Wychowując Kaina. Jak zatroszczyć się o emocjonalne życie chłopców - Dan Kindlon, Micheal Thompson - ebook

Wychowując Kaina. Jak zatroszczyć się o emocjonalne życie chłopców ebook

Dan Kindlon Micheal Thompson

4,7

Opis

Przez ponad 35 lat autorzy pracowali z chłopcami i ich rodzinami, odkrywając, że istnieją całe rzesze smutnych, przestraszonych, rozzłoszczonych i… milczących chłopców. Postanowili znaleźć odpowiedź na pytanie: czego nie dostają chłopcy, a co jest im tak bardzo potrzebne do zrównoważonego rozwoju emocjonalnego? Zidentyfikowali presję, jaka wywierana jest na chłopców i młodych mężczyzn, a która skutkuje wzrostem agresywnych zachowań, co ma wpływ na funkcjonowanie całego społeczeństwa.

Kindlon i Thompson pokazują:

  • że umiejętność identyfikacji emocji jest najcenniejszym darem, jaki możemy ofiarować naszym synom,
  • jak rodzice mogą pomóc chłopcom rozwijać ich wrażliwość i empatię,
  • jak wspierać synów w kontaktach z kolegami i… koleżankami.

Oparta na rzetelnej wiedzy książka dwóch psychologów dziecięcych, którzy z ogromną troską pochylają się nad wyzwaniem, jakim jest wychowanie chłopców na mądrych i wrażliwych mężczyzn.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 518

Rok wydania: 2018

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Autorzy:Dan Kindlon, Ph.D., Michael Thompson Ph.D, Teresa Barker

Tytuł oryginalny: Raising Cain. Protecting the Emotional Life of Boys

Copyright © 1999, 2000 by Dan Kindlon, Ph.D., Michael Thompson Ph.D.Reading group guide copyright © 2000 by Dan Kindlon, Ph.D., Michael Thompson Ph.D., and The Random House Publishing Group, a division of Random House, Inc.Copyright for the Polish edition © 2018 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

This translation is published by arrangement with Ballantine Books, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC

Tłumaczenie:Anna Skucińska

Korekta:Kamila Wrzesińska

Projekt okładki:Ewelina Malinowska

Zdjęcie na okładce:© georgijevic/istockphoto.com

Skład: Sylwia Budzyńska

ISBN 978-83-66577-82-4

Wydawnictwo MamaniaGrupa Wydawnicza Relacjaul. Łowicka 25 lok. P-302-502 Warszawawww.mamania.pl

PRZEDMOWA

Pierwsze wydanie Wychowując Kaina ukazało się 8 kwietnia 1999 roku, zaledwie dwanaście dni przed strzelaniną w Columbine High School – i wybrany przez nas tytuł stał się proroczy w sposób, jakiego nie oczekiwaliśmy. W wyniku tamtej morderczej agresji i samobójstwa dwóch uczniów liceum – które nastąpiły wkrótce po podobnych wydarzeniach w innych miastach – w całym kraju zaczęto z niepokojem dyskutować o przepełnionych gniewem, brutalnie zachowujących się chłopcach. Jak mogło dojść do tak strasznej tragedii? Czym powodowali się jej sprawcy? Skąd ta epidemia przemocy w szkołach? I – jak zapytał nas pewien nastolatek podczas szkolnego spotkania zorganizowanego dwa dni po strzelaninie – „Dlaczego rodzice nie wiedzieli, co dzieje się z tymi dwoma facetami”?

Wydarzenia w Columbine High School były wstrząsem dla wszystkich. Narodowa dyskusja, kierowana przez środki masowego przekazu, niekiedy graniczyła z histerią. Państwowe dane statystyczne dowodzą wyraźnie, że w całym kraju przemoc wśród uczniów maleje, a nie wzrasta, i wielu dyrektorów szkół w ubogich dzielnicach miejskich było zaskoczonych ogromem zainteresowania, jakie, po dziesięcioleciach rozlewu krwi w szkołach, poświęca się przejawom agresji na dostatnich przedmieściach. Należy jednak przyznać, że, podczas tej nagłośnionej w mediach debaty o przyczynach agresywnego zachowania chłopców, poruszano również ważne, wcześniej lekceważone zagadnienia.

Tragedia w Columbine rzuciła światło na kilka spośród ukrytych chłopięcych problemów omawianych w tej książce, takich jak młodzieżowy etos okrucieństwa wymierzonego w rówieśników, którzy nie cieszą się sympatią lub nie pasują do środowiska, czy wysoka cena, jaką wszyscy płacimy za analfabetyzm emocjonalny, tak powszechny wśród chłopców i mężczyzn. Gdy debata przestała skupiać się na psychice młodocianych zabójców, Dylana Klebolda i Erica Harrisa, i objęła kwestie dotyczące wielu nastolatków – rosnącą liczbę samobójstw, upijanie się na spotkaniach towarzyskich, stosowanie sterydów, nierozpoznaną depresję, słabe wyniki w nauce czy nieproporcjonalnie wysoki odsetek chłopców wśród ofiar wypadków samochodowych – dyskutanci wyszli poza ogólnikowe hasła.

Jako psychologowie dziecięcy z dużym doświadczeniem w terapii chłopców możemy – mamy nadzieję – objaśnić pewne aspekty chłopięcego postępowania i emocji, które innym osobom trudniej byłoby dostrzec czy zrozumieć. Po spotkaniach z rodzicami i reporterami w całym kraju nabraliśmy otuchy i zarazem troski, związanych z potocznym pojmowaniem życia emocjonalnego nastolatków. Przygnębia nas to, że środki przekazu, próbując tłumaczyć działanie skomplikowanej chłopięcej psychiki, nadal szukają prostych odpowiedzi, takich jak teoria, jakoby powodem agresji był testosteron. Z przykrością słuchaliśmy gubernatora Jessego Ventury, który, występując z nami w programie talk show, zalecał przywrócenie kary cielesnej w szkołach stanu Minnesota, mówiąc ze swadą: „Jako chłopiec dostawałem lanie i nie wyrządziło mi to krzywdy. Było tylko upokarzające”. Bicie czy upokarzanie nie rozwiąże naszych problemów, podobnie jak wysyłanie chłopców na „obozy dla rekrutów”.

Z drugiej – jaśniejszej – strony, ogromnie cieszyliśmy się z tego, że naszym pogadankom o wychowywaniu chłopców przysłuchiwało się bardzo wielu ojców, bo zwykle nie ojcowie, lecz matki uczestniczą w wykładach na temat rodzicielstwa. Poruszyła nas liczba mężczyzn, którzy podchodzili do nas, aby opowiedzieć o sobie lub podziękować za „zezwolenie im” na okazywanie synom czułości.

– Dorastałem w rodzinie, w której panował kult macho, nie było między nami dużo kontaktu fizycznego – zwierzył się jeden z ojców. – Mam teraz dwóch synów, jedenastolatka i ośmiolatka, i często się obejmujemy. Dzięki wam poczułem, że postępuję słusznie.

Dużo radości i satysfakcji przyniosły nam opinie kobiet, choćby taka:

– Przeczytałam wszystkie książki o chłopcach, ale dopiero ta sprawiła, że zrozumiałam zarówno mojego syna, jak i męża!

Prawdę rzekłszy, praca nad Wychowując Kaina była dla nas obydwu ważną podróżą psychiczną. Powróciliśmy do naszych chłopięcych lat, do związków z braćmi, ojcami i przyjaciółmi, i zyskaliśmy głębszą świadomość tego, że wydarzenia z przeszłości wywierają na nas nieustanny wpływ. Musieliśmy pogodzić się z myślą, że sami wykazujemy częściowy analfabetyzm emocjonalny – a stało się to oczywiste, gdy zmagaliśmy się, jak mężczyzna z mężczyzną, z twórczymi różnicami, które ujawniały się podczas pisania tej książki. Współpraca pozwoliła nam lepiej zrozumieć samych siebie jako chłopców, mężczyzn, mężów i ojców. Mamy nadzieję, że Wychowując Kaina będzie dla naszych czytelników – obojga płci – przewodnikiem w podobnej podróży w głąb chłopięcej duszy, podróży, która pomoże dostrzec, jak chłopcy cierpią, jak kochają, a przede wszystkim – jak często grzęzną w analfabetyzmie emocjonalnym, próbując sprostać karykaturalnemu ideałowi silnego, milczącego mężczyzny.

dr Dan Kindlon i dr Michael Thompson

WSTĘP

Jesteśmy dwoma psychologami, którzy od ponad trzydziestu pięciu lat (jeśli zsumujemy lata naszej praktyki) specjalizują się w terapii chłopców. Od samego początku mieliśmy do czynienia z chłopcami pełnymi gniewu, chłopcami, którzy kopią i niszczą sprzęty, a zwłaszcza z chłopcami niewykazującymi najmniejszej chęci rozmowy. Grywaliśmy z naszymi pacjentami w bilard i siatkówkę, i nazywaliśmy to leczeniem. Dyskutowaliśmy z nimi, budując konstrukcje z klocków lego. Analizowaliśmy rodzinne problemy, ustawiając plastikowe żołnierzyki w gotowości do bitwy. Opuszczaliśmy nasze gabinety, udawaliśmy się do supermarketu po drugiej stronie ulicy, wracaliśmy obładowani jedzeniem i rozważaliśmy z chłopcami zalety poszczególnych napojów bezalkoholowych, za wszelką cenę próbując nawiązać kontakt. Prowadziliśmy sesje terapeutyczne, spacerując po ulicach lub siedząc w pizzeriach, barach mlecznych, samochodach. Patrzyliśmy, jak chłopcy skaczą beztrosko po naszych kanapach i podłodze. Zdarzało się, że koledzy pracujący piętro niżej skarżyli się na hałasy, które towarzyszyły naszym sesjom. Mogliśmy jedynie odpowiedzieć: Przepraszamy. Oczywiście, terapia powinna odbywać się w skupieniu. Powinna polegać na rozmowie, nie na skokach. Ale przecież zajmujemy się terapią chłopców!

Nasze zainteresowanie pracą w szkołach męskich było zapewne nieuniknione. Dan i ja jesteśmy zatrudnieni w znakomitych placówkach, w których uczniowie traktowani są z szacunkiem i otrzymują dobre wykształcenie. Niemniej widzieliśmy chłopców, którzy wchodzili do naszych gabinetów ze złością, niechętnie, nieraz z polecenia dyrekcji. Patrzyliśmy, jak trenerzy przyprowadzają młodych zawodników na terapię i porzucają ich przed naszymi drzwiami, sami krępując się wstąpić na rozmowę. Niekiedy musieliśmy wypytywać nauczyciela o problemy ucznia, podczas gdy ów uczeń przysłuchiwał się w milczeniu, nie umiejąc wyrazić własnego bólu. Spotykaliśmy chłopców siedzących bez słowa, przepełnionych wściekłością, u boku rodziców; spotykaliśmy takich, z którymi trzeba było rozmawiać na przyszkolnym parkingu, ponieważ nie chcieli opuścić samochodu, aby wziąć udział w rodzinnej sesji terapeutycznej.

Przez wiele lat, na różne sposoby i z rozmaitymi wynikami staraliśmy się sprawić, żeby przygnębieni, niespokojni i gniewni chłopcy opowiedzieli nam o swoim życiu wewnętrznym. Czekaliśmy cierpliwie na te pięć minut w trakcie pięćdziesięciominutowej sesji, kiedy chłopiec powie: „Ojciec ciągle mnie krytykuje. Poprawiłem stopnie z dostatecznych na dobre z dwóch przedmiotów, gorzej poszło mi w jednym, a on potrafi mówić tylko o moich niepowodzeniach. Jak to możliwe, żeby ojciec tak się zachowywał wobec dziecka?”. Zdarza się, że mijają tygodnie, nawet miesiące, zanim uzyskamy choćby chwilowy dostęp do chłopięcego świata emocji – zanim chłopiec zdecyduje się wyjawić nam smutek i dezorientację, maskowane poprzednio milczeniem lub gniewem.

Napisaliśmy tę książkę pod wpływem naszych zawodowych doświadczeń i pod wpływem niepokoju. Chcemy pomóc tym, którzy darzą chłopców głębokim przywiązaniem – rodzicom, nauczycielom, opiekunom – dostrzec świat kryjący się pod matową powierzchnią chłopięcego życia. Dostrzec chłopięce radości i problemy. Chcemy, aby nasi czytelnicy zrozumieli, w jaki sposób chłopcy cierpią i co wywołuje ich emocjonalny ból. Jest rzeczą niezwykle istotną, aby rodzice i nauczyciele nie kierowali się pierwszym wrażeniem, choć chłopcy czasami nalegają – z dzikim uporem – aby tym właśnie się kierować. Przedstawiają pozornie prostą listę potrzeb: Żółwie Ninja, buty firmy Nike, wartkie i brutalne gry wideo, poparcie dla ich sportowych ambicji. Może się wydawać, że każdy chłopiec pragnie „być jak Mike” z reklamy z Michaelem Jordanem. A jednak tak nie jest. Chłopcy mają rozmaite, skomplikowane i sprzeczne pragnienia. Niektórzy pragną „być jak Will” (Szekspir); inni marzą o tym, żeby być jak Bill (Gates) lub Al (Einstein); jeszcze inni chcieliby być jak Walt (Whitman). Jak mamy odpowiedzieć na potrzeby tak krańcowo różnych chłopców, skoro nasze poglądy na ich życie wewnętrzne bywają tak bardzo płytkie?

Jeśli – jak twierdzi poeta – „dziecko jest ojcem mężczyzny”, tym większego znaczenia nabiera wydobycie na jaw prawdziwej natury chłopców – patrzenie na nich wzrokiem niezmąconym uprzedzeniami kulturowymi oraz słuchanie ich z otwartym umysłem i otwartym sercem. Doświadczenie nauczyło nas przynajmniej jednego: jeśli nie damy im realnej możliwości wyboru, to dzisiejsi gniewni młodzi ludzie nieuchronnie staną się jutro samotnymi, zgorzkniałymi ludźmi w średnim wieku.

Piszemy tę książkę wspólnie, ponieważ łączy nas głęboka, nagląca do działania obawa o los chłopców. Chociaż nieco różnimy się wyszkoleniem i kompetencjami, obaj niezależnie od siebie doszliśmy do tego samego wniosku: nasza kultura wpędza chłopców w życie pełne osamotnienia, wstydu i gniewu. Rozważania w Wychowując Kaina wiążą się z dwoma zasadniczymi pytaniami: czego potrzeba, aby chłopiec stał się emocjonalnie kompletnym mężczyzną? I jaką cenę płacą chłopcy, dorastając w kulturze, która tłumi ich uczucia na rzecz nienaruszalnego kanonu męskości?

Na ogół będziemy w tej książce posługiwać się redaktorską pierwszą osobą liczby mnogiej. Gdy jednak sięgniemy do poszczególnych przypadków z naszej praktyki psychologicznej, zaznaczymy, którego z nas dotyczyły, i będziemy składać relację w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Aby więc przedstawić owe dwie osoby liczby pojedynczej, które będę przewodnikami w podróży po wewnętrznym życiu chłopców, pragniemy opowiedzieć czytelnikom nieco o sobie – o tym, jakimi byliśmy chłopcami i na jakich wyrośliśmy mężczyzn.

Michael Thompson

Swoją mądrość w odniesieniu do chłopców – taką, jaką mam – czerpię z konsultacji w szkołach i z prywatnej praktyki. Ukończywszy studia trzydzieści lat temu, uczyłem w państwowym gimnazjum, potem w prywatnym liceum, następnie byłem psychologiem szkolnym, a na koniec podjąłem pracę jako psycholog kliniczny w South Side, ubogiej dzielnicy Chicago, oraz w Cambridge w stanie Massachusetts. Moje poglądy na chłopięcą naturę ukształtowały się pod wpływem doświadczeń zawodowych, lecz znajomość chłopców – w takim stopniu, w jakim ją wykazuję – zawdzięczam także przeżyciom z okresu, kiedy sam byłem chłopcem.

Mogłoby się wydawać, że moje dzieciństwo odbiera mi prawo wypowiadania się na temat typowo chłopięcych doświadczeń, gdyż było ono tak niezwykłe ze względu na środowisko, w jakim się wychowywałem, i otwierające się przede mną możliwości. Mieszkaliśmy na Upper East Side w Nowym Jorku. Ojciec pochodził z majętnej rodziny; jako nastolatek posiadał dwa kuce do gry w polo. Uczęszczałem do elitarnych, prywatnych szkół z synami ludzi sławnych i bogatych. Regularnie zabierano mnie na broadwayowskie musicale, do opery, na koncerty Leonarda Bernsteina organizowane dla młodzieży w Carnegie Hall. Tak, to wszystko prawda, ale byłem też po prostu chłopcem.

Gdy byłem w szóstej klasie, odwiedziłem mojego kolegę Tony’ego w apartamencie na jedenastym piętrze przy Park Avenue, gdzie rodzice Tony’ego zgromadzili największą na świecie prywatną kolekcję malowideł Picassa. Tony i ja wpadliśmy na znakomity – jak nam się wydawało – pomysł rzucania kul z mokrego papieru toaletowego w przednie szyby przejeżdżających ulicą taksówek. Zaopatrzyliśmy się w kilka rolek papieru i miednicę z wodą, usadowiliśmy się przy oknie i rozpoczęliśmy ostrzał, z wcale niezgorszymi wynikami. Nie przyszło nam do głowy, jak groźne i przerażające mogą być te papierowe pociski dla taksówkarzy i ich pasażerów. Uzmysłowił to sobie natomiast jeden z nowojorskich policjantów, który wypatrzył nasze okno, policzył piętra i zażądał od portiera budynku, aby wpuścił go na górę. I przyłapał nas właśnie w tym muzealnym otoczeniu, wchodząc po cichu do mieszkania i znienacka klepiąc nas w ramiona. Wciąż pamiętam tamten strach i wstyd.

Miałem upartego, ambitnego ojca, cenionego architekta i inżyniera, który spędził całe lata en charrette – to wyrażenie zaczerpnięte ze świata architektury francuskiej oznacza: „pracując z wypełnionym terminarzem i żywiąc się zamawianymi posiłkami przynoszonymi do biura”. Utalentowany zawodowo, w życiu osobistym był niespokojny i zdezorientowany. Straciwszy jako dziewięcioletni chłopiec ojca i ukochanego brata, był otchłanią niewypowiedzianego bólu. Głębokie uczucia wyraźnie budziły w nim obawę. Nie umiał pozostawać z nikim w zażyłych stosunkach i z upływem czasu wydawał się coraz bardziej zdumiony skomplikowanym charakterem swoich dwóch synów. Zanim skończyłem trzynaście lat, czułem się dojrzalszy od niego emocjonalnie.

Mimo wszystko – mimo że ani razu nie zagrałem z nim w piłkę (jak przypuszczam, ojciec nigdy w życiu nie próbował gry w baseball ani piłkę nożną), że często wprawialiśmy się nawzajem w zakłopotanie i wściekłość – przekazał mi kilka darów, które pomogły mi stać się mężczyzną zdolnym do miłości. Czy była to jego wesołość? Czy to, że bardzo lubił smażyć naleśniki o egzotycznych kształtach i przepadał za grami planszowymi i łamigłówkami? A może to, że nie wahał się wejść do basenu i bawić się z dziećmi, podczas gdy inni ojcowie siedzieli na brzegu, popijając drinki i czytając gazety?

Moja matka – osoba o ogromnej wrażliwości i głębokim smutku, której zawdzięczam zdolność do empatii – powtarzała: „Musiałam stawać pomiędzy Michaelem a jego ojcem, ponieważ ciągle się bili”. Byłoby jednak lepiej, gdyby nie interweniowała i inaczej traktowała łączące mnie z ojcem stosunki. Nie potrafiła zrozumieć naszej rywalizacji, konfliktu i potrzeby rzucania się na siebie nawzajem. Wciąż podejmowaliśmy próby nawiązania zażyłości – aż do jego śmierci. Tato już nie żyje. Zmarł w trakcie powstawania tej książki, lecz często przychodzą mi na myśl słowa Geoffreya Wolffa z książki The Duke of Deception: „Mój umysł nigdy nie jest całkowicie wolny od myśli o ojcu”.

Miałem też starszego brata o imieniu Peter, niezwykle istotnego w moim życiu. Gdy dorastaliśmy, zawsze był ode mnie większy i współzawodniczyliśmy z sobą zażarcie. Pamiętam, że tłukł mnie przez długie lata mojej młodości. Któregoś dnia, gdy mieliśmy czternaście i szesnaście lat, wpadliśmy w taką wściekłość, że naprawdę chcieliśmy i usiłowaliśmy nawzajem się pozabijać – ja z ciężką, szklaną popielniczką w dłoni, on z butelką szkockiej. Nigdy nie zapomnę satysfakcji, z jaką w wieku siedemnastu lat zauważyłem, że jestem wreszcie od niego wyższy. Peter należy dzisiaj do moich najbliższych przyjaciół. Nasze kainowe impulsy wyładowujemy na korcie tenisowym. Sprawdza się to całkiem nieźle.

Teraz, gdy sam jestem ojcem – mam trzynastoletnią córkę i ośmioletniego syna – moje życie przypomina popis ekwilibrystyczny. Martwię się o syna Willa, który unika sportu, a przepada za konstrukcjami z klocków lego oraz zajęciami plastycznymi. Nie pociąga go towarzystwo kolegów. Nieustannie także balansuję na krawędzi hipokryzji: wciąż jestem zajęty, przenosząc się z jednego miejsca do drugiego i namawiając rodziców w całym kraju, aby spędzali więcej czasu z dziećmi. Czuję pokorę i niemały lęk, dostrzegając paralele między swoim postępowaniem a skłonnością mojego ojca do pogrążania się w pracy.

Jeżeli stawiałem sobie jakiś cel, pisząc tę książkę, to było nim wykorzystanie moich doświadczeń jako mężczyzny, wspomnień z okresu chłopięctwa oraz długoletniej praktyki terapeuty chłopców i mężczyzn – wykorzystanie po to, aby pomóc rodzicom lepiej rozumieć synów. Chciałbym otworzyć drzwi gabinetu, pokazać nastolatków zmagających się z przygnębieniem i wytłumaczyć, jak często wyrażają to przygnębienie pogardą dla innych i nienawiścią wobec samych siebie. Przede wszystkim zaś chciałbym objaśnić rodzicom chłopięce życie wewnętrzne, aby nie odsuwali się od synów, zranieni i zdezorientowani zmianami, których nie pojmują. Chcę doradzić rodzicom, jak w rozmowach z synami wykształcić język emocji, dostosowany do chłopięcej natury, głęboki i trwały – środek porozumiewania się, który pomoże chłopcom radzić sobie w bezwzględnych walkach o dominację, typowych dla wieku dojrzewania.

Dan Kindlon

Znaczną część życia zawodowego spędzam jako pracownik Wydziału Medycznego oraz Wydziału Zdrowia Społecznego Uniwersytetu Harvarda, badając niepożądane zachowania u dzieci i młodzieży, zwłaszcza bójki i stosowanie przemocy. Podobnie jak makler na parkiecie giełdowym, obserwuję zmieniające się liczby i śledzę ponure tendencje zwyżkowe agresji interpersonalnej, samobójstw i nadużywania środków odurzających. Za tymi liczbami kryją się dzieci, a większość z nich stanowią chłopcy.

Dane statystyczne nie mówią nam, co dzieje się wewnątrz tych ludzi. Ze swojej praktyki w szkołach wiem, że wielu chłopców daje się omamić wizerunkowi niewzruszonego mężczyzny ukazywanemu w środkach przekazu – szablonowi, który obrano na obowiązującą normę ich grupy rówieśniczej. Chłopcy ci powodują się potrzebą psychicznej samoobrony: przekonani, że muszą zdobyć szacunek, są gotowi dołożyć wszelkich starań, aby zachować pozę mężczyzny, dzięki której – jak wierzą – osiągną ten cel. Zużywają mnóstwo energii na utrzymanie owego szańca, postrzegając zagrożenie tam, gdzie go nie ma, i dokonując wyprzedzających ataków przeciw każdemu domniemanemu wtargnięciu do ich fortecy samotności.

Ta smutna prawda jest oczywista dla nas, zajmujących się nastolatkami, lecz często – nazbyt często – osoby, którym najbardziej jest potrzebna umiejętność rozumienia chłopców, czyli rodzice i nauczyciele, zupełnie ich nie rozumieją. Zauważają tylko i wyłącznie chłopięcy gniew, nie pojmując, że jego źródłem jest strach przed zdemaskowaniem i bezbronnością.

W mojej praktyce klinicznej nieraz ulegam złudzeniu, że czasy się zmieniły. Owszem, zmieniły się, ale niewystarczająco. Jak się zdaje, więcej mężczyzn jest skłonnych przyznać się do wrażliwości, z ochotą pełnić rolę troskliwego ojca, zaakceptować ideał mężczyzny, który w równym stopniu wykazuje siłę i opiekuńczość. Z drugiej strony, w szkołach i podczas sesji terapeutycznych spotykam nastolatków, którzy usiłują pokryć lęk, chełpiąc się swoją odpornością na alkohol czy seksualnymi podbojami. Gdy przyglądam się ich rówieśnikom, widzę, że nie są w mniejszości. Dostrzegam chłopców próbujących samodzielnie „przetrzymać”, chłopców, którzy nigdy nie nawiążą poważnych kontaktów międzyludzkich, ponieważ zasugerowano im pogląd, że siła nie daje się pogodzić z uczuciem – i ponieważ nie nauczyli się myśleć czy postępować inaczej. Nadal też zauważam mężczyzn niezdolnych być takimi ojcami, jakimi by pragnęli. Mężczyźni ci często odnoszą się do synów wrogo i krytycznie – pomimo że tego nie chcą – a przez to coraz głębiej wpychają ich do ciasnej klatki niemożliwych do spełnienia oczekiwań i zanegowanych uczuć.

Gdy próbuję zidentyfikować brakujący element w chłopięcym zestawie narzędzi emocjonalnych, na ogół okazuje się nim elastyczność. Młodość jest z definicji okresem gwałtownych zmian, a elastyczność to najważniejsze narzędzie wspomagające dorastanie. Wielu znanych mi chłopców ma swobodę ruchów tak bardzo ograniczoną wyobrażeniem tego, co przystoi mężczyźnie, że nie potrafią cieszyć się swoim chłopięctwem. Kiedy wspominam własny wiek dojrzewania, dostrzegam, jak cenna była dla mnie elastyczność, która pozwoliła mi utożsamiać się zarówno z ojcem, jak i z matką.

Dorastałem w rodzinie, w której było trzech synów. Wczesny okres życia spędziłem beztrosko na typowo chłopięcych zajęciach, zwykle poza domem, bawiąc się w wojnę lub grając w baseball. Przejawiałem jednak również ciekawość poznawczą i zachłannie czytałem książki – często były to książki o wojnie lub baseballu, lecz także o naukowcach, lekarzach i podróżnikach. Szczerze mówiąc, zauważam obecnie, że nie wyzbyłem się swoich chłopięcych fascynacji: wśród dwudziestu paru książek rozrzuconych na moim nocnym stoliku lub w jego pobliżu, trzy mają w tytule słowo „Gettysburg”, a sześć kolejnych opowiada o innych bitwach czy wojnach.

To zainteresowanie historią sztuki wojennej wynika częściowo stąd, że mój ojciec uczestniczył w II wojnie światowej. Jako dziecko pasjonowałem się wojskiem – nieustannie wypytywałem ojca o to, ilu zabił Niemców albo jak to było, kiedy jeździł czołgiem. Pełen podziwu dla ojcowskich dokonań wślizgiwałem się nieraz do jego sypialni, aby wpatrywać się w medale ułożone w wyściełanych pudełeczkach, które trzymał w szufladzie razem ze skarpetkami. Intuicyjnie wiedziałem, że te odznaczenia są ważnym, prywatnym dowodem jego męskości.

Gdyby zapytano mnie jako sześciolatka, kim chciałbym zostać jako człowiek dorosły, bez wątpienia nie omieszkałbym oznajmić: „żołnierzem”. Kiedy jednak przyszedł czas, abym sam ruszył na wojnę – do Wietnamu – postrzegałem świat już inaczej. Zamiast myśleć nad tym, czy powinienem zaciągnąć się do zwykłych sił lądowych czy do piechoty morskiej, rozważałem, czy mogę zgodnie z prawdą odpowiedzieć na pytania komisji poborowej i mimo wszystko zyskać status obdżektora. Ponieważ nie byłem w stanie słuchać ojca, gdy rozwodził się nad amerykańskim obowiązkiem walki z komunistami, nasze rozmowy zaczęły przypominać potyczki.

Jako psycholog nie mogę nie rozpatrywać związku między moją obecną listą lektur a ciągłym zmaganiem się z kwestiami, które postawił przede mną Wietnam i mój ojciec. Ślęcząc nad wciąż nowymi opisami mężczyzn na polu walki, zastanawiam się, czy nie próbuję przeniknąć zagadkowego powabu bitwy – i odzyskać poczucia głębokiej wspólnoty łączącej mnie z ojcem.

Tato zapoznał mnie z jeszcze jedną dziedziną, która stała się moją chłopięcą fascynacją – z baseballem. Comiskey Park i Wrigley Field, chicagowskie katedry pierwszej ligi baseballu juniorów, wydawały mi się znacznie bardziej święte od kościoła, do którego chadzaliśmy co niedzielę. Podobnie jak Michael, miałem starszego brata, Tima, którego usiłowałem naśladować. Tim w młodości pasjonował się baseballem i chociaż byłem młodszy, drobniejszy i mniej utalentowany, z radością starałem się iść w jego ślady. Teraz, w zaawansowanym wieku czterdziestu pięciu lat, nadal uczestniczę w rozgrywkach ligi softballu, a wymarzonym zakupem, którego dokonałem dzięki zaliczce otrzymanej za tę książkę, było urządzenie, które odrzuca do mnie piłki, kiedy ćwiczę na podwórzu za domem.

Wojna i baseball – to niemal standardowe pasje chłopięce. Jednak dzięki bliskiej zażyłości z matką udało mi się wyjść poza ograniczenia klasycznego męskiego stereotypu. Mam mnóstwo miłych wspomnień ze wspólnego gotowania z mamą i nauki szycia (wciąż lubię gotować, ale krawiectwo zdecydowanie nie jest moją specjalnością). Najcenniejsze jest chyba to, że spędziwszy z matką wiele godzin na tych zwyczajnych, domowych zajęciach, czuję się w towarzystwie kobiet swobodnie i swojsko. Po tamtej praktyce kuchennej potrafię rozmawiać z kobietami i potrafię ich słuchać.

Dzięki elastyczności uzyskanej pod wpływem tych dwóch wzorców – ojca i matki – umiem teraz poruszać się pomiędzy odmiennymi światami. To bardzo przydatna cecha u terapeuty zajmującego się młodzieżą: stosunkowo łatwo jest wyśliznąć się ze skóry człowieka dorosłego i wśliznąć się w tożsamość rozmaitych nastolatków – lubianych i nielubianych, bystrych i takich, którzy mają problemy z nauką, spokojnych i rozrabiaków. A skoro emocjonalna elastyczność okazała się dla mnie cenna, staram się zachęcić chłopców, aby śmielej przemierzali wewnętrzny świat swoich uczuć, aby wykazywali wobec siebie większą szczerość, zastanawiając się nad tym, co odczuwają i dlaczego.

Sam jestem teraz ojcem dwóch wspaniałych dziewczynek. Gdy myślę o chłopcach i mężczyznach, których spotkają w przyszłości, chłopięcy rozwój emocjonalny staje się dla mnie czymś więcej niż przedmiotem zawodowego zainteresowania. Nie chciałbym, aby moje córki próbowały związać się z kimś, kto chroni się za tarczą gniewu, kto wciąż przyjmuje postawę obronną. Nie chciałbym, aby pokochały chłopców, którzy nie potrafią okazać serdeczności, ponieważ nikomu nie ufają. Nie chciałbym, aby oddały serce komuś, kto usiłuje radzić sobie z emocjonalnym bólem, topiąc go w piwie. Chciałbym, aby chłopcy – i mężczyźni – w życiu moich córek byli równorzędnymi partnerami emocjonalnymi: wrażliwymi, zdolnymi wyrażać uczucia, odpowiedzialnymi. Chciałbym, aby córki poznały mężczyzn, którzy zachowali swoją chłopięcą żywiołowość, ale nie kosztem sfery uczuciowej.

Uważamy, że od młodego wieku chłopcy są systematycznie odwodzeni od życia emocjonalnego i nakłaniani do nieufności, milczenia i samotności. Proces ten jest głównym tematem naszej książki. Chcemy podkreślić, że Wychowując Kaina nie jest książką wymierzoną przeciw dziewczętom ani próbą lansowania sprawy chłopców kosztem sprawy dziewcząt. Nie ma też na celu „zrobienia bab z chłopaków” przez pokazanie im, w jaki sposób mogą dostroić się do swoich emocji. Wychodzimy z założenia, że obie płci odniosą korzyść, jeśli chłopcy spotkają się z większym zrozumieniem – i jeśli nabiorą biegłości emocjonalnej.

Wychowując Kaina to książka o chłopcach, książka – mamy nadzieję – bogata i urozmaicona. Czytelnicy, którzy pragną prostej odpowiedzi na pytanie „Co sprawia, że chłopcy są tacy, jacy są?”, będą musieli sięgnąć do innych publikacji. Tu natomiast napotkają sposób pisania o chłopcach, z jakim może nigdy dotąd się nie zetknęli. Proponujemy czytelnikom zajrzenie przez nasze uprzywilejowane, terapeutyczne okno do wewnętrznego życia chłopców, którzy szukają drogi do świata mężczyzn. Sami odbyliśmy tę trudną podróż – a właściwie nadal ją odbywamy.

Z początku zamierzaliśmy napisać podręcznik, który by doradzał, jak można stać się lepszymi rodzicami. Przekonaliśmy się jednak, że najcenniejszą radą, jaką mamy do zaoferowania, jest postrzeganie chłopców takimi, jacy są naprawdę – a nie takimi, jacy się wydają albo jakimi pragnęliby ich widzieć rodzice czy nauczyciele. Marzymy o tym, by odsunąć zasłonę, za którą chłopcy tak uporczywie się chronią, i pozwolić czytelnikom zajrzeć w ich serca i umysły. Chcielibyśmy, aby ta książka ukazała sposoby, w jakie nasza kultura stara się ograniczyć i osłabić chłopięce życie emocjonalne. Mamy nadzieję, że czytelnicy lepiej zrozumieją chłopców, a przede wszystkim będą bardziej cieszyć się ich towarzystwem. W naszej pracy terapeutycznej ogromną radość sprawia nam kontakt z najprzeróżniejszymi chłopcami. Oszałamia nas ich energia, porusza zagubienie i nieumiejętność wysłowienia się, a nieraz porywa nas ich zdolność przedarcia się przez zaporę stereotypów i opowiedzenia nam, jak to jest być człowiekiem… i chłopcem.

ROZDZIAŁ 1ZANIECHANA DROGAOdwodzenie chłopców od życia wewnętrznego

Młody człowiek jest tak silny, tak szalony, tak pewny siebie i tak zagubiony. Ma wszystko, a nie potrafi skorzystać z niczego.

Thomas Wolfe, Of Time and the River

Trzynastoletni Luke zatrzymuje się na progu, niepewny, czy ściągnąć z głowy baseballówkę, czy zostawić ją w spokoju; zdejmuje ją i wchodzi do środka – do gabinetu szkolnego psychologa.

– Wejdź, Luke. Siadaj w tym dużym fotelu.

Wielki, wiekowy, brązowy mebel przytłacza każdego poza najbardziej wyrośniętymi sportowcami tej męskiej szkoły. Niektórzy chłopcy zapadają się w niego głęboko, jakby chcieli zwiększyć dystans pomiędzy sobą a pytającym; inni sztywno przysiadają na skraju, wyraźnie zakłopotani perspektywą analizowania własnego wnętrza. Podczas naszej pracy w szkołach i w pry­watnej praktyce nieustannie obserwujemy tę mowę ciała. Z niemal równą niezręcznością chłopcy traktują swoje emocje, zapadając się w głąb lub tkwiąc sztywno na samym brzegu w obawie przed uczuciami, które mogłyby nimi zawładnąć.

Luke to „porządny chłopiec”. Gra na perkusji w szkolnej orkiestrze i zdobywa niezłe stopnie, chociaż ostatnio trochę opuścił się w nauce. Nie należy do popularnej grupy, ale nie uskarża się na brak przyjaciół. Nie pasjonuje się sportem i na ogół trzyma się z dala od szkolnych mięśniaków. Cóż więc go tutaj sprowadza? Od kilku miesięcy staje się coraz bardziej sarkastyczny, posępny i kłótliwy, zwłaszcza w stosunku do ojca. Parę dni temu rodzice – zatroskani jego ocenami – nie zgodzili się, aby uczestniczył w dodatkowych zajęciach pozaszkolnych. Luke wpadł w furię. Pognał jak burza do swojego pokoju. Huknął drzwiami. Kopał w ścianę, aż zrobił w niej dziurę. Matka przeraziła się tym nagłym wybuchem, ojciec był wściekły. Pozwolili jednak Luke’owi ochłonąć. Następnego ranka ojciec wyszedł wcześnie do pracy, Luke’a bolała głowa i został w domu, a matka skontaktowała się ze szkołą, aby zapytać, czy ktoś wie, co dolega jej synowi. Wychowawca doradził wizytę u szkolnego psychologa. I oto siedzimy w gabinecie. Luke jest zdenerwowany i rozzłoszczony koniecznością rozmowy o sobie, a zwłaszcza o swoich uczuciach. Wcisnął się bokiem w fotel, najgłębiej jak potrafił. Trudno nie zauważyć tego znaku: WSTĘP WZBRONIONY.

Pogarszające się oceny i wzrost napięcia w domu – szczególnie ów gwałtowny wybuch – to czerwone lampki alarmowe dla każdego, z wyjątkiem Luke’a.

– Wszystko u mnie w porządku – oznajmia buntowniczo, wyraźnie rozgniewany tym, że narzucono mu tę wizytę.

Rozmawiamy. Pytania krążą wokół obrzeży jego życia: szkoły, muzyki, kolegów, rodziny. Odpowiada lakonicznie, ostrożnie i z niechęcią, raz po raz wzruszając ramionami i zachowując zacięty wyraz twarzy, który ma zapobiec poruszaniu tematów spoza tego zewnętrznego kręgu. Nie umie wyjaśnić swojego zachowania sprzed paru dni i chociaż z ociąganiem przyznaje, że rozmowa o uczuciach mogłaby okazać się pożyteczna, nie zamierza jej podjąć.

– Muszę się bardziej przyłożyć do nauki i tyle – mówi, stosując unik. – Nie potrzebuję pomocy. Nie odbiło mi. To z moimi rodzicami jest problem.

Jesteśmy tu jednak po to, by zastanowić się nad uczuciami Luke’a. Chłopiec wygłasza szczerą, pobieżną ocenę rodziny i szkoły. Jego ośmioletnia siostra to kretynka. Starszy brat to palant. Ojciec, biznesmen, rzadko przebywa w domu – zazwyczaj wcześnie wychodzi i późno wraca. Matka traktuje Luke’a jak pięciolatka i wkurza go ciągłym wypytywaniem. I chociaż Luke ma kolegów i lubi paru nauczycieli, ogólnie szkoła jest do dupy. To mniej więcej wszystko.

– No, a tamten wieczór? Furia i dziura w ścianie? Musiałeś się nieźle wściec, żeby zrobić coś takiego.

Luke nabiera ostrożności, wydaje się nawet nieco przestraszony. Wzrusza ramionami.

– Wyglądasz na przygnębionego. Czujesz się przygnębiony?

Szybko spuszcza wzrok, a oczy zaczynają mu wypełniać się łzami. Wyraźnie coś sprawia mu ból, ale Luke pokrywa to szorstkim tonem:

– Nie wiem. Może.

– Przekonajmy się, czy potrafimy znaleźć powód tego złego samopoczucia.

Każdy chłopiec, który przeżywa problemy, ma do opowiedzenia inną historię, lecz historie te łączy niepokojący wątek wyizolowania emocjonalnego i nieznajomości uczuć. Codziennie staramy się nawiązać kontakt z takimi chłopcami jak Luke, nieobeznanymi z subtelnościami języka emocji i pełnymi obaw przed złożonymi uczuciami. Gdy zachęcamy ich do otwartości, większość – podobnie jak Luke – reaguje postawą „broń się lub chroń się”, którą wszyscy przybieramy w obliczu niebezpieczeństwa. Ciągle spotykamy chłopców, którzy, przerażeni lub przygnębieni niezgodą w rodzinie, doświadczają jedynie wzbierającego gniewu lub poirytowanego pragnienia, aby „zostawiono ich w spokoju”. Zawstydzeni problemami w szkole, zranieni krytycznymi uwagami, atakują lub zamykają się w sobie.

Chłopięcy świat jest pełen sprzeczności, a rodzice nieraz nie potrafią ocenić, w jaki sposób mogliby najlepiej udzielić pomocy. Któraś z matek wątpi w sens dawania rad swojemu ośmioletniemu synowi, skoro jej pouczenia, aby stosował perswazję, a nie przemoc fizyczną, sprawiają tylko, że rówieśnicy przedrzeźniają go i szykanują. Inna matka chciałaby się dowiedzieć, jak dotrzeć do posępnego jedenastolatka, który opiera się wszelkim próbom nawiązania rozmowy:

– Teraz wszystko prowadzi do kłótni – częściej kłócimy się, niż rozmawiamy – i nawet kiedy jestem przekonana, że coś go dręczy, unika mówienia o własnych uczuciach, zupełnie jak mój mąż.

Któryś z ojców dopytuje się, jak pomóc nastoletniemu synowi, skoro chłopak „nie chce słuchać” albo okazuje wyraźną wrogość.

Chłopcy pragną kontaktu, a równocześnie czują potrzebę zachowania dystansu – i tak tworzy się przedział emocjonalny. Walka pomiędzy chłopięcą potrzebą łączności a pragnieniem autonomii objawia się na rozmaite sposoby, w miarę jak chłopiec dorasta. Niezależnie jednak od wieku, większość chłopców nie jest właściwie przygotowana na trudności, z jakimi będą musieli się zmierzyć, zanim staną się zdrowymi emocjonalnie mężczyznami. Bez względu na – bynajmniej nie oczywisty – wpływ biologii na typowo chłopięce i typowo dziewczęce sposoby wyrażania uczuć, różnice między nimi pogłębia nasza kultura, wspierając rozwój emocjonalny u dziewcząt, a odwodząc od niego chłopców. Stereotyp twardego, niewzruszonego mężczyzny sugeruje, że wrażliwość jest u chłopców czymś niewłaściwym, co pozbawia ich sposobności wykształcenia pełnej gamy emocji. Ów proces odciągania chłopców od świata wewnętrznego, nazywany przez nas wypaczonym kształceniem emocjonalnym, oducza młodych nawiązywania zdrowych więzi oraz rozumienia i wyrażania emocji; oddziałuje nawet na kilkulatków, wpajając im na przykład, że powinni ukrywać uczucia i tłumić swoje lęki. W rezultacie chłopcy muszą radzić sobie z życiowymi konfliktami, przeciwnościami i zmianami, mając do dyspozycji ograniczony zestaw emocjonalny. Jeżeli nasza skrzynka z narzędziami zawiera tylko młotek, to nie mamy powodu do zmartwień, o ile wszystkie urządzenia funkcjonują prawidłowo lub wymagają po prostu kilku mocnych stuknięć. Jeśli jednak naprawy coraz bardziej się komplikują, braki w naszym zestawie narzędzi stają się ewidentne.

Biegłość emocjonalna: kształcenie a nieświadomość

Jeżeli zada się chłopcu pytanie: „co czułeś w takiej to a takiej sytuacji?”, prawdopodobnie nie będzie umiał na nie odpowiedzieć. Wyjaśni za to, jak poradził sobie lub jak zamierza sobie poradzić z problemem. Niektórzy chłopcy nie potrafią nawet nazwać swoich uczuć – określić ich, na przykład, jako smutek, gniew czy wstyd. Nasze zajęcia z chłopcami i mężczyznami polegają w znacznej mierze na tym, że pomagamy im zrozumieć ich życie emocjonalne i wykształcić słownictwo służące do jego opisu. Początkiem drogi jest wyrobienie sobie większej orientacji we własnych uczuciach oraz uczuciach innych ludzi – ich rozpoznawanie, nazywanie, dostrzeganie ich przyczyn. Staramy się nauczać biegłości emocjonalnej – zdolności odczytywania i rozumienia własnych i cudzych emocji.

Proces ten przypomina naukę czytania. Najpierw przyswajamy litery i głoski, a potem używamy tej wiedzy do rozszyfrowywania słów i zdań. Gdy stopniowo zaczynamy pojmować i doceniać coraz bardziej skomplikowane sformułowania, zyskujemy umiejętność skutecznego porozumiewania się z innymi. Czytanie ostatecznie umożliwia nam łączność ze światem doznań i myśli, wykraczającym poza nasz własny.

Podobnie, zdobywanie biegłości emocjonalnej wymaga oswojenia się ze swoimi uczuciami, a później wykorzystania ich znajomości do głębszego rozumienia samych siebie i innych. Uczymy się cenić emocjonalną złożoność życia, a to polepsza wszystkie nasze związki osobiste i zawodowe, pomagając nam umacniać relacje, które nas ubogacają.

Kształtowanie tejże biegłości emocjonalnej polega, po pierwsze, na rozpoznawaniu i nazywaniu własnych emocji; po drugie, na interpretowaniu pod względem emocjonalnym tonu wypowiedzi i wyrazu twarzy lub mowy ciała; po trzecie, na dostrzeganiu sytuacji bądź zachowań, które wywołują stany emocjonalne1. Mamy tu na myśli uświadomienie sobie związku pomiędzy stratą a smutkiem, porażką a gniewem, zagrożonym poczuciem własnej wartości a lękiem. Z naszych kontaktów z rodzinami wynika, że większość dziewcząt od bar­dzo młodego wieku jest usposabiana do rozwijania biegłości emocjonalnej – do zastanawiania się nad swoimi uczuciami i ich wyrażania oraz do wrażliwości wobec uczuć innych ludzi. Chłopcy na ogół nie otrzymują tego rodzaju zachęty i wcześnie objawiają analfabetyzm emocjonalny, beztrosko lekceważąc cudze uczucia w domu, szkole i na podwórku. Matki są nieraz zszokowane gwałtownością, z jaką mali chłopcy – ich czteroletni czy pięcioletni synowie – okazują złość, pokrzykując na nie, przezywając je czy nawet podnosząc na nie rękę. Jedną z najczęstszych skarg na chłopców jest to, że są agresywni i „jakby zupełnie nieczuli”. Te same zarzuty słyszymy z ust doświadczonych nauczycieli, wstrząśniętych intensywnością chłopięcego gniewu i zamętem w klasach. Dorośli nazbyt są skłonni tłumaczyć tę postawę „niedojrzałością”, jak gdyby dojrzałość miała pojawić się pewnego dnia – podobnie jak fizyczne oznaki dojrzewania – aby przemienić życie emocjonalne nastolatków. Oddajemy jednak chłopcom niedźwiedzią przysługę, ignorując brak wiedzy, który wywołuje takie zachowania. Chłopięca nieświadomość emocji niewątpliwie daje się we znaki otoczeniu, lecz drogo kosztuje także samych chłopców. Pozbawieni wykształcenia emocjonalnego, reagują na stresy wieku dojrzewania i na bezlitosną kulturę rówieśniczą w jedyny znany im, wyćwiczony i – jak się przekonali – akceptowany społecznie sposób: typowo „męskim” gniewem, agresją i zamykaniem się w sobie.

Gdy zaczynaliśmy pracować z chłopcami i omawiać ich sytuację, nasze zadanie polegało w dużej mierze na przekonaniu sceptycznie nastawionych rodziców i nauczycieli do tego, czego dowiedzieliśmy się dzięki długoletniej praktyce terapeutycznej: chłopcy ogromnie cierpią na skutek destruktywnego szkolenia emocjonalnego, jakie narzuca im nasza kultura; wielu z nich znajduje się w kryzysie, a wszyscy potrzebują pomocy. Zakłada się na ogół – być może ze względu na duży wpływ i prestiż mężczyzn w społeczeństwie – że chłopcy będą w przyszłości odnosić same sukcesy, pomniejsza się natomiast wagę trudności, jakie mogą przeżywać w dzieciństwie. Przyjmuje się, że są samodzielni, pewni siebie i skuteczni w działaniu, a nie uczuciowi i wymagający wsparcia. Często dostrzega się u nich oznaki siły, której w rzeczywistości nie mają, i lekceważy się setki dowodów świadczących o ich bólu.

Nasi słuchacze wyzbyli się już sceptycyzmu. Zmiana ta byłaby bardziej pokrzepiająca, gdyby nie jej powód: tragiczne wydarzenia w ostatnich kilku latach. Zabójstwa i inne akty przemocy dokonywane przez nastolatków z problemami emocjonalnymi uczyniły społeczeństwo bardziej świadomym i wywołały szeroką dyskusję w szkołach i rozmaitych środowiskach w całym kraju. Statystyki nie pozostawiają wątpliwości. Sprawcami około 95% zabójstw popełnianych przez młodocianych są chłopcy. Oni też ponoszą winę za cztery z każdych pięciu przestępstw rozpatrywanych przez sądy dla nieletnich. Odpowiadają za prawie dziewięć na dziesięć wykroczeń, do których dochodzi pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Samobójstwa są trzecią co do ważności przyczyną śmierci wśród starszych nastolatków (wypadki i zabójstwa zajmują pierwsze i drugie miejsce). Chłopcy są autorami przeważającej większości „udanych” prób samobójczych. W porównaniu ze swoimi rówieśnicami są pod koniec okresu dojrzewania siedmiokrotnie bardziej narażeni na śmierć z własnej ręki.

Chociaż morderstwo to niemal wyłącznie męskie przedsięwzięcie, większość chłopców nie posuwa się aż tak daleko. Większość, pomimo gniewu i bólu, mniej gwałtownie reaguje na cierpienia emocjonalne. Chłopcy pragną miłości, akceptacji i aprobaty ze strony rodziców i rówieśników, walczą o wiarę we własną wartość. Działają impulsywnie, powodowani emocjami, których nie potrafią nazwać ani zrozumieć. Uzewnętrzniają nieświadomość uczuć, okrutnie odnosząc się do innych chłopców i do dziewcząt. Ich wewnętrzny zamęt wyraża się w szkolnych niepowodzeniach, depresji, narkomanii, pijaństwie, problemach z nawiązywaniem relacji lub łamaniu prawa.

Podczas spotkania informacyjnego dyrektor jednego z gimnazjów poprosił rodziców dziewcząt, aby zaangażowali się w kampanię przeciwko klikom i rywalizacji towarzyskiej wśród uczennic. Rywalizację wśród uczniów zbył natomiast dobrodusznym stwierdzeniem: „Nie martwimy się szczególnie o chłopców w tym wieku, ponieważ są w tych sprawach znacznie bardziej odporni i bezpośredni. Wpadają w złość, trochę przepychają się między sobą, aby się wyładować, i na tym koniec. Nie chowają urazy”.

Chłopcy jednak zmagają się z tym samym dojmującym poczuciem porażki, odrzucenia i niedopasowania, które tak chętnie przypisujemy dziewczętom. Gdy nie mogą dłużej znieść bólu, pozwalają mu sobą kierować. Jeżeli zostają wyłączeni z cennych związków międzyludzkich, tracą – i młodsi, i starsi – niezwykle istotną sposobność rozwoju emocjonalnego. Jest wiele powodów do niepokoju: zagubiony chłopiec wyrasta na gniewnego, uczuciowo wyizolowanego nastolatka, a potem – jak można przewidzieć – na samotnego mężczyznę, któremu w średnim wieku zagraża depresja.

Czego potrzebuje chłopiec, aby uzyskać biegłość emocjonalną? Sądzimy, że odpowiedź jest jasna. Potrzebuje słownictwa, które pozwoli mu nazywać własne uczucia i pogłębi jego zdolność wyrażania siebie w sposób inny niż gniew i agresja. Potrzebuje empatii w domu i szkole oraz zachęty do tego, aby samemu okazywać empatię, ponieważ jest to nieodzowne w rozwoju samoświadomości. Potrzebuje – w nie mniejszym stopniu niż dziewczęta – więzi emocjonalnych. Przez całe życie, a zwłaszcza w okresie dojrzewania, potrzebuje bliskich relacji, aby nie paść ofiarą swoich burzliwych, wypartych uczuć. Przede wszystkim zaś potrzebny mu jest męski wzorzec bogatego życia wewnętrznego. Chłopiec powinien uczyć się biegłości emocjonalnej zarówno od matki i innych kobiet, jak i od ojca i innych mężczyzn, aby wyrobić sobie sposób bycia i język zgodne z męską tożsamością. Musi zobaczyć i uwierzyć, że uczucia mają swoje miejsce w życiu mężczyzny.

Dan oraz Mario, Robbie, Jack i koledzy

Siedzę w niedużym, prostokątnym pokoju z ośmioma uczniami pierwszej klasy gimnazjalnej. Są zróżnicowani, co jest typowe dla ich grupy wiekowej. Mario jest wyższy i fizycznie bardziej rozwinięty od kolegów: okres dojrzewania zaczął się dla niego stosunkowo wcześnie. Proste, kruczoczarne włosy opadają mu ukośnie na czoło. Za czasów mojej młodości uznano by taką fryzurę za okropną, ale dla Maria i pozostałych chłopców jest to najmodniejszy sposób strzyżenia. Jack w porównaniu z Mariem sprawia wrażenie dziecka. Miękkie, jasne włosy i niebieskie oczy nadają mu wygląd niewiniątka, lecz ze swoim ostrym językiem i ciętym dowcipem jest dominującą osobowością w tej grupie. Mario niekiedy rywalizuje z nim o przywództwo, częściej jednak zajmuje pozycję jego adiutanta. Trzeci z chłopców, Robbie, którego kłopoty są tematem dzisiejszego spotkania, ma budowę ciała pośrednią między budową Jacka i budową Maria. Jest pulchny, nie wykazuje sprawności fizycznej, której oznaki można dostrzec u kolegów, ale wzrostem ustępuje tylko Mariowi. Jego matowe, brązowawe włosy są wiecznie potargane, a ubranie wygląda tak, jakby się w nim przespał.

Pierwszoklasiści nie przyszli do mojego gabinetu, aby poddać się grupowej terapii – przynajmniej nie w jej tradycyjnym rozumieniu. U żadnego z nich nie stwierdzono jakichś szczególnych problemów emocjonalnych. Nie są „złymi” chłopcami, nie uczą się kiepsko, nie wszczynają awantur. Otrzymują przyzwoite stopnie. W zasadzie nie ma w tych chłopcach nic niezwykłego. I właśnie dlatego tu się znaleźli. Są grupą reprezentatywną dla swojej klasy. Zostali wybrani przez wychowawcę, aby porozmawiać ze mną o dręczeniu jednych uczniów przez drugich – dręczeniu, które tak bardzo rozpowszechniło się w tej szkole, że niemal nie zwraca się na nie uwagi.

Wszyscy moi dzisiejsi rozmówcy biorą udział w tych okrutnych przedstawieniach. Jack na ogół odgrywa rolę napastnika. Jeżeli dostrzeże u kogoś jakąś wadę – rzeczywistą bądź wyimaginowaną – natychmiast o niej rozpowiada, wymyśla na jej podstawie złośliwe przezwisko, wyśmiewa ją przy każdej sposobności i werbuje innych do zabawy. Mario nieraz staje u jego boku; cięty dowcip Jacka w połączeniu z imponującymi rozmiarami Maria czynią tych dwóch straszliwym przeciwnikiem. Większość chłopców w klasie zajmuje pozycję pośrodku sceny. Bywają przedmiotem szyderstwa, bywają też szydercami. Obowiązuje tu prawo dżungli. Tylko silni mogą przetrwać. Robbie należy do kilkuosobowej grupy uczniów, którzy często padają ofiarą drwin. Kilka dni temu rozpłakał się i wybiegł z sali lekcyjnej, ponieważ koledzy kpili z niego, gdy nie potrafił uporać się z kartkówką z matematyki.

Próbuję wciągnąć moich gości do rozmowy o bolesnych skutkach dokuczania. Pytania kieruję najpierw do dwóch przyjaciół, Ernesta i Jamesa.

– Czy to jest w porządku, naśmiewać się z kogoś?

James: – Jasne. Ciągle naśmiewam się z Ernesta, a on naśmiewa się ze mnie. I nadal się przyjaźnimy.

– A z czego konkretnie się naśmiewacie?

James: – A bo ja wiem? Naśmiewam się na przykład z jego butów.

Wszyscy patrzą na stare, niezgrabne buty Ernesta i wybuchają śmiechem. Widać, że temat jest doskonale znany. James, podbudowany reakcją kolegów, wyjaśnia z większym ożywieniem:

– Bo, widzi pan, są takie przedpotopowe. Robione w domu. Tato mu je zrobił. Cała rodzina Ernesta nosi buty domowej roboty, nawet jego siostra.

– Ernesto, czy jest ci przykro, kiedy James tak się z ciebie naśmiewa?

Ernesto: – Moje buty wcale nie są domowej roboty. Lubię je.

James: – Taa, akurat! Wyglądają, jakby były z drewna albo z czegoś podobnego.

Ernesto: – Panie doktorze, a wie pan, że mama Jamesa codziennie przygotowuje mu do szkoły bułkę z serem? To dlatego, że dostaje ser z opieki społecznej i oszczędza go na drugie śniadanie dla Jamesa. Jego siostra chodzi sobie co dzień do McDonalda, a James ciągle je ser z opieki społecznej.

– No dobrze, a co pozostali o tym myślą? Czy to w porządku, kiedy przyjaciele tak się z siebie naśmiewają?

Jack: – No pewnie. Przecież to zabawne. I nikomu nie przeszkadza.

– A kiedy to nie jest w porządku? Po czym poznajecie, że zraniliście czyjeś uczucia? Że posunęliście się za daleko?

Milczenie i bezradne spojrzenia. Chociaż to dla mnie nie nowość, zaskakuje mnie u chłopców kompletna nieświadomość tego, jak ich słowa i postępowanie wpływają na innych.

– Czy szyderstwo może ranić?

Kilku chłopców przyznaje, że owszem.

– A zatem skąd wiecie, czy kogoś nie zraniliście? Na przykład ta historia z Robbiem. Byliście wtedy wszyscy w klasie. Co o tym sądzicie?

Znowu milczenie. Są zupełnie zagubieni. Wcale nie udają, pragnąc sprawiać wrażenie twardych czy wyluzowanych. Nie wiedzą, jak odczytać reakcje Rabbiego, a nawet nie pojmują, że powinni umieć je odczytać. Najbardziej wrażliwy okazuje się Randy, chłopiec ze środka klasowej sceny, który zdobywa się wreszcie na odpowiedź, choć i on nie czuje się pewnie w tych wymagających intuicji kwestiach. To, co mówi, jest pytaniem, a nie twierdzeniem.

– Wiadomo, że posunęliśmy się za daleko, gdy ktoś zaczyna płakać?

– Masz rację. Ale czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy umieli przestać się naśmiewać, zanim dojdzie do płaczu? Czy rzeczywiście ktoś musi się rozpłakać, abyście zrozumieli, że wasze słowa go ranią? Po czym jeszcze można się zorientować, że komuś jest przykro?

Milczenie. To dla nich naprawdę trudne – nawet dla tych, którzy w klasie zawsze znają odpowiedź. Zakłopotani wiercą się na krzesłach, próbując wymyślić coś, dzięki czemu wyplączą się z tej rozmowy. Bez powodzenia. Są w kropce.

Gdyby nastolatek w pierwszej klasie gimnazjum nie rozpoznawał liter alfabetu lub miał równie poważne problemy z czytaniem, dla wszystkich dorosłych byłoby oczywiste, że niezbędna jest mu pomoc. Analfabetyzm emocjonalny jednak tak bardzo rozpowszechnił się wśród chłopców, że nikt go nie dostrzega, jeśli nie wydarzy się jakaś tragedia. Konieczna jest strzelanina na szkolnym podwórzu, dziura wybita w ścianie obcasem, aresztowanie za jazdę po pijanemu albo samobójstwo, aby uczuciowe potrzeby chłopców przyciągnęły czyjąkolwiek uwagę. Dorośli powinni zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście chłopcy muszą się rozpłakać – lub uciec z domu, doprowadzić do wypadku samochodowego, popełnić zabójstwo czy nawet samobójstwo – abyśmy zrozumieli, że coś jest nie w porządku, że coś sprawia im ból.

Czy zatem można się dziwić, że wielu chłopców wydaje się pozbawionych uczuć lub ograniczonych pod względem emocjonalnym? Jak to się dzieje, że tak mało zważają na uczucia innych? Co zamyka chłopcom dostęp do świata emocji?

Wszyscy chłopcy rodzą się ze zdolnościami emocjonalnymi

Jedno z twierdzeń najczęściej wypowiadanych przez matki, z którymi rozmawiamy o problemach ich synów, brzmi: „Wiem, że mój syn jest wrażliwy, ale…”. Słowa te sugerują, że chłopcy na ogół nie odznaczają się wrażliwością, a ten oto, jako wrażliwy, jest odmienny. Pogląd taki, narzucany nam przez kulturę, jest całkowicie niesłuszny. Wszyscy chłopcy mają uczucia. Owszem, często są traktowani tak, jakby ich nie mieli. Owszem, często zachowują się tak, jakby byli ich pozbawieni. Wszyscy jednak rodzą się ze zdolnością doznawania pełnej gamy emocji.

Gdy porównuje się kobiety i mężczyzn lub dziewczęta i chłopców, badając ich świadomość emocjonalną oraz umiejętność pojmowania i wyrażania uczuć, płeć męska niemal zawsze zajmuje drugie miejsce. Jeżeli chłopcy i dziewczęta oglądają obrazki, które przedstawiają twarze o rozmaitym wyrazie, chłopcy zazwyczaj mniej precyzyjnie określają ukazane na rysunkach emocje. Jedną z najczęstszych skarg na mężczyzn, które podczas terapii słyszymy z ust kobiet, jest ta, że mężczyźni wydają się obojętni wobec zranionych uczuć i emocjonalnych potrzeb otoczenia. Wielu mężczyzn przyznaje otwarcie, że to prawda: rzeczywiście wolą unikać emocjonalnych osób i sytuacji. Nie oznacza to jednak, że mężczyznom brakuje „oprogramowania” niezbędnego do wyrażania i rozumienia uczuć. Jest rzeczą interesującą, że niemowlęta płci męskiej są na ogół bardziej reaktywne emocjonalnie niż niemowlęta płci żeńskiej. Na przykład – jak dowodzą badania – gdy są poirytowane lub nieszczęśliwe, płaczą częściej niż ich rówieśnice.

Pomimo tych obiecujących początków zazwyczaj bywa tak, że – może z wyjątkiem gniewu, co do którego badania nie przynoszą jednoznacznych rezultatów – im starsi są chłopcy, tym rzadziej wyrażają emocje. Potwierdza to obserwacja chłopców w ich naturalnym środowisku lub podczas oglądania slajdów i filmów, które przedstawiają sytuacje poruszające uczucia. Leslie Brody, autorytet w sprawach różnic płci, opisuje to jako „zmianę rozwojową, w wyniku której zdolność płci męskiej do okazywania uczuć za pośrednictwem wyrazu twarzy zmniejsza się z wiekiem, a zdolność płci żeńskiej zwiększa się”2.

Chłopcy zatem w mniejszym stopniu objawiają uczucia. Czy to oznacza, że mniej czują? Są podstawy, by przypuszczać, że czują więcej. Gdy mierzy się tętno i przewodność skóry – pocenie się dłoni – w emocjonalnie poruszających sytuacjach, wówczas różnice między reakcjami dziewcząt a reakcjami chłopców nie zaznaczają się w sposób konsekwentny. Badania, które wykazały istnienie takich różnic, mogą dowodzić, że chłopcy reagują silniej, a nie słabiej. Z innych ustaleń naukowych wynikałoby, że chłopcy, kiedy są pobudzeni emocjonalnie, nie najlepiej radzą sobie z uczuciami. Podczas ciekawego eksperymentu przeprowadzonego przez Richarda Fabesa i Nancy Eisenberg z University of Arizona, grupa przedszkolaków i siedmiolatków obojga płci słuchała nagranego na taśmie płaczu niemowlęcia, a badacze obserwowali ich reakcje fizjologiczne i zachowania3. W szczególności zwracali uwagę na to, czy dzieci próbują wyeliminować dokuczliwy dźwięk przez wyłączenie głośnika, czy uspokajają niemowlę, tak jak zademonstrowała im to wcześniej osoba dorosła, mianowicie przemawiając do niego przez głośnik. Rezultat? Płacz mniej denerwował dziewczynki. Chętniej podejmowały starania, aby uspokoić niemowlę i rzadziej decydowały się wyłączyć głośnik. Ci spośród chłopców, których tętno świadczyło o dużym stresie, szybko „wyłączali” płacz, przekręcając gałkę głośnika. Wykazywali także większą skłonność do agresji wobec niemowlęcia – na przykład żądali, aby „się zamknął”. Chłopcy, których tętno dowodziło niższego poziomu stresu, częściej próbowali pocieszyć niemowlę. Zgodnie z teorią sformułowaną przez badaczy, dzieci – w tym wypadku chłopcy – które łatwiej wpadają w stres z powodu reakcji emocjonalnych, wolą tych reakcji unikać. Inaczej mówiąc, chłopcy, którzy nie bardzo radzą sobie z własnymi emocjami, mogą w sposób rutynowy ignorować oznaki zdenerwowania u innych.

Chłopięca biologia: brak prostych odpowiedzi

Po tragicznej strzelaninie, do której doszło w 1998 roku na terenie szkoły w Jonesboro w stanie Arkansas4, pewna dziennikarka zadała nam pytanie związane z kwestią „dziedziczność a środowisko”: czy przemoc wśród chłopców jest uwarunkowana genetycznie, czy wynika ze sposobu wychowania? Dziennikarka zakładała, jak można się było domyślić, że chłopcy są skłonni do przemocy z przyczyn biologicznych. Męskie hormony niewątpliwie zaznaczyły swoją obecność w Jonesboro, występują bowiem u każdego chłopca. Sądzimy jednak, że zapał, z jakim dyskutuje się o chłopięcej biologii, nie pozwala dostrzec ważniejszego problemu, pilnie wymagającego rozpatrzenia: wpływu naszej kultury na wychowanie chłopców.

Odpowiedzieliśmy na pytanie reporterki, przytaczając apokryficzną anegdotę o sławnym profesorze psychologii, który po dogłębnym przestudiowaniu kwestii „dziedziczność a środowisko” i zapoznaniu się z literaturą naukową doszedł do wniosku, że w tym pojedynku wygrywa dziedziczność – wynikiem 53% do 47%. Dziennikarka roześmiała się, dostrzegłszy zabawność i zarazem prawdziwość twierdzenia profesora – bo rzeczywiście i cechy genetyczne, i sposób wychowania wywierają ogromny wpływ na wszystko, co robimy. Zapytaliśmy, dlaczego z takim uporem poszukuje się winowajcy wyłącznie na terenie biologii. Po chwili zastanowienia odparła: „No cóż, ludzie chcą prostych odpowiedzi”.

Problem w tym, że ludzkie zachowanie podważa proste wyjaśnienia – nieistotne, czy dotyczą agresji, czy czułości. Wiadomo, że na każdą reakcję wpływają rozmaite siły, od biologicznych po społeczne. W dyskusji nad „dziedzicznością a środowiskiem” pomija się autentyczną złożoność tych zagadnień. Zamiast przeciwstawiać genetykę wychowaniu, współczesna nauka podkreśla nierozerwalny związek między biologią i doświadczeniem i uznaje oddziaływanie czynników środowiskowych na strukturę mózgu5. Krańcowym przykładem takiego oddziaływania jest osoba z urazem psychicznym, której organizm przez długi czas wytwarza hormony stresu, a te powodują fizyczne uszkodzenia obszarów mózgu, co z kolei wpływa na zachowanie. Z drugiej strony, działanie mózgu może się polepszyć dzięki rozmaitym doznaniom poszerzającym zakres wiedzy, na przykład gdy dziecko przebywa w środowisku, w którym często przygląda się kształtom liter i słucha brzmienia głosek. Doświadczenia te kształtują mózg – możliwe, że tworzą się w nim nowe komórki nerwowe – i dziecko zyskuje zdolność czytania większą od „wrodzonej”. Wniosek: nie należy utożsamiać dziedziczności z przeznaczeniem.

Między chłopcami i dziewczętami występują jednak dwie wyraźne różnice biologiczne, które – jak wykazano – wywierają wpływ na rozwój i zachowanie6. Pierwsza z nich, którą omówimy obszerniej w rozdziale 2, polega na tym, że zdolności werbalne dojrzewają u dziewcząt na ogół prędzej niż u chłopców: dziewczęta zaczynają mówić wcześniej i wypowiadają się z większą swobodą. Chłopcy zazwyczaj po pewnym czasie nadrabiają straty, ale – zwłaszcza w pierwszych klasach szkoły podstawowej – dziewczęca wyższość w tej dziedzinie nie budzi wątpliwości rodziców, nauczycieli i badaczy. Druga różnica zasadza się na większej aktywności fizycznej chłopców: chłopcy poruszają się szybciej i dłużej pozostają w ruchu niż dziewczęta. Jak się przekonamy, skłonność do aktywności i jej konsekwencje kształtują każde chłopięce doznanie, a także sposób, w jaki chłopców postrzegają inni.

Poza wyżej wymienionymi nie ma wielu różnic rozwojowych o jednoznacznie biologicznym podłożu. Nawet sławetna przewaga chłopców nad dziewczętami w zakresie matematyki nie daje się sprowadzić do chłopięcej biologii. Wiele badań nad matematycznymi zdolnościami obu płci dowodzi, że ogólnie nieco lepsze są dziewczęta7. Odkrycie różnic w działaniu mózgu czy w procesach biochemicznych u płci męskiej i żeńskiej budzi zwykle ogromne zainteresowanie. Jeżeli na przykład neuroobrazowanie wykazuje, że u kobiet i mężczyzn podczas zabawy w układanie rymów uaktywniają się nieco odmienne obszary mózgu, to rezultaty badań trafiają na pierwsze strony gazet. Jeśli jednak kolejne badania nie potwierdzają tych wyników, gazety często zachowują milczenie: taka wiadomość to żadna wiadomość. Uwaga, z jaką traktuje się różnice płci, zniekształca nasz obraz rzeczywistości. Gdybyśmy mieli jednym zdaniem podsumować całą pracę naukową poświęconą odmienności płciowej, powiedzielibyśmy, że znacznie więcej łączy kobiety i mężczyzn, niż ich dzieli.

Jeśli nauka pozwala nam zrozumieć coś z chłopięcej natury i różnic w funkcjonowaniu obu płci, to informacje są nazbyt często przedstawiane opinii publicznej w sposób błędny lub uproszczony, a następnie w takiej postaci są uznawane za prawdę – choćby i niedoskonałą – na temat chłopców.

Testosteron na przykład stał się modnym terminem w dyskusjach o płci męskiej i potocznym wytłumaczeniem wszelkich chłopięcych cech. Pewna matka przyznaje, że jej dwaj synowie „ciągle się biją”, lecz sądzi, że interwencja byłaby bezskuteczna. „To na pewno testosteron” – oznajmia, wzruszając ramionami. Nauczycielka wuefu, wspominając o hałaśliwym zachowaniu uczniów podczas jej lekcji, powiada: „Po prostu ponosi ich testosteron”.

Sława testosteronu wykracza jednak daleko poza naukowe uzasadnienia. W niedawno opublikowanym przeglądzie badań nad chłopcami w wieku tuż przed okresem dojrzewania i w jego pierwszych latach stwierdzono, że fachowa literatura „nie dostarcza żadnych dowodów na istnienie związku między testosteronem i agresywnym zachowaniem”8. Na przykład podczas badań w Bronx Children’s Psychiatric Center (Dziecięcym Centrum Psychiatrycznym Dzielnicy Bronx) w Nowym Jorku zmierzono poziom testosteronu u najbardziej agresywnych chłopców z tego ośrodka9. Okazało się, że u wszystkich badanych poziom testosteronu we krwi mieścił się w granicach normy i nie odbiegał znacząco od poziomu typowego dla ich nieagresywnych rówieśników tej samej rasy, z którymi ich porównywano.

Naukowcy jeszcze nie ustalili, w jakim stopniu testosteron wpływa na rozwój mózgu w okresie prenatalnym, wiemy jednak, że przed pokwitaniem i po nim obecność tego hormonu w krwiobiegu nie powoduje agresywności. Na przykład z początkiem dojrzewania u wszystkich normalnych chłopców następuje wzrost ilości testosteronu, lecz nie każdy z nich wykazuje wzmożoną skłonność do agresywnych zachowań. Różnice w skłonności do agresji u płci męskiej i żeńskiej można obserwować już u półtorarocznych dzieci, a potem we wczesnym dzieciństwie, a przecież testosteron jest obecny mniej więcej w tych samych ilościach i u chłopców, i u dziewczynek przed ukończeniem dziesiątego roku życia.

Chociaż przeciętna ilość testosteronu u danej osoby może być cechą dziedziczną, poziom tego hormonu we krwi bynajmniej nie jest stabilny. Zmienia się znacząco w ciągu dnia i – co najważniejsze – w zależności od sytuacji. Na przykład – jak wynika z badań – u mężczyzny, który wygrał mecz tenisowy lub choćby partię szachów, poziom testosteronu wzrasta i przez jakiś czas pozostaje podwyższony. U pokonanego poziom testosteronu spada. Dla hormonów typowe jest zmienianie się z biegiem czasu pod wpływem bodźców środowiskowych – i testosteron nie jest tu wyjątkiem. Nieraz zdarza się tak, że wysoki poziom testosteronu jest skutkiem agresji, a nie jej przyczyną.

Antropologowie dostarczają kolejnych dowodów na to, że wpływ testosteronu na agresję jest mniejszy, niż się powszechnie uważa10. Malezyjskie plemię Semoi jest jedną z najbardziej pokojowych społeczności na świecie. Mężczyźni nie walczą ze sobą, mężowie nie biją żon, rodzice nie stosują kar fizycznych, dzieci rzadko występują przeciw sobie. Napaści, gwałty i morderstwa są w zasadzie czymś niespotykanym. Semoi wierzą, że agresja jest niebezpieczna, a wrogie myśli lub nawet brak życzliwości zwiększają ryzyko choroby i ciężkiego wypadku. Dzięki temu ich dzieci od małego uczą się życia bez przemocy.

ROZDZIAŁ 2CIERNIE POŚRÓD RÓŻZmagania chłopców w pierwszych latach nauki

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 3WYSOKA CENASUROWEJ DYSCYPLINY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 4KULTURA OKRUCIEŃSTWA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 5OJCOWIE I SYNOWIEDziedzictwo tęsknoty i dystansu

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 6MATKI I SYNOWIEOpowieść o więzi rodzinnej i zmianie

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 7W FORTECY SAMOTNOŚCI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 8CHŁOPIĘCE ZMAGANIA Z DEPRESJĄ I PRAGNIENIEM ŚMIERCI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 9ALKOHOL I NARKOTYKIZapełnianie pustki emocjonalnej

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 10MIŁOŚĆ I KROKODYLOd czułości do nieczułości w kontaktach z dziewczętami

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 11GNIEW I PRZEMOC

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ 12CHŁOPIĘCE POTRZEBY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PODZIĘKOWANIA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PRZYPISY KOŃCOWE

Rozdział 1

1 Duży wpływ na nasze myślenie wywarła pod tym względem praca Carrolla Izarda i jego współpracowników, którzy naszkicowali niektóre istotne aspekty rozwojowe wykształcenia emocjonalnego i wskazali, jak brak takiego wykształcenia może doprowadzić do naruszenia prawidłowych więzi społecznych. Na przykład „Niedostateczne pojmowanie sposobu, w jaki emocje są wyrażane i doznawane, może przyczynić się do braków rozwojowych w przystosowawczych zachowaniach społecznych oraz do wystąpienia problemów w zachowaniu”. Cytat z: C. Izard, D. Schultz, B.P Ackerman, Emotion Knowledge, Social Competence, and Behavior Problems in Disadvantaged Children (referat przedstawiony na odbywającym się co dwa lata posiedzeniu Society for Research on Child Development, w kwietniu 1997 roku w Waszyngtonie), s. 4.

2 Doskonałe omówienie procesu, w wyniku którego chłopcy – w niemowlęctwie reaktywni emocjonalnie – przed osiągnięciem wieku dojrzewania tracą zdolność wyrażania emocji, można znaleźć w pracy: L.E. Brody Gender, Emotional Expression, and Parent-Child Boundaries, w: Emotion. Interdisciplinary Perspectives, (red.) R.D. Kavanaugh, B. Zimmerberg, S. Fein, Mahwah, NJ: Lawrence Erlbaum, 1996, s. 139–170. Autorka opisuje m.in. badania, podczas których poproszono dorosłych o ocenę ekspresywności emocjonalnej u grupy niemowląt; uczestnicy otrzymali błędne informacje o płci ocenianych dzieci, a mimo to chłopcy zostali przez nich uznani za bardziej ekspresywnych. Brody pisze: „Wydaje się, że dochodzi tutaj do zmiany rozwojowej, w wyniku której zdolność płci męskiej do okazywania uczuć za pośrednictwem wyrazu twarzy zmniejsza się z wiekiem, a zdolność płci żeńskiej – zwiększa się. (…) [Dzieje się tak dlatego], że uspołecznianie emocji przez rodziców i rówieśników przebiega inaczej w wypadku chłopców niż w wypadku dziewcząt” (s. 140).

3 Pomysłodawcy tego eksperymentu interesują się rozwojem empatii. Rozróżniają tu współczucie, które zwykle prowadzi do prób udzielenia pomocy cierpiącemu lub pocieszenia go, oraz zdenerwowanie wynikające z cudzego cierpienia i połączone z chęcią uniknięcia denerwującej sytuacji. Sądzą, że współczucie i zdenerwowanie wiążą się ze zdolnością regulowania pobudzenia emocjonalnego. Rezultaty ich badań potwierdzają słuszność tego wniosku: „Chłopcy, którzy reagowali na cudze cierpienie, demonstrując swoje uczucia, zwykle wykazywali większe zdenerwowanie. (…) Chłopcy, którzy odznaczali się słabszą regulacją uczuciową, (…) na ogół eliminowali płacz niemowlęcia, wyłączając głośnik. (…) Zatem chłopcy, którzy wydawali się lepiej uregulowani uczuciowo, objawiali większą skłonność do uspokajania niemowlęcia niż ich słabiej uregulowani koledzy” (1689). R.A. Fabes, N. Eisenberg, M. Karbon, D. Troyer, G. Switzer, The Relations of Children’s Emotion Regulation to Their Vicarious Emotional Responses and Comforting Behaviors, „Child Development” 65 (1994), s. 1678–1693.

4 W kwietniu 1998 roku dwóch uczniów: trzynastoletni Andrew Golden i jedenastoletni Mitchell Johnson uruchomili szkolny alarm pożarowy, zaczaili się z bronią w pobliskim zagajniku i otworzyli ogień do zgromadzonych na dziedzińcu uczniów i nauczycieli, zabijając pięć osób i raniąc jedenaście [przyp. tłum.].

5 Jednym z niezwykle interesujących zagadnień w badaniach wpływu środowiska na mózg jest oddziaływanie przedłużającego się stresu na hipokamp – strukturę mózgową związaną z regulacją stresu i pamięcią. W omówieniu wyników badań nad destrukcyjnymi i ochronnymi aspektami steroidów nadnerczowych w centralnym układzie nerwowym, McEwen i jego współpracownicy (B.S. McEwen, J. Angolo, H. Cameron, H.M. Chao, D. Daniels et al., Paradoxical Effects of Adrenal Steroids on the Brain: Protection versus Degeneration, „Biological Psychiatry” 31 [1992], s. 177–199) piszą, że hipokamp – w przeciwieństwie do wielu innych struktur mózgowych – jest w dużym stopniu narażony na powodowane stresem uszkodzenia steroidów nadnerczowych, ponieważ zawiera największą liczbę połączeń kortykosteroidów w mózgu. Jednym ze skutków tego uszkodzenia jest zminimalizowanie zdolności hipokampu do regulowania reakcji na stres za pomocą osi podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowej. U szczurów z uszkodzonym hipokampem oś ta ma tendencję do nadmiernego wydzielania steroidów podczas umiarkowanego stresu, a także mniej skutecznego wyłączania się w następstwie stresu (R. Sapolsky, L. Krey, B.S. McEwen, The Neuroendocrinology of Stress and Aging. The Glucocorticoid Cascade Hypothesis, „Endocrinology Review” 7 [1986], s. 284–301). Zaburzenia pamięci są typowo neuropsychicznym objawem uszkodzenia hipokampu, przy czym badania wykazują niedobór pamięci zarówno wizualno-przestrzennej, jak i werbalnej (zob. A. Diamond, Rate of Maturation of the Hippocampus and the Developmental Progression of Children’s Performance on the Delayed Non-Matching to Sample and Visual Paired Comparison Tasks, „Annals of the New York Academy of Sciences” 608 [1990], s. 394–426; oraz R.P. Kesner, B.L. Bolland, M. Dakis, Memory for Spatial Locations, Motor Responses, and Objects. Triple Dissociation among the Hippocampus, Caudate Nucleus, and Extrastriate Visual Cortex, „Experimental Brain Research” 93 [1993], s. 462–470). Zaczerpnięty z życia przykład tego zjawiska można znaleźć w wartościowej pracy, w której powiązano nerwicę pourazową u reprezentatywnej grupy weteranów wojennych z uszkodzeniami hipokampu i zaburzeniami pamięci (J.D. Bremmer, P. Randall, T.M. Scott, R.A. Bronen, J.P. Seibyl, et al., MRI-Based Measurement of Hippocampal Volume in Patients with Combat-Related Post-traumatic Stress Disorder, „American Journal of Psychiatry” 152 [1995], s. 973–981).

6 Powstało sporo naukowych opracowań tego tematu, a wiele z nich zainspirowały uwagi Eleonor Maccoby i Carol Jacklin w pracy The Psychology of Sex Differences (Stanford, CA: Stanford University Press, 1974). Dwa nowsze, ogólne źródła to: D. Blum, Mózg i płeć: o biologicznych różnicach między kobietami a mężczyznami, tłum. E. Kołodziej-Józefowicz (Warszawa: Prószyński i S-ka, 2000) oraz E.E. Maccoby, The Two Sexes. Growing Up Apart, Coming Together (Cambridge, MA: Belknap Press of Harvard University Press, 1998). Informacje o pracach poświęconych poszczególnym różnicom płciowym znajdzie czytelnik w przypisach do rozdziału 2.

7 Informację tę zaczerpnęliśmy z: J. Shibley, E.F. Hyde, S.J. Lamon, Gender Differences In Mathematics Performance. A Metaanalysis, „Psychological Bulletin” 107 (1990), s. 139–155.

8 Jest to cytat z: R.E. Tremblay, B. Schaal, B. Boulerice, L. Arseneault, R. Soussignan, D. Perusse, Male Physical Aggression, Social Dominance and Testosterone Levels at Puberty. A Developmental Perspective, w: Biosocial Bases of Violence, (red.) A. Raine, P.A. Brennan, D.A. Farrington, A.S. Mednick (Nowy Jork: Plenum Press, 1997), s. 271–291, 274. Zob. także J. Archer, The Influence of Testosterone on Human Aggression, „British Journal of Psychology” 82 (1991), s. 1–28. Archer pisze: „Chociaż w odniesieniu do szerokiego zakresu grup kręgowców ustalono, że testosteron ułatwia agresję, rozstrzygające dowody, które potwierdzałyby tę prawidłowość u naczelnych, są bardzo nieliczne lub nie ma ich wcale” (s. 3). Co więcej, „Eksperymentalne badania prowadzone na myszach i gołębiach wykazały, że doświadczenie wyniesione przez zwierzę z wcześniejszych walk może przeważyć nad manipulacjami z jego poziomem testosteronu. Przy rozważaniu wpływu testosteronu na agresję należy zatem nawet u ptaków i gryzoni uwzględnić doświadczenie społeczne” (s. 2). I wreszcie: „Możemy więc wnioskować, że stosunkowo nieliczne dowody dotyczące ewentualnego wpływu androgenów prenatalnych na agresję mają w większości charakter negatywny” (s. 5).

9 Było to osiemnastu wysoce agresywnych chłopców przed okresem pokwitania, których przyjęto na oddział dziecięcy w Bronx Children’s Psychiatric Center z powodu ich brutalności lub braku dyscypliny. Każdy z nich od ponad pół roku objawiał stałą skłonność do wysoce agresywnych i buntowniczych zachowań. Większość posłużyła się bronią w napaści na członków rodziny lub rówieśników; kilku próbowało poważnie zranić rodzeństwo w wieku niemowlęcym. Zamiast odkryć różnice w ilości testosteronu w serum (ilość ta u żadnego z badanych nie przekraczała normy ani nie odbiegała od ilości testosteronu u chłopców z grupy kontrolnej), autorzy zauważyli, że większość z tych dzieci była w przeszłości maltretowana i zaniedbywana. Piszą: „Co się tyczy wpływu hormonów, można uznać, że podwyższony przeciętny poziom testosteronu wykrywany poprzednio u agresywnych nastolatków i dorosłych jest raczej skutkiem