Igrając z przeznaczeniem (t.2) - Madden-Mills Ilsa - ebook
BESTSELLER

Igrając z przeznaczeniem (t.2) ebook

Madden-Mills Ilsa

4,6

Opis

 

Piekielnie seksowny brytyjski playboy

 

Porzucona dziewczyna

 

Pomyłka w londyńskim klubie 

Narzeczony Remi Montague rzuca ją jak zepsutą zabawkę na dwa tygodnie przed ich ślubem. Uzbrojona w butelkę tequili dziewczyna wybiera się wraz z najlepszą przyjaciółką do Londynu, by utopić smutki przed rozpoczęciem nowego semestru na Uniwersytecie Whitmana.

 

Nie zamierzała wziąć udziału w imprezie. A już na pewno nie planowała obudzić się w łóżku obok brytyjskiego bad boya, zachwycająco przystojnego Daxa Blaya, który trzy lata wcześniej złamał jej serce. Tak samo jak nie planowała pasujących tatuaży, które sobie zrobili.

 

Po powrocie na studia postanawiają udawać, że nie przeżyli pełnej namiętności przygody w Londynie. Chociaż to nie jest łatwe, gdy mieszka się w tym samym domu… Czy można walczyć z uczuciem i przeznaczeniem?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (342 oceny)
241
64
25
12
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monikalimonka

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwsze wrażenie 👍 Ilsa Madden-​Mills wprowadziła mnie po raz drugi w przyjemny stan. Książka była  urocza pełna uczuć ale najbardziej urzekła  namiętnością i cudownym pożądaniem. 😍😍😍 🌺 Jest to druga książka z Cykl:British Bad Boys,  opowiada historię  Daxa, który jest bratem bliźniakiem Declana , jego zaś poznaliśmy w pierszej części.  Rozsmakowałam się w tej książce, jeszcze bardziej niż pierwszej  części o Elizabeth i Declanie. 🌺 Nie ma Tu wymyślnego scenariusza ,jest  prosta fabuła a nawet prozaiczna, ale mimo całej tej zwyczajnosci  to jest ujmująca lektura. Uwielbiamy niegrzecznych chłopców, ich bezkompromisowość i wymuszaną przez sytuację rezerwę. Co się stanie gdy seksowny i tradycyjnie zły Dax Blay da się poznać jako miły pełn uczuć  Brytyjczyk? Och zaiskrzy 😍tym bardziej ,że poukładana amerykanka Remi spotyka bo po raz drugi  a miała już okazję  zwiedzić  "ogiera  Daxa w stajni" . I to ją napiętnowało na całe dalsze życie. 🌺 Ta książka to miłość  drugiej szansy,...
20
Dorota34

Dobrze spędzony czas

Książka fajna🥰 Nie oceniam trzeba przeczytać samemu 😉
10
Misia81

Nie oderwiesz się od lektury

SUPER się czyta. polecam🙂👍
10
Ania131185

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!!!
10
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Sssssuper 😻extra ,fantastyczna 😂
10

Popularność




Tytuł oryginału: Filthy English

Projekt okładki: Mateusz Rękawek

Redakcja: Małgorzata Duży, Ilona Siwak/Słowne Babki

Redakcja techniczna:

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak, Anna Banaszczyk-Susłowicz/Słowne Babki

Fotografia wykorzystana na okładce

© Mordolff/iStockphoto

Copyright © 2016. FILTHY ENGLISH by Ilsa Madden-Mills

All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Sylwia Chojnacka

ISBN 978-83-287-2272-9

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

Romeo i Julia, William Szekspir (przekład J. Paszkowski)

1 Remi

Ta noc była fatalna.

Niestety, tak się złożyło, że to akurat moja noc poślubna.

Westchnęłam ciężko i rozejrzałam się po Masquerade – klubie w Londynie, w którym panowała intymna atmosfera. Wszyscy goście mieli na sobie czarne maski, proste bądź z ozdobami, ukrywające ich tożsamość. Kilku śmiałków włożyło nawet stroje w średniowiecznym stylu, a na nie narzuciło długie, obszerne peleryny.

Ja postawiłam dzisiaj na współczesną, obcisłą sukienkę i ośmiocentymetrowe szpilki, w których miałam niemal metr osiemdziesiąt wzrostu. Byłam więc zamaskowaną gigantką w niebieskiej kiecce, górującą nad każdą dziewczyną i nawet niektórymi facetami, którzy znajdowali się przy barze.

Przygryzłam dolną wargę i rozejrzałam się po ciemnym klubie, obrzucając wzrokiem nieznajome twarze. Czułam się tutaj okropnie samotna – nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że mój narzeczony się wymiksował.

A raczej mnie zostawił.

Zgadza się. Hartford Wilcox, znany również jako Dupek z Uniwersytetu Whitmana w Karolinie Północnej, spuścił mnie na drzewo dokładnie na dwa tygodnie przed weselem, podczas kolacji w naszej ulubionej włoskiej restauracji Mario’s.

Ten związek to już przeszłość. Jak budki telefoniczne i dżinsy biodrówki.

Hartford spełniał wszystkie kryteria z mojej listy o nazwie „idealny mężczyzna”. Nie było na niej, co prawda, krótkiego bzykanka i włochatego dywanu na klacie, ale przymknęłam oko na te rzeczy, bo powolny, pełen pasji i oszałamiający seks nie jest przecież w życiu najważniejszy.

Wierzcie mi.

Mówię z doświadczenia – spróbowałam czegoś takiego wiele lat temu.

Ten rodzaj namiętności jest w stanie rozpłatać ci klatkę piersiową i wyskrobać serce łyżeczką.

Nigdy więcej nie chciałam poczuć takiej żądzy.

Moja najlepsza psiapsiółka Lulu, która na ostatnią chwilę przyjechała ze mną do Londynu, dźgnęła mnie palcem, jak tylko usiadłyśmy przy masywnym drewnianym barze.

– Hej, ziemia do Remi. Co to za zamyślone spojrzenie? Ogarnij się i zamówmy drinki. Chce mi się pić.

Alkohol. Pokiwałam głową. Czas się narąbać.

– Kurde, faceci w tym klubie są seksowni jak wszyscy diabli – oznajmiła z południowym akcentem, przeciągając samogłoski. Zmierzwiła krótką różową fryzurę i poprawiła czarne tutu.

Nastawiła się na polowanie i ja też powinnam o tym pomyśleć.

Zgodziłam się z nią niechętnie, uważnie przeglądając butelki stojące za barem.

– Mam ochotę na tequilę – oznajmiłam.

Przyjaciółka przeszyła mnie ostrym wzrokiem.

– Co? Już ja dobrze wiem, co się dzieje, gdy pijesz to gówno. Będziesz się obżerać tacosami, a później je zwrócisz albo owiniesz się jak wąż wokół jakiegoś zarozumiałego drania z wyrzeźbionym tyłkiem.

Skrzywiłam się. Tak się składa, że Włochaty Hartford miał świetny tyłek. I pewnie teraz posuwał jakąś studentkę.

Wybuchłam krótkim śmiechem, którym chciałam dać do zrozumienia, że wszystko u mnie w porządku – chociaż czułam się żałośnie. Od dwóch tygodni zachowywałam się na zmianę jak rozmemłana beksa albo wkurzona baba, która dopiero co uświadomiła sobie, że słowo „kurwa” pasuje do każdej możliwej sytuacji. Mam pójść na pocztę, żeby wysłać listy do niedoszłych gości weselnych z informacją, że on mnie rzucił, ale dzięki, ludzie, za wasze zaangażowanie? Kurwa. Okazuje się, że miejsce, w którym wynajęłam salę weselną, nie zwróci mi za nią dziesięciu tysięcy dolarów zaliczki? Kurwica mnie bierze. Myśl, że od nowego jesiennego semestru – który zaczyna się za dwa tygodnie – będę bezdomna? Kurwa do kwadratu.

Oczywiście matka stwierdziła, że to wszystko moja wina.

Spuściłam głowę i dotarło do mnie, że wróciłam do nerwowego nawyku bawienia się moją diamentową bransoletką.

Musisz o nim zapomnieć, Remi.

Podszedł do nas barman – wysoki, szczupły, miał brodę i wytatuowane rękawy z motywem róż na ramionach. Przedstawił się jako Mike i zapytał, czego się napijemy. Lulu wybrała to, co zawsze, czyli jabłkowe martini.

Ja zamówiłam całą butelkę srebrnej tequili. Zależało mi na tym, by o wszystkim zapomnieć.

– A więc to twój pogrzeb – wymamrotała Lulu, gdy wypiłam pierwszego szota i possałam limonkę, którą zostawił dla mnie Mike. Wzdrygnęłam się od kwaśnego smaku, a alkohol spłynął mi do żołądka. – Jak to smakuje? – zapytała przyjaciółka, przyglądając mi się uważnie.

– Jak złe decyzje – mruknęłam i otarłam usta serwetką. – Ale właśnie dzięki tequili osiągnę to, na czym mi zależy i za piętnaście minut może nawet będę w stanie zatańczyć.

Lulu parsknęła.

– Już to widzę.

Co racja, to racja. Poza tym mój taniec przypomina raczej drgawki ryby, którą fale wyrzuciły na brzeg.

Zatankowałam kolejnego szota w chwili, gdy dwójka chłopaków zaczęła rozmawiać z Lulu. Nawet nie zaszczyciłam ich spojrzeniem, za to ona dosłownie się rozpłynęła, kiedy zaprosili nas do tańca.

– Chodźmy się zabawić, Remi – zachęcała, patrząc tęsknie na parkiet, a potem znowu na mnie. Chłopaki już dotarły na środek i machały, żebyśmy dołączyły.

– Przyjdę za chwilę – odparłam, chociaż szczerze w to wątpiłam.

Przyjaciółka się nadąsała.

– Kłamiesz.

– Tak. Ale o mnie się nie martw. – Odepchnęłam od siebie dręczące mnie problemy, które psuły mi nastrój, i wskazałam na butelkę trunku. – Poza tym jestem na randce z tym oto jegomościem.

Posłała mi smutne spojrzenie.

– W porządku, ale jeśli zobaczysz kogoś atrakcyjnego, nie czekaj. Nie możesz przecież siedzieć na tyłku całą noc i rozmyślać o Włochatym Hartfordzie. Wiesz, czasami trzeba znaleźć nowego faceta na pocieszenie, żeby zapomnieć o starym.

Kiedy odeszła, zaczęłam zamulać, myśląc o tym, jak Hartford obiecywał, że będzie mnie kochać już zawsze… a potem zerwał ze mną przy talerzu lasagne. Mój umysł natychmiast powędrował w stronę najlepszych wspomnień, jakie się z nim wiązały. Myślałam o jego dobroci, słodkim usposobieniu, tym, jak trafnie odgadywał wszelkie moje potrzeby, że wyglądał jak typowy amerykański…

Och, na litość boską, przestań się dołować, skarciłam się w duchu.

Lulu miała rację. Potrzebowałam faceta, najlepiej kogoś całkowicie odmiennego od Hartforda…

Nagle szczęka mi opadła, kiedy zauważyłam, jak piękny mężczyzna przeszedł obok mnie. I kiedy mówię „piękny”, mam na myśli: boski jak sam grecki bóg, o ciele twardym jak skała.

Zacisnęłam wargi i poprawiłam aksamitną maseczkę – wkurzające pióra przyklejały się do mojej czerwonej szminki – a następnie obróciłam się lekko, żeby go obczaić. Usiadł na stołku obok. Był wysoki, szeroki w barach i dobrze zbudowany.

Nagle przypomniałam sobie piosenkę Whatta Man Salt-N-Pepa.

Sprawdziłam swoje odbicie w lustrze za barem, a w myślach oceniłam, jakie są szanse, że taka przeciętna, nijaka dziewczyna jak ja wyrwie megaciacho.

Nikt mnie nigdy nie nazwał piękną, ale miałam dwie – no dobra, może trzy – cechy, które dodawały mi uroku: długie jasnobrązowe włosy ze złotymi refleksami, pełne usta („jak poduszeczki”, według Lulu), a także lekką szparę między zębami, które poza tym były idealnie równe i białe. Lulu twierdziła, że ta szpara dodawała mi uroku, jak Madonnie albo Sookie Stackhouse granej przez Annę Paquin w Czystej krwi. Może i racja. Byłam fanką tego serialu, więc nie zaprzeczałam.

Mężczyzna odwrócił głowę w moją stronę.

I szybko uciekł wzrokiem.

Cholera.

Miałam mniej więcej jedną szansę na milion, by pochwycić jego spojrzenie.

Poruszył się na stołku i nachylił w moim kierunku. W powietrzu unosiła się woń jego wody kolońskiej, kojarzącej się z drogą szkocką i piżmem, co razem tworzyło uderzającą do głowy, nieco drapieżną mieszankę. Zamarłam. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, wywołana mglistym wspomnieniem.

Znałam ten zapach.

Mimo to nie potrafiłam nazwać swojego skojarzenia.

Ukradkiem obrzuciłam spojrzeniem jego profil. Podobnie jak ja, miał na twarzy czarną maskę, ale jego wydawała się bardziej męska i odsłaniała żuchwę wyrzeźbioną jak u jakiejś gwiazdy filmowej. Jego usta zdawały się grzeszne, ponętne, dolna warga była pełniejsza niż górna, z małym wgłębieniem pośrodku. Obserwowałam, jak oblizuje wargi i przygryza je, jakby pogrążył się w zamyśleniu. Przeczesał ręką ciemne, nieco dłuższe zmierzwione włosy, zatrzymał ją na chwilę na czubku głowy, a potem opuścił. Kosmyki opadły na swoje miejsce, tworząc artystyczny nieład.

Czysta męska perfekcja.

Musiałam oderwać wzrok.

Z jakiegoś powodu uruchomił w moim ciele alarm ostrzegający:

„Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo. Nie dotykaj go. Dostaniesz z M16 prosto w serce i zostaniesz unicestwiona”.

Mimo to nie potrafiłam oderwać wzroku od czarnej koszuli opinającej wyrzeźbioną klatę, która bez wątpienia została ukształtowana na siłowni. Jego ramiona wyglądały tak, jakby mógł przełamać deskę na pół. Albo mnie.

Niezłe bicki, Panie Ciacho.

Zwieńczeniem tych mięśni był tatuaż ważki, który dostrzegłam na jego lewym ramieniu: większy od mojej ręki, w żywych niebieskich i pomarańczowych odcieniach. Obrzuciłam wzrokiem szczegóły, od cienkich jak papier skrzydełek po mozaikowe oczy. Kontur został wyrysowany wyraźną, grubą kreską, dzięki czemu dziara sprawiała wrażenie bardziej męskiej.

Piękna.

Sama nie miałam żadnych tatuaży – moja mama padłaby trupem, gdybym jakiś sobie zrobiła – ale zawsze mi się to marzyło. Moja dusza artystki podziwiała dziary u innych ludzi; szczególnie takie, które ukazywały skrzydła. Być może dlatego, że miałam pierdolca na punkcie ptaków i kiedyś zrobię doktorat z ornitologii.

Co z facetem przy barze?

Tak, krzyczało moje ciało, bierz to ciacho! Dzisiaj ma być twój!

Stanowił zupełne przeciwieństwo smukłego blond Hartforda, który nie miał żadnych tatuaży.

Przygryzłam paznokieć. Co zrobić, żeby ten mężczyzna zauważył moją skromną osobę?

I właśnie w tej chwili jakaś ruda z fryzurą à la Farrah Fawcett podeszła do niego zdeterminowanym krokiem. Miała na sobie białą obcisłą spódniczkę, która ledwo zakrywała tyłek.

Dziewczyna odrzuciła włosy na plecy i zaczepnie powiodła palcem po jego ramieniu, zaczynając rozmowę. Zatrzepotała sztucznymi czarnymi rzęsami, które jakimś cudem nie haczyły o otwory w masce, a do tego wypięła hojnie obdarzoną klatkę piersiową.

Dobrze wiedziałam, co to było. Taniec godowy.

Flamingi zarzucają głowami i stawiają małe kroczki w kierunku wybranki, a gorzyk czerwonogłowy zaleca się do samiczki, wykonując moonwalk na gałęzi drzewa. Nie ma nic fajniejszego.

Dlaczego więc ja tak nie potrafiłam?

Mężczyzna nachylił się w stronę dziewczyny i uśmiechnął lubieżnie. Język jego ciała wyraźnie świadczył o tym, że ma się za najseksowniejszego samca w tym pomieszczeniu. Laska wyszeptała mu coś do ucha i wypchnęła cycki w kierunku jego twarzy, ale najwyraźniej odpowiedź się jej nie spodobała, bo chwilę później skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, otaksowała mnie wrednym spojrzeniem i odeszła.

Zamrugałam oszołomiona. Co ja niby zrobiłam?

Nieznajomy odwrócił się w moją stronę i błysnął uśmiechem. Do mnie.

Moje serce załomotało z zawrotną prędkością.

Cholera, nawiązał kontakt wzrokowy – oczywiście na tyle, na ile to było możliwe w ograniczającej pole widzenia masce.

Chwila…

Czy jemu odbiło?

Skoro odrzucił jej zaloty, to ja zdecydowanie nie miałam żadnych szans.

Nie potrafiłam przesunąć seksownie palcami po jego ramieniu ani równie popisowo zarzucić włosami. Nawet nie umiałam wyprężyć tak cycków.

Moi znajomi dobrze wiedzieli, że nie potrafię flirtować. Za nic w świecie. Hartford zaprosił mnie na randkę tylko dlatego, że potknęłam się o jego nogi, które wyciągnął na krześle w bibliotece.

To wspomnienie wywołało nagłe ukłucie bólu.

Ale ja jestem głupia. Tak samo jak cały ten wieczór i wszyscy mężczyźni.

Zapomnij o ciachu, zapomnij o Hartfordzie. Zapomnij o wszystkim.

Postukałam w blat, próbując przyciągnąć uwagę barmana, żeby podał mi więcej limonek.

Mike z brodą i tatuażami w końcu zauważył, że do niego macham. Podniosłam zmaltretowaną limonkę, żeby ją zobaczył. Uśmiechnął się, pokazał mi uniesione kciuki, a kiedy skończył przygotowywać drinka dla innego klienta, przyniósł w miseczce kilka cząstek cytrusów.

– To jak… jesteś Amerykanką? – zapytał, nachylając się w moją stronę.

– Jak widać. – Skinęłam na niego głową. – A ty Brytyjczykiem?

– Jak widać. – Jego usta drgnęły.

Polał mi kolejnego szota. Błyskawicznie wychyliłam kieliszek, possałam limonkę i z trzaskiem odstawiłam szkło na blat. Po kolejnym drinku zaczęłam się kołysać w rytm szalonej muzyki techno. Nawet nie lubiłam takiej muzy.

– Może lepiej zwolnij, zamiast tak żłopać ten alkohol – zasugerował Mike, który wciąż trzymał się blisko mnie.

– Gdybyś miał za sobą takie dwa masakryczne tygodnie jak ja, też byś żłopał.

Przesunął ręką po brodzie i na chwilę zawiesił wzrok na dekolcie mojej sukienki. Potem znowu spojrzał mi w oczy.

– Jak masz na imię, mała?

Zmrużyłam oczy.

– Czy ty próbujesz ze mną flirtować? Jeśli tak, nie mam nic przeciwko. Tylko mówię.

– Oczywiście. Jesteś zajebista. – Ponownie obrzucił spojrzeniem moje zderzaki.

Roześmiałam się. Zdążyłam się nieco rozluźnić.

Może lekarstwo na zbolałe serce stało przede mną.

– Kiedy skończysz podrywać klientki, polej mi whiskey. – Pan Ciacho zwrócił się do barmana władczym głosem z brytyjskim akcentem. Mike natychmiast ode mnie odskoczył i odszedł przygotować jego zamówienie.

Ściągnęłam brwi. Chwileczkę…

Niemal rozpoznawałam ten głos – głęboki, dźwięczny… głos, od którego miałaś ochotę wskoczyć facetowi do łóżka i ujeżdżać go na kowbojkę.

Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie, a jakaś część mnie chciała się zerwać ze stołka i uciec z krzykiem. Tyle że inna miała ochotę przesunąć palcami po ustach przystojniaka i poprosić, by wymówił coś jeszcze.

Moje imię.

Mój numer telefonu.

Monolog Romea stojącego pod oknem Julii.

Odwróciłam się na stołku i zauważyłam, że ciacho po raz kolejny mierzy mnie spojrzeniem, jakby on również wyczuwał to dziwne przyciąganie między nami. Ciekawe.

Co tu się dzieje? Dlaczego on się na mnie gapi?

Moje serce fiknęło koziołka, skóra mrowiła.

Czy ja go znam?

Czy on zna mnie?

Nagle wszystko kliknęło, jakby elementy układanki wróciły na swoje miejsce. Dax Blay?

Wstrzymałam oddech i przełknęłam emocje, które ogarnęły mnie na myśl o tym mężczyźnie. Był moim największym życiowym błędem; dla niego wyzbyłam się wszystkich zahamowań, odsunęłam na bok plany i pozwoliłam, by kierował mną instynkt (czyli pożądanie), a potem dotkliwie się sparzyłam.

Tyle że mężczyzna siedzący obok mnie nie mógł być Daxem. I całe szczęście.

Zeszłej wiosny podczas organizowanej przez bractwo hucznej imprezy na zakończenie roku akademickiego – na którą poszłam razem z Hartfordem – widziałam Daxa i miał wtedy krótsze włosy oraz zero tatuaży. Więc to niemożliwe.

Poza tym z tego, co ostatnio słyszałam, przebywał w Raleigh, gdzie mieszkał jego ojciec.

Mimo to…

Dax był przecież Brytyjczykiem. Pewnie miał tutaj jakąś rodzinę. Może zrobił sobie tatuaż?

Nieee. Jakie było prawdopodobieństwo, że oboje trafiliśmy do tego samego klubu, tej samej nocy, w państwie, w którym żadne z nas nawet nie mieszkało?

Zapomnij o nim, Remi. O tej podróbce Daxa. Skup się na barmanie. On leci na twoje cycki.

Chcąc przyciągnąć ponownie uwagę Mike’a, który właśnie nalewał drinki innemu klientowi, ukradkiem obciągnęłam dekolt sukienki, ale wtedy koronkowy materiał zahaczył się o bransoletkę i mój nadgarstek zawisł jak mokra szmata w bardzo kompromitującej pozycji.

Szarpnęłam ręką.

Potrząsnęłam nią.

Pot zrosił mi czoło.

Wstrzymałam oddech, próbując okręcić bransoletkę na nadgarstku tak, by uwolnić z niej delikatny materiał i jednocześnie go nie zniszczyć.

– Zajebiście – wysapałam i zamarłam, by przyjrzeć się szkodom.

Obcisła granatowa sukienka z głębokim dekoltem została wykonana z fragmentów rozciągliwego materiału połączonych cekinowymi paseczkami i z zamkiem po boku. Pochodziła z kolekcji Tory Burch i kosztowała niemal czterysta dolarów. Jeszcze nigdy nie zapłaciłam tyle za wyszukaną kreację, więc zdecydowanie nie chciałam jej zniszczyć. Bardzo możliwe, że będę musiała ją zwrócić, żeby móc wynająć mieszkanie blisko uczelni.

Lulu. Potrzebowałam pomocy Lulu. Nikt nie miał takiego doświadczenia w obchodzeniu się z ubraniami, co ona.

Odwróciłam się na stołku i wolną ręką pomachałam w jej kierunku, ale przyjaciółka właśnie tańczyła. Widać doskonale się bawiła i była zupełnie nieświadoma tego, co się wokół dzieje. Pokusiłam się nawet o machanie obiema rękami: jedną wysoko, drugą nisko. Kilka osób ze zdziwieniem odwzajemniło gest, ale Lulu zupełnie nie zwróciła na mnie uwagi. Niech to szlag.

Jęknęłam żałośnie i smętnie skuliłam ramiona. Chciało mi się krzyczeć. I co teraz? Może pójdę do łazienki i tam spróbuję się uwolnić? Świetny plan.

Kiedy jednak wstałam, klub zaczął wirować, stroboskopowe światła dały mi po oczach i musiałam zmrużyć powieki. Zachwiałam się, bo miałam na sobie wysokie szpilki w lamparcie cętki – Lulu uparła się, bym je włożyła – więc musiałam przytrzymać się stołka, żeby złapać równowagę.

Odetchnęłam głęboko, by się pozbierać, ale nie potrafiłam myśleć jasno. Całe pomieszczenie się trzęsło. Dlaczego wypiłam tyle tequili? O mój Boże, z ręką przyciśniętą do cycka wyglądałam jak tyranozaur.

– Hej, za jakąś godzinę kończę zmianę. Chociaż to zależy od liczby klientów. Chcesz potem wyskoczyć na drinka? – zapytał Mike.

Uch. Zupełnie zapomniałam o miłym barmanie.

No dalej, Remi, odpowiedz. Tylko wyluzuj i nie zachowuj się jak świruska.

Bardzo ostrożnie odwróciłam się w jego stronę, a zgiętą rękę oparłam na blacie, żeby podeprzeć podbródek w dziwacznej pozie.

Mężczyzna ściągnął brwi.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz trochę blado.

– Hmm, może. Ale nic mi nie jest. Po prostu… muszę iść najpierw do łazienki. Zaraz… wrócę. – Siląc się na naturalność, próbowałam wyciągnąć się nad barem, żeby chwycić swoją wysadzaną koralikami kopertówkę, zrobiłam to jednak lewą ręką, a nie prawą, której używałam na co dzień, i straciłam równowagę, potykając się o własne nogi. Krzyknęłam, kiedy but katapultował się z mojej stopy i poleciał nie wiadomo gdzie, podczas gdy ja wylądowałam na kolanach Ciacha.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz