W rękach szatana - Brodzik Małgorzata - ebook
NOWOŚĆ

W rękach szatana ebook

Brodzik Małgorzata

2,6

360 osób interesuje się tą książką

Opis

Oddana za długi. Skazana na niego.

Olivia nigdy nie przypuszczała, że zapuka do drzwi piekła – i spotka tam człowieka, który wzbudzi w niej coś więcej niż strach. Paulo – mafijny boss o oczach zimnych jak stal i sercu… z kamienia?

Uwięziona w nieznanym sobie świecie, dziewczyna staje się pionkiem w grze, w której to wróg ustala zasady. Ale nawet najbardziej bezwzględny boss może stracić czujność, gdy do głosu dochodzą uczucia.

Czy miłość ma prawo narodzić się tam, gdzie rządzi przemoc, a lojalność kupuje się krwią?
Jak odróżnić potwora od człowieka, skoro serce przyspiesza na jego widok?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,6 (7 ocen)
2
1
0
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
48519569100

Nie oderwiesz się od lektury

Książki Małgorzaty Brodzik są łatwe do przeczytania – napisane przystępnym językiem, dzięki czemu pochłania się je niemal jednym tchem. Wciągają od pierwszych stron, trzymając w napięciu aż do końca. Zostawiają w głowie nie tylko emocje, ale też wiele przemyśleń, które zostają z czytelnikiem na dłużej. To literatura, która porusza i zmusza do refleksji – mimo lekkiej formy, niesie ze sobą głębsze znaczenie. Czytałam każdą książkę autorki i cieszę się, że wróciła do pisania i pozwoliła mi ponownie zanurzyć się w jej twórczości. O tej książce nie napiszę nic, bo chciałabym, żebyście sami się przekonali w jaki sposób autorka stworzyła tę historię. Polecam.
20
chlebbek

Dobrze spędzony czas

Polecam, książka ma potencjał, dla fanów gatunku może stanowić ciekawą lekturę
10
79monia

Nie polecam

No po prostu koszmar
01
MR4747

Nie polecam

Nie, nie i jeszcze nie....zawsze staram sie czytać do końca, ale nie tym razem..
01
EwaMarekNiez

Nie polecam

U Autorki nic się nie zmieniło... 😵‍💫
01



Co­py­ri­ght © Mał­go­rza­ta Bro­dzikCo­py­ri­ght © Ostre Pió­ro

Wy­da­nie ISzcze­cin 2025

ISBN: 978-83-68498-09-7e-ISBN: 978-83-68498-10-3

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci za­bro­nio­ne bez wcze­śniej­szej pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy. Do­ty­czy to tak­że fo­to­ko­pii i mi­kro­fil­mów oraz roz­po­wszech­nia­nia za po­mo­cą no­śni­ków elek­tro­nicz­nych.

Wy­daw­ca ze­zwa­la na udo­stęp­nia­nie okład­ki książ­ki w in­ter­ne­cie.

Pro­jekt okład­ki, stron ty­tu­ło­wych i za­dru­ku brze­gówKa­ta­rzy­na Se­re­din-Ko­lar­czyk | www.ka­es-se­re­din.pl

Zdję­cie na okład­ce / Po­zo­sta­łe gra­fi­kiiStock | cel­list­ka / Fre­epik / Ca­nva

Re­dak­cjaSyl­wia Dzie­miń­ska

Ko­rek­taAn­ge­li­ka Ku­szłaMo­ni­ka Cał­ka | Krop­ka i spół­ka

Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny, skład i ła­ma­nieKa­ta­rzy­na Se­re­din-Ko­lar­czyk | www.ka­es-se­re­din.pl

Wy­daw­nic­twoOstre Pió­rowww.ostre-pio­ro.pl

Roz­dział 1

Przy­cho­dzi ta­ki czas, gdy trze­ba za­pła­cić za swo­je czy­ny. Kar­ma do­pa­da prę­dzej czy póź­niej. Oso­by, któ­re są­dzą, że się przed nią uchro­nią, ży­ją w cał­ko­wi­tej ob­łu­dzie. Kto by po­my­ślał, że oj­ciec, wdo­wiec i pra­cow­nik kan­ce­la­rii praw­ni­czej wplą­cze się w coś, co spro­wa­dzi kło­po­ty nie tyl­ko na nie­go, lecz rów­nież na je­go cór­kę? Zde­cy­do­wa­nie nikt, a Frank był jed­ną z tych osób, któ­re po­peł­ni­ły naj­gor­szy błąd, za­dłu­ża­jąc się u lo­kal­nej ma­fii.

– Mo­ja cier­pli­wość się wy­czer­pa­ła. – Męż­czy­zna usiadł na­prze­ciw­ko i pod­pie­ra­jąc za­ci­śnię­tą pię­ścią bro­dę, wpa­try­wał się w te­go nie­szczę­śni­ka. – Twój czas spła­ty daw­no się skoń­czył. Wiesz, co te­raz z to­bą zro­bi­my? – Wy­krzy­wił usta, ukła­da­jąc je w zło­wiesz­czy uśmiech. – Pe­ter, chy­ba dziś bę­dziesz się do­brze ba­wił – zwró­cił się do jed­ne­go z to­wa­rzy­szy.

– Sze­fie, z przy­jem­no­ścią roz­pro­stu­ję ko­ści. – Roz­cią­gnął się, pod­szedł do Fran­ka. Zde­cy­do­wa­nym ru­chem pię­ści wy­mie­rzył mu naj­pierw moc­ny cios w brzuch, a na­stęp­nie ude­rzył kil­ka ra­zy w twarz. – Bę­dzie­my się świet­nie ra­zem ba­wić. Praw­da, Frank?

Chwy­cił go za wło­sy i jed­nym ru­chem od­chy­lił gło­wę tak, by ten na nie­go spoj­rzał. Ro­sną­cy obrzęk wo­kół oczu zde­cy­do­wa­nie mu to utrud­niał. To by­ła dla nie­go wy­jąt­ko­wo cięż­ka noc. Przy­wią­za­ny do krze­sła, przyj­mo­wał bru­tal­ne cio­sy, któ­re daw­no po­win­ny go zła­mać. Dziw­ne, że wciąż żył.

– Pro­szę, nie za­bi­jaj­cie mnie. Zro­bię wszyst­ko, co tyl­ko chce­cie. – Ze stra­chu o wła­sne ży­cie po no­gaw­kach Fran­ka spły­nął stru­mień mo­czu. – Mo­ja cór­ka, Oli­via, nie mo­że zo­stać sa­ma. Stra­ci­ła już mat­kę. Bła­gam, nie!

Roz­pła­kał się jak dziec­ko. Chwy­tał się każ­dej na­dziei, by­le prze­żyć. Tyl­ko on wie­dział, że cór­ka tak na­praw­dę już daw­no nie mia­ła dla nie­go zna­cze­nia. Zbyt przy­po­mi­na­ła swo­ją mat­kę i każ­de spoj­rze­nie na nią otwie­ra­ło ra­nę, o któ­rej tak usil­nie sta­rał się za­po­mnieć, to­nąc w dłu­gach i ha­zar­dzie.

– No tak – olśniło Paulo – two­ja cór­ka!

Szu­kał ko­goś, kto po­mógł­by mu do­pil­no­wać do­brze pro­spe­ru­ją­ce­go in­te­re­su. Wie­dział, że ko­bie­ta by­ła­by ide­al­ną kan­dy­dat­ką. Wzbu­dza­ła­by za­ufa­nie, a te­go za­wsze bra­ko­wa­ło wśród je­go lu­dzi, któ­rzy wer­bo­wa­li no­we obiek­ty na han­del. Ich ner­wo­wość ge­ne­ro­wa­ła nie­po­trzeb­ne pro­ble­my, czę­sto koń­czą­ce się śmier­cią, co z ko­lei opóź­nia­ło fi­na­li­za­cję trans­ak­cji. Za­le­ża­ło mu na tym, by in­te­re­sy prze­bie­ga­ły szyb­ko i bez za­kłó­ceń.

– A co byś po­wie­dział na pew­ną pro­po­zy­cję? – Po­dra­pał się po bro­dzie i zwró­cił do Pe­te­ra. – Puść go, bo jed­nak przy­da mi się ży­wy.

Osi­łek bez mru­gnię­cia okiem wy­ko­nał roz­kaz sze­fa, ale na od­chod­ne ude­rzył Fran­ka z ca­łej si­ły w pra­wy po­li­czek, wy­wo­łu­jąc ko­lej­ny roz­lew krwi.

– Zro­bię, co chce­cie. By­le wyjść stąd ży­wy. – Przez uła­mek se­kun­dy uj­rzał świa­teł­ko w tu­ne­lu.

– Je­steś go­tów za­pła­cić każ­dą ce­nę? Do­słow­nie każ­dą? – Wi­dać by­ło, że nie­szczę­śnik się wa­ha, ale dla Fran­ka nie by­ło nic cen­niej­sze­go niż ży­cie.

– Tak – od­po­wie­dział i gło­śno prze­łknął śli­nę.

Od wczo­raj nie miał nic w ustach – ani kro­pli wo­dy, ani je­dze­nia. Za każ­dym ra­zem, gdy śli­na spły­wa­ła po gar­dle, od­czu­wał nie­wy­obra­żal­ny ból. Był go­tów po­świę­cić wszyst­ko, by prze­trwać.

– Two­ja cór­ka spła­ci dług. Od­pra­cu­je go. – Pau­lo po­wie­dział to z ta­ką na­tu­ral­no­ścią, jak­by nie­jed­no­krot­nie do­bi­jał po­dob­ne in­te­re­sy.

Ca­łe mia­sto się go ba­ło, a po­li­cja sie­dzia­ła mu w kie­sze­ni. Ucho­dził za okrut­ne­go, zim­ne­go skur­wy­sy­na i – co naj­waż­niej­sze – szczy­cił się tym.

– Nie, nie i jesz­cze raz nie! Oli­via nie bę­dzie dziw­ką. Wo­lę umrzeć. – Mo­wa je­go cia­ła świad­czy­ła o tym, że za­cho­wał choć odro­bi­nę czło­wie­czeń­stwa. Chy­ba że po­tra­fił tak do­brze uda­wać…

– Frank, spo­koj­nie. Nie chcę, by by­ła dziw­ką, a po­mo­gła mi w pro­wa­dze­niu in­te­re­sów. Je­śli się nie zgo­dzisz, Pe­ter z przy­jem­no­ścią zro­bi so­bie z cie­bie wo­rek tre­nin­go­wy,a ja we­zmę Oli­vię si­łą. Gdy wy­ru­cham ją w każ­dy moż­li­wy spo­sób, sprze­dam do bur­de­lu, by od­pra­co­wa­ła dług, któ­ry za­cią­gnął jej oj­ciec. Każ­de­go dnia bę­dzie ob­słu­gi­wa­ła ta­bu­ny klien­tów i w koń­cu przy­wyk­nie do ta­kie­go ży­cia. – Miał go w gar­ści. Był w tym tak ku­rew­sko do­bry, że na­wet sa­me­go dia­bła na­kło­nił­by do pod­pi­sa­nia pak­tu. Daw­no te­mu zy­skał mia­no Sza­ta­na. Nie po­zo­sta­wiał wy­bo­ru, a każ­da ko­lej­na pro­po­zy­cja by­ła jesz­cze gor­sza od po­przed­niej.

– Obie­cu­jesz, że nie bę­dzie się sprze­da­wać? – Prze­grał w chwi­li, gdy za­dał to py­ta­nie, ska­zu­jąc na cier­pie­nie swo­je je­dy­ne dziec­ko. A wszyst­ko tyl­ko po to, by ra­to­wać wła­sny ty­łek.

– Nie roz­śmie­szaj mnie, bo jesz­cze zmie­nię zda­nie. – Pau­lo pod­szedł do Fran­ka i stu­ka­jąc go w czo­ło pal­cem wska­zu­ją­cym, do­dał: – Za­pa­mię­taj raz, a do­brze, że ja nie ne­go­cju­ję. Al­bo jest tak, jak chcę, al­bo wą­chasz kwiat­ki od spodu. – Ści­snął go za gar­dło, unie­moż­li­wia­jąc zła­pa­nie od­de­chu. Po kil­ku se­kun­dach pu­ścił go. Mar­twy by mu się nie przy­dał.

– Do­brze – wy­krztu­sił ochry­płym gło­sem. – Tyl­ko po­zwól­cie mi z nią po­roz­ma­wiać. Wszyst­ko jej wy­ja­śnię, wte­dy ła­twiej ją prze­ko­na­cie.

– Pa­mię­taj, że ci, któ­rzy za­wie­dli, bła­ga­li o śmierć. Moi lu­dzie bę­dą mie­li na was oko. Je­den fał­szy­wy ruch i kul­ka w łeb.

Z ca­po się nie dys­ku­to­wa­ło – każ­dy o tym wie­dział. Frank mu­siał ja­koś prze­ko­nać cór­kę, by się pod­po­rząd­ko­wa­ła. Nie miał pew­no­ści, czy Oli­via zgo­dzi się na coś ta­kie­go, ale po­zo­sta­ła mu tyl­ko na­dzie­ja. Bo­jąc się o swo­je ży­cie, mu­siał po­sta­wić wszyst­ko na jed­ną kar­tę. Uspra­wie­dli­wiał się przed swo­im su­mie­niem.

– Pe­ter, roz­wiąż go i wy­pier­dol gdzieś na po­lu. Nie bę­dzie­my dar­mo­wą pod­wóz­ką. A, i jesz­cze jed­no. Od tej po­ry je­steś je­go cie­niem. Masz mi mel­do­wać każ­dy je­go ruch – rzu­cił na od­chod­ne Sy­cy­lij­czyk.

– Tak jest, sze­fie. – Pod­szedł do Fran­ka i jed­nym cio­sem go zno­kau­to­wał.

***

Pod­no­sząc gło­wę z pia­sku, Frank po raz ko­lej­ny uzmy­sło­wił so­bie, w ja­kie gów­no wdep­nął. Od daw­na wie­dział, że ma pro­blem z ha­zar­dem, ale nie­ustan­nie to ba­ga­te­li­zo­wał. Prze­grał wszyst­kie oszczęd­no­ści. Na­wet te, któ­re z żo­ną od­kła­da­li na stu­dia cór­ki. Przy­się­gał na ło­żu śmier­ci swo­jej mi­ło­ści, że zro­bi, co tyl­ko moż­li­we, aby Oli­via do­sta­ła się na wy­ma­rzo­ną uczel­nię. Schrza­nił to po ca­ło­ści. Śmierć żo­ny do­bi­ła go tak bar­dzo, że uciecz­ka w pra­cę prze­sta­ła wy­star­czać. Ła­pał się na tym, że w głę­bi du­szy znie­na­wi­dził na­wet wła­sną cór­kę. To go wy­nisz­cza­ło – nie po­tra­fił so­bie z tym po­ra­dzić. Jesz­cze nie­daw­no nie przy­szło­by mu do gło­wy, że mógł­by tak czuć wo­bec ko­goś, ko­go na­zy­wał cu­dem. Upa­dek Fran­ka za­czął się szyb­ciej, niż kto­kol­wiek by się spo­dzie­wał. Wy­star­czy­ło, że­by pew­ne­go dnia wszedł do ka­sy­na – i w cią­gu ty­go­dnia prze­grał wszyst­ko, co miał, i jesz­cze wię­cej. Za­dłu­żał się i jed­nym z wie­rzy­cie­li stał się Pau­lo. Wte­dy nie wie­dział, z kim na­praw­dę ma do czy­nie­nia. Te­raz by­ło już za póź­no, by co­kol­wiek od­krę­cić. Miał na­dzie­ję, że cór­ka kie­dyś mu wy­ba­czy. Mi­mo wszyst­ko wciąż by­ła je­go dziec­kiem, a on nie był aż ta­kim po­two­rem.

Zła­pa­nie sto­pa na tym od­lu­dziu gra­ni­czy­ło z cu­dem – ale się uda­ło. Zer­ka­jąc w bocz­ne lu­ster­ko, bez tru­du do­strzegł czar­ne au­to, któ­re ich śle­dzi­ło. Po­wstrzy­mał kie­row­cę przed we­zwa­niem służb, tłu­ma­cząc, że to je­dy­ny spo­sób, by oca­lić ży­cie. Brzmia­ło to ab­sur­dal­nie, ale nie mógł po­wie­dzieć praw­dy. Ta­ka in­for­ma­cja szyb­ko tra­fi­ła­by do nie­wła­ści­wych uszu, a wte­dy nie miał­by żad­nych szans na oca­le­nie swo­jej ro­dzi­ny.

Ja­kimś cu­dem do­czła­pał się do do­mu i, otwie­ra­jąc drzwi, zo­ba­czył cze­ka­ją­cą na nie­go Oli­vię. Dwu­dzie­sto­let­nia dziew­czy­na wpa­dła w pa­ni­kę, gdy tyl­ko na nie­go spoj­rza­ła. Za­la­ła się łza­mi i jed­no­cze­śnie za­sy­pa­ła go py­ta­nia­mi: co się sta­ło, gdzie był przez ostat­nie trzy dni. Prze­by­wa­jąc w ob­skur­nej piw­ni­cy, nie wie­dział na­wet, ile cza­su mi­nę­ło. Frank upadł na ko­la­na z wy­cień­cze­nia. Nie był w sta­nie spoj­rzeć cór­ce w oczy. Wsty­dził się sie­bie. Co­raz wy­raź­niej czuł, że bez szpi­ta­la się nie obej­dzie. Mu­siał tyl­ko przy­go­to­wać swo­je dziec­ko na to, co mia­ło się wy­da­rzyć.

– Ta­to, dasz ra­dę wstać? Wy­trzy­maj, za­raz za­dzwo­nię poka­ret­kę. – Oli­via chwy­ci­ła go pod pa­chy i z tru­dempo­mo­gła mu usiąść na so­fie.

– Nie, nie mo­żesz te­go zro­bić. Mu­sisz się te­raz sku­pić. Bła­gam, wy­słu­chaj te­go, co mam do po­wie­dze­nia. – Prze­ra­że­nie w oczach Oli­vii się po­głę­bi­ło. Nie ro­zu­mia­ła,co się dzie­je. Rę­ce okrut­nie się jej trzę­sły i z tru­dem od­dy­cha­ła. Ra­ny na twa­rzy uko­cha­ne­go oj­ca by­ły dla niej ogrom­nym cio­sem.

– Po­trze­bu­jesz po­mo­cy. Je­steś ca­ły we krwi. Zgło­si­łam two­je za­gi­nię­cie. Zro­bi­łam to, bo się mar­twi­łam. Nie wra­ca­łeś przez trzy dni. – Uklę­kła przed nim.

– Mu­sisz to od­wo­łać. Po­wie­my, że za­ba­lo­wa­łem z kum­pla­mi. Trze­ba coś wy­my­ślić, bo praw­da nie wcho­dzi w grę. Je­śli się po­sta­wi­my, zgi­nie­my.

Ze­rwa­ła się na rów­ne no­gi, nic z te­go nie ro­zu­mia­ła.

– Jak to? W co ty się wplą­ta­łeś? – Zie­mia co­raz bar­dziej osu­wa­ła się spod stóp dziew­czy­ny. In­ten­syw­nie krę­ci­ło się jej w gło­wie, więc usia­dła na znaj­du­ją­cym się na­prze­ciw­ko fo­te­lu. – Po­wiedz, że już nic nam nie gro­zi. No, po­wiedz, że je­ste­śmy bez­piecz­ni!

Kie­dy od­zy­ska­ła rów­no­wa­gę, wsta­ła i chwy­ci­ła Fran­ka za ra­mio­na. Po­trzą­sa­ła nim, pró­bu­jąc wy­du­sić z nie­go praw­dę. Wie­dzia­ła, że nie po­win­na te­go ro­bić, je­go stan był zbyt po­waż­ny. Ale wście­kłość prze­ję­ła kon­tro­lę nad jej ro­zu­mem.

– Cór­cia, nic nie jest do­brze. Zje­ba­łem. Znisz­czy­łem na­sze ży­cie, ale zro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mo­cy, by je na­pra­wić. Mu­sisz mi tyl­ko za­ufać.

– To­bie mam za­ufać? My­ślisz, że nie wiem, że prze­gra­łeś w ka­sy­nie na­sze oszczęd­no­ści? Naj­wi­docz­niej za­po­mnia­łeś, że też mam do­stęp do kon­ta. Te­raz wra­casz po­bi­ty. Wy­glą­dasz, jak­by ja­kiś by­dlak się nad to­bą znę­cał. Co jesz­cze mo­że się wy­da­rzyć? Co gor­sze­go mo­że mnie spo­tkać? My­ślisz, że nie wi­dzę, że nie mo­żesz na mnie pa­trzeć? Ta­to, dla­cze­go? Prze­cież nie wy­rzą­dzi­łam ci żad­nej krzyw­dy. – Usia­dła obok oj­ca i znów za­la­ła się łza­mi. Tak sa­mo jak Frank cier­pia­ła po utra­cie uko­cha­nej mat­ki. By­ła dla niej ca­łym świa­tem.

– Oli­vio, to nie… – Frank nie do­koń­czył. Wie­dział, że w du­żej mie­rze mia­ła ra­cję. Wziął głę­bo­ki od­dech i po­sta­no­wił przed­sta­wić jej fak­ty. Dal­sza zwło­ka nie wcho­dzi­ła w grę, nie by­ło już cza­su. – Bę­dziesz mu­sia­ła od­pra­co­wać mój dług, ina­czej nas za­bi­ją. – Wy­po­wia­da­jąc to zda­nie, czuł, jak za­pa­da się we wła­snym wsty­dzie i za­że­no­wa­niu.

– Sprze­da­łeś mnie jak dziw­kę?! – krzyk­nę­ła i wy­mie­rzy­ła Fran­ko­wi po­li­czek. Brzy­dzi­ła się prze­mo­cą, ale on so­bie na to za­słu­żył. Nie mia­ło zna­cze­nia, że są spo­krew­nie­ni. – Są­dzi­łam, że któ­re­goś dnia zno­wu bę­dziesz mo­im ta­tą. Tym czło­wie­kiem, któ­ry ko­chał mnie nad ży­cie. Ra­zem z ma­mą tak bar­dzo cię sza­no­wa­ły­śmy, ale nie… – Głos za­ła­mał się jej w po­ło­wie zda­nia. Po chwi­li ze­bra­ła się na od­wa­gę, by do­dać: – Nie je­steś już mo­im oj­cem. Nie chcę cię znać. – Po­mi­mo wszyst­ko te dwa wy­po­wie­dzia­ne zda­nia spra­wi­ły jej ogrom­ny ból.

– Je­śli się nie zgo­dzisz, to mnie za­bi­ją, a cie­bie sprze­da­dzą do bur­de­lu. Mu­si­my je­dy­nie współ­pra­co­wać. – Nie miał gwa­ran­cji, że Pau­lo do­trzy­ma sło­wa. Ni­cze­go już nie był pew­ny. Spró­bo­wał się pod­nieść, by zbli­żyć do Oli­vii, ale każ­dy wy­ko­na­ny przez nie­go ruch po­wo­do­wał ból nie do znie­sie­nia.

– Z to­bą niech ro­bią, co tyl­ko chcą, ale ja na pew­no się nie pod­dam.

Oj­ciec nie był jej obo­jęt­ny. Na­dal mia­ła na­dzie­ję, że wró­ci czło­wiek, któ­rym kie­dyś był. W tym mo­men­cie mu­sia­ła mu po­ka­zać, że schrza­nił, a sło­wa by­ły jej je­dy­ną bro­nią.

– Nie ro­zu­miesz! – wrzesz­czał ostat­kiem sił. – Nie masz pier­do­lo­ne­go wy­bo­ru. Wyj­rzyj przez okno. Zo­ba­czysz, że stoi tam czar­ne BMW. Po­zwo­li­li mi z to­bą po­roz­ma­wiać, a je­śli spró­bu­je­my uciec, wpa­ku­ją nam po­cisk w po­ty­li­cę. Mo­gę umrzeć. Wiem, że na to za­słu­ży­łem. Jed­nak ty masz szan­sę na ży­cie. Mu­sisz je­dy­nie być po­słusz­na.

– Je­steś nie­re­for­mo­wal­ny! Gdy­bym by­ła ta­kim po­two­rem jak ty, to już daw­no bym cię za­bi­ła. Oni nie są po­nad pra­wem. Nie mo­gą so­bie mnie ot tak wziąć, jak­bym by­ła ja­kąś pie­przo­ną kla­czą. Dzwo­nię na po­li­cję. – Się­gnę­ła do tyl­nej kie­sze­ni po te­le­fon i za­mie­rza­ła wy­brać nu­mer alar­mo­wy. Oj­ciec po­wstrzy­mał ją w ostat­niej chwi­li.

– Nie rób te­go. – Po­ru­szał gło­wą na bo­ki, pod­kre­śla­jąc swo­je zda­nie. – Pau­lo, ca­po, dla któ­re­go masz pra­co­wać, po­sia­da ty­le kon­tak­tów, że nikt nas nie uchro­ni. Je­ste­śmy zda­ni tyl­ko na sie­bie. – Męż­czyź­nie by­ło okrop­nie wstyd, gdy pa­trzył na cier­pie­nie swo­jej cór­ki.

– Dla mnie już nie ist­nie­jesz. Je­śli na co­kol­wiek się zgo­dzę, to w oba­wie przed utra­tą wła­sne­go ży­cia. Cie­bie mo­gą za­ko­pać na od­lu­dziu. Za­pa­mię­taj, że od dziś nie je­ste­śmy ro­dzi­ną. – Oli­via z ca­łych sił pró­bo­wa­ła się nie roz­sy­pać. Zda­wa­ła so­bie spra­wę z te­go, że mu­si być sil­na. Nie mo­gła dać za wy­gra­ną. Przede wszyst­kim nie chcia­ła, by Frank za­uwa­żył, iż o nie­go tak­że się mar­twi­ła.

– Pro­szę… Wiem, że po­peł­ni­łem błąd, ale ko­cham cię nad ży­cie – łkał, bła­ga­jąc cór­kę, by go nie skre­śla­ła.

– Gdy­byś mnie ko­chał, to te­raz nie mu­sia­ła­bym wy­bie­rać po­mię­dzy pra­cą dla ja­kie­goś szem­ra­ne­go typ­ka a wła­snym ży­ciem. Wo­la­ła­bym, że­byś zdechł.

Bez skru­pu­łów ode­szła, nie zwa­ża­jąc na proś­by oj­ca. Mu­sia­ła po­ukła­dać so­bie w gło­wie to, co przed chwi­lą usły­sza­ła. Nie wie­dzia­ła, co po­win­na zro­bić. Ow­szem, wście­kłość na nie­go się­ga­ła ze­ni­tu, ale jesz­cze do dziś mia­ła go za naj­uko­chań­sze­go czło­wie­ka, któ­ry po­gu­bił się po stra­cie żo­ny. W głę­bi ser­ca li­czy­ła na je­go po­pra­wę. Pra­gnę­ła, aby na no­wo sta­li się ro­dzi­ną. Te­raz nie wie­dzia­ła, czy w ogó­le zna­ła oso­bę, któ­ra ją wy­cho­wy­wa­ła. Czu­ła się jak w ja­kimś cho­rym fil­mie, gdzie nie mia­ła na nic wpły­wu.

Roz­dział 2

Z wście­kło­ścią wrzu­ca­ła do po­dróż­nej tor­by naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy. Nie wie­dzia­ła, do­kąd ją za­bio­rą, ani ile cza­su bę­dzie mu­sia­ła tam spę­dzić. Mia­ła je­dy­nie na­dzie­ję, że nie zo­sta­nie zmu­szo­na do opusz­cze­nia kra­ju. Uro­dzi­ła się na Sy­cy­lii i nie wy­obra­ża­ła so­bie, że mia­ła­by miesz­kać gdzieś in­dziej. Ko­cha­ła tę wy­spę ca­łym ser­cem. To wła­śnie tu wy­cho­wa­ła się i zmar­ła jej mat­ka. Stąd po­cho­dzi­ła tak­że jej ca­ła ro­dzi­na. Oli­via nie chcia­ła żyć z da­la od wspo­mnień, a tak­że od wszyst­kich bli­skich i zna­jo­mych. Ni­g­dy nie pla­no­wa­ła wy­jeż­dżać, ale wie­dzia­ła też, że jej zda­nie nie mia­ło zna­cze­nia. Nie w tym przy­pad­ku. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że bę­dzie mu­sia­ła się do­sto­so­wać, je­śli chce da­lej żyć. By­ła wście­kła, zła, roz­ża­lo­na, ale przy­po­mi­na­jąc so­bie wy­gląd twa­rzy oj­ca, zro­zu­mia­ła, iż z ty­mi ludź­mi nie ma szans. Je­śli po­tra­fi­li tak po­bić bez­bron­ne­go czło­wie­ka, to ja­ki los cze­kał­by ją, gdy­by od­mó­wi­ła? Mo­gła­by tra­fić do ja­kie­goś bur­de­lu i tym sa­mym zo­stać zmu­szo­na do ob­słu­gi­wa­nia ja­kichś ob­le­śnych ty­pów? Prze­ra­zi­ła się tą my­ślą, po­nie­waż by­ła dzie­wi­cą. Zresz­tą, nie mia­ła żad­nej gwa­ran­cji, że tak się nie sta­nie, kie­dy prze­kro­czy próg wła­sne­go do­mu. Mu­sia­ła pod­jąć ry­zy­ko, by prze­żyć. Zgar­nę­ła kil­ka rze­czy i opu­ści­ła swój po­kój.

– Nie myśl, że ro­bię to dla cie­bie – rzu­ci­ła w stro­nę le­żą­ce­go na so­fie oj­ca, za­trzy­mu­jąc się w sa­lo­nie, a na­stęp­nie wy­szła.

Ostat­ni raz za­cią­gnę­ła się świe­żym po­wie­trzem. Nie mia­ła pew­no­ści, gdzie bę­dą ją trzy­mać, dla­te­go chcia­ła za­pa­mię­tać tę chwi­lę wol­no­ści.

Au­to, o któ­rym wspo­mniał Frank, na­dal sta­ło w tym sa­mym miej­scu. Oli­via wal­czy­ła ze so­bą. We­wnątrz sie­bie pra­gnę­ła uciec jak naj­da­lej, ale ro­zum bez skru­pu­łów spro­wa­dzał ją na zie­mię. Pró­ba uciecz­ki mo­gła­by skoń­czyć się dla niej śmier­cią. By­ła zbyt mło­da, aby umie­rać. Gdy tyl­ko zbli­ży­ła się do po­jaz­du, wy­siadł z nie­go okrop­ny typ. Na sam wi­dok te­go czło­wie­ka ob­la­ła ją fa­la ogrom­ne­go stra­chu. Gdy­by spo­tka­ła go w ciem­nej ulicz­ce, bez za­sta­no­wie­nia wzię­ła­by no­gi za pas.

– Pau­lo się zdzi­wi, kie­dy cię zo­ba­czy. Wy­glą­dasz jak nie­win­na, w do­dat­ku ma­ła i brzyd­ka dziew­czyn­ka.

Oli­via nie sko­men­to­wa­ła, aby nie­po­trzeb­nie się nie na­ra­żać. Wo­la­ła ugryźć się w ję­zyk, ani­że­li obe­rwać. Nie zmie­nia­ło to jed­nak fak­tu, iż nie zga­dza­ła się z wy­su­nię­tym przez męż­czy­znę wnio­skiem. Ow­szem, nie by­ła bar­dzo wy­so­ką ko­bie­tą, ale sto sześć­dzie­siąt czte­ry cen­ty­me­try to tak­że nie by­ło ma­ło. Nie by­ła rów­nież nie­win­na. Do te­go uwa­ża­ła, że jej cia­ło mia­ło ide­al­ne pro­por­cje.Cie­szy­ła się nie­ma­łym biu­stem, a tak­że jędr­ny­mi po­ślad­ka­mi. Wa­ga dziew­czy­ny ni­g­dy nie prze­kro­czy­ła pięć­dzie­się­ciu sze­ściu ki­lo­gra­mów. Wcię­cie w ta­lii spra­wia­ło, iż fi­gu­ra mia­ła kształt klep­sy­dry. Oli­via uwa­ża­ła to wszyst­ko za swo­je atu­ty, jed­nak nie za­mie­rza­ła wcho­dzić w po­le­mi­kę z męż­czy­zną, któ­ry wręcz ki­piał zło­ścią.

– Na mo­je oko się nie na­da­jesz. Wsia­daj do ty­łu, a to mi od­daj. – Wy­szarp­nął tor­bę i wy­rzu­cił do sto­ją­ce­go obok śmiet­ni­ka. – Jesz­cze te­le­fon. – Ge­sty­ku­lu­jąc dło­nią, po­spie­szał ją, by wy­peł­ni­ła roz­kaz. Spo­sób, w ja­ki się do niej zwra­cał, nie miał nic wspól­ne­go z grzecz­no­ścią.

Oli­via prze­ka­za­ła ko­mór­kę i po chwi­li przy­glą­da­ła się, jak zo­sta­je roz­trza­ska­na na as­fal­cie. Czu­ła, jak ze stra­chu w jej cie­le na­pi­na­ją się wszyst­kie mię­śnie.

– Na co cze­kasz?! Wsia­daj! I tak zmar­no­wa­łem wy­star­cza­ją­co du­żo cza­su, ster­cząc tu ni­czym pa­jac – wark­nął na nią i spoj­rzał z iry­ta­cją.

Usia­dła na tyl­nym sie­dze­niu i przy­trzy­ma­ła no­gi dłoń­mi, po­nie­waż okrop­nie się trzę­sła. Mu­sia­ła ukryć swo­je prze­ra­że­nie. Co ja­kiś czas zer­ka­ła na kie­row­cę, któ­ry w ogó­le się nie od­zy­wał. Mil­cza­ła, by go nie pro­wo­ko­wać. Tyl­ko co rusz przez jej gło­wę prze­bie­ga­ły sło­wa, ja­kie wy­po­wie­dział. Nie wie­dzia­ła, co miał na my­śli, mó­wiąc, że się nie na­da­je. Oba­wia­ła się na­wet o to za­py­tać. Przy­mknę­ła po­wie­ki, aby zmi­ni­ma­li­zo­wać ry­zy­ko pła­czu. Tym bar­dziej, że czu­ła łzy zbie­ra­ją­ce się w ką­ci­kach oczu.

Po nie­speł­na dwóch go­dzi­nach do­tar­li na miej­sce. Kie­dy au­to za­trzy­ma­ło się na pod­jeź­dzie wiel­kiej po­se­sji,obrzy­dli­wy typ ka­zał jej opu­ścić po­jazd. Sam gdzieś po­szedł i przez dłuż­szy czas nie wra­cał. Oli­via sto­jąc przed sa­mo­cho­dem, nie wie­dzia­ła, co ma ro­bić, ani do­kąd pójść. Oba­wia­ła się ru­szyć sto­pą cho­ciaż­by o mi­li­metr. Nie mia­ła pew­no­ści, czy to nie przy­czy­ni się do ode­bra­nia jej ży­cia. Nie po­sia­da­ła żad­nej rze­czy. Czu­ła się okra­dzio­na ze wszyst­kie­go. Przy­glą­da­jąc się wil­li, po­ję­ła, że ma do czy­nie­nia z kimś obrzy­dli­wie bo­ga­tym. Z tej od­le­gło­ści trud­no by­ło ob­jąć wzro­kiem bu­dy­nek, nie mó­wiąc już o te­re­nie, na któ­rym się znaj­do­wał. Co ja­kiś czas obok niej prze­cho­dzi­li ja­cyś męż­czyź­ni. By­ło ich tak wie­lu, że po­gu­bi­ła się w ra­chun­kach. Od­no­si­ła wra­że­nie, że jest świe­żym ką­skiem i nie­ba­wem po­słu­ży ja­ko za­baw­ka dla każ­de­go z nich.

– Chodź! – Fa­cet, któ­ry ją tu przy­wiózł, pod­szedł i za­ci­ska­jąc pięść na nad­garst­ku dziew­czy­ny, za­czął cią­gnąć ją w stro­nę wej­ścia. Szar­pa­ła się na wszyst­kie stro­ny. To by­ło sil­niej­sze od niej i nie po­tra­fi­ła te­go stłam­sić. – Uspo­kój się, bo bę­dziesz mia­ła si­nia­ki, a szef wy­raź­nie za­zna­czył, że mam cię do­star­czyć nie­tknię­tą.

Wcho­dząc przez fron­to­we drzwi, od ra­zu skrę­ci­li w znaj­du­ją­cy się z le­wej stro­ny ko­ry­tarz. Pró­bo­wa­ła za­pa­mię­tać dro­gę, któ­rą się po­ru­sza­li, aby w ra­zie cze­go wie­dzieć, któ­rę­dy ucie­kać. Nie by­ło to jed­nak ta­kie pro­ste. Mia­ła wra­że­nie, że wszyst­ko wy­glą­da tak sa­mo. Wy­jąt­kiem by­ło pod­wyż­sze­nie z ogrom­nym ter­ra­rium. W środ­ku coś się po­ru­szy­ło. Dłu­gi, gru­by wąż le­ni­wie prze­su­nął się po ka­mie­niach i znik­nął za sztucz­ną ro­ślin­no­ścią. Prze­szył ją dreszcz; nie mia­ła po­ję­cia, czy był ja­do­wi­ty, ale sam wi­dok wy­star­czył, by po­czu­ła ścisk w żo­łąd­ku. Co ja­kiś czas mi­ja­li za­mknię­te, brą­zo­we drzwi. By­ło ich okrop­nie du­żo.

– Za­cho­wuj się, bo szef ma zły na­strój – usły­sza­ła. Wie­dzia­ła, że od spo­tka­nia z tym czło­wie­kiem wszyst­ko za­le­ży.

– Bę­dę grzecz­na. Tyl­ko pro­szę, nie za­bi­jaj­cie mnie. – Bła­ga­jąc, zło­ży­ła dło­nie.

– Gdy­by to ode mnie za­le­ża­ło, twój oj­czu­lek by zdechł, a ty ra­zem z nim.

Ta­ka od­po­wiedź nie za­sko­czy­ła Oli­vii. Oczy te­go męż­czy­zny wy­peł­nio­ne by­ły mro­kiem. Za­bi­ja­nie z pew­no­ścią trak­to­wał jak hob­by. Sa­mo spoj­rze­nie na nie­go wzbu­dza­ło nie­wy­obra­żal­ny lęk, a ta­tu­aż, któ­ry zdo­bił je­go szy­ję z pra­wej stro­ny, miał w so­bie coś prze­ra­ża­ją­ce­go. Oli­via uwiel­bia­ła dzia­ry, lecz z pew­no­ścią nie po­do­ba­ła jej się ta na je­go skó­rze. Wy­ra­zi­sta czar­na czasz­ka, przez któ­rą na wskroś prze­bi­jał się wąż, zde­cy­do­wa­nie nie wzbu­dza­ła sym­pa­tii. Dla mnie jest mar­twy – po­my­śla­ła.

Drzwi się otwo­rzy­ły i zo­sta­ła we­pchnię­ta do środ­ka. Upa­dła na ko­la­na, ude­rza­jąc gło­wą o ja­kiś przed­miot. Pró­bo­wa­ła się pod­nieść, ale stres spo­wo­do­wał, że za­krę­ci­ło się jej w gło­wie i ze­mdla­ła.

***

Nie mia­ła pew­no­ści, ile cza­su by­ła nie­przy­tom­na. Uno­sząc do gó­ry po­wie­ki, po­czu­ła prze­szy­wa­ją­cy ból gło­wy. Zmru­ży­ła oczy, po­nie­waż mia­ła na­dzie­ję, że dzię­ki te­mu dys­kom­fort się zmniej­szy. Od­cze­ka­ła chwi­lę i po­now­nieje otwar­ła. To, co uj­rza­ła, spra­wi­ło, że z prze­ra­że­nia za­po­mnia­ła o swo­ich do­le­gli­wo­ściach. Rze­czy­wi­stość spro­wa­dzi­ła ją na zie­mię.

Na­prze­ciw­ko niej w fo­te­lu sie­dział nie­zna­jo­my męż­czy­zna i się w nią osten­ta­cyj­nie wpa­try­wał. Od­le­głość po­mię­dzy ni­mi nie by­ła zbyt du­ża. Oli­via mia­ła wra­że­nie, że jest na wy­cią­gnię­cie rę­ki, dla­te­go od­ru­cho­wo chcia­ła się czymś za­kryć, lecz ni­cze­go obok sie­bie nie zna­la­zła. Je­dy­ne, co mo­gła zro­bić, to usiąść i sku­lić no­gi, za­kry­wa­jąc w ten spo­sób ty­le, ile się da­ło. Nie by­ła na­ga, ale wzrok te­go fa­ce­ta był tak prze­szy­wa­ją­cy, że tak się wła­śnie czu­ła. Pierw­sze, co rzu­ci­ło się jej w oczy, to ten sam ta­tu­aż, ja­ki już wcze­śniej wi­dzia­ła u czło­wie­ka, któ­ry ją tu do­star­czył. Szyb­ko zro­zu­mia­ła, iż jest to ich znak roz­po­znaw­czy. To od­kry­cie jesz­cze bar­dziej zmro­zi­ło jej krew w ży­łach. Do tej po­ry jesz­cze się łu­dzi­ła. Te­raz mia­ła już pew­ność, iż ma do czy­nie­nia z kimś na­praw­dę złym.

– Pro­szę pa­na, mo­gę się na­pić? – Ba­ła się ode­zwać, ale su­chość w gar­dle ją do te­go zmu­si­ła.

– Whi­sky? – za­py­tał, na­dal się w nią wga­pia­jąc i upi­ja­jąc łyk al­ko­ho­lu. Nie oka­zy­wał żad­nych emo­cji. – Je­stem Pau­lo. Nie mam nic prze­ciw­ko, abyś mó­wi­ła mi po imie­niu – do­dał.

– A ja… – prze­rwa­ła, bo ser­ce przy­spie­sza­ło wraz z każ­dym wy­po­wie­dzia­nym sło­wem. – Je­stem Oli­via, ale to za­pew­ne wiesz. Wo­lę wo­dę. – Mo­gła­by na­pić się cze­goś moc­niej­sze­go, lecz mia­ła sła­bą gło­wę. Wo­la­ła po­zo­stać świa­do­ma te­go, co się bę­dzie dzia­ło.

– Masz ra­cję. Wiem, kim je­steś, a tak­że w ja­kim ce­lu cię tu ścią­gną­łem. – Wstał, na­lał wo­dy do szklan­ki, po­dał ją Oli­vii i wró­cił na swo­je miej­sce. – Wi­dzisz, pro­wa­dzę pe­wien biz­nes i bra­ku­je mi ta­kiej oso­by jak ty. Ko­goś, kto wzbu­dzi za­ufa­nie i nie bę­dzie rzu­cał się w oczy.

– W bur­de­lu to nie jest po­trzeb­ne. – Na sam wy­dźwięk sło­wa „bur­del” czu­ła, jak stru­ga po­tu spły­wa jej po ple­cach, a dło­nie ro­bią się mo­kre.

– Schle­biasz so­bie, ma­lut­ka – za­drwił z niej. – Do tej pra­cy trze­ba ja­koś wy­glą­dać. Ty się nie na­da­jesz.

Za­czę­ła się za­sta­na­wiać, czy to nor­mal­ne, że po­czu­ła się ura­żo­na. Do­tąd nikt nie wy­po­mniał, że cze­goś jej bra­ku­je. Mo­że nie mia­ła dłu­gich blond wło­sów, ale ciem­ny brąz zde­cy­do­wa­nie do niej pa­so­wał i do­da­wał jej uro­ku. Męż­czyź­ni nie­jed­no­krot­nie oglą­da­li się za nią na uli­cy. Cza­sa­mi na­wet gwiz­da­li, by zwró­cić na sie­bie uwa­gę. Nie chcia­ła być dziw­ką, ale uwa­ża­ła się za zgrab­ną ko­bie­tę. Ta­ką, któ­ra po­mi­mo ma­łe­go do­świad­cze­nia ma po­wo­dze­nie u osób płci prze­ciw­nej.

– Bę­dziesz, że tak po­wiem, wa­bi­kiem.

– Mam wer­bo­wać ko­bie­ty do bur­de­lu? – Sa­ma te­mu nie do­wie­rza­ła, lecz wy­glą­da­ło na to, że wła­śnie tym bę­dzie mu­sia­ła się za­jąć, aby od­pra­co­wać dług swo­je­go oj­ca.

– Wi­dzisz, jak szyb­ko się uczysz. W po­rów­na­niu do Fran­ka je­steś mą­drzej­sza. – Na twa­rzy Pau­lo po­ja­wił się szy­der­czy uśmiech. – Idio­ta są­dził, że ta­ką su­mę pusz­czę mu pła­zem.

– On nie jest mo­im oj­cem! – wark­nę­ła. – I nie bę­dę uczest­ni­czy­ła w han­dlu ludź­mi. Wo­lę, że­byś mnie za­bił.

Nie zdą­ży­ła mru­gnąć, kie­dy Pau­lo do niej do­sko­czył. Za­ci­ska­jąc dłoń na szyi Oli­vii, przy­ci­snął ją do opar­cia ka­na­py, na któ­rej sie­dzia­ła.

– Uwa­żaj, bo mo­że się to speł­nić.

Okrop­nie się ba­ła. Pró­bo­wa­ła z nim wal­czyć, ale był zde­cy­do­wa­nie sil­niej­szy. Śmiał się z niej, kie­dy nie mo­gła zła­pać peł­ne­go od­de­chu, a łzy ciur­kiem spły­wa­ły jej po po­licz­kach. Po chwi­li roz­luź­nił ucisk.

– Masz czas do ju­tra, by to prze­my­śleć. Ina­czej nie wyj­dziesz stąd ży­wa.

Na­wet nie wie­dzia­ła, kie­dy wy­szedł. Sku­pi­ła się na tym, by móc swo­bod­nie od­dy­chać. Za­no­si­ła się nie­mym pła­czem. Oba­wia­ła się krzy­czeć, aby nie wró­cił. Chcia­ła umrzeć, by­le­by nie brać udzia­łu w czymś tak okrut­nym. Na sa­mo wy­obra­że­nie te­go, co mia­ła­by ro­bić, zbie­ra­ło się jej na wy­mio­ty. Wzdry­gnę­ła się prze­ra­żo­na, kie­dy drzwi po­now­nie się otwo­rzy­ły. Ode­tchnę­ła z ulgą, gdy w pro­gu sta­nę­ła ko­bie­ta ubra­na w strój go­spo­si.

– Mu­sisz ze mną pójść – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła.

– Pro­szę, po­móż mi. Chcę stąd uciec – za­ry­zy­ko­wa­ła, nie wie­dząc, ja­ką ce­nę bę­dzie mu­sia­ła za­pła­cić.

– Osza­la­łaś! Gdy­by ktoś to usły­szał, obie by­ły­by­śmy mar­twe. Weź się w garść. Im szyb­ciej za­ak­cep­tu­jesz swo­je po­ło­że­nie, tym le­piej dla cie­bie. Wbij so­bie do tej ślicz­nej głów­ki, że stąd nie wyj­dziesz, a jak spró­bu­jesz ucie­kać, to cię wy­wio­zą, lecz nie w jed­nym ka­wał­ku. Chodź, idzie­my, bo za­czną coś po­dej­rze­wać.

Oli­via zmu­si­ła się do te­go, by wstać i pójść. Z jed­nej stro­ny li­czy­ła na ja­kiś cud, a z dru­giej zda­wa­ła so­bie spra­wę, iż jest na prze­gra­nej po­zy­cji.

– Do­kąd idzie­my?

– Do two­je­go po­ko­ju. Od te­raz za­czy­nasz no­we ży­cie i se­rio, po­gódź się z tym.

Wra­ca­ły tym sa­mym ko­ry­ta­rzem, któ­rym wcze­śniej się po­ru­sza­ła. Kie­dy do­szły do ho­lu, skie­ro­wa­ły się w stro­nę scho­dów pro­wa­dzą­cych na pierw­sze pię­tro. Oli­via by­ła tak prze­ra­żo­na, że z tru­dem wy­ko­ny­wa­ła naj­prost­sze czyn­no­ści. Na­wet sta­wia­nie nóg na stop­niach wy­ma­ga­ło od niej nie­ma­łe­go wy­sił­ku. Ko­bie­ta, któ­ra po nią przy­szła, po­now­nie ode­zwa­ła się do­pie­ro wte­dy, kie­dy za­trzy­ma­ły się przed drzwia­mi jed­ne­go z po­koi. Wy­ję­ła klucz z kie­sze­ni i prze­krę­ci­ła go w zam­ku, a na­stęp­nie otwo­rzy­ła po­miesz­cze­nie.

– Wchodź – po­le­ci­ła Oli­vii.

Dziew­czy­na nie­pew­nie we­szła do środ­ka. Nie wi­dzia­ła zbyt do­brze, po­nie­waż pa­no­wał pół­mrok. Do­pie­ro kie­dy go­spo­sia za­pa­li­ła świa­tło, uj­rza­ła, że po­kój był urzą­dzo­ny na wy­so­kim po­zio­mie. Spo­dzie­wa­ła się, że bę­dą prze­trzy­my­wać ją w ja­kimś ob­skur­nym miej­scu. Za­cho­wa­nie Pau­lo w pew­nym sen­sie po­twier­dzi­ło te przy­pusz­cze­nia, lecz to, co tu zo­ba­czy­ła, by­ło od te­go da­le­kie. Pierw­szy raz wi­dzia­ła coś ta­kie­go, lecz nie po­tra­fi­ła się z te­go cie­szyć. Nie w tych oko­licz­no­ściach.

– Masz tu wszyst­ko, cze­go po­trze­bu­jesz. Ubra­nie tak­że. Roz­bierz się, wy­kąp i za go­dzi­nę bądź go­to­wa na ko­la­cję. Po­znasz resz­tę.

Oli­via nie zdą­ży­ła nic od­po­wie­dzieć, po­nie­waż go­spo­sia szyb­ko opu­ści­ła po­kój. Po za­mknię­ciu przez nią drzwi usły­sza­ła dźwięk prze­krę­ca­ją­ce­go się klu­cza. Za­mknę­ła ją, lecz nie wy­wo­ła­ło to w niej ani gra­ma zdzi­wie­nia. Czu­ła się sen­na, ale mia­ła oba­wę przed tym, że mo­gła­by prze­spać wspo­mnia­ny po­si­łek. Głód był sil­niej­szy. Ból w szyi, któ­ry od­czu­wa­ła, da­wał się we zna­ki. Prze­ra­że­nie nie ma­la­ło, lecz po­sta­no­wi­ła wziąć się w garść. Wie­dzia­ła, że każ­da im­pul­syw­na re­ak­cja do­pro­wa­dzi do jej śmier­ci, a te­go w grun­cie rze­czy nie chcia­ła. W biu­rze Pau­lo mia­ła chwi­lę sła­bo­ści. Od tej po­ry po­sta­no­wi­ła być twar­da na ze­wnątrz, bo w środ­ku roz­pa­da­ła się na mi­lion ka­wał­ków.

Za­czę­ła od ką­pie­li. Za­nu­rza­jąc się w go­rą­cej wo­dzie, Oli­via po­czu­ła się lek­ko od­prę­żo­na. Go­ni­twa my­śli i miej­sce, w któ­rym prze­by­wa­ła, nie po­zwa­la­ły jed­nak na cał­ko­wi­ty re­laks. Roz­glą­da­ła się więc po ła­zien­ce, przy­na­le­żą­cej do jej po­ko­ju.

Mu­sia­ła przy­znać sa­ma przed so­bą, że nie­raz ma­rzy­ła o ta­kim do­mu. Każ­dy de­tal świad­czył o wy­so­kim stan­dar­dzie – od per­fek­cyj­nie wy­koń­czo­nych ścian po sta­ran­nie do­bra­ne me­ble. Sto­no­wa­ne bar­wy pod­kre­śla­ły ele­gan­cję i po­wa­gę wnę­trza. W swo­im ro­dzin­nym do­mu nie mia­ła ta­kich luk­su­sów. Ni­cze­go ni­g­dy im nie bra­ko­wa­ło, lecz tak­że się nie prze­le­wa­ło. Ro­dzi­ce la­ta­mi od­kła­da­li na jej stu­dia, któ­rych przez bez­myśl­ność oj­ca nie bę­dzie mo­gła ukoń­czyć. Gdy­by nie ta pa­to­wa sy­tu­acja, sa­mo­dziel­nie by na sie­bie za­ro­bi­ła. Mat­ka Oli­vii ni­g­dy nie po­zwo­li­ła­by na takab­sur­dal­ną sy­tu­ację. Dziew­czy­nie tak bar­dzo bra­ko­wa­łomat­czy­ne­go cie­pła, że za każ­dym ra­zem, kie­dy my­śla­ła o swej ro­dzi­ciel­ce, łzy sa­mo­ist­nie spły­wa­ły jej po po­licz­kach. Gdy­by nie ten pie­przo­ny rak, mat­ka na­dal by ży­ła, a ona nie mu­sia­ła­by wal­czyć o prze­trwa­nie. Te­raz nic nie mia­ło sen­su. Mu­sia­ła je­dy­nie prze­żyć. Gdy prze­by­wa­ła w tym do­mu, do­tar­ło do niej, że ka­sa nie ma aż ta­kie­go zna­cze­nia. Naj­waż­niej­sze, by ota­czać się ludź­mi, któ­rzy nas ko­cha­ją i ni­g­dy nie skrzyw­dzą. Kie­dyś my­śla­ła tak o swo­im oj­cu, a te­raz chcia­ła wy­ma­zać go z pa­mię­ci. Sprze­dał ją jak ta­nią dziw­kę. Wy­ja­śnie­nie by­ło pro­ste – nic dla nie­go nie zna­czy­ła.

Osu­sza­ła swo­je cia­ło, gdy usły­sza­ła, że ktoś pró­bu­je do­stać się do środ­ka. Zlę­kła się, po­nie­waż wspo­mnia­na przez go­spo­się go­dzi­na jesz­cze nie mi­nę­ła. Pró­bo­wa­ła czym prę­dzej się ubrać, lecz z te­go po­śpie­chu mar­nie jej to szło. Trzę­są­ce się dło­nie ogra­ni­cza­ły swo­bo­dę ru­chów. Po nie­speł­na mi­nu­cie do ła­zien­ki wpa­ro­wał Pau­lo. Sta­ła na wprost nie­go, za­kry­wa­jąc rę­ko­ma po­zba­wio­ne biu­sto­no­sza pier­si. By­ła za­że­no­wa­na, po­nie­waż nie zdą­ży­ła za­ło­żyć dre­so­wych spodni. Wpa­try­wał się w nią i głup­ko­wa­to uśmie­chał, a ona ster­cza­ła jak idiot­ka. Ow­szem, sy­tu­acja mo­gła­by być za­baw­na, lecz w zu­peł­nie in­nych oko­licz­no­ściach. Czu­ła, jak jej twarz ob­le­wa ru­mie­niec.

– Dłu­go bę­dziesz tak sta­ła? – spy­tał w ta­ki spo­sób, jak­by to ona by­ła win­na te­mu, co się wy­da­rzy­ło.

To prze­cież Pau­lo wszedł tam, gdzie, zda­niem Oli­vii, nie po­wi­nien. Grał we­dług wła­snych za­sad. Nie ob­cho­dził go nikt in­ny po­za nim sa­mym. Zdą­ży­ła to wy­wnio­sko­wać po cza­sie, któ­ry z nim spę­dzi­ła. Miał to wręcz wy­ma­lo­wa­nena ide­al­nej twa­rzy. Oli­via mu­sia­ła przy­znać, że Pau­lo był przy­stoj­nym męż­czy­zną. Miał typ uro­dy, ja­ki za­wsze ją po­cią­gał, i nie­co wy­sta­ją­ce ko­ści po­licz­ko­we. Ten szcze­gół do­da­wał męż­czyź­nie sek­sa­pi­lu. Je­śli do te­go do­cho­dził rów­nież do­brze ostrzy­żo­ny i do­pa­so­wa­ny do kształ­tu twa­rzy za­rost, Oli­via wręcz nie mo­gła się na­pa­trzeć. Gdy­by sy­tu­acja by­ła in­na, z pew­no­ścią ko­bie­ta oka­za­ła­by za­in­te­re­so­wa­nie, ale w tym przy­pad­ku mu­sia­ła za­pa­no­wać nad so­bą. Tym bar­dziej że znaj­do­wa­ła się w pa­to­wej sy­tu­acji, a Pau­lo był prze­ra­ża­ją­cy i bez­li­to­sny.

– Tak dłu­go, jak bę­dziesz się ga­pił. Od­wróć się, chcę się ubrać. – Z ca­łych sił sta­ra­ła się nie ujaw­niać swo­je­go stra­chu, ale z mi­nu­ty na mi­nu­tę co­raz bar­dziej mia­ła ocho­tę się roz­pła­kać. Za­ci­ska­ła zę­by ze zde­ner­wo­wa­nia tak moc­no, że za­czy­na­ła od­czu­wać ból.

– Mój dom, więc i mo­je za­sa­dy. Ty też je­steś mo­ja, do­pó­ki nie zgo­dzisz się na wy­su­nię­tą prze­ze mnie pro­po­zy­cję. Mo­gę zro­bić z to­bą, co tyl­ko chcę bądź od­dać cię ko­muś. – Pod­szedł do Oli­vii na ty­le bli­sko, iż czu­ła wy­dy­cha­ne przez nie­go po­wie­trze. Okrą­żył ją, jak­by do­ko­ny­wał wy­ce­ny. – My­ślę, że coś tam bym na to­bie za­ro­bił. Nie je­steś aż ta­ka zła. Wy­glą­dasz le­piej, niż są­dzi­łem. – Za­trzy­mu­jąc się po­now­nie na­prze­ciw­ko niej, przy­gryzł swo­ją dol­ną war­gę. Nie by­ła pew­na, o co mu cho­dzi­ło, po­nie­waż tym ge­stem wpro­wa­dził za­mie­sza­nie. Za­sta­na­wia­ła się, ile twa­rzy mo­że mieć jed­na oso­ba.

– Wszyst­kim tak wcho­dzisz do ła­zien­ki czy je­stem wy­jąt­ko­wa?

Za­śmiał się w głos.

– Nie wiem, co dla cie­bie jest w tym za­baw­ne­go. Nikt na mo­im miej­scu nie czuł­by się kom­for­to­wo. – Ki­pia­ła ze zło­ści. Pau­lo do­pro­wa­dzał ją do sta­nu sil­ne­go wzbu­rze­nia. Nie mo­gła po­jąć, jak moż­na być ta­kim czło­wie­kiem.

– Wiesz, że jak­bym chciał, to mógł­bym cię te­raz ze­rżnąć i mia­ła­byś gów­no do ga­da­nia?

– Je­śli raj­cu­je cię krzyw­dze­nie in­nych, to tak, wiem, że mógł­byś to zro­bić. Tyl­ko że sam po­wie­dzia­łeś, iż po­trze­bu­jesz pra­cow­ni­ka, a nie dziew­czy­ny do to­wa­rzy­stwa. Tych to pew­nie masz na pęcz­ki. – Nie zwa­ża­jąc na nic, par­sk­nę­ła pod no­sem. Ma­jąc dość, od­sło­ni­ła swo­je pier­si i za­czę­ła pod­cią­gać spodnie. – Dziew­czy­ny za­pew­ne usta­wia­ją się w ko­lej­ce, by spę­dzić noc w ra­mio­nach sze­fa ma­fii – do­da­ła z sar­ka­zmem w gło­sie.

– Jesz­cze bę­dziesz bła­ga­ła, bym cię za­spo­ko­ił, i nie waż się wię­cej tak o mnie mó­wić, bo zo­ba­czysz, na co mnie stać. Sy­tu­acja w biu­rze ni­cze­go cię nie na­uczy­ła?

Oli­via ze­sztyw­nia­ła. W mig ode­chcia­ło jej się słow­nych po­ty­czek. Prze­łknę­ła tak gło­śno śli­nę, że na­wet Pau­lo to usły­szał. Za­mil­kła.

– Tak my­śla­łem. Uwierz, mo­że być znacz­nie go­rzej. Zdej­mij tę szma­tę i za­łóż coś z te­go, co ci ku­pi­łem. I się nie sprze­ci­wiaj. Nie za­kry­waj tak pięk­ne­go cia­ła. Z re­gu­ły mam mniej cier­pli­wo­ści, ale te two­je nie­bie­skie oczy ma­ją coś w so­bie. – Od­wró­cił się na pię­cie i opu­ścił ła­zien­kę, zo­sta­wia­jąc ją z po­czu­ciem wsty­du i stra­chu.

Oli­via nie mia­ła ocho­ty za­kła­dać cze­goś in­ne­go, lecz wie­dzia­ła, że nie­sub­or­dy­na­cja mo­że się dla niej źleskoń­czyć. Otwie­ra­jąc du­żą sza­fę z prze­suw­ny­mi drzwia­mi,do­zna­ła nie­ma­łe­go szo­ku. Pierw­sze, co rzu­ci­ło jej się w oczy, to me­bel wy­peł­nio­ny po brze­gi ciu­cha­mi. Nie mia­ło zna­cze­nia, gdzie zer­k­nę­ła, ani któ­rą szu­fla­dę otwo­rzy­ła. Ubra­nia wręcz się nie mie­ści­ły, a gdy spoj­rza­ła na po­zo­sta­wio­ne met­ki z ce­ną, przy­ło­ży­ła ze zdzi­wie­nia dłoń do ust. Jed­na ta­ka kiec­ka kosz­to­wa­ła wię­cej, niż za­ra­biał kto­kol­wiek, ko­go zna­ła. Zi­ry­to­wał ją fakt, że na więk­szo­ści wie­sza­ków wi­sia­ły su­kien­ki, któ­rych de fac­to nie zno­si­ła. Mat­ka wie­lo­krot­nie pró­bo­wa­ła na­mó­wić ją, by ubie­ra­ła się bar­dziej ko­bie­co, lecz ona mia­ła swój styl i nie za­mie­rza­ła dla ni­ko­go się zmie­niać. Nie mu­sia­ła przed ca­łym świa­tem pre­zen­to­wać swo­ich kształ­tów. Dziś jed­nak wie­dzia­ła, że nie ma in­nej moż­li­wo­ści. Za­ci­snę­ła zę­by i wy­bra­ła naj­dłuż­szą su­kien­kę. Ta­ką, któ­ra naj­bar­dziej za­kry­wa­ła po­ślad­ki. Do­my­śla­ła się, że Pau­lo zro­bił to ce­lo­wo. Chciał ją do­sto­so­wać do sie­bie i do swo­ich cho­rych wy­obra­żeń.

Gdy skoń­czy­ła na­kła­dać ma­ki­jaż i pro­sto­wać wło­sy, usia­dła na skra­ju łóż­ka. Po­sta­no­wi­ła, że w tym miej­scu po­cze­ka na przyj­ście go­spo­si. Czas, któ­ry spę­dzi­ła, wpa­tru­jąc się w drzwi, tro­chę się dłu­żył. Nie zno­si­ła nie­pew­no­ści i dłu­gie­go cze­ka­nia. W pew­nym sen­sie się ucie­szy­ła, gdy wresz­cie ją uj­rza­ła, ale gbu­ro­wa­ty ton wy­po­wie­dzi ko­bie­ty w po­de­szłym wie­ku spra­wił, że po­smut­nia­ła.

– Wi­dzę, że je­steś go­to­wa. – Zmru­ży­ła oczy i zmie­rzy­ła Oli­vię wzro­kiem peł­nym po­gar­dy. – Mia­łaś jeść z na­mi, ale w ostat­niej chwi­li szef zmie­nił pla­ny i po­wie­dział, że­bym przy­pro­wa­dzi­ła cię do nich.

– Dla­cze­go? Coś zro­bi­łam? – Ze­rwa­ła się na rów­ne no­gi i za­czę­ła drep­tać tam i z po­wro­tem wzdłuż krót­szej dłu­go­ści łóż­ka.

– A wy­glą­dam na pra­cow­ni­ka punk­tu in­for­ma­cyj­ne­go? – Prze­wró­ci­ła z za­że­no­wa­nia ocza­mi. – Stań w miej­scu i się ogar­nij. Je­stem tu tyl­ko po to, by wy­ko­ny­wać je­go po­le­ce­nia, więc sko­ro tak po­wie­dział, to tak ma być. Chodź, bo nie mam ca­łe­go dnia. – Od­wró­ci­ła się i otwo­rzy­ła sze­ro­ko drzwi. Po­sta­wa go­spo­si spra­wi­ła, że Oli­via za­sty­gła w miej­scu. – No, rusz się! – wark­nę­ła służ­ka, chcąc ją po­spie­szyć. Za­czę­ła rów­nież wy­ma­chi­wać rę­ka­mi. – W prze­ci­wień­stwie do cie­bie mam co ro­bić. Nie każ­dy świe­ci tył­kiem, aby otrzy­mać to, co chce – do­da­ła, pa­trząc na nią z wyż­szo­ścią i wy­szła na ko­ry­tarz.

Zro­zu­mie­nie po­stę­po­wa­nia go­spo­si nie przy­cho­dzi­ło ła­two. Oli­via do­szła do wnio­sku, że ma więk­sze pro­ble­my, niż przej­mo­wa­nie się hu­mo­ra­mi star­szej pa­ni. Naj­go­rzej jest wte­dy, gdy ktoś wy­mie­rzy nam po­li­czek z za­sko­cze­nia. Od­bie­ra nam moż­li­wość obro­ny. Tym ra­zem atak był słow­ny, lecz tak­że nie­uza­sad­nio­ny.

Kie­dy oj­ciec sprze­dał ją tym lu­dziom, przez jej gło­wę ani ra­zu nie prze­szła myśl, by od­ku­pić je­go dług swo­im cia­łem. Oli­vię obrzy­dza­ło sa­mo wy­obra­że­nie, że mo­gła­by zo­stać zmu­szo­na do za­spo­ko­je­nia ko­goś ob­ce­go. Nie za­mie­rza­ła jed­nak te­go tłu­ma­czyć.

Kie­dy szły ko­ry­ta­rzem, za­cho­wy­wa­ły dy­stans. W ogó­le ze so­bą nie roz­ma­wia­ły. Każ­dy ko­lej­ny krok, któ­ry zro­bi­ła dziew­czy­na, zbli­żał ją do Pau­le­go, dla­te­go stres co­raz in­ten­syw­niej pa­ra­li­żo­wał jej cia­ło. Nie po­sia­da­ła in­for­ma­cji, z kim bę­dzie sie­dzia­ła przy sto­le. Od­czu­cie stra­chu po­tę­go­wał fakt, że w tej po­sia­dło­ści by­ła „tą no­wą”. Li­czy­ła się z tym, że kie­dy wkro­czy do ja­dal­ni, wzrok wszyst­kich ze­bra­nych sku­pi się na niej. Nie my­li­ła się w żad­nej kwe­stii, bo fak­tycz­nie, gdy tyl­ko po­sta­wi­ła sto­pę na pod­ło­dze no­wo po­zna­ne­go po­miesz­cze­nia, spra­wi­ła, że ca­łe ze­bra­ne to­wa­rzy­stwo uci­chło. Kil­ku męż­czyzn po cza­sie za­czę­ło gwiz­dać i rzu­cać w jej kie­run­ku zbe­reź­ne tek­sty. Gdy­by mo­gła, ucie­kła­by stąd w po­pło­chu, ale tak na­praw­dę nie wie­dzia­ła do­kąd. Nie mia­ła ni­ko­go. Spu­ści­ła wzrok i sta­ra­ła się sku­pić na czymś zu­peł­nie in­nym. Wy­obra­ża­ła so­bie, że znaj­du­je się na od­le­głej pla­ne­cie, na któ­rej nikt nie wy­rzą­dzi jej żad­nej krzyw­dy.

– Ci­sza!

Unio­sła wzrok, kie­dy usły­sza­ła głos Pau­le­go. Wstał od sto­łu i gło­śno wrzesz­czał.

Oli­via by­ła pod wra­że­niem, że jed­na oso­ba, i to w kil­ka se­kund, po­tra­fi za­pa­no­wać nad ta­kim tłu­mem. Prze­li­czy­ła szyb­ko to­wa­rzy­stwo. Przy sto­le sie­dzia­ło dwu­dzie­stu męż­czyzn. Zro­zu­mia­ła, że tyl­ko strach bądź sza­cu­nek mo­gą wy­wo­łać ta­kie po­słu­szeń­stwo.

– Po­dejdź­cie – do­dał, wy­ko­nu­jąc gest rę­ką w kie­run­ku ko­biet, po czym wy­mie­nił kil­ka spoj­rzeń ze swo­imi ludź­mi, któ­rzy w mig zro­zu­mie­li, co ma­ją zro­bić. Pe­ter ustą­pił miej­sca Oli­vii. Ko­bie­ta bez chwi­li na­my­słu usia­dła na wska­za­nym krze­śle, ale nie wie­dzia­ła, ja­ką po­zy­cję przy­jąć, by ni­cze­go nie by­ło wi­dać. Na­cią­ga­ła tę su­kien­kę naj­bar­dziej, jak tyl­ko mo­gła. Mi­mo te­go i tak czu­ła się nie­kom­for­to­wo.

– Pa­no­wie, tak się skła­da, że Oli­via do nas do­łą­czy. – Po tym ogło­sze­niu pra­wie wszy­scy wy­buch­nę­li śmie­chem.

– A co, bę­dzie sprzą­ta­ła nam au­ta? – za­kpił je­den z ze­bra­nych.

– Je­śli chcesz, to za­raz mo­gą sprzą­tać po to­bie, jak wpa­ku­ję ci kul­kę w łeb. – Po sło­wach sze­fa dwu­dzie­sto­pa­ro­let­ni chło­pak za­czął gdzieś błą­dzić wzro­kiem i za­milkł. Resz­ta rów­nież nie od­wa­ży­ła się nic po­wie­dzieć. Ba­li się tak sa­mo jak Oli­via, ale na tę chwi­lę znaj­do­wa­li się w in­nym po­ło­że­niu. – Sko­ro ła­ska­wie za­mknę­li­ście mor­dy, to jesz­cze raz po­wiem, że ta oto dziew­czy­na bę­dzie z na­mi współ­pra­co­wa­ła. O szcze­gó­łach po­roz­ma­wia­my kie­dy in­dziej. Ma­cie za­ko­do­wać so­bie w tych pu­stych gło­wach, że ona jest nie­ty­kal­na. Je­śli się do­wiem, że któ­ryś z was cze­goś pró­bo­wał, to utnę rę­ce przy sa­mej du­pie. Te­raz mo­że­cie jeść. – Pau­lo koń­cząc swo­ją prze­mo­wę, usiadł z po­wro­tem na krze­śle i jak gdy­by ni­g­dy nic, za­czął na­kła­dać na ta­lerz po­si­łek. Wy­glą­dał na oso­bę, któ­rej ni­g­dy nic nie ru­sza. In­nym ta­kie oko­licz­no­ści nie sprzy­ja­ły ape­ty­to­wi.

Oli­via nie są­czy­ła wi­na ja­ko je­dy­na oso­ba. Ba­ła się, że pod wpły­wem al­ko­ho­lu ktoś mo­że ją wy­ko­rzy­stać, a znaj­do­wa­ła się w ta­kim miej­scu, w któ­rym wszyst­ko by­ło moż­li­we. Ob­ser­wu­jąc in­nych, spo­strze­gła, że dys­ku­tu­ją ze so­bą, jak­by by­li jed­ną, wiel­ką i ko­cha­ją­cą się ro­dzi­ną. Cóż za ob­łu­da…

– Nie zgo­dzi­łam się jesz­cze – od­wa­ży­ła się ode­zwać do swo­je­go opraw­cy, po prze­łknię­ciu ka­wał­ka mię­sa.

– Nie­ba­wem zmie­nisz zda­nie. – Ni­by to tyl­ko uśmiech, ale na twa­rzy aku­rat te­go męż­czy­zny ozna­czał tyl­ko jed­no. Kło­po­ty.

Po skoń­czo­nym po­sił­ku prak­tycz­nie wszy­scy – na po­le­ce­nie sze­fa – prze­nie­śli się do in­ne­go po­miesz­cze­nia. Kie­dy usia­dła na fo­te­lu, zwró­ci­ła się do ca­po z proś­bą o po­wrót do po­ko­ju, lecz on zde­cy­do­wa­nie od­mó­wił.

– Chłop­cy, ostat­nio do­bi­li­śmy nie­złe­go tar­gu, dla­te­go mam dla was nie­spo­dzian­kę. Na­sza to­wa­rzysz­ka rów­nież z chę­cią so­bie po­pa­trzy. – Za­śmiał się, a resz­ta wraz z nim. Wy­cho­dzi­ło na to, że ko­bie­ta by­ła je­dy­ną oso­bą, któ­ra nie mia­ła po­ję­cia, o ja­ką na­gro­dę cho­dzi. Pau­lo od­wró­cił gło­wę ku kie­row­cy. – Weź kil­ku chło­pa­ków i przy­pro­wadź te z po­ko­ju nu­mer czte­ry i pięć. Czte­ry sztu­ki.

Wy­ty­po­wa­ny do tej ro­bo­ty męż­czy­zna wy­szedł, za­bie­ra­jąc ze so­bą trzech in­nych. Nie mi­nę­ło na­wet pięć mi­nut, kie­dy wró­ci­li. Każ­dy z nich przy­pro­wa­dził jed­ną dziew­czy­nę. Wy­glą­da­ły na dwa­dzie­ścia lat i sła­nia­ły się na no­gach. Mu­sia­ły być pod wpły­wem środ­ków odu­rza­ją­cych, po­nie­waż błą­dzi­ły wzro­kiem i mia­ły spo­wol­nio­ne ru­chy. Ich cia­ła za­kry­wa­ły je­dy­nie skraw­ki po­dar­tych ciu­chów. Te, któ­re by­ły bar­dziej świa­do­me, pła­ka­ły i bła­ga­ły, by nie wy­rzą­dza­li im krzyw­dy. Oli­via w mig zda­ła so­bie spra­wę z te­go, co za chwi­lę się wy­da­rzy. Po­czu­ła, jak w jej gar­dle sta­je wiel­ka gu­la. Gdy­by mo­gła, to rzu­ci­ła­by się im na ra­tu­nek, lecz nie mia­ła żad­nych szans.

– Baw­cie się do­brze. Za­słu­ży­li­ście. – Roz­siadł się wy­god­nie i upił łyk whi­sky. – Patrz i na­wet nie waż się od­wra­cać wzro­ku. To cię cze­ka, je­śli nie przyj­miesz mo­jej pro­po­zy­cji.

Oli­via, sie­dząc kil­ka kro­ków od tych bied­nych dziew­czyn, mu­sia­ła oglą­dać, co to sta­do by­dla­ków z ni­mi ro­bi. Po jej po­licz­kach spły­wa­ły łzy. Po­czu­cie wi­ny zże­ra­ło ją od środ­ka. Z dru­giej stro­ny wie­dzia­ła, że nic nie mo­że zro­bić. Sa­ma by­ła zbyt sła­ba. Nie po­ko­na­ła­by ty­lu prze­ciw­ni­ków. Do­tar­ło do niej, że Pau­lo to gor­szy skur­wiel, niż są­dzi­ła. Ma­jąc od­wa­gę na nie­go spoj­rzeć, zro­zu­mia­ła, iż mu­si go to na­krę­cać. Nikt o zdro­wych zmy­słach nie sie­dział­by tak spo­koj­nie, gdy obok nie­go od­by­wa­ło się coś tak strasz­ne­go. Łka­ła w ci­szy, lecz w my­ślach wy­obra­ża­ła so­bie, jak każ­dą z tych be­stii roz­szar­pu­je na ka­wał­ki. Zbio­ro­wy gwałt był naj­strasz­niej­szą rze­czą, któ­rą do­tąd wi­dzia­ła. Po­ję­ła, że mu­si zgo­dzić się na tę pro­po­zy­cję, bo ina­czej na­praw­dę spo­tka ją to sa­mo.

Roz­dział 3