Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Walstadzie liczy się tylko jedno nazwisko – Holtzfall.
Ród, który od pokoleń dzierży władzę absolutną: kontroluje pieniądze, ludzi i całą magię kraju. Ale ten misternie utkany porządek świata rozpada się w jednej chwili po brutalnym morderstwie Dziedziczki. Jej córka, Nora, pogrąża się nie tylko w żałobie, ale też staje do walki o przetrwanie.
By wyłonić nową dziedziczkę rozpoczyna się Veritaz, czyli legendarna próba, w której testowane są lojalność, magia i bezwzględność. Nora rywalizuje ze swoimi kuzynkami… Ale w grze pojawia się ktoś nowy: Lotte, nieślubna córka jednej z ciotek. Dzieciństwo spędziła w klasztorze, a teraz trafia w sam środek intryg i śmiertelnych ambicji.
Nora pragnie poznać prawdę na temat śmierci jej matki. Rozpoczyna śledztwo i łączy siły z Augustem, młodym dziennikarzem. Chłopak gardzi wszystkim, co wiąże się z jej nazwiskiem. Tymczasem Lotte rozpaczliwie próbuje odnaleźć ojca, którego nigdy nie znała. Musi też stawić czoła zakazanym uczuciom do Theo, rycerza Holtzfallów…
Tylko jedna z nich może odziedziczyć władzę. Obie mają powód, by walczyć do końca.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Notorious Virtues
First published in the United States of America by Viking, an imprint of Penguin Random House LLC, 2025
Copyright © 2025 by Blue Eyed Books, Ltd.
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Copyright © for the Polish translation by Malwina Stopyra, 2025
Redaktorka prowadząca: Aleksandra Kotlewska
Marketing i promocja: Gabriela Wójtowicz
Redakcja: Patryk Białczak
Korekta: Robert Narloch, Małgorzata Tarnowska
Projekt oryginalnej okładki: Katt Phatt
Adaptacja okładki, mapy i strony tytułowe: Magda Bloch
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68576-07-8
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
Część I. Honor
Prolog. Zaklęte miasto
Rozdział 1. Nora
Rozdział 2. Lotte
OPOWIEŚĆ O DRWALU. DRWAL I JEGO ŻONA
Rozdział 3. Theo
Rozdział 4. Nora
Rozdział 5. Lotte
Rozdział 6. Nora
Rozdział 7. August
Rozdział 8. Lotte
Rozdział 9. August
OPOWIEŚĆ O DRWALU. ZACZAROWANY TOPÓR
Rozdział 10. Lotte
Rozdział 11. August
Rozdział 12. Nora
Rozdział 13. Lotte
OPOWIEŚĆ O DRWALU. SPADEK
Rozdział 14. Nora
Rozdział 15. Lotte
Rozdział 16. Nora
Rozdział 17. Theo
OPOWIEŚĆ O DRWALU. NAJSTARSZY SYN
Część II. Męstwo
Rozdział 18. Theo
Rozdział 19. Lotte
Rozdział 20. August
Rozdział 21. Lotte
Rozdział 22. Theo
Rozdział 23. Nora
Rozdział 24. Lotte
OPOWIEŚĆ O DRWALU. NAJMŁODSZY SYN
Rozdział 25. Nora
Rozdział 26. Lotte
Rozdział 27. Theo
Rozdział 28. Nora
Rozdział 29. Lotte
Rozdział 30. Nora
Rozdział 31. Lotte
Rozdział 32. August
Rozdział 33. August
Część III. Rozwaga
Rozdział 34. Lotte
Rozdział 35. Nora
Rozdział 36. Lotte
Rozdział 37. Nora
Rozdział 38. Nora
Część IV. Powściągliwość
Rozdział 39. Theo
Rozdział 40. August
Rozdział 41. Theo
Rozdział 42. Nora
Rozdział 43. Lotte
Rozdział 44. August
Część V. Szczęście
Rozdział 45. Nora
Rozdział 46. Lotte
Rozdział 47. August
Rozdział 48. Lotte
Rozdział 49. Theo
Rozdział 50. Nora
Rozdział 51. Lotte
Rozdział 52. Nora
Rozdział 53. August
Rozdział 54. Theo
Rozdział 55. August
Rozdział 56. Lotte
Część VI. Jedność
Rozdział 57. Nora
Rozdział 58. Nora
Część VII. Lojalność
Rozdział 59. Nora
Rozdział 60. Theo
Rozdział 61. Lotte
Rozdział 62. Nora
Rozdział 63. Lotte
Rozdział 64. Nora
Rozdział 65. Theo
Rozdział 66. Nora
Rozdział 67. Lotte
Rozdział 68. Nora
Rozdział 69. Theo
Rozdział 70. Nora
OPOWIEŚĆ O DRWALU. DZIEDZICZKA DRWALA
Część VIII. Uczciwość
Rozdział 71. Nora
Rozdział 72. Lotte
Rozdział 73. Nora
Rozdział 74. Lotte
Rozdział 75. Nora
Rozdział 76. Lotte
Część IX. Prawda
Rozdział 77. Nora
Rozdział 78. Nora
Rozdział 79. Nora
Rozdział 80. Lotte
Rozdział 81. Theo
Rozdział 82. August
Rozdział 83. Nora
Rozdział 84. Lotte
Epilog
Podziękowania
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Wszyscy znali tę porę dnia jako Zaczarowaną Godzinę.
Pierwsze promienie dnia t u ż przed tym, jak kluby, bary i sale taneczne wyrzucały ostatnich imprezowiczów, ale po tym, jak pracownicy fabryk wstali, by rozpocząć nowy dzień.
Służki, kucharze, lokaje i kamerdynerzy spieszyli już ulicami, żeby zdążyć na stanowiska pracy. Niebo się rozjaśniało, a oni czekali na bezsennych pracodawców, by ci, zataczając się, wrócili do domu i rozrzucali wszędzie buty i muszki, które pracownicy posprzątają za nich.
Załadowane ciężarówki dostawcze pokonywały zwyczajną trasę – jedne pobrzękiwały szklanymi butelkami z mlekiem, inne były wypełnione ciasno związanymi stosami gazet i stygnącymi bochenkami chleba. Jednak eleganckie taksówki i wspaniałe samochody miejskie nadal stały uśpione.
Wczorajszy dzień został już zapomniany, ale dzisiejszy nie zaczął się jeszcze zupełnie – wyższa część miasta dopiero zasnęła, a niższa już wstała.
Jednak te nieumarłe istoty w lasach nigdy nie spały. Obserwowały. Patrzyły, jak zaspana służąca pospiesznie zmierza do tylnego wejścia białego, pokrytego marmurem domu, zataczając się lekko, podczas kiedy wsuwa kosmyki włosów pod biały czepek. Zastanawiały się, czy straci równowagę i przekroczy granicę światła. Rozważały, czy lokaj, strzepujący popiół papierosa w dłoń, może oprze się o drzewo i znajdzie się w zasięgu chwytu.
Rozmyślały też o ciemnowłosej dziewczynie pojawiającej się i znikającej w przerwach między wielkimi domami. Szła sama ulicami, miała na sobie tylko pończochy, była bez butów, a jej sukienka tańczyła w świetle słonecznym. Wyglądała, jakby całe miasto należało tylko do niej.
Bo pewnego dnia tak mogło się stać.
Honora Holtzfall nie spóźniała się nigdy.
Każdy, kto pojawiał się przed Dziedziczką Holtzfallów, niemodnie przychodził za wcześnie. Każdy, kto zjawiał się po niej, był żenująco spóźniony.
Tyle że Nora nie była już Dziedziczką Holtzfallów. Oficjalnie nie była nią nigdy, chociaż wszystkie gazety określały ją właśnie takim mianem. Była dziedziczką Dziedziczki. Jednak teraz Dziedziczka nie żyła, a Nora nie miała już żadnej gwarancji, że zajmie jej miejsce jako głowa rodziny. Pozostała tylko kolejną wnuczką Mercy Holtzfall.
A w całym Walstad nie było osoby na tyle majętnej, żeby mogła sobie pozwolić na to, by kazać Mercy Holtzfall czekać. Nie była nią nawet Nora.
Zwłaszcza nie Nora.
I zwłaszcza nie w pierwszy dzień Próby Veritaz.
Zegar nad bankiem przy ulicy Bauera pokazywał dziesięć minut do Zaczarowanej Godziny.
Nora zdąży akurat na czas.
Oczywiście, w idealnym świecie przybyłaby na czas i miała na sobie buty. Jednak Nora nie mogła mieć wszystkiego, niezależnie od tego, co twierdziły gazety.
Dzisiaj przypadała równonoc. Rzekomo pierwszy dzień wiosny, chociaż Nora była skłonna uznać, że chłód w powietrzu nie jest szczególnie wiosenny. Ale oznaczało to, że właśnie dzisiaj dzień będzie trwał dokładnie tak długo jak noc. I nawet teraz w mieście oświetlonym magicznymi żarówkami dni takie jak równonoc nadal były przepełnione mocą.
Dwa razy do roku nieśmiertelny Huldrekall z własnej woli wyłaniał się z lasu. Jeśli nie poproszą go o Veritaz dzisiaj, będą musieli czekać do pierwszego dnia jesieni, zanim rozpoczną próbę.
Trzymaj się z dala od lasu, maleństwo. Refren starej piosenki ludowej kołatał się po głowie Nory. Znajdziesz tam niebezpieczeństwa, z którymi jeszcze nie wiesz, jak się zmierzyć.
Oczywiście każda gazeta w mieście miała swoją opinię na temat przeprowadzania prób tak wcześnie.
Zaczekajcie przynajmniej, aż Dziedziczka ostygnie, zanim wybierzecie nową
Niektórzy formułowali to jako udawane współczucie dla Nory.
Dajcie dziewczynie przeżyć żałobę, zanim każecie jej konkurować!
Ale tak jak w większości przypadków – Nora zgadzała się ze swoją babką, nie z prasą. Im szybciej przeprowadzą próbę, tym szybciej odzyska należne sobie miejsce w rodzinie.
Dzisiaj wieczorem Mercy Holtzfall, głowa rodziny przez ostatnie trzy dekady, zapyta więc Huldrekalla, która z jej wnuczek najbardziej zasługuje na to, by zostać Dziedziczką.
To ceremonia odprawiana od wieków.
Utrzymywana przez pokolenia.
Związana z krwią, zwyczajem i starożytnymi przysięgami.
Ale i tak Nora nie zdziwiłaby się, gdyby babka ją zdyskwalifikowała za spóźnienie się na śniadanie chociaż o kilka minut.
Nora skręciła w ulicę Konig akurat w chwili, gdy metalowa krata kiosku otworzyła się z łoskotem. Wewnątrz właściciel zaczął otwierać grube paczki z porannymi gazetami i układać je pośród pudełek z gumami, papierosami i małymi zaklęciami tak, że nagłówki były zwrócone w stronę klientów.
Pierwsza strona „The Walstad Herald” przyciągnęła uwagę Nory. Widniejące na niej zdjęcie przedstawiało ją siedzącą przy małym stoliku u Rika, a zostało zrobione zaledwie kilka godzin wcześniej. Odrzucała głowę w tył, śmiejąc się, a kieliszek szampana luźno zwisał z jej dłoni. Drugą opierała się o ramię Freddiego Loetze’a, jakby chciała powiedzieć: „Och, Freddie, skarbie, ale z ciebie numer”. Diament wielkości wiśni błyszczał na jej palcu, a cienkie ramiączko jej mieniącej się sukienki zsunęło się z jednego ramienia, niedbale ukazując skórę. Teraz Nora podciągnęła bezwiednie to samo ramiączko. Wyglądała na zdjęciu beztrosko tylko dlatego, że dołożyła starań, by właśnie tak było. Nagłówek nad fotografią wydrukowano świeżym atramentem:
Toast za lepsze dni dla dotychczasowej (i przyszłej?) Dziedziczki Holtzfallów
Nora czekała na to – upojenie, które zwykle czuła, widząc siebie na pierwszej stronie gazety. Ale czuła się bardziej trzeźwa niż zwykle, w chłodzie porannego światła.
Pogrążona w żalu była Dziedziczka Holtzfallów topi swoje smutki
Cóż – Nora wyrwała „Gazette” ze stojaka, z miejsca obok „Heralda” – t o zdecydowanie inne podejście do sprawy. Zdjęcie przedstawiało ją sączącą drinka z wysokiego kieliszka, a za sobą dostrzegła niewyraźny zarys orkiestry z Café Bliss. Tutaj nadal miała na sobie szpilki Lussier, które potem bezwstydnie wykopała gdzieś pośród chaosu. W takim razie musiała zostawić je w Ash Lounge. A może w Ruby Rose Club.
Przekartkowała pozostałe gazety, podczas gdy właściciel kiosku wystawiał kolejne egzemplarze dla klientów. Oczywiście znalazła siebie na pierwszych stronach większości z nich. Wiadomości o Holtzfallach zawsze sprawiały, że gazety znikały ze stojaków, jeszcze zanim tusz dobrze wysechł.
Zwłaszcza od czasu morderstwa.
Szok w mieście po znalezieniu Verity Holtzfall martwej
Na tydzień wszystko inne zniknęło z pierwszych stron, po tym jak wszystkie gazety w mieście obiegło to samo zdjęcie, opatrzone serią krzykliwych nagłówków.
Pozbawione życia ciało matki Nory. Oświetlone reflektorami policyjnego radiowozu. A do tego błyski aparatów chciwych dziennikarzy.
Zaledwie kilka godzin przed zrobieniem tego zdjęcia jej matka z roztargnieniem ucałowała ją w policzek, jakby Nora znowu była małym dzieckiem. Nora powstrzymała chęć wytarcia owego policzka, bo przez to poczułaby się jeszcze bardziej jak dziecko. Zamiast tego rzuciła żart, że nie chciała mieć szminki matki zamiast różu na policzkach. A może wcale tego nie powiedziała? Może tylko tak pomyślała, wychodząc i nie oglądając się za siebie?
Nie była pewna, bo w tamtej chwili to nie miało znaczenia.
Liczyło się tylko kilka godzin później, kiedy okazało się, że w tamtym momencie widziała matkę żywą po raz ostatni. Następnym razem miała zobaczyć ją jako ciało na pierwszej stronie gazety.
Właśnie tak się dowiedziała. Wychodząc z Silverlight Café tuż przed świtem, napotkała gazeciarza, sprzedającego najnowsze wydania i nawołującego: „Ekstra! Ekstra! Tragedia Dziedziczki Holtzfall!”.
Theo czekał na nią.
Taki bystry umysł, jaki miała Nora, czasami okazywał się brzemieniem.
Bo w tamtej chwili, zanim Theo zdążył się odezwać, zanim w pełni przyswoiła, że zdjęcie przedstawia ciało jej matki, w głowie zdążyła już poukładać sobie wszystkie fragmenty układanki. Rycerz Holtzfallów przysłany po nią, nawoływania gazeciarza, uważnie kontrolowany żal na twarzy Theo – jej matka nie żyła.
A jeśli ona była martwa, to również Alaric, brat Theo, i zaprzysiężony rycerz jej matki. Nie było możliwości dostać się do niej inaczej niż przez Alarica.
Nora była jedynaczką. Ale Theo i Alarica traktowała jak braci. A tu w jedną noc straciła zarówno matkę, jak i jednego z nich. Niewielki krąg ludzi, na których jej zależało, skurczył się wokół niej tak gwałtownie, że ledwo mogła oddychać.
Na tej fotografii z miejsca zbrodni po raz ostatni widziała twarz matki.
A w gazetach pokazywano je bez końca, pod najróżniejszymi nagłówkami.
Verity Holtzfall zadźgana podczas nieudanego rabunku!
Nowy podejrzany w sprawie brutalnego morderstwa Dziedziczki Holtzfallów!
Napastnik przyznaje się do winy, po tym jak znaleziono klejnoty w jego posiadaniu!
Lukas Schuld przyznaje się do dźgnięcia Verity Holtzfall!
Gazety ze zdjęciem ciała jej matki praktycznie znikały ze stoisk. Nawet po tym, jak Lukas Schuld się przyznał, spekulacje nie ustawały. Co Verity Holtzfall robiła w trzynastym kręgu po zmroku? Jakiego rodzaju podejrzane interesy wyciągnęłyby Dziedziczkę Holtzfallów z dala od bezpiecznych wyższych kręgów miasta? Jakim cudem jej zaprzysiężony rycerz nie zdołał jej obronić? Czy Alaric, którego ciało nie zostało odnalezione, był w zmowie z Lukasem Schuldem?
A kiedy skończyły im się domniemania w kwestii morderstwa, o których mogli pisać, ponownie wzięli pod lupę Norę.
Nowa Dziedziczka musi zostać wybrana!
Która z nich jest najbardziej godna?
Pogrążona w żałobie była Dziedziczka niewidziana od czasu pogrzebu matki!
Oszalała z rozpaczy: Honora Holtzfall nie jest w stanie konkurować podczas Veritaz?
Te nagłówki były jak kamyki rzucone o ścianę jej samotności. Drażniły ją, nawet kiedy siedziała wiele pięter wyżej niż fotografowie, koczujący na ulicy. Tylko czekali, aż zrozpaczona córka urządzi scenę.
W porządku. Jeśli tego właśnie chcieli, Nora zapewni im całe przedstawienie.
Wybrała suknię zrobioną z pomarszczonych pasów złotego materiału zszytych falami, które otulały jej ciało w bulwersujący sposób. Kreacja była skandalicznie przezroczysta i miała tendencję do tego, by zsuwać się niebezpiecznie z ramion, sugerując wpadkę, do której miało nigdy nie dojść, dzięki zaklęciu wszytemu w materiał. Miała na sobie buty od Charlesa Lussiera, jedyne w swoim rodzaju, wykonane z barwionego szkła, zaczarowane, by były mocne jak stal. Makijaż uwydatniał mirajińskie cechy jej twarzy, odziedziczone po rodzinie ze strony ojca, urodzonego na pustyni. Najjaśniejsza czerwona pomadka w jej arsenale sprawiała, że Nora nie wyglądała, jakby mogła wpaść w kłopoty, bo sama była ich ucieleśnieniem.
Wyszła do ludzi, żeby pokazać, że nie jest zniszczona.
Jednak w rzeczywistości tylko jedno mogłoby im pokazać, iż ciągle jest tą samą dziedziczką, którą wszyscy zapamiętali.
Wygrana w Veritaz.
Rozpieszczona Honora Holtzfall chełpi się, gdy Dziedzictwo pojawia się w zasięgu ręki
Ten nagłówek pojawił się w „Bullhorn”. Oczywiście.
Opublikowali zdjęcie Nory otulonej białą etolą, którą również gdzieś porzuciła w ciągu nocy. Uśmiechała się znacząco do aparatu. Wydrukowano tę fotografię obok innej, tak już znajomej, na której jej matka leżała w alejce, w kałuży krwi.
Zdjęcia w takim połączeniu były mnóstwo warte: najwyraźniej Nora świętuje zaledwie kilka dni po tym, jak ciało jej matki spoczęło w ziemi. Pomimo ich złej sławy należało oddać redakcji „Bullhorn”, że przynajmniej trzymała się swojego standardowego podejścia i nadal miażdżyła Holtzfallów, nawet w obliczu tej tragedii.
– Czy to ci wygląda na bibliotekę? – Właściciel kiosku łypał z podejrzliwością na ciągle rosnącą w ramionach Nory stertę periodyków, co sugerowało, że jej nie rozpoznał z pierwszych stron gazet, które miał przed sobą. – Wybierz jedną i przechodź dalej.
Ach. To będzie problem. Nora była jedną z najbogatszych osób w mieście, ale nie miała przy sobie żadnych pieniędzy. O c z y w i ś c i e. Noszenie gotówki to coś, co robili kelnerzy i sprzedawcy, a nie Holtzfallowie. Westchnęła i zdjęła z palca mały pierścionek z rubinem. Każda z gazet kosztowała jeden zaub, a za pierścionek spokojnie można było dostać dziesięć tysięcy.
– Proszę. – Położyła pierścionek na ladzie. – To powinno pokryć koszt.
Wsunęła sobie gazety pod pachę i ruszyła dalej szeroką aleją do domu babki. Usłyszała, jak zawołał za nią:
– Jeśli to coś okaże się zrobione z cyny i szkła, lepiej, żebym cię tu więcej nie widział!
Po raz pierwszy od śmierci matki Nora poczuła, jak prawdziwy śmiech ciśnie jej się na usta. Pomachała jedną z gazet przez ramię, błyskając swoją twarzą na pierwszej stronie.
– W takim razie musiałbyś przestać sprzedawać sporo gazet.
Napawała się satysfakcją, patrząc na to, jak sprzedawca uświadamia sobie, z kim ma do czynienia, po czym się odwróciła i resztę drogi do posiadłości Holtzfallów przebyła biegiem.
Ślubuję na moją przysięgę. Nie zrobię tego… Nie zrobiłbyś… Czy moja matka…
Ona tego nie zrobi… Wolę umrzeć.
Nic nie widziałam.
Ja nigdy… Jeśli ty nie, to ja zawsze… Jak możesz…
Nigdy nie zrozumiesz…
– Wstawaj, ty leniwa dziewucho.
W tej niespokojnej chwili, zanim sen odszedł, Lotte nie miała pewności, czy ten głos rozbrzmiewa tylko w jej głowie, czy też nie. Jednak kiedy walczyła o świadomość, przedzierając się przez kakofonię w swojej głowie, zrozumiała, że żaden z duchów w tej ciernistej jamie nie brzmi tak piskliwie jak siostra Brigitta.
Zakonnica o twarzy, jakby została trafiona łopatą, piorunowała ją spojrzeniem od strony wlotu ciernistej jamy, okolona przez pierwsze promienie słońca. Wyglądała na niezadowoloną, widząc Lotte w tym miejscu. Jakby to nie ona sama ją tam wtrąciła.
Lotte nie wstała. Przycisnęła dłonie do oczu. Nie była pewna, ile godzin rzeczywiście spała, a ile leżała z zamkniętymi oczami w nadziei, że pochłonie ją sen. Pomiędzy lodowato zimną podłogą a głosami zmarłych, ciernista jama nie była najlepszym miejscem na porządny nocny wypoczynek. A licząc po posiłkach, jeden dziennie, ostatnia noc była szóstą spędzoną tutaj.
Jako karę dostała siedem nocy.
Siedem nocy za pyskowanie siostrze Brigitcie.
Siódemka była świętą cyfrą pośród Sióstr Błogosławionego Ciernia.
W miejscu, gdzie obecnie znajdował się klasztor, niegdyś stała wieża nieśmiertelnego Bergsry. Tysiące lat temu Bergsra udzielił schronienia młodej księżniczce, która uciekła przed małżeństwem z okrutnym księciem. Ludzie księcia oblegali wieżę przez siedem dni, na próżno starając się odzyskać zbiegłą księżniczkę. Przez tydzień nieśmiertelny Bergsra i księżniczka obserwowali, jak głupi śmiertelnicy próbują zdobyć wieżę beznadziejnymi ludzkimi narzędziami.
Po siedmiu dniach cierpliwość go opuściła.
Nieśmiertelny wzniósł wokół wieży mur z gęstych jeżyn, złapał atakujących w sidła, przeszył ich ciała cierniami i związał gałęziami. Ich przedśmiertne wrzaski trwały jeszcze siedem dni. Dziewczyna zagłuszała je, grając na harfie. A w wieży, na zawsze otoczonej jeżynami i ciałami, Bergsra i księżniczka przeżyli wiele lat w spokoju.
Aż w końcu śmiertelność upomniała się również o nią, a Bergsra opuścił wieżę, będącą popadającym w ruinę pomnikiem jego miłości do śmiertelnej dziewczyny.
Teraz jedynym, co pozostało z tej wieży, były jamy wypełnione cierniami, które nie mogły zostać wycięte, oraz głosy ludzi, którzy umarli.
Na moją przysięgę, będę posłuszny.
Próbowała odepchnąć od siebie ten głos.
– Dlaczego miałabym wstać? – Lotte nadal się nie poruszyła. Nie zdradziła, jak bardzo chce uwolnić się od tej jamy i głosów.
Bergsra i Błogosławione Ciernie nie okazywali litości. A żadna z nich, z tego, co wiedziała Lotte, nie była wysoką służebnicą jego zakonu. Co oznaczało, że istnieje inny powód, dla którego jej kara została skrócona o dzień.
– Bo tak ci każę – warknęła siostra Brigitta. – A posłuszeństwo wobec wyżej postawionych jest cnotą, której pomniejsi powinni się nauczyć. – „Pomniejsi”. Takie słowa nie powinny aż tak bardzo boleć po szesnastu latach. – Poza tym wylegujesz się tutaj przez całe d n i e, podczas gdy moje błogosławione siostry nadwerężają karki w trakcie przygotowań do festiwalu.
Ach, czyli o to chodziło.
– Więc wypuszczasz mnie dzień szybciej, bo chcesz oszczędzić wasze święte rączki, i to j a mam taszczyć te ciężkie rzeczy w dół zbocza, na festiwal.
Błogosławione siostry były jedynymi osobami, których myśli Lotte nie mogła słuchać. Siostra Dorothea, która była jej opiekunką przed siostrą Brigittą, wyjaśniła Lotte, że jej przekleństwem jest podsłuchiwanie tylko plugawych myśli. Siostry zaprzysięgły swoje życia i służbę nieśmiertelnym, a przez to ich występki zostały rozgrzeszone. Jednak Lotte nie musiała słyszeć myśli siostry Brigitty, żeby znać prawdę. Błysk na twarzy kobiety zdradzał wszystko, a Lotte poczuła wściekle palącą satysfakcję, chociaż wiedziała, że zapłaci za swoją impertynencję.
– To niesamowite – powiedziała powoli siostra Brigitta, odwiązując ciernisty pas, który miała przewiązany w talii – że osoba urodzona z niczym, poza klątwą od matki, która jej nie chciała, może być tak niewdzięczna za wszystko, co dostała. Odrobina pokory dobrze ci zrobi.
Gołe nogi Lotte nadal kłuły od smagnięć ciernistego pasa, gdy po raz piąty przemierzała drogę od klasztoru do wykonanych z muru pruskiego domów wioski Gelde.
Wczesnowiosenne zimno kąsało świeże rany, błoto ciążyło na stopach Lotte, a talerze podzwaniały niebezpiecznie, sprawiając, że każda przeprawa przez ten ponury krajobraz była boleśnie powolna.
Latem Gelde błyszczała.
Opromieniona słońcem złocista pszenica tworzyła aureolę wokół wioski, jakby cała została dotknięta świętym blaskiem. Ale w ciągu miesięcy po żniwach te same pola były niczym więcej jak tylko ponurą przestrzenią. Nie miało znaczenia, ile lamp olejowych i kolorowych wstęg rozwieszono wokół placu, wioska nadal wydawała się posępna. Nawet najmniejszy uśmiech nie wybrzmiewał w wydobywających się z umysłów ludzi ponurych myślach, które klątwa Lotte tak ochoczo wyłapywała.
Z celowym łoskotem odstawiła stertę talerzy na jeden ze stołów. Siostra Eva posłała Lotte karcące spojrzenie. Jednak była w klasztorze na tyle krótko, że nie czuła się jeszcze dość swobodnie, by besztać Lotte otwarcie. Zamiast tego odwróciła się, a jej zielone szaty, wyszywane na brzegach wzorem cierni, powiewały za nią władczo.
Nie widząc wokół innych sióstr, Lotte oparła się o stół, dając odpocząć obolałemu od zimna ciału, i zacisnęła powieki. „Leniwa dziewucha”, tak powiedziałyby siostry, gdyby ją zobaczyły. „Jakie masz szanse na przełamanie klątwy, skoro tak bardzo folgujesz swoim złym nawykom?”.
Tego ranka gwar na placu nadal był stłumiony i spowity mgłą snu. Ale wewnątrz umysłu Lotte panowała kakofonia głosów.
Lotte zwykle potrafiła poradzić sobie z ciągłym szumem myśli innych ludzi, które kołatały się z tyłu jej głowy. Ale w Gelde rzadko przebywało aż tyle osób.
Dzisiaj mężczyźni z wioski wraz z robotnikami, którzy przybyli do miasteczka na sezon, mieli skończyć obsiewać pola na wiosnę. Sezonowi pracownicy to mężczyźni, którzy nie mogli znaleźć pracy w dużym mieście, więc przyjeżdżali na wieś na kilka tygodni, by zapewnić sobie wypłatę oraz wikt. Kiedy kończyli, pakowali się do rozklekotanych autobusów zmierzających do Walstad albo Grenz czy innego z miast. Ale dzisiaj wieczorem, zanim wyruszą w drogę, Gelde miała świętować. Z każdego domu przyniosą najlepsze dania, piekarnia Hehna przygotuje cynamonowe bułeczki, a z browaru dostarczą piwo. Siostry obdarują każdego z robotników małą gałązką cierni, żeby ich pobłogosławić.
A w takich sytuacjach ich myśli nieprzerwanie napierały na umysł Lotte.
Jeden z robotników stojących w kolejce do piekarni Hehna zauważył, jak spódniczka Lotte podsunęła się do góry, kiedy ta opierała się o stół. Od innego mężczyzny dopłynął do niej przebłysk myśli na temat jej własnego nagiego kolana. Widziała w ich umysłach, jak jej źle dopasowana sukienka opina się na ciele. Lotte wręcz słyszała głód w tych przebłyskach. Nawet teraz inne, bardziej niebezpieczne myśli dryfowały gdzieś w pobliżu.
W całym tym hałasie Lotte nie wyczuła Estelle, dopóki jej dłoń nie zamknęła się na nadgarstku Lotte.
– Zgadnij, co właśnie widziałam w piekarni – syknęła konspiracyjnie Estelle do ucha Lotte.
Ciepło jej dłoni było jak ogień na skórze Lotte. Zimno panujące w jamie wsiąkło w nią przez ostatnie sześć dni. Ale nawet jeśli Estelle zauważyła, że skóra Lotte jest lodowata w dotyku albo że nie było jej w piekarni przez kilka dni, nie okazała tego. Nagły kontakt dłoni Estelle z ramieniem Lotte zalał jej umysł myślami przyjaciółki. A myśli te nie były przepełnione pytaniami, gdzie była Lotte, ale tym, co Estelle chciała jej powiedzieć.
– Co widziałaś? – Lotte pozostała blisko najlepszej przyjaciółki, gdy kluczyły przez tłum; inne głosy zaczynały blednąć w jej umyśle.
– Nie. – Estelle udała nadąsaną. – Musisz zgadnąć.
Lotte wiedziała, co widziała jej przyjaciółka. W chwili, gdy złapała ją za rękę, wszystko przelało się z głowy Estelle prosto do umysłu Lotte. Tyle że Estelle nie chciała, by Lotte zgadła właściwie. Chciała wszystko przedłużyć i pławić się w uwadze związanej z tajemnicą, aż w końcu z całym zadowoleniem ujawni ten łakomy kąsek. A życie zawsze było łatwiejsze, kiedy Estelle dostawała to, czego chciała.
– Czy to było coś szokującego? – Lotte dała się wciągnąć w grę.
– Skandalicznego! – Estelle udała, że zaciska dłoń na wymyślonym sznurze pereł.
– Zakryłaś ciasto i po raz pierwszy w życiu twoja matka nie przesunęła ściereczki o centymetr, jakbyś ułożyła ją w niewłaściwy sposób?
Estelle prychnęła.
– To by było coś.
– Twój ojciec rzeczywiście powiedział coś niemiłego na czyjś temat?
– Myślę, że d u ż o p r ę d z e j matka przestałaby poprawiać każdy mój ruch.
Lotte czuła, jak zimno z kolczastej jamy ustępuje w obecności Estelle. Była odizolowana przez sześć nocy, bez żadnego towarzystwa, poza duchami. Ale w tej chwili czuła się, jakby wróciły do szkoły, widywały się każdego dnia, połączone z sobą tak mocno, że żadna inna dziewczyna nie miała dostępu do ich małego świata.
W końcu Estelle nie wytrzymała i zdradziła plotkę:
– Henriett przyszła po bułki na śniadanie i zgadnij, co miała na sobie? – Tym razem nie czekała na typy Lotte. – To była jedna z tych nowych sukienek, które pan Hinde zamówił dla swojej c ó r k i.
Henriett była o kilka lat starsza od Lotte i Estelle, ale dawniej wszystkie siedziały w jednej klasie małej wiejskiej szkoły, żeby nauczyć się tak dużo, jak to możliwe, zanim pójdą do pracy lub wyjdą za mąż.
Kiedy Henriett opuściła szkołę, zrobiła to, by poślubić Lennarta Hinde, majętnego wdowca, który był właścicielem największego domu w wiosce. Wszyscy wznosili toasty za zdrowie panny młodej oraz jej nie tak już młodego męża. Każdy się uśmiechał i im gratulował, tańczył i spożywał jedzenie oraz piwo, za które pan Hinde zapłacił. A w międzyczasie Lotte słyszała każdego z nich myślącego o tym, że nie minął nawet kwartał od śmierci pierwszej pani Hinde. A poza tym Henriett nie była w ogóle gotowa do wychowywania pasierbicy zaledwie o siedem lat młodszej od siebie. Ta dziewczyna nie potrafiła gotować ani szyć, choćby jej życie od tego zależało, ale wystarczyło spojrzeć na dekolt jej sukni ślubnej, by zgadnąć, że Lennart Hinde nie ożenił się z nią dla nadzwyczajnych zdolności do prowadzenia domu.
Ciąg niepochlebnych myśli ukrytych za ciepłymi słowami sprawił, że Lotte była niespokojna i poirytowana.
Siostry zawsze powtarzały jej, żeby żałowała za grzechy. Żeby odrzuciła od siebie każdą część, która nie jest cnotliwa ani prawa. Jednak Lotte w myślach innych słyszała, jak potrafili być niemoralni.
Ich myśli były małostkowe, pełne złości, zazdrości i chciwości. A ich słowa n i e s z c z e r e, gdy uśmiechali się prosto w twarze Henriett i Lennarta.
A jednak to L o t t e jako jedyna była przeklęta?
To ona skrobała podłogi, aż krwawiły jej dłonie, połowę nocy przesypiała w kolczastej jamie, musiała żyć w zakonie, dopóki nie stanie się na tyle cnotliwa, że jej klątwa zniknie. Dlaczego powinna walczyć, by stać się bardziej prawa niż oni? Słyszała to. Jak uwielbiali podsycać swoje nikczemne myśli na osobności, sądząc, że nikt nie wie.
Ale Lotte wiedziała.
I gdy obserwowali Henriett wirującą w sukni ślubnej i koronie z kwiatów, a jej loki rozsypywały się na ramionach, Lotte zaspokajała swoje własne złośliwe zapędy. Wybrała jedną z myśli z głowy Estelle i wyszeptała:
– Założę się, że już jest w ciąży. Właśnie dlatego on m u s i się z nią ożenić.
Lotte wiedziała, że Henriett nie spodziewa się dziecka, ale w odpowiedzi kolec mściwej radości wystrzelił z umysłu Estelle, wypierając intensywnie palącą zazdrość wywołaną widokiem Henriett z jej głupim płaskim piegowatym nosem, która wychodziła za najbogatszego mężczyznę w mieście. Świadomość, że to o n a zasługiwała na wystawny ślub i męża, przy którym będzie mogła być panią domu z niezniszczonymi dłońmi. Zamiast przyszłości, która na nią czekała, wstawania o świcie i pracy w piekarni rodziców, umięśnionych od ugniatania ciasta przedramion i plam od mąki na sukniach.
– W ł a ś n i e o tym pomyślałam! – wysyczała Estelle, konspiracyjnie klepiąc Lotte po ramieniu.
To wystarczyło, by przyciągnąć uwagę siostry, gdy zaczęły chichotać na obrzeżach tłumu. Za karę Lotte przez całą noc skrobała naczynia po weselu.
Ale było warto.
Zawsze było warto mieć dla siebie te chwile poczucia przynależności.
Jedyną dobrą rzeczą, która wiązała się z klątwą Lotte, była umiejętność stawania się dokładnie tą osobą, którą Estelle chciała mieć za przyjaciółkę. Każdego dnia, bez przerwy.
Teraz Lotte potrafiła z łatwością wchodzić w rolę, którą odgrywała od dzieciństwa.
– Założę się, że Henriett celowo podała mu złe wymiary, kiedy robił zamówienie.
Taki zakład Lotte z łatwością by wygrała. Podsłuchała ten plan w myślach Henriett, kiedy w zeszłym miesiącu niosła formularz zamówienia do furgonetki listonosza. Była wściekła, że mąż kupował nowe suknie córce, a nie żonie. Więc postanowiła podrasować nieco pomiary. Na tyle, by na córce jej męża kreacja wyglądała głupio, ale pasowała na Henriett jak ulał. Dziewczynka mogła dostać suknie, których Henriett już nie nosiła.
Oddała zamówienie listonoszowi i się odwróciła, a Lotte przyszło do głowy, że mogła to naprawić. Mogła porwać kopertę. Oszczędzić córce Lennarta tej upokarzającej chwili, kiedy z ekscytacją rozpakuje suknię tylko po to, by niecierpliwe wyczekiwanie zmieniło się w rozczarowanie, bo rękawy będą zwisały poniżej nadgarstków.
Jednak to nie miałoby żadnego sensu.
Siostry upewniły się, by przypominać Lotte każdego dnia, pomimo jej szczerych starań, że daleka jest od tego, by móc określić ją d o b r ą. Wyświadczenie uprzejmości córce Lennarta Hinde nie zmieniłoby tego, kim była.
A poza tym nikt nigdy nie uratował Lotte. Żaden rycerz, jak w historiach starszyzny. Żaden nieśmiertelny Bergsra, który osłoniłby ją przed wrogami w swojej wieży. Nawet przeklęta dziewczyna z dobrymi intencjami przed samolubną macochą. Nikt nigdy nie ochronił Lotte przed niczym.
Twarz Estelle pojaśniała, gdy usłyszała „teorię” Lotte, a to wystarczyło, by przezwyciężyć wszelkie poczucie winy, gdy usiadły pod murem ogrodowym za domem pani Mueller. Estelle z roztargnieniem wyjęła z kieszeni paczkę, papier pergaminowy, w który owinięte były dwie cynamonowe bułeczki z piekarni. Podała jedną Lotte, a ta rozerwała wciąż ciepłe ciasto, a spośród niego wydobyła się cukrowo-cynamonowa para, aż zaburczało jej w pustym żołądku. Obie szybko podzieliły swoje ciastka – Lotte podała Estelle miękki środek, a w zamian otrzymała chrupiącą skórkę. Chociaż też wolała środki, tak wyglądał ich rytuał, odkąd miały po sześć lat.
Ale nawet kiedy jadły te wypieki, Lotte słyszała gryzącą niechęć w myślach Estelle. To o n a powinna mieć suknie z miasta. I tak do niej lepiej pasowała miejska moda niż do Henriett. Lotte szukała w myślach Estelle czegoś, co odciągnęłoby ją od tego wzburzenia, gdy nagle wychwyciła ostatni fragment jej złośliwej wewnętrznej tyrady.
Wkrótce to i tak nie będzie miało znaczenia. Kiedy będę w Walstad z Konradem, będę mogła mieć takie suknie, jakie tylko zechcę.
Myśli nie pojawiały się tak samo jak słowa. Nie powoli i w określonym porządku, opowiadając tylko tę część, którą opowiadający chciał, żeby ktoś poznał. Wylewały się w całości, chaotyczne i szczere. W mgnieniu oka Lotte wiedziała o wszystkim, co Estelle robiła przez ostatnie sześć dni. Jakby była przy niej, a nie zamknięta w ciernistej jamie.
Estelle zauważyła przystojnego pracownika sezonowego z blond zarostem, kiedy przyszedł do piekarni po dzienny przydział chleba. A kiedy posłał jej uśmiech, który sprawił, że jej wnętrze się ścisnęło, dała mu tartaletkę jabłkową za darmo. Od tego czasu dzielili takie kradzione chwile. W cieniu za stodołą po całym dniu pracy w polu. Ale wciąż musiała się powstrzymywać… Wahała się przed zupełnym oddaniem się mężczyźnie, który miał zniknąć na zawsze już za kilka dni.
Dopóki nie wypowiedział słów, którymi przekonał ją całkowicie.
„Kiedy razem wrócimy do Walstad”.
I nagle Estelle nie widziała już mężczyzny, widziała tylko miasto.
Nazajutrz, gdy w miasteczku wszyscy będą spali do późna po dzisiejszym festiwalu, wymknie się i zajmie miejsce w autobusie, który zawiezie robotników do miasta. Zabrała pieniądze, które jej rodzice ukryli pod deskami podłogowymi, i oddała je Konradowi na przechowanie. Miały zapewnić jej utrzymanie, dopóki nie znajdzie pracy. Coś wspaniałego, jak sprzedające papierosy dziewczyny, które widziała w czasopismach. Albo jako kelnerka w jednym z klubów, gdzie miałaby szansę zobaczyć Holtzfallów.
Estelle bez zastanowienia opuszczała Gelde i wszystkich, którzy tu byli.
Nie poświęciła Lotte nawet jednej myśli.
I uśmiechała się jej prosto w twarz. Tak samo, jak do Henriett podczas jej wesela.
Otrzepała cukier z dłoni i bąknęła coś o konieczności powrotu do piekarni, zanim wpakuje się w tarapaty.
Gdy Estelle wstała, żeby odejść, jej ciepło uleciało, a Lotte ponownie poczuła, jak zimno zakonu wpełza jej pod skórę. Ale teraz rozciągało się na całe lata, które miała przed sobą. Ponownie zostanie porzucona. Znowu będzie sama.
I Lotte wiedziała już, że nie może pozwolić Estelle wyjechać.
Trzymaj się z dala od lasu, maleństwo. Znajdziesz tam niebezpieczeństwa, z którymi jeszcze nie wiesz, jak się zmierzyć.
A teraz siedź spokojnie, bądź cicho, a ja opowiem ci historię o szlachetnym drwalu i jego zaczarowanym toporze.
W samym środku pradawnego lasu znajdowała się maleńka wioska zwana Walstad. Była mała i biedna, a jej mieszkańcy, jak to zwykle bywa z mieszkańcami wiosek, żyli w strachu przed stworzeniami, które mieszkały w mroku między drzewami. Stworzeniami tak pradawnymi jak sam las.
Były wśród nich Nokki, które czaiły się w studniach, czatując na dzieci, które zostały wysłane po wodę, by móc te dzieci wciągnąć w głębiny i utopić. Trolle, które potrafiły rozbić ściany domów mieszkańców niczym skorupkę jajka i pożreć ich. Szlochające Sieroty, które płakały jak większość dzieci, by zwabić matki o miękkich sercach w noc. Oraz sprytne, zmiennokształtne wilki, które zakradały się do młodych dziewcząt zbierających kwiaty i pożerały je w całości.
Na obrzeżach Walstad mieszkali młody drwal i jego piękna żona. Para była biedna, ale praca drwala dawała im tyle, że nigdy nie byli głodni ani zmarznięci. I byli szczęśliwi.
Aż do jednej mrocznej zimy, gdy śnieg zaczął padać i nie przestawał. Niektórzy mówili, że to wojna Mroźnych Olbrzymów w górach sprawiła, że zima jest tak sroga. Ale bez względu na przyczynę padało wiele dni, po czym tygodni i miesięcy. Młody drwal pracował ciężko w swoim fachu przez wiele miesięcy. Jednak całe drewno, które ściął, sprzedał i nie zostawił nic dla siebie. Bez ognia w palenisku drwal i jego żona marzli, ich brzuchy były puste, a stworzenia z lasu zaczęły drapać w ich drzwi.
I pewnego ranka, gdy lodowate wiatry wyły wokół ich chaty, a drwal zobaczył, jak jego żona rozgrzebuje popiół, żeby znaleźć odrobinkę żaru, wiedział już, że musi wziąć swój topór i z odwagą stawić czoło niebezpieczeństwom z lasu.
Jednak brnąc dalej w las, znajdował kolejne drzewa zamarznięte, bezużytecznie rozpadające się na wiór pod jego toporem. Szedł dalej, coraz głębiej w las, aż się zgubił i stracił nadzieję.
Drwal godzinami walczył ze śniegiem, szukając drogi do domu, aż dotarł do małej polany. Nagle zamieć nie chłostała go dłużej w twarz, lodowate powietrze nie zamrażało mu palców, a śnieg nie sięgał dłużej po pas. Zimne wiatry wciąż smagały drzewa wokół polany, ale na niej temperatura odpowiadała tej w wiosenny dzień, ziemia była czysta i zielona, a światło księżyca przebijało się przez gęste zimowe chmury i świeciło prawie tak jasno jak słońce w ciągu dnia.
A na samym środku polany stało najpiękniejsze drzewo, jakie drwal widział w życiu. Pień mienił się złotem i srebrem, wysadzany rubinami i szafirami, które błyszczały w świetle księżyca.
Drwal uniósł topór, ale tuż przed opuszczeniem go usłyszał głos z drzewa:
– Proszę, dobry drwalu. Błagam cię, nie krzywdź mojego drzewa. Jeśli je zetniesz, ja również zginę.
Drwal był zdesperowany. On i jego żona umrą, jeśli wróci z pustymi rękami. Jednak nie potrafił też zignorować tak desperackich błagań. Tak więc opuścił topór.
Kiedy tylko to zrobił, w pniu drzewa pojawiła się twarz. Po niej ręka, noga, aż w końcu z serca drzewa wyszedł odziany w złote szaty, z włosami z rubinowych liści i srebrnymi żyłami, sam Huldrekall.
– Dziękuję ci, szlachetny drwalu. – Huldrekall był nieśmiertelną istotą, potężnym władcą wszystkich żywych stworzeń w lesie. A jednak pokłonił się przed drwalem. – Za twoje dobre serce spełnię każde twoje pragnienie.
Życzenia drwala były proste. Wrócić do żony. Przynieść do domu dość drewna, żeby wystarczyło na całą zimę. I zapewnić jej bezpieczeństwo przed stworzeniami z lasu, które próbowały wedrzeć się do ich domu. Huldrekall był zaskoczony tak skromnymi życzeniami. Ponownie nacisnął na drwala. Powiedział, że może zażyczyć sobie wszelkich klejnotów z królewskiego skarbca i dostanie je. Jednak zacny drwal tylko pokręcił głową. I tak Huldrekall spełnił jego proste życzenia.
Najpierw podarował drwalowi pierścień upleciony ze złotych gałązek swojego drzewa. Pierścień ten, jak powiedział drwalowi, będzie go prowadził bezpiecznie przez las zawsze do miejsca, do którego będzie chciał dotrzeć.
Potem Huldrekall sięgnął w górę do gałęzi swojego drzewa i zerwał gałąź, która w jego dłoni zaczęła się wykręcać, przybierając kształt ostrego topora, lepszego niż wszystkie, które drwal kiedykolwiek widział. Dał mu go i obiecał, że ten topór zetnie każde drzewo jednym ciosem.
– Jeśli wytniesz drzewa wokół swojej chaty w szerokim kręgu – powiedział Huldrekall – żadne niebezpieczeństwo z lasu nie zbliży się do miejsca, gdzie niegdyś stały.
To był jego dar dla drwala i jego dzieci. A także dzieci jego dzieci. Tak długo, jak jego potomkowie będą dzierżyć topór, będą mieli ochronę Huldrekalla.
Były czasy, kiedy rycerze dokonywali wielkich rzeczy. Jeździli do bitew, ratowali księżniczki i polowali na bestie.
Jednak bitwy zostały wygrane. Władcy nie nosili już koron. A bestie uwięziono w lesie.
Więc tego ranka Theodric Rydder, zaprzysiężony rycerz Domu Holtzfallów i związany przysięgą potomek Hartwina Ryddera, polował na zbuntowaną dziedziczkę.
Nocni imprezowicze wytaczali się z Ash Lounge, mrugając niemrawo w świetle brzasku. Theo przedzierał się przez falę wstawionych klientów, wypatrując wśród nich burzy jej ciemnych włosów. Ostatnim razem, kiedy Theo odbierał Norę z tego miejsca, zastał ją stojącą na stole, budującą wieżę z kieliszków szampana, a tłum młodych z pierwszego kręgu wiwatował i wzdychał, gdy kieliszki się chwiały. Kiedy wszedł Theo, Nora odwróciła głowę w jego stronę. Ruch był nieznaczny, ale wystarczył, by całe szkło zadrżało i posypało się na ziemię, rozbiło w drobny mak, tak że jego fragmenty odbijały się w światłach klubu niczym gwiazdy.
W porannym świetle potłuczone szkło na podłodze wyglądało tylko jak resztki zeszłej nocy, pomieszane z porzuconymi rękawiczkami i zgubionymi błyskotkami. Światło dzienne wysączało cały splendor z miejsc takich jak to. Tylko kilku spóźnialskich jeszcze krążyło wśród zgliszczy. To ci, którzy byli albo zbyt pijani, albo zbyt bogaci, żeby się ich pozbyć.
Wystarczył jeden rzut oka na pomieszczenie, by przekonać się, że Nora nie jest jedną z nich.
Każdy Holtzfall zawsze musiał mieć przy sobie rycerza. Nawet bracia Mercy Holtzfall ich mieli. Byli pozbawieni mocy z uwagi na przegranie swoich prób, ale pozostawali spokrewnieni z najpotężniejszą kobietą w mieście. Ostatnim, czego wszyscy potrzebowali, była powtórka żądania okupu za Felicity Holtzfall sprzed pięćdziesięciu lat.
Albo morderstwo Verity Holtzfall.
Nora, jak zwykle, uważała siebie za wyjątek od reguły, która obowiązuje wszystkich innych.
Theo został obudzony w środku nocy przez komendantkę Lis Rydder, dowódczynię rycerzy Holtzfallów. I tylko na sekundę, zanim wydostał się z objęć snu, wrócił do chwili, gdy obudzono go w taki sposób ostatnim razem. Tej nocy, kiedy zginęła Verity Holtzfall.
Tej nocy, kiedy razem z nią zginął Alaric.
I wtedy Lis się odezwała:
– Honora zaginęła.
Tylko dzięki latom treningu potrafił pozwolić, by zawładnęło nim poczucie obowiązku, które zagłuszało żal. Przysięgam chronić ich za wszelką cenę, sentencja, która kierowała życiem wszystkich rycerzy Rydderów, pojawiła się w jego myślach.
Nora wymknęła się swojej straży.
Oczywiście, że tak. Przecież to Nora.
Inni rycerze przez ostatni tydzień robili zakłady o to, czy dziewczyna dobrowolnie pojawi się na Ceremonii Veritaz. A może zaprze się nogami i zażąda dziedziczenia bezpośrednio po babce tak, jak stałoby się to w przypadku matki. Mimo że jej matka miała tylko jedną córkę, która mogła po niej dziedziczyć. A jej babka miała więcej wnuczek, które od śmierci Verity stały się uprawnione. A w takim wypadku rycerze bez wątpienia otrzymają rozkaz, by doprowadzić ją na miejsce.
A teraz, kilka godzin przed świtem i rozpoczęciem ceremonii, Nora zaginęła. Theo wiedział, że wszyscy mogli tylko zgadywać, czy zamierza wrócić dobrowolnie. Bo to on znał Norę. Lepiej niż prawie wszyscy inni.
I to właśnie dlatego, mimo że w koszarach było wielu innych rycerzy, to jego obudzono w środku nocy.
– Nie zdradziła mi swoich planów na wieczór, pani komendant – powiedział do Lis, sięgając po koszulę i kaftan, które leżały schludnie złożone na kufrze w nogach wąskiego łóżka.
Lis z frustracji ściągnęła wargi. Był to chyba największy pokaz emocji, jaki Theo widział kiedykolwiek u komendanta o nazwisku Rydder.
– Postępuje głupio, wychodząc bez rycerza.
– Rycerz nie przydał się za bardzo Verity. – Już wypowiadając te słowa, Theo wiedział, że ociera się o niesubordynację. – Pani komendant – dodał.
Imię Alarica prawie nie było wspominane od tamtej nocy, kiedy zginęła Verity. Theo nie wymienił go również teraz. Ale jego nieobecność wisiała w ciszy pomiędzy Theo a komendantką Lis.
Brat Theo był najlepszym rycerzem swojego pokolenia, wybranym w wieku zaledwie osiemnastu lat, by zostać zaprzysiężonym rycerzem Verity Holtzfall. Tym, który będzie odpowiedzialny za życie Dziedziczki.
I zawiódł.
Verity była martwa.
Alaric zaginął.
Nawet rycerze nie ustrzegali się plotek. A w godzinach po tym, jak koszary obudziły się i usłyszały wieści o śmierci Verity Holtzfall i zaginięciu Alarica, rozniosła się pogłoska, że Alaric wcale nie umarł. Nie zdołał obronić Verity i uciekł, żeby uniknąć kary. Tak samo jak Sigismund Rydder trzysta lat wcześniej wyjechał za morze, żeby uniknąć odwetu ze strony Holtzfallów po swoim romansie z Meritt Holtzfall. Minęły lata, zanim go odnaleziono. Ale doszło do tego. Tropili go inni rycerze, jego krewniacy. Kiedy sprowadzili go z powrotem, Fidelity Holtzfall rozkazała mu zachłostać samego siebie na śmierć. Związany przysięgną krwi Sigismund Rydder wykonał rozkaz.
Ale Theo znał swojego brata.
Alaric nigdy nie porzuciłby swoich obowiązków. Był najlepszy z nich wszystkich. Nie tylko ze względu na swoje umiejętności, ale też na własne zasady. Gardził niesprawiedliwością, tchórzostwem i nielojalnością. Był rycerzem tego rodzaju, pisało się baśni w czasach prastarego lasu. Nigdy nie porzuciłby swoich obowiązków.
Gdy nagłówki wypełniły się spekulacjami w sprawie Verity, koszary huczały od spekulacji w kwestii Alarica. Ścieżka krwi prowadziła od ciała Verity. Jakby ranny rycerz próbował wezwać pomoc. Albo ciało ciągnięto w stronę rzeki. Rycerze, którzy trenowali z Alarikiem, zastanawiali się, kto mógł pokonać go w walce. Nikt nawet nie zadał mu ciosu na macie, odkąd ten skończył dwanaście lat.
A potem Lukas Schuld został aresztowany. Znaleziono u niego skradzioną biżuterię Verity. Wychudzony człowiek z zapędami do hazardu i picia. Nie jest to tego typu mężczyzna, który z łatwością pokonałby najlepszego z nich wszystkich. A jednak Theo nie miał w sobie wątpliwości. Alaric dotrzymałby przysięgi aż do końca.
Theo zawsze był zadowolony ze swojej przysięgi. Ze swojego obowiązku.
Mieli szczęście, że urodzili się rycerzami Rydder. Ojciec ich tego nauczył. Większość ludzi szła przez życie, szukając celu. Oni chronili swoją linię sukcesji, która ochraniała miasto.
Żyli, żeby umierać za Holtzfallów.
– Odnajdę ją. – Theo nałożył koszulę. Przysięgam ochraniać ich za wszelką cenę.
Komendantka Lis mierzyła go wzrokiem, kiedy zawiązywał buty. Theo czuł, że ma go za gorszego od brata. Ale przytaknęła.
– Musi wrócić do domu przed świtem.
Nora oczywiście nie zabrała lokalizatora, co było kolejną regułą, od której lubiła uciekać.
Każdy z Holtzfallów miał nosić przy sobie to małe zaklęcie, żeby w każdej chwili można było ich odnaleźć. Lokalizatorem Nory były kolczyki z diamentami, które zostały magicznie sparowane z zegarkiem Theo tak, że mógł ją wyśledzić w każdej chwili. Kiedy ktoś przyłapał ją bez kolczyków z lokalizatorem, Nora teatralnie deklarowała, że nie pasują do niczego, co ma w szafie. Jakby Theo nie wiedział, że jej szafa jest rozmiarów domów niektórych ludzi.
Ale nie mając magicznych sposobów na odnalezienie jej, Theo podążał za dziwnym szlakiem szeptów dziennikarzy. Biała etola pozostawiona w Ruby Rose Club, srebrne spinki do włosów w barze hotelu Paragon, rachunek na dwadzieścia tysięcy zaubów u Rika. Zabrał też parę zaczarowanych szklanych butów spod baru koktajlowego w Ash Lounge. Częściowo spodziewał się znaleźć Norę na końcu tego szlaku bardzo drogich okruszków chleba, sączącą szampana i czekającą na podwózkę do domu babki.
Ale słońce wschodziło, a miasto zaczynało budzić się razem z nim. Co oznaczało, że albo Nora sama dotarła na śniadanie, albo grała w bardzo niebezpieczną grę z cierpliwością swojej babki.
Pośród krążących jeszcze imprezowiczów Theo wypatrzył Freddiego Loetze. Trzeciego w kolejności do odziedziczenia transportowej fortuny rodziny i jednego z najgorszych hulaków w mieście. Nora, z tego, co wiedział Theo, uważała go za niezwykle nudnego. Jednak w pierwszym kręgu była ograniczona liczba ludzi, więc często musiała przebywać w jego towarzystwie.
Freddie Loetze miał alergię na samotność. Tym razem miała temu zaradzić pewna śliczna dziewczyna z jasnorudymi włosami do pasa. Freddie był znany z tego, że wybierał dziewczyny z błyskiem w oku, obiecywał im złote góry, a potem porzucał niczym kiepski nawyk. Nora z kolei uczyniła swoim zwyczajem zbieranie po nim tych dziewczyn i zatrudnianie ich w jednym z domów należących do Holtzfallów. Theo przypuszczał, że w tej chwili połowa pokojówek pracujących u Holtzfallów jest zatrudniona przez Norę.
– Freddie.
Theo przeszedł przez labirynt poprzewracanych krzeseł i rozrzuconych szklanek do miejsca, gdzie siedział chłopak. Musiał powtórzyć jego imię jeszcze dwa razy, zanim młody Loetze podniósł wzrok, mrugając nieprzytomnie. Muszka Freddiego zwisała luźno z koszuli, która bez wątpienia była wciąż czysta i nieskazitelna tylko dzięki zaklęciom na jego spinkach do mankietów.
– Rycerz bez dziedziczki, no co za widok. – Freddie bełkotał i miał ciężkie powieki. – Nie ma tu żadnych Holtzfallów, więc możesz się zbierać.
Rudowłosa dziewczyna przy jego ramieniu podniosła wzrok na dźwięk nazwiska Holtzfallów. Teraz Theo widział ją wyraźnie i uświadomił sobie, że jest ubrana w kostium tancerki, a makijaż podkreśla rysy jej twarzy do występu na scenie. Jasnoszare oczy przesunęły się na symbol na jego piersi. Drwal Holtzfallów wyszyty na piersi jego kaftana. Symbol rycerzy Rydder.
Kiedy Theo się nie poruszył, Freddie machnął na niego lekceważąco.
– Sio, chłopcze, sio.
Theo mógłby powalić Freddiego Loetze jak fircykowatą szmacianą lalkę, którą był. Był od niego o głowę wyższy. Przez lata, kiedy Freddie nie podnosił niczego cięższego od kanapki, Theo trenował bez wytchnienia. Ale Freddie nie był wart tego, żeby się spocić.
Więc Theo czekał, stojąc nad sofą, gdzie Freddie aktualnie pokładał się z rudowłosą tancerką. Zapewne nie zajmie dużo czasu, zanim Freddie opadnie z sił.
– O n a wyszła. – Freddie podniósł szklankę do ust, ale uświadomił sobie, że jest pusta. Machnął i pstryknął palcami na barmana, który go zignorował.
– Nora – upewnił się Theo.
– N o r a. – Usta Freddiego wygięły się w paskudnym uśmieszku. – Okropnie nieformalnie, jak na psa stróżującego. Powinieneś używać określenia „panna Holtzfall”, kiedy mówisz o swoich panach.
Theo już się odwracał, ale słowa Freddiego go powstrzymały, a jego ramiona spięły się ze złości. Rycerze powinni wznosić się ponad małostkowość i ego. Theo znał swoją przysięgę. Znał swoje miejsce w mieście i pośród Holtzfallów.
Były czasy, gdy rycerze dokonywali wspaniałych rzeczy, pojedynkowali się z wrogami i ratowali damy…
– Masz coś do pisania? – zapytał Theo mężczyznę przy barze, który ze zmęczeniem rozpinał rękawy białej koszuli.
Barman podał mu długopis z przedniej kieszonki, a Theo zapisał instrukcje na papierowej serwetce.
– Rycerze – prychnął barman, podwijając rękawy koszuli.
Theo oddał długopis i wrócił do boksu, gdzie nadal siedzieli Freddie i dziewczyna.
– Myślałem, że wychodzisz – jęknął Freddie. – Posłuchaj, rycerzątko…
Jego śmiałość zakończyła się wzdrygnięciem, kiedy ręka Theo pojawiła się przy jego twarzy. Ale to nie był cios, po prostu podał serwetkę rudowłosej dziewczynie. Na niej znajdowały się instrukcje, dokąd powinna się udać, gdyby chciała pracować jako pokojówka w posiadłości Holtzfallów.
Niektóre z dziewczyn przebywających w towarzystwie Freddiego były na tyle głupie, by wierzyć, że ten naprawdę je kocha. Że dotrzyma składanych obietnic. Ale większość miała na tyle oleju w głowie, by wchodzić w to dla pieniędzy. A jak kiedyś stwierdziła Nora, posada pokojówki Holtzfallów była dobrze płatna i wymagała mniej udawania.
Dziewczyna przyjrzała się słowom zapisanym na serwetce. Freddie niezdarnie próbował ją zabrać, ale dziewczyna miała szybkość osoby trzeźwej i czym prędzej wsunęła ją w dekolt sukienki. Spojrzała w oczy Theo i skinęła mu lekko głową ze zrozumieniem.
Theo się odsunął, chociaż nie na tyle szybko, żeby przegapić wulgarny żart Freddiego o tym, czy serwetka w dekolcie miała być zaproszeniem.
– Wy, rycerze, po prostu nie potraficie się oprzeć damie w opałach, prawda? – rzucił barman, kiedy Theo go mijał. Był już prawie przy drzwiach, kiedy mężczyzna dodał: – Twój brat miał rację co do ciebie.
Na wspomnienie o Alaricu Theo zatrzymał się gwałtownie.
Ale kiedy się odwrócił, barmana już nie było.
– Panienka Honora.
Margarete otworzyła drzwi dla Nory, gdy ta wbiegała po stopniach do posiadłości Holtzfallów, mijając wygłodniałe flesze aparatów i rozwrzeszczanych reporterów, a potem zamknęła je, odcinając chaos panujący na zewnątrz. Zaklęcia rzucone na drzwi natychmiast wygłuszyły hałasy z zewnątrz, zamykając Norę w sanktuarium domu jej przodków.
– Czy mogę wziąć panienki… – Główna pokojówka zawahała się, gdy zobaczyła, że Nora nie ma na sobie okrycia, mimo wczesnowiosennego chłodu. – Gazety? – Margarete wybrnęła z sytuacji z elegancją.
– Dziękuję, Margarete.
Nie umknęło jej szybkie spojrzenie pokojówki na jej stopy odziane tylko w pończochy, gdy odznaczająca się anielską cierpliwością główna pokojówka zabrała gazety. W przeciwieństwie do niektórych jej przodków Nora nie potrafiła czytać w myślach, ale już wiedziała, że Margarete się niepokoi, że Nora przywlekła do domu brudy z całego miasta. To służba zostanie obwiniona, jeśli dywany nie będą nieskazitelne.
Ale nie musiała się martwić.
Nora może nie była typem osoby, która wraca do domu przed północą i w butach. Ale była typem, który w locie rzuca zaklęcia, nie używając niczego poza spinką do włosów i dwiema bransoletami. Tylko kilka minut zajęło Norze naskrobanie symboli, które miały kierować magiczną energię do zamierzonego celu, zanim zapięła bransolety wokół kostek.
Żeby uzyskać coś takiego, większość ludzi musiałaby udać się do profesjonalnego czarmistrza. Ale Nora nie była jak większość ludzi.
Podeszwy jej stóp były nieskazitelne.
– Oczekują panienki w Niebieskim Salonie. – Margarete dygnęła.
O n i. Nora nie mogła zapytać, czy przybyła jako ostatnia, bo ryzykowałaby zdradzeniem, że to ma jakieś znaczenie. A oczywiście miało. Byli w trakcie rywalizacji. Wszystko miało znaczenie.
Gdy Margarete się odwróciła, żeby schować gazety do szafy, Nora szybko przycisnęła opuszki palców do blatu najbliższej konsoli, kumulując wewnętrzną magię swojego daru Holtzfallów. Po pokoleniach krew Holtzfallów była tak przesycona magią, że niektórzy z nich mogli ją uprawiać nawet bez wypowiadania zaklęć. Byli empaci, jasnowidze, a czasami rozmaite przypadki czytania w myślach, chociaż nie zdarzyło się to już od stulecia.
Nora potrafiła odczytywać wspomnienia, a konkretnie mówiąc, potrafiła czytać z wszystkiego, co mogło uchwycić obraz. Lustra czy fotografie były najlepsze, ale każda rzecz, która mogła uchwycić odbicie, również się nadawała. Raz odczytała odbicie w kieliszku szampana, chociaż okazało się ono nieco musujące.
Ogromny wazon z kwiatami zajmował większość powierzchni stołu, ale pozostawało na tyle wolnego miejsca, że dar Nory powinien… T a k! Gdy przewinęła obrazy wstecz, zobaczyła dwa jasnoblond odbicia uchwycone w polerowanym drewnie.
Constance i Clemency popędzane przez swojego ojca.
Tuż za nimi szły Modesty i jej matka.
Wspaniale. Wszystkie trzy kuzynki już tu były. Bez wątpienia w nadziei, że zrobią wrażenie na babce. Punktualność może być zaletą, ale niektórzy mogliby powiedzieć, że jest coś takiego jak n i e u p r z e j m e przychodzenie zbyt wcześnie. Na przykład Nora zapewne powie to później, za plecami kuzynek.
Ona przynajmniej będzie miała wielkie wejście.
Jej bransoleta z diamentami miała zaklęcie wietrzne. Symbol wygrawerowany w złotej bransolecie został zaprojektowany tak, by po aktywowaniu poruszać powietrzem wokół posiadacza. Od dawna zastępował delikatne zaczarowane wachlarze, które kobiety niegdyś nosiły w gorące dni. Teraz Nora napędziła swój doładowaniem magii i zbliżając się do Niebieskiego Salonu, zmieniała delikatną bryzę w gwałtowny podmuch powietrza.
Podwójne drzwi otworzyły się gwałtownie w teatralny sposób, ukazując jej rodzinę po drugiej stronie. Pięć twarzy odwróciło się w jej stronę, na wszystkich malował się szok, irytacja albo kombinacja obu tych rzeczy.
Zawsze dobrze czuć się tak mile widzianą w rodzinie.
– Nora! – Constance zacisnęła dłonie na kolanach. – Już zaczynaliśmy wierzyć, że nie dasz rady przyjść.
Przy stole pozostały dwa wolne miejsca. Uścisk w piersi Nory nieco zelżał. Zdążyła na śniadanie przed przybyciem babki.
– Chciałaś powiedzieć, że mieliście na to nadzieję.
Nora pstryknęła palcem, ponownie uruchamiając wietrzne zaklęcie, żeby zamknąć za sobą drzwi. Nie m u s i a ł a używać magii. Chodziło o to, że mogła sobie na to pozwolić. Constance mechanicznie otworzyła i zamknęła usta, próbując wymyślić jakąś uprzejmą odpowiedź, ale jej siostra Clemency ją uprzedziła.
– Martwiliśmy się! – Clemency miała dość taktu, żeby wyglądać na zaniepokojoną.
Constance i Clemency nie były bliźniaczkami, ale mogłyby za nie uchodzić. Constance miała siedemnaście lat, a Clemency – piętnaście. Miały identyczne blond włosy Holtzfallów oraz mlecznobiałą skórę. A dzisiaj założyły pasujące sukienki, jedna żółtą, druga różową. Były jak porcelanowe lalki zrobione z tego samego kawałka gliny.
– Właśnie mówiliśmy, że trzeba wysłać rycerza, żeby cię odnalazł. Prawda, że tak mówiliśmy? – Clemency pomachała w stronę sir Galdricka Ryddera, jednego z rycerzy rodziny, który stał przy drzwiach jak milczący posąg.
Norze tylko częściowo udało się powstrzymać prychnięcie. Clemency nie miała władzy, żeby wysłać rycerza choćby po m l e k o, a co dopiero po Norę. Poza tym Nora była pewna, że wysłali po nią kogoś już w chwili, gdy uświadomili sobie, że wymknęła się straży w swoim mieszkaniu.
Stół nakryto do śniadania białym płóciennym obrusem, na którym ustawiono siedem eleganckich majolikowych talerzy, czternaście par srebrnych widelców i pasujących noży z rączkami z kości słoniowej oraz siedem kryształowych kieliszków z długimi nóżkami i wygrawerowanym zaklęciem, które miało chłodzić napoje.
Był tam też jeden prastary topór, wbity ostrzem w sam środek stołu.
Mercy Holtzfall zwykle wolała kalie jako centralną ozdobę stołu, ale dzisiaj była wyjątkowa okazja. Rodzina zmieniła się od czasów, kiedy byli drwalami w lesie, jednak ich tradycje pozostały takie same.
Nora powinna być przyzwyczajona do widoku pradawnego topora Honora Holtzfalla. Ale tutaj, wbity w stół, wywoływał w niej niecierpliwe wyczekiwanie, którego nie czuła, kiedy wisiał po prostu na ścianie w gabinecie jej babki.
Mimo że to Constance była najstarszą kuzynką, nie otrzymała tradycyjnego miejsca po prawicy głowy rodziny. To miejsce było puste i czekało na Norę. Co częściowo wyjaśniało, dlaczego Constance wyglądała, jakby zjadła cytrynę.
Koniec stołu i najmniej ważne miejsca zajmowało poprzednie pokolenie. Albo ci, którzy z niego pozostali.
Mercy Holtzfall miała kiedyś pięcioro dzieci.
Prosper, Grace, Verity, Patience i Valor.
Troje wciąż żyło.
Tylko dwoje było w tym pokoju.
Wuj Prosper, ojciec Clemency i Constance, rozparł się na swoim krześle i z ponurą miną bawił się papierośnicą, która miała na sobie zaklęcie zapewniające papierosom świeżość. Strata magii. Wuj Prosper nigdy by nie dopuścił, żeby papieros się zestarzał.
Ciotka Patience siedziała obok niego, wyprostowana, i rzucała bratu poirytowane spojrzenia za każdym razem, kiedy papierośnica uderzała w stół. Po przeciwnej stronie siedziała jej córka, Modesty.
Ciotka Grace wyraźnie nie została zaproszona.
To nie powinno zaskakiwać Nory. Ciotka Grace nie miała dzieci, które mogłyby konkurować w Veritaz. Ale Nora nie była świadoma, aż do tej chwili, że oczekiwała taktycznego wsparcia ze strony ulubionej ciotki, skoro pozostawała jedyną uczestniczką bez żyjącego rodzica.
Jednak ciotka Grace zapewne w tej chwili udawała się do swojego łóżka, zupełnie tak, jak Nora powinna.
– Cóż, na wasze nieszczęście, oto jestem.
Nora zajęła swoje miejsce po prawej stronie babki, świadoma tego, jak twarz Constance wykrzywiła się jeszcze bardziej na ten widok. Constance najwyraźniej odziedziczyła pokerową twarz po ojcu, jeśli długi karciane Prospera Holtzfalla mogły być w tej kwestii jakąś sugestią. Nora skwitowała to krzywym uśmieszkiem.
– Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie.
– W takim razie przypuszczam, że będziemy musieli postarać się bardziej. – Modesty zaśmiała się w sposób, który najwyraźniej miał ukryć, że mówi poważnie.
Ciotka Grace i Verity Holtzfall były takimi siostrami, jak ludzie uważali, że powinny być siostry. Przyjaciółki i sprzymierzeńcy we wszystkim. Nora spędziła z nimi tyle czasu, że łatwo było zapomnieć, jak bardzo wszyscy inni w tej rodzinie nienawidzą siebie nawzajem. Wuj Prosper i ciotka Patience nie znosili Verity za to, że wygrała próbę ich pokolenia. Gardzili ciotką Grace, ponieważ ona nie gardziła Verity. A siebie nawzajem nienawidzili za to, że zabierają pieniądze z rodzinnego skarbca, pozostawiając mniejszy przydział dla tego drugiego.
Jeśli o to chodzi, Nora zawsze wiedziała, że kuzynki jej nie lubią. Miały do niej szacunek, kiedy jej matka była Dziedziczką. Pewnego dnia miała odziedziczyć całą rodzinną fortunę i magię, więc o ile nie chciały zrobić czegoś tak odrażającego jak znalezienie pracy albo nie udałoby im się dobrze wydać za mąż, przez resztę życia byłyby od niej zależne.
Widziała, jak coś podobnego przydarzyło się rodzeństwu jej matki. Im bardziej wuj Prosper popadał w długi hazardowe, tym częściej przychodził do ich mieszkania z uśmiechem na twarzy i butelką szampana dla „ulubionej siostry”. Ale kiedy wygrywał, nie miał czasu dla matki Nory.
W wieku, kiedy dzieci bawią się lalkami, kuzynki Nory zaczęły już rozgrywać swoją grę. Zapewne wiedziały, że nie są w stanie nikogo zwieść. Ale Nora miała też swój udział w tym wszystkim, udając, że wierzy, iż ich płaszczenie się jest prawdziwą sympatią.
Teraz zasady gry się zmieniły.
Od czasu morderstwa jej matki dziedzictwo nie było już z a g w a r a n t o w a n e dla Nory. I czuła teraz wyraźnie, że lata skrywanej niechęci wręcz wylewają się z jej kuzynek. Jednak dziedzictwo jeszcze nie wymknęło jej się z rąk całkowicie. Nadal miała szansę jedną na cztery, że zostanie Dziedziczką. Nora rozejrzała się wokół stołu oceniająco. Cóż, gdyby miała skłonności do hazardu, jak wuj Prosper, powiedziałaby, że ma większe szanse niż jeden do czterech.
To, że trzymała kuzynki na dystans, teraz działało na jej niekorzyść, bo nie znała ich na tyle dobrze, żeby mieć pewność. Chociaż niedocenianie Constance i Clemency wydawało się prawie niemożliwe. Jakoś zawsze udawało im się prześliznąć, nawet jeśli zawieszała im poprzeczkę bardzo nisko.
Jednak uwadze Nory nie umknęło, że Modesty otrzymała miejsce po lewej stronie babki.
Jak również nie przegapiła, że jej idealna poranna sukienka z kwiatowej koronki w kolorze ecru, która podkreślała jej jasnoblond włosy i lodowate oczy, wpasowała się też w wystrój domu. Sprytnie. Ubrała się bardzo rozmyślnie, żeby wyglądać, jakby należała do tego miejsca, czego Nora, ze swoją ciemną karnacją Mirajin, nigdy nie będzie w stanie osiągnąć, niezależnie, w co się ubierze. I nie miało znaczenia, że pasowała tu dużo bardziej niż którakolwiek z nich.
– Brakowało nam ciebie na premierze Modesty wczoraj wieczorem. – Ciotka Patience w końcu przerwała pełną napięcia ciszę. – W gazetach piszą, że wystąpiła z a c h w y c a j ą c o.
Ciotka Patience kiedyś była empatką i potrafiła odczytywać uczucia ludzi. Kiedy przegrała własny Veritaz, straciła całą swoją magię, w tym dar Holtzfallów. Najwyraźniej pozbyła się też taktu. Próba skupienia uwagi z powrotem na Modesty była żenująca.
– Och tak, p r a c a Modesty. – To jedno słowo ociekało pogardą. Praca była dla ludzi ubogich. Takich, którzy p o t r z e b o w a l i pieniędzy. Nie dla Holtzfallów. Chociaż gdyby ciotka Patience nie popychała Modesty w stronę kina, kiedy miała zaledwie sześć lat, zapewne dotąd byłaby już całkowicie spłukana. – Cóż, muszę przeprosić za swoją nieobecność. Prawda jest taka, że wolałabym osobiście wydłubać sobie oczy niż spędzić dwie godziny na patrzeniu, jak Modesty nie robi praktycznie nic.
Po drugiej stronie stołu wuj Prosper zakrztusił się śmiechem, który próbował zamaskować kaszlem, gdy zwykle opanowana twarz ciotki Patience przybrała wyraz nagłej irytacji. Matka Nory i ciotka Grace zaśmiewały się z legendarnych już napadów złości ciotki Patience w dzieciństwie. Niedoceniana druga najmłodsza Holtzfallówna. Córka, która z ponurą miną przyjmowała ochłapy uwagi rodziców, kiedy już Grace i Verity dostały to, co im się należało. Aż nagle przelała się czara i do głosu doszła wściekłość.
Nora widziała to tylko raz, kiedy ona i Modesty miały około siedmiu lat, a ciotka Patience zaczęła wrzeszczeć i szarpać Modesty za zgubienie jedwabnej rękawiczki. Trzeba było trzech rycerzy, żeby odciągnąć ją od córki.
Gdy twarz Patience zrobiła się czerwona, Nora zastanowiła się, czy szesnaście lat niechęci zaraz się z niej wyleje. T o dopiero było przedstawienie, które Nora z chęcią by obejrzała. Ale Modesty zareagowała pierwsza, wyrywając matkę z nadchodzącego ataku furii.
– Och, nie martw się, droga kuzynko. – Usta Modesty wygięły się w pełnym samozadowolenia uśmiechu. – Będziesz miała okazję zobaczyć mnie na następnej premierze! Po prostu przegapiłaś najbardziej ekscytującą wiadomość! Pan Hildebrand robi film o Temperance Holtzfall.
Temperance Holtzfall była ich przodkinią sprzed sześciu stuleci, w czasach króla Gamaniksa. Młody król desperacko zakochał się w Temperance i poprosił o jej rękę. Jednak Temperance odmówiła przyjęcia korony, a zamiast tego postanowiła konkurować w Próbie Veritaz swojego pokolenia. Odrzuciła pewną pozycję królowej dla szansy zdobycia dziedzictwa swojej rodziny. Wszyscy uważali ją za głupią. Jednak opłaciło jej się to ryzyko. Temperance Holtzfall przystąpiła do Próby Veritaz wraz z sześcioma braćmi. Tylko ona jedna wyszła z niej żywa. Tymczasem król nigdy się nie ożenił i umarł bez prawowitego dziedzica tronu. W ten sposób zakończyły się rządy królów, a Holtzfallowie zajęli ich miejsce jako największa siła w kraju.
Zawsze krążyły pogłoski o tym, że dzieci Temperance z wyglądu bardzo przypominały króla, ale Nora przeczuwała, że te pogłoski wyszły od Holtzfallów, którzy chcieli podnieść majestat swojego pochodzenia.
– No nie mów? – Nora podniosła się z krzesła i sięgnęła po srebrny dzbanek z herbatą stojący na środku stołu. Jej kuzynki siedziały grzecznie z pustymi filiżankami. Ale Nora wiedziała, że uszłoby jej na sucho nawet morderstwo. A na pewno filiżanka herbaty wypita nieuprzejmie wcześnie. – I wpadł na ten pomysł zupełnie sam, prawda?
Dar Modesty Holtzfall był jednym z najbardziej podstępnych w całej rodzinie. Potrafiła zagnieździć jakiś pomysł w twojej głowie i pozwolić mu się rozwijać, aż byłeś przekonany, że był twój. Przykładowo: reżyser mógł być przekonany, że to on sam wpadł na zaangażowanie do roli Modesty zamiast kogoś, kto naprawdę miał talent.
– I chce, żebym to j a zagrała Temperance. – Modesty zignorowała sugestywne oskarżenie. – Sam powiedział, że przecież w y g l ą d a m jak Dziedziczka Holtzfallów.
To akurat była prawda.
Wystarczyło, żeby Nora spojrzała na portrety zdobiące ściany w posiadłości Holtzfallów, żeby wiedzieć, że jest nie na miejscu we własnej rodzinie. Otaczało ją morze bladej skóry, jasnych oczu i jeszcze jaśniejszych włosów. Ciemne włosy Nory wyglądały jak plama atramentu pośród złotych aureol jej kuzynek.
Może i Holtzfallowie próbowali zawłaszczyć koronę poprzez plotki o dzieciach Temperance Holtzfall, ale Nora nie musiała niczego z a w ł a s z c z a ć. Miała w sobie królewską krew ze strony ojca. Jej mirajińskie cechy wyglądu naznaczały ją jako potomkinię pokoleń władców urodzonych na pustyni. Była wnuczką wygnanej księżniczki. Nora może i nie wyglądała jak poprzednie Dziedziczki, ale z pewnością wyglądała jak Dziedziczki, które mogły pojawić się po niej.
– Ależ to dla ciebie ekscytujące. – Nora agresywnie zamieszała herbatę srebrną łyżeczką. – Przynajmniej będziesz mogła odegrać rolę Dziedziczki. – Ruch aktywował zaklęcie umieszczone na łyżeczce, które miało sprawiać, że herbata będzie mocniejsza przy mieszaniu zgodnie z ruchem wskazówek zegara i słabsza, gdy miesza się w przeciwnym kierunku. – Oczywiście możesz przyjść do mnie, gdybyś potrzebowała wskazówek od kogoś z prawdziwym doświadczeniem.
Nora nie musiałaby mieszać tyle razy, gdyby Mercy Holtzfall podała po prostu kawę. Ale kawa, zupełnie jak druga babka Nory, pochodziła z Miraji, a Mercy Holtzfall zazdrościła im tej obcości.
Napój ciemniał stopniowo, gdy łyżeczka Nory uderzała o porcelanowe ścianki w nagle niekomfortowej ciszy panującej w pokoju. Nora słyszała, że istniały rodziny, które spotykają się podczas posiłków, bo naprawdę się lubią, a nie dlatego, że konkurują o tysiącletnią fortunę i magię.
– Dobrze widzieć, że wszyscy pojawili się na czas. – Głos wydawał się płynąć w powietrzu, sprawiając, że wszyscy poderwali się na równe nogi. Wszyscy poza Norą. – Punktualność to cnota.
– Zdecydowanie nie jedna z tych, które były testowane podczas Veritaz – wymamrotała w swoją filiżankę Nora, gdy jej babka wkroczyła do salonu, wyłaniając się z przejścia w ścianie, którego Nora nigdy wcześniej nie zauważyła.
Dom Holtzfallów stał w tym samym miejscu, odkąd był zaledwie chatką Honora Holtzfalla tysiąc lat wcześniej. Obecnie był sto razy większy niż tamten domek w lesie, rozrastał się z każdym pokoleniem, gdy zyskiwał nowe skrzydła i tajne przejścia, a także drzwi zaczarowane tak, że można było przejść przez nie do pół tuzina innych miejsc rozrzuconych wkoło.
Mercy Holtzfall miała na sobie suknię dzienną ze stójką, jej blond włosy Holtzfallów były spięte wysoko. Nosiła na sobie różne zaklęcia w postaci biżuterii – pierścionków, broszek, spinek do włosów, a nawet guzików. Mając sześćdziesiąt lat, Mercy była tak piękna jak zawsze; na jej twarzy nie pojawiły się żadne zmarszczki, pomimo czterech dekad rządzenia rodziną.