Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności - Ronald D. Siegel - ebook

Uważność. Trening pokonywania codziennych trudności ebook

Ronald D. Siegel

4,7
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zacznij zrównoważone życie - od teraz.

Uważność to nie tylko droga do dobrego samopoczucia. To także narzędzie, dzięki któremu poradzimy sobie z wszelkimi przeszkodami pojawiającymi się w naszym życiu. Choć tak skuteczna, jest prosta, nie wymaga specjalnego treningu ani wiele czasu.

Doktor Ronald Siegel, ekspert w dziedzinie uważności, w tym niezwykłym poradniku pokazuje, czym jest tak rozumiana uważność i uczy, jak ją stosować. Przedstawia ćwiczenia, które można wykonywać, jadąc samochodem, wyprowadzając psa albo zmywając naczynia. Radzi, jak regularnie medytować, mając do dyspozycji tylko dwadzieścia minut dziennie.

Dzięki elastycznemu planowi działania będziemy bardziej skoncentrowani i wydajni na co dzień, lepiej poradzimy sobie z trudnymi emocjami, porzucimy niezdrowe nawyki, doznamy ulgi w stanach lękowych i w depresji, a także pozbędziemy się licznych dolegliwości spowodowanych przez stres.

Ronald D. Siegel, doktor psychologii, od ponad 35 lat wykłada w Harvard Medical School. Od wielu lat zgłębia medytację uważności, jest w zarządzie Instytutu Medytacji i Psychoterapii. Uczy na całym świecie, dzieląc się wiedzą na temat łączenia metody uważności i psychoterapii. Wykłada również techniki medycyny psychosomatycznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 474

Oceny
4,7 (7 ocen)
5
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

Kiedy w col­lege’u roz­po­czą­łem prak­tykę uważ­no­ści, byłem pod wra­że­niem. Wystar­czyło nauczyć się cał­ko­wi­cie kon­cen­tro­wać na teraź­niej­szo­ści i ją akcep­to­wać – zatrzy­mać się, żeby naprawdę poczuć zapach róży. Od razu zauwa­ży­łem efekty. Stop­niowo prze­sta­łem się zamar­twiać nie dość dobrymi stop­niami, zna­le­zie­niem dziew­czyny, zdo­by­ciem opi­nii faj­nego i lubia­nego faceta. Moje leni­stwo prak­tycz­nie znik­nęło. Wyobra­ża­łem sobie, że po kilku latach prak­tyki będę cał­ko­wi­cie wolny od bólu i zmar­twień, odporny na zra­nie­nia – będę żył w szczę­ściu do końca swo­ich dni.

Przy­kro mi, ale muszę przy­znać, że się tak nie stało. Szybko się dowie­dzia­łem, że uważ­ność nie jest zbyt dobrym nar­ko­ty­kiem. Nie usuwa cał­ko­wi­cie bólu. Ale nie odkła­daj­cie jesz­cze tej książki! Prak­tyka uważ­no­ści ofe­ruje coś cen­niej­szego: zamiast znie­czu­lać, daje wgląd w zwy­czaje umy­słu, które powo­dują nie­po­trzebne cier­pie­nie, uczy rów­nież, jak te zwy­czaje zmie­nić. Dzięki prak­tyce szybko zauwa­ży­łem, jak mój umysł cią­gle fan­ta­zjuje na temat następ­nej imprezy i jak biorą górę nerwy przed następną pracą seme­stralną, zamiast cie­szyć się teraź­niej­szo­ścią. Zauwa­ży­łem też, jak myśli na temat bycia inte­li­gent­nym lub głu­pim, atrak­cyj­nym lub brzyd­kim, dobrym lub złym, myśli o suk­ce­sie lub porażce były moimi nie­od­łącz­nymi towa­rzy­szami, wpły­wa­jąc na mój nastrój i cią­gle mnie stre­su­jąc. Zda­łem sobie sprawę z tego, że mimo moich nie­ustan­nych wysił­ków radość z powodu dobrej oceny, umó­wie­nia się na randkę z nową dziew­czyną czy wygra­nia meczu w tenisa ni­gdy nie trwała zbyt długo. Od razu zaj­mo­wa­łem się pogo­nią za następ­nym suk­ce­sem lub mar­twie­niem się czymś innym.

Na szczę­ście prak­tyka uważ­no­ści nie tylko poka­zała mi, jak te nawyki umy­słowe mnie uniesz­czę­śli­wiają, ale także zaofe­ro­wała alter­na­tywę – spo­sób na łatwiej­sze życie, mniej sku­pione na pogoni za suk­ce­sami i uni­ka­niu pora­żek. Dzięki prak­tyce zaczą­łem zauwa­żać drzewa mijane w dro­dze na zaję­cia, czuć smak jedze­nia zamó­wio­nego w sto­łówce i pogłę­biać rela­cje z przy­ja­ciółmi. Mogłem obser­wo­wać, jak myśli i uczu­cia poja­wiają się i odcho­dzą, ale nie musia­łem się im pod­da­wać. Ten spo­sób zwra­ca­nia uwagi na chwilę teraź­niej­szą zapo­cząt­ko­wał zmianę w moim nasta­wie­niu do życio­wych upad­ków i wzlo­tów. Kiedy się nauczy­łem, jak mam się zaj­mo­wać swoją zło­ścią, swoim smut­kiem i swoją wraż­li­wo­ścią, zamiast od nich ucie­kać, lepiej sobie radzi­łem nawet z trud­nymi momen­tami, na przy­kład z tym, że moja dziew­czyna wypro­wa­dziła się ode mnie do innego chło­paka.

Moje córki, obec­nie już stu­diu­jące, lubią mi wyty­kać, że po czter­dzie­stu latach prak­tyki na­dal nie wyglą­dam jak jej cho­dząca reklama. Kiedy spóź­niony jadę samo­cho­dem na spo­tka­nie, czę­sto się dener­wuję i uży­wam głosu, który one z czu­ło­ścią nazy­wają „tym gło­sem”. A kiedy mówią: „Tato, prze­cież uczysz ludzi, jak żyć w chwili obec­nej. Czy prak­tyka uważ­no­ści nie pomaga ci zaak­cep­to­wać rze­czy, na które nie masz wpływu?”, nie bar­dzo doce­niam ich mądrość.

Moje córki wie­dzą, na czym polega bada­nie naukowe. Mogę im więc odpo­wie­dzieć, że bra­kuje nam grupy kon­tro­l­nej. Ina­czej mówiąc, nie wiemy, jak bar­dzo był­bym zestre­so­wany codzien­nymi kło­po­tami bez pomocy prak­tyki uważ­no­ści. Kiedy wezmę pod uwagę swoje doświad­cze­nie i wyniki badań nauko­wych, jestem prze­ko­nany, że bez tej pomocy był­bym zestre­so­wany dużo bar­dziej. Na początku prak­ty­ko­wa­nia uważ­no­ści mia­łem sporą nadzieję, że da mi ona zupeł­nie nową oso­bo­wość. Tym­cza­sem odkry­łem, że dzięki prak­tyce uważ­no­ści umiem się cie­szyć tą oso­bo­wo­ścią, którą mam, gdyż jest ona sku­tecz­nym narzę­dziem do pracy z życio­wymi wyzwa­niami. Bez tego narzę­dzia był­bym naprawdę w kiep­skiej for­mie.

Prak­tyka uważ­no­ści oka­zała się ogrom­nie przy­datna nie tylko mnie, ale też spo­rej licz­bie osób, które zma­gają się z róż­nego rodzaju codzien­nymi pro­ble­mami. Bada­nia udo­wod­niły, że pomaga ona radzić sobie ze zde­ner­wo­wa­niem z powodu spóź­nie­nia, z róż­nego rodzaju napię­ciami, ze smut­kiem i z depre­sją oraz z pro­ble­mami spo­wo­do­wa­nymi przez nad­mierny stres, na przy­kład z bez­sen­no­ścią, dole­gli­wo­ściami układu tra­wien­nego, zabu­rze­niami sek­su­al­nymi, chro­nicz­nym bólem, a także z wszel­kiego rodzaju uza­leż­nie­niami: od alko­holu, nar­ko­ty­ków, jedze­nia, hazardu, zaku­pów. Prak­tyka uważ­no­ści popra­wia rela­cje z dziećmi, krew­nymi, przy­ja­ciółmi, part­ne­rami życio­wymi i ze współ­pra­cow­ni­kami. Spra­wia nawet, że sta­rze­jemy się z więk­szym wdzię­kiem i znaj­du­jemy szczę­ście, które nie zależy od zmien­nych kolei losu.

Jak ta sama prak­tyka uważ­no­ści może poma­gać na tak wiele róż­nych pro­ble­mów? Odpo­wiedź jest pro­sta – wszy­scy mamy ten­den­cję do zaostrza­nia swo­ich pro­ble­mów. Dążąc do tego, by czuć się jak naj­le­piej, uni­kamy ich lub ucie­kamy od nich. Szybko odkry­wamy, że robiąc tak, brniemy w nie jesz­cze głę­biej. Jak się prze­ko­na­cie, czy­ta­jąc kolejne strony tej książki, mnó­stwo pro­ble­mów bie­rze się wła­śnie z tego, że usi­łu­jemy się ich pozbyć. Tym­cza­sem dzięki byciu tu i teraz w nowy spo­sób możemy je roz­wią­zy­wać zadzi­wia­jąco łatwo.

Wielu z nas ma zawsze tyle do zro­bie­nia, że sama myśl o doda­niu sobie jesz­cze jed­nego zada­nia działa odstrę­cza­jąco. Mam jed­nak dobrą wia­do­mość: uważ­ność można prak­ty­ko­wać na wiele róż­nych spo­so­bów i da się ją dopa­so­wać do róż­nych try­bów życia. Zna­le­zie­nie czasu na regu­larną medy­ta­cję jest ważne, ale uważ­ność można prak­ty­ko­wać rów­nież pod­czas mycia zębów, jazdy samo­cho­dem do pracy, spa­ceru z psem, sta­nia w kolejce. Więk­szość osób prak­ty­ku­ją­cych uważ­ność ma poczu­cie, że dys­po­nuje więk­szą ilo­ścią wol­nego czasu. Osoby te dużo lepiej się kon­cen­trują i są wydaj­niej­sze, a jed­no­cze­śnie czują się bar­dziej zre­lak­so­wane i mniej zestre­so­wane. Ist­nieją szcze­gólne rodzaje prak­tyki uważ­no­ści, które mogą pomóc w sytu­acji kry­zy­so­wej, kiedy jeste­śmy gotowi wybuch­nąć, jeste­śmy tak zde­ner­wo­wani, zmar­twieni lub przy­tło­czeni, że grozi nam powie­dze­nie albo zro­bie­nie cze­goś, czego potem będziemy żało­wali. Prak­tyki te uła­twiają życie, poma­gają nie dopu­ścić do sytu­acji, któ­rych kon­se­kwen­cje byłyby dla nas przy­kre.

Moja przy­goda z uważ­no­ścią trwa nie­prze­rwa­nie od cza­sów uni­wer­sy­tec­kich. Uważ­ność towa­rzy­szy mi w mojej prak­tyce i pracy psy­cho­loga kli­nicz­nego. Była tłem moich stu­diów psy­cho­lo­gicz­nych. Kiedy zaczy­na­łem prak­tykę, nie­wielu leka­rzy zaj­mu­ją­cych się zdro­wiem psy­chicz­nym inte­re­so­wało się uważ­no­ścią. Ja mia­łem szczę­ście na początku lat 80. dołą­czyć do grupy podob­nie myślą­cych kli­ni­cy­stów, któ­rzy prak­ty­ko­wali uważ­ność. Przez lata spo­ty­ka­li­śmy się regu­lar­nie i dys­ku­to­wa­li­śmy nad tym, co wschod­nia tra­dy­cja uważ­no­ści może wnieść do zachod­niej psy­cho­lo­gii i jak psy­cho­lo­gia może wzbo­ga­cić tra­dy­cję uważ­no­ści. Nie mówi­li­śmy na ten temat w szer­szym gro­nie psy­cho­lo­gów, gdyż medy­ta­cja i prak­tyki jej podobne w tam­tym okre­sie nie były cenione. Nikt nie chciał usły­szeć zarzutu, że ma nie­za­spo­ko­joną nie­mow­lęcą potrzebę powrotu do stanu oce­anicz­nej jed­no­ści, tak bowiem Zyg­munt Freud trak­to­wał nie­uświa­do­mione motywy pcha­jące ludzi do medy­to­wa­nia.

W póź­nych latach 90. sprawy zaczęły przy­bie­rać inny obrót. Moi kole­dzy i ja zaczę­li­śmy pre­zen­to­wać na warsz­ta­tach efekty swo­ich pry­wat­nych dys­ku­sji. Stop­niowo coraz wię­cej psy­cho­lo­gów i psy­chia­trów zaczęło się inte­re­so­wać poru­sza­nymi przez nas tema­tami. Tempo zmian wzro­sło i prak­tycz­nie z dnia na dzień uważ­ność stała się jed­nym z naj­sze­rzej dys­ku­to­wa­nych i naj­szyb­ciej roz­wi­ja­ją­cych się rodza­jów tera­pii. Mnie i moich kole­gów zaczęto zapra­szać na wykłady i odczyty, aby­śmy podzie­lili się wie­dzą, jak ta prak­tyka może być wyko­rzy­sty­wana w psychotera­pii lub poza nią w roz­wią­zy­wa­niu naj­róż­niej­szych pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych oraz zabu­rzeń zacho­wa­nia. Na całym świe­cie zaczęto sto­so­wać tera­pię opartą na uważ­no­ści, roz­wi­ja­jąc ją i testu­jąc na każ­dym moż­li­wym pro­ble­mie – z bar­dzo dobrym skut­kiem.

W naszych zachod­nich spo­łe­czeń­stwach prak­tyka uważ­no­ści znana jest od nie­dawna, ale na Wscho­dzie dosko­na­lono ją przez tysiąc­le­cia. Zarówno ja, jak i moi kole­dzy korzy­sta­li­śmy ze zgro­ma­dzo­nej tam wie­dzy. Moja książka jest więc owo­cem pracy wielu osób. Zawiera mądrość prze­ka­zy­waną z poko­le­nia na poko­le­nie w spo­łe­czeń­stwach, które jako pierw­sze sto­so­wały prak­tykę uważ­no­ści, spo­strze­że­nia moich kole­gów przez dekady zaj­mu­ją­cych się uważ­no­ścią i psy­cho­te­ra­pią, jak rów­nież naj­now­sze odkry­cia doko­nane przez bada­czy i kli­ni­cy­stów pra­cu­ją­cych nad jak naj­szer­szym zasto­so­wa­niem metod opar­tych na uważ­no­ści w lecze­niu cho­rób psy­chicz­nych. Pisząc tę książkę, odwo­ły­wa­łem się do swo­jego doświad­cze­nia w pracy z pacjen­tami, któ­rzy sto­so­wali prak­tykę uważ­no­ści, szu­ka­jąc roz­wią­za­nia powszech­nych, jak i bar­dzo rzadko wystę­pu­ją­cych pro­ble­mów.

Ponie­waż w książce jest bar­dzo mało moich wła­snych pomy­słów, chciał­bym podzię­ko­wać wielu ludziom za to, że mogła ona powstać. Moi wie­lo­letni przy­ja­ciele i kole­dzy z Insty­tutu Medy­ta­cji i Psy­cho­te­ra­pii nie­zmier­nie mi pomo­gli w zro­zu­mie­niu tematu, ogrom­nie mnie wspie­rali w naucza­niu oraz w pisa­niu. Chciał­bym wymie­nić przede wszyst­kim Phi­lipa Ara­nowa, który dzięki swo­jej ener­gii i zdol­no­ściom przy­wód­czym zało­żył Insty­tut, oraz człon­ków zarządu: Paulę Ful­ton, Trudy Good­man, Sarę Lazar, Billa Mor­gana, Ste­pha­nie Mor­gan, Susan Mor­gan, Andrew Olendz­kiego, Toma Pedullę, Susan M. Pol­lak, Char­lesa Sty­rona i Janet Sur­rey, a szcze­gól­nie Chri­sto­phera Ger­mera, dzięki któ­remu wydaw­nic­two The Guil­ford Press popro­siło mnie o napi­sa­nie tej książki i dzięki któ­remu przy­ją­łem tę pro­po­zy­cję.

Dzię­kuję wszyst­kim nauczy­cie­lom, z któ­rych wie­dzy i talentu mia­łem przy­wi­lej korzy­stać, za naucze­nie mnie, czym jest prak­tyka uważ­no­ści, i za pomoc w zro­zu­mie­niu jej poten­cjału, w szcze­gól­no­ści: Jego Świą­to­bli­wo­ści Dalaj­la­mie, Jac­kowi Korn­fiel­dowi, Jose­phowi Gold­ste­inowi, Sha­ron Sal­zburg, Czo­gja­mowi Trung­pie, Thich Nhat Han­howi, Shunryū Suzu­kiemu, Ram Dasowi, Pemie Czie­dryn, Tarze Brach, Suryi Dasowi i Larry’emu Rosen­ber­gowi. Chciał­bym też podzię­ko­wać pio­nie­rom, któ­rzy znacz­nie pogłę­bili nasze rozu­mie­nie uważ­no­ści i odkryli przed nami, jak może ona pomóc w codzien­nych pro­ble­mach i w poważ­niej­szych sytu­acjach. Wśród nich są: Jon Kabat-Zinn, Mar­sha Line­han, Zin­del Segal, Ste­ven Hayes, Alan Mar­latt, Liz Boemer, Susan Orsillo, Jack Engler, Daniel Gole­man, Daniel Sie­gel, Richard David­son, Mark Epstein, Barry Magid i Jef­frey Rubin.

Dzię­kuję nauczy­cie­lom, przy­ja­cio­łom i stu­den­tom z Wyż­szej Szkoły Psy­cho­lo­gii Sto­so­wa­nej (Gra­du­ate School of Applied and Pro­fes­sio­nal Psy­cho­logy) Uni­wer­sy­tetu Rut­gers, ze Szkoły Medycz­nej Harvarda (Harvard Medi­cal School), z Towa­rzy­stwa Zdro­wia w Cam­bridge (Cam­bridge Health Alliance), Cen­trum Pomocy Mło­dzieży w Cam­bridge (The Cam­bridge Youth Guidance Cen­ter) i Cen­trum Pomocy Psy­cho­lo­gicz­nej na Połu­dnio­wym Wybrzeżu (The South Shore Coun­se­ling Cen­ter) oraz wszyst­kim pacjen­tom, któ­rzy mi zaufali i któ­rzy wiele mnie nauczyli o ludz­kim cier­pie­niu i szczę­ściu. Chciał­bym rów­nież podzię­ko­wać kole­gom, któ­rzy ucząc innych, dostar­czyli mi oka­zji do pracy nad wie­loma pomy­słami zawar­tymi w tej książce. Są to mię­dzy innymi: Ruth Buczyń­ski, Richard Fields, Rob Guerette, Gerry Pia­get, Judy Reiner Platt i Rich Simon.

Dzię­kuję wszyst­kim w wydaw­nic­twie The Guil­ford Press za entu­zjazm i za wspar­cie nie­ustan­nie oka­zy­wane mi pod­czas pisa­nia tej książki oraz za odpo­wie­dzialne przy­go­to­wa­nie jej do druku, a szcze­gól­nie moim redak­to­rom: Chri­sowi Ben­to­nowi i Kitty Moore. To dla mnie wielki zaszczyt móc pra­co­wać z pro­fe­sjo­na­li­stami o tak wiel­kim doświad­cze­niu, takiej inte­li­gen­cji i wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej, któ­rzy są rów­nież bar­dzo miłymi oso­bami z ogrom­nym poczu­ciem humoru.

Mam też dług wdzięcz­no­ści u przy­ja­ciół i u rodziny, która wspiera mnie przez całe życie, a zatem i w cza­sie reali­za­cji tego pro­jektu. Z braku miej­sca nie mogę wymie­nić ich wszyst­kich, ale chciał­bym szcze­gól­nie podzię­ko­wać swoim rodzi­com, Solowi i Cla­ire Sie­ge­lom. Dali mi oni miłość i wspar­cie w dzie­ciń­stwie, do dziś ota­czają mnie tro­ską. Poza tym chciał­bym podzię­ko­wać mojemu bratu, Danowi Sie­ge­lowi, za to, że jest moim towa­rzy­szem i przy­ja­cie­lem, oraz moim cór­kom, Ale­xan­drze i Julii Sie­gel, za miłość, zro­zu­mie­nie i zachętę.

Naj­więk­szy dług mam u żony, Giny Arons, która zachę­cała mnie do pod­ję­cia pracy nad tym pro­jek­tem, choć wie­działa, że z tego powodu będzie musiała zre­zy­gno­wać z wielu rze­czy. Była przy mnie przez cały czas, dając mi wspar­cie, miłość, pomoc prak­tyczną i redak­tor­ską oraz dostar­cza­jąc mi poży­wie­nie. Wyka­zała się nie­zwy­kłą tole­ran­cją wobec moich wahań nastroju, cier­pli­wo­ścią, kiedy cze­kała, aż odejdę po nie­zli­czo­nych godzi­nach od kom­pu­tera. Zdo­była się na wiele wyrze­czeń, zno­sząc pisa­nie przeze mnie kolej­nej książki.

Część 1

Dlaczego uważność ma tak duże znaczenie

ROZ­DZIAŁ 1

Nikomu nie jest łatwo

Zapewne cza­sem każdy zadaje sobie pyta­nie: „Dla­czego jest mi w życiu tak trudno?”. Ja myślę o tym czę­sto. Porów­nu­jąc się z sze­ścioma miliar­dami miesz­kań­ców naszej pla­nety, widzę, że mia­łem dosyć łatwy start i potem też nie było pod górę. Dobrzy rodzice, żad­nych poważ­nych cho­rób, pod dostat­kiem jedze­nia, przy­tulny dom, kocha­jąca żona i dzieci, bli­scy przy­ja­ciele, a nawet inte­re­su­jąca praca. A jed­nak nie ma dnia, w któ­rym mój umysł nie pro­wo­ko­wałby nie­znacz­nego albo cał­kiem dotkli­wego cier­pie­nia emo­cjo­nal­nego: Czy zaczyna mi być chłodno? Nie chcę się roz­cho­ro­wać na week­end… Mam nadzieję, że córce dobrze dziś pój­dzie kla­sówka, po ostat­niej była bar­dzo zmar­twiona… Ten korek chyba zaraz ruszy, nie mogę znów się spóź­nić… Gdy­bym tylko wcze­śniej to zała­twił… Sta­rze­nie się jest naprawdę okropne…

Dla­czego mój umysł zaj­muje się takimi myślami przez cały dzień? Czy to wina genów? Być może, ale jeśli tak jest, to wygląda na to, że mam dużą rodzinę.

Cier­pie­nie emo­cjo­nalne przy­biera różne formy. Może to być złość lub smu­tek, poczu­cie winy lub wstyd, mar­twie­nie się dole­gli­wo­ściami fizycz­nymi lub tym, co przy­nie­sie przy­szłość, albo po pro­stu nuda lub stres. Cza­sem cier­pie­nie jest nie­znaczne, „nie jeste­śmy w for­mie” lub „jeste­śmy nie w sosie”. Kiedy indziej nie­po­kój, depre­sja, uza­leż­nie­nie, ból lub objawy stresu są tak silne, że nie możemy nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Przez więk­szość czasu bycie czło­wie­kiem nie jest łatwe.

Szczęście jest możliwe – ale nieobowiązkowe

Być może wytłu­ma­cze­niem jest to, że ewo­lu­cja nie pro­wa­dziła nas do tego, byśmy byli szczę­śliwi. Selek­cja natu­ralna deter­mi­nu­jąca ewo­lu­cję ma na celu zakoń­czone suk­ce­sem roz­mna­ża­nie. Czło­wiek ma żyć wystar­cza­jąco długo, aby zdą­żył zna­leźć part­nera, roz­mno­żyć się i zapew­nić potom­stwu prze­trwa­nie. Ewo­lu­cja nie przej­muje się zbyt­nio tym, czy czło­wiek cie­szy się życiem, chyba że zwięk­sza to szanse zna­le­zie­nia part­nera lub prze­trwa­nia. Z całą pew­no­ścią nie jest rów­nież zain­te­re­so­wana tym, co się dzieje z czło­wiekiem, kiedy doczeka się on potom­stwa i je odchowa.

A wła­śnie szczę­ście inte­re­suje ludzi naj­bar­dziej. Wielu z nas zga­dza się ze stwier­dze­niem, że prze­trwa­nie czło­wieka jako gatunku jest ważne, ale chcie­li­by­śmy też cie­szyć się życiem, skoro już jeste­śmy na tym świe­cie. Chyba nie pro­simy o zbyt wiele?

Mimo to męczymy się. Jako psy­cho­log kli­niczny mam wgląd w życie wielu ludzi. Wszy­scy oni uwa­żają, że życie jest cięż­kie. Oczy­wi­ście, można powie­dzieć, że moi pacjenci nie są prze­cięt­nymi ludźmi. W końcu mają pro­blemy skła­nia­jące ich do szu­ka­nia pomocy u psy­cho­te­ra­peuty. Być może to czę­ściowo prawda, choć przy­pusz­czam, że więk­szość z nich nie cierpi bar­dziej niż czło­wiek nie­pod­da­jący się tera­pii. Moi pacjenci mają po pro­stu sil­niej­szą moty­wa­cję, żeby zmniej­szyć swoje cier­pie­nie, i podej­mują dzia­ła­nia w tym kie­runku. Do tego wszy­scy człon­ko­wie mojej rodziny, moi przy­ja­ciele i kole­dzy, któ­rych kie­dy­kol­wiek pozna­łem lepiej, uwa­żają, że życie obfi­tuje w wyzwa­nia emo­cjo­nalne.

Co się z nami dzieje? Życie jest nie­sa­mo­wite. Natura i kul­tura są nie­zwy­kle zło­żone, bogate, inte­re­su­jące. Z histo­rycz­nego punktu widze­nia pra­wie każdy czło­wiek żyjący w kraju wysoko roz­wi­nię­tym ma uprzy­wi­le­jo­waną pozy­cję i życie obfi­tu­jące we wszel­kie dobra. Więk­szo­ści z nas ni­gdy nie doty­kają tra­ge­die, które oglą­damy w wia­do­mo­ściach, nie tra­cimy rodziny w kata­stro­fie, nie ata­kuje nas wroga armia, nie uczest­ni­czymy w wypad­kach, z któ­rych led­wie ucho­dzimy z życiem. A jed­nak wszy­scy doświad­czamy zadzi­wia­jąco dużo bólu psy­chicz­nego i stresu.

Czy wyewo­lu­owa­li­śmy zatem do bycia nie­szczę­śli­wymi? W pew­nym sen­sie tak. Jak już wspo­mnia­łem, liczy się prze­trwa­nie gatunku. Pewne zdol­no­ści inte­lek­tu­alne i pewne rodzaje instynktu, które pomo­gły nam się roz­wi­jać przez kilka milio­nów lat, mają dość nega­tywne kon­se­kwen­cje dla poszcze­gól­nych osób. Spójrzmy na przy­kład z prze­szło­ści.

Fred i Wilma są przed­sta­wi­cie­lami wcze­snego gatunku Homo sapiens żyją­cego na sawan­nach Afryki Wschod­niej około czter­dzie­stu tysięcy lat temu. Wyewo­lu­owali z gatunku Homo erec­tus, mają wykształ­cone duże mózgi. Aby mózgi te mogły funk­cjo­no­wać, Fred i Wilma muszą im dostar­czać dzien­nie czte­ry­sta kalo­rii, to jest jedną piątą kalo­rii pocho­dzą­cych z ich codzien­nej diety. Uży­wają mózgu do wielu nie­zwy­kłych rze­czy, które uła­twiają im prze­ży­cie: myślą abs­trak­cyj­nie, pla­nują przy­szłość, wynaj­dują nowa­tor­skie roz­wią­za­nia pro­ble­mów i han­dlują z sąsia­dami. W cza­sie wol­nym potra­fią nawet wyko­ny­wać malo­wi­dła naścienne i biżu­te­rię z kamieni.

Ale nie wszystko na sawan­nie układa się dobrze. Mózgi Freda i Wilmy spra­wiają im także kło­poty. To przez nie Fred i Wilma boją się lwów i noso­roż­ców, zazdrosz­czą sąsia­dom więk­szej jaskini i kłócą się o to, kto będzie nosił wodę w gorące dni. Kiedy się ozię­bia i pada deszcz, oboje są poiry­to­wani. Pamię­tają sło­neczne dni i tęsk­nią za nimi. Zauwa­żają zmiany w ota­cza­ją­cym ich świe­cie, mar­twią się, kiedy drzewa rodzą mało owo­ców, kiedy nie wystar­cza jadal­nych korzon­ków i larw owa­dów, które są ich przy­sma­kiem. Kiedy ich sąsie­dzi cho­rują lub umie­rają, Fred i Wilma mar­twią się, bo wie­dzą, że im rów­nież może się to przy­da­rzyć. Cza­sami Wilma jest smutna, kiedy Fred ogląda się za innymi kobie­tami. Nie chce wtedy upra­wiać z nim seksu, co z kolei smuci jego. Kiedy indziej oby­dwoje wspo­mi­nają swo­jego psa, któ­rego pożarły hieny. A kiedy ich syn dostaje manto od wyrostka zza wzgó­rza, czują się okrop­nie.

Nawet kiedy wszystko układa się pomyśl­nie, nasi pra­przod­ko­wie zamar­twiają się tym, co było nie tak w prze­szło­ści, lub dener­wują tym, co może im przy­nieść przy­szłość. Nie­źle się im wie­dzie, ich syn rów­nież ma duże szanse na prze­ży­cie, ale ich głowy cią­gle są pełne pro­ble­mów.

Pod pew­nym wzglę­dem przez ostat­nie czter­dzie­ści tysięcy lat nie­wiele się zmie­niło. Nasze mózgi, mimo że są wspa­niałe, cały czas przy­spa­rzają nam zmar­twień. Na szczę­ście jed­nak te same zdol­no­ści, które umoż­li­wiały naszym przod­kom prze­trwa­nie, pozwo­liły też im wypra­co­wać sku­teczne tech­niki radze­nia sobie ze zmar­twie­niami i zwięk­sza­nia poczu­cia szczę­ścia. Od cza­sów Wilmy i Freda te tech­niki zostały znacz­nie udo­sko­na­lone.

Uważność jako antidotum

Uważ­ność jest jedną z tych tech­nik. Roz­wi­jała się przez tysiąc­le­cia jako anti­do­tum na natu­ralne ten­den­cje naszych umy­słów i serc nie­po­trzeb­nie utrud­nia­ją­cych nam życie. Uważ­ność jest szcze­gól­nym sto­sun­kiem do doświad­cze­nia lub spo­so­bem poj­mo­wa­nia życia, który zmniej­sza cier­pie­nie i czyni życie boga­tym oraz peł­nym tre­ści. Dzieje się tak dzięki dostro­je­niu się do doświad­cze­nia, które poja­wia się tu i teraz, oraz dzięki bez­po­śred­niemu wglą­dowi w to, jak nasze umy­sły two­rzą nie­po­trzebne cier­pie­nie.

Kiedy myśli wybie­gają naprzód, powo­du­jąc zamar­twia­nie się wyczer­pa­niem zapa­sów jedze­nia lub napa­ścią wro­gów, dzięki prak­tyce uważ­no­ści możemy powró­cić do względ­nego bez­pie­czeń­stwa chwili obec­nej. Kiedy nasz umysł traci czas na zawistne porów­ny­wa­nie się z mężem lub z żoną sąsiada, uważ­ność pomaga zoba­czyć, że brniemy w ślepą uliczkę. Kiedy nasz umysł się bun­tuje, bo jest nam zimno lub gorąco, dzięki uważ­no­ści docho­dzimy do wnio­sku, że to nie zimno lub gorąco powo­dują, że jest nam źle, ale wła­śnie reak­cja umy­słu. Nawet kiedy cho­roba lub śmierć zabiera nam bli­skich, dzięki uważ­no­ści rozu­miemy i akcep­tu­jemy natu­ralny porzą­dek rze­czy. Dając nam wgląd w to, jak sami sie­bie wpę­dzamy w ból, prak­tyka uważ­no­ści uczy nas, jak pozbyć się bole­snych nawy­ków umy­sło­wych i jak zastą­pić je innymi, bar­dziej przy­dat­nymi.

Różne kul­tury roz­wi­nęły wła­sne spo­soby kul­ty­wo­wa­nia uważ­no­ści, ukształ­to­wane przez kon­kretne filo­zo­fie lub reli­gie. Pomimo nieco innego podej­ścia do tematu każdy z tych spo­so­bów miał poma­gać w radze­niu sobie z pro­ble­mami psy­chicz­nymi podob­nymi do tych, z któ­rymi zma­gamy się dzi­siaj. Na Wscho­dzie roz­wi­jano uważ­ność w kul­tu­rze hin­du­istycz­nej, bud­dyj­skiej, tao­istycz­nej, mię­dzy innymi jako jeden z ele­men­tów jogi i medy­ta­cji. Na Zacho­dzie uważ­ność spo­ty­kamy w wielu prak­ty­kach żydow­skich, chrze­ści­jań­skich, muzuł­mań­skich – jest tam trak­to­wana jako narzę­dzie roz­woju ducho­wego. Znają ją rów­nież rdzenni miesz­kańcy Ame­ryki. Arty­ści, spor­towcy, pisa­rze korzy­stają z tech­nik opar­tych na uważ­no­ści, aby oczy­ścić umysł i uła­twić sobie dzia­ła­nie. Nie­które z tych prak­tyk mogą się wydać egzo­tyczne, inne zaś bar­dzo pro­ste.

W ciągu ostat­niej dekady naukowcy i psy­cho­lo­dzy odkryli, że zarówno dawne, jak i współ­cze­sne prak­tyki uważ­no­ści są obie­cu­jące, jeśli cho­dzi o lecze­nie dokład­nie wszyst­kich rodza­jów pro­ble­mów psy­chicz­nych: codzien­nych zmar­twień, braku satys­fak­cji z życia, neu­ro­tycz­no­ści, roz­chwia­nia emo­cjo­nal­nego, depre­sji, nad­uży­wa­nia róż­nych sub­stan­cji itp. Oka­zują się one pomocne nawet w pogłę­bie­niu związ­ków part­ner­skich, rodzin­nych i przy­ja­ciel­skich. Zwięk­szają też poczu­cie szczę­ścia. Bada­nia naukowe i prak­tyka kli­niczna poka­zują to, co sta­ro­żytne kul­tury wie­działy od dawna – że uważ­ność daje nam wgląd w przy­czyny naszych zmar­twień oraz sku­teczne spo­soby zara­dze­nia im. Dobrze się składa, że tę umie­jęt­ność może opa­no­wać pra­wie każdy.

Ist­nieją spo­soby kul­ty­wo­wa­nia uważ­no­ści, które nie wyma­gają wiel­kich nakła­dów czasu. Można nauczyć się bycia uważ­nym pod­czas nor­mal­nych, codzien­nych zajęć, takich jak cho­dze­nie, pro­wa­dze­nie samo­chodu, kąpiel, zmy­wa­nie naczyń. Jeśli jed­nak znaj­dziesz czas na regu­larną for­malną prak­tykę uważ­no­ści, okaże się, że nagle masz wię­cej czasu i lepiej sobie radzisz z codzien­nymi obo­wiąz­kami, gdyż twój umysł jest jaśniej­szy, a ciało mniej zestre­so­wane.

Z tej książki nauczysz się, jak prak­ty­ko­wać nie­for­malną uważ­ność pod­czas codzien­nych zajęć i jak ją kul­ty­wo­wać, wyko­nu­jąc for­malne ćwi­cze­nia ujęte w pro­gram – krok po kroku. Dzięki każ­demu z tych spo­so­bów będziesz czer­pać więk­szą radość z życia wtedy, kiedy wszystko idzie dobrze, i wtedy, kiedy sprawy ukła­dają się nie po two­jej myśli.

Aby zro­zu­mieć, dla­czego warto poświę­cić czas uważ­no­ści, trzeba pojąć, dla­czego nasze nor­malne życie może być tak trudne. Zacznijmy od rze­czy oczy­wi­stych.

Nasze rokowania są fatalne

Na warsz­ta­tach poświę­co­nych uważ­no­ści w psy­cho­te­ra­pii, które pro­wa­dzę dla psy­cho­te­ra­peu­tów, psy­cho­lo­gów i psy­chia­trów, cza­sami pytam słu­cha­czy: kto z obec­nych tutaj umrze? Nie wię­cej niż połowa uczest­ni­ków pod­nosi rękę. Wszystko się zmie­nia i wszystko, co się rodzi, umiera. Wiemy o tym, ale nie lubimy o tym myśleć. Zapy­tano kie­dyś mistrza zen: „Jaka jest naj­waż­niej­sza rzecz, któ­rej nauczy­łeś się przez wszyst­kie te lata medy­ta­cji i stu­diów?”. Odpo­wie­dział: „Naj­waż­niej­szą rze­czą jest to, że wszy­scy umrzemy, jed­nak prze­ży­wamy nasze kolejne dni tak, jak­by­śmy mieli żyć wiecz­nie”.

Dotknął waż­nego tematu. Możemy wiele się dowie­dzieć o swoim cier­pie­niu psy­chicz­nym, jeśli zasta­no­wimy się nad swoją reak­cją na zmiany: „Nie chcę prze­stać ssać smoczka”, „Nie chcę zała­twiać się do noc­nika, chcę mieć pie­luszkę”, „Nie chcę iść do szkoły”. Nasz opór wobec zmian zaczyna się bar­dzo wcze­śnie i trwa przez wszyst­kie póź­niej­sze etapy życia: prze­pro­wadzki, utratę przy­ja­ciół i rodziny, zmianę ról życio­wych. Kto z nas naprawdę chce doro­snąć i cho­dzić do pracy? Pła­ka­łem, kiedy moje bliź­niaczki poszły na uni­wer­sy­tet. Po wszyst­kich tych latach wyrze­czeń, wysił­ków, po tylu chwi­lach bli­sko­ści dla­czego muszą teraz opu­ścić nasz dom? (Moja żona zauwa­żyła, że alter­na­tywa – gdyby nie były w sta­nie ze wzglę­dów emo­cjo­nal­nych lub inte­lek­tu­al­nych iść na uni­wer­sy­tet – byłaby praw­do­po­dob­nie jesz­cze bar­dziej bole­sna). Coś mi mówi, że nie będę ska­kał z rado­ści, kiedy nadej­dzie pora prze­nieść się do domu spo­koj­nej sta­ro­ści lub poże­gnać się na zawsze z tym świa­tem.

Sta­wia­nie oporu nie­unik­nio­nym zmia­nom powo­duje, że jeste­śmy nie­szczę­śliwi. Judith Viorst napi­sała prze­ło­mową książkę zaty­tu­ło­waną Neces­sary Los­ses (Konieczne straty), którą w latach 80. prze­czy­tało wielu tera­peu­tów1. Doszła w niej do kon­klu­zji, że pod­sta­wową przy­czyną tego, iż czu­jemy się nie­szczę­śliwi, są trud­no­ści z zaak­cep­to­wa­niem nie­unik­nio­nych zmian. Zga­dza się to z moim oso­bi­stym i pro­fe­sjo­nal­nym doświad­cze­niem. Być może doty­czy to też i cie­bie?

Opór wobec zmian

Poświęć chwilę, aby zro­bić dwie krót­kie listy. Na pierw­szą wpisz kilka naj­trud­niej­szych emo­cjo­nal­nie zmian, które spo­tkały cię w życiu – te, przed któ­rymi naj­bar­dziej się bro­ni­łeś. Druga lista to kilka zmian, które zda­rzyły się ostat­nio, nawet naj­mniej­szych, któ­rym sta­wia­łeś opór. Następ­nie obok każ­dej pozy­cji na obu listach zano­tuj, jakie emo­cje towa­rzy­szyły każ­dej zmia­nie.

Naj­trud­niej­sze zmiany w moim życiu _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________

Moje reak­cje emo­cjo­nalne _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________

Ostat­nie zmiany _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________

Moje reak­cje emo­cjo­nalne _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________

Pew­nie zauwa­żysz, że twoje życie obfi­to­wało w nie­chciane zmiany duże i małe. Być może nie star­czyło ci miej­sca na zapi­sa­nie wszyst­kiego. Czy coś łączy te wyda­rze­nia? Czy każ­demu z nich towa­rzy­szyły podobne emo­cje? Nie­które zmiany są łatwiej­sze do przy­ję­cia niż inne, zatem odpo­wiedź na te pyta­nia może zawie­rać kon­klu­zje doty­czące naj­trud­niej­szych dla cie­bie zmian i wywo­ła­nych przez nie emo­cji. Pomoże ci to póź­niej wybrać naj­bar­dziej odpo­wied­nie dla cie­bie prak­tyki uważ­no­ści.

Uzależnieni od przyjemności

Czy zasta­na­wia­łeś się kie­dy­kol­wiek, dla­czego tak trudno oprzeć się pącz­kom? Die­te­tycy utrzy­mują, że lubimy je mimo ich zabój­czych skut­ków dla zdro­wia, gdyż potrawy słod­kie i tłu­ste ucho­dziły za naj­bar­dziej odżyw­cze w cza­sach, kiedy jedze­nie było natu­ralne i było go mało. Nic dziw­nego, że lubimy to, dzięki czemu kie­dyś mogli­śmy prze­żyć i wydać na świat potom­stwo. Z tego samego powodu, z jakiego nasz samo­chód sam nas wie­zie do cukierni, uwiel­biamy miłość, seks i przy­jemną tem­pe­ra­turę. Zwy­kle też robimy, co tylko możemy, żeby unik­nąć bólu i nie­wy­gody. Te odczu­cia utoż­sa­miamy z zagro­że­niem fizycz­nym – zbyt­nie zbli­że­nie ręki do ognia, zaata­ko­wa­nie przez tygrysa, zamar­z­nię­cie w śniegu – te doświad­cze­nia są nie­przy­jemne, a zara­zem nie­bez­pieczne.

Pro­blem bie­rze się stąd, że nasze zdol­no­ści adap­ta­cji pole­ga­jące na szu­ka­niu przy­jem­no­ści i uni­ka­niu bólu, choć nie­zbędne nam jako gatun­kowi do prze­trwa­nia, powo­dują, iż cią­gle uga­niamy się za ucie­chami i pró­bu­jemy unik­nąć cier­pie­nia. Gatu­nek roz­wija się dobrze, ale my jako jed­nostki jeste­śmy cały czas zestre­so­wani.

Zarówno sta­ro­żytni filo­zo­fo­wie, jak i współ­cze­śni psy­cho­lo­dzy zasta­na­wiali się nad ludzką ten­den­cją do szu­ka­nia przy­jem­no­ści. Zyg­munt Freud opi­sy­wał ją jako „zasadę przy­jem­no­ści” i twier­dził, że tłu­ma­czy ona w dużej mie­rze nasze zacho­wa­nie. W póź­niej­szych cza­sach beha­wio­ry­ści zauwa­żyli, że powta­rzamy te dzia­ła­nia, po któ­rych nastę­puje nagroda (zwy­kle odbie­rana jako przy­jem­ność). Chęć dozna­nia przy­jem­no­ści rzą­dzi każ­dym naszym dzia­ła­niem, cała nasza eko­no­mia kręci się wokół pro­duk­cji i sprze­daży pro­duk­tów oraz usług, które mają dostar­czać nam przy­jem­no­ści.

Nie­stety, zasada przy­jem­no­ści utrud­nia nam życie. Wła­ści­wie w każ­dym momen­cie usi­łu­jemy korzy­stać ze swo­jego doświad­cze­nia tak, aby prze­dłu­żyć przy­jemne momenty i unik­nąć nie­przy­jem­nych, przez co trudno nam się w pełni zre­lak­so­wać i odczu­wać satys­fak­cję. Zacho­wu­jemy się jak boha­terka bajki o Zło­to­wło­sej i trzech misiach – wszystko jest dla nas zbyt gorące, zbyt zimne, za duże, za małe, za twarde, za mięk­kie. Zasta­nów się teraz nad ostat­nią dobą. Ile było chwil, kiedy naprawdę czu­łeś się zado­wo­lony, cie­sząc się każ­dym momen­tem prze­ży­wa­nego wła­śnie życia? Dla więk­szo­ści z nas takie chwile to wyjątki, dla­tego łatwo je przy­wo­łać w pamięci. Przez resztę czasu bez ustanku dążymy do jakie­goś celu, usi­łu­jąc z róż­nym powo­dze­niem mak­sy­ma­li­zo­wać przy­jem­ność i mini­ma­li­zo­wać ból oraz nie­wy­godę. Trud­no­ści z osią­gnię­ciem zado­wo­le­nia są potę­go­wane przez kolejne dzie­dzic­two ewo­lu­cji.

Zbyt bystrzy dla własnego dobra

Jako ludzie prze­ży­li­śmy nie tylko dzięki dąże­niu do przy­jem­no­ści i uni­ka­niu bólu. Nasze ciało jest wspa­niałe, jed­nak w natu­ral­nym śro­do­wi­sku wygląda raczej bez­bron­nie – nie mamy ostrych pazu­rów, dużych zębów ani chy­żych nóg. Wyobraźmy sobie, że usi­łu­jemy wystra­szyć lwa, obna­ża­jąc zęby, lub że pró­bu­jemy przed nim uciec. Nasz wzrok i słuch są marne w porów­na­niu ze wzro­kiem i słu­chem wielu zwie­rząt, a zmysł powo­nie­nia żało­sny (spy­taj­cie o to psa). Albo zimno. Nasze kry­jówki nie uchro­nią nas przed nim, a nasze futro jest po pro­stu komiczne – kilka kęp na gło­wie, pod pachami i wokół geni­ta­liów.

Na szczę­ście mamy wiele poży­tecz­nych zdol­no­ści, na przy­kład nie­sa­mo­witą zdol­ność logicz­nego myśle­nia i pla­no­wa­nia. Dzięki niej prze­ży­li­śmy. Fred, Wilma i inni nasi przod­ko­wie wymy­ślili, jak polo­wać na zwie­rzęta i jak nie dać się im pożreć. Nauczyli się żyć w gru­pie i upra­wiać rośliny. Roz­wi­nęli kul­turę i naukę, które wzbo­ga­ciły życie gatunku ludz­kiego i pozwo­liły temu gatun­kowi rzą­dzić Zie­mią (a jeśli nie będziemy ostrożni, spra­wią, że ją znisz­czymy).

Tutaj dosze­dłem do następ­nego mecha­ni­zmu adap­ta­cji, który tak dobrze słu­żył naszemu prze­trwa­niu, a który czę­sto nas uniesz­czę­śli­wia. Myśle­nie i pla­no­wa­nie są bar­dzo uży­teczne, ale to one są przy­czyną naszych codzien­nych zgry­zot. To narzę­dzia, któ­rych nie odkła­damy nawet wtedy, kiedy ich nie potrze­bu­jemy. Przez nie zamar­twiamy się o przy­szłość, żału­jemy błę­dów prze­szło­ści, porów­nu­jemy się z innymi na tysiąc spo­so­bów i cały czas kom­bi­nu­jemy, jak tu coś ulep­szyć. Z tego powodu bar­dzo trudno nam czuć satys­fak­cję dłu­żej niż przez chwilę. Nie­ustanne myśle­nie może unie­moż­li­wić radość z posiłku lub przy­jem­ność ze słu­cha­nia kon­certu, skon­cen­tro­wa­nie na tym, co ma nam do powie­dze­nia dziecko, lub też ponowne zaśnię­cie w środku nocy. Zdol­ność myśle­nia i pla­no­wa­nia umiesz­cza nasze emo­cje na kolejce gór­skiej, która nie ma przy­stan­ków. Nasz nastrój szy­buje w górę i w dół w zależ­no­ści od myśli, jakimi go kar­mimy. Raz jeste­śmy bystrzy, atrak­cyjni, lubiani i odno­simy suk­cesy, za chwilę jeste­śmy głupi, brzydcy, nie­lu­biani i spo­ty­kają nas same porażki. Nawet krótka obser­wa­cja naszego umy­słu pozwala stwier­dzić, że jeste­śmy uza­leż­nieni od myśle­nia.

ZATRZY­MA­NIE MYŚLI

Zrób ten eks­pe­ry­ment od razu. Na minutę zamknij oczy i prze­stań myśleć. Sprawdź, czy uda ci się powstrzy­mać od for­mu­ło­wa­nia myśli. Nie oszu­kuj, zrób to teraz, zanim zaczniesz czy­tać dalej.

Co się wyda­rzyło? Więk­szość ludzi potrafi prze­stać myśleć tylko na kilka sekund. Zano­tuj część myśli, które poja­wiły się w two­jej gło­wie.

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

Kiedy przyj­rzysz się swoim myślom, zauwa­żysz, że wiele z nich doty­czy prze­szło­ści lub przy­szło­ści, zwięk­sza­nia przy­jem­no­ści i zmniej­sza­nia bólu.

Piszę ten tekst w samo­lo­cie, który wystar­to­wał wcze­śnie rano. Zanim do niego wsia­dłem, zasta­na­wia­łem się, czy zjeść mro­żony jogurt z bitą śmie­taną i muesli: „Hmm, 400 kalo­rii to bar­dzo dużo. Ale co będzie, jeśli głód dopad­nie mnie na pokła­dzie? Od jakie­goś czasu w samo­lo­cie nie podają prze­ką­sek”. Kiedy byłem na pokła­dzie, znowu mia­łem dyle­mat: „Lepiej spać czy pisać? Jestem raczej zmę­czony, jeśli się nie zdrzemnę, będę póź­niej wykoń­czony. Ale może poczuję się lepiej, kiedy pchnę naprzód pracę nad książką?”. Wszyst­kie te myśli są roz­sądne. Pro­blem polega na tym, że nie prze­stają się poja­wiać, kiedy zamy­kam oczy, żeby się zdrzem­nąć. Mój umysł cały czas pla­nuje dzia­ła­nia, któ­rych celem jest zwięk­sze­nie przy­jem­no­ści i zmi­ni­ma­li­zo­wa­nie bólu. Prze­sta­nie, kiedy mimo wszystko uda mi się zasnąć.

Więk­szość naszego życia upływa w ten spo­sób. Żyjemy zagu­bieni w myślach, czę­ściej myśląc o życiu, niż doświad­cza­jąc go. Jed­nak naj­więk­szym pro­ble­mem nie jest to, że tra­cimy z oczu całe piękno życia w poszcze­gól­nych chwi­lach. O wiele gor­sze jest to, że nasze myśli czę­sto nas uniesz­czę­śli­wiają. Nie­ustan­nie pró­bu­jąc zapew­nić sobie dobre samo­po­czu­cie, prze­wi­du­jemy wszel­kie moż­liwe zda­rze­nia, które mogą spra­wić nam ból. Cza­sami jest to nie­zbędne, ale rów­nie czę­sto po pro­stu pro­wo­kuje nie­po­trzebne cier­pie­nie, gdyż każda nega­tywna myśl wybie­ga­jąca w przy­szłość wiąże się z napię­ciem i nie­przy­jem­nymi uczu­ciami. Codzienna liczba myśli nawet o lek­kim zabar­wie­niu nega­tyw­nym jest impo­nu­jąca, nawet kiedy mamy dobry dzień.

SPIS NEGA­TYW­NYCH MYŚLI

Poświęć teraz kilka minut na przy­po­mnie­nie sobie wszyst­kich myśli, które dziś przy­cho­dziły ci do głowy. Spró­buj zano­to­wać te nie­przy­jemne, przy­spa­rza­jące ci zmar­twień. Być może zaj­mie ci to chwilę – cza­sami usi­łu­jemy o takich myślach zapo­mnieć.

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

Jakie myśli się poja­wiały? Czy twój umysł aktyw­nie pra­co­wał, aby uchro­nić cię od kata­strofy, prze­wi­du­jąc wszel­kie nie­szczę­ścia, które mogą przy­tra­fić się tobie lub twoim bli­skim? Abyś nie czuł się osa­mot­niony, poni­żej zapi­sa­łem wła­sne wyniki tego eks­pe­ry­mentu. W tej chwili jestem w innym samo­lo­cie, reda­guję ten tekst i lecę do córki na week­end. Oto naj­więk­sze hity spo­śród moich nega­tyw­nych myśli, które poja­wiły się w ciągu zale­d­wie godziny: „Co się sta­nie, jeśli facet sie­dzący przede mną nagle roz­łoży fotel – czy uszko­dzi mój lap­top?”, „Tro­chę boli mnie głowa – mam nadzieję, że nie dostanę migreny”, „Czy pilot nie zapo­mniał wysu­nąć lotek na skrzy­dłach? Czy­ta­łem, że w ciągu ostat­nich ośmiu lat piloci zapo­mnieli to zro­bić aż pięć­dzie­siąt pięć razy. Nie­dawno było to przy­czyną poważ­nej kata­strofy w Hisz­pa­nii”, „Czy to nie będzie ostat­nia moja wizyta u córki na uni­wer­sy­te­cie? Być może będzie się czuła zbyt doro­sła, żebym ją odwie­dzał w cza­sie week­endu dla rodzi­ców”, „Pacjent znów odwo­łał tera­pię zale­d­wie na dobę przed umó­wio­nym spo­tka­niem. Założę się, że nie uda mi się umó­wić na tę godzinę innego pacjenta, a ostat­nio moje zarobki nie są zbyt wyso­kie”, „Mam nadzieję, że moja córka wybrała tę spe­cja­li­za­cję, bo ją naprawdę inte­re­suje. Może uwa­żała, że powinna wybrać wła­śnie tę?”. No pro­szę, a mam dzi­siaj dobry dzień!

Filtrowanie życia

Myśląc nie­ustan­nie, pró­bu­jąc zwięk­szać przy­jem­ność i zmniej­szać ból, prze­pusz­czamy całe bogac­two życia przez filtr. Cią­żymy w stronę rze­czy, które lubimy, uni­ka­jąc tych, któ­rych nie lubimy, i igno­ru­jąc te, które, jak się nam wydaje, nie są naszą mocną stroną. To utrud­nia nam cie­sze­nie się peł­nią życia, powo­duje też, że mogą nam umknąć ważne infor­ma­cje.

W pew­nym sen­sie cały czas kupu­jemy. Cza­sem w dosłow­nym zna­cze­niu tego słowa – kupu­jemy towary lub usługi, które w naszym wyobra­że­niu uczy­nią nas szczę­śli­wymi. Cza­sem z tego, co ofe­ruje nam świat, wybie­ramy miłe dźwięki, widoki, smaki i inne dozna­nia zmy­słowe. To zawęża nasze widze­nie i spra­wia, że wiele tra­cimy.

Jeśli idę ulicą, mogę wynu­rzyć się z potoku myśli na tyle, na ile jest to potrzebne, żeby zauwa­żyć ludzi, któ­rzy mi się podo­bają (na przy­kład śliczne dzieci albo atrak­cyjne kobiety). Być może zauważę też ludzi, któ­rych trak­tuję jako zagro­że­nie, ponie­waż przy­po­mi­nają mi o moich sła­bo­ściach (na przy­kład ludzie sta­rzy lub kalecy), albo takich, któ­rych się boję, gdyż mogą mnie zaata­ko­wać (na przy­kład człon­ko­wie mło­dzie­żo­wych gan­gów). Pozo­sta­łych ludzi igno­ruję.

Jeśli będziesz uważny, nie zaj­mie ci dużo czasu wypeł­nie­nie tabelki. Nie­ustan­nie w myślach oce­niasz śro­do­wi­sko, zauwa­ża­jąc to, co może ci spra­wić przy­jem­ność lub ból, a igno­ru­jąc resztę. Drogo za to pła­cisz. Widać to wyraź­nie w cza­sie podróży. Zwie­dza­łeś kie­dyś jakiś kraj czy region z listą rze­czy, które koniecz­nie musisz zoba­czyć, wie­dząc, że nie masz czasu na wszystko?

REJESTR RZE­CZY ATRAK­CYJ­NYCH I ODPY­CHA­JĄ­CYCH

Naj­ła­twiej zro­bić to ćwi­cze­nie na spa­ce­rze albo w cza­sie zaku­pów. Weź ze sobą notes, zrób w nim dwie kolumny zaty­tu­ło­wane: „Rze­czy atrak­cyjne” i „Rze­czy odpy­cha­jące”. Za każ­dym razem, kiedy zoba­czysz coś, co ci się podoba, postaw krzy­żyk w kolum­nie „rze­czy atrak­cyjne”. Za każ­dym razem, kiedy zoba­czysz coś, co ci się nie podoba, postaw krzy­żyk w kolum­nie „rze­czy odpy­cha­jące”. Zauważ, że instynk­tow­nie chcesz zatrzy­mać się na rze­czach atrak­cyj­nych, a jak naj­mniej czasu poświę­cać odpy­cha­ją­cym. Zaob­ser­wuj, ile czasu zaj­mie ci zapeł­nie­nie każ­dej kolumny.

Bie­gnąc z jed­nego miej­sca w dru­gie, kon­cen­tru­jesz się na tym, żeby unik­nąć roz­cza­ro­wa­nia, gdy nie uda ci się zoba­czyć jakie­goś miej­sca z listy. Cały czas pędząc, nie zwra­casz uwagi na inne rze­czy i innych ludzi: chłopca w parku, sto­isko z owo­cami, męż­czy­znę z losem na lote­rię w ręku. Doświad­czeni podróż­nicy wie­dzą, że zwie­dza­nie nasta­wione na osią­ga­nie celów i usilne poszu­ki­wa­nie przy­jem­no­ści daje mniej satys­fak­cji i jest mniej inte­re­su­jące niż poświę­ce­nie czasu na bycie w danym miej­scu, zwra­ca­nie uwagi na przy­pad­kowe widoki, zapa­chy i dźwięki. To samo można powie­dzieć o codzien­nym życiu. Jed­nak więk­szość z nas nie potrafi uwol­nić się od szu­ka­nia przy­jem­no­ści i nasta­wie­nia na cel.

Rzecz tylko w tym, że całe bogac­two świata prze­cho­dzi nam wtedy koło nosa. Zapa­trzeni na przy­stoj­niaka lub na śliczną dziew­czynę, możemy się potknąć o kra­węż­nik i skrę­cić kostkę, a fan­ta­zju­jąc o week­en­dzie – prze­ga­pić zjazd z auto­strady. Czy zda­rza ci się cza­sami być ner­wo­wym, smut­nym lub poiry­to­wa­nym bez powodu? Mogą to być pozo­sta­ło­ści emo­cji, które odczu­wa­łeś wcze­śniej, kiedy byłeś zbyt zajęty dąże­niem do celu, żeby je zauwa­żyć. Może masz wyrzuty sumie­nia, bo gdy twoje dziecko mówiło do cie­bie o waż­nych dla niego spra­wach, ty mar­twi­łeś się, czy zdą­żysz zro­bić wszystko, co zapla­no­wa­łeś na dany dzień. Albo też wła­śnie dotarło do cie­bie, że rano szef potrak­to­wał cię nie­uprzej­mie, ale wtedy nie zwró­ci­łeś na to uwagi, bo byłeś skon­cen­tro­wany na pla­no­wa­niu popo­łu­dnia.

Jak się wkrótce prze­ko­nasz, nie dostrze­ga­jąc waż­nych emo­cji, jesteś ich nie­świa­domy. Ale to nie zna­czy, że te emo­cje nie ist­nieją lub że zni­kają bez śladu. Ich wpływ na twoją psy­chikę jest poważny. Nie­po­świę­ca­nie tym emo­cjom uwagi odpo­wiada za wystą­pie­nie takich pro­ble­mów jak stany lękowe, depre­sja i uza­leż­nie­nia.

Wszystko przemija

Ponie­waż wszystko się zmie­nia, a my nie­ustan­nie myślimy przede wszyst­kim o tym, jak zwięk­szyć przy­jem­ność i zmniej­szyć ból, nasze życie nie należy do łatwych. Nic nie można na to pora­dzić – przy­jem­ność minie, a ból powróci (oczy­wi­ście ból rów­nież prze­mija, a przy­jem­ność znowu się poja­wia – zajmę się tym tema­tem póź­niej). Jako stwo­rze­nia inte­li­gentne szybko się uczymy, że wszystko w życiu jest przej­ściowe. Ta wie­dza karmi stałe poczu­cie nie­za­do­wo­le­nia. Nawet w trak­cie prze­ży­wa­nia przy­jem­nych chwil mamy świa­do­mość, że one miną. Za chwilę skoń­czymy jeść lody, letni obóz się skoń­czy, a dziew­czyna czy chło­pak wyje­dzie. Następny test może już nie pójść nam tak dobrze, w pracy mogą nas zwol­nić. Dzieci w pew­nym momen­cie zdają sobie sprawę z tego, że ich rodzice umrą. Więk­szość z nas boi się, że zabrak­nie nam pie­nię­dzy, zacho­ru­jemy i umrzemy. Kiedy dotrze do nas, że naprawdę wszystko prze­mija, szu­ka­nie przy­jem­no­ści połą­czone z nie­prze­rwa­nym myśle­niem staje się dużym pro­ble­mem. Jeden z moich pacjen­tów odkrył tę prawdę na długo ocze­ki­wa­nych waka­cjach.

Alex ciężko pra­co­wał, pro­wa­dząc odno­szącą suk­cesy firmę eks­por­towo-impor­tową. Mimo że jego praca była stre­su­jąca, lubił ją i rzadko brał urlop, bojąc się, że wszystko się posy­pie, kiedy jego nie będzie na miej­scu. Po kilku mie­sią­cach, w trak­cie któ­rych żona przy­mi­la­niem sta­rała się wymu­sić na nim wyjazd, w końcu się zde­cy­do­wał i wyku­pił tygo­dniową wycieczkę na Kara­iby. Długo ją pla­no­wał, dużo czy­tał, żeby wybrać odpo­wied­nią wyspę i zado­wo­lić żonę. Kiedy nad­szedł dzień wyjazdu, Alex był bar­dzo zestre­so­wany. Dener­wo­wał się, że musi zosta­wić nie­za­mknięte sprawy w pracy, i mar­twił się, czy wybrał odpo­wied­nie miej­sce na wyjazd. Kiedy dotarli do hotelu, poczuł się w końcu lepiej. Plaża i ocean były piękne, żona nie kryła zachwytu. Pierw­szego dnia dostrze­gli mnó­stwo atrak­cji i z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wali na nowe: „Nie­zła restau­ra­cja – faj­nie będzie wpaść tu na kola­cję”, „Koniecz­nie wybierzmy się na nur­ko­wa­nie”, „Następ­nym razem wynaj­miemy więk­szą łódkę”. Wkrótce do Alexa dotarło, że tydzień to nie jest dużo czasu. Trze­ciego dnia myślał: „Cho­lera, minęła już pra­wie połowa urlopu, ni­gdy nie sko­rzy­stamy ze wszyst­kich atrak­cji”. Ostat­nie dni też były wspa­niałe, ale już zabar­wione nie­po­ko­jem. Kiedy padało, Alex się zde­ner­wo­wał, bo prze­cież zostało im tak mało czasu. Myśli o pracy poja­wiały się coraz czę­ściej. Na tych waka­cjach Alex zro­zu­miał, że musi zmie­nić swój sto­su­nek do życia. Mimo że wycieczka na Kara­iby była wspa­niała, nie mógł się nią w pełni cie­szyć, bo myślał o tym, że wkrótce się skoń­czy.

Więk­szość z nas nie­ustan­nie doświad­cza podob­nych pro­ble­mów w mniej­szym lub więk­szym stop­niu. Kto nie wypa­try­wał z nie­cier­pli­wo­ścią week­endu tylko po to, żeby już w nie­dzielę rano dener­wo­wać się, że tak szybko minął? A jeśli cho­dzi o wiel­kie zakoń­cze­nia, są one tak bole­sne, że zwy­kle cał­ko­wi­cie usu­wamy je z naszej świa­do­mo­ści.

Pro­blem stary jak ludz­kość

Aby zara­dzić temu wszyst­kiemu, stwo­rzono prak­tyki uważ­no­ści. Jedna z bud­dyj­skich legend opo­wiada o tym, jakie pro­blemy powo­duje zasada szu­ka­nia przy­jem­no­ści w połą­cze­niu ze świa­do­mo­ścią nie­sta­ło­ści. W skró­cie legenda przed­sta­wia się tak. Budda uro­dził się jako książę w małym kró­le­stwie na tere­nie obec­nego Nepalu. Zgod­nie z tra­dy­cją jego ojciec wezwał bra­mi­nów, żeby oce­nili nowo­rodka. Nie było wtedy skali Apgar, bra­mini szu­kali trzy­dzie­stu dwóch oznak wiel­ko­ści – i je zna­leźli. Zna­czyło to, że książę miał zostać albo wiel­kim przy­wódcą, albo zna­ko­mi­tym nauczy­cie­lem ducho­wym. Jak wielu ojców, król chciał, żeby syn poszedł w jego ślady, sta­rał się więc zapo­biec zain­te­re­so­wa­niu się przez niego ducho­wo­ścią. Dla­tego trzy­mał go w pałacu i dostar­czał mu wszel­kich przy­jem­no­ści. Myślał, że jeśli syn nie dozna bólu, nie będzie miał moty­wa­cji, aby zostać prze­wod­ni­kiem ducho­wym.

Książę rzadko opusz­czał pałac. Kiedy do tego docho­dziło, król dbał o to, żeby z pola jego widze­nia usu­wano wszystko, co mogłoby go zmar­twić. Ale książę, dora­sta­jąc, stał się nie­po­słuszny i cie­kawy wszyst­kiego. Pew­nego dnia prze­ko­nał woź­nicę, żeby w tajem­nicy przed ojcem zabrał go na prze­jażdżkę. Po kilku minu­tach książę zoba­czył sta­ruszka.

– Co to jest? – zapy­tał woź­nicy.

– Sta­rość – brzmiała odpo­wiedź.

– A komu to się przy­da­rza?

– Szczę­śliw­com – odparł woź­nica.

Odkry­cie to zanie­po­ko­iło księ­cia. Na dru­giej taj­nej wypra­wie zoba­czył cho­rego czło­wieka.

– Co to jest? – zapy­tał.

– Cho­roba.

– Kogo to spo­tyka?

– Prę­dzej czy póź­niej pra­wie wszyst­kich.

Na trze­ciej wypra­wie książę zoba­czył trupa.

– Co to jest? – zapy­tał woź­nicę.

– Śmierć – padła odpo­wiedź.

– A kogo ona spo­tyka?

– Nie­stety, każ­dego.

Książę był naprawdę poru­szony i coraz bar­dziej cie­kawy prawdy o świe­cie. Prze­ko­nał woź­nicę, żeby zabrał go jesz­cze dalej od pałacu. Spo­tkali tam czło­wieka kro­czą­cego drogą poszu­ki­wań ducho­wych, jakich w owych cza­sach było wielu.

– Co to jest? – spy­tał książę zgod­nie ze swoim zwy­cza­jem.

– Ktoś, kto usi­łuje się dowie­dzieć, jak ma sobie pora­dzić z tym, co widzie­li­śmy na poprzed­nich wypra­wach – odparł woź­nica.

I wtedy się stało. Ilu­zje zbla­kły, książę nie był już zado­wo­lony z życia. Musiał (tak jak my) odkryć, jak żyć z tą wie­dzą.

Nasz główny pro­blem polega na tym, że nie możemy unik­nąć sta­ro­ści (jeśli mamy szczę­ście żyć długo), cho­roby ani śmierci. Dodajmy do tego milion drob­nych roz­cza­ro­wań, kiedy nie możemy mieć tego, co chcemy, i sta­nie się jasne, że ból jest nie­od­łączną czę­ścią życia. Ponie­waż więk­szość czasu spę­dzamy, zasta­na­wia­jąc się, jak zmak­sy­ma­li­zo­wać przy­jem­ność i zmi­ni­ma­li­zo­wać ból, nie ma się co dzi­wić, że nie jeste­śmy zado­wo­leni.

Porażka sukcesu

Dalej nie będzie lepiej. Jeste­śmy także nasta­wieni na zwięk­sza­nie poczu­cia wła­snej war­to­ści. Robert Sapol­sky z Uni­wer­sy­tetu Stan­forda, neu­ro­bio­log spe­cja­li­zu­jący się w bada­niach nad mózgiem i ukła­dem ner­wo­wym, zaj­muje się fizjo­lo­gią stresu. Parę lat temu widzia­łem wywiad, który prze­pro­wa­dził z nim Terry Gross. Sapol­sky opo­wia­dał, że spę­dził z kole­gami kil­ka­dzie­siąt lat, cho­wa­jąc się w tra­wie na afry­kań­skich sawan­nach i obser­wu­jąc stada pawia­nów. Naukowcy cze­kali na jakieś dra­ma­tyczne wyda­rze­nia w sta­dzie – wręcz w stylu opery mydla­nej – a następ­nie strze­lali do zwie­rząt usy­pia­ją­cymi nabo­jami i pobie­rali im krew, żeby zba­dać ich fizjo­lo­giczną reak­cję na stres. I cóż się oka­zało? Otóż bycie sam­cem sto­ją­cym nisko w hie­rar­chii stada jest szcze­gól­nie szko­dliwe dla zdro­wia.

Oczy­wi­ście, nie jeste­śmy pawia­nami. Jed­nak jako inte­li­gentne małpy bory­kamy się z pro­ble­mami podob­nymi do pro­ble­mów pozo­sta­łych naczel­nych.

Porów­nu­jesz się cza­sem z innymi? Czu­jesz się od nich lep­szy czy im zazdro­ścisz? Obser­wu­jesz, kto jest bar­dziej lubiany, zara­bia wię­cej, ma lep­szy samo­chód, więk­szy dom, ład­niej­szą żonę lub przy­stoj­niej­szego męża, faj­niej­szą rodzinę, jest zdrow­szy, bystrzej­szy i cie­szy się więk­szym sza­cun­kiem? Tę listę można cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. Aby zoba­czyć, jak silna jest twoja ten­den­cja do porów­ny­wa­nia się, zrób nastę­pu­jące ćwi­cze­nie.

KRY­TE­RIA PORÓW­NA­NIA

Zano­tuj kry­te­ria, któ­rych uży­wasz, żeby usta­lić swoją pozy­cję w hie­rar­chii. Być może będziesz zawsty­dzony wyni­kami, ale to bar­dzo poucza­jące ćwi­cze­nie. Wymień, zaczy­na­jąc od naj­waż­niej­szych, te cechy, które ude­rzają cię naj­bar­dziej, kiedy porów­nu­jesz się z innymi (na przy­kład bogac­two, siła, inte­li­gen­cja, atrak­cyj­ność fizyczna, hoj­ność itp.).

1. __________ __________ __________ __________ __________

2. __________ __________ __________ __________ __________

3. __________ __________ __________ __________ __________

4. __________ __________ __________ __________ __________

5. __________ __________ __________ __________ __________

6. __________ __________ __________ __________ __________

7. __________ __________ __________ __________ __________

8. __________ __________ __________ __________ __________

Patrząc na tę listę, zoba­czysz rze­czy, z powodu któ­rych naj­bar­dziej cier­pisz.

Jako ludzie ni­gdy nie osią­gamy sta­bil­nej pozy­cji w hie­rar­chii spo­łecz­nej. Bystra dziew­czyna w liceum może być dumna z tego, że na lek­cjach radzi sobie lepiej od więk­szo­ści swo­ich rówie­śni­ków, ale kiedy pój­dzie na stu­dia, będzie roz­cza­ro­wana, że w swo­jej gru­pie jest tylko śred­nia.

Poza tym nie­ustan­nie zmie­niamy poziom przy­jem­no­ści czy wygody uzna­wany za wystar­cza­jący. Jako mło­dzi doro­śli za suk­ces uwa­żamy posia­da­nie małego wła­snego miesz­ka­nia, jed­nak gdy minie kilka lat, „zde­cy­do­wa­nie potrze­bu­jemy” więk­szego lokum. Skala, na któ­rej mie­rzymy swoje suk­cesy i zado­wo­le­nie, jest cały czas kali­bro­wana od nowa.

OSIĄ­GNIĘTE CELE

Pomyśl przez chwilę i posta­raj się przy­po­mnieć sobie wyda­rze­nia, które, jak sądzi­łeś, miały ci dać trwałą satys­fak­cję. Mogą to być sprawy drobne („Wyle­czy­łem bolący ząb”, „Dziecko w końcu prze­spało całą noc”) lub praw­dziwe kamie­nie milowe („Obro­ni­łem dok­to­rat”, „Oże­ni­łem się z naj­ład­niej­szą dziew­czyną na roku”, „Dosta­łem dobrą pracę”). Zano­tuj kilka celów, na któ­rych się sku­pia­łeś przez jakiś czas i które udało ci się osią­gnąć.

• __________ __________ __________ __________ __________

• __________ __________ __________ __________ __________

• __________ __________ __________ __________ __________

• __________ __________ __________ __________ __________

Czy osią­gnię­cie tych celów dało ci trwałą satys­fak­cję czy też szybko przy­zwy­cza­iłeś się do nowego poziomu wygody lub do nowego osią­gnię­cia i szu­ka­łeś nowego wyzwa­nia? Czy twój umysł wyobraża sobie szczę­ście gdzieś w przy­szło­ści – kiedy skoń­czysz szkołę, oże­nisz się, kupisz nowy dom lub przej­dziesz na eme­ry­turę?

Pacjent, któ­remu poma­ga­łem wiele lat temu, nauczył mnie, jak to wszystko działa. Wła­śnie sprze­dał swoją firmę, która pośred­ni­czyła w han­dlu ropą. Zaro­bił na niej trzy­dzie­ści milio­nów dola­rów gotówką. Powta­rzał tę frazę: „Trzy­dzie­ści milio­nów gotówką”, a ja wyobra­ża­łem sobie walizkę pełną bank­no­tów. On jed­nak był w depre­sji. Całe życie poświę­cił mię­dzy­na­ro­do­wemu han­dlowi, a teraz, kiedy nie zawie­rał już kon­trak­tów, poczuł się bez­war­to­ściowy. Jego życie stra­ciło sens i cel. Z moją skłon­no­ścią do filo­zo­fo­wa­nia byłem zachwy­cony, mogąc z nim pra­co­wać. Wyobra­ża­łem sobie, że w tym punk­cie zwrot­nym pomogę mu zna­leźć nowy sens w życiu, wskażę mu huma­ni­styczne war­to­ści. Jak to się czę­sto zda­rza, kiedy psy­cho­te­ra­peuta trzyma się jakie­goś z góry przy­ję­tego planu, pierw­szych kilka sesji nie poszło zbyt dobrze. Nie zła­pa­łem z tym pacjen­tem kon­taktu. Kiedy przy­szedł po raz czwarty, wyglą­dał jed­nak na dużo szczę­śliw­szego. Spy­ta­łem, co się wyda­rzyło, a on powie­dział: „Parę dni temu przy­szedł mi do głowy pomysł na biz­nes, dzięki któ­remu pomnożę swoje trzy­dzie­ści milio­nów i wyjdę z pięć­dzie­się­cioma. Pomy­śla­łem, że kiedy zaro­bię pięć­dzie­siąt milio­nów, to chyba poczuję, że odnio­słem suk­ces”.

Mówił cał­kiem poważ­nie i to był ostatni raz, kiedy się spo­tka­li­śmy. Jako począt­ku­jący psy­cho­log cały czas mar­twi­łem się o suk­ces zawo­dowy, spo­łeczny i emo­cjo­nalny. Ten pacjent dał mi praw­dziwy pre­zent, gdyż tam­tego dnia zda­łem sobie sprawę z tego, że nie­ważne, ile w życiu osią­gnę, zawsze będę się porów­ny­wał z innymi – znajdę innych, z któ­rymi będę kon­ku­ro­wał. Nie porów­nu­jemy się z ludźmi z zupeł­nie innej kate­go­rii: adwo­kat nie porów­nuje się z woź­nym, a młoda modelka ze starą kobietą. Zwy­kle bie­rzemy za punkt odnie­sie­nia osoby, które osią­gnęły tro­chę wię­cej lub tro­chę mniej od nas. To nie­ustanne dąże­nie do suk­cesu przy­spa­rza nam pro­ble­mów, bo cza­sem wygry­wamy, a cza­sem prze­gry­wamy. Kie­dyś na warsz­ta­tach spy­ta­łem: „Kto z was zawsze wygrywa?”. Jeden męż­czy­zna pod­niósł rękę. „Na prze­rwie lepiej trzy­mać się od niego z daleka”, pomy­śla­łem.

MAŁE I DUŻE PORAŻKI

Zrób dwie listy. Na jed­nej umieść wszyst­kie swoje naj­więk­sze porażki, na przy­kład prze­gra­łeś w jakimś waż­nym współ­za­wod­nic­twie albo twoje mał­żeń­stwo się roz­pa­dło.

W dru­giej kolum­nie zano­tuj porażki, nawet naj­mniej­sze, które wyda­rzyły się w ciągu ostat­nich kilku dni lub nawet godzin.

Naj­więk­sze życiowe porażki _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________

Porażki z ostat­nich dni _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________ _________

Jeśli będziesz ze sobą szczery, zano­tu­jesz cał­kiem sporo wyda­rzeń na obu listach. Czy widzisz na nich jakieś powta­rza­jące się sche­maty? Zba­da­nie podo­bień­stwa tych wyda­rzeń do listy kry­te­riów porów­na­nia będzie poucza­jące. Choć zależy nam na wyso­kiej pozy­cji w sta­dzie, do jej mie­rze­nia uży­wamy zmien­nych stan­dar­dów. Nasze doświad­cze­nia doty­czące wygra­nej i prze­gra­nej zależą od tego, jak budu­jemy swoją toż­sa­mość. Dokład­niej zajmę się tym tema­tem w roz­dziale szó­stym. Pokażę tam, jak prak­tyka uważ­no­ści pomaga w nabra­niu dystansu do tych nawy­ków myślo­wych, które wymy­kają się nam spod kon­troli, szcze­gól­nie kiedy czu­jemy się prze­grani lub kiedy jeste­śmy w depre­sji.

Miłość boli

Oto kim jeste­śmy: inte­li­gent­nymi mał­pami, które są tak zapro­gra­mo­wane, aby instynk­tow­nie szu­kać przy­jem­no­ści, uni­kać bólu, sta­rać się wzmac­niać swoją pozy­cję w gru­pie. A tym­cza­sem żyjemy w świe­cie, w któ­rym cho­roby, sta­rze­nie się i śmierć oraz całe mnó­stwo drob­nych roz­cza­ro­wań są nie­unik­nione. W dodatku jeste­śmy wypo­sa­żeni w zdol­ność wyobra­ża­nia sobie, że cały czas wszystko idzie źle. Dziwne, że w ogóle dajemy sobie radę.

Jakby tego było mało, jest jesz­cze jeden ewo­lu­cyjny mecha­nizm przy­sto­so­waw­czy, który pomógł nam prze­trwać, ale który teraz przy­spa­rza nam kło­po­tów – nasza zdol­ność do miło­ści. Jako doro­śli jeste­śmy z fizycz­nego punktu widze­nia zwie­rzę­tami god­nymi poża­ło­wa­nia (bez porząd­nych zębów i pazu­rów), a nasze dzieci są wypo­sa­żone jesz­cze gorzej od nas. Ludzki nie­mow­lak nie prze­trwałby sam w dżun­gli lub na sawan­nie dłu­żej niż kilka minut. Na szczę­ście nasz gatu­nek wykształ­cił trudne do zagłu­sze­nia reak­cje emo­cjo­nalne zmu­sza­jące rodzi­ców do opieki nad dziećmi i zmu­sza­jące dzieci do szu­ka­nia opieki u rodzi­ców. Te więzy emo­cjo­nalne łączą nas w pary, rodziny, ple­miona i więk­sze grupy kul­tu­rowe. Umoż­li­wiają nam opie­ko­wa­nie się sobą nawza­jem, w znacz­nym stop­niu zwięk­sza­jąc nasze szanse prze­trwa­nia.

Jed­nak emo­cje te przy­spa­rzają nam wielu bole­snych doświad­czeń. Szu­kamy przy­jem­no­ści i uni­kamy bólu, a oprócz tego mar­twimy się o dobre samo­po­czu­cie swo­ich uko­cha­nych. Jeden z moich pacjen­tów nie­dawno został ojcem, czego od jakie­goś czasu się oba­wiał. Jego zmar­twie­nie ma za pod­stawę poczu­cie bycia „zbyt wraż­li­wym emo­cjo­nal­nie”. Bar­dzo głę­boko prze­żywa każde przy­jemne i bole­sne doświad­cze­nie, żyje w cią­głym lęku przed roz­cza­ro­wa­niem. Sama myśl o tym, że teraz będzie prze­żywał rów­nież waha­nia nastroju syna, jest dla niego nie do znie­sie­nia.

Jego lęk jest w pełni uspra­wie­dli­wiony. Dla tych z nas, któ­rzy mają dzieci, poczu­cie bez­pie­czeń­stwa jest teraz jesz­cze bar­dziej nie­osią­galne, niż było, zanim się one uro­dziły. Nie tylko się boimy, że będziemy ofia­rami tra­gicz­nych wyda­rzeń, ale też głę­boko prze­ży­wamy wszel­kie doświad­cze­nia swo­ich dzieci. A to jesz­cze nie koniec. W róż­nym stop­niu mar­twimy się nie­po­wo­dze­niami innych człon­ków swo­jej rodziny, swo­ich przy­ja­ciół i zna­jo­mych. Ogól­nie rzecz bio­rąc, im bar­dziej jeste­śmy zdolni do miło­ści, tym bar­dziej radość i ból innych stają się naszymi wła­snymi. Ta zdol­ność do przy­wią­zy­wa­nia się i empa­tii jest wspa­niałą cechą wła­ściwą czło­wie­kowi, spra­wia jed­nak, że pro­jekt utrzy­my­wa­nia dobrego samo­po­czu­cia i uni­ka­nia bólu staje się nie­moż­liwy do reali­za­cji.

SPIS PRO­BLE­MÓW ZWIĄ­ZA­NYCH Z MIŁO­ŚCIĄ

Jesz­cze raz zrób dwie listy. Na pierw­szej umieść naj­waż­niej­sze wyda­rze­nia z prze­szło­ści two­ich uko­cha­nych, które wywo­łały u cie­bie złość lub smu­tek albo cię zmar­twiły. Na dru­giej liście wymień takie same wyda­rze­nia, choć może nie tak dru­zgo­czące, które wyda­rzyły się w ciągu ostat­nich kilku dni.

Ogromny ból z powodu bli­skich __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

____________________ __________ __________ __________

Ból z powodu bli­skich w ostat­nich dniach __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

____________________ __________ __________ __________

Rów­nież i tu zauwa­żysz, że myśle­nie o bli­skich regu­lar­nie zaj­muje ci sporo czasu. Nawet kiedy wszy­scy oni odno­szą same suk­cesy, wiesz, że to tylko kwe­stia czasu i nie­długo coś nie­przy­jem­nego może spo­tkać każ­dego z nich.

Ból ponad przyjemnością

Jakby tego wszyst­kiego było mało, wydaje się, że doświad­cze­nia nega­tywne pamię­tamy lepiej niż pozy­tywne. Nancy Etcoff, psy­cho­log ewo­lu­cyjny ze Szkoły Medycz­nej Harvarda, uważa, że pomaga to w prze­trwa­niu2. Wyobraźmy sobie, że nasze emo­cje są jak wykry­wacz dymu. Nie umrzemy od fał­szy­wego alarmu, ale kiedy alarm nie ostrzeże nas o praw­dzi­wym poża­rze, będziemy ugo­to­wani (rów­nież w dosłow­nym zna­cze­niu tego słowa). Wyniki eks­pe­ry­men­tów poka­zują, że nasze kubki sma­kowe sil­niej odbie­rają smak gorzki niż słodki. Praw­do­po­dob­nie wyewo­lu­owały w ten spo­sób, aby chro­nić nas przed tru­ci­zną, co jest dużo waż­niej­sze niż delek­to­wa­nie się sło­dy­czą owocu. Ponie­waż wyro­śli­śmy w świe­cie peł­nym nie­bez­pie­czeństw: węży, tygry­sów, stro­mych zbo­czy i tru­ją­cych roślin, nic dziw­nego, że lepiej wyj­dziemy na ucze­niu się na nega­tyw­nych doświad­cze­niach. Kiedy prze­ga­pimy smaczny kąsek lub moż­li­wość zbli­że­nia sek­su­al­nego, praw­do­po­dob­nie nie będzie to przy­czyną końca naszej linii DNA, ale kiedy prze­ga­pimy tygrysa lub strome zbo­cze, może tak się zda­rzyć.

A to wszystko moja wina

Jak na iro­nię losu, wielu z nas dokłada sobie zmar­twień za sprawą typowo ludz­kiego wyna­lazku. Docho­dzimy bowiem do wnio­sku, że nasze nie­za­do­wo­le­nie jest tylko naszą winą. Żyjemy w gospo­darce mniej wię­cej wol­no­ryn­ko­wej, co jesz­cze pogar­sza sytu­ację. Aby skło­nić cię do kupie­nia swo­ich towa­rów lub usług, będę cię prze­ko­ny­wał, że przy­spo­rzą ci przy­jem­no­ści albo zre­du­kują twój ból. Przed­się­biorcy i spe­cja­li­ści od mar­ke­tingu są cwani, wie­dzą, że to zawsze działa. Kiedy patrzymy na szczę­śliwą parę w nowej limu­zy­nie lub na sek­sow­nego sur­fera ze śliczną dziew­czyną, która trzyma w dłoni piwo, docho­dzimy do wnio­sku, że my też będziemy szczę­śliwi w takim samo­cho­dzie lub pijąc piwo tej marki.

Ten rodzaj mar­ke­tingu przy­czy­nia się do szko­dzą­cego i nam, i śro­do­wi­sku nie­po­ha­mo­wa­nego wyda­wa­nia pie­nię­dzy. Poza tym zwięk­sza nasze cier­pie­nie. Dora­stamy z umy­słem zama­ry­no­wa­nym w sosie takiego prze­kazu, więc jeśli nie jeste­śmy szczę­śliwi, to zna­czy, że musie­li­śmy podej­mo­wać błędne decy­zje lub po pro­stu coś jest z nami nie tak. „Gdy­bym tylko wybrał inny zawód, inną part­nerkę, inną dietę, inną ope­ra­cję pla­styczną, inny szam­pon albo inne dżinsy, był­bym szczę­śliwy. Dla­czego cią­gle popeł­niam błędy?”

SPIS MOICH BŁĘ­DÓW

Dobrym spo­so­bem, żeby zoba­czyć, jak działa ten mecha­nizm, jest spo­rzą­dze­nie spisu wła­snych „błę­dów”. Poświęć kilka chwil na to, żeby wypi­sać wybory, któ­rych żału­jesz. Przy­po­mnij sobie momenty, kiedy myśla­łeś, że był­byś szczę­śliw­szy, gdy­byś doko­nał innego wyboru.

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

Kiedy już spo­rzą­dzisz tę listę, przyj­rzyj jej się uważ­nie. Czy naprawdę inne wybory zapew­ni­łyby ci dłu­go­trwałe szczę­ście?

Cza­sami nie uwa­żamy, że pod­ję­li­śmy złą decy­zję. Ale skoro według nas nasze decy­zje były wła­ściwe, a mimo to jeste­śmy nie­szczę­śliwi, myślimy, że coś jest z nami nie tak.

W obu wypad­kach obwi­niamy sie­bie, zamiast zauwa­żyć, że więk­szość ludz­kiego cier­pie­nia ma korze­nie w histo­rii naszej ewo­lu­cji, naszym bio­lo­gicz­nym uwa­run­ko­wa­niu i naszej sytu­acji egzy­sten­cjal­nej. Kiedy nie zauwa­żamy, że cier­pie­nie wyra­sta z wła­ści­wych wszyst­kim nawy­ków myślo­wych, a nie z naszych oso­bi­stych uczuć, cier­pimy jesz­cze bar­dziej.

Wiara, że cier­pimy z wła­snej winy, powstrzy­muje nas rów­nież przed mówie­niem o cier­pie­niu z innymi ludźmi. Według nas, przy­zna­jąc, iż jest nam ciężko, spo­wo­du­jemy, że inni będą mieli o nas niskie mnie­ma­nie, a nikt nie chce ucho­dzić za nie­udacz­nika. Mini­ma­li­zu­jemy swoje pro­blemy i czu­jemy się przez to wybra­ko­wani, nie­pa­su­jący do innych, bo tylko nasze życie jest trudne, a wszy­scy inni jakoś sobie radzą. Możesz to zaob­ser­wo­wać, kiedy zna­jomy na pyta­nie „Co u cie­bie?”, odpo­wiada „Super!”, a ty od razu czu­jesz się gorzej.

Ponie­waż jeste­śmy zapro­gra­mo­wani na nie­ustanne porów­ny­wa­nie się z innymi, uczu­cie nie­przy­sta­wa­nia do oto­cze­nia może zatruć nam życie. Leży ono u pod­staw wszel­kiego współ­za­wod­nic­twa, a nawet sta­nowi część tego, co Niemcy nazy­wają Scha­den­freude – zado­wo­le­nia z nie­po­wo­dzeń innych.

Na ratunek – praktyka uważności

Zmar­twie­nia Freda i Wilmy: strach przed dzi­kimi zwie­rzę­tami i bra­kiem żyw­no­ści, ukłu­cia zazdro­ści z powodu jaskini i żony sąsiada, nie­po­kój o syna, były kon­se­kwen­cją posia­da­nia wiel­kich mózgów pra­cu­ją­cych po to, aby ich DNA zostało zacho­wane. Fred i Wilma cier­pieli, bo życie wciąż przy­no­siło zmiany, a oni wyewo­lu­owali do szu­ka­nia przy­jem­no­ści i uni­ka­nia bólu oraz do ana­li­zo­wa­nia prze­szło­ści, aby przy­go­to­wać się do tego, co przy­nie­sie przy­szłość, do utrzy­my­wa­nia swo­jej pozy­cji spo­łecz­nej, a także do trosz­cze­nia się o dzieci i o sie­bie nawza­jem.

Na szczę­ście gatu­nek ludzki w wyniku ewo­lu­cji otrzy­mał nie tylko nawyki myślowe, które powo­dują cier­pie­nie emo­cjo­nalne, ale rów­nież zdol­no­ści, dzięki któ­rym może się od tego cier­pie­nia uwol­nić. Te same umie­jęt­no­ści, dzięki któ­rym przez tysiąc­le­cia nauczy­li­śmy się rozu­mieć świat i świet­nie sobie w nim radzić, umoż­li­wiają nam zro­zu­mie­nie, w jaki spo­sób nasz umysł przy­spa­rza nam nie­po­trzeb­nego cier­pie­nia i jak możemy je zmi­ni­ma­li­zo­wać.

Pozo­stała część tej książki jest poświę­cona prak­ty­ko­wa­niu uważ­no­ści. Ta pozor­nie pro­sta metoda prze­ży­wa­nia doświad­czeń może zmniej­szyć ten rodzaj cier­pie­nia psy­chicz­nego, o któ­rym mówi­łem. Pomaga przy­jąć nie­unik­nione zmiany w życiu i umoż­li­wia radze­nie sobie z trudną ludzką egzy­sten­cją. Pomaga zmie­rzyć się z naszą śmier­tel­no­ścią, z byciem isto­tami skłon­nymi do szu­ka­nia przy­jem­no­ści i uni­ka­nia bólu, pod­czas gdy świat obfi­tuje w jedno i dru­gie. Dzięki uważ­no­ści widzimy, że mar­twie­nie się, jak wypa­damy w porów­na­niu z innymi, i nie­zdol­ność prze­rwa­nia myśle­nia o prze­szło­ści lub przy­szło­ści na dłu­żej niż kilka sekund są głu­pie. Uważ­ność pogłę­bia też naszą zdol­ność do miło­ści, mimo że za jej sprawą szcze­gól­nie prze­ży­wamy nie tylko swoje oso­bi­ste suk­cesy i potknię­cia, ale rów­nież smutki i rado­ści swo­ich uko­cha­nych.

ROZ­DZIAŁ 2

Uważność – świadome rozwiązanie

Gdyby tylko Fred i Wilma umieli prak­ty­ko­wać uważ­ność! Na­dal nie mie­liby łazienki ani kli­ma­ty­za­cji, ale za to lepiej radzi­liby sobie z codzien­nymi pro­ble­mami i dopa­da­jącą ich iry­ta­cją, mniej mar­twi­liby się cho­ro­bami, sta­ro­ścią i śmier­cią, mniej by ich obcho­dziło, jak wypa­dają w porów­na­niu z sąsia­dami, mniej przej­mo­wa­liby się suk­ce­sami i poraż­kami i nie bra­liby wszyst­kiego tak bar­dzo do sie­bie. Ich syn prze­stałby się cho­wać całymi dniami w jaskini z powodu prze­ra­że­nia dzi­kimi zwie­rzę­tami, które na pewno go pożrą, kiedy tylko wychyli z niej nos. Uchro­ni­łoby to Freda od kło­po­tów żołąd­ko­wych, a Wilmę od picia coraz więk­szych ilo­ści sfer­men­to­wa­nego soku. Uważ­ność pomo­głaby im naprawdę zauwa­żyć i sma­ko­wać chwilę obecną, poczuć wspól­notę z sąsia­dami i ze sobą nawza­jem oraz bar­dziej kre­atyw­nie radzić sobie z codzien­nymi zagro­że­niami i roz­cza­ro­wa­niami. Mogliby też wyewo­lu­ować w gatu­nek Homo sapiens sapiens – naprawdę mądre i myślące jed­nostki ludz­kie.

My mamy tę oka­zję (która nie tra­fiła się Fre­dowi i Wil­mie), żeby wpro­wa­dzić w nasze życie prak­tyki uważ­no­ści. Aby w pełni je wyko­rzy­stać, przyj­rzyjmy się jesz­cze, w jaki spo­sób nor­mal­nie pra­cuje nasz mózg.

To wydaje się pro­ste

Co mam na myśli, mówiąc „uważ­ność”? Nie odnosi się to do szcze­gól­nego stanu umy­słu (takiego jak na przy­kład bycie spo­koj­nym czy weso­łym) ani do jego zawar­to­ści (jak na przy­kład pozy­tywne myśli lub uczu­cia). Cho­dzi raczej o szcze­gólny sto­su­nek do każ­dego doświad­cze­nia nie­za­leż­nie od tego, jakie ono jest. Trudno prze­ka­zać to sło­wami, gdyż uważ­ność jest sto­sun­kiem nie­wer­bal­nym. Nie­mniej jed­nak słowa mogą skie­ro­wać w stronę uważ­no­ści i mogą nauczyć ją kul­ty­wo­wać.

Tym­cza­sowa defi­ni­cja uważ­no­ści, która mnie i moim kole­gom wydaje się naj­bar­dziej przy­datna, brzmi: „Uważ­ność to świa­do­mość bie­żą­cego doświad­cze­nia i jego akcep­to­wa­nie”. To dość pro­ste, pew­nie więc myślisz: „Ależ ja już jestem świa­domy i akcep­tuję swoje bie­żące doświad­cze­nie”. Czę­sto tak nam się wydaje, dopóki nie przyj­rzymy się uważ­nie nor­mal­nemu sta­nowi swo­jego umy­słu, o któ­rym można powie­dzieć wszystko, tylko nie to, że jest uważny.

Codzienna nieuważność

Zgad­nij, jaki jest główny powód wizyt na ostrym dyżu­rze w szpi­ta­lach na Man­hat­ta­nie w nie­dzielne poranki. Zasta­nów się przez chwilę, co to może być. Nie pod­glą­daj! To wypadki przy kro­je­niu baj­gli. Pod­czas poga­du­szek z rodziną dzie­siątki ludzi są tak zde­kon­cen­tro­wane, że kroją baj­gle auto­ma­tycz­nie – a ich ręce nie radzą sobie zbyt dobrze z tym zaję­ciem, jeżeli nie pomaga im przy­tomny umysł.

Tak duża liczba wypad­ków przy kro­je­niu baj­gli nie powinna nas dzi­wić. Nawet nie­zbyt głę­boka intro­spek­cja pokaże, że naszym typo­wym sta­nem umy­sło­wym, szcze­gól­nie jeśli pro­wa­dzimy aktywne życie w nowo­cze­snym spo­łe­czeń­stwie, jest nie­uważ­ność. Więk­szość czasu spę­dzamy zato­pieni we wspo­mnie­niach i w marze­niach doty­czą­cych przy­szło­ści. Zwy­kle jedziemy na auto­ma­tycz­nym pilo­cie, a nasz umysł w tym cza­sie jest w innej prze­strzeni niż nasze ciało. To tak jakby umysł miał swój wła­sny umysł.

Podam przy­kład. Zda­rzyło mi się to, kiedy jecha­łem na warsz­taty „Uważ­ność i psy­cho­te­ra­pia”. Spie­szy­łem się, bo byłem spóź­niony. Nagle zauwa­ży­łem, że jadę w złym kie­runku na Mas­sa­chu­setts Turn­pike. „Mass Pike”, jak ją nazy­wamy, jest płatną auto­stradą, na któ­rej zjazdy, kiedy prze­ga­pisz ten wła­ściwy, są odda­lone od sie­bie o 150 kilo­me­trów. Jadąc w złym kie­runku, mia­łem mnó­stwo czasu, żeby zasta­na­wiać się nad tym, kto pro­wa­dził mój samo­chód. Nie pamię­ta­łem, żebym pod­jął decy­zję o jeź­dzie na zachód zamiast na wschód. Mogłem sobie tylko przy­po­mnieć, co widzia­łem z samo­chodu, kiedy wjecha­łem na prawy pas zamiast na lewy. Kiedy pod­jąłem decy­zję, żeby jechać na zachód? Mój umysł przy­go­to­wy­wał się do pre­zen­ta­cji, a moje ciało pro­wa­dziło samo­chód – na auto­pi­lo­cie.

Mógł­bym mno­żyć przy­kłady codzien­nej nie­uważ­no­ści. Czy zauwa­ży­łeś, że kiedy jesteś w restau­ra­cji, roz­mowa czę­sto doty­czy miejsc, w któ­rych jadłeś kie­dyś lub w któ­rych będziesz jadł? Sie­dzi­cie z przy­ja­ciółmi lub z rodziną pogrą­żeni we wspo­mnie­niach o prze­szłych posił­kach lub w fan­ta­zjach doty­czą­cych przy­szłych posił­ków, tylko od czasu do czasu sma­ku­jąc jedze­nie, które wła­śnie macie na tale­rzu. Zda­rza ci się w pracy fan­ta­zjo­wać o waka­cjach po to, żeby mar­twić się zale­głą robotą, kiedy jesteś na waka­cjach?

Możesz zaob­ser­wo­wać przy­kłady codzien­nej nie­uważ­no­ści nawet w chwili obec­nej. Kiedy czy­tasz tę książkę, dokąd zawę­dro­wał twój umysł? Czy poja­wiły się w nim myśli, takie jak: „Cie­kawe, czy ta książka okaże się uży­teczna”, „Mam nadzieję, że będę dobry w tej całej uważ­no­ści” albo „Mam nadzieję, że ten roz­dział nie będzie taki dołu­jący jak poprzedni”. Być może odło­ży­łeś książkę i myślisz o tym, co będziesz robić póź­niej, albo o tym, co zda­rzyło się dziś rano. Każda z tych myśli może cię odcią­gnąć od doświad­cze­nia czy­ta­nia tych słów tu i teraz. Sam fakt czy­ta­nia tych słów odcią­gnął cię od świa­do­mo­ści pozy­cji wła­snego ciała, odczu­wa­nej tem­pe­ra­tury, świa­do­mo­ści pory dnia, doku­cza­ją­cego ci głodu lub pra­gnie­nia.

Bycie uważ­nym ozna­cza obser­wo­wa­nie, dokąd udaje się twój umysł minuta po minu­cie. Zauwa­żysz, jak twoje myśli na wiele róż­nych spo­so­bów się roz­pra­szają. Więk­szość z nas żyje w nawyku nie­uwagi, czu­jemy się w nim jak ryba w wodzie i nawet nie zauwa­żamy, że nasze myśli odda­lają się od chwili obec­nej, bo robią to cały czas. Możesz sam spraw­dzić, kiedy jesteś naj­bar­dziej nie­uważny, wypeł­nia­jąc spis nie­uważnych chwil znaj­du­jący się niżej. Jeśli nale­żysz do więk­szo­ści, praw­do­po­dob­nie zauwa­żysz, że przez gros czasu o twoim umy­śle można powie­dzieć wszystko, tylko nie to, że jest świa­domy obec­nego doświad­cze­nia i że akcep­tuje to doświad­cze­nie.

Co jest najważniejsze

Domi­na­cja codzien­nej nie­uważ­no­ści jest szcze­gól­nie ude­rza­jąca, jeśli pomy­ślisz o tym, co dla cie­bie jest naj­waż­niej­sze. Spró­buj zro­bić ćwi­cze­nie zaty­tu­ło­wane „Co jest naj­waż­niej­sze”.

CO JEST NAJ­WAŻ­NIEJ­SZE

Przez kilka sekund zasta­nów się i przy­po­mnij sobie naprawdę ważne dla cie­bie chwile. Być może są to momenty z uko­chaną osobą lub nie­zwy­kłe prze­ży­cia na łonie natury. Mogą to być momenty, kiedy trzy­ma­łeś w obję­ciach dziecko, wspi­na­łeś się w górach lub poma­ga­łeś przy­ja­cie­lowi w potrze­bie. Zapisz, co się wtedy działo.

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

__________ __________ __________ __________ __________

Teraz przy­po­mnij sobie, gdzie był twój umysł w tych waż­nych dla cie­bie chwi­lach. Czy wspo­mi­na­łeś prze­szłość lub wyobra­ża­łeś sobie przy­szłość? Czy też twój umysł sku­piał się na doświad­cze­niu tu i teraz? (Pra­wi­dłowa odpo­wiedź to: „Sku­piał się na doświad­cze­niu tu i teraz”).

Mimo że naj­waż­niej­sze dla nas doświad­cze­nia wyma­gają bycia obec­nym, nasze umy­sły pró­bują uciec z chwili obec­nej – zwy­kle chcąc dostać to, co lubią. Oto naj­bar­dziej roz­po­wszech­nione formy nie­uważ­no­ści:

Czy zda­rza ci się zmy­wać naczy­nia w pośpie­chu, żeby jak naj­szyb­ciej zro­bić sobie her­batę, poczy­tać książkę, obej­rzeć tele­wi­zję?

Czy cza­sami w pracy wpa­tru­jesz się ner­wowo w zegar, pró­bu­jąc siłą woli przy­spie­szyć bieg wska­zó­wek?

Czy twój umysł cza­sem, kiedy jedziesz samo­cho­dem, maru­dzi jak dziecko, cią­gle pyta­jąc, kiedy wresz­cie doje­dziesz na miej­sce?

Jeżeli uczci­wie się zasta­no­wisz, zauwa­żysz, że czę­sto się spie­szysz, w rze­czy­wi­sto­ści pró­bu­jąc pozbyć się obec­nego doświad­cze­nia, żeby móc zająć się czymś przy­jem­niej­szym. Jest to sku­tek dzia­ła­nia zna­nej ci już zasady przy­jem­no­ści rzą­dzą­cej ludz­kim życiem. Nie­ustanne dąże­nie do przy­jem­no­ści i uni­ka­nie przy­kro­ści powo­duje, że się poty­kasz, bie­gnąc ku temu, co w twoim wyobra­że­niu będzie lep­szym jutrem. W dziwny spo­sób powo­duje to, że spie­szysz się ku wła­snej śmierci, bez­pow­rot­nie tra­cąc momenty, kiedy jesteś żywy.

Inna forma nie­uważ­no­ści, rów­nież spo­wo­do­wana poszu­ki­wa­niem przy­jem­no­ści, pro­wa­dzi do tego, że życie prze­cho­dzi ci koło nosa, bo tak bar­dzo się sta­rasz, żeby prze­bie­gało zgod­nie z twoim pla­nem.

Susie zawsze z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wała Bożego Naro­dze­nia. Był to dla niej magiczny czas, kiedy wszy­scy są razem. Chciała, żeby święta były per­fek­cyjne. Zaczy­nała przy­go­to­wa­nia zaraz po Świę­cie Dzięk­czy­nie­nia – kupu­jąc pre­zenty, deko­ru­jąc dom, pla­nu­jąc menu. Ale kiedy nade­szły tego­roczne święta, Susie stała się ner­wowa. Dom jesz­cze nie był cał­kiem gotowy, a ona nie miała pięk­nego pre­zentu dla córki. Gdy wszy­scy przy­je­chali, była roz­ko­ja­rzona. Chciała się cie­szyć towa­rzy­stwem rodziny, ale nie mogła – cały czas myślała o tym, co jesz­cze ma do zro­bie­nia i co jesz­cze nie jest gotowe. Cią­gle bie­gała mię­dzy kuch­nią a salo­nem, nie mogła ani chwili usie­dzieć spo­koj­nie. Kiedy święta się skoń­czyły i goście wyje­chali, Susie została z uczu­ciem dziw­nej pustki. Tak bar­dzo się sta­rała, żeby wszystko było per­fek­cyjne, że nie była z bli­skimi naprawdę.

Każdy z nas ma podobne doświad­cze­nia. Może nam się to przy­da­rzyć, kiedy orga­ni­zu­jemy przy­ję­cie, przy­go­to­wu­jemy posi­łek, wygła­szamy prze­mó­wie­nie lub idziemy z dziec­kiem do zoo. Para­fra­zu­jąc Wol­tera, mogę stwier­dzić, że lep­sze jest wro­giem dobrego.

Kiedy zaczy­na­łem prak­tykę, star­szy super­wi­zor powie­dział mi, że ludzie pod koniec życia rzadko myślą: „Cho­lera, powi­nie­nem spę­dzać wię­cej czasu w biu­rze!”. Bar­dzo nie­wielu żałuje, że nie osią­gnęło wię­cej, nie doro­biło się więk­szego majątku czy nie miało więk­szej wła­dzy. Żałują raczej, że nie poświę­cali wię­cej czasu waż­nym dla nich związ­kom i że nie byli bar­dziej obecni w codzien­nym, nor­mal­nym życiu. Możemy to zauwa­żyć, nawet kiedy nie myślimy, że za chwilę dopad­nie nas śmierć. Gdy dzieci opusz­czają dom lub umiera ktoś kochany, kto z nas nie żało­wał bez­pow­rot­nie utra­co­nych chwil?

Alter­na­tywą dla nie­uważ­no­ści jest świa­dome doświad­cza­nie tego, co zda­rza się w chwili obec­nej: sku­pie­nie na tym, co robimy, zamiast uży­wa­nia auto­ma­tycz­nego pilota; radość z chwili obec­nej, a nie cze­ka­nie, żeby już się skoń­czyła. Ozna­cza to doświad­cza­nie trzy­ma­nia baj­gla, kiedy go kro­imy. Ozna­cza to bycie świa­do­mym naszych myśli i naszego ciała, kiedy pro­wa­dzimy samo­chód, i zauwa­że­nie, czy jedziemy na zachód czy na wschód. Ozna­cza to sma­ko­wa­nie jedze­nia, kiedy jemy, oraz poświę­ca­nie uwagi przy­ja­cio­łom i uko­cha­nym, kiedy jeste­śmy z nimi. Ozna­cza to, że zwra­casz uwagę na usta­wie­nie rąk trzy­ma­ją­cych tę książkę, masz świa­do­mość swo­jego ciała w prze­strzeni i obser­wu­jesz, jak twój umysł reaguje na czy­tane słowa. Moja kole­żanka Metta McGa­rvey ujmuje to tak: „Uważ­ność to jed­no­za­da­nio­wość”.

Początki uważności

„Uważ­ność” w zna­cze­niu uży­wa­nym obec­nie w zachod­niej psy­cho­lo­gii pocho­dzi z nauki bud­dyj­skiej sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Metody jej kul­ty­wo­wa­nia wypra­co­wało wiele kul­tur. Setki tych metod nie­prze­rwa­nie opi­sy­wano i dosko­na­lono przez dwa­dzie­ścia pięć wie­ków tra­dy­cji bud­dyj­skiej. Nie ozna­cza to, że aby korzy­stać z tych prak­tyk, musisz zostać bud­dy­stą. Po pro­stu będziesz wyko­rzy­sty­wać szcze­gó­łowe instruk­cje wypra­co­wane w tej tra­dy­cji do upra­wia­nia prak­tyki uważ­no­ści, będziesz korzy­stać z opi­sów i wnio­sków, które z niej płyną, oraz zasto­su­jesz je do swo­jego życia bez względu na swoją wiarę.

Wróćmy do legendy o Bud­dzie. Książę był przy­gnę­biony nie­uchron­no­ścią sta­ro­ści, cho­rób i śmierci. Jego łatwe i przy­jemne życie nie dawało mu już satys­fak­cji, kiedy zdo­był świa­do­mość ist­nie­nia per­spek­tywy takiej samej dla każ­dego czło­wieka. Zde­cy­do­wał się opu­ścić pałac i poszu­kać innej drogi do rado­ści.

Przez pięć lub sześć lat prak­ty­ko­wał ści­słą ascezę, gło­dząc się pra­wie na śmierć. Mimo że doszedł do per­fek­cji we wszel­kiego rodzaju prak­ty­kach ducho­wych, nie zna­lazł w nich uko­je­nia, a wewnętrzne kon­flikty i pra­gnie­nia na­dal w nim żyły. Pew­nego dnia był tak słaby, że pra­wie uto­nął. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, że jest na złej dro­dze. Zde­cy­do­wał się zacząć nor­mal­nie jeść, aby odży­wiać ciało i umysł. Posta­no­wił sie­dzieć pod drze­wem i medy­to­wać dopóty, dopóki nie wymy­śli spo­sobu, jak pora­dzić sobie ze swoim (i wszyst­kich ludzi) bólem egzy­sten­cjal­nym. Mówi się, że po czter­dzie­stu dzie­wię­ciu dniach i nocach nastą­piło prze­bu­dze­nie. Zna­lazł spo­sób, jak zmniej­szyć ten ból.

Prze­bu­dze­nie przy­szło dzięki uważ­nej obser­wa­cji pracy wła­snego umy­słu i zno­sze­niu całego mnó­stwa zarówno przy­jem­nych, jak i nieprzy­jem­nych sta­nów emo­cjo­nal­nych. Budda odda­wał się swego rodzaju prak­tyce uważ­no­ści, którą będziemy się tutaj zaj­mo­wać i która, jak się oka­zuje, jest bar­dzo uży­teczna w pracy nad mnó­stwem współ­cze­snych pro­ble­mów psy­chicz­nych.

Czym dokład­nie zaj­mo­wał się książę, sie­dząc pod drze­wem? Mówi się, że „uważ­ność” to tłu­ma­cze­nie z języka pāli (w tym języku spi­sano nauki Buddy i doty­czące go opo­wie­ści) słowa sati, które ozna­cza „świa­do­mość”, „uwaga”, „pamię­ta­nie”. Słowa „świa­do­mość” i „uwaga” użyte są w zna­cze­niu bli­skim współ­cze­snemu: cho­dzi o to, żeby wie­dzieć, że coś się wyda­rza, i poświę­cać temu uwagę. „Pamię­ta­nie” nie jest jed­nak użyte we współ­cze­snym zna­cze­niu wspo­mi­na­nia wyda­rzeń z prze­szło­ści, odnosi się do cią­głego pamię­ta­nia o tym, aby być świa­do­mym i poświę­cać uwagę temu, co się dzieje tu i teraz.

Mia­łem przy­wi­lej uczest­ni­czyć w wykła­dzie wygło­szo­nym przez Johna Donne’a, naukowca z Uni­wer­sy­tetu Emory, który zaj­muje się tek­stami w języku pāli. Zauwa­żył on, że współ­cze­sne rozu­mie­nie ter­minu „uważ­ność” na Zacho­dzie wykra­cza daleko poza świa­do­mość, uwagę i pamię­ta­nie. Podał przy­kład snaj­pera, który z dachu budynku mie­rzy do nie­win­nej ofiary. Ten snaj­per będzie cały czas bar­dzo świa­domy tego, co się dzieje, będzie sku­piał na tym uwagę i będzie pamię­tał o tym, żeby cały czas obser­wo­wać swoją ofiarę. Ten rodzaj uważ­no­ści jest zapewne przy­datny w zada­niach takich jak strze­la­nie do ludzi z dużej odle­gło­ści, ale nie pomoże w radze­niu sobie z nor­mal­nymi życio­wymi wyzwa­niami.

To, czego bra­kuje snaj­pe­rowi, to akcep­ta­cja i postawa nie­oce­nia­jąca. Dzięki akcep­ta­cji i posta­wie nie­oce­nia­ją­cej nasz sto­su­nek do rze­czy­wi­sto­ści nabiera cie­pła, staje się przy­ja­zny i cechuje go współ­czu­cie. Dla wielu z nas kul­ty­wo­wa­nie akcep­ta­cji dla każ­dego naszego doświad­cze­nia jest naj­waż­niej­szym i zara­zem naj­trud­niej­szym aspek­tem prak­ty­ko­wa­nia uważ­no­ści. Akcep­ta­cja pozwala nam otwo­rzyć się na przy­jem­ność i na ból, przy­jąć wygraną i prze­graną oraz być peł­nym współ­czu­cia w sto­sunku do sie­bie i do innych. Dzięki akcep­ta­cji powiemy „tak” tym czę­ściom swo­jej oso­bo­wo­ści, któ­rych chcie­li­by­śmy się pozbyć lub które chcemy ukryć. Jest to sedno uważ­no­ści w pracy nad stra­chem, zamar­twia­niem się, smut­kiem, depre­sją, bólem fizycz­nym, uza­leż­nie­niami i pro­ble­mami w związku z drugą osobą. Wszyst­kie te pro­blemy, jak wkrótce pokażę, są utrwa­lane przez naszą odmowę zaak­cep­to­wa­nia niektó­rych myśli, uczuć i doświad­czeń. W końcu to dzięki akcep­ta­cji możemy przy­jąć zarówno swoje cią­gle zmie­nia­jące się życie, jak i swoją nie­unik­nioną śmierć.

Praktyka uważności

Zauwa­że­nie, jak czę­sto jeste­śmy nie­uważni, jak wiele chwil ze swo­jego życia chcie­li­by­śmy usu­nąć i jak wiele bólu spra­wiamy sobie i innym przez to, że nie akcep­tu­jemy rze­czy­wi­sto­ści, bywa bole­sne. Oto dobra wia­do­mość: uważ­no­ści można się nauczyć. Korzy­ści pły­nące z jej kul­ty­wo­wa­nia są nie­oce­nione. Wska­zu­jąc sku­teczny spo­sób radze­nia sobie z naszą ludzką kon­dy­cją, może ona mieć ogromny wpływ na jakość naszego codzien­nego życia.

Uważ­ność pomaga nam widzieć i akcep­to­wać rze­czy takimi, jakie są. Ozna­cza to, że możemy pogo­dzić się z nie­uchron­no­ścią zmian i nie­moż­no­ścią bycia zawsze wygra­nym. Zamar­twia­nie się, że coś pój­dzie nie tak, które codzien­nie wypeł­nia nasze myśli, traci moc. Łatwiej zaakcep­to­wać uliczny korek, pik­nik zepsuty przez deszcz, zgu­bione klu­cze i prze­ga­pioną wyprze­daż. Nie mar­twimy się już tak bar­dzo, że cza­sem uda nam się umó­wić na randkę, a cza­sami nie, że cza­sem dosta­niemy awans, a cza­sami nie. Kiedy prze­sta­niemy sta­rać się kon­tro­lo­wać całą rze­czywistość, w mniej­szym stop­niu będziemy prze­ży­wać codzienne życiowe zawi­ro­wa­nia, a zara­zem będziemy mniej podatni na pro­blemy emo­cjo­nalne, takie jak depre­sja czy stany lękowe, albo inne stany zwią­zane ze stre­sem, choćby bóle i bez­sen­ność.

Dzięki uważ­no­ści uda ci się uwol­nić od cho­ro­bli­wego mar­twie­nia się samym sobą. To, co czyni rze­czy­wi­stość tak bole­sną, to jej wpływ na cie­bie. Uważ­ność pomaga ci nie przej­mo­wać się tak bar­dzo tym, co zda­rza się tej oso­bie, którą jesteś. Nabie­rasz dystansu do zmar­twień doty­czą­cych swo­jego zdro­wia i bogac­twa, swo­jej urody i poczu­cia wła­snej war­to­ści. Prze­zię­bie­nie, zepsuty samo­chód, okropna fry­zura i obawa, że się wła­śnie wygłu­pi­łeś, stają się łatwiej­sze do znie­sie­nia. Bycie mniej zaab­sor­bo­wa­nym tym, co zda­rza się wła­śnie tobie, przy­nosi ogromną ulgę, szcze­gól­nie że wiesz, iż wszyst­kich nas spo­tka taki sam nie­unik­niony koniec.

Uważ­ność nie tylko redu­kuje w ten spo­sób nasze cier­pie­nie, ale też spra­wia, że doświad­czamy całego bogac­twa wszyst­kich chwil swo­jego życia. Czu­jemy zapach róż, smak jedze­nia, widzimy zachód słońca i czu­jemy się czę­ścią wspól­noty wszyst­kich ludzi. Nuda znika, kiedy budzimy się i doce­niamy zło­żone bogac­two każ­dej minuty. Wszystko ożywa, kiedy zamiast sku­piać się na myśle­niu o życiu, kon­cen­tru­jemy się na doświad­cza­niu spa­ce­ro­wa­nia, sta­nia, pro­wa­dze­nia samo­chodu. Kiedy zro­zu­miemy, że nie ma dwóch iden­tycz­nych chwil, każda sta­nie się war­to­ściowa i inte­re­su­jąca.