szalone, oczy niebieskie – życie królewskie, a ty będziesz miał i szalone, i królewskie, Damian.
A w jej oczach non stop świeciły kurwiki.
No i klasycznie wymyśliła w końcu, żeby z nią iść gdzieś do piwnicy, coś tam jej pomagać, zaraz jak tylko zamknęły się za nami drzwi, to już:
– Męęęężu! No chodź… Powiem ci coś na uszko…
Ja się nadstawiam, a ona zamiast mi tam coś szeptać, cały jęzor centralnie wkłada mi do ucha! Aż mnie ciarki przeszły, takie to było zboczone i obleśne. Ten sam jęzor po chwili miałem w mojej małej jamie ustnej, jej majty podciągnięte aż nad sam pępek już były na porządku dziennym, już szczypanie, w policzek, w chuja, we wszystko. Nic nie poradzę, że to mnie kręci.
– Długo czekałam, długo czekałam, ale – chwała Bogu – się doczekałam, chłopczyku. Teraz cię schrupię, mniam mniam mniam. Spytaj Jadzi, jak nie wierzysz, od ilu już lat robiłam na ciebie zakusy. Pokaż, co tam masz, masz tam, oj, masz tą pompkę! Teraz jak dostaniesz jakąś złą ocenę, ja pójdę sprzątać do pokoju nauczycielskiego i ci ją wymażę, ja na ten dziennik wyleję kawę! A podpadnie ci jakaś zołza nauczycielka, to znajdzie w kieszeni płaszcza zdechłego szczura, tyle tych szczurów zdechłych znajduję, bo trutka jest w piwnicy szkolnej wystawiona. Albo stłukę szklankę i poupycham jej po kieszeniach, to się porani! Z woźną zawsze trzymaj, bo woźna to skarb, prawdziwy dyrektor. A nie będziesz chciał na jakąś lekcję iść, bo się nie nauczyłeś, to cię wywołam, niby że jakaś nagła sprawa.
Do Was teraz mówię, starsze panie, do Was mówię, ropuchy! Do Was, wiedźmy! Zbliżcie się, no! Nie bójcie się, nie gryzę! Jedźcie ku mnie powoli na swoich inwalidzkich wózeczkach, chodźcie i wy, przytrzymujące się swoich balkoników… Jestem jak młody torcik dla Was wszystkich! Nikogo nie dyskryminuję ze względu na wiek!
To właśnie Wy stanowicie główną klientelę bibliotek. Teraz zwracam się do Was, lubieżne babcie! Włączcie swoje aparaciki słuchowe! Wypożyczcie sobie moją powieść z najbliższej biblioteki, wraz z przepisami na ciasto siostry Anastazji i książką o nadciśnieniu! Nakrójcie rzeczonego ciasta, babki, keksa, jesteście już grube, mleko się wylało, i tak nie schudniecie, więc co się będziecie przejmowały! Zróbcie sobie pysznej kawusi, kawencji, herbatki! Nałóżcie swoje tanie okulary w plastikowych oprawkach, które rencistki i emerytki tak lubią brać na receptę, na zniżkę, a na które ja tak bardzo kocham tryskać spermą! Walnijcie się z tym wszystkim do łóżka, ubrane w koszulę nocną i posmarowane kremem na noc. Zapalcie nocną lampkę, poślińcie paluch i przewróćcie stronę. Ta książka ma być dla Was, starsze panie, jak wczasy pod gruszą, jak dodatek do renty! Ma być dla Was kojącymi kropelkami na serce zawierającymi czterdzieści procent alkoholu! Będę się starał, aby wpisano ją na listę leków refundowanych, jako środek, który przywróci Wam wiarę w siebie i własną seksualność. Wasze życie jeszcze się nie skończyło! Ba – ono, mimo późnego wieku, nawet się jeszcze na dobre nie zaczęło. Żyłyście lat sześćdziesiąt, ale czy pojawił się choć raz na Waszej drodze Przystojny Brunet, tyle razy zapowiadany przez wróżące Cyganki? Czy pojawiła się zapowiadana przez nie Wielka Fortuna? A paczka z USA? A Wielka Podróż? Nic i nic. Tylko kopanie pomidorów na działce.
A wszystko to z tego jedynie powodu, że nie poznaliście jeszcze mnie – Damiana Pięknego! Doznały tej rozkoszy właściwie głównie te z Was, które leczą się w sanatorium reumatologicznym „Iskra” w Ciechocinku. Te z Was pachnące kąpielami borowinowymi i chemicznym, jakby aptecznym zapachem soli z tężni. Ale to za mało! Chcę Was wszystkie! Chcę być dla Was niczym łagodny lekarz, chcę Wam mierzyć ciśnienie, chcę Was badać stetoskopem, chcę Wam dawać długie, długie zwolnienia i wypisywać przyjemne, łagodzące stres benzodiazepiny! Chciałbym z każdą z Was wziąć ślub, doglądać Was, a jak już, po najdłuższym i najsłodszym życiu ze mną, odejdziecie z tego świata do wiecznego sanatorium, wtedy będę chciał Was pożegnać, pięknie ubrać i umalować do trumny, pochować i odziedziczyć Wasz majątek, wraz z działką pełną pysznych i słodkich pomidorów!
Suwałki uważane są za najchłodniejsze miejsce w Polsce. Szkoda, że to nieprawda. Bo ty, żeby dojechać do Wymazanego, musisz wsiąść w PKS i ruszyć jeszcze bardziej na północ, pod samą granicę z Litwą. Teoretycznie więc u nas, w Wymazanym, jest jeszcze chłodniej, choć wcale nie jesteśmy z tego powodu bardziej znani od Suwałk. Ot, sprawiedliwość. Dlatego Suwałki się wynoszą i uważają za Bóg jeden wie jak ważne, bo często o nich mówią w telewizji, mianowicie w pogodzie. Temperatura od jednego stopnia we Wrocławiu do minus dziesięciu w Suwałkach. Jest to jedyny w historii przykład lansu „na złą pogodę”.
Trzeba jednak przyznać, że czasem u nas, mimo że bardziej na północ, jest cieplej. I bądź tu mądry.
Wymazane leży daleko, daleko, gdzieś na północnym wschodzie, przy granicach z obwodem kaliningradzkim i Litwą, smagane polarnymi, syberyjskimi wiatrami, wśród odwiecznych bagien i puszcz nieprzebytych, kędy muchomór sromotnikowy toczy swe zwodnicze jady, kędy trujące zioła wykwitają jak grzyb na suficie: tojad, konwalia majowa, ciemiężyca zielona, blekot pospolity, owoce wilczego łyka, wilcza jagoda, cis, jaskier jadowity, kąkol polny, szalej… Staruchy zbierają tu wyłącznie trucizny, bo uważają, że w małych dawkach leczą. Ludzie są tu krępi, przy ziemi, jakby całe życie zbierali te zioła, ponurzy, podejrzliwi i przede wszystkim dotknięci atrofią. Szczerzy i szorstcy, zbici w sobie, szarzy i skarlali, ale autentyczni.
W chwili, gdy zaczyna się ta historia, stoją akurat wraz ze mną na przystanku dworca autobusowego w Suwałkach, palą i patrzą na świat nieufnie, spod oka. Wracam ze szkoły, jem kanapki, bo mama by mnie prześwięciła, gdybym z nimi wrócił, a przy moim, mówiąc górnolotnie, „gejcie” sami starzy ludzie. Między innymi bardzo seksowne staruszki. Wszyscy się znają i rozmawiają. Jak ktoś młodszy, to z tornistrem czy plecaczkiem popluwa miarowo na asfalt, znaczy, mieszka w terenie i tak jak ja wraca ze szkoły. Podchodzi do niego inny młody i zaczynają rozmawiać, jak było na siłce. Autobus stoi w najlepsze, ale drzwi nie otworzy, bo kierowca ma przerwę i tak jak ja je kanapkę i popija herbatą z termosu. Może też boi się wrócić z tym do domu. W końcu otwiera i stare baby rzucają się, jakby na tym dworcu wybuchł pożar. Ocierają się o mnie miękkimi, wielkimi piersiami, a mi automatycznie staje moja armatka. Jeśli akurat za kierownicą siedzi Opryskliwy Gruby Mruk, to proces kupowania biletów nie jest zbyt przyjemny.
– Ulgowy do Piekła poproszę!
– Dwa razy studencki Czyściec!
– Czerwone Bagno raz!
– Wilcze Doły na seniora!
Za to kiedy akurat prowadzi Pani Słońce, robi się wesoło:
– No ale, słońce, gdzie ja ci z tego wydam, bank obrabowałeś? Co ty robisz?
– Nie, bo… – próbuję się tłumaczyć, ale przerywa mi:
– Niebo? Niebo jest już dawno zrobione, spójrz w górę!
I coś sobie nuci do siebie, tyle słońca w całym mieście, nie widziałeś tego jeszcze, popatrz, o popatrz… Pani Słońce jest krótko ostrzyżona, utleniona, mocno umalowana i zawsze, ale to zawsze, nawet o szóstej rano, kwitnąca. Czasem w ogóle nie chce przyjąć pieniędzy, ale się doigra, bo w końcu jakaś kontrol ją przyłapie. Przez całe sprzedawanie biletów, a potem przez całą drogę gada z pasażerami mimo tabliczki z zakazem. O tym, że Alexis ma normalnie w polu otworzyć Tikejmaksa dla Ruskich z obwodu kaliningradzkiego. Że widziała Nawiedzonego Tira prowadzonego przez rozkładającego się trupa.
– Oj tak, że też nas tak Bóg pokarał. – Tu już nawet baby nie pozostają obojętne.
– A ksiądz Antoni… – Ksiądz Antoni Czyżyk to jedyny kapłan w Wymazanym. – …grzmiał na kazaniu, że to zabobony, że Kościół tego nie uznaje, że głupie gadanie!
Tu już baby się rozgdakują na dobre.
Bo zwykle, dotąd takie gadatliwe, stare baby zacinają usta. Nie lubią Pani Słońce. Baba, a prowadzi autobus? Nienormalne. Wesoła? Jeszcze bardziej nienormalne. Z czego tu się cieszyć? Jest z czego? Wesoła o szóstej rano? Patologia! Nie chce pieniędzy? Doigra się. Wiadomo, że kierowca to powinien być opryskliwy mruk, facet z brzuchem i cerą zawałowca, jedzący kanapki z tłustą kiełbasą.
Cała reszta się doigra.
Pani Słońce zawsze słucha Radia Pogoda, w którym puszczają same stare, dobre przeboje sprzed lat. I jak leci coś wyjątkowo słonecznego, to zaraz pogłaśnia na cały regulator i śpiewa, prowadząc, razem z Radiem Pogoda. Potem nagle jest tak:
– Dla rodziny Włodzimierzów z Bytomia wraz z dziećmi samych pięknych i pogodnych chwil, aby każdy dzień był waszym najlepszym dniem, życzy Władzia z Antkiem i rodziną…
Ja tam uwielbiam, kiedy ona prowadzi, siadam na pierwszym siedzeniu po prawej i zaraz się czuję, jakbym jechał nie z Suwałk do Wymazanego, tylko na wakacje nad morze. A Opryskliwy Gruby Mruk słucha politycznych awantur i pyskówek, aby zatankować jeszcze więcej złej energii.
Jadę więc przez piękny, zielony, lekko pofalowany krajobraz z jeziorami i starymi drewnianymi chatami.
– Szypliszki. Kto wysiada w Szypliszkach?! – krzyczy wesoło Pani Słońce za kierownicą.
– Becejły!
– Białobłota!
Od Białobłot jest już luźniej. Ignatowizna. A jakbyś chciał jechać dalej na północ, to będą:
– Potopy!
– Ejszeryszki!
– Krejwiany!
– Wiżajny! Kto wysiada w Wiżajnach?
– Poszeszupie-Folwark!
– Folusz!
Nazwy już jak na Litwie. Powykręcane, zawijaśne. Albo możesz jechać odwiedzić znajomą do Żywej Wody, do Prudziszek, zwanych oczywiście „Pierdziszkami”, do Szurpił, do Czerwonego Bagna…
Zawsze chciałem mieć znajomą w Czerwonym Bagnie, ale wszystkie, które wysiadały na tym przystanku, miały po osiemdziesiąt lat. I coś niezwykle piwnicznego, niezdrowego, wręcz bagiennego w twarzy. Często śnił mi się seks z taką osiemdziesięciolatką w czerwonym bagnie. Że bagno nas wciąga, a my nic sobie z tego nie robimy, spleceni, i dalej nikniemy w czerwonych, ciepłych błotach.
Aż w końcu Pani Słońce krzyczy:
– Wymazane! Damianek wysiaaaaada! – I staje nieprzepisowo pod moim blokiem, otwiera tylko połówkę przednich drzwi, a baby za każdym razem całe się gotują.
Miasteczko Wymazane to trochę bloków i domów bliźniaków, szkoła i przychodnia. Nie jest to ani miasto, ani wieś. Na miasto za małe. Ale też nie ma tu kur (poza kurami Karolkowej na ogrodzie), krów ani rolników, są tylko bloki i garaże, a także bliźniaki i domki jednorodzinne, brzydki, nowoczesny kościół i dom weselny. Jest Tesco. Orlen. Podstawówka. Biblioteka przerobiona na dyskotekę. Sklepik dla lujów PPP (Piwo, Papierosy, Petardy lub, jak nieoficjalnie żartował jej target: Pierdolić, Pić, rozPierdalać) Mańki Badziewie. Stacja kolejowa zabita dechami, pięć salonów paznokci, siedem solariów… Jest zakład pogrzebowy „Śmiertex. Dyskretne i tanie przewozy przez Acheront” pana Tomasza Hutyry, jest psychiatra pan Marcin Dzierżanowski, kwiaciarnia „Maria” prowadzona przez panią Marysię Karkosz, co jej córka, Kasia, wyjechała do USA.
Miasteczko postawione zostało na odwiecznych polsko-litewskich bagnach. Z maniackim uporem cara Piotra Wielkiego budującego Petersburg „na trupach”. Jednak bagno osuszone zostało niedokładnie, a tu i ówdzie płyty chodnikowe rzucono po prostu na deski. Knieje wycięto, aż do brzegu Lasu W Którym Rosną Same Trujaki. Moczary i bagna pozostały pod płytkim, potiomkinowskim makijażem ulic. Bloki u nas trzeszczą w szwach i nigdy nie są całkiem równe, a Tesco… Ale o tym później! Dość powiedzieć, że Wymazane to jakby kawałek blokowiska z wielkiego miasta postawiony na bagnach i przylegający do lasu. W polu. W próżni. Jakby resztę miasta wymazano.
Największa atrakcja i jedyny dostęp do wyższej cywilizacji mieści się już poza Wymazanym i jest to wielki parking dla tirów „Tijuana”. Miasto w polu. Jak czegoś nie ma u nas, to może być tam, bo na parkingu są sklepy i knajpy, burdel, myjnie, a nawet małe zoo.
Nazywam się Damian Piękny i – uwaga, tadam! – tak! Jestem piękny. Żałujcie, że nie możecie mnie zobaczyć. Jak tylko byście mnie zobaczyli, zaraz chcielibyście mnie pomacać, powąchać, iść ze mną do łóżka, albo przynajmniej do bramy czy do Lasu W Którym Rosną Same Trujaki, co robi u nas za hotel na godziny. Jestem słodki słodziak, jak z Fotoszopa. Mam blond włosy, a cerę ciemną, pięknie opaloną. Bóg ofiarował mi też metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, bardzo przystojną twarz, długie rzęsy i równe białe zęby. Jednego mi tylko poskąpił, dużego przyrodzenia. Ale tego nie widać (tutaj emotikon z mrugającym okiem). Najważniejsze jednak we mnie jest to, że mam jedno oko zielone, a drugie niebieskie. Niby nic, bo ludzie tego tak od razu nie zauważają, ale i tak nie mogą oderwać wzroku od mojej twarzy, coś ich do mnie ciągnie, coś im się nie zgadza…
Moje najwcześniejsze wspomnienia: mama wyjaśnia mi, że człowiek na początku jest tak malutki jak ziarenko piasku. Ja coś tam źle zrozumiałem i w przedszkolu, w piaskownicy połknąłem piasek, który zazgrzytał mi w zębach, i potem byłem pewien, że jestem w ciąży i będę miał dziecko. Długo trzymałem to w tajemnicy przed mamą.
Przez całe dzieciństwo pałętałem się po podwórku piękny i brudny z kluczem na szyi i karabinem z patyka, wpadałem w złe towarzystwo, bo dobrego nie było, paliłem za garażami, popluwałem i marzyłem o sławie. Kupowałem w Tesco lody Magnum na patyku, draże czekoladowe i mnóstwo innej wysoce przetworzonej żywności, a jednak nie tyłem. Nawet trądzik młodzieńczy mnie ominął. Z fascynacją przeglądałem się w pierwszych wiosennych kałużach.
Moja mama uczy polskiego w szkole w Suwałkach i jestem z nią w bardzo dobrej komitywie. Mój stary pracuje na Orlenie, gdzie u nas chodzi się poczytać (nie kupując) gazety czy kolorowe pisma o ludziach z wielkiego świata, i jest ze mną na noże. Najbardziej kochałem moją babcię, ale – jak to babcia – umarła na raka już dawno i odtąd jej wizerunek cały czas oddala się ode mnie i rozmywa w pamięci. Braci ani sióstr nie mam, tylko dwie przyjaciółki: Sylwię i Jagodę. W szkole uczyłem się raczej kiepsko, ale która nauczycielka postawi pałę takiemu czarusiowi, zwłaszcza kiedy jego starsza może lada dzień zostać dyrą? Na religii ksiądz Antoni Czyżyk patrzył we mnie jak w święty obrazek przedstawiający rumianych małych pasterzy z owieczkami. Nie ma baby ani geja, którzy pozostaliby obojętni na moją urodę. A już najbardziej kocha mnie Pani Słońce. Jak zacznie ze mną rozmawiać, cała kolejka starych bab i wiejskich dziadków stoi, przestępując z nogi na nogę, i chrząka. Baby zaczynają się burzyć, ale Pani Słońce nic sobie z tego nie robi i dalej ze mną rozmawia, mrugając zalotnie rzęsami. Aż któraś w końcu zaczyna:
– Pani ładna, my też tu czekamy, musi pani teraz flirtować z kawalerami?
– A muszę, muszę! I nie „z kawalerami”, tylko z jednym kawalerem, najpiękniejszym!
Pani Słońce nigdy nie dawała się wyprowadzić z równowagi. Nawet te wściekłe baby, niby to w zemście i ze złości, musiały mnie potrącić, wchodząc, aby przy okazji się o mnie otrzeć. Gdyby wiedziały, że każda ma u mnie szanse… Bo ja jestem nie tylko piękny. Ja jestem tani. Ja jestem łatwy. Sylwia zawsze mi to wypomina:
– Za darmo się rozdajesz byle komu, roztrwonisz jedyny kapitał, jaki masz…
Z ciekawością przeglądałem się w zaparowanych lustrach kiepskich łazienek starszych pań, które udało mi się wyrwać w Ciechocinku albo w Suwałkach, na balu dla samotnych w dyskotece „Zamkowa”. Były to małe, ciasne łazienki w blokach, w kawalerkach, lustra znajdowały się najczęściej w drzwiach szafek nad umywalkami. Instynktownie szukałem wokół siebie luster. Przeglądałem się w zamyśleniu w szybie autobusu z Suwałk. W swojej komórce. Robiłem sobie selfie. Każde natychmiast zdobywało setki lajków na Fejsbuku i była w tym jakaś ucieczka z Wymazanego. Że nagle moją fotkę oglądają ludzie z tak odległych stron, jakbym się w nich wszystkich naraz znalazł. Przeglądałem się też w szybie gabloty reklamującej usługi fotograficzne mistrza Janusza: „Wesela – Pogrzeby – Przysięgi – Chrzty”. Ze zdjęć patrzyły na mnie z wyrzutem brzydkie, pretensjonalne, grubawe panny młode. Pryszczaci młodzieńcy. Dlaczego my jesteśmy brzydcy i naznaczeni prowincją, a ty nie? Nie pasujesz do nas – szeptały postacie ze zdjęć. Nie jesteś nasz.
Wysiadasz więc na przystanku z Wymazanym. Wiata jest jak domek z cegły, zbudowana jeszcze za komuny i pomalowana na wypłowiałe kolory. Na tym przystanku zawsze wystają miejscowi młodzi bezrobotni. Bardzo by chcieli wyjechać, ale jak włosy na sitku na dnie wanny, tak oni zatrzymali się właśnie na przystanku, który też jest odpływem Wymazanego, tyle że zapchanym. W lecie narasta w nich energia pochodząca z nudy i próbują zniszczyć tą wiatę, jakby chcieli się wyrwać, wywalić sitko z odpływu wanny, ale wszystko, co już mogło odpaść, dawno odpadło, reszta jest nie do ruszenia. W zimie stoją w miejscu, przenoszą ciężar ciała z nogi na nogę i wciskają głowy w kołnierze. Tu, na przystanku, albo na torach.
Stoję, stoję, czuję się świetnie
– to o nich śpiewała Kora. Spluwają. Nadpalają zapalniczką rozkład jazdy, który ich nie dotyczy, bo nigdzie się nie wybierają. Gdy już gdzieś się wybiorą, to od razu daleko i na robotę: do samych zimnych krajów, Londynu, Oslo, Bergen, Newcastle… I tam tęsknią za przystankiem i za Wymazanym, bo muszą wstawać o piątej rano. Więc wracają. Piją szampana z Lidla i jest w tym perwersja. Rzucają na jezdnię kapiszony i jabłka, żeby się rozpiździły, a w sezonie sylwestrowym – petardy, które kupują w Sklepiku Dla Lujów PPP Mańki Badziewie. Bo w rozpiżdżaniu się jest energia, rzecz na wagę złota w nudnym Wymazanym, które stoi w upale lub na mrozie jak boczne dorzecze, jak sadzawka z mętną wodą albo rdzewiejące wagoniki odstawione wiele lat temu na bocznicę, i wydaje swoje dźwięki.
Traktor.
Miarowe pohukiwanie gołębi.
Gdzieś jakaś wiertarka.
Disco polo z radia.
Szczególnie kiedy przychodzi szara, beznadziejna zima, petardy mają w sobie tyle koloru, tyle energii! Sprzedaje je u nas Mańka Badziewie, w swoim garażu. Już na początku grudnia wywiesza na nim napis: PETARDY. Drogie są jak nieszczęście, szczególnie te orgazmujące na całe niebo. Ale warto. Jak się taka piczka petarda ropiździ w ciemności, to uwalnia się bez porównania więcej energii, niż jak się rzuci jabłko pod koła przejeżdżającego autobusu. I trochę tej energii na chwilę przechodzi na strzelających. Na nas.
W ogóle Mańka Badziewie ma łeb do interesów, ponieważ jest, jak mówi moja mama, „tatełe-mamełe, aszra bachra masz”. Przykładem właśnie ten Sklepik Dla Lujów PPP. Oto, co znaczy skierować swój interes do właściwego klienta. Przecież nikogo innego wokoło nie ma. No, może jeszcze stare baby, ale dla nich to już ja założę kiedyś swój własny sklepik, najlepiej z bielizną. Kiedy jest jakiś ważny mecz albo olimpiada, zaraz pojawiają się u Mańki szaliki i inne gadżety Jagiellonii Białystok, choć akurat ta drużyna w olimpiadzie nie bierze udziału. No ale jeszcze by Mania spróbowała sprzedawać w tym swoim garażu kibolskie dewocjonalia jakiejś innej drużyny! Ogniem by wypalili do samych fundamentów!
Mańka sprzedaje też dopalacze, na co nasza policjantka krawężniczka – Jadwiga Cierpisz – zawsze mówi: „doigrasz się”, ale wie, że zadrzeć z Mańką oznacza zadrzeć z mafią, a na to nie jest jeszcze gotowa. Więc dopalacze w ohydnych jarmarcznych opakowaniach dalej leżą jako niby to „artykuły kolekcjonerskie” na ladzie. Liście marihuany, „Spice Gold”, „Mocarz”, „Exotic”, „Bomb”, „Maryśka”, „Władziu”, „Mały turbopochłaniacz wilgoci”, „Omo Max”, „Speedway” i własnej produkcji Mańki – „Tijuana Fire. Pochłaniacz wilgoci”.
Mania sprzedaje też „artykuły śmieszne”, przydatne na prezenty na wieczory kawalerskie, na przykład męskie majtki z nosem Pinokia w adekwatnym miejscu, fartuszki z nadrukowanym ciałem pakera, z sześciopakiem i w skąpych majteczkach, i tak dalej. Sprzedaje różne gadżety, jakie zwykle można wygrać na strzelnicy w wesołym miasteczku, kolorowa tandeta za grosze. Badziew ma ród Mańki od wieków w swoim godle. Stoi za ladą przywiędła, z dwoma loczkami nad czołem, jakby jej się nie chciało zakręcić wałków na reszcie głowy, bo zabrakło jej energii… Słucha na walkmanie ulubionego deathmetalowego zespołu Lost Soul. Na obu przegubach ma elektroniczne zegarki, jeden pokazuje godzinę z Koluszek, drugi z Inowrocławia.
Na pierwszym planie noże sprężynowe do napierdalania się na weselach. Noże fińskie. Potem sztuczne kwiatki z bibułki dla pięknych pań, jak na strzelnicy. Można tu kupić kondomy, których się nie używa, bo po co, skoro to i tak baba będzie wychowywała. Do tego tanie papierosy i piwo z Białorusi bez nawet cienia koncesji. Flaki i kaszankę. Gazetę „Świat Motocykli”. Chusteczki, Apap, Ibuprom Zatoki. Karty do telefonów. Używane telefony, kradzione telefony, zepsute telefony, telefony z cudzymi zdjęciami w środku, telefony z cudzym życiem, z cudzymi esemesami, złą karmą… Raz kupiłem u niej używaną nokię, a w domu, po naładowaniu, znalazłem w niej zdjęcia z pogrzebu, normalnie nieboszczyk leży w trumnie, wieńce… Dezodoranty AXE, pachnące testosteronem i adrenaliną. Można kupić piłkę do gry. Nadmuchiwaną babę z wytrzeszczem w oczach i miną trochę jak Zdziwiona Fredzia, o której niebawem. Zapachowe choineczki Wunderbaum, choć luje nie miewają samochodów, ale zapachowa choineczka Wunderbaum – rzecz to męska, a wszystko, co męskie, Mania ma w ofercie. Anaboliki, sterydy najgorszej jakości. Ktoś wbił igłę w jądra byka i to, co wyciągnął, wycisnął do fiolki. No i oczywiście olej samochodowy, choć co do samych aut zobacz powyżej.
Mańka Badziewie ma rodzinę w USA, podobnie jak pani Marysia Karkosz z kwiaciarni „Maria”, należącej do naszej Alexis. Inną osobą, której córunia wyjechała za granicę, do Oslo, była pani Kasia Heiseldal, nauczycielka chemii, razem z moją mamą dojeżdżająca do szkoły w Suwałkach. Pani Kasia miała samochód i moja mama „zabierała się z nią” już o szóstej rano. Tak więc, że nie będę nauczycielem, tyle już wiedziałem. Moja mama nie do końca rozumiała panią Kasię, która – podobnie jak Sylwia – nie powinna się urodzić w Wymazanym. Najbardziej lubiła pić szampana w Darłowie z kryształowego kieliszka po niemieckiej wdowie. W kościele miała najlepsze ciuchy, i to nawet jakieś niszowe, jakieś Acne Studios, jakieś zajebiste Odio i Pieczarkowski, bo córka, ta cała Agnieszka Heiseldal, jak mówiły nasze Panie Wymazane, „siedziała tam w Norwegii na ropie” i ciągle sobie nowe kupowała, a stare jej wysyłała. Ech, niektórzy to mają…
Do Anglii znowu, do pracy w magazynie (a teraz ma własną firmę!), wyjechał Konrad Bauman. Oczywiście wszyscy w Wymazanym uznali, że Żyd, choć nie był, ale co tam. „Pojechał do swoich”, w magazynach zaczynał, a teraz ma własną firmę, która tępi szkodniki, i mieszka we własnym mieszkaniu w sjuperdzielnicy. W jakiś sposób wszyscy łączyli go z Mańką Badziewie.
Kiedy już nie mogę wytrzymać w Wymazanym, jeżdżę z moją kumpelą Jagodą do Suwałk, do fryzjerni „Helena” i na dyskotekę „Zamkowa”, piję coca-colę z wódką i wszystkie dziewczyny mdleją na widok moich zabójczych baczków.
Mówią:
Damian Piękny! Piękny Damian!
Co masz dla mnie? Co dasz w zamian?
A ja nie mam im nic do zaoferowania. Mogę najwyżej poczęstować fajką, dać ognia, choć go w sobie nie mam. Każda najtańsza zapalniczka z kiosku ma w sobie więcej ognia ode mnie.
– Damianku, ty marnujesz się. Marnujesz się! Ty do czego lepszego stworzony. Zabrałbyś się za siebie. Do zawodówki poszedł. Kto wie, może nawet fryzjerem mógłbyś zostać, zatrudnić się w „Helenie”, ty tak się interesujesz włosami, a tak, ech… A może i misterem? Zainteresuj się, na pewno są jakieś regionalne eliminacje na mistera Polski…
– Zostań kimś, zostań, nie bądź nikim!
Nic tylko zostań i zostań.
Ale ja byłem „za ładny”. Tak jak nie przyjmą profesora fizyki molekularnej do robót drogowych, bo ma za wysokie kwalifikacje, i w końcu z tego powodu nie będzie miał w ogóle żadnej pracy, tak ja byłem za ładny na Wymazane, nawet na Suwałki. Być może byłem po prostu pięknym zerem, które nie ma światu nic do zaoferowania poza twarzą, tyłkiem, bicepsami, włosami, oczami, zębami. No i oczywiście olbrzymimi, namiętnymi ustami. Niektóre jednak uważały, że to więcej warte niż studia, doktorat i habilitacja.
A właśnie, coś umiałem! Jak zaczynałem tańczyć w tej „Zamkowej”, zaraz na parkiecie wokół robiło się pusto! To mi trzeba przyznać, że tańczę świetnie, i nikt nie chce uwierzyć, że nie chodziłem na żaden kurs. Mam to we krwi. Tylko nie lubię tańczyć tych dyskotekowych tańców o niczym. Dlatego w sposób naturalny lgnę do miejsc nieco staroświeckich, do uzdrowisk, do wód, gdzie zamiast dyskotek są wciąż jeszcze dancingi. Sylwia uważa, że nie chodzi o melodie, choć wie, że ja tylko bym to Besame mucho tańczył, tylko o stare, grube baby, które na takich dancingach można wyhaczyć, i oczywiście jak zawsze ma rację.
Często gęsto jadę do jakiegoś kurortu tylko po to, żeby tańczyć z tymi starymi babami, a potem je posuwać. (Tu bym dał emotikon „szelmowski uśmiech z wywalonym językiem”).
Więc ilekroć uciułam pieniędzy, jadę do Ciechocinka, wysiadam z pociągu… Raz wysiadłem normalnie w marcu, o dwunastej w nocy w tym Ciechocinku i wyszedłem przed dworzec. Idę przed siebie, od samego tego oldskulowego klimatu już mi stoi, idę i słyszę, że ktoś gra tango To ostatnia niedziela. Idę, wiedziony tym odgłosem jak prowadzony na sznurku, aż boskie te dźwięki doprowadzają mnie do dużego sanatorium reumatologicznego „Iskra”. Ani to był sezon, ani pora właściwa, ogólnie roztopy wiosenne, noc, a tu prawdziwy dancing. Wchodzę i staję w drzwiach wielkiej, pustej sali, jakby na co dzień stołówki, ponieważ stoły poutykano pod oknami, pozawieszano balony, jest okienko do wydawania posiłków, gra orkiestra, a parkiet pusty, tylko dwie przepiękne i baaardzo seksowne stare, grube baby tańczą ze sobą na środku parkietu tą Ostatnią niedzielę. Jak mnie zobaczyły w drzwiach sali, takiego pięknego dwudziestolatka, to pewnie stwierdziły, że już więcej nie będą pić tej Krystynki, bo wywołuje halucynacje.
Ale potem zażyły validol pod język i postanowiły po raz ostatni w życiu zaszaleć. Jedna Władzia, druga Kazia, obie na rencie. I normalnie z tymi dwiema starymi babami tańczyliśmy do rana, pijani wodą mineralną Krystynka. I Besame mucho, i Daj mi tę noc, i Do zakochania jeden krok, a taki starszy wymoczek śpiewał dla nas te wszystkie przeboje nieco już zdartym na stu tysiącach dancingów głosem do białego rana! Orkiestra już nie może grać, już któryś je kotleta, zupę, już poty ocierają, a ja tańczę, zawijam, wyginam… One mdleją.
Co tu dużo gadać… Przez trzy dni upijaliśmy się Krystynką… W tych babciach to jednak drzemią jeszcze duże zapasy sił! Ale najbardziej nie do zdarcia są niemieckie emerytki. Tańczą niezmordowanie same ze sobą, ubrane w polary, w białych chodakach ortopedycznych. Polskie stare baby w spódnicach i koralach mają czasem opory, one – nigdy. Dobrze było podać się za studenta medycyny, bo każda miała tysiąc schorzeń i chciała, żeby ją badać, żeby dotknąć jej piersi i zobaczyć, czy tak ma bić to serce, czy może ma arytmię? Bo tak mi ostatnio, wie pan doktor, szumi w uszach, palpitacji o byle co dostaję, poty na mnie uderzają… Słowo „lekarz” było jak przepustka do ich ciał, wobec „lekarza” natychmiast stawały się ciałami, wyzbywały się wstydu, zaczynały opowiadać najintymniejsze tajemnice, krwotoki, klimakteria, żylaki, arytmie, nadciśnienia, aż się tak osłuchałem, tak nawijałem, że po jakimś roku już żadna by nie powiedziała, że nie lekarz. Z biblioteki, zanim ją zamienili na dyskotekę, wypożyczyłem nawet specjalnie podręcznik medycyny, aby móc epatować w Ciechocinku najtrudniejszymi wyrazami łacińskimi.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Copyright © by Michał Witkowski
Projekt okładki
Zuzanna Weremiuk
Redakcja
Aleksandra Kamińska
Opieka redakcyjna
Bogna Rosińska
Anna Steć
Adiustacja
Magdalena Matyja-Pietrzyk
Korekta
Małgorzata Kuśnierz
ISBN 978-83-240-4803-8
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek
