Wszystko co zawdzięczasz sobie. Jak odzyskać kobiecą siłę i pewność siebie - Elisabeth Cadoche, Anne de Montarlot - ebook

Wszystko co zawdzięczasz sobie. Jak odzyskać kobiecą siłę i pewność siebie ebook

Elisabeth Cadoche, Anne de Montarlot

4,2

Opis

Uwierz w siebie i powiedz o tej książce siostrze, przyjaciółce, koleżance... Czy ty także uważasz, że wiele rzeczy w twoim życiu się po prostu „udało”? Że twoje sukcesy nie są twoją zasługą, ponieważ po prostu przypadkiem zdołałaś wstrzelić się w okoliczności? Jeśli tak, być może również – jak większość kobiet – cierpisz na syndrom oszusta, czyli specyficzny rodzaj braku pewności siebie. My, kobiety, często wątpimy w swoje kompetencje, chociaż obiektywnie są one wysokie. Wiążą się z tym nieodłączne poczucie bycia wybrakowaną, permanentny lęk przed porażką… i przekonanie, że nie należy nas traktować poważnie. Choć może ci się wydawać, że brak pewności siebie masz niejako wbudowany, sprawa wcale nie jest przegrana. Nawet jeśli sądzisz, że jesteś niewiele warta, nawet jeśli wątpisz w siebie od dzieciństwa i żyjesz w strachu, że do ludzi wokół w końcu dotrze, jak mało potrafisz, możesz odnaleźć swoją siłę i nauczyć się doceniać siebie i swoje sukcesy. Przecież one wcale nie pojawiły się przypadkiem! Pisarka i dokumentalistka Élisabeth Cadoche oraz psychoterapeutka Anne de Montarlot napisały wyjątkowy poradnik, w którym umiejętnie pokazują, jak poradzić sobie z paraliżującym brakiem pewności siebie w kluczowych dla kobiet dziedzinach życia. Opisują źródła problemu i proponują konkretne wskazówki, jak działać, gdy niedostatek wiary we własne możliwości sprawia, że trudno ci ruszyć z miejsca. Ta książka pomoże ci określić, na jaki rodzaj niepewności cierpisz, nauczy cię kochać i doceniać samą siebie, akceptować swoje słabości i uczynić z nich swoją siłę, wychować pewne siebie córki, a przede wszystkim pozbyć się wrażenia, że jesteś gorsza od innych... i że za chwilę wszyscy się o tym dowiedzą. Trzeba pozwolić sobie odnieść sukces, błyszczeć, być szczęśliwą. Ale to często pobożne życzenia. Poczucie, że nie ma się do tego prawa, nie ustępuje, ponieważ kobieta jest swoim najgorszym wrogiem. Obawa, że zostanie zdemaskowana i osądzona, utrzymuje ją w strefie komfortu: kobieta zakazuje sobie sukcesu i zamyka się w błędnym kole,które utrwala jej ograniczające przekonania (fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (18 ocen)
8
5
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nynnakot

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura, która doda Ci sił na drodze samopoznania, pozbywania się kompleksów i budowania zdrowej pewności siebie.
00

Popularność




Skąd pomysł na tę książkę?

Skąd pomysł na tę książkę?

Wcho­dzimy do pęka­ją­cej w szwach sali kon­fe­ren­cyj­nej. Mów­czyni, urzęd­niczka wyso­kiego szcze­bla, opo­wiada o swoim kie­runku stu­diów – naukach spo­łecz­nych w École Natio­nale d’Admi­ni­stra­tion. Wspo­mina o swo­ich roz­ma­itych odpo­wie­dzial­nych funk­cjach, pre­sti­żo­wym sta­no­wi­sku, kom­pe­ten­cjach i wyróż­nie­niach. To piękna, zadbana kobieta, która wydaje się uoso­bie­niem suk­cesu. Widow­nia, wśród któ­rej prze­wa­żają panie, jest zahip­no­ty­zo­wana. Cóż za swada, cóż za inte­li­gentny dobór słów!

Zasko­cze­nie

I nagle w toku opo­wie­ści o paśmie suk­ce­sów poja­wia się zgrzyt: „Poczu­łam się wtedy nie na miej­scu, nie­mal jak uzur­pa­torka”. Co? Wymie­niamy zasko­czone spoj­rze­nia: jeśli tę kobietę, absol­wentkę naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych stu­diów i zde­cy­do­waną sze­fową, drę­czą zwąt­pie­nie i brak pew­no­ści sie­bie, jeśli taka osoba oba­wia się, czy nie jest oszustką, to co z nami, bied­nymi sza­rymi mysz­kami z nie­do­sko­na­łym życiem i ogra­ni­czo­nymi ambi­cjami?

Wystą­pie­nie trwało dalej i nikt nie wró­cił do tej kwe­stii – eufo­ria towa­rzy­sząca spo­tka­niu spra­wiła, że szybko o niej zapo­mniano. Na koniec cała widow­nia kla­skała, zelek­try­zo­wana, pod­eks­cy­to­wana, pełna nadziei. A my wresz­cie zro­zu­mia­ły­śmy.

Jeżeli takiej kobie­cie bra­kuje pew­no­ści sie­bie, ale mimo to wspina się na szczyty, my rów­nież możemy to zro­bić. Nam wszyst­kim tak samo bra­kuje pew­no­ści sie­bie i to wła­śnie nas łączy. Nie­oczy­wi­ste podo­bień­stwo mię­dzy nami, ele­ment, który czyni nas sio­strami. Ta kobieta to nie tylko źró­dło inspi­ra­cji, to wzór do naśla­do­wa­nia. Potra­fiła bowiem ujarz­mić brak pew­no­ści sie­bie, który doty­czy nas wszyst­kich. Dosłow­nie każ­dej.

Ta myśl nas nur­to­wała, aż wresz­cie posta­no­wi­ły­śmy dotrzeć do korzeni pro­blemu. Dla­czego kobie­tom tak bar­dzo bra­kuje pew­no­ści sie­bie? Nie tylko w życiu zawo­do­wym, ale także oso­bi­stym? Zaczę­ły­śmy się zasta­na­wiać, badać, czy­tać. Naj­pierw na wła­sny uży­tek.

W drogę

Nie trzeba długo szu­kać dowo­dów na to, że kobiety i męż­czyźni mimo posia­da­nia takich samych kom­pe­ten­cji zawo­do­wych zacho­wują się ina­czej. Aby otrzy­mać odpo­wie­dzialne sta­no­wi­sko, męż­czy­zna naj­czę­ściej przed­sta­wia się jako eks­pert, a potrzeb­nych umie­jęt­no­ści uczy się póź­niej. Bez naj­mniej­szych skru­pu­łów prze­ce­nia swoje umie­jęt­no­ści i osią­gnię­cia. Kobieta nato­miast w więk­szo­ści wypad­ków, zanim się zaan­ga­żuje, wyśle CV czy zgłosi w agen­cji rekru­ta­cyj­nej zain­te­re­so­wa­nie jakimś sta­no­wi­skiem, będzie się długo zasta­na­wiać. A zanim da sobie prawo, by się o daną posadę ubie­gać, będzie musiała poczuć się w naj­wyż­szym stop­niu „gotowa”.

Kiedy poja­wia się zwąt­pie­nie, zaczyna się pod­ko­py­wa­nie pew­no­ści sie­bie, nawet jeśli kobieta ma wybit­nie wyso­kie kwa­li­fi­ka­cje. Myśli, że nie zasłu­guje na odpo­wie­dzialne sta­no­wi­sko, o które się stara lub które pia­stuje, że zawdzię­cza je przy­pad­kowi, i oba­wia się, że w każ­dej chwili może zostać zde­ma­sko­wana i osą­dzona, a to utrwala jej niską samo­ocenę.

Można się z tym nie zgo­dzić i powie­dzieć, że nie­które kobiety są bar­dzo pewne sie­bie i zżera je ambi­cja. Oczy­wi­ście ist­nieją też męż­czyźni dotknięci syn­dro­mem oszu­sta. Ale jeśli oprzemy się na samych fak­tach, jeżeli przyj­rzymy się licz­bom, dostrze­żemy tu rażącą dys­pro­por­cję mię­dzy płciami.

Według auto­rów badań opu­bli­ko­wa­nych w 2018 roku przez Cor­nell Uni­ver­sity „męż­czyźni prze­ce­niają swoje zdol­no­ści i osią­gnię­cia, pod­czas gdy kobiety ich nie doce­niają”. Inne bada­nie, zre­ali­zo­wane w 2013 roku przez bry­tyj­ski Char­te­red Mana­ge­ment Insti­tute, wska­zuje na „zwią­zek mię­dzy bra­kiem pew­no­ści sie­bie u kobiet a ich sła­bym dostę­pem do wyso­kich sta­no­wisk”. Według bada­nia Mon­ster prze­pro­wa­dzo­nego rów­nież w 2013 roku „kobiety mają niż­sze wyma­ga­nia w kwe­stii zarob­ków niż męż­czyźni. Brak pew­no­ści sie­bie jest dla kobiet bar­dzo nie­ko­rzystny”. Inne bada­nia potwier­dzają te wnio­ski.

Zawrót głowy

Wciąż odczu­wam w pew­nym stop­niu syn­drom oszu­sta, bez prze­rwy, nawet teraz, kiedy do was mówię; nie opusz­cza mnie poczu­cie, że nie powin­ni­ście mnie trak­to­wać serio. Bo co ja wła­ści­wie wiem? Mówię wam o tym, ponie­waż wszy­scy mamy wąt­pli­wo­ści co do naszych kom­pe­ten­cji i moż­li­wo­ści oraz tego, czym wła­ści­wie one są1.

To zda­nie w wypeł­nio­nej po brzegi auli pew­nej szkoły na pół­nocy Lon­dynu pod­czas podróży pro­mu­ją­cej książkę Beco­ming. Moja histo­ria wypo­wie­działa Michelle Obama! Podob­nie Simone Veil – kiedy wcho­dziła do rządu, sądziła, że jej dni są poli­czone: „Byłam prze­ko­nana, że nie zagrzeję tam długo miej­sca. Mówi­łam sobie: zro­bię coś głu­piego i bar­dzo szybko wrócę na sta­no­wi­sko urzęd­niczki”.

Takie wyzna­nia skła­niają do kon­klu­zji: nie, to nie jest mar­gi­nalne zja­wi­sko. Wszyst­kie te bada­nia i liczby przy­pra­wiają o zawrót głowy (kobiety zaj­mują tylko 24% sta­no­wisk kie­row­ni­czych na całym świe­cie)2. Posta­no­wi­ły­śmy więc pogłę­bić reflek­sję:

aby zro­zu­mieć, skąd pocho­dzi ten brak pew­no­ści sie­bie, w jaki spo­sób się prze­ja­wia i udziela, jak się go prze­żywa i jak go poko­nać;

aby się dowie­dzieć, czy prze­ja­wia się we wszyst­kich dzie­dzi­nach życia, czy nie, czy jego natę­że­nie jest stałe, czy zmien­nie;

aby prze­ana­li­zo­wać przy­padki, w któ­rych brak pew­no­ści sie­bie staje się moty­wem dzia­ła­nia;

aby zna­leźć klu­czowe czyn­niki tej ten­den­cji i ją odwró­cić.

To wszystko leży u pod­staw niniej­szej książki, w któ­rej, chcąc uka­zać wszyst­kie obli­cza braku pew­no­ści sie­bie – od syn­dromu oszu­sta, po zwy­kłe wąt­pie­nie w sie­bie – zawar­ły­śmy wie­dzę naukową i wyniki badań, opisy przy­pad­ków i wywiady. Jedna z nas jest pisarką i doku­men­ta­listką, druga psy­cho­te­ra­peutką, co umoż­li­wiło nam wie­lo­stronne i sze­ro­kie uję­cie tematu. Mamy nadzieję, że znaj­dziesz tu pomoc w zro­zu­mie­niu swo­jego pro­blemu i zmie­nisz sytu­ację, w jakiej się zna­la­złaś.

1. Pew­ność sie­bie a syn­drom oszu­sta

1

Pew­ność sie­bie a syn­drom oszu­sta

Odwa­żyć się to stra­cić na chwilę rów­no­wagę. Nie odwa­żyć się to stra­cić sie­bie.

Søren Kier­ke­ga­ard

Czym jest pew­ność sie­bie?

Zgod­nie z defi­ni­cją podaną przez słow­nik Laro­usse’a pew­ność sie­bie jest „świa­do­mo­ścią, poczu­ciem wła­snej war­to­ści, które daje nam pewne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa”. Psy­cho­lo­gia defi­niuje ją podob­nie. Możemy powie­dzieć, że osoba pewna sie­bie speł­nia dwa kry­te­ria:

potrafi osią­gnąć cel, który sobie wyzna­czyła;

naprawdę wie­rzy w swoje moż­li­wo­ści, uzdol­nie­nia i sku­tecz­ność.

Wiara ta umoż­li­wia czło­wie­kowi dzia­ła­nie i robie­nie postę­pów. Pew­ność sie­bie pozwala nie roz­trzą­sać w nie­skoń­czo­ność decy­zji, które mamy pod­jąć, i bez kom­plek­sów zaan­ga­żo­wać się w to, co nas pociąga. Im nasza wiara w sie­bie jest wyż­sza, tym pew­niej dzia­łamy. Sta­bilna samo­ocena daje nam poczu­cie speł­nie­nia i obiet­nicę moż­li­wo­ści dal­szego prze­kra­cza­nia wła­snych gra­nic.

O pew­no­ści sie­bie mówimy, gdy speł­nione są trzy warunki:

Nie szu­kamy akcep­ta­cji dla naszych dzia­łań w oczach innych: prze­ciw­nie, z otwartą przy­łbicą idziemy naprzód, czer­piąc z wła­snych zaso­bów swo­body i siły.

Dobrze znamy sie­bie, mamy świa­do­mość swo­ich moc­nych i sła­bych stron, jeste­śmy uczciwi w sto­sunku do wyzwań oraz do wła­snych pra­gnień.

Potra­fimy pono­sić porażki, umiemy je prze­tra­wić i potrak­to­wać jako część życia i pro­cesu ucze­nia się. Nie­zwy­kle istotna jest w związku z tym samo­ak­cep­ta­cja, na którą wpływ ma wszystko: nasze szkolne lata, nasze miej­sce w rodzi­nie, spo­sób, w jaki nasi bli­scy pod­cho­dzili do pora­żek i suk­ce­sów.

Pew­ność sie­bie jest sta­nem powszech­nie pożą­da­nym, który pozwala czuć się dobrze z samym sobą, iść naprzód z odpo­wied­nim ładun­kiem śmia­ło­ści, otwie­rać się na ryzyko i zra­nie­nia, by wydo­być z nich naj­cen­niej­szą esen­cję: poczu­cie, że żyje się naprawdę. To wiara w swoje moż­li­wo­ści i podej­mo­wa­nie dzia­ła­nia.

Dla­czego pew­ność sie­bie jest tak ważna? Ponie­waż pozwala z więk­szym spo­ko­jem trak­to­wać życie, innych i świat. Dzięki niej pod­cho­dzimy do naszych pla­nów, wyzwań, wybo­rów i nie­prze­wi­dzia­nych życio­wych oko­licz­no­ści ze spo­kojną, har­mo­nijną siłą. Jeste­śmy gotowi do dzia­ła­nia, do reago­wa­nia na sytu­ację, w któ­rej się zna­leź­li­śmy. W obli­czu trud­no­ści potra­fimy wziąć odpo­wie­dzial­ność za sie­bie oraz swoje dzia­ła­nia swo­bod­nie i z chłodną głową.

„Uwierz w sie­bie!” – oto magiczne zaklę­cie, któ­rego dzia­ła­nia każdy chciałby doświad­czyć. Poczu­cie pew­no­ści sie­bie nie jest jed­nak stałe i zmie­nia się na prze­strzeni życia; wró­cimy do tego póź­niej. Jak pisze Char­les Pépin w książce La con­fiance en soi, une phi­lo­so­phie [Filo­zo­fia pew­no­ści sie­bie]: „Czło­wiek nie jest. Czło­wiek się staje. Nie wie­rzymy w sie­bie? To nic, uwierzmy w to, czym możemy się stać”3.

Poczu­cie sku­tecz­no­ści, świa­do­mość kom­pe­ten­cji

Defi­ni­cję pew­no­ści sie­bie uzu­peł­niają też inne teo­rie odno­szące się do oso­bi­stego poten­cjału i moż­li­wo­ści. Jedną z nich jest kon­cep­cja samo­sku­tecz­no­ści sfor­mu­ło­wana przez kana­dyj­skiego psy­cho­loga i orę­dow­nika spo­łecz­nego ucze­nia się, Alberta Ban­durę, który defi­niuje samo­sku­tecz­ność jako „poczu­cie jed­nostki ludz­kiej o posia­da­niu zdol­no­ści do zapla­no­wa­nia i wyko­na­nia dzia­łań koniecz­nych do osią­gnię­cia zamie­rzo­nego skutku”.

Poczu­cie samo­sku­tecz­no­ści jest klu­czo­wym czyn­ni­kiem pew­no­ści sie­bie. Osoby, które wie­rzą w swoje moż­li­wo­ści, postrze­gają trudne zada­nia jako wyzwa­nia do pod­ję­cia, a nie jako zagro­że­nia, któ­rych należy uni­kać. Nie boją się wyzna­czać sobie celów, anga­żo­wać się i wkła­dać dużo wysiłku w dzia­ła­nie, pozo­sta­jąc na nim skon­cen­tro­wane i dobie­ra­jąc odpo­wied­nie stra­te­gie do prze­zwy­cię­ża­nia prze­szkód.

[Osoby takie] pod­cho­dzą do poten­cjal­nych zagro­żeń czy stre­so­rów z zaufa­niem, że mogą spra­wo­wać nad nimi pewną kon­trolę. Takie podej­ście popra­wia wyniki, redu­kuje stres i zmniej­sza podat­ność na depre­sję. I na odwrót, zwąt­pie­nie w sie­bie może ogra­ni­czyć lub wręcz znisz­czyć moż­li­wo­ści czło­wieka – zda­rza się, że zdolne jed­nostki w sytu­acjach, które pod­ko­pują ich wiarę w sie­bie, tylko w mini­mal­nym stop­niu wyko­rzy­stują swoje talenty. Wąt­piąc we wła­sne moż­li­wo­ści, nie podej­mują trud­nych zadań. Mają pro­blem z moty­wa­cją i uni­kają wysiłku albo w obli­czu prze­szkód szybko się znie­chę­cają. Ogra­ni­czyły swoje ambi­cje, a w reali­za­cję wyzna­czo­nych celów anga­żują się bez prze­ko­na­nia. Napo­ty­ka­jąc wyzwa­nia, sku­piają się na wła­snych bra­kach, na trud­no­ści podej­mo­wa­nego zada­nia i na kon­se­kwen­cjach ewen­tu­al­nej porażki4.

W obli­czu prze­szkód

Warto się przyj­rzeć spo­so­bowi, w jaki na prze­szkody poja­wia­jące się na dro­dze do reali­za­cji celów reagują dziew­częta i chłopcy – pew­ność sie­bie jest czyn­ni­kiem decy­du­ją­cym o spo­koj­nym podej­ściu do trud­no­ści. David Dun­ning, ame­ry­kań­ski psy­cho­log i pro­fe­sor na uni­wer­sy­te­cie w Cor­nell, zauwa­żył, że dziew­częta i chłopcy odmien­nie reagują na wyniki szcze­gól­nie trud­nych egza­mi­nów.

Dun­ning zaob­ser­wo­wał, że stu­denci płci męskiej reali­stycz­nie postrze­gają prze­szkody, a niskie oceny kwi­tują stwier­dze­niem „Cóż, to był trudny mate­riał” – ten rodzaj reak­cji nazy­wamy atry­bu­cją zewnętrzną i w tym wypadku jest on oznaką rezy­lien­cji. Więk­szość mło­dych kobiet zare­aguje ina­czej: „Nie jestem dość dobra”, czyli zasto­suje atry­bu­cję wewnętrzną, co może je dodat­kowo osła­biać5.

Jest oczy­wi­ste, że spro­wa­dza­nie przy­czyn nie­po­wo­dze­nia do wła­snej winy, cechy cha­rak­teru czy defektu może tylko pogor­szyć myśle­nie na wła­sny temat, być dewa­lu­ujące, a także pod­ko­py­wać wiarę w moż­li­wość suk­cesu. Dziew­częta mają zatem ten­den­cję do atry­bu­cji wewnętrz­nej, która prze­ja­wia się w myśle­niu: „Jeśli mi się nie udaje, to jest to moja wina”. Chłopcy prę­dzej sko­rzy­stają z atry­bu­cji zewnętrz­nej: „Nie zda­łem, bo egza­min był za trudny, pro­fe­sor zbyt surowy” itd. Jesz­cze do tego wró­cimy.

Psy­cho­log François Ruph pisze o czte­rech spo­so­bach naby­wa­nia pew­no­ści sie­bie:

Doświad­cze­nie wła­snej sku­tecz­no­ści: „Kiedy jed­nostka osiąga suk­ces, umac­nia to jej wiarę w swoje kom­pe­ten­cje. I prze­ciw­nie, porażka ją osła­bia”.

Doświad­cze­nia zastęp­cze: „Dostrze­że­nie, że osoby podobne do nas osią­gają suk­ces dzięki wytrwa­łym wysił­kom, zwięk­sza wiarę w moż­li­wość wła­snego powo­dze­nia”.

Per­swa­zja zewnętrzna: „Osoby, które prze­ko­nano, że mają kom­pe­ten­cje konieczne do opa­no­wa­nia jakiejś aktyw­no­ści, są bar­dziej skłonne do mobi­li­zo­wa­nia się i wysiłku niż te, które w sie­bie wąt­pią”.

Stany psy­chiczne i emo­cjo­nalne: „Stan emo­cjo­nalny [w tym wypadku poczu­cie pew­no­ści sie­bie – przyp. tłum.] musi znaj­do­wać odzwier­cie­dle­nie w spoj­rze­niu innych i ich inter­pre­ta­cji zacho­wa­nia jed­nostki”.

Pew­ność sie­bie, filo­zo­fia intro­spek­cji

Świa­do­mość wła­snych kom­pe­ten­cji jest klu­czowa dla zro­zu­mie­nia pew­no­ści sie­bie, jed­nak przy­datna do wyja­śnie­nia tego zagad­nie­nia może być także filo­zo­fia, a w szcze­gól­no­ści przyj­rze­nie się roli, jaką w naszym życiu odgrywa nie­pew­ność. Nie­pew­ność i względ­ność ist­nie­nia to nie­od­łączne aspekty ludz­kiej egzy­sten­cji. Otwarte, pełne cie­ka­wo­ści podej­ście do nie­wia­do­mej pomoże wzmoc­nić pew­ność sie­bie bar­dziej niż jej igno­ro­wa­nie. Błędy czają się za rogiem, ale solid­nie uzbro­jeni w pew­ność sie­bie lepiej je zro­zu­miemy, by wyru­szyć w kie­runku naszego prze­zna­cze­nia.

Wyryta nad wej­ściem do świą­tyni del­fic­kiej sen­ten­cja „Poznaj samego sie­bie”, przy­to­czona przez Pla­tona w dia­logu Alki­bia­des, czyli o natu­rze czło­wieka, wska­zuje oczy­wi­stą ścieżkę na dro­dze do pew­no­ści sie­bie. Na prze­strzeni wie­ków powstało wiele jej inter­pre­ta­cji. Filon Alek­san­dryj­ski, filo­zof z I wieku, zaleca pozna­nie sie­bie jako źró­dło szczę­ścia: by zyskać mądrość, mie­li­by­śmy badać wła­sną duszę, odczu­cia, rozum, zaj­mo­wać się tym, co nami poru­sza, a nie tym, co zewnętrzne. W II wieku gno­stycy zale­cali zasta­na­wia­nie się nad sobą, nad głę­bią swo­jej natury, ale także nad prze­zna­cze­niem czło­wieka. Bar­dzo wielu nawo­ły­wało do pozna­nia sie­bie w celu zdo­by­cia mądro­ści.

Filo­zo­fo­wie, psy­cho­lo­go­wie i psy­cho­ana­li­tycy zachę­cają nas do intro­spek­cji, ponie­waż pozna­nie sie­bie pozwala unik­nąć roz­mie­nie­nia się na drobne, pogu­bie­nia się w pozo­rach. Jeśli naprawdę wiemy, co jest dla nas odpo­wied­nie, z peł­nym spo­ko­jem doko­nu­jemy wybo­rów. Taki jest głę­boki sens kar­te­zjań­skiego cogito.

Obser­wa­cja swo­jego wewnętrz­nego kra­jo­brazu, doświad­cza­nych sta­nów psy­chicz­nych, nazy­wa­nie swo­ich emo­cji i odczuć, ana­li­zo­wa­nie myśli – to narzę­dzia słu­żące pozna­niu sie­bie. Intro­spek­cja pomaga nam nazwać nasze mocne i słabe strony, zarzą­dzać emo­cjami, dosto­so­wać się do nowych sytu­acji, zasta­no­wić się nad sobą. Pozna­jąc wła­sne wnę­trze coraz lepiej, możemy się stać lep­szą wer­sją samych sie­bie.

Intro­spek­cja jest nie­zbędna w naszym codzien­nym pędzie, zakłada jed­nak poświę­ce­nie sobie czasu, zdy­stan­so­wa­nie się od tego, co nas roz­pra­sza, skon­cen­tro­wa­nie się na wła­snym wnę­trzu. Co zatem powie­dzieć o kobie­tach, które nie mogą zna­leźć czasu na naukę samo­po­zna­nia? Nicole Brais, badaczka z Uni­wer­sy­tetu Lavala w Québecu, defi­niuje obcią­że­nie psy­chiczne jako „nie­do­strze­galny, a zara­zem nie­odzowny stały wysi­łek pole­ga­jący na zarzą­dza­niu, orga­ni­za­cji i pla­no­wa­niu, mający na celu zaspo­ko­je­nie potrzeb każ­dego członka rodziny i wła­ściwe funk­cjo­no­wa­nie domu”. Obcią­że­nie psy­chiczne przy­czy­nia się do stresu i wyczer­pa­nia i doty­czy głów­nie kobiet – w szcze­gól­no­ści pra­cu­ją­cych. Według bada­nia Insee z 2010 roku kobiety biorą na sie­bie 64% obo­wiąz­ków domo­wych i 71% obo­wiąz­ków rodzi­ciel­skich w mał­żeń­stwie. Nic dziw­nego, że w takich oko­licz­no­ściach nie zaj­mują się swo­imi wewnętrz­nymi potrze­bami.

Pew­ność sie­bie nie pocho­dzi z jed­nego źró­dła

Sto­pień pew­no­ści sie­bie jest różny w roz­ma­itych obsza­rach: można być bar­dzo pew­nym sie­bie w kwe­stii pozy­ski­wa­nia fun­du­szy od inwe­sto­rów, ale znacz­nie mniej pod­czas przy­ję­cia, na któ­rym pra­wie nikogo nie znamy. Jak­kol­wiek by było, jeśli jeste­śmy do pew­nego stop­nia pewne sie­bie, nie­znane sytu­acje są nieco mniej prze­ra­ża­jące, ponie­waż wiemy, że prze­ży­jemy je, nie oba­wia­jąc się śmiesz­no­ści, upo­ko­rze­nia czy odrzu­ce­nia.

Naszą pew­ność sie­bie, nie­za­leż­nie od wycho­wa­nia, jakie otrzy­ma­ły­śmy od rodzi­ców, mogą oczy­wi­ście pod­ko­py­wać nega­tywne doświad­cze­nia życiowe, przy­czy­nia­jąc się do powsta­wa­nia w nas wraż­li­wych na zra­nie­nie obsza­rów, nawet jeśli począt­kowo nasza pew­ność sie­bie była solidna. Jej utrata może być przej­ściowa lub trwała. Nagłe zerwa­nie, czy­jaś śmierć, wypa­dek czy prze­byta cho­roba to trau­ma­tyczne doświad­cze­nia, które mogą pod­wa­żyć nasze prze­ko­na­nia i zmie­nić spoj­rze­nie na życie. Według filo­zo­fii niepew­ność jest nie­od­łączną czę­ścią życia i może wywró­cić do góry nogami porzą­dek, do któ­rego były­śmy przy­zwy­cza­jone.

Weźmy na przy­kład Elsę. To piękna, nie­spełna pięć­dzie­się­cio­let­nia kobieta. Zamężna od dwu­dzie­stu pię­ciu lat, matka dwójki stu­diu­ją­cych dzieci, wykłada prawo na uni­wer­sy­te­cie na pro­win­cji. Z zewnątrz jej życie wygląda na ide­alne i godne pozaz­drosz­cze­nia. Ona jed­nak stu­dzi nasz entu­zjazm:

Wiem, że moje życie jest sym­pa­tyczne, że mam satys­fak­cjo­nu­jącą pracę, że moi stu­denci mnie lubią, a moje dzieci są już nie­za­leżne i odpo­wied­nio przy­go­to­wane do życia. A mimo to nie jestem pewna sie­bie. Mam świa­do­mość, że w dzie­dzi­nie prawa jestem raczej kom­pe­tentna, ale poza tym obsza­rem czuję się słaba. Z wie­kiem przy­było mi parę kilo­gra­mów, które ważą tony, nie wyjeż­dżam więc na waka­cje z przy­ja­ciółmi, ponie­waż wsty­dzę się przy nich wło­żyć kostium kąpie­lowy. Uni­kam włą­cza­nia się w dys­ku­sje poli­tyczne, które mój mąż i nasi przy­ja­ciele uwiel­biają, ponie­waż czuję się nie dość zorien­to­wana w tema­cie. Ni­gdy nie czuję się wystar­cza­jąco dobra – dowo­dem tego niech będzie fakt, że czer­wie­nię się, ile­kroć ktoś pochwali któ­rąś z moich publi­ka­cji czy mój wygląd. Mąż i dzieci mówią mi, że jestem piękna, ale trudno mi w to uwie­rzyć, i w żad­nym wypadku nie cho­dzi o fał­szywą skrom­ność. Kiedy mówią tak moi rodzice, uśmie­cham się – zawsze kochali mnie bez­wa­run­kową miło­ścią. Powin­nam być abso­lut­nie szczę­śliwa i wiem, że mój brak pew­no­ści sie­bie jest nie­zro­zu­miały. Ale wła­śnie w ten spo­sób cza­sem sama sobie zatru­wam życie.

Elsa jest speł­niona w trzech wymia­rach: związku, pracy i macie­rzyń­stwa, w żad­nym z nich nie doświad­cza spek­ta­ku­lar­nych pora­żek czy kom­pli­ka­cji. A jed­nak bra­kuje jej pew­no­ści sie­bie. Jak czę­sto bywa w przy­padku kobiet, przy­czyny tej sytu­acji trudno okre­ślić i Elsa opi­suje je raczej jako wra­że­nia niż ewi­dentne fakty. Te nie­ja­sne odczu­cia mogą się poja­wić zwłasz­cza wtedy, gdy „powio­dło się” nam w istot­nych w tak istot­nych dzie­dzi­nach życia, jakimi są rodzina i kariera. Upływ czasu ozna­cza, że trzeba snuć nowe plany i odbu­do­wy­wać sens życia. Pięć­dzie­siątka czę­sto jest momen­tem pod­su­mo­wań i sta­wia­nia sobie pytań.

Elsa chcia­łaby być kom­pe­tentna w innych dzie­dzi­nach niż prawo, by móc się ode­zwać w towa­rzy­stwie, u boku swo­jego męża. Jej samo­ocena wyni­ka­łaby wów­czas rów­nież z faktu, że byłaby eks­pertką na wielu polach.

Brak kon­troli nad cia­łem, które wraz z upły­wem czasu nas zawo­dzi, rów­nież jest przed­mio­tem roz­cza­ro­wań i wstydu. Nasza fizyczna powłoka, którą widzimy, cał­ko­wi­cie zaprze­cza wyide­ali­zo­wa­nemu obra­zowi kobie­cego ciała pro­mo­wa­nego w zachod­nich spo­łe­czeń­stwach. W kon­fron­ta­cji z tok­syczną nar­ra­cją, zgod­nie z którą szczę­ście i piękno gwa­ran­tuje tylko bycie szczu­płą i dosko­nałą, pięć­dzie­się­cio­latka musi się czuć odsu­nięta na mar­gi­nes. Pra­gnie­nie dosko­na­ło­ści, czy to w odnie­sie­niu do wła­snego ciała, czy w innej dzie­dzi­nie, to jesz­cze jeden prze­jaw szko­dli­wego myśle­nia, które przy­czy­nia się do zmniej­sze­nia naszej pew­no­ści sie­bie. U Elsy widać różne obli­cza braku pew­no­ści sie­bie, takie jak niska samo­ocena, obawa przed opi­nią innych, nega­tywny obraz wła­snego ciała.

Nawet jeśli kobieta odnio­sła suk­ces w życiu pry­wat­nym i zawo­do­wym, wpływ tego, w jaki spo­sób postrzega swoje ciało, na pew­ność sie­bie jest ogromny. Wiele kobiet zatruwa sobie życie z powodu trzech dodat­ko­wych kilo­gra­mów, jakiejś drob­nej nie­do­sko­na­ło­ści, wałeczka, któ­rego nie widzi nikt prócz nich. Zado­wo­le­nie z wła­snego ciała dekla­ruje 42% kobiet. W następ­nych roz­dzia­łach wró­cimy jesz­cze do tego tematu.

Czym jest syn­drom oszu­sta?

Im więk­szy suk­ces, tym więk­sze wąt­pli­wo­ści

Pod­czas gdy w miarę reali­za­cji kolej­nych dzia­łań pew­ność sie­bie może wzra­stać, syn­drom oszu­sta jest kło­po­tli­wym i prze­wrot­nym zja­wi­skiem, które spro­wa­dza się do tego, że im więk­szy suk­ces odno­simy, tym bar­dziej powąt­pie­wamy we wła­sne doko­na­nia.

I wła­śnie na tym polega cały pro­blem: syn­drom oszu­sta cynicz­nie karmi się odno­szo­nymi suk­ce­sami. Im bli­żej pozy­tyw­nego efektu, tym więk­szy nie­po­kój. Osoba, która odnio­sła suk­ces, zostaje uwię­ziona w pie­kiel­nym cyklu i czę­sto myśli: „Uff, znowu udało mi się wszyst­kich oszu­kać i nie zosta­łam przy­ła­pana, po raz kolejny mi się upie­kło!”.

Kon­kretne, obiek­tywne dowody na auten­tycz­ność suk­cesu są sys­te­ma­tycz­nie depre­cjo­no­wane czy nawet kry­ty­ko­wane. O ile pewna doza powąt­pie­wa­nia w sie­bie (które jed­nak nie trwa długo) jest nie­zbędna, by zyskać obiek­tywne spoj­rze­nie, osoba cier­piąca na syn­drom oszu­sta w ogóle nie może zaak­cep­to­wać swo­ich suk­ce­sów i sądzi, że prze­ciw­nie, ponosi same porażki. Nie­ustan­nie myśli, że oszu­kuje oto­cze­nie w kwe­stii swo­ich „rze­czy­wi­stych” zdol­no­ści i inte­li­gen­cji. To dosko­nały kok­tajl wzmac­nia­jący lęk.

Z tego zresztą powodu syn­drom oszu­sta czę­sto dotyka ludzi wybit­nie uzdol­nio­nych.

Joséphine to trzy­dzie­sto­pię­cio­latka z dok­to­ra­tem, dosko­nała kan­dy­datka na nowe sta­no­wi­sko w dyrek­cji waż­nego oddziału pew­nej firmy. O posadę ubiega się trzy­dzie­ści osób. Joséphine z powo­dze­niem prze­cho­dzi przez pięć eta­pów rekru­ta­cji. Zna odpo­wie­dzi na wszyst­kie pyta­nia, poko­nuje wszyst­kie prze­szkody. Pod­czas koń­co­wej roz­mowy przy­szli kole­dzy ser­decz­nie ści­skają jej dłoń i witają Joséphine w swo­ich sze­re­gach. Po wyj­ściu kobieta miała zadzwo­nić do swo­jego chło­paka, sio­stry i naj­lep­szej przy­ja­ciółki. „Ale wła­śnie uświa­do­mi­łam sobie, co się stało: zdo­by­łam pracę. Nie byłam w sta­nie się ucie­szyć. Prze­cież oni się zorien­tują, że się pomy­lili. Ni­gdy mi się nie uda!”. Joséphine rezy­gnuje ze świę­to­wa­nia swo­jego spek­ta­ku­lar­nego suk­cesu.

Dopa­dają ją zimne poty i bez­sen­ność. Syn­drom oszu­sta szcze­gól­nie daje się we znaki przy oka­zji waż­nych zmian: może to być, jak w przy­padku Joséphine, zmiana pracy, roz­po­czę­cie kolej­nego cyklu stu­diów czy nowego etapu życia.

A prze­cież Joséphine jest nie tylko dosko­nale wykształ­cona, prze­szła też wszyst­kie stre­su­jące etapy rekru­ta­cji. Wyko­rzy­stała swoje zdol­no­ści i kom­pe­ten­cje, potra­fiła prze­ka­zać swoją wie­dzę w odpo­wied­nio prze­ko­nu­jący spo­sób. Jej głos nie zdra­dzał naj­mniej­szego waha­nia. Jej moty­wa­cja, ambi­cje, a także zabawna aneg­dota, którą wzbu­dziła entu­zjazm dyrek­cji, to dowody na to, iż posiada ona zakres umie­jęt­no­ści zgodny z wymo­gami sta­no­wi­ska i ocze­ki­wa­niami przy­szłego pra­co­dawcy.

Cały ten pokaźny wachlarz talen­tów nie jest jed­nak w sta­nie ukoić jej nie­pew­no­ści w obli­czu nowych obo­wiąz­ków. Nic jej nie prze­ko­nuje: Joséphine uważa, że nie jest odpo­wied­nią kan­dy­datką na dane sta­no­wi­sko i pra­co­dawcy wkrótce zda­dzą sobie z tego sprawę. Po otrzy­ma­niu dobrej nowiny o zatrud­nie­niu nie pozwala sobie na poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, pew­ność sie­bie czy entu­zjazm. Mimo swo­ich osią­gnięć i talentu do zarzą­dza­nia nie czuje się zdolna do moty­wo­wa­nia, inspi­ro­wa­nia czy zarzą­dza­nia kon­flik­tami w nowym zespole.

W mie­sią­cach nastę­pu­ją­cych po zatrud­nie­niu, bojąc się panicz­nie, że nie zdoła popraw­nie wywią­zać się z obo­wiąz­ków, repre­sjo­nuje sie­bie i swo­ich asy­sten­tów, narzu­ca­jąc sza­lony plan dnia, który spra­wia, że kobieta stop­niowo odcina się od wszel­kiego życia spo­łecz­nego. W trak­cie kulu­aro­wych roz­mów czy mini­ze­brań wciąż otrzy­muje gra­tu­la­cje, które sta­no­wią dla niej tak wielką pre­sję, że nowe doświad­cze­nie zawo­dowe zmie­nia się w wyczer­pu­jący mara­ton. Sama nie wie, czy na gra­tu­la­cje ze strony szefa powinna zare­ago­wać rado­ścią czy zakło­po­ta­niem. Joséphine czuje nie­po­kój, to wszystko budzi w niej zmie­sza­nie i nie­po­kój, aż wresz­cie, na gra­nicy wypa­le­nia zawo­dowego, kobieta posta­na­wia skon­sul­to­wać się z psy­cho­lo­giem.

Pro­blem atry­bu­cji

Inna cecha syn­dromu oszu­sta polega na tym, że dotknięta nim osoba ma wra­że­nie, iż nie zasłu­guje na swoje suk­cesy, które przy­pi­suje szczę­ściu lub przy­pad­kowi. Mecha­nizm ten wyja­śnia teo­ria atry­bu­cji opi­sana w 1958 roku przez Fritza Heidera. Kobiety dotknięte syn­dro­mem oszu­sta cier­pią na znie­kształ­ce­nie poznaw­cze, to zna­czy pewne skrzy­wie­nie myśle­nia. Jak to się dzieje?

Czło­wiek przy­pi­suje swój suk­ces (dobrą ocenę, speł­nie­nie zawo­dowe czy osią­gnię­cia w innej dzie­dzi­nie) zewnętrz­nej (wyka­za­łem się kom­pe­ten­cjami, więc odnio­słem suk­ces) i trwa­łej przy­czy­nie, nad którą może spra­wo­wać pewną kon­trolę (na przy­kład odpo­wied­nio się zor­ga­ni­zo­wać). Osoby, które cier­pią na syn­drom oszu­sta, przy­pi­sują wszyst­kie suk­cesy wyłącz­nie przy­czy­nom zewnętrz­nym (a zatem nie­trwa­łym, nad któ­rymi nie mają kon­troli). Przy­czy­nami zewnętrz­nymi mogą być szczę­ście, uprzej­mość innych, błędna ocena. Ni­gdy jed­nak wła­sna zasługa.

Utrwa­lony para­li­żu­jący spo­sób myśle­nia

W 1978 roku ame­ry­kań­skie psy­cho­lożki Pau­line Rose Clance i Suzanne Imes nadały temu wiel­kiemu, spe­cy­ficz­nemu zwąt­pie­niu w sie­bie nazwę „syn­drom oszu­sta”. Do tej histo­rii wró­cimy. Kon­cep­cja ta jest przed­mio­tem dys­ku­sji, czę­ściej mówi się o „doświad­cze­niu oszu­sta”6, a zja­wi­sko staje się coraz sil­niej obecne w zachod­nich spo­łe­czeń­stwach żyją­cych kul­tem suk­cesu, w któ­rych czę­sto poczu­cie dowar­to­ścio­wa­nia jest mylone z byciem wybitną osobą, a suk­ces trak­tuje się jako gwa­ran­cję miło­ści i przy­jaźni.

Syn­drom oszu­sta nie jest zabu­rze­niem psy­chicz­nym (nie figu­ruje wśród zabu­rzeń psy­chicz­nych wymie­nia­nych w pod­ręcz­niku DSM-57). Cha­rak­te­ry­zuje się jed­nak para­li­żu­ją­cym spo­so­bem myśle­nia, w któ­rym moż­liwy jest tylko okre­ślony zespół sądów na wła­sny temat i w któ­rym domi­nuje poczu­cie, że jest się uzur­pa­to­rem i nie jest się wystar­cza­jąco dobrym. Osoba dotknięta syn­dro­mem oszu­sta nie­świa­do­mie zadaje sobie pyta­nie: „Czy mam prawo ubie­gać się o to sta­no­wi­sko, o ten awans?”.

Czło­wiek, który czuje się oszu­stem, żyje w cią­głym stra­chu, ze ści­śnię­tym żołąd­kiem, na zewnątrz zacho­wu­jąc pozory spo­koju. Boi się na przy­kład, że zosta­nie zde­ma­sko­wany, bo nie speł­nia wyma­gań dyrek­cji. Poczu­cie nie­upraw­nio­nego zaj­mo­wa­nia swo­jej pozy­cji mają szcze­gól­nie czę­sto kobiety, któ­rym suk­ces (pod wpły­wem jego gen­de­ro­wej defi­ni­cji) koja­rzy się ze sta­tu­sem i wła­dzą, poję­ciami, z któ­rymi czę­sto nie czują się one swo­bod­nie.

Pułapka umy­słu

Dok­tor Jes­samy Hib­berd, psy­cho­lożka kli­niczna, opi­suje w swo­jej książce8, na czym polega men­talna pułapka, którą jest syn­drom oszu­sta.

Nawet jeśli czło­wiek odnosi suk­ces za suk­cesem, w jego wnę­trzu toczy się nie­ustanna walka mię­dzy świa­do­mo­ścią tego faktu a jego odczu­wa­niem. Ludzie z syn­dro­mem oszu­sta mają wiel­kie trud­no­ści z uwew­nętrz­nie­niem swo­ich suk­cesów. Ile­kroć zro­bią coś dobrego, tłu­ma­czą to przy­czy­nami zewnętrz­nymi, a ile­kroć zda­rzy im się postą­pić gorzej lub źle, upa­trują przy­czyny w sobie. Są odpo­wie­dzialni za wszystko. Ten skrzy­wiony obraz rze­czy­wi­sto­ści działa nie­mal jak prze­sąd, czło­wiek mnoży dowody, by go uza­sad­nić. Syn­drom oszu­sta jest kom­bi­na­cją samo­kry­ty­cy­zmu, nie­wiary w sie­bie i lęku przed porażką, które, sple­cione w dziw­nym walcu, spra­wiają, że balan­su­jemy mię­dzy prze­pra­co­wa­niem a pro­kra­sty­na­cją.

Hib­berd wyja­śnia róż­nicę mię­dzy bra­kiem pew­no­ści sie­bie a syn­dro­mem oszu­sta:

Kiedy mamy jakiś cel i brak nam pew­no­ści sie­bie, nie wiemy, czy i w jaki spo­sób uda nam się ów cel osią­gnąć, ale jeśli będziemy ciężko pra­co­wać i uży­jemy naszej dobrej woli, moż­liwe, że na koniec odczu­jemy radość. Osoba z syn­dro­mem oszu­sta będzie odczu­wać taki sam nie­po­kój i rów­nież będzie ciężko pra­co­wać, ale kiedy już osią­gnie cel, zacznie umniej­szać swój suk­ces. Nie jest w sta­nie zmie­nić swo­jego podej­ścia. Ma wra­że­nie, że skoro teraz jest jesz­cze bar­dziej widoczna i pod pre­sją, nie­chyb­nie czeka ją porażka. Suk­ces nie pasuje do jej obrazu sie­bie.

Skąd to poczu­cie?

Według Hib­berd syn­drom oszu­sta jest czę­ściowo wro­dzony, a czę­ściowo nabyty. Nie ozna­cza to jed­nak, że cokol­wiek w tej mate­rii jest zde­ter­mi­no­wane czy usta­lone. Nie­które osoby od uro­dze­nia są raczej lękliwe, ale można to zmie­nić za sprawą wycho­wa­nia, które zbu­duje w nich pew­ność sie­bie.

I na odwrót, można się uro­dzić z dobrą samo­oceną i pew­no­ścią sie­bie i utra­cić ten poten­cjał: dziecko, które rośnie wśród sprzecz­nych komu­ni­ka­tów (a są one jed­nym z naj­sil­niej­szych mar­ke­rów syn­dromu oszu­sta), czuje się zagu­bione. Wąt­pli­wo­ści i brak pew­no­ści sie­bie są rze­czą ludzką, kiedy jed­nak stają się one chro­niczne, mamy praw­dziwy pro­blem. Zwłasz­cza że żyjemy w świe­cie, który zachęca nas do sta­wa­nia się naj­lep­szą wer­sją samych sie­bie: „Żyj peł­nią życia! Żyj na maksa!”. A gdyby tak zamiast tego powie­dzieć: „Żyj wła­snym życiem”?

W następ­nym roz­dziale dokład­niej pochy­limy się nad genezą tego spe­cy­ficz­nego zwąt­pie­nia w sie­bie, ale już teraz możemy pod­kre­ślić pewną oczy­wi­stość: w nasta­wio­nym na rywa­li­za­cję spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym osią­gnię­cia i suk­ces wynie­sione są do poziomu naj­wyż­szych war­to­ści, życie uka­zy­wane w krzy­wym zwier­cia­dle mediów spo­łecz­no­ścio­wych jawi się jako dosko­nały obraz. Z tego kon­tek­stu spo­łeczno-kul­tu­ro­wego wyni­kają trzy główne przy­czyny, które tłu­ma­czą, dla­czego tak wiele kobiet cierpi na syn­drom oszu­sta.

Nie­ustanna pre­sja (na osią­gnię­cia i wygląd), która w kon­tek­ście defi­cytu pew­no­ści sie­bie może tylko pod­sy­cać pło­mień niepew­no­ści w odnie­sie­niu do wła­snych kom­pe­ten­cji.

Zni­koma repre­zen­ta­cja kobiet na sta­no­wi­skach przy­wód­czych i w nie­któ­rych dzie­dzi­nach prze­my­słu, która spra­wia, że kobiety u wła­dzy są jesz­cze bar­dziej wyeks­po­no­wane i osa­mot­nione.

Ste­reo­typy, które mimo postępu spo­łecz­nego wciąż są głę­boko zako­rze­nione: „kobiety nie potra­fią nego­cjo­wać”, „kobiety źle się czują w krę­gach wła­dzy”, „kobiety bar­dziej ule­gają emo­cjom”, „kobiety pra­gną mieć dzieci”, „kobiety mają dzieci”, „dzieci cho­rują”, „kobiety tak naprawdę nie chcą rzą­dzić”.

Skutki syn­dromu oszu­sta

Ryzy­kiem, które wysuwa się na pierw­szy plan, jest wypa­le­nie. Osią­ga­nie celów przy jed­no­cze­snym pil­no­wa­niu się, by nas nie zauwa­żono, jest męczące, wyczer­pu­jące i przy­czy­nia się do ogrom­nego stresu, pro­wa­dząc cza­sem do prze­cią­że­nia – zbyt wiele wysiłku wkła­damy w prze­wi­dy­wa­nie naj­drob­niej­szych błę­dów, które mogłyby wzmoc­nić nasze wąt­pli­wo­ści i syn­drom oszu­sta.

I prze­ciw­nie, syn­drom oszu­sta może się prze­ja­wiać cał­ko­wi­tym para­li­żem pod posta­cią pro­kra­sty­na­cji, którą można zde­fi­nio­wać jako prze­sadną ten­den­cję do odkła­da­nia wszyst­kiego na póź­niej. Każ­demu zda­rza się odkła­dać na następny dzień trudne lub uciąż­liwe zada­nie, ale jeśli takie odwle­ka­nie staje się nawy­kiem, codzienną reak­cją na sta­jące przed nami wyzwa­nia, mamy pro­blem. Nie wyko­rzy­stu­jemy oka­zji, roz­cza­ro­wu­jemy nasze oto­cze­nie i zamy­kamy się w błęd­nym kole doświad­czeń, które potwier­dzają, że jeste­śmy nic nie­warci. To skrzy­wione postrze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści wyni­ka­jące z lęku przed porażką i niskiej pew­no­ści sie­bie zabija moty­wa­cję, która jest nie­zbędna do reali­zo­wa­nia wła­snych ambi­cji.

Do tego nasze życie zawo­dowe staje się miał­kie, ponie­waż nie pozwa­lamy sobie ani na radość z suk­cesu, ani na zaan­ga­żo­wa­nie się z praw­dziwą ener­gią w reali­za­cję wyzna­czo­nych zadań.

Jeśli jeste­śmy dotknięci syn­dro­mem oszu­sta, patrzymy w spa­czony spo­sób nie tylko na sie­bie, ale też na innych. Czę­sto wyobra­żamy sobie, że ludzie, z któ­rymi pra­cu­jemy w jed­nym pomiesz­cze­niu, są obda­rzeni nie­za­chwianą pew­no­ścią sie­bie i nie osą­dzają sie­bie tak surowo jak my. Oni to co innego, oni zasłu­gują na swoje sta­no­wi­ska! Oba­wia­jąc się zde­ma­sko­wa­nia naszego oszu­stwa, cier­pimy w mil­cze­niu: czy kie­dy­kol­wiek będziemy mogli dołą­czyć do zwy­cię­skiego obozu? Jak uspra­wie­dli­wić wła­sną pozy­cję, jeśli sądzimy, że zasłu­gu­jemy na nie­wiele lub wręcz na nic, że nasze suk­cesy są owo­cem uzur­pa­cji, opor­tu­ni­zmu czy przy­padku?

Lęk przed suk­ce­sem?

Czy strach, że zosta­niemy zde­ma­sko­wani, nie jest prze­ja­wem para­li­żu­ją­cego nas egzy­sten­cjal­nego lęku przed wol­no­ścią? Zawo­alo­wa­nej nie­chęci przed wzię­ciem jej na sie­bie, bowiem wiąże się ona z odpo­wie­dzial­no­ścią? Jeste­śmy ska­zani na wol­ność, jak powie­dział Sar­tre. Wol­ność, która jest cechą kon­dy­cji ludz­kiej, pociąga za sobą odpo­wie­dzial­ność. Każdy wolny czło­wiek, kobieta czy męż­czy­zna, jest odpo­wie­dzialny za swoje czyny. Jeśli więc odpo­wia­damy za wła­sne suk­cesy, to za błędy rów­nież! Gdy cier­pimy na syn­drom oszu­sta, ten egzy­sten­cjalny lęk jest jesz­cze bar­dziej odczu­walny.

Te nisz­czące nie­po­kój i nie­pew­ność w obli­czu tego, kim jeste­śmy lub do czego jeste­śmy zdolni, przy­po­mi­nają tro­chę obawę przed suk­ce­sem, przed dopusz­cze­niem moż­li­wo­ści, że nam się uda, przed uzna­niem wła­snych zdol­no­ści, zwłasz­cza gdy żyjemy w spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym suk­ces jest uwa­żany za naj­wyż­szą, wpa­janą od dzie­ciń­stwa war­tość i w któ­rym dzieci czę­sto obda­rzane są warun­kową akcep­ta­cją. Jak uści­śla psy­cho­log Kevin Chas­san­gre: „Nasze spo­łe­czeń­stwo ma ten­den­cję, by uczyć dzieci, że czło­wiek jest dobry, jeśli odnosi suk­ces, a zły, jeśli ponosi porażkę”.

Ame­ry­kań­ska pisarka Marianne Wil­liam­son tak opi­suje to zja­wi­sko:

Naj­bar­dziej oba­wiamy się nie tego, że się do cze­goś nie nada­jemy, ale naszej bez­gra­nicz­nej mocy. Tym, co nas prze­raża, nie jest nasza ciem­ność, ale nasze wewnętrzne świa­tło. Zada­jemy sobie pyta­nie: Kimże jestem, żeby się odwa­żyć na bycie wybitną, wspa­niałą, uta­len­to­waną, wyjąt­kową? Ale tak naprawdę kimże jestem, żeby taką osobą nie być?

Trzeba pozwo­lić sobie odnieść suk­ces, błysz­czeć, być szczę­śliwą. Ale to czę­sto pobożne życze­nia. Poczu­cie, że nie ma się do tego prawa, nie ustę­puje, ponie­waż kobieta jest swoim naj­gor­szym wro­giem. Obawa, że zosta­nie zde­ma­sko­wana i osą­dzona, utrzy­muje ją w stre­fie kom­fortu: kobieta zaka­zuje sobie suk­cesu i zamyka się w błęd­nym kole, które utrwala jej ogra­ni­cza­jące prze­ko­na­nia. Czuje się nie­za­do­wo­lona, a ponie­waż śro­do­wi­sko pracy czy spo­łe­czeń­stwo nie udziela jej dowar­to­ścio­wu­ją­cej infor­ma­cji zwrot­nej, zwąt­pie­nie zako­rze­nia się w niej jesz­cze głę­biej.

Sophie ma 32 lata. Pra­cuje w insty­tu­cji kul­tury w Bor­de­aux, ale czeka na sta­no­wi­sko w muzeum na pół­nocy Fran­cji.

Chcę być bli­żej rodziny, ale też speł­nić swoje marze­nie: być kon­ser­wa­torką. Pra­gnę tego, odkąd skoń­czy­łam Aka­de­mię Sztuk Pięk­nych. Tym­cza­sem tu, gdzie pra­cuję teraz, jest wspa­niale, szef jest ze mnie zado­wo­lony i wła­śnie dał mi dodat­kowe obo­wiązki, dzięki któ­rym mogła­bym osią­gnąć osta­teczne zwień­cze­nie mojej kariery: zająć się kon­ser­wa­cją.

Sophie bar­dzo prze­żywa tę sytu­ację, ma poczu­cie, że traci grunt pod nogami, zaczyna opusz­czać ważne zebra­nia, prosi o pomoc w kadrach, krótko mówiąc – nie daje już rady. W tym samym cza­sie muzeum w Lille wysyła jej zapro­sze­nie na pierw­szą roz­mowę. „Nie poje­cha­łam” – mówi Sophie.

Skąd ten auto­sa­bo­taż? W miarę jak poja­wiają się kolejne prze­jawy uzna­nia i zaufa­nia, świat Sophie zaczyna się walić. Pozy­tywne infor­ma­cje zwrotne rozu­mie jako wezwa­nie do hiper­wy­daj­no­ści; czuje się pod­li­czana, oce­niana i zobo­wią­zana, by nie zawieść. Zasta­na­wia się, dywa­guje, ana­li­zuje – krę­cąc się bez­pro­duk­tyw­nie w kółko. Nie tylko sabo­tuje swoją przy­szłość, uwa­ża­jąc, że pro­po­zy­cję otrzy­mała przez przy­pa­dek, ale jest też spa­ra­li­żo­wana przez teraź­niej­szość z powodu nowych obo­wiąz­ków. Jak daw­niej zaczyna pro­kra­sty­no­wać i cho­wać głowę w pia­sek, ile­kroć pojawi się jakiś pro­blem. Twier­dzi, że nie potrafi znieść naj­drob­niej­szej nie­do­sko­na­ło­ści. Jeśli nie uda jej się wywią­zać z aktu­al­nego zada­nia, będzie to ozna­czało, że wszystko zepsuła.

Oczy­wi­ście nie ma w tym za grosz obiek­ty­wi­zmu, to skrzy­wione spoj­rze­nie więzi ją w pułapce i narzuca czarno-białe widze­nie rze­czy­wi­sto­ści. Per­spek­tywę sta­no­wi­ska w Lille Sophie nazywa poboż­nym życze­niem. Nie­po­kój, jaki odczuwa, pod­ko­puje jej pew­ność sie­bie i pogrąża w bez­czyn­no­ści.

Sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, kobiety są bar­dziej podatne na lęk niż męż­czyźni. Bar­dziej się też przej­mują opi­nią innych na swój temat. Mają zatem więk­szą skłon­ność do nie­po­koju i znie­chę­ce­nia, które mogą wzma­gać ich brak pew­no­ści sie­bie i przy­czy­niać się do roz­wi­nię­cia syn­dromu oszu­sta.

Owo poczu­cie, że nie jest się na swoim miej­scu, sięga dalej i obej­muje mniej­szo­ści, które mogą tym bar­dziej cier­pieć z powodu braku pew­no­ści sie­bie. Odmien­no­ści takie jak orien­ta­cja sek­su­alna, płeć czy rasa mogą pod­sy­cać syn­drom oszu­sta i potę­go­wać jego odczu­wa­nie.

Odkry­cie kon­cep­cji tera­peu­tycz­nej

Suzanne Imes i Pau­line Rose Clance, psy­cho­lożki kli­niczne, które w latach sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku nadały owemu zło­żo­nemu i trud­nemu do roz­po­zna­nia pro­ble­mowi nazwę „syn­drom oszu­sta”, same się z nim zma­gały.

Kiedy Clance pro­wa­dziła wykład na uni­wer­sy­te­cie w Ohio, uświa­do­miła sobie, że jej stu­dentki bory­kają się z tym samym poczu­ciem zwąt­pie­nia w sie­bie i bycia nie na miej­scu, któ­rego sama doświad­czała w ich wieku. Oto jej słowa: „Zauwa­ży­łam, że moje stu­dentki są pełne wąt­pli­wo­ści co do wła­snych kom­pe­ten­cji i nie wie­rzą w moż­li­wość suk­cesu, mówiąc na przy­kład: «Boję się, że tym razem kom­pletne zawalę egza­min». Kiedy je o to pyta­łam, oka­zało się, że w rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy nie oblały egza­minu, miały świetne wyniki. Jedna z nich powie­działa: «Wśród wszyst­kich tych inte­li­gent­nych ludzi dookoła czuję się jak oszustka»”9.

Padło magiczne słowo!

W latach osiem­dzie­sią­tych w ślady Clance i Imes poszła dok­tor Vale­rie Young (dziś mię­dzy­na­ro­dowa eks­pertka w kwe­stii syn­dromu oszu­sta i mów­czyni): jej zawo­dowa droga wykry­sta­li­zo­wała się w okre­sie, gdy spa­ra­li­żo­wana zwąt­pie­niem pro­kra­sty­no­wała, zasta­na­wia­jąc się, jak się zabrać za dok­torat. O swoim doświad­cze­niu opo­wiada na stwo­rzo­nej przez sie­bie stro­nie inter­ne­to­wej impo­stor­syn­drome.com.

Jak w przy­padku wielu histo­rii ze szczę­śli­wym zakoń­cze­niem, po raz pierw­szy o zja­wi­sku zwa­nym syn­dro­mem oszu­sta usły­szała przez przy­pa­dek. Dwie z jej stu­den­tek czy­tały i komen­to­wały przy niej bada­nia Imes i Clance na ten temat. Young była pora­żona: roz­po­znała się w opi­sie zespołu jego obja­wów i zauwa­żyła, że boryka się z nimi wielu spo­śród jej stu­den­tów – zwłasz­cza dziew­częta. Posta­no­wiła poświę­cić swój dok­to­rat wła­śnie tej kwe­stii i bez zwłoki wraz z innymi stu­dent­kami powo­łać do życia grupę wspar­cia.

Dal­szy ciąg dzia­łań Young prze­szedł już do histo­rii. Pierw­szy zor­ga­ni­zo­wany przez nią warsz­tat tera­peu­tyczny został zaty­tu­ło­wany „Poko­nać syn­drom oszu­sta: pro­blem kom­pe­ten­cji i pew­no­ści sie­bie”, który odniósł duży suk­ces i potwier­dził zapo­trze­bo­wa­nie na obszer­niej­sze potrak­to­wa­nie tematu. W 2001 roku badaczka zor­ga­ni­zo­wała kolejny warsz­tat pod tytu­łem „Jak czuć się tak inte­li­gent­nym i kom­pe­tent­nym, jakim jesteś w opi­nii innych ludzi: dla­czego inte­li­gentni ludzie doświad­czają syn­dromu oszu­sta i jak temu zara­dzić?”.

Clance, Ines i Young mają ze sobą coś wspól­nego: cier­pią z powodu tego szcze­gól­nego defi­cytu pew­no­ści sie­bie. Mimo dzie­lą­cego je dystansu cza­so­wego spra­wiają wra­że­nie, jakby złą­czone soli­dar­no­ścią i sio­strzeń­stwem szły ramię w ramię i wtó­ro­wały sobie nawza­jem, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć syn­drom oszu­sta, ziden­ty­fi­ko­wać go i zna­leźć na niego reme­dium. Dzięki swoim książ­kom, warsz­ta­tom psy­cho­edu­ka­cyj­nym, wystą­pie­niom przed sze­roką publicz­no­ścią, ćwi­cze­niom i narzę­dziom pomia­ro­wym (w tym skali syn­dromu oszu­sta autor­stwa Clance) przy­czy­niły się – każda na swój spo­sób – do lep­szego zro­zu­mie­nia tego pro­blemu.

Pew­ność sie­bie. Ale co ozna­cza „sie­bie”?

Psy­cho­lo­gia huma­ni­styczna i podej­ście skon­cen­tro­wane na oso­bie

Na temat kon­cep­cji „ja”, która odgrywa w zachod­niej psy­cho­lo­gii istotną rolę, napi­sano już wiele. Oto mała powtórka z histo­rii: po tym, jak na początku XX wieku za sprawą Sig­munda Freuda i jego uczniów naro­dziła się psy­cho­ana­liza, w więk­szo­ści kra­jów Zachodu nastę­puje wysyp teo­rii i metod tera­peu­tycz­nych. W latach czter­dzie­stych poja­wiają się dwa duże nurty: beha­wio­ryzm i (głów­nie za sprawą Abra­hama Maslowa) psy­cho­lo­gia huma­ni­styczna. Psy­cho­lo­gia huma­ni­styczna, zwana rów­nież egzy­sten­cjalną, przed­sta­wia kon­cep­cję czło­wieka jako istoty fun­da­men­tal­nie dobrej, która roz­wija się w pozy­tywny spo­sób, jeśli uwolni się od ogra­ni­cza­ją­cych ją uwa­run­ko­wań. Stała się ona pod­stawą opra­co­wa­nej w USA w latach pięć­dzie­sią­tych przez Carla Rogersa kon­cep­cji psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej: tera­pii skon­cen­tro­wa­nej na oso­bie. Abra­ham Maslow, Carl Rogers i Geo­rge Kelly należą do bada­czy sytu­ują­cych „ja” w cen­trum podej­ścia tera­peu­tycz­nego i teo­rii oso­bo­wo­ści.

Czym się cha­rak­te­ry­zuje ten nurt? Przede wszyst­kim, jak wska­zuje jego nazwa „tera­pia skon­cen­tro­wana na oso­bie”, tera­peuta sku­pia się na jed­no­stce, a nie na pro­ble­mie. Wcho­dzi z klien­tem10 w empa­tyczną rela­cję – co bar­dzo odróż­nia tę kon­cep­cję od neu­tral­no­ści psy­cho­ana­lizy – sta­wia­jąc się na jego miej­scu, w kli­ma­cie zaufa­nia i nie­osą­dza­nia. Ten spo­sób pracy jest bar­dzo pomocny w lecze­niu braku pew­no­ści sie­bie. Akcep­tu­jące spoj­rze­nie tera­peuty dodaje otu­chy klien­tom, w szcze­gól­no­ści kobie­tom, które nie­ustan­nie czują się osą­dzane i nie­do­ce­niane. Podej­ście huma­ni­styczne cha­rak­te­ry­zuje się rów­nież nie­dy­rek­tyw­no­ścią, to zna­czy, że tera­peuta nie dąży do kie­ro­wa­nia pro­ce­sem tera­pii.

Carl Rogers i tera­pie huma­ni­styczne

Psy­cho­lo­gia huma­ni­styczno-egzy­sten­cjalna czę­sto nazy­wana jest trze­cią drogą. Wokół Carla Rogersa (1902–1987), który sam sie­bie okre­ślał mia­nem cichego rewo­lu­cjo­ni­sty, sku­pili się naukowcy i tera­peuci, któ­rzy uznali, że dwa pozo­stałe sys­temy tera­peu­tyczne domi­nu­jące w latach pięć­dzie­sią­tych XX wieku (psy­cho­ana­liza i beha­wio­ryzm) są odczło­wie­czone i prze­peł­nione chło­dem.

Rogers inspi­ro­wał się feno­me­no­lo­gią (zwłasz­cza Edmun­dem Hus­ser­lem) i egzy­sten­cja­li­zmem (Jean-Paul Sar­tre), prze­rzu­ca­jąc pomost mię­dzy psy­cho­lo­gią a filo­zo­fią. Jego metoda jest więc nie tylko dzia­ła­niem psy­cho­lo­gicz­nym, ale rów­nież filo­zo­fią życiową, która opiera się na pozy­tyw­nym spoj­rze­niu na czło­wieka.

Ogól­nie rzecz ujmu­jąc, zgod­nie z podej­ściem skon­cen­tro­wa­nym na oso­bie każdy czło­wiek ma wszystko, czego potrze­buje do peł­nego funk­cjo­no­wa­nia i samo­okre­śle­nia, o ile pozo­staje bli­sko swo­jego głę­bo­kiego doświad­cze­nia, to zna­czy całej mie­szanki wra­żeń cie­le­snych i zmy­sło­wych, odczuć oraz zna­czeń, jakie on sam im nadaje, co Rogers nazywa „ja orga­ni­zmicz­nym”. Ta pier­wotna moty­wa­cja jest jed­nym z fila­rów teo­rii roge­riań­skiej, nie­zbęd­nym, uni­kal­nym dla każ­dego subiek­tyw­nym kom­pa­sem umoż­li­wia­ją­cym poru­sza­nie się w życiu, podej­mo­wa­nie wła­snych wybo­rów i w ten spo­sób reali­za­cję swo­jego poten­cjału, zwa­nego ten­den­cją aktu­ali­za­cyjną – czyli samo­speł­nie­nie wraz z przy­ję­ciem odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sną wol­ność.

Poję­cie „ja”

Poję­cie „ja”, które Rogers defi­niuje jako „zor­ga­ni­zo­wany, spójny zestaw wyobra­żeń i prze­ko­nań na swój temat”, można stre­ścić w pyta­niu: „Kim jestem?”. Kim jestem jako jed­nostka? Jakich subiek­tyw­nych (pozy­tyw­nych i nega­tyw­nych) odpo­wie­dzi udzie­lam na to pyta­nie? W tera­pii spo­rzą­dza się wie­lo­wy­mia­rowy opis obej­mu­jący róż­no­ra­kie prze­ko­na­nia, które czło­wiek ma na wła­sny temat i które nadają zna­cze­nie jego „ja”. Ta bogata, bar­dzo oso­bi­sta auto­de­fi­ni­cja uka­zuje jego zdol­ność do reflek­sji na wła­sny temat, do dostrze­ga­nia swo­jej zło­żo­no­ści i uni­kal­no­ści.

Co ważne, „ja” nie jest sta­tyczne: to pro­ces, który trwa przez całe życie, a jego klu­czo­wymi eta­pami są dzie­ciń­stwo i okres doj­rze­wa­nia. „Osoba to płynny pro­ces, nie stały i sta­tyczny byt; pły­nąca rzeka zmian, nie blok z solid­nego mate­riału; stale zmie­nia­jąca się kon­ste­la­cja moż­li­wo­ści, a nie usta­lona ilość cech”11.

Ade­kwat­ność poję­cia „ja” albo pew­ność sie­bie

Carl Rogers wyróż­nia trzy skła­dowe poję­cia „ja”. Są nimi:

obraz sie­bie

, czyli spo­sób, w jaki postrze­gamy samych sie­bie (obraz ciała odgrywa tu ważną rolę), nie­ko­niecz­nie pokry­wa­jący się z rze­czy­wi­sto­ścią;

samo­ocena

, czyli war­tość, jaką sobie przy­pi­su­jemy;

i wresz­cie

„ja” ide­alne

, które zmie­nia się w toku naszego życia i wyraża to, kim chcie­li­by­śmy być, nasze życiowe aspi­ra­cje.

Kiedy nasze doświad­cze­nie pokrywa się z naszym obra­zem sie­bie, możemy wresz­cie poczuć wewnętrzną har­mo­nię i pew­ność sie­bie oraz doznać stanu kon­gru­en­cji (dosko­na­łej spój­no­ści).

Natu­ral­nej ten­den­cji do samo­re­ali­za­cji w pierw­szych latach życia ogrom­nie sprzyja wspie­ra­jące, życz­liwe śro­do­wi­sko rodzin­nie, dzięki któ­remu dziecko może roz­wi­jać swoją wyjąt­kową indy­wi­du­al­ność i ma szanse na pełne zre­ali­zo­wa­nie sie­bie.

Spo­tka­ły­śmy się z szes­na­sto­let­nią dziew­czyną o imie­niu Isis. Wysoka i smu­kła, ogromne oczy, nogi jak u gazeli. Rodzice Isis są zanie­po­ko­jeni jej szczu­pło­ścią (nie jest chuda, ale znaj­duje się na gra­nicy).

Szcze­rze mówiąc, nie wiem, dla­czego tutaj jestem. Moi rodzice boją się, że mam ano­rek­sję, ale tak nie jest. W gim­na­zjum mie­li­śmy dziew­czynę z ano­rek­sją: daleko mi do niej. Po pro­stu patrzę obiek­tyw­nie i dobrze widzę, że jestem pulchna. Nie gruba, ale pulchna. Więc zwra­cam uwagę na to, co jem, ale nie ma o co robić afery. Już jako dziecko byłam zaokrą­glona. Inne dziew­czynki śmiały się ze mnie, nazy­wały mnie Pyzą. Cie­szę się, że policzki mi się zapa­dły. Żeby zeszczu­pleć, powin­nam zrzu­cić tylko cztery czy pięć kilo. Taka pulchna nie­zbyt podo­bam się sobie w lustrze. Wszyst­kie moje kole­żanki uwiel­biają zakupy, a ja uni­kam przy­mie­rzalni. Sądzę, że jeśli będę mieć parę kilo mniej, będę mogła znowu sobie pozwo­lić na shop­ping.

Isis ma 175 cen­ty­me­trów wzro­stu i nosi roz­miar 36. Rze­czy­wi­ście, nie ma ano­rek­sji i je wszystko poza sło­dy­czami. Ale jej widze­nie wła­snego ciała jest znie­kształ­cone. Cierpi na dys­mor­fo­fo­bię, zabu­rze­nie obrazu sie­bie zwią­zane z obra­zem swo­jego ciała. Rze­komo pulchne, rodzi ono w niej lęk, pozba­wia ją pew­no­ści sie­bie. Zabu­rze­nie z pew­no­ścią ma zwią­zek z jej matką, która ma nad­wagę, oraz ze śro­do­wi­skiem szkol­nym, w któ­rym dziew­częta się gło­dzą. Pro­blem nie jest poważny, Isis tylko mówi, że chcia­łaby zrzu­cić parę kilo­gra­mów, ale niczego nie zmie­nia w swoim spo­so­bie odży­wia­nia.

Po sze­ściu sesjach dziew­czyna poj­muje, skąd wzięła się ta nie­pew­ność wzglę­dem wła­snego ciała: z jed­nej strony widzi nad­wagę matki, któ­rej tro­chę się wsty­dzi, a z dru­giej wciąż ma w pamięci obraz pulch­nej dziew­czynki, jaką była, i drwiny, któ­rych doświad­czała. W końcu uświa­da­mia sobie, że zablo­ko­wała się na tym obra­zie sie­bie, cho­ciaż teraz zupeł­nie nie odpo­wiada on rze­czy­wi­sto­ści. Odzy­skuje w ten spo­sób pew­ność sie­bie.

Spoj­rze­nie innych albo wła­ściwy roz­wój „ja”

Na poczu­cie „ja”, według Rogersa natu­ral­nie zorien­to­wane na opty­malną reali­za­cję naszych moż­li­wo­ści, mają wpływ doświad­cze­nia z dzie­ciń­stwa oraz to, jak je inter­pre­tu­jemy. Aby otrzy­mać uwagę i miłość, bar­dzo szybko zwra­camy się ku naj­waż­niej­szym oso­bom: rodzi­com, ale także ku tym, któ­rzy nas inspi­rują. Chło­niemy ich komen­ta­rze, uwagi, oceny, wszyst­kie prze­kazy na temat spo­sobu, w jaki mamy się zacho­wy­wać, by się im przy­po­do­bać, oraz zestaw prze­ko­nań nazwa­nych przez Rogersa warun­kami wła­snej war­to­ści.

Warunki wła­snej war­to­ści nakła­dają się na indy­wi­du­alne poję­cie „ja”. Nasze odczy­ta­nie tego, co inni sądzą, co uznają za war­tość, czego bro­nią, do czego zachę­cają, co kochają, a czego nie­na­wi­dzą, zostaje uwew­nętrz­nione i buduje tkankę zło­żo­nej cało­ści, którą się sta­jemy. W efek­cie inter­pre­tu­jemy to, co widzimy, według kry­te­riów, które nie­ko­niecz­nie są nasze – jak­by­śmy w pew­nym sen­sie patrzyli przez soczewki fil­tru­jące nasze doświad­cze­nie i pod­stęp­nie odda­la­jące nas od nas samych, od naszej wła­snej inter­pre­ta­cji. Nasze spoj­rze­nie jest więc czę­ściowo prze­fil­tro­wane przez ocenę i postrze­ga­nie osób, które nas ota­czają. Wpływ szkoły, krę­gów przy­ja­ciół i kul­tury oczy­wi­ście pogłę­bia ten odbiór.

Dla­tego pozy­tywne postrze­ga­nie sie­bie jest takie ważne. Dzięki życz­li­wemu, peł­nemu sza­cunku spoj­rze­niu, czyli pozy­tywnemu obra­zowi sie­bie, nasze „ja” może się pra­wi­dłowo roz­wi­jać i nie jeste­śmy uza­leż­nieni od osądu innych. Jest ono pre­zen­tem od tych, któ­rzy nas kochają. Słowa, jakich uży­wają uko­chane osoby, mają ogromną wagę. Wpły­wają na naszą defi­ni­cję „ja”, a co za tym idzie, na nasz spo­sób bycia i doko­ny­wa­nia wybo­rów.

Rogers wyróż­nia dwa typy pozy­tyw­nego spoj­rze­nia:

warun­kowe pozy­tywne spoj­rze­nie, które odpo­wiada temu, co nazy­wamy miło­ścią warun­kową;

bez­wa­run­kowe pozy­tywne spoj­rze­nie, które odpo­wiada temu, co nazy­wamy miło­ścią bez­wa­run­kową.

W sytu­acji warun­ko­wego pozy­tyw­nego spoj­rze­nia warun­ko­wa­nie wła­snej war­to­ści jest w pew­nym sen­sie narzu­cane dziecku, które aby zyskać akcep­ta­cję, zmie­nia swoje zacho­wa­nie w zależ­no­ści od tego, co doro­sły uzna za dobre lub złe. Opi­nia osoby doro­słej staje się dla dziecka punk­tem odnie­sie­nia.

Warun­ko­wa­nie wła­snej war­to­ści decy­duje rów­nież o obra­zie sie­bie, jaki ma dziecko, które przy­swaja sobie okre­ślone stan­dardy postę­po­wa­nia; jego spo­sób bycia „dobrym czło­wie­kiem” jest więc nazna­czony wizją rodzica. Jego zacho­wa­nie sta­nowi odzwier­cie­dle­nie wyobra­żeń innych. Po latach, gdy czło­wiek musi doko­ny­wać wybo­rów, prze­paść mię­dzy wła­snym postrze­ga­niem sie­bie a wizją rodzi­ców może wywo­łać zwąt­pie­nie, zamie­sza­nie czy nie­po­kój. Według Rogersa jest to moment powrotu do sie­bie, do swo­jej auten­tycz­no­ści: „Zadzi­wia­ją­cym para­dok­sem jest to, że kiedy akcep­tuję sie­bie takiego, jakim jestem, zmie­niam się.”12.

Bez­wa­run­kowe pozy­tywne spoj­rze­nie, otwarte i zain­te­re­so­wane dru­gim, umoż­li­wia zaist­nie­nie praw­dzi­wego „ja” i sprzyja samo­re­ali­za­cji. Dziecko jest akcep­to­wane za to, kim jest, a nie za to, co robi. Nawet jeśli coś mu się nie uda, wciąż jest obda­rzane życz­li­wym pozy­tyw­nym spoj­rze­niem, które wspiera jego cie­ka­wość, zaufa­nie i kre­atyw­ność. To, jak sie­bie postrzega, pozo­staje w zgod­no­ści z jego doświad­cze­niem. Utrzy­ma­nie tego stanu to praca na całe życie, która jed­nak buduje głę­boką pew­ność sie­bie. Bez­wa­run­kowa akcep­ta­cja, pozwa­la­jąca dziecku na dogłębne przy­ję­cie sie­bie bez odzwier­cie­dla­nia ocze­ki­wań innych, jest tram­po­liną do praw­dzi­wej auto­no­mii, ponie­waż sprzyja pozy­tyw­nemu obra­zowi jego samego oraz zdro­wemu podej­ściu do sie­bie, które chroni przed zależ­no­ścią od innych i jest źró­dłem ade­kwat­nej samo­oceny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

https://www.bbc.com/news/uk-46434147 [dostęp: 25.10.2021]. [wróć]

Bada­nie Grant Thorn­ton, 2013. [wróć]

Char­les Pepin, La con­fiance en soi. Une phi­lo­so­phie, Allary Edi­tions, Paris 2018, s. 74. [wróć]

J. Lecomte, Les Appli­ca­tions du sen­ti­ment d’efficacité per­son­nelle, „Savo­irs” 2004–2005 (poza serią). [wróć]

K. Kay, C. Ship­man, The Con­fi­dence Gap, „The Atlan­tic Mon­thly” 2014, maj. [wróć]

impo­stor expe­rience (przyp. tłum.). [wróć]

Kry­te­ria dia­gno­styczne zabu­rzeń psy­chicz­nych. DSM-5, wyd. 5, Edra Urban & Part­ner, Wro­cław 2018. [wróć]

J. Hib­berd, Croyez en vous, libérez-vous du syn­drome de l’impo­steur, Laro­usse, Paris 2019. [wróć]

C. Jar­rett, Feeling Like a Fraud, „The Psy­cho­lo­gist” 2010, 23(5). [wróć]

Lepiej uży­wać ter­minu „klient” niż „pacjent”. Czło­wieka, nawet z pro­ble­mami, nie powinno się redu­ko­wać do sta­tusu pacjenta, który koja­rzy się z bier­no­ścią, uprzed­mio­to­wie­niem. [wróć]

C. Rogers, O sta­wa­niu się osobą. Poglądy tera­peuty na psy­cho­te­ra­pię, przeł. M. Kar­piń­ski, Rebis, Poznań 2002. [wróć]

Tamże, s. 42. [wróć]