Córka generała - Magdalena Witkiewicz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Córka generała ebook i audiobook

Magdalena Witkiewicz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Są takie historie, które zostają w ludziach na zawsze… 

Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami poruszająca opowieść o trudnej miłości w cieniu walki o przetrwanie. 

Każdy w Wolnym Mieście Gdańsku czuje, że wojna wisi w powietrzu. Jednak myśli Andrzeja Tapera zaprząta coś zupełnie innego - jest z wzajemnością zakochany w Elise, córce emerytowanego niemieckiego generała, zafascynowanego Hitlerem i jego ideologią. Generał von Hummel, który nie akceptuje relacji córki z Polakiem, zrobi wszystko, by chronić swoją rodzinę, nawet jeśli miałby stanąć na drodze wielkiemu uczuciu… 

Jak potoczą się losy Elise? Czy Andrzej zdradzi miłość swojego życia? Jak wojenna zawierucha wpłynie na los zakochanych i czy przyjaciele będą w stanie wypełnić pustkę w sercu Andrzeja?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 31 min

Lektor: Magdalena Witkiewicz

Oceny
4,6 (2017 ocen)
1436
403
139
28
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ksklad

Nie oderwiesz się od lektury

"Córka generała" to niezwykła, pełna emocji i wzruszeń historia. Bardzo prawdziwi bohaterowie i ich losy opisane tak, że trudno się od lektury oderwać. Akcja rozgrywa się głównie w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku, tuż przed wybuchem i podczas drugiej wojny światowej. Tytułowa bohaterka - Elise von Hummel - mieszka w Gdańsku, studiuje i kocha młodego Polaka, Andrzeja. Jest gotowa zrobić wszystko, by mogli być razem, mimo przeszkód które stopniowo zauważa....Czy to się uda? Jak potoczą się losy Elise, Andrzeja i ich przyjaciół- Józka i Haliny? I w jaki sposób spełni się wróżba znanego przedwojennego jasnowidza, Stefana Ossowieckiego? Warto sięgnąć po książkę, by się tego dowiedzieć. Polecam!
50
marta0805

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała i wzruszająca. Jak każda powieść pani Magdy.
40
Katarzyna75baloo

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna i już.
30
AnikaPaj

Nie oderwiesz się od lektury

Nie lubię książek pisanych z perspektywy różnych osób, ta jednak jest inna. To świetnie napisana książka o losach mieszkańców Gdańska, książka z historią w tle. Serdecznie polecam.
20
antesa

Nie oderwiesz się od lektury

Książka o czasach okrutnych,niewyobrażalnych,a jednak prawdziwych.Książka o miłości tej między ludźmi,ale i o miłości do Ojczyzny,do Polski. Książka o ludziach,których zaszufladkowano jako złych z tytułu pochodzenia,rasy i wyznania. Książka o tym, że życie jest okrutne,piękne i nieprzewidywalne,i o tym, że zawsze warto być dobrym i przede wszystkim uczciwym człowiekiem. Koniecznie sięgnijcie po nią, warto.
20

Popularność




RedakcjaAnna Seweryn-Sakiewicz
KorektaJanusz Sigismund
Skład i łamanieAgnieszka Kielak
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
Zdjęcie wykorzystane na okładce©Yaroslav Shuraev/Pexels
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2022 © Copyright by Magdalena Witkiewicz, Warszawa 2022
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67093-41-5
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Ilonie Łepkowskiej –

dziękuję, że spełniasz moje marzenia!

ROZDZIAŁ 1.

OPOWIEŚĆMAGDALENY

1.

Czasem człowiek jest przekonany, że wszystkie pozytywne zdarzenia zaplanowane dla niego przez Stwórcę już miały miejsce. Ja również znalazłam się w takim właśnie momencie swojego życia, kiedy wydawało mi się, że nic dobrego mnie już nie spotka. Chociaż czy tych wspaniałych chwil było dotąd aż tak wiele? Jakieś z pewnością mogłabym za takie uznać. A najgorsze było to, że nie kto inny, a ja swoimi decyzjami sprawiłam, iż one bezpowrotnie minęły.

Ta historia jest o życiowych nawałnicach i o tym, że zawsze po burzy przychodzi spokój. Dokładnie jak na starym obrazie, który dostałam od babci Halinki, gdy w moim życiu szalała burza. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób płótno znanej malarki Barbary Wypustek trafiło do naszej rodziny, ale towarzyszyło mi od zawsze. Przez lata obraz wisiał na ścianie w domu babci Halinki i zawsze mi się podobał. Wiem, że wędrował z nią przez pół życia. Potem ja go dostałam i bardzo mnie to ucieszyło, bo patrząc na niego, zawsze czułam jakąś taką dziwną błogość. Babcia powiedziała, że to jeden z najcenniejszych prezentów, jakie może mi dać. Obraz przedstawiał wzburzone morze, nad którym kłębią się ciemne chmury, ale gdzieś na horyzoncie lekko przebija słońce.

Doskonale oddawał dewizę życiową mojej babci. Powtarzała, że nawet po najgorszej burzy przychodzi spokój, po najgorszej nawałnicy wychodzi słońce.

Ja miałam wrażenie, że właśnie przeszłam tę moją najgorszą życiową nawałnicę. Dopiero gdy przeprowadziłam się z moją córką do własnego mieszkania, zaczęłam dostrzegać delikatne przebłyski słońca. Rozglądałam się po jeszcze prawie pustym wnętrzu i uznałam, że nie wiszą już nade mną wyłącznie czarne chmury. Niebo się przejaśniało, jednak wciąż było szare, jeszcze nie do końca błękitne. Ale widziałam już, że gdzieś tam, na horyzoncie, może być dużo lepiej.

Miałam rodzinę, na którą mogłam liczyć. Miałam też dobrą pracę, w której mogłam się rozwijać. To więcej niż niektórym udaje się osiągnąć. Postanowiłam nie rozpaczać, nie roztkliwiać się, tylko po prostu być szczęśliwa.

Pracowałam jako tłumacz. Specjalizowałam się w tekstach prawniczych, często współpracowałam z kontrahentami podczas zawierania umów międzynarodowych. Byłam znana nie tylko z doskonałych przekładów, ale również z tego, że wielokrotnie uratowałam moich zleceniodawców przed podpisaniem niekorzystnych kontraktów.

I tak właśnie poznałam Andreasa Schmidta. Kiedy spotkałam go po raz pierwszy, nie przypuszczałam, że to on będzie tą jaśniejszą słoneczną plamką na obrazie przedstawiającym moje życie.

2.

– Zapraszam na kolację – powiedział Andreas, gdy wyratowałam go z opresji. – Dzięki pani uniknąłem wejścia na minę.

– Polecam się na przyszłość. – Uśmiechnęłam się.

– Na razie muszę wyremontować to mieszkanie. Czeka mnie sporo pracy, więc pewnie na tym się skupię... Wie pani, kocham stare wnętrza.

– Tak, mają duszę – zgodziłam się. – Potem pan je sprzeda?

– Taki mam plan. Chcę kupić kilka mieszkań w leciwych kamienicach, wyremontować je i sprzedać.

– A dlaczego akurat Gdańsk? W Niemczech nie ma ładnych nieruchomości?

– Nie odpowiem pani teraz na to pytanie, bo nie pójdzie pani ze mną na kolację.

Roześmiałam się.

– Dobrze, wobec tego niecierpliwie czekam na wyjaśnienie, dlaczego tak ciągnie pana do Polski.

– Będę po panią o dziewiętnastej. Gdzie mam się zjawić?

Podałam mu adres, szybko wsiadłam do tramwaju i pojechałam do domu.

Paulina już wróciła ze szkoły.

– Zostaniesz sama dzisiaj wieczorem? – zapytałam. – Czy mam dzwonić po babcię?

– Mamo! Nie jestem już dzieckiem! – oburzyła się moja nastoletnia córka. – O której wrócisz?

– Trudno powiedzieć. Obiecuję, że jak Kopciuszek, czyli przed północą. – Podniosłam dwa palce w geście przysięgi.

– Randka? – Oczy mojej córki rozbłysły.

– Właściwie... to nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.

– Randka – uznało moje dziecko. – Twoje piegi nikną, tak się rumienisz, a dołeczki, gdy się uśmiechasz, stają się jeszcze głębsze.

– A ty co, bawisz się w psychologa?

– Może kiedyś... – Zamyśliła się. – Mamo, skoro ty późno wracasz, to czy Karina może przyjść do mnie na noc? Jutro sobota...

– Jasne. Tylko pamiętaj, żadnych imprez, chłopaków...

– Tak, tak, alkoholu i dragów. Znam zasady. Nie wściekaj się, ale jak na razie to tylko ty się uganiasz za chłopakami! – skwitowała i uciekła, bo zamachnęłam się na nią kuchenną ścierką.

„Ależ te dzieciaki potrafią być złośliwe! Wychowałam żmiję na własnym łonie” – pomyślałam, śmiejąc się w duchu.

Prawda była taka, że w moim życiu od dawna nie było żadnych mężczyzn. Starałam się omijać ich szerokim łukiem. Andreas był pierwszym od czasu rozwodu, z którym zdecydowałam się pójść na kolację. Zwykle uprzejmie, ale stanowczo odmawiałam. Bałam się, że znowu wpakuję się w nieudany związek, dlatego unikałam takich sytuacji. A Andreas? Mieszkał na tyle daleko, że wierzyłam, iż nie będzie chciał się bawić w żadne związki. Na swój sposób czułam się bezpieczna.

Mieszkał we Frankfurcie nad Menem i od kilku miesięcy dosyć często przyjeżdżał do Polski w poszukiwaniu idealnych inwestycji. Kilka razy towarzyszyłam mu podczas spotkań, ale nigdy nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać. Był bardzo intrygującym człowiekiem, dlatego też zaproszenie na kolację bardzo mnie ucieszyło, choć nigdy nie przyznałabym się do tego głośno. Właściwie nawet mnie samą zaskoczyło, że postanowiłam przyjąć jego zaproszenie. Być może podświadomie uznałam, że moja córka dorasta i nie potrzebuje już mamy tak jak kiedyś, więc teraz nadszedł czas na mnie? A może tęskniłam za słońcem, które wreszcie rozjaśniłoby moje ponure dni? Bez względu jednak na to, co mną kierowało, musiałam przyznać, że spędziłam cudowny wieczór. Dawno tak dobrze się nie bawiłam.

Andreas nieźle mówił po polsku. Jego mama pochodziła ze Szczecina i zadbała o to, by syn poznał język jej przodków. Oczywiście miał obcy akcent, ale bardzo się starał mówić poprawnie. Rozmawialiśmy na przemian po polsku i po niemiecku, jak nam było wygodniej. Można więc powiedzieć, że od razu złapaliśmy... wspólny język, czego naturalną konsekwencją było szybkie zrezygnowanie z oficjalnych formułek i przejście na ty.

Tamtego wieczoru zaskoczył mnie już na początku, bo zaproponował, byśmy pieszo poszli do małej knajpki przy ulicy Wajdeloty. Potem spacerowaliśmy uliczkami Wrzeszcza.

– Pytałaś, dlaczego tak mnie ciągnie do Polski. Wiesz już, że moja mama urodziła się w Szczecinie. Mam jednak również sentyment do Trójmiasta. Moja babcia pochodziła z Gdańska – powiedział Andreas. – To ona namówiła mnie, bym tutaj przyjechał. Kazała mi kupić dom, w którym kiedyś mieszkała. – Uśmiechnął się.

– I co, jest na sprzedaż?

– Właściwie to... w ogóle go nie ma. – Andreas pokręcił głową. – Mam nawet takie stare zdjęcie babci, na którym stoi dumna przed tym domem. Muszę je odnaleźć i ci pokazać.

– No tak, w czasie wojny wiele budynków nie ocalało.

– A ty pochodzisz z Gdańska?

– Tak, urodziłam się tu. Moja babcia mieszkała najpierw na Kaszubach, potem przeprowadzili się tutaj, a później wróciła do swojego lasu gdzie się urodziła moja mama, a ja spędzałam każde wakacje. Lubię tam jeździć. Chyba tylko w tej głuszy tak naprawdę odpoczywam. Babcia już nie żyje, ale dom został i spędzamy w nim wszystkie urlopy, a także weekendów. Obiecuję sobie, że kiedyś się tam przeprowadzę na stałe. Zachwyciłoby cię to miejsce. Cudowne stare drzewa, jezioro, cisza, spokój...

– Brzmi wspaniale! Jedziemy teraz? – przerwał mi.

– Oszalałeś! Jest prawie północ! – Roześmiałam się. – A w domu czeka na mnie nastoletnia córka i jej przyjaciółka.

– Córka? – zapytał, uważnie mi się przypatrując. – A... Nie wiem, jak o to zapytać... Ani po polsku, ani po niemiecku... – zażartował.

– Męża nie mam – powiedziałam, śmiejąc się. – Kilka lat temu się rozwiedliśmy. To długa historia.

– Ale... Skoro nie masz męża, który z niecierpliwością oczekiwałby twojego powrotu, to może mamy czas na długie historie?

Staliśmy przed moim blokiem, jak para nastolatków, która odprowadza się wzajemnie po imprezie.

– Mamy czas... – przyznałam, bijąc się z myślami. – Wejdziesz na herbatę? – zapytałam po chwili.

Rozmawialiśmy do świtu. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, piliśmy herbatę za herbatą, a potem nalałam wino do kieliszków. Byłam sobą, nie musiałam grać. Czułam się tak, jakbym znała Andreasa od lat, a nie od kilku miesięcy, w dodatku widując go jedynie na krótkich służbowych spotkaniach.

– Powinienem już chyba iść – westchnął, spoglądając na zegarek. – Powinienem już dawno sobie pójść. – Roześmiał się.

– A kto tak powiedział?

– Chyba nie wypada tak się zasiedzieć do rana przy pierwszej wizycie.

– Tak sobie myślę, że fajnie być dorosłym. Nikt ci wtedy nie mówi, co i jak masz robić. A skoro oboje jesteśmy dorośli, to my decydujemy, co wypada, a co nie wypada, prawda?

– I możemy wszystko? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.

– Tak, jeśli tylko bardzo chcemy... i jeżeli nikomu tym nie szkodzimy.

– Jutro muszę wyjechać. Będę za tydzień w Gdańsku. Kolacja? Spacer? Wino? Wszystko naraz?

– Wszystko naraz. – Roześmiałam się.

Kiedy wychodził ode mnie, odprowadziłam go do drzwi. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że chce mnie pocałować na pożegnanie, jednak tego nie zrobił. Złapał mnie tylko za rękę i powiedział szybko:

– Zadzwonię. Albo napiszę. Za tydzień jestem z powrotem. Oglądam jedno mieszkanie we Wrzeszczu, a potem mam wolny weekend.

– Ja też mam wolny weekend. Paulina wyjeżdża na wycieczkę – dodałam.

– Świetnie się składa! – ucieszył się. – Mogę go dla nas zaplanować?

– Jasne.

Kiedy nachylił się, by mnie pocałować mnie w policzek, ja dziwnym trafem w tym samym momencie odwróciłam się w jego stronę i musnął moje usta. Szybko się od siebie odsunęliśmy, chociaż żadne z nas chyba tego nie chciało.

– Do zobaczenia – powiedział.

Stałam wtedy przy oknie i odprowadzałam go wzrokiem. Nie chciałam, by mnie zobaczył, ale odwrócił się i zauważył mnie za firanką. Uśmiechnął się i mi pomachał. Chyba wtedy po raz pierwszy zamarzyłam, by nie odjeżdżał. Żałowałam, że nie został, że nie całowaliśmy się, że nie spędziliśmy ze sobą nocy. Potem przypomniałam sobie, że jestem matką i że planowałam zrobić wszystko to, przed czym chciałam chronić moją córkę. Widziałam, jak wiele kosztował ją nasz rozwód i przeprowadzka, nie potrzebowała dodatkowych zawirowań. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zafunduję ich mojej córce.

Kiedy tak jednak stałam przy oknie, patrząc na pustą już ulicę i uśmiechając się sama do siebie, doszłam w wniosku, że pewnie niedługo do Pauliny też zacznie przychodzić jakiś chłopak i będą się starali wykraść dla siebie kawałek świata bez innych ludzi. Dobrze wychowałam moje dziecko i byłam pewna, że nie zrobi nic głupiego. A ja? Miałam trzydzieści cztery lata i byłam kobietą po przejściach, ale chyba mogłam sobie jeszcze pozwolić na odrobinę szaleństwa? Wydaje mi się, że im człowiek starszy, tym może sobie pozwolić na więcej...

Ku swojemu zaskoczeniu pierwszy raz od dawna miałam ogromną ochotę, by się o tym przekonać.

3.

Ledwie Paulina wyjechała na wycieczkę, pojawił się Andreas. Odebrałam go z lotniska, a potem postanowiliśmy coś zjeść.

– Wiele bym dał, by się dowiedzieć, którymi ścieżkami chodziła moja babcia – powiedział. – Być może tędy, a może gdzieś całkiem niedaleko spotykała się z przyjaciółmi... Niewiele wiem poza tym, że zostawiła tutaj swoją wielką miłość. I długo się łudziła, że jakimś cudem jednak będą ze sobą, bo jakiś znany jasnowidz im to przepowiedział. Wyjawił, że ich rodziny połączą się na zawsze.

– Nie sprawdziło się? – zapytałam.

– No nie. Babcia mówiła, że rzadko się mylił, jednak w kwestii jej przyszłości i w kwestii przyszłości świata się nie spisał. Ona rozstała się ze swoim ukochanym i po wyjeździe z Gdańska już nigdy go nie zobaczyła.

– A co przewidział w kwestii przyszłości świata?

– Raczej czego nie przewidział – sprostował Andreas. – Kiedy zapytano go, czy będzie wojna, zaprzeczył. Chociaż potem gdzieś czytałem, że doskonale wiedział, że wybuchnie wojna, tylko ktoś go poprosił, by nie mówił tego głośno. Ale nie znam szczegółów.

– Widzisz, nie warto ufać wróżbitom, lepiej postawić na zdrowy rozsądek. – Zachichotałam, a on pokiwał głową. – Pokażę ci, gdzie mieszkała moja babcia. I dziadek. Chcesz?

– Jasne.

Wracaliśmy na piechotę, a ja pokazywałam mu miejsca związane z historią mojej rodziny. Dom babci przy Chrobrego, dom mojego dziadka, kościół, w którym brali ślub.

– A potem babcia przeniosła się do Bukowej Góry.

– To właśnie tam lubisz jeździć?

– Tak.

– To jedziemy?

– Kiedy?

– Teraz.

– Tam będzie zimno, nie jest napalone... – Roześmiałam się.

– Napalimy. Weźmiemy od ciebie z domu koce, będziemy pili grzane wino i rozmawiali.

Niepewnie mnie objął, a ja ufnie wtuliłam się w niego. I wtedy właśnie, kiedy staliśmy przed tym kościołem, w którym moi dziadkowie brali ślub, pocałował mnie po raz pierwszy. Świat zawirował mi przed oczami i poczułam się tak, jakbym miała naście lat. Nie wierzyłam, że jeszcze kiedyś uda mi się coś takiego przeżyć.

– To co, na Kaszuby?

– Pewnie – zgodziłam się.

Pędziliśmy do mojego domu jak na skrzydłach. Całą drogę trzymaliśmy się za ręce, rozmawiając o wszystkim i o niczym.

Szybko spakowałam torbę. Wzięłam koce i ciepłe skarpety. Z lodówki wyjęłam trochę jedzenia i w pół godziny byliśmy gotowi do drogi.

Bukowa Góra przywitała nas deszczem, ale przecież niczego innego nie można było oczekiwać w listopadzie. W domu faktycznie było zimno. Byłam oczarowana, bo nie musiałam nic mówić Andreasowi, a on od razu rozpalił w kominku, przyniósł drewna z szopy, a potem pomógł mi napalić w piecu kaflowym.

– Nie każdy w tych czasach umie robić takie rzeczy – powiedziałam z uznaniem.

– Byłem skautem. Babcia mówiła mi zawsze, że prawdziwy mężczyzna powinien umieć wszystko.

– Mnie to samo moja mówiła o prawdziwej kobiecie. – Roześmiałam się. – Powtarzała, że muszę umieć poradzić sobie w każdej sytuacji.

– I umiesz – stwierdził Andreas.

– Fakt – zgodziłam się. – I nie boję się życia, choć bardzo się pilnuję, by znów się nie sparzyć. I chyba dlatego jestem czasem zbyt ostrożna.

– A mogłabyś w ten weekend nie być ostrożna? – zapytał.

– To znaczy?

– To znaczy zamknąć oczy i pójść na żywioł?

– Nie wiem... – przyznałam szczerze. – Kolejny raz trudno jest zaufać, gdy ktoś nas wcześniej zawiódł.

– Oczywiście, ale czasem warto zaryzykować – westchnął Andreas. – Ja się boję, że będę cierpiał, bo ktoś, kto stanie mi się bliski, a potem ode mnie odejdzie...

– Przeżyłeś to już?

– Tak... pięć lat temu zmarła moja żona. – Zapatrzył się w mrok za oknem. – Bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Próbowaliśmy przez kilka lat. Bezskutecznie. Lekarze bezradnie rozkładali ręce, nie dawali nam szans... I potem nagle się okazało, że Emma jest w ciąży. Bardzo się cieszyliśmy. Miałem wtedy wyjechać na miesiąc do Stanów, ale od razu chciałem wszystko odwołać, by być z nią. – Westchnął. – Jednak przekonała mnie, że ciąża to nie choroba, że przez pierwsze tygodnie i tak nic nie widać, że nawet nie musi iść do lekarza... – Zamilkł na chwilę, jakby nagle zabrakło mu głosu. – Zmarła, gdy byłem poza domem. Okazało się, że to ciąża pozamaciczna. Wiele razy się zastanawiałem, czy gdybym wtedy został, to zdołałbym ją uratować...

– Przykro mi.

– Minęło pięć lat, zdołałem się jakoś pozbierać, choć długo odnosiłem wrażenie, że mój świat się zawalił. Do tej pory myślałem, że nie mam prawa do szczęścia. Ale czas mija, a rany się zabliźniają. Potrafię już o niej myśleć z uśmiechem. I... chyba jestem gotowy, by iść naprzód. Zresztą to kolejna ze złotych myśli mojej babci. Powtarzała, że kiedy dzieje się coś złego, trzeba dać sobie chwilę na cierpienie, a później dumnie podnieść głowę i ruszyć do przodu.

– Mądra kobieta... A też tak masz, że czasem paraliżuje cię strach?

– Mam.

– Co wtedy robisz?

– Udaję, że jestem odważnym lwem. – Andreas parsknął śmiechem. – A na poważnie... Odchodzę od pięknej kobiety, o której myślę ostatnio coraz częściej, nie całując jej. – Pogłaskał mnie po policzku. – Wiesz, jaki byłem wtedy na siebie zły? To zdecydowanie było tchórzostwo.

– Wtedy to był zły moment... – Próbowałam go pocieszyć. – Moja córka spała w pokoju obok, a nie wiem...

– Dokończ, proszę. – Nalał mi grzańca do kubka.

– Nie wiem, co jeszcze mogłoby się wydarzyć... – Spojrzałam na niego. – Gdybyśmy oboje nie stchórzyli.

Chwilę siedzieliśmy w milczeniu i wpatrywaliśmy się w płomienie buzujące w kominku.

– Na odwagę? – zapytał Andreas, stukając swoim kubkiem w mój.

Tamtej nocy byliśmy bardzo odważni. Kochaliśmy się w blasku kominka, który oświetlał nasze ciała. Na podłodze tuż przed nim rozłożyliśmy stare pierzyny, by było nam miękko, przykryliśmy się kocami i całą noc spędziliśmy właśnie tam. Zatraciliśmy się w namiętności. Nie myśleliśmy, co będzie za chwilę, jutro, za tydzień. Żyliśmy tylko sobą i tamtą chwilą.

Następnego dnia obudziłam się wtulona w jego ramiona. Było mi trochę niewygodnie, ale nie chciałam go budzić. Dawno nie spałam z kimś i nieco od tego odwykłam. Leżałam jednak przytulona do Andreasa i czułam się szczęśliwa. Nie wiedziałam, co przyniesie kolejny dzień, nie myślałam o przyszłości...

– Dzień dobry – powiedział, całując mnie w czoło.

– Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się.

– Kiedy wspominam naszą noc, myślę sobie, że nie byliśmy tchórzami. – Pogładził mnie po policzku.

– Nie, zdecydowanie byliśmy jak dwa lwy – powiedziałam, siląc się na poważną minę.

– A myślisz, że bez wina również bylibyśmy tak odważni?

– Zaraz możemy się przekonać – powiedziałam cicho.

Bez wina również nie byliśmy tchórzami...

Potem wstaliśmy, dołożyliśmy do ognia, bo został tylko żar, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na spacer. Zaprowadziłam Andreasa we wszystkie sentymentalne miejsca mojego dzieciństwa. Opowiedziałam mu historie, które przekazała mi babcia.

Potem pojechaliśmy na obiad do Sulęczyna, a kiedy wróciliśmy do Bukowej Góry, Andreas pomógł mi przygotować dom do zimy.

– Nie przyjedziesz tu już w tym roku? Myślałem, że to dom całoroczny?

– Bo jest. Ale zanim się nagrzeje... Sam wiesz, że było zimno.

– Mnie nie było – powiedział poważnie Andreas.

– No tak, tym razem jakoś bardzo tego nie odczułam. – Uśmiechnęłam się. – Gdy przyjeżdżam sama, jest zdecydowanie chłodniej.

– To może nie powinnaś już przyjeżdżać tutaj sama? A przynajmniej nie za każdym razem?

– Chciałabym... – wyszeptałam.

– Może... Może spróbujemy? – zapytał i nagle zrobiło się bardzo poważnie.

Zdziwiło mnie to, że zamiast się wystraszyć, zdałam sobie sprawę, iż od naszej pierwszej wspólnej kolacji podświadomie marzyłam o tym, żeby zadał mi to pytanie.

– Związek na odległość?

– Odległość nie gra roli. Podróż samolotem zajmuje ze wszystkim nie więcej niż trzy godziny. A zresztą... Ja mogę mieszkać wszędzie.

Oboje baliśmy się jakichkolwiek deklaracji, więc one nie padały. Czasem nie trzeba nic mówić, by wiedzieć... Mój były mąż był mistrzem w składaniu obietnic, ale w ślad za nimi nie szły żadne czyny. Tymczasem Andreas swoim zachowaniem na każdym kroku okazywał, że mnie kocha.

Przyjeżdżał często, na początku zatrzymywał się w hotelu, a potem sypiał u nas. Paulina któregoś dnia wzięła mnie na poważną rozmowę i stwierdziła, że jest dorosła i naprawdę nie musimy się przed nią ukrywać. Czasami moje dziecko zadziwiało swoją dojrzałością.

– Lubisz go? – zapytałam.

– Lubię. Ale nie to jest najważniejsze, mamo... Widzę, że odkąd z nim jesteś, ty bardziej lubisz sama siebie. I chociażby dlatego będę wam kibicować.

Mądre mam dziecko...

Dni mijały, Andreas się coraz bardziej u nas zadomawiał, a w szafach przybywało coraz więcej jego rzeczy. Do Frankfurtu latał rzadziej. Byłam naprawdę bardzo szczęśliwa. Po prostu oboje wiedzieliśmy, że to, co nas połączyło, nie jest chwilowe, że wszechświat kiedyś zaplanował, że będziemy razem.

Kilka miesięcy później zaszłam w ciążę.

Andreas był przeszczęśliwy, ale też pełen obaw. Nie rozmawialiśmy ponownie o tym, co się przydarzyło jego żonie, ale wiedziałam, że obawiał się, iż historia mogłaby się powtórzyć. Można powiedzieć, że właściwie mieszkał już z nami, ale czasami obowiązki wzywały go do Frankfurtu.

– Nie martw się o mnie, jedź – przekonywałam. – Ja się wybiorę do Bukowej Góry, może zrobię trochę porządków. Od lat sobie obiecuję, że wejdę na strych i zobaczę, jakie babcia pochowała tam skarby dla potomnych. Jakoś nigdy nie było okazji, by to na spokojnie przejrzeć.

– Nie żartuj tak nawet! Nie będziesz odgruzowywać strychu, kiedy jesteś w ciąży!

– Obiecuję ci, że jeżeli znajdę tam jakikolwiek gruz, to natychmiast przestanę. – Roześmiałam się, ale Andreas nie wyglądał na przekonanego do moich planów. – No nie bocz się, kochanie. Będę o nas dbała, obiecuję.

Zgodnie z moimi przewidywaniami nie dostrzegłam na strychu żadnego gruzu. Znalazłam natomiast starą drewnianą kołyskę. Zachwyciły mnie pięknie wyrzeźbione serduszka i zadziwił jej rozmiar, bo śmiało mogłoby się w niej pomieścić dwoje dzieci, a nie pamiętałam, by w rodzinie ktoś miał bliźnięta. W kołysce odkryłam kolejne skarby – zdjęcia, błękitną sukienkę w kwiatki i stare pożółkłe zeszyty związane sznurkiem. Niemalże wszystkie kartki były zapisane. Myślałam, że to jakieś zapiski babci albo bruliony z przepisami. Okazało się jednak, że się myliłam...

„Opowieść Elise” – wykaligrafowano pięknie na pierwszej stronie.

Kiedy zaczęłam czytać, przypomniałam sobie historię, którą opowiedział mi któregoś dnia Andreas. Historię jego babci.

Chwilę potem otwierałam kolejne bruliony. Zniszczone, poplamione, jakby wiele razy czytane. Z zeszytu, na którym ktoś napisał: „Opowieść Haliny”, wypadły zasuszone stokrotki. Musiały mieć wiele lat!

Przeczytałam historię Elise, córki generała, Andrzeja, zakochanego w niej Polaka, a potem zanurzyłam się w losy Haliny. Dziewczyny, która odnalazła szczęście...

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki