Wszystko co zawdzięczasz sobie. Jak odzyskać kobiecą siłę i pewność siebie - Elisabeth Cadoche, Anne de Montarlot - ebook

Wszystko co zawdzięczasz sobie. Jak odzyskać kobiecą siłę i pewność siebie ebook

Elisabeth Cadoche, Anne de Montarlot

4,1
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 296

Data ważności licencji: 9/23/2025

Oceny
4,1 (27 ocen)
12
7
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blackmagicwoman

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
nynnakot

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura, która doda Ci sił na drodze samopoznania, pozbywania się kompleksów i budowania zdrowej pewności siebie.
00

Popularność




Skąd pomysł na tę książkę?

Skąd pomysł na tę książkę?

Wcho­dzimy do pęka­ją­cej w szwach sali kon­fe­ren­cyj­nej. Mów­czyni, urzęd­niczka wyso­kiego szcze­bla, opo­wiada o swoim kie­runku stu­diów – naukach spo­łecz­nych w École Natio­nale d’Admi­ni­stra­tion. Wspo­mina o swo­ich roz­ma­itych odpo­wie­dzial­nych funk­cjach, pre­sti­żo­wym sta­no­wi­sku, kom­pe­ten­cjach i wyróż­nie­niach. To piękna, zadbana kobieta, która wydaje się uoso­bie­niem suk­cesu. Widow­nia, wśród któ­rej prze­wa­żają panie, jest zahip­no­ty­zo­wana. Cóż za swada, cóż za inte­li­gentny dobór słów!

Zasko­cze­nie

I nagle w toku opo­wie­ści o paśmie suk­ce­sów poja­wia się zgrzyt: „Poczu­łam się wtedy nie na miej­scu, nie­mal jak uzur­pa­torka”. Co? Wymie­niamy zasko­czone spoj­rze­nia: jeśli tę kobietę, absol­wentkę naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych stu­diów i zde­cy­do­waną sze­fową, drę­czą zwąt­pie­nie i brak pew­no­ści sie­bie, jeśli taka osoba oba­wia się, czy nie jest oszustką, to co z nami, bied­nymi sza­rymi mysz­kami z nie­do­sko­na­łym życiem i ogra­ni­czo­nymi ambi­cjami?

Wystą­pie­nie trwało dalej i nikt nie wró­cił do tej kwe­stii – eufo­ria towa­rzy­sząca spo­tka­niu spra­wiła, że szybko o niej zapo­mniano. Na koniec cała widow­nia kla­skała, zelek­try­zo­wana, pod­eks­cy­to­wana, pełna nadziei. A my wresz­cie zro­zu­mia­ły­śmy.

Jeżeli takiej kobie­cie bra­kuje pew­no­ści sie­bie, ale mimo to wspina się na szczyty, my rów­nież możemy to zro­bić. Nam wszyst­kim tak samo bra­kuje pew­no­ści sie­bie i to wła­śnie nas łączy. Nie­oczy­wi­ste podo­bień­stwo mię­dzy nami, ele­ment, który czyni nas sio­strami. Ta kobieta to nie tylko źró­dło inspi­ra­cji, to wzór do naśla­do­wa­nia. Potra­fiła bowiem ujarz­mić brak pew­no­ści sie­bie, który doty­czy nas wszyst­kich. Dosłow­nie każ­dej.

Ta myśl nas nur­to­wała, aż wresz­cie posta­no­wi­ły­śmy dotrzeć do korzeni pro­blemu. Dla­czego kobie­tom tak bar­dzo bra­kuje pew­no­ści sie­bie? Nie tylko w życiu zawo­do­wym, ale także oso­bi­stym? Zaczę­ły­śmy się zasta­na­wiać, badać, czy­tać. Naj­pierw na wła­sny uży­tek.

W drogę

Nie trzeba długo szu­kać dowo­dów na to, że kobiety i męż­czyźni mimo posia­da­nia takich samych kom­pe­ten­cji zawo­do­wych zacho­wują się ina­czej. Aby otrzy­mać odpo­wie­dzialne sta­no­wi­sko, męż­czy­zna naj­czę­ściej przed­sta­wia się jako eks­pert, a potrzeb­nych umie­jęt­no­ści uczy się póź­niej. Bez naj­mniej­szych skru­pu­łów prze­ce­nia swoje umie­jęt­no­ści i osią­gnię­cia. Kobieta nato­miast w więk­szo­ści wypad­ków, zanim się zaan­ga­żuje, wyśle CV czy zgłosi w agen­cji rekru­ta­cyj­nej zain­te­re­so­wa­nie jakimś sta­no­wi­skiem, będzie się długo zasta­na­wiać. A zanim da sobie prawo, by się o daną posadę ubie­gać, będzie musiała poczuć się w naj­wyż­szym stop­niu „gotowa”.

Kiedy poja­wia się zwąt­pie­nie, zaczyna się pod­ko­py­wa­nie pew­no­ści sie­bie, nawet jeśli kobieta ma wybit­nie wyso­kie kwa­li­fi­ka­cje. Myśli, że nie zasłu­guje na odpo­wie­dzialne sta­no­wi­sko, o które się stara lub które pia­stuje, że zawdzię­cza je przy­pad­kowi, i oba­wia się, że w każ­dej chwili może zostać zde­ma­sko­wana i osą­dzona, a to utrwala jej niską samo­ocenę.

Można się z tym nie zgo­dzić i powie­dzieć, że nie­które kobiety są bar­dzo pewne sie­bie i zżera je ambi­cja. Oczy­wi­ście ist­nieją też męż­czyźni dotknięci syn­dro­mem oszu­sta. Ale jeśli oprzemy się na samych fak­tach, jeżeli przyj­rzymy się licz­bom, dostrze­żemy tu rażącą dys­pro­por­cję mię­dzy płciami.

Według auto­rów badań opu­bli­ko­wa­nych w 2018 roku przez Cor­nell Uni­ver­sity „męż­czyźni prze­ce­niają swoje zdol­no­ści i osią­gnię­cia, pod­czas gdy kobiety ich nie doce­niają”. Inne bada­nie, zre­ali­zo­wane w 2013 roku przez bry­tyj­ski Char­te­red Mana­ge­ment Insti­tute, wska­zuje na „zwią­zek mię­dzy bra­kiem pew­no­ści sie­bie u kobiet a ich sła­bym dostę­pem do wyso­kich sta­no­wisk”. Według bada­nia Mon­ster prze­pro­wa­dzo­nego rów­nież w 2013 roku „kobiety mają niż­sze wyma­ga­nia w kwe­stii zarob­ków niż męż­czyźni. Brak pew­no­ści sie­bie jest dla kobiet bar­dzo nie­ko­rzystny”. Inne bada­nia potwier­dzają te wnio­ski.

Zawrót głowy

Wciąż odczu­wam w pew­nym stop­niu syn­drom oszu­sta, bez prze­rwy, nawet teraz, kiedy do was mówię; nie opusz­cza mnie poczu­cie, że nie powin­ni­ście mnie trak­to­wać serio. Bo co ja wła­ści­wie wiem? Mówię wam o tym, ponie­waż wszy­scy mamy wąt­pli­wo­ści co do naszych kom­pe­ten­cji i moż­li­wo­ści oraz tego, czym wła­ści­wie one są1.

To zda­nie w wypeł­nio­nej po brzegi auli pew­nej szkoły na pół­nocy Lon­dynu pod­czas podróży pro­mu­ją­cej książkę Beco­ming. Moja histo­ria wypo­wie­działa Michelle Obama! Podob­nie Simone Veil – kiedy wcho­dziła do rządu, sądziła, że jej dni są poli­czone: „Byłam prze­ko­nana, że nie zagrzeję tam długo miej­sca. Mówi­łam sobie: zro­bię coś głu­piego i bar­dzo szybko wrócę na sta­no­wi­sko urzęd­niczki”.

Takie wyzna­nia skła­niają do kon­klu­zji: nie, to nie jest mar­gi­nalne zja­wi­sko. Wszyst­kie te bada­nia i liczby przy­pra­wiają o zawrót głowy (kobiety zaj­mują tylko 24% sta­no­wisk kie­row­ni­czych na całym świe­cie)2. Posta­no­wi­ły­śmy więc pogłę­bić reflek­sję:

aby zro­zu­mieć, skąd pocho­dzi ten brak pew­no­ści sie­bie, w jaki spo­sób się prze­ja­wia i udziela, jak się go prze­żywa i jak go poko­nać;

aby się dowie­dzieć, czy prze­ja­wia się we wszyst­kich dzie­dzi­nach życia, czy nie, czy jego natę­że­nie jest stałe, czy zmien­nie;

aby prze­ana­li­zo­wać przy­padki, w któ­rych brak pew­no­ści sie­bie staje się moty­wem dzia­ła­nia;

aby zna­leźć klu­czowe czyn­niki tej ten­den­cji i ją odwró­cić.

To wszystko leży u pod­staw niniej­szej książki, w któ­rej, chcąc uka­zać wszyst­kie obli­cza braku pew­no­ści sie­bie – od syn­dromu oszu­sta, po zwy­kłe wąt­pie­nie w sie­bie – zawar­ły­śmy wie­dzę naukową i wyniki badań, opisy przy­pad­ków i wywiady. Jedna z nas jest pisarką i doku­men­ta­listką, druga psy­cho­te­ra­peutką, co umoż­li­wiło nam wie­lo­stronne i sze­ro­kie uję­cie tematu. Mamy nadzieję, że znaj­dziesz tu pomoc w zro­zu­mie­niu swo­jego pro­blemu i zmie­nisz sytu­ację, w jakiej się zna­la­złaś.

1. Pew­ność sie­bie a syn­drom oszu­sta

1

Pew­ność sie­bie a syn­drom oszu­sta

Odwa­żyć się to stra­cić na chwilę rów­no­wagę. Nie odwa­żyć się to stra­cić sie­bie.

Søren Kier­ke­ga­ard

Czym jest pew­ność sie­bie?

Zgod­nie z defi­ni­cją podaną przez słow­nik Laro­usse’a pew­ność sie­bie jest „świa­do­mo­ścią, poczu­ciem wła­snej war­to­ści, które daje nam pewne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa”. Psy­cho­lo­gia defi­niuje ją podob­nie. Możemy powie­dzieć, że osoba pewna sie­bie speł­nia dwa kry­te­ria:

potrafi osią­gnąć cel, który sobie wyzna­czyła;

naprawdę wie­rzy w swoje moż­li­wo­ści, uzdol­nie­nia i sku­tecz­ność.

Wiara ta umoż­li­wia czło­wie­kowi dzia­ła­nie i robie­nie postę­pów. Pew­ność sie­bie pozwala nie roz­trzą­sać w nie­skoń­czo­ność decy­zji, które mamy pod­jąć, i bez kom­plek­sów zaan­ga­żo­wać się w to, co nas pociąga. Im nasza wiara w sie­bie jest wyż­sza, tym pew­niej dzia­łamy. Sta­bilna samo­ocena daje nam poczu­cie speł­nie­nia i obiet­nicę moż­li­wo­ści dal­szego prze­kra­cza­nia wła­snych gra­nic.

O pew­no­ści sie­bie mówimy, gdy speł­nione są trzy warunki:

Nie szu­kamy akcep­ta­cji dla naszych dzia­łań w oczach innych: prze­ciw­nie, z otwartą przy­łbicą idziemy naprzód, czer­piąc z wła­snych zaso­bów swo­body i siły.

Dobrze znamy sie­bie, mamy świa­do­mość swo­ich moc­nych i sła­bych stron, jeste­śmy uczciwi w sto­sunku do wyzwań oraz do wła­snych pra­gnień.

Potra­fimy pono­sić porażki, umiemy je prze­tra­wić i potrak­to­wać jako część życia i pro­cesu ucze­nia się. Nie­zwy­kle istotna jest w związku z tym samo­ak­cep­ta­cja, na którą wpływ ma wszystko: nasze szkolne lata, nasze miej­sce w rodzi­nie, spo­sób, w jaki nasi bli­scy pod­cho­dzili do pora­żek i suk­ce­sów.

Pew­ność sie­bie jest sta­nem powszech­nie pożą­da­nym, który pozwala czuć się dobrze z samym sobą, iść naprzód z odpo­wied­nim ładun­kiem śmia­ło­ści, otwie­rać się na ryzyko i zra­nie­nia, by wydo­być z nich naj­cen­niej­szą esen­cję: poczu­cie, że żyje się naprawdę. To wiara w swoje moż­li­wo­ści i podej­mo­wa­nie dzia­ła­nia.

Dla­czego pew­ność sie­bie jest tak ważna? Ponie­waż pozwala z więk­szym spo­ko­jem trak­to­wać życie, innych i świat. Dzięki niej pod­cho­dzimy do naszych pla­nów, wyzwań, wybo­rów i nie­prze­wi­dzia­nych życio­wych oko­licz­no­ści ze spo­kojną, har­mo­nijną siłą. Jeste­śmy gotowi do dzia­ła­nia, do reago­wa­nia na sytu­ację, w któ­rej się zna­leź­li­śmy. W obli­czu trud­no­ści potra­fimy wziąć odpo­wie­dzial­ność za sie­bie oraz swoje dzia­ła­nia swo­bod­nie i z chłodną głową.

„Uwierz w sie­bie!” – oto magiczne zaklę­cie, któ­rego dzia­ła­nia każdy chciałby doświad­czyć. Poczu­cie pew­no­ści sie­bie nie jest jed­nak stałe i zmie­nia się na prze­strzeni życia; wró­cimy do tego póź­niej. Jak pisze Char­les Pépin w książce La con­fiance en soi, une phi­lo­so­phie [Filo­zo­fia pew­no­ści sie­bie]: „Czło­wiek nie jest. Czło­wiek się staje. Nie wie­rzymy w sie­bie? To nic, uwierzmy w to, czym możemy się stać”3.

Poczu­cie sku­tecz­no­ści, świa­do­mość kom­pe­ten­cji

Defi­ni­cję pew­no­ści sie­bie uzu­peł­niają też inne teo­rie odno­szące się do oso­bi­stego poten­cjału i moż­li­wo­ści. Jedną z nich jest kon­cep­cja samo­sku­tecz­no­ści sfor­mu­ło­wana przez kana­dyj­skiego psy­cho­loga i orę­dow­nika spo­łecz­nego ucze­nia się, Alberta Ban­durę, który defi­niuje samo­sku­tecz­ność jako „poczu­cie jed­nostki ludz­kiej o posia­da­niu zdol­no­ści do zapla­no­wa­nia i wyko­na­nia dzia­łań koniecz­nych do osią­gnię­cia zamie­rzo­nego skutku”.

Poczu­cie samo­sku­tecz­no­ści jest klu­czo­wym czyn­ni­kiem pew­no­ści sie­bie. Osoby, które wie­rzą w swoje moż­li­wo­ści, postrze­gają trudne zada­nia jako wyzwa­nia do pod­ję­cia, a nie jako zagro­że­nia, któ­rych należy uni­kać. Nie boją się wyzna­czać sobie celów, anga­żo­wać się i wkła­dać dużo wysiłku w dzia­ła­nie, pozo­sta­jąc na nim skon­cen­tro­wane i dobie­ra­jąc odpo­wied­nie stra­te­gie do prze­zwy­cię­ża­nia prze­szkód.

[Osoby takie] pod­cho­dzą do poten­cjal­nych zagro­żeń czy stre­so­rów z zaufa­niem, że mogą spra­wo­wać nad nimi pewną kon­trolę. Takie podej­ście popra­wia wyniki, redu­kuje stres i zmniej­sza podat­ność na depre­sję. I na odwrót, zwąt­pie­nie w sie­bie może ogra­ni­czyć lub wręcz znisz­czyć moż­li­wo­ści czło­wieka – zda­rza się, że zdolne jed­nostki w sytu­acjach, które pod­ko­pują ich wiarę w sie­bie, tylko w mini­mal­nym stop­niu wyko­rzy­stują swoje talenty. Wąt­piąc we wła­sne moż­li­wo­ści, nie podej­mują trud­nych zadań. Mają pro­blem z moty­wa­cją i uni­kają wysiłku albo w obli­czu prze­szkód szybko się znie­chę­cają. Ogra­ni­czyły swoje ambi­cje, a w reali­za­cję wyzna­czo­nych celów anga­żują się bez prze­ko­na­nia. Napo­ty­ka­jąc wyzwa­nia, sku­piają się na wła­snych bra­kach, na trud­no­ści podej­mo­wa­nego zada­nia i na kon­se­kwen­cjach ewen­tu­al­nej porażki4.

W obli­czu prze­szkód

Warto się przyj­rzeć spo­so­bowi, w jaki na prze­szkody poja­wia­jące się na dro­dze do reali­za­cji celów reagują dziew­częta i chłopcy – pew­ność sie­bie jest czyn­ni­kiem decy­du­ją­cym o spo­koj­nym podej­ściu do trud­no­ści. David Dun­ning, ame­ry­kań­ski psy­cho­log i pro­fe­sor na uni­wer­sy­te­cie w Cor­nell, zauwa­żył, że dziew­częta i chłopcy odmien­nie reagują na wyniki szcze­gól­nie trud­nych egza­mi­nów.

Dun­ning zaob­ser­wo­wał, że stu­denci płci męskiej reali­stycz­nie postrze­gają prze­szkody, a niskie oceny kwi­tują stwier­dze­niem „Cóż, to był trudny mate­riał” – ten rodzaj reak­cji nazy­wamy atry­bu­cją zewnętrzną i w tym wypadku jest on oznaką rezy­lien­cji. Więk­szość mło­dych kobiet zare­aguje ina­czej: „Nie jestem dość dobra”, czyli zasto­suje atry­bu­cję wewnętrzną, co może je dodat­kowo osła­biać5.

Jest oczy­wi­ste, że spro­wa­dza­nie przy­czyn nie­po­wo­dze­nia do wła­snej winy, cechy cha­rak­teru czy defektu może tylko pogor­szyć myśle­nie na wła­sny temat, być dewa­lu­ujące, a także pod­ko­py­wać wiarę w moż­li­wość suk­cesu. Dziew­częta mają zatem ten­den­cję do atry­bu­cji wewnętrz­nej, która prze­ja­wia się w myśle­niu: „Jeśli mi się nie udaje, to jest to moja wina”. Chłopcy prę­dzej sko­rzy­stają z atry­bu­cji zewnętrz­nej: „Nie zda­łem, bo egza­min był za trudny, pro­fe­sor zbyt surowy” itd. Jesz­cze do tego wró­cimy.

Psy­cho­log François Ruph pisze o czte­rech spo­so­bach naby­wa­nia pew­no­ści sie­bie:

Doświad­cze­nie wła­snej sku­tecz­no­ści: „Kiedy jed­nostka osiąga suk­ces, umac­nia to jej wiarę w swoje kom­pe­ten­cje. I prze­ciw­nie, porażka ją osła­bia”.

Doświad­cze­nia zastęp­cze: „Dostrze­że­nie, że osoby podobne do nas osią­gają suk­ces dzięki wytrwa­łym wysił­kom, zwięk­sza wiarę w moż­li­wość wła­snego powo­dze­nia”.

Per­swa­zja zewnętrzna: „Osoby, które prze­ko­nano, że mają kom­pe­ten­cje konieczne do opa­no­wa­nia jakiejś aktyw­no­ści, są bar­dziej skłonne do mobi­li­zo­wa­nia się i wysiłku niż te, które w sie­bie wąt­pią”.

Stany psy­chiczne i emo­cjo­nalne: „Stan emo­cjo­nalny [w tym wypadku poczu­cie pew­no­ści sie­bie – przyp. tłum.] musi znaj­do­wać odzwier­cie­dle­nie w spoj­rze­niu innych i ich inter­pre­ta­cji zacho­wa­nia jed­nostki”.

Pew­ność sie­bie, filo­zo­fia intro­spek­cji

Świa­do­mość wła­snych kom­pe­ten­cji jest klu­czowa dla zro­zu­mie­nia pew­no­ści sie­bie, jed­nak przy­datna do wyja­śnie­nia tego zagad­nie­nia może być także filo­zo­fia, a w szcze­gól­no­ści przyj­rze­nie się roli, jaką w naszym życiu odgrywa nie­pew­ność. Nie­pew­ność i względ­ność ist­nie­nia to nie­od­łączne aspekty ludz­kiej egzy­sten­cji. Otwarte, pełne cie­ka­wo­ści podej­ście do nie­wia­do­mej pomoże wzmoc­nić pew­ność sie­bie bar­dziej niż jej igno­ro­wa­nie. Błędy czają się za rogiem, ale solid­nie uzbro­jeni w pew­ność sie­bie lepiej je zro­zu­miemy, by wyru­szyć w kie­runku naszego prze­zna­cze­nia.

Wyryta nad wej­ściem do świą­tyni del­fic­kiej sen­ten­cja „Poznaj samego sie­bie”, przy­to­czona przez Pla­tona w dia­logu Alki­bia­des, czyli o natu­rze czło­wieka, wska­zuje oczy­wi­stą ścieżkę na dro­dze do pew­no­ści sie­bie. Na prze­strzeni wie­ków powstało wiele jej inter­pre­ta­cji. Filon Alek­san­dryj­ski, filo­zof z I wieku, zaleca pozna­nie sie­bie jako źró­dło szczę­ścia: by zyskać mądrość, mie­li­by­śmy badać wła­sną duszę, odczu­cia, rozum, zaj­mo­wać się tym, co nami poru­sza, a nie tym, co zewnętrzne. W II wieku gno­stycy zale­cali zasta­na­wia­nie się nad sobą, nad głę­bią swo­jej natury, ale także nad prze­zna­cze­niem czło­wieka. Bar­dzo wielu nawo­ły­wało do pozna­nia sie­bie w celu zdo­by­cia mądro­ści.

Filo­zo­fo­wie, psy­cho­lo­go­wie i psy­cho­ana­li­tycy zachę­cają nas do intro­spek­cji, ponie­waż pozna­nie sie­bie pozwala unik­nąć roz­mie­nie­nia się na drobne, pogu­bie­nia się w pozo­rach. Jeśli naprawdę wiemy, co jest dla nas odpo­wied­nie, z peł­nym spo­ko­jem doko­nu­jemy wybo­rów. Taki jest głę­boki sens kar­te­zjań­skiego cogito.

Obser­wa­cja swo­jego wewnętrz­nego kra­jo­brazu, doświad­cza­nych sta­nów psy­chicz­nych, nazy­wa­nie swo­ich emo­cji i odczuć, ana­li­zo­wa­nie myśli – to narzę­dzia słu­żące pozna­niu sie­bie. Intro­spek­cja pomaga nam nazwać nasze mocne i słabe strony, zarzą­dzać emo­cjami, dosto­so­wać się do nowych sytu­acji, zasta­no­wić się nad sobą. Pozna­jąc wła­sne wnę­trze coraz lepiej, możemy się stać lep­szą wer­sją samych sie­bie.

Intro­spek­cja jest nie­zbędna w naszym codzien­nym pędzie, zakłada jed­nak poświę­ce­nie sobie czasu, zdy­stan­so­wa­nie się od tego, co nas roz­pra­sza, skon­cen­tro­wa­nie się na wła­snym wnę­trzu. Co zatem powie­dzieć o kobie­tach, które nie mogą zna­leźć czasu na naukę samo­po­zna­nia? Nicole Brais, badaczka z Uni­wer­sy­tetu Lavala w Québecu, defi­niuje obcią­że­nie psy­chiczne jako „nie­do­strze­galny, a zara­zem nie­odzowny stały wysi­łek pole­ga­jący na zarzą­dza­niu, orga­ni­za­cji i pla­no­wa­niu, mający na celu zaspo­ko­je­nie potrzeb każ­dego członka rodziny i wła­ściwe funk­cjo­no­wa­nie domu”. Obcią­że­nie psy­chiczne przy­czy­nia się do stresu i wyczer­pa­nia i doty­czy głów­nie kobiet – w szcze­gól­no­ści pra­cu­ją­cych. Według bada­nia Insee z 2010 roku kobiety biorą na sie­bie 64% obo­wiąz­ków domo­wych i 71% obo­wiąz­ków rodzi­ciel­skich w mał­żeń­stwie. Nic dziw­nego, że w takich oko­licz­no­ściach nie zaj­mują się swo­imi wewnętrz­nymi potrze­bami.

Pew­ność sie­bie nie pocho­dzi z jed­nego źró­dła

Sto­pień pew­no­ści sie­bie jest różny w roz­ma­itych obsza­rach: można być bar­dzo pew­nym sie­bie w kwe­stii pozy­ski­wa­nia fun­du­szy od inwe­sto­rów, ale znacz­nie mniej pod­czas przy­ję­cia, na któ­rym pra­wie nikogo nie znamy. Jak­kol­wiek by było, jeśli jeste­śmy do pew­nego stop­nia pewne sie­bie, nie­znane sytu­acje są nieco mniej prze­ra­ża­jące, ponie­waż wiemy, że prze­ży­jemy je, nie oba­wia­jąc się śmiesz­no­ści, upo­ko­rze­nia czy odrzu­ce­nia.

Naszą pew­ność sie­bie, nie­za­leż­nie od wycho­wa­nia, jakie otrzy­ma­ły­śmy od rodzi­ców, mogą oczy­wi­ście pod­ko­py­wać nega­tywne doświad­cze­nia życiowe, przy­czy­nia­jąc się do powsta­wa­nia w nas wraż­li­wych na zra­nie­nie obsza­rów, nawet jeśli począt­kowo nasza pew­ność sie­bie była solidna. Jej utrata może być przej­ściowa lub trwała. Nagłe zerwa­nie, czy­jaś śmierć, wypa­dek czy prze­byta cho­roba to trau­ma­tyczne doświad­cze­nia, które mogą pod­wa­żyć nasze prze­ko­na­nia i zmie­nić spoj­rze­nie na życie. Według filo­zo­fii niepew­ność jest nie­od­łączną czę­ścią życia i może wywró­cić do góry nogami porzą­dek, do któ­rego były­śmy przy­zwy­cza­jone.

Weźmy na przy­kład Elsę. To piękna, nie­spełna pięć­dzie­się­cio­let­nia kobieta. Zamężna od dwu­dzie­stu pię­ciu lat, matka dwójki stu­diu­ją­cych dzieci, wykłada prawo na uni­wer­sy­te­cie na pro­win­cji. Z zewnątrz jej życie wygląda na ide­alne i godne pozaz­drosz­cze­nia. Ona jed­nak stu­dzi nasz entu­zjazm:

Wiem, że moje życie jest sym­pa­tyczne, że mam satys­fak­cjo­nu­jącą pracę, że moi stu­denci mnie lubią, a moje dzieci są już nie­za­leżne i odpo­wied­nio przy­go­to­wane do życia. A mimo to nie jestem pewna sie­bie. Mam świa­do­mość, że w dzie­dzi­nie prawa jestem raczej kom­pe­tentna, ale poza tym obsza­rem czuję się słaba. Z wie­kiem przy­było mi parę kilo­gra­mów, które ważą tony, nie wyjeż­dżam więc na waka­cje z przy­ja­ciółmi, ponie­waż wsty­dzę się przy nich wło­żyć kostium kąpie­lowy. Uni­kam włą­cza­nia się w dys­ku­sje poli­tyczne, które mój mąż i nasi przy­ja­ciele uwiel­biają, ponie­waż czuję się nie dość zorien­to­wana w tema­cie. Ni­gdy nie czuję się wystar­cza­jąco dobra – dowo­dem tego niech będzie fakt, że czer­wie­nię się, ile­kroć ktoś pochwali któ­rąś z moich publi­ka­cji czy mój wygląd. Mąż i dzieci mówią mi, że jestem piękna, ale trudno mi w to uwie­rzyć, i w żad­nym wypadku nie cho­dzi o fał­szywą skrom­ność. Kiedy mówią tak moi rodzice, uśmie­cham się – zawsze kochali mnie bez­wa­run­kową miło­ścią. Powin­nam być abso­lut­nie szczę­śliwa i wiem, że mój brak pew­no­ści sie­bie jest nie­zro­zu­miały. Ale wła­śnie w ten spo­sób cza­sem sama sobie zatru­wam życie.

Elsa jest speł­niona w trzech wymia­rach: związku, pracy i macie­rzyń­stwa, w żad­nym z nich nie doświad­cza spek­ta­ku­lar­nych pora­żek czy kom­pli­ka­cji. A jed­nak bra­kuje jej pew­no­ści sie­bie. Jak czę­sto bywa w przy­padku kobiet, przy­czyny tej sytu­acji trudno okre­ślić i Elsa opi­suje je raczej jako wra­że­nia niż ewi­dentne fakty. Te nie­ja­sne odczu­cia mogą się poja­wić zwłasz­cza wtedy, gdy „powio­dło się” nam w istot­nych w tak istot­nych dzie­dzi­nach życia, jakimi są rodzina i kariera. Upływ czasu ozna­cza, że trzeba snuć nowe plany i odbu­do­wy­wać sens życia. Pięć­dzie­siątka czę­sto jest momen­tem pod­su­mo­wań i sta­wia­nia sobie pytań.

Elsa chcia­łaby być kom­pe­tentna w innych dzie­dzi­nach niż prawo, by móc się ode­zwać w towa­rzy­stwie, u boku swo­jego męża. Jej samo­ocena wyni­ka­łaby wów­czas rów­nież z faktu, że byłaby eks­pertką na wielu polach.

Brak kon­troli nad cia­łem, które wraz z upły­wem czasu nas zawo­dzi, rów­nież jest przed­mio­tem roz­cza­ro­wań i wstydu. Nasza fizyczna powłoka, którą widzimy, cał­ko­wi­cie zaprze­cza wyide­ali­zo­wa­nemu obra­zowi kobie­cego ciała pro­mo­wa­nego w zachod­nich spo­łe­czeń­stwach. W kon­fron­ta­cji z tok­syczną nar­ra­cją, zgod­nie z którą szczę­ście i piękno gwa­ran­tuje tylko bycie szczu­płą i dosko­nałą, pięć­dzie­się­cio­latka musi się czuć odsu­nięta na mar­gi­nes. Pra­gnie­nie dosko­na­ło­ści, czy to w odnie­sie­niu do wła­snego ciała, czy w innej dzie­dzi­nie, to jesz­cze jeden prze­jaw szko­dli­wego myśle­nia, które przy­czy­nia się do zmniej­sze­nia naszej pew­no­ści sie­bie. U Elsy widać różne obli­cza braku pew­no­ści sie­bie, takie jak niska samo­ocena, obawa przed opi­nią innych, nega­tywny obraz wła­snego ciała.

Nawet jeśli kobieta odnio­sła suk­ces w życiu pry­wat­nym i zawo­do­wym, wpływ tego, w jaki spo­sób postrzega swoje ciało, na pew­ność sie­bie jest ogromny. Wiele kobiet zatruwa sobie życie z powodu trzech dodat­ko­wych kilo­gra­mów, jakiejś drob­nej nie­do­sko­na­ło­ści, wałeczka, któ­rego nie widzi nikt prócz nich. Zado­wo­le­nie z wła­snego ciała dekla­ruje 42% kobiet. W następ­nych roz­dzia­łach wró­cimy jesz­cze do tego tematu.

Czym jest syn­drom oszu­sta?

Im więk­szy suk­ces, tym więk­sze wąt­pli­wo­ści

Pod­czas gdy w miarę reali­za­cji kolej­nych dzia­łań pew­ność sie­bie może wzra­stać, syn­drom oszu­sta jest kło­po­tli­wym i prze­wrot­nym zja­wi­skiem, które spro­wa­dza się do tego, że im więk­szy suk­ces odno­simy, tym bar­dziej powąt­pie­wamy we wła­sne doko­na­nia.

I wła­śnie na tym polega cały pro­blem: syn­drom oszu­sta cynicz­nie karmi się odno­szo­nymi suk­ce­sami. Im bli­żej pozy­tyw­nego efektu, tym więk­szy nie­po­kój. Osoba, która odnio­sła suk­ces, zostaje uwię­ziona w pie­kiel­nym cyklu i czę­sto myśli: „Uff, znowu udało mi się wszyst­kich oszu­kać i nie zosta­łam przy­ła­pana, po raz kolejny mi się upie­kło!”.

Kon­kretne, obiek­tywne dowody na auten­tycz­ność suk­cesu są sys­te­ma­tycz­nie depre­cjo­no­wane czy nawet kry­ty­ko­wane. O ile pewna doza powąt­pie­wa­nia w sie­bie (które jed­nak nie trwa długo) jest nie­zbędna, by zyskać obiek­tywne spoj­rze­nie, osoba cier­piąca na syn­drom oszu­sta w ogóle nie może zaak­cep­to­wać swo­ich suk­ce­sów i sądzi, że prze­ciw­nie, ponosi same porażki. Nie­ustan­nie myśli, że oszu­kuje oto­cze­nie w kwe­stii swo­ich „rze­czy­wi­stych” zdol­no­ści i inte­li­gen­cji. To dosko­nały kok­tajl wzmac­nia­jący lęk.

Z tego zresztą powodu syn­drom oszu­sta czę­sto dotyka ludzi wybit­nie uzdol­nio­nych.

Joséphine to trzy­dzie­sto­pię­cio­latka z dok­to­ra­tem, dosko­nała kan­dy­datka na nowe sta­no­wi­sko w dyrek­cji waż­nego oddziału pew­nej firmy. O posadę ubiega się trzy­dzie­ści osób. Joséphine z powo­dze­niem prze­cho­dzi przez pięć eta­pów rekru­ta­cji. Zna odpo­wie­dzi na wszyst­kie pyta­nia, poko­nuje wszyst­kie prze­szkody. Pod­czas koń­co­wej roz­mowy przy­szli kole­dzy ser­decz­nie ści­skają jej dłoń i witają Joséphine w swo­ich sze­re­gach. Po wyj­ściu kobieta miała zadzwo­nić do swo­jego chło­paka, sio­stry i naj­lep­szej przy­ja­ciółki. „Ale wła­śnie uświa­do­mi­łam sobie, co się stało: zdo­by­łam pracę. Nie byłam w sta­nie się ucie­szyć. Prze­cież oni się zorien­tują, że się pomy­lili. Ni­gdy mi się nie uda!”. Joséphine rezy­gnuje ze świę­to­wa­nia swo­jego spek­ta­ku­lar­nego suk­cesu.

Dopa­dają ją zimne poty i bez­sen­ność. Syn­drom oszu­sta szcze­gól­nie daje się we znaki przy oka­zji waż­nych zmian: może to być, jak w przy­padku Joséphine, zmiana pracy, roz­po­czę­cie kolej­nego cyklu stu­diów czy nowego etapu życia.

A prze­cież Joséphine jest nie tylko dosko­nale wykształ­cona, prze­szła też wszyst­kie stre­su­jące etapy rekru­ta­cji. Wyko­rzy­stała swoje zdol­no­ści i kom­pe­ten­cje, potra­fiła prze­ka­zać swoją wie­dzę w odpo­wied­nio prze­ko­nu­jący spo­sób. Jej głos nie zdra­dzał naj­mniej­szego waha­nia. Jej moty­wa­cja, ambi­cje, a także zabawna aneg­dota, którą wzbu­dziła entu­zjazm dyrek­cji, to dowody na to, iż posiada ona zakres umie­jęt­no­ści zgodny z wymo­gami sta­no­wi­ska i ocze­ki­wa­niami przy­szłego pra­co­dawcy.

Cały ten pokaźny wachlarz talen­tów nie jest jed­nak w sta­nie ukoić jej nie­pew­no­ści w obli­czu nowych obo­wiąz­ków. Nic jej nie prze­ko­nuje: Joséphine uważa, że nie jest odpo­wied­nią kan­dy­datką na dane sta­no­wi­sko i pra­co­dawcy wkrótce zda­dzą sobie z tego sprawę. Po otrzy­ma­niu dobrej nowiny o zatrud­nie­niu nie pozwala sobie na poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, pew­ność sie­bie czy entu­zjazm. Mimo swo­ich osią­gnięć i talentu do zarzą­dza­nia nie czuje się zdolna do moty­wo­wa­nia, inspi­ro­wa­nia czy zarzą­dza­nia kon­flik­tami w nowym zespole.

W mie­sią­cach nastę­pu­ją­cych po zatrud­nie­niu, bojąc się panicz­nie, że nie zdoła popraw­nie wywią­zać się z obo­wiąz­ków, repre­sjo­nuje sie­bie i swo­ich asy­sten­tów, narzu­ca­jąc sza­lony plan dnia, który spra­wia, że kobieta stop­niowo odcina się od wszel­kiego życia spo­łecz­nego. W trak­cie kulu­aro­wych roz­mów czy mini­ze­brań wciąż otrzy­muje gra­tu­la­cje, które sta­no­wią dla niej tak wielką pre­sję, że nowe doświad­cze­nie zawo­dowe zmie­nia się w wyczer­pu­jący mara­ton. Sama nie wie, czy na gra­tu­la­cje ze strony szefa powinna zare­ago­wać rado­ścią czy zakło­po­ta­niem. Joséphine czuje nie­po­kój, to wszystko budzi w niej zmie­sza­nie i nie­po­kój, aż wresz­cie, na gra­nicy wypa­le­nia zawo­dowego, kobieta posta­na­wia skon­sul­to­wać się z psy­cho­lo­giem.

Pro­blem atry­bu­cji

Inna cecha syn­dromu oszu­sta polega na tym, że dotknięta nim osoba ma wra­że­nie, iż nie zasłu­guje na swoje suk­cesy, które przy­pi­suje szczę­ściu lub przy­pad­kowi. Mecha­nizm ten wyja­śnia teo­ria atry­bu­cji opi­sana w 1958 roku przez Fritza Heidera. Kobiety dotknięte syn­dro­mem oszu­sta cier­pią na znie­kształ­ce­nie poznaw­cze, to zna­czy pewne skrzy­wie­nie myśle­nia. Jak to się dzieje?

Czło­wiek przy­pi­suje swój suk­ces (dobrą ocenę, speł­nie­nie zawo­dowe czy osią­gnię­cia w innej dzie­dzi­nie) zewnętrz­nej (wyka­za­łem się kom­pe­ten­cjami, więc odnio­słem suk­ces) i trwa­łej przy­czy­nie, nad którą może spra­wo­wać pewną kon­trolę (na przy­kład odpo­wied­nio się zor­ga­ni­zo­wać). Osoby, które cier­pią na syn­drom oszu­sta, przy­pi­sują wszyst­kie suk­cesy wyłącz­nie przy­czy­nom zewnętrz­nym (a zatem nie­trwa­łym, nad któ­rymi nie mają kon­troli). Przy­czy­nami zewnętrz­nymi mogą być szczę­ście, uprzej­mość innych, błędna ocena. Ni­gdy jed­nak wła­sna zasługa.

Utrwa­lony para­li­żu­jący spo­sób myśle­nia

W 1978 roku ame­ry­kań­skie psy­cho­lożki Pau­line Rose Clance i Suzanne Imes nadały temu wiel­kiemu, spe­cy­ficz­nemu zwąt­pie­niu w sie­bie nazwę „syn­drom oszu­sta”. Do tej histo­rii wró­cimy. Kon­cep­cja ta jest przed­mio­tem dys­ku­sji, czę­ściej mówi się o „doświad­cze­niu oszu­sta”6, a zja­wi­sko staje się coraz sil­niej obecne w zachod­nich spo­łe­czeń­stwach żyją­cych kul­tem suk­cesu, w któ­rych czę­sto poczu­cie dowar­to­ścio­wa­nia jest mylone z byciem wybitną osobą, a suk­ces trak­tuje się jako gwa­ran­cję miło­ści i przy­jaźni.

Syn­drom oszu­sta nie jest zabu­rze­niem psy­chicz­nym (nie figu­ruje wśród zabu­rzeń psy­chicz­nych wymie­nia­nych w pod­ręcz­niku DSM-57). Cha­rak­te­ry­zuje się jed­nak para­li­żu­ją­cym spo­so­bem myśle­nia, w któ­rym moż­liwy jest tylko okre­ślony zespół sądów na wła­sny temat i w któ­rym domi­nuje poczu­cie, że jest się uzur­pa­to­rem i nie jest się wystar­cza­jąco dobrym. Osoba dotknięta syn­dro­mem oszu­sta nie­świa­do­mie zadaje sobie pyta­nie: „Czy mam prawo ubie­gać się o to sta­no­wi­sko, o ten awans?”.

Czło­wiek, który czuje się oszu­stem, żyje w cią­głym stra­chu, ze ści­śnię­tym żołąd­kiem, na zewnątrz zacho­wu­jąc pozory spo­koju. Boi się na przy­kład, że zosta­nie zde­ma­sko­wany, bo nie speł­nia wyma­gań dyrek­cji. Poczu­cie nie­upraw­nio­nego zaj­mo­wa­nia swo­jej pozy­cji mają szcze­gól­nie czę­sto kobiety, któ­rym suk­ces (pod wpły­wem jego gen­de­ro­wej defi­ni­cji) koja­rzy się ze sta­tu­sem i wła­dzą, poję­ciami, z któ­rymi czę­sto nie czują się one swo­bod­nie.

Pułapka umy­słu

Dok­tor Jes­samy Hib­berd, psy­cho­lożka kli­niczna, opi­suje w swo­jej książce8, na czym polega men­talna pułapka, którą jest syn­drom oszu­sta.

Nawet jeśli czło­wiek odnosi suk­ces za suk­cesem, w jego wnę­trzu toczy się nie­ustanna walka mię­dzy świa­do­mo­ścią tego faktu a jego odczu­wa­niem. Ludzie z syn­dro­mem oszu­sta mają wiel­kie trud­no­ści z uwew­nętrz­nie­niem swo­ich suk­cesów. Ile­kroć zro­bią coś dobrego, tłu­ma­czą to przy­czy­nami zewnętrz­nymi, a ile­kroć zda­rzy im się postą­pić gorzej lub źle, upa­trują przy­czyny w sobie. Są odpo­wie­dzialni za wszystko. Ten skrzy­wiony obraz rze­czy­wi­sto­ści działa nie­mal jak prze­sąd, czło­wiek mnoży dowody, by go uza­sad­nić. Syn­drom oszu­sta jest kom­bi­na­cją samo­kry­ty­cy­zmu, nie­wiary w sie­bie i lęku przed porażką, które, sple­cione w dziw­nym walcu, spra­wiają, że balan­su­jemy mię­dzy prze­pra­co­wa­niem a pro­kra­sty­na­cją.

Hib­berd wyja­śnia róż­nicę mię­dzy bra­kiem pew­no­ści sie­bie a syn­dro­mem oszu­sta:

Kiedy mamy jakiś cel i brak nam pew­no­ści sie­bie, nie wiemy, czy i w jaki spo­sób uda nam się ów cel osią­gnąć, ale jeśli będziemy ciężko pra­co­wać i uży­jemy naszej dobrej woli, moż­liwe, że na koniec odczu­jemy radość. Osoba z syn­dro­mem oszu­sta będzie odczu­wać taki sam nie­po­kój i rów­nież będzie ciężko pra­co­wać, ale kiedy już osią­gnie cel, zacznie umniej­szać swój suk­ces. Nie jest w sta­nie zmie­nić swo­jego podej­ścia. Ma wra­że­nie, że skoro teraz jest jesz­cze bar­dziej widoczna i pod pre­sją, nie­chyb­nie czeka ją porażka. Suk­ces nie pasuje do jej obrazu sie­bie.

Skąd to poczu­cie?

Według Hib­berd syn­drom oszu­sta jest czę­ściowo wro­dzony, a czę­ściowo nabyty. Nie ozna­cza to jed­nak, że cokol­wiek w tej mate­rii jest zde­ter­mi­no­wane czy usta­lone. Nie­które osoby od uro­dze­nia są raczej lękliwe, ale można to zmie­nić za sprawą wycho­wa­nia, które zbu­duje w nich pew­ność sie­bie.

I na odwrót, można się uro­dzić z dobrą samo­oceną i pew­no­ścią sie­bie i utra­cić ten poten­cjał: dziecko, które rośnie wśród sprzecz­nych komu­ni­ka­tów (a są one jed­nym z naj­sil­niej­szych mar­ke­rów syn­dromu oszu­sta), czuje się zagu­bione. Wąt­pli­wo­ści i brak pew­no­ści sie­bie są rze­czą ludzką, kiedy jed­nak stają się one chro­niczne, mamy praw­dziwy pro­blem. Zwłasz­cza że żyjemy w świe­cie, który zachęca nas do sta­wa­nia się naj­lep­szą wer­sją samych sie­bie: „Żyj peł­nią życia! Żyj na maksa!”. A gdyby tak zamiast tego powie­dzieć: „Żyj wła­snym życiem”?

W następ­nym roz­dziale dokład­niej pochy­limy się nad genezą tego spe­cy­ficz­nego zwąt­pie­nia w sie­bie, ale już teraz możemy pod­kre­ślić pewną oczy­wi­stość: w nasta­wio­nym na rywa­li­za­cję spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym osią­gnię­cia i suk­ces wynie­sione są do poziomu naj­wyż­szych war­to­ści, życie uka­zy­wane w krzy­wym zwier­cia­dle mediów spo­łecz­no­ścio­wych jawi się jako dosko­nały obraz. Z tego kon­tek­stu spo­łeczno-kul­tu­ro­wego wyni­kają trzy główne przy­czyny, które tłu­ma­czą, dla­czego tak wiele kobiet cierpi na syn­drom oszu­sta.

Nie­ustanna pre­sja (na osią­gnię­cia i wygląd), która w kon­tek­ście defi­cytu pew­no­ści sie­bie może tylko pod­sy­cać pło­mień niepew­no­ści w odnie­sie­niu do wła­snych kom­pe­ten­cji.

Zni­koma repre­zen­ta­cja kobiet na sta­no­wi­skach przy­wód­czych i w nie­któ­rych dzie­dzi­nach prze­my­słu, która spra­wia, że kobiety u wła­dzy są jesz­cze bar­dziej wyeks­po­no­wane i osa­mot­nione.

Ste­reo­typy, które mimo postępu spo­łecz­nego wciąż są głę­boko zako­rze­nione: „kobiety nie potra­fią nego­cjo­wać”, „kobiety źle się czują w krę­gach wła­dzy”, „kobiety bar­dziej ule­gają emo­cjom”, „kobiety pra­gną mieć dzieci”, „kobiety mają dzieci”, „dzieci cho­rują”, „kobiety tak naprawdę nie chcą rzą­dzić”.

Skutki syn­dromu oszu­sta

Ryzy­kiem, które wysuwa się na pierw­szy plan, jest wypa­le­nie. Osią­ga­nie celów przy jed­no­cze­snym pil­no­wa­niu się, by nas nie zauwa­żono, jest męczące, wyczer­pu­jące i przy­czy­nia się do ogrom­nego stresu, pro­wa­dząc cza­sem do prze­cią­że­nia – zbyt wiele wysiłku wkła­damy w prze­wi­dy­wa­nie naj­drob­niej­szych błę­dów, które mogłyby wzmoc­nić nasze wąt­pli­wo­ści i syn­drom oszu­sta.

I prze­ciw­nie, syn­drom oszu­sta może się prze­ja­wiać cał­ko­wi­tym para­li­żem pod posta­cią pro­kra­sty­na­cji, którą można zde­fi­nio­wać jako prze­sadną ten­den­cję do odkła­da­nia wszyst­kiego na póź­niej. Każ­demu zda­rza się odkła­dać na następny dzień trudne lub uciąż­liwe zada­nie, ale jeśli takie odwle­ka­nie staje się nawy­kiem, codzienną reak­cją na sta­jące przed nami wyzwa­nia, mamy pro­blem. Nie wyko­rzy­stu­jemy oka­zji, roz­cza­ro­wu­jemy nasze oto­cze­nie i zamy­kamy się w błęd­nym kole doświad­czeń, które potwier­dzają, że jeste­śmy nic nie­warci. To skrzy­wione postrze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści wyni­ka­jące z lęku przed porażką i niskiej pew­no­ści sie­bie zabija moty­wa­cję, która jest nie­zbędna do reali­zo­wa­nia wła­snych ambi­cji.

Do tego nasze życie zawo­dowe staje się miał­kie, ponie­waż nie pozwa­lamy sobie ani na radość z suk­cesu, ani na zaan­ga­żo­wa­nie się z praw­dziwą ener­gią w reali­za­cję wyzna­czo­nych zadań.

Jeśli jeste­śmy dotknięci syn­dro­mem oszu­sta, patrzymy w spa­czony spo­sób nie tylko na sie­bie, ale też na innych. Czę­sto wyobra­żamy sobie, że ludzie, z któ­rymi pra­cu­jemy w jed­nym pomiesz­cze­niu, są obda­rzeni nie­za­chwianą pew­no­ścią sie­bie i nie osą­dzają sie­bie tak surowo jak my. Oni to co innego, oni zasłu­gują na swoje sta­no­wi­ska! Oba­wia­jąc się zde­ma­sko­wa­nia naszego oszu­stwa, cier­pimy w mil­cze­niu: czy kie­dy­kol­wiek będziemy mogli dołą­czyć do zwy­cię­skiego obozu? Jak uspra­wie­dli­wić wła­sną pozy­cję, jeśli sądzimy, że zasłu­gu­jemy na nie­wiele lub wręcz na nic, że nasze suk­cesy są owo­cem uzur­pa­cji, opor­tu­ni­zmu czy przy­padku?

Lęk przed suk­ce­sem?

Czy strach, że zosta­niemy zde­ma­sko­wani, nie jest prze­ja­wem para­li­żu­ją­cego nas egzy­sten­cjal­nego lęku przed wol­no­ścią? Zawo­alo­wa­nej nie­chęci przed wzię­ciem jej na sie­bie, bowiem wiąże się ona z odpo­wie­dzial­no­ścią? Jeste­śmy ska­zani na wol­ność, jak powie­dział Sar­tre. Wol­ność, która jest cechą kon­dy­cji ludz­kiej, pociąga za sobą odpo­wie­dzial­ność. Każdy wolny czło­wiek, kobieta czy męż­czy­zna, jest odpo­wie­dzialny za swoje czyny. Jeśli więc odpo­wia­damy za wła­sne suk­cesy, to za błędy rów­nież! Gdy cier­pimy na syn­drom oszu­sta, ten egzy­sten­cjalny lęk jest jesz­cze bar­dziej odczu­walny.

Te nisz­czące nie­po­kój i nie­pew­ność w obli­czu tego, kim jeste­śmy lub do czego jeste­śmy zdolni, przy­po­mi­nają tro­chę obawę przed suk­ce­sem, przed dopusz­cze­niem moż­li­wo­ści, że nam się uda, przed uzna­niem wła­snych zdol­no­ści, zwłasz­cza gdy żyjemy w spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym suk­ces jest uwa­żany za naj­wyż­szą, wpa­janą od dzie­ciń­stwa war­tość i w któ­rym dzieci czę­sto obda­rzane są warun­kową akcep­ta­cją. Jak uści­śla psy­cho­log Kevin Chas­san­gre: „Nasze spo­łe­czeń­stwo ma ten­den­cję, by uczyć dzieci, że czło­wiek jest dobry, jeśli odnosi suk­ces, a zły, jeśli ponosi porażkę”.

Ame­ry­kań­ska pisarka Marianne Wil­liam­son tak opi­suje to zja­wi­sko:

Naj­bar­dziej oba­wiamy się nie tego, że się do cze­goś nie nada­jemy, ale naszej bez­gra­nicz­nej mocy. Tym, co nas prze­raża, nie jest nasza ciem­ność, ale nasze wewnętrzne świa­tło. Zada­jemy sobie pyta­nie: Kimże jestem, żeby się odwa­żyć na bycie wybitną, wspa­niałą, uta­len­to­waną, wyjąt­kową? Ale tak naprawdę kimże jestem, żeby taką osobą nie być?

Trzeba pozwo­lić sobie odnieść suk­ces, błysz­czeć, być szczę­śliwą. Ale to czę­sto pobożne życze­nia. Poczu­cie, że nie ma się do tego prawa, nie ustę­puje, ponie­waż kobieta jest swoim naj­gor­szym wro­giem. Obawa, że zosta­nie zde­ma­sko­wana i osą­dzona, utrzy­muje ją w stre­fie kom­fortu: kobieta zaka­zuje sobie suk­cesu i zamyka się w błęd­nym kole, które utrwala jej ogra­ni­cza­jące prze­ko­na­nia. Czuje się nie­za­do­wo­lona, a ponie­waż śro­do­wi­sko pracy czy spo­łe­czeń­stwo nie udziela jej dowar­to­ścio­wu­ją­cej infor­ma­cji zwrot­nej, zwąt­pie­nie zako­rze­nia się w niej jesz­cze głę­biej.

Sophie ma 32 lata. Pra­cuje w insty­tu­cji kul­tury w Bor­de­aux, ale czeka na sta­no­wi­sko w muzeum na pół­nocy Fran­cji.

Chcę być bli­żej rodziny, ale też speł­nić swoje marze­nie: być kon­ser­wa­torką. Pra­gnę tego, odkąd skoń­czy­łam Aka­de­mię Sztuk Pięk­nych. Tym­cza­sem tu, gdzie pra­cuję teraz, jest wspa­niale, szef jest ze mnie zado­wo­lony i wła­śnie dał mi dodat­kowe obo­wiązki, dzięki któ­rym mogła­bym osią­gnąć osta­teczne zwień­cze­nie mojej kariery: zająć się kon­ser­wa­cją.

Sophie bar­dzo prze­żywa tę sytu­ację, ma poczu­cie, że traci grunt pod nogami, zaczyna opusz­czać ważne zebra­nia, prosi o pomoc w kadrach, krótko mówiąc – nie daje już rady. W tym samym cza­sie muzeum w Lille wysyła jej zapro­sze­nie na pierw­szą roz­mowę. „Nie poje­cha­łam” – mówi Sophie.

Skąd ten auto­sa­bo­taż? W miarę jak poja­wiają się kolejne prze­jawy uzna­nia i zaufa­nia, świat Sophie zaczyna się walić. Pozy­tywne infor­ma­cje zwrotne rozu­mie jako wezwa­nie do hiper­wy­daj­no­ści; czuje się pod­li­czana, oce­niana i zobo­wią­zana, by nie zawieść. Zasta­na­wia się, dywa­guje, ana­li­zuje – krę­cąc się bez­pro­duk­tyw­nie w kółko. Nie tylko sabo­tuje swoją przy­szłość, uwa­ża­jąc, że pro­po­zy­cję otrzy­mała przez przy­pa­dek, ale jest też spa­ra­li­żo­wana przez teraź­niej­szość z powodu nowych obo­wiąz­ków. Jak daw­niej zaczyna pro­kra­sty­no­wać i cho­wać głowę w pia­sek, ile­kroć pojawi się jakiś pro­blem. Twier­dzi, że nie potrafi znieść naj­drob­niej­szej nie­do­sko­na­ło­ści. Jeśli nie uda jej się wywią­zać z aktu­al­nego zada­nia, będzie to ozna­czało, że wszystko zepsuła.

Oczy­wi­ście nie ma w tym za grosz obiek­ty­wi­zmu, to skrzy­wione spoj­rze­nie więzi ją w pułapce i narzuca czarno-białe widze­nie rze­czy­wi­sto­ści. Per­spek­tywę sta­no­wi­ska w Lille Sophie nazywa poboż­nym życze­niem. Nie­po­kój, jaki odczuwa, pod­ko­puje jej pew­ność sie­bie i pogrąża w bez­czyn­no­ści.

Sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, kobiety są bar­dziej podatne na lęk niż męż­czyźni. Bar­dziej się też przej­mują opi­nią innych na swój temat. Mają zatem więk­szą skłon­ność do nie­po­koju i znie­chę­ce­nia, które mogą wzma­gać ich brak pew­no­ści sie­bie i przy­czy­niać się do roz­wi­nię­cia syn­dromu oszu­sta.

Owo poczu­cie, że nie jest się na swoim miej­scu, sięga dalej i obej­muje mniej­szo­ści, które mogą tym bar­dziej cier­pieć z powodu braku pew­no­ści sie­bie. Odmien­no­ści takie jak orien­ta­cja sek­su­alna, płeć czy rasa mogą pod­sy­cać syn­drom oszu­sta i potę­go­wać jego odczu­wa­nie.

Odkry­cie kon­cep­cji tera­peu­tycz­nej

Suzanne Imes i Pau­line Rose Clance, psy­cho­lożki kli­niczne, które w latach sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku nadały owemu zło­żo­nemu i trud­nemu do roz­po­zna­nia pro­ble­mowi nazwę „syn­drom oszu­sta”, same się z nim zma­gały.

Kiedy Clance pro­wa­dziła wykład na uni­wer­sy­te­cie w Ohio, uświa­do­miła sobie, że jej stu­dentki bory­kają się z tym samym poczu­ciem zwąt­pie­nia w sie­bie i bycia nie na miej­scu, któ­rego sama doświad­czała w ich wieku. Oto jej słowa: „Zauwa­ży­łam, że moje stu­dentki są pełne wąt­pli­wo­ści co do wła­snych kom­pe­ten­cji i nie wie­rzą w moż­li­wość suk­cesu, mówiąc na przy­kład: «Boję się, że tym razem kom­pletne zawalę egza­min». Kiedy je o to pyta­łam, oka­zało się, że w rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy nie oblały egza­minu, miały świetne wyniki. Jedna z nich powie­działa: «Wśród wszyst­kich tych inte­li­gent­nych ludzi dookoła czuję się jak oszustka»”9.

Padło magiczne słowo!

W latach osiem­dzie­sią­tych w ślady Clance i Imes poszła dok­tor Vale­rie Young (dziś mię­dzy­na­ro­dowa eks­pertka w kwe­stii syn­dromu oszu­sta i mów­czyni): jej zawo­dowa droga wykry­sta­li­zo­wała się w okre­sie, gdy spa­ra­li­żo­wana zwąt­pie­niem pro­kra­sty­no­wała, zasta­na­wia­jąc się, jak się zabrać za dok­torat. O swoim doświad­cze­niu opo­wiada na stwo­rzo­nej przez sie­bie stro­nie inter­ne­to­wej impo­stor­syn­drome.com.

Jak w przy­padku wielu histo­rii ze szczę­śli­wym zakoń­cze­niem, po raz pierw­szy o zja­wi­sku zwa­nym syn­dro­mem oszu­sta usły­szała przez przy­pa­dek. Dwie z jej stu­den­tek czy­tały i komen­to­wały przy niej bada­nia Imes i Clance na ten temat. Young była pora­żona: roz­po­znała się w opi­sie zespołu jego obja­wów i zauwa­żyła, że boryka się z nimi wielu spo­śród jej stu­den­tów – zwłasz­cza dziew­częta. Posta­no­wiła poświę­cić swój dok­to­rat wła­śnie tej kwe­stii i bez zwłoki wraz z innymi stu­dent­kami powo­łać do życia grupę wspar­cia.

Dal­szy ciąg dzia­łań Young prze­szedł już do histo­rii. Pierw­szy zor­ga­ni­zo­wany przez nią warsz­tat tera­peu­tyczny został zaty­tu­ło­wany „Poko­nać syn­drom oszu­sta: pro­blem kom­pe­ten­cji i pew­no­ści sie­bie”, który odniósł duży suk­ces i potwier­dził zapo­trze­bo­wa­nie na obszer­niej­sze potrak­to­wa­nie tematu. W 2001 roku badaczka zor­ga­ni­zo­wała kolejny warsz­tat pod tytu­łem „Jak czuć się tak inte­li­gent­nym i kom­pe­tent­nym, jakim jesteś w opi­nii innych ludzi: dla­czego inte­li­gentni ludzie doświad­czają syn­dromu oszu­sta i jak temu zara­dzić?”.

Clance, Ines i Young mają ze sobą coś wspól­nego: cier­pią z powodu tego szcze­gól­nego defi­cytu pew­no­ści sie­bie. Mimo dzie­lą­cego je dystansu cza­so­wego spra­wiają wra­że­nie, jakby złą­czone soli­dar­no­ścią i sio­strzeń­stwem szły ramię w ramię i wtó­ro­wały sobie nawza­jem, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć syn­drom oszu­sta, ziden­ty­fi­ko­wać go i zna­leźć na niego reme­dium. Dzięki swoim książ­kom, warsz­ta­tom psy­cho­edu­ka­cyj­nym, wystą­pie­niom przed sze­roką publicz­no­ścią, ćwi­cze­niom i narzę­dziom pomia­ro­wym (w tym skali syn­dromu oszu­sta autor­stwa Clance) przy­czy­niły się – każda na swój spo­sób – do lep­szego zro­zu­mie­nia tego pro­blemu.

Pew­ność sie­bie. Ale co ozna­cza „sie­bie”?

Psy­cho­lo­gia huma­ni­styczna i podej­ście skon­cen­tro­wane na oso­bie

Na temat kon­cep­cji „ja”, która odgrywa w zachod­niej psy­cho­lo­gii istotną rolę, napi­sano już wiele. Oto mała powtórka z histo­rii: po tym, jak na początku XX wieku za sprawą Sig­munda Freuda i jego uczniów naro­dziła się psy­cho­ana­liza, w więk­szo­ści kra­jów Zachodu nastę­puje wysyp teo­rii i metod tera­peu­tycz­nych. W latach czter­dzie­stych poja­wiają się dwa duże nurty: beha­wio­ryzm i (głów­nie za sprawą Abra­hama Maslowa) psy­cho­lo­gia huma­ni­styczna. Psy­cho­lo­gia huma­ni­styczna, zwana rów­nież egzy­sten­cjalną, przed­sta­wia kon­cep­cję czło­wieka jako istoty fun­da­men­tal­nie dobrej, która roz­wija się w pozy­tywny spo­sób, jeśli uwolni się od ogra­ni­cza­ją­cych ją uwa­run­ko­wań. Stała się ona pod­stawą opra­co­wa­nej w USA w latach pięć­dzie­sią­tych przez Carla Rogersa kon­cep­cji psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej: tera­pii skon­cen­tro­wa­nej na oso­bie. Abra­ham Maslow, Carl Rogers i Geo­rge Kelly należą do bada­czy sytu­ują­cych „ja” w cen­trum podej­ścia tera­peu­tycz­nego i teo­rii oso­bo­wo­ści.

Czym się cha­rak­te­ry­zuje ten nurt? Przede wszyst­kim, jak wska­zuje jego nazwa „tera­pia skon­cen­tro­wana na oso­bie”, tera­peuta sku­pia się na jed­no­stce, a nie na pro­ble­mie. Wcho­dzi z klien­tem10 w empa­tyczną rela­cję – co bar­dzo odróż­nia tę kon­cep­cję od neu­tral­no­ści psy­cho­ana­lizy – sta­wia­jąc się na jego miej­scu, w kli­ma­cie zaufa­nia i nie­osą­dza­nia. Ten spo­sób pracy jest bar­dzo pomocny w lecze­niu braku pew­no­ści sie­bie. Akcep­tu­jące spoj­rze­nie tera­peuty dodaje otu­chy klien­tom, w szcze­gól­no­ści kobie­tom, które nie­ustan­nie czują się osą­dzane i nie­do­ce­niane. Podej­ście huma­ni­styczne cha­rak­te­ry­zuje się rów­nież nie­dy­rek­tyw­no­ścią, to zna­czy, że tera­peuta nie dąży do kie­ro­wa­nia pro­ce­sem tera­pii.

Carl Rogers i tera­pie huma­ni­styczne

Psy­cho­lo­gia huma­ni­styczno-egzy­sten­cjalna czę­sto nazy­wana jest trze­cią drogą. Wokół Carla Rogersa (1902–1987), który sam sie­bie okre­ślał mia­nem cichego rewo­lu­cjo­ni­sty, sku­pili się naukowcy i tera­peuci, któ­rzy uznali, że dwa pozo­stałe sys­temy tera­peu­tyczne domi­nu­jące w latach pięć­dzie­sią­tych XX wieku (psy­cho­ana­liza i beha­wio­ryzm) są odczło­wie­czone i prze­peł­nione chło­dem.

Rogers inspi­ro­wał się feno­me­no­lo­gią (zwłasz­cza Edmun­dem Hus­ser­lem) i egzy­sten­cja­li­zmem (Jean-Paul Sar­tre), prze­rzu­ca­jąc pomost mię­dzy psy­cho­lo­gią a filo­zo­fią. Jego metoda jest więc nie tylko dzia­ła­niem psy­cho­lo­gicz­nym, ale rów­nież filo­zo­fią życiową, która opiera się na pozy­tyw­nym spoj­rze­niu na czło­wieka.

Ogól­nie rzecz ujmu­jąc, zgod­nie z podej­ściem skon­cen­tro­wa­nym na oso­bie każdy czło­wiek ma wszystko, czego potrze­buje do peł­nego funk­cjo­no­wa­nia i samo­okre­śle­nia, o ile pozo­staje bli­sko swo­jego głę­bo­kiego doświad­cze­nia, to zna­czy całej mie­szanki wra­żeń cie­le­snych i zmy­sło­wych, odczuć oraz zna­czeń, jakie on sam im nadaje, co Rogers nazywa „ja orga­ni­zmicz­nym”. Ta pier­wotna moty­wa­cja jest jed­nym z fila­rów teo­rii roge­riań­skiej, nie­zbęd­nym, uni­kal­nym dla każ­dego subiek­tyw­nym kom­pa­sem umoż­li­wia­ją­cym poru­sza­nie się w życiu, podej­mo­wa­nie wła­snych wybo­rów i w ten spo­sób reali­za­cję swo­jego poten­cjału, zwa­nego ten­den­cją aktu­ali­za­cyjną – czyli samo­speł­nie­nie wraz z przy­ję­ciem odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sną wol­ność.

Poję­cie „ja”

Poję­cie „ja”, które Rogers defi­niuje jako „zor­ga­ni­zo­wany, spójny zestaw wyobra­żeń i prze­ko­nań na swój temat”, można stre­ścić w pyta­niu: „Kim jestem?”. Kim jestem jako jed­nostka? Jakich subiek­tyw­nych (pozy­tyw­nych i nega­tyw­nych) odpo­wie­dzi udzie­lam na to pyta­nie? W tera­pii spo­rzą­dza się wie­lo­wy­mia­rowy opis obej­mu­jący róż­no­ra­kie prze­ko­na­nia, które czło­wiek ma na wła­sny temat i które nadają zna­cze­nie jego „ja”. Ta bogata, bar­dzo oso­bi­sta auto­de­fi­ni­cja uka­zuje jego zdol­ność do reflek­sji na wła­sny temat, do dostrze­ga­nia swo­jej zło­żo­no­ści i uni­kal­no­ści.

Co ważne, „ja” nie jest sta­tyczne: to pro­ces, który trwa przez całe życie, a jego klu­czo­wymi eta­pami są dzie­ciń­stwo i okres doj­rze­wa­nia. „Osoba to płynny pro­ces, nie stały i sta­tyczny byt; pły­nąca rzeka zmian, nie blok z solid­nego mate­riału; stale zmie­nia­jąca się kon­ste­la­cja moż­li­wo­ści, a nie usta­lona ilość cech”11.

Ade­kwat­ność poję­cia „ja” albo pew­ność sie­bie

Carl Rogers wyróż­nia trzy skła­dowe poję­cia „ja”. Są nimi:

obraz sie­bie

, czyli spo­sób, w jaki postrze­gamy samych sie­bie (obraz ciała odgrywa tu ważną rolę), nie­ko­niecz­nie pokry­wa­jący się z rze­czy­wi­sto­ścią;

samo­ocena

, czyli war­tość, jaką sobie przy­pi­su­jemy;

i wresz­cie

„ja” ide­alne

, które zmie­nia się w toku naszego życia i wyraża to, kim chcie­li­by­śmy być, nasze życiowe aspi­ra­cje.

Kiedy nasze doświad­cze­nie pokrywa się z naszym obra­zem sie­bie, możemy wresz­cie poczuć wewnętrzną har­mo­nię i pew­ność sie­bie oraz doznać stanu kon­gru­en­cji (dosko­na­łej spój­no­ści).

Natu­ral­nej ten­den­cji do samo­re­ali­za­cji w pierw­szych latach życia ogrom­nie sprzyja wspie­ra­jące, życz­liwe śro­do­wi­sko rodzin­nie, dzięki któ­remu dziecko może roz­wi­jać swoją wyjąt­kową indy­wi­du­al­ność i ma szanse na pełne zre­ali­zo­wa­nie sie­bie.

Spo­tka­ły­śmy się z szes­na­sto­let­nią dziew­czyną o imie­niu Isis. Wysoka i smu­kła, ogromne oczy, nogi jak u gazeli. Rodzice Isis są zanie­po­ko­jeni jej szczu­pło­ścią (nie jest chuda, ale znaj­duje się na gra­nicy).

Szcze­rze mówiąc, nie wiem, dla­czego tutaj jestem. Moi rodzice boją się, że mam ano­rek­sję, ale tak nie jest. W gim­na­zjum mie­li­śmy dziew­czynę z ano­rek­sją: daleko mi do niej. Po pro­stu patrzę obiek­tyw­nie i dobrze widzę, że jestem pulchna. Nie gruba, ale pulchna. Więc zwra­cam uwagę na to, co jem, ale nie ma o co robić afery. Już jako dziecko byłam zaokrą­glona. Inne dziew­czynki śmiały się ze mnie, nazy­wały mnie Pyzą. Cie­szę się, że policzki mi się zapa­dły. Żeby zeszczu­pleć, powin­nam zrzu­cić tylko cztery czy pięć kilo. Taka pulchna nie­zbyt podo­bam się sobie w lustrze. Wszyst­kie moje kole­żanki uwiel­biają zakupy, a ja uni­kam przy­mie­rzalni. Sądzę, że jeśli będę mieć parę kilo mniej, będę mogła znowu sobie pozwo­lić na shop­ping.

Isis ma 175 cen­ty­me­trów wzro­stu i nosi roz­miar 36. Rze­czy­wi­ście, nie ma ano­rek­sji i je wszystko poza sło­dy­czami. Ale jej widze­nie wła­snego ciała jest znie­kształ­cone. Cierpi na dys­mor­fo­fo­bię, zabu­rze­nie obrazu sie­bie zwią­zane z obra­zem swo­jego ciała. Rze­komo pulchne, rodzi ono w niej lęk, pozba­wia ją pew­no­ści sie­bie. Zabu­rze­nie z pew­no­ścią ma zwią­zek z jej matką, która ma nad­wagę, oraz ze śro­do­wi­skiem szkol­nym, w któ­rym dziew­częta się gło­dzą. Pro­blem nie jest poważny, Isis tylko mówi, że chcia­łaby zrzu­cić parę kilo­gra­mów, ale niczego nie zmie­nia w swoim spo­so­bie odży­wia­nia.

Po sze­ściu sesjach dziew­czyna poj­muje, skąd wzięła się ta nie­pew­ność wzglę­dem wła­snego ciała: z jed­nej strony widzi nad­wagę matki, któ­rej tro­chę się wsty­dzi, a z dru­giej wciąż ma w pamięci obraz pulch­nej dziew­czynki, jaką była, i drwiny, któ­rych doświad­czała. W końcu uświa­da­mia sobie, że zablo­ko­wała się na tym obra­zie sie­bie, cho­ciaż teraz zupeł­nie nie odpo­wiada on rze­czy­wi­sto­ści. Odzy­skuje w ten spo­sób pew­ność sie­bie.

Spoj­rze­nie innych albo wła­ściwy roz­wój „ja”

Na poczu­cie „ja”, według Rogersa natu­ral­nie zorien­to­wane na opty­malną reali­za­cję naszych moż­li­wo­ści, mają wpływ doświad­cze­nia z dzie­ciń­stwa oraz to, jak je inter­pre­tu­jemy. Aby otrzy­mać uwagę i miłość, bar­dzo szybko zwra­camy się ku naj­waż­niej­szym oso­bom: rodzi­com, ale także ku tym, któ­rzy nas inspi­rują. Chło­niemy ich komen­ta­rze, uwagi, oceny, wszyst­kie prze­kazy na temat spo­sobu, w jaki mamy się zacho­wy­wać, by się im przy­po­do­bać, oraz zestaw prze­ko­nań nazwa­nych przez Rogersa warun­kami wła­snej war­to­ści.

Warunki wła­snej war­to­ści nakła­dają się na indy­wi­du­alne poję­cie „ja”. Nasze odczy­ta­nie tego, co inni sądzą, co uznają za war­tość, czego bro­nią, do czego zachę­cają, co kochają, a czego nie­na­wi­dzą, zostaje uwew­nętrz­nione i buduje tkankę zło­żo­nej cało­ści, którą się sta­jemy. W efek­cie inter­pre­tu­jemy to, co widzimy, według kry­te­riów, które nie­ko­niecz­nie są nasze – jak­by­śmy w pew­nym sen­sie patrzyli przez soczewki fil­tru­jące nasze doświad­cze­nie i pod­stęp­nie odda­la­jące nas od nas samych, od naszej wła­snej inter­pre­ta­cji. Nasze spoj­rze­nie jest więc czę­ściowo prze­fil­tro­wane przez ocenę i postrze­ga­nie osób, które nas ota­czają. Wpływ szkoły, krę­gów przy­ja­ciół i kul­tury oczy­wi­ście pogłę­bia ten odbiór.

Dla­tego pozy­tywne postrze­ga­nie sie­bie jest takie ważne. Dzięki życz­li­wemu, peł­nemu sza­cunku spoj­rze­niu, czyli pozy­tywnemu obra­zowi sie­bie, nasze „ja” może się pra­wi­dłowo roz­wi­jać i nie jeste­śmy uza­leż­nieni od osądu innych. Jest ono pre­zen­tem od tych, któ­rzy nas kochają. Słowa, jakich uży­wają uko­chane osoby, mają ogromną wagę. Wpły­wają na naszą defi­ni­cję „ja”, a co za tym idzie, na nasz spo­sób bycia i doko­ny­wa­nia wybo­rów.

Rogers wyróż­nia dwa typy pozy­tyw­nego spoj­rze­nia:

warun­kowe pozy­tywne spoj­rze­nie, które odpo­wiada temu, co nazy­wamy miło­ścią warun­kową;

bez­wa­run­kowe pozy­tywne spoj­rze­nie, które odpo­wiada temu, co nazy­wamy miło­ścią bez­wa­run­kową.

W sytu­acji warun­ko­wego pozy­tyw­nego spoj­rze­nia warun­ko­wa­nie wła­snej war­to­ści jest w pew­nym sen­sie narzu­cane dziecku, które aby zyskać akcep­ta­cję, zmie­nia swoje zacho­wa­nie w zależ­no­ści od tego, co doro­sły uzna za dobre lub złe. Opi­nia osoby doro­słej staje się dla dziecka punk­tem odnie­sie­nia.

Warun­ko­wa­nie wła­snej war­to­ści decy­duje rów­nież o obra­zie sie­bie, jaki ma dziecko, które przy­swaja sobie okre­ślone stan­dardy postę­po­wa­nia; jego spo­sób bycia „dobrym czło­wie­kiem” jest więc nazna­czony wizją rodzica. Jego zacho­wa­nie sta­nowi odzwier­cie­dle­nie wyobra­żeń innych. Po latach, gdy czło­wiek musi doko­ny­wać wybo­rów, prze­paść mię­dzy wła­snym postrze­ga­niem sie­bie a wizją rodzi­ców może wywo­łać zwąt­pie­nie, zamie­sza­nie czy nie­po­kój. Według Rogersa jest to moment powrotu do sie­bie, do swo­jej auten­tycz­no­ści: „Zadzi­wia­ją­cym para­dok­sem jest to, że kiedy akcep­tuję sie­bie takiego, jakim jestem, zmie­niam się.”12.

Bez­wa­run­kowe pozy­tywne spoj­rze­nie, otwarte i zain­te­re­so­wane dru­gim, umoż­li­wia zaist­nie­nie praw­dzi­wego „ja” i sprzyja samo­re­ali­za­cji. Dziecko jest akcep­to­wane za to, kim jest, a nie za to, co robi. Nawet jeśli coś mu się nie uda, wciąż jest obda­rzane życz­li­wym pozy­tyw­nym spoj­rze­niem, które wspiera jego cie­ka­wość, zaufa­nie i kre­atyw­ność. To, jak sie­bie postrzega, pozo­staje w zgod­no­ści z jego doświad­cze­niem. Utrzy­ma­nie tego stanu to praca na całe życie, która jed­nak buduje głę­boką pew­ność sie­bie. Bez­wa­run­kowa akcep­ta­cja, pozwa­la­jąca dziecku na dogłębne przy­ję­cie sie­bie bez odzwier­cie­dla­nia ocze­ki­wań innych, jest tram­po­liną do praw­dzi­wej auto­no­mii, ponie­waż sprzyja pozy­tyw­nemu obra­zowi jego samego oraz zdro­wemu podej­ściu do sie­bie, które chroni przed zależ­no­ścią od innych i jest źró­dłem ade­kwat­nej samo­oceny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

https://www.bbc.com/news/uk-46434147 [dostęp: 25.10.2021]. [wróć]

Bada­nie Grant Thorn­ton, 2013. [wróć]

Char­les Pepin, La con­fiance en soi. Une phi­lo­so­phie, Allary Edi­tions, Paris 2018, s. 74. [wróć]

J. Lecomte, Les Appli­ca­tions du sen­ti­ment d’efficacité per­son­nelle, „Savo­irs” 2004–2005 (poza serią). [wróć]

K. Kay, C. Ship­man, The Con­fi­dence Gap, „The Atlan­tic Mon­thly” 2014, maj. [wróć]

impo­stor expe­rience (przyp. tłum.). [wróć]

Kry­te­ria dia­gno­styczne zabu­rzeń psy­chicz­nych. DSM-5, wyd. 5, Edra Urban & Part­ner, Wro­cław 2018. [wróć]

J. Hib­berd, Croyez en vous, libérez-vous du syn­drome de l’impo­steur, Laro­usse, Paris 2019. [wróć]

C. Jar­rett, Feeling Like a Fraud, „The Psy­cho­lo­gist” 2010, 23(5). [wróć]

Lepiej uży­wać ter­minu „klient” niż „pacjent”. Czło­wieka, nawet z pro­ble­mami, nie powinno się redu­ko­wać do sta­tusu pacjenta, który koja­rzy się z bier­no­ścią, uprzed­mio­to­wie­niem. [wróć]

C. Rogers, O sta­wa­niu się osobą. Poglądy tera­peuty na psy­cho­te­ra­pię, przeł. M. Kar­piń­ski, Rebis, Poznań 2002. [wróć]

Tamże, s. 42. [wróć]