Uczeń czarodzieja - Jakub Domaradzki - ebook + książka

Uczeń czarodzieja ebook

Jakub Domaradzki

3,0

Opis

Zło jest bliżej niż myślisz

Zachodnie Wzgórza skrywają sekrety, które mogą zadecydować o losach całej krainy...

Młody czarodziej Werdenbergen wyrusza na misję, by rozwikłać zagadkę serii morderstw w Przylasku. Wszystkie ślady prowadzą go do Puerwy – półdemona, który jest zarówno potworem, jak i ofiarą demonicznego wpływu Mordragova.

Razem muszą zmierzyć się z siłami ciemności. Wspólna podróż zmusza ich do zaufania sobie nawzajem, choć każdy krok przynosi nowe wyzwania i wątpliwości. Wkrótce odkrywają, że największe zagrożenie kryje się nie tylko w mroku, ale także… w głębi duszy.

„Uczeń czarodzieja” to historia, która pokazuje, że nawet w świecie magii największą siłą jest znalezienie odwagi do walki z samym sobą.

Czarodziej pobiegł do izby swojego ucznia. Werdenbergen spał w najlepsze, więc Osrum mocno nim potrząsnął.
– Co się… – nie dokończył zaspany mężczyzna.
– Werdenbergenie – rzucił Osrum – musisz jak najszybciej wyruszyć!
– Nie rozumiem…
– To już się zaczęło.
– Co się zaczęło? – zapytał Werdenbergen.
– Witamy w Przylasku – wyszeptał czarodziej.
– Gadasz jak potłuczony – stwierdził uczeń.
Osrum się opanował.
– Zbliża się coś złego. Nie wiem co – przyznał.
– Powinniśmy przeciwdziałać. Co możemy zrobić?
– Musisz wyruszyć do Przylasku.
– Dokąd? Tam pokonam całe zło? – zapytał Werdenbergen.
– Przylasek, wieś na Nizinie. Tam spotkasz kogoś, kto zna odpowiedź – oznajmił Osrum.
– Jaką odpowiedź?
– Na pytanie, co robić.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 528

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (7 ocen)
1
1
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
naevdetolk

Z braku laku…

Może u ciekawa dalej, ale ze względu na styl pisania autora nie byłam wstanie przejść dalej niż kilka pierwszych rozdziałów. Odniosłam wrażenie jakby nastolatek pisał tę książkę. Co nie musi być złe, ale mi język i sposób pisania przeszkadzały.
00
monika910302
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Współpraca recenzencka „Uczeń czarodzieja” pióra Jakuba Domaradzkiego to opowieść, w której mrok nie jedną ma twarz. Autor ofiarował nam książkę, w której przeżywamy z bohaterami przeróżne przygody, spotykamy magiczne istoty, jesteśmy świadkami krwawych bitew, ale dostrzec możemy rządzę władzy, chciwość oraz lojalność, zaufanie, poświęcenie czy poszukiwanie swojego miejsca na ziemi. Główni bohaterowie - ludzki uczeń czarodzieja Werdenbergen oraz pół demon pół człowiek Puerwa. Ich losy krzyżują się i wspólnie postanawiają pokonać wielkie Zło, które chce zdominować ich krainę. Wśród licznych książek, które mam za sobą, uwielbiam sięgać po te, gdzie głównym wątkiem NIE jest romans.. tylko przygoda, pokonanie zła, braterstwo. W książce Kuby ujmujące jest to, że bohaterowie nie są krystalicznie dobrzy czy skrajnie źli (nie mówię tu o czarnym charakterze). Do samego końca nic nie jest oczywiste. Zawiłość i ilość doświadczeń może troszkę przytłocz, jednakże przy odrobinie skupien...
00
Colibri

Całkiem niezła

Uczeń czarodzieja Książka opowiada o młodym czarodzieju, a właściwie jego uczniu, Werdenbergenie. Chłopak pewnego dnia zostaje wysłany przez swojego nauczyciela na misję znalezienia sprawcy wielu morderstw w jednej z pobliskich wiosek. Tam poznaje Puerwę, półdemona, który jako narzędzie Mordragova, zabija mieszkańców. Teraz ze dwóch wyruszają w podróż by pokonać tajemniczego Mordragova i ocalić całą krainę. Powiem tak, książka bardzo mi się podobała. Postacie miały fajne charaktery, super mi się poznawało ich podejście do życia i do innych postaci. Fajnie się czytało o ich przygodach. Tematyka wpadła idealnie w mój gust. Postacie spotykały masę innych magicznych stworów, co dla mnie osobiście było plusem. Przeżywały też masę przygód, niestety jak dla mnie, momentami m, aż za dużo. Sprawiało to że czytając o tych pobocznych niebezpieczeństwach, zapominałam głównego wątku. Pobocznych zagrożeń, przeszkód, miast przez które podążali i rzeczy jakie robili było tyle że chwilami zapominałam...
00

Popularność




Jakub Domaradzki

Uczeń czarodzieja

Ta historia zaczęła się w Dzień Przesilenia. Przynajmniej tak nazywają go ludzie mieszkający w głąb Niziny. Ci nad morzem określają go Dniem Przypływu. Wiele zamorskich wypraw mieszkańców Dirionu zaczęło się właśnie w ten dzień.

Tego roku Dzień Przesilenia nie mógł zostać uznany za udany. Pogoda nie dopisała. Wiało, padało, było zimno, choć nie aż tak jak zimą. Jedyną osobą w Ostrym Jarze, która cieszyła się z takiej pogody, był Beniamin, jedyny karczmarz w tej niewielkiej wiosce. Zawitała u niego cała okoliczna ludność. Przyszli niemal wszyscy mieszkańcy Ostrego Jaru, ale nie tylko. Przy największym stole, usytuowanym bezpośrednio przy kominku, siedziało kilku rycerzy. Nie wiadomo, dlaczego wybrali akurat ten stół. O tej porze roku nikt nie pali w kominku, nawet pomimo wyczuwalnego chłodu. Skąd wiemy, że byli to rycerze? Przecież żaden z nich nie miał na sobie zbroi. W oczy rzucały się natomiast wygolone głowy i kilkudniowy ciemny zarost, wymagane w armii króla Belronixa, który przykazał wojsku strzyc głowę i zarost na swoje podobieństwo. Każda z głów rycerzy powinna być idealnie wygolona, a każdy zarost przycięty tak, by wyglądał na kilkudniowy. Do tego musiał być w kolorze czarnym, ewentualnie ciemnobrązowym. Jaśniejszy zarost był niedopuszczalny. Kandydat na rycerza miał więc obowiązek przefarbować zarost, jeżeli ten nie był w wymaganym kolorze. Alternatywą pozostawała rezygnacja ze służby w armii.

Ciemne zarosty gości przy stole wyraźnie wskazywały na rycerski fach. To samo mówiły ich czyste ubrania. Nie były lepszej jakości niż odzienia wieśniaków z Ostrego Jaru, wyglądały po prostu na świeżo wyprane. Każdy z mężczyzn miał też miecz przy pasie, choć to nie świadczyło o niczym. Siedzący w rogu kowal Mietek też dzierżył miecz przy pasie. Na wsiach było to dopuszczalne. W tych czasach rycerze, którzy służyli w armii, musieli być szlachetnie urodzeni. Rycerzem nie mógł zostać byle wieśniak, który posiadał miecz.

Zjawiło się mnóstwo ludzi. Beniamin uwijał się jak w ukropie, miał mnóstwo pracy. Zwykle całą karczmą zajmował się on sam i jego pracownik Bartek. Dzisiaj jednak musieli pomóc żona i syn karczmarza. Syn właściwie był za młody na pracę zawodową, ale tak naprawdę Bartek był od niego niewiele starszy. Chłopiec donosił piwo i jedzenie z takim samym profesjonalizmem jak Bartek czy sam Beniamin. Nie przeszkadzały mu tłum i hałas.

– Donieś piwo, pajacu! – odezwał się ktoś z tłumu.

Ciekawe, do kogo należał ten głos – pomyślał chłopiec.

Nawet Beniamin nie obsługiwał takich zamówień. Niepisana zasada kazała podejść do lady lub poczekać na pracownika. Ten podchodził, jeżeli ktoś za długo siedział i nic nie zamawiał. Tak też było z rycerzami. Bartek obsługiwał wyłącznie ich. Nie dawali mu chwili wytchnienia.

– Piwo, łajdaku!

– Gdzie moje kiełbaski?!

– Na co czekasz, gamoniu!? – Po kolei krzyknęło trzech z nich.

Bartek biegiem doniósł każdemu po kuflu. Rycerze nie wierzyli wcześniej, że tak chudy i drobny chłopak jest w stanie podnieść tacę z kilkoma ciężkimi szklanicami.

– Podziw, młody człowieku. Najszybsza dostawa piwa – wyraził aprobatę rycerz.

– Dziękuję, panie. – Bartek się skłonił. Jego blond grzywka opadła na oczy.

Rycerze zaśmiali się, jakby stało się coś zabawnego.

– Do roboty, a nie! – krzyknął drugi rycerz.

– Tak jest, panie. – Bartek schylił głowę.

– Przynieś chleb! – wykrzyczał mężczyzna siedzący najbliżej kominka.

Traktowali Bartka jak popychadło. Rycerze byli czyści, ale to wieśniacy, pomimo swojego brudu, zachowywali kulturę i człowieczeństwo. Karczmarz Beniamin nie mógł nic zrobić. Rycerze byli dzisiaj najbardziej dochodowymi gośćmi. Na kim innym karczmarz miał zarobić? Na kowalu Mietku, który od rana sączy jedno piwo? Pewnie już mu się wygazowało, ale nie zamówi drugiego. Ale był też inny powód. Rycerze gotowi byli wszcząć awanturę lub, co gorsza, bijatykę w karczmie. Tego nie chciał nikt, dlatego Bartek zacisnął zęby i wykonywał wszystkie polecenia, nie zważając na upokorzenia ze strony rycerzy.

W pewnym momencie do karczmy weszła kobieta. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na nią. Nie była już młódką. Na oko miała już trzydzieści wiosen, więc czy młoda, czy stara – pojęcie względne. Ludzie zwrócili uwagę na jej idealnie rozczesane, sięgające do połowy pleców włosy w kolorze ciemnego blondu. Wzrok przykuwały też jej zadbane, aczkolwiek nieidealnie białe i równe zęby. Było to zwykłe, naturalne uzębienie. Jednak w Ostrym Jarze nawet Beniamin, najbogatszy gospodarz we wsi, w przeciwieństwie do tej kobiety nie miał wszystkich zdrowych zębów. Kobieta miała symetryczną twarz, brązowe oczy i pełne, podkreślone lekkim makijażem usta. Jej kształty i krągłości należy sklasyfikować jako przeciętne, ale większości mężczyzn w karczmie wydawała się bardzo atrakcyjna.

Kobieta zamknęła za sobą drzwi. Nie trzasnęła, tylko domknęła. Powolnym, acz pewnym krokiem udała się w stronę lady.

– Dzień dobry. Co dla pani? – zapytał zmieszany Beniamin. Na czerwonej twarzy karczmarza pojawiła się struga potu.

– Proszę mi nalać wina – powiedziała kobieta, uśmiechając się.

– Ja zapłacę! – krzyknął ktoś, kto nagle pojawił się przed ladą.

Był to Arkadiusz, stały bywalec karczmy, znany we wsi ze swojego muzycznego i poetyckiego talentu. Często odpowiadał za oprawę muzyczną w karczmie. Czasami śpiewał i grał na swojej gitarze całe wieczory. Tak zarabiał na życie. Co zarobił, lubił przepić. Najchętniej w tej samej karczmie, ale niekoniecznie od razu. W wolnych chwilach samozwańczy śpiewak chodził po wsi i recytował ludziom wiersze. Czy sam je napisał, czy ukradł kiedyś tom poezji, tego nie wiedział nikt. Podobnie było z jego piosenkami. Najczęściej śpiewał swoje wersje znanych legend i podań, ale czasami wymyślał jakąś balladę o codziennych sprawach. Nikt nie wiedział, czy sam tworzył te teksty, czy gdzieś wcześniej je usłyszał.

– Pan? – zdziwiła się kobieta.

– Arkadiusz, śpiewak i poeta – przedstawił się mężczyzna i ucałował kobietę w dłoń.

Ona jedynie delikatnie się zaśmiała. Beniamin zauważył, że jeden z rycerzy wstał i zaczął iść w ich stronę.

– Pani pozwoli, że dla niej zaśpiewam. – Mówiąc to, Arkadiusz wyskoczył na środek sali.

– Arkadiusz, nie rób nic głupiego – powiedział tylko Beniamin, ale było już za późno.

Arkadiusz wskoczył na stół i wydobył z siebie nucenie. Ludzie siedzący przy blacie wzdrygnęli się. Takie niedopuszczalne zachowanie było normalne w przypadku Arkadiusza. Śpiewak nie zdążył jednak przejść do konkretnych słów. Rycerz, który wcześniej wstał, złapał go za odzienie i zrzucił ze stołu.

– Ta pani usiądzie ze mną i moimi towarzyszami – oznajmił najspokojniej w świecie leżącemu Arkadiuszowi.

W jego słowach było coś przekonującego. Arkadiusz wstał i opuścił karczmę. Rycerz podszedł do lady, gdzie patrzyli na wszystko Beniamin i owa kobieta. Syn karczmarza obsługiwał innych gości.

– Zapraszam panią do nas. – Rycerz wskazał stół i towarzyszy.

W tym momencie wszyscy automatycznie odwrócili wzrok od kobiety. Nikt nie zamierzał sprzeczać się z rycerzami.

– Z chęcią – odparła kobieta.

– Dopisz panią do naszego rachunku, a tutaj masz zapłatę za to, co już wzięliśmy – rzucił rycerz do Beniamina i wysypał mu monety na ladę.

Było tego za dużo, ale kto by się tym przejął. Beniamin ochoczo schował wszystkie pieniądze. Kobieta poszła za rycerzem. Jego towarzysze przynieśli jej krzesło. Nieważne, że wzięli takie, na którym ktoś już siedział, więc zrzucili go, jakby był jakimś brudem. Rycerze byli znani z braku kultury.

Kobieta usiadła na zaproponowanym miejscu.

– Patryk, Bartek czy jak ci tam! Przynieś następne wino dla pani – krzyknął rycerz do obsługującego ich pracownika.

– Tak, panie. – Bartek szybko pobiegł wykonać polecenie.

– Jestem Artus, a to moi towarzysze: Marek, Kwintus, Magnus, Klaudiusz i Barnaba – przedstawił wszystkich rycerz, który przyprowadził kobietę.

Mężczyźni po kolei się uśmiechali.

– Mam na imię Patrycja, miło mi panów poznać – odpowiedziała.

– Pani z daleka? – zapytał ten przedstawiony jako Magnus.

– Nie. Mieszkam w sąsiedniej wsi, położonej o trzy godziny drogi gościńcem stąd. Można iść też przez pola i łąki. Tamtędy jest szybciej.

– W takim razie, co panią sprowadza?

– Nie wiem. Coś mi kazało się tutaj zjawić.

– Coś? Co pani ma na myśli? – zdziwił się Marek.

– Nie wiem. Może to jakiś głos, a może siła lub energia – zamyśliła się Patrycja.

– To zły znak – powiedział Artus.

– Zły znak – zawtórował Barnaba.

Rycerze pociągnęli solidny łyk ze swoich kufli. Patrycja się zaśmiała.

– Panowie, wznieśmy toast za Dzień Przesilenia – oznajmiła.

– Za Dzień Przesilenia! – odpowiedzieli chórem rycerze.

Wszyscy siedzący przy stole pociągnęli kolejny łyk.

– Co tam słychać w wielkim świecie? – zagaiła kobieta.

– Wygoniliśmy tych cherlawych Wantów w góry, tam gdzie ich miejsce.

Rycerz nawiązał do trwającej już kilka lat wojny z inną rasą. Wantowie wzrostem rzadko przewyższali siedmioletnie dzieci, a ich skóra miała fioletowy odcień. Wzrost jednak nie sprawiał, że byli słabymi przeciwnikami. Wojna zaczęła się od najazdu króla Belronixa na Renin, jedyne miasto Wantów umieszczone na Nizinie. Wszystkie inne znajdowały się już na północy, w Górach Białych. Ludzie zdobyli miasto po kilku tygodniach walk, ale Wantowie nie pozostawali dłużni. Szybko przeprowadzili kontratak. Renin przez te kilka lat pozostawał cały czas w rękach ludzi, ale Wantowie nie zeszli z Niziny. Dopiero teraz udało się wyprzeć ich w góry.

– Panowie z wojny? – upewniła się Patrycja.

– Z wojny – odparł rycerz Klaudiusz.

– A to dlaczego panowie tutaj? – dopytywała kobieta.

– Dostaliśmy przepustkę za dobre wyniki – oznajmił Artus, wyraźnie próbując się przypodobać.

– A co się robi na takiej wojnie? – zapytała kpiąco Patrycja.

– Walczy się. Ja tą ręką – Artus uniósł prawą rękę – zabiłem pięćdziesięciu Wantów w godzinę. – Rycerz chyba uznał pytanie Patrycji za rozpoczęcie flirtu. Napiął swoje mięśnie, by wyeksponować je dla kobiety.

Patrycja się zaśmiała.

– Tym mieczem? – Wskazała na miecz Artusa.

– Właśnie tym, ale to niejedyny skuteczny miecz, jaki posiadam – powiedział Artus.

W tym momencie zaśmiali się wszyscy oprócz Barnaby. Rycerz siedzący najbliżej kominka z jakiegoś powodu nie wyglądał na zadowolonego.

– Schowaj swoje przechwałki, Artusie. Wojna to nie zabawa, a tym bardziej nic, z czego powinniśmy być dumni.

– Nie możesz cały czas żyć śmiercią brata, Barnabo – stwierdził Kwintus.

– Łatwo wam mówić – wyszeptał Barnaba.

– Współczuję panu – rzuciła lekceważąco i nieszczerze Patrycja.

– To nie ma znaczenia. – Barnaba wstał od stołu.

– Dokąd idziesz, towarzyszu? – zapytał Klaudiusz.

– Przejść się na dwór – odparł smutny rycerz.

Barnaba wyszedł, a niczym niezrażony Artus nadal próbował zdobyć zainteresowanie Patrycji. Kobieta dobrze się bawiła, ale uznała Artusa za błazna.

Zapadał już zmierzch. Ludzi w karczmie ubywało. Następny dzień nie był świętem. Większość wieśniaków wstawała wcześnie rano, by pracować. W pewnym momencie zostali już tylko rycerze, ich towarzyszka i kowal Mietek, który dalej sączył to samo piwo. Beniamin nie wyganiał rycerzy, cieszył się z dzisiejszego dochodu. Rodzinę i pracownika posłał do domów. Ostatni stolik obsługiwał sam. Nie było już hałasu, więc Beniamin wyraźnie słyszał, jak rycerze naśmiewają się ze wszystkiego, obgadują jego i kowala, a także rzucają uwagi na temat sylwetki żony karczmarza. Beniamina nie obchodziło to wszystko. Rycerze byli dla niego żyłą złota.

Nagle drzwi karczmy zaczęły się wolno otwierać. Zwykle ludzie wchodzą znacznie szybciej. Dopiero gdy drzwi się otworzyły, pojawił się w nich mężczyzna. Mężczyzna, można by rzec, imponujący. Miał dwa metry wzrostu, nienagannie zaczesane na bok czarne włosy, mocno widoczne kości policzkowe, orli nos i szlachetne rysy twarzy. Uwagę zwracały jego oczy. Brakowało w nich podziału na białko, tęczówkę i źrenicę. Były całe krwistoczerwone. Mężczyzna ubrany był na czarno, miał na sobie płócienną koszulę z krótkim rękawem, lniane spodnie i drogie skórzane buty. Obcisła koszula podkreślała jego umięśnioną sylwetkę.

Gość podszedł do lady.

– Poproszę pokój dla dwóch osób na dzisiejszą noc – rzucił złowieszczo bardzo niskim, wręcz warczącym głosem.

Beniamin odniósł wrażenie, że głos mężczyzny wydobywa się nie z jego ust, a bezpośrednio z ciała. To jednak nie było najdziwniejsze. Karczmarzowi wydawało się, że głos jednocześnie wydobywa się również zza niego.

– Oczywiście – opowiedział wybity ze spokoju. Podał cenę i klucz.

Mężczyzna wyciągnął dwie sakiewki z monetami. Jedna wystarczyłaby, by opłacić pokój. Druga była znacznie większa.

– Mniejsza sakiewka to moja zapłata. Większa jest za te niedorajdy przy kominku. Oni mogą już nie mieć szansy zapłacić.

Beniamin nie zastanawiał się, o co chodzi nietypowemu gościowi. Nie chciał tego wiedzieć. W tym czasie mężczyzna podszedł do jedynego zajętego stolika i położył dłonie na ramionach Patrycji. Kobietę przeszedł dreszczyk.

– Ta pani pójdzie ze mną – oznajmił mężczyzna.

– Ta pani idzie ze mną – odparł dobitnie Artus.

– Najlepiej będzie, jak odejdziesz, śmiertelniku.

– Nie odejdę – orzekł pewnym tonem Artus.

– Nie utrudniaj – warknął mężczyzna.

– To ty mi nie utrudniaj! – krzyknął Artus i rzucił się na przybysza.

Mężczyzna wystawił dłoń. Artus nawet nie zdążył dotknąć jego dłoni mieczem. Broń zrobiła się gorąca i rycerz wypuścił ją z rąk. Miecz opadł z głośnym brzdękiem na podłogę. Reszta rycerzy wstała i dobyła swoich mieczy.

– No tak. Chcecie się bawić. Głupi ludzie. – Mężczyzna zaśmiał się demonicznie.

Podniósł miecz Artusa, skoczył, zrobił salto i wylądował za rycerzami, po czym wbił ostrze w plecy Magnusa. Rycerz padł na kolana, a po chwili na twarz. W tym czasie demoniczny mężczyzna zdążył sparować cios każdego z pozostałych rycerzy. Kolejnego ataku Klaudiusza uniknął, skacząc. Ten atak dosięgnął Marka. Klaudiusz niechcący zabił swojego towarzysza.

Beniamin właśnie spostrzegł, co się dzieje.

– Przestańcie! – krzyknął.

Nikt go nie słuchał. Artus dobył miecza Magnusa. Było teraz trzech na jednego, a właściwie już dwóch. Kwintus właśnie zginął. Demoniczny mężczyzna skrócił go o głowę. Klaudiusz skrzyżował miecze z przeciwnikiem, ale on zaraz złapał Artusa za głowę, podniósł go i rzucił nim w Klaudiusza, czym ogłuszył rycerza. Następnie mężczyzna nabił Artusa na miecz na wysokości brzucha. Zaraz potem to samo ostrze wbił w upadającego Klaudiusza. W efekcie trup Artusa leżał na trupie Klaudiusza, obaj przyszpileni do podłogi mieczem Magnusa. Cała walka trwała może kilkanaście sekund.

Demoniczny mężczyzna odrzucił miecz i spojrzał Patrycji w oczy.

– Idziesz ze mną – zarządził.

Kobieta wstała. On złapał ją za rękę i poszli razem do wynajętego wcześniej pokoju. A kowal Mietek dalej siedział i sączył to samo piwo.

No tak, trzeba posprzątać – pomyślał Beniamin. Nie był zdruzgotany tym, co zobaczył, może mężczyzna rzucił na niego urok.

– Mietek, pomógłbyś – rzucił tylko karczmarz do kowala. Ten wstał i pomógł odciągać martwych rycerzy.

Nazajutrz nie było śladu po awanturze w karczmie.

Patrycja obudziła się następnego dnia późnym rankiem. W pokoju było jasno i czysto. Kobieta się rozejrzała, dostrzegając czarną komodę, drewnianą podłogę, białe ściany i otwarte okiennice. Demoniczny mężczyzna już wyszedł. Patrycja rozmarzyła się na myśl o nim.

Na komodzie leżał worek. Nieszczególny, w nijakim kolorze. Chciała zobaczyć, co w nim jest. Zrzuciła z siebie pierzynę. Dopiero teraz spostrzegła swoją nagość, ale nie stanowiła ona dla niej problemu, przecież była sama w pokoju. Wstała, podeszła do komody i zajrzała do worka. Znajdowały się w nim monety. Mnóstwo monet. Kobieta nigdy w życiu nie widziała tylu pieniędzy naraz. Nagle zakręciło się jej w głowie. Objaw błyskawicznie się nasilał. Wkrótce głowa pulsowała przeszywającym bólem. Rzeczywistość zawirowała, dookoła zrobiło się czarno. Wszędzie tylko ciemność. Wynajęty pokój jakby znikł, rozpłynął się. Gdzieś w oddali, a może całkiem blisko pojawił się biały punkt. Po chwili głowa wróciła do swojego normalnego funkcjonowania. Punkt zaczął się rozrastać i niedługo potem cała czerń stała się bielą. Patrycja zauważyła, że stoi na czymś białym. Podłoga nie odróżniała się od ścian. Dookoła było po prostu biało. Przed sobą dostrzegła demonicznego mężczyznę. Nie wiedziała, czy właśnie się pojawił, czy stał tam cały czas. Jego postać zrobiła na kobiecie takie samo wrażenie jak wczoraj.

– Było cudownie… – zaczęła.

– To nie ma znaczenia – oznajmił mężczyzna potężnym głosem. – Zamilcz.

Głos wydobywał się równocześnie z mężczyzny, ale też i gdzieś zza Patrycji. Miała wrażenie, że ktoś za nią stoi i wypowiada słowa w ten sam sposób jak jej rozmówca. Jednak nikogo tam nie było.

– To, co w tobie powstaje, przyniesie mi zwycięstwo. Masz worek z monetami, stwórz mu godne warunki, dopóki nie usłyszy mojego głosu. Wtedy nie będziesz mi już potrzebna.

– Powstaje? – zapytała niepewnie kobieta.

– W nocy poczęło się w tobie nowe życie. Jeżeli je odrzucisz, już nigdy nie zaznasz spokoju.

W tym momencie Patrycja znalazła się z powrotem w pokoju w karczmie. Ubrała się i zabrała worek, po czym zeszła na dół i położyła klucze na ladzie. Beniamin tylko odwrócił wzrok. Czekał, aż Patrycja opuści karczmę.

Gdy wyszła, jej oczom ukazał się Ostry Jar. Kilkadziesiąt domów wieśniaków stojących na skrzyżowaniu dwóch żwirowych dróg. Każdy dom był zbudowany z szarego kamienia i przykryty drewnianym dachem. Wyróżniała się tylko karczma i dom sołtysa. Oba te budynki były większe od pozostałych. Drugi z nich miał dach pomalowany na zielono. Dookoła wsi rozpościerały się pola uprawne, na których pracowała większość wieśniaków.

Kobieta udała się w stronę domu sołtysa. Po drodze minęła kilku wieśniaków w różnym wieku i o różnej płci, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zapukała do drzwi sołtysa. Otworzył jej mężczyzna w kwiecie wieku, ubrany w brązowe spodnie, kierpce, białą koszulę i czarną kamizelkę. Miał siwe włosy, ale jego zdrowa sylwetka świadczyła o zahartowaniu w pracy. Był to sołtys we własnej osobie.

– Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc? – zapytał.

– Chciałabym kupić dom w tej wsi – odpowiedziała Patrycja.

– Mamy odpowiedni dom na samym skraju.

– Chciałabym go zobaczyć.

Sołtys zaprowadził kobietę pod wskazany adres. Transakcji dokonali szybko, bez zbędnych ceregieli. Pusty dom stał się własnością kobiety. Zamieszkała w nim. Po kilku dniach ktoś przyszedł ją odwiedzić. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła w drzwiach Arkadiusza, śpiewaka z karczmy. Mężczyzna przyniósł jej kwiaty.

– Masz pracę? – zapytała.

– Nie mam – przyznał.

– To nie przychodź.

Kobieta nie przyjęła kwiatów i odesłała Arkadiusza. Mężczyzna wrócił jednak po kilku dniach.

– Mam pracę – oznajmił w drzwiach.

Było to prawdą. Wioskowy śpiewak dostał etat w piekarni.

– A masz pieniądze? – zapytała Patrycja.

Arkadiusz wyszedł, nawet nic nie odpowiadając. Wrócił po jakimś czasie. Z pieniędzmi, z kwiatami. Niedługo potem zamieszkał u niej. U Patrycji wyraźnie rósł ciążowy brzuch. Wzięli ślub jeszcze przed rozwiązaniem. Poród był wyjątkowo łatwy. Urodził się chłopiec ze skórą, która przywodziła na myśl spaleniznę. Puerwa, tak mu dano na imię.

***

Tego samego dnia urodził się inny chłopiec, który będzie miał do odegrania ważną rolę.

Teodor biegł, ile sił miał w swoich długich nogach. Osobnik ten mierzył sześć metrów wzrostu. Nie był żadnym olbrzymem, a skalniakiem, zwanym też pożeraczem kamieni. Skąd się wzięła ta druga nazwa? Nikt tego nie wiedział. Przecież ani Teodor, ani żaden z jego braci nie pożerał żadnych skał. Teodor miał szarą, twardą skórę. Wydawał się zbudowany z kamienia. Jego sylwetka przywodziła na myśl szczupłego mężczyznę, jednak jego ciało nie miało w sobie tylu detali i niedoskonałości co ciała ludzi. Uwagę przyciągała jego dobroduszna, przyjazna, zawsze uśmiechnięta twarz. Jego uśmiech nie był złowieszczy, nawet pomimo tego, że wystawały mu kły. Jeszcze większą uwagę przykuwały jego włosy – gęste, długie, jasne, zawsze idealnie rozczesane i czyste. Na odzienie Teodora składała się wyłącznie brązowa, skórzana przepaska biodrowa. Wyglądała bardziej jak spódniczka, ale nikt się tym nie przejmował.

Teodor niósł coś w rękach. Właściwie nie coś, tylko kogoś: ludzką kobietę. Trzymał ją bardzo ostrożnie, wszak była w zaawansowanej ciąży. Skalniak pokonywał wzgórze za wzgórzem. Niestraszne mu były ciernie czy zarośla. Jego bose stopy miały twardsze podeszwy niż niejedne buty. Widział już cel swojego biegu, wysoką czarną wieżę położoną w środkowej części pofałdowanej krainy, którą nazywano Zachodnimi Wzgórzami. Skalniak zbliżał się bardzo szybko. Już po chwili widział wieżę, jej okna na wyższych i niższych piętrach, kilka balkonów oraz płaski szczyt, na który można było wejść. Na szczycie po dwóch stronach znajdowały się kamienne słupy. Nadawało to szczytowi wieży kształt rogatej głowy. To dość dalekie skojarzenie, jednak Teodor czasami skłaniał się ku niemu.

W końcu stanął przed wrotami. Były na tyle duże, że nawet on mógł przez nie swobodnie przejść. Zapukał do wrót, a te otworzyły się niemal od razu. Wyszedł z nich mieszkający w wieży czarodziej Osrum, który był jeżem. Jego twarz i ciało porastała jasnobrązowa sierść, a łapy miały pazury. Jeże z Dirionu mogły utrzymywać wyprostowaną postawę i chodzić na czterech łapach. Czarodziej miał przysadzistą, okrągłą sylwetkę oraz niewiele ponad półtora metra wzrostu – oczywiście bez kapelusza. Nosił szpiczaste nakrycie głowy w kolorze granatowym, ozdobione złotymi gwiazdkami i księżycami. Taki sam wzór znajdował się na płaszczu Osruma. Strój czarodzieja wyraźnie kojarzył się z jego profesją. Nie wiadomo, jakim cudem płaszcz nie podarł się na jego kolczastych plecach. Jeże rzadko zakładały ubrania kryjące plecy, ale jeżeli już to robiły, to wybierały te bardzo wytrzymałe.

Czarodziej trzymał w prawej łapie z pazurami swój kij, ozdobiony na górze niebieskim kryształem.

– Teodorze, niedawno opuściłeś moją wieżę wraz z towarzyszami. Czy coś się stało? – zapytał troskliwie.

– Osrumie, napotkaliśmy rycerzy króla Belronixa. Odprawiali jakiś demoniczny rytuał. Uratowaliśmy ich więźniarkę – odpowiedział Teodor.

– Zbliż ją do mnie – nakazał jeż.

Teodor położył kobietę przed czarodziejem.

– Śpij, dziecinko – polecił Osrum i ucałował ją w czoło.

Popatrzył na nią swoimi mądrymi, głębokimi, brązowymi oczami. Zrozumiał, że musiała dużo przejść. Świadczyły o tym jej potargane długie czarne włosy i podarta suknia, która ledwo zakrywała jej ciało. Ciążowy brzuch znajdował się całkowicie na wierzchu. Wcześniej zauważył ból w zielonych oczach kobiety. Pomyślał zapewne o jej stanie zdrowia. Czarodziej wiedział, że kobieta nie przeżyje porodu. Nie wiedziała tego ona sama i Teodor, a Osrum nie zamierzał im tego mówić.

– Dziękuję, że przyniosłeś ją tutaj. Jej potomek zostanie moim uczniem – oznajmił.

– Człowiek czarodziejem w Zachodnich Wzgórzach? – zdziwił się Teodor.

– A dlaczego nie? My, jeże, powinniśmy się oduczyć niechęci do ludzi. Dni króla Belronixa są policzone. Wkrótce straci władzę, a zapewne i życie. Nowy władca będzie chciał żyć w zgodzie ze wszystkimi sąsiadami.

– Skoro tak uważasz. Ja tam nie wiem, nie znam się – rzucił Teodor, w ogóle nie słuchając czarodzieja.

– Wrzuć ją przez któreś okno – polecił czarodziej.

Teodor wykonał polecenie, ale słowo ,,wrzuć” wziął sobie za bardzo do serca.

– Teodorze, miałem na myśli, żebyś przez okno położył ją w łóżku. Jesteś na tyle wysoki, że mogłeś to zrobić – skarcił skalniaka czarodziej.

– Oj tam. Kto raz nie poleci, ten ma głupie dzieci – odparł Teodor po kilku sekundach zastanowienia.

– Zmykaj już do towarzyszy. Do rozwiązania zostało kilka godzin. Zajmę się tym jak należy.

Czarodziej Osrum odebrał poród. Potrafił to zrobić, w końcu był czarodziejem. Kobieta zdążyła jeszcze zobaczyć swoje dziecko. Dowiedziała się, że to chłopiec.

– Nazwij go Robert – wyszeptała ostatnim tchnieniem.

– Eeee… nie – zmieszał się czarodziej. Wziął chłopca w lewą rękę i dotknął jego czoła kijem. – Na imię ci będzie Werdenbergen.

W tej samej chwili kobieta umarła. Osrum nawet nie próbował jej ratować, jeszcze tego dnia skremował jej ciało. Szkolenie na czarodzieja dla chłopca zaczął wcześniej niż wychowanie go na wartościowego człowieka. Taki już był czarodziej Osrum. Uznał, że to będzie lepsze dla chłopca.

Werdenbergen okazał się pojętnym uczniem. Pierwsze zaklęcia zaczął rzucać, zanim nauczył się samodzielnie wiązać buty. Takie były skutki wychowania przez czarodzieja. Jednak opiekun był bardzo dumny z chłopca. Zawsze go wspierał i dzielił się swoją wiedzą, gdyż widział w nim wielki potencjał. Stwierdził również, że chłopiec musi umieć walczyć mieczem, więc zatrudnił najsławniejszego wojownika w Zachodnich Wzgórzach, by go szkolił. Volum, gdyż tak miał na imię ów wojownik, charakteryzował się ogromną niechęcią do ludzi. Wyśmiał pomysł szkolenia chłopca na czarodzieja i z początku nie zgadzał się, by zostać jego nauczycielem. Osrum długo przekonywał swojego przyjaciela, aż ten w końcu uległ. Volum uczył Werdenbergena wszystkiego, co sam potrafił. Pomimo że Werdenbergen okazał się pojętnym uczniem, Volum traktował go bardzo chłodno. Nie było pomiędzy nimi żadnej więzi. Werdenbergen wręcz nie lubił Voluma, gdyż ten był wobec niego bardzo surowy i karał go za najdrobniejsze błędy. Uczeń czarodzieja już jako dziecko był dość inteligentny, nie skarżył się na swój los, tylko wyciągał z lekcji jak najwięcej. Mistrz Osrum wytłumaczył mu, że Volum już taki jest i nic nie da się z tym zrobić. Werdenbergen z początku nienawidził lekcji władania mieczem, zaczął je doceniać dopiero jako nastolatek. Volum wyszkolił go na wojownika znacznie skuteczniejszego niż wszyscy ludzcy żołnierze. Za to był mu wdzięczny, jednak nigdy nie okazał mu tego. Był tak samo zimny wobec Voluma, jak ten wobec niego.

***

W tym samym czasie dorastał też chłopiec o spalonej skórze, czyli Puerwa. W wieku dwunastu lat przerastał już każdego mężczyznę w Ostrym Jarze. Na głowie i ramionach wyrosły mu czerwone rogi, które barwą pasowały do jego oczu. Dobrał sobie nawet przepaskę biodrową w takim samym kolorze. Puerwa od stóp, a właściwie kopyt, do głów był czarny. Miał kolor spalenizny. Jego czerwone oczy i rogi oraz żółte ostre zęby sprawiały, że wyglądał jak diabeł. Być może właśnie nim był, bo na pewno nie był człowiekiem. Nie należał też do żadnej innej znanej w Dirionie rasy. O nieludzkości Puerwy świadczył także jego chwytny ogon. Używał go jak dodatkowej ręki. Bardzo szybko nauczył się czytać, pisać i pracować w polu. Najbardziej lubił kosić zboże za pomocą kosy. Ta praca dawała mu wytchnienie i pozwalała zapomnieć o jego inności. Wieśniacy dali mu spokój dopiero wtedy, gdy udowodnił, że w polu jest wart tyle, ile dwóch mężczyzn. Ciężką pracą było najłatwiej zaskarbić sobie szacunek wieśniaków, a Puerwa pracował najciężej. Często nie brał zapłaty. Nie było to konieczne. Jego matka Patrycja była najbogatszą kobietą we wsi. Puerwa żył tak samo beztrosko jak syn karczmarza czy córka sołtysa. Praca stała się dla niego przyjemnością. Pracował, od kiedy wyrzucili go z pierwszej klasy w publicznej szkole. Nauczyciel tłumaczył, że jest za duży, a poza tym opanował już cały materiał. Puerwa dorastał znacznie szybciej niż inne dzieci.

Pewnego dnia Puerwa obudził się w bardzo złym humorze. Zjadł cały chleb, który ojczym przyniósł mu z piekarni, gdzie pracował, i trzy kury. Tak, jadł żywe kury. Nie próbował ich oskubać i upiec. Zjadł je, gdy jeszcze się ruszały. Wziął swoją kosę, ale nie chciało mu się pracować. Coś było nie tak. Puerwa to czuł. Postanowił się przejść. Udał się na wschód. Dwa kilometry na wschód od granicy Ostrego Jaru znajdował się najwyższy pagórek w okolicy. Nie był zbyt wysoki, ale i tak uznawano go za jeden z najwyższych na Nizinie. Na pagórku rósł stary dąb. Puerwa usiadł u jego korzeni i spojrzał w górę. Zobaczył przede wszystkim gałęzie i liście. Poleżał chwilę, nagle spostrzegł rudą wiewiórkę przemykającą po gałęzi. Niedługo potem nadleciał jakiś ptak i zaczął śpiewać. Puerwa rozkoszował się jego dźwiękiem, ale z tyłu głowy miał myśl, że zaraz stanie się coś strasznego, mimo że nic na to nie wskazywało. Zaczął jak co dzień zastanawiać się, kim tak naprawdę jest. Nie wymyślił nic nowego.

– Puerwa… – Odpoczywający pod dębem nagle usłyszał swoje imię. Zerwał się na równe nogi, ale nikogo nie zauważył. Gdy niepokój minął, znów położył się pod drzewem.

– Puerwa! – Tym razem ktoś wykrzyczał jego imię. Był to męski głos dobywający się zewsząd.

Puerwa ponownie się zerwał i wyciągnął swoją kosę przed siebie. Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył.

– Kim jesteś? – zapytał przestraszony.

– Drogą i celem, pytaniem i odpowiedzią – odpowiedział głos.

– Pokaż się – nakazał Puerwa.

– Za jakiś czas mnie zobaczysz. Dzisiaj jestem jedynie w twojej głowie.

– Niemożliwe… – zmieszał się.

– Musisz wykonywać to, co ci nakażę – oznajmił przeszywający głos.

– Co…? Nie!

– Tak!

W tym momencie Puerwa upadł na kolana. Wydał z siebie złowieszczy krzyk i opuścił kosę. Złapał się za rogi. Próbował mentalnie walczyć z czymś w środku siebie, ale nie mógł. Gdy wstał, momentalnie poszerzyły mu się ramiona, wydłużyły ręce, zwiększyły wszystkie mięśnie, a rogi stały się cięższe. Podniósł kosę. W tej chwili narzędzie też uległo przemianie. Kij stał się metalowy i czarny, a ostrze powiększyło się i przybrało krwistoczerwony odcień. Znikły na nim wszystkie wyszczerbienia. Na górze kija pojawił się grot, a przeciwlegle do ostrza kosy znalazł się hak. Trudno było określić teraz, czy to kosa, czy halabarda, jednak wiadomo było, że to już nie narzędzie, a broń. Puerwa obejrzał swoją kosę. Był z niej dumny. W takim oto nowym wcieleniu powrócił do domu.

Patrycja przestraszyła się własnego syna, gdy go ujrzała.

– Matko, odchodzę stąd – oznajmił Puerwa. Jego głos brzmiał niżej niż do tej pory.

– Cóż, kiedyś musiało to nadejść – odpowiedziała kobieta.

Puerwa wyszedł z domu, w drzwiach mijając się z ojczymem. Uderzył go barkiem. Mężczyzna tylko się obejrzał z rezygnacją w oczach. Puerwa nie pożegnał się z nikim we wsi. Nikt też nie stanął mu na drodze. Wszyscy schodzili, widząc, że idzie bardzo zdenerwowany. Udał się na północ. Przy rozwidleniu dróg, dobre kilka godzin dalej od rodzinnej wsi, natknął się na rabusiów, którzy go napadli.

– Oddaj nam swoje monety – nakazał jeden z nich.

Puerwa miał dwóch rabusiów przed sobą i jednego za sobą. Nie bał się.

– Zejdźcie mi z drogi.

– Jak zapłacisz – zaśmiał się rabuś.

Puerwa w tym momencie się odwrócił. Uderzył kosą tego, który stał za nim. Pozostali dwaj wyciągnęli sztylety i rzucili się z bronią na Puerwę. Ten jednak doskonale sobie z nimi poradził. Jeden od razu skończył z ostrzem kosy w głowie. Drugi kilka razy uniknął ciosu i zranił Puerwę w rękę. Jednak i tak przegrał walkę. Puerwa dosłownie urwał mu głowę. Trzeci rabuś uciekł. Puerwa przywłaszczył sobie jeden sztylet i wetknął go za przepaskę. Odszedł kilka kroków, ale po zastanowieniu wrócił i wziął też sztylet należący do drugiego rabusia. Ruszył dalej. Głos przekazał mu, że celem jego wędrówki jest skraj Puszczy Grozy. Puerwa widział ciemne drzewa niedaleko przed sobą, już po półgodzinie drogi dotknął pierwszego z nich. Miało gruby, powykręcany pień, szorstką korę i ciemnozielone liście. Tak wyglądały drzewa w Puszczy Grozy. Wszedł trochę głębiej, jednak ciągle widział prześwity między drzewami. Musiał widzieć, również w nocy, w którą stronę może wyjść na Nizinę. W lesie nawet za dnia było ciemno. Gęste listowie i powykręcane gałęzie wysokich drzew skutecznie zasłaniały światło. Las wydawał się niepokojący i przerażający, ale nie Puerwie. Wiedziony głosem w głowie nie bał się niczego. Po pewnym czasie zobaczył drzewo z rozłożystymi korzeniami. Zaczął pod nim kopać gołymi rękami, aż wykopał dziurę, do której wchodziło się między korzeniami. Drzewo stało się dachem, a przestrzeń pod nim nowym legowiskiem Puerwy. Tam zamierzał spać. Głos nakazał mu żyć jak zwierzę przez najbliższe lata. Puerwa polował między innymi na sarny i zjadał je na surowo. Nie wykorzystywał żadnej z umiejętności, których nauczył się, wychowując się wśród ludzi, choć umiał gotować i uprawiać rolę. Odstawił nawet kosę, leżała teraz przy ścianie w jego legowisku. Polował za pomocą swoich żółtych kłów i pazurów, które z każdym dniem stawały się coraz mocniejsze. Tak przykazał mu głos, a Puerwa nie mógł mu odmówić.

***

Tymczasem Werdenbergen wyrósł na zdrowego młodzieńca. Był przeciętnego wzrostu i budowy. Miał ciemne krótkie włosy, delikatnie zarysowaną szczękę i mały nos. Nosił kilkudniowy zarost. Można by rzec, że to zwykły młody mężczyzna, jednak jego zdolności okazały się ponadprzeciętne. Był bardzo potężnym uczniem czarodzieja. Jego zaklęcia zawsze dosięgały celu, poza tym idealnie walczył mieczem. Volum zrezygnował z nauki Werdenbergena, gdy nauczył go już wszystkiego. Werdenbergen potrafił też zajrzeć do każdego umysłu. Już nawet mistrz nie wiedział, jak się przed nim bronić. Chłopiec stosował transmutację na szeroką skalę, a wiedzą o eliksirach zadziwiał mistrza. Nie potrafił jednak zmienić siebie w zwierzę, a potem wrócić do swojej prawdziwej postaci. Ostatnio, gdy próbował to zrobić, stał się rekinem tygrysim. Gdyby nie szybka interwencja mistrza Osruma, Werdenbergen byłby już martwy. Rekin tygrysi nie może oddychać na lądzie. Uczeń tłumaczył się potem, że próbował przemienić się w rekina, ale przemyślał sprawę i postanowił zostać tygrysem. Jednym słowem, miał przed sobą jeszcze wiele nauki.

Młody czarodziej każdego dnia robił postępy. Osrum był pewien, że Werdenbergen wkrótce odnajdzie zwierzę, w które będzie mógł się przemieniać. Poza tą jedną rzeczą mistrz był bardzo dumny z ucznia. Wysyłał go zawsze do pobliskich miast jeży, by pomagał innym rozwiązywać ich problemy i uczył się codziennego życia. Raz pomógł sprzedawcy na targu, gdy pospadał mu towar. Werdenbergen za pomocą magii ustawił produkty na poprzednim miejscu. Dzięki niemu towar nie był poobijany i leżał na stole tak jak wcześniej. Innym razem w jednym z miast zawaliła się wieża ratusza. Werdenbergen odesłał ekipę murarzy i sam ułożył prawidłowo cegły. Widok lewitujących cegieł na rynku nie był dla jeży tak dziwny jak widok młodego człowieka z kijem w ich mieście, jednakże po kilku takich sytuacjach już każdy jeż z Dirionu wiedział, że uczniem czarodzieja Osruma jest człowiek. Jeże powoli się z tym oswajały. Od upadku króla Belronixa minęło już ponad dwadzieścia pięć lat, ale jeże pamiętały te bezsensowne bitwy i rozlew krwi. Po upadku władcy zwiększyły swoją strefę wpływów o Drimit, czyli najdalej wysunięte na zachód miasto, i okoliczne wsie. Mieszkający tam ludzie pracowali dla jeży, a jeże czerpały zyski z ich pracy. Dzięki działalności Osruma nikt nie traktował ich jak niewolników. Werdenbergen wolał spędzać czas z jeżami. Przez całe życie nie żył jak człowiek. Gdyby dane mu było wybierać, prawdopodobnie urodziłby się jeżem. Lubił ich bezkonfliktowość, porządek w miastach, umiejętność wspólnej pracy i fakt, że każdy był chętny mu pomóc. U ludzi tego nie dostrzegał. Tam każdy sobie rzepkę skrobał. Werdenbergen lubił też małe miasteczka na wzgórzach, ale jako uczeń czarodzieja nie mógł na razie się wyprowadzić z wieży, gdzie były jego książki, nauka, zadania i powinności. Osrum najwyraźniej chciał, by Werdenbergen przejął po nim wieżę. Ale to czarodziej sam musiał wybrać swoją drogę. Nie mógł jednak nigdy porzucić chęci niesienia pomocy innym. To najważniejsze w byciu czarodziejem. Osrum wpajał mu tę zasadę od dziecka. W pewnym momencie Werdenbergen sam zaczął się z nią zgadzać. Spajała się z jego przekonaniami, które i tak zostały mocno ukształtowane przez Osruma. Mistrz był jedynym autorytetem i wzorem dla Werdenbergena. Młody czarodziej idealizował swojego mentora i przyjmował jego słowa bezkrytycznie. Można by rzec, że w wieku dwudziestu sześciu lat nie umiał jeszcze samodzielnie myśleć. Czy była to prawda? Prawdopodobnie nie, to, że ktoś nie musi czegoś robić, nie oznacza, że w ogóle tego nie umie. Werdenbergen może nie podjął w życiu żadnej ważnej decyzji, jednak wiele razy wykazał się zdolnością myślenia i pomysłowością. Te cechy na pewno pomogą mu w przyszłości. Osrum uczył Werdenbergena samodzielności. Od trzynastego roku życia uczeń czarodzieja sam chadzał do pobliskich miast jeży, mimo że nie chciał tego. Z początku wszyscy wytykali go palcami zakończonymi pazurami. Dzięki tym wyjściom Werdenbergen nauczył się śmiałości, jednak w dalszym ciągu nie mógł znaleźć przyjaciół. U jeży panowało przekonanie, że nie da się zaprzyjaźnić z człowiekiem. Może było w tym trochę prawdy, a może to tylko lęk przed nieznanym, który odczuwają wszyscy? Nawet czarodziej Osrum nie znał odpowiedzi na to pytanie, chociaż szukał jej przez długi czas.

***

Puerwa biegł za kolejną zdobyczą. Tym razem gonił obrzydliwego, włochatego czarnego pająka. Nie bał się żadnego stworzenia. W Puszczy Grozy żyło wiele dziwnych kreatur i Puerwa prawdopodobnie polował już na większość z nich. Ten pająk, którego dzisiaj gonił, miał około metra długości. Nie był zbyt duży jak na standardy Puszczy Grozy. W tym spowitym jakimś niepokojem lesie pająki dorastały do kilkunastu metrów. Oczywiście sam Puerwa nigdy nie polował na te ogromne osobniki. Musiał dobierać ofiary do swoich możliwości. Pająki miały potężne kły, które mogły wstrzyknąć sporą ilość jadu albo po prostu przebić ciało. Takie kilkunastometrowe stworzenia były bardzo niebezpieczne. Na szczęście rzadko opuszczały las, gdyż nie lubiły dużych otwartych przestrzeni jak na Nizinie i zimnych temperatur jak w Górach Białych.

Puerwa już prawie go doganiał.

– Przestań go gonić. – W uszach Puerwy rozległ się dobrze znany mu głos, który sterował jego życiem, odkąd opuścił dom rodzinny.

To polecenie wydało się dziwne. Do tej pory głos wymagał od Puerwy, by żył jak zwierzę. Puerwa usłuchał jednak polecenia i przystanął.

– Wracaj do legowiska. Wygrzeb swoją broń – polecił głos.

Puerwa wykonał to, co mu kazano. Kosa wyglądała tak jak w pierwszy dzień po swojej przemianie. Nic się w niej nie zmieniło.

– Jak ty wyglądasz? Jak ty śmierdzisz? – mówił głos. – Musisz iść do pobliskiej wioski ludzi.

Puerwa wyszedł ze swego legowiska i skierował się w stronę prześwitu w lesie. Po chwili znalazł się na Nizinie. W pierwszej chwili oślepiła go jasność. W następnej zobaczył strzechy kryjące ludzkie domostwa. Udał się w ich stronę. ,,Witamy w Przylasku” – głosił napis przy żwirowym gościńcu, kilkadziesiąt metrów od pierwszego domu w wiosce. Puerwa szedł dalej gościńcem. Droga skręcała za pierwszym domem. Tam spotkał jakiegoś człowieka, który tylko popatrzył na niego, ale nic nie powiedział. Puerwa kontynuował marsz. Zobaczył przed sobą fontannę okoloną niskim murkiem. Nic szczególnego, ot, woda lecąca na wszystkie strony z dysz znajdujących się na kolumnie.

– Wejdź do fontanny – polecił głos. – Umyj się.

Puerwa wykonał, co mu kazano. Dookoła fontanny zaczęli zbierać się ludzie. Wyglądający jak diabeł stwór myjący się w fontannie nie stanowił codziennego widoku, nawet w wiosce, gdzie widziano już różne dziwactwa rodem z Puszczy Grozy. Puerwa nie zwracał na nich uwagi. Wyszedł z fontanny po kilku minutach, gdy głos uznał, że już nie śmierdzi. Rozejrzał się. Zbliżało się do niego dwóch mężczyzn w takich samych niebieskich ubraniach i czarnych czapkach z daszkiem. Podchodzili powoli, aczkolwiek stanowczo.

– Policja królewska. Kim pan jest i co pana tutaj sprowadza? – zapytał jeden z nich.

– Jestem Puerwa, jeden z wielu demonów, jam posłaniec piekła, zwiastun Armagedonu – odpowiedział Puerwa.

– Zabij – zażądał głos w jego głowie.

– Ładny wierszyk – stwierdził policjant.

– Nie tak ładny jak moja kosa w twojej twarzy.

– Słucham?

W tej chwili Puerwa zamachnął się kosą i wbił ostrze w twarz mężczyzny. Polała się krew, kosa weszła jak w masło.

– Morderstwo w biały dzień! – krzyknął ktoś w tłumie.

Drugi policjant natychmiast dobył miecza. Puerwa nie skrzyżował z nim broni. Wbiegł w tłum, tratując przy tym kilka osób. Uciekał dalej. Zaczęło go gonić kilku wieśniaków z policjantem na czele. Był w tym tłumie jakiś mężczyzna z widłami, ubrany w ogrodniczki, koszulę w kratę i słomiany kapelusz. Była jakaś dziewczyna z rycerską włócznią. Był jakiś młokos ubrany na czarno, który trzymał topór i tarczę. I oczywiście jeszcze kilka mniej rzucających się w oczy postaci.

W ten sposób właśnie w Przylasku zaczęło się polowanie na Puerwę. Wyglądający jak diabeł morderca uciekł do swojej nory. Pościg gonił go aż do granicy Puszczy Grozy.

Niektórzy ze ścigających dosiedli swoich wierzchowców. Nie były to konie. Ludzie w Dirionie zwykli przemieszczać się na erfanach, pozbawionych sierści czworonogich zwierzętach o stalowoszarej skórze. Można było odnieść wrażenie, że zbudowane są z metalu, mimo że nie były to mechaniczne twory. Wrażenie to potęgowały ich kanciaste głowy, brak uszu i nozdrzy oraz pysk, który wyglądał jak namalowany. Erfany zostały udomowione przez ludzi niedługo po tym, jak ich pierwszy statek przycumował do wybrzeża.

Puerwa schował się za drzewem. Pościg nie zamierzał w tej chwili wchodzić do lasu. Trzeba było wrócić do Przylasku i się przegrupować, zebrać ludzi na patrole i poczekać na garnizon rycerzy oraz dodatkowe siły policji, które na pewno zostaną wysłane. Należało również wystawić straże w wiosce. Puerwa opierał się plecami o pień drzewa. Nie wiedział, czy ludzie słyszą jego ciężki oddech.

– Siedź cicho – rzucił głos.

Do Puerwy dobiegało wyraźne parskanie erfanów. Po chwili ścigający go ludzie odeszli.

***

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Uczen czarodzieja

Uczeń czarodzieja

ISBN: 978-83-8373-560-3

© Jakub Domaradzki i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Agata Dobosz

KOREKTA: Joanna Kłos

OKŁADKA: Michał Kacprowicz

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek