Współczesny Dżentelmen - Meghan Quinn - ebook + audiobook

Współczesny Dżentelmen ebook i audiobook

Meghan Quinn

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wes to prawdziwy Współczesny Dżentelmen. Jako felietonista w poczytnym magazynie dla panów udziela czytelnikom rad w kwestii życia, mody i – przede wszystkim – związków. Gdy poznaje piękną June Lacy, większość z jego wskazówek okazuje się bezużyteczna. Wes musi zrewidować własne przekonania. Wikła się w intrygę, wskutek której może odnieść zawodowy sukces, ale także stracić miłość życia…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 17 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
3,9 (47 ocen)
24
6
8
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jagusia27

Z braku laku…

Zastanawiam się czy to ta książka jest słaba, czy ja już za dużo przeczytałam dobrych, żeby tracić czas na takie czytadełko.. Zapewne jedno i drugie. Nie dobrnęłam do połowy i nie dam rady dalej. Nie cierpię pustych i płaskich bohaterów, nie znoszę dialogów o niczym, nie trawię ciągłego zachwytu, ochów i achów, rzygania tęczą. Na domiar złego ta okrrrropna okładka.Brrrrr!
20
Ale_andraaa01

Całkiem niezła

Ciekawy pomysł, zabawna to trzeba przyznać mimo iż jest to dość prosty humor, ogólnie polecam ale jest to raczej takie szybkie czytadełko
00
ewitka66

Całkiem niezła

Mnie nie porwała, ale można przeczytać
00
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 😊
00
Amasais

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna, wciągająca i nietuzinkowa historia, która porwie cię bez reszty. Jeśli szukasz czegoś lekkiego, zabawnego, do fajnego spędzenia czasu i relaksu, to ta książka jest dla Ciebie. Gorąco polecam ❤️
00

Popularność




Prolog

Dro­dzy Pano­wie,

czy widzi­cie tego pilota w swo­jej dłoni? Tak, tego uwa­lo­nego sosem do pizzy i reszt­kami skrzy­de­łek kur­czaka z wczo­raj­szego wie­czoru? Chcę, żeby­ście dobrze mu się przyj­rzeli. Zapa­mię­ta­li­ście, jak wygląda? Dobrze, w takim razie teraz zegnij­cie się w pasie, odłóż­cie go na sto­lik kawowy i wstań­cie z kanapy. Niech to będzie ostatni raz, kiedy patrzy­cie na tego pilota, już ni­gdy wię­cej nawet nie zaszczy­ci­cie go spoj­rze­niem. A co z tym xbo­xem, który woła was po imie­niu? O nim też może­cie zapo­mnieć. Wie­cie dla­czego? Bo czeka was nowe życie, w któ­rym nie będzie gapie­nia się w tele­wi­zję, gra­nia na kon­soli i przy­bi­ja­nia sobie pią­tek, kiedy z głę­bin prze­wodu pokar­mo­wego uda wam się wypu­ścić soczy­ste, gazo­wane bek­nię­cie. Zapo­mnij­cie wszystko, co wie­cie o byciu męż­czy­zną. Zapo­mnij­cie o łączą­cych się z tym przy­wi­le­jach, porzuć­cie wszel­kie męskie odru­chy i prze­ko­na­nia, któ­rymi prze­siąk­nę­li­ście aż do kości. Jestem tu po to, aby wynieść was na wyż­szy poziom, uzu­peł­nić waszą wie­dzę na temat płci męskiej i zmie­nić was we współ­cze­snych dżen­tel­me­nów: sza­no­wa­nych, peł­nych ogłady i pew­no­ści sie­bie osob­ni­ków, cie­szą­cych się buj­nym życiem sek­su­al­nym i nie­na­gan­nym sty­lem, zdol­nych ocza­ro­wać każdą kobietę swym nie­wy­mu­szo­nym uro­kiem.

Trzy­maj­cie się mnie, pano­wie. To dopiero począ­tek rewo­lu­cji. Zaczniemy ją od was.

Z powa­ża­niemWspół­cze­sny Dżen­tel­men

Rozdział pierwszy

WES

– Stary, pijesz Mang-O-Ritę.

Wbi­jam wzrok w puszkę i kiwam głową bez cie­nia wstydu. Ow­szem, piję. Mam też na sobie ucięte byle jak dresy i jaskra­wo­po­ma­rań­czową hawaj­ską koszulę, którą wło­ży­łem na jakieś wesele na Hawa­jach. Mój strój bar­dzo różni się od dosko­nale skro­jo­nych gar­ni­tu­rów i kra­wa­tów, które noszę zazwy­czaj.

– Żeby to jesz­cze była Lime-A-Rita – cią­gnie Caden, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel. – Z limonką. Coś kwa­śnego. Ale to jest mango, stary! Słaby soczek dla bab.

Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Bab­ski drink, bez wąt­pie­nia. Jed­nak tylko to mi po niej pozo­stało.

– A o co cho­dzi z tą apaszką?

No dobrze, mam jesz­cze jej chustkę. Zna­la­złem ją w sza­fie w przed­po­koju i przez dobre pół­to­rej godziny wwą­chi­wa­łem się w nią, jed­no­cze­śnie wyja­da­jąc pałecz­kami zimny maka­ron lo mein zamó­wiony na obiad. Wąch, stuk, wąch, stuk. Powta­rza­łem cykl, aż maka­ron się skoń­czył. A potem kon­ty­nu­owa­łem, pod­no­sząc z ziemi i zja­da­jąc nitki, które mi wypa­dły. Chyba widzi­cie, o co cho­dzi: jestem cho­dzącą kupką nie­szczę­ścia.

– I czemu wła­ści­wie owi­ną­łeś sobie nią głowę?

Bo ona tak by ją nosiła…

– Było mi zimno – odpo­wia­dam, uno­sząc pod­bró­dek. Dobrze mu powie­dzia­łem.

– A ta Joni Mit­chell w tle? Clo­uds and illu­sions? Co to za szit?

Smutny. Smutny szit, nic dodać, nic ująć. Nie mogę się powstrzy­mać: wcią­gam zapach koń­cówki apaszki, którą mam na gło­wie, przy­ci­skam do piersi puszkę z moim bab­skim drin­kiem i zaczy­nam się bujać… bujać, kurwa.

– I really don’t know love at all… – nucę cicho, odchy­la­jąc się w stronę nieba, a wspo­mnie­nia kobiety, którą kocham, prze­la­tują mi przez głowę.

Tęsk­nię za…

Poduszka ude­rza mnie w twarz, apaszka spada, a mój bab­ski drink roz­lewa się po rażąco poma­rań­czo­wej hawaj­skiej koszuli.

– Co jest? – pytam, odsu­wa­jąc od sie­bie kapiącą puszkę, i pro­stuję się na kana­pie. Caden siada obok.

– Stary, musisz się pozbie­rać – mówi i roz­gląda się po miesz­ka­niu. – Kiedy ostatni raz tu sprzą­ta­łeś? Wali tu kozim serem i… – zawie­sza głos i zaciąga się – …i czip­sami. Kon­kret­nie Dori­tos.

To pew­nie dla­tego, że wczo­raj wie­czo­rem gnio­tłem je w dłoni, pozwa­la­jąc, by odłamki kuku­ry­dzia­nych chru­pek wbi­jały mi się w dło­nie. Dał­bym wszystko, żeby choć na chwilę odwró­cić uwagę od bólu zła­ma­nego serca. Ale aku­rat to nie działa.

– Wyje­cha­łem na parę dni, wra­cam i co widzę? Nie­ogo­loną, cuch­nącą wer­sję Współ­cze­snego Dżen­tel­mena. Co tu się, do cho­lery, stało?

Wszystko. Musiało tak być i mogłem się spo­dzie­wać, że tak to się skoń­czy. Moi czy­tel­nicy z łatwo­ścią prze­wi­dzie­liby taki, a nie inny roz­wój sytu­acji; wynik mojego „eks­pe­ry­mentu”. Więk­szość z nich pew­nie śmiała się w duchu, czy­ta­jąc moje coty­go­dniowe felie­tony. „To się na nim zemści. Będzie bola­aaało” – myśleli.

I rze­czy­wi­ście. Poczu­łem to na wła­snej skó­rze.

Ale prze­cież spo­tka­nie dwóch osób przy psiej kupie nie­ko­niecz­nie ozna­cza „począ­tek naj­więk­szego romansu w histo­rii świata”. Tak… to było do prze­wi­dze­nia.

Psia kupa. Dobrze prze­czy­ta­li­ście. Miłość mojego życia pozna­łem nad psią kupą.

A stra­ci­łem ją, bo mój szef wpadł na „genialny” pomysł pod­krę­ce­nia tre­ści pro­wa­dzo­nej przeze mnie rubryki.

Wes­tchną­łem i wzią­łem kolejny łyk sika­cza.

– Rzu­ciła mnie, stary.

Kum­pel wytrzesz­cza oczy, otwiera usta, sekundę póź­niej je zamyka, naj­wy­raź­niej zasta­na­wia­jąc się, w któ­rym kie­runku naj­le­piej popro­wa­dzić tę roz­mowę. Ale ja wiem, co chciał powie­dzieć.

– Dowie­działa się? – pyta w końcu, krzy­wiąc się lekko.

Kiwam głową. Wiem, co teraz będzie.

– Tak jest. A jeśli powiesz: „A nie mówi­łem?”, to zro­bię z two­ich jajek jajecz­nicę.

– To może: „Prze­cież cię ostrze­ga­łem”? – Uśmie­cha się zło­śli­wie.

– Jakby to, kurwa, nie było to samo – pry­cham i roz­le­wam się na kana­pie, czu­jąc, jak bar­dzo żałuję wszyst­kich decy­zji, które pod­ją­łem w ciągu ostat­nich dwóch mie­sięcy.

Sie­dzimy w mil­cze­niu, a cię­żar mojej straty wisi nad pomiesz­cze­niem. Ona była jedyna w swoim rodzaju. Wyjąt­kowa nie tylko dla mnie, lecz także dla moich przy­ja­ciół. Biła od niej nie­winna ener­gia czy­stej rado­ści, któ­rej nikt nie potra­fił się oprzeć, a już naj­mniej Caden. Nie­raz nama­wiał mnie, żebym do wszyst­kiego jej się przy­znał. Ale ja za bar­dzo się bałem, że stracę pracę.

Kurwa, bałem się, że to ją stracę.

I patrząc z per­spek­tywy czasu, dosko­nale widzę, że nie był to lęk bez­pod­stawny.

Caden opiera sple­cione dło­nie na kola­nach i wzdy­cha.

– Wygląda na to, że masz tylko jedno wyj­ście. Musisz ją odzy­skać.

Kręcę głową. To się nie uda.

– Powie­działa mi jasno i wyraź­nie, żebym wczoł­gał się do swo­jego kro­cza i uto­pił we wła­snym nasie­niu. Jestem pra­wie pewien, że kiedy dziew­czyna życzy komuś śmierci z rąk jego nie­na­ro­dzo­nych dzieci, to nie ma ochoty na kon­ty­nu­ację zna­jo­mo­ści.

– Czyli chcesz się pod­dać? To nie w stylu Współ­cze­snego Dżen­tel­mena. Powiedz mi lepiej, co on by zro­bił w takiej sytu­acji? – pyta Caden, mie­rząc mnie spoj­rze­niem. – Na pewno nie sie­działby z apaszką na gło­wie i nie pusz­czałby Joni Mit­chell.

Nie, nie, tego by nie zro­bił. Pie­przona per­sona Współ­cze­snego Dżen­tel­mena.

– Przede wszyst­kim Współ­cze­sny Dżen­tel­men nie przy­jąłby takiego nie­uczci­wego zle­ce­nia od swo­jego szefa – odpo­wia­dam z wes­tchnie­niem. – Jezu, ten durny eks­pe­ry­ment to cał­ko­wite zaprze­cze­nie war­to­ści wyzna­wa­nych przez Współ­cze­snego Dżen­tel­mena. Jestem cho­dzą­cym oksy­mo­ro­nem. – Dopi­jam drinka. – Albo po pro­stu zwy­kłym kre­ty­nem.

– Przez grzecz­ność nie prze­czę. – Caden uśmie­cha się i patrzy na mnie. Dło­nie wciąż ma sple­cione. – Ale stary. To… – Macha rękami, wska­zu­jąc na moją żało­sną osobę. – Bar­dzo potrze­buję, by wró­ciła do two­jego życia. Jej brak zde­cy­do­wa­nie ci nie służy.

– Wiem. – Sia­dam wypro­sto­wany i prze­cie­ram twarz dłońmi. – Ale nie mam jak się z nią skon­tak­to­wać. Niby jak miał­bym to napra­wić?

Caden kle­pie mnie po ramie­niu i unosi kącik ust w uśmie­chu.

– Naj­wyż­szy czas na sta­ro­świecki pod­ryw, stary. Twoje współ­cze­sne sztuczki nie podzia­łają na tę dziew­czynę.

Odkrył Ame­rykę w kon­ser­wie. Moje współ­cze­sne zagra­nia nie miały szans na nią zadzia­łać. To rzadki okaz; takie dziew­czyny spo­tyka się może raz na całe życie, była dla mnie tak ide­alna, że pozo­stało mi jedy­nie modlić się w nadziei, że uda mi się zasłu­żyć na jej sza­cu­nek i udo­wod­nić, że jestem dla niej odpo­wied­nim face­tem. Jedy­nym face­tem.

Co się wyda­rzyło, pyta­cie? Pew­nie umie­ra­cie z cie­ka­wo­ści?

Cóż, opo­wiem wam wszystko po kolei i mnie­mam, że poczu­je­cie ochotę, by krzy­czeć, że to nie ma szansy dobrze się skoń­czyć. Pozwólmy sobie na minutę ciszy i powiedzmy to w końcu: „Wes, jesteś idiotą”.

Dobrze?

To świet­nie.

Skoro to mamy usta­lone, posłu­chaj­cie, jak się ta histo­ria zaczęła…

Rozdział drugi

Drogi Współ­cze­sny Dżen­tel­me­nie,

nie­dawno poja­wiła się przede mną szansa, by wymy­ślić się na nowo. Nie będę wcho­dził w szcze­góły na temat mojej prze­szło­ści, ale powiem tylko, że chcę pozbyć się łatki nerda, która przy­cze­piła się do mnie w szkole śred­niej, i prze­obra­zić się w kla­sycz­nego Współ­cze­snego Dżen­tel­mena. Pro­blem polega na tym, że w rela­cjach z dziew­czy­nami nie umiem spra­wić, by widziały we mnie mate­riał na kogoś wię­cej niż przy­ja­ciela. Co robić? Z góry dzię­kuję za radę.

Z powa­ża­niem

Stały Czy­tel­nik

Drogi Stały Czy­tel­niku,

gdy już będziesz zmie­niał reeboki na skó­rzane pół­buty od Stu­arta Weit­zmana, spró­buj zapa­mię­tać sobie nastę­pu­jącą zasadę inte­rak­cji z płcią prze­ciwną. Niech to będzie motto wyta­tu­owane na two­jej duszy: dżen­tel­men na ulicy, samiec alfa w łóżku. Co to wła­ści­wie zna­czy? Przy­trzy­maj dziew­czy­nie drzwi, ale gdy przez nie przej­dzie, klep­nij ją lekko w tyłek. Niech wie, że jesteś sil­nym i uprzej­mym face­tem z jej snów, ale zerwiesz z niej ciu­chy, gdy tylko znaj­dzie­cie się w domu.

Powo­dze­nia, miły panie

Współ­cze­sny Dżen­tel­men

WES

DWA MIE­SIĄCE WCZE­ŚNIEJ

– Pozwól że przy­trzy­mam! – wołam, pod­bie­ga­jąc do szkla­nych drzwi pro­wa­dzą­cych do biura HYPE, jed­nej z naj­waż­niej­szych kor­po­ra­cji zaj­mu­ją­cych się wia­do­mo­ściami i mediami spo­łecz­no­ścio­wymi w tym kraju.

– Dzię­kuję, Wes. To bar­dzo miłe.

– Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie – odpo­wia­dam, ski­nąw­szy głową. Mary, kwoka-opie­kunka całego biura, prze­cho­dzi przez drzwi, nio­sąc kawę, którą zdo­była na siód­mym pię­trze. Sie­dziba firmy mie­ści się na pię­trze trzy­dzie­stym trze­cim, ale ona uważa, że naj­lep­szą kawę w całym Nowym Jorku ser­wują na siód­mym. To nie nasz teren. Oku­pują go księ­gowi i Mary sądzi, że to wła­śnie oni – spe­cja­li­ści od liczb – parzą czarny napój jak nikt inny. Nie śmiał­bym wcho­dzić z nią w dys­ku­sję na ten temat.

Ja także dzierżę w dłoni kubek z kawą – czarną, z lokal­nej kawia­renki tuż za rogiem. Mijam recep­cję, macha­jąc na przy­wi­ta­nie do Esme­raldy, która jak zawsze już od rana wal­czy z nawa­łem tele­fo­nów. Uśmie­cha się do mnie przy­jaź­nie, odwza­jem­nia­jąc gest.

– Wes, chło­pie. Oglą­da­łeś wczo­raj­szy mecz? – pyta Ter­rance, gdy mijamy się w kory­ta­rzu.

– Yan­kees znowu dali radę, stary. Ten nowy tanio skóry nie sprze­daje. Nie zdzi­wię się, jeśli tej jesieni nie będziemy wci­nać hot dogów na try­bu­nach.

Po dro­dze do mojego biura witam się ze wszyst­kimi po imie­niu:

– Dali­lah, czy to nowa sukienka? Jo, jak tam Danny? Wyszedł już z tej ospy? Rose, pro­szę, powiedz, że w pokoju socjal­nym zostało jesz­cze tro­chę two­ich boskich brow­nie.

Jeśli miał­bym was cze­goś nauczyć, to chciał­bym, żeby­ście żyli dobrze z ludźmi, któ­rych macie wokół sie­bie. Zapa­mię­ta­nie drob­nych infor­ma­cji na czyjś temat i uży­cie ich w roz­mo­wie może popra­wić komuś humor.

Poranna rundka cią­gnie się dalej. Prze­cha­dzam się po biu­rze, zaga­duję współ­pra­cow­ni­ków, popra­wiam prze­krzy­wione kra­waty i pusz­czam oko do wszyst­kich, któ­rych zauważę. Gdy wresz­cie docie­ram do swo­jego gabi­netu, przy drzwiach czeka już Caden. Trzyma w ręku tablet i wygląda na znie­cier­pli­wio­nego. Facet jest pra­co­ho­li­kiem, prak­tycz­nie nie ma życia poza biu­rem i powi­nien być na pro­stej dro­dze do awansu na sta­no­wi­sko Chief Ope­ra­ting Offi­cer. Nie­stety naj­pierw Frank Bel­la­ton, nasz obecny COO, musi odejść na eme­ry­turę. Tak że jak na razie Caden zarzyna się w robo­cie, nie otrzy­mu­jąc zbyt wiele w zamian.

– Widzę zmarsz­czoną brew. Co się stało? – mówię na przy­wi­ta­nie.

Caden nie zaszczyca mnie spoj­rze­niem, wciąż patrzy w ekran tabletu.

– Frank zwo­łał spo­tka­nie zespołu kre­atyw­nego. Miał dziś kolejny sen – odpo­wiada.

– Dobry Jezu – wzdy­cham, z tru­dem powstrzy­mu­jąc chęć prze­wró­ce­nia oczami, która poja­wia się zawsze, gdy sły­szę o snach Franka. – Nad jakimi nie­szczę­snymi duszami będzie się znę­cał tym razem?

– A kto to wie? Nikt nie może czuć się bez­piecz­nie. Pamię­tasz, jak kie­dyś kazał Jen­ni­fer prze­ro­bić wszyst­kie quizy, bo przy­śniło mu się, że pyta­nia powinny być w kół­kach, a nie w kwa­dra­tach?

– Zajęło jej to ład­nych parę tygo­dni.

– No wła­śnie. – Caden potrząsa głową. – Powi­nien pozwo­lić dyrek­to­rom mar­twić się o con­tent i sku­pić się na zarzą­dza­niu.

Frank nie jest szcze­gól­nie zdol­nym przy­wódcą, ale od czasu do czasu zda­rza mu się prze­błysk geniu­szu, dla­tego firma jesz­cze się go nie pozbyła. Szkoda tylko, że człon­ko­wie zarządu nie mają poję­cia o jego „snach”.

Gdy przy­cho­dzi do pracy z roz­ma­rzo­nym wzro­kiem, ubrany w fio­le­tową mary­narkę z gnie­cio­nego aksa­mitu i złote buty, wów­czas wiemy, że czy­jaś praca zosta­nie posta­wiona na gło­wie. Zmiana jest wpi­sana w naturę naszych sta­no­wisk. Firma sta­nowi wio­dące źró­dło wia­do­mo­ści, pro­du­kuje tre­ści roz­ryw­kowe, life­style’owe i bez­myślne testy, które w pię­ciu pro­stych pyta­niach powie­dzą ci, którą księż­niczką Disneya jesteś. Cią­gle ewo­lu­ujemy, by nadą­żyć za zmie­nia­ją­cymi się ocze­ki­wa­niami naszych czy­tel­ni­ków i czy­tel­ni­czek. Na szczę­ście moja działka zmia­nom się opiera – pro­wa­dzę kącik porad dla face­tów, któ­rzy chcą się prze­obra­zić w peł­nych klasy i sek­sa­pilu dżen­tel­me­nów. Oni piszą, a ja odpo­wia­dam. Pro­sta forma cie­szy się popu­lar­no­ścią i przy­nosi naprawdę nie­złe zarobki.

– Kiedy to spo­tka­nie? – dopy­tuję, jed­no­cze­śnie wcho­dząc do biura i odpa­la­jąc kom­pu­ter.

– Za pięć minut.

– Cudow­nie. – Nawet nie sia­dam przy kom­pu­te­rze. Zabie­ram tylko tablet, żeby robić notatki, kawę wciąż trzy­mam w dru­giej dłoni. Będzie mi potrzebna. Frank nie lubi się spie­szyć na zebra­niach. – Pój­dziemy razem do kon­fe­ren­cyj­nej?

– Wła­śnie dla­tego na cie­bie cze­ka­łem – odpo­wiada Caden, nie odry­wa­jąc oczu od tabletu, nawet gdy wycho­dzimy z biura; nie patrzy na drogę, ale spraw­nie omija wszel­kie prze­szkody.

– Roman odzy­wał się rano? – pytam, bio­rąc łyk kawy.

– Nie, ale dzwo­nił do mnie wczo­raj wie­czo­rem.

– A więc do cie­bie też?

Caden par­ska śmie­chem.

– Jestem pra­wie pewien, że obdzwo­nił cały Man­hat­tan. – Wzdy­cham. – Co ci mówił? – dopy­tuję.

Caden unosi głowę na sekundę i mruży oczy, pró­bu­jąc sobie przy­po­mnieć.

– Coś o sze­ściu ogni­stych szo­tach.

– Tak, to jego nowy ulu­biony drink. Be Pięć­dzie­siąt Dwa. Irish cream, Kah­lua i Tri­ple sec. Wypił sześć? Kiedy dzwo­nił do mnie, był dopiero przy czwar­tym.

– Czy powi­nie­nem czuć się ura­żony, że zawsze naj­pierw dzwoni do cie­bie? Mam wra­że­nie, że przy­po­mina sobie o mnie, dopiero kiedy napruje się jak świ­nia.

Chi­cho­czę i kle­pię Cadena po ple­cach.

– Stary, nie ma czego zazdro­ścić. Po sze­ściu szo­tach nie da się z nim gadać, strasz­nie się roz­kleja. Do cie­bie dzwoni Roman Roz­ryw­kowy, który ple­cie, co mu ślina na język przy­nie­sie. A do mnie Roman Pła­czek, który chli­pie w słu­chawkę.

– Ale serio pła­cze?

– Pra­wie.

O wilku mowa. Skrę­camy kory­ta­rzem i oto w sali kon­fe­ren­cyj­nej widzimy Romana. Sie­dzi w głębi stołu, w oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych, ledwo zapię­tej bia­łej koszuli – zauwa­żal­nie wymię­tej. Cha­rak­te­ry­styczną grzywę czar­nych wło­sów ma w nie­ła­dzie. Nie wró­cił wczo­raj do domu; deli­katny świeży zarost unik­nął gole­nia.

Głowę opiera o dłoń, rękę opiera o blat stołu. Oto pra­cow­nik gotowy do pracy. Poję­ku­jąc, pociera skroń. Pod­cho­dzimy bli­żej. Jest wyraź­nie wczo­raj­szy. Nie da się tego ukryć.

– Dobrze się bawi­łeś? – pytam, a stu­kot tabletu odsta­wio­nego na blat spra­wia, że Roman krzywi się bole­śnie. Caden i ja zaj­mu­jemy miej­sca, szy­ku­jąc się na kolejną pijacką opo­wieść kum­pla.

Roman oddy­cha głę­boko i patrzy przed sie­bie.

– Stary, Love Swipe mnie poko­nało – mówi.

Prze­wra­cam oczami, sły­sząc nazwę obec­nie naj­po­pu­lar­niej­szej w Nowym Jorku apli­ka­cji do rand­ko­wa­nia.

– Jeden swipe w prawo i skoń­czy­łem na mie­ście z pier­sia­stą blon­dynką, któ­rej ulu­bio­nym zaję­ciem jest ssa­nie pal­ców u stóp. Od wczo­raj boję się spoj­rzeć na swoje – mówi, po czym pro­stuje i pod­nosi nogę pod sto­łem kon­fe­ren­cyj­nym. – Zdej­mij mi but. Czy jesz­cze mam paznok­cie? Na miłość boską, po pro­stu to zrób. Muszę znać prawdę.

Odtrą­cam jego stopę.

– Roman, sza­nuj się. Wyglą­dasz jak gówno, a jesteś w pracy. Frank wyrzuci cię na zbity pysk, jeśli się nie pozbie­rasz.

Kum­pel zdej­muje oku­lary i patrzy mi poważ­nie w oczy.

– Przy­sze­dłem tu na pię­tach, przy­się­gam. Ta dziew­czyna naprawdę coś mi zro­biła. Mam wra­że­nie, że moje palu­chy zostały gołe i wesołe. Czuję, jak krwa­wią.

– Zaj­miemy się nimi póź­niej. – Zer­kam na zega­rek i kle­pię Romana w brzuch. – A teraz się wypro­stuj, zapnij porząd­nie koszulę i włóż ją w spodnie. I odłóż te oku­lary. Frank już jest na cie­bie cięty, nie potrze­bu­jesz dostar­czać mu kolej­nych powo­dów do zwol­nie­nia.

Frank nie zwol­nił Romana do tej pory wyłącz­nie dla­tego, że facet jest pie­kiel­nie dobry w tym, co robi. Spra­wuje funk­cję zastępcy kie­row­nika działu mar­ke­tingu i choć nie umie się zacho­wy­wać jak doro­sły, to w pracy potrafi się spiąć i cią­gnie dobrze naoli­wioną maszynę, dzięki czemu rok po roku koń­czymy bilans na plu­sie. Zna przy tym firmę od pod­szewki, lepiej niż kto inny, mimo że potrafi przyjść do pracy na kacu cztery dni w tygo­dniu.

– Ale obie­cu­jesz, że obej­rzysz moje stopy?

– Chry­ste. – Popra­wiam zega­rek. – Tak, ale pozbie­raj się wresz­cie. Czy moje nauki poszły w las? Piłeś rano drinka na kaca?

– Stary, wciąż mam w kie­szeni spodni majtki tej blon­dynki – odpo­wiada Roman, wci­ska­jąc koszulę w spodnie. – Nie mia­łem jak wypić tego drinka przed przyj­ściem do biura. Gdyby nie Polly, która zapro­wa­dziła mnie tutaj i dała kawę, pew­nie zasnął­bym przy biurku.

Polly to asy­stentka Romana i kolejny powód, dla któ­rego jesz­cze go nie zwol­niono. Chroni mu tyłek każ­dego dnia i zasłu­guje na każdy cent nie­ma­łej pre­mii, którą dostaje na koniec roku.

Roz­mowę prze­rywa poja­wie­nie się w sali kolej­nych uczest­ni­ków zebra­nia. Na końcu wcho­dzi Frank i zamyka za nimi drzwi. Roman auto­ma­tycz­nie pro­stuje się na krze­śle i zaczyna wyglą­dać jak dobry pra­cow­nik, któ­rym jest… lub dobrze udaje, że jest.

– Dzień dobry wszyst­kim. – Szef pro­stuje się i zapina guziki rzu­ca­ją­cej się w oczy fio­le­to­wej mary­narki. Roz­gląda się po pomiesz­cze­niu. Jego bródka jest dłuż­sza niż trzeba, a brwi zde­cy­do­wa­nie zbyt cien­kie; Frank łamie wszel­kie zasady este­tycz­nego zaro­stu. – Jak tam week­end? – pyta, popra­wia­jąc spinki do man­kie­tów.

Nie cze­ka­jąc na odpo­wie­dzi, składa dło­nie i zaczyna się prze­cha­dzać. Nie w tę i we w tę, od ściany do ściany – krąży dookoła stołu, uno­sząc dłoń i prze­ci­na­jąc nią powie­trze nad naszymi gło­wami, jak­by­śmy byli w przed­szkolu i grali w „Cho­dzi lisek koło drogi”. Osoba, przy któ­rej się zatrzyma, może być pewna, że spły­nie na nią „bło­go­sła­wień­stwo” w postaci idio­tycz­nego pomy­słu na rewo­lu­cję zawo­dową.

– Ostat­nio sporo się zasta­na­wia­łem nad tym, jak pre­zen­tu­jemy się w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, i dosze­dłem do wnio­sku, że coś prze­oczy­li­śmy.

O rety, no to lecimy z tym kok­sem… Frank zatrzy­muje się za Cade­nem i kła­dzie mu dło­nie na ramio­nach, roz­glą­da­jąc się po pozo­sta­łych. Dosko­nale widać, że chło­pak się spina. W myślach robię notatkę: poga­dać z nim o kon­tro­lo­wa­niu mowy ciała.

– Jak myślisz, czego nam bra­kuje? – dopy­tuje szef.

– Wię­cej nowi­nek? – zga­duje Caden.

– Nie. – Frank zwal­nia uścisk. – Wia­do­mo­ściami niech zaj­mie się CNN – dodaje, po czym zwija dło­nie w pię­ści i unosi je na wyso­kość ramion. – Bra­kuje nam oso­bo­wo­ści – mówi i prze­cho­dzi do szczytu stołu. – Kto z was wyko­rzy­stuje w pracy doświad­cze­nia ze swo­jego życia?

Nikt nie pod­nosi ręki – i nic dziw­nego. Wszy­scy dbamy o roz­dzie­la­nie życia zawo­do­wego i pry­wat­nego. Ja daję porady gło­sem Współ­cze­snego Dżen­tel­mena i fak­tycz­nie sto­suję się do jego zasad, ale nie dzielę się z czy­tel­ni­kami moimi oso­bi­stymi prze­ży­ciami. Nie jestem typem czło­wieka-aneg­doty. Lubię, kiedy jest pro­sto i gdy te sfery się nie mie­szają.

– I o tym mówię! – Frank macha wypro­sto­wa­nym pal­cem z satys­fak­cją. – I przez to tra­cimy ogromną szansę. Kim są ludzie two­rzący agen­cję HYPE? Czym zaj­mują się po wyłą­cze­niu kom­pu­te­rów na koniec dnia pracy? Jakie mają pasje? Co ich inte­re­suje? Może cho­dzą na zaję­cia z goto­wa­nia?

– Czy Love Swipe liczy się jako hobby? – mru­czy pod nosem Roman.

Kątem oka widzę, jak Caden sztur­cha go w bok, ale ten tylko śmieje się pod nosem.

Frank ponow­nie zaczyna się prze­miesz­czać, a jego ruchy są prze­sad­nie zama­szy­ste. Dło­nie znów wiszą nad gło­wami pra­cow­ni­ków.

– Nasza firma musi mieć ludzką twarz. Zła­pać kon­takt z czy­tel­ni­kami, poka­zać im, że nie są sami w tym sza­lo­nym, nie­prze­wi­dy­wal­nym świe­cie.

Roz­sia­dam się wygod­nie, słu­cha­jąc prze­mowy Franka jed­nym uchem i cie­sząc się, że jestem zwy­kłym, skrom­nym auto­rem felie­to­nów. Wno­sząc po entu­zja­zmie szefa, już współ­czuję kole­gom i kole­żan­kom, na któ­rych spad­nie cię­żar reali­za­cji jego pomy­słów.

– Dla­tego przy­go­to­wa­łem dla was nowe zada­nia. It’s time to get per­so­nal… per­so­nal – pod­śpie­wuje Frank, fał­szu­jąc, swoją wer­sję hitu Let’s Get Phy­si­cal. Jezu, nie­zły z niego ory­gi­nał. Duchowy poto­mek dzi­wactw Johnny’ego Deppa i entu­zja­zmu Micha­ela Scotta. Dru­giego takiego nie znaj­dzie­cie.

Frank kro­czy przez salę i wresz­cie zatrzy­muje się przy Darli. Opiera jej dło­nie na ramio­nach, a przez twarz kobiety prze­biega wszystko mówiący gry­mas.

– Darla, twoje fil­miki z goto­wa­niem są cie­kawe, ale musisz pogłę­bić temat. Chcę, byś przez następny mie­siąc zapra­szała sub­skry­ben­tów do swo­jej kuchni i poka­zy­wała im, jak gotu­jesz. Ze szcze­gó­łami. Wie­czorny rytuał przy kuchence. W far­tuszku, z papie­rową torbą z zaku­pami na bla­cie. Koniecz­nie z pro­mien­nym uśmie­chem.

Boże, to powinno być zabro­nione. Dziew­czyna kiwa głową i notuje. Biedna Darla.

Wycią­gam nogi i opie­ram się jesz­cze swo­bod­niej, zasta­na­wia­jąc się, kogo weź­mie na celow­nik w następ­nej kolej­no­ści.

– Keith…

O cho­lera. Keith pro­wa­dzi dział tre­ści dla doro­słych.

– …męskie strefy ero­genne. Opo­wiedz, czym są. Jak je pobu­dzić? Jak spra­wić, by drżały z roz­ko­szy? Chcę, byś w tym mie­siącu pod­jął się eks­pe­ry­men­to­wa­nia ze swoim cia­łem. Prze­te­stuj różne tech­niki, które dzia­łają na męskie strefy intymne.

O kurwa. Z tru­dem duszę śmiech, patrząc, jak z twa­rzy Keitha odpływa cała krew.

– Char­ma­ine, chcę, byś zajęła się tym samym, ale z kobie­cej per­spek­tywy. Skup się na tym, co pod­nieca cie­bie, nie chcemy ogól­nych tre­ści. Ocze­kuję, że naprawdę zba­dasz temat głę­boko.

– Im głę­biej, tym lepiej – mam­ro­cze pod nosem Roman i par­ska śmie­chem jak nie­doj­rzały, ska­co­wany dupek. Któ­rym jest.

Frank roz­dziela następne trzy zada­nia. Spraw­dza­nie gene­tyczne drzewa gene­alo­gicz­nego – nie brzmi tak źle, dopóki szef nie oznaj­mia, że arty­kuł musi być opa­trzony praw­dzi­wymi zdję­ciami rodziny. Tekst o ciąży – pró­bo­wał go zle­cić Sunny, która jako jedyna jest obec­nie w ciąży, ale kiedy zażą­dał rela­cji z wizyt u gine­ko­loga, dziew­czyna zasło­niła się prze­pi­sami prawa pracy. I bar­dzo dobrze. A na koniec – zma­ga­nia z trą­dzi­kiem u doro­słych.

Biedny Greg. Trzy­maj się, chło­pie.

Trzy­mam kra­wędź blatu, w każ­dej chwili gotowy wstać od stołu, bo spo­dzie­wam się, że to już koniec przed­sta­wie­nia. Frank oma­wia szcze­góły opra­co­wa­nia z Gre­giem. Maseczki z węglem aktyw­nym, nagry­wane w zwol­nio­nym tem­pie – to ma być główny gwóźdź pro­gramu. Zer­kam na zega­rek. Zebra­nie trwa już ponad godzinę. Ucie­szył­bym się, gdy­by­śmy porzu­cili już temat wągrów i krost.

– Umrę, jeśli zaraz stąd nie wyj­dziemy – jęczy Roman. – Potrze­buję wody albo che­ese­bur­gera, żołą­dek wywróci mi się zaraz na drugą stronę. Chyba jesz­cze ni­gdy nie byłem tak bli­sko śmierci.

– Następ­nym razem nie pij tyle, to nie będziesz się tak czuł – odpo­wia­dam szep­tem, nachy­la­jąc się w jego stronę.

– Ej, mówi­łem już, że tra­fi­łem na wariatkę. Wypiła chyba tyle wódki, ile sama ważyła. Musia­łem dotrzy­mać jej tempa.

– Nie musia­łeś. Wystar­czyło, żebyś…

– A teraz ostatni uczest­nik, Wes.

Ee… że co?

Odwra­cam się, a za mną stoi sze­roko uśmiech­nięty Frank. Widzę jak w zwol­nio­nym tem­pie, że jego dłoń wędruje od klapy fio­le­to­wej mary­narki na moje ramię. Mam ochotę roz­pu­ścić się jak masło i spły­nąć z krze­sła, znik­nąć – zro­bić cokol­wiek, byle nie pozwo­lić się dotknąć. Bo wiem, że ten dotyk może zmie­nić tra­jek­to­rię mojego życia zawo­do­wego.

– Nie ukry­wam, że to zada­nie cie­szy mnie naj­bar­dziej. To wła­ści­wie eks­pe­ry­ment.

Eks­pe­ry­ment? O cho­lera. Prze­lotna myśl o zwol­nie­niu poja­wia się w mojej gło­wie, ale zaraz ją odpy­cham. Bez pracy nie zapłacę czyn­szu za miesz­ka­nie z wido­kiem na Cen­tral Park West. A nikt nie będzie mi pła­cił tak dobrze jak Frank, tego jestem pewien.

– Wszy­scy zda­jemy sobie sprawę z tego, ile wnio­sła do HYPE popu­lar­ność felie­to­nów Współ­cze­snego Dżen­tel­mena. Uwa­żam, że czas pod­nieść poprzeczkę.

Kątem oka widzę, jak Roman chowa twarz w dło­niach, tłu­miąc chi­chot. Kre­tyn.

– Twoje porady są świetne, ale chcę je zoba­czyć w dzia­ła­niu. Twoje nowe zada­nie, Wes, brzmi: koniec z życiem sin­gla.

Prze­peł­nia mnie groza. Koniec z życiem sin­gla? Jakby to ode mnie zale­żało. Po pro­stu nie zna­la­złem jesz­cze odpo­wied­niej dziew­czyny.

– Bar­dzo lubię czy­tać twoje tek­sty, ale jeśli przyj­rzeć się temu z bli­ska, są to rady bez pokry­cia. Jesteś kawa­le­rem, który udziela porad na temat rand­ko­wa­nia, posłu­gu­jąc się wykre­owaną przez sie­bie per­soną. Naj­wyż­sza pora, by Współ­cze­sny Dżen­tel­men spraw­dził, czy jego mądro­ści naprawdę dzia­łają.

Nie podoba mi się to, co sły­szę.

– Tym samym prze­pro­wa­dzisz nas przez pro­ces wcho­dze­nia w zwią­zek i bycia w związku tak, jak zro­biłby to Współ­cze­sny Dżen­tel­men. Pokaż nam, że to naprawdę moż­liwe. Że we współ­cze­snym spo­łe­czeń­stwie zdo­mi­no­wa­nym przez media cyfrowe, związki online i falę roz­wo­dów fak­tycz­nie da się zna­leźć miłość dzięki szar­manc­kiej posta­wie – opo­wiada Frank i mocno zaci­ska dło­nie na moich ramio­nach. – Nie mogę się docze­kać – dodaje, po czym odwraca się do pozo­sta­łych zebra­nych. – Przy­po­mnij sobie film Jak stra­cić chło­paka w dzie­sięć dni i pomyśl, że cho­dzi o odwrotną sytu­ację. Pokaż swoim czy­tel­ni­kom, współ­cze­snym dżen­tel­me­nom, jak należy zdo­by­wać kobietę. Spo­dzie­wam się rapor­tów z postę­pów waszych dzia­łań i kon­kret­nych arty­ku­łów na koniec każ­dego tygo­dnia. Mate­riał ma być gotowy za mie­siąc, więc zabie­raj­cie się do roboty. Jeśli macie jakieś pyta­nia bądź uwagi, prze­każ­cie je kie­row­ni­kom swo­ich dzia­łów. To by było na tyle.

Prze­pro­wa­dzisz nas przez pro­ces.

Jakby to było takie łatwe – wyjść na mia­sto, poznać kogoś i zacząć się z nim uma­wiać na potrzeby pracy.

Wstaję z krze­sła z table­tem w dłoni, wciąż czu­jąc na bar­kach nie­przy­jemny cię­żar, gdy moje oczy napo­ty­kają spoj­rze­nie Franka.

– Naprawdę eks­cy­tuje mnie myśl o twoim zada­niu, Wes. Masz szansę odświe­żyć wize­ru­nek współ­cze­snego męż­czy­zny. Poka­zać, że nie cho­dzi mu tylko o piwo, seks i pie­czone skrzy­dełka z kur­czaka, a o zadbany zarost, dobre ubra­nie i odpo­wied­nie tech­niki uwo­dze­nia w sypialni.

Tym razem nie jestem w sta­nie powstrzy­mać się od wykrzy­wie­nia ust.

– Frank, z całym sza­cun­kiem, ale nie sądzisz, że to zbyt oso­bi­sta sprawa? Czy mówie­nie o moim życiu sek­su­al­nym to nie za dużo?

– Abso­lut­nie nie. Wła­śnie o to cho­dzi. Praw­dziwe życie. Wła­śnie to kręci ludzi. Możesz sobie pisać, co chcesz, ale dopóki nie spraw­dzisz swo­ich zale­ceń na polu walki, nie jesteś wia­ry­godny. Czas udo­wod­nić, że zasłu­gu­jesz na tytuł Współ­cze­snego Dżen­tel­mena – odpo­wiada i kle­pie mnie po ple­cach. – Dawaj, pora­dzisz sobie. Masz tydzień na zna­le­zie­nie odpo­wied­niej kobiety. A jeśli okaże się, że to za mało, wów­czas ja sam ci pomogę – dodaje, po czym popra­wia zapię­cie guzi­ków w mary­narce. – Dla cie­bie lepiej jed­nak, żeby do tego nie doszło.

I z tymi słowy opusz­cza salę kon­fe­ren­cyjną, pozo­sta­wia­jąc mnie z zano­szą­cymi się od śmie­chu Roma­nem i Cade­nem.

– No, stary, baw się dobrze – rzuca Roman, po czym łapie się za brzuch i wle­cze się w stronę swo­jego gabi­netu.

Wciąż w szoku, patrzę na Cadena, ale ten tylko wzru­sza ramio­nami.

– Nie będę owi­jał w bawełnę: twoje życie wła­śnie wyraź­nie się pogor­szyło.

Nie mogłem się nie zgo­dzić. Zada­nie było abso­lut­nie kosz­marne.

Rozdział trzeci

Drogi Współ­cze­sny Dżen­tel­me­nie,

nawa­li­łem. Od mie­sięcy pró­buję zapro­sić na randkę pewną dziew­czynę, ale po wczo­raj­szej akcji wąt­pię, żeby chciała mieć ze mną jesz­cze do czy­nie­nia. Pra­cu­jemy razem i aku­rat tak się zda­rzyło, że oboje zosta­li­śmy po godzi­nach. Pró­bo­wa­łem zacho­wać się uprzej­mie i zapy­ta­łem, czy mogę odpro­wa­dzić ją do samo­chodu. W gło­wie powta­rza­łem sobie: „Myśl o Współ­cze­snym Dżen­tel­me­nie. Co on zro­biłby w two­jej sytu­acji?”. Gdy dotar­li­śmy do auta, lęk i nie­pew­ność musiały prze­jąć stery, bo powie­dzia­łem jej, że wygląda naprawdę szy­kow­nie. Szy­kow­nie. Chyba ni­gdy, przez całe życie, nie uży­łem tego słowa. Nikt tak nie mówi i to od ład­nych paru dekad. Zmarsz­czyła nos i podzię­ko­wała mi uprzej­mie, ale sztywno, więc domy­ślam się, że wzięła mnie za dzi­waka. A potem szybko wsia­dła do samo­chodu i odje­chała, zanim zdą­ży­łem powie­dzieć cokol­wiek na swoje uspra­wie­dli­wie­nie. Nie wiem, co mogę z tym zro­bić. Ratunku!

Szy­kowny Gość

Drogi Szy­kowny Gościu,

nie powiem, gruba sprawa. Kiedy nama­wiam was do obu­dze­nia wewnętrz­nego dżen­tel­mena, to nie mam na myśli wize­runku ele­gan­cika z lat 20. XX wieku. Ale nie martw się, nie wszystko stra­cone. Dobra wia­do­mość jest taka, że udało ci się powie­dzieć jej kom­ple­ment. Nie­co­dzienny, ale jed­nak. Dla­tego potrak­tuj to jako punkt wyj­ścia. Mów jej miłe rze­czy, nawet codzien­nie, ale posłu­gu­jąc się bar­dziej współ­cze­snym słow­nic­twem. Jest na przy­kład takie słowo „klawy” – tro­chę bar­dziej mło­dzie­żowe. *Żar­cik* Jesteś, mimo wszystko, na dobrej dro­dze. Myślę, że kie­dyś będzie­cie się z tego śmiali.

Powo­dze­nia, miły panie

Współ­cze­sny Dżen­tel­men

WES

POLO­WA­NIE

– Zare­je­stro­wa­łem cię – prze­ka­zuje Roman, sia­da­jąc na stołku baro­wym obok mnie. – Twój login to Wielka Pała Sześć­dzie­siąt Dzie­więć, do pro­filu wzią­łem zdję­cie z bazy danych pra­cow­ni­ków. Pro­szę bar­dzo, możesz prze­glą­dać – oznaj­mia i wyciąga rękę z tele­fo­nem w moją stronę. Nie ruszam się.

– Nie będę korzy­stał z Love Swipe, ile razy mam ci to powta­rzać? A już na pewno nie z ksywką Wielka Pała Sześć­dzie­siąt Dzie­więć.

– Wes, zostały ci trzy dni, potem Frank weź­mie sprawy w swoje ręce. Od czte­rech dni wycho­dzisz na mia­sto, ale do nikogo nawet nie zaga­da­łeś. Nie wygląda to naj­le­piej.

– On ma rację. – Caden upija łyk ze szklanki. – Twoje szanse na zna­le­zie­nie kogoś sen­sow­nego nie pre­zen­tują się obie­cu­jąco. Też uwa­żam, że czas na Swipe.

– Nie ma mowy. Jezu. – Biorę łyk whi­sky i zasy­sam policzki od alko­holu palą­cego moje kubki sma­kowe. – Mówimy o Współ­cze­snym Dżen­tel­me­nie. Nie ma mowy, żeby on szu­kał związku na Love Swipe.

– To może Bum­ble? – pro­po­nuje Roman. – To apka dla miłych dziew­czyn, i to do nich należy pierw­szy ruch.

– Nie zamie­rzam korzy­stać z apli­ka­cji.

– Ale czemu nie? Takie czasy. Dzięki apkom masz dostęp do tysięcy poten­cjal­nych part­ne­rek. Czemu nie zro­bić z tego użytku? – dopy­tuje Roman, wyraź­nie ura­żony, że nie chcę go słu­chać. – Znam masę ludzi, któ­rzy w inter­ne­cie poznali miłość swo­jego życia.

– Moja sio­stra tak miała – wtó­ruje mu Caden. – Jest z gościem piąty rok.

Wzdy­cham i sia­dam tyłem do baru, opie­ra­jąc się o kon­tuar. Przy­glą­dam się ludziom.

– Nie mam nic prze­ciwko por­ta­lom rand­ko­wym, szcze­gól­nie jeśli używa się ich z głową. To świetna sprawa, zwłasz­cza dla osób, któ­rym, podob­nie jak two­jej sio­strze, nieco bra­kuje pew­no­ści sie­bie, albo takich jak twój szwa­gier, który miał pro­blemy ze zna­le­zie­niem kogoś dorów­nu­ją­cego mu pozio­mem inte­lek­tu­al­nym. Nie o to mi cho­dzi.

– A o co? – dopy­tuje ziry­to­wany Roman.

– Po pro­stu nie tak sobie to wyobra­ża­łem. Może i na co dzień korzy­stam z nowo­cze­snych roz­wią­zań, ale miłość swo­jego życia chcia­łem poznać w tra­dy­cyjny spo­sób.

Caden nachyla się do Romana i kle­pie go w kolano.

– Sły­sza­łeś? Marzy mu się uro­cza scenka jak z filmu.

– Strasz­nie z niego roman­tyczny misio-paty­sio, co nie? – Roman kiwa głową i uśmie­cha się zło­śli­wie.

– Ale z was dupki. Chciał­bym móc opo­wia­dać naszym wnu­kom o tym, jak się pozna­li­śmy. Chciał­bym, żeby to była naprawdę dobra histo­ria, a nie że prze­wi­ną­łem ekran w prawo i tak to się zaczęło. Czy naprawdę ocze­kuję zbyt wiele?

Roman upija drinka i też opiera się o bar.

– Ty naprawdę jesteś roman­ty­kiem – zauważa. – Ale dla­czego zakła­dasz, że dziew­czyna, którą poznasz, będzie tą jedyną? Prze­cież robisz to na zle­ce­nie szefa. Nie szu­kasz kan­dy­datki na żonę.

– No wła­śnie – dodaje Caden i prze­rywa, bo dzwoni mu tele­fon. Zerka na ekran i zsuwa się z krze­sła. – Z roboty, muszę ode­brać – wyja­śnia, po czym zwraca się do mnie i mówi: – Wybierz kogo­kol­wiek. To tylko na mie­siąc. A potem możesz szu­kać miło­ści swo­jego życia tak, jak chcesz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki