Uwierz w Mikołaja - Magdalena Witkiewicz - ebook + książka

Uwierz w Mikołaja ebook

Magdalena Witkiewicz

4,7

Opis

Ta powieść skradła serca czytelników! W tym roku Magdalena Witkiewicz zaprasza do kin na ekranizację „Uwierz w Mikołaja”, pełnej wzruszeń i śmiechu świątecznej komedii romantycznej!

Wierzysz w Mikołaja? Agnieszka nie bardzo, ale próbuje ze wszystkich sił. Szczególnie w tego jednego, który pewnej śnieżnej nocy nieproszony zawitał w domku jej babci. Babci, która w tajemniczych okolicznościach zaginęła…

Za to pięcioletnia Zosia wierzy w Mikołaja tak mocno, że byłaby rozczarowana, gdyby w końcu w te święta nie przyniósł jej najpiękniejszego prezentu – ciepłego, bezpiecznego domu, w którym oprócz ustrojonej choinki największą ozdobą będzie miłość.

Mama Zosi, Anna, już dawno przestała wierzyć nie tylko w Mikołaja, ale we wszystkich ludzi. Kiedy więc szansa na szczęście pojawia się pod postacią policjanta Roberta, jedynie bożonarodzeniowy cud może sprawić, że spełnią się marzenia mamy i córki.

W wigilijną noc ścieżki wszystkich bohaterów zejdą się w miejscu, w którym młodzi duchem staruszkowie są nie tylko utrapieniem swoich opiekunów, ale również pokazują, że nazwa domu seniora – Happy End – jest dobrą wróżbą na przyszłość!

Trzymasz w ręku zmienione i uzupełnione wydanie powieści i masz wyjątkową szansę poznać nową bohaterkę, panią Genowefę, która wkradła się na kartki książki z okazji premiery filmu i podgląda świat zza firanki…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (291 ocen)
218
54
16
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna i magiczna ksiazka, ktora koniecznie trzeba przeczytac! Bo w swieta spelniaja sie marzenia i wszystko ma swoj happy end! Polecam z calego serca!
10
gosiagaj

Nie oderwiesz się od lektury

Ebook :) Wciągająca fajnie napisana Każdy szuka miłości a akceptacji swojego miejsca. Tylko czy lubimy święta czy potrafimy marzyć.Czy potrafimy uwierzyć że się coś zmieni, czy wierzymy w Mikołaja ? Polecam :)Świetna teraz zabieram się za 📖 Telefon do Mikołaja :)
10
erleusortok

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu super 👍
10
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, ciepła w sam raz na zimny wieczór pod kocykiem. Polecam
10
AgniFrpl

Nie oderwiesz się od lektury

czytanie o Bozym Narodzeniu w Wielkanoc.... coż , piękna bajka
00

Popularność




Projekt okładki

na podstawie plakatu filmowego

Juliusz Wojciechowski, artz.pl | Kino Świat

Anna Slotorsz

Redakcja

Anna Seweryn

Zdjęcia na okładce

© Adam Pluciński | Kino Świat

© Elinka Malinka | Shutterstock

© Modella | Shutterstock

© Melica | Shutterstock

Ilustracje w książce

Designed by Freepik | freepik.com

kjpargeter, olyakamieshkova | freepik.com

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Anna Jeziorska

Anna Żochowska

Wszelkie postaci i wydarzenia przedstawione w powieści są wytworem wyobraźni autorki i dziełem fikcji, a ich podobieństwo do prawdziwych osób i faktów jest przypadkowe i niezamierzone.

Wydanie I, Chorzów 2023

tekst © Magdalena Witkiewicz, 2023

© Wydawnictwo FLOW

ISBN 978-83-8364-030-3

Wydawnictwo FLOW

Lofty Kościuszko

ul. Metalowców 13/B1/104

41-500 Chorzów

[email protected]

+48 538 281 367

Dla Kasi i Bartka Kobielów z Amalki.

Bartek, dzięki Tobie spełniło się moje marzenie

i mam swoje miejsce na ziemi!

Dziękuję i zapraszam Was nieustająco

– zawsze będziecie mile widzianymi gośćmi.

Początek

Pewne historie zaczynają się od tańcu w deszczu, a inne od tego, że przez zupełny przypadek wpada na siebie dwoje nieznajomych. I wtedy świat wiruje, a zegarki mierzące puls rejestrują przyspieszoną akcję serca. Jednak ta historia się od tego nie zacznie. Nie było pary nieznajomych, jednakże świat nieco zawirował, a serce o mało nie wyskoczyło z piersi dość wątłego, na oko siedmioletniego chłopca, który właśnie kamieniem wybił szybę wystawową chwilowo zamkniętego sklepu na tyłach centrum handlowego. Pewnie by jej nie wybił, gdyby nie stanowcze oświadczenie jego mamy, że w grudniu to zdecydowanie nie gra się w piłkę nożną. A tak wyszalałby się na boisku i nigdy nie wpadłby na pomysł rzucania kamieniem w sklepową witrynę.

– A w co się gra zimą? – zapytał, zaciekawiony.

– Nie wiem. – Zajęta czymś mama wzruszyła ramionami.

Jakoś tak się zdarza, że w przełomowych momentach mamy są często zajęte i zupełnie nie zdają sobie sprawy, iż ich odpowiedź może zaważyć na losach świata, a przynajmniej miasta.

– Zimą na pewno nie gra się w piłkę nożną. O! – przypomniała sobie. – Niektórzy grają za to w hokeja. To znaczy takim kijem uderzają ciężkie krążki.

Mały chłopiec wziął więc kij (z zaskoczeniem odkrył go w domowym składziku, choć nikt nie wiedział, jak się tam znalazł), a w związku z brakiem hokejowego krążka chwycił kawałek obluzowanego krawężnika. Ten z pewnością nie byłby uszkodzony, gdyby poprzedniego dnia wielki samochód, wiozący nową dostawę pachnących drzewek, niefortunnie na niego nie wjechał. W ferworze świątecznych przygotowań zupełnie nikt tego nie zauważył. Można więc powiedzieć, że wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się sprzyjać młodemu hokeiście.

Wybitej szyby na tyłach centrum handlowego w chwilowo nieczynnym sklepie również nikt nie dostrzegł. Ani policjant, który w tygodniu przedświątecznym miał naprawdę dużo na głowie, ani mama z córeczką, które nic nie kupowały, tylko marzyły, co by mogły kupić, gdyby je było na to stać, ani starsza pani, która buszowała w sklepie monopolowym, bo zapragnęła napić się ostatni raz przed śmiercią siedmiogwiazdkowego koniaku. Robiła tak co roku już od dziesięciu lat. Rozbitej szyby nie zauważył też postawny mężczyzna, który siedział w przestronnym pokoju na ostatnim piętrze budynku i obserwował monitory rejestrujące obraz z kamer. Był przekonany, że widzi wszystko oraz że wszystko ma pod kontrolą, włącznie z własną żoną. Ona również nie spostrzegła szkody wyrządzonej przez małego chłopca, bo w tym czasie była zajęta zdecydowanie czymś innym.

***

Gdyby chłopiec wiedział, że jego pierwszy w życiu trening gry w hokeja przyniesie takie skutki, natychmiast przestałby się denerwować i szczerze by się uśmiechnął, a może nawet głośno zarechotał. Jednak on przez łzy widział tylko rozbitą w drobny mak szybę. Postanowił uciekać i nikomu nie mówić o tym zdarzeniu.

I tylko dzięki temu małemu chłopcu oraz nieuważnemu kierowcy ciężarówki cała ta historia mogła się wydarzyć. W innym wypadku losy kilkorga mieszkańców pewnego miasta potoczyłyby się zupełnie inaczej. Inny scenariusz tych wydarzeń byłby z pewnością ogromną szkodą dla ludzkości. Naprawdę ogromną.

Rozdział 1

Dzień dobry państwu! Zapowiada się piękny grudniowy poranek. Słońce powitamy w Warszawie o godzinie siódmej czterdzieści, a pożegnamy o piętnastej dwadzieścia trzy. Dzień będzie krótszy od najdłuższego dnia w roku o dziewięć godzin i trzy minuty.

Imieniny obchodzą dzisiaj: Auksencja, Auksencjusz, Auksenty, Bogusław, Flawit, Gościmir, Gracja, Gracjan, Kwintus, Miłosław, Nemezja, Rufus, Symplicjusz, Wilibald, Winibald, Wszemir, Zofia, Zozym.

My wprawdzie nie znamy nikogo o imionach Winibald i Zozym, ale jeżeli znacie, koniecznie złóżcie im życzenia! Do końca astronomicznej jesieni zostały trzy dni, a od świąt dzieli nas niespełna tydzień!

1.

Agnieszka od dłuższego czasu wpatrywała się w telefon, niezupełnie wierząc w to, co przed chwilą usłyszała. Minę miała niewyraźną. A dokładniej rzecz biorąc, chciało jej się płakać. Czuła się tak samo jak wtedy, gdy miała lat dziewięć i okazało się, że jej miejsce na kolonię zagraniczną zajęła jakaś bardzo ważna córka jakiegoś jeszcze ważniejszego ojca. Tylko tym razem nie chodziło o kolonię, a o święta, które miała nadzieję spędzić, jak co roku, ze swoją babcią.

– Co się stało?

– Babcia nie chce, bym przyjechała na święta. – Niepewnie pokręciła głową.

– Twoja babcia? – Marta, koleżanka z pokoju w akademiku, miała minę jeszcze bardziej niewyraźną niż Agnieszka. – Przecież wy kochacie święta! Bombki, biały obrus, pięknie zapakowane prezenty pod choinką, opłatek, wspólne śpiewanie kolęd… I inne takie… – Machnęła ręką, nie zważając na to, że w miarę wymieniania kolejnych świątecznych symboli z oczu Agnieszki zaczęły kapać łzy wielkości grochu. – Przecież ty nie wytrzymasz bez świąt! O Jezu, przepraszam!

Zreflektowała się, ale jej współlokatorka rozkleiła się już na dobre.

– Co się stało? – czule zapytała Agnieszkę, bo przez chwilę poczuła się niemal jak Grinch, który swoimi słowami odebrał przyjaciółce ostatnią nadzieję na rodzinne Boże Narodzenie.

– Naprawdę nie wiem… To mi do niej nie pasuje. – Zamyśliła się, jakby szukając sensownych argumentów, ale najwyraźniej na nic nie wpadła, bo dodała rozpaczliwym tonem: – Od zawsze święta spędzałyśmy razem. Najpierw chyba jeszcze z rodzicami…

***

Rzadko mówiła o rodzicach. W zasadzie pamiętała ich tylko ze zdjęć, które babcia przechowywała w drewnianej skrzyneczce, na półce pod telewizorem. Potem chwile uwiecznione na fotografiach zaczęły się mieszać ze wspomnieniami i już sama nie wiedziała, co pamiętała naprawdę, a co wyobraźnia podpowiadała jej na podstawie scen uwiecznionych aparatem.

Rodzice Agnieszki zginęli w wypadku, gdy miała niespełna dwa lata. Miała jechać z nimi, ale babcia stwierdziła, że młodym należy się trochę oddechu od dziecka. Nie zdołali dotrzeć na swoje ukochane Mazury… Oboje zginęli na miejscu. Agnieszka nie znała szczegółów, nigdy o nie nie pytała. W zasadzie nie wiedziała też, jak to jest mieć rodziców. Z nią zawsze była babcia Helenka – dla niej ojciec i matka w jednym. I najlepsza przyjaciółka.

Po tym tragicznym wypadku babcia przeprowadziła się do ich mieszkania. Tam spędziły kilkanaście lat, co roku jeżdżąc w wakacje do niewielkiego domu na Kaszubach, gdzie wcześniej mieszkała babcia. Gdy Agnieszka wyjechała na studia do Warszawy, babcia wróciła do siebie, a pięknie urządzone cztery pokoje w starej, ale odrestaurowanej kamienicy wynajęto.

Od tej pory jedynym miejscem, do którego Agnieszka wracała, był domek babci Helenki, niedaleko Sulęczyna, położony w samym środku lasu, ale też bardzo blisko jeziora. Kiedyś cały teren należał do jej rodziny – wielkie gospodarstwo, konie, zwierzęta i pola uprawne. Ziemia na Kaszubach nie jest zbyt urodzajna, więc plony nie były zbyt obfite, ale ten zakątek był za to nad wyraz urokliwy. Pewnie dlatego co jakiś czas przyjezdni nękali babcię, by odsprzedała kawałek ziemi, na którym powstawał później domek letniskowy. Zatrzymała sobie jednak na tyle duży obszar, że najbliższe domostwa były oddalone o kilka kilometrów. Taka samotnia. Ale ani babci, ani Agnieszce to zupełnie nie przeszkadzało, a wręcz pomagało wypoczywać z dala od miejskiego zgiełku.

Latem chodziły nad jezioro, a zimą czasem tak je zasypało, że przez kilka dni nie miały w ogóle łączności ze światem, chociaż nissan patrol babci sprawdzał się znakomicie, nawet gdy okoliczne dróżki były niemalże zupełnie nieprzejezdne. Babcia Helenka uważała, że każda kobieta powinna mieć prawo jazdy, by nigdy, ale przenigdy nie być od nikogo zależną.

– Agnieszko, nie musisz robić wielu rzeczy w życiu – zwykła mawiać – ale gdybyś chciała spróbować, musisz sobie z nimi dawać radę.

Wnuczka próbowała zatem wszystkiego i tak naprawdę nie było zbyt wielu rzeczy, których mogła się przestraszyć.

Gdy mróz był siarczysty, Agnieszka jeździła na łyżwach po jeziorze. Potem, gdy łyżwy nie nadawały się już do użytku, babcia zawiesiła je na drzwiach od komórki. I tak wisiały do teraz. Latem wkładały do nich polne kwiaty, a zimą świerkowe gałązki, które stroiły świątecznymi dekoracjami. Zresztą w tym magicznym miejscu pełno było takich urokliwych przedmiotów. Każdy, kto tam trafiał, zakochiwał się bez pamięci. Jak wtedy, gdy zabrała na Kaszuby zimą przyjaciół ze studiów. Zjeżdżali na sankach i jabłuszkach z pobliskich górek, a wieczorem pili grzańca przed kominkiem.

Raj…

***

– A co ci babcia tak właściwie powiedziała? – Marta wyrwała Agnieszkę z zamyślenia.

– Że mam się rozerwać i gdzieś wyjechać z przyjaciółmi – jęknęła, jakby co najmniej oznaczało to skazanie na tortury. – Mówiłam jej, że na święta lecicie na Malediwy i ona, ku mojemu zaskoczeniu, uznała, że z pewnością nie marzę o niczym innym, jak o spędzeniu Bożego Narodzenia tysiące kilometrów od niej.

– Może powinnaś do niej mimo wszystko pojechać i z nią pogadać? – nieśmiało zasugerowała Marta. – Chociaż na Malediwach będzie fajnie, no i…

– Tak, tak, mówiłaś już – przerwała koleżance. – Będzie cudnie, ciepło, i będzie twój brat…

– Którego poznałaś z najgorszej strony.

– A ma jakieś lepsze? – Uśmiechnęła się złośliwie.

– Może byś się przekonała, gdybyś spędziła z nim kilka dni?

Agnieszka pokręciła głową.

– Never!

– Przypomniały ci się angielskie czasy?

– Martuś, naprawdę mnie nie przekonasz. Ciebie kocham jak siostrę, ale twój braciszek prowadzi dość rozrywkowy tryb życia i chyba nie za bardzo mi to pasuje.

Marta westchnęła.

– Oceniasz go przez pryzmat tych kilku dni…

– Rozmawiałyśmy już o tym i nie ma sensu do tego wracać – ucięła Agnieszka.

Marta zrozumiała, że i tym razem nic nie wskóra w kwestii starszego brata, zatem postanowiła nie drążyć tematu.

– Wracając do sytuacji z babcią… Co zrobisz? – zapytała.

– Oczywiście, że do niej pojadę – powiedziała stanowczo Agnieszka. – Gdy tylko będę mogła. Urwę się z kilku zajęć i wyruszę wcześniej. – Zamyśliła się na chwilę. – Marta… To do niej zupełnie niepodobne. Ona tak się nie zachowuje. Musiało się coś stać.

2.

Marta nie lubiła świąt. Uważała, że te wszystkie bożonarodzeniowe symbole są żałosne. Kicz nad kicze. Tłum w sklepach i non stop George Michael z tym swoim Last Christmas. Wydawało jej się niewiarygodne, że dorośli ludzie ekscytowali się tymi tandetnymi czerwonymi, złotymi i zielonymi błyszczącymi ozdobami, które zawieszali na jakimś wyciętym z lasu drzewie, by po kilku dniach to drzewo wyrzucić na śmietnik. No bzdura!

Marta wolała się ekscytować palmą. I to najlepiej siedząc pod nią. A one zwykle rosną gdzieś w ciepłych krajach (idealnie, jeśli tuż przy plaży). A zamiast karpia mogła zjeść owoce morza w Tajlandii lub Wietnamie. Albo sushi. Dlatego zawsze w czasie świąt wyjeżdżała gdzieś za granicę, jak mówiła: „naładować akumulatory”. Tym razem też miała takie plany. Ze starszym bratem i jego przyjaciółmi. Często podróżowali w takim gronie, stanowili zgraną paczkę.

W tych świątecznych planach najpierw uwzględniała rodziców, jednak gdy się wykręcili pod byle pretekstem, zbytnio się nie zmartwiła. Przecież to dzień jak co dzień. Życzenia noworoczne mogła im złożyć później.

Z mamą rozmawiała czasem przez telefon, widywały się rzadko. Z ojcem kontakt miała sporadyczny. Niekiedy dzwonił. Lubiła z nim dyskutować, chociaż zwykle był zamknięty w sobie i dosyć mrukliwy.

Właściwie w ich domu nigdy nie było świąt. Takich prawdziwych, rodzinnych, jakie oglądała w telewizji. Dopóki była mała, zawsze wyjeżdżali gdzieś za granicę. Kiedyś nawet spędzili Boże Narodzenie na plaży w Australii. Czy to lubiła? Sama nie była tego pewna. Po prostu tak było od zawsze. Innych świąt nie znała, a przynajmniej z własnego doświadczenia. Widziała takie przesłodzone, sielskie i wnerwiająco urocze w komediach romantycznych, których nienawidziła z całego serca, zatem oglądała je tylko w przelocie. O wigilijnej codzienności dowiadywała się od Agnieszki, która była w tym zakresie prawdziwą specjalistką. Nie zmieniało to faktu, że dla Marty wszystkie te opowieści o tradycji i zwyczajach bożonarodzeniowych to była abstrakcja na poziomie relacji o yeti i krainie jednorożców.

***

Gdy Marta rozpoczęła studia, właściwie jej rodzina przestała funkcjonować jako całość, także jeśli chodzi o wspólne wyjazdy. Jej brat żył już swoim życiem, u rodziców też zaszły zmiany. Kiedy zostali sami w ogromnym domu, przestali się dogadywać. Z ojcem nietrudno było się pokłócić. Absolwent szkoły wojskowej, bezkompromisowy, chcący wszystko mieć pod kontrolą. Zawsze robił biznesy i wszędzie go było pełno. W pewnym momencie stwierdził, że czas przejść na emeryturę, i wtedy życie stało się jeszcze gorsze.

Marta uciekła do Warszawy, poszła w ślady swojego brata, który wtedy studiował i nie zanosiło się na to, by te studia szybko skończył. Chyba właśnie dlatego, by nie wracać do domu. Ale czy oni mieli do czego wracać? Nie bardzo. Mama założyła swój biznes, który pochłaniał większość jej czasu i energii. Ojciec nie wytrzymał długo na emeryturze i kupił dużą galerię handlową w centrum miasta, traktując to miejsce niemal jak własny plac zabaw. Oboje spędzali więcej czasu w swoich firmach niż pod jednym dachem, więc miejsce określane jako dom było nim tylko z nazwy. Ojciec znowu mógł kontrolować wszystkich i wszystko, ale nie uprzykrzał tym życia rodzinie. I tak przez lata nauczyli się funkcjonować w myśl zasady: „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”, szczególnie że rzadko kiedy mieli okazję, by wspólnie do nich pozować.

Zaskakujące w tej całej sytuacji było to, że rodzeństwo spotykało się stosunkowo często. Głównie na imprezach. Marta dorosła wreszcie do takiego wieku, że była mile widziana wśród jego znajomych, zwłaszcza gdy przychodziła z koleżankami. Nie miała problemu, by którąś z nich do tego zachęcić, bo jej brat był czarujący jak mało kto i podobał się niemal wszystkim dziewczynom. Jednak w miarę upływu lat przybywało też serc złamanych przez przystojnego bruneta. Wyglądało na to, że niedługo jedyną kobietą z jej roku, której ten don juan nie poderwał i nie porzucił, będzie ona sama. Był przy tym jednak tak uroczy, że nie potrafiła mieć do niego pretensji.

O dziwo, byli ze sobą bardzo związani, lubili spędzać razem czas i troszczyli się o siebie nawzajem. Gdy byli młodsi, bywało różnie, jednak teraz stali się dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. W więzy krwi Marta nie za bardzo wierzyła. Bo cóż to takiego? Krew to po prostu jakaś czerwona ciecz. Każdy ma nieco inną, ale co z tego.

Od wielu lat święta spędzali razem. To na Dominikanie, to na Krecie, to w innych egzotycznych miejscach, które akurat przyszły im do głowy. Stać ich było na to, bo oboje żyłkę do interesów odziedziczyli po rodzicach. Marta zwykła mawiać, że dorabia sobie do studiów, pracując jako modelka. Takie stwierdzenie było jednak tylko częścią prawdy, naznaczoną pewnym lekceważeniem tego, co robi. W rzeczywistości bowiem była wziętą modelką, chadzała na wybiegach w Polsce i za granicą, a do tego woda sodowa nie uderzyła jej do głowy, bo na szczęście studia wciąż były dla niej najważniejsze. Zarobione pieniądze odkładała i wydawała na podróże. Cała Marta – rozsądek zabarwiony szczyptą szaleństwa i ekstrawagancji.

Jej brat wciąż rozkręcał własne firmy. Studiował informatykę już chyba od dziesięciu lat i zupełnie nie potrzebował do szczęścia tytułu magistra. Wieczny student miał jednak ułańską fantazję, jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy. Zaczynał od firmy eventowej. Szumnie brzmiało, a sprowadzało się do tego, że w wigilijny wieczór przebierał się za Mikołaja i rozdawał dzieciom prezenty. Sam nie miał emocjonalnego podejścia do tego dnia, mógł więc pracować dla tych, dla których była on jednym z ważniejszych w roku. Potem się przebranżowił, ale strój Mikołaja jeszcze wisiał w szafie. Na pamiątkę pierwszego biznesu i pierwszych poważnych pieniędzy. Okazało się bowiem, że na tych przebierankach można całkiem nieźle zarobić. Podejrzewał, że pewnie bardziej można się wzbogacić na wyskakiwaniu z tortu, ale nigdy się na to nie zdecydował.

Wybrał inną drogę – założył firmę informatyczną. Z lenistwa, bo ostatecznie przecież miał dosyć gruntownie przerobiony program studiów. Szybko się okazało, że jest w tym całkiem niezły i pozyskał nawet klientów za granicą. Szczególnie często jeździł do Londynu. Wrodzone zdolności i biznesowa intuicja w połączeniu z ujmującym sposobem bycia sprawiły, że po kilku latach prowadził dwie firmy, zarabiał już przynajmniej dziesięć razy tyle, co jego wykładowcy, i doprawdy nie widział potrzeby kończenia studiów. To doprowadzało do częstych spięć z ojcem. Dlatego też ojca unikał, jak tylko mógł.

***

Brat Marty bardzo nie lubił konfliktów. Wszystko w życiu przychodziło mu na tyle łatwo, że się do tego przyzwyczaił. Wprawdzie była taka jedna, co nie chciała mu przyjść łatwo, ale…

Zabiegał o nią trochę, co jednak nie przeszkadzało mu spotykać się z innymi. W ten sposób całkowicie przekreślił sobie drogę do wybranki. Przejmował się tą sytuacją kilka dni, wypił kilka piw, poderwał parę dziewczyn i swoim zwyczajem stwierdził, że jutro przyniesie nowe, lepsze rozwiązania. Jednakże zdarzało mu się, że tęsknił za tą nieuchwytną dziewczyną z włosami jak sprężynki. Wielokrotnie prosił los o to, by pozwolił mu spędzić z nią czas sam na sam. Chociaż kilka chwil. Kilka minut, godzin albo dni. Na przykład trzy dni. Trzy dni sam na sam. Byleby nikt im nie przeszkadzał. Wtedy mógłby jej wytłumaczyć, o co tak naprawdę chodzi.

Starszy brat Marty zawsze miał szczęście. Nie denerwował się zatem, korzystał z życia i spokojnie czekał na to, aż los będzie mu sprzyjał jeszcze bardziej niż do tej pory. Wiedział, że to tylko kwestia czasu. I – co najlepsze – miał rację.