Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
36 osób interesuje się tą książką
Ile razy cofniesz czas, żeby odzyskać osobę, na której ci zależy?
Auggie Lexington i Bright Mitchell kiedyś byli nierozłączni. Dzieciństwo spędzili na wspólnych wakacjach i nocnych rozmowach o kosmosie. Teraz są niczym dwie planety – krążą po swoich własnych orbitach. On – charyzmatyczny, błyskotliwy i uwielbiany przez wszystkich. Ona – ukrywająca uczucia, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Oboje ukrywają jednak emocje, których nie da się wymazać jednym ciętym komentarzem. Kiedy ich ścieżki znów zaczynają się krzyżować, i to w niezrozumiały dla nich sposób, dostają szansę, by naprawić swoją relację. Auggie odkrywa, że potrafi cofnąć się w czasie. Ale czy to oznacza, że może naprawić błędy i odzyskać to, co utraciła? Czy tajemnicza przeszłość i niewypowiedziane słowa wciąż ich łączą? A może wszechświat już dawno ich rozdzielił?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 253
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska
Wydawczyni: Maria Mazurowska
Redakcja: Patryk Białczak
Korekta: Małgorzata Denys
Projekt okładki i stron rozdziałowych: Agata Łuksza
Ilustracje wykorzystane w książce: © Danussa; © McCarthys_PhotoWorks; © ruskpp; © Katia; © igishevamaria; © sakdam; © Vik_Tory_Design; © Natalia; © Martin Bergsma; © Tom © Fenske; © schab; © Grunge © Designs; © DonChanu / Stock.Adobe.com
DTP: pagegraph.pl
Copyright © 2025 by Maria Smolarczyk
Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-112-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Wszechświat mieści w sobie kilkaset tryliardów gwiazd. Kosmicznie dużo. Więcej niż plastikowych butelek, liści na drzewach, a nawet ziarenek piasku.
Co ciekawe, kiedy na nie patrzymy, rozłożeni wygodnie na trawniku na tyłach domu albo z nosem przyklejonym do szyby w oknie, w rzeczywistości wyglądają zupełnie inaczej lub w ogóle nie istnieją. Widzimy je takimi, jakie były kilka lat temu. Dokładnie tyle, ile wynosi ich odległość od naszej planety w latach świetlnych. Zupełnie jakby podróżowały w czasie.
Zależność ta naturalnie dotyczy również Ziemi. Lubiłam się pocieszać, że istnieją oddalone o kilka lat świetlnych miejsca w galaktyce, z których widać piękną i naiwną przyjaźń pomiędzy mną a Brightem Mitchellem.
Obecnie nie łączyło nas nic, co choć w jednej tryliardowej można by określić przyjaźnią. Egzystowaliśmy obok siebie i od czasu do czasu rzucaliśmy jakimś suchym lub zgryźliwym komentarzem. To popołudnie wcale nie było pod tym względem wyjątkiem. Stał na środku eliptycznej bieżni z rękami w kieszeniach czarnych dresów i uważnie obserwował, jak moje obolałe ciało snuje się po torze do biegania. Niczym biedna, nieświadoma planeta krążąca po orbicie wokół Słońca.
– Weź się w garść, Lexington – rzucił drwiąco i podszedł bliżej. – Nie jesteś nawet w połowie pierwszego okrążenia. Masz naprawdę beznadziejną kondycję.
– Nie pomagasz, Mitchell – wysapałam z ledwością. Serce waliło mi jak młotem, a w moich płucach płonął ogień.
– Nie jestem tutaj, aby ci pomagać. Trener Owens kazał mi cię pilnować. I upewnić się, że przebiegniesz pięć pełnych okrążeń, inaczej nie zaliczy ci przedmiotu.
Mocno zacisnęłam zęby.
– Czego innego się spodziewałaś? Dostałaś to, na co zasłużyłaś – dorzucił, wprawiając mnie w jeszcze większą złość. – Nikt ci nie kazał uciekać ze szkoły. I to na wyprzedaż staroci. Serio, Lex?
Owszem, narozrabiałam. Wraz z moją najlepszą przyjaciółką Edith opuściłyśmy trzy ostatnie lekcje wychowania fizycznego z trenerem Owensem, a jedyne, co miałyśmy na swoje usprawiedliwienie, to „wyprzedaże garażowe w okolicznych miastach”, na których upolowałyśmy przepiękny fotel w stylu retro, drewniany stolik, czajnik do herbaty pu-erh i pierścionek z ametystem. Ludzie często nie mają pojęcia, co sprzedają za bezcen.
Niestety nasze eskapady zauważył Owens i poprzedniego dnia zaczepił nas na korytarzu, oświadczając zgryźliwie przy świadkach, że jeśli nie odrobimy po lekcjach opuszczonych zajęć, nie zaliczy nam semestru. Potem oznajmił, że aby uniknąć niepotrzebnego rozproszenia, nie możemy odbywać naszej kary w ten sam dzień. A kiedy zgodnie z planem pojawiłam się dzisiaj po lekcjach na boisku ubrana w rozciągnięte, ale piekielnie wygodne dresy, które dorwałyśmy kiedyś z Edith na wyprzedaży, obok bieżni czekała na mnie nieprzyjemna niespodzianka w postaci Brighta.
Myślałam, że moją karę odbębnię w ciszy. Rzadko się do siebie odzywaliśmy, a jeśli już któreś z nas postanowiło jednak otworzyć usta w obecności drugiego, wydobywały się z nich uszczypliwe docinki. Najwyraźniej Bright chciał mnie dzisiaj podręczyć, a polecenie Owensa spadło mu niczym gwiazdka z nieba.
– Dlaczego właśnie ciebie? – wyjęczałam. Jego obecność sprawiała, że ta kara stawała się jeszcze większymi torturami.
Wzruszył ramionami.
– Może dlatego, że mnie lubi. I doskonale wie, że nie dam ci się oszukać – odparł triumfalnie. – Nie martw się, nie spuszczę cię z oka, dopóki nie skończysz biegu.
To właśnie martwiło mnie najbardziej.
Bright Mitchell był nieodłączną częścią mojego mizernego życia. Niestety. Nasze mamy przyjaźniły się ze sobą w szkole średniej, ale potem ich drogi się rozeszły. Odnowiły kontakt dziesięć lat temu na jednym ze zjazdów absolwentów i choć wówczas dzielił nas dystans ponad stu mil oraz napięte harmonogramy, od tamtej pory zaczęły uważać za naturalne, że obie rodziny będą spędzały ze sobą wakacje, a nawet przerwy zimowe i wiosenne.
Każdego lata przyjeżdżali do nas z Nowego Jorku i przez co najmniej tydzień lub dłużej cisnęliśmy się razem pod jednym dachem, zmuszeni do dzielenia się niemal wszystkim, łącznie z pastą do zębów. Wtedy jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Łowiliśmy ryby, jeździliśmy na wspólne wycieczki i kempingi, graliśmy w scrabble, a w wolnych chwilach razem z Brightem i moim tatą odnawialiśmy stary domek na drzewie przy polanie w pobliskim lesie.
Można śmiało stwierdzić, że rywalizowaliśmy ze sobą od momentu, w którym dziesięć lat temu nasze mamy po raz pierwszy nas sobie przedstawiły. Początkowo odnosiło się to wyłącznie do tego, kto zwróci na siebie uwagę rodziców i mojego młodszego brata, z którym Bright od razu znalazł wspólny język, albo kto jako pierwszy dobiegnie do pomostu nad jeziorem. Ale od niemal roku nasza walka o wspólne zasoby osiągnęła wyższy poziom; teraz konkurowaliśmy nie tylko o wyniki w nauce, ale nawet o największe bzdety, jak na przykład o to, które z nas szybciej wypije wyjątkowo niesmaczne napary ziołowe jego mamy. Niestety, mimo usilnych starań ciągle pozostawałam tą drugą. Bezczelnie wyprzedził mnie nawet w narodzinach – przyszedł na świat tydzień wcześniej niż ja. Jakby nie mógł poczekać tych siedmiu przeklętych dni.
– No dalej, Augusto Lexington! – wyrzucił zniecierpliwiony i wskazał palcem na zegarek na nadgarstku. – Musimy wrócić do domu przed zachodem słońca.
Ponad rok temu wystawiono na sprzedaż posiadłość po drugiej stronie jeziora, co Mitchellowie uznali za znak od Wszechświata i zdecydowali się ją kupić i tym samym stali się naszymi najbliższymi sąsiadami. Już nie musieli pokonywać długiej drogi z Nowego Jorku, aby nas zobaczyć – każdego dnia mogli mieć nas tuż obok.
Mama nie posiadała się z radości. Ja też początkowo wiązałam z tym faktem pewne nadzieje, ale kiedy Bright przeniósł się do mojego liceum i zaczął podbijać serca zarówno dziewczyn, jak i nauczycieli, po raz kolejny sprawiając, że czułam się gorsza, owe nadzieje zostały brutalnie zmiażdżone. Od tej pory wystawiał na próbę moją cierpliwość.
– A co? W piątki po zmroku zamieniasz się w wilkołaka? – zapytałam zaczepnie.
– Nie. – Jego złotobrązowe oczy zabłysły. – Dzisiaj Wenus ma być doskonale widoczna na niebie. Zamierzam iść z teleskopem na polanę przy domku na drzewie.
No tak. To była kolejna rzecz, która sprawiała, że czułam się przy nim pusta i przezroczysta, niczym najcieńsza kartka. Bright Mitchell był nie tylko astronomicznie przystojny, ale przede wszystkim bystry i niezwykle inteligentny. Założył szkolne kółko fizyczne, do którego należał obecnie również mój brat i parę innych wybitnych umysłów Liberty Hall High. Wygrywali razem liczne konkursy, olimpiady i tworzyli skomplikowane astrofizyczne modele. I jakby tego było mało, potrafił opowiadać o procesach fizycznych w skali kosmicznej z takim przekonaniem, że każdy, kto go słuchał, rozdziawiał z podziwu usta i sam zaczynał marzyć o podróży do innej galaktyki.
Mama wspomniała mi przy wczorajszym śniadaniu, że odezwali się do niego z Berkeley, oferując pełne stypendium w przyszłym roku akademickim. Nie wiedziałam jeszcze, co sądzić na ten temat. Zdecydowanie nie wybierałam się na Berkeley, więc ta wiadomość powinna mnie raczej ucieszyć – nareszcie nie będę musiała oglądać jego twarzy każdego dnia. Ale moje ciało postawiło na zupełnie inną reakcję. Przepłakałam cały wieczór z przyklejonym do ucha telefonem i dławiąc się własnymi łzami, narzekałam do Edith, jak bardzo go nie cierpię. Absolutnie mi nie uwierzyła.
Być może gdyby był głupszy, byłoby mi łatwiej pogodzić się z obecnym stanem rzeczy i ruszyć dalej…
– Będzie też Danielle, no i twój brat ze swoją dziewczyną. Jeśli skończysz biegać i… cóż, weźmiesz porządny prysznic, możesz do nas dołączyć.
Na naszą polanę. Z Danielle, najpiękniejszą dziewczyną w szkole. Łaskawca.
Poczułam, że wzmaga się we mnie irytacja. Dlaczego znowu bez mojej zgody sprowadza obcych do naszego sekretnego miejsca z dzieciństwa? Obiecaliśmy sobie przecież, że przenigdy nikomu nie powiemy o tajemniczej polanie w środku lasu.
Właśnie tyle dla niego znaczyłam. Absolutne nic.
– Nie, dzięki. Nie zamierzam robić za piąte koło u wozu na waszej podwójnej randce.
Wyszczerzył się zawadiacko.
– Jak sobie chcesz. Jeśli wolisz marnować czas na pchlich targach i innych zakurzonych miejscach, bardzo proszę. Tylko nie mów później mojej mamie, że ignoruję twoje istnienie i nie możesz się ze mną dogadać, kapusiu.
Zmrużyłam gniewnie oczy.
– To nie moja wina. Twoja mama po prostu pyta, co u mnie, a kiedy jej opowiadam, jak bardzo jesteś nie do zniesienia, staje po mojej stronie. Całkiem słusznie zresztą. Każdy na jej miejscu postąpiłby tak samo.
– To jakaś damska solidarność? Dlaczego to zawsze ja obrywam za nasze kłótnie?
– Hm… Może dlatego, że to ty zawsze je zaczynasz? – Wykrzywiłam usta w kpiącym uśmieszku. – Bywają momenty, w których stajesz się kosmicznie wielkim dupkiem, Mitchell.
– Wskaż chociaż jeden, to przyznam ci rację.
Na przykład teraz. Albo gdy na kilka miesięcy przed przeprowadzką z Nowego Jorku nagle zerwałeś kontakt ze mną i z Archiem, nie odpisywałeś i nie odbierałeś telefonu, a potem udawałeś, że nic się nie stało, co zresztą wybaczyłam ci szybciej, niż na to zasługiwałeś. Albo wtedy, gdy rok temu na swojej imprezie urodzinowej upokorzyłeś mnie przy swojej byłej dziewczynie.
– Sam się nad tym zastanów. Użyj swojego mózgu do czegoś innego niż fizyka i flirtowanie ze wszystkimi dziewczynami w okolicy.
– Nie ze wszystkimi – poprawił mnie, odwzajemniając krzywy uśmiech. – Z tobą na pewno nie flirtuję.
Moja twarz automatycznie spochmurniała, gdy jego słowa przeszyły mnie boleśnie. Oczywiście, że tego nie robił. Nigdy nie spojrzałby na mnie w ten sposób. Jego zachowanie jasno dawało mi to do zrozumienia. Dlaczego więc za każdym razem czułam się tak, jakby miażdżył mi serce?
– Co jest? Patrzysz na mnie, jakbym co najmniej ukradł ci chomika. Albo zakazał organizowania wyprzedaży garażowych. – Do jego głosu wkradło się zniecierpliwienie. – O co ci znowu chodzi?
– O nic, miejmy to już za sobą – wyburczałam, pociągnęłam nosem i zmusiłam swoje ciało do biegu.
Półtorej godziny później postawiłam ostatni krok na bieżni, a Bright był zbyt znudzony i zdegustowany moim brakiem kondycji, aby nadal ze mnie drwić. Po prostu patrzył na mnie z lekko uniesionymi brwiami.
Pot spływał mi po twarzy, szyi… Właściwie wszędzie. Czułam się jak lepki cukierek toffi, który irytująco obkleja zęby. A gdy z ledwością dotarłam do plastikowych ławek pod trybunami, miałam ochotę zwymiotować.
– Oj, Lexington. Smutno jest na ciebie patrzeć.
Bez wątpienia.
– W takim razie nie patrz.
– Tak zrobię, ale zanim wreszcie uwolnię swoje oczy od twojego widoku, muszę coś zrobić.
Bright stanął przede mną i zanim zdążyłam zareagować, wyjął z kieszeni telefon i wycelował aparat prosto we mnie. Zabrzmiał charakterystyczny dźwięk potwierdzający zrobienie zdjęcia i moje dłonie zwinęły się w pięści.
– Usuń to – wycedziłam, na co uniósł ręce w geście poddania.
– To nie dla mnie, tylko dla trenera Owensa. Dokumentuję twój dzisiejszy wysiłek. Chociaż… byłaby z tego niezła tapeta. Ewentualnie zdjęcie na okładkę szkolnej gazetki. Albo nawet pomysł na nową kolumnę. Zastanowię się jeszcze i zaproponuję coś na następnym spotkaniu organizacyjnym.
Odwrócił wyświetlacz z drwiącym uśmieszkiem na ustach i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Moje buraczane policzki i tłuste, spocone włosy zostały zapisane w jego smartfonie.
Co za upokorzenie. Miałam wielką ochotę się rozpłakać.
– Powiedziałam, że chcę, abyś to usunął – nie odpuszczałam.
– Jak inaczej chcesz udowodnić Owensowi, że nie uciekłaś?
– Słowo jego ulubionego przydupasa i członka szkolnej drużyny pływackiej nie wystarczy?
Zaśmiał się krótko, po czym wziął z ławki swoją torbę i popatrzył na mnie wyczekująco.
– Jedziesz ze mną czy nie?
Zawahałam się przez ułamek sekundy. Kilka dni wcześniej rodzice Brighta podarowali mu nowiutkiego i wyjątkowo wypasionego czarnego jeepa. Prezent na urodziny, które miał zamiar świętować w przyszły weekend. Wygodne, pachnące nowością skórzane siedzenia były zdecydowanie lepszą opcją niż powrót do domu rowerem, ale moja duma i spocona, przyklejająca się do ciała koszulka wręcz krzyczały, abym tego nie robiła.
– Zdecydowanie nie.
– Jak tam chcesz. Daj znać, gdy wrócisz do domu – odparł chłodno i ruszył w stronę parkingu.
* * *
Gdy przekroczyłam próg z wielką drewnianą tabliczką nad drzwiami z napisem „Lexingtonowie”, moje stopy tak bardzo pulsowały, jakby lada moment miały przedziurawić na wylot buty do biegania.
Porzuciłam rzeczy przy kanapie w salonie i zajrzałam do kuchni. Na blacie stały miski, mikser oraz wazon ze świeżymi słonecznikami, co oznaczało jedno: odwiedziła nas June, mama Brighta. I sądząc po pięknym zapachu, który unosił się w pomieszczeniu, piekły z mamą szarlotkę.
Zza drzwi lodówki wyskoczyła szczupła blondynka o ciepłych brązowych oczach, od których zawsze biły czułość i radość.
– Auggie! No nareszcie! Czekałyśmy na ciebie.
– Cześć, June. – Uśmiechnęłam się do niej promiennie. – Gdzie mama?
– Szuka w spiżarni mąki. Zrobiłyśmy już szarlotkę, ale zostało nam jeszcze trochę jabłek, więc upieczemy cynamonki. – Podwinęła rękawy kaszmirowego swetra, który był zdecydowanie zbyt drogi i elegancki, aby piec w nim ciasto, szczególnie bez fartucha, ale June ani trochę się tym nie przejmowała. – Jak ci się podobają? – Wskazała dłonią na kwiaty.
– Są piękne.
– Prawda? Słoneczniki to takie wesołe kwiaty. Kiedy zobaczyłam je dzisiaj w kwiaciarni, od razu pomyślałam o was. Szczególnie o tobie, Auggie. Jesteś takim promyczkiem, jak słoneczniki.
Uśmiechnęłam się.
Wnętrze naszego domku na skraju jeziora, który wybudował dziadek i przepisał przed śmiercią tacie, nie przypominało w niczym eleganckich inspiracji na Pintereście. Było istnym skupiskiem mebli oraz dodatków, które zebrali dziadkowie albo rodzice upolowali na wyprzedażach i w sklepach ze starociami. Nic do siebie nie pasowało, w salonie panował istny chaos różnych wzorów i materiałów, ale każdy centymetr tego miejsca był ciepły i radosny. Jak słoneczniki. Uważałam się za największą szczęściarę, że mogłam wychowywać się właśnie w takim domu.
– Jak zachowywał się dzisiaj Bright? – zapytała i przysiadła na drewnianym krześle przy stole.
Z tego miejsca rozciągał się doskonały widok na jezioro i wielką rezydencję Mitchellów oraz parking, gdzie właśnie zatrzymał się czarny jeep Brighta. Silnik zgasł i z samochodu wyłoniły się cztery postacie, które powoli zmierzały w stronę wejścia.
– Czarujący, jak zwykle.
– Tylko mi nie mów, że znowu pozwolił ci wracać rowerem. – June odwróciła się w moją stronę i uważnie mi się przyjrzała.
– Proponował mi podwózkę – zapewniłam. – To ja się nie zgodziłam. Odrabiałam dzisiaj stracone lekcje wuefu. Spocone ubrania to nie najlepsza kompozycja zapachowa do nowego auta.
Zaśmiałam się nerwowo, na co głośno westchnęła.
– Powinien przypilnować, abyś bezpiecznie wróciła do domu.
– Nie trzeba, June. Naprawdę. Nie potrzebuję opieki. Poza tym… mam swoje życie, a Bright ma swoje.
I nie ma w nim miejsca dla mnie.
– Wiem… Dorośliście i wybraliście swoje własne ścieżki. Ale gdy byliście mali, tak bardzo się lubiliście, że miałyśmy z twoją mamą cichą nadzieję, że tak pozostanie i będziecie dla siebie oparciem już na zawsze.
Spuściłam wzrok.
– Czasami tak bywa – dodała, ciężko wzdychając. – Pewne osoby pojawiają się niespodziewanie i stają się całym naszym światem, a potem nadchodzi czas, kiedy musimy pozwolić im odejść.
Może rozpad naszej przyjaźni rzeczywiście był jakimś naturalnym procesem, do którego doszłoby prędzej czy później. Tyle że my chyba nadal nie pozwoliliśmy sobie pójść własnymi drogami.
Przeprosiłam June i pobiegłam po skrzypiących schodach na piętro, gdzie w niewielkiej łazience wzięłam długi prysznic, wylewając na siebie pół butelki kwiatowego żelu, aby zmyć z siebie okropny zapach słonego potu i boiska. A potem wsunęłam przez głowę wielką bluzę, która wisiała na wieszaku na drzwiach, i podreptałam z powrotem do kuchni.
– Och, to ty, Auggie. Zastanawiałyśmy się z June, gdzie się rozpłynęłaś. A gdzie Archie? – zapytała mama i wcisnęła mi do ust kawałek ciasta. W jej ciemnych włosach odbijały się resztki mąki, a okulary zsunęły na sam czubek nosa.
Spojrzałam na wielki zegar w kształcie lokomotywy, który stał na parapecie.
– Oglądają z Brightem i swoimi drugimi połówkami gwiazdy – wymamrotałam, powoli przeżuwając szarlotkę.
– Romantycznie.
Skrzywiłam się.
– Zaniesiesz im, proszę, trochę cynamonek? – zapytała.
– Jeśli mogę, wolałabym tego uniknąć.
– Auggie, nie dramatyzuj. – Popatrzyła na mnie znacząco. – Przecież nic ci nie zrobią.
– Owszem, ale ich migdalenie się może obrzydzić mi wszystkie jutrzejsze posiłki.
Mama uniosła lekko brew.
– Mam poprosić Archiego, żeby się wrócił?
Westchnęłam.
– Nie trzeba, pójdę…
Wzięłam z blatu pojemnik ze świeżymi ciastkami i ruszyłam w kierunku polany, po drodze zgarniając jeszcze z kanapy wełniany koc.
Wiedziałam, że ta wieczorna ekspedycja nie skończy się dla mnie dobrze, ale gdy przedarłam się przez las i dotarłam bliżej miejsca, w którym leżeli na kocach i śmiali się głośno, patrząc w gwiazdy, gwałtownie się zatrzymałam. Mój wzrok spoczął na ciemnej czuprynie Brighta, a potem na idealnie gładkich włosach Danielle, wtulonej w jego szyję. Coś w mojej piersi pękło na pół.
Bardzo chciałam go nienawidzić. Widzieć w nim rywala, najgorszego wroga, ewentualnie po prostu przyjaciela. Ale nie potrafiłam. Wmawiałam sobie, że szczerze go nie cierpię, bo tylko w ten sposób byłam w stanie patrzeć mu w oczy.
– Auggie! – Paloma, dziewczyna mojego brata, zauważyła mnie jako pierwsza. Podniosła się z koca i podbiegła do mnie, na szczęście zasłaniając obściskujących się Brighta i Danielle.
– Cześć. – Zmusiłam się do uniesienia kącików ust. Na szczęście było zbyt ciemno, aby mogła dostrzec moje zaszklone oczy. – Przyniosłam wam cynamonki.
– Cudownie! Nie chcesz zostać z nami?
– Nie… Ja… – Wcisnęłam jej do rąk pojemnik, po czym zarzuciłam na jej ramię koc, aż wreszcie cofnęłam się o krok. – Daj, proszę, koc Archiemu, nie może zmarznąć…
Skinęła entuzjastycznie głową.
– Na pewno z nami nie zostaniesz? Jest naprawdę pięknie. Widać Wenus nawet gołym okiem!
Wzięłam głęboki oddech.
– To był długi dzień. Lepiej pójdę się położyć.
– W porządku… – Paloma założyła mi włosy za ucho i jakby wyczuwając, że jest ze mną kiepsko, objęła mnie delikatnie. – Śpij dobrze, Auggie. Powiem reszcie, że jesteś zmęczona.
– Dzięki.
Ruszyłam w drogę powrotną, słysząc za plecami melodyjny śmiech Brighta.
Był słońcem mojego układu słonecznego. Krążyłam w jego pobliżu wystarczająco blisko, aby być przez niego przyciągana, lecz nadal zbyt daleko, abym mogła go dosięgnąć.
Zawsze byłam dosyć łatwowiernym dzieckiem. Kiedy więc usłyszałam pewnego pochmurnego dnia od Brighta, że nasze smutki i cierpienia wyparowują wraz z łzami, a następnie unoszą się nad Ziemią, aby potem spaść jako życiodajny deszcz, od razu w to uwierzyłam. Radził mi, że właśnie dlatego powinnam się porządnie wypłakać, dać wyschnąć mokrym policzkom i zapomnieć o tym, co mnie dręczy, bo w końcu te kolorowe kwiaty, które posadziła moja mama, urosły tak piękne właśnie dzięki mnie. Moje zmartwienia wsiąkły w ziemię i nie ma ich już w moim sercu. A jeśli znowu zrobi mi się smutno, powinnam trzymać się tego, że moje cierpienie zrosi kolejne cudowne rośliny. Ta myśl była niezwykle pokrzepiająca.
Już dawno wyrosłam z tej niepotwierdzonej naukowo historyjki, ale najwidoczniej za bardzo wzięłam sobie jego słowa do serca, bo zdecydowanie nie uczyłam się na swoich błędach i pasma porażek wcale nie zniechęcały mnie do popełnienia ich po raz kolejny.
– Co kupujemy Brightowi na jego imprezę urodzinową? – dopytywała Edith.
– Nie wiem, ale nie zostało dużo czasu – wymamrotałam do telefonu, leżąc na łóżku w sobotni poranek. – Do następnego piątku został właściwie tydzień.
– Hm… Czyli jednak się wybierasz?
No jasne. Wzięła mnie pod włos.
– Jeszcze nie zdecydowałam. A co, powinnam?
– W zeszłym roku wygrażałaś, że już nigdy więcej nie pójdziesz na żadne urodziny Mitchella, a nawet twierdziłaś, że nie pójdziesz na urodziny jego prawnuków. I że w nikim się nie zakochasz.
Ścisnęło mnie w żołądku.
– Masz rację… Zdecydowanie nie powinnam. Jestem głupia.
– Nie jesteś głupia, Auggie Lexington. Po prostu twój hipokamp jeszcze się nie rozwinął.
Zaśmiałam się cicho pod nosem.
– Przyjdzie tam połowa szkoły – kontynuowała. – Będzie tak rozrywany, że pewnie nawet go nie zobaczymy. Zgubimy się w tłumie i będziemy się świetnie bawić. A jak nie… wrócimy do domu. To nie tak, że masz do niego strasznie daleko, prawda?
– Nie wiem… Jeszcze się nad tym zastanowię.
Odrzuciłam na bok koc w dynie, potem kołdrę i stanęłam na chłodnej drewnianej podłodze. Podeszłam do okna i lekko je uchyliłam. Jesienny wiatr przyjemnie poruszał gałęziami drzew na skraju lasu otaczającego jezioro, wprawiając w ruch kolorowe liście. W powietrzu zaś unosił się ziemisty, wilgotny zapach.
– Cudnie! – podekscytowała się Edith. – Zbieraj się. Kupimy mu jakiś podręcznik do astrofizyki albo stolik w kształcie planety na festiwalu staroci w Filadelfii. Chyba nie zapomniałaś o naszej dzisiejszej wycieczce, prawda?
Odchrząknęłam. Nie zapomniałam, ale czułam się potwornie zmęczona. Przez pół nocy męczyły mnie koszmary z Brightem i Danielle, więc wychodzenie z domu z wielkimi sińcami pod oczami i poszarzałą skórą było ostatnim, czego chciałam.
– Po co tam właściwie jedziemy? – wymamrotałam i stłumiłam ziewnięcie. – W ciągu ostatnich dwóch tygodni odwiedziłyśmy co najmniej trzy wyprzedaże garażowe w największych pobliskich miastach.
– Lubimy stare rzeczy. Mają swój charakter i dusze… Są ponadczasowe – podsumowała. – Ludzie pozbywają się tak cudownych rzeczy! Zupełnie tego nie rozumiem. Pamiętasz ten pierścionek ze szmaragdem, który kupiłam ostatnio? Poszłam do sklepu z biżuterią, żeby sprawdzić, ile jest wart.
– Jest siódma rano, Edith – wyjęczałam.
– Prawie sześćdziesiąt dolarów, Auggie! Kupiłam go za pięć!
– Nie możemy pojechać następnym razem?
– Festiwal staroci odbywa się tylko dwa razy w roku! Autobus odjeżdża za godzinę. Następny dopiero po południu, więc wolałabym, żebyś się jednak nie spóźniła.
– Jasne. Przyjęłam.
Wrzuciłam telefon do plecaka i usiłowałam wcisnąć przez głowę brązowy sweter, jednocześnie wiążąc sznurówki w skórzanych butach do połowy łydki. Zbiegłam po schodach, potykając się o własne nogi, i wpadłam do kuchni, gdzie ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przebywał Bright. Był odwrócony bokiem do drzwi. Opierał się biodrem o parapet i trzymał dłonie owinięte wokół pomarańczowego kubka z kawą, której zapach rozchodził się po całym pomieszczeniu.
Uśmiechał się delikatnie, ale gdy tylko zarejestrował moją obecność i nasze spojrzenia się skrzyżowały, jego twarz stężała.
– Co ty tutaj robisz? – wyrzuciłam oskarżycielsko, starając się ukryć to, że jego niespodziewana poranna wizyta wprawiła mnie w zakłopotanie.
Między nami nawarstwiło się tyle trudnych do przetworzenia uczuć i niedopowiedzeń, że czasami miałam wrażenie, że wszystkie nasze dobre wspomnienia zostały wchłonięte przez jakąś czarną dziurę, a my staliśmy na jej granicy.
– Dzień dobry, Auggie. Ja też się cieszę, że cię widzę – odparł kąśliwie. – Pomogłem twojej mamie przenieść ziemię do kwiatów i zaprosiła mnie na kawę. Masz coś przeciwko?
– Dlaczego mi nie powiedziała, że potrzebuje pomocy?
– Nie mogłem zasnąć, więc poszedłem na spacer i… – zaczął, ale zatrzymał się w połowie zdania i rzucił mi ostre spojrzenie. – Dlaczego właściwie mam ci się z tego tłumaczyć?
Nie musiał. Doskonale wiedziałam, jaki jest. Pomocny i bezinteresowny. Domyślał się, że ktoś czegoś potrzebuje, jeszcze zanim ta osoba zdała sobie z tego sprawę. Gdy ktoś potknął się i upadł, podawał rękę, a gdy w trakcie lekcji fizyki jakiś uczeń był wyrywany do odpowiedzi i zaczynał się jąkać, bez wahania oferował mu swoją pomoc w nadrobieniu materiału.
Bright Mitchell jaśniał jakimś dziwnym światłem, którego nigdy nie potrafiłam odpowiednio opisać.
– Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. – Tylko tyle udało mi się z siebie wykrzesać.
Wzięłam z miski stojącej na blacie jabłko, którego zadaniem było utrzymanie mnie przy życiu, dopóki nie wybierzemy się z Edith na porządnie śniadanie, a potem poprawiłam torbę i odwróciłam się w stronę wyjścia.
– Auggie, poczekaj chwilę.
Odwróciłam się przez ramię i uniosłam brew.
– Podrzucę cię na autobus – oznajmił nieoczekiwanie, sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej kluczyki do swojego wypasionego auta, a potem wyminął mnie zręcznie i zatrzymawszy się przed drzwiami, podtrzymał je ręką, abym mogła przejść.
Okej. To było dziwne. Nawet bardzo.
Patrzył na mnie zniecierpliwiony, ale ja nadal stałam bez ruchu. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Miałam jakieś piętnaście minut, by dotrzeć na dworzec. Jazda rowerem przy dobrych wiatrach zajmowała mi około dwudziestu. Nie było szans, że zdążę. Jeśli nie chciałam narazić się Edith, musiałam przyjąć pomoc Brighta, nieważne, jak niekomfortowa okaże się ta podróż.
Westchnęłam i niechętnie ruszyłam w stronę rezydencji Mitchellów. Czarny jeep lśnił w blasku porannego słońca i okazał się równie piękny w środku, jak na zewnątrz. Idealny samochód dla idealnego chłopaka. Cóż za ironia.
Zapięłam pas i wtopiłam się w skórzany fotel.
– W schowku powinny być jakieś ciastka – wymamrotał niedbale, tak że z ledwością zrozumiałam, co mówił.
– I?
– Nie jadłaś śniadania.
– Dlaczego się tym przejmujesz?
– Po prostu je weź.
Odpalił silnik i wyjechał z parkingu, a ja z głośnym westchnięciem sięgnęłam do schowka, gdzie rzeczywiście znalazłam paczkę krakersów. Rozdarłam ją i wgryzłam się w dwa naraz. Świadomość, że kruszę krakersami w jego nowym samochodzie, była jakoś dziwacznie satysfakcjonująca, ale nie zamierzałam dzielić się z nim swoimi przemyśleniami.
Po czterech krakersach coś wreszcie do mnie dotarło. Zupełnie jakby z głodu mój mózg na chwilę przestał działać. Teraz niemal czułam, jak trybiki w mojej głowie głośno pracują.
Zdecydowanie nie wspominałam mu nic o wycieczce do Filadelfii. Właściwie w ostatnim czasie rozmawialiśmy tylko wtedy, gdy byliśmy do tego zmuszeni. Nasza konwersacja na boisku poprzedniego dnia była jedną z najdłuższych, jakie przeprowadziliśmy w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
– Zaraz, chwilunia. Skąd wiedziałeś, że wybieram się na autobus? – zapytałam podejrzliwie.
Popatrzył na mnie z niezrozumieniem.
– A jak inaczej miałabyś się dostać do Filadelfii? Twoja mama wzięła wasz samochód.
– Skąd w takim razie wiesz o Filadelfii?
Wcisnął pedał gazu i ruszył niemal pustą drogą przez las.
– Zajmij się krakersami.
– Nie zmieniaj tematu.
Rozchylił usta, jakby miał zamiar na mnie nakrzyczeć, ale równie szybko je zacisnął.
– Musiałaś coś wspomnieć. Albo twoja mama… – odparł wymijająco, nie spuszczając wzroku z drogi. – Co za różnica?
Wzruszyłam ramionami.
– Właściwie żadna. To po prostu dziwne.
– Co jest dziwnego w tym, że wiem o tobie takie rzeczy? Czy tego chcesz, czy nie, Lex, mieszkamy obok siebie, a nasi rodzice się przyjaźnią.
Mocno zacisnęłam palce na materiale torebki. Spuściłam wzrok na swoje ręce, byle tylko na niego nie patrzeć.
– Teraz się obrazisz i będziesz milczeć do końca jazdy? – wymamrotał, nie kryjąc drwiny.
Podniosłam zamaszyście głowę i spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
– Nie mam z tobą o czym rozmawiać.
– Prawda jest taka, że… – zaczął ostro, ale przerwał i lekko przygryzł dolną wargę.
– Że?
Wyglądał, jakby bił się z myślami.
– Dlaczego to właściwie robisz? – zapytał wreszcie.
– To? To znaczy co?
– Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Nie, Bright. Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. Musisz wreszcie nauczyć się komunikować.
– Ja? – Popatrzył na mnie twardo i wskazał na siebie palcem. – A więc uważasz, że ty nie masz problemów z komunikacją?
– Tego nie powiedziałam.
– No właśnie. To jest twój problem. Niczego nie mówisz, po prostu mnie ignorujesz.
– Za to ty odzywasz się i zachowujesz tak wrednie, że wystarczy za nas dwoje – rzuciłam chrapliwym głosem.
Nie odpowiedział.
Z ledwością powstrzymałam prychnięcie. Świetnie. Znowu się pokłóciliśmy, choć nie chciałam dać się sprowokować. Bardzo się przed tym wzbraniałam, ale i tak oczy mnie delikatnie zapiekły. Chyba bardziej z rozczarowania niż ze smutku.
Moje wnętrze wypełnił ogromny ból. Było tak za każdym razem, gdy rozmawiałam z Brightem. Każde jego spojrzenie, każdy gest i każde słowo wywoływały w mojej głowie istny chaos. Dlaczego on mi to robił? I to teraz, kiedy powoli zaczynałam się uczyć, jak żyć z tym beznadziejnym ukłuciem w sercu, gdy widziałam, jak obejmuje inną dziewczynę?
Odwróciłam twarz w stronę okna od strony pasażera i oparłam czoło o szybę, o którą zaczęły się odbijać drobne krople deszczu. Wsłuchiwałam się w rytmiczne uderzenia, gdy samochód niespodziewanie zahamował. Tył mojej głowy boleśnie odbił się od zagłówka i na kilka sekund straciłam ostrość widzenia.
Zamrugałam kilka razy i z przerażeniem zarejestrowałam, że maskę auta Brighta od samochodu przed nami dzieliły niecałe dwa cale.
– Masz niezły refleks – skomentowałam cicho i zamilkłam.
– Nic ci nie jest, prawda? – zapytał śmiertelnie poważnie i wbił we mnie uważne spojrzenie.
Potwierdziłam skinięciem głowy, ale i tak dokładnie przeskanował wzrokiem każdy skrawek mojej twarzy. A gdy upewnił się, że nie doznałam żadnych obrażeń, oparł się o swoje siedzenie i wziął głęboki oddech. A potem ponownie włączył się do ruchu.
– A tobie? – wydukałam. – Nic się nie stało?
Odchrząknął.
– Nie. Ale mało brakowało.
Ułożył lewą dłoń na środku kierownicy, po czym wolną ręką złapał agresywnie za zaczepiony o lusterko naszyjnik z wisiorkiem o ostro zakończonych krawędziach. Przejechał po nim kciukiem i zerwał jednym płynnym ruchem.
– Czy to nie był przypadkiem prezent od Danielle? Dlaczego go zdjąłeś?
– Nie powinienem go tutaj zawieszać… – wyburczał. – Zresztą skąd wiesz, że dała mi go Danielle?
Zaczepiła mnie kiedyś w szkole i pokazała mi na telefonie zdjęcie ze srebrnym łańcuszkiem i zawieszką w kształcie strzałki. Stwierdziła, że wskaże Brightowi drogę do niej, co uznałam za okropnie kiczowate. Zapytała, czy powinna mu go podarować. Subtelnie zasugerowałam jej, aby poszukała czegoś innego, ale jak widać, od początku nie zamierzała mnie słuchać.
– Nie mieszkam w czarnej dziurze – odparłam, wzruszając ramionami. – Docierają do mnie różne… informacje.
Kąciki jego ust lekko drgnęły.
– Pokłóciliście się? – spytałam po chwili, starając się ignorować dziwne uczucie, które rozlało się w moim wnętrzu. Przecież to, że nie układało mu się z Danielle, nic właściwie nie zmieniało.
– Od kiedy zaczęłaś się interesować naszym związkiem, Lexington? – Odwrócił się i popatrzył na mnie tak, jakbym była natrętną muchą.
Te słowa wreszcie mnie otrzeźwiły, choć przecież byłam do tego przyzwyczajona. Sama postawiłam pierwszą cegłę dzielącego nas niewidzialnego muru. Po prostu, siedząc w jego samochodzie i chłonąc jego obecność oraz zapach, na krótką chwilę zapomniałam, że nie jestem już częścią jego życia.
– Masz rację – rzuciłam lodowatym tonem. – To zupełnie nie moja sprawa.
* * *
Festiwal staroci w Filadelfii był wielkim wydarzeniem dla każdego zbieracza rzeczy nadgryzionych zębem czasu. Pod kopułą starego magazynu porozstawiane były metalowe stoły, które wręcz uginały się od ubrań, mebli, biżuterii i innych rzeczy, powszechnie uznawanych za niepotrzebne. Koszmar każdego minimalisty. Dla mnie i dla Edith istny plaster miodu na zbolałe serca.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej