Tron Upadłych - Maniscalco Kerri - ebook + książka

Tron Upadłych ebook

Maniscalco Kerri

0,0
71,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Grzesznik. Złoczyńca. Nikczemnik.

Książę Zazdrości ma wiele przydomków. Nigdy nie był święty, ale gdy otrzymał zaproszenie do tajemniczej, śmiertelnie niebezpiecznej gry, postanowił ją wygrać. Zagadki, przeklęte przedmioty, inni gracze – nic nie stanie mu na drodze do celu. Zazdrość jest zdeterminowany, bo stawką jest nie tylko potężny artefakt. Stawką jest wszystko…

Utalentowana. Urocza. Oszustka.

Panna Camilla Antonius dostała bolesną lekcję, gdy jej jeden błąd stał się narzędziem szantażu w rękach lorda Philipa Atticusa Vexleya. Ten pozbawiony honoru i skrupułów człowiek wykorzystuje niezwykłe zdolności malarskie i fałszerskie Camilli do własnych celów. Kobieta zrobi wszystko, by ocalić swoją reputację. Nawet jeżeli oznacza to podpisanie diabelskiej umowy z Księciem Zazdrości.

Razem wyruszają w niebezpieczną wyprawę na Zmienne Wyspy... Trafią na demoniczne dwory, do królestwa wampirów czy Krainy Faerie. Jednocześnie będą musieli strzec się najgroźniejszej z pułapek – miłości.

Siedem Kręgów jeszcze nigdy nie było tak gorące jak wtedy, gdy Książę Zazdrości poznał tę jedyną. Jednak rozpoczęła się ostateczna rozgrywka, a stawką jest jego dwór.

Czy Zazdrość zdoła zapanować nad grą i swoim sercem? A może straci wszystko?

Jennifer L. Armentrout, autorka bestsellerowych powieści fantasy

Kerri Maniscalco dorastała w nawiedzonym domu w okolicy Nowego Jorku, gdzie zaczęła się jej fascynacja gotyckimi sceneriami. W wolnym czasie czyta wszystko, co tylko wpadnie jej w ręce, przygotowuje rozmaite potrawy z rodziną i przyjaciółmi i pije zdecydowanie za dużo herbaty, omawiając z kotami niuanse życia. Jest autorką bestsellerowych serii „Stalking Jack the Ripper” i „Królestwo Nikczemnych”. „Tron Upadłych” to jej debiutancka powieść dla dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 645

Data ważności licencji: 5/4/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Postacie i zdarzenia pojawiające się w tej książce są dziełem wyobraźni. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest przypadkowe i niezamierzone.

Tytuł oryginału: Throne of the Fallen

Copyright © 2023 by Kerri Maniscalco.

All rights reserved

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2024

Copyright © for the translation by Anna Studniarek

Wydawca prowadzący: Natalia Karolak

Redaktor prowadzący: Anna Małocha, Dagmara Małysza

Przyjęcie tłumaczenia: Dominika Szczerek

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Adaptacja makiety na potrzeby wydania: Agnieszka Gontarz

We wnętrzu książki wykorzystano rysunki wisterii stworzone przez Siawi_art

Promocja i marketing: Zuzanna Molińska

Adiustacja i korekta: Atelier 2

Projekt okładki: Agnieszka Gontarz

W projekcie wykorzystano rysunki kwiatów stworzone przez Ritę Ko, Patishop Art i WatercolorArt

ISBN 978-83-8135-691-6

www.otwarte.eu

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o.,

ul. Smolki 5/302, 30-513 Kraków. Wydanie I, 2024.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Tym, które nie potrafią nie zakochać się w łotrze i uwielbiają grzeszne baśnie. Ta jest dla Was.

„Nie nęci tak bardzo cnotliwy dżentelmen Jak grzeszny nikczemnik, co przywar jest pełen”.

Wiersze dla nikczemnych, tom pierwszy

W małym miasteczku o nazwie Waverly Green, które nieco – ale nie całkiem – przypomina Londyn z okresu Regencji, kilkoro śmiertelników widziało dziwne zdarzenia, których nie dało się wyjaśnić. Niektórzy, ukrywający własne tajemnice – jak panna Camilla Antonius – słyszeli pogłoski o widmowej podziemnej krainie pełnej występku, gdzie siedmiu demonicznych książąt włada siedmioma śmiertelnie niebezpiecznymi dworami pełnymi grzechu. Mieszkańcy Waverly Green nie wyśmiewają magii, choć nigdy nie mówią o niej otwarcie. Rzecz jasna, o ile ktoś nie wybierze się na nielegalny mroczny rynek, gdzie – jak powiadają – kradzione dzieła sztuki i artefakty są pełne mistycznych mocy, możliwe też, że sprzedawcy wcale nie są ludźmi...

W tej pełnej podstępów krainie całkiem niedawno została złamana klątwa, co uwolniło nieprzyzwoicie przystojnego księcia – jednak ani Camilla, ani nikt inny w Green nie są tego świadomi.

W przeciwieństwie do baśni, książę, który ma przyjść po Camillę, bynajmniej nie jest jak z bajki. Ale – jak to bywa w opowieściach o czarnych charakterach – jeśli Camilla nie zachowa ostrożności, ten mroczny książę może zdobyć jej serce.

Chyba że uda jej się dokonać niemożliwego i wcześ­niej skraść jego nikczemne serce...

Prolog

Dwór Zazdrości

Kilka dziesięcioleci wcześniej

– Przeklęty elfi sukinsyn.

Książę Zazdrości wpatrywał się w szmaragdowe pióro, które właśnie wypadło z trzymanego przez niego w ręku rozwiniętego pergaminu. Nagle zapiekła go okolica między łopatkami, potrzeba przywołania skrzydeł była wręcz bolesna.

Dupek z pewnością wiedział, jak najboleśniej dokuczyć Zazdrości.

Zaklęcie wytatuowane na piórze rozbłysło zachęcająco.

Bądź gotów.

L.

Odetchnął dla uspokojenia i podniósł wzrok, szukając swojego odbicia w pozłacanym zwierciadle po drugiej stronie pomieszczenia. Wpatrzył się w siebie wzrokiem kogoś, kto docenia sztukę, w tym subtelną sztukę oszustwa.

Z pozoru jego twarz robiła wrażenie opanowanej, wręcz znudzonej. Obraz królewskiej gnuśności. Niemal idealnie czarne włosy były starannie uczesane, a na aroganckiej twarzy malował się ten niepokojący uśmieszek, który bez trudu przyciągał kochanki do jego alkierza.

Było to kolejne śliczne oszustwo.

Wewnątrz wypełniała go złość, płonęła tak jasno, że jego brat Gniew, król demonów, zapewne wyczuje poruszenie i prędzej czy później przyjdzie węszyć.

Zazdrość przez lata stał się mistrzem udawania – było to konieczne, by ocalić jego dwór.

Wiedział, co widzieli inni, kiedy na niego patrzyli: stworzoną przez niego maskę przystojnego, niefrasobliwego księcia, który lubi gierki i zagadki. Rozumiał, że dobry styl i rozbrajające dołeczki, które z rzadka ukazywał, to kolejna broń w jego arsenale. Sprytny sposób, by schować niebezpiecznego demona, kryjącego się pod starannie wyrzeźbioną fasadą bezwzględnego księcia, który już dawno utracił resztki moralności, dążąc do osiągnięcia celów.

Zazdrość podniósł pióro i niemal z szacunkiem przesuwał kciukiem po szmaragdowych promieniach, aż to uczucie ustąpiło przed czymś mroczniejszym.

Pióro stanowiło przypomnienie czasów, kiedy nie był jeszcze tak twardy, zaś sama wiadomość niosła ostrzeżenie, że zaczyna się nowa gra.

„Bądź gotów”. To przynajmniej było wyzwanie, któremu Zazdrość zamierzał sprostać. Od ponad pół wieku czekał na rozpoczęcie tej gry i patrzył, jak z każdym rokiem jego dwór osuwa się coraz bardziej ku ruinie. Ponieważ Zazdrość był miękki i popełnił ten jeden błąd, skazał wszystkich.

To była tajemnica, która nie pozostanie długo ukryta przed jego braćmi, zwłaszcza jeżeli sytuacja będzie się rozwijała jak wcześniej.

Oznaki dawało się dostrzec, jeśli tylko komuś chciało się przyjrzeć. Było to wyraźnie widoczne w tym, w jaki sposób dworzanie Zazdrości pokazywali po sobie problemy ze skupieniem, w tych nieustannych półsekundowych przerwach w rozmowie. Jakby nie potrafili sobie przypomnieć, gdzie są i z kim rozmawiają.

Jak na razie trwało to jedynie przez uderzenie serca, ale miało się pogorszyć. Czas o to zadba.

Zazdrość wiedział, że elfi sukinsyn będzie przeciągał grę, będzie czekał aż do ostatniej chwili z jej rozpoczęciem, by jak najbardziej osłabić Zazdrość. A on, podobnie jak wszyscy jego bracia, czerpał moc z zachęcania do swojego grzechu. Zagrożony dwór nie wzbudzał niczyjej zazdrości.

Upadek jego dworu wywołałby chaos w krainie i dał innym – jak ten przebiegły mistrz gry – szansę, by spróbować do niej przeniknąć.

Gdyby bracia Zazdrości wiedzieli, jak poważna jest sytuacja... Cóż, upewni się, że nigdy się nie dowiedzą. Niech myślą, że to kolejna niepoważna gra, a nim kieruje wyłącznie potrzeba zwycięstwa, by wzbudzać zazdrość i skłaniać do swojego grzechu.

Po wszystkich jego starannych zabiegach nie będą się po nim spodziewali niczego innego.

Zazdrość po raz ostatni przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze, sprawdzając, czy nie widać żadnych pęknięć, czy żadna sugestia jego prawdziwych uczuć nie przenika przez ulubioną maskę, a później schował pióro do kamizelki i zmiął wiadomość w pięści.

Kiedy nadejdzie czas, Zazdrość zagra w tę grę. Odzyska, co należało do niego, przywróci blask własnemu dworowi i nigdy więcej nie pozwoli, by fascynacja śmiertelnikami zagroziła jego kręgowi.

Zazdrość wrzucił pergamin do kominka i patrzył, jak płomienie pochłaniają list od tego przeklętego dupka. Przysięgał przy tym, że pewnego dnia zobaczy, jak mistrz gry również obraca się w popiół.

Podobnie jak ogień w jego prywatnym gabinecie, Zazdrość wewnątrz płonął.

Kilka dziesięcioleci później

– Ej! Masz ochotę dosiąść słynnego jednookiego potwora, którego namalowano na suficie mojej sypialni, kochanie?

Kiedy pan Nilar Rhanes zataczał się po podwyższeniu w stronę tronu, szydząc ze słynnych dzieł sztuki wypełniających alkierz Księcia Zazdrości, nagle niejasno uświadomił sobie, że coś – poza oczywistą zdradą, którą popełniał – jest z nim bardzo nie w porządku.

A jednak, choć Rhanes mocno się starał, nie przejął się tym wystarczająco, by przerwać niestosowne wybryki.

– Ktoś chce zobaczyć, czy życie naprawdę naśladuje sztukę?

Wskazał palcem krągłą brunetkę, która stała najbliżej.

Za nic nie umiał sobie przypomnieć jej imienia, co również uderzyło go jako dość dziwne. W głębi duszy czuł, że zna ją od lat i nigdy nie gapił się na nią jak jakiś degenerat z Dworu Nieczystości, jednego z pozostałych dworów.

Wszelkie odczucie dziwaczności szybko zniknęło.

– Ty, tam! – krzyknął grzmiącym głosem.

Unosząc wysoko kolana, tańczył przed błyszczącym tronem jak błazen, miał przy tym wrażenie, jakby jego nogi poruszały się samodzielnie.

– Usiądź mi na kolanach, śliczności. Mam dla ciebie wielki dar.

Rhanes chwycił swój obwisły członek, co wywołało nerwowe chichoty dam.

– Będziesz trupem, jeśli Jego Wysokość cię tu znajdzie! – zawołał do niego pan... nieważne.

Rhanes potrząsnął głową, usiłując pozbyć się chaosu. Musiał wypić znacznie więcej wina z gron demonów, niż sobie przypominał. Nawet w młodości nigdy nie upił się aż tak bardzo, by nie pamiętać, jak się nazywają jego przyjaciele.

Bo są przyjaciółmi, prawda?

Spojrzał na częściowo znajome twarze zebranych panów i dam – pijana grupka licząca dwanaście osób – trzynaście, jeśli doliczyć jego samego. Poza Rhanesem w czerwieni wszyscy inni mieli ciemnozielone stroje. Kolory i liczba wydawały mu się jednocześnie znaczące i trochę złowrogie, kiedy się zorientował, że dochodzi dwunasta.

Północ.

W jego myślach pojawiły się przebłyski wcześniejszych wydarzeń. Był niemal przekonany, że nie zaczął tego wieczora w czerwonym ubraniu – to nie był jeden z kolorów Dworu Zazdrości.

Słyszał dudnienie własnego pulsu, kiedy spośród mgły wyłoniły się słowa.

„Same lilie cli”. Fraza brzmiała dziwacznie. Nie umiał sobie przypomnieć, czy słyszał ją wcześniej, ale przecież musiał.

Wszystko w jego głowie było pomieszane i niewłaściwe. Z wyjątkiem...

Coś działo się z ich dworem. Coś, o czym rozmawiali jedynie szeptem, w cieniu, a później zapominali... Ale czegoś brakowało. Czegoś kluczowego.

Rhanes niemal od razu zignorował niepokój, zmuszony do podtrzymywania farsy, jakby był marionetką, za której sznurki pociąga jakaś niewidzialna siła.

– Chodź tutaj, ty kokietko. – Rhanes poruszył biodrami, udając, że przechyla chichoczącą brunetkę do przodu. – Zapomnijmy o alkierzu, niech wszyscy będą zazdrośni, kiedy obciągniesz mi tu i teraz!

– Ona nie obciągnie czegoś, czego nie uda jej się znaleźć, czyż nie? – zaszydził ktoś z zebranych.

Rhanes zmrużył oczy, niepewny, czy ta mgiełka była prawdziwa, czy tylko ją sobie wyobraził. Przez tłum przecisnął się wysoki jasnowłosy mężczyzna o uśmiechu ostrym jak brzytwa.

W końcu go rozpoznał. Alexei. Zastępca księcia.

Jeśli wampir tu był, to Jego Wysokość pewnie przebywał w pobliżu...

Rhanes poczuł nagłe ukłucie paniki, zanim jego uwagę przyciągnęło niespodziewane bicie dzwonów na wieży kościelnej. Nadeszła godzina duchów.

Głosy, całe setki, zaczęły szeptać, kiedy każdy krok długiej wskazówki coraz bardziej przybliżał rozpoczęcie godziny.

Czy to wspomnienia? Czy w końcu się oczyszczają?

Dlaczego pomyślał o czymś tak absurdalnym? Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz napił się z kielicha. Może doprowadziłoby to do końca. Czymkolwiek było to.

Rhanes zasłonił uszy i coraz mocniej zaciskał powieki, w miarę jak kakofonia narastała.

Głosy połączyły się i rozległa się ta sama dziwna fraza, głośno i wyraźnie.

„Same lilie cli. Same lilie cli. Same lilie cli. Same lilie cli”.

– Zamknijcie się! – wrzasnął, na co reakcją były kolejne szydercze okrzyki.

Rhanes ostrożnie uniósł powiekę. Cholera jasna. Był pijany jak grzech. Nikt inny się nie odzywał.

Zatoczył się w stronę tronu, gotów zaryzykować rozzłoszczenie księcia, byle tylko pomieszczenie przestało wirować. Potrzebował jednej chwili bez ruchu, jednego uderzenia serca, by odetchnąć, by pomyśleć. Gdyby tylko udało mu się przypomnieć...

W chwili, gdy usiadł, wszystko zatrzymało się gwałtownie.

Wszyscy panowie i wszystkie damy osunęli się jak przewrócone pionki na podłogę z wzorem szachownicy.

Gra. O to musiało chodzić. Książę z pewnością wiedział. A Alexei odnajdzie księcia.

Rhanes zesztywniał, rozglądając się za wampirem, ale nigdzie go nie widział.

– Co do...

Dzwony ucichły. W końcu nadeszła północ.

Nagle wokół tronu wzniósł się dym, otaczając go i zmuszając Rhanesa, by uniósł rękaw do nosa. Oczy go piekły. Rozglądając się za źródłem dymu, zobaczył swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie sali i jego usta otworzyły się w przerażeniu.

Połowa tronu była nietknięta, a drugą, tę, na której siedział, przykuty teraz magią, spowijały płomienie.

To on płonął.

Unosząca się mgła zniknęła i do Rhanesa nagle i boleś­nie dotarła rzeczywistość. Zaczął krzyczeć, kiedy bardzo realne płomienie batożyły go jak sadystyczny kochanek, topiąc jego ciało.

Chciał się uratować, uciec przed zabójczym ogniem, ale z jakiegoś powodu mógł jedynie krzyczeć:

– SAME LILIE CLI!

Kiedy powoli opadała na niego błogosławiona ciemność nieświadomości, Rhanes mógłby przysiąc, że książę w końcu wyłonił się z cieni, a jego szmaragdowe oczy błyszczały.

W jego wnętrzu zatliła się niewielka iskra nadziei. Książę jest silniejszy, stawi opór szaleństwu, zanim wszyscy będą zgubieni. Musi to zrobić.

– Same lilie cli – jęknął Rhanes.

„Same lilie cli. Same lilie cli. Same lilie. Cli”.

Książę stał nad nim i jedynie rozglądał się dookoła, jakby chciał zapamiętać tę scenę.

Kiedy od śmierci dzieliło go kilka sekund, Rhanes w końcu zebrał resztki siły woli.

– Co... to... znaczy?

– To znaczy, że gra w końcu się zaczęła.

Na twarzy księcia mignęła złość, zanim wyszedł z sali.

Wkrótce Rhanes został sam. A może nie...

Zamknął oczy, jego umysł wypełniała ciemność. Bezruch.

Może Książę Zazdrości wcale tam nie przyszedł i może on sam nie płonął na Przeklętym Tronie.

Zasady zachowania

Żadne magiczne środki perswazji nie będą wykorzystywane do wywierania wpływu na niebędące graczami osoby, które są bezpośrednio powiązane ze wskazówkami.

Każdy gracz ma trzy szanse na przejście do kolejnej wskazówki. Porażka po trzeciej próbie oznacza dyskwalifikację.

Kara za dyskwalifikację zostanie ustalona przez mistrza gry i może, choć nie musi, oznaczać śmierć.

Nagroda zostanie dopasowana do zwycięzcy. Każdy gra o jakąś stawkę.

Gracze zostali osobiście wybrani przez mistrza gry.

Wyrażając zgodę na udział w Grze, poddajecie się jej woli do czasu, aż zostanie ogłoszony zwycięzca.

Oznaczcie linię poniżej kroplą krwi, by aktywować zaklęcie wiążące.

Po aktywowaniu Gra będzie śledzić wasze postępy i składać raporty bezpośrednio Królowi Chaosu.

Powodzenia.

Rozdział 1

Panna Camilla Antonius nie miała zbytniej cierpliwości do głupców, nawet przystojnych.

A lord Philip Atticus Vexley – z tymi swoimi złocistymi włosami, opaloną skórą i szelmowskim uśmieszkiem – był doskonałym przykładem posiadacza obu tych cech. Szczególnie jeśli sądził, że ona stworzy dla niego kolejny falsyfikat.

Kiedy zaś wkroczył do galerii w chwili, gdy słońce właś­nie zachodziło – w starannie wypastowanych butach do konnej jazdy, bordowym fraku i dopasowanych beżowych spodniach – Camilla wiedziała, że taki właśnie jest powód jego przybycia.

Zbliżała się godzina zamknięcia, a Camilla nie była zachwycona tajemniczym błyskiem w oczach Vexleya – nie byli przyjaciółmi ani powiernikami. Ani też kochankami. Właś­ciwie, gdyby się dowiedziała, że już nigdy więcej go nie zobaczy, urządziłaby wieczorek godny królowej, by to uczcić.

– Pracuje pani nad czymś interesującym, panno Antonius?

– Zwykły pejzaż, lordzie Vexley.

Nie była to prawda, ale Vexley nie zasługiwał na to, by ją poznać. Camilla traktowała swoją sztukę bardzo osobiście, czerpała z ostrzeżeń matki, opowieści ojca i własnej samotności, co pozwalało jej postrzegać świat takim, jakim był.

Jej dzieła często odsłaniały jej duszę i nie chciała się tym dzielić z byle kim.

Całe szczęście sztalugi były odwrócone tyłem do wejścia i Vexley musiałby je obejść, żeby zobaczyć obraz. Rzadko wkładał aż tyle wysiłku w cokolwiek poza swoją skandaliczną reputacją.

Camilla odepchnęła stołek od sztalug, szybko porzuciła obraz i przeszła do starego dębowego biurka, które służyło jednocześnie jako kasa i cudowna bariera, pozwalająca utrzymać irytującego lorda z dala.

– Czy mogę panu w czymś pomóc, czy tego wieczora po prostu podziwia pan sztukę?

Przeniósł wzrok na jej poplamiony farbą fartuch. Nie zdjęła go po przybyciu lorda, a delikatne zaciśnięcie jego warg sugerowało, że wolałby, by to zrobiła.

– Nie udawaj wstydliwej, kochanie. Wiesz, po co przyszedłem.

– Jak to wcześniej ustaliliśmy, milordzie, dług został spłacony. Zdobyłam nawet dla pana kamień pamięci. Wystarczy, że napełni go pan tym określonym wspomnieniem.

Tak w każdym razie usłyszała od sprzedawcy na mrocznym rynku, od którego kupiła rzekomo magiczny kamień. Nie poczuła dreszczu magii, co jednak nie było niczym zaskakującym, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Mimo to Vexley nie zamierzał przyjąć kamienia.

Posłał Camilli skonsternowane spojrzenie, jakby fakt, że odmówiła mu czegoś, czego chciał, był bardziej oburzający niż istnienie magicznego kamienia zdolnego wchłonąć dowolne wspomnienie, którym lord postanowi go obdarzyć.

Lord Vexley nie był do końca dandysem, ale z całą pewnością pieniądze wydawał w taki właśnie sposób, jakby nim był. Jako pierworodny syn wicehrabiego przez całe trzydzieści lat zepsutego życia dogadzał sobie wyłącznie najlepszymi rzeczami.

Cztery lata wcześniej, po dość skandalicznym incydencie w teatrze, który dotyczył nie jednej, lecz dwóch aktorek teatralnych i bardzo publicznego okazywania sobie uczuć w czasie – jak to nazwano – „antraktu niesławy”, ojciec wydziedziczył go i uznał jego młodszego brata za spadkobiercę. Było to śmiałe posunięcie, które powinno wstrząsnąć całą elitą Waverly Green.

Ku zaskoczeniu rodziny, wybryki Vexleya nie przyniosły mu jednak hańby. A jeśli już, to stał się swego rodzaju legendarnym łotrem w okolicach Green.

Społeczeństwo wychwalało moralność ponad wszystko, szczególnie jeśli chodziło o kobiety. Tyle że cnoty nigdy nie były tak atrakcyjne jak grzech. Nie dało się o nich plotkować przy herbatce i niezależnie od tego, za jak pruderyjną uważała się socjeta, wszyscy kochali skandale, a im bardziej nieobyczajne, tym lepiej. Nic w Waverly Green nie zapewniało tak wspaniałej rozrywki, jak przyglądanie się, kiedy ktoś inny się stacza.

Felietoniści pism satyrycznych często deptali teraz po piętach Vexleyowi, desperacko walcząc o to, kto jako pierwszy doniesie o kolejnym skandalu z jego udziałem. Wszyscy wiedzieli, że został wydziedziczony, więc źródło jego dochodów pozostawało tajemnicą, którą większość miasta pragnęła rozwikłać.

Vexley zbywał to śmiechem, utrzymując, że jest błyskotliwym hazardzistą oraz poczynił korzystne inwestycje, ale ludzie wciąż szeptali między sobą bardziej złowrogie opowieści na temat jego rosnącego majątku.

Według niektórych dobił targu z diabłem, a inni szeptali, że zawarł umowę z elfami. Jedynie Camilla znała całą prawdę.

Ze względu na to, co nazwała Wielkim Błędem, to ona nieświadomie finansowała jego ekstrawagancki styl życia i ryzykowała, że zostanie przyłapana przez prasę.

Ostatni obraz, który Camilla dla niego stworzyła i sprzedała, prawie został zdemaskowany jako falsyfikat i gdyby kolekcjoner nie wypił zbyt wielu kieliszków czerwonego wina, a później nie odlał się na bezcenną rzeźbę przed całą dużą grupą składającą się z panów, dam i nawet księcia, co wywołało niejakie zamieszanie, bo księżna zemdlała prosto w kałużę, reputacja Camilli zostałaby zrujnowana.

Skandal na taką skalę pozbawiłby ją wywalczonej ciężką pracą pozycji jako najpopularniejszej marszandki w Waverly Green. A samolubny drań, który stał przed nią – z tym swoim przeklętym czarującym uśmiechem i w starannie wyprasowanym fraku – wiedział o tym i nic go to nie obchodziło.

– Naprawdę, Camillo, kochanie...

– Panno Antonius – poprawiła go oschle.

Uśmiech Camilli był wymuszony. Mocno zaciskała dłoń na pędzlu.

Vexley – albo Przeklęty Vex, jak nazywała go w głowie – szantażował ją, wykorzystując ten jeden koszmarny błąd, który popełniła przed wiekami, lecz – kiedy dobiła z nim targu, by zapewnić sobie jego milczenie – miał przenieść wspomnienie do rzadkiego magicznego kamienia po tym, jak stworzy dla niego trzy falsyfikaty.

Problem z łotrami i szubrawcami jest taki, że nie mają ani odrobiny honoru.

Niebawem będzie już szósty falsyfikat i Camilla uznała, że to się musi skończyć.

Niezależnie od tego, jak bardzo była utalentowana, gdyby ktokolwiek się dowiedział, co zrobiła, pomijając już możliwość aresztowania i szubienicy, nie sprzedałaby nigdy więcej żadnego obrazu w Waverly Green. Ani w żadnym z miasteczek i wiosek w królestwie Ironwood, skoro o tym mowa. Choć rzadko opuszczała Waverly Green.

Królestwo Ironwood było niewielką wyspą, którą w ciągu kilku dni dało się przemierzyć powozem, ale wszystko, co Camilla znała, znajdowało się w jej mieście i wiejskiej posiad­łości, dwie godziny drogi na północ od niego. Gdyby została zmuszona do opuszczenia Waverly Green, wszelkie jej nadzieje i marzenia związane z rozwojem galerii i podtrzymaniem pamięci o ojcu zostałyby zniweczone.

Skandale sprawiały, że mężczyźni tacy jak Vexley rozkwitali i pisano o nich w artykułach satyrycznych, ale kobiety – zwłaszcza z jej pozycją – nie miały takiej swobody. Camilla stąpała po kruchym lodzie: z jednej strony dzieła sztuki często prezentowała w skandalizujący sposób, z drugiej nie mogła sobie pozwolić, by to ona stała się obiektem bacznej obserwacji.

Osobiste doświadczenia z najsłynniejszym obrazem ojca wcześnie nauczyły Camillę, że socjeta kocha odrobinę dramatu i dobre widowisko – o czym świadczyła coraz większa popularność pism satyrycznych i karykatur.

Całe szczęście jak na razie socjeta nie przestawała mówić o jej wyjątkowych wystawach. Pomijając dopuszczenie się aktu brutalnej przemocy wobec Vexleya, Camilla była gotowa zrobić niemal wszystko, by utrzymać swoją galerię i swoje imię jak najdalej od zajadłych plotkarek, które uwielbiały niszczyć innych dla odrobiny salonowej rozrywki.

Często czytała pisma plotkarskie, by przypomnieć sobie, o jaką stawkę toczy się gra, i by służyły jako ciągłe ostrzeżenie, jak ostrożnie musi działać, aby jednocześnie zachować nieskazitelną reputację w społeczeństwie i zyskać szacunek jako właścicielka galerii. Ludzie tolerowali przejęcie przez nią galerii ojca, bo kochali Pierre’a i jego niekonwencjonalną naturę. Wiedziała jednak, że plotkarze czekają jak sępy, licząc na to, że uda im się ją dopaść i się najeść.

W głębi duszy Camilla miała nadzieję, że pewnego dnia to jej własne obrazy będą przyciągać gości do galerii, a nigdy do tego nie dojdzie, jeśli jej reputacja zostanie w jakikolwiek sposób zszargana.

Wyjrzała szybko przez okno i z ulgą stwierdziła, że na zewnątrz nie kryją się żadni pismacy, czekający, by donieść o obecnym miejscu pobytu Vexleya. Umiała sobie wyobrazić te niepochlebne nagłówki, gdyby odkryli, że Anioł Sztuki i Diabelski Dewiant przebywają sam na sam.

– Nie mogę już panu pomóc z tą drugą kwestią – powiedziała cicho Camilla. – Gdyby chciał pan zamówić jakieś dzieło – dodała, zanim Vexley zdążył znów podjąć żałosną próbę zauroczenia jej – z radością...

– „Nie mogę” i „nie chcę” to dwie zupełnie różne rzeczy, panno Antonius.

Zagotowała się, słysząc arogancki, lekceważący ton jego głosu. Jakby nie była świadoma różnicy między tymi dwiema rzeczami, a on właśnie podzielił się z nią wstrząsającą informacją.

Vexley przesunął lodowatym spojrzeniem niebieskich oczu po jej twarzy, pozwalając sobie podziwiać jej wargi dłużej, niż wypada. Następnie przeniósł uwagę na jej srebrne loki, lekko zadarty nos i naturalnie złocistą skórę.

Jednak to srebrne oczy Camilli zawsze przyciągały zalotników i w tej chwili wydawało się, że urzekły lorda Vexleya.

Słyszała pogłoski, że to jego kuszące spojrzenie spod na wpół opuszczonych powiek skutecznie uwiodło kilka wdów, a nawet pewne kobiety, którym nie brakło mężów.

Lord Philip Vexley był zatwardziałym rozpustnikiem, a wedle pogłosek te sprawiające kłopoty usta stawały się całkiem ujmujące, kiedy ktoś znalazł się w jego jedwabnej pościeli. Nie odwiedził jednak sypialni Camilli, a ona nie zamierzała go do niej zaprosić.

Jak odkryła, szantaż tłumi wszelką namiętność.

– Popraw mnie, jeśli się mylę – powiedział, przeciągając samogłoski i ignorując parę, która z niemal całkowitą pewnością wychodziła jej uszami za każdym razem, kiedy przybierał ten protekcjonalny ton. – Nie jesteś w sytuacji, w której możesz odmówić wykonania pracy, nieprawdaż? Nie, póki mam informacje na temat tego jednego słynnego obrazu, który mi sprzedałaś. Pamiętasz go, prawda? Wciąż go mam.

– Vexley – ostrzegła go Camilla, rozglądając się po cichym pomieszczeniu.

Nie pojawił się żaden pismak, a ponieważ był środek tygodnia i zbliżała się godzina zamknięcia, na całe szczęście galeria była pusta. Ze względu na ograniczone fundusze tego ranka musiała zwolnić asystentkę, co złamało jej serce. A teraz okazało się to jeszcze gorszą decyzją, bo ten oportunistyczny łotr zbliżył się do niej.

– W rzeczy samej, to tak doskonały obraz, że musiałem go ukryć. – Oparł się biodrem o biurko, jakby się nachylał, by wyjawić tajemnicę. – By nikt nie spróbował mi go ukraść.

Słynny obraz był falsyfikatem, pierwszym i ostatnim, który stworzyła z własnej woli. Dwa lata wcześniej – i niemal dokładnie osiem lat po tym, jak matka Camilli ich porzuciła – jej ojciec nagle zachorował na tajemniczą przypadłość i nie mógł już pracować.

Camilla opróżniła ich skarbiec, rozpaczliwie próbując uratować ojca, i zrobiłaby to ponownie. Wezwała kilku medyków do ich domu, udała się też na zakazany mroczny rynek w poszukiwaniu eliksiru magicznego, bo była przekonana, że choroba nie pochodzi z tego świata.

Żadna z prób walki ze śmiercią się nie powiodła.

Ogromnie cierpiała po zniknięciu matki pewnego słonecznego ranka tej samej wiosny, kiedy Camilla osiągnęła wiek dorosły, ale dopiero śmierć ojca naprawdę złamała jej serce.

Pierre był nieustraszony, jako artysta dzielił się z odbiorcami całą duszą, a jako ojciec wychowywał Camillę, opowiadając jej swoje ulubione historie o magii i przygodach, o mrocznych krainach daleko poza granicami królestwa Ironwood. Camilla wciąż się obawiała, że nie dorasta do tego, czego ją nauczył.

Po jego śmierci namalowała falsyfikat, żeby zgromadzić pieniądze. Nienawidziła nieuczciwości, rozważała inne wyjścia, ale ich dom w mieście i galeria miały zostać zabrane przez poborców należności – nawet po tym, jak zastawiła wszystkie swoje klejnoty i srebra i wynajęła rodzinną wiejską posiadłość za kwotę, która ledwie wystarczała na wynagrodzenie dla służby i ogrodnika. Camilli nie pozostało już nic do sprzedania. Poza jej sztuką lub ciałem.

Albo tą jedną rzeczą, której nie miała serca zastawić. I ten sentyment miał ją później nawiedzać. Na wiele sposobów.

Jakimś cudem, choć nie powinno jej to zaskoczyć, Vexley był jednocześnie dość sprytny i wystarczająco trzeźwy, by dostrzec minimalną różnicę między falsyfikatem a prawdziwym obrazem. Zamiast jednak wpaść w furię, ponieważ próbowała go oszukać, natychmiast wymyślił plan, by czerpać zyski z jej talentu. Teraz też nie prosił o uczciwą pracę.

I nie zamierzał zapłacić za jej usługi.

Camilla stłumiła pokusę, by wbić mu kolano w krocze, i znów uśmiechnęła się sztucznie.

– Tak szlachetnie urodzony dżentelmen umie dotrzymywać słowa, sir. Mieliśmy umowę, a ja spłaciłam ją z naddatkiem. Mam przynieść kamień pamięci?

Vexley odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, całkiem szczerze, a jednocześnie z tego właśnie powodu drażniąco. Uznał ją za zabawną. Cudownie.

– Kochanie, a gdybym zaproponował małżeństwo? Czy byłabyś wtedy bardziej skłonna zaspokoić pragnienia swojego męża? Z pewnością chciałabyś dopilnować, byśmy mogli żyć spokojnie, mieć dach nad głową i pyszności na stole.

Teraz to Camilla się roześmiała. Małżeństwo. Z Przeklętym Vexem. Oznaczałoby życie służącej, ciągłe kłamstwa i oszustwa. Nie wspominając już o gromadce kochanek, których wcale by nie ukrywał, i całej socjecie uważającej ją za idiotkę.

Spojrzał na nią z namysłem i uniesionymi brwiami, a wtedy uświadomiła sobie, że nie żartował.

Camilla odchrząknęła, próbując znaleźć jak najbardziej dyplomatyczną odpowiedź, by złagodzić cios. Uprzywilejowani mężczyźni z ich świata nie przyjmowali dobrze sytuacji, kiedy odmawiano im spełnienia kaprysów i fantazji, a choć mogła czuć odrazę do Vexleya, musiała pozostać w jego łaskach do czasu, aż pozbędzie się on tego przeklętego wspomnienia i uwolni ją.

– Niestety, nie szukam męża, milordzie. Galeria bardzo mnie zajmuje i...

– Mogłabyś nadal prowadzić galerię, kochanie. Połączenie twojego talentu i moich kontaktów pozwoliłoby nam zarabiać rocznie więcej niż korona.

– Prawie zostaliśmy odkryci! – syknęła. – Nie będzie żadnych pieniędzy, jeśli zostaniemy powieszeni.

– Za bardzo się przejmujesz. – Vexley zbył ten najważniejszy szczegół machnięciem ręki, jakby był całkowicie bez znaczenia. – I nie będzie więcej takich niepokojów. Nie wiedziałem, że Harrington już ma ten obraz. Łatwo go przekonałem, że jego oryginał to oszustwo, a oryginał ma Walters, czyż nie? Oddał mi go, dokładnie tak, jak się spodziewałem. A poza tym naprawdę wierzysz, że ktokolwiek wątpiłby w moją żonę? Gdyby tak się stało, musielibyśmy jedynie dodać do twojej garderoby kilka sukien z głębszymi dekoltami, a wtedy przestaliby się przejmować, co mówisz i co sprzedajesz. Zapewniam cię, że ich uwagę zajmowałoby coś zupełnie innego. Twoja pierś jest całkiem imponująca, jak na kogoś o twojej sylwetce. Z pewnością możemy to wykorzystać na naszą korzyść.

– Ja...

Camilla nie wiedziała, co powiedzieć. Vexley robił wrażenie całkowicie przekonanego, że byłaby zadowolona, gdyby w celu realizacji takiego planu jej umysł został zignorowany na rzecz wystawiania jej ciała na widok publiczny.

A ona wcale nie chciała być częścią tego planu.

Gdyby upierał się przy małżeństwie, byłby to prawdziwy problem.

W rzeczy samej, ponieważ byli sami, a on coraz bardziej naruszał jej przestrzeń osobistą, już teraz niebezpiecznie zbliżali się do wywołania skandalu.

Camilla właściwie nie należała do klasy średniej, nawet jeśli prowadziła interesy. Jej ojciec, choć ekscentryczny, pochodził z arystokratycznego rodu. Wydała niemal cały spadek na próby uratowania ojca, więc obecnie jej zarobki były niezbędne, by mogła utrzymać dom i służbę. Ojciec miał w zwyczaju powtarzać, że jest dumny z opieki nad pokoleniami służby. Nie chciała jej zawieść poprzez zmuszenie kogokolwiek do odejścia.

Wystarczyłoby, by Vexley obszedł biurko i wywołał wrażenie, że dzieje się coś niestosownego. A później, gdyby choć jeden felietonista dostrzegł to przez okno i opisał, życie Camilli i wszystko, co z tak wielkim wysiłkiem próbowała osiągnąć, ległoby w gruzach.

Poczuła lodowaty dreszcz przerażenia.

Stojący przed nią lord nie wahał się przed szantażem i mógł być dość zdesperowany, by uwięzić ją w małżeństwie. A wtedy przez resztę swoich dni byłaby pionkiem.

Vexley nagle sięgnął po jej odkrytą dłoń i delikatnie mus­nął wargami kostki palców. Jego chłodne usta sprawiły, że wzdrygnęła się lekko z obrzydzenia, które on uznał za przyjemność. Jego źrenice się rozszerzyły, a wargi wygięły w uśmieszku. Przeceniał swoje zdolności uwodzenia.

– Widzę, że mój urok cię przytłoczył. Chciałbym kontynuować tę rozmowę przy innej okazji. Za dwa dni urządzam wystawne przyjęcie, by zaprezentować mój najnowszy nabytek. Spodziewaj się wkrótce zaproszenia.

Nim znalazła rozsądną wymówkę, by odmówić, Vexley odwrócił się na starannie wypastowanym obcasie i wyszedł z galerii.

Odgłos dzwoneczka nad drzwiami był jedyną wskazówką, że mężczyzna rzeczywiście odwiedził galerię, a nie był tylko koszmarnym snem.

Chciał ją uczynić lady Camillą Vexley. Niech Bóg ma nad nią litość.

Odepchnęła od siebie tę grozę i spojrzała na zegar. Całe szczęście zbliżała się pora cotygodniowej kolacji z najlepszą przyjaciółką Camilli, lady Katherine Edwards, i ukochaną kotką, Króliczką, którą Katherine się zajmowała, kiedy Camilla pracowała w galerii.

Kitty towarzyszyła Camilli w najmroczniejszych chwilach, była jej wzorcem i orędowniczką w socjecie, pilnując, by malarka odwiedzała wszystkie bale i spotkania, niezależnie od trudności finansowych. Nie tylko w razie konieczności pełniła obowiązki przyzwoitki Camilli, ale była też jej najlepszą przyjaciółką i Camilla czuła wobec niej ogromną wdzięczność. Nie wiedziała, co by się z nią stało, gdyby nie Kitty.

Aby wypełnić czymś ostatnie pół godziny przed zamknięciem, wróciła do malowania. Zatracenie w tworzeniu było dokładnie tym, czego potrzebowała, by zapomnieć o absurdalnych oświadczynach Vexleya.

Próbowała namalować świat, który regularnie widywała w snach, taki, w którym królowała zima z całym swoim surowym, zabójczym pięknem.

Camilla właśnie wróciła do sztalug, podniosła pędzel i usiadła, kiedy znów rozległ się dzwonek nad drzwiami. Tym razem prawie złamała pędzel na pół.

Jak śmiał wrócić i znów ją przymuszać.

Zamknęła oczy i modliła się, by udało jej się dotrzeć do zapasów wewnętrznej siły, która powstrzymałaby ją przed popełnieniem morderstwa. W wieku dwudziestu ośmiu lat była stanowczo za młoda, by trafić do celi lub utracić głowę za uduszenie tu i teraz tego rozpustnego, aroganckiego intryganta.

– Z góry przepraszam za obrazę – powiedziała, nie wyglądając zza płótna – ale nie szukam męża, milordzie. Proszę sobie pójść.

Przez chwilę panowała cisza. Jeśli będzie miała szczęście, to urażony jej zjadliwym tonem Vexley obróci się na pięcie i uda się do jakiegoś odległego miasta na krańcu świata.

– Hm, to ogromna ulga, jeśli wziąć pod uwagę, że szukam obrazu, nie żony.

Głęboki, dudniący głos sprawił, że Camilla natychmiast się wyprostowała, by zobaczyć, do kogo należy. Otworzyła usta w zdumieniu.

Mężczyzna, który stał tuż za drzwiami, zdecydowanie nie był Vexleyem.

Camilla poniekąd utraciła zdolność mówienia i tylko przesuwała spojrzeniem po śniadym nieznajomym.

Był wysoki, a jego czarne włosy delikatnie połyskiwały brązem w blasku świec. Kiedy wszedł w głąb galerii, dostrzegła, że mimo pozornie smukłej sylwetki jego ciało jest umięśnione, co podkreślało starannie dopasowane ubranie.

Nie, nie wszedł, kroczył jak drapieżnik.

Camilla instynktownie wyczuła, że znajduje się w obecności jaguara – gładkiego drapieżnika ze szczytu łańcucha pokarmowego, który wzbudza fascynację, nawet kiedy zbliży się na tyle, by ugryźć.

Jego oczy w niezwykle pięknym szmaragdowym odcieniu błyszczały, jakby wiedział, jakim torem podążały jej myśli, i podobała mu się wizja wbicia zębów w jej ciało.

Czy zrobiłby to dla przyjemności, czy aby sprawić trochę bólu, tego Camilla nie umiała od razu ocenić. Choć jeśli miałaby potraktować jako wskazówkę szelmowski błysk w jego oczach, stawiałaby na to drugie. Co sugerowało, że jest dość niebezpieczny, a jednak jej serce nie biło szybciej ze strachu, kiedy podszedł bliżej, leniwie przesuwając po niej spojrzeniem, jakby miał do tego prawo.

Ten mężczyzna brał w posiadanie każdy cal przestrzeni wokół siebie, włączając w to jej uwagę. Camilla odkryła, że nie może odwrócić wzroku, nawet gdyby chciała. Choć nie starała się zbytnio.

Nie był po prostu przystojny, lecz uderzający,jego twarz składała się ze sprzeczności, które sprawiały, że palce Camilli zadrżały z pragnienia, by namalować ostre, wyraziste rysy jego twarzy, miękkie łuki warg i te oczy o barwie klejnotów, wyróżniające się na tle brązowej skóry, by na zawsze uwiecznić ten diabelski błysk na płótnie.

Jego uroda łączyła zimną bezwzględność z władczością. Przypominała starannie wypolerowane ostrze, które miało być podziwiane w chwili, kiedy zabijało. Mogłaby stworzyć wspaniały portret, który bez wątpienia wywołałby poruszenie wśród szlachetnych dam.

Zarumieniła się, kiedy sobie przypomniała, co powiedziała o małżeństwie, i miała nadzieję, że światło było zbyt słabe, by mógł to dostrzec.

Jego zmysłowe wargi wygięły się w uśmieszku, co wskazywało, że zauważył jej zażenowanie.

Jeśli jest dżentelmenem, powinien się wstrzymać od uwag.

– Panna Camilla Elise Antonius, jak mniemam.

Zdziwiło ją, że znał jej drugie imię, ale kiedy znów wpatrzył się w nią z przejęciem, miała problemy z myśleniem jasno.

Nikt nigdy nie patrzył na nią z tak ogromnym skupieniem – jakby była jednocześnie najwspanialszą odpowiedzią i wyjątkowo frustrującą zagadką.

– Zgadza się, sir. Czym mogę panu służyć? – spytała, odzyskując panowanie nad sobą.

– Przyszedłem omówić szczegóły obrazu, który chciałbym zamówić – zaczął, a jego głos spływał po niej jak miód – ale zaintrygowała mnie pani, panno Antonius. Czy w taki sposób wita pani wszystkich klientów, czy tylko tych, których uważa pani za niewiarygodnie przystojnych?

Jedynie tych, których uważam za nieznośnych – pomyślała z irytacją, kiedy początkowy czar prysł.

Camilla ugryzła się w język, żeby nie skomentować na głos jego arogancji.

Myliła się. Nie był jaguarem, lecz wilkiem.

A to znaczyło, że jest kolejnym bezczelnym arystokratycznym psem, którego będzie musiała się pozbyć tego wieczora.

– Czy to wymagania? – spytała, wskazując arkusz ciemno­zielonego pergaminu, który mężczyzna trzymał w dłoni.

Powiedziała to głosem równie chłodnym, co jesienne powietrze na zewnątrz, ale dżentelmen zupełnie się nie zraził. Zamiast tego w jego nieprzeniknionych, przypominających klejnoty oczach pojawił się błysk zaciekawienia.

W milczeniu uniósł pergamin w jej stronę, ale nie ruszył się z miejsca i nadal stał obok biurka.

Camilla zawahała się. Zmuszał ją, żeby to ona podeszła do niego.

Była to albo dyskretna sugestia, że można mu zaufać, albo wykalkulowane posunięcie, by narzucić jej swoją wolę. Niebezpieczne wygięcie jego warg i chłodne wyrachowanie w oczach świadczyły, że chodziło wyłącznie o władzę.

Oto mężczyzna, który pragnął panować nad sytuacją. Camilla miała ochotę wyrzucić go, żeby pokazać mu jego miejsce, a wtedy jego wilczy uśmiech stał się jeszcze szerszy, zaś w spojrzeniu pojawił się ślad szyderstwa.

– W przeciwieństwie do prośby o rękę, to dość proste wymagania. – Cały czas skupiał na niej uwagę. – Proszę podejść i zobaczyć.

Powiedział wilk udający owcę.

Camilla wątpiła, by cokolwiek,czego chciał ten mężczyzna, było proste, ale i tak do niego podeszła. Im szybciej się dowie, czego on pragnie, tym szybciej będzie mogła kopnąć go w ten śniady, tajemniczy tyłek i na dobre się go pozbyć – oraz jego szelmowskiego uśmieszku.

Rozdział 2

Nieliczne rzeczy sprawiały Księciu Zazdrości większą przyjemność niż wykonanie strategicznego posunięcia.

Całe szczęście – pomyślał, kiedy położył pergamin na blacie starego biurka i przesunął go ostrożnie, by nie zaczepić o drzazgi – to właśnie taki wspaniały dzień. Znajdował się o krok bliżej uzyskania drugiej wskazówki.

Jak zauważył w Waverly Green, kobiety w tej krainie wychowywano do sprawiania przyjemności mężczyznom. Nie wątpił, że panna Antonius namaluje obraz przed końcem tygodnia. Musiał jedynie wejść do środka i przejąć kontrolę, a ona wypełni jego polecenie.

Kobieta, która stała teraz naprzeciwko niego, zmrużyła srebrne oczy i wykrzywiła wargi, czytając tekst. Jej zażenowanie szybko zastąpiła irytacja.

Poczuł mrowienie tego uczucia – nie były to jeszcze ukłucia wściekłości, ale gdyby się postarała, z pewnością dotarłaby do tego punktu. A ponieważ był to ulubiony grzech jego brata Gniewu, Zazdrość nie miał ochoty podsycać złości Camilli.

– Widzi pani? – spytał z udawaną swobodą, choć w rzeczywistości wcale jej nie czuł.

Im dłużej artystka wpatrywała się w kartkę, tym mocniej biło jego serce. Nie reagowała tak, jak to sobie wyobraził.

Kiedy w końcu podniosła wzrok, posłał jej jeden ze swoich najbardziej kuszących uśmiechów.

Uniosła brew – wyraźnie nie była pod wrażeniem.

Cóż, w takim razie przejdzie od razu do rzeczy.

– Jak obiecałem, to raczej prosta prośba, panno Antonius. Chcę zamówić obraz przedstawiający tron. Po jednej stronie idealny i błyszczący, a po drugiej stojący w płomieniach. Jeśli ten obraz się pani uda, zamówię kolejny.

Drobna artystka ostrożnie oddała kawałek papieru, a później wytarła dłonie w fartuch roboczy, jakby kartka wzbudziła w niej odrazę.

Ten niespodziewany ruch sprawił, że przyjrzał się malarce uważnie, a jednocześnie wyciągnął rękę w stronę sztyletu ze szmaragdem, który zawsze nosił pod surdutem.

Gniew był generałem, ale Zazdrość równie dobrze posługiwał się bronią, a wszelkie nagłe ruchy sprawiały, że jego wewnętrzny wojownik stawał na baczność, nawet jeśli potencjalny przeciwnik wydawał się całkiem przyziemny.

Panna Antonius powtórzyła ten ruch, a Zazdrość zmusił się do rozluźnienia i przyjrzenia się jej uważniej. Wtedy uświadomił sobie, że – ze względu na te błyszczące srebrne włosy i niezwykłe oczy – w wyglądzie Camilli nie było nic przyziemnego.

W rzeczy samej, kiedy rzeczywiście jej się przyjrzał, nie mógł nie zauważyć, że jej usta kształtem przypominają serce, i gdyby chciał ją namalować, dokładnie takiego kształtu użyłby, aby oddać je na płótnie. Delikatne łuki i wygięcia jej górnej i dolnej wargi pozostawały w cudownej równowadze, a łuk kupidyna był wręcz doskonały.

Nie wiedząc, że zwróciła jego uwagę, Camilla przesunęła zębami po dolnej wardze i poprawiła ubranie.

Te miękkie i kuszące usta sprawiły, że jego spojrzenie się zatrzymało, a umysł wypełniły wszelkiego rodzaju nikczemne pomysły. Tak się skupiał na osłabionym dworze, na grze, a wcześniej na klątwie, że nie myślał właściwie o niczym innym.

Pokusa i grzech dodawały mu sił, wygląda na to, że porzucił je na zbyt długo.

Jego brat Nieczystość byłby zadowolony.

Zazdrość natychmiast powstrzymał umysł przed podążaniem ścieżkami, którymi nie chciał wędrować, i patrzył, jak Camilla krzywi się nieco na widok swego roboczego stroju z grubego materiału, po czym rozwiązuje pasek w talii, zdejmuje umazany farbą fartuch i wpycha go pod biurko.

Spojrzał na nią chłodno.

– Kiedy może pani zacząć pracę? To dość pilne, panno Antonius.

– Przepraszam, ale chyba nie dosłyszałam pańskiego nazwiska, lordzie...

Sprytna kobieta, wypytywała go w dyskretny sposób. Jego elegancki strój i wyrafinowany sposób mówienia od razu wskazywały na błękitną krew.

Nie wiedziała, że nie jest człowiekiem ani zwyczajnym lordem, lecz jednym z siedmiu książąt władających Piekłem.

W niektórych krainach zamieszkanych przez śmiertelnych zwano ich Nikczemnymi – miano, na które zasłużyli po stuleciach grzesznych gierek i rozpasania.

Teraz grał w jedną z takich gier – tyle tylko, że stawka była wyższa niż kiedykolwiek dotąd.

– Lord Ashford Synton. Ale ci, którzy dobrze mnie znają, mówią mi po prostu Syn.

Naturalnie, było to kłamstwo, jedynie pierwsze z wielu, skoro mógł sobie na to pozwolić.

– Lordzie Syntonie – użyła jego pełnego nazwiska, by przypomnieć mu, że nie jest jedną z jego znajomych – muszę odmówić przyjęcia tego zlecenia, choć z chęcią rozważę inne.

– Słucham?

Zazdrość zmrużył oczy. Choć brał pod uwagę wiele możliwości, jak mogłoby się potoczyć to spotkanie, nawet nie pomyślał, że zechce mu odmówić.

Potrzebował tego obrazu, by uzyskać kolejną wskazówkę.

A zgodnie z wcześniejszą wskazówką, która pojawiła się w jego sali tronowej, obraz musiała stworzyć ona. „Same lilie cli” rozszyfrowane dawało „Camilla Elise”. Wciąż jeszcze nie wiedział do końca, dlaczego to musiała być ona, ale wkrótce miał uzyskać odpowiedź na to pytanie.

Szpiedzy Zazdrości gromadzili teraz wszystkie dostępne informacje na temat malarki i jeśli miała jakieś tajemnice, nie pozostaną długo ukryte.

Przed końcem tygodnia Zazdrość pozna wszystkie grzechy, przywary i cnoty, które były dla niej ważne, a później wykorzysta tę wiedzę. Każdy czegoś chce, a on z radością zapłaci pannie Antonius cenę, którą ona wyznaczy.

Camilla wskazała papier.

– Musi pan znaleźć kogoś innego, kto namaluje to dla pana, milordzie.

– To nie wystarczy. Pani jest najlepsza, dlatego pojawiłem się w tym... przybytku.

Rozejrzał się po galerii. Na zewnątrz wisiał drewniany szyld, kołyszący się łagodnie na lekkim wietrze, z napisem WISTERIA WAY. Był ręcznie malowany, ale elegancki i absolutnie urzekający.

Z zewnątrz był to prosty kamienny domek z wejściem otoczonym zielonymi pędami wisterii. Bardzo uroczy i idealnie pasujący do wiejskiego krajobrazu, jak gdyby ktoś przeniósł wieś do samego środka tętniącej życiem dzielnicy artystów i wcisnął ją między dwa większe, mniej zachęcające budynki.

Wewnątrz robił raczej wrażenie zaciemnionej sali, w której szeptano tajemnice i organizowano potajemne spotkania.

Ciemne dywany spoczywały na szerokich deskach podłogowych, ściany zaś wytapetowano brokatem barwy głębokiej zieleni. Obrazy i szkice wykonane różnymi technikami wisiały w pozłacanych ramach, a w mrocznych kątach straż pełniły rzeźby i figury.

Na niedużym okrągłym stole w alkowie, gdzie artystka malowała w blasku świec, zebrały się liczne kubki z używanymi pędzlami o wszelkiego rodzaju kształtach i rozmiarach, zaś wypełniająca je woda miała bagienny odcień zmieszanych kolorów.

Płótno było zwrócone tyłem do drzwi i Zazdrość zastanawiał się, nad czym pracowała. Wszystko inne w galerii zostało starannie rozmieszczone, ukazując dzieła sztuki w jak najbardziej korzystny sposób. Było to bardzo intrygujące. I nie do końca takie, jak się tego spodziewał.

Podobnie jak stojąca przed nim kobieta, która ­– jak sobie uświadomił – równie uważnie przyglądała się jemu, jak on jej galerii.

– Nie widziałam pana na żadnym przyjęciu ani nie słyszałam żadnej wzmianki na pański temat, lordzie Synton. Przyjechał pan z wizytą?

Poczuł ukłucie irytacji. Przebywał w tym przyziemnym mieście od prawie dwóch tygodni, powoli odbudowując starą posiadłość, która wznosiła się nad tym całym przeklętym miejscem. Z pewnością słyszała jakieś pogłoski o jego przybyciu. Udało mu się uśmiechnąć z zaciśniętymi ustami.

– Jak na razie zostaję na czas nieokreślony, panno Antonius.

Było to bliskie prawdy. Zazdrość był gotów na wszystko – być może namalowanie Przeklętego Tronu zajmie pannie Antonius dłużej, niż się spodziewał, albo kolejna wskazówka zatrzyma go w tym miejscu.

Oczywiście, chciał mieć również bazę, która stanowiłaby jego punkt obserwacyjny – skoro gra zaprowadziła go tutaj, to wkrótce mogą się pojawić inni gracze. Albo, co gorsza, już przybyli.

– W takim razie witam pana. Z przyjemnością skieruję pana do kogoś innego, kto panu pomoże.

Zazdrość zauważył, że jej emocje zmieniły się nieco. Choć wciąż wyraźnie wyczuwał jej irytację, dostrzegł również narastającą falę zniecierpliwienia.

Nie umiał sobie wyobrazić, że jego obecność mogłaby być odstręczająca dla kogokolwiek.

Może powinien wykorzystać absurdalny plan brata i uwieść Camillę. Gdyby z nią flirtował, nie zdołałaby go tak zbyć.

Zazdrość gotował się w duchu. Większość ludzi reagowała inaczej na niego i jemu podobnych. Demoniczni książęta emanowali mroczną charyzmą, która przyciągała kochanków i kochanki – niektórzy wierzyli, że to ze względu na ich moc posługiwania się grzechem. Zazdrość był przekonany, że uwiedzenie jej nie wymagałoby od niego większego wysiłku.

Postarał się, by w jego głosie nie zabrzmiała pogarda.

– Czy to kwestia zapłaty? Proszę podać swoją cenę.

– Zapewniam, że tu nie chodzi o pieniądze, milordzie.

Wyzywająco uniosła podbródek. Zazdrość piekielnie dobrze wiedział, że nie mogłaby sobie pozwolić na odrzucenie zamówienia, za które dostałaby sowitą zapłatę.

– Czy mogę w czymś jeszcze panu pomóc, czy wychodzi pan? Obawiam się, że przyszedł pan o niefortunnej godzinie, bo galeria za chwilę się zamyka.

– Możliwe.

Zazdrość rozważał, czy wykorzystać odrobinę swojego grzechu, by wpłynąć na jej nastrój, ale postanowił tego nie robić. Gry elfów były trudne. Gracze nie mogli używać magii, by zwyciężyć. To wyrównywało szanse, degradując nieśmiertelnych do poziomu zwykłych ludzi. Zazdrość prędzej by spłonął, niż przyznałby, za jak ekscytujące zwykle uważał to wyzwanie. Ale to nie była zwykła sytuacja.

Aby mógł przejść dalej w grze, Camilla musiała z własnej woli namalować obraz.

I powinna to zrobić wkrótce.

– Czy mógłbym się dowiedzieć, dlaczego odmówiła pani przyjęcia mojego zlecenia? – spytał, pilnując uprzejmego tonu.

– Oczywiście. – Jej uśmiech był równie ostry, co sztylet na jego biodrze. – Odmawiam malowania przeklętych przedmiotów. I proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, milordzie, ale Przeklęty Tron jest jednym z najpotężniejszych.

Zazdrość przyjrzał jej się w nowym świetle.

– Co kobieta o pani pozycji wie o przeklętych przedmiotach?

– Wystarczająco dużo, by odmówić powiązania z jednym z nich.

Panna Antonius w końcu wyszła zza biurka i podążyła obok niego w stronę drzwi. Położyła dłoń na kryształowej gałce. Plamki farby wyglądały na jej skórze jak kolorowe piegi.

– Może powinien pan odwiedzić mroczny rynek przy alei Silverthorne. Oni tam wiedzą o wiele więcej ode mnie na temat tej szczególnej dziedziny.

Z tymi słowami otworzyła drzwi, a w brzmieniu dzwonka było coś nieodwracalnego. Książę Zazdrości został odprawiony.

Zamrugał, patrząc z góry na stojącą przed nim piekielną bestię, a ona w odpowiedzi uśmiechnęła się jeszcze bardziej uroczo.

– Powinien się pan pospieszyć, milordzie. – Spojrzała na ciemniejące niebo, a jej srebrne tęczówki były jak błyskawice na tle burzowych chmur. Piękny zwiastun zagłady. – Zanosi się na deszcz.

Grzmot dodał wagi jej ostrzeżeniu i nim Zazdrość się zorientował, stał na zewnątrz, a staroświeckie drzwi zostały zatrzaśnięte i zamknięte na klucz przed jego nosem.

Dwa uderzenia serca później świece zgasły i galerię wypełniła całkowita ciemność.

Zazdrość przeklinał pod nosem każdego świętego, którego umiał sobie przypomnieć, kiedy pierwsze ciężkie krople deszczu spadły mu na ramiona. Później usłyszał szuranie buta, a po krótkiej chwili jego towarzysz wyłonił się z cieni i zaśmiał się ponuro.

– Po prostu wejdziesz do środka, tak? – spytał Książę Pychy. Jego srebrne oczy błyszczały irytująco jasno na tle mroku nocy, a kasztanowe włosy były rozwichrzone, co sprawiało wrażenie, jakby kochanka przesunęła przez nie palcami. – To takie proste.

Zazdrość spiorunował brata wzrokiem.

– Myślałem, że czekasz w pubie.

– Zmieniłem zdanie. – Pycha wzruszył ramionami. – Potrzebowałem rozrywki. Jakie to uczucie, dostać własne jaja na talerzu?

– Nie teraz.

Zazdrość przeszedł przez ulicę pod najbliższą markizę, żeby uciec przed nadchodzącą burzą i przeklętym bratem. Jego maska nonszalancji pękała.

– Teraz to doskonały moment, by zwrócić uwagę, że to był fatalny plan. – Pycha szedł obok niego z rękami głęboko w kieszeniach. – Nawet pomysł Nieczystości był lepszy.

– To jedyny pomysł Nieczystości.

– I co z tego? Zawsze działa.

Zazdrość zazgrzytał zębami.

– Więc, lordzie Syn. – Pycha wciąż mówił swobodnie, ale w jego głosie brzmiała ostrzejsza nuta. – Może zechciałbyś wyjaśnić, jakim cudem możesz kłamać?

– Nieszczególnie. – Zazdrość nie był teraz skłonny do ustępstw. – Nie miałeś szukać wskazówek co do miejsca pobytu Lucii? – spytał zamiast tego. – Może nie masz aż tak złamanego serca, jak chciałbyś, żeby wszyscy myśleli.

To był cios poniżej pasa, ale Zazdrość musiał zostać sam, zanim Pycha zauważy pęknięcia w jego pancerzu. Gdyby mógł zaryzykować moc konieczną do przywołania skrzydeł, wzniósłby się w niebo i zostawił brata z tyłu. W obecnej sytuacji Zazdrość pozostawał uziemiony do czasu, aż zwycięży w tej przeklętej grze i w pełni odzyska magię.

Na wspomnienie o zaginionej małżonce z twarzy brata zniknęły wszelkie ślady rozbawienia. Pycha mocno zacisnął usta, ukazując starożytną bliznę, która wciąż przecinała jego dolną wargę. Przez większość czasu Pycha udawał pijanego rozpustnika z obsesją na punkcie wszystkiego, co błyszczy. Niepoważny, skupiony na samym sobie. Nieprzejmujący się niczym poza ślicznymi kochankami, przyjęciami i błyskotkami.

Zazdrość, król masek, wiedział jednak, że to były fałszywe tożsamości jego brata. Pycha był bardziej wyrachowany, niż to po sobie okazywał. Jego tajemnice były tak głębokie, że nawet najlepsi szpiedzy Zazdrości nie odkryli ich wszystkich.

– Nie wściekaj się dlatego, że mam rację – rzucił Pycha lodowatym tonem. – Mówiłem ci, żebyś najpierw zaczął się do niej zalecać, a później poprosił ją o namalowanie dla ciebie tronu. Dlaczego miałaby pomóc nieznajomemu w czymś tak niebezpiecznym? Postaw się w jej sytuacji... Czy ty byś zaryzykował?

Zazdrość chrząknął, a Pycha przyjrzał mu się uważnie.

– Gniew mówi, że jesteś beznadziejny, jeśli chodzi o myślenie strategiczne. Właśnie udowodniłeś mu, że ma rację.

Zazdrość powstrzymał się przed odpowiedzią. Gniew i Emilia odwiedzili jego Dwór Grzechu przed jakimś miesiącem, a on ledwie zdołał zapobiec odkryciu przez nich powolnego upadku jego dworu. Całe szczęście najgorsze objawy skrywała klątwa, która niedawno została złamana.

Pycha uznał jego milczenie za cichy namysł.

– Jeśli Camilla wzbudza w tobie taką odrazę, może jeden z naszych braci mógłby ją uwieść dla ciebie. Jestem pewien, że Nieczystość i Łakomstwo z chęcią pomogą. Może nawet razem, jeśli ona grzecznie ich poprosi.

– Siebie nie proponujesz – zauważył Zazdrość, uważnie obserwując twarz brata.

Pycha spiorunował go wzrokiem, ale w końcu się zamknął.

Zazdrość obejrzał się, by rzucić okiem na galerię, i poczuł narastającą irytację.

Nawet w paskudniej burzy budynek miał w sobie coś nieziemskiego, coś czarującego. Podobnie jak irytująca kobieta, do której należał.

Udawanie, że się do niej zaleca, nie byłoby dla Zazdrości trudnością. Ale zbyt wiele było rzeczy, na których musiał się skupić, i nie potrzebował kolejnego rozproszenia, a zaloty śmiertelników wiązały się z absurdalnymi zasadami i męczącymi balami. Nie miał cierpliwości do promenowania po okolicy, by inni mogli plotkować na jego temat.

Miał grę do wygrania. I zmarnował już zbyt wiele czasu.

– Mam dość twojego ego na jedną noc. – Zazdrość wyrwał zza pasa sztylet swojego dworu, szmaragd na rękojeści migotał w zapadającym mroku.

Książęta Piekieł nie mogli zostać zabici sztyletami braci, ale można ich było odesłać z powrotem do odpowiedniego kręgu podziemnego świata, bez względu na to, czy mieli na to ochotę.

– Wracaj do domu, Pycho. Chyba że chcesz, żeby na twojej twarzy pojawiła się bliźniacza blizna.

– Uparty dupek. – Pycha uniósł ręce i cofnął się. – Dlaczego po prostu nie poprosisz o pomoc?

Zazdrość zacisnął wargi i milczał.

Brat spojrzał na niego z odrazą.

– Po pierwszej odmowie Camilli zostały ci dwie szanse na uzyskanie kolejnej wskazówki, prawda? – Ponieważ Zazdrość wciąż się nie odzywał, dodał: – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

Rozdział 3

– Jeśli mam być szczera: rozważałaś może sprzedanie galerii i wyprowadzenie się na wieś? – spytała lady Katherine Edwards, podając Camilli kieliszek sherry. – Vexley w swoim czasie z pewnością się znudzi, zwłaszcza jeśli jego uwagę przyciągnie szczodrze obdarzona śpiewaczka teatralna. Znowu.

– Hm. Gdybym tylko miała takie szczęście.

Camilla powoli sączyła trunek i pozwalała, by ogień trzaskający w kominku w pięknie urządzonym salonie lady Edwards ogrzewał jej stopy w pantoflach. Katherine, śliczna rudowłosa kobieta o ciemnobrązowej skórze, nie wierzyła w trzymanie języka za zębami, ale z całą pewnością umiała zadbać o swoją pozycję w socjecie. Była najbliższą przyjaciółką Camilli od czasu ich balu debiutantek przed dziesięciu laty.

Katherine w owym czasie dopiero co przybyła do Waverly Green i natychmiast poczuła więź z Camillą, bo obie w pewnym sensie były osobami z zewnątrz. Nawet po swoim ślubie nie przestała zapraszać przyjaciółki raz w tygodniu na kolację i przez te lata stała się Camilli bliska jak siostra. Camilla zwierzała jej się z niemal wszystkich swoich obaw.

Z nielicznymi wyjątkami...

Choć Katherine była najbliższą przyjaciółką Camilli, nawet ona nie znała całej prawdy kryjącej się za oświadczynami Vexleya.

– Hm, jeśli on tak bardzo upiera się przy ubieganiu się o twoją rękę, czemu nie rozważysz jego propozycji? – Katherine usadowiła się wygodnie na obitym aksamitem fotelu, podczas gdy Camilla upiła solidny łyk sherry, by utopić ten absurdalny pomysł. – To syn wicehrabiego. Wnuk hrabiego.

Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i do środka wślizg­nęła się duża buro-biała kotka.

– Króliczka! – Camilla od razu się rozpromieniła, a Katherine prychnęła.

– Wysłałam po nią wcześniej powóz. Wiem, jaka się robi samotna, kiedy pracujesz.

– Wyglądasz królewsko, jak zawsze – z miłością powiedziała Camilla do swojej kotki, która obrzuciła ją spojrzeniem, po czym usiadła i zaczęła lizać długie, piękne futro.

– Tak czy inaczej – odezwała się Kitty – wracajmy do bieżących spraw. Czemu nie Vexley? Pochodzi z dobrego rodu.

– Jest zhańbionym synem i znanym łajdakiem. Na litość boską, Kitty, pisma satyryczne nazywają go teraz „Dewiantem o Złotych Ustach”. Nie widziałaś jego ostatniej karykatury. „Sprośna” byłoby zbyt łagodnym określeniem. Była tak odważna, że podobno w tamtym tygodniu trzy powozy zderzyły się przed witryną sklepu, w której wystawiono ilustrację.

– A ja słyszałam, że z powodu tego właśnie pisma satyrycznego jego łoże odwiedziło siedem nowych kochanek – odparowała Katherine. – Wiem również z dobrego źródła, że ten przydomek jest całkiem stosowny. I nie ma nic wspólnego z jego błyskotliwym dowcipem tudzież jego brakiem.

Na zewnątrz deszczyk, który zaczął padać wcześniej, zmienił się w groźną burzę, a wyjące wichry niczym wielkie demoniczne bestie uderzały gałęziami drzew o okna, podczas gdy dwie kobiety siedziały przy kominku z kieliszkami sherry.

Jak w zegarku po kolacji lord Edwards udał się do swojego klubu dla dżentelmenów, co pozwalało kobietom pić i śmiać się jak w dawnych czasach, zanim przed trzema Sezonami on i Katherine wzięli ślub. Wedle pogłosek udawał się tam tak często, by pozbyć się frustracji wywołanej faktem, że nie udało mu się jeszcze spłodzić dziedzica.

Kitty nie lubiła rozmawiać na ten temat, choć Camilla wiedziała dlaczego i dochowała tajemnicy, podobnie jak Kitty robiła to w przypadku sekretów przyjaciółki.

– Nie rozumiem, dlaczego Vexley w ogóle na poważnie rozważa małżeństwo – mruknęła Camilla. – Siedem nowych kochanek w ciągu takiej samej liczby nocy brzmi przerażająco, nawet jak na Vexleya.

– Moja droga, nie mówiłam o siedmiu nocach. Wedle pogłosek brał udział w swoich własnych bachanaliach i żadna z dam nie odeszła rozczarowana.

– Oczywiście. – Camilla westchnęła głośno. – Dżentelmen powinien spełniać swoje grzeszne zachcianki jedynie wtedy, kiedy kupuje sztukę, to znaczy wydawać na nią dużo pieniędzy, zwłaszcza w mojej galerii, w małżeństwie zaś powinien być cnotliwy. Zgodnie z tą zasadą nigdy nie poślubię Vexleya.

Przyjaciółka parsknęła.

– Nie, moja droga. Nie bez powodu mówi się, że nawróceni rozpustnicy to najlepsi mężowie. W łożu chcesz mieć nikczemnika. Właściwie im bardziej nikczemny, tym lepiej. Jeśli już, powinnaś podziękować Vexleyowi za jego ostatnie wyczyny. Przynajmniej wiesz, że jest zaprawiony i wytrzymały.

– „Zaprawiony” – powtórzyła Camilla z uśmiechem i pokręciła głową. – Trudno powiedzieć, czy opisujesz mężczyznę, czy kawałek mięsa.

– Niektórzy powiedzieliby, że tym właśnie są rozpustnicy. Jeśli będziesz miała szczęście, znajdziesz dla siebie filet pierwszej klasy, w który będziesz mogła wbić zęby.

Katherine udała, że odgryza duży kęs.

– Kitty! – Camilla się roześmiała. – To okropne.

– Żarty na bok. Jeśli pamiętasz, przed ślubem William miał określoną reputację, a ja nie narzekam.

Sączyła sherry i obserwowała Camillę znad kieliszka.

Camilla uparcie milczała.

– Vexley może i jest prostacki i wulgarny, ale znam kilkanaście kobiet, które skarżą się, że ich mężowie są samolubnymi kochankami i nie przejmują się, czy ich żony są równie zadowolone. Czy to nie jest cnota?

– Katherine. – Camilla westchnęła. – Bądź poważna. Cnota i Vexley pasują do siebie jak oliwa i woda.

– Musisz po prostu znaleźć sobie jurnego mężczyznę o wątpliwych zasadach moralnych i zapraszać go do łoża, kiedy będziesz miała na to ochotę.

Jakby dla kobiety na tym świecie cokolwiek mogło być tak proste.

– Cóż, Vexley najwyraźniej ci nie odpowiada – odezwała się po chwili Katherine – ale czy natrafiłaś na innych potencjalnych kandydatów na lojalnego towarzysza?

Camilla wzdrygnęła się. „Lojalny towarzysz” było okreś­leniem, którego Kitty z uporem używała w odniesieniu do obiektu swoich poszukiwań, to znaczy dyskretnego kochanka dla Camilli. Ona sama była z całego serca przeciwna temu przedsięwzięciu.

Jeśli pominąć kilka namiętnych pocałunków, trochę gorących pieszczot i potajemne spotkanie z niesławnym łowcą, dzięki któremu przeżyła pierwszy w życiu orgazm, Camilla nie miała większego realnego doświadczenia i żyła szczegółami, które opowiadała jej zamężna przyjaciółka. Po tym, jak była świadkiem cierpienia i złamanego serca ojca, kiedy matka go zostawiła, Catherine odrzucała samą ideę małżeństwa.

Nigdy nie traktowała poważnie pomysłu Kitty, choć wciąż pragnęła dotyku mężczyzny. Katherine nie tylko o tym wiedziała, ale często próbowała bawić się w swatkę, ku rozbawieniu i przerażeniu Camilli. Kiedy przyjaciółka na coś się zdecydowała, nie dało się jej zniechęcić.

Gdyby Katherine była tego wieczora w galerii, uznałaby, że lord Synton doskonale nadaje się na „lojalnego towarzysza” dla Camilli, ze względu na czystą dominację, jaką wypełniał przestrzeń wokół siebie. Oto był mężczyzna, który wiedział, czego chce, i sięgał po to.

Synton wszedł do środka i jednym aroganckim spojrzeniem właściwie zapanował nad galerią, wziął w posiadanie wszystko, łącznie ze zdrowym rozsądkiem Camilli.

Choć w ciągu dnia ta cecha była irytująca, Katherine twierdziłaby, że to pożądana cecha w nocy w alkierzu, szczególnie gdyby z podobną władczością postanowił posiąść ciało Camilli.

– Twoje milczenie każe mi sądzić, że znalazłaś kogoś interesującego.

– Nie – skłamała Camilla. – Bynajmniej.

Jej myśli, nieproszone i nie po raz pierwszy tego wieczora, zwróciły się ku parze hipnotyzujących szmaragdowych oczu i zmysłowych ust, na których wcześniej malował się bardzo diabelski uśmieszek.

W czasie jazdy powozem do domu przyjaciółki, kiedy deszcz leniwie stukał palcami w dach, Camilla oparła głowę o tapicerowaną ścianę, zamknęła oczy i z jakiegoś powodu wyobraziła sobie, że obok niej na ławce siedzi lord Synton, powoli przyciąga ją do siebie, jego dłonie przesuwają się wzdłuż jej ramion i badają wąski pasek skóry między jej rękawiczkami i suknią, jakby kryło się w nim wyjaśnienie wszystkich tajemnic wszechświata.

Wpatrzyłby się w nią tymi swoimi szmaragdowymi oczami i obserwowałby ją, nachylając się powoli, dając jej czas, by go powstrzymała, po czym musnąłby wargami wrażliwą skórę jej szyi w delikatnym pocałunku. Kiedy to uczucie zaparłoby Camilli dech w piersiach, przesunąłby się wzdłuż jej ramienia, a później w dół dekoltu.

Stawałby się coraz odważniejszy, a każde mistrzowskie muśnięcie językiem i delikatnie zadrapanie zębami przeszywałoby ją dreszczem.

Kiedy prawie zaczęłaby dyszeć, dopiero wtedy skupiłby uwagę na jej gorsecie i ostrożnie, denerwująco powoli rozwiązywałby każdą wstążeczkę. I wtedy odkryłby jedną z najbardziej skandalicznych tajemnic, jakie może mieć stara panna – jej miłość do bielizny, strojów, które sprawiały, że czuła się piękna, kupowanych po cichu u modystki, delikatnych, miękkich i kobiecych, otulających jej krągłości.

Camilla przesunęła palce z ławki na kolana, podciągnęła spódnicę, a szelest jedwabiu był zakazaną muzyką na tle turkotania kół powozu. Powoli zaczęła muskać wrażliwą skórę nad jedwabną pończochą, zbliżając się coraz bardziej do narastającego gorąca między jej nogami.

Dotykała się w powozie, wyobrażając sobie jego palce między udami, i robiła to aż do chwili, kiedy stangret postukał w drzwi, zmuszając ją do powrotu do rzeczywistości i – co było bardzo frustrujące – uniemożliwiając jej osiągnięcie szczytu.

Lord Synton, zaiste. Rozpustnik, o którym powinna przestać fantazjować. Szczególnie po tym, jak poprosił ją o tę jedną rzecz, której nigdy by nie namalowała. Tych, którzy interesowali się przeklętymi przedmiotami, należało unikać za wszelką cenę. Zarówno jej matka, jak i ojciec ostrzegali ją przed nimi – była to jedna z tych rzadkich okazji, kiedy oboje się przy czymś upierali.

Przeklęte przedmioty nie były do końca świadome, ale nie były też całkowicie pozbawione zdolności myślenia. Camilla wiedziała, że wiedźma, która je stworzyła, zrobiła to z nienawiści i poprzez mroczną magię dała przedmiotom szansę, by w miarę upływu czasu stawały się coraz bardziej wypaczone i chaotyczne.

Wedle opowieści jej ojca znaczyło to, że mogły nawet zmieniać postać – coś, co kiedyś było tronem, mogło przyjąć pozór księgi, sztyletu albo pióra, pozwalając mu ukłuć, użąd­lić albo zabić dla rozrywki. Mogły nawet przejąć kontrolę nad żyjącą istotą i zamieszkiwać jej ciało do czasu, aż znudzone porzucały skorupę swojego gospodarza.

– Camillo? – W jej polu widzenia pojawiła się zatroskana twarz Katherine. – Moja droga, mam otworzyć okno? Trochę się zarumieniłaś.

– Nie trzeba, dziękuję. Myślę, że to przez ostatni łyk sherry.

Camilla w duchu przeklinała lorda Ashforda Syntona. I jego uwodzicielskie, aroganckie usta – za to, że znów ją rozproszyły. To było ogromnie irytujące, czuć do niego jednocześ­nie niechęć i przyciąganie. Nie mogła uwierzyć, że pomyślała o nim w taki sposób.

Choć tego samego nie dało się powiedzieć o innych mężczyznach, którymi gardziła. Nie zdarzyło się, by prawie doprowadziła się do szczytowania w powozie, wyobrażając sobie Vexleya. Camilla obiecała sobie, że nigdy więcej nie pomyśli w taki sposób o Syntonie.

– Vexley wspominał coś o przyjęciu, dostałaś zaproszenie? – spytała.

Katherine przyglądała się jej przez dłuższą chwilę, nim w końcu pokiwała głową.

– Dostarczono je tuż przed twoim przyjazdem. Proszę, powiedz, że się wybierasz – błagała. – Nie mogę znieść myśli, że będę tam bez ciebie.

Jeśli Vexley wysłał zaproszenie, Camilla będzie musiała się zgodzić, by uniknąć jego gniewu, niezależnie od tego, jak bardzo nie miała ochoty tam iść.

Choć w jej głowie pojawił się pomysł.

Gdyby znalazła się w domu Vexleya w czasie przyjęcia, które z całą pewnością zapowiadało się hałaśliwie, być może udałoby jej się odzyskać pierwszy stworzony przez nią falsyfikat.

Vexley powiedział, że go ukrył – co znaczyło, że trzymał go w prywatnym pokoju, którego goście nie odwiedzali podczas przyjęć, a to było doskonałym punktem wyjścia.

Kiedy zabawa się rozkręci, Camilla zacznie szukać, aż znajdzie obraz, a później wrzuci go do najbliższego kominka, zanim Przeklęty Vex zdąży się zorientować, co zrobiła, i w ten sposób uniemożliwi mu dalsze próby szantażu.

Ryzykowny plan, ale gdyby się powiódł, nagroda byłaby zbyt wielka, by nie skorzystać z takiej okazji.

W słowach nieznośnego lorda brzmiała desperacja i Camilla wiedziała, że już wkrótce znajdzie on sposób, by zmusić ją do małżeństwa.

– Oczywiście, że przyjdę. – Camilla uniosła kieliszek i zbliżyła do kieliszka przyjaciółki, aż zabrzęczało szkło. – Nie ma lepszego sposobu na spędzenie wieczoru.

– Kłamiesz. – Katherine roześmiała się i pokręciła głową. – Ale cieszę się, że tam będziesz. Wiesz, jak rozkosznie hałaś­liwe robią się te przyjęcia, zwłaszcza kiedy Vexley się napije.

Camilla wiedziała i modliła się, by Przeklęty Vex jej nie zawiódł.

Twarz Katherine się rozpromieniła.

– A skoro mowa o interesujących sprawach, słyszałaś może o nowym lordzie, który niedawno przybył? Lord Ashford Jakiśtam. Wszyscy o nim mówią.

Camilla musiała przełknąć gulę w gardle.

– Ach tak? Nie słyszałam. Przynajmniej ludzie nie szepcą już o mojej matce.

Katherine uśmiechnęła się do niej smutno. Próbowała chronić Camillę przed najgorszymi plotkami ostatniego dziesięciolecia, szczególnie kiedy bezwzględne mamuśki próbowały dopilnować, by ich córki poślubiły najlepszych mężczyzn Sezonu.

– Jak sama mówiłaś, lady Fleur nigdy nie była przesadnie nieśmiała i dlatego wciąż o niej rozmawiają po dziesięciu latach. – Kitty domyśliła się, jakim torem biegły myśli przyjaciółki. – I miała rację, że te wszystkie głupie matki po prostu zazdroszczą ci talentu. Pamiętasz, jak mi ją kiedyś zacytowałaś?

Camilla zaśmiała się.

– Nie zazdrościły mi talentu, Kitty. Uważały, że jestem dziwna, i nie chciały, by ich synowie starali się o moją rękę.

Uśmiech Kitty stał się przebiegły.

– Powiedziała: „Wszystkie są idiotkami, które próbują jedynie odwrócić uwagę od swoich głupich dziedziców i ich bez wątpienia malutkich członków”.

– Musiałaś źle zapamiętać tę historię – rzuciła Camilla z rozbawieniem.

– Możliwe, że trochę ją ubarwiłam. Ale sądzę, że się martwiły, że namalujesz niepochlebne, acz przerażająco dokładne akty ukazujące ich obwisłe arystokratyczne kuśki.

Camilla ukryła twarz w dłoniach, próbując pozbyć się z głowy tego obrazu.

Zanim jej matka – Fleur – odeszła, miała w zwyczaju uśmiechać się psotnie i mówić Camilli, że pośle armię pcheł do sypialni najbardziej złośliwych szlachetnie urodzonych i dopilnuje, by owady ugryzły ich w zadki, by na następnym balu musieli walczyć z nieustannym pragnieniem podrapania się po tyłkach.

Wizja sztywnych panów i dam usiłujących zachować godność z wysypką na pośladkach napełniała Camillę perwersyjną radością. Mimo wszelkich wad, dzięki swojemu psotnemu poczuciu humoru Fleur wiedziała, jak sprawić, by Camilla się roześmiała.

– Napisała do ciebie? – spytała Katherine przyciszonym głosem.

Camilla pokręciła głową.

– Nie. Podejrzewam, że zwiedza świat, czego zawsze prag­nęła.

Katherine napiła się sherry, co pozwoliło Camilli zebrać myśli. Zawsze czuła się rozdarta, kiedy rozmowy schodziły na jej matkę, choć najłatwiej było jej przypomnieć sobie dezorientację i uczucie porzucenia po odejściu Fleur.

Jednak gdy Camilla była dzieckiem, to właśnie Fleur zaczęła opowiadać historie niemal zbyt fantastyczne, by były prawdziwe. Mówiła o krainach cieni, pełnych interesujących istot. Boginie, demony, wampiry i zmiennokształtni. Siedmiu demonicznych książąt, a jeden bardziej nikczemny od drugiego.

Camilla zwijała się na kanapie obok niej, zamykała oczy i marzyła.

Pierre uważnie słuchał każdej opowieści i Camilla podejrzewała, że to magiczny sposób mówienia jej matki zainspirował jej ojca do malowania scen, które opisywała.

Z początku Fleur była oczarowana jego sztuką i zachęcała go, by nie przejmował się swoim tytułem, by dał się ponieść pasji i otworzył galerię. Ale kiedy pragnienie oddania na płótnie nieuchwytnych baśni, które opowiadała, przerodziło się w obsesję, zaczął domagać się kolejnych historii, dalszych opisów. Fleur była zirytowana, później znudzona, a jeszcze później wycofana.

Patrząc z perspektywy czasu, można uznać, że Camilla powinna była wtedy dostrzec oznaki. Fleur stała się niespokojna, niemal codziennie opuszczała dom, a kiedy w końcu do niego wracała, nie mogła usiedzieć na miejscu.

Camilla nigdy nie powiedziała o tym nikomu, ale matka zostawiła jej jedną rzecz: medalion, ostatnią tajemnicę, którą podzieliła się z córką.

Camilla nie chciała myśleć o przeszłości. Czuła, że znów wraca do niej samotność, ból, który nigdy do końca nie zniknął, choć upływ czasu go złagodził.

Nerwowo bawiła się medalionem, który nadal nosiła każdego dnia.

Katherine zauważyła znajomy gest przyjaciółki.

– Coś ukrywasz.

– Spotkałam go wcześniej. – Sprowadziła rozmowę na mniej niebezpieczny emocjonalnie temat. – Tego tajemniczego nowego lorda.

– Ty nudziaro! – Kitty otworzyła szerzej oczy. – Dlaczego to nie była pierwsza wiadomość, którą się podzieliłaś? Czy był przystojny? Czy jego oczy wyglądały, jakby mógł wypalić nimi twoją duszę?

– Z kim ty rozmawiałaś?

– Pożyj trochę, moja droga. Jest albo przystojny, albo nieładny. Choć uroda to kwestia subiektywna, czyż nie?

Camilla od niechcenia wzruszyła ramionami, nie zdradzając niczego.

– Nie ma wiele do opowiadania.

– Zrób to więc dla mnie. Jakie było twoje pierwsze wrażenie?

– Jesteś niemożliwa – droczyła się z nią Camilla.

– Ciekawska, nie niemożliwa. Wiesz, jak uwielbiam pierwsza poznawać tajemnice.

– Dobrze. Jest wysoki, arogancki i pewnie ma małego. Inaczej z całą pewnością nie zachowywałby się w tak nieokrzesany sposób. Szkoda, że nie widziałaś, jak wszedł do środka i zażądał, żebym namalowała mu obraz na zamówienie. Mężczyźni tacy jak on są wstrętni. Nie byłabym zaskoczona, gdyby uważał, że słońce wschodzi i zachodzi wyłącznie dlatego, że on tego pragnie. Zapomnij o prawach natury. Lord Synton to Bóg i Stwórca, i nie waż się o tym zapominać, wieśniaczko.

Oczy Kitty błyszczały ledwie stłumionym rozbawieniem.

– Widzę, że nie ma nic do powiedzenia. Poza tym, że zakochasz się w nim do szaleństwa. A może będzie doskonałym lojalnym towarzyszem!

Camilla nie zamierzała zrobić niczego takiego, a on z całą pewnością nie będzie jej kimkolwiek. Uniosła kieliszek, kiedy jej przyjaciółka zaproponowała, że jej doleje, i zachowała swoje przekonania dla siebie.

Przy odrobinie szczęścia lord Synton nigdy więcej nie postawi nogi w jej galerii.

Rozdział 4

– Jeśli będziesz się wgryzał we wszystkich, których tu rżniesz – powiedział Zazdrość przez zaciśnięte zęby – rozejdą się pogłoski, Alexei. Myślisz, że sterroryzowanie całego Waverly Green będzie sprzyjało zwycięstwu w grze?

– Nie, Wasza Wysokość.

Jasnowłosy wampir delikatnie otarł kącik ust czarnym fularem, pozbywając się resztek śladów, zanim ludzka służba w niedawno zakupionej rezydencji Księcia Zazdrości miała szansę zauważyć krew. Był to niezwykle cywilizowany gest, stojący w ogromnej sprzeczności z krwią spływającą mu po brodzie.

– Wiem, że to niewiele znaczy, ale nie zamierzałem go ugryźć. Chciałem jedynie dać mu to, o co prosił. Noc namiętności.

– Tak czy inaczej, panuj nad kłami i kutasem. Jeśli najdzie cię chęć na przekąskę albo baraszkowanie, opuść Hemlock Hall. Nie chcemy, żeby jakiś zaniepokojony człowiek połączył nasze przybycie z atakami wampira. Czy to jasne?

Jego zastępca pochylił głowę i nie odezwał się, co było rozsądne.