TO Evi - Renee Linn - ebook

TO Evi ebook

Renee Linn

3,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

JAK UWIERZYĆ W TO, ŻE NAJBLIŻSZA

NAM OSOBA MOŻE NAS NIE KOCHAĆ?

 

CZY MOŻNA Z DNIA NA DZIEŃ NIE TYLKO STAĆ SIĘ DLA KOGOŚ

OBOJĘTNYM, ALE WRĘCZ ZOSTAĆ ZNIENAWIDZONYM,

CHOĆ NIC ZŁEGO SIĘ NIE ZROBIŁO?

 

„TO Evi” to poruszająca historia dwóch kobiet i ich rodzin, których drogi

przecinają się w szpitalu psychiatrycznym. W jaki sposób wojna

i okres powojenny kształtują osobowość i życiowe postawy bohaterek?

Do czego doprowadza to wrażliwą Evi, kto rej relacje z matką są

naznaczone dystansem i chłodem, a kontrastują z nadmiernym

faworyzowaniem syna? Czy i gdzie dziewczyna znajdzie powierniczkę

swoich sekretów? I czy tylko prości ludzie są w stanie

wybaczyć bliźniemu najperfidniejsze grzechy?

Wokół tych pytań krążą rozważania autorki pierwszej części książki

„TO Evi”, przejmującej lektury o miłości, rodzinnych konfliktach, traumach

i poszukiwaniach własnej tożsamości.

 

AUTORKA PRAGNIE, ABY KAŻDY CZŁOWIEK,

NICZYM TOWARZYSZ OBSERWACYJNY, POCHYLIŁ SIĘ

NAD STAWIANYMI PRZEZ NIĄ PYTANIAMI.

Cała historia dzieje się w czasach PRL-u. Losy dwóch kobiet przecinają się w zaskakującym miejscu. Evi to młoda dziewczyna, której relacje z matką uwarunkowane są przez sytuację polityczną w naszym kraju. Kazia to żona i matka, która pada ofiarą niezrozumienia ze strony męża, a co za tym idzie, zostaje jej odebrana możliwość decydowania o własnym życiu.

Czasy PRL-u i wspomnienia z nimi związane wywołują mieszane uczucia. Niektórzy z sentymentem mówią o życiu ,,za komuny”, inni chcieliby zapomnieć. A Wy jakie macie skojarzenia z tamtym czasem? Coś szczególnie zapadło Wam w pamięci?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 303

Rok wydania: 2024

Oceny
3,5 (4 oceny)
1
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JustaSzl

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Autorka idealnie opisała powojenne, komunistyczne czasy. Dzięki dialogom i świetnie zrównoważonym opisom losy Kazi i jej rodziny jak i Evvi wciągają a książkę czyta się z ciekawością jednocześnie zastanawiając się jakim cudem takie historie mogły się wydarzyć. Nie jest to lektura łatwa w odbiorze za to bardzo emocjonująca. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć. Mnie zachwyciła!
00

Popularność




TO Evi

Copyright © 2024 by Renee Linn

[email protected]

Zezwalam na udostępnianie okładki książki w internecie

Wydanie I

Rawa Mazowiecka 2024

Redakcja i korekta:

Joanna Fiuk, poprawiam.pl

Skład i łamanie:

Mateusz Cichosz @magik.od.skladu.ksiazek

Projekt okładki:

Maciej Pieda

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszanie praw autorskich niniejszej publikacji.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci – żyjących obecnie lub w przeszłości – oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

ISBN 978-83-973265-1-4

Podziękowania

Szcze­gólne po­dzię­ko­wa­nia na­leżą się moim bli­skim – za wspar­cie, wy­ro­zu­mia­łość i cier­pli­wość, jaką mi oka­zy­wali, gdy pra­co­wa­łam nad tą książką. Nie­rzadko ra­zem de­ba­to­wa­li­śmy nad po­ru­sza­nymi w niej pro­ble­mami, do­cho­dząc czę­sto do za­ska­ku­ją­cych wnio­sków.

Bar­dzo dzię­kuję Pani re­dak­tor i ko­rek­tor Jo­an­nie Fiuk, która słu­żyła mi po­mocą i swoim fa­cho­wym do­świad­cze­niem. Wielu cen­nych wska­zó­wek udzie­lił mi także Pan Ma­te­usz Ci­chosz – ma­gik od składu ksią­żek. Je­stem Mu za nie ogrom­nie wdzięczna. Dzię­kuję rów­nież po­zo­sta­łym oso­bom, któ­rych wspa­niała praca przy­czy­niła się do po­wsta­nia książki pod ty­tu­łem „TO Evi”.

Wprowadzenie

Po­dró­żu­jąc po na­szej pięk­nej Pol­sce, usły­sza­łam wiele in­te­re­su­ją­cych hi­sto­rii. Nie na­ma­wia­łam ni­kogo, żeby się nimi po­dzie­lił. Być może moja obec­ność bu­dziła w in­nych lu­dziach za­ufa­nie, dla­tego też wie­lo­krot­nie sta­wa­łam się po­wier­niczką czy­ichś wspo­mnień, a być może na­wet se­kre­tów. Kiedy roz­mówcy do­strze­gali moje za­in­te­re­so­wa­nie, uśmie­chali się, mó­wiąc, że ich hi­sto­ria jest wy­jąt­kowa i warta spi­sa­nia. Po uwol­nie­niu się od cię­żaru wspo­mnień pro­sili o za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wo­ści. Twier­dzili, że oni od­najdą się w mo­jej książce, a nie wszy­scy lu­dzie ro­zu­mieją zna­cze­nie słowa „to­le­ran­cja”. Uśmie­cha­łam się ser­decz­nie, obie­cu­jąc, że je­śli nie te­raz, to na pewno kie­dyś na kar­tach książki prze­czy­tają o so­bie przy­naj­mniej jedno zda­nie. Ich pro­mie­nie­jąca ra­dość świad­czyła o uldze, jaką przy­nio­sła im na­sza roz­mowa.

Sza­nu­jąc ży­cze­nie mo­ich roz­mów­ców, nie ujaw­ni­łam praw­dzi­wych na­zwisk i oplo­tłam ich hi­sto­rie w fik­cyjną fa­bułę, łą­cząc nie­kiedy kilka usły­sza­nych opo­wie­ści. Czy­tel­nik tej książki może bez­owoc­nie szu­kać na ma­pie Ma­zur Roz­to­cza czy też Za­kładu Psy­chia­trycz­nego w Ko­cha­no­wie. Na­zwy te są mo­jego au­tor­stwa, a ich ewen­tu­alne po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych jest przy­pad­kowe.

W tej książce opi­suję fakty z ży­cia dwóch ko­biet, któ­rym nada­łam wy­my­ślone imiona: Ka­zi­miera i Evi. Moje bo­ha­terki wiele do­świad­czyły w ży­ciu i spo­tkały się w fik­cyj­nym miej­scu – za­kła­dzie psy­chia­trycz­nym. Gdyby nie książka „TO Evi”, praw­do­po­dob­nie ich drogi ni­gdy by się nie prze­cięły, mimo że ko­biety po­cho­dziły z tego sa­mego mia­steczka.

Czy tylko one, czy­ta­jąc tę książkę, będą mo­gły utoż­sa­mić się z opi­sa­nymi przeze mnie (choć czę­ściowo hi­sto­rycz­nymi) pe­ry­pe­tiami?

***

Po­ru­szona za­sły­sza­nymi opo­wie­ściami, po­sta­no­wi­łam zgłę­bić wie­dzę na te­mat spo­łecz­no­ści ma­zur­skiej w po­wo­jen­nej Pol­sce. Nie ukry­wam, że za­wsze in­te­re­so­wała mnie so­cjo­lo­gia. Zmiany za­cho­dzące w spo­łe­czeń­stwach ści­śle ko­re­spon­dują z pa­nu­ją­cymi cza­sami, które de­ter­mi­nują ludz­kie po­stawy i za­cho­wa­nia, czę­sto sta­no­wiąc przy­czynę tra­gicz­nych wy­da­rzeń. Hi­sto­rie, które opi­sa­łam, po­ka­zują, z jak trud­nymi de­cy­zjami czę­sto mu­simy się zmie­rzyć. Niech Czy­tel­nik nie oce­nia więc po­chop­nie bo­ha­te­rów mo­jej książki, ale po­święci im chwilę uwagi. Re­flek­sje, które na­suną się pod­czas czy­ta­nia, mogą być za­ska­ku­jące.

So­cjo­lo­gia to dzie­dzina na­uki, która zaj­muje się ba­da­niem zja­wisk nie tylko w skali glo­bal­nej, lecz także w kon­tek­ście ży­cia ro­dzin­nego. To wła­śnie ro­dzina wy­wiera istotny wpływ na kształ­to­wa­nie po­staw jed­no­stek, prze­ka­zy­wa­nie war­to­ści oraz bu­do­wa­nie po­czu­cia przy­na­leż­no­ści do okre­ślo­nej grupy spo­łecz­nej lub wy­zna­nio­wej.

Pra­gnąc przy­bli­żyć fakty hi­sto­ryczne, jak to lud­ność Ma­zur po II woj­nie świa­to­wej do­świad­czyła licz­nych re­pre­sji, się­gnę­łam po frag­menty pu­bli­ka­cji wy­bit­nego so­cjo­loga. Wy­raź­nie po­ka­zują one, w jaki spo­sób ów­cze­sna wła­dza dą­żyła do za­tar­cia toż­sa­mo­ści lud­no­ści ma­zur­skiej, a czę­sto także jej re­li­gii. W re­zul­ta­cie miesz­kańcy tych te­re­nów czę­sto byli zmu­szeni po­dej­mo­wać de­cy­zje w trud­nych i nie­sprzy­ja­ją­cych wa­run­kach, ży­jąc ze świa­do­mo­ścią, że nie są po­strze­gani zgod­nie z tym, kim na­prawdę są.

***

Bez­po­śred­nio po za­koń­cze­niu II wojny świa­to­wej na Ma­zu­rach ma­sowo prze­miesz­czały się całe grupy na­ro­dowe i na­ro­do­wo­ściowe, co wy­ni­kało ze zmiany gra­nic pań­stwa oraz de­cy­zji po­li­tycz­nych na po­zio­mie mię­dzy­na­ro­do­wym i kra­jo­wym. W przy­padku War­mii i Ma­zur jako po­czą­tek ma­so­wych pro­ce­sów mi­gra­cyj­nych wska­zuje się prze­łom lat 1944/1945, kiedy to lud­ność ma­sowo prze­miesz­czała się w związku z dzia­ła­niami wo­jen­nymi, ale w li­te­ra­tu­rze naj­czę­ściej po­da­wany jest rok 1950.

W od­nie­sie­niu do sy­tu­acji lud­no­ści można wska­zać dwa istotne skutki dzia­łań wo­jen­nych. Po pierw­sze, zmiany de­mo­gra­ficzne wy­ni­ka­jące bez­po­śred­nio z dzia­łań fron­to­wych i in­nych ope­ra­cji zbroj­nych pro­wa­dzo­nych w trak­cie walk. Po dru­gie, zmiany spo­wo­do­wane ce­lową po­li­tyką nie­miec­kich władz, taką jak ewa­ku­acja lud­no­ści cy­wil­nej, oraz in­dy­wi­du­alne ucieczki. Te mi­gra­cje po­le­gały głów­nie na ma­so­wych, ży­wio­ło­wych, zor­ga­ni­zo­wa­nych uciecz­kach przed zbli­ża­ją­cym się fron­tem.

So­cjo­log prof. dr hab. An­drzej Sak­son w swo­ich pu­bli­ka­cjach tak opi­sy­wał trudną rze­czy­wi­stość tej au­to­chto­nicz­nej lud­no­ści:

Stop­niowe przej­mo­wa­nie wła­dzy przez pol­ską ad­mi­ni­stra­cję na ob­sza­rze po­łu­dnio­wych Prus Wschod­nich w 1945 r. spo­wo­do­wało, że lud­ność ma­zur­ska i war­miń­ska zna­la­zła się w ob­rę­bie pań­stwa pol­skiego. Pro­ces ten od­by­wał się w wa­run­kach naj­mniej ko­rzyst­nych dla obu stron, War­miacy i Ma­zu­rzy ze­tknęli się bo­wiem z ge­ne­ral­nie no­wymi, nie­zna­nymi im i czę­sto wro­gimi sto­sun­kami spo­łeczno-po­li­tycz­nymi, go­spo­dar­czymi i na­ro­do­wymi, obej­mu­jąca zaś wła­dzę pol­ska ad­mi­ni­stra­cja była tak da­lece słaba, iż w okre­sie po­wo­jen­nym nie po­tra­fiła zmie­nić nie­ko­rzyst­nego po­ło­że­nia tej lud­no­ści1.

W kon­tek­ście po­wo­jen­nych zmian gra­nic pań­stwo­wych wspo­mnę o li­kwi­da­cji Prus Wschod­nich, co ozna­czało za­koń­cze­nie nie­miec­kiej pań­stwo­wo­ści w tej czę­ści kon­ty­nentu. Na­stęp­nie ob­szar ten zo­stał po­dzie­lony na część pół­nocną, in­kor­po­ro­waną do ZSRS jako ob­wód ka­li­nin­gradzki, oraz część po­łu­dniową, pod­daną in­ten­syw­nemu pro­ce­sowi osad­ni­czemu na tzw. Zie­miach Od­zy­ska­nych, czyli ob­sza­rach by­łego pań­stwa nie­miec­kiego, które po II woj­nie świa­to­wej zo­stały włą­czone do pań­stwa pol­skiego. W ra­mach usta­leń mię­dzy­na­ro­do­wych Jó­zef Sta­lin uzy­skał for­malną zgodę na wy­ko­rzy­sta­nie nie­miec­kiej siły ro­bo­czej z ob­sza­rów za­ję­tych przez Ar­mię Czer­woną – jako część re­pa­ra­cji wo­jen­nych. To wła­śnie wy­ja­śnia ma­sowe i zor­ga­ni­zo­wane prze­sie­dle­nia lud­no­ści na te­re­nie War­mii i Ma­zur: wy­sie­dle­nie lud­no­ści nie­miec­kiej na te­reny by­łej III Rze­szy oraz prze­nie­sie­nie lud­no­ści pol­skiej z ob­sza­rów in­kor­po­ro­wa­nych do ZSRS, które wcze­śniej sta­no­wiły część Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej.

Li­czeb­ność lud­no­ści nie­miec­kiej na te­re­nie Ma­zur zmniej­szyła się nie tylko w wy­niku ewa­ku­acji wo­jen­nych oraz in­dy­wi­du­al­nych ucie­czek, lecz już przed kon­fe­ren­cją pocz­dam­ską (17 lipca–2 sierp­nia 1945 roku) tam­tej­sza lud­ność au­to­chto­niczna pod­le­gała wy­wóz­kom or­ga­ni­zo­wa­nym przez wła­dze ad­mi­ni­stra­cyjne, któ­rych ce­lem były strefy oku­pa­cyjne. Po za­koń­cze­niu kon­fe­ren­cji wy­sie­dle­nia Niem­ców stały się ru­tyną i zo­stały ob­jęte ry­go­ry­stycz­nymi prze­pi­sami. Pod ko­niec roku 1945 na te­re­nie Okręgu Ma­zur­skiego za­miesz­ki­wało dzie­więć ty­sięcy Niem­ców, a pod ko­niec roku 1948 już tylko trzy ty­siące.

Wśród po­li­tycz­nych po­sta­no­wień mię­dzy­na­ro­do­wych do­ty­czą­cych prze­miesz­czeń lud­no­ści chcę pod­kre­ślić dą­że­nie do uni­fi­ka­cji na­ro­do­wo­ścio­wej w ra­mach po­szcze­gól­nych państw. Jed­nakże rdzenna lud­ność ma­zur­ska, ta, która nie za­mie­rzała po­rzu­cić swo­jej oj­co­wi­zny, nie zga­dzała się na tę uni­fi­ka­cję po­mimo na­ci­sków ze strony władz pań­stwo­wych, które po­przez swoją po­li­tykę zmie­rzały do kom­plek­so­wego re­gu­lo­wa­nia sto­sun­ków na­ro­do­wo­ścio­wych na ob­sza­rach im pod­le­głych.

24 kwiet­nia 1945 roku peł­no­moc­nik rządu RP na Okręg Ma­zur­ski wy­dał ode­zwę, w któ­rej wzy­wał lud­ność ro­dzimą do re­je­stra­cji w celu otrzy­ma­nia za­świad­cze­nia o przy­na­leż­no­ści do na­rodu pol­skiego. We­zwa­nie to po­prze­dzone było ni­czym nie­pod­par­tym ba­da­niem w te­re­nie stwier­dza­ją­cym, że rdzenna lud­ność do­bro­wol­nie i na ma­sową skalę bę­dzie pod­da­wać się we­ry­fi­ka­cji na­ro­do­wo­ścio­wej. Zgod­nie z tą in­struk­cją za Po­la­ków uwa­żano tych, któ­rzy mieli świa­do­mość pol­skiej przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej oraz znali ję­zyk pol­ski choćby w mi­ni­mal­nym stop­niu. W wy­niku nie­po­wo­dzeń tej ak­cji (nie tylko na War­mii i Ma­zu­rach) wła­dze cen­tralne w War­sza­wie po­sta­no­wiły do­raź­nie ure­gu­lo­wać ten pro­blem.

28 kwiet­nia 1946 roku uchwa­lono sto­sowną ustawę, która do­ty­czyła ca­łych Ziem Za­chod­nich i Pół­noc­nych. Sta­no­wiła ona, że prawo do oby­wa­tel­stwa pol­skiego przy­słu­guje każ­dej oso­bie, która przed 1 stycz­nia 1945 roku miała stałe miej­sce za­miesz­ka­nia na ob­sza­rze Ziem Od­zy­ska­nych, udo­wod­niła swoją pol­ską na­ro­do­wość przed ko­mi­sją we­ry­fi­ka­cyjną (na­ro­do­wo­ściową) i uzy­skała na tej pod­sta­wie stwier­dze­nie swo­jej pol­skiej na­ro­do­wo­ści przez wła­ściwą wła­dzę ad­mi­ni­stra­cji ogól­nej pierw­szej in­stan­cji oraz zło­żyła de­kla­ra­cję wier­no­ści Na­ro­dowi i Pań­stwu Pol­skiemu.

Prze­pisy wy­ko­naw­cze do tej ustawy za­warte zo­stały w „za­rzą­dze­niu we­ry­fi­ka­cyj­nym” opu­bli­ko­wa­nym przez Mi­ni­ster­stwo Ziem Od­zy­ska­nych (MZO) z dnia 9 kwiet­nia 1946 roku. Za­sady i kry­te­ria ak­cji we­ry­fi­ka­cyj­nej okre­ślono w pa­ra­gra­fie czwar­tym tego za­rzą­dze­nia. Stwier­dzano w nim, że osoby za­in­te­re­so­wane udo­wod­nie­niem swo­jej pol­skiej przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej mogą sko­rzy­stać z róż­nych środ­ków do­wo­do­wych, a w szcze­gól­no­ści po­cho­dze­nie pol­skie może być po­twier­dzone za po­mocą do­ku­men­tów toż­sa­mo­ści lub ak­tów stanu cy­wil­nego. Może rów­nież wy­ni­kać ono z na­zwi­ska lub po­kre­wień­stwa z oso­bami pol­skiego po­cho­dze­nia. Łącz­ność z Na­ro­dem Pol­skim może zo­stać wy­ka­zana po­przez przy­na­leż­ność do pol­skich or­ga­ni­za­cji, udział w walce o sprawę pol­ską, po­stawę we­wnętrzną i ję­zyk, za­cho­wa­nie pol­skich oby­cza­jów w ro­dzi­nie, zwią­zek z pol­ską kul­turą lu­dową i ży­ciem spo­łecz­nym Po­la­ków, a także po­przez pu­bliczne po­pie­ra­nie Po­la­ków w okre­sie pa­no­wa­nia nie­miec­kiego i na­ra­ża­nie się w ten spo­sób na oso­bi­ste nie­bez­pie­czeń­stwo.

Aby przejść pro­ces we­ry­fi­ka­cji, ko­nieczne było pod­da­nie się spe­cjal­nej pro­ce­du­rze ad­mi­ni­stra­cyj­nej. Osoba za­in­te­re­so­wana mu­siała zło­żyć for­malny „wnio­sek o stwier­dze­nie pol­skiej przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej”, który na­stęp­nie był oce­niany przez ko­mi­sję we­ry­fi­ka­cyjną. Po­zy­tywne roz­pa­trze­nie skut­ko­wało wy­da­niem „de­cy­zji stwier­dza­ją­cej pol­ską przy­na­leż­ność na­ro­dową”, a jako po­twier­dze­nie nada­wano tym­cza­sowy do­wód. Przed uzy­ska­niem tego do­ku­mentu osoba we­ry­fi­ko­wana mu­siała pod­pi­sać „De­kla­ra­cję wier­no­ści”. Otrzy­my­wane za­świad­cze­nia o pod­da­niu się we­ry­fi­ka­cji miały cha­rak­ter tym­cza­sowy, co utrud­niało ure­gu­lo­wa­nie spraw wła­sno­ścio­wych i pod­trzy­my­wało po­czu­cie nie­pew­no­ści oraz ocze­ki­wa­nie na zmiany w obec­nych sto­sun­kach. Szcze­gól­nie do­ty­czyło to zwar­tej, czę­sto izo­lo­wa­nej spo­łecz­no­ści ma­zur­skiej, która z re­guły pod­cho­dziła nie­chęt­nie do ca­łej pro­ce­dury, zwłasz­cza w po­wia­tach: Mrą­gowo, Szczytno i Ostróda. W spo­łecz­no­ściach lo­kal­nych, gdzie lud­ność ma­zur­ska była mniej­szo­ścią (np. w po­wia­tach: Kę­trzyn, Ni­dzica czy Pisz), za­ob­ser­wo­wano więk­szą skłon­ność do „za­pi­sy­wa­nia się na Ma­zura” lub uzy­ski­wa­nia Ma­su­ren­schei­nu, jak wów­czas po­pu­lar­nie na­zy­wano przy­stę­po­wa­nie do pro­cesu we­ry­fi­ka­cji na­ro­do­wo­ścio­wej.

Po­stępy ak­cji we­ry­fi­ka­cyj­nej róż­niły się w za­leż­no­ści od cha­rak­te­ry­styki po­szcze­gól­nych re­gio­nów Ma­zur. Przy­czyny nie­chęci i wro­go­ści ze strony miej­sco­wej lud­no­ści wo­bec no­wej rze­czy­wi­sto­ści ustro­jowo-pań­stwo­wej były róż­no­rodne. Szcze­gól­nie oporna wo­bec pro­ce­dury we­ry­fi­ka­cyj­nej oka­zała się lud­ność z po­wia­tów ma­zur­skich.

Już w roku 1946 na licz­nych ze­bra­niach, kon­fe­ren­cjach i na­ra­dach roz­wa­żano spo­soby roz­wią­za­nia pro­blemu zwa­nego kwe­stią ma­zur­ską. Głów­nym ce­lem było przy­spie­sze­nie pro­cesu re­po­lo­ni­za­cji War­mia­ków i Ma­zu­rów. Idea „przy­spie­szo­nej re­po­lo­ni­za­cji” za­kła­dała prze­kształ­ce­nie lud­no­ści ma­zur­skiej, która przez wieki funk­cjo­no­wała w in­nym sys­te­mie pań­stwo­wym i była pod wpły­wem czyn­ni­ków cha­rak­te­ry­stycz­nych dla spo­łecz­no­ści po­gra­nicz­nych, w „stu­pro­cen­to­wych” Po­la­ków. Ci nowi Po­lacy mieli nie tylko iden­ty­fi­ko­wać się z na­ro­dem i kul­turą pol­ską, ale także z no­wym pań­stwem i no­wym ustro­jem spo­łecz­nym.

Wiele po­dej­mo­wa­nych dzia­łań miało cha­rak­ter do­raźny i in­stru­men­talny, o czym do­wia­du­jemy się z pu­bli­ka­cji An­drzeja Sak­sona, który tak opi­sy­wał ten pro­ces:

Na lud­ność tę pa­trzono z dużą nie­uf­no­ścią i po­dejrz­li­wo­ścią, spy­cha­jąc ją na mar­gi­nes i trak­tu­jąc jako „oby­wa­teli dru­giej ka­te­go­rii”. Do­dat­ko­wym czyn­ni­kiem wzmac­nia­ją­cym po­czu­cie nie­chęci i ob­co­ści wo­bec Ma­zu­rów była, obok da­leko po­su­nię­tej ger­ma­ni­za­cji, przy­na­leż­ność do wy­zna­nia pro­te­stanc­kiego. Uwi­docz­niło się to szcze­gól­nie u przed­sta­wi­cieli władz te­re­no­wych, któ­rzy czę­sto świa­do­mie utrud­niali prze­pro­wa­dze­nie ak­cji we­ry­fi­ka­cyj­nej, sku­tecz­nie an­ta­go­ni­zu­jąc lo­kalne spo­łecz­no­ści. Tego ro­dzaju po­stawy miały nie­rzadko pod­łoże eko­no­miczne, tzn. z re­guły cho­dziło o wy­ru­go­wa­nie Ma­zu­rów z zaj­mo­wa­nych przez nich go­spo­darstw lub też dą­że­nie do prze­ję­cia ich ma­jątku, in­wen­ta­rza, ma­szyn itp.2

Jedną z mo­ich bo­ha­te­rek jest Lu­cyna (Lucy), któ­rej matka, Ce­lina, po­cho­dziła ze zu­bo­ża­łej szlachty. Po II woj­nie świa­to­wej wła­dze sta­rały się usu­nąć sa­motne ko­biety z ro­dzin­nego go­spo­dar­stwa, sto­su­jąc przy tym naj­okrut­niej­sze me­tody. Lu­cyna sta­nęła przed trud­nym wy­bo­rem, jed­nak być może dzięki niemu ura­to­wała ży­cie i zre­ali­zo­wała swoje ma­rze­nia. Jej de­cy­zja o za­prze­cze­niu nie tylko wła­snej toż­sa­mo­ści, ale także wy­zna­nia istot­nie wpły­nęła na jej szczę­ście i ży­cie ro­dzinne.

Po za­koń­cze­niu wojny naj­wię­cej osób po­cho­dze­nia ma­zur­skiego za­miesz­ki­wało po­wiat mrą­gow­ski. Głów­nym po­wo­dem tego była cha­rak­te­ry­styka dzia­łań wo­jen­nych. Ob­szar ten zo­stał oto­czony przez woj­ska ra­dziec­kie od po­łu­dnia oraz pół­nocy, co unie­moż­li­wiło wielu miesz­kań­com ucieczkę.

Ce­lina Re­sch­ken miesz­kała w Ka­lince, na te­re­nie po­wiatu mrą­gow­skiego, który sto­sun­kowo nie­wiele ucier­piał w cza­sie wojny. Istotne było to, że na tych ob­sza­rach, po­dob­nie jak na te­re­nach war­miń­skich po­wia­tów olsz­tyń­skiego i bi­sku­piec­kiego, prze­by­wali ewa­ku­owani z trzech są­sied­nich po­wia­tów: Ełk, Goł­dap i Olecko. Ich nie­dola nie skła­niała miesz­kań­ców po­wiatu mrą­gow­skiego do dal­szej wę­drówki, dla­tego Ce­lina nie zde­cy­do­wała się na wcze­śniej­szą mi­gra­cję. To spo­wo­do­wało, że ży­cie stra­ciła jej młod­sza córka, Ka­ren.

Wbrew ofi­cjal­nym ra­por­tom, które su­ge­ro­wały, że sy­tu­acja pod wzglę­dem bez­pie­czeń­stwa była sta­bilna w re­gio­nach przy­gra­nicz­nych, nie­jed­no­krot­nie zda­rzały się akty prze­stęp­czo­ści, ta­kie jak gra­bieże i inne po­dobne wy­stępki. Tak jak w mo­jej opo­wie­ści, do­cho­dziło także do gwał­tów do­ko­ny­wa­nych przez żoł­nie­rzy so­wiec­kich, któ­rzy trak­to­wali zdo­byte te­reny Ma­zur oraz ich miesz­kań­ców jako formę na­ro­do­wej ko­rekty.

Nie­zwy­kle trudne było na­to­miast po­ło­że­nie lud­no­ści ma­zur­skiej na te­re­nie po­wiatu dział­dow­skiego, który w 1945 roku zna­lazł się w ob­rę­bie wo­je­wódz­twa war­szaw­skiego (jak w la­tach 1938–1939). Wła­dze oku­pa­cyjne III Rze­szy po wkro­cze­niu w 1939 roku do Pol­ski za­częły in­ten­syw­nie re­ali­zo­wać plany ger­ma­ni­za­cyjne, szcze­gól­nie na ob­sza­rach wcie­lo­nych do Rze­szy (eingegliederte Ost­ge­biete). Lud­ność ma­zur­ska, która do 1920 roku po­sia­dała oby­wa­tel­stwo nie­miec­kie (pru­skie), była trak­to­wana jako Niemcy.

Zgod­nie z roz­po­rzą­dze­niem z 4 marca 1941 roku o utwo­rze­niu tzw. Nie­miec­kiej Li­sty Na­ro­do­wej (Deut­sche Volks­li­ste) przy­stą­piono do przy­spie­szo­nej i ma­sowo prze­pro­wa­dzo­nej for­mal­nej ger­ma­ni­za­cji. Po za­koń­cze­niu II wojny świa­to­wej Ma­zu­rzy z po­wiatu Dział­dowo, który przy­łą­czony zo­stał do Pol­ski w 1920 roku bez ple­bi­scytu, pod­dani zo­stali, jako oby­wa­tele II RP, ak­cji re­ha­bi­li­ta­cji na­ro­do­wej3.

Je­śli po­wyż­szymi frag­men­tami wzbu­dzi­łam za­in­te­re­so­wa­nie Czy­tel­nika po­wo­jenną te­ma­tyką Ma­zur, to za­chę­cam do ca­ło­ścio­wego za­po­zna­nia się z licz­nymi pu­bli­ka­cjami An­drzeja Sak­sona – wy­bit­nego pol­skiego so­cjo­loga.

1 An­drzej Sak­son, Ma­zu­rzy i War­miacy w po­wo­jen­nej rze­czy­wi­sto­ści 1945–1949, [w:] Na swoim? U sie­bie? Wśród swo­ich? Pierw­sze lata na Zie­miach Za­chod­nich i Pół­noc­nych, red. Ka­ta­rzyna Bock-Ma­tu­szyk, Woj­ciech Ku­char­ski, Piotr Zu­bow­ski, Ośro­dek „Pa­mięć i Przy­szłość”, Wro­cław 2018, s. 106.

2 Tamże, s. 109.

3 Tamże, s. 110.

KA­ZIA

„Kiedy pa­trzymy na śmierć albo na ciem­ność,

lę­kamy się tylko nie­zna­nego, ni­czego wię­cej”

J.K. Row­ling, Harry Pot­ter i Książę Pół­krwi

1

Nie zabierajcie nam mamy!

Lato, rok 1957

Prze­raź­liwy krzyk dziecka ode­rwał Stef­cię od go­to­wa­nia mleka naj­młod­szemu syn­kowi. Jak stała wy­bie­gła do sieni, zo­sta­wia­jąc gar­nek na pa­le­ni­sku. W wą­skim ko­ry­ta­rzu zgro­ma­dziło się dużo lu­dzi, któ­rzy z wy­cze­ki­wa­niem wpa­try­wali się w otwarte miesz­ka­nie są­siada. Czu­jąc we­wnętrzny nie­po­kój, a za­ra­zem wie­dząc, do kogo na­leży roz­twarte na oścież lo­kum, Stef­cia Mat­czak in­stynk­tow­nie za­częła prze­dzie­rać się przez ciżbę. Roz­py­chała się łok­ciami tak, że nie­mal wpa­dła na jed­nego z dwóch po­tęż­nych męż­czyzn, który zma­ga­jąc się z sza­mo­czącą się w ka­fta­nie ko­bietą, swoją osobą ta­ra­so­wał wej­ście do miesz­ka­nia. Pa­trząc na tę roz­pacz­liwą scenę, Stef­cia sta­nęła jak wryta. Kątem oka za­uważyła za­par­ko­wany pod sie­nią am­bu­lans.

Zimny dreszcz prze­biegł po jej ra­mio­nach. Wrza­ski i płacz sio­strze­nic jej mał­żonka były tak prze­raź­liwe, że stru­chlała. Stała wpa­trzona w całe to zbie­go­wi­sko, z za­sko­cze­nia nie­świa­do­mie otwie­ra­jąc usta. Płacz dzieci jesz­cze bar­dziej się na­si­lił, gdy z miesz­ka­nia sa­ni­ta­riu­sze wy­wle­kli pra­wie omdlałą Ka­zi­mierę Sa­wicką. Ko­bieta była bar­dzo blada. Si­niaki pod jej oczami świad­czyły o tym, że od dłuż­szego czasu nie spała. Roz­czo­chrane włosy, biała ko­szula i skrę­po­wane do tyłu ręce po­bu­dzały ga­piów do szep­tów.

Je­den z sa­ni­ta­riu­szy wła­śnie od­ry­wał od ko­biety wcze­pioną weń pię­cio­let­nią Ju­sty­się, hi­ste­rycz­nie bła­ga­jącą, aby nie za­bie­rać jej matki. Płacz naj­młod­szej córki wy­wo­łał u Kazi szloch, który jak spazm wstrzą­snął jej cia­łem. Ja­sia, star­sza córka Sa­wic­kiej, stała wci­śnięta mię­dzy drzwi a fu­trynę. Wo­dząc wzro­kiem za matką, wy­cią­gała do ro­dzi­cielki szczu­płe ra­miona i wtó­ro­wała szlo­chem sio­strze. Dziew­czynki nie re­ago­wały na oj­cow­skie próby uci­sza­nia, a wręcz prze­ciw­nie – wpa­dały w jesz­cze więk­szą hi­ste­rię.

Za­lana łzami Ka­zia wciąż oglą­dała się za cór­kami. Reszt­kami sił pró­bo­wała się wy­swo­bo­dzić, by je utu­lić w roz­pa­czy.

Stef­cia spoj­rzała na bose stopy szwa­gierki. Już chciała do niej pod­biec, aby od­dać jej swoje ciap­cie, ale w tym wła­śnie mo­men­cie pro­wa­dzący twar­dziel moc­niej chwy­cił Ka­zię za bark i z ca­łej siły pchnął przed sie­bie. Tłum, który w tej chwili wy­legł przed klatkę, roz­stą­pił się przed wpra­wio­nym w ruch cia­łem są­siadki. Ko­bieta sta­rała się utrzy­mać rów­no­wagę, ale skrę­po­wane ręce sku­tecz­nie unie­moż­li­wiły jej tę próbę. Upa­dła tuż przed otwar­tymi drzwiami ka­retki.

Pierw­sza pod­bie­gła do niej Stefa. Uno­sząc z ziemi roz­czo­chraną głowę szwa­gierki, far­tu­chem otarła krew z roz­cię­tej wargi. Za chwilę do­pa­dły do niej roz­hi­ste­ry­zo­wane córki. Wi­dząc krwa­wiące usta matki, bła­gały ojca, aby za­brał ją do domu. On jed­nak nie zwra­cał uwagi na ich prośby. Chciał już skoń­czyć to przed­sta­wie­nie i po­zbyć się, jak za­wsze ma­wiał, „kło­potu”.

– Re­mek, ra­tuj! Ja tak cię ko­cham! Re­mek! – sła­bym gło­sem krzyk­nęła Ka­zia, ostatni raz wy­ra­ża­jąc swój apel.

Je­remi w ogóle na nią nie pa­trzył. Swój wy­zuty z uczuć wzrok skie­ro­wał na sa­ni­ta­riu­szy.

– Nie po­tra­fi­cie po­ra­dzić so­bie z wa­riatką! – wrza­snął roz­złosz­czony na męż­czyzn. – Sami wi­dzi­cie, że ona nie­bez­pieczna!

Słowa Sa­wic­kiego pod­sy­ciły złość me­dy­ków. Ni­czym zdzi­czałe sępy do­pa­dli do wą­tłej Kazi i jak wo­rek kar­to­fli wrzu­cili ją na tył ka­retki.

Kiedy roz­legł się dźwięk uru­cha­mia­nego sil­nika, z sieni wyj­rzała nowa ko­bieta Je­re­miego, po­dob­nie jak jej po­przed­niczka no­sząca imię Ka­zi­miera.

Sro­gim wzro­kiem zmie­rzyła córki od­pra­wio­nej, po czym sta­now­czo ode­zwała się do Sa­wic­kiego:

– Re­mek, weź je do domu – i nie cze­ka­jąc na re­ak­cję męż­czy­zny, po­now­nie znik­nęła w sieni.

Ryk sy­reny, z ja­kim od­je­chał am­bu­lans, sku­tecz­nie za­głu­szył płacz cią­gnię­tych do miesz­ka­nia dziew­czy­nek.

Stef­cia na­dal sie­działa na ziemi. Wciąż nie wie­rzyła w to, co przed chwilą wy­da­rzyło się na jej oczach. Miesz­kańcy czwo­ra­ków, roz­cho­dząc się, z po­li­to­wa­niem zer­kali na Mat­cza­kową. Bar­dzo jej współ­czuli, a jesz­cze bar­dziej było im szkoda Jó­zefa, który wtedy był aku­rat w pracy i nie mógł in­ter­we­nio­wać w spra­wie sio­stry.

– Ja wi­dzia­łam, jak ta nowa rano wcho­dziła oknem do miesz­ka­nia Sa­wic­kiego – szep­nęła Ste­fie stara Ma­cie­jowa, schy­la­jąc się do niej tak, by nikt nie usły­szał. – Są­dzę, że są­siad na do­bre po­zbył się nie­wy­god­nej żony, a nowa mio­tła bę­dzie ­le­piej za­mia­tać.

– Jesz­cze nic nie jest prze­są­dzone – nie­uprzej­mie od­po­wie­działa Stefa. – Może i ta długo tu miej­sca nie za­grzeje.

– To za­leży, z jaką cha­ry­zmą się koło chłopa za­kręci. Jak do­brze go omota, to za­pu­ści ko­rze­nie na do­bre – od­parła pół­gło­sem są­siadka, wcho­dząc do dru­giej sieni.

Stef­cia prze­kli­nała w du­szy nową flamę szwa­gra. Serce jej pę­kało na myśl o tym, co wy­cier­pią sio­strze­nice Ziu­nia na­ra­żone na hu­mory kon­ku­biny ojca.

Ci­sza, która za­le­gła na po­dwórku, w końcu po­de­rwała ­Mat­cza­kową z ziemi. Ko­bieta przy­po­mniała so­bie o garnku na kuchni i po­bie­gła co sił do miesz­ka­nia.

– Chwa­lić Boga – wes­tchnęła, cie­sząc się, że słabo roz­pa­lony ogień nie spo­wo­do­wał ko­lej­nej tra­ge­dii. – A gdzież może być Sa­binka? – gło­śno za­sta­no­wiła się Stef­cia, spraw­dza­jąc, czy mały Jaś na­dal śpi. – Na ko­ry­ta­rzu taki ha­łas, a ta na­wet drzwi nie uchy­liła – mam­ro­tała pod no­sem nie­za­do­wo­lona, ale po­my­ślała, że może szwa­gierka jest chora. Po­sta­no­wiła do niej zaj­rzeć, wcze­śniej jed­nak upew­niła się, że z ma­lu­chem jest wszystko w po­rządku.

Mały Jaś na­wet się nie obu­dził ani gdy matka go kar­miła, ani gdy pod­ty­kała su­chą, te­trową pie­luszkę.

– Jesz­cze tylko zer­knę na ze­ga­rek – po­wie­działa do sie­bie ko­bieta, za­kła­da­jąc chustkę na głowę. – Nie­ba­wem Ziu­nio wróci z pracy, a tu go taka nie­do­bra no­wina czeka. Że też ta­kiego dra­nia jak Re­mek święta zie­mia nosi. Boga się w ogóle nie boi. Gdy mu się tylko ktoś sprze­ciwi, za­raz do bi­cia leci. Przez tę jego wy­ryw­ność i zna­jo­mo­ści moje dzieci te­raz bie­dują, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że Jó­zuś le­dwo z ży­ciem uszedł.

Stef­cia zre­flek­to­wała się, że zło­rze­cząc na są­siada, zgrze­szyła. Skru­szona, spoj­rzała na święty ob­ra­zek. Czy­niąc na pier­siach znak krzyża, schy­liła w po­ko­rze głowę przed Je­zu­skiem.

Na pa­lusz­kach wy­mknęła się z miesz­ka­nia. Spie­szyła się do miesz­ka­ją­cej po są­siedzku naj­star­szej sio­stry męża.

2

Reforma rolna w Polsce

Ra­dy­kalną re­formę rolną prze­pro­wa­dziło pań­stwo pol­skie do roku 1949. Ma­jątki ob­szar­ni­cze po­wy­żej pięć­dzie­się­ciu hek­ta­rów zo­stały roz­par­ce­lo­wane mię­dzy bez­rol­nych i ma­ło­rol­nych chło­pów. W ten spo­sób po­wstały bar­dzo małe, wręcz kar­ło­wate go­spo­dar­stwa, któ­rych wła­ści­ciele le­dwo mo­gli się utrzy­mać. Jed­nak wkrótce po­tem par­tia pod­jęła de­cy­zję o uczy­nie­niu wła­śnie roz­da­nej ziemi wła­sno­ścią ko­lek­ty­wów, sta­wia­jąc na spół­dziel­nie.

Upra­wiano agre­sywną pro­pa­gandę ter­roru wo­bec in­dy­wi­du­al­nych go­spo­da­rzy, wpro­wa­dza­jąc obo­wiąz­kowe do­stawy i urzę­dowe ceny. Bo­gat­szym chło­pom płody rolne były re­kwi­ro­wane drogą przy­musu. Opór chło­pów spo­wo­do­wał po­wolne po­wsta­wa­nie spół­dzielni rol­nych i pe­ge­erów.

Plan sze­ścio­letni za­koń­czył się w roku 1955 kom­plet­nym fia­skiem, do­pro­wa­dza­jąc kraj do kry­zysu żyw­no­ścio­wego. Więk­szość spół­dzielni roz­pa­dła się po roku 1956, ale Wła­dy­sław Go­mułka na­dal na­wią­zy­wał do idei „lep­szej sprawy”. Oprócz apeli stwo­rzył spół­dziel­com tzw. kre­dyty uma­rzalne.

W roku 1959 utwo­rzono Fun­dusz Roz­woju Rol­nic­twa, który miał wspie­rać kółka rol­ni­cze. Dzięki niemu mo­gły one za­ku­pić trak­tory, sno­po­wią­załki, a z cza­sem na­wet kom­bajny zbo­żowe, na które rol­ni­ków in­dy­wi­du­al­nych nie było stać. Kółka rol­ni­cze otrzy­my­wały rów­nież ze­zwo­le­nia na bu­dowę ce­gielni czy blo­ków miesz­ka­nio­wych.

Ro­dzina Ziu­nia

Sa­bina Spy­chała uro­dziła się w roku 1912 i była naj­star­szą spo­śród pię­ciorga dzieci An­to­niny i Waw­rzyńca Mat­cza­ków. Od naj­młod­szych lat wspo­ma­gała matkę w opiece nad licz­nym ro­dzeń­stwem. Sa­bina wy­szła za mąż jako szes­na­sto­latka. Jej mąż, Kac­per Spy­chała, zmarł rok po woj­nie, po­zo­sta­wia­jąc na świe­cie dwójkę dzieci. Le­dwo Jan, syn Sa­biny, osią­gnął peł­no­let­ność, woj­sko we­zwało go na służbę. Chło­pak mu­siał wy­je­chać na Śląsk, po­zo­sta­wia­jąc matkę pod opieką dwu­na­sto­let­niej Anieli.

Oprócz Jó­zefa i Ka­zi­miery Sa­bina miała dwa lata młod­szego od sie­bie brata, Ma­cieja, oraz sio­strę Felę, uro­dzoną w 1918. Za­raz po II woj­nie świa­to­wej, gdy ro­dzinne go­spo­dar­stwo nie mo­gło wy­ży­wić wszyst­kich, star­szy syn Mat­cza­ków, Ma­ciej, wy­je­chał na Śląsk, gdzie za­ło­żył wła­sną ro­dzinę i rzadko utrzy­my­wał kon­takt z naj­bliż­szymi.

Fela wy­szła za mąż za są­siada, Lu­dwika Za­rębę, ale nie­stety Pan nie ob­da­rzył ich po­tom­stwem. Po ślu­bie na ochot­nika za­miesz­kali w Ko­byłce, ro­dzin­nym sie­dli­sku Mat­cza­ków. Fela pra­co­wała na roli i zaj­mo­wała się ociem­niałą matką, która na­dal wy­cze­ki­wała na po­wrót męża z frontu. Po śmierci te­ścio­wej ży­cie Felci wy­wró­ciło się do góry no­gami. Jej mąż, Lu­dwik, prze­niósł się na oj­co­wi­znę i w efek­cie pra­co­wał od świtu do nocy na dwóch go­spo­dar­stwach. Fela czuła się jak sło­miana wdowa i być może dla­tego jej zdro­wie z roku na rok po­gar­szało się.

Jó­zef, zwany przez naj­bliż­szych Ziu­niem, uro­dził się 4 kwiet­nia 1920 roku. Był bar­dzo zżyty z sio­strą Ka­zi­mierą, młod­szą od niego o sie­dem lat, dla­tego ota­czał ją szcze­gólną i tro­skliwą opieką. Po wy­jeź­dzie star­szego brata Jó­zek, jako męż­czy­zna, po­czuł się głową ro­dziny. Gdy w trud­nych po­wo­jen­nych cza­sach lu­dzie nie­ustan­nie po­szu­ki­wali chleba, on, chcąc ulżyć bli­skim, imał się róż­nych za­jęć. Czę­sto pra­co­wał za je­dze­nie.

Pech chciał, że pew­nego razu Ziu­tek usły­szał na targu, iż na obrze­żach Roz­to­cza po­wstaje Pań­stwowe Go­spo­dar­stwo Rolne. Chłopi po­wta­rza­jący tę no­winę mieli o niej różne opi­nie. Jedni uty­ski­wali na re­ali­za­cję ta­kiego po­my­słu, inni zaś, wi­dząc na­dzieję na za­ro­bek, nad­sta­wiali uszu, cie­kawi naj­róż­niej­szych plo­tek.

Jó­zek po­sta­no­wił spraw­dzić, ile jest prawdy w po­wta­rza­nych przez chło­pów sło­wach. Kiedy tylko do­tarł do po­łu­dnio­wej czę­ści mia­steczka, za­uwa­żył roz­le­gły, ogro­dzony dzie­dzi­niec z kil­koma ma­szy­nami rol­ni­czymi. Pod­cho­dząc do za­bu­do­wań, do­strzegł przed spi­chrzem sporą grupę osób. Męż­czyźni w sku­pie­niu wsłu­chi­wali się w słowa prze­ma­wia­ją­cego. Wy­soki, do­brze ubrany agro­nom mó­wił o moż­li­wo­ściach za­trud­nie­nia w go­spo­dar­stwie i ostrze­gał przed kon­se­kwen­cjami nie­uczci­wo­ści. Pod­kre­ślał su­mien­ność w wy­ko­ny­wa­niu za­dań, obie­cu­jąc re­gu­larne wy­na­gro­dze­nie. Wy­ja­śnił, że oprócz eta­to­wych pra­cow­ni­ków w go­spo­dar­stwie bę­dzie pra­co­wać mło­dzież ze szkoły rol­ni­czej z po­bli­skiego Roz­to­cza. Wska­zał na mu­ro­wany, lecz znisz­czony bu­dy­nek. Był to po­wsta­jący wła­śnie in­ter­nat dla ko­biet uczą­cych się w ma­zur­skiej szkole rol­ni­czej. Opo­wia­dał też o pla­nach pań­stwa do­ty­czą­cych roz­woju go­spo­dar­stwa w przy­szło­ści.

Ziu­nio z za­do­wo­le­niem za­tarł dło­nie. Kiedy za­rządca skoń­czył mó­wić, Jó­zek za­py­tał, czy oprócz pracy można li­czyć na noc­leg. Męż­czy­zna spoj­rzał na niego su­rowo, ale uprzej­mie za­pew­nił, że osoby pra­cu­jące uczci­wie mogą ubie­gać się o miesz­ka­nia pra­cow­ni­cze w po­bli­skich czwo­ra­kach.

Nie wia­domo było, jak Jó­zef zna­lazł się z po­wro­tem w domu. Gdy siadł do ko­la­cji, opo­wie­dział sio­strom o wszyst­kim. Był tak pod­eks­cy­to­wany per­spek­tywą no­wego za­trud­nie­nia, że wła­ści­wie już sam pod­jął de­cy­zję za ro­dzeń­stwo.

Ka­zia zgo­dziła się na wy­pro­wadzkę w nie­znane bez wa­ha­nia, na­to­miast Sa­bina oba­wiała się, czy w mie­ście bę­dzie w sta­nie sa­mo­dziel­nie utrzy­mać Anielkę. Roz­wa­ża­jąc przy­szłość, za­sta­na­wiała się, czy w tak du­żym go­spo­dar­stwie nie zna­la­złaby się do­ryw­cza praca dla jej nie­let­niej córki. Po­mysł brata był tak ku­szący, że po­bu­dził ją do dzia­ła­nia. Za­raz po ko­la­cji po­bie­gła więc po radę do ro­dziny zmar­łego męża, miesz­ka­ją­cej w są­sied­niej wsi. Gdy po dwóch go­dzi­nach wró­ciła do domu, wszy­scy już spali. Obu­dziła Jó­zia, żeby po­twier­dzić, że wraz z nim wy­pro­wa­dzają się do Roz­to­cza.

Rano Jó­zek nie mógł się do­cze­kać, aż sio­stry wstaną. Jak ni­gdy przy­go­to­wał śnia­da­nie i ner­wowo stu­kał łyżką o stół. Jego za­cho­wa­nie spra­wiło, że ociem­niała An­to­nina po­my­ślała, że to jej mąż wró­cił z frontu.

– Waw­rzek?! Czy to ty, Waw­rzek? – wo­łała, czła­piąc po omacku.

Anielka zła­pała bab­cię za wy­cią­gnięte do przodu ręce i de­li­kat­nie za­wró­ciła do łóżka. Sły­sząc za­mie­sza­nie, z po­koju wy­szła Sa­bina, a za­raz za nią Ka­zia. Cie­szyły się na nową przy­godę, były go­towe iść z bra­tem w nie­znane.

3

Ratować Kazię i dzieci

Lato, rok 1957

„Ach, ten mój Ziu­nio, za­wsze po­ma­gał in­nym. I mnie tu­taj po­znał i Ka­zię uniesz­czę­śli­wił” – wes­tchnęła Stef­cia, przy­wo­łu­jąc w my­ślach wspo­mnie­nia. We­sołe i smutne ob­razy, które prze­lały się przez jej głowę, spra­wiły, że za­częła stu­kać do drzwi szwa­gierki moc­niej niż zwy­kle.

Sa­bina wraz z córką Anielą miesz­kała na­prze­ciwko miesz­ka­nia Mat­cza­ków, tuż przy wej­ściu na stry­szek dwu­klat­ko­wego czwo­raka.

– Czego tak ko­ła­czesz jak opę­tana? – z pre­ten­sją ode­zwała się Sa­bina, otwie­ra­jąc po­dwoje przed Stef­cią. – Stało się coś czy co? – do­dała, roz­cią­ga­jąc fleg­ma­tycz­nie py­ta­nie. Cze­kała na re­ak­cję bra­to­wej, która de­li­kat­nie we­pchnęła ją do środka i za­mknęła za sobą drzwi.

– A stało się, stało! – ner­wowo za­częła Stefa. – Ty oprócz śle­poty to chyba je­steś i głu­cha. Nie sły­sza­łaś la­mentu Jasi i Ju­stysi? Ten łotr Je­remi od­dał twoją sio­strę do wa­riat­kowa. Le­dwo ka­retka za­brała Ka­zię, a w ich domu już urzę­duje ko­cha­nica. Lu­dzie mó­wią, że Re­mek wpusz­czał ko­chankę oknem. Po­noć ła­cha się z nią już od dłuż­szego czasu. Ka­zia pew­nie tego nie wy­trzy­mała i po­krę­ciło się bie­dac­twu w gło­wie. Cho­ciaż, jak te­raz ana­li­zuję całe zaj­ście, nie za­uwa­ży­łam, aby ona od rze­czy mó­wiła.

– A Jó­zek gdzie? Dla­czego nie ra­to­wał na­szej Kazi? – Sa­bina tak jak stała opa­dła na ko­zetkę.

– Jó­zek w pracy prze­cież. Chłop­ców wziął ze sobą, bo mój naj­młod­szy całą noc gra­so­wał. Oka przez niego nie zmru­ży­łam. Mia­łam się w dzień po­ło­żyć, ale płacz dziew­czy­nek wy­cią­gnął mnie z miesz­ka­nia. – Stef­cia za­częła szlo­chać. – Te­raz te biedne dzie­ciny zo­stały rzu­cone na pa­stwę tej cho­lery i ojca bez serca. Do­piero do­znają cudu aniel­skiego.

– Może Jó­zuś co za­ra­dzi – rzu­ciła Sa­bina.

– Nie wiem, czy co za­ra­dzi, bo po ostat­niej bójce raz, że nie śmier­dzimy gro­szem, a dwa, jego zdro­wie jest w nie naj­lep­szej kon­dy­cji. Je­remi tak obił Ziu­nia, że bie­dak przez trzy dni le­żał w łóżku chory na płuca. Nie wiem, jak to się skoń­czy, bo jesz­cze plwa krwią. A co do za­dość­uczy­nie­nia, ja­kiego ten cho­ler­nik za­żą­dał od mo­jego za na­paść, to jesz­cze ka­zał pie­nią­dze so­bie do­rę­czać przez li­sto­no­sza. Ja od gęby dzie­ciom odej­muję, aby jego fa­na­be­rie speł­niać. Ten dziad nie ma wstydu, z ro­dziną i wła­sną żoną tak po­stę­puje. – Stefa tak się roz­wście­kła, że na twa­rzy i szyi ob­lała ją czer­wo­ność. – Gdy Ka­zia przy­bie­gła do nas po­bita, to tak się scze­pili, że le­dwo ich zdo­ła­łam ro­ze­rwać. On już pewno wtedy miał tę zdzirę w domu, dla­tego tak się awan­tu­ro­wał.

– Też o tym sły­sza­łam – ode­zwała się Sa­bina. – Lu­dzie już od ja­kie­goś czasu mó­wili, że nasz szwa­gier ma babę, ale gdy za­py­ta­łam o to Ka­zię, za­prze­czyła. Po­wie­działa, że cią­gle ją boli głowa i że mąż nie­za­do­wo­lony jest przez nią. Wi­dy­wa­łam na jej rę­kach si­niaki, ale za­wsze tłu­ma­czyła mi, że przez nie­uwagę coś so­bie zro­biła. Do­piero gdy wy­wią­zała się ta awan­tura z Józ­kiem, Ka­zia prze­stała za­prze­czać, że mąż ją bije. Jed­no­cze­śnie od­su­nęła się ode mnie, chyba za na­mową Remka. Dziew­czynki prze­stały do mnie za­glą­dać, a gdy wpad­niemy na sie­bie na ko­ry­ta­rzu, są bar­dzo wy­stra­szone.

Ko­biety co­raz gło­śniej roz­pra­wiały, co która sły­szała na te­mat ro­mansu szwa­gra.

Głosy do­bie­ga­jące z miesz­ka­nia Spy­cha­łów zwró­ciły uwagę star­szych sy­nów Stefci, któ­rzy wła­śnie wró­cili do domu. Dzięki gło­śnej roz­mo­wie z ła­two­ścią od­na­leźli matkę.

Stef­cia, wie­dząc, że za­raz może spo­dzie­wać się po­wrotu mał­żonka, na­wet nie wpu­ściła po­ciech do miesz­ka­nia ciotki.

– Sa­binko, przyjdź do nas za go­dzinkę – po­pro­siła, cią­gnięta przez chłop­ców do domu. – Jó­zef pew­nie bę­dzie chciał po­roz­ma­wiać ze szwa­grem, a by­łoby do­brze, że­byś i ty przy tej roz­mo­wie była.

– Ja też mu­szę wam coś po­wie­dzieć – wspo­mniała Sa­bina. – Za­tem na­karm męża, a ja nie­ba­wem do was zajdę.

Wa­cek i Mie­cio z jed­nej mi­ski pa­ła­szo­wali ka­szę ze skwar­kami.

Jó­zef, wi­dząc wzbu­rze­nie na twa­rzy żony, od razu do­my­ślił się, że ma mu dużo do po­wie­dze­nia.

– Jak nasz ma­lec? Spał w dzień? – za­py­tał, sia­da­jąc do po­siłku.

– Tak, z nim wszystko do­brze, ale z Ka­zią nie wia­domo, co bę­dzie – chlip­nęła Stef­cia, przy­ty­ka­jąc chustkę do nosa. – Dziś Re­mek od­dał ją do wa­riat­kowa. Ma już drugą babę. Co się te­raz sta­nie z dziew­czyn­kami? Oby ich nie zo­sta­wił w ja­kimś przy­tułku.

Jó­zef po­de­rwał się od stołu i wy­biegł na ko­ry­tarz. Za­nim Stefa do niego do­pa­dła, z ca­łej siły kop­nął w drzwi szwa­gra, wo­ła­jąc:

– Wy­łaź z cha­łupy, ty dam­ski bok­se­rze! Gdzie od­da­łeś moją sio­strę?! Do czego ty się po­su­wasz?! – wrzesz­czał, wy­my­ka­jąc się z rąk żony, która pró­bo­wała od­ho­lo­wać go z po­wro­tem do domu.

Stefa wie­lo­krot­nie za­wra­cała męża do miesz­ka­nia, a ten, roz­wście­czony, nie po­tra­fił od­pu­ścić.

Z miesz­ka­nia Sa­wic­kiego nikt nie od­wa­żył się wyjść. Dźwięki do­cho­dzące z wnę­trza świad­czyły o obec­no­ści do­mow­ni­ków, ale do uszu Mat­cza­ko­wej do­tarł tylko zgrzyt prze­krę­ca­nego w zamku klu­cza.

– Tchórz je­steś i tyle! – wrzesz­czał Jó­zef, ko­lejny raz wró­ciw­szy pod drzwi szwa­gra. – Masz tylko od­wagę pa­stwić się nad bez­bron­nymi! Uwa­żaj, ło­trze, niech tylko któ­raś z dziew­czy­nek mi się po­skarży, to nie rę­czę za sie­bie!

Kiedy w końcu Mat­cza­ko­wej udało się we­pchnąć męża do miesz­ka­nia, po­ja­wiła się u nich Sa­bina.

– Święci pań­scy! Ko­bieto, do­piero te­raz przy­szłaś?! – go­rącz­ko­wała się Stefa. – Ty na­prawdę ogłu­chłaś!

Jó­zef ner­wowo cho­dził w tę i we w tę. Jak ni­gdy się­gnął po pa­pie­rosa. W ogóle nie zwró­cił uwagi na to, że w cia­snym miesz­kanku jest no­wo­ro­dek.

Stefa, wi­dząc wzbu­rze­nie męża, nie śmiała go po­uczać. Kiw­nęła na szwa­gierkę, aby ta we­szła do po­koju.

– Sia­daj. Bę­dziemy ra­dzić. – Wska­zała jej miej­sce na wer­salce.

– Ja też mam pro­blem, a ra­czej oboje z Jó­ziem go mamy – za­częła Sa­bina. – Fela jest bar­dzo chora i nie może dłu­żej zaj­mo­wać się mamą. Mu­simy za­brać ją do sie­bie. Wiem, że wy nie ma­cie na­wet gdzie łóżka wsta­wić, więc ja ją we­zmę, pod wa­run­kiem że bę­dzie­cie mi po­ma­gać w opiece nad nią. – Spoj­rzała ba­daw­czo na brata i szwa­gierkę. – Sami wi­dzi­cie, że ja nie naj­le­piej wi­dzę, a ostat­nio chyba też go­rzej sły­szę. Mama jesz­cze wszystko koło sie­bie zrobi, ale umysł jej siadł. Nie wiem, jak się tu przy­sto­suje, ale mu­simy ulżyć bied­nej Feli. Lu­dwik w cho­ro­bie zaj­mie się żoną, a my mu­simy mamą.

– Ja­koś so­bie po­ra­dzimy – przy­stała na pro­po­zy­cję Stefa, zer­ka­jąc na męża. – U nas sam dro­biazg, ale wspól­nie damy radę.

Jó­zek cały czas mil­czał. Wciąż nie za­siadł do je­dze­nia.

Głu­chy ło­mot we drzwi wy­rwał ze­bra­nych z dys­ku­sji.

– Wy­chodź na ko­ry­tarz! – za­grzmiał groź­nie Je­remi, szar­piąc za klamkę. – Po­noć na­pa­dłeś na mój dom! Mało ci po­przed­niego ko­le­gium, że wciąż mnie na­cho­dzisz?!

– Ty par­szywcu je­den, co zro­bi­łeś na­szej sio­strze?! – przy­sko­czył do niego Ziu­nio. – Gdzie ją wy­wio­złeś i dla­czego?! – go­rącz­ko­wał się, pró­bu­jąc wy­mi­nąć ko­biety, które za­blo­ko­wały mu do­stęp do Je­re­miego. – Pewno już przy­pro­wa­dzi­łeś so­bie ja­kąś la­dacz­nicę, żeby ska­zać swoje pra­wo­wite dzieci na jej nie­ła­skę.

– To­bie nic do tego! – od­gryzł się Re­mek. – Wa­sza cała ro­dzina taka po­krę­cona jak Ka­zia! Twoją matkę wziął obłęd i moją starą też. Dzieci za­nie­dby­wała i cią­gle by się tylko wy­le­gi­wała. Do ro­boty nie cho­dziła, a wciąż na­rze­kała na ból głowy. Taka le­niwa była ta wa­sza Ka­zia.

– Do ro­boty nie cho­dziła, bo jej za­bro­ni­łeś – upo­mniała się za sio­strą Sa­bina. – Ty ją w domu za­mkną­łeś, bo by­łeś za­zdro­sny. Przed ślu­bem świata poza nią nie wi­dzia­łeś. Ma­mi­łeś pięk­nymi sło­wami i ko­lo­ro­wymi chust­kami.

– Do­brze mó­wisz, Sa­binko! – wtrą­ciła się Stefa. – Ten stary cap w pe­ge­erze żad­nej nie prze­pu­ścił! Wziął so­bie nie­do­świad­czone dziew­czę, młode, ładne i ufne, a te­raz z niej nie­dojdę i wa­riatkę zro­bił! Tfu! – Stef­cia splu­nęła Sa­wic­kiemu pod nogi.

– Ma­cie się do mnie nie wtrą­cać! – wrza­snął roz­wście­czony męż­czy­zna, ale wi­dać było, że po wy­rzu­tach ko­biet nieco przy­gasł. – Wara od mo­ich dzieci! One mają słu­chać tego, kto im jeść daje! Nie­ba­wem moja Ka­zieńka spro­wa­dzi się do mnie na do­bre i przy­wie­zie swoją córkę. Ra­zem bę­dzie wy­cho­wy­wać moje i na­sze dzieci, ni­czym ro­dzona matka. Za­tem wa­sze krzyki na mnie nie dzia­łają. Ro­bię to, co mu­szę, a nie­długo za­le­ga­li­zuję swój zwią­zek.

– Masz za­miar uśmier­cić na­szą sio­strę! – huk­nęła Sa­bina na szwa­gra. – Boga się nie bo­isz!

– Ni­kogo nie będę uśmier­cał, tylko się roz­wiodę – od­parł za­do­wo­lony z sie­bie Sa­wicki. – Prze­cież nie będę żył z wa­riatką. Stefa wi­działa, do czego ona jest zdolna.

– No wła­śnie wi­dzia­łam! A wi­dzia­łam! – od­po­wie­działa Stefa. – Wy­cią­gną­łeś swoją ślubną z domu i po­sła­łeś ją do wa­riat­kowa. My­ślisz, że to lu­dziom za­mknie gęby?! Że nie będą ga­dać, jaki z cie­bie ła­chu­dra i nik­czem­nik?! Swoją nie­go­dzi­wo­ścią do­pro­wa­dzi­łeś Ka­zię do obłędu i tym sa­mym po­zba­wi­łeś dzieci matki.

– Dzieci będą miały lep­szą matkę. Ta im ugo­tuje, po­sprząta…

– I ob­robi, co trzeba – zło­śli­wie prze­rwała mu Sa­bina, pró­bu­jąc choć w ten spo­sób do­piec szwa­growi.

– A że­byś wie­działa – syk­nął Re­mek. – Ta wa­sza Ka­zia od dłuż­szego czasu do ni­czego się nie nada­wała. Ja nie­długo zo­stanę oj­cem, dla­tego wara wam od mo­jej ro­dziny!

Stefa nie wie­działa, czy do­brze zro­zu­miała słowa Remka, ale wzrok Sa­biny po­twier­dził jej przy­pusz­cze­nia.

Jó­zef sta­nął w progu swo­jego miesz­ka­nia.

– To dla­tego spro­wa­dzi­łeś tu tę babę! – ode­zwał się pod­nie­sio­nym gło­sem. – Nie­do­cze­ka­nie twoje, że tak ła­two po­zbę­dziesz się mo­jej sio­stry!

– A ty my­ślisz, że gdzie te­raz by­łem? Wła­śnie wró­ci­łem z sądu. Wzią­łem pa­piery i za­mie­rzam zło­żyć po­zew o roz­wód – za­po­wie­dział Re­mek. – Od­biorę tej wa­riatce dzieci, bo one boją się matki.

– Ja przed są­dem opo­wiem, co żeś wy­pra­wiał z Ka­zią! – od­gra­żał się Ziu­nio. – Jak się nad nią znę­ca­łeś. Wszy­scy są­sie­dzi sły­szeli! Może ona przez cie­bie ro­zum stra­ciła?!

– Ja się nad nią nie znę­ca­łem, tylko ona się prze­wra­cała – z iro­nią w gło­sie od­po­wie­dział Re­mek. – Stąd miała si­niaki. Jak mi nie wie­rzysz, za­py­taj Jasi albo Ju­stysi. One przed są­dem po­wie­dzą, jak za­cho­wy­wała się matka.

– Daj spo­kój tym bied­nym, wy­stra­szo­nym dzie­ciom – po­wie­działa pro­sząco Sa­bina. – One będą tę­sk­nić za matką, jaka by ona nie była.

– Ich też ta sprawa do­ty­czy! Opie­kuna mu­szą mieć! – ryk­nął na nią Re­mek. – Co, może ty, ślepa, bę­dziesz się nimi zaj­mo­wać?!

– Ja mam się kim za­jąć – po­sta­wiła się szwa­growi Sa­bina. – Matkę mam chorą, a ty je­steś zdrowy jak tur, to pra­cuj na dzieci.

Stefa zo­rien­to­wała się, że Jó­zek zu­peł­nie wy­co­fał się do miesz­ka­nia. Mru­gnęła na Sa­binę, aby ta za­koń­czyła kłót­nię i we­szła za bra­tem do środka.

– Tak że, Mat­cza­kowa, prze­ko­naj­cie swo­jego, aby nie mie­szał się w cu­dze sprawy – rzu­cił na od­chodne Sa­wicki. – Do sądu i tak go nie wpusz­czą. Do­brze wam ra­dzę, nie za­dzie­raj­cie ze mną.