Wmiksowani 2 - Edyta Kene,Magda Kukawska  - ebook
NOWOŚĆ

Wmiksowani 2 ebook

Edyta Kene, Magda Kukawska

4,6

Opis

Boże, daj mi siłę… albo nie, sił mi nie dawaj, bo zaraz będzie drugi trup!

Warszawa, Skwer Sybiraków. W rocznicę dawnej zbrodni ktoś porzuca ciało atrakcyjnej kobiety.
Komisarz Mikser wraz z nową partnerką, podkomisarz Palicką, rusza tropem, który prowadzi prosto do przeszłości. Zbrodnia wraca w to samo miejsce, a wraz z nią pytania bez odpowiedzi.
Czy to przypadek? Czy zbieg okoliczności?
Dziennikarka śledcza Dominika Wasilewska i tym razem nie zamierza stać z boku i tylko się przyglądać. Na każdym kroku towarzyszy jej Mikołaj, pełen entuzjazmu asystent wpatrzony w swoją mentorkę.
Gdy granice między obowiązkami a obsesją zaczynają się zacierać, napięcie w relacji Rafała i Domi sięga zenitu. Są ze sobą od czterech lat, a ta zbrodnia bardzo miesza w ich stabilnym związku. Czy uda im się połączyć siły i wzmocnić łączące ich uczucie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (47 ocen)
35
8
2
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DomisMat

Nie oderwiesz się od lektury

Super 🙂 pierwsza część też bardzo dobra 🙂
20
Angelika9315

Nie oderwiesz się od lektury

ekstra♥️
20
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomity kryminał połączonym z romansem,który potrafi rozgrzać do czerwoności🥵Warto poznać kontynuację losów Domi&Miksera💜Polecam💜
20
Wiolka0870

Nie oderwiesz się od lektury

No jakością nie dostaje od pierwszej części czego się bardzo bałam , a nawet stwierdziła bym że jest jeszcze lepsza .
10
Melania22

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka, wciąga od pierwszych stron❤️❤️
10

Popularność




Edyta Kene, Magda Kukawska

Wmiksowani 2

Copyright ©

Edyta Kene, Magda Kukawska

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redaktor prowadzącyEwa Olbryś

Redakcja

Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa

Korekta

Dominika Surma @pani.redaktorka

Skład i łamanie

Anna Hat @_anislowa

Okładka

Marcin Olbryś

www.wydawnictwowhiteraven.pl

Numer ISBN: 978-83-68175-64-6

Dla wszystkich, którzy wolą naprawiać, niż budować na nowo, chociaż zasypiają przy kojących dźwiękach kryminalnych historii (tak, wiemy, że mogą kusić).

Zbliżyłem twarz do trupa i przymrużyłem oczy na widok włosa. Nie należał on do ofiary. Był krótki i ciemny, podczas gdy zamordowana miała blond włosy do pasa.

– Piotrek? – zwróciłem się do technika. Kolega robił foty wszędzie wokół. Uwielbiałem z nim pracować.

– Co tam, Mikserku? – zakpił, a po chwili ziewnął przeciągle. Nie dziwiłem się mu, wezwali nas tuż po piątej.

– Masz woreczek z zamknięciem strunowym? – zapytałem grzecznie, bo sam powinienem mieć, ale wyskoczyłem z domu tak szybko, że zapomniałem nawet broni. Dobrze, że się po nią cofnąłem.

Technik uniósł głowę i zmarszczył brwi.

– Znalazłeś coś? – zdziwił się.

– Coś – sarknąłem i machnąłem na niego.

Kumpel podszedł żwawo i stanął obok.

– No, Mikser. – Klepnął mnie po przyjacielsku w bark. – Ty to masz oczy niczym sokół.

– Bierz go.

– Ty znalazłeś, ale dobra, czynię honory – odparł lekko i wyciągnął woreczek. Ujął włos pęsetą i go zabezpieczył.

– Powiedz mi coś o ofierze – zaproponowałem mu układ. On miał dowód, ja jego historię.

– Kobieta, około dwudziestu… dwudziestu pięciu lat. Broniła się, tylko spójrz na dłonie. – Wskazał palcem.

– Mocne zasinienia od nadmiernego wysiłku – sapnąłem zmęczony.

– I połamane paznokcie. – Ziewał, przez co mówił prawie niezrozumiale. – O kurwa. – Wzdrygnął się. – Sorry, Rafał, ja padam na ryj.

– Domyślam się – mruknąłem.

– Idzie prokurator – szepnął i się oddalił.

Spojrzałem na zegarek. Ładne mecyje. Patolog był przede mną, prokurator powinien był mu towarzyszyć, a tymczasem… Aj, dobra! Trup to trup, po chuj ja drążę temat, że jeden chociaż się wyspał…

– Witaj, komisarzu. – Waldemar wyciągnął dłoń i się przywitaliśmy. – Mała niedyspozycja – chrząknął.

– Zgon stwierdzony, prokuratorze – zbagatelizowałem jego tłumaczenie.

– Tak, poprosiłem Helskiego, żeby mi wysłał kilka zdjęć, zatwierdziłem morderstwo zaocznie – kajał się. W sumie to brzmiało, jakby mi się tłumaczył. Toczek był starej daty, on uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą i zgodnie z regulaminem.

– Jest morderstwo – potwierdziłem. – Sama by tego nie dokonała.

Ludzie to niezwykłe istoty. Zwłaszcza samobójcy. Niby nie chcą żyć, a ich ciała z reguły świadczą o tym, że jednak próbowali się ratować.

– A więc niech już będzie oficjalnie. – Wyciągnął kartkę z potwierdzeniem wszczęcia postępowania. Uniósł teczkę, zrobił z niej prowizoryczne biurko i zostawił podpis. – Proszę, komisarzu Miksa.

– Dziękuję. – Przejąłem dokument i skinąłem lekko prokuratorowi.

– Jakby coś było potrzebne… – wykonał dłonią symbol telefonu z wyciągniętym kciukiem i małym palcem i przyłożył je do boku twarzy – to dzwoń.

– Będę pamiętał – zapewniłem go.

Na przestrzeni lat prowadziliśmy razem masę spraw. Nasze stosunki wciąż były profesjonalne i czysto zawodowe, ale już nieco cieplejsze. Waldemar mnie lubił i ufał mojej intuicji. Nie nadużywałem przysługujących mi praw, nie wymuszałem nakazów z dupy i ogólnie grzeczny był ze mnie glina.

Gdy Toczek przeszedł pod taśmą, na jego miejscu pojawił się Piotrek Bala.

– No, to mów, co masz mi do powiedzenia o ofierze – westchnąłem ciężko.

Na szczęście o szóstej nad ranem było zimno jak w psiarni, bo inaczej bym usnął. Morderstwo jak każde inne, niedoskonałe. Pod paznokciami ślady DNA sprawcy, na dłoniach kobiety liczne dowody walki. I informacja – uduszona.

– To nie było w złości czy afekcie – mruknął Piotrek i wskazał mi wybroczyny na szyi. – Nie wiem do końca, w jaki sposób mam to skatalogować, ale denatka była notorycznie podduszana.

– Pastwił się nad nią? – wyplułem z odrazą.

– Moim zdaniem… tak. – Ostatnie słowo powiedział zmienionym głosem. – Koniec pogadanki.

– Ej no! – Najeżyłem się. – A godzina zgonu, prawdopodobna wizja przestępstwa, chodź tu! – Gdyby nie tłum pieprzonych gapiów, to bym warknął, by go rozśmieszyć, ale nie wypadało.

Kurwa, dlaczego ludzie stoją za taśmą i patrzą na trupa? Czy to im sprawia przyjemność?

– Siema! – odezwał się donośny kobiecy głos.

Przymknąłem powieki i nerwowo nabrałem powietrza przez nos.

– Niektórym to sprawia przyjemność – mruknąłem sam do siebie.

– O, jaka ładna! – Justyna stanęła obok mnie i uśmiechnęła się do ofiary.

Od kiedy Daniel Niezgoda odszedł do Gdańska, przydzielono mi nowego partnera. Partnerkę. Nie to, żebym był szowinistą czy coś, ale trafiła mi się wiewiórka na kofeinie. Młoda pani podkomisarz trafiła pod moje skrzydła od razu po szkole w Szczytnie. Jej ojciec służył w CBŚ i zginął podczas akcji kilka lat temu. Dziewczyna mogła wybrać dowolną komendę. Ba! Powiedziałaby, że chce do wojewódzkiej – tam by właśnie trafiła. Czemu się uparła na tę, gdzie ja służyłem? Nie wiem! Czemu Radecki dał ją mnie? Kurwa, nie wiem. Ale pewien jestem jednego. Bóg pokarał mnie na dwa fronty. Bo pogodna w pracy Justynka była tak samo radosna w życiu. I kiedy poznała moją Domi na jednym z pikników, to oczywiście, że się musiały zapsiapsiółkować! Jakby ten jej pierdolony entuzjazm nie mógł mnie męczyć jedynie w robocie.

– Tam masz straż pożarną. – Wskazałem palcem na budynek.

– Mam popytać kolegów, czy czegoś nie widzieli? – Wyszczerzyła się.

Nie, poproś, by cię polali wodą, to może ochłoniesz!

– Tak, powęsz trochę – odpowiedziałem jedynie. – Zerknij na rozstaw kamer, zarzuć sieć informacyjną, a na komendzie pozwolę ci przesłuchać mężczyznę, który znalazł ofiarę.

– Na komendzie? – zdziwiła się i zabawnie zmarszczyła nos.

– Tak – sapnąłem, bo była przykładem kobiety, której trzeba wszystko dwa razy powtarzać. – Facet został zabrany karetką, nie mogli go ustabilizować na miejscu.

– Cienias – sarknęła.

Zmierzyłem ją nieprzychylnym spojrzeniem, dzięki czemu dupa jej odrobinę zmiękła. W końcu zasalutowała mi jak jakaś kretynka, odwinęła się na pięcie i poszła.

Zamiast stać nad trupem, podszedłem do Piotrka, który cykał foty… ziemi?

– Masz coś? – zapytałem odrobinę zaskoczony.

– Ślady opon – mruknął. – Prawdopodobnie sprawcy.

Rozejrzałem się po okolicy. Staliśmy na Skwerze Sybiraków, blisko centrum miasta. Za plecami miałem budynek na Chłodnej, gdzie kiedyś mieszkała Domi i…

Kurwa!

Mieszkała tam też Marta. Kobieta, która została zamordowana cztery lata temu we własnym mieszkaniu. Przez niedospanie jakoś nie skojarzyłem faktów, ale wszystko raptem zaczęło mi się wydawać jebanym déjà vu.

– Pamiętasz Martę z Chłodnej? – Palcem wskazałem na przestrzeń za sobą. – Też została uduszona.

– Mikser – prychnął Piotrek. – To ja tu jestem od opowieści.

– Pamiętasz? – drążyłem.

– Pamiętam – westchnął ciężko. – Ale to było inne zabójstwo.

– Wtedy też mówiłeś, że sprawca delektował się zbrodnią – przypomniałem mu z nerwowością w głosie. – Wiktor Suprun, pamiętasz?

Ja pamiętałem wszystko. Każdą sekundę. Przybyliśmy na miejsce grubo po szesnastej. Ofiarą była młodziutka matka maleńkiej Oli. Znalazła ją Dominika, wścibska dziennikareczka z pieprzonym entuzjazmem w oczach i nosem do rozsupłania zbrodni. Ta sama, z którą jestem w związku od czterech lat. Prawie czterech lat. Właśnie mijały cztery lata, od kiedy się poznaliśmy.

– Powiem ci tak, Mikser! – Piotrek spojrzał na mnie z pobłażaniem.

Uśmiechnąłem się sarkastycznie, bo czułem, że kumpel mnie zaraz upomni.

– Ofiara była duszona materiałem, więc albo się przygotował, albo złapał, co miał pod ręką, ale po sposobie duszenia twierdzę, że się przygotował.

– Zaplanowane – dodałem od siebie.

– A zwłoki przeniesione – sapnął sfrustrowany.

Westchnąłem i przetarłem zmęczoną twarz. Przeniesione zwłoki oznaczały więcej dowodów, które prowadzą do niczego. Każdy minimalny paproszek mógł nam zawęzić obraz albo zwieść nas w ślepy zaułek, angażując mnóstwo pracy, środków i czasu.

– Dlatego podejrzewałem, że to sprawca wjechał na ziemię, bo zwłoki były ciągnięte – kontynuował tajemniczo technik.

– Ślady na butach? – zapytałem, ale sam zwróciłem uwagę, że nie pięty butów ofiary, ale ich czubki były mocno zabrudzone. To oznaczało, że morderca trzymał trupa przodem do siebie. – Godzina zgonu?

– Tego ci nie powiem. – Pokręcił głową. – Serio, Mikser, powiem ci wiele, ale tej nocy było chłodno, nie sugeruj się.

Potaknąłem i miałem ochotę jęknąć z rozpaczy, bo wracała moja partnerka. Jezu, jak ona się głupio uśmiechała. Ludzie aż się za nią oglądali.

– Czego suszysz kły? – syknąłem ze złością. – Justyna, do cholery, mamy trupa!

– No właśnie – odparła rozmarzonym tonem.

– Na randkę go zabierz, jeśli to cię podnieca – warknąłem, nachylając się nad trzepniętą podkomisarz. – W sensie ją, znaczy ofiarę… – stęknąłem. – Kurwa, zwijamy się.

Tutaj już nic nas nie czekało, bo to nie było miejsce zbrodni, tylko miejsce porzucenia zwłok. I to miałem zamiar umieścić w dzisiejszym raporcie.

– Przyjechałaś autem? – krzyknąłem w kierunku oddalającej się już Justyny.

– Uberem – odkrzyknęła.

– Chodź! – poleciłem jej i wskazałem swoją maszynę.

– Ojejciu, a mogę poprowadzić? – pisnęła uradowana, aż się jeden z gapiów obejrzał na tę kretynkę.

– Oczywiście, że nie! – żachnąłem się. – Zapnij pas i mów, co ustaliłaś.

– Ten skwer jest mocno zadrzewiony – upomniała mnie.

– Wiem – mruknąłem. – Pytam o kamery.

– A, tak, są, u strażaków – zaśmiała się.

– I? – Byłem wściekły, że znowu muszę ciągnąć ją za język.

– Widać bez problemu, że auta wjeżdżają i wyjeżdżają – prychnęła.

Boże, daj mi siłę… albo nie, sił mi nie dawaj, bo zaraz będzie drugi trup!

Oczywiście, że niczego istotnego się nie dowiedziałem. Podkomisarz dendrolożka przecież umiała stwierdzić, że jest dużo drzew. A na komendzie nie czekało mnie nic lepszego.

Zamordowana miała przy sobie dokumenty, które otrzymałem wraz z jej torebką. Sonia Gawor – nasza blond ofiara była studentką zarządzania. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata. Po ocenach z elektronicznego indeksu wywnioskowałem, że albo miała dar do nauki, albo mocno się do niej przykładała. Ze znalezionych informacji z innych instytucji dowiedzieliśmy się, że była panną, nie miała dzieci, a także nie pochodziła z Warszawy. Stały meldunek wskazywał na wieś pod Łodzią. Oprócz tego była zarejestrowana jako konsultant w call center zajmującym się obsługą klienta jednego z dostawców telewizji satelitarnej.

Prychnąłem wkurwiony. Call center oznaczało moloch z ogromną liczbą pracowników. Sporo roboty.

– Od tego jesteśmy! – upomniała mnie mało elegancko Justyna.

Kurwa, czy ja już gadam na głos do siebie?

– Sprawdź kamery wjazdu na skwer – poleciłem jej uprzejmie. – Idę do szefa.

U Radeckiego, czyli naczelnika naszego wydziału, wcale nie było lepiej.

– Nie wiesz, czy niebiescy nie pojechali poinformować rodziców ofiary o jej śmierci? – zagadałem. Wszedłem jak do siebie, bez pukania.

– Zgłosiłem to do Głównej w Łodzi, mają wysłać kryminalnych, żeby od razu się dowiedzieli, gdzie dziewczyna mieszkała – poinformował mnie, trzymając kubek przy ustach. – Jakieś tropy?

Wzruszyłem ramionami bez większego entuzjazmu.

– Blondynka, dwadzieścia dwa lata, uduszona jakimś materiałem, ciało przeniesione – wymieniałem wszystko to, co powiedział technik.

– Godzina zgonu? – Uśmiechnął się sugestywnie, bo doskonale wiedział, że Piotrek ma dar do snucia teorii.

– Nie chciał ryzykować pomyłką – uprzedziłem. – Nie określił, muszę zaczekać na patologa.

Brakowało mi Grześka. Był to najlepszy patolog, jakiego w życiu poznałem. Niestety, choroba nie wybiera. Początkowy ból w kościach okazał się nowotworem złośliwym i nie minęło pół roku, a żegnaliśmy kolegę z honorami. Na jego miejsce przyszedł Tymoteusz Helski i tak naprawdę nie miałem się do czego przyczepić, ale w jego pracowni zawsze jakoś dziwnie pachniało alkoholem. Niby twierdził, że coś dezynfekował, ale żeby tak od dwóch lat i to non stop? Czyścioszek? Czy popijał? Za rękę nie złapałem, a raporty były w porządku, więc może po prostu lubiłem się dopierdolić i tyle.

– Piotrek będzie pewnie za godzinę, przejrzę dowody – zakomunikowałem i już miałem wychodzić, ale dręczyła mnie ta magiczna data. – Słuchaj, Bartosz… – Podrapałem się po brodzie, bo nie do końca wiedziałem, jak mam poprowadzić rozmowę. – Czy to nie dziwne, że znaleźliśmy zwłoki młodej, uduszonej blondynki na Skwerku Sybiraków, kilka metrów od Chłodnej?

Szef zmarszczył brwi, bo dla niego to była po prostu kolejna zbrodnia, następny numer w sygnaturze.

– I to dokładnie w rocznicę zabójstwa Marty, tej matki małej Oli, sąsiadki mojej Domi – kontynuowałem ostrożnie.

Twarz Radeckiego momentalnie się rozjaśniła, jakby zrozumiał.

– Miej to na uwadze, Mikser, ale! – Uniósł palec. – Nie sugeruj się, bo to nie musi być żaden naśladowca, to może być kochanek ofiary, a nawet zwykły przypadek.

Potaknąłem i dopiero wtedy opuściłem jego biuro. Niestety, pierwszy dzień nie przyniósł nam zbyt wielu rewelacji. Łódzka odezwała się dopiero po siedemnastej, ponoć mieli problem ze skontaktowaniem się z najbliższymi ofiary. Rodzice Soni podali adres, gdzie dziewczyna wynajmowała mieszkanie z dwoma koleżankami, ale nie mieli numerów do tych dziewczyn. Niby zleciliśmy to niebieskim do odbębnienia, ale ci też nie zastali tam nikogo.

Justyna zajęła się kamerami, ja dowodami od Piotrka, a tak dokładniej to dowodami z Piotrkiem. Wolałem przebywać w jego sektorze i zwyczajnie nie patrzeć na swoją partnerkę i jej pieprzoną radość, gdy gapiła się w obraz z kamer i piszczała, bo wjeżdżało kolejne auto.

Nie czułem się wypalony zawodowo, tylko brakowało mi Daniela, mojego wcześniejszego partnera, a tak już będąc szczerym, praca zeszła na drugi plan. Oczywiście skupiałem się na niej maksymalnie podczas służby, lecz już nie rajcowały mnie szybko rozwiązywane sprawy, nie czułem potrzeby, by się przechwalać, w jakich akcjach brałem udział. Od czterech lat liczyła się Domi i nasze wspólne życie.

Dlatego przed dwudziestą ziewnąłem ostentacyjnie i zakomunikowałem, że to koniec na dziś. Dowody były, ale bez patologa wszystko opierało się na tezach. Wolałem zaczekać.

Opuściłem gmach firmy, wsiadłem do auta i pojechałem prosto do domu. Już nie mogłem się doczekać, kiedy wejdę do środka, a moja kobieta przywita mnie jakąś pieczenią albo inną potrawą. W końcu mieliśmy co świętować.

Już kiedy parkowałem, dopadł mnie niepokój. Okna w mieszkaniu były ciemne. Ruszyłem żwawo z nadzieją, że może Domi ucięła sobie drzemkę, w końcu miała dziś piekielnie wyczerpujący i napięty grafik, ale mina mi zrzedła, kiedy wszedłem do sypialni.

Pustka.

Wróciłem do kuchni. Wciąż miałem nadzieję, że może znajdę coś w lodówce. Cały dzień żyłem na śmieciowym żarciu, nie było nawet czasu, by wypić porządną kawę. Przystanąłem przy stoliku, na którym leżała kartka, a na niej odręcznie napisana wiadomość:

Pojechałam na wywiad, zamów sobie coś, będę późno.

Zacisnąłem szczęki i zgniotłem świstek papieru. Kolejny samotny wieczór.

Spis treści

1. Mikser

Landmarks