Walcząc z pożądaniem (t.1) - Madden-Mills Ilsa - ebook

Walcząc z pożądaniem (t.1) ebook

Madden-Mills Ilsa

4,5

Opis

Kickbokser z bliznami.

Dziewczyna z zasadami.

Jedna noc niepohamowanej pasji.

O Elizabeth Bennett musicie wiedzieć trzy rzeczy: jest piekielnie bystra, zawsze musi mieć kontrolę i żyje według skrupulatnie wyznaczonych reguł. Na własnej skórze przekonała się, że osoby, które kocha się najbardziej, najmocniej cię zranią. Potem jednak poznaje Declana Blaya, nowego sąsiada mieszkającego w jej apartamentowcu.

Declan to wytatuowany brytyjski kickbokser, a w dodatku uczelniany bad boy, którego Elizabeth powinna unikać, ale kiedy ratuje ją przed katastrofą na studenckiej imprezie, wszystkie jej zasady dotyczące seksu i miłości przestają mieć znaczenie. Ona daje mu jedną noc niepohamowanej pasji, jednak Declan pragnie czegoś więcej.

Mieszkają obok siebie, ich sypialnie oddziela tylko cienka ściana, a Declan nieustannie marzy o tym, by na zawsze posiąść wrażliwą sąsiadkę.

Jedna noc. Dwa zranione serca. Pożądanie, jakiego jeszcze nigdy nie czuli.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 280

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (786 ocen)
501
182
73
22
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asia2409

Całkiem niezła

Mam wrażenie, że książkę pisały dwie różne osoby. Początek zapowiadał się nieźle, ale im dalej tym gorzej, akcja stała się powierzchowna a zakończenie jakby przyspieszone. Niestety nie podobało mi się.
20
Gosia243

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
21
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra historia i tyle.
10
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

fajna, szyba lektura
10
Ellza1505

Dobrze spędzony czas

Szału nie ma ale dobrze sie czytało🙂
10

Popularność




Tytuł oryginału: Dirty English

Projekt okładki: Mateusz Rękawek

Redakcja: Małgorzata Duży, Ilona Siwak/Słowne Babki

Redakcja techniczna:

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak, Anna Banaszczyk-Susłowicz/Słowne Babki

Fotografia wykorzystana na okładce

© Volodymyr Tverdokhlib/Shutterstock

Copyright © 2015. DIRTY ENGLISH by Ilsa Madden-Mills

All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Sylwia Chojnacka

ISBN 978-83-287-2103-6

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

„Całkowicie oczarowałaś moją duszę i ciało”.

Pan Darcy, Duma i uprzedzenie

Prolog

Elizabeth

Kłujący ból w skroni.

Nabrzmiałe, opuchnięte usta.

Przeszywające pulsowanie między udami.

Dlaczego czułam się tak, jakbym umierała?

Przez moją głowę przemykały niewyraźne obrazy, ale nic się ze sobą nie łączyło, nie miało sensu – nie pamiętałam, co się wydarzyło, czarna dziura. Dzięki, wódko.

Ból rozlał się po mojej twarzy. Jęknęłam. Czy ktoś mnie uderzył?

Treść żołądka podeszła mi do gardła, gdy zaczęłam podnosić się w ciemności. W końcu dotarło do mnie, że leżałam rozłożona na wznak na łóżku, które nie należało do mnie.

Teraz nieduży pokój hotelowy się wyostrzył.

Ostrożnie poruszyłam głową, żeby się rozejrzeć. Obok łóżka zobaczyłam łuszczącą się szafkę nocną i rozklekotane biurko, które dni świetności miało już za sobą. W kącie pokoju leżała wysadzana koralikami kopertówka, którą pożyczyłam na bal od mojej najlepszej przyjaciółki Shelley.

Gdzie właściwie ona się podziała?

Ostatnią rzeczą, którą pamiętałam, był taniec na sali gimnastycznej. Chyba na stole.

Znowu się rozejrzałam.

Wyświechtane granatowe zasłony.

Materac śmierdzący dymem papierosowym i stęchłym potem.

Butelka wódki Grey Goose.

Mój żołądek skręcił się na samo wspomnienie alkoholu palącego przełyk, więc przełknęłam ślinę, żeby powstrzymać podchodzącą do gardła żółć.

Czy tak wygląda kac?

Nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam, do czego to porównać.

Stopniowo zaczęły do mnie docierać urywki wydarzeń z zeszłej nocy.

Kolacja z moim chłopakiem Colbym i przyjaciółmi Shelley i Blakiem we włoskiej restauracji w centrum Petal, miasteczka położonego w Karolinie Północnej. Chichoty. Colby przemycił do knajpy piersiówkę z alkoholem, żeby doprawić drinki. Dzikie densy pod sznurami mrugających światełek na balu, który odbył się na sali gimnastycznej Oakmont Prep, prywatnego liceum. Jazda porsche Colby’ego na afterparty nad jeziorem.

Z imprezy nad jeziorem nie miałam już żadnych wspomnień.

Pamiętałam tylko, jak Colby namawiał mnie do picia. Dosłownie wpychał mi butelkę do ust w drodze na bal i później, gdy jechaliśmy nad jezioro.

„Nie wymiękaj, Elizabeth. Pij. Będziemy rządzić światem, dziecinko”.

„Będziemy rządzić światem” to jego typowy tekst. Miał się za niezwyciężonego, najpewniej dlatego, że jego ojciec był senatorem Karoliny Północnej. Dzięki temu, że należałam do jego świty, a w dodatku byłam jego dziewczyną, czułam się jak cholerna księżniczka.

Miałam motyle w brzuchu, bo zostałam królową balu, a on królem. Kiedy na scenie włożono nam na głowy mieniące się korony, Colby odwrócił się do mnie i powiedział, że mnie kocha. Ekscytacja i radość przepełniły moje serce. Kochał mnie, dziewczynę pochodzącą z gorszej dzielnicy. Dziewczynę bez prawdziwej rodziny. Dziewczynę, która była nikim.

Całe życie czekałam, aż ktoś mnie pokocha.

Gdy dotarły do mnie kolejne przebłyski z samochodu, jęknęłam.

Przypomniałam sobie drugi łyk wódki. Trzeci. Czwarty.

Wszystko stało się niewyraźne.

Boże, prawie nic nie pamiętałam.

Ale wiedziałam, że Colby dał mi jakąś małą, białą tabletkę.

Czy ją wzięłam?

Moje wspomnienia zasnuła gęsta mgła.

Spojrzałam na swoje dłonie oparte o łóżko i zauważyłam różowe, mieniące się cekiny. Moja sukienka – oszczędzałam na nią wszystkie pieniądze, które zarobiłam jako kelnerka w miejscowej knajpie – leżała wokół mnie w strzępach. Moje ciało było odkryte, piersi wisiały na wierzchu.

Jęknęłam i próbowałam je zakryć, ale nie miałam kontroli nad ramionami. Ogarnęła mnie panika. I wtedy przyszło mi do głowy coś strasznego. Materiał został rozerwany od gorsetu po rąbek spódnicy, delikatne ramiączka popękały. Bielizna skręcała się wokół moich kostek, a plamy krwi znaczyły kołdrę pode mną.

Przez chwilę mój mózg nie chciał zaakceptować tego, co było jasne jak słońce, ale po jakimś czasie w końcu to do mnie dotarło i owładnęło mną przerażenie.

Próbowałam ruszyć dłońmi, ale one ledwie drgnęły.

Czerwone ślady. Siniaki. Zadrapania. Ugryzienia.

Nie. Nie. Nie. To nie miało być tak. To nie miało się dzisiaj wydarzyć.

Usłyszałam jakieś szepty dobiegające z drugiego końca pokoju. Colby.

Zauważyłam go w łazience, stał tam bez koszulki, plecami do mnie, i rozmawiał przez telefon.

Usłyszałam tylko fragmenty rozmowy.

– Jest nieprzytomna, ziom… leży jak worek kartofli… rozdziewiczyłem…

Jego słowa uderzyły we mnie jak tsunami, oddech ugrzązł w gardle. Próbowałam odzyskać równowagę, skupić się, wmówić sobie, że cała sytuacja jest tylko wytworem mojej wyobraźni.

Colby westchnął.

– Pewnie przez tydzień nie będzie w stanie chodzić.

Cisza. Potem ryknął śmiechem w odpowiedzi na to, co usłyszał od osoby, z którą rozmawiał.

Poczułam się tak, jakby coś we mnie pękło i wszystko rozlało się po wnętrznościach.

Gdy z mojego gardła wyrwał się niski, pierwotny odgłos, Colby przeniósł na mnie wzrok.

– Muszę kończyć. – Rozłączył się i podszedł do łóżka, stanął przy brzegu, mierząc mnie wzrokiem. Jego oczy miały kolor lodu. Przez jego twarz przemknął cień rozdrażnienia. – Ale naświniłaś.

Mieszkałam w przyczepie na polu kempingowym i nieraz miałam okazję zetknąć się z chłopakami, którzy liczyli na moją uwagę, oraz dziewczynami, które chciały mną pomiatać. Wiedziałam, jak nakopać im wszystkim do dupy. W tym momencie każdy nerw mojego ciała podpowiadał mi, bym rzuciła się na Colby’ego z pazurami i rozszarpywała mu serce kawałek po kawałku. To on mi to zrobił.

Gniew palił mnie od środka, ale nie mogłam się ruszyć.

– Zraniłeś mnie – wydusiłam cienko, piskliwie.

Próbowałam się podnieść, ale ponownie padłam na łóżko.

Colby przyglądał mi się beznamiętnie, gdy ja wierzgałam po materacu. Z każdą mijającą sekundą mój strach przybierał na sile.

Zwilżyłam zaschnięte wargi.

Colby wziął z podłogi swoją białą koszulę, zapiął ją zręcznymi, precyzyjnymi ruchami. Ten gest mówił wszystko. Następnie wciągnął spodnie, w lustrze sprawdził piaskowe włosy. W ogóle nie był pijany.

– Co mi dałeś? – wydusiłam z siebie. – Dlaczego?

– No nie udawaj, złotko, błagałaś o to. Zgodziłaś się. – Machnął ręką w stronę łóżka, na jego twarzy malowała się drwina. – Sama poprosiłaś o dragi.

– Nie, to nieprawda.

Serio tak było?

– Dawno nie miałem w łóżku tak dobrej dupy. Warto było stracić na ciebie czas. – Pochylił się, żeby jego wzrok zrównał się z moim. – Nie próbuj rozpowiadać kłamstw o tym, co tu zaszło – przestrzegł. – Nikt i tak by ci nie uwierzył, bo byłaś pijana. I wciąż jesteś. Na pewno są zdjęcia i filmiki z balu, które to potwierdzą. – Roześmiał się, jakby nagle coś mu się przypomniało. – Kurde, laska, na sali totalnie ci odwaliło. Tańczyłaś na stolikach i krzyczałaś na ludzi. Opiekunowie musieli nas wyrzucić. Wygląda to tak, jakbyś to ty miała na mnie zły wpływ. – Przekrzywił głowę. – A przynajmniej tak będę wmawiać ludziom. – Strzepnął ze spodni paproszek.

Nie. Byłam grzeczną dziewczyną, która zdobyła najwyższy wynik na końcowych egzaminach. Pracowałam jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt – i nie tylko po to, by móc wpisać taką informację w podaniu na studia. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś wyrzucił mnie z imprezy. Poza tym i tak rzadko balowałam.

Odgarnął mi włosy z twarzy, a potem przesunął palcami po moim policzku.

Skrzywiłam się i odsunęłam tak szybko, jak to możliwe.

– Nie dotykaj mnie.

– Och, a już myślałem, że czeka mnie druga rundka. – Zachichotał, bawiąc się sygnetem, który wykonałam dla niego kilka tygodni temu.

Była to prosta, srebrna obrączka, na której wygrawerowałam nasze imiona i serce pomiędzy nimi. Wykonanie jej zajęło mi wiele godzin, obrabiałam metal i polerowałam go, dopóki sygnet nie zaczął wyglądać idealnie. Nawet skubnęłam oszczędności na studia, by kupić palnik butanowy i wszelkie niezbędne narzędzia, byle tylko zadowolić mojego chłopaka.

– Mówiłeś, że mnie kochasz. – Wpieniło mnie to, jak słabo brzmiał mój głos.

Jego usta drgnęły w szyderczym uśmiechu.

– Mówię to wszystkim dziewczynom, Elizabeth. Ty po prostu nieco dłużej zwlekałaś z tym, by mi siebie dać.

Z mojego gardła wydobył się zduszony jęk.

Westchnął i zapiął spodnie.

– Nie martw się. Oboje tego chcieliśmy.

Nie, nie, nie.

Zdjął sygnet i obrócił go w palcach.

– Pewnie chcesz to odzyskać. – Rzucił pierścionek na szafkę nocną, metal zadzwonił na blacie, okręcił się i spadł na podłogę.

Colby po raz ostatni przejrzał się w lustrze i wygładził marynarkę.

– Muszę już iść, ale zobaczymy się za kilka dni na rozdaniu dyplomów. Na razie, mała – rzucił na pożegnanie.

A potem wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi.

Dzięki Bogu.

Zaczerpnęłam powietrza, bo moje płuca łaknęły tlenu.

Musiałam zastanowić się nad tym, co się stało.

Minęła godzina. Potem druga.

Wspomnienia docierały do mnie powoli i czułam się tak, jakbym oglądała horror, którego nie mogę wyłączyć. Colby zaciągnął mnie do hotelu, położył na łóżku. Szarpnięciem rozerwał sukienkę. Złapał za moje uda. Uderzył. Popchnął. Poczułam ból.

Próbowałam powiedzieć „nie”, ale nie potrafiłam wydusić z siebie tego słowa.

Próbowałam się ruszyć, ale nie mogłam.

Moje ciało stężało, a on robił ze mną, co chciał. Obracał mnie. Ranił.

Starałam się zachować spokój. Obserwowałam na zegarku mijające minuty, gdy mój zalany alkoholem mózg próbował zmusić ciało do ruchu. Ostrożnie postawiłam stopy na podłodze, zanurzając palce w tanim, włochatym dywanie. Z jękiem zmusiłam się, by wstać, ale szybko upadłam. Przeczołgałam się do kąta, gdzie leżała moja torebka. Wyjęłam z niej komórkę.

Zalała mnie fala paniki.

On mógł tu wrócić w każdej chwili i zrobić to ponownie.

Ręka mi się trzęsła, gdy wybierałam dziewięćset jedenaście. Zamarłam na dźwięk głosu operatora.

– Dodzwoniłeś się na dziewięćset jedenaście. W czym mogę pomóc?

Wstyd. Poczucie winy. Wyrzuty sumienia. Prawda.

O co mogłam poprosić?

Czy to była moja wina?

Dyszałam ciężko, a pulsujący ból między nogami przypominał o moim grzechu.

– Halo? W czym mogę pomóc? – Tym razem głos brzmiał natarczywie.

– W niczym – wychrypiałam i zakończyłam połączenie.

Zawiesiłam wzrok na zniszczonej sukience. Kto by uwierzył dziewczynie, której ojciec siedział w więzieniu – jeżeli w ogóle był moim ojcem – a nie bogatemu synowi senatora? Byłam białą hołotą, dziewczyną z małego miasteczka, która miała trochę szczęścia i dzięki stypendium dostała się do prywatnej szkoły.

Znowu mnie zemdliło, tym razem bardziej niż poprzednio. Zawartość żołądka wylądowała na podłodze.

Od zapachu procentów zmuliło mnie jeszcze bardziej.

Alkohol ze mnie drwił. Mówił przykrą prawdę. Odegrałam w tym scenariuszu swoją rolę.

Złapałam się za klatkę piersiową, bolało mnie serce. Pękło na kawałki.

Mięśnie paliły.

W głowie dudniło.

Miałam dosyć. Byłam martwa. Czułam ogarniające mnie zimno. Skóra mi ścierpła.

Wzeszło słońce, promienie przeciskały się przez brudne zasłony. Nastał nowy dzień, niby taki sam jak poprzednie, a jednak dla mnie zupełnie inny.

Każdy z nas zaczyna myśleć jasno, gdy serce opuszcza pokład. Ze mną nie było inaczej.

W moim wnętrzu kłębiło się coś mrocznego, wsiąkało między szczeliny duszy i ją dusiło. Wszystko, w co wierzyłam na swój temat… i miłości… legło w gruzach, zostało zbrukane. Unicestwione.

Miłość jest jak nóż, który kroi twoje serce na drobne kawałki i karmi chłopaka, którego kochasz.

Czułam się rozbita na wszelkie możliwe sposoby i właśnie wtedy obiecałam sobie, że już nigdy więcej się nie zakocham.

Padłam na podłogę bez sił i zaszlochałam.

1

Elizabeth

DWA LATA PÓŹNIEJ

Założyłam blond włosy za uszy i jęknęłam. Czułam, jak pot spływa mi po karku od palącego popołudniowego słońca. Był piątek, a ja znajdowałam się w Raleigh w Karolinie Północnej i miałam tylko ten dzień na przeprowadzkę do nowego mieszkania, bo w poniedziałek zaczynałam kolejny rok studiów.

– Witaj z powrotem na Uniwersytecie Whitmana – wymamrotałam do siebie, wyciągając kolejne pudło z bagażnika starej toyoty camry.

Dopiero skończyłam dwadzieścia lat, a już zgromadziłam tyle rzeczy, że głowa mała.

Większość z nich to narzędzia jubilerskie i książki, a poza tym meble, które odziedziczyłam po babci Bennett, gdy zmarła w te wakacje: kanapę w beżowo-zieloną kratę, stół, na którego blacie wymalowano kaczki, stary zestaw sypialniany oraz koronkowe serwetki w różnych kolorach. To mój spadek. Nie można było nazwać tego luksusowym wyposażeniem, ale miało swój charakter.

– Twoje mieszkanie wygląda tak, jakby żyła tu osiemdziesięcioletnia kocia mama – zawołała Shelley, wyglądając z mieszkania.

Zaprzyjaźniłam się z nią w prywatnym liceum. Pochodziła z uprzywilejowanej, bogatej rodziny – totalne przeciwieństwo mnie, biednej laski z gorszej dzielnicy. Mimo to Shelley zawsze przy mnie była, nawet po tym, co zrobił mi Colby.

Jej rude włosy nastroszyły się od wilgoci, ale i tak wyglądała ładnie. Zmarszczyła nos.

– I trochę tu capi – dodała.

– Przestań narzekać i złaź na dół, żeby mi pomóc. Jest tak gorąco, że zaraz się rozpuszczę – oznajmiłam.

Kumpela prychnęła i pokonała metalowe stopnie.

– Ty i ta twoja jasna karnacja. Gdybyś od czasu do czasu wyściubiła nos z chaty, może byś się opaliła. Ale nieee… Ciągle tylko się uczysz i pracujesz w księgarni. Pewnie masz więcej zakreślaczy niż propozycji randek. Do tego odwiedzasz bibliotekę tak często, że ludzie myślą, że tam też pracujesz.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– Nie jest tak źle. Widuję się z ludźmi na zajęciach. Czasami nawet z nimi rozmawiam.

Shelley popatrzyła na mnie spod byka.

– Ocipiałaś? Gdybym nie zmuszała cię czasem, byś gdzieś ze mną wyszła – jak na przykład dzisiaj – zaszyłabyś się w tej swojej norze i jadła chińskie zupki do końca studiów.

– Wcale nie, czasami jem też pizzę.

Posłała mi drwiący uśmieszek i wzięła karton leżący na ziemi. Ruszyłyśmy schodami na górę i zatrzymałyśmy się przy mieszkaniu 2B. Nowe trzypokojowe lokum z balkonem i łazienką było jak pałac w porównaniu z klitką w akademiku, w której mieszkałam do tej pory. Okno znajdowało się na końcu budynku, od zachodu, i miałam tylko jednego sąsiada z lewej strony w 2A.

Jak na zawołanie w mieszkaniu zaczął łupać głośny rap.

Chwilę nasłuchiwałam. Czy to Eminem?

– Nie wypada puszczać tak głośno muzyki w bloku – mruknęła Shelley. – Może nie będzie tu tak cicho, jak sądziłaś.

Próbowałam zachować optymizm.

– No i co z tego? Jest czternasta, a nie druga w nocy.

– Widać, że ta osoba też się tutaj dopiero wprowadziła – zauważyła przyjaciółka, wskazując głową na stertę pootwieranych kartonów stojących przed sąsiednimi drzwiami. Jeden z nich był wypchany książkami. – Wygląda mi na nerda. A już myślałam, że wygrałaś na loterii jakiegoś przystojniaka.

Upewniłam się, że mojego nowego sąsiada nigdzie nie ma, i pochyliłam się, by szybko oblukać tytuły: Wielki Gatsby, Wichrowe Wzgórza.

– Hm. Ktoś tu lubi klasykę. Może studiuje angielski?

Shelley przewróciła oczami.

– Ale nuda. Potrzebujesz seksownego sąsiada, który uprawia dziki seks.

Pokręciłam głową.

– Widzisz, ty mówisz „dziki seks”, a ja od razu mam w głowie jakieś włochate zwierzęta w łóżku. Obleśne.

Prychnęła obruszona.

– Jak tam chcesz. Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy widzisz jakieś seksowne ciacho, wypisujesz sobie na czole słowo „SPIERDALAJ”.

Colby był seksownym ciachem i wiadomo, jak to się skończyło.

Wzruszyłam ramionami, przełykając bolesne wspomnienia.

– No i co z tego? Nie mam ochoty się zakochiwać. Nigdy. Miłość boli, pamiętasz?

– Tak. – Shelley przygryzła wargę i na jej przeważnie roześmianej twarzy pojawił się zacięty wyraz.

Ona też wróciła myślami do tamtego hotelu i tego, jak to na mnie wpłynęło. To ona mnie stamtąd odebrała i zawiozła do domu. Shelley to typ dziewczyny, która zakochuje się przynajmniej raz w miesiącu i uważa, że wszystko zmieni się na lepsze, gdy tylko znajdę odpowiednią osobę, i będę żyć długo i szczęśliwie. Sranie w banię.

– O mnie się nie martw, Shelley. Ze mną wszystko w porządku, jasne? Nie potrzebuję w swoim życiu faceta, który by mnie uszczęśliwiał. Wystarczy mi, że mam ciebie, Blake’a i czasami jakieś bzykanie z chłopakiem.

Blake to mój drugi przyjaciel z Oakmont Prep, który również studiował na Uniwersytecie Whitmana.

Shelley błysnęła kpiącym uśmiechem.

– Znowu zaczynasz z tymi sekszasadami?

Pokiwałam głową.

Tak się składa, że od czasu sytuacji z Colbym nie zrezygnowałam z seksu. To, co stało się tamtej nocy, nie wpłynęło na moją seksualność, tylko na zaufanie do mężczyzn. Rok po tamtym wydarzeniu w niezbyt uprzejmy sposób zaproponowałam koledze z zajęć spotkanie i zaprosiłam go do swojego pokoju. Miał na imię Connor i widziałam, że w laboratorium niejednokrotnie mnie obczajał. Po mojej propozycji spojrzał na mnie tak, jakby nagle wyrosła mi druga głowa – wszyscy wiedzieli, że nie flirtuję z chłopakami i że jestem wobec nich wredna – ale okazało się, że jest chętny. Poszliśmy do mojego pokoju w akademiku. Seks okazał się kiepski, a samo potajemne spotkanie było niezręczne, ale dotarło do mnie wtedy, że Colby nie wygrał.

Nie był ostatnią osobą, która mnie dotknęła.

Moje ciało należało tylko do mnie.

Tak samo jak moje serce. Zamierzałam zadbać, by tak już zostało.

Po numerku z Connorem seks stał się prostszy. W ciągu ostatniego roku stworzyłam z tego grę z bardzo rygorystycznymi zasadami. Wybierałam przeciętnego chłopaka, który nie jest popularny, bogaty ani zbyt przystojny. Sprawdzałam, czy nie jest zajęty. Upewniałam się, że nie pije i nie bierze dragów. Dowiadywałam się, czy nie uciekł z pobliskiego szpitala dla obłąkanych. Uprawiałam z nim seks. Nigdy więcej się do niego nie odzywałam. Koniec historii.

Chodziło wyłącznie o kontrolę. O mój wybór. O moje zasady.

Musiałam wykonać pierwszy krok, bo zawsze wolałam dominować. Co najważniejsze, zależało mi na tym, bym znajdowała się we własnym łóżku, w otoczeniu własnych rzeczy. Seks ze mną był dosyć grzeczny w świetle obecnych standardów, a przynajmniej tak mi się wydawało, na podstawie historii, które opowiadała o swoich podbojach Shelley. Mnie to jednak nie obchodziło. Jeśli faceci mnie pragnęli, to mogli się podporządkować.

– Może pójdę do zakonu.

Przyjaciółka wyszczerzyła zęby.

– Nie wyglądasz zbyt dobrze w czerni.

– Racja.

– W dodatku nawet nie jesteś katoliczką, małpo.

– Też prawda.

Odwzajemniłam uśmiech. Nie przeszkadzało mi to, że się ze mną droczy. To lepsze niż litość.

Wyminęłam ją i weszłam do swojego pokoju, żeby się rozpakować. Wyciągnęłam zdjęcie z babcią, które zrobiłam na jej ganku tego dnia, gdy wyjechałam na studia. Zazwyczaj patrzenie na tę fotografię mnie bolało, bo widziałam na nim chudą dziewczynę w workowatych dżinsach i z zabandażowanymi nadgarstkami. Ale było to moje ostatnie zdjęcie z babcią, ważne dla mnie, niezależnie od tego, jak bardzo przypominało o moim głupim błędzie z Colbym. Odłożyłam ramkę na stolik.

Skończyłyśmy chować naczynia do kuchennych szafek i przeniosłyśmy się do sypialni. Tam Shelley pomogła mi rozpakować ubrania. Później poszłyśmy do dodatkowego pokoju, który wielkością przypominał bardziej składzik niż sypialnię. Było to tylko mieszkanie studenckie, blisko uczelni, więc nie grzeszyło wielkością, ale udało mi się tu zmieścić podwójne łóżko i narzędzia do biżuterii.

Tylko że od dwóch lat nie wykonałam żadnej biżuterii. Kiedyś kochałam kształtować metal, teraz przypominało mi to o mojej nieszczęśliwej miłości.

Shelley bawiła się moim szkicownikiem z zamyśloną miną. Skupiła wzrok na mnie, a potem na pudłach stojących pod ścianą.

Przygotowałam się na jej pytanie.

– Kiedy zamierzasz na poważnie zająć się wytwarzaniem biżuterii? Co chcesz robić po studiach? – Otworzyła notes i przejrzała strony. – Poza tym naprawdę przydałby mi się nowy naszyjnik. Najlepiej taki w kształcie motyla. Albo serca. – Jej twarz złagodniała, gdy znowu przeniosła na mnie spojrzenie. – Pamiętasz nasze medaliki przyjaźni, które wykonałaś, gdy miałyśmy po piętnaście lat…

– Shelley, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Nie jestem w stanie niczego teraz stworzyć.

Przekrzywiła głowę.

– Zamierzasz zrezygnować ze swoich marzeń tylko dlatego, że kiedyś zrobiłaś pierścionek dla Colby’ego? Minęły dwa lata, a on dalej ma wpływ na twoje życie. To popieprzone. Kiedyś pragnęłaś projektować i tworzyć. Czy naprawdę uważasz, że będziesz szczęśliwa w pracy, w której nie możesz zrobić czegoś pięknego? – Westchnęła, a jej mina wydawała się zrezygnowana. – Uprawiasz seks z facetami, żeby pokazać, że już uporałaś się ze swoją przeszłością, ale wcale tak nie jest. Nie do końca. Nadal karzesz siebie za coś, co nie stało się z twojej winy.

To była moja wina. Upiłam się. Wzięłam od niego narkotyki. Wszystko z własnej woli.

– Nie było cię w tamtym pokoju hotelowym. Nie masz o niczym pojęcia.

Przygryzła dolną wargę i potaknęła.

– Masz rację. Nie było mnie tam, ale widziałam cię później. Zabrałam cię do domu i zajmowałam się tobą, dopóki twoja matka nie wróciła z Vegas. Wiem, jaka byłaś wtedy rozbita. Po prostu… kocham cię, to wszystko.

Wypuściłam powietrze z płuc i zaczęłam krążyć po pokoju, odkładając i ustawiając różne przedmioty. Rozmowa zrobiła się poważna.

– Poza tym motyle i serduszka są gorsze niż dziary w dole pleców. Gdybym zdecydowała się coś dla ciebie zrobić, musiałoby to mieć jakiś przekaz.

Shelley prychnęła.

– Na przykład co?

– Może twój numer telefonu, skoro rozdajesz go facetom na prawo i lewo.

Udała obrażoną, ale po chwili parsknęła śmiechem.

– Boże, to prawda. Jestem zdzirą.

– Chodź, wniesiemy resztę moich rzeczy – zaproponowałam, gdy skończyłyśmy chichotać.

Wyszłyśmy z mieszkania i stanęłyśmy przed blokiem. Westchnęłam, rozglądając się po parkingu. Miałam jeszcze do rozpakowania kilka pudeł, zanim w ogóle będę mogła pomyśleć o odpoczynku.

Przyjaciółka dźgnęła mnie w ramię.

– Hej. Mam pomysł. Chodźmy zobaczyć, kto mieszka obok ciebie.

Pokręciłam głową.

– Nie, to dzień przeprowadzki. Ta osoba jest na pewno tak samo zajęta jak ja.

Zignorowała mnie i podeszła na palcach do mieszkania. Zamiast zapukać, lekko popchnęła uchylone drzwi i zajrzała do ciemnego korytarza.

– Nikogo nie widzę. Może jest na balkonie. – Przez jej twarz przemknął szelmowski uśmiech. – To nam daje mnóstwo czasu, by powęszyć. – Pochyliła się i zaczęła przeglądać kartony stojące na korytarzu. Wyciągnęła z nich bejsbolówkę z brytyjską flagą, męską bieliznę i czarne męskie trampki. Potem zanurzyła rękę jeszcze bardziej i znalazła rękawice bokserskie bez palców – a to ciekawe – oraz kolekcję pocztówek z Londynu.

– A więc na pewno jest facetem. I ma wielki sprzęt. – Uniosła pudełko kondomów. Rozmiar large, a do tego prążkowane. W jej oczach błysnął triumf. – Największe. No nieźle – oznajmiła śpiewnym głosem.

Błyskawicznie przeniosłam wzrok na drzwi, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie widzi.

– Odłóż to, zanim tu wróci. Czy ty jesteś normalna?

– Nie.

Westchnęłam, bo przyjaciółka zupełnie nie przejmowała się tym, że może zostać przyłapana, a ja nie mogłam się powstrzymać i musiałam podejść bliżej. Chciałam wiedzieć więcej o moim sąsiedzie, który czytał klasykę i słuchał rapu.

Shelley postukała palcem w podbródek, w zamyśleniu przyglądając się zawartości kartonów.

– Wydaje się całkiem interesującym facetem, mimo że czyta to badziewie. Brałabym.

– Ty byś brała nawet Mansona.

Zwinęła się ze śmiechu.

Wyrwałam jej pocztówki i wrzuciłam je do kartonu, w którym je znalazła.

– Odsuń się od pudeł, bo nie pójdę dzisiaj z tobą na studencką imprezę. Ani nie włożę tej sukienki, którą wczoraj wieczorem obrabiałaś przez godzinę. – Shelley studiowała projektowanie ubrań i wszystkie kreacje traktowała bardzo poważnie. A ja byłam jej modelką.

Posłała kartonowi tęskne spojrzenie i zrobiła nadąsaną minę.

– Dobra, wygrałaś. W ogóle nie znasz się na żartach.

– Cóż, ktoś musi cię pilnować. Nie przetrwałabyś angielskiego na pierwszym roku, gdybym każdego ranka nie darła ci się do ucha, żebyś wstała.

Zgodziła się – nieco zbyt szybko – i wróciłyśmy do mojego mieszkania, żeby wyjść na balkon.

– Co tam masz? – zapytałam chwilę później, gdy zauważyłam książkę w brązowej okładce, którą przyciskała do boku.

Spuściła głowę i udała zaskoczenie.

– Och, ten staroć? Tak bardzo pochłonęła mnie twoja przeprowadzka, że chyba zapomniałam odłożyć ją do kartonu.

Jasne.

Zmrużyłam oczy.

– Serio?

Rozchichotała się, ignorując sarkazm.

– Dobra, przyłapałaś mnie. To Duma i uprzedzenie Jane Austen. Zabrałam ją twojemu sąsiadowi. Przecież kochasz tę książkę, bo bohaterka jest twoją imienniczką. – Westchnęła dramatycznie i przycisnęła egzemplarz do klatki piersiowej. – Nie widzisz, że to przeznaczenie? Ty i ten nudny sąsiad jesteście sobie pisani.

Pokręciłam głową. Czasami nie mogłam wytrzymać z tą dziewczyną.

– No właśnie. Powinnaś przestać oglądać głupie romantyczne filmy. Nawet nie wiem, dlaczego w ogóle się przyjaźnimy. Od tej chwili cofam naszą przyjaźń. – Wyrwałam jej książkę z rąk. To był stary egzemplarz z twardą okładką i złotymi napisami. Może nawet miał jakąś wartość.

Co za facet trzyma takie książki?

Najpewniej taki, który wierzy w miłość, odpowiedziało moje serce.

Otworzyłam książkę i przerzuciłam strony, aż znalazłam rozdział, w którym pan Darcy opisuje uczucie, jakie żywi do Elizabeth Bennet: „Trudno mi określić dokładną godzinę, miejsce, spojrzenie czy słowa, które leżą u jego podstawy. Minęło zbyt dużo czasu. Zanim na dobre to do mnie dotarło, byłem zakochany po uszy”[1].

Ckliwe brednie. Zamknęłam książkę z trzaskiem.

– Kocham różne książki. To się nazywa czytanie, wiesz? Powinnaś kiedyś spróbować.

– Nie czuję takiej potrzeby. Wystarczy, że jestem ładna. – Napuszyła się i przerzuciła włosy na plecy. – A ty dokąd? – zawołała, gdy pomaszerowałam przez salon w stronę drzwi.

Uniosłam książkę.

– Oddać to, co ukradłaś!

Moja przyjaciółka zaczęła wymachiwać ramionami w powietrzu.

– Wzięłam ją przez przypadek, sama wpadła mi w ręce, przysięgam! Jest różnica!

– Mhm. – Podeszłam do mieszkania sąsiada, ale drzwi były zamknięte. Przyłożyłam do nich ucho, ale nic nie usłyszałam. Kartony z korytarza też zniknęły.

Nagle podskoczyłam, słysząc dudnienie dobiegające z parkingu.

Wychyliłam się za barierkę, z której miałam widok na parking, i rozejrzałam się, aż spostrzegłam czarnego jeepa z odsłoniętym dachem. Właśnie leciało Fight for Your Right The Beastie Boys. Zamrugałam. Cholera, ale hałas.

Kierowcą okazał się napakowany typ w czapce z brytyjską flagą. Naciągnął ją nisko na czoło, więc nie widziałam nic poza brązowymi włosami wystającymi po bokach. Oczy skrył za okularami. Gdy zmienił ręczną skrzynię biegów, nawet ze swojego miejsca dostrzegłam, że ma szerokie barki i umięśnione przedramiona. Udało mi się również zauważyć jakieś tatuaże, ale nie miałam okazji zbyt dokładnie im się przyjrzeć.

Czy to był mój tajemniczy sąsiad? Miał na głowie bejsbolówkę, którą widziałyśmy w kartonie.

Wychyliłam się przez barierkę, żeby lepiej widzieć.

Na myśl, że ten napakowany typ czyta Dumę i uprzedzenie, moje serce przyspieszyło.

Wcześniej, gdy przeglądałyśmy kartony, wyobrażałam sobie, że mój sąsiad jest bardziej w typie Harry’ego Pottera, zwyczajnego kujona w okularach w czarnych oprawkach i z nieśmiałym uśmiechem. Wychodziło na to, że się pomyliłam.

Zanim wyjechał z parkingu, odwrócił się i zerknął na budynek, osłaniając oczy. Chyba skupił się na mnie. Jego samochód się zatrzymał. Czułam fizyczny ciężar jego spojrzenia, mimo że dzieliło nas kilka metrów.

Wstrzymałam oddech, włoski na moim ciele stanęły dęba.

Czy on widział, jak Shelley przegląda jego rzeczy? Niech to szlag.

Książka! Spojrzałam w dół i okazało się, że dalej ją trzymam.

Cholera.

Zrobiło mi się głupio, więc zaczęłam się powoli wycofywać, aż on zniknął z pola mojego widzenia. Odłożyłam książkę pod jego drzwiami i rzuciłam się do swojego mieszkania.

– Kto to był? – zapytała Shelley, kiedy wpadłam do środka.

Pokręciłam głową.

– Na pewno nie Harry Potter.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1]Duma i uprzedzenie, tłum. Magdalena Gawlik-Małkowska, s. 296.

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz