Trzy pierścionki - Natasza Socha - ebook + audiobook

Trzy pierścionki ebook i audiobook

Natasza Socha

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W roku 2007 mąż Doroty zgłasza jej zaginięcie. Mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań, kobiety nigdy nie udaje się odnaleźć. Piętnaście lat później na komendę zgłasza się ojciec zaginionej, który twierdzi, że widział jej męża. Problem polega jednak na tym, że mężczyzna popełnił samobójstwo w niecały rok po zaginięciu żony. Do akcji wkracza Klara oraz Antoni, policjanci rozwiązujący zagadki z przeszłości. Kogo widział ojciec Doroty? Czy na pewno swojego zięcia, którego od początku obwiniał za to, co się wtedy stało? I czy po tylu latach uda się wreszcie trafić na trop zaginionej? Czy Dorota żyje? A może prawda jest jeszcze bardziej skomplikowana?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 33 min

Lektor:
Oceny
4,5 (50 ocen)
31
13
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
m_kierzkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam:)
00
klaudiaciacho

Całkiem niezła

Dobrze spędziłam czas z tą historią, ale szału nie ma. Wciągająca, skupia się wyłącznie na ciekawej sprawie kryminalnej.
00
Dariaxsa
(edytowany)

Całkiem niezła

Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki. Czyta się lekko i przyjemnie ale moim zdanie jest po prostu za krótka a śledztwo potoczyło się zbyt szybko i zbyt łatwo patrząc na całokształt.
00
Malwi68

Całkiem niezła

Książka "Trzy pierścionki" autorstwa Nataszy Sochy to interesująca opowieść kryminalna, która skupia się na zaginięciu Doroty i próbach jej odnalezienia. Fabuła jest pełna napięcia i tajemnicy, a historia rozwija się w ciągu wielu lat. Zaletą tej powieści jest zdecydowanie ciekawy pomysł na fabułę, która nie pozostawia czytelnika obojętnym. Pytania dotyczące tożsamości osoby widzianej przez ojca Doroty oraz losów zaginionej bohaterki trzymają w napięciu przez większość książki. W "Trzy pierścionki" Nataszy Sochy, czytelnik ma okazję śledzić pracę dwójki doświadczonych policjantów, Klary i Antoniego, którzy próbują rozwikłać zagadkę z przeszłości. Ich profesjonalizm i wytrwałość w poszukiwaniach są jednym z atutów tej książki. Autorka skupia się na budowaniu napięcia i stopniowaniu tajemnicy. Natasza Socha stworzyła ciekawych bohaterów, których relacje i tajemnice osobiste również odgrywają ważną rolę w fabule. Klara i Antoni są postaciami z różnymi doświadczeniami życiowymi, co nad...
00
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja jak wszystkie książki tej autorki;))
00

Popularność




Trzy pierścionki

Przed wej­ściem do komendy stał star­szy, nieco zgar­biony męż­czy­zna, na oko sie­dem­dzie­się­cio­pa­ro­letni. Widać było, że się nad czymś zasta­na­wia. Klara Majew­ska, która wła­śnie nie­da­leko zapar­ko­wała, zauwa­żyła go już z samo­chodu i bacz­nie mu się przy­glą­dała.

Znała takich ludzi. Z jed­nej strony chcieli podzie­lić się swoją histo­rią, coś opo­wie­dzieć, z dru­giej – cze­goś się bali. Może tego, że nikt ich nie potrak­tuje poważ­nie? Albo że to, co mieli do powie­dze­nia, nie jest wystar­cza­jąco cie­kawe dla poli­cji? Cza­sem zda­rzało się też, że przy­cho­dził sprawca, który nagle posta­no­wił przy­znać się do winy. Bywało, że wcho­dził do środka, cho­ciaż naj­czę­ściej chwilę wcze­śniej rezy­gno­wał.

Wysia­dła z auta i wol­nym kro­kiem ruszyła w kie­runku męż­czy­zny. Kiedy się z nim zrów­nała, spoj­rzała mu pro­sto w oczy i uśmiech­nęła, pró­bu­jąc go w ten spo­sób zachę­cić. Miał nie­bie­skie, może odro­binę wybla­kłe tęczówki, smutny wyraz twa­rzy, sto­sun­kowo mało zmarsz­czek, siwe brwi oraz małą plamkę na policzku, kształ­tem przy­po­mi­na­jącą czte­ro­listną koni­czynę. Tak się przy­naj­mniej Kla­rze od razu sko­ja­rzyło.

– Dzień dobry – powie­działa po pro­stu. – Wcho­dzi pan do nas?

Widać było, że męż­czy­zna chce coś odpo­wie­dzieć i nawet otwo­rzył usta, ale naj­wy­raź­niej się roz­my­ślił. Wzru­szył tylko ramio­nami i spu­ścił głowę.

– Jeżeli chciałby pan z kimś poroz­ma­wiać, z kimś z poli­cji, to zapra­szam – zachę­ciła Klara. – Cza­sem naj­trud­niej jest zacząć, ale potem jakoś pój­dzie.

– Nie… Tak tylko tędy prze­cho­dzi­łem. – Pró­bo­wał się wykrę­cić się, cho­ciaż było widać, że kła­mie.

Klara poki­wała głową i ruszyła w stronę komendy.

– Będę na pana cze­kać. Pokój numer pięt­na­ście – rzu­ciła jesz­cze, a potem weszła do środka.

Antoni już był. Po raz pierw­szy od dawna nie zare­ago­wał na jej widok ani sze­ro­kim uśmie­chem, ani jakimś sek­si­stow­skim tek­stem, tylko po pro­stu ski­nął głową. Widać było, że jest zde­ner­wo­wany, choć za wszelką cenę pró­bo­wał to ukryć.

– Coś się stało? – spy­tała Klara, bacz­nie go obser­wu­jąc.

Zaczer­wie­nił się.

– Sprawy oso­bi­ste – odpo­wie­dział tylko.

– Pew­nie dam­sko-męskie – zauwa­żyła iro­nicz­nie Majew­ska.

– Nie twój biz­nes – odburk­nął, co mocno ją zasko­czyło.

Do tej pory zawsze pró­bo­wał być miły, przy­naj­mniej tak uwa­żała. Tym razem jed­nak chyba fak­tycz­nie musiało wyda­rzyć się coś, co spo­wo­do­wało, że był bar­dziej niż roz­draż­niony. Posta­no­wiła wię­cej się z nim nie dro­czyć, osta­tecz­nie nie­wiele ją obcho­dziły jego pro­blemy. Naj­waż­niej­sze, że odcze­pił się od Kaśki, z którą jesz­cze jakiś czas temu inten­syw­nie flir­to­wał. Klara ostrze­gła go, żeby sobie odpu­ścił, i naj­wy­raź­niej jej posłu­chał. No chyba że cho­dziło tu o coś zupeł­nie innego.

Pół godziny póź­niej Majew­ska pode­szła do okna i ze zdu­mie­niem zoba­czyła, że star­szy męż­czy­zna na­dal stoi przed komendą. Przy­gry­zła dolną wargę, a potem nalała kawy do dwóch kub­ków i wyszła na zewnątrz.

Była ładna, sło­neczna pogoda. Po nie­bie plą­tało się tro­chę chmur, wiał przy­jemny, cie­pły wiatr. Koń­cówka lipca. Mie­siąc upa­łów i w miarę opu­sto­sza­łego mia­sta, które od paru lat wyda­wało się tkwić w nie­koń­czą­cym remon­cie. W zasa­dzie trudno było zna­leźć jakąś ulicę w cen­trum, która nie byłaby jed­no­cze­śnie pla­cem budowy.

– Pro­szę, to dla pana. – Klara podała star­szemu męż­czyź­nie biały kubek.

Zdzi­wił się, ale podzię­ko­wał i upił duży łyk.

– To jak? Namy­ślił się pan?

Stali teraz obok sie­bie i oboje patrzyli na jadący ulicą czer­wony spor­towy samo­chód. A potem na matkę z dziec­kiem i psa, który upar­cie cią­gnął dziew­czynkę w drugą stronę. W oddali ktoś kogoś nawo­ły­wał, dwa razy prze­je­chał tram­waj, a potem nagle wszystko uci­chło.

Męż­czy­zna w końcu się ode­zwał:

– Moja córka Dorota była szczu­płą, śliczną dziew­czyną o ciem­nych wło­sach i nie­bie­skich oczach. Nie­mal iden­tycz­nych jak moje. I wie pani, ona cią­gle się śmiała. Lubiła życie, cie­szyła się z dro­bia­zgów, cho­ciażby z tego, że świeci słońce, a ona sły­szy za oknem śpie­wa­jące ptaki. Nie każdy tak ma. Teraz ludzie we wszyst­kim doszu­kują się pro­ble­mów, w ogóle nie doce­nia­jąc tego, co mają.

Klara nie prze­ry­wała mu, tylko uważ­nie słu­chała.

– Razem z mężem pro­wa­dziła biuro nie­ru­cho­mo­ści i bar­dzo dobrze im się powo­dziło. To było w dwa tysiące siód­mym roku i pamię­tam, że wtedy wygrali nawet kon­kurs na jedną z lepiej roz­wi­ja­ją­cych się agen­cji. Dorota miała nosa do ludzi, a dodat­kowo świet­nie wyczu­wała, kto czego szuka. Ide­al­nie umiała dobrać klienta pod miesz­ka­nie i na odwrót. Zawsze wie­działa, kto aku­rat potrze­buje ogrom­nej willi, z pięk­nym ogro­dem i sta­rymi meblami, a kto pro­stego miesz­ka­nia, urzą­dzo­nego bez więk­szych udziw­nień. Może dla­tego, że stu­dio­wała psy­cho­lo­gię? – zasta­no­wił się, a następ­nie kon­ty­nu­ował: – Znała się na ludziach, więc jak to moż­liwe, że pew­nego dnia po pro­stu znik­nęła? Jak to moż­liwe, że nie roz­po­znała wcze­śniej żad­nego zagro­że­nia? Niczego nie wyczuła? – Wbił swoje nieco wybla­kłe spoj­rze­nie w Klarę.

Majew­ska zmarsz­czyła czoło.

– Kiedy to było?

– No wła­śnie w dwa tysiące siód­mym roku. Dorota była wtedy w pią­tym mie­siącu ciąży i tak strasz­nie cie­szyła się, że nie­długo będzie miała dziecko. Tam­ten dzień zaczął się jak zawsze, przy­naj­mniej tak wyni­kało z tego, co zeznał na poli­cji jej mąż. Wstali rano, wypili kawę, przej­rzeli gazety, chwilę poga­dali. Dorota podobno miała ochotę na chleb ze świe­żym ogór­kiem, który posy­pała sobie cukrem. – Uśmiech­nął się smutno. – To pew­nie te zachcianki kobiet w ciąży.

– I co było dalej? – Klara ode­brała z rąk star­szego męż­czy­zny pusty kubek, przy oka­zji doty­ka­jąc jego zim­nej dłoni. Aż się zdzi­wiła, jak bar­dzo była lodo­wata, tym bar­dziej że od samego rana świe­ciło słońce.

– Bogu­sław, jej mąż, wyszedł z domu na spo­tka­nie z jakąś przed­sta­wi­cielką firmy tele­ko­mu­ni­ka­cyj­nej, a Dorota została w domu. Ale potem spo­tkali się około pięt­na­stej i zje­dli razem obiad. Tyle że Dorota się spie­szyła, bo za godzinę była umó­wiona z klien­tem na osie­dlu Cze­cha. Bogu­sław nie wie­dział dokład­nie z kim, bo nie zdra­dzali sobie wszyst­kich szcze­gó­łów, dopóki nie docho­dziło do pod­pi­sa­nia umowy. Każde z nich spo­ty­kało się cią­gle z róż­nymi ludźmi, ale nie o wszyst­kim sobie opo­wia­dali. To chyba nawet zro­zu­miałe. To było pięt­na­stego marca dwa tysiące siód­mego roku, w czwar­tek. Imie­niny Kle­mensa, dobrze to wiem, bo tak miał na imię mój przy­ja­ciel. Dorota wyszła z domu i wię­cej nie wró­ciła.

Klara słu­chała tego ze ści­śnię­tym ser­cem. Od dawna zaj­mo­wała się spra­wami nie­wy­kry­tych zbrodni, zabójstw czy porwań doko­na­nych przed dzie­się­cioma, dwu­dzie­stoma, cza­sami trzy­dzie­stoma laty. Ana­li­zo­wała je na nowo. Korzy­stała z moż­li­wo­ści, jakie ofe­ro­wała współ­cze­sna kry­mi­na­li­styka – z gene­tyki sądo­wej, tok­sy­ko­lo­gii. Nie zawsze z suk­ce­sem. A jed­nak każda roz­wią­zana sprawa dawała nadzieję, że uda się to rów­nież z pozo­sta­łymi. Pomysł, żeby powo­łać spe­cjalne oddziały nazy­wane „archi­wami X”, był abso­lut­nym strza­łem w dzie­siątkę. Dotąd akta nie­roz­wią­za­nych spraw wędro­wały do poli­cyj­nych archi­wów, gdzie po pro­stu pora­stały kurzem. Powody? Błędy w śledz­twie, za mało dowo­dów, zły sprzęt tech­niczny. A naj­czę­ściej – brak ciała ofiary. Kiedy jed­nak na miej­scu zbrodni sprzed kil­ku­dzie­się­ciu lat zabez­pie­czony został mate­riał dowo­dowy, warto było do takich spraw wra­cać. Tyle że z tego, co mówił star­szy męż­czy­zna, jego córka ni­gdy nie została odna­le­ziona. Dla­czego w takim razie przy­szedł tutaj dzi­siaj? Czy wyda­rzyło się coś, co go do tego popchnęło?

– Minęło pięt­na­ście lat – ode­zwała się po chwili. – Rozu­miem, że tej sprawy nie udało się roz­wią­zać. A pana córka ni­gdy nie wró­ciła do domu? – stwier­dziła bar­dziej, niż zapy­tała.

Męż­czy­zna powoli ski­nął głową.

– Jej mąż popeł­nił samo­bój­stwo. Czter­na­ście lat temu. I myślę, że tajem­nicę zagi­nię­cia Dorci zabrał ze sobą do grobu.

Klara zmru­żyła oczy.

– Był podej­rzany?

– Ja go podej­rze­wa­łem od samego początku. Cho­ciaż zacho­wy­wał się wzo­rowo. Wyzna­czył nawet nagrodę w wyso­ko­ści trzy­dzie­stu tysięcy zło­tych. Poszedł do redak­cji „Głosu Wiel­ko­pol­skiego” i dał im foto­gra­fię mojej Doroty. Ale wie pani, co zro­bił już następ­nego dnia? Wró­cił po to zdję­cie i powie­dział, że nie będzie im wię­cej potrzebne. Ja to wiem od dzien­ni­ka­rza, któ­rego te słowa mocno zdzi­wiły. A mnie dały do myśle­nia. Dla­czego tak postą­pił? Bo wie­dział, że Doroty już nie ma na tym świe­cie? Bo jako jedyny miał poję­cie, co się z nią stało? Ale jed­no­cze­śnie pła­kał, ow­szem. Aż mnie zaczęły draż­nić te jego wiecz­nie zaczer­wie­nione oczy. Bo ja mu nie wie­rzy­łem.

– Czy wyty­po­wano jakie­go­kol­wiek podej­rza­nego? – spy­tała Klara.

– Nie. Prze­szu­kano osie­dla Cze­cha, Lecha, Rusa, teren w pobliżu Warty i samą rzekę. Otwarto wszyst­kie stu­dzienki kana­li­za­cyjne oraz piw­nice w blo­kach. Nic. Ani śladu. Jego też prze­słu­chi­wano, ale niczego mu nie udo­wod­niono. Psy­cho­log stwier­dził tylko, że Bogu­sław ma żela­zne nerwy, ale to nie ozna­cza jesz­cze, że musi być mor­dercą. I że każdy czło­wiek reaguje ina­czej. Nie­któ­rzy nie potra­fią się pozbie­rać i prak­tycz­nie nie ma z nimi kon­taktu, inni dzia­łają. A Bogu­sław był taką dziwną mie­szanką: z jed­nej strony kon­kretny, rze­czowy, z dru­giej zała­many i szlo­cha­jący.

– Dla­czego pan tu przy­szedł? – spy­tała Klara. – Musiało się coś wyda­rzyć, prawda?

Star­szy męż­czy­zna spu­ścił głowę i przez chwilę się nie odzy­wał.

– Pew­nie pani pomy­śli, że zwa­rio­wa­łem – wyszep­tał.

– W takich przy­pad­kach nikogo nie osą­dzam. A cza­sem coś, co wydaje się absur­dalne, może być począt­kiem nitki, która pro­wa­dzi nas do roz­wią­za­nia zagadki.

– Ja go widzia­łem – powie­dział nagle star­szy męż­czy­zna zupeł­nie innym gło­sem niż do tej pory. Tym razem wybrzmie­wała w nim jakaś złość, może nawet nie­na­wiść.

– Kogo? – Klara w pierw­szej chwili nie zro­zu­miała.

– Bogu­sława. Męża mojej córki.

– Kiedy?

– Tydzień temu. W Kra­ko­wie.

Majew­ska popa­trzyła na niego z nie­do­wie­rza­niem.

– Ale powie­dział pan, że on nie żyje, że popeł­nił samo­bój­stwo. Czy nie ziden­ty­fi­ko­wano wtedy ciała?

– Ziden­ty­fi­ko­wano. Powie­sił się na lam­pie. Ale ja go widzia­łem. I mam to na zdję­ciu, nawet jeśli nie jest ono do końca wyraźne.

Klara pode­szła jesz­cze bli­żej star­szego pana i dotknęła jego ramie­nia.

– Pro­szę wejść ze mną do środka i o wszyst­kim dokład­nie opo­wie­dzieć. Być może wła­śnie nadaje pan począ­tek cze­muś, co uda się jakoś sen­sow­nie wytłu­ma­czyć. Moż­liwe, że dzięki temu odnaj­dzie pan swoją córkę. Albo przy­naj­mniej uzy­ska infor­ma­cje o tym, co naprawdę się z nią stało.

Rozdział 1

Roz­dział

1

Dorota Kotus-Lam­picka miała dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, kiedy zagi­nęła pięt­na­stego marca dwa tysiące siód­mego roku. Było tak, jak mówił jej ojciec. Wyszła z domu na umó­wione spo­tka­nie, z któ­rego ni­gdy nie wró­ciła. Około dwu­dzie­stej pierw­szej zanie­po­ko­jony mąż poje­chał na poli­cję zgło­sić zagi­nię­cie. Funk­cjo­na­riu­sze od razu ruszyli na poszu­ki­wa­nia, jak się oka­zuje – bez­sku­teczne. Osie­dle Cze­cha zostało oble­pione pla­ka­tami z zagi­nioną, a za udzie­le­nie infor­ma­cji na temat miej­sca jej pobytu wyzna­czono wysoką nagrodę. W note­sie Doroty nie zna­le­ziono żad­nych infor­ma­cji o spo­tka­niu, co spo­wo­do­wało, że poli­cja nie miała tak naprawdę żad­nego tropu. Bogu­sław Lam­picki twier­dził, że żona otrzy­mała tele­fon krótko przed obia­dem, dla­tego niczego nie zano­to­wała. Miała spo­tkać się na osie­dlu z rze­ko­mym klien­tem o szes­na­stej.

Do domu wię­cej nie wró­ciła.

W aktach zapi­sano roz­mowę z jej mężem.

– Czy żona podała jakie­kol­wiek imię osoby, z którą miała się spo­tkać?

– Nie. Powie­działa tylko, że nie zaj­mie jej to dłu­żej niż godzinę, może dwie.

– Kiedy zgło­sił pan zagi­nię­cie na poli­cji?

– O dwu­dzie­stej pierw­szej. Myśla­łem, że może poje­chała odwie­dzić rodzi­ców lub kogoś ze zna­jo­mych.

– Czy czę­sto tak robiła?

– Cza­sami. Bła­gam, znajdź­cie ją. Ona jest w ciąży.

Klara sie­działa nad aktami, pró­bu­jąc wyczy­tać w nich coś, co może komuś wcze­śniej umknęło. Jakiś szcze­gół z roz­mowy z mężem, cokol­wiek. Ale wszystko wyglą­dało nor­mal­nie, trudno było się do cze­go­kol­wiek przy­cze­pić. Antoni gdzieś wyszedł, nie zosta­wia­jąc żad­nej wia­do­mo­ści, więc posta­no­wiła, że nie będzie na niego cze­kać, tylko zrobi wstępne notatki. Star­szy męż­czy­zna dał się w końcu namó­wić na bar­dziej szcze­gółową roz­mowę. Ojciec zagi­nio­nej, Wie­sław Kotus, miał sie­dem­dzie­siąt sie­dem lat i upar­cie twier­dził, że w ubie­głym tygo­dniu widział męża swo­jej zagi­nio­nej córki.

– Nie osza­la­łem. To był on.

Klara spraw­dziła akta Bogu­sława Lam­pic­kiego, z któ­rych jed­nak jasno wyni­kało, że męż­czy­zna fak­tycz­nie popeł­nił samo­bój­stwo w dwa tysiące ósmym roku, a dokład­nie dzie­sięć mie­sięcy po zagi­nię­ciu swo­jej żony. Przed poli­cjantką leżało teraz zdję­cie, które porów­ny­wała z foto­gra­fią otrzy­maną od Kotusa. Zro­bił je tydzień temu w Kra­ko­wie i zupeł­nie przez przy­pa­dek uchwy­cił na niej twarz męż­czy­zny w tram­waju, który prze­jeż­dżał koło pałacu Wie­lo­pol­skich. Fotka była jed­nak dość nie­wy­raźna i trudno było stwier­dzić, czy to ten sam czło­wiek, cho­ciaż Wie­sław Kotus upie­rał się, że wszę­dzie by go roz­po­znał.

– Chcia­łem dogo­nić ten tram­waj, ale nie dałem rady. To był strzał, coś jak ude­rze­nie pio­ru­nem. Kie­dyś myśla­łem, że czę­sto widuję Dorotę, ale tak naprawdę każda kobieta z ciem­nymi wło­sami i nie­bie­skimi oczami wyda­wała mi się do niej podobna. W tym przy­padku było zupeł­nie ina­czej. Tak jak­bym od razu wie­dział, że to on. Aż stra­ci­łem oddech.

Klara pod­parła głowę dłońmi i się zamy­śliła. Z jed­nej strony czuła, że to raczej nie­moż­liwe, aby Lam­picki żył i tak świet­nie spre­pa­ro­wał wła­sną śmierć, że udało mu się wszyst­kich oszu­kać, z dru­giej coś jej mówiło, że spra­wie zagi­nię­cia Doroty Kotus-Lam­pickiej należy się bli­żej przyj­rzeć. Intu­icja pod­po­wia­dała jej, że nic nie dzieje się bez powodu i skoro Kotus poja­wił się przed komi­sa­ria­tem i w jakimś sen­sie został zachę­cony do podzie­le­nia się swoją histo­rią, to tak naj­wy­raź­niej musiało być. Z doświad­cze­nia wie­działa, że sprawy zagi­nięć czy też mor­derstw sprzed lat nie powra­cają przy­pad­kowo. One po pro­stu chcą lub muszą zostać roz­wią­zane. Jak­kol­wiek absur­dal­nie by to brzmiało.

– Hej, spo­tka­łem na kory­ta­rzu Kaśkę, podobno przy­nio­sła ci jakieś akta sprzed kil­ku­na­stu lat. Mamy coś nowego na tape­cie? – Do pokoju wszedł Antoni, roz­ta­cza­jąc wokół dość inten­sywny zapach męskich per­fum.

Klara skrzy­wiła nos.

– Mia­łeś randkę? – spy­tała zło­śli­wie.

Wzru­szył ramio­nami.

– To, że ład­nie pachnę, nie zna­czy, że z kimś się umó­wi­łem. Ste­reo­ty­powo myślisz – odciął się.

Mach­nęła na to ręką. Tak naprawdę nie miała ochoty roz­ma­wiać z nim na jakie­kol­wiek inne tematy niż te, które doty­czyły pracy. W dal­szym ciągu ją draż­nił, cho­ciaż musiała uczci­wie przy­znać, że był bar­dzo dobrym śled­czym. Ale praca to praca, a jego pry­watne życie mało ją obcho­dziło, pod warun­kiem że nie wcią­gał w nie pra­cow­ni­ków. Co prawda Kaśka cho­dziła ostat­nio mocno przy­gnę­biona, a raz Klara przy­ła­pała ją na tym, jak dziew­czyna ukrad­kiem ocie­rała łzy, ale doszła do wnio­sku, że nie będzie się w nic mie­szać, a czas i tak zrobi swoje. Tro­chę popła­cze, pochli­pie, zali­czy kilka bez­sen­nych nocy, ale tak naprawdę wyj­dzie jej to na dobre. Z tego, co udało jej się zorien­to­wać, Antoni miał nie­źle za uszami i pew­nie dla­tego zwiał z War­szawy do Pozna­nia. Nie znała wszyst­kich szcze­gó­łów, ale swoje wie­działa. Facet miał dość barwną dam­sko-męską prze­szłość i chyba ktoś zaczął mu gro­zić.

Mówiąc krótko – doigrał się.

– Zagi­nię­cie kobiety w dwa tysiące siód­mym roku. Wyszła z domu na spo­tka­nie z klien­tem i ni­gdy nie wró­ciła. Oko­liczne osie­dla zostały dokład­nie prze­cze­sane, ale niczego nie zna­le­ziono. Począt­kowo zasta­na­wiano się, czy nie została porwana dla okupu, nikt jed­nak nie zgło­sił się z takim żąda­niem. W tam­tym cza­sie w Pozna­niu doszło do dwóch zabójstw, w obu przy­pad­kach ofia­rami były młode, trzy­dzie­sto­let­nie kobiety, a zatem w podob­nym wieku jak poszu­ki­wana. Pró­bo­wano jakoś połą­czyć te sprawy, ale niczego nie udało się usta­lić.

– Zna­le­ziono mor­dercę tam­tych ofiar? – zain­te­re­so­wał się Pra­szyń­ski.

Klara ski­nęła głową.

– Tak, facet na­dal sie­dzi, ale nie udo­wod­niono mu niczego w spra­wie Kotus-Lam­pic­kiej, cho­ciaż został zła­pany już po jej zagi­nię­ciu. Nic jed­nak nie wska­zy­wało na to, że rów­nież ona mogła być jego ofiarą. Miał nie­pod­wa­żalne alibi.

– Mogła z wła­snej woli zerwać kon­takt z rodziną i uciec?

– Nie było ku temu żad­nych prze­sła­nek. Kobieta była w pią­tym mie­siącu ciąży, szczę­śliwa mężatka, speł­niona zawo­dowo. Nie miała żad­nych pod­staw, żeby zry­wać z takim życiem, zni­kać bez słowa wyja­śnie­nia i oszu­ki­wać rodzinę.

– Mor­der­stwo dosko­nałe? – Pra­szyń­ski zmarsz­czył czoło.

Poli­cjantka bez­rad­nie roz­ło­żyła ręce.

– Trudno powie­dzieć, w każ­dym razie nie zna­le­ziono ani ciała, ani żywej Lam­pic­kiej. A mor­derstw dosko­na­łych, jak wiesz, nie ma. Jest tylko obra­nie złego kie­runku śledz­twa.

– A wia­domo, z kim miała się spo­tkać?

– Tylko tyle, że z klien­tem zain­te­re­so­wa­nym kup­nem jakie­goś miesz­ka­nia. Nie­stety nie ma żad­nych danych, kto nim był, zagi­niona rów­nież niczego nie zano­to­wała w swoim służ­bo­wym note­sie, tele­fon o spo­tka­niu otrzy­mała rap­tem godzinę wcze­śniej. Takie przy­naj­mniej zezna­nia zło­żył jej mąż.

– A facet był podej­rzany?

Klara pstryk­nęła pal­cami.

– Może i tak, tyle że nie żyje, więc od niego rów­nież niczego się już nie dowiemy. Dzie­sięć mie­sięcy po zagi­nię­ciu swo­jej żony powie­sił się na lam­pie. Co prawda ojciec kobiety twier­dzi, że facet mógł mieć coś z tym wspól­nego, ale skoro tak, to raczej zabrał tę tajem­nicę do grobu.

– Co zna­czy: mógł mieć coś z tym wspól­nego? Skąd takie podej­rze­nie?

– Nie wiem. Wyczu­łam tylko, że ojciec zagi­nio­nej go nie lubił. Twier­dził, że męż­czy­zna nie był wystar­cza­jąco dobry dla jego córki, że wcale nie ucie­szył się na wia­do­mość o ciąży, że trak­to­wał ją przed­mio­towo i jego zda­niem uma­wiał się z innymi kobie­tami. Tylko że tego rów­nież nie jeste­śmy w sta­nie spraw­dzić. No chyba że któ­raś zgłosi się na naszą prośbę.

Pra­szyń­ski otwo­rzył puszkę z colą, prze­su­nął krze­sło do biurka i się­gnął po akta.

– Z tego, co tu napi­sano, wynika jed­nak, że w miesz­ka­niu zna­le­ziono ślady krwi Lam­pic­kiej? – Spoj­rzał pyta­jąco na Klarę.

Poki­wała głową.

– Tak, ale z kolei z zeznań męża wynika, że przed połu­dniem dostała krwo­toku z nosa, stąd te plamy. Rów­nież nie do udo­wod­nie­nia. Cała reszta była dokład­nie wysprzą­tana i jak widzisz, w notat­kach wyraź­nie zazna­czono, że w miesz­ka­niu pach­niało sil­nymi deter­gen­tami. Z tego oczy­wi­ście może wyni­kać, że ktoś dokład­nie wszystko posprzą­tał, tylko dla­czego miałby zapo­mnieć o krwi na pod­ło­dze? No chyba że jej nie zauwa­żył.

Antoni zmarsz­czył czoło i prze­czy­tał raz jesz­cze zezna­nia Lam­pic­kiego.

– W miesz­ka­niu zna­leź­li­śmy krew pań­skiej żony.

– Tak. Dorota od czasu, kiedy zaszła w ciążę, miała silne krwo­toki z nosa. Jej lekarka pro­wa­dząca mówiła, że to nic takiego, że to po pro­stu natu­ralne roz­sze­rza­nie się naczyń krwio­no­śnych i że prze­pływa przez nie wię­cej krwi, stąd więk­sze ciśnie­nie.

– Miesz­ka­nie zostało dokład­nie wysprzą­tane. Dla­czego?

– Około dzie­więt­na­stej, kiedy Doroty na­dal nie było, zaczą­łem się dener­wo­wać. Nie mogłem się do niej dodzwo­nić i to rów­nież było dziwne. Z tego wszyst­kiego chcia­łem czymś zająć głowę i dla­tego zaczą­łem sprzą­tać miesz­ka­nie. To mnie odcią­gało od ponu­rych myśli.

Pra­szyń­ski zamknął akta i spoj­rzał na Majew­ską.

– Dla­czego ten ojciec poja­wił się po tylu latach?

Klara zało­żyła rękę na rękę.

– I to jest wła­śnie cie­kawy temat. Facet twier­dzi, że tydzień temu widział w Kra­ko­wie męża swo­jej córki.

– Tego, który się powie­sił?

– Dokład­nie tak. Ma go nawet uwiecz­nio­nego na zdję­ciu, tyle że foto­gra­fia jest tro­chę roz­myta i szcze­rze mówiąc, ja nie widzę więk­szego podo­bień­stwa, ale może uda się ją powięk­szyć i odro­binę pod­ra­so­wać kon­tury. Nie wiem, jaki to może mieć zwią­zek ze sprawą, ale jeżeli wyj­dziemy z zało­że­nia, że to mąż zagi­nio­nej, to ist­nieje duże praw­do­po­do­bień­stwo, że facet fak­tycz­nie był zamie­szany w znik­nię­cie i dla­tego sam posta­no­wił się ulot­nić. Być może zmie­nił toż­sa­mość i wypro­wa­dził się z Pozna­nia. Jeżeli jed­nak Wie­sław Kotus się pomy­lił i ten męż­czy­zna nie ma nic wspól­nego z mężem jego córki, no to sprawa wraca do punktu wyj­ścia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki