Uprowadzona dziedziczka - Sophie Lark - ebook
NOWOŚĆ

Uprowadzona dziedziczka ebook

Lark Sophie

4,5

87 osób interesuje się tą książką

Opis

Mroczny romans mafijny. 

 

Zamordowali mojego ojca, więc uprowadziłem ich dziedziczkę…

 

Uwięziłem słodką małą baletnicę, aby tańczyła tylko dla mnie.

 

Nessa jest łagodna i niewinna. Nie zasłużyła na taki los, ale tak działa nasz świat. Wilk zawsze rozszarpie jagnię, choćby było najłagodniejsze.

 

Zamierzam wykorzystać dziewczynę, aby dokonać zemsty. O ile wcześniej nie ulegnę trawiącemu mnie głodowi…

 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                      Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Intrygująca historia osadzona w świecie mafijnym,w którym zasady są ciągle łamane.Ich łamanie doprowadza bohatera do zemsty i pozbawienia wolności Nessy,która jest z rodziny Griffins.Polecam
00
aniam91

Dobrze spędzony czas

całkiem całkiem
00



Tytuł oryginału: Stolen Heir

Copyright © Sophie Lark 2020

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Wydanie II

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Joanna Błakita, Kamila Grotowska, Monika Baran

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Ilustracje: Line Maria Eriksen

Projekt okładki: Emily Wittig

ISBN 978-83-8418-499-8 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Playlista

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

O autorce

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dedykuję tę książkę wszystkim moim fankom bajek.

Powieść jest dla tych, które ekscytuje mrok, potworność oraz tajemnice. Dla tych, które wiedzą, że nigdy nie mogłyby być szczęśliwe z księciem… za to pragną poznać Bestię.

Całuję,

Sophie Lark

Playlista

1. K.Flay – Blood in the Cut

2. Lewis Capaldi – Someone You Loved

3. Abel Korzeniowski – Satin Birds

4. The Weeknd – Earned It

5. Tinashe – Company

6. Niykee Heaton – Bad Intentions

7. Ruelle – War of Hearts

8. Peter Gundry – As Shadows Fall

9. Sam Smith – Latch (acoustic)

10. Halsey – Castle

11. Ruelle – Monsters

Muzyka stanowi ważną część mojego procesu twórczego. Piosenki wspomniane w książce będą pasować do opisywanych scen niczym ścieżka dźwiękowa w filmie.

Rozdział 1

Mikołaj Wilk

Warszawa, Polska

W drodze z pracy do domu zatrzymuję się, żeby kupić Annie torebkę świeżych faworków. Papier chłonie olej, na którym usmażono ciastka z jajek i śmietany, a potem posypano cukrem pudrem, przez co niekiedy nazywane są również „skrzydłami anioła”. Anna zdaje dziś egzamin wstępny na studia. Jestem przekonany, że będziemy świętować. Jest bardzo mądra. Z pewnością zda z maksymalną liczbą punktów.

Urodziliśmy się jako bliźnięta, lecz w tej chwili nikt by się tego nie domyślił. Siostra ma brązowe włosy, a ja – blond, jak wąsy kukurydzy. Czyta wszystko, co wpadnie jej w ręce, ja natomiast rzuciłem naukę, gdy miałem czternaście lat. Nie miałem wyjścia. Ktoś musiał zarobić na czynsz za nasze skromne, małe mieszkanie.

Ojciec pracował w hucie stali w Warszawie. Był technikiem utrzymania ruchu maszyn, więc zarabiał prawie sześć tysięcy złotych na miesiąc, co wystarczyło, aby zapełnić lodówkę i kupić nam nowe buty. Skończyło się, gdy podczas pracy przy wielkim piecu został ugotowany niczym homar we wrzątku. Nie zginął, ale tak bardzo się poparzył, że ledwie mógł naciskać guziki na pilocie, gdy po tym wszystkim zamknięty w swoim pokoju całymi dniami oglądał telewizję.

Matka nas zostawiła. Słyszałem, że wyszła później za księgowego i przeprowadziła się do Krakowa. Od tamtej pory się do nas nie odzywa. Ale to i tak nie ma znaczenia. W barze mlecznym zarabiam wystarczająco, aby nas utrzymać. Pewnego dnia Anna zostanie profesorką literaturoznawstwa, a później kupimy sobie niewielki dom z dala od tego miejsca.

Przez całe życie mieszkaliśmy na Pradze – na prawym brzegu Wisły. Po drugiej stronie rzeki widać centra biznesu i finansów. Nasza dzielnica jest jednak uboga. Wysokie, brudne, ceglane kamienice blokują dostęp promieni słonecznych. Stoją tu również puste postkomunistyczne fabryki i przypominają o czasach, w których mieściło się tu centrum państwowego przemysłu. W tej chwili szyby w oknach powybijano, a na drzwiach zawieszono łańcuchy z kłódkami.

Włamują się tam jednak narkomani i śpią na jakichś starych szmatach. Wstrzykują sobie w gnijące żyły tani, domowej roboty zamiennik heroiny – rosyjski krokodyl.

Kiedyś zamieszkamy z Anną w przyzwoitym domu z ogrodem i już nikt w środku nocy nie będzie wydzierał się i tupał w mieszkaniu nad i pod nami.

Spodziewam się, że siostra wróci dopiero za kilka godzin, więc kiedy otwieram drzwi i widzę na podłodze jej torbę, czuję jednocześnie dezorientację i szok. Anna dba o porządek w mieszkaniu, nigdy nie rzuciłaby torby na posadzkę, aby wysypały się z niej podręczniki. Widzę, że niektóre z jej książek noszą ślady wody oraz błota. Tak samo porzucone nieopodal buty.

Słyszę, że w łazience leje się woda, co również wydaje się nietypowe, bo Anna nie kąpie się po południu. Zostawiam siatkę z zakupami na stole w kuchni i podchodzę pod drzwi naszej jedynej łazienki. Pukam i wołam siostrę.

Ale nikt mi nie odpowiada.

Kiedy przyciskam ucho do skrzydła, pomimo chlupiącej wody słyszę płacz. Uderzam ramieniem w drzwi i tanie drewno pęka, a zamek puszcza. Wchodzę do niewielkiego pomieszczenia.

Anna siedzi w wannie, wciąż ma na sobie ubranie, ale jej bluzka jest potargana, cienki materiał trzyma się jedynie przy jej nadgarstkach i w talii. Dostrzegam na jej skórze zadrapania i pręgi, ma je na ramionach, rękach oraz plecach. Zauważam ciemne sińce na jej szyi i dekolcie. A nawet coś, co wygląda mi na ślady zębów. Twarz siostry prezentuje się jeszcze gorzej. Jedno oko jej podbito, a na prawym policzku widać długie rozcięcie. Z nosa cieknie krew i skapuje do wody przy jej stopach, po czym rozchodzi się w niej jak akwarela. Anna nie jest w stanie na mnie spojrzeć. Ledwie udaje jej się zerknąć, po czym zakrywa się dłońmi i szlocha.

– Kto ci to zrobił? – pytam stanowczym, jednocześnie roztrzęsionym głosem.

Zaciska usta i kręci głową, jakby nie chciała mi powiedzieć.

Nie jest prawdą, że bliźnięta potrafią czytać sobie nawzajem w myślach, niemniej znam siostrę. Bardzo dobrze ją znam. I zdaję sobie sprawę, kto ją tak potraktował.

Widywałem to, jak na nią patrzą, ilekroć wychodziła z mieszkania. Dostrzegałem, jak ze skrzyżowanymi na piersiach rękami opierali się o swoje drogie samochody, skrywając pożądliwe spojrzenia za okularami przeciwsłonecznymi. Niekiedy nawet coś do niej krzyczeli, chociaż ona nigdy na nich nie patrzyła ani im nie odpowiadała.

To chłopaki z Braterstwa – polskiej mafii.

Wydaje im się, że mogą mieć wszystko, czego żywnie zapragną – drogie zegarki, złote łańcuchy na szyjach, telefony, które kosztują więcej, niż ja zarabiam na miesiąc. Najwyraźniej w tej chwili postanowili, że chcą mojej siostry.

Anna nie zamierza mi o niczym mówić, bo boi się konsekwencji.

Chwytam ją jednak za ramię i zmuszam, aby na mnie spojrzała. Ma podpuchnięte, zaczerwienione, przerażone oczy.

– Który z nich ci to zrobił? – warczę. – Ten z ogolonym łbem?

Waha się przez moment, a potem przytakuje.

– Ten z ciemnym zarostem?

Znów kiwa głową.

– Ten w skórzanej kurtce?

Krzywi się.

Ten jest ich przywódcą. Widziałem, że reszta podporządkowuje się jego woli. Dostrzegłem również, że spośród nich wszystkich najbardziej wpatrywał się w moją siostrę.

– Dopadnę ich, Anno. Każdy z nich zapłaci za to, co ci zrobił – przyrzekam.

Kręci głową, po jej poranionych policzkach spływają łzy.

– Nie, Miko – łka. – Zabiją cię.

– Nie, jeśli wykończę ich pierwszy.

Zostawiam ją w łazience, idę do swojego pokoju i podważam klepki parkietu, pod którymi ukryłem metalową kasetkę. Trzymam w niej swoje oszczędności – pieniądze, które zamierzałem przeznaczyć na opłacenie studiów Annie. Nie dotarła na egzamin – w tym roku nie zostanie przyjęta.

Składam plik banknotów na pół i wciskam do kieszeni. Wychodzę z mieszkania i w deszczu biegnę do lombardu na Brzeskiej. Jak zawsze za ladą siedzi Jakub i czyta książkę z rozerwaną w połowie okładką. Zgarbiony, łysiejący mężczyzna w plastikowych okularach z grubymi soczewkami mruga niczym zbyt wcześnie obudzona sowa.

– Cześć, Mikołaj. W czym mogę ci pomóc? – pyta ochryple.

– Potrzebuję pistoletu.

Parska śmiechem.

– To nie byłoby legalne, chłopaku. Może zamiast tego skusisz się na gitarę albo Xboxa?

Rzucam plik gotówki na ladę.

– Przestań pieprzyć i pokaż, co masz.

Spogląda na kasę, ale jej nie bierze. Po chwili wychodzi na sklep i zamyka drzwi. Przekręca blokadę zamka, aby nikt się tu nie dostał. Idzie w kierunku zaplecza.

– Tędy – informuje, chociaż na mnie nie patrzy.

Podążam za nim na tyły lombardu, gdzie właściwie mieszka. Zauważam wysłużoną kanapę z mnóstwem dziur w materiale obiciowym i wystającą gąbką. Stoi tu kwadratowy telewizor, a na aneks kuchenny składa się jedynie niewielka kuchenka elektryczna, która śmierdzi przypaloną kawą i papierosami.

Jakub prowadzi mnie do komody. Otwiera górną szufladę i pokazuje mi kilka pistoletów do wyboru.

– Który chcesz?

Nie znam się na broni. Nigdy w życiu nie miałem żadnej w ręce.

Przyglądam się i widzę, że część jest z włókna węglowego, część ze stali, niektóre wyglądają jak antyki. W oko wpada mi czarny, w średnim rozmiarze, który zdaje się nowoczesny i prosty w obsłudze. Przypomina pistolet Jamesa Bonda. Unoszę go, po czym zaskakuje mnie jego spora waga.

– To glock – wyjaśnia Jakub.

– Wiem – odpowiadam, choć nie mam o tym najmniejszego pojęcia.

– Czterdziestka piątka. Naboje też chcesz?

– I nóż.

Dostrzegam rozbawienie na jego twarzy. Chyba sądzi, że będę się bawił w komandosa. Ale to nie ma znaczenia – nie chcę, żeby brał mnie na poważnie.

W takim przypadku mógłby kogoś ostrzec.

Podaje mi nóż bojowy leatherneck w polimerowej pochwie. Jak dziecku demonstruje, w jaki sposób ją trzymać, aby go wyjąć. Nie pyta, po co mi to wszystko potrzebne. Nie wydaje mi również reszty.

Chowam więc broń pod ubranie i pospiesznie wracam do mieszkania. Planuję sprawdzić, w jakim stanie jest Anna, zanim zapoluję na te chodzące trupy, które ośmieliły się podnieść rękę na moją siostrę. Otwieram drzwi i przechodzi mnie jakiś dziwny dreszcz. Nie wiem jeszcze, o co dokładnie chodzi, bo wszystko wygląda dokładnie tak jak wcześniej – torba z książkami wciąż leży w przedpokoju, a zaraz obok niej – buty sportowe. Nadal słyszę dobiegający z pokoju ojca szum telewizora – dźwięk ten towarzyszy nam nieustannie dniem i nocą. Widzę smużkę niebieskawego światła w szczelinie pod jego drzwiami.

Nie słyszę już jednak chlupotu wody w łazience ani płaczu siostry. Mam nadzieję, że to oznacza, iż ona odpoczywa w swoim pokoju. Liczę na to. Spodziewam się, że leży w łóżku pod kołdrą. I śpi. Kiedy do niej idę, przez chwilę jednak się waham, mijając łazienkę.

Słyszę, że z wnętrza dobiega cichy łoskot. Jednostajne kapanie.

Jakby ktoś nie dokręcił kranu.

Drzwi pozostają uchylone – gdy wpadłem wcześniej do środka, zniszczyłem futrynę, więc teraz nie zamkną się do końca.

Otwieram je i na chwilę oślepia mnie blask jarzeniówki.

Siostra leży w wannie i wpatruje się w sufit. Widzę, że jej oczy są szeroko otwarte i nieruchome – całkowicie martwe, a twarz jest biała jak ściana. Jedna ręka zwisa jej poza krawędź wanny, a od nadgarstka do łokcia biegnie długa rana, która wygląda jak parodia uśmiechu.

Podłoga cała jest we krwi, która rozlała się po płytkach od wanny aż do progu, gdzie stoję. Jeśli wejdę głębiej do pomieszczenia, zbroczy mi buty.

Ta myśl mnie paraliżuje. Pragnę podbiec do siostry, ale nie chcę stąpać po jej krwi. Jakiś głupi wewnętrzny głos podpowiada, że zrobiłbym jej tym krzywdę, nawet jeśli już wiem, że ona nie żyje. A jednak muszę do niej podejść. Muszę zamknąć jej oczy. Nie potrafię znieść tego, jak wpatruje się w sufit. Nie dostrzegam spokoju na jej twarzy – wygląda na tak przerażoną jak wtedy, gdy widziałem ją po raz ostatni.

Zbliżam się do niej ze skurczonym żołądkiem i palącymi płucami, a moje stopy ślizgają się na płytkach. Ostrożnie unoszę jej rękę, aby włożyć ją do wanny. Dotykając jej, czuję, że wciąż ma ciepłą skórę, więc na chwilę rodzi się we mnie nadzieja, ale kiedy ponownie patrzę na jej twarz, wiem, że jestem głupi. Delikatnie zamykam jej powieki.

Idę do jej pokoju, biorę jej ulubiony koc – ten w księżyce i gwiazdki. Wracam z nim do łazienki i ją nakrywam. Materiał natychmiast nasiąka wodą.

Ale to nic, chcę ją tylko zasłonić, aby nikt nie widział jej ciała. Nikt więcej.

Wracam do swojego pokoju, siadam na podłodze obok pustej kasetki, której nie schowałem pod parkietem. Przygniatają mnie smutek i wyrzuty sumienia. Są tak przemożne, że nie mogę ich znieść. Czuję, że rozrywają mnie aż do kości, aż zostanę szkieletem bez mięśni, nerwów i serca, które we mnie kamienieje. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zwłoki Anny, biło tak mocno, że o mało nie wyskoczyło mi z piersi. W tej chwili zwalnia, jakby coraz bardziej słabło.

Nigdy nie spędziłem całego dnia bez siostry. Była moją najbliższą przyjaciółką, jedyną osobą, o którą prawdziwie się troszczyłem. Lepszą pod dosłownie każdym względem. Bystrzejszą, milszą, weselszą. Często odnosiłem wrażenie, że gdy powstaliśmy w łonie matki, cechy naszego charakteru rozdzielono na dwoje – siostra dostała wszystkie lepsze, więc dopóki przy mnie trwała, mogliśmy je dzielić. A teraz odeszła i zabrała ze sobą całe światło. Zostały więc tylko te elementy, które już miałem w sobie – skupienie, determinacja i… gniew.

Siostra umarła przeze mnie. Powinienem był z nią zostać. Opiekować się nią, troszczyć się – sama tak by postąpiła względem mnie. Nigdy nie wybaczę sobie błędu, który dziś popełniłem.

Jednak jeśli poddam się temu poczuciu winy, palnę sobie w łeb i natychmiast skończę swoją niedolę. A nie mogę tego zrobić. Muszę pomścić Annę. Obiecałem jej to.

Zbieram zatem wszystkie emocje i grzebię głęboko w swoim wnętrzu. Usilnie skupiam się na tym, aby niczego nie odczuwać. W ogóle.

Dzięki temu mam przed oczami jedynie cel.

***

Nie od razu przystępuję do jego realizacji. Jeśli spróbuję, zginę i niczego nie osiągnę. Zamiast tego przez kilka kolejnych tygodni śledzę swoje ofiary. Dowiaduję się, gdzie pracują i mieszkają. Do których klubów ze striptizem, barów, dyskotek i burdeli chodzą. Nazywają się: Abel Nowak, Bartek Adamowicz oraz Iwan Zieliński. Abel jest najmłodszy. Wysoki, chuderlawy, chorobliwie blady i z ogoloną głową – co stanowi jawny pokaz wyznawanej przez niego neofaszystowskiej ideologii. Chodziliśmy do tej samej szkoły, ale on dwie klasy wyżej. Bartek ma gęstą, czarną brodę. Wygląda na to, że jest w tej dzielnicy alfonsem, bo co noc czai się za jakimś rogiem i pilnuje, żeby dziewczyny oddawały mu zarobioną kasę i nie pozwala im przy tym na darmowe pogawędki ze spragnionymi ich towarzystwa facetami. A Iwan to szef całej trójki. Albo raczej prawa ręka tego, kto stoi nad nimi, ale ten gość zupełnie mnie nie obchodzi. To ci trzej mają zapłacić za to, co zrobili mojej siostrze. I nie będzie to ani szybkie, ani bezbolesne.

Najpierw postanawiam dopaść Abla. Łatwo go odnaleźć, bo jest stałym bywalcem klubu Złoty Kufel, podobnie jak kilku naszych wspólnych znajomych. Widzę, że siedzi przy barze, śmieje się i pije, podczas gdy moja siostra już od siedemnastu dni leży w trumnie na cmentarzu.

Obserwuję go, gdy coraz więcej w siebie wlewa. W pewnej chwili przyklejam na drzwiach toalety odręcznie napisaną po polsku kartkę: „Zepsuta toaleta”. Czekam w uliczce za lokalem. Dziesięć minut później Abel wychodzi, aby odlać się na zewnątrz. Rozpina obcisłe dżinsy, nim szczy na ceglany mur. Nie ma włosów, za które mógłbym go złapać, więc zahaczam przedramieniem o jego czoło i szarpię, aby odchylić mu głowę. Podrzynam mu gardło od ucha do ucha. Nóż bojowy jest ostry, a mimo to dziwię się, ile muszę włożyć siły, aby rozciąć chłopaka, który próbuje krzyczeć. To jednak niemożliwe – przeciąłem mu struny głosowe, a krew ścieka mu do gardła. Wydaje z siebie jedynie zduszony bulgot.

Upuszczam go na brudny beton, plecami w dół, by mógł na mnie patrzeć.

– To za Annę, ty chory pojebie. – Pluję mu w twarz i zostawiam, gdy wije się na ziemi, tonąc we własnej krwi.

Wracam do mieszkania, gdzie siadam na materacu Anny, z którego zdarłem pościel. Skupiam wzrok na jej ulubionych książkach, stojących na regale obok łóżka, z grzbietami pogniecionymi od nieustannego czytania. Są tutaj: Mały książę, Szklany klosz, Anna Karenina, Perswazje, Hobbit, Ania z Zielonego Wzgórza, Alicja w Krainie Czarów, Łaskawa ziemia. Przyglądam się zawieszonym na ścianach pocztówkom z Koloseum, Wieżą Eiffla, Statuą Wolności, Taj Mahal – przedstawiają miejsca, które tak pragnęła zobaczyć, a których teraz już nigdy nie odwiedzi.

Właśnie zabiłem człowieka. Powinienem coś poczuć – przerażenie albo wyrzuty sumienia. A przynajmniej doznać poczucia sprawiedliwości. Nie ma we mnie jednak niczego takiego, za to w moim wnętrzu zieje czarna dziura. W tej chwili zniosę wszystko bez okazywania jakichkolwiek emocji.

Nie bałem się, gdy podchodziłem do Abla. Jeśli moje serce wtedy nie przyspieszyło, to już zapewne nigdy tego nie zrobi.

Tydzień później wyruszam na polowanie na Bartka. Nie sądzę, żeby spodziewał się mojego ataku – Abel miał zbyt wielu wrogów, żeby reszta mogła odgadnąć, kto go wykończył.

Prawdopodobnie moja siostra wcale nie przyjdzie im na myśl. Wątpię, czy była pierwszą napadniętą przez ludzi z Braterstwa. A ja nikomu nie pochwaliłem się pragnieniem zemsty.

Jadę za Bartkiem do mieszkania jego dziewczyny. Z zasłyszanych pogłosek wiem, że niegdyś pracowała pod latarnią, nim została jego kochanką. Wkładam czerwoną czapkę z daszkiem, kupuję pizzę, po czym pukam do ich mieszkania.

Otwiera Bartek. Nie ma na sobie koszulki i pachnie seksem.

– Nie zamawialiśmy żadnej pizzy – warczy i zamierza trzasnąć mi drzwiami przed nosem.

– Nie mogę oddać jej do lokalu – odpowiadam. – Równie dobrze może pan zatrzymać.

Podaję mu pudełko, aby dotarła do niego pyszna woń pepperoni i sera.

Bartek zerka, jakby propozycja go skusiła.

– Ale nie zapłacę – ostrzega.

– Spoko. – Podaję karton, patrząc mu prosto w oczy.

Nie zachowuje się, jakby mnie poznał. Zapewne zapomniał już o Annie i nigdy się nie zastanawiał, czy miała brata. Kiedy tylko trzyma pudełko w dłoniach, wyjmuję pistolet i strzelam mu trzykrotnie w pierś. Upada na kolana, na jego twarzy maluje się zabawne zaskoczenie. Dopiero gdy jego masywne ciało upada, orientuję się, że bezpośrednio za nim stoi jego dziewczyna. To niska, pulchna blondynka w taniej, koronkowej bieliźnie. Zakrywa usta dłonią, ale wiem, że zaraz zacznie krzyczeć.

Widziała moją twarz.

Bez wahania strzelam również do niej. Upada, jednak nie poświęcam jej uwagi. Przenoszę wzrok na Bartka i obserwuję, jak blednie, gdy wykrwawia się na posadzkę. Musiałem trafić w płuca. Rzęzi przy próbie oddechu, a potem cichnie.

Na niego również pluję, nim odwracam się na pięcie i odchodzę.

Może nie powinienem zostawiać sobie Iwana na koniec. Z nim pójdzie mi chyba najtrudniej. Jeśli jest choć trochę inteligentny, połączy fakty i domyśli się, kto się mści. Tylko tak mogłem to jednak zrobić – tylko w ten sposób zdołam poczuć pełnię katharsis.

Przez następne dwa tygodnie poluję zatem na Iwana, ponieważ ten naprawdę się ukrywa. Wyczuwa jak zwierzę, że ktoś chce go dopaść, nawet jeśli nie zdaje sobie sprawy, kto taki. Otacza się innymi gangsterami. Zawsze bacznie się rozgląda, nim wsiądzie do swojego luksusowego samochodu lub z niego wyjdzie, by odebrać kasę od drobnych lokalnych dilerów.

Jednak ja również patrzę. Mam dopiero szesnaście lat. Jestem chudym nastolatkiem, który pod kurtką nosi fartuch z baru mlecznego. Wyglądam jak każdy przeciętny dzieciak na Pradze – biedny, niedożywiony i blady. Jestem nikim. Tak jak Anna. Iwan nigdy o nic by mnie nie podejrzewał. W końcu wyczekuję na chwilę, w której samotnie wychodzi z mieszkania z czarną torbą. Nie wiem, co w niej ma, ale nachodzi mnie myśl, że może zamierza ulotnić z miasta.

Zachowuję się niecierpliwie, nieco lekkomyślnie i idę za nim. Od śmierci siostry minęło już czterdzieści jeden dni. Każdego jednego cierpiałem z powodu pustki. Z powodu tęsknoty za jedyną osobą, która cokolwiek znaczyła w moim życiu. Która była dla mnie jedynym promieniem światła na tym gównianym świecie. Obserwuję podążającego przede mną szczupłego Iwana w skórzanej kurtce. Nie jest brzydkim facetem. Właściwie większość kobiet uznałaby go za przystojniaka – ma ciemne włosy, krótki zarost, kwadratową żuchwę, choć oczy osadzone nieco zbyt blisko siebie. Ma też kasę i znajomości, więc mogę się założyć, że opływa w kobiecą uwagę.

Widziałem, że wielokrotnie wychodził z klubów z dziewczynami. A nawet z burdeli. Nie zaatakował mojej siostry, bo chciał ją przelecieć. Nie. Pragnął jej bólu. Chciał ją torturować.

Iwan przechodzi przez wąską uliczkę i znika za metalowymi drzwiami opustoszałego budynku. Czaję się w zaułku i co chwilę sprawdzam, czy wychodzi. Ale się nie pojawia.

Powinienem zaczekać. Do tej pory mi się udawało.

Jednak mam już dość. To musi się zakończyć dziś.

Uchylam drzwi i wślizguję się do środka. Jestem w ciemnym magazynie, w oddali słychać kapanie z dziurawego dachu. Śmierdzi zgnilizną i pleśnią. Panuje tu chłód, jest przynajmniej pięć stopni mniej niż na zewnątrz.

W magazynie zauważam pełno zardzewiałych maszyn. Najwyraźniej niegdyś była to fabryka tekstyliów albo linia lekkiego montażu. Trudno orzec w tym kiepskim świetle. Nigdzie nie widzę Iwana.

Ani tego, od kogo dostaję w tył głowy.

W mojej czaszce eksploduje oślepiający ból. Padam na czworaka. Kiedy zapala się światło, dociera do mnie, że otacza mnie sześć osób. Iwan stoi na ich czele, wciąż ma w dłoni torbę. Rzuca ją na podłogę. Dwóch mężczyzn podnosi mnie na nogi, a potem ktoś wiąże mi ręce za plecami. Zostaję brutalnie przeszukany. Jeden z mężczyzn podaje mój pistolet Iwanowi.

– Planowałeś strzelić mi z tego w plecy? – warczy.

Trzymając broń za lufę, uderza mnie kolbą w twarz. Znów wybucha ból. Czuję w ustach krew i kiwa mi się jeden ząb. Najprawdopodobniej niebawem umrę. Ale nie czuję strachu. Jest we mnie jedynie wściekłość, że nie dopadłem go pierwszy.

– Dla kogo pracujesz? – pyta. – Kto cię przysłał?

Pluję krwią i trafiam w jego but.

Iwan obnaża zęby i unosi pistolet, aby ponownie mnie nim uderzyć.

– Zaczekaj. – Zbliża się jakiś facet.

Jest może po pięćdziesiątce, średniego wzrostu, z jasnymi oczami i głębokimi bliznami na twarzy – jakby oberwał kiedyś śrutem albo cierpiał w młodości na silny trądzik. Kiedy się odzywa, wszyscy się w niego wpatrują i czekają w milczeniu, co wskazuje na to, że to on tu rządzi, a nie Iwan Zieliński.

– Wiesz, kim jestem? – pyta ochrypłym głosem.

Kiwam głową. To Tymon Zając, szerzej znany jako Rzeźnik. Nie miałem pewności, czy Iwan na pewno dla niego robi, ale tego się właśnie domyślałem. W Warszawie wszystkie drogi prowadzą do Rzeźnika. Staje przede mną i patrzy mi prosto w oczy, a jego własne zdają się wyblakłe od starości lub tego, co dotąd widziały. Przezierają mnie na wskroś.

Nie odwracam jednak wzroku. Nie czuję strachu. Nie obchodzi mnie, co ten gość mi zrobi.

– Ile masz lat, chłopaku?

– Szesnaście.

– Dla kogo pracujesz?

– Dorabiam w barze mlecznym Świeży Kęs. Przygotowuję kanapki, sprzątam stoliki.

Zaciska usta. Wpatruje się we mnie hardo, jakby próbował rozgryźć, czy żartuję.

– Robisz w barze mlecznym?

– Tak.

– To ty zabiłeś Nowaka i Adamowicza?

– Tak – przyznaję się bez wahania.

Znów wydaje się zaskoczony. Chyba spodziewał się kłamstwa.

– Kto ci pomaga?

– Nikt.

Wygląda na rozwścieczonego. Kieruje furię na swoich ludzi.

– Ten zmywakowy samodzielnie zabił dwóch moich żołnierzy?

To pytanie retoryczne. Nikt nie ma śmiałości, żeby mu odpowiedzieć.

Ponownie na mnie spogląda.

– A dziś zamierzałeś zabić Zielińskiego?

– Tak.

– Dlaczego?

Na szerokiej twarzy Iwana pojawia się przebłysk strachu.

– Szefie, może moglibyśmy… – zaczyna.

Zając unosi rękę, aby go uciszyć, wciąż się we mnie wpatrując i czekając na moją odpowiedź.

Usta napuchły mi po ciosie, ale staram się wyraźnie wypowiedzieć słowa:

– Twoi ludzie zgwałcili moją siostrę, gdy szła na egzamin wstępny na studia. Miała szesnaście lat. Była dobra… miła, łagodna, niewinna. Nie należała do twojego świata. Nie mieli powodu, aby tak ją krzywdzić.

Zając mruży oczy.

– Jeśli chciałeś zadośćuczynienia…

– Za coś takiego nie można zapłacić – rzucam z goryczą. – Popełniła samobójstwo.

W jasnych oczach Zająca nie dostrzegam współczucia, a jedynie wyrachowanie. Waży moje słowa i zastanawia się, co zrobić z tą sytuacją.

Chwilę później znów patrzy na Iwana.

– To prawda?

Mężczyzna zwilża językiem wargi. Wyraźnie się waha. Widzę, że ma ochotę skłamać, ale za bardzo obawia się szefa.

– To nie była moja wina – odpowiada w końcu. – Ona…

Rzeźnik strzela mu między oczy. Kula wchodzi w czaszkę Iwana i pozostawia pomiędzy jego brwiami ciemną, okrągłą dziurę. Oczy wywracają mu się do wewnątrz. Pada na kolana, a potem przewraca się na bok. Mam w umyśle niezły mętlik. Początkowo ogarnia mnie ulga, ponieważ dopełniła się zemsta za Annę. Zaraz później pojawia się rozczarowanie, że to Zając pociągnął za spust. Za nimi dopada mnie świadomość, że teraz moja kolej na śmierć. Dociera do mnie jednak, że wcale mnie to nie obchodzi. W najmniejszym nawet stopniu.

– Dziękuję – mówię do Rzeźnika.

Mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów, oceniając moje dżinsy z dziurami, brudne buty sportowe, nieumyte włosy, a także chuderlawą posturę. Wzdycha.

– Ile zarabiasz w tym barze mlecznym?

– Osiemset złotych tygodniowo – odpowiadam.

Z jego gardła dobywa się dziwny świst – to chyba najbliższe śmiechowi, co kiedykolwiek od niego usłyszę.

– Już tam nie pracujesz – oświadcza. – Od teraz robisz dla mnie. Rozumiemy się?

Wcale. Potakuję jednak.

– Mimo to – poważnieje – zabiłeś dwóch moich ludzi. Nie puszczę ci tego płazem.

Kiwa głową do jednego ze swoich żołnierzy. Mężczyzna rozpina torbę, obok której leży teraz Iwan. Wyjmuje z niej maczetę, tak długą jak moja ręka. Metal jest ciemny ze starości, ale wiem, że ostrze ma jak brzytwa. Żołnierz podaje broń szefowi.

Rzeźnik podchodzi do stołu warsztatowego. Blat jest popękany i brakuje jednej nogi, a mimo to mebel wciąż stoi.

– Wyciągnij rękę – poleca mi.

Zostaję puszczony. Mogę swobodnie podejść do stołu, położyć na nim dłoń i rozłożyć palce.

Czuję się dziwnie odrealniony, jakbym obserwował swoje ciało, stojąc metr za nim.

Zając unosi maczetę, a potem opuszcza ją ze świstem. Odcina mi mały palec tuż pod pierwszym stawem. Boli mniej, niż gdy uderzył mnie pistoletem w twarz. Piecze, jakbym przypalił opuszkę.

Zając bierze niewielki kawałek mięsa, który jeszcze przed chwilą stanowił fragment mojego ciała. Rzuca go na zwłoki Iwana.

– No i proszę – stwierdza Rzeźnik – wszystkie rachunki wyrównane.