Wszystko, co chcecie wiedzieć o seksie bez antykoncepcji, ale boicie się zapytać - Marta Brzezińska-Waleszczyk - ebook

Wszystko, co chcecie wiedzieć o seksie bez antykoncepcji, ale boicie się zapytać ebook

Marta Brzezińska-Waleszczyk

1,8

Opis

Zapytaliśmy ekspertów. Mówią, jak jest.
16 wywiadów z małżeństwami, które nigdy nie stosowały antykoncepcji.
"Uwielbiam się wieczorami przytulać do Maćka i czuć jego skórę bezpośrednio przez moją skórę. Czuję zapach, ciepło... zdecydowanie bardziej wolę takie przytulanie niż przez koszulkę. Z prezerwatywą byłoby podobnie".
- Natalia, żona Macieja, redaktor
"Jeżeli Natalii zdarzy się zapomnieć o zmierzeniu temperatury, to nie ma takiej wtopy, jaka byłaby, gdyby zapomniała wziąć tabletki".
- Maciej, mąż Natalii, grafik
"Dorota zauważa, że w okresach wstrzemięźliwości bardziej o nią dbam. Zwracam na nią większą uwagę".
- Tomasz, mąż Doroty, ekonomista
"Zachowujemy się wtedy jak w okresie narzeczeństwa. ja mam znowu motylki w brzuchu, Tomek błysk w oku. (...) To jest bardzo budujący czas".
- Dorota, żona Tomasza, stomatolog.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,8 (4 oceny)
0
0
1
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Propozycja napisania książki o naturalnych metodach rozpoznawania płodności spadła na mnie w ferworze największych przygotowań do najważniejszego wydarzenia w moim życiu – zawarcia związku małżeńskiego. Szycie sukni, wybór kwiatów, ustalanie menu dla gości weselnych, lekcje tańca i wiele innych, bardzo przyziemnych, ale jakże przemiłych spraw zaprzątało wtedy całkowicie moją głowę. Pomyślałam sobie jednak: „Ok, wchodzę w to". Przecież sama za chwilę będę stawała przed dylematem – co zrobić, żeby niekoniecznie od razu po ślubie urodzić dziecko, a jednocześnie żyć w zgodzie z nauką Kościoła, a przede wszystkim własnym sumieniem... Oczywiście, nie uważam sprowadzenia na świat potomka w pierwszych latach małżeństwa za coś złego, ale z drugiej strony... Sama jako młoda studentka doskonale rozumiem wątpliwości par, które zastanawiają się, czy po prostu dadzą radzą, czy to już TERAZ jest czas na malucha...

Kościół jednoznacznie potępia wszelkie formy antykoncepcji, jednocześnie nie mówi nic na temat tego, kiedy i ile dzieci powinien mieć „prawdziwy katolik". Takiego wyznacznika po prostu nie ma! Jeżeli w sercu uznaję, że nie mam teraz sił na dziecko (ze względów zdrowotnych, ekonomicznych czy jakichkolwiek innych), to wcale nie znaczy, że jestem katolikiem kategorii „B"... Jednocześnie trzeba pamiętać o tym, że Kościół zachęca małżonków do wielkoduszności w kontekście przyjmowania nowego życia (por. encyklika Humanae vitae Pawła VI). Nie może być więc tak, że NPR, który przychodzi katolikom z pomocą, pozwalając odłożyć poczęcie na inny, korzystniejszy czas, jest traktowany jako alternatywa dla pigułki, tzw. kościelna antykoncepcja. Wiele mówi się dziś o „odpowiedzialnym rodzicielstwie", które liczni rozumieją jako „ograniczone rodzicielstwo". O tym, że nie są to pojęcia tożsame, pięknie pisała Wanda Półtawska: „Odpowiedzialne rodzicielstwo to nie jest rodzicielstwo ograniczone, choć oczywiście może się zdarzyć, że właśnie poczucie odpowiedzialności dyktuje ludziom decyzję: teraz nie powinniśmy stać się rodzicami – mogą być takie względy. Nieraz też mówiłam ludziom: teraz państwo powinni odczekać" (Wanda Półtawska, By rodzina była Bogiem silna... Na kanwie „Listudo Rodzin" Ojca Świętego Jana Pawła II, Częstochowa 2003).

Wokół NPR narosło jednak tak wiele mitów, że zamiast poważnej dyskusji o jego blaskach i cieniach (tak, takie też są), mamy do czynienia raczej z kpiną z „watykańskiej ruletki". Niestety, część odpowiedzialności za taką sytuację ponosimy my sami. Ileż to razy słyszałam od znajomych relacje z ich kursów przedmałżeńskich, w ramach których prowadzone są wykłady z naturalnych metod rozpoznawania płodności. W wielu przypadkach zajęcia te, delikatnie mówiąc, pozostawiały wiele do życzenia. Ba, wraz ze swoim narzeczonym również trafiłam na instruktorkę, która sama nie do końca wierzyła w skuteczność (i sensowność!) proponowanych przez nią rozwiązań...

Tak właśnie narodził się pomysł wydania książki, w której same małżeństwa opowiedzą o tym, jak NPR wygląda w praktyce. Nie znajdziecie tu rozmów z etykami, księżmi czy moralistami, bo oni powiedzieli już bardzo wiele na ten temat, a jak sami dobrze wiecie – od teorii stokroć ciekawsza jest praktyka. Nie znajdziecie tu nawet rozmów z małżeństwami zajmującymi się instruktażem naturalnych metod, gdyż uznałam, że to nie do końca byłoby fair... Jeśli ktoś uczy NPR, to ma te metody tak świetnie opanowane, że właściwie nie sprawiają mu one większych trudności. A ja chciałam pokazać „zwykłe" małżeństwa, które stosują naturalne metody i jest im z nimi naprawdę dobrze (wyjątkiem jest moja ostatnia Rozmówczyni – dr Ewa Ślizień-Kuczapska, ginekolog. Lekarz, w dodatku mogący pochwalić się dwudziestoletnim stażem małżeńskim, wydał mi się bardzo ważnym i niezbędnym dla tej książki autorytetem).

Moi Rozmówcy są różni. Od małżeństw z kilkunastomiesięcznym stażem, przez „pięciolatków", aż po weteranów z dwudziestopięcioletnim bagażem małżeńskich doświadczeń. Od tych, którzy jeszcze nie mają dzieci, przez pary, które właśnie oczekują narodzin pierwszego potomka, aż po rodziców pokaźnych gromadek albo dorastających pociech. Wykonują różne zawody, mieszkają w różnych dzielnicach Warszawy (i nie tylko), ale łączy ich jedno – wszyscy stosują naturalne metody rozpoznawania płodności i nigdy w swoim małżeńskim życiu nie sięgnęli po jakąkolwiek formę antykoncepcji.

Zadawałam im różne pytania, często wchodząc w moją ulubioną podczas wywiadów rolę advocatus diaboli. Nie było moim zamiarem pokazywanie oblanych lukrem opowieści o tym, że NPR jest „lekiem na całe zło". Zawsze pytałam raczej o to, co jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Interesowało mnie to, jak moi Rozmówcy radzą sobie z różnymi problemami, które przecież wpisane są także w naturalne metody rozpoznawania płodności. Jestem urodzoną buntowniczką, więc moją pierwszą reakcją na z góry narzucane zakazy jest tupanie nogami. Dlaczego ktoś miałby mi zakazywać współżycia w małżeństwie?! Dlaczego miałabym tego nie robić w okresach płodnych, kiedy z natury kobieta ma największe predyspozycje do podjęcia współżycia? I wreszcie dlaczego mój seks z mężem miałby być pozbawiony spontaniczności i ułożony według jakiejś tabelki? Te i wiele innych problemów poruszyłam z moimi Rozmówcami, a wszystko po to, by zrozumieć, dlaczego wybrali drogę najtrudniejszą z możliwych, wymagającą wielu wyrzeczeń i dużej samodyscypliny...

Czy kogoś przekonają? Nie wiem, ale przyznam, że moim zamiarem wcale nie jest przekonywanie kogokolwiek. Nie chcę nikomu reklamować NPR jak jakiegoś produktu na targu. Nie mam też zamiaru potępiać kogoś, kto stosuje antykoncepcję. Za pomocą tej niewielkiej książeczki chciałam raczej pokazać, że można inaczej... Że można uwolnić się od tych wszystkich metod antykoncepcyjnych, zapomnieć o łykaniu pigułek o regularnych porach i kupowaniu gumek na zapas i... cieszyć się życiem (co wcale nie oznacza podejmowania współżycia tylko i wyłącznie w celach prokreacyjnych!). Pary, z którymi rozmawiam, dowodzą, że... można tak żyć. I być może wcale nie jest to łatwe, co nie znaczy, że niemożliwe. Co więcej, rezygnacja z antykoncepcji wcale nie musi być równoznaczna ze skazywaniem kobiety na niemalże permanentny stan bycia w ciąży (co czasem zarzucają nam, katolikom, feministki i przeciwnicy naturalnych metod). A że czasem katolickie małżeństwa mają więcej dzieci niż przewidziana programowo dwójka?

Cóż, przyszło nam żyć w tak absurdalnych czasach, że kiedy w rodzinie pojawia się trzecie albo co gorsza czwarte dziecko, a w dodatku jest to rodzina katolicka, z automatu pojawiają się niewybredne żarty i komentarze stwierdzające patologiczny stan rzeczy. „Nie umieją się zabezpieczać", „wpadka", „bawią się w watykańską ruletkę"... Czy można „TO" robić i mieć mniej niż kilkanaścioro dzieci? A w dodatku, żyć zgodnie z nauką Kościoła katolickiego, który zdecydowanie odrzuca wszelkie metody antykoncepcji? Jasne, że można! I tego właśnie dowodzą pary, z którymi rozmawiam. Co więcej, dają piękne świadectwo tego, w jaki sposób NPR z czasem staje się nie tylko jakąś metodą, ale sposobem życia, który całkowicie zmienia optykę patrzenia na pewne sprawy. Jeśli katolicka rodzina (w dodatku korzystająca z NPR) ma wiele dzieci, to nie dlatego, że co jakiś czas „wpada", ale dlatego, że po prostu chce je mieć, bo dzieci są najpiękniejszym owocem związku dwojga ludzi. Znowu pozwolę sobie zacytować Wandę Półtawską, która pisała: „Przez dziecko ludzka miłość nabiera nieśmiertelności – bo istnienia osoby ludzkiej nikt nie może unicestwić. Bóg powołując człowieka do istnienia, powołuje go zarazem do wieczności. Miłość jest więc silniejsza ponad śmierć, jeśli zaowocuje w dziecku!".

Według pierwotnego zamysłu moimi rozmówcami miały być same kobiety. Bo to przecież one muszą mierzyć temperaturę, badać śluz, notować objawy itd... Ale STOP. Przecież naturalne metody rozpoznawania płodności to nie tylko sprawa kobiety! Mężczyzna ma tu do odegrania bardzo ważną rolę. I jest to coś znacznie więcej niż tylko podanie termometru czy przyklejanie nalepki na karcie obserwacji. Panów nie można wyłączać z tej sfery (niektórzy są świetnymi specjalistami w interpretacji wykresów!) z wielu względów – także dlatego, aby w małżeństwie nie padało pytanie: „Kochanie, dziś możemy?". Stawiałoby to w co najmniej niezręcznej roli kobiety, które przecież musiałyby w pewnym momencie powiedzieć NIE. Jakie jeszcze płyną dla mężczyzn korzyści ze stosowania okresów abstynencji i co robić, kiedy „dziś czerwone światło" – o tym wszystkim (i wielu innych sprawach) w, chyba pierwszej w historii wydawnictwa, tak „kobiecej", jednocześnie „rodzinnej" książce Frondy, którą właśnie trzymacie w rękach.

Kiedy zgodziłam się na napisanie tej książki był sam środek paskudnej zimy, a ja – jeszcze jako narzeczona – przygotowywałam się do ślubu. Dziś jestem już szczęśliwą żoną Marcina, który miesiąc po ślubie, ze względu na moją niecierpiącą zwłoki pisaninę, został niejako bezwolnie wciśnięty w rolę „słomianego wdowca". Chcę podziękować Mu w tym miejscu za cierpliwość i wyrozumiałość, jaką wykazał się podczas pracy nad tą publikacją. Publikacją, którą dedykuję w pierwszej kolejności Jemu (jak zresztą każdą najmniejszą rzecz, jakiej się podejmuję) oraz tym wszystkim, którzy nie wyobrażają sobie, że można współżyć bez antykoncepcji. Moi Rozmówcy są żywym dowodem tego, że można tak żyć. A co więcej – że to życie jest wyjątkowo piękne...

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Czas polowania na męża

Dorota i Tomasz Cieślińscy, staż małżeński: 9 lat

Zawody: stomatolog i ekonomista

Dzieci: Mateusz (8 lat)

Michał (7 lat)

Marysia (4 lata)

Małgosia (rok)

NPR uczyliście się sami czy na kursie przedmałżeńskim?

Dorota: Mieliśmy pewne pojęcie na temat naturalnych metod rozpoznawania płodności, ale najwięcej dowiedzieliśmy się z książek. Na kursie przedmałżeńskim NPR przedstawiony był nieciekawie. Osoba prowadząca używała bardzo infantylnego języka, co zauważyła szczególnie męska część widowni.

Nie zraził Was poziom tego kursu? Zresztą, nie pierwszy raz spotykam się z opinią, że często prowadzą je osoby, które same nie do końca wierzą w to, czego uczą...

Dorota: Mieliśmy już wyrobione poglądy w tej materii. Myślę, że tamta pani nie przekonałaby kogoś, kto dopiero poznawałby tę metodę.

I nigdy w małżeństwie nie próbowaliście żadnej formy antykoncepcji?

Tomasz: No właśnie nie. Jako małżeństwo chcieliśmy rozwijać się w wierze. Czuliśmy, że naturalne metody są częścią tego „pakietu". Że jeśli naprawdę chcemy się rozwijać, to nie możemy sobie wybierać, co nam się podoba, a co nie. Postanowiliśmy, że spróbujemy. Poza tym, Dorota jest lekarzem...

Dorota: ...wprawdzie stomatologiem, ale studiowałam medycynę, więc te tematy także ze względu na wykształcenie bardziej mnie interesowały.

Tomasz: Nie przemawiało do nas faszerowanie się chemią. Mamy znajomych, którzy przez wiele lat stosowali pigułki i dziś wprost mówią, że gdyby ktoś im powiedział, jakie będą tego skutki uboczne, to nigdy by tego nie zrobili. Widzą, jak antykoncepcja hormonalna przełożyła się na długie lata, podczas których starali się o dziecko. Nasza decyzja była wynikiem tego, jak postanowiliśmy układać wspólne życie.

Mówi się, że rodziny katolickie mają dużo dzieci, bo nie umieją się zabezpieczać. Wy macie czworo dzieci po dziewięciu latach małżeństwa, wypisz, wymaluj – dzieci rodzą się Wam co dwa lata (śmiech).

Tomasz: Zdecydowanie, jesteśmy patologiczną rodziną wielodzietną.

Dorota: My od początku wiedzieliśmy, że chcemy mieć więcej dzieci. Kiedy pojawili się chłopcy (Mateusz i Michał), nie przywiązywaliśmy jakiejś ogromnej wagi do obserwacji. Owszem, robiliśmy pewne zapiski, ale nic ponadto. Poza tym, ja miałam takie obawy, że nie będę mogła mieć wielu dzieci. Byłam wręcz pozytywnie zaskoczona, kiedy zaszłam w ciążę z Michałem.

Tomasz: Michała tak szybko się nie spodziewaliśmy (śmiech).

Dorota: Oczywiście, wiedzieliśmy, że mogę zajść w ciążę, ale myśleliśmy sobie, że przecież nie tak od razu, że z rok będziemy się starać. A tu pierwszy miesiąc i już jestem w ciąży (śmiech). To było dla nas dużą radością. Wiedzieliśmy, że chcemy mieć więcej dzieci i było nam obojętne, czy one urodzą się teraz, czy za pięć lat. Chcieliśmy, aby różnica wieku pomiędzy kolejnymi dziećmi wynosiła maksymalnie trzy lata.

Tomasz: Po urodzeniu chłopaków był taki moment, w którym wiedzieliśmy, że chcemy troszkę zwolnić tempo. Pomiędzy chłopakami jest półtora roku różnicy, więc chcieliśmy, aby teraz przerwa była nieco większa. I wtedy zaczęliśmy trochę bardziej się pilnować.

Dorota: Gdy przychodzi czas otwierania się na nowe życie, temat pojawia się w naszych rozmowach. Piękna jest ta wolność i gotowość przyjęcia kolejnego dziecka w ufności Panu Bogu. Najdłużej czekaliśmy na Małgosię, na nasze czwarte dziecko. Od momentu, kiedy zdecydowaliśmy, że już jest ten czas, upłynął prawie rok. Ja myślałam, że tyle będziemy czekać na pierwsze dzieci, a tu się okazało, że na czwarte! (śmiech)

Cztery to już Wasz „max"?

Tomasz: Muszę zaznaczyć, że my tej czwórki też jakoś mocno nie planowaliśmy. Powiedzieliśmy sobie, że jeśli Pan Bóg ma taki plan, aby było więcej dzieci, to ok.

Dorota: Nie było tak, że kreska w kreskę, pilnowaliśmy się co miesiąc.

Bardziej pójście na żywioł?

Tomasz: Nie do końca. Staraliśmy się podchodzić do tematu na spokojnie. Mieliśmy swoją wizję, ale z założeniem tego marginesu, że być może Pan Bóg ma na to inny pomysł.

Dorota: Myślę, że to tak samo wygląda w kontekście tego, czy chcemy mieć kolejne dzieci...

Tomasz: ...ale nasza wizja na dziś jest taka, że powinniśmy poczekać, bo po prostu jest nas trochę dużo (śmiech). Tak nam się wydaje, choć z drugiej strony, są rodziny, które mają ośmioro dzieci. Punkt widzenia zależy od tego, kto patrzy. Koledzy z pracy, którzy mają jedno czy dwoje dzieci, powiedzą, że jest nas dużo, ale rodzina dziesięcioosobowa już nie.

Dorota: My tak sobie powiedzieliśmy. Zastanawiamy się teraz, czy taka sama jest wola Boga względem naszej rodziny. Czy mamy środki, aby tak dużą rodzinę utrzymać? No i to, że jest troszkę ciasno, czy jest to ważna przeszkoda (śmiech).

Tomasz: Na razie czujemy, że to jeszcze nie jest ten moment.

Dorota: A co będzie za rok, to się okaże.

To gdzie się kończy ta otwartość na życie? Siedmioro, ośmioro dzieci?

Tomasz: Patrząc czysto po ludzku, wiemy, ile wysiłku trzeba włożyć w wychowanie dzieci i wydaje nam się, że czworo to jest właśnie ta nasza granica. Ale to ludzkie patrzenie. Gdyby było więcej dzieci, to pewnie też dalibyśmy radę.

Dorota: U nas otwartość na życie przychodzi falami. Najmłodsza – Małgosia jest dla nas owocem dołączenia do Domowego Kościoła. We wspólnocie spotkaliśmy małżeństwa, których przykład życia bardzo nas zbudował i zachęcił do przyjęcia kolejnego dziecka. Mieliśmy troje dzieci i myśleliśmy sobie, że jesteśmy już dużą rodziną. Patrzymy teraz na Gosię i na to, jakim jest wyjątkowym członkiem naszej rodziny. Każde z naszych dzieci jest wyjątkowe! I tak się zastanawiamy, jakie wyjątkowe byłoby kolejne.

Tomasz: Jak mieliśmy troje, to myśleliśmy sobie, że może już wystarczy, że może na więcej nie mamy siły...

Dorota: Otwartość przyszła do nas z czasem.

Tomasz: Jak patrzymy teraz na Gosię, to myślimy sobie, jaką wielką stratą byłoby, gdybyśmy się nie zdecydowali na kolejne dziecko. Zastanawiamy się, czy Pan Bóg chce dla nas kolejnych dzieci, które wniosą w naszą rodzinę taką radość. Jeśli zamkniemy się na życie, to ich nie będzie. Na razie my mówimy, że robimy przerwę, ale przecież jak Pan Bóg będzie chciał, to znajdzie na to sposób (śmiech).

Skoro na razie planujecie zrobić przerwę, to pewnie więcej przerw będzie w Waszym współżyciu. I to bardziej uważnie pilnowanych. Czy po dziewięciu latach małżeństwa, przy czwórce dzieci i założeniu, że na razie nie planujecie piątego, jest jeszcze miejsce na spontaniczny seks?

Tomasz: To jest właśnie ta niesprawiedliwość metod naturalnych (śmiech). Właśnie wtedy, kiedy oboje mamy największą ochotę, to nie możemy współżyć. Jasne, można patrzeć na to, jak na jakieś wyrzeczenie albo na czas, w którym możemy za sobą zatęsknić, ale fakt – jest to największa trudność.

Dorota: Ten okres abstynencji ma też swoje blaski, mnie kojarzy się na przykład z takim powrotem do okresu narzeczeństwa. Tomek śmieje się wtedy, że to okres polowania na męża (śmiech). Pojawiają się wtedy między nami różne żarty, które sprawiają, że ten czas jest milszy, budujący. Nie spędzamy go w jakiejś izolacji!

Tomasz: Tak da się żyć, chociaż czasem pojawiają się takie myśli, że mogłoby to być inaczej ułożone. Ale za tym idzie jakaś konkretna logika – człowiek wzmacnia się, uczy wstrzemięźliwości, nie ulega chwilowym pragnieniom.

Trudno jest przy czwórce dzieci i w ściśle określonym tabelką czasie wygospodarować chwile tylko dla siebie?

Tomasz: Jakoś ogarniamy (śmiech).

Dorota: Może będzie trudniej, jak nasze dzieci podrosną.

Tomasz: Około dwudziestej, dwudziestej pierwszej dzieci kładą się spać, więc każdego wieczora mamy jakieś dwie godziny dla siebie.

Stosowanie naturalnych metod przydało się Wam w jakiś sposób w okresie połogu?

Dorota: Kobieta po porodzie to chyba w ogóle nie myśli o seksie. Na to pytanie to raczej panowie mogą więcej powiedzieć.

Tomasz: Zgadza się, jest to jakieś wyzwanie. Ale to ma swoje plusy – Dorota zauważa, że w okresach wstrzemięźliwości bardziej o nią dbam. Zwracam na nią większą uwagę.

Dorota: Pod tym względem bardzo lubię ten czas! Tomasz: Jest to jakieś poświęcenie, bo ma się na coś ochotę, a się tego nie robi. Jest to wyrzeczenie, ale patrząc z perspektywy czasu, do zrobienia. Mamy czworo dzieci, tych wyrzeczeń jest więcej niż to, że nie możemy współżyć, kiedy chcemy! To są wybory, jakich dokonuje się każdego dnia.

Ale życie samo z siebie przynosi wiele ograniczeń, po co więc wprowadzać sobie na siłę kolejne?

Dorota: Nie postrzegamy tego jako ograniczenia. Każdy wybór niesie ze sobą jakieś konsekwencje. Prócz trudności na dłuższą metę przynosi nam jednak wiele korzyści. Po latach widzę tych plusów znacznie więcej. Może też dlatego, że nauczyłam się z tym żyć, nie traktuję naturalnych metod jako ciężaru.

Tomasz: Staramy się podchodzić do tego z przymrużeniem oka, żartem, szukać pozytywów. Śmiejemy się na przykład ze wspomnianych okresów polowania na żonę/męża. To też jest jakaś frajda, że czujemy się jak nastolatkowie – czegoś byśmy chcieli, ale nie możemy (śmiech).

Ale tę abstynencję można spróbować obejść, na przykład jakąś inną formą aktywności seksualnej, bez współżycia w tradycyjnym i pełnym tego słowa znaczeniu.

Dorota: Nie eksperymentujemy w tej materii, bo myślę, że mogłoby to się skończyć nie tak, jak byśmy chcieli. Chyba raczej zachowujemy się wtedy jak w okresie narzeczeństwa. Ja mam znowu motylki w brzuchu, Tomek błysk w oku. Okazujemy sobie uczucia bardziej słowem lub gestem.

Tomasz: Okazujemy sobie bliskość, ale bez przekraczania pewnej granicy. Z doświadczenia wiemy, że kiedy przekroczy się pewien punkt, to jest już za późno (śmiech).

Dorota: Zawsze któreś z nas musi stać na straży (śmiech). Ale to jest bardzo budujący czas. Tomek ma ochotę zabrać mnie na spacer na przykład.

Tomasz: ... nie, na spacer to nie.

Dorota: A już myślałam! (śmiech)

Okładka

Anna Kierzkowska

Redaktor prowadzący

Bartłomiej Zborski

Redakcja i korekta

Małgorzata Terlikowska

Copyright © Marta Brzezińska-Waleszczyk

Copyright © by Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2013

ISBN 978-83-64095-05-4

Wydawca: FRONDA PL Sp. z o.o. Ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35 Fax: 22 877 37 34

e-mail: [email protected]/Frondawydawnictwo

Plik przygotowany w ramach Projektu Glossa, realizowanego przez Chrześcijańską Fundację Głos na Pustyni.

eGlossa.pl