W pogoni za marzeniami - Stella Bagwell - ebook

W pogoni za marzeniami ebook

Bagwell Stella

3,5

Opis

Wszyscy w okolicy wiedzą, że Holt Hollister jest najlepszym hodowcą koni i niepoprawnym kobieciarzem. Są zdumieni, że traktuje chłodno nową sąsiadkę, piękną Isabelle. Jego zdaniem ta elegancka kobieta nie da rady poprowadzić dobrze rancza i goni za marzeniami, które legną w gruzach w zetknięciu z twardą rzeczywistością. Jeszcze bardziej irytuje go, że na jej widok jego serce gwałtownie przyspiesza, choć dawno zakazał mu takich niebezpiecznych porywów. Jednak im bardziej Holt próbuje zachować dystans, tym jawniej Isabelle okazuje, że nie jest jej obojętny. Może i tym razem tylko goni za marzeniami, a może odkryła, że Holt jedynie udaje pozbawionego uczuć playboya.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Z braku laku…

nuda
00

Popularność




Stella Bagwell

W pogoni za marzeniami

Tłumaczenie:

Ewelina Grychtoł

Wszystkim moim koniom, za miłość i szczęście, które mi dały

Rozdział pierwszy

Kto to jest, do cholery?

Holt Hollister podniósł rondo swojego czarnego kowbojskiego kapelusza i zmrużył oczy, by lepiej przyjrzeć się kobiecie w drzwiach stajni. Tego ranka nie miał czasu ani energii, żeby użerać się z kobietą. Zwłaszcza jeśli była to jedna z jego kochanek, obrażona, bo zapomniał zadzwonić albo wysłać kwiaty.

Niech to szlag!

Ściągnął rękawiczki, wcisnął do tylnej kieszeni dżinsów i podszedł do intruzki stojącej w cieniu okapu. Za jej plecami głośno zarżał rozochocony ogier, zagłuszając głosy stajennych, grzechotanie wiader z paszą, szum wentylatorów i stłumioną muzykę z radia. Musiała go zauważyć, bo weszła w krąg światła wpadającego przez świetlik dachowy.

Na jej widok Holt prawie się potknął. To nie była jedna z jego kochanek. Ta kobieta wyglądała, jakby właśnie zeszła z egzotycznej plaży i przebrała się z bikini w kowbojski strój. Drobna, z włosami za ramiona, miała na sobie nieskazitelnie białą koszulę i obcisłe niebieskie dżinsy wsunięte w czarne kowbojskie buty w czerwone i turkusowe indiańskie wzory. Tu, w jego stajni, nie mogłaby bardziej odstawać od otoczenia.

- Dzień dobry - przywitała go. - Pracuje pan tutaj?

Holtowi zdarzało się zapomnieć, gdzie położył kluczyki do samochodu, ale nigdy nie zapomniał kobiet. I był pewien, że tej nie zna. Nawet bez grama makijażu była niesamowicie piękna.

- To jedyne miejsce, w jakim kiedykolwiek pracowałem - odparł. - Szuka pani kogoś konkretnego?

Jej zęby błysnęły w uśmiechu. W każdym innym czasie lub miejscu Holt byłby oczarowany. Ale nie dzisiaj. Miał za sobą ciężką noc.

- Tak, szukam - odparła. - Chciałam się zobaczyć z panem Hollisterem. Jeden ze stajennych powiedział, że go tu znajdę.

Spojrzała mu prosto w oczy i na moment Holt poczuł się wytrącony z równowagi jej wzrokiem, chłodnym i czystym jak górski potok.

- Trzech panów Hollisterów mieszka na tym ranczu - burknął. - Wie pani, jak ma na imię?

- Holt. Pan Holt Hollister.

Holt westchnął ciężko. Jako kierownik stadniny często musiał użerać się z szalonymi wielbicielkami zwierząt, które błagały go o pozwolenie, żeby wejść do stajni i pogłaskać konie, jakby trzymał je tu dla rozrywki.

- Rozmawia pani z nim.

Kobieta nieznacznie uniosła brwi, jakby dotąd zakładała, że jest tylko stajennym. Nie mógł jej za to winić. Od dwudziestu czterech godzin się nie golił, ani nawet nie zmrużył oka. Nogawki jego dżinsów były upaprane łożyskiem, a na koszuli miał plamy krwi.

- Och, jestem Isabelle Townsend. Miło pana poznać, panie Hollister.

Wyciągnęła do niego rękę. Holt wytarł dłoń w spodnie i uścisnął ją.

- Czy mogę coś dla pani zrobić, pani Townsend? - zapytał, zastanawiając się przelotnie, jak takie urocze stworzenie może mieć chwyt jak imadło.

- Powiedziano mi, że ma pan ładne sztuki na sprzedaż. Jestem zainteresowana zakupem.

Gdyby Holt nie był tak zmęczony, wybuchnąłby śmiechem.

- Mówi pani o bydle czy koniach? A może szuka pani kóz? Jeśli tak, znam faceta, który ma kilka ślicznotek.

- O koniach - odparła beznamiętnie, patrząc nad jego ramieniem na rzędy boksów. - To stajnia, prawda? Czy zajmuje się pan teraz kozami?

Odpowiedziała mu tym samym sarkazmem, z jakim on zwrócił się do niej. I choć wiedział, że na to zasłużył, jej odpowiedź zirytowała go jeszcze bardziej. Piękne kobiety zwykle się do niego przymilały. Ta sobie z niego drwiła.

- Zajmuję się końmi, ale teraz nie mam żadnych na sprzedaż. Powinna pani pojechać do Phoenix, na targ inwentarza. Jeśli dobrze pani wybierze, może tam pani kupić całkiem przyzwoite zwierzęta. A teraz przepraszam, ale jestem bardzo zajęty.

Nie czekając na jej odpowiedź, obrócił się i odszedł na drugi koniec stajni.

Wściekła i upokorzona Isabelle obróciła się na pięcie i wyszła ze stajni. To by było na tyle, jeśli chodzi o słynną gościnność Hollisterów. Najwyraźniej pochlebne rekomendacje pochodziły od osób, które nie poznały Holta Hollistera.

Przeszła po ubitej ziemi podwórza, pod oślepiająco jasnym słońcem Arizony, i dotarła do samochodu zaparkowanego pod wysoką juką. Otworzyła drzwi i już miała wsiąść, kiedy usłyszała męski głos. Czyżby Holt Hollister doszedł do wniosku, że zachował się jak dupek, i przyszedł przeprosić? Odwróciła się i zobaczyła wysokiego mężczyznę. To nie był arogancki hodowca koni, z którym przed chwilą rozmawiała, choć wyglądał nieco podobnie.

- Dzień dobry - powiedział. - Nazywam się Blake Hollister. Jestem menedżerem tego rancza.

Wyciągnął przyjaźnie rękę, a Isabelle uścisnęła ją.

- Isabelle Townsend - przedstawiła się. - Miło pana poznać. Chyba - dodała zgryźliwie.

- Widziałem, jak pięć minut temu wchodzi pani do stajni. Jeśli szuka pani kogoś konkretnego, może będę w stanie pomóc.

- Szukałam człowieka, który zajmuje się pańskimi końmi. Zamiast tego znalazłam pierwszej klasy dupka! - Praktycznie wykrzyczała te słowa, ale zaraz zawstydziła się wybuchu. - Przepraszam.

- Isabelle Townsend - powtórzył w zamyśleniu, po czym strzelił palcami. - Musi pani być naszą nową sąsiadką, która kupiła stare ranczo Landrych.

Isabelle była zaskoczona, że ten człowiek o niej słyszał. Wieści w małej miejscowości naprawdę rozchodziły się szybko!

- Zgadza się. Chciałam kupić kilka koni, ale pański brat, kuzyn, czy kimkolwiek on jest, niestety nie jest zainteresowany sprzedażą. Czy też okazaniem dobrych manier.

- Bardzo mi przykro, pani Townsend.

- Szczerze mówiąc, słyszałam, że to ranczo słynie z gościnności - dodała. - Ale po tym, co przed chwilą się wydarzyło, zaczynam w to wątpić.

- Proszę mi uwierzyć, to się nie powtórzy. Trafiła pani na zły moment. Jest sezon na źrebaki i Holt pracuje praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Obiecuję, że jeśli wróci pani jutro, to będzie się zachowywał jak należy.

- Szczerze mówiąc, panie Hollister, nie mam ochoty robić interesów z pańskim bratem. Wyczerpanie nie usprawiedliwia złych manier.

- Nie. I zgadzam się, że Holt potrafi czasem być nietaktowny. Ale przekona się pani, że jeśli chodzi o konie, jest najlepszym z najlepszych.

Wzruszyła ramionami.

- Niech tak będzie, panie Hollister. Wrócę jutro.

Blake Hollister szarmancko podał jej rękę, pomagając wspiąć się na fotel kierowcy, zamknął za nią drzwi i wycofał się. Odjeżdżając, Isabelle zastanawiała się, dlaczego zgodziła się po raz drugi spotkać z przystojnym i aroganckim hodowcą koni. Tylko po to, żeby kupić kilka klaczy? A może chciała skorzystać z okazji, żeby powiedzieć, co o nim myśli?

Pewnie i jedno, i drugie, uznała.

- Holt? Jesteś tam? - Tubalny głos Blake'a przedarł się do zaspanego umysłu Holta, który niechętnie podniósł głowę znad biurka.

- Jestem. O co chodzi? Coco ma problemy?

- Z tego, co wiem, to nie. Zajrzałem do niej pięć minut temu. Stała, a źrebak pił mleko.

- Dzięki Bogu. Musiałem wezwać Chandlera, żeby pomóc jej z urodzeniem łożyska. Bałem się, że może nie dać rady - wyjaśnił, po czym zmarszczył brwi, widząc kwaśną minę Blake'a. - O co ci chodzi? Wyglądasz, jakbyś zjadł niedojrzałe jabłko.

- To pewnie byłoby łatwiejsze, niż próby naprawienia tego, co schrzaniłeś, braciszku - odparował Blake.

- O czym ty mówisz?

Blake odsunął stos papierów i przysiadł na skraju biurka.

- Nie udawaj głupka. Doskonale wiesz, że mówię o Isabelle Townsend. Co ty jej powiedziałeś?

- Niewiele. Poinformowałem ją, że nie mam dla niej czasu. Co jest prawdą, a ty o tym wiesz.

Blake westchnął ciężko.

- Tak, wiem. Ale w tym wypadku powinieneś był znaleźć czas, albo przynajmniej uprzejmie zaprosić ją w innym terminie.

Holt podniósł kubek z kawą i zajrzał do środka. Zrobił ją jakieś pięć godzin temu, ale przez nie znalazł chwili, żeby się napić. Teraz po powierzchni pływały drobinki kurzu.

- O co ci chodzi, Blake? Jak tylko na nią spojrzałem, wiedziałem, że ta kobieta nie jest poważną klientką. Wątpię, że kiedykolwiek siedziała na koniu. Pewnie nigdy więcej jej nie zobaczymy.

- Mylisz się. Zaprosiłem ją, żeby jutro wróciła. I obiecałem jej, że tym razem będziesz się zachowywał jak cywilizowany człowiek, a nie jak dupek.

- Och, do diabła, Blake, nawet nie wiesz, co powiedziałem tej Isabelle. Nie było cię przy tym.

- Nie musiałem przy tym być. Wiem, jak się zachowujesz, kiedy skończy ci się cierpliwość. Jak dupek.

- No dobrze, dobrze. Muszę przyznać, że nie byłem miły. Ale jadę na pustym baku. Miałem dość, gdy tylko ją zobaczyłem.

Blake uniósł brew.

- Naprawdę? Jest cholernie ładna. Od kiedy przeszkadza ci widok ładnych kobiet? Chyba że… Mój Boże, mam nadzieję, że nie próbowałeś jej podrywać? Czy to właśnie się wydarzyło?

- Nie! Nic z tych rzeczy! - Holt wstał od biurka i zaczął chodzić w tę i z powrotem po ciasnym pomieszczeniu.

Jego matka często mówiła, że potrzebuje ładniejszego gabinetu, odpowiedniego dla szanowanego trenera i hodowcy, ale Holt zawsze wzbraniał się przed tym pomysłem. Lubił kurz i bałagan. Jeśli chciał przerzucić przez fotel brudne siodło, mógł to zrobić. Jeśli chciał rzucić stos ogłowi w róg, to nie musiał się martwić, jak to wygląda albo pachnie. Interesowały go konie, a nie pretensjonalna otoczka.

- Tak, ja i piękne kobiety pasujemy do siebie jak klucz do zamka - powiedział sarkastycznie. - Po prostu nie lubię, kiedy udają, że są kimś, kim nie są.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Holt. Nie znasz Isabelle Townsend. Kupiła stare ranczo Landrych i zamierza zamienić je w stadninę. I z tego, co o niej słyszałem, ma dość trofeów jeździeckich, żeby zapełnić wszystkie półki w tym pomieszczeniu.

Holt z osłupieniem spojrzał na brata.

- Kto tak mówi?

- Na przykład Emily-Ann. A ona wie o wszystkim, co się dzieje w mieście.

- Bo pracuje w kawiarni? Co najwyżej zna wszystkie plotki.

- To coś więcej niż plotka - upierał się Blake. - Emily-Ann zdążyła się z nią zaprzyjaźnić.

Holt odwrócił wzrok od brata i spojrzał na stare, zakurzone deski podłogi. Ta część stajni została zbudowana wiele lat przed jego narodzinami i cyprysowe deski, choć wytrzymałe, w każdej chwili groziły pożarem. Należałoby je zerwać i zastąpić betonem, ale były częścią tradycji.

- Ranczo Landrych, powiadasz? To by znaczyło, że sąsiaduje z nami od północy.

- Dokładnie. I nie potrzebujemy żadnych zatargów z sąsiadami. Dlatego liczę, że rano będziesz dla niej miły. Jasne?

Holt uśmiechnął się szeroko.

- Pewnie. Będę zalewał ją słodyczą.

Blake przewrócił oczami.

- Nie musisz jej się podlizywać, bracie. Po prostu bądź sobą. Nie. Właściwie to mogłoby być niebezpieczne. Po prostu bądź serdeczny.

Holt parsknął śmiechem, który bardziej przypominał jęk.

- Nie bój się, Blake. Będę tak miły, jak tylko potrafię.

W drodze do miasta Isabelle zdążyła opanować irytację i skupić myśli na śniadaniu, którego nie zdążyła zjeść rano. Na ranczu czekały na nią niekończące się obowiązki i więcej sensu miałoby wrócenie do domu. Jednak już i tak była blisko miasta, a po upokarzającym spotkaniu z Holtem Hollisterem potrzebowała czegoś, co poprawi jej humor. Na przykład kawy i ciastka.

Przejechała przez centrum i skręciła w senną boczną uliczkę, gdzie mieściła się mała kawiarnia. Drewniane drzwi były otwarte, a z wnętrza dobiegała cicha muzyka. Isabelle wysiadła z samochodu i weszła do środka, gdzie powitał ją zapach wypieków i świeżo parzonej kawy.

Przed kontuarem stał starszy dżentelmen podpierający się laską. Isabelle stanęła z boku i czekała cierpliwie, podczas gdy Emily-Ann pakowała jego zamówienie.

- Cześć, Isabelle! - zawołała na jej widok. - Zaraz do ciebie podejdę, tylko pomogę panu Perezowi zanieść zakupy do samochodu.

- Pewnie. Nie spieszy mi się - zapewniła ją Isabelle.

Starszy mężczyzna lekceważąco machnął ręką i powiedział coś po hiszpańsku. Emily-Ann odpowiedziała w tym samym języku i znacząco wskazała drzwi.

- Upiera się, że sam je zaniesie, ale ja nie mogę na to pozwolić - powiedziała do Isabelle. - Zaraz wracam.

Podczas gdy Emily-Ann pomagała klientowi, Isabelle podeszła do przeszklonej witryny mieszczącej spory wybór słodkich i wytrawnych wypieków. Wciąż próbowała wybrać między brownie a tartą jabłkową, kiedy Emily-Ann wróciła i uścisnęła ją mocno. Śmiejąc się, Isabelle odwzajemniła uścisk.

- Musiałaś za mną bardzo tęsknić!

- O tak, tęskniłam! - zawołała Emily-Anne z uśmiechem.

- Byłam zajęta. Tak zajęta, że nawet nie zjadłam dzisiaj śniadania. - Isabelle wskazała górną półkę. - Daj mi brownie i tartę jabłkową. I dużą kawę z mlekiem.

Emily-Ann, która była w tym samym wieku, co Isabelle, spojrzała na nią z niedowierzaniem.

- Brownie i tarta jabłkowa? I masz taką sylwetkę? Nie wiesz, jak mnie to frustruje. Wystarczy, że odetchnę głębiej, i już przybieram na wadze.

Isabelle potrząsnęła głową.

- Wyglądasz świetnie. Chciałabym być taka wysoka jak ty. Przez pierwsze piętnaście lat mojego życia przezywali mnie kurduplem.

- A mnie rudą wiedźmą. - Emily-Ann odwróciła się do ekspresu. - Chcesz to na wynos?

- Nie. Jedzenie w drodze to żadna przyjemność. Chcę cieszyć się każdym kęsem.

- Wspaniale - ucieszyła się Emily-Ann. - Chwilowo nie ma żadnych klientów, więc mogę do ciebie dołączyć. To znaczy, jeśli masz ochotę na moje towarzystwo.

- Daj spokój. Wiesz, że uwielbiam twoje towarzystwo.

Wyszły przed kawiarnię i usiadły przy jednym z żeliwnym stolików.

- To co się u ciebie działo, odkąd ostatni raz się widziałyśmy? - zapytała Isabelle.

Emily-Ann potrząsnęła lekceważąco głową.

- Nic nowego. O tej porze roku wpada tu sporo turystów. Większość z nich jest towarzyska, chętnie do mnie zagadują i chcą się dowiedzieć, co tu można robić i zobaczyć. Wiesz, kiedy mieszka się całe życie w małym miasteczku, ciężko je zobaczyć z perspektywy turysty. Weźmy na przykład tamten kaktus po drugiej stronie ulicy. Turyści go kochają. Dla mnie to po prostu kaktus.

- To dlatego, że codziennie go widzisz. - Isabelle napiła się kawy, mając nadzieję, że doda jej energii. - Ale pomyśl o tym w ten sposób: jeden z tych turystów, którzy wchodzą do kawiarni, może okazać się twoją drugą połówką.

- Nie wiem, czy dalej szukam drugiej połówki. Wszyscy mężczyźni, z którymi umawiałam się do tej pory, ostatecznie okazywali się łajdakami.

Isabelle wzruszyła ramionami.

- Przynajmniej nie wyszłaś za niewłaściwego mężczyznę, jak ja.

- Z tego, co mi mówiłaś, twój były wcale nie chciał rozwodu. I dalej macie dobrą relację. Nie żałujesz, że się z nim rozwiodłaś?

- Trevor był dobrym facetem. Miłym, ale… - Po prostu jej nie kochał. Nie tą głęboką, nieprzemijającą miłością, której pragnęła. - No cóż, był dobrym kumplem, ale nie mężem.

Emily-Ann westchnęła i potrząsnęła głową.

- Nie jestem pewna, czy rozumiem, o co ci chodzi. Najważniejsze, że jesteś zadowolona.

- Tak. Teraz wreszcie mogę podążyć za moimi marzeniami.

Emily-Ann odchyliła się na krześle.

- Jak ci idzie z ranczem? Kupiłaś już jakieś konie?

- Pojechałam dzisiaj do Hollisterów, żeby obejrzeć, co mają na sprzedaż, ale nie dotarłam nawet do pierwszej bazy.

- Och, co się stało? Mają tyle koni, że na pewno znalazłabyś coś dla siebie.

- Ha! Jedyne, co zobaczyłam, to arogancki kowboj, który wystawił mnie za drzwi.

- Masz na myśli Holta? To on kazał ci się wynosić?

- Tak. Mówiłaś, że jest czarującym facetem i interesy z nim będą czystą przyjemnością. Ten gość to dupek! - Isabelle prychnęła gniewnie i sięgnęła po kawę.

Emily-Ann wyglądała na zmieszaną.

- Nie rozumiem… Ale jest przystojny jak marzenie. Nie uważasz?

Isabelle napiła się gorącego napoju, starając się nie myśleć o tym, jak Holt Hollister wyglądał, stojąc przed nią z szeroko rozstawionymi nogami i ramionami skrzyżowanymi na szerokiej piersi. Przystojny? Wyglądał na surowego i twardego jak skóra kaletnicza.

- Przyznaję, jest seksowny, ale to nie taki facet, o jakim marzę. Lubię mężczyzn, którzy są sympatyczni i mają dobre maniery.

Emily-Ann machnęła ręką.

- Holt ma świetne maniery. Nigdy nie widziałam, żeby zachowywał się opryskliwie, a znam jego rodzinę od dzieciństwa.

- W takim razie musiało być we mnie coś, co mu się nie spodobało. - Isabelle wzruszyła ramionami. - Lub powiedziałam coś nie tak. Nieważne. Blake zaprosił mnie, żebym wróciła jutro, i zamierzam skorzystać z zaproszenia.

Emily-Ann wyglądała, jakby jej ulżyło.

- Och, czyli poznałaś Blake'a. Jest prawdziwym dżentelmenem.

- Powiem tak… w niczym nie przypomina swojego brata.

- To co myślisz o ich ranczu? Całkiem imponujące, prawda?

- Tak, to piękne miejsce - przyznała Isabelle. - Choć nie takie, jak się spodziewałam. Myślałam, że tacy bogaci ludzie będą mieszkać w rezydencji otoczonej murem. Zamiast tego zobaczyłam swojski trzypiętrowy dom z werandą.

- O tak, Hollisterowie są bardzo swojscy. Pewnie dlatego wszyscy ich lubią. To normalni ludzie, chociaż mają kupę szmalu.

Były mąż Isabelle też miał kupę szmalu. Może nie tyle, co Hollisterowie, ale tyle, żeby dostała przy rozwodzie małą fortunę. Potrzebowała pieniędzy. Dzięki nim pewnego dnia zrealizuje marzenie o stadninie. Ale pieniądze to nie wszystko. Majątek Trevora nie zdołał wynagrodzić jej tego, że mąż nie potrafił jej kochać.

- No, jeśli jutro nie zastanę grzecznego Holta, zaproponuję mu, żeby pojechał nad Wielki Kanion i rzucił się w przepaść.

- Och. Musiał naprawdę dotknąć cię do żywego.

- Porozmawiajmy o czymś innym, dobrze? Nie chcę zepsuć sobie reszty dnia.

Po raz pierwszy od dziesięciu dni tej nocy nie urodził się żaden źrebak i Holt spał się do aż do czwartej trzydzieści. Zdezorientowany, gwałtownie otworzył oczy, rozglądając się po sypialni. Co robił w łóżku i co się działo, kiedy spał? Sięgnął po telefon i zadzwonił do stajni. Zanim ktoś odebrał, Holt zdążył całkiem się rozbudzić.

- Tak?

- Matt, to ty? - Matthew Waggoner był wieloletnim zarządcą na ranczu, kierującym pracą kowbojów. Zazwyczaj trzymał się z dala od koni.

- Tak, to ja. O co chodzi?

- Dlaczego jesteś w stajni porodowej? Coś się stało?

- Nie. Wszystko w porządku. Zastępuję Lea, bo już wysiadał. Ty też, z tego, co słyszę.

Holt przeczesał palcami włosy i sięgnął po dżinsy.

- Kiedy się obudziłem i uświadomiłem sobie, że byłem w łóżku przez całą noc, przeraziłem się.

Matt zaśmiał się.

- Śpij dalej. Klacze na padoku są spokojne.

- Dzięki, Matt, ale już nie zasnę. Przyjdę, jak tylko coś zjem.

W łazience Holt opryskał twarz zimną wodą i przejechał grzebieniem po włosach. Włożył dżinsową koszulę, parę znoszonych kowbojskich butów i pospieszył do kuchni, gdzie Reeva już wkładała do pieca patelnię maślanych bułeczek. Ciepłe pomieszczenie wypełniał zapach bekonu i chorizo.

- Znajdzie się dla mnie jakaś ciepła tortilla, kobieto? - zapytał Holt, zachodząc kucharkę od tyłu i dając jej całusa w policzek.

Niewzruszona jego napaścią, wskazała talerz śniadaniowych tacosów zawiniętych w folię aluminiową.

- Tacosy są już gotowe. Myślisz, że co ja tu robię? Czytam gazety plotkarskie albo wyleguję się w łóżku jak ty?

Reeva była wysoką, szczupłą kobietą po siedemdziesiątce, o prostych, siwych włosach, które zwykle były splecione w warkocz lub związane w koński ogon. Pracowała jako kucharka Hollisterów, jeszcze zanim Holt się urodził.

- Widziałam, jak siedzisz w salonie, czytasz gazetę i pijesz kawę - zażartował Holt, kradnąc trzy tacosy.

Reeva trzepnęła go szpatułką.

- Już mi stąd, hultaju.

- Nie martw się, już idę, tylko znajdę termos.

- Za tobą, na szafce. I nie wychodź bez kurtki. Zimno dzisiaj.

- Dobrze, że mówisz mi, co mam robić. - Holt złapał stalowy termos i skierował się do drzwi, wychodzących na podwórze.

- Nawet z moją pomocą nie panujesz nad swoim życiem - odparła. - Później wyślę do ciebie Jazelle z drugim śniadaniem.

Holt obejrzał się i mrugnął do niej.

- Reevo, wyglądasz świeżo jak wiosenna róża.

- Nie wiesz, jak wygląda wiosenna róża. Ale i tak cię kocham.

- I wzajemnie.

W drzwiach Holt wcisnął na głowę kapelusz i, żeby ugłaskać Reevę, włożył kożuch. Schował tacosy do kieszeni, żeby nie wystygły w drodze do stajni, wyszedł z domu i natychmiast dostał w twarz podmuchem północnego wiatru.

Chowając głowę w ramionach, pomaszerował w stronę zabudowań rancza. Przechodząc obok baraku, w którym mieszkała większość kowbojów, poczuł zapach kawy i smażonej kiełbasy. Chłopaki pewnie zaraz usiądą do śniadania, które zazwyczaj było podawane o piątej. Od czasu do czasu on i Blake jedli z nimi poranny posiłek, ale kucharz z baraku był zrzędliwym starcem, którego umiejętności nie mogły się równać z umiejętnościami Reevy.

Mimo wczesnej pory przy zagrodach dla bydła już było pół tuzina kowbojów, podających zwierzętom paszę. Pył unosił się spod kopyt; znak, że zima była bardzo sucha. Matthew już ostrzegł Blake'a, że siano, które zebrali wiosną, za niedługo się skończy. Co do mieszanki tymotki łąkowej i lucerny, którą Holt karmił konie, już jakiś czas temu sprowadził kilka ton.

W okresach takich jak ten Blake'owi pewnie przybywało kilka siwych włosów. Na najstarszym bracie ciążyła ogromna odpowiedzialność, ale Holt nie podzielał jego niepokoju. Skoro to miejsce przetrwało sto siedemdziesiąt lat, to przetrwa też kilka kolejnych. Jedynym, o co się martwił, było zdrowie jego koni. I jego matki.

Pomijając szczególne wypadki, Holt był w stanie kontrolować stan swojego stada, ale jego matka to zupełnie inna sprawa. Udawała, że jest szczęśliwa, ale Holt i jego rodzeństwo widzieli, że tak nie jest. Ukrywała coś przed rodziną.

Chandler twierdził, że jest zakochana, lecz Holt w to nie wierzył.

Kiedy dotarł do stajni porodowej, stajenni już karmili klacze. T.J., zarządca stajni, spotkał się z Holtem na środku szerokiego korytarza.

- Dobry, Holt - przywitał go. - Wszystko w porząsiu. Żadnych problemów z Ginger. Wygląda na to, że wreszcie przekonała się do małego, który już stoi i ssie mleko.

Holta nie zdziwiło, że T.J. jest w stajni już od co najmniej dwóch godzin. Był bardzo oddanym młodym człowiekiem, kochającym konie. Zatrudnił się na ranczu przed sześcioma laty i przez ten czas wielokrotnie udowodnił swoją wartość.

- To świetna wiadomość. - Holt poklepał się po kieszeni. - Mam tacosy na śniadanie. Jeśli chcesz, mogę się podzielić.

- Dzięki, Holt, ale obiecałem Williamowi, że zjem z nim dzisiaj w baraku. Skoro już jesteś, to przespaceruję się tam.

- Lepiej, żebyś się przebiegł, bo inaczej nic ci nie zostawią.

- Jasne. Wracam za parę minut. - Zarządca obrócił się i wyszedł ze stajni.

Po drodze do swojego gabinetu Holt zajrzał do boksu Ginger. Jak mówił T.J., źrebak wyglądał dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Holtowi bardzo ulżyło. Uśmiechnął się, patrząc, jak klacz liże białą gwiazdkę na czole źrebaka.

- To ładny chłopiec. Duże kości, proste nogi i błyszczące oczy. Będzie silnym i zdrowym odsadkiem.

Słysząc kobiecy głos, Holt okręcił się i zobaczył za sobą Isabelle Townsend.

- Dzień dobry, pani Townsend - powiedział. - Wcześnie pani wstaje.

Ku jego zdumieniu uśmiechnęła się, jak gdyby wybaczyła mu paskudne zachowanie poprzedniego dnia.

- Wczoraj był pan zbyt zajęty, żeby ze mną rozmawiać. Dzisiaj przyszłam wcześniej, mając nadzieję, że złapię pana, zanim pochłoną pana obowiązki.

- Właśnie szedłem do gabinetu. Jeśli chce pani do mnie dołączyć, możemy tam porozmawiać. - Odwrócił się od boksu Ginger. - Jadła pani śniadanie?

- Nie, ale to żaden problem. Często obywam się bez tego posiłku.

Sądząc po jej figurze, obywała się bez wielu posiłków. Przyszło mu do głowy, że mógłby podnieść ją jedną ręką i nawet się nie zmęczyć.

Jednak nie zamierzał tak bardzo zbliżać się do ładnej sąsiadki. Chyba że sama tego zechce.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Home to Blue Stallion Ranch

Pierwsze wydanie: Harlequin Special Edition, 2019

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2019 by Stella Bagwell

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-589-4

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek