Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
45 osób interesuje się tą książką
Marianna zaczyna nowe życie. Podczas przeprowadzki w jednej z książek znajduje zasuszone liście bluszczu. Momentalnie przypomina sobie spacer przed laty, kiedy w łódzkim parku Rejtana spędziła cudowne chwile z Michałem, mężczyzną, którego kochała. Piękne wspomnienie sprawia, że odżywają skrywane przez lata emocje – rozgoryczenie spowodowane niechęcią rodziny do jej wybranka i tęsknotę za niespełnioną miłością. Zapisane w pamięci kadry z beztroskiej młodości przywołują również tragiczne losy prababci Elsy… Elsa Zellmer pochodziła z zamożnej rodziny o niemieckich korzeniach. Wbrew bliskim wyszła za mąż za Maksymiliana Brzozowskiego, syna zubożałych polskich patriotów. Niezwykła miłość zwykłych nastolatków pokonała wiele trudności i wszystko wskazywało na to, że ta historia znajdzie szczęśliwe zakończenie. Wtedy jednak kapryśny los zesłał na nich ogromną tragedię... Czy rodzina Elsy widziała więcej niż oczy zakochanej kobiety? Czy Marianna odważy się odczarować przeszłość? Czy dzięki poznaniu losów prababki sprawi, że drzewko rodowe rozkwitnie szczęściem?
To opowieść o uczuciach ulotnych jak zapach czereśni, których owoce smakują słodko bez względu na upływający czas i przeciwności losu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Slotorsz
Ilustracje na okładce
© AkvarellDesign, Ganie, klyaksun/Shutterstock.com
domena publiczna via polona.pl oraz Anna Slotorsz
Redakcja
Anna Seweryn
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Anna Jeziorska
Wydanie I, Chorzów 2024
tekst © Magdalena Witkiewicz, 2024
© Wydawnictwo FLOW
ISBN 978-83-8364-070-9
Wydawnictwo FLOW
Lofty Kościuszko
ul. Metalowców 13/B1/104
41-500 Chorzów
+48 538 281 367
To życie tylko cieniem jest przelotnym,
Nędznym aktorem, co przez swą godzinę
Na scenie świata pawi się i puszy,
I milknie potem; to opowiadana
Z krzykiem i furią powieść przez idiotę,
Nic nieznacząca.
William Szekspir, Makbet, tłum. Leon Ulrich
Ani Seweryn – jak ja się cieszę, że pewnego dnia nasze życiowe ścieżki się przecięły! Dziękuję za wsparcie, czasem kopanie w tyłek, ale również za to, że „ojojanie” wychodzi Ci coraz lepiej. Pamiętaj: fruniemy w stronę marzeń!
Życie jest chwilą. Składa się z miliona ulotnych momentów, których czasem nawet nie dostrzegamy. Czasem coś się dzieje w mgnieniu oka i nim to zauważymy i zdążymy zareagować, jest zbyt późno, by zmienić bieg wydarzeń. Często nie zdajemy sobie sprawy, że to, co się wydarzyło bądź nie wydarzyło, ma ogromny wpływ na przyszłe pokolenia.
Podświadomie jednak wyczuwamy jakąś straconą szansę z przeszłości. Może chodzi o ludzi, których moglibyśmy spotkać, gdyby wszystko potoczyło się inaczej? A może o nierozwiązane tajemnice, które w jakiś sposób wpływają na naszą podświadomość, a tym samym na nasze życie?
***
Codziennie przed naszymi oczami przesuwają się obrazy, niczym widoki za oknem pędzącego pociągu. Chyba tylko nieliczni potrafią zatrzymać się na jeden, dwa oddechy, zamrozić kadr, jak stop-klatkę na filmie, by poczuć konkretny moment. Tę ulotną chwilę, która przecież nigdy już nie powróci.
Jednego dnia jesteśmy dzieckiem, zamykamy oczy, wydawałoby się, na sekundę, i nagle ze snu wyrywa nas o szóstej piętnaście gwałtowny dźwięk budzika, który od samego rana przypomina nam, że jesteśmy dorośli, że czeka nas mnóstwo obowiązków, że jesteśmy kowalem własnego losu, odpowiedzialni za siebie i za innych.
Okładki książek, które stoją na naszych półkach, mówią nam, że bogaci ludzie wstają o piątej rano, że wykorzystują każdą chwilę na swój rozwój, każdy moment na działanie, które przybliża nas do celu. Tym celem ma być nowy dom, lepszy samochód, niezależność finansowa, władza, satysfakcja…
A gdyby tak zamknąć jeszcze raz oczy i zastanowić się, czy naszym życiowym celem nie powinno być po prostu szczęście? Szczęście na naszych własnych zasadach, a nie zbudowane na oczekiwaniach naszych bliskich. Szczęście, którego twórcami jesteśmy my sami, nasze radości, smutki i zmartwienia, a nie ciągnące się za nami traumy pokoleniowe.
A gdyby tak nagle się zatrzymać i zastanowić się, czy to, co całe życie braliśmy za prawdę, tą prawdą jest faktycznie? A może los cały czas nam wskazywał drogę do odkrycia rodzinnych tajemnic, tylko my, żyjący w szalonym pędzie codzienności, zupełnie tego nie dostrzegaliśmy?
Czy ja tuż przed pięćdziesiątką wreszcie to zrozumiałam?
Czy umiałam powiedzieć „stop”?
Chyba tak. I kiedy w końcu zatrzymałam to błędne koło błahych przyczyn i tragicznych skutków, przeszłość powoli zaczęła pukać do moich drzwi. I pokazywać się z zupełnie innej strony. Jakby opadła kurtyna pozorów, a ja odkryłam, że na niektóre sprawy muszę spojrzeć z nowej perspektywy.
Kiedy kończysz trzydzieści lat, wszyscy mówią, że życie zaczyna się po trzydziestce. Tak samo mówią, gdy obchodzisz czterdzieste urodziny. A może życie zaczyna się po pięćdziesiątce? Kiedy dzieci dorastają, wyfruwają z rodzinnego gniazda, a ty wreszcie możesz się skupić na sobie i robić to, o czym zawsze marzyłaś…
Tylko czy ty w ogóle miałaś jakieś marzenia? Czy ten wirujący świat pozwolił ci marzyć? A może miałaś, a po prostu o nich zapomniałaś?
Dałam sobie czas na zastanowienie się nad tym wszystkim, bo przecież życie zaczyna się właśnie teraz. Nieważne, ile masz lat i w jakim momencie się właśnie znajdujesz.
Teraz…
***
Siedziałam w pokoju, w którym kiedyś spędzałam całe dni, łapałam wszystkie chwile moich nastoletnich lat i delikatnie gładziłam ukwiecone gałązki zerwane z drzewa czereśniowego. Rozejrzałam się wokół siebie. Było pusto. Meble wyniesiono poprzedniego dnia. Na ścianach rysowały się jaśniejsze ślady po wiszących tam niegdyś zdjęciach i obrazkach. Podłoga w miejscu, gdzie stało biurko, zdawała się bardziej wytarta.
Gałęzie czereśni, które dostałam rano, włożyłam do butelki po wodzie mineralnej, z której odcięłam górną część, i postawiłam na parapecie. W mieszkaniu nie było już nawet stołu, by na nim postawić kwiaty. Siedziałam na drabince, którą przyniósł ktoś z ekipy, która miała zacząć remont.
Przysunęłam twarz do bukietu. Poczułam delikatny, słodki, pudrowy zapach. Uśmiechnęłam się do siebie i do wspomnień minionych lat. Jednak jakieś chwile zostały w mojej pamięci.
Kiedyś tak samo zanurzałam twarz w kwiatach czereśni. Pachniały może trochę bardziej słodko…
Wtedy on zrywał mi je pod osłoną nocy, po kryjomu, by nikt go nie zobaczył, a teraz po prostu uciął kilka gałązek z ogromnego drzewa rosnącego w niewielkim sadzie tuż przy jego pięknym domu.
Wszystko się zmieniło. A najbardziej zmieniłam się ja.
Poukładałam sobie wszystko. Zrozumiałam przeszłość. Tę całkiem niedawną i tę, która miała wpływ na życie moich przodków. Bo zawsze chodzi o więcej, niż się wydaje. I ten ulotny moment może o wszystkim zdecydować. Dlatego postanowiłam sobie, że do końca swoich dni będę łapała każdą chwilę i uważnie jej się przypatrywała. By nie przegapić najważniejszego.
Chciałam pożegnać się z tym mieszkaniem. Było przeszłością, dokładne tak, jak zerwane w parku Rejtana liście bluszczu, znalezione w starej książce włożonej do kartonu. Czy było mi smutno? Pewnie trochę tak. Ale chciałam pogodzić się z tym, co bezpowrotnie minęło. I całkiem niedawno, i wiele lat temu.
Myślałam, że odkryłam wszystkie tajemnice dotyczące moich przodków, ale wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że prawda przez całe moje życie czekała na mnie w szufladzie pod wysuwanym blatem starego kredensu.
Najlepsze chwile, to co ważne
Zwykle zdarzają się przypadkiem
To dzisiaj wiem i Zbieram wspomnienia, tak jak zdjęcia
Zakochujemy się w momentach
Żyjemy w nich
Przypadkiem, słowa: Wojciech Powaga-Grabowski / Przemysław Myszor, muzyka: Przemysław Myszor, wykonanie: Myslovitz
Łódź, lata 1985–2000
Kiedy tamtego majowego popołudnia siedziałam w tym pustym, przygotowanym do generalnego remontu mieszkaniu, wiele się już wydarzyło. Uśmiechałam się do swoich myśli.
Spojrzałam przez okno na błękitne tego dnia niebo.
Przeszłość ponownie zapukała do moich drzwi. Ta bliższa pachniała kwiatami czereśni, a ta dalsza… wkrótce również miała o sobie przypomnieć. Podświadomie wiedziałam, że jeszcze nie wszystko zostało wyjaśnione…
Kwiaty dostałam od mężczyzny, na którego czekałam chyba przez całe życie. I tak niewiele brakowało, by nasza historia nie zakończyła się szczęśliwie…
Jednak się udało. Teraz wszystko już zależało od nas. A my przecież byliśmy w stanie sami napisać sobie ten happy end. I bardzo chcieliśmy to zrobić.
***
Kiedyś terapeutka zapytała mnie o pierwsze wspomnienie z dzieciństwa. Nie wiem, czy to, które pojawiło mi się przed oczami, było tym pierwszym, pewnie było mnóstwo innych, ale właśnie to było na tyle intensywne, że musiałam o nim opowiedzieć.
Siedziałam z babcią Heleną w pokoju i oglądałam bajkę. Pamiętam, że to był Kopciuszek. Nie znałam wcześniej dobrze tej historii, może raz o Kopciuszku usłyszałam w przedszkolu, bo dziwnym trafem nigdy nikt mi o nim nie opowiadał. Dopiero potem zrozumiałam, że to przez przeszłość naszej rodziny.
Zdenerwowana babcia zerkała to na ekran, to na mnie, a ja z zachwytem patrzyłam na taniec przepięknej dziewczyny w balowej sukni, która ze zwykłej, nic nieznaczącej służącej nagle stała się królewną.
Po raz pierwszy w życiu pomyślałam wtedy, że mogę wszystko. Nawet taka zwykła dziewczynka jak ja mogła zostać królewną. I mogła mieć księcia z bajki. Albo mogła pomóc jakiemuś biednemu pucybutowi stać się kimś!
– Babciu, co to pucybut? – zapytałam.
– Pucybut? To ktoś, kto czyści buty przypadkowym przechodniom. A dlaczego cię interesuje pucybut?
– Bo każdy zasługuje na szansę. I na szczęście. W bajkach ci wszyscy służący są biedni i często nieszczęśliwi. A skoro Kopciuszek stał się królewną, tak ja mogę się zaopiekować pucybutem.
– Bzdura! – nie wytrzymała moja babcia. Odłożyła na chwilę szydełkową robótkę i wstała z fotela. – Takie związki nigdy nie prowadzą do niczego dobrego. – Spojrzała w okno, a w zasadzie w jakiś odległy punkt na ulicy, i pokręciła głową. – Zresztą w Polsce nie ma już pucybutów.
– Ale dlaczego? – drążyłam temat, bo bardzo mnie zainteresował.
– Dlaczego? Bo sami sobie czyścimy buty. – Zniecierpliwiona babcia pokręciła głową. – Mamy pasty, szczotki, ścierki.
– Nie chodzi mi o pucybuta. – Przewróciłam oczyma. – Chodzi o to, dlaczego to nie jest dobre. Przecież fajnie pomagać innym.
– Ale nie w ten sposób. Mezalians nigdy nie jest dobry – stwierdziła.
– Meza…? – Nie rozumiałam zupełnie.
***
Nie wiem, czy wtedy już chodziłam do szkoły czy jeszcze do przedszkola. Zupełnie tego nie pamiętam, ale pamiętam moje zadziwienie, że coś, co mnie bezgranicznie zachwycało, czyli Kopciuszek w pięknej sukni tańczący na balu z księciem, w mojej mamie i babci wywoływało skrajne, zupełnie odmienne od moich emocje.
Mezalians…
To poznane wtedy słowo ciągnęło się za mną przez całe dzieciństwo. Oczywiście również w momencie, gdy oglądałam Piękną i Bestię czy kolejny raz Kopciuszka albo słuchałam z płyty winylowej Oślą Skórkę. Wszędzie był motyw tego cholernego mezaliansu, który szybko nauczyłam się bezbłędnie rozpoznawać.
– Na początku to wszystko tak dobrze wygląda – przekonywała mnie babcia. – A potem?
– Potem żyją długo i szczęśliwie – z uśmiechem dopowiedziałam za nią.
– Tego nie wiesz, bo bajka się kończy, zanim poznamy dalsze losy bohaterów – westchnęła. – A potem to już tylko nuda, stagnacja i zniecierpliwienie… – Zawiesiła głos. – Czasem żyją szczęśliwie, ale zbyt krótko, a czasem długo i nieszczęśliwie.
– To po co w ogóle takie bajki?
– No właśnie, Marianko. Lepiej się zająć czymś konstruktywnym, a nie bujać w obłokach.
Faktycznie bajki kończyły się zawsze w momencie ślubu. Jakby później człowiek nie mógł być szczęśliwy. Zatem trochę przestałam bujać w obłokach. Przecież babcia Helena z pewnością wiedziała, co dla mnie jest najlepsze.
***
Babcia zawsze była zajęta czymś konstruktywnym. Nigdy nie siedziała bezczynnie. Albo gotowała obiad, albo krzątała się po domu, a gdy już nawet widziałam, że usiadła w swoim fotelu, to z robótką w dłoni.
Chyba nie była szczęśliwa. Niby miała wszystko, a jednak wciąż jej czegoś brakowało. Wiecznie goniła za szczęściem. Czasem odnosiłam wrażenie, jakby dużo wcześniej ktoś jej coś zabrał i ona wciąż starała się to odzyskać.
Według mnie miała wiele. Miała nas, kochającą rodzinę, całkiem sporą emeryturę, cieszyła się dobrym zdrowiem.
Wtedy mieszkała w niewielkim mieszkanku w Rudzie Pabianickiej, ale bardzo często bywała u nas. My mieszkaliśmy w urokliwej zabytkowej kamienicy. Może jako dziecko nie doceniałam w pełni jej piękna. Później, kiedy byłam już nastolatką, wychodząc z domu, mijałam wycieczki z przewodnikiem, który albo po polsku, albo w jakimś zupełnie mi nieznanym języku opowiadał coś zaciekawionym zwiedzającym. Lubiłam brzmienie tego obcego języka. I lubiłam patrzyć na tych mężczyzn, którzy – jak wtedy mi się wydawało – w dziwnych nakryciach głowy i z jeszcze dziwniejszymi lokami przy uszach stali zasłuchani w to, co mówił przewodnik.
Po kilku sezonach potrafiłam wyrecytować niemalże z pamięci:
Oto przed nami urokliwa kamienica zbudowana w latach 1893–1894, zachowana w stylu eklektycznym. Spójrzcie na fasadę – tam, między parterem a pierwszym piętrem, widzicie napis? „Wilhelm Reicher”. To właśnie nazwisko żydowskiego przedsiębiorcy, Wilhelma Wolfa Reichera, który był inwestorem tego budynku.
Za tym historycznym detalem kryje się fascynująca historia reklamy z tamtych czasów. Ten napis bowiem to nie tylko ozdoba, ale również świadectwo działalności firmy Reichera. Pozostaje nam tylko się zastanowić, ile historii skrywa ta kamienica, która przez lata była świadkiem przemian miasta.
Tu następowała przerwa w monologu przewodnika. Szedł kilka kroków i mówił dalej, z jeszcze większym zachwytem:
Proszę spojrzeć tutaj. Synagoga. Ta wyjątkowa budowla z początku XX wieku, powstała również z inicjatywy rodziny Reicherów, ma ogromną wartość artystyczną i historyczną. To nie tylko świątynia, ale także niezwykłe dziedzictwo, które kiedyś pulsowało życiem i świadczyło o bogactwie kultury tej społeczności. Może kiedyś doczekamy czasów, gdy zostanie wpisana na listę zabytków.
Kiedyś w szkole średniej pisałam wypracowanie o miejscu, w którym mieszkam. Nasza polonistka nie pozwalała na zbytnią dowolność, liczyły się fakty, więc niemalże słowo w słowo cytowałam przewodnika. Jednak gdy skończyłam, jeszcze długo myślałam o tym, jakie nasz dom może skrywać historie.
– Pewnie mnóstwo – powiedziała mama, którą o to zagadnęłam. – Od końca dziewiętnastego wieku musiało się tu narodzić wiele pokoleń. Dwie wojny, żydowski właściciel, niezbyt przychylne czasy dla ludzkości. – Zamyśliła się. – Musiałabyś prześledzić, kto tutaj kiedyś mieszkał.
– Czasem nie warto grzebać w przeszłości – mruknęła babcia. – Trzeba ją zostawić i dać spokój tym, którzy odeszli. Święty spokój – dodała po chwili.
– Kiedy nie znamy przeszłości, to chyba trudniej iść do przodu? – zapytałam.
– Tam zaraz trudniej. Zawsze trzeba odważnie patrzyć w przyszłość. – Babcia wzruszyła ramionami. – Wystarczy, że wiemy, jakie błędy popełnili nasi przodkowie, byśmy wiedzieli, czego unikać.
– Ty uniknęłaś? – zapytałam wprost.
– Oczywiście. I ja, i twoja mama.
– I jesteś szczęśliwa?
– A co to w ogóle za pytanie? – zdziwiła się.
– Chyba najważniejsze, jakie można zadać komuś, na kim nam zależy. – Uśmiechnęłam się.
– Nie można być zbyt szczęśliwym, by nie kusić losu. – Pokręciła głową. – Kiedy jest ci dobrze, powinnaś siedzieć cicho i nie mówić o tym światu, bo ki diabeł ci to szczęście zabierze.