Wrócę do ciebie po wojnie - Silver Leon - ebook + książka

Wrócę do ciebie po wojnie ebook

Silver Leon

5,0
35,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Mieszkający w okolicy Lwowa Tolek Klings, polski żołnierz żydowskiego pochodzenia, zostaje wcielony do armii we wrześniu 1939 roku. W domu zostają ukochana żona Klara i maleńki syn Juliusz. Po klęsce wrześniowej Tolek decyduje się na brawurową ucieczkę z węgierskiego obozu. Dzięki wyróżniającej go umiejętności bezwzrokowego pisania na maszynie unika śmierci i znajduje pracę w administracji wojskowej. Jest znany w armii pod przydomkiem Cudownie Maszynopiszący.

Kiedy trafia do Brygady Strzelców Karpackich, przechodzi cały szlak bojowy, walcząc w Egipcie, Tobruku i we Włoszech. W armii panuje antysemityzm. Tolek jest dręczony, a współtowarzysze broni nieustannie go szkalują. Mężczyzna dostaje uszkodzony telegram od Klary kończący się słowami „…kłopoty”. Teraz tylko determinacja, aby wrócić do domu, trzyma go przy życiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 379

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ptys281

Nie oderwiesz się od lektury

5/5
00



Książkę tę z miłością i wdzięcznością dedykuję Tolkowi Klingsowi – mojemu teściowi, mentorowi i przyjacielowi. Powieść upamiętnia tego żołnierza, bon vivanta i dżentelmena oraz opisuje jego losy podczas drugiej wojny światowej.

Tułaczka Tolka w czasie II wojny światowej

Nota od autora

Przez ponad trzydzieści lat borykałem się z niezwykłym pamiętnikiem wojennym Tolka Naftalego (Teda) Klingsa, pragnąc wiernie oddać żywy, szczery styl snutych przez niego opowieści, a zarazem zebrać wszystkie wątki tak, by utworzyły spójną narrację.

Do dziś mam dreszcze na myśl o tym, jak po raz pierwszy usiadłem z Tolkiem – moim teściem – aby uwiecznić jego historię. Po wysłuchaniu wielu fascynujących wspomnień z czasów, kiedy walczył w drugiej wojnie światowej, zaproponowałem, że możemy spróbować zrobić z tego książkę.

Tolek kupił mały obsługiwany pedałem magnetofon, spisywał swoje wspomnienia na przenośnej maszynie do pisania marki Remington (podobnej do tej, której używa w powieści), a potem, siedząc przy kuchennym stole, odczytywał je na głos, nagrywając na taśmy.

Od samego początku widziałem, że ten proces mu nie pasuje. Był zbyt bezosobowy, a sam Tolek – za bardzo zdystansowany: jego twarz nie zmieniała wyrazu podczas czytania.

Były lata 80. XX wieku. Jakiś czas trwaliśmy przy tej metodzie – zapełniliśmy dziewięć taśm, zanim jej zaniechałem i przerzuciliśmy się po prostu na rozmawianie o jego niezwykłym życiu. To mu o wiele bardziej odpowiadało, a ja zrobiłem całe stosy notatek w ciągu dwudziestu pięciu lat, jakie spędziliśmy razem zarówno w pracy, jak i w rodzinie.

Opowiadał z zapałem, fragmentami, które rzadko układały się chronologicznie. Podczas przerwy na lunch w fabryce wyciągał z kieszeni notatki i oryginalne dokumenty, które trzymał od czterdziestu lat. Tolek był typem zbieracza, niczego nie wyrzucał. Odczytywał mi zapiski poczynione poprzedniego wieczoru albo nawet tego samego dnia rano w biurze i nie przestawał, mimo że syrena dawno już obwieściła koniec przerwy. Gdy pracownicy rozchodzili się do domów, my zostawaliśmy w jasno oświetlonej wzorcowni – przesiedzieliśmy tak razem wiele nocy, sącząc whisky. Było spokojnie i zacisznie, a jaskrawe światło zdawało się dodatkowo podkreślać przebłyski wspomnień Tolka. Odnosiłem wrażenie, jakbyśmy tkwili odizolowani od zewnętrznego świata w jakimś wojennym bunkrze.

Aby lepiej zrozumieć sposób, w jaki Tolek relacjonował mi swoją historię, powinniście wyobrazić sobie działanie staroświeckiego aparatu fotograficznego z fleszem.

Nagle pojawiały się wspomnienia, takie jak… BŁYSK… konfrontacja z francuskim wysokim dowództwem w Libanie… BŁYSK… jego polityczne, akademickie i filozoficzne dyskusje z dziennikarzem Janem podczas działań wojennych… BŁYSK… moment, gdy się zbratali z Niemcami i Włochami, kiedy pustynię zalała woda… – i oczywiście… BŁYSK… jego cudowne chwile ocalenia na polach bitew, które opisywał tak żywo: zrywał się na równe nogi i wymachiwał rękami, raz po raz odtwarzając swoje przeżycia. Czasami miałem wrażenie, że oglądam nagranie wideo tych zdarzeń.

Tolek palił, śmiał się i pokrzykiwał, opisując swoje wybawienia z armagedonów. A kiedy mi przedstawił moment, gdy otrzymał cudowny telegram od swojej żony, Klary, od której dawno nie miał wieści – byłem z nim całym sercem.

A jednak… czekało mnie jeszcze odkrycie, że większość jego opowieści została na mój użytek ugrzeczniona. Upłynęło wiele lat, nim Tolek zdobył się na to, by mi zrelacjonować, co usłyszał i przeżył w Modenie, a jeszcze więcej, nim napomknął o traumatycznych przeżyciach w mroźnym lesie, kiedy go obrabowano. Te wyrywki historii nie wymagały flesza ani żywiołowego odtwarzania. Nie było przy nich palenia, pokrzykiwania czy śmiechu. Z trudem nawiązywał kontakt wzrokowy, kiedy mi o nich opowiadał.

Pewnej nocy, gdy siedzieliśmy w cichej wzorcowni, Tolek zwierzył mi się z tego, co go spotkało w lesie na początku wojny. Nie wspomniał o tym nawet żonie i córce. Zdarzyło się to we wrześniu 1939 roku, a w roku 1944, już pod koniec wojny, opowiedział o tym Janowi w zrujnowanym gospodarstwie we Włoszech. Potem o tym zajściu dowiedział się brat Tolka Idzio, gdy po wojnie spacerowali we dwóch po galerii handlowej w Mediolanie. Aż wreszcie, czterdzieści lat później, Tolek podzielił się tym wspomnieniem ze mną. Najpierw wpatrywał się we mnie bacznie, po czym zobaczyłem, że podjął decyzję. „Powiedz to Leonowi, ale już!”

Pamiętam to tak wyraźnie, jakby było dzisiaj – choć przecież minęło trzydzieści lat – Tolek wstał, by mi opowiedzieć tę historię. A kiedy skończył, wyraźnie widziałem, jak oczy mu pojaśniały. Zrzucił z siebie ten ciężar – teraz spoczywał on na moich barkach. Tolek poczuł się oczyszczony, przekazał pałeczkę mnie.

Pewnego dnia rzekł mi, że druga wojna światowa była nade wszystko wojną kwestii moralnych – i ta powieść zdecydowanie ma szersze horyzonty niż zwykły wojenny pamiętnik. Historia Tolka porusza tematykę konfrontacji z prawami człowieka; sprowadza wojnę do poziomu osobistych przeżyć, i to zarówno narratora, jak i czytelników. Gorącą nadzieją Tolka było, by jego opowieść na dłuższą metę przyczyniła się do szerzenia dobra, aby ludziom o najróżniejszym pochodzeniu pomogła zrozumieć się nawzajem i odnosić się jak do równych sobie.

Powiedział mi kiedyś: „To tak, jakbym był otoczony drzwiami […] [wspomnieniami], które przyciągają mnie i odpychają jednocześnie”.

Kiedy pisałem pierwsze zgrubne szkice, Tolek czytał je z wielkimi emocjami. Jego przeżycia przeniesione na papier stawały się „oficjalne”, prawdziwe. Podnosił na mnie wzrok i powoli kiwał głową. „Trzeba to opowiedzieć”, szeptał sam do siebie.

Tę historię nosiłem sam przez mniej więcej trzydzieści lat, aż dzięki uprzejmości Selwy Anthony, mojej cudownej agentki, oraz utalentowanego zespołu redakcyjnego wydawnictwa Simon & Schuster mogłem zrzucić ten ciężar z barków i podzielić się nim z czytelnikami.

Tolek Klings odszedł z tego świata w 1996 roku w wieku osiemdziesięciu pięciu lat. Wciąż za nim tęsknimy.

Wznoszę toast szklaneczką whisky: Twoje zdrowie, Tolek! Mazldik neszame! Szczęściarz z ciebie!

Leon Silver

Prolog

Bóbrka, Polska

5 marca 1935 roku

Stojąc pod chupą ozdobioną wczesnowiosennymi kwiatami, Tolek Naftali Klings wstrzymuje oddech – do sali wprowadzają jego narzeczoną, dwudziestoczteroletnią Klarę. Tolek uśmiecha się do siebie szeroko. Gdy po raz pierwszy ujrzał Klarę, wiedział, że to jest ta jedyna. Teraz jego wybranka ma na sobie długą białą suknię ślubną, a jej twarz kryje się za welonem. Wcześniej tego dnia, rano, w pokoju na tyłach Tolek osobiście zasłonił jej twarz w ramach obrzędu badeken, symbolizującego, że dusza i charakter panny młodej są ważniejsze od jej urody. Klara zmarszczyła nos i uśmiechnęła się do niego, co było jeszcze ważniejszą częścią ich prywatnej ceremonii.

Klara wchodzi do wypełnionej ludźmi sali z matką Juttą, swoimi siostrami Henie i Sime oraz matką Tolka Libą. Panna młoda uśmiecha się podekscytowana i Tolek wie, co ją tak bawi: oto z rodziny pięciu kobiet i jednego mężczyzny wkracza do rodziny czterech mężczyzn i jednej kobiety. Ojciec Klary, Joel, kilka miesięcy temu zmarł na atak serca. Tolek dopilnuje, by córka Joela została jak najlepiej przyjęta w nowej rodzinie.

Klara rozpromienionym spojrzeniem pokazuje mu, jak bardzo go kocha. Czarne oczy, mocno podkreślone makijażem, patrzą na niego przez białą merlę tęsknie, z czułością.

– Niedługo będziemy jednym – szepcze dziewczyna.

Tolek nuci rosyjską pieśń miłosną Oczy czarne, którą śpiewał Klarze, kiedy się do niej zalecał. Słowa napisał ukraiński poeta Jewhen Hrebinka w połowie XIX wieku.

Oczy czarne, tak namiętne,

Tak płonące, takie piękne!

Rabin Cwi wymienia spojrzenia z Tolkiem, po czym skinieniem głowy daje znak do rozpoczęcia obrzędu zaślubin.

– Bądź błogosławiony, o Panie, nasz Boże, Królu całego świata i Stwórco owocu życia. Niech będzie błogosławiony Pan obdarowujący oblubienicę i oblubieńca wielką radością i pieśnią, weselem i zadowoleniem, miłością i pokojem, przyjaźnią i życzliwością.

Ceremonię przerywa Eliezer, długowłosy szaleniec boży o nabiegłych krwią oczach. Wstaje, żeby ogłosić, że ten związek już po roku od zawarcia zostanie pobłogosławiony męskim potomkiem. Dla Tolka brzmi to obiecująco.

Obrzęd zaślubin trwa. Tolek wsuwa na palec Klary pierścionek. Państwo młodzi pieczętują ślub pocałunkiem. Tolek kruszy pod obcasem kieliszek. Mazeł tow!

Przychodzi pora na ucztę weselną. Rozbrzmiewa skoczna klezmerska muzyka wygrywana na skrzypcach i akordeonie, które akompaniują śpiewakowi. Tłum klaszcze i przyłącza się do śpiewu. W sali pojawiają się weselne potrawy. Rabin Cwi zeskakuje z niewielkiego podwyższenia i z radosnym śmiechem zamyka pana młodego w niedźwiedzim uścisku.

– Mazeł tow!

– Mazeł tow!

Wtem Eliezer znów zrywa się na równe nogi i wskazując pana młodego, wykrzykuje:

– Każdy, kto zechce cię skrzywdzić, Tolku Naftali, ściąg­nie tę krzywdę sam na własną głowę! – Wpatruje się w niego przeszywającym wzrokiem, po czym dla podkreślenia swych słów wolno kiwa głową. – Mazldik neszame.

Szczęściarz z ciebie.

1Zaczyna się wojna

Lwów, Polska

20 sierpnia 1939 roku

Tolek Naftali Klings stał na lwowskim dworcu kolejowym otoczony zatroskanymi krewnymi. Przejechali pociągiem trzydzieści kilometrów z Bóbrki, gdzie ich rodzina mieszkała od pokoleń. Za dwa tygodnie Tolek miał skończyć dwadzieścia dziewięć lat. Został powołany do wojska na podstawie tak zwanej tajnej mobilizacji, choć jej przeprowadzenie wyraźnie wisiało w powietrzu od tygodni, podobnie jak skwierczący upał tego gorącego słonecznego lata. Klienci restauracji należącej do ojca Tolka wznosili toasty wódką, zastanawiając się, kiedy dostaną wezwanie do wojska. Stukali się kieliszkami, wymieniając wymuszone uśmiechy. Czy wrócą żywi, czy odeprą szykujących się do najazdu Niemców?

– Pora zdjąć ten szykowny garnitur i zakasać rękawy dla ojczyzny – droczyli się z Tolkiem, gdy wracał do domu późno z pracy.

Pracował w kancelarii adwokackiej, gdzie nabrał urzędniczej ogłady i kompetencji. Czuwał nad terminarzem swego adwokata oraz asystował mu w sądzie w sprawach majątkowych i rodzinnych. Do sądu, gdzie przeszukiwał archiwa na polecenie pracodawcy, zawsze wchodził z szerokim uśmiechem. Ponadto szczycił się ponadprzeciętnymi umiejętnościami pisania na maszynie – w kancelarii jako jedyny potrafił pisać bezwzrokowo, a jego szybkość stała się wręcz legendarna. Szef, adwokat Schrenzel, czasami prosił Tolka, aby zademonstrował swoje maszynopisanie przed przyszłymi klientami. Zawsze byli pod wrażeniem – nowoczesne biuro, warto powierzyć mu swe interesy. Schrenzel obiecał nawet Tolkowi rychły awans na młodszego radcę prawnego, a po kilku latach pełne partnerstwo w kancelarii.

Tolek, jego żona Klara i ich syn Juliusz mieszkali nad salą restauracyjną, podobnie jak jego dwaj bracia. Mame i tate zajmowali pokoje na dole. Tolek od miesięcy już czuł, że pobór do wojska i wojna są tylko kwestią czasu, dlatego gdy Klara, wspierana uściskami przez resztę rodziny, drżącą ręką podała mu oficjalne pismo, dobrze wiedział, na co się zanosi.

Jego ojciec Mendel walczył na froncie podczas wielkiej wojny – teraz przyszła kolej na najstarszego syna. W między­wojniu obowiązywała co prawda przymusowa dwuletnia służba wojskowa, ale nie wymagano jej od wykształconych Żydów i tylko nieliczni z nich trafiali do armii, z wyjątkiem lekarzy. Jednak wisząca w powietrzu wojna wszystko zmieniała. We Lwowie i w Bóbrce odsetek ludności żydowskiej był bardzo duży i obecnie miejscowi młodzi Żydzi dostawali wezwania – nagle stali się wartościowi dla armii. Sami zresztą też palili się do tego, aby wypełnić obywatelski obowiązek i bronić bliskich przed zakusami Hitlera.

Uchwalone w Niemczech w 1935 roku ustawy norymberskie w praktyce pozbawiały Żydów praw obywatelskich i wprowadzały segregację rasową. Dwa lata później polityka arianizacji gospodarki zakazała im prowadzenia przedsiębiorstw. Potem nastąpiła pełna terroru noc kryształowa – ogólnokrajowy pogrom, w trakcie którego podjudzone bojówki rozbijały witryny żydowskich sklepów, demolowały domy i zabijały ludzi na ulicach. Do sierpnia 1939 roku Hit­ler zdążył już ponownie zająć Nadrenię oraz zaanektować Austrię i Kraj Sudetów bez najmniejszego oporu ze strony atakowanych państw czy europejskich mocarstw. Jego oczywistym kolejnym celem była Polska, z najliczniejszą ludnością żydowską spośród wszystkich krajów Europy.

Na lwowskim dworcu panował zgiełk podszyty rozpaczą. Raz po raz ktoś Tolka potrącał – głównie żołnierze, niektórzy już w mundurach, inni jeszcze w cywilnych ubraniach. Lokomotywa wypuściła kłąb pary, po czym wydała przeciągły gwizd, który w uszach Tolka zabrzmiał jak ostrzeżenie: „Niedługo – już zaraz – pożegnasz rodzinę”. Uściskał braci: młodszego od siebie o trzy lata Idzia i Lonka, który był o dziewięć lat młodszy. Na razie oszczędzono im poboru. Obaj przywarli do jego ramion i popłakali się z niemocy.

Tolek nie umiał spojrzeć w twarz Klarze, bo mógł być to ostatni raz, gdy ją widzi. Czy może to odwlekać w nieskończoność? Byli sobie tak bliscy – stanowili prawie jedną osobę – że nie miał pojęcia, jak zdoła ją opuścić. Krążyła mu po głowie piosenka z czasów narzeczeństwa: Oczy czarne. Jak on wytrzyma bez żony?

Pismo z wezwaniem do wojska ciążyło mu w kieszeni marynarki. Dwuletni Juliusz uśmiechnął się do niego z dołu i wsunął mu coś do ręki: własnoręczny rysunek przedstawiający go z tate i mame. Trzy patykowate ludziki ze sterczącymi włosami, okrągłe oczy i usta rozciągnięte w uśmiechach. Tolek z trudem powstrzymał łzy. Wziął synka na ręce, by go uściskać, i samotna łza potoczyła się po jego policzku, spływając na zaokrąglony kołnierzyk chłopczyka. Syn był do niego tak bardzo podobny. Dziecięce rączki z białymi mankietami u rękawów otoczyły szyję Tolka i zacisnęły się tak, jakby Juliusz nie miał go nigdy wypuścić.

Klara jedną ręką przygładziła synkowi włosy, a drugą zrobiła to samo z czupryną męża. Tolek uśmiechnął się do niej. Jak miałby się nie uśmiechnąć? Czarne włosy ułożone w modne fale po bokach głowy, mały nos i cienkie czerwone usta, elegancka granatowa sukienka z białym kołnierzykiem. W okresie narzeczeńskim Klara powiedziała kiedyś Tolkowi, że z profilu przypomina jej Gary’ego Coopera.

Rodzice i bracia znowu zamknęli Tolka w rodzinnym uścisku. „Właśnie to jest odpowiedź – pomyślał. – Trzymać się mocno razem i nigdy nie puszczać”.

Powiódł wzrokiem po zatłoczonym peronie i skinieniem powitał znajome żydowskie twarze, które miały mu towarzyszyć w dalszej drodze. Jeden z jego najlepszych przyjaciół, Icik Herckowicz, odpowiedział skinieniem. Tolek zamyślił się nad tym, jak wielu z tych młodych mężczyzn nie wróci do domu. Ilu wróci na noszach? O kulach?

Lokomotywa zagwizdała znowu, Tolek skrzyżował spojrzenia z matką. Liba zakwiliła miękko i Tolek wiedział, że przypomniało się jej, jak na tym samym peronie żegnała męża podczas wielkiej wojny.

Wolną ręką przyciągnął bliżej Klarę i jej łzy popłynęły mu na kołnierzyk. Ulotnym motylim muśnięciem pocałowała go w szyję.

– Będę żyła myślą o dniu, w którym do mnie wrócisz – wymruczała.

Był ciepły letni dzień. Na peronie narastał niepokój. Odkąd Hitler doszedł do władzy, w Europie szerzył się antysemityzm, a Polska nie należała do wyjątków. Hitler obwiniał Żydów o europejski kryzys gospodarczy, o inflację, o celowe działanie na niekorzyść rozwoju, o wzrost bezrobocia i skrajnego ubóstwa, które w ostatnich czasach stały się poważnymi problemami społeczeństw. Niemieccy Żydzi – w państwie liczącym sześćdziesiąt siedem milionów ludności żyło ich około pięciuset tysięcy – zdaniem obecnej władzy ponosili odpowiedzialność za wszystkie bolączki Rzeszy. Hitler głosił swoje zamiary wprowadzenia segregacji rasowej i zdławienia „plagi żydostwa” w całej Europie, a wielu Polaków publicznie przychylało się do tego planu, w tym liczni przedstawiciele rządu. Tolek słyszał historie o pobiciach Żydów na ulicach dużych miast, takich jak Warszawa i Gdańsk.

Jakiś starszy żołnierz w znoszonym brązowym mundurze utkwił wzrok w oczach Tolka. Jego ręka prześliznęła się ku wiszącemu u pasa długiemu bagnetowi i wysunęła go nieco z pochwy. Dwa palce drugiej ręki wskazały oczy żołnierza, po czym zwróciły się w stronę Tolka na podobieństwo sztyletu. „To na ciebie, Żydzie…”

Tolek szybciej, niżby chciał, znalazł się w pociągu i już walczył o odrobinę miejsca przy otwartym oknie. Gdy lokomotywa szarpnęła wagonem do przodu, po raz ostatni mig­nęła mu w tłumie rodzina. Opuścił głowę na piersi. Był sam, jeden z wielu trybików w nadciągającej machinie wojennej. Ogarnęła go mgła bezsilnej rozpaczy. Próbował ją rozproszyć wizją tego samego dworca, na który przybędzie po wojnie jako zwycięski polski żołnierz. Czy zapamiętał, jak wygląda Klara? Wciąż czuł drżenie jej palców na swojej szyi. Żona przyciągnęła go do długiego pocałunku, podczas którego na jej twarzy lśniły nieustannie ronione łzy.

Po dwóch dniach przerywanej podróży poborowi przyjechali do obozu szkoleniowego dla rekrutów w Krakowie. Tolek wraz z mniej więcej osiemdziesięcioma innymi mężczyznami dostał rozkaz, by się rozebrać i ustawić w kolejce po mundur. Stał w nowych wojskowych białych kalesonach i tak długo był popychany, aż znalazł się na końcu kolejki. Nie zdziwiło go to zbytnio. Był polskim patriotą rwącym się do walki, ale Żydem.

Kwatermistrz zmierzył go wzrokiem od stóp do głów i oświadczył, że skończyły im się mundury w tym rozmiarze. Tolek gapił się na niego przez chwilę, po czym ruszył z powrotem do sterty ubrań cywilnych, żeby wśród utarczek odnaleźć swoje rzeczy i włożyć je z powrotem. W białej koszuli, szarych spodniach od garnituru i lakierkach trudno mu było poczuć się żołnierzem.

Przez kolejne dwa tygodnie wraz z innymi rekrutami odbywał podstawowe szkolenie. Uczyli się salutować, czytali broszury dotyczące procedur wojskowych i z rzadka dostawali do ręki karabiny, jako że nie było zbyt wiele ostrej amunicji, by mogli poćwiczyć strzelanie. Tolek w duchu kwitował to cynicznym śmiechem. Gdyby to on odpowiadał za zaopatrzenie tej armii, mieliby przynajmniej więcej pocisków.

Z racji wykształcenia nadano mu podoficerski stopień kaprala. Do jego obowiązków należało dopilnowanie, by podlegająca mu drużyna dbała o wojskowy wygląd, wykonywała przydzielone sobie zadania i utrzymywała sprawność fizyczną. Tolek w wielu twarzach dostrzegał niechęć wynikającą z tego, że szeregowi są podkomendnymi kaprala Żyda. Podkomendni nie patrzyli na niego, gdy się do nich zwracał. Rozmawiali z kolegami, zamiast go słuchać. Niewiele mógł na to poradzić, więc nie reagował na takie zachowania.

Wszyscy palili się do walki z nazistami – w teorii. W rzeczywistości wśród szeregów szerzyła się panika. Nowi rekruci pojawili się w niewłaściwym oddziale piechoty. Oficerów zmieniano i przesuwano bez uprzedzenia. Ćwiczenia przerywano lub powtarzano od nowa. Zdezorganizowane wojsko trzęsło się ze strachu przed nadchodzącą wojną. Zarządzone manewry odwoływano znienacka, przemarsze i inspekcje wstrzymywano w trakcie ich trwania. Pociski racjonowano niczym drogocenne diamenty. Było naprawdę źle.

W pamięci Tolka żywo odbijały się przechwałki bywalców restauracji, którzy przepijali do siebie, dumni z gotowości polskiego wojska do walki. Przytaczali wypowiedzi polityków i nagłówki prasowe wychwalające zaopatrzenie armii. Tajne składy karabinów, broni maszynowej, artylerii i amunicji. Ale Tolek widział tylko puste magazyny. Czy administracja wstrzymywała dostawy zaopatrzenia? A może tamte doniesienia prasowe były tylko pobożnymi życzeniami? Tolek był jednak pewien, że gdyby nawet te ukryte zapasy faktycznie istniały, szykujący się do rychłej inwazji Niemcy znaleźliby je nietknięte, wraz z należącym się Tolkowi mundurem.

Nieczęsto było mu do śmiechu. Sale pełne poupychanych piętrowych łóżek, publiczne prysznice i toalety, niekończące się kolejki do kantyny wydającej jedzenie na tacach – wszystko to nie napawało radością. Z nieco podobnymi warunkami zetknął się do tej pory tylko na obozach młodych syjonistów, międzynarodowej organizacji Ha-Szomer Ha-Cair (jedyne okazje, kiedy przebywał z dala od rodziny). Młodzież spała tam na pryczach w sześcioosobowych namiotach i dostawała świeżo gotowane jedzenie. Tolek pamiętał, że zachęcano go do wyjazdu z Polski, co nazywano alija, czyli powrotem do ziemi przodków. Na wykładach i pogadankach zachwalano cuda, jakie czekają imigrantów w Palestynie, gdzie Żydzi pracują na roli wolni od polskiego jarzma. Na obozach były też ćwiczenia fizyczne, a nocą uczestnicy wstawali, by wędrować przy świetle latarki. Żartowali i śmiali się, i starali się dostać nocną wartę z odpowiednią osobą, aby poromansować pod gwiazdami. Pod koniec tygodnia rozjeżdżali się do domów, żeby się porządnie wykąpać, najeść i pochwalić znajomym przygodą przeżytą na łonie natury. Niektórzy z przyjaciół Tolka faktycznie wyemigrowali. Siostra Klary, Neche, zamieszkała w Palestynie w kibucu i z entuzjazmem pisała o wspaniałej swobodzie, wolności od polskiego antysemickiego jarzma. Lecz większość polskich Żydów, włącznie z rodziną Klingsów, uważała, że Hitler nie ośmieli się zająć całej Europy, że zagrożenia związane z antysemityzmem przeminą, jak to już bywało, a oni będą mogli powrócić do normalnego życia w ojczystej Polsce.

W drużynie Tolka oprócz niego było jeszcze tylko dwóch Żydów: Singer i Herckowicz. Singer, wysoki i silny, trudnił się kupiectwem. Pomimo braku amunicji do ćwiczeń zdążył się wyróżnić jako świetny strzelec – trafianie do celu opanował w dzieciństwie, dorastając na wsi. Herckowicz, przygarbiony chudzina, krawiec obsługujący zamożną klientelę, pochodził z Bóbrki, jak Tolek. To on uszył stroje weselne Klingsów. On, jego żona Batja i ich syn Icchok blisko przyjaźnili się z Tolkiem, Klarą i Juliuszem.

Tolka i jego obu przyjaciół głośno oskarżano w drużynie o to, że Żydzi prowokują Hitlera, że to przez nich zamierza on najechać Polskę, by zrobić porządek z ich narodem. Patriotyczni żydowscy żołnierze doznawali najrozmaitszych szykan i upokorzeń. Popychani, nieustannie odsuwani na koniec kolejki w kantynie, idąc następnie z pełną tacą w stronę ławki, potykali się o podstawiane nogi przy wtórze szyderstw i docinków. Pocieszające było tylko to, że nie wszyscy polscy żołnierze zachowywali się tak wrogo. Niektórzy zawstydzeni odwracali wzrok, a jeszcze inni pomagali pozbierać upuszczone z tacy jedzenie.

*

Niemcy najechali na Polskę w piątek 1 września 1939 roku, w dwudzieste dziewiąte urodziny Tolka. Wczesnym rankiem, po śniadaniu zjedzonym w koszarach, usłyszał zbliżające się buczenie samolotów i wraz z nowymi kolegami wybiegł na zewnątrz, żeby pomachać do pilotów polskiego lotnictwa. „Lepiej późno niż wcale”, pomyślał. Tyle że to nie było polskie lotnictwo, lecz niemiecka Luftwaffe. Samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach i swastykami na ogonach nurkowały z wizgiem, zrzucając bomby, które wybuchały dokoła. Tolek popędził z powrotem do budynku, gdzie podłoga była zasłana jedzeniem i metalowymi talerzami. On, Singer i Herckowicz przykucnęli pod ciężkimi stołami i zacisnęli powieki, kuląc się przy każdym kolejnym huku. Koszary drżały w posadach, jakby się miały zawalić.

Tolek wymknął się spod stołu i wypadł na zewnątrz. Ziemia trzęsła się od wybuchów, spanikowani żołnierze biegali dokoła, próbując się schować pod ciężarówkami czy nawet taczkami, niektórzy wypychali kolegów podbiegających do kryjówek. Tolek schronił się za rogiem betonowego budynku. Niemieckie bombowce nurkowały tak nisko, że wręcz widział patrzących na niego pilotów.

Pierwsze zaskoczenie minęło. Kilku żołnierzy szczęśliwie zaopatrzonych w naładowane karabiny przyklękło, wymierzyło i wystrzeliło – bezskutecznie – do samolotów. Wokół eksplodowały pojazdy, ranni wrzeszczeli z bólu. Chociaż ich krzyki brzmiały strasznie, jeszcze bardziej przerażające było milczenie nieruchomych ciał rozrzuconych po dziedzińcu niczym potargane szmaciane lalki. Tolek widział, jak z roztrzaskanej czaszki leżących obok niego zwłok wycieka strużką krew.

Po drugiej stronie znajdowały się stajnie z końmi – dumą polskiej armii. Polska kawaleria słynęła ze swoich dawnych zwycięstw i obecnie stanowiła około dziesięciu procent sił zbrojnych. Tak, Polacy zamierzali na koniach walczyć przeciw czołgom i samolotom. Niektóre zwierzęta leżały martwe, inne kwiczały i wierzgały, kiedy żołnierze próbowali je okiełznać. Z sercem walącym jak młot Tolek nie mógł się zdecydować, gdzie będzie najbezpieczniej przeczekać atak. Wraz z kilkunastoma kolegami przebiegał z jednej kryjówki do drugiej, gdy nagle uświadomił sobie, że ma poważniejszy problem niż ewentualne odniesienie obrażeń od odłamków: był w cywilnym ubraniu i mógł lada chwila zarobić kulkę od jakiegoś polskiego żołnierza, który by go wziął za szpiega. Musiał działać szybko.

Czując, jak mu wiruje w głowie i przewraca się w żołądku, przedarł się do magazynów z zapasami. Żołnierze wynosili z nich broń i amunicję – a więc plotki okazywały się prawdziwe: wojsko było zaopatrzone, tylko wszystko trzymano pod kluczem. Tolek przepychał się pod prąd idących z kamiennymi twarzami uzbrojonych żołnierzy, aż dotarł do niepilnowanych półek z mundurami. Znalazł stosy starannie poskładanych rzeczy: żołnierskich koszul, kurtek, skarpet i wysokich butów. Nie ma munduru w jego rozmiarze? Były ich całe sterty. Trzęsącymi się dłońmi rozebrał się do bielizny i złapał, co mu się nawinęło pod rękę. Brązowa koszula, bluza i buty były za małe, a spodnie za duże, ale musiały się nadać. Nareszcie wyglądał jak porządny polski żołnierz. Posłał jeszcze tęskne spojrzenie swojej cywilnej koszuli, szytym na miarę spodniom i lakierkom, po czym wkroczył na scenę wojny.

*

W najbliższych dniach pułk piechoty Tolka wycofano z Krakowa. Chodziły słuchy, że kierują się na Lwów. Podążając starym traktem przez Swoszowice, Tolek w pełnym zdumienia milczeniu patrzył na zbombardowane domy i gromady cywilnych uchodźców. Żołnierze ściągali z drogi ciała i rzucali je na stosy. Gdzie spojrzeć poniewierały się zgniecione kartonowe walizki i wysypujące się z nich ubrania, pościel, sprzęty kuchenne, zabawki… Tolkowi dopisało szczęście, ponieważ w kolumnie żołnierzy zmierzających na wschód dostał miejsce siedzące w jednej z pięciu przeładowanych ciężarówek.

Na którymś z postojów on, Singer i Herckowicz wysłuchali najnowszych sprawozdań głośno wywrzaskiwanych przez wojskowe radio oraz zerknęli na nagłówki pierwszych stron gazet. Nie uwierzyli w doniesienia o zwycięstwach polskiej armii: nad głowami nie zobaczyli ani jednego polskiego samolotu, a na ziemi ani jednego polskiego czołgu. Sprawozdawcy starannie unikali słowa „wojna”. Ale z niektórych doniesień wynikało, że Niemcy wykorzystują młodych Polaków jako żywe tarcze albo że wysyłają ich do Rzeszy na przymusowe roboty. Singer powiedział Tolkowi, że słyszał, jak w oficjalnych wiadomościach radiowych mówiono, że Niemcy rozstrzeliwują żydowskich mężczyzn w każdym wieku, ale oszczędzają kobiety i dzieci. Tolek nie wiedział, czy w to wierzyć, lecz rozpaczliwie chwycił się tej nadziei. Czy Bóbrka uniknie bombardowania? Była nic nieznaczącym miasteczkiem. Obiecał sobie, że takim czy innym sposobem dowie się, czy jego rodzina jest cała i zdrowa.

W niedzielę 3 września ciężarówki zatrzymały się na postój. Kiedy żołnierze posilali się na cywilnym kempingu, podbiegł do nich jakiś oficer. Gorączkowo wymachując rękami, obwieścił, że Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę Niemcom. Po raz pierwszy od trzech dni na udręczonych twarzach żołnierzy pojawiły się prawdziwe uśmiechy. Dobrą wiadomość przywitano wiwatami i stukaniem w blaszane kubki. Do tej pory sojusznicze mocarstwa twierdziły, że Niemcy blefują. W polskiej prasie przeważała opinia, że Hit­ler, przekonany o swej bezkarności w razie uderzenia na Polskę, nie wierzy w interwencję zachodnich mocarstw. Brytyjski premier Neville Chamberlain w ramach polityki ustępstw nie sprzeciwił się niemieckiej aneksji części Czechosłowacji – nie skrytykował tego aktu ani nie wydał ostrzeżeń. Skoro teraz Anglia i Francja wystąpiły przeciw dyktatorowi, zapewne lada moment należało się spodziewać zawieszenia broni.

*

Pułk Tolka w oczekiwaniu na nowe rozkazy zatrzymał się we Lwowie. Tolek dobrze znał to miasto – tu na Uniwersytecie Jana Kazimierza studiował prawo, a potem przez wiele szczęś­liwych lat pracował jako starszy asystent adwokata, zanim powierzono mu stanowisko w kancelarii w Bóbrce. Przy pierwszej okazji, gdy wojsko zażywało odpoczynku, wymknął się i w pełnym rynsztunku, w hełmie i z karabinem, pobiegł prosto do kancelarii adwokata Schrenzla, gdzie do niedawna pracował. Stamtąd mógł zatelefonować do Klary i dowiedzieć się, jak się miewa rodzina. Czy jego bliscy są bezpieczni? Czy ominęły ich bombardowania? Jak sobie radzi Juliusz? Tak bardzo pragnął objąć synka.

Nie był to jednak jego Lwów. Miasto, w którym studiował i pracował, tętniło życiem, urzekało eleganckimi sklepami, restauracjami i kawiarniami. Teraz główne ulice były zablokowane przez przeładowane samochody osobowe, ciężarówki, wózki ręczne, bryczki i pieszych. Maszerujące kolumny żołnierzy, wojskowe ciężarówki i konie zmierzały na wschód, oddalając się od linii frontu. Dokoła rozbrzmiewały klaksony, krzyki, płacz, kłótnie i nerwowa wrzawa. Domy i sklepy miały spuszczone rolety lub okna pozabijane deskami, restauracje opustoszały. Szerzące się w wojsku pogłoski mówiły, że Niemcy zamierzają uderzyć na Lwów.

Tolek przebiegł okazałą aleję nazywaną Wałami Hetmańskimi i parkową Promenadę. To tu swego czasu poznał Klarę, która przyjechała w odwiedziny do mieszkającej we Lwowie zamężnej siostry. Często tędy spacerowali, rozmawiając i poznając się coraz lepiej. Niedaleko mieściła się szykowna kawiarnia Rynek. Naprzeciw niej szemrała fontanna z na wpół przyodzianym greckim wojownikiem unoszącym rękę w geście zwycięstwa. Teraz fontanna była sucha, a przed pustą kawiarnią stał jak posąg kelner w długim białym fartuchu i spoglądał na masowy exodus. Pozostałe kawiarnie były zamknięte. Nikt z uchodźców nie miał czasu ani ochoty robić sobie przerwy na kawę – mogłoby ich to kosztować życie. Znudzony kelner ziewnął, nie zaszczycając Tolka nawet spojrzeniem.

Tolek wparował do swojego dawnego miejsca pracy w mundurze, z oszalałymi oczyma, i wystraszył obsługę.

– Powinienem był cię posłuchać! – zawołał pan Schrenzel. Zerwał się zza biurka i z wyciągniętymi ramionami podbiegł do Tolka. W jego oczach wezbrały łzy.

Kilka tygodni wcześniej Tolek, czując, że wojna wisi na włosku, próbował namówić szefa, by zamknął kancelarię i z obydwiema rodzinami wyjechał na wakacje do Londynu. Pan Schrenzel tylko się śmiał i odpowiadał, żeby Tolek nie był takim pesymistą. Teraz z wciąż wyciągniętymi rękami minął Tolka po prawej i oparłszy dłonie o ścianę, zaczął w nią walić głową, powtarzając:

– Powinienem był cię posłuchać.

Tolek zastygł w zdumieniu. Jego ręce, wyciągnięte na powitanie szefa, pozostały puste. Zanim zdjął hełm, poodczepiał z siebie wyposażenie i oderwał histeryzującego adwokata od ściany; w białym tynku widniała już spora wyrwa, a pan Schrenzel miał krew na twarzy.

Nie pytając o pozwolenie, Tolek chwycił telefon i zadzwonił do swojej rodziny. Palce mu drżały, gdy wybierał numer, tarcza czarnego aparatu zdawała się obracać nieskończenie długo. Rozmawiając z Klarą, wciąż starał się odciągnąć szefa od ściany.

– Wszystkiego najlepszego, najdroższy, moje kochanie! Niedawno były twoje dwudzieste dziewiąte urodziny! Tak mi przykro, że nie świętowaliśmy razem – mówiła Klara bez tchu, a po radosnym tonie Tolek poznał, że żona uśmiecha się od ucha do ucha.

Natychmiast wróciło wspomnienie pożegnania na dworcu i Tolek poczuł na szyi drżący dotyk jej palców.

– Upiekliśmy dla ciebie tort. Juliusz zdmuchnął świeczki, wszystkie dwadzieścia dziewięć – szczebiotała Klara ze śmiechem.

Tolek usłyszał synka w tle i wyobraził sobie, jak malec chwyta się matczynego kolana, by złożyć tacie życzenia. Mignął mu obraz rodziców i braci nakrywających do stołów w sali jadalnej oraz starannie ubranego i uczesanego z przedziałkiem, czekającego w drzwiach Juliusza, który wie, że tate wkrótce wróci z biura do domu. Klara zawsze trzymała się nieco z tyłu, by synek miał okazję przywitać się z tatą pierwszy.

– Jak tam u was, w porządku?

– Tak, tu nie zrzucają bomb. Wszyscy mamy się dobrze. W pralni zastój. Niewielu klientów martwi się teraz o wykrochmalone i wyprasowane kołnierzyki od koszul. Ale i tak co dzień tam chodzę.

Tolek zaśmiał się w odpowiedzi; żona zasługiwała na to, by usłyszeć jego śmiech. Pralnię kołnierzyków założyli wspólnie, zanim Juliusz przyszedł na świat, i Klara prowadziła ją z wielkim poświęceniem.

– Jestem we Lwowie. Mogę być w domu w ciągu kilku godzin.

– Nie! Nawet nie próbuj! – zawołała. Cały jej humor zgasł w jednej chwili.

– Tate, przyjedź do nas! – krzyknął obok Juliusz.

– Nie, nie słuchaj go – sprzeciwiła się twardo Klara. – Zostań w wojsku. Nie możesz uciec.

– Nikt nie zauważy, że mnie nie ma – zaoponował Tolek. – W wojsku jest straszny bałagan. Budynki zbombardowane, dokumenty spalone lub pogubione. Wiele ofiar. Żołnierze znikają na każdym kroku.

– Nikt nie zauważy? – Klara jednym tchem wymieniła wszystkich znajomych, sąsiadów i bywalców restauracji. – Po wojnie będą pytania.

Do telefonu podszedł ojciec Tolka.

– Gdy tylko Anglia i Francja zaczną walczyć, zamiast gadać, Niemcy od razu podpiszą zawieszenie broni i wycofają się – zapewnił syna. – Nie możesz zdezerterować. Musisz zostać w wojsku.

Zdezerterować? Dla Tolka miała to być po prostu wizyta w domu.

Klara znowu zaczęła go błagać, żeby został.

– Słuchaj swojego tate, Tolek, proszę, proszę, zostań. – Przerwała na chwilę. – Chcę, żebyś do nas wrócił, bardzo chcę, ale proszę, zostań do zawieszenia broni.

Tolek spojrzał na złożone na kupce pod ścianą swoje wyposażenie. Był teraz żołnierzem Wojska Polskiego, a nie cywilem, urzędnikiem mającym w domu żonę i dziecko. To oczywiste, że nie mógł się wymknąć, zwłaszcza że jako Żyd musiał podwójnie zaznaczyć swą lojalność.

– Całuję was przez telefon i obiecuję wam, że zostanę, ale wrócę, gdy tylko ogłoszą rozejm. – Popatrzył na trzymaną w ręku słuchawkę; usłyszał głośnego buziaka i odpowiedział tym samym, po czym połączenie skończyło się z lekkim trzaś­nięciem słuchawki.

Wlał w szefa szklaneczkę wódki i zostawił go, by doszedł do siebie, a sam w tym czasie z powrotem nasadził sobie hełm, założył plecak, wziął cały rynsztunek i ruszył do wyjścia.

– Proszę, błagam, czy mogę wziąć rodzinę i pojechać z wami ciężarówką wojskową? – błagał pan Schrenzel ze łzami w oczach. – Powinienem był cię posłuchać. Bylibyśmy już w Anglii.

Tolek pobiegł do swojego oddziału, wciąż mając przed oczami wzburzoną minę szefa i jego zakrwawione, usmarowane tynkiem czoło. Odepchnął jednak od siebie jego rozpaczliwe słowa. Musiał się skupić na tu i teraz. Na tej wojnie. Musiał zostać w wojsku do czasu, gdy będzie mógł wrócić do domu, do żony i synka.

2Ciężar wojny

Dostępne w wersji pełnej

3Na wygnanie

Dostępne w wersji pełnej

4Nie ma dokąd uciec

Dostępne w wersji pełnej

5Moment absolutnego zagubienia

Dostępne w wersji pełnej

6Żegnaj, Europo; witaj, Palestyno

Dostępne w wersji pełnej

7Stary przyjaciel i nowy wróg, wewnętrzny

Dostępne w wersji pełnej

8Proroctwo Eliezera

Dostępne w wersji pełnej

9Cudowny telegram

Dostępne w wersji pełnej

10Zostać czy odejść?

Dostępne w wersji pełnej

11Na zachód od Suezu

Dostępne w wersji pełnej

12Armia Krajowa donosi

Dostępne w wersji pełnej

13Wiadomość od Klary

Dostępne w wersji pełnej

14Zagadka Jana: przyjaciel czy wróg?

Dostępne w wersji pełnej

15Macie wejść na to wzgórze

Dostępne w wersji pełnej

16Pożegnanie Ojczyzny

Dostępne w wersji pełnej

17Nagle wojna się kończy

Dostępne w wersji pełnej

18Opowieści z Modeny

Dostępne w wersji pełnej

19Wspomnienia wojennej grozy

Dostępne w wersji pełnej

20Początek nowego życia

Dostępne w wersji pełnej

21Witaj, brachu!

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:The Miracle Typist

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Justyna Żebrowska Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania Korekta: Bożena Sęk Projekt okładki: Zdjęcie na okładce: © javarman, © Andrey Volokhatiuk, © harlequin9 / Stock.Adobe.com Zdjęcie żołnierza: © Narodowe Archiwum Cyfrowe

Copyright © Leon Silver 2020 Published by arrangement with Simon & Schuster UK Ltd 1st Floor, 222 Gray’s Inn Road, London, WC1X 8HB A CBS Company

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage and retrieval system without permission in writing from the Publisher.

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Patrycja Zarawska, 2021

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-67069-52-6

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska