Zielarnia pod starym dębem - Magdalena Witkiewicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Zielarnia pod starym dębem ebook i audiobook

Magdalena Witkiewicz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

66 osób interesuje się tą książką

Opis

Nad urokliwą Małą Przytulną, gdzie do tej pory każdy chciałby zamieszkać, porywisty wiatr przywiał czarne chmury. Żona piekarza zupełnie niespodziewanie odeszła z tego świata, Jan, uliczny grajek, zachrypł na kilka dni i nawet Roman, największy koci podrywacz w okolicy, najprawdopodobniej zaniemógł, gdyż od pewnego czasu nie pojawił się w pobliżu żaden nowy rudy kociak. Halina, z pozoru sympatyczna, choć niezwykle zasadnicza staruszka, wiąże te przykre zdarzenia z faktem, że w domu pod starym dębem, w którym od lat prowadzono zielarnię, zagościła nowa lokatorka.

Renata stopniowo odkrywa uroki życia na wsi i sekrety przeszłości kompletnie nieznanej sobie kobiety – własnej babci. Pełen wspomnień i mnóstwa życiowych mądrości list pomoże jej zrozumieć to, z czym sobie do tej pory nie potrafiła poradzić. Że korzenie są ważne – zarówno te w przyrodzie, jak i te, z których wywodzi się człowiek – i że bliscy czasem idą inną ścieżką niż ta, którą dla nich wybierzemy.

Czy Renacie uda się przekonać do siebie sceptyczną Halinę? Co oznaczają wieczorne krzyki dochodzące znad strumyka? Jaki związek z tą całą historią mają Tomek, syn właścicielki baru, i niezwykle żarłoczna koza?

Ciepła opowieść o tym, że czasem warto się wsłuchać w siebie i uwierzyć w mądrość natury. Zwolnić i zagłębić się w przeszłości, by zacząć zauważać to, co najważniejsze – że życie jest czasem gorzkie jak piołun lub pikantne jak estragon, ale bywa też słodkie jak lukrecja.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 8 min

Lektor: Magdalena Witkiewicz

Oceny
4,6 (1138 ocen)
760
292
70
13
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dag_marka

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się przenieść do Małej Przytulnej, gdzie spotyka się starych znajomych, a wszystko wokół otula magią. Tą magią, którą potrafi wyczarować tylko Magdalena Witkiewicz.
40
Dorotka64

Dobrze spędzony czas

Wzryszająca, pełna optymizmu... Każdy ma prawo wybrać własną drogę i nie nam oceniać wybory innych...
30
Dzydzunia

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna książka z serii o Małej Przytulnej, która jak jej poprzedniczka otula jak kocyk w zimne jesienne wieczory
20
aneczkawoj

Dobrze spędzony czas

Przesłodzona, ale fajnie się czyta 😉
10
spring78

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle u Madzi, cudowna lektura! liczę na cd!
11

Popularność




Projekt okładki

Anna Slotorsz

Redakcja

Anna Seweryn

Ilustracje na okładce

© ASolo, VSVeta, SvetaKhlivna, Vega_7 | shutterstock.com

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Anna Jeziorska

Anna Seweryn

Anna Żochowska

Wydanie I, Gdańsk 2023

tekst © Magdalena Witkiewicz, 2023

© Wydawnictwo FLOW

ISBN 978-83-67402-62-0

Wydawnictwo FLOW

[email protected]

tel. 538 281 367

Katarzynie Gierusz,

Dziękuję za wsparcie 31. Finału WOŚP 2023.

Jesteś wspaniała!

1. Renata

Brahmi (Bacopa monnieri) – zioło znane w sanskrycie jako „brahmi” jest synonimem inteligencji i wiedzy. Brahmi w ajurwedzie uznawane jest za „cudowny eliksir życia” o kojących właściwościach. Wspomaga prawidłowe funkcje poznawcze oraz pamięć i koncentrację, dlatego od dawna było rekomendowane do medytacji.

Początki jego stosowania opisano już w około VI wieku n.e. w tekstach Medhya Rasayana – jako ziele uspokajające, potrzebne do polepszenia pracy umysłowej, a także do walki z bezsennością, problemami gastrycznymi, a nawet padaczką czy trądem. Mówi się, że starożytni uczeni stosowali je, aby ułatwić sobie zapamiętywanie długich pieśni i pism.

Obecnie klasyfikowane jest jako adaptogen, wspierający układ nerwowy w sytuacjach stresowych lub niekorzystnych warunkach środowiskowych. Zadaniem adaptogenów jest wspomaganie organizmu od środka w taki sposób, aby mógł on samodzielnie poradzić sobie z chorobą.

***

– Niedobrze się dzieje – westchnęła Malwina, patrząc w niebo. – Niby mamy wiosnę, a jej zupełnie nie ma.

– Wiosna dopiero za trzy tygodnie, ale faktycznie mogłoby już być trochę cieplej – stwierdziła Balbina.

– Tęsknię, Balbinko, do słońca. – Popatrzyła na przyjaciółkę, która stała tuż obok niej i owijała się szczelniej szalikiem.

Mówiąc to, potrząsała bujnymi rudymi lokami, które zdawały się zupełnie nie pasować do jej porysowanej zmarszczkami twarzy. W końcu swoje lata już miała. Nie przyznawała się głośno ile dokładnie, ale zapewne bliżej jej było do osiemdziesiątki niż siedemdziesiątki.

Halina ze zrozumieniem pokiwała głową i westchnęła teatralnie.

– Ja wiem dlaczego… – powiedziała szeptem, ale na tyle głośno, że pół miasteczka mogłoby ją usłyszeć. – Wiem, dlaczego czarne chmury zawisły nad miasteczkiem… – Urwała i wskazała dość uroczy szaroniebieski obłoczek, który akurat szybko przemykał nad dachem apteki.

Pan Jan nagle przestał grać i zaczął udawać, że przegląda nuty, które leżały tuż obok niego na chodniku, przyciśnięte z jednej strony kamieniem, by ich nie porwał silny wiatr, a w rzeczywistości przysłuchiwał się temu, co ciekawego ma do powiedzenia Halinka. Jemu też było zimno, tęsknił za ciepłem. Chociaż… zimą był zwykle zaziębiony, a wiosną miał alergię. No ale z dwojga złego wybierał uczulenie.

Pani Jadwiga, właścicielka jedynego (zatem najlepszego) baru mlecznego w okolicy, czasem szumnie zwanego restauracją, wyglądająca akurat przez okno, zamarła, udając, że podlewa kolorowe kwiatki, które dopiero co zasadziła, próbując w ten sposób zaklinać rzeczywistość i przywołać wreszcie wiosnę.

Wchodzący akurat do apteki Ksawery, aż przystanął zaciekawiony.

– Bo? – odważyła się zapytać Balbina, a wszyscy odetchnęli z ulgą, że ktoś w końcu ponaglił Halinę.

– Nie wiecie? – zdziwiła się. – Naprawdę nie wiecie, dlaczego tak się u nas ostatnio dzieje? – Chwilę milczała, zostawiając całe towarzystwo w niepewności. – Przez Renatę – powiedziała na tyle głośno, że nawet wspomniana Renata mogłaby to usłyszeć, o ile by, oczywiście, chciała. Pewnie dotarłby do niej ten mało konspiracyjny szept, gdyby nie była zajęta czymś zdecydowanie innym i – cóż tu ukrywać – gdyby nie miała kompletnie gdzieś tego, co i kto o niej opowiadał.

– A kim jest Renata? – wyrwało się Janowi.

Zaraz po tym przestraszył się swojej ignorancji w tematach zapewne dla miasteczka ważnych i próbował udawać, że wcale tego nie powiedział, ale było już za późno.

– Ja też nie wiem – odważył się odezwać zwykle cichy i niewychylający się aptekarz.

Na szczęście nikt nie zauważył, że – mówiąc delikatnie – mijał się z prawdą i że z Renatą zadzierzgnął bliższą znajomość, wprawdzie tylko przez płot i w zasadzie jednostronną, ale zawsze…

– Ty to właściwie pierwszy powinieneś wiedzieć! Bo ciebie, Ksawery, to dotyczy najbardziej – fuknęła na niego Halina. – A nic się nie interesujesz! Analiza konkurencji! Mamy w bibliotece taką grubą książkę, Marketing Kotlera. To dosłownie biblia! – Rozejrzała się wokół, czy aby czasem porównanie grubej księgi z zakresu zarządzania do księgi boskiej nikogo nie zgorszyło, jednak nic takiego nie miało miejsca, więc ochoczo kontynuowała: – Powinieneś sobie tę biblię poczytać!

Aptekarz skulił się pod naporem jej surowego wzroku i ostrych słów. Był od kobiety prawie dwa razy młodszy i odkąd pamiętał, zawsze na niego fukała. Od dziecka… Gdy miał lat naście, myślał, że kiedyś przestanie, jednak teraz, gdy dobiegał czterdziestki, nic w tej kwestii się nie zmieniło. Nigdy też wcześniej nie musiał analizować konkurencji, bo po prostu w miasteczku takowej nie było. Być może gdyby wpadł na przedziwny pomysł przejrzenia grubej książki o marketingu, odkryłby, iż jest w najbliższej okolicy monopolistą, jednak nigdy do niej nie miał okazji zajrzeć, więc takiej wiedzy nie posiadał. Bo, prawdę mówiąc, do tej pory nie była mu do niczego potrzebna.

– W ogóle nie wiecie, co się dzieje. – Halina z dezaprobatą pokręciła głową. – Jakby nie obchodził was los naszego miasteczka!

Balbina i Malwina spojrzały na siebie porozumiewawczo. Bardzo obchodził je los Małej Przytulnej, można by powiedzieć, że obchodził je najdłużej, wszak razem z Halinką, Anatolem i Janem byli najstarszymi mieszkańcami i żyli tu od urodzenia, jednak, o dziwo, zupełnie nie zdawały sobie sprawy, o czym mówiła Halinka. Jan udawał, że czyści harmonijkę, nie chcąc za bardzo zwracać na siebie uwagi. Mógłby ktoś pomyśleć, że bał się gniewu staruszki, wszak była najgroźniejszą z trzech przyjaciółek pracujących w bibliotece. I najbardziej surową. O tym wiedzieli wszyscy w miasteczku. W każdym razie sprawiała takie wrażenie. Miała wprawdzie z Janem wspólną, dość burzliwą przeszłość, jednak trudno powiedzieć, by ta przeszłość ich łączyła. Na początku raczej ich dzieliła i zdecydowanie nie chcieli do niej wracać. Kiedyś Jan poznał już, czym jest gniew Haliny, i był przekonany, iż zrobi wszystko, by ponownie nie poczuć tego na własnej skórze. Tym bardziej że ostatnio niedomagał i nie były mu potrzebne dodatkowe nerwy. Przestał czyścić instrument i głośno w tę samą chusteczkę wytarł nos. Halinka spojrzała na niego z dezaprobatą, więc momentalnie przestał.

Jadwiga nie wytrzymała tej niepewności… Urwała brzydki listek bratka i cicho zamknęła okno. Po chwili założyła lekki wiosenny płaszczyk, zdecydowanie zbyt cienki jak na początek marca, ale w ten sposób również chciała przywołać do miasteczka trochę cieplejszych promieni słonecznych, i wyszła przed dom, do reszty towarzystwa.

Zaraz, zupełnie nie wiadomo skąd, znowu pojawił się aptekarz. Wszyscy spragnieni byli historii, którą Halina do tej pory nie była skłonna się podzielić. Mieszkańcy Małej Przytulnej otoczyli kobietę i, już zupełnie nie kryjąc swojego zainteresowania, wpatrywali się w nią w oczekiwaniu na opowieść.

***

W czasie, gdy jedni z najbardziej wpływowych mieszkańców Małej Przytulnej stali w samym centrum miasteczka, otaczając Halinę, ciekawi historii o Renacie, niczego nieświadoma główna bohaterka potencjalnej opowieści wynurzała się właśnie z lodowatego strumyka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że gdzieniegdzie jeszcze leżał śnieg, a woda w rwącym potoku miała temperaturę nie wyższą niż kilka stopni Celsjusza.

Renata wychodziła z rzeki naga, niczym nimfa błotna. Oczywiście we wszystkich legendach i mitach wszelakie nimfy to dwudziestoletnie dziewice o nieskazitelnych figurach, bladych twarzach i gęstych włosach opadających luźno na ramiona… Tym razem było nieco inaczej…

Renata dobiegała pięćdziesiątki (chociaż wolała myśleć, iż jest tuż po czterdziestce), miała dwadzieścia kilogramów nadwagi, do której już się nawet przyzwyczaiła, a jej skóra, może i na co dzień blada, teraz była czerwona od kąpieli w lodowatej wodzie. Dość gęste kruczoczarne włosy, poprzetykane siwymi pasmami, spięła w niedbały kok na czubku głowy (ta fryzura od zawsze zwana była przez nią bajzelkokiem). Otuliła się kremowym szlafrokiem, wiszącym na konarze starego dębu.

Nie lubiła zimnych kąpieli, ale ku swojemu zaskoczeniu kochała ten stan tuż po. Kiedy miała wrażenie, że wszystkie zmysły się jej wyostrzają, a mózg zaczyna pracować na pełnych obrotach, jak nigdy przedtem. Ciało wtedy zdawało się gorące, a krew płynęła szybciej. Prosto z rzeki boso przeszła szybko do domu. Wytarła stopy w rozłożony na ganku ręcznik, na którym wylegiwała się spora kotka, i weszła przez otwarte tarasowe drzwi do środka.

Tak, już powoli uczyła się nazywać to miejsce domem. Mieszkała tu od niedawna, dwa tygodnie temu minęły trzy miesiące. Wprowadziła się kilka dni przed Wigilią. Bardzo się starała, by zapomnieć tamtego dnia, że to są najbardziej rodzinne święta i powinna być wtedy z bliskimi.

Tego roku nie wyszło. Przyjechała do miejsca, w którym była ostatni raz wiele lat temu, tak dawno, że w ogóle tego nie pamiętała. Próbowała wmówić sobie, że jest szczęśliwa, a tak naprawdę wszystko w niej płakało. Od tego czasu wiele się zmieniło, chyba potrzebna jej była ta izolacja od ludzi i od świata. Jednak nie było to łatwe.

Izolacja wprawdzie miała się niebawem skończyć, bo Halinka rozpoczęciem swojej krucjaty skutecznie zachęciła wszystkich mieszkańców Małej Przytulnej do zawarcia znajomości z nowo przybyłą, jednak tego dnia, gdy Renata wychodziła z rzeczki, jeszcze tego nie wiedziała.

***

– Może chociaż święta spędzimy razem? – zapytał Łukasz, gdy pakowała walizkę.

– Po co? – zdziwiła się Renata. – Będziemy przedłużać agonię naszego związku? Zresztą nie wiem, czy zauważyłeś, że to małżeństwo już nie istnieje… Skończyło się wraz z podpisaniem papierów.

– Rena…

– Wiem, zabrzmiało melodramatycznie. – Uśmiechnęła się. – Chyba tak miało zabrzmieć. Zawsze to trochę przykro, gdy coś się kończy, kawałek życia…

– Tak, ale też nie mam żadnych planów na Wigilię. Nie mam też nic do jedzenia. Może jeszcze gdzieś się uda załatwić jakiś catering?

– Łukasz, nie chcesz ze mną spędzać świąt. Taki jest fakt. Po prostu jest ci mnie żal, że wyjeżdżam gdzieś daleko, i na dodatek sama nie bardzo wiem, dokąd jadę, co tam zastanę i kogo spotkam.

– Co zastaniesz? Ja ci powiem – stwierdził jej od niedawna już były mąż. – Starą rozpadającą się chałupę wśród chwastów. Przynajmniej takie mam jej wyobrażenie.

– Zobaczymy. Tego nie wie żadne z nas – westchnęła. – Pamiętam ten dom jak przez mgłę, ale chętnie się przekonam, jak teraz wygląda, trochę tam ogarnę, może coś wyremontuję, a potem sprzedam w cholerę i kupię sobie mały apartament na szczycie wieżowca.

– Myślisz, że wystarczy ci na taki apartament?

– Ze sprzedaży domu? Nie. Ale przypominam ci, że sprzedaliśmy firmę.

– Tak, pamiętam. Nie masz wrażenia, że nie mamy już nic? – zapytał spokojnie i cicho.

Renata nie odpowiedziała. Może kiedyś odrzekłaby uroczo, że mają siebie, teraz stracili nawet to. Została sama. Zupełnie sama. I chyba po raz pierwszy w życiu nie miała się gdzie podziać, dlatego musiała jechać do tego zrujnowanego domu na końcu świata.

„Spokój, wyciszenie” – to były chyba jedyne mądre słowa terapeutki, u której była tylko raz. Więcej nie poszła. W czym mogłaby jej niby pomóc terapeutka? Nie reanimuje jej małżeństwa, nie zwróci rozumu córce, która spotyka się ze zdecydowanie nieodpowiednim facetem, i nie wykończy konkurencji, zanim ta wykończy ich. Łukasz nalegał, by poszli na terapię. Dla niej to była strata czasu. Teraz tego czasu miała zbyt wiele.

Nie sądziła, że będzie się wyciszać, była pewna, że od razu po przyjeździe do Małej Przytulnej zabierze się do roboty, by szybciej zacząć, szybciej skończyć i jeszcze szybciej stamtąd wyjechać.

Mała Przytulna… Cóż to za nazwa? Ona wolałaby Ogromną Szklaną. Albo Olbrzymią Przestrzenną. Mała Przytulna kojarzyła jej się z błotem, zapachem ziemi i wiecznie zamiatanym z drewnianej podłogi piaskiem. A może to nie było tam? Może to nie tam jej matka całe wakacje spędziła na doprowadzaniu wnętrza do sterylnych, laboratoryjnych warunków? Tego nie pamiętała. Ale gdy zamyka oczy, w jej głowie przesuwały się niczym w kalejdoskopie właśnie takie obrazy.

***

Jak Łukasz spędził te święta? Nie wiedziała. To już jej przecież nie powinno interesować. Rozstali się, ten rozdział był zamknięty.

Rozmyślając o tym wszystkim, Renata odpoczywała w ogromnym fotelu, przykryta kolorową patchworkową kapą i w ciepłych skarpetkach. Chwilę posiedziała i ogrzała się, po czym wstała i wstawiła wodę na herbatę. Otworzyła kuchenną szafkę. W równych rzędach stały tam słoiczki wypełnione różnymi babcinymi mieszankami ziół. Nigdy wcześniej nie pijała herbaty, w domu oraz w biurze miała ekspresy do kawy, bez których nie wyobrażała sobie życia.

Wyjęła jeden ze słoiczków z karteczką przyczepioną gumką recepturką. Widniał na niej starannie wykaligrafowany napis: „Na dobry humor”. Odkąd tu przyjechała, lubiła zaczynać z nią dzień. Przeczytała gdzieś w Internecie o detoksie od kawy i postanowiła spróbować. I się udało. Chyba mama ją też kiedyś taką herbatą częstowała. Dawno, dawno temu.

Założyła okulary i przeczytała skład: bazylia, mięta, melisa, dziurawiec, trochę pokrzywy, ostropestu i lawendy. Składniki podobne do tych w herbacie, którą produkowali na wielką skalę w ich firmie. W ich byłej firmie. Zapominała o tym, a pozostało im tylko trzydzieści procent. Po rozwodzie, który udało im się uzyskać na pierwszej rozprawie, każde z nich zatrzymało sobie piętnaście. Wystarczy, by żyć. Taka wcześniejsza emerytura.

Trzymając słoiczek z ziołami, uśmiechnęła się do siebie. Pamiętała jedną z prezentacji, w której przekonywano ją do tej herbaty. Twierdzono, że już dawno dziurawiec był uznawany za najlepszy antydepresant. W tej mieszance, którą sprzedawali, nie było lawendy. Renata jej nie lubiła, ten zapach kojarzył jej się wyłącznie z kulkami na mole. Nie spodziewała się też nigdy, że kiedykolwiek będzie co rano pijała herbatę zamiast filiżanki czarnej mocnej kawy.

Kiedy czekała, aż woda w czajniku się zagotuje, rozglądała się wokół. Ku swojemu zaskoczeniu zaczynała się tu czuć jak w domu. Nigdy nie lubiła takich wnętrz, ich mieszkanie wypełnione było szkłem i metalem, a tutaj było bardzo rustykalnie. Zupełnie nie w jej stylu, ale, o dziwo, tutaj jej to nie przeszkadzało, a nawet chyba to polubiła.

Szafki kuchenne, wykonane z litego sosnowego drewna, były pomalowane na biało, a do półeczek przyczepiono szydełkowe bawełniane koronki. Zapewne jeszcze robione przez babcię Marysię. Renata nigdy nie interesowała się robótkami ręcznymi, owszem, podziwiała te misterne dzieła sztuki, ale nie wpadłaby na pomysł, by samej coś takiego stworzyć. Talentu po babci zdecydowanie nie odziedziczyła. Nie miałaby tyle cierpliwości, by dłubać całymi dniami i tkać misterne pajęczyny.

Większość szafki, przed którą teraz stała, wypełniona była przyprawami i różnymi ziołowymi mieszankami. Wszystkie miały wykonane tym samym starannym pismem etykietki. Przy dużym kuchennym stole pod ścianą stała ława przykryta kolorowymi patchworkowymi poduszkami. Tuż nad nią na białej ścianie wisiały obrazki.

Pamiętała swoje zaskoczenie, gdy po raz pierwszy weszła do kuchni i na tej ścianie, pomiędzy malowanymi akwarelami i wyszytymi krzyżykami obrazkami, w drewnianych ramkach zobaczyła swoje zdjęcie i dwa artykuły z gazety. Nawet nie wiedziała, że jej mama udzielała wywiadu do jakiegoś kolorowego czasopisma. Nigdy wcześniej chyba go nie widziała i z przyjemnością wtedy przeczytała. Mama mówiła o swoich osiągnięciach naukowych, ale również o córce. Szkoda, że Renata już nie mogła zapytać, dlaczego losy tak się potoczyły, że zerwała kontakt ze swoją matką, a jej babcią.

Wtedy również poczuła lekkie ukłucie w sercu. Nie powiązała tego jednak z powiedzeniem, że historia lubi się powtarzać. I że powinniśmy znać przeszłość po to, by wyciągać wnioski, bo wówczas możemy zawalczyć o lepszą przyszłość. Przecież z nią i z Zosią była zupełnie inna sytuacja…

Obok wisiał w ramce kolejny artykuł, tym razem o jej firmie i o tym, jak łączy życie matki i żony z prowadzeniem biznesu. Tekst zilustrowano ich rodzinną fotografią. Pamiętała, że po tej sesji zdjęciowej poszli wszyscy na uroczysty obiad. Zosia była wówczas taka mała i taka urocza… W restauracji chciała koniecznie siedzieć na kolanach mamy, a ona nie mogła doczekać się chwili, kiedy jej córka będzie na tyle duża, że przestanie w pełni absorbować rodziców. Renata wtedy marzyła, by mieć czas wolny, tylko dla siebie! Jednak kiedy nadszedł ten moment, niekiedy żałowała, że zdarzyło się to tak szybko…

Pod spodem, w kolejnej ramce, wisiało jej zdjęcie. Miała je ustawione jako profilowe na Facebooku. Wyglądało jak kopia z domowej drukarki.

Mieszkała w tym domu od trzech miesięcy, a zdarzało jej się przechodzić obok tych obrazków i lekko gładzić palcem zarówno mamę, jak i swoją córkę w wydaniu kilkuletnim. Za jedną i za drugą tęskniła. Chociaż do tęsknoty za córką nie przyznawała się nawet sama przed sobą.

U góry, prawie pod sufitem, były wbite niewielkie gwoździe. Pamiętała jak przez mgłę, że babcia wieszała na nich pęki ziół. Gwoździki musiały tkwić tam od zawsze, tylko rdza pokazywała, ile czasu minęło od dni, kiedy wisiały tam zielone pachnące bukiety. Kiedy Renata była małą dziewczynką, umiała odróżnić rumianek, pokrzywę i miętę. Zbierała je razem z babcią w tym gąszczu ziół rosnących w całym ogrodzie. Przypomniała to sobie niedawno. Każdego dnia odgrzebywała z zakamarków wspomnień więcej i więcej.

Zastanawiała się, czy w tym roku również ogród będzie miał tyle darów. Pewnie jej już tu nie będzie. Taki przecież był plan – zobaczyć, jak tu wygląda, wyremontować wszystko i sprzedać. Pewnie latem ktoś inny będzie obserwował, jak wokół domu zaczną piąć się rośliny, ktoś inny będzie mógł je ususzyć i owinięte wstążeczkami powiesić na zardzewiałych gwoździach.

Renata poczuła lekki ucisk w sercu. Czyżby zrobiło jej się przykro? Ależ skąd! Jej nigdy nie było przykro. Zwykle osiągała to, co chciała. Zwykle…

Nie udało jej się tylko z córką i jej adoratorem. Jeszcze jej się nie udało, bo wierzyła, że wszystko jest kwestią czasu.

Zamyśliła się na chwilę i poczuła złość. Lubiła nad wszystkim mieć kontrolę, do tej pory wychodziło jej to znakomicie. Uczucie, gdy nie trzymała ręki na pulsie, w szczególności w kwestii życiowych wyborów córki, wywoływało w niej ogromną frustrację.

***

Pamiętała, gdy Zosia jej o nim po raz pierwszy opowiedziała. Sprawiała wrażenie bardzo zakochanej, więc Renata się ucieszyła, że córka kogoś sobie wreszcie znalazła. Kogoś – wydawałoby się – idealnego. Dużo o nim mówiła. Że jest pracowity, że ma całkiem spore mieszkanie, samochód, jest wykształcony, chyba nawet robił czy zrobił doktorat. Obsypywał ją kwiatami, prezentami, zabierał na jakieś wycieczki. Był menedżerem wyższego szczebla albo jakimś dyrektorem. Renata była bardzo zadowolona, że wreszcie jej dziecko znalazło ogarniętego i najwyraźniej bardzo zaradnego chłopaka. Po tych wszystkich nieudacznikach życiowych, których Zosia przyprowadzała do rodzinnego domu, po prostu jej się to należało.

Renata widziała już oczyma wyobraźni ślub swojej jedynej córki i wnuki, z którymi będzie mogła wychodzić na spacery. Nawet zaplanowała sobie, że gdy się tylko pojawią na świecie, raz w tygodniu będzie się nimi zajmować. Zdawała sobie sprawę, że wybiega za bardzo w przyszłość, jednak przyszła babcia czuła, że realizacja tych marzeń to już tylko kwestią czasu. Zwłaszcza że jej córka przebąkiwała coś o wspólnym zamieszkaniu. Renata uważała się za bardzo nowoczesną i naprawdę nie miała nic przeciwko temu, by młodzi zamieszkali ze sobą przed ślubem, dotarli się i zobaczyli, czy to naprawdę jest związek na całe życie.

Całe życie? Z goryczą pomyślała o swoim małżeństwie…

– A kiedy go poznamy? – zapytała któregoś dnia, patrząc wymownie to na córkę, to na męża.

Łukasz spuścił wzrok. Wtedy jej to nie zaniepokoiło, ale potem przypomniała sobie tę sytuację i wszystkie klocki zaczęły do siebie pasować. Na pewne działania było już jednak za późno…

– Może się umówimy na obiad? – nieśmiało zaproponowała Zosia.

– Cudownie. – Renata była wniebowzięta. – Zaproś go do nas w niedzielę.

– A może spotkamy się w restauracji? Tak zasugerował Piotr.

Renata uśmiechnęła się z aprobatą. To musiało być coś poważnego, wcześniej chłopcy wpadali bez zapowiedzi, robili mnóstwo zamieszania i bałaganu, odgrzewając sobie pizzę czy robiąc pierogi. Nawet czasem niektórzy jeździli gdzieś z nimi na rodzinne weekendy, ale Renata traktowała ich obecność z przymrużeniem oka. Szczególnie że nie zagrzewali długo miejsca u boku ich córki.

– Teraz to chyba coś poważnego… – powiedziała do męża wieczorem, puszczając oczko. – Chyba będziemy mieli syna.

Była o tym przekonana. Z tym nowym chłopakiem córki było nieco inaczej niż z poprzednimi. Zosia jakby kryła go przed światem, a właściwie – jak się później okazało – nie tyle przed światem, co przed matką. O to też się z Łukaszem pokłócili. Zosia zawsze była córeczką tatusia, mieli wspólne sekrety.

Tak czy inaczej, słowo się rzekło i zaplanowali zapoznawcze spotkanie w restauracji. Renata denerwowała się przed tym wyjściem, jak nigdy przedtem. Łukasz sprawiał wrażenie, jakby wcale nie chciał tam iść. Zupełnie go nie rozumiała.

– Nie jesteś ciekaw, kto tak bardzo zawrócił w głowie naszemu dziecku? Z tego, co opowiada Zosia, to musi być ideał – mówiła, malując usta przed lustrem. – Wreszcie! Ma dwadzieścia pięć lat, więc daleko jej do staropanieństwa, jeszcze ma czas, chociaż ja w jej wieku byłam już mamą. – Uśmiechnęła się do męża.

Do restauracji weszli spóźnieni. Córka siedziała przy stoliku z jakimś starszym mężczyzną. Nie mówiła, że Piotr również będzie z rodzicami. Pewnie chcą im o czymś powiedzieć! Może zaręczyny?

– Dzień dobry. – Szybko podeszła do stolika, a tuż za nią podążał Łukasz. – Przepraszam za spóźnienie, ale wiadomo, jak to jest z wyjściem z domu. – Uśmiechnęła się serdecznie. – Ale czuję się rozgrzeszona, bo nie jesteśmy jeszcze w komplecie.

– Na kogoś czekamy? – zapytał mężczyzna.

– No… Na Piotra? – Zerkała skonsternowana to na Zosię, to na męża.

– We własnej osobie. – Roześmiał się. – Zapraszam, siadajmy do stołu.

Renata niemalże zawsze umiała zachować zimną krew. Spędziła wiele lat w biznesie, wydawałoby się, że potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji. Znana była z tego, że z jej twarzy nie można było odczytać żadnych emocji. Tym razem jednak zamiast miny pokerzysty wymalowaną miała całą gamę doznań, które kompletnie wytrąciły ją z równowagi.

Rozmowa ewidentnie się nie kleiła. Zosia zaczęła coś opowiadać, Piotr ze śmiechem coś wtrącał, a Łukasz nieudolnie próbował podtrzymywać konwersację. Renata tylko czasem wymownie spoglądała na córkę, ale ta z premedytacją unikała jej wzroku.

Nie udało im się porozmawiać tego dnia. Mimo iż Renata dwa razy wychodziła do toalety, rzucając Zosi wymowne spojrzenia, by poszła razem z nią. Jej córka kompletnie zignorowała jednak te sygnały. Pod koniec wieczoru zrozpaczona Renata doszła do wniosku, że zamiast gromadki uroczych wnucząt powitała w rodzinie kolejnego dziadka…

***

– Odbiło jej! – krzyknęła wzburzona, gdy wrócili do domu. – Kompletnie jej odbiło! – Zdejmowała ze złością kolczyki. – Przecież on jest starszy od ciebie!

– Siedem lat młodszy – powiedział spokojnie Łukasz.

– To ile on ma lat? I skąd ty to w ogóle wiesz?

– Czterdzieści osiem odjąć siedem… Proste.

– Ty mnie matematyki nie ucz! – Zaczęła w gniewie machać rękami. – Skąd ona go wytrzasnęła?!

– Był jej wykładowcą na uczelni.

– Wykładowcą? To trzeba gdzieś zgłosić!

– Renia, daj spokój, to są dorośli ludzie.

– Dorośli ludzie? A skąd ty w ogóle tyle o nim wiesz? Znasz go?

– Tak… Zosia mi go kiedyś przedstawiła.

– Chyba żartujesz! – Była oburzona. – Jak zawsze macie przede mną jakieś tajemnice!

– Po prostu wiedziała, jak zareagujesz – westchnął Łukasz.

– No trudno, by nie wiedziała! A jak miałabym niby zareagować? Przytulić i powiedzieć: „Witaj, synu”?

– Renia, uspokój się trochę. To decyzja naszej córki, powinniśmy ją uszanować… – Łukasz próbował tonować nastrój żony.

– Jestem cholerną oazą spokoju! Tylko po prostu nie jestem w stanie zrozumieć naszej córki i jej geriatrycznych upodobań! Jak ma słabość do starszych panów, niech się najmie jako opiekunka w domu seniora!

– Renata, on ma czterdzieści lat!

– Czterdzieści jeden. No właśnie, co najmniej o piętnaście za dużo.

– Renia… Ona jest dorosła i naprawdę może sama wybrać, z kim się spotyka. Ty, jak mówiłaś, w jej wieku byłaś już matką, a Zosię wciąż traktujesz jak małą dziewczynkę.

– Niby jest dorosła, a zachowuje się jak gówniara! Dlaczego zaimponował jej starszy facet? Na kasę poleciała? Przecież my też ją mamy. Możemy jej dać! Nigdy jej niczego w naszym domu nie brakowało. Ja się nie zgadzam! Rozumiesz?!

– Renata… Nie będę z tobą rozmawiał, kiedy jesteś w takim stanie. Najpierw się uspokój, a później wrócimy do tematu.

***

Wtedy po raz pierwszy w ich wspólnym życiu poszedł spać do swojego gabinetu. Zawsze się zastanawiała, po co wstawił tam sofę, wcale jednak nie była zadowolona, że w końcu się na coś przydała. Była na nich wszystkich tak bardzo obrażona, że nawet nie zaprotestowała. Pewnie gdyby wtedy coś zrobiła, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ale co miała zrobić? Przytulić do piersi faceta, który mógłby być jej mężem? Przecież gdy on przeżywał swoje pierwsze miłości, Zosia jeszcze sikała w pieluchy! Ile było między nimi lat różnicy? Szesnaście?

Do tej pory, gdy o tym myślała, była wzburzona. Wielokrotnie dała to odczuć Zosi, a córka wielokrotnie próbowała wyciągnąć do niej rękę na zgodę.

– I co? Przestałaś się już bawić w dom starców? – pytała ją, gdy ta dzwoniła.

– Kupiłaś już Piotrowi balkonik? – zagadywała innym razem.

Zosia odwiedzała ich coraz rzadziej. Z matką już prawie nie rozmawiała. Dlatego też Renata każdą nadarzającą się okazję wykorzystywała na to, by wytłumaczyć córce, jaką głupotę robi, wiążąc się z tym mężczyzną. A tych chwil było z każdym dniem coraz mniej.

A potem Zosia w ogóle przestała przychodzić. I nawet przestała dzwonić. Ile to już czasu minęło? Rok? Może nawet nieco dłużej. Pamiętała, że Zosia ostatni raz zadzwoniła do niej z życzeniami urodzinowymi. Rozmowa przez chwilę była przyjemna, na neutralne tematy, nawet córka się trochę rozgadała, mówiąc coś o pracy. I potem, gdy kończyła…

– Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, mamuś.

– Ja mam, dziecko, tylko jedno życzenie. Żebyś ty go pogoniła.

Zosia rozłączyła się bez słowa. Renata nie chciała tak tego zostawić, jeszcze raz musiała wytłumaczyć córce, dlaczego to jest dla niej lepsze rozwiązanie, ale dziewczyna już nie odebrała.

***

Nie było dnia, by Renata nie myślała o tym wszystkim. Owszem, brakowało jej córki, ale nie wyobrażała sobie tego, że Zosia zwiąże się z tym mężczyzną na zawsze. Nie uważała się za osobę, która zwraca uwagę na to, co ludzie powiedzą, ale jak miała przekazać koleżankom, że jej jedynaczka ma faceta, który wygląda starzej niż jej mąż? Nie umiała się z tym pogodzić. Zresztą do czego to doszło, by młoda dziewczyna, u progu dorosłego życia, wiązała się z takim staruchem.

Renata nasypała susz do imbryka i zalała wodą, która jakiś czas temu przestała się gotować. Wciągnęła głęboko zapach ziół. Skrzywiła się, czując lawendę. Nigdy się do niej nie przyzwyczai, ale cóż, ze względu na zbawienne działanie naparu mogła się poświęcić. Dobry humor był w cenie. Brakowało jej go. Chociaż ostatnio zdawało się być lepiej.

Poczekała chwilę i nalała wonny wywar do wielkiego kubka. Usiadła w fotelu przed kominkiem, w którym napaliła tuż przed wyjściem nad rzekę. Wiedziała, że będzie zimno i że będzie miała potrzebę ogrzać się po lodowatej kąpieli.

Kiedy kotka zobaczyła, że jej najlepsza przyjaciółka wreszcie się usadowiła wygodnie z herbatą w dłoniach, natychmiast do niej przyszła i zgrabnie wskoczyła jej na kolana. To był ich poranny rytuał, odkąd tutaj we dwójkę zamieszkały. Renata wstawała, piła wodę, potem krótko rozciągała się na macie (życie po czterdziestce wymagało poświęceń), by zaraz wejść do zimnej rzeki. Kotka się tylko temu przypatrywała. Dopiero gdy Renata siadała na chwilę w fotelu z książką i herbatą, wskakiwała jej na kolana, jakby chciała ją ogrzać swoim ciepłem.

Długo walczyła z Łukaszem o kota. To było gorsze niż podział firmy czy majątku. Oboje wiedzieli, że Brahmi wolała Renatę, ale też oboje kochali kotkę jednakowo i każde chciało z nią zostać.

– Będzie mi jej brakowało – powiedział Łukasz, gdy wyjeżdżały.

Renata z przyzwyczajenia chciała zapytać, czy jej też będzie mu brakowało, ale w porę ugryzła się w język. Przecież to wszystko już minęło. Dwadzieścia pięć wspólnych lat było tylko wspomnieniem, uchwyconym gdzieś na zdjęciach. Już nawet dziecko ich nie łączyło, bo zdawało się, że jest tylko Łukasza, wspólna pozostała tylko kotka.

– Możesz ją odwiedzić – rzuciła krótko. – No to pa.

– No to pa.

Dwadzieścia pięć lat wspólnego życia zostało zamknięte jednym „no to pa”. Przykre…