Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Choć od II wojny światowej minęło już wiele lat, niemieckie pochodzenie wciąż jest przyczyną nieszczęść, jakie spotykają coraz mocniej podupadających na zdrowiu Erikę i Bernarda Lotzów oraz ich dorastające córki. Bolesne sprawy z przeszłości nadal są źródłem wzajemnych żalów i rodzinnych konfliktów.
Erika traci nadzieję, że kiedykolwiek pozna tajemnice ukrywane przez starsze pokolenie. Spośród jej trzech córek jedynie najmłodsza – Basia – podziela zainteresowanie matki. Pozostałe zachowują, każda na swój sposób, bardziej pragmatyczne podejście do życia. Co wybiorą: pamięć o doznawanych przez lata krzywdach czy ulgę zapomnienia i wolność od dawnych rodzinnych traum?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 684
Rok wydania: 2022
Mieszkanie było puste, więc spokojnie przejrzała swoją garderobę, aby wybrać coś na ślub Gabrysia. Teraz właśnie przypomniała sobie, że nie porozmawiała z Rose o biżuterii, ale po chwili namysłu postanowiła, że odwiedzi siostrę i jej wnuczkę razem z Basią.
Z kuchni dobiegł ją śmiech dziewczynek.
– Co wam tak dziś wesoło? Chyba dostałyście po piątce, że macie takie świetne humory – zapytała Erika, wychodząc z pokoju.
– Nie, mamuś – odezwała się Madzia. – Basia właśnie mi opowiedziała, jak dołożyła chłopakowi, co jej dokuczał!
Erika popatrzyła poważnie na córkę i już miała zapytać o konsekwencje, ale Madzia ją uprzedziła.
– I ten gnojek nawet nie poszedł na skargę!
– Jak to? Nie poskarżył się pani? – zdziwiła się Erika. – To co, zastraszyłaś go jeszcze czy jak?
– No opowiedz, jak mu dołożyłaś! – zachęcała Madzia.
– On mnie wyzywał, tak jak zawsze, od Niemek, a potem skakał koło mnie i śpiewał „dojcze, dojcze”, ja nawet nie wiem, co to znaczy, lecz wszyscy mieli ubaw. Najpierw chciałam go zignorować i przeszłam w inne miejsce koło okna, ale on przylazł za mną i znów zaczął skakać. No to ja zeszłam na półpiętro i chciałam iść po Madzię, lecz on zastawił mi drogę i znów skakał, wymachując rękoma. Nie wiem, jak to się stało, ale chwyciłam go za te rozlatane łapy, zakołowałam nim z całych sił i puściłam. On z impetem uderzył w ścianę, aż zagrzechotało. Wszyscy ucichli i przestali się śmiać. Myślałam, że nie wstanie, ale jak zaczął się podnosić, poprawiłam sobie fartuszek i stanęłam przed klasą. Zaczęły do mnie docierać ciche chichoty, a moje koleżanki z uśmiechem pochwaliły to, co zrobiłam. Jak pani wpuszczała nas do klasy, to tylko czekałam, że zaraz będzie na mnie skarga. Serce waliło mi jak młot, gdy czytała moje nazwisko z listy, ale chłopak nawet nie pisnął. Kiedy siedział już w ławce, zerknęłam na niego, unikał mojego wzroku. Koledzy cicho podśmiewali się z niego, że dał się pobić dziewczynie.
– No, nie pochwalam takiego zachowania, mogłaś mu zrobić krzywdę. Powinnaś go przeprosić, lecz jeśli czujesz inaczej, nie będę cię do tego zmuszać. Lepiej jednak unikaj takich sytuacji, bo gdybyś trafiła na większego łobuziaka, on pewnie by cię pobił. I jeszcze jedno: nie wiadomo, jak ta sprawa się zakończy.
Basia w skupieniu wysłuchała reprymendy i doszła do wniosku, że matka ma rację.
Nie zgadzała się tylko z tym, że powinna przeprosić kolegę.
– Nigdy tego parszywca nie przeproszę. Już tyle razy mi dokuczał, że nie zrobiłabym tego, nawet gdyby nauczycielka mi kazała.
„Zobaczymy, czy po jakimś czasie zacznie się to samo, czy on przestanie” – rozmyślała Basia, szykując zeszyty do odrabiania lekcji.
Po chwili z pracy wróciła Henia. Od progu zaczęła opowiadać o swoich planach związanych z weselem.
– Wybrałam już świadkową. Będzie nią Bożenka z mojej pracy. Dziś się jej zapytałam, czy mogłaby nam drużbować z kolegą Mariana i się zgodziła.
– A kto będzie świadkiem? – spytała zaciekawiona Erika. – Myślałam, że Marian weźmie kogoś z rodziny.
– On woli kolegę ze wsi. Kazimierz ma na imię. Marian jest z nim bardzo zżyty, a Kazik będzie pasował do Bożenki. Tak ustaliłyśmy na spotkaniu i niech tak zostanie. A jeszcze chcę powiedzieć, że w piątek Marian ma wpaść dopełnić formalności w urzędzie. Będzie miał krótką przepustkę i dlatego wzięłam sobie w pracy dzień wolny.
Erika cieszyła się, że córka jest tak zaangażowana, bo chociaż część spraw miała z głowy.
– A co z twoim katechizmem? – zainteresowała się. – Trudne te modlitwy do nauczenia?
– Nie takie trudne – odpowiedziała Henia. – Trochę z grubsza przejrzałam, ale dopiero po cywilnym zamierzam się wszystkiego nauczyć. – A ty w co się ubierzesz na wesele wuja Gabrysia?
– Mam tę ładną czarną sukienkę. Ona pasuje na każdą okazję. Pożyczę jakąś biżuterię od Rose i włożę biały żakiet. Tylko tacie muszę kupić garnitur, to już będzie miał na twoje wesele. Dziewczynkom uszyjemy sukienki, bo pewnie jakiś materiał zostanie, i z głowy.
– Ja bym chciała taką z falbankami i kokardami – oświadczyła Basia. – A kiedy pójdziemy do cioci Rose?
– Myślę, że w sobotę, bo za tydzień wesele, a w piątek będzie Marian. – Erika popatrzyła na Henię, oczekując potwierdzenia.
– Będziemy na obiedzie, ale zaraz o szesnastej musi wracać, bo ma być na dwudziestą w koszarach.
Bernard od wtorku dużo przebywał na dworze. Tutaj łatwiej mógł zebrać myśli. Dużo spraw toczyło się w jego rodzinie, a niektóre wymagały podejmowania poważnych decyzji.
Rozmyślał nad planami żony, z którymi w dużej mierze radziła sobie sama. Nie mógł jej pomóc, bo jego skromna renta była tylko niewielką częścią domowego budżetu.
Gnębiła go również myśl, że nadal nie ma z czego oddać pieniędzy za pierścionek żony. Wychodziło na to, jakby to Maciej obdarował jego wybrankę. Znał swojego brata i wiedział, co tamten czuje, a to jeszcze bardziej go przygnębiało.
Westchnął głęboko i spojrzał w niebo na szybujące gołębie.
Obejrzał się za siebie, bo z drogi usłyszał czyjeś nawoływanie. To jego matka stała na chodniku i machając, wołała do niego.
Ruszył w jej kierunku dość szybki krokiem. Gdy się zbliżył, zobaczył, że matka jest ogromnie zdenerwowana.
– Ona wyszła ze szpitala na własne żądanie. Przyjechała i jest strasznie zła. Nie chce nic powiedzieć, co się wydarzyło.
Bernard wszedł do mieszkania rodziców.
Maria siedziała w kuchni na łóżku i płakała. Była roztrzęsiona, nie chciała odpowiadać na żadne pytania.
– Może Anna będzie coś wiedziała? – zastanawiał się na głos Bernard. – Przecież wypis trzeba odebrać, chyba że go dostałaś?
Maria przecząco pokręciła głową. Im bardziej Bernard chciał wydobyć od niej jakieś informacje, tym bardziej się złościła. W końcu niemal wygnała brata.
Tego było już za wiele i do rozmowy wtrącił się milczący do tej pory ojciec.
– Nie masz prawa wyganiać z tego domu Bernarda! On może przychodzić i wychodzić, kiedy chce, a przynajmniej do czasu, dopóki ja żyję! Wszyscy próbujemy ci pomóc, ale ty tego nie chcesz, więc zrobimy, jak uważasz. Przestaniemy się tobą interesować, a ty sama wypij to, czego nawarzyłaś. Idziemy na powietrze, synu – powiedział do Bernarda. – Niech kobiety same dojdą do porozumienia.
Wyszli obaj na podwórko i ruszyli wolnym krokiem w stronę pegeerowskich łąk.
Ojciec odezwał się dopiero na łące.
– Przychodzę tutaj poleżeć – wyjaśnił i rozciągając marynarkę na trawie, dodał: – Tu jest taki spokój, słychać tylko ptaki i cykanie świerszczy. Sam zobaczysz.
Bernard wyciągnął się koło ojca. Patrzył w niebo, podziwiając postrzępione obłoki. Co jakiś czas chmurę przebił szybujący ptak większy lub mniejszy. Leżeli w milczeniu.
– A co z Maciejem? Już dawno go nie widziałem – zapytał Bernard, przymykając powieki.
– Wiesz, jak na niego działają śluby braci – odpowiedział ojciec. – Wszystko mu się przypomina i znów popada w pijaństwo. Mam wrażenie, że tylko z końmi jest szczęśliwy.
Bernard nic nie odpowiedział, ale postanowił, że odwiedzi barta w stajni.
Obaj zasnęli na dobrą godzinę, bo Bernarda obudził chłodny wiaterek rześko owiewający twarz.
– Tato, chyba robi się chłodno. Wracamy?
Ojciec powoli wstał. Wytrzepał marynarkę i zapiął ją szczelnie.
– Idziesz do domu? – zapytał Bernard. – Bo ja wejdę do Macieja.
– Dobrze zrobisz. On tylko ciebie teraz ma. Olaf wyjechał, a jedynie z nim i z tobą on ma wspólny język. Jan i Gabryś nie mogą się z nim porozumieć i zawsze robią sobie na złość – powiedział ojciec. – Idź i pociesz tego chłopaka – dodał, klepiąc syna po plecach.
Maciej siedział z flaszką w ręku koło żłobu i przyglądał się, jak jego para koników zajada świeże sianko.
– No nie może być! – odezwała się na widok brata. – Bernard we własnej osobie, a co się stało?
– Przyszedłem cię odwiedzić. Co u ciebie? Dawno nie rozmawialiśmy.
– A u mnie to, co widać. Siedzę, piję i takie życie.
– Bracia nam się żenią, a ty się nie cieszysz? – zagadnął Bernard.
– E tam. Z czego tu się cieszyć? Przecież oni biorą sobie nie nasze dziewczyny.
Bernard nie zrozumiał słów brata.
– Jakie nie nasze? Co ty znowu wymyślasz?
– No, nie ewangeliczki. Ale świat już wariuje, i ja go nie rozumiem.
– Dlaczego tak mówisz?
– Erika była nasza i matka jej nie uważa, a te są nie nasze i z nimi jak z jajkiem. Gabrysia to ta jego już przed ślubem goni, a rodzice jeszcze wódkę teściom polewają. To co o tym sądzić? – uzewnętrznił swoje obserwacje Maciej.
Bernard przyznał bratu rację i przez chwilę milczał.
– Wiesz – zaczął w końcu nieśmiało – Henia wychodzi za mąż i będziemy robić małe przyjęcie. Oczywiście czuj się zaproszony, ale muszę się przyznać, że w najbliższym czasie nie będę mógł ci oddać pieniędzy.
– Jakich pieniędzy?
– Co mi pożyczyłeś na pierścionek Eriki.
– Ja ci nie pożyczałem żadnych pieniędzy. Nie mam nawet takiej kasy. – Puścił oko do brata i dodał: – Oddasz, jak będziesz mógł, a nie oddasz, to nikt się nie dowie. Chyba że komuś powiedziałeś?
– Nikomu nie mówiłem. Nawet Erika nie wie.
– I bardzo dobrze. Niech tak zostanie. Ona byłaby gotowa oddać mi ten pierścionek, gdyby wiedziała. – Maciej uśmiechnął się smutno. – Napijesz się ze mną?
– Nie mogę, biorę leki. Chcę być w kondycji na weselu córki. Tam się napijemy.
Maciej przechylił butelkę i pociągnął z niej duży łyk.
– Podsypię im trochę owsika, niech się biedy najedzą – powiedział i poszedł do spichrza po worek.
Bernard kiwnął bratu na pożegnanie i zatrzasnął drzwi stajni.
W domu czekała na niego żona z nowinami. Przez całą kolację opowiadała, co załatwiła ona, a co Henia. Na koniec, spoglądając na męża porozumiewawczo, dodała:
– Tę sprawę, o którą pytała Joanna, też załatwiłam.
Bernard zrozumiał, co żona ma na myśli, a jego oczy powędrowały na jej dłoń.
Erika zauważyła wzrok męża i odruchowo poprawiała pierścionek.
– Też w podobnym kolorze – dodała, kręcąc na palcu pierścionkiem.
Bernard uśmiechnął się raczej odruchowo i chcąc zmienić temat, powiedział:
– Maria uciekła ze szpitala. Jest w domu bez wypisu. Nie wiadomo, czy jej nie szukają. Nie wiem, co robić.
Erika oniemiała.
– A Anna? Przecież miała u niej być.
– Miała być we środę, a dziś czwartek. Jak do jutra nie przyjedzie milicja, to znakiem tego, że ktoś wiedział o tej sytuacji.
– To nie mogłeś jej spytać? Czy choć powiadomiła jakiegoś lekarza?
– A myślisz, że nie próbowałem? Ona albo wrzeszczy, że chcieli ją zarżnąć, albo milczy. Jakby coś ją opętało. Nawet chciała mnie wygnać z domu! – ponownie zdenerwował się Bernard.
– W takim razie musicie zaczekać do jutra. Może coś się wyjaśni. A my jutro mamy gościa. Marian przyjeżdża do urzędu i będzie na obiedzie. Henryka wzięła wolny dzień, więc wszystko pasuje.
– Co masz na myśli? – Bernard usłyszał tylko ostatnie zdanie żony, ale Erika nic nie odpowiedziała, tylko poprosiła dziewczynki, aby poszły na telewizję.
– Henia, możesz je tam trochę popilnować? – zwróciła się do najstarszej córki. – Mamy z tatą parę rzeczy do omówienia.
Henryka bez słowa zabrała siostry do pokoju, a Erika, zamknąwszy za nią drzwi, zaczęła szeptać do męża:
– Mam dla niej pierścionek. Może jutro, jak przyjedzie Marian i będzie na obiedzie, to damy jej od nas ten prezent na wcześniejsze urodziny? Poprosimy ich, aby mówili, że to zaręczynowy, gdyby ktoś pytał.
Bernard chwilę się zastanawiał, aż w końcu odpowiedział:
– Możemy jej dać prezent wcześniej, ale czy trzeba tak kłamać z tym pierścionkiem?
– To tylko gdy ktoś zapyta. Mam na myśli Joannę z Zamszowej. Ona zawsze taka dociekliwa.
– Ale czy chłopak nie będzie się z tego powodu źle czuł? – rozważał Bernard.
– Przecież go uprzedzimy, o co chodzi. Jeśli się nie zgodzi, to trudno – skapitulowała w końcu Erika, widząc wątpliwości męża.
Marian przyjechał do Cacanki z samego rana. Dostał dwunastogodzinną przepustkę na załatwienie spraw urzędowych i prosto ze stacji PKS przyszedł do Henryki.
Po śniadaniu młodzi ruszyli do urzędu, a Bernard wyszedł do obrządku.
Erika prosiła go o podszykowanie uroczystego obiadu, wiedząc, że zakochana Henryka nie będzie miała do tego głowy. Bernard zabił więc i wypatroszył kurę, a następnie nastawił rosół. Obrał ziemniaki i warzywa na surówkę. Będąc już dłuższy czas na rencie, przyzwyczaił się do kucharzenia.
Wróciwszy do domu tuż po trzynastej, Erika ugotowała ususzony makaron i czekała na powrót narzeczonych.
Tymczasem ze szkoły wróciły dziewczynki, najpierw Madzia, a potem Basia.
– A gdzie masz siostrę? – zapytała Madzię Erika. – Nie miałyście dziś wrócić razem?
– Wracałyśmy razem, ale ona poszła zanieść lekcje choremu koledze. Takiemu z domków na początku ulicy, zdaje się, że jest synem mecenasa. Jasiek czy jakoś tak.
– A tak. Mieszka tam ten mecenas, co pomagał Olafowi w wyjeździe. Nie wiedziałam, że Basia chodzi z jego synem do klasy – zastanowiła się Erika. – A to on nie ma kolegów, tylko Basia mu zaniosła lekcje?
– To trwa już jakiś czas. Baśka mówi, że kiedyś się zbuntowała, bo podobno ten Jasiek poprawiał jej błędy w jej zeszycie. Pomazał jej cały zeszyt, i ona nie chciała więcej tam chodzić. Jego matka jest dziwna i czyhała na Bachę na ulicy, i jak ją zdybała, to prawie siłą zaciągnęła do siebie. Bacha przez kilka dni chodziła ze szkoły okrężna drogą koło zakładu ciotki.
Erika nie dowierzała w to, co mówiła córka.
– To dlaczego ja nic nie wiem? Dlaczego dziś mi to mówisz?
– Nie chciałam kablować, a Bacha mówiła, że ci powie, jak będzie trzeba. Sama miała sobie poradzić.
– Już ja z nią porozmawiam! – zdenerwowała się Erika.
– Nie gorączkuj się tak – wtrąciła się Bernard – to rodzina prawnicza. On mecenas, a ona sędzia. Może są trochę dziwni, ale pomogli Olafowi.
– Nie mogą zmuszać mojej córki do tego, czego ona nie chce. To ten chłopiec nie ma innych kolegów w klasie?
Właśnie weszła Basia i sama odpowiedziała matce na pytanie:
– Ma innych kolegów w klasie, ale tylko w szkole. Nikt oprócz mnie nie może do niego przychodzić. Nie utrzymuje żadnych koleżeńskich stosunków, bo chyba ma zakaz.
Erika szeroko otworzyła oczy.
– Jak to? – zapytała.
– Jego mama jest dziwna. Mówi, że ja wystarczę, jak mu zaniosę lekcje, i że powinnam to robić zawsze, kiedy Jaśka nie ma w szkole. Nie chce mi się do niego chodzić, bo czasem sama jestem zmęczona. On zresztą strasznie się wymądrza. Powiedziałam o tym jego matce i musiał mnie przy niej przeprosić. Jego ojciec jest w porządku. Często pyta o wuja Olafa. Ma zupełnie inny charakter niż żona.
– Ja i tak sobie z nimi porozmawiam – oświadczyła stanowczo Erika.
– Mamuś, uwierz mi, że nie trzeba. Jak powiedziałam, że nie będę przynosić lekcji, jeśli Jasiek się nie zmieni, i kilka dni chodziłam inną drogą, to poskutkowało, i nawet czekoladę dostałam. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie pozwalają mu się kolegować z innymi dziećmi – zastanawiała się Basia.
– Może mają duże pieniądze i się boją, że ktoś ich okradnie – zażartował Bernard. – Dlatego powinnaś być dumna, że twoje dziecko u takich ludzi ma zaufanie na wyłączność.
– Ale on w szkole stara się mnie unikać i nie rozmawia ze mną. Nawet mam wrażenie, że czasem z innymi kolegami ze mnie szydzi – wyznała Basia. – Nie lubię do niego chodzić, bo wiem, że jak mnie potrzebuje, to jest miły, a jak nie, to mnie nie zna.
Erika już miała skomentować żale córki, ale do mieszkania weszli Henryka z Marianem.
Henryka od razu oświadczyła, że sprawa w urzędzie została załatwiona i ślub cywilny odbędzie się dwudziestego piątego lipca o godzinie trzynastej.
Wszyscy z radością odetchnęli i w miłej atmosferze zjedli obiad.
– Teraz podam ciasto i herbatę, a potem odprowadzę Mariana na autobus.
– Ja bym cię poprosiła, abyś usiadła, bo razem z tatą chcemy ci coś dać. – Erika wyjęła z szufladki pudełeczko i podała je Heni, mówiąc: – To prezent na twoje osiemnaste urodziny, ale chcemy, abyście mówili, że to twój pierścionek zaręczynowy.
Marian nie rozumiał. Zdezorientowany zerkał raz na matkę, raz na ojca narzeczonej.
Henryka pospiesznie rozwinęła zapakowane pudełeczko i krzyknęła z radości:
– Dokładnie taki, o jakim marzyłam! Przepiękny, i rozmiar pasuje. Bardzo wam dziękuję. Wiem, komu mamy mówić tak, jak powiedziałaś. Masz na myśli ciotkę Joannę z Zamszowej, prawda? – upewniła się i zaraz dodała: – Jak ktoś będzie pytał, ja będę na ten temat mówić, dobrze, kochanie? – Robiąc maślane oczy, usiadła na kolanach narzeczonego.
Marian potwierdził skinieniem głowy.
– Ja nie rozróżniam państwa rodziny, dlatego tę kwestię pozostawię Heni – powiedział. – Ona najlepiej wie, co komu odpowiedzieć.
Henia cmoknęła narzeczonego w policzek, a Bernard polał po kieliszku winka.
Zbierali się do wzniesienia toastu, gdy ktoś zastukał i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. To była Anna. Skinęła głową na przywitanie i natychmiast zaczęła mówić:
– Maria uciekła ze szpitala! Narobiła tyle wstydu, że jak tam pojechałam, nie wiedziałam, gdzie mam patrzeć! Lekarz na mnie wrzeszczał, straszył milicją! Dopiero gdy powiedziałam, gdzie pracuję, zmienił ton. Załatwiłam wypis, ale na zdjęcie szwów i kontrolę musi ktoś z nią pojechać.
– Nie patrz na mnie. Ja się nie podejmuję. Ty nie wiesz, co ja przeżyłem, gdy nas zostawiłaś. Ona dostała jakieś furii i chciała uciekać ze szpitala. Ile się namęczyłem, aby ją przekonać. Ma innych braci, nich oni się zaangażują.
– Oni mają pracę i szykują się do ślubu – odpowiedziała szybko Anna, lecz Erika jej przerwała:
– On ma swoje życie i ślub córki. Ty nie masz rodziny, więc albo zajmiesz się siostrą, albo załatwisz jej opiekę na miejscu. Jak sama powiedziałaś, masz pewne kontakty, możesz ich użyć, żeby zdjęcie szwów przeprowadził lekarz w przychodni. Co do kontroli, to sama z nią jedź, bo Bernard nie może się denerwować.
Anna mało nie pękła ze złości.
– Widzę, że chyba przyszłam nie w porę, więc wolałabym, abyś jutro wstąpił do rodziców, to porozmawiamy. – To powiedziawszy, tak jak wpadła do domu brata, tak i z niego wypadła.
Erika tylko czekała, aż mąż zacznie protestować, ale on wyjął papierosy i spokojnie zapalił.
Widząc ciężka atmosferę, Marian zaczął się zbierać do wyjścia. Chciał jeszcze pospacerować z narzeczoną po parku.
Z pokoju wysunęła się Basia.
– Czy w sobotę odwiedzimy ciocię Rose?
– Tak, odwiedzimy – potwierdziła Erika. – No co tak patrzysz? – spytała, widząc zdziwioną minę męża. – Za tydzień ślub Gabrysia, muszę skompletować garderobę, a potem zajmę się tobą.
– Mną? A co ze mną nie tak?
– Przecież nie masz garnituru. Musimy kupić.
– A może pójdę jutro z wami i pożyczę od Czesława? – Bernard patrzył na żonę, oczekując akceptacji.
Erika parsknęła śmiechem.
– Żebyś widziała swoją minę! Chyba uwierzyłaś w moją propozycję?
– E tam, uwierzyłam. Już widziałam oczyma wyobraźni, jak wisi na tobie marynara Cześka.
Basia też zaczęła się śmiać i powtarzać: „marynara Cześka”.
– Tylko u ciotki mi z tym nie wyskocz. Jeszcze gotowi pomyśleć, że o nich plotkujemy. A może i ty byś się z nami przeszedł? – zapytała męża Erika. – Czesław lubi twoje towarzystwo, a tak rzadko się spotykacie.
– Może i się przejdę. Chociaż tutaj nie będą truć mi głowy. – Erika domyśliła się, co mąż miał na myśli, ale on dodał: – Jak na ganianie po sklepach z Wiolą to Anna ma czas, jak zająć się siostrą to mnie ją wtyka. Niech sama coś zrobi do końca, a nie kimś się wysługuje.
Erika milczała, nie chciała denerwować męża.
– Tatku, czy zamknąłeś gołębnik? – Z pokoju wyszła Madzia. – Bo jak jeszcze nie, to bym z tobą poszła i zobaczyła, jak się parzą te czerwone winerki. Nie wiem, czy wiesz, mamuś, że tata zrobił im nową klatkę z pięterkiem.
– No to idźcie do tych gołębi i psa na noc wyprowadźcie – zadysponowała Erika.
W sobotę po obiedzie Henryka umówiła się z Bożenką. Chciała się pochwalić pierścionkiem i porozmawiać o przyjęciu. Madzia zaś spotkała się z koleżankami, które wcześniej jeździły już na zarobek. Miały przekazać jej swoje kontakty i ostrzec przed nieuczciwymi rolnikami.
Bernard z Eriką byli w dobrych nastrojach i wciąż żartowali z „marynary Czesława”.
Basia zabrała do ciotki pamiętnik i zeszyt z wróżbami, aby pochwalić się kuzynce.
– Mamo, dlaczego Joanna ma inne włosy? – zapytała Basia. – Przecież ciocia Rose nie ma takich włosów.
Bernard odwrócił się niespodziewanie, a Erika spostrzegła rozedrgane ramiona męża. Domyśliła się, że on się śmieje.
– Joanna ma rude włosy, a właściwie miedziane – odpowiedziała Erika. – A ty z czego się tak śmiejesz? – Myślisz, że ja tego nie widzę? Rżysz jak koń.
– No to powiedz dziecku prawdę – odpowiedział Bernard, zanosząc się śmiechem.
– Ciocia Rose ma ciemne włosy, bo je farbuje. Joanna ma włosy po mamie. Ten kolor ma znacznie mniejsza liczba ludzi. To zależy od genów. Będziesz starsza, to więcej się na ten temat dowiesz.
– Mnie się bardzo podobają. Chciałabym mieć takie włosy – odpowiedział szczerze Basia.
– Ty masz piękne. Jesteś blondynką, a twoje siostry mają ciemne włosy. Też jesteś wyjątkowa.
Basia popatrzyła dumnie na matkę i poprawiła sukienką.
– Jeśli mogę cię prosić, to nie rozmawiaj z Joanną o jej włosach przy ciotce. Ona tego nie lubi. Ukrywa swój kolor i pewnie kiedyś zrobi to samo z Joanną.
Basia przytaknęła na prośbę matki i wbiegła na teren blokowiska.
– Ona tak pędzi do tych bujawek – zauważył Bernard. – Kiedyś chodziliśmy do parku na bujawki, jak dzieciaki były młodsze, a teraz człowiek starszy, to się nie chce.
Basia pobujała się i zjechała kilka razy ze ślizgawki, poganiana przez rodziców.
– Wy już idźcie po schodach, ja was dogonię, tata i tak będzie stawał kilka razy! – krzyczała zdyszana dziewczynka.
Rose była trochę zaskoczona wizytą siostry, ale przyjęła gości radośnie. Czesława niestety nie zastali, bo był w straży na próbie orkiestry.
Na tę wieść Bernard nieco oklapł, lecz Rose, widząc to, zaczęła nadskakiwać gościowi i podstawiała na stół coraz to nowe przysmaki.
– Częstujcie się ciastem i przekąskami. Hania zaraz nakarmi małą, to do nas dołączy.
Basia od razu zniknęła w pokoju Joanny. Zostawiła kuzynce pamiętnik do wpisania i prezentowała zeszyt z wróżbami, który bardzo się Asi spodobał.
Zgodnie z zapowiedzią Rose dołączyła do nich Hania z przepiękną małą córeczką. Maleńkiej jednak nie podobali się goście i płaczem zmusiła matkę do opuszczenia towarzystwa.
– Chciałam, abyś pożyczyła mi jakąś biżuterię – odezwała się w końcu Erika. – Nie chcę nic drogiego, a ty masz tego tyle, że na pewno coś sobie dobiorę.
– A na co ci biżuteria? Co, ślub Heni przesunęłaś czy co? – zdziwiła się Rose.
– Nie. Za tydzień mamy wesele brata Bernarda. Gabryś się żeni. Włożę tę czarną sukienkę i chcę ją czymś ożywić.
Rose postawiła na stole wielką szkatułkę.
– Proszę. Wybieraj.
Erika wybrała piękne długie korale rubinowej barwy.
– Będą pasowały do mojego pierścionka i rozweselą sukienkę.
– Dobrze, że nie przytyłaś i że fason sukienki jest cały czas modny – powiedziała Rose, zabierając szkatułkę.
Erice zrobiło się nieprzyjemnie. Odebrała słowa siostry bardzo osobiście, dlatego od razu odezwała się do męża:
– My już pójdziemy. Nie będziemy ci zajmować czasu, a po weselu przyślę Basię z koralami.
Rose zrozumiała, że popełniła nietakt, ale Erika stała już przy drzwiach, wołając Basię.
Gdy byli już przed blokiem, Bernard odezwał się pierwszy:
– Trzeba było zostawić te korale i wyjść. Nie mogłaś sobie czegoś kupić?
– Gdybym to przewidziała, pewnie bym tak zrobiła, ale nie będę się tym przejmować. Rose bardzo zmieniły pieniądze. Ma ich teraz pod dostatkiem, to mówi, co chce, nawet tego nie kontroluje.
– Jak zwykle jej bronisz!
– W poniedziałek pójdziemy po garnitur – zadecydowała Erika. – Idzie lato, to może szary wybierzemy? Będzie odpowiedni również na ślub Heni.
Bernard nic nie odpowiedział. Nie lubił tego rodzaju zakupów, ale wiedział, że go nie miną.
W poniedziałek wyszedł po żonę pod zakład.
Razem ruszyli na zakupy do hali targowej, a potem do jedynego męskiego sklepu w mieście. W tym ostatnim nie było zbyt tanio, lecz mieli duży wybór.
Bernard mierzył garnitur za garniturem. Sprzedawca polecał coraz droższe modele, zachwalając przy każdym materiał i unikalny krój.
W końcu Bernard wybrał gustowny szary garnitur z metaliczną nitką. Wyglądał w nim bardzo elegancko i młodo.
– Odmłodniałeś, mój mężu. – Erika uśmiechnęła się, puszczając oko do małżonka.
– Odmłodniałem, ale czuję się staro. Żeby to jeszcze zdrowie było inne – odpowiedział Bernard, lecz pochwała żony wyraźnie mile go połechtała.
Wracali z zakupów w bardzo dobrych nastrojach. Wszystkie sprawy związane z weselem Henryki były już załatwione i mogli odetchnąć z ulgą.
– Wejdziemy może na herbatkę do Malci? – zaproponowała Erika. – Mam do niej sprawę związaną z przyjęciem Heni. – Bernard spojrzał na żonę, wyraźnie nie rozumiejąc. – No nie patrz tak. Chcę porozmawiać z nią o tym, czy nie można by zrobić przyjęcia u niej w domu. Mam na myśli przyjęcie po ślubie kościelnym.
Bernard dopiero teraz skojarzył.
– No to chodźmy, ale myślę, że Malcia się nie zgodzi.
– Zapytamy. Przecież to nic nie kosztuje.
Malcia siedziała w kuchni i czytała jakąś kartkę. Na nosie miała okulary, lecz mimo to odsuwała zapisany papier to do tyłu, to do przodu, regulując przy tym kąt nachylenia.
– O, dobrze, że wpadliście. Dostałam list od Gienia, ale wcale nie mogę go przeczytać. Jeszcze on tak nieczytelnie pisze, że w ogóle nie mogę sobie poradzić. Henio w pracy, a ja się tak sama morduję. Przeczytaj mi, kochana, co u niego? Tak dawno nie pisał.
Erika wzięła od Malci kartkę.
– To ja wyjdę na papierosa i popatrzę na gołębie, a wy sobie pogadajcie – zakomunikował Bernard i nie czekając na odpowiedź, wyszedł.
Erika przeleciała wzrokiem list i swoimi słowami przekazała treść Malci.
– Gienio chce cię umówić z profesorem od wzroku. Załatwił ci miejsce w klinice, aby przeprowadzić wszelkie badania. Chce cię zabrać w wakacje na tę konsultację. Pyta, czy byłabyś gotowa przyjechać do niego na miesiąc. Moim zdaniem to dobry pomysł, i mogłabyś się zdecydować. Przecież sama wiesz, że wzrok masz już bardzo kiepski.
– Tak, wiem. To samo mówiła mi Irenka, ale ona jakoś się teraz mało odzywa. Może chora albo coś z Tomaszkiem? – zastanawiała się Malcia. – A co z Heniem, jakbym ja pojechała? On sam sobie nie ugotuje.
– Już ty się tak nie martw o dorosłego chłopa! – Erika prawie krzyknęła. – On sobie da radę. Przecież w końcu nie wyjeżdżasz na zawsze, tylko na tyle, ile to konieczne. Może na tydzień albo na dwa.
Rozmowa z Eriką podbudowała Malcię.
– No to muszę porozmawiać w klubie – stwierdziła. – Wezmę jakiś urlop i pojadę, bo mówię ci, dziecko, że ja już chyba oślepłam – wyznała. – Może jak dobrze pójdzie, wrócę na wesele Heni.
– A ja właśnie chciałam cię zapytać, czy mogłabyś nam udostępnić pokój na przyjęcie ślubne Henryki? W naszym mieszkaniu to sama wiesz, że za wiele gości się nie zmieści, a ja bym chciała zrobić jej małe przyjęcie z rodziną Mariana i orkiestrą.
Malcia się zastanowiła i po chwili niezbyt zadowolona odpowiedziała:
– Nie wiem, co na to Henio, ja też muszę się zastanowić. Nie mam gdzie wynieść mebli, a i to kłopot. Kto miałby to zrobić?
Erika widziała, że Malcia się wykręca, lecz próbowała ją przekonać.
– Przecież my byśmy się tym zajęli, ale jak nie możesz, nic się nie stanie. Pomyśl i się zastanów. My nie chcemy darmo, możemy ci nawet zapłacić.
– Nie chodzi o pieniądze – odpowiedziała lekko urażona Malcia – ale to całe zamieszanie…
– Nic na siłę. To było luźne pytanie. Jeśli nie możesz, pomyślę o czymś innym. Mam jeszcze trochę czasu, więc może coś wymyślę – odpowiedziała Erika i zaczęła się zbierać do wyjścia. – A co do twojego wyjazdu, to bym się nie zastanawiała, bo niedługo wpadniesz pod samochód, jak nic z tym nie zrobisz.
Malcia tylko pokiwała głową.
Bernard stał na podwórku i przyglądał się gołębiom Henia.
– Jak żył teść, to one nigdy do tej godziny nie były zamknięte. Henio nie umie o nie dbać. – Widząc, że żona nic się nie odzywa, od razu zrozumiał, że rozmowa nie poszła po jej myśli. – Wiedziałem, że ona się nie zgodzi – odezwał się, chcąc usłyszeć opowieść Eriki, ale ona dalej milczała. Na jej twarzy malowały się smutek i rozczarowanie. Postanowił więc nic nie mówić.
Gdy znaleźli się w okolicach domu jego rodziców, Bernard zauważył trabanta zaparkowanego na podwórku. Obok na stołeczku Maria skubała kury. Widząc brata z żoną, zaczęła w ich stronę coś wykrzykiwać.
Erika już miała zareagować na jej zaczepki, ale mąż delikatnie pociągnął ją za łokieć.
– Daj spokój. Ona tak zawsze.
– Jeśli tak będzie na weselu, to ostrzegam: zostawię cię i wrócę do domu. Nie zniosę dłużej, żeby mnie twoja rodzina obrażała – oświadczyła stanowczo Erika.
Kiedy dochodzili już do swojego bloku, z mieszkania rodziców wyszły na podwórko nieznane Erice osoby.
– To rodzice Wioli, narzeczonej Gabrysia. Pewnie to ich trabant – odezwał się Bernard.
Po żarliwym pożegnaniu towarzystwo odjechało.
Erika była wściekła.
– I masz odpowiedź, dlaczego twojej mamusi nie przeszkadza wyznanie synowej.
W domu Henia siedziała nad listem i płakała.
– Co za plaga dziś z tymi listami – westchnęła Erika, widząc rozżaloną córkę.
– Marian nie przyjedzie na wesele wuja. Dostał karę za spóźnienie i zabrali mu przepustkę. Ja sama nie pójdę na przyjęcie.
– Przecież nie musisz iść, i tak nikt nie zauważy twojej nieobecności. W ogóle może ja też nie pójdę? – zastanowiła się przez chwilę Erika.
– Nawet o tym nie myśl! – burknął zdenerwowany Bernard. – Idziemy na ślub i wesele. Henia, jak nie chce iść na wesele, to pójdzie na ślub, a potem zabierze dziewczynki i razem wrócą do domu. Czy ty nie pomyślałaś, że jak my nie pójdziemy do Gabrysia, to on nie przyjdzie do nas? Mam teraz całkiem zerwać kontakty z rodziną?
Pytanie Bernarda zostało bez odpowiedzi, choć oboje ją znali.
Erika miała jeszcze zapytać męża, czy jest pewien, że do nich na ślub córki w ogóle ktoś przyjdzie, ale wolała bardziej go nie denerwować. Czuła przez skórę, że to ona ma rację.
Bernard przez cały tydzień nie odwiedzał ojca. Przedweselne zamieszanie w obu rodzinach dziwnie go denerwowało. Odwiedził Macieja, w którym dopiero teraz dostrzegł najbliższego przyjaciela.
– Siema – odezwał się Maciej i dodał: – Do ojca nie zaglądasz, a mnie odwiedzasz?
– Nie chcę przeszkadzać. Zamieszanie w domu jak nie wiem, więc wolę unikać kłótni z Marią.
– Ja też nie byłem w domu już ze dwa dni. Tutaj jem i śpię, bo jak mówisz, tam się nie da wytrzymać. Matka z Anną mało nie fruwają, tak chcą dogodzić rodzinie Wioli. Dają im warzywa, mięsko szykują, a Anna nawet wzięła urlop w pracy, aby pomagać młodej w dekoracjach sali. Marię gonią cały czas do skubania kur i kaczek, jakby to wesele dla pułku wojska szykowali. Maria zła jak osa i wszystkim przez to się obrywa. Ojciec też znika na całe dnie. Chyba leży na łące, bo wraca na kolację i bez słowa się kładzie. Dobrze, że wkrótce to się skończy.
– No tak, wesele Gabrysia wkrótce, ale jeszcze Jana przed nami.
– Jana dopiero na święta. On sobie już sporo nakupował. Ma charakter chomika, to nazbierał i wódki, i piwa. Koszul kupił chyba z pięć. – Maciej się uśmiechał. – Widzisz, ja o tej wódce Jana to wiem na pewno, bo chowa ją w swojej szafie. Kilka razy mu flaszkę podebrałem, a on nawet się nie zorientował.
– No co ty, jak? Włamałeś mu się do szafy? Przecież Jan zamyka swoje skarby na klucz – dopytywał się zdziwiony Bernard.
– Ja jestem sprytny. Jak ojciec wyszedł na spacer, to ja od szafy dyktę z gwoździków zdjąłem i po prosu flaszeczkę sobie pożyczyłem. Potem dyktę zapiąłem na gwoździki, i po sprawie – opowiadał Maciej. – Po wypłacie odkupiłem butelkę i chciałem legalnie oddać, i ośmiałem się, bo jak dokładał sztuki do szafy, to sprawdzał, czy mu czego nie brakuje. Ale szybko zamknął swój dobytek i stwierdził, że wszystko mu się zgadza, więc tym sposobem musiałem na siłę wypić to, co odkupiłem.
Opowieść Macieja bardzo rozweseliła Bernarda. Razem pospacerowali po stajni, co i raz podtykając marchewkę pod koński pysk.
Pożegnali się, zapowiadając spotkanie na ślubie brata.
Ślub Gabrysia był bardzo uroczysty. Rodzina Wioli była w mieście dobrze znana, więc w ceremonii uczestniczyło sporo jej znajomych.
Załatwieniem lokalu na duże przyjęcie zajął się ojciec panny młodej. Mając odpowiednie dojścia, wynajął narzeczonym jedną z najlepszych sal w mieście.
Nowoczesne wnętrze w Cechu Rzemiosł swym wyposażeniem i wyglądem robiło na gościach ogromne wrażenie. Erika z Bernardem nie mogli się nadziwić, w jakim pięknym przyjęciu przyszło im uczestniczyć.
Henia, widząc ten sznyt, koniecznie chciała zmienić ustalenia rodziców i zostać na weselu. Wykorzystała dobry humor ojca i mając do towarzystwa brata panny młodej, uzyskała zgodę na to, że odprowadzi siostry do domu i wróci na przyjęcie.
Zachwycona poziomem imprezy, orkiestrą i klasą przyjęcia, rozmyślała o swoim weselu. Obserwowała torty, kwiaty na stołach i dekorację dań. Nie mogła niestety skosztować każdej serwowanej potrawy, ponieważ porcje były dla niej zbyt duże. Pląsała szczęśliwa razem z ciut przygrubym bratem panny młodej, podkręcając w nim płonne emocje, które zaraz miały umrzeć śmiercią naturalną.
– Masz chłopaka? – zapytał młodzieniec, przytulając się do jej włosów w powolnym tańcu.
– Mam. W lipcu wychodzę za mąż.
Chłopak zaniemówił, a jego twarz oblał rumieniec.
„Nic tylko zaraz stracę towarzysza do tańca” – pomyślała Henryka.
Chłopak rzeczywiście przeprosił ją po skończonym kawałku i wyszedł na zewnątrz.
„No to przyjdzie mi się zbierać do domu. Nie ma tu już dobrego tancerza jak tamten, ale zanim wyjdę, jeszcze sobie pojem” – pomyślała Henia i przysiadła się do rodziców.
Ojciec razem z Maciejem już sobie podpili i zebrało im się na wspominki. Erika tylko czekała, że się pokłócą, i ciągle łagodziła sytuację.
– Bernard, córka chce z tobą zatańczyć – powiedziała, spoglądając na Henię.
Ojciec nie odmówił i zaraz oboje znaleźli się na parkiecie.
Erika nie przewidziała konsekwencji. Została sama z Maciejem. Ten w przypływie śmiałości zaczął ją przytulać, a w końcu ciągnąć do tańca.
Zatańczyła z nim dla świętego spokoju, ale był to raczej nie taniec, tylko szarpaniec. Kiedy obie z Henią zmierzały do stołu, zobaczyła, że do braci dołączyła Maria, która bez pytania przysiadła się do nich.
Narzekała na wszystko i na wszystkich, aż w końcu zaczęła się czepiać Eriki. Wyciągała stare sprawy, potem zaczęła wymyślać na Rose. Tego było już za wiele. Erika postanowiła, że zabiera męża i idą do domu.
Henia jednak chciała jeszcze trochę zostać. Po tańcach zrobiła się głodna. Zauważyła, że chłopak, który wcześniej jej towarzyszył, wrócił z dworu i ciągle ją obserwuje.
Erika nie mogła uprosić męża, aby kieliszek, który wypija z Maciejem, był ostatnim. Wiedziała, że jeśli teraz nie wyjdą, Bernard zostanie tu do rana, a raczej zaśnie do rana. Podniosła się energicznie i poprosiła męża o wyjście na zewnątrz. Bernard w końcu posłuchał i ruszył za nią do drzwi.
Przy stole została Maria z Maciejem, który właśnie szykował się do drzemki na stole.
Henryka podążyła za rodzicami. Gdy byli już przy drzwiach, dotarł do nich piskliwy głos Marii, która wrzaskiem obwiniała Bernarda, że upił Macieja. Krzyczała i skakała koło brata, próbując podnieść jego głowę ze stołu.
Henia ze śmiechem wyskoczyła z sali, ale Erice nie było do śmiechu, bo Bernard chciał zawracać, aby uciszyć siostrę. Wyglądał na zdenerwowanego.
Kiedy w końcu znaleźli się w bezpiecznej odległości od sali, Henia powiedziała:
– Ale ta ciotka Maria robi obciach. Potrafi popsuć każdą imprezę.
Erika nie odpowiedziała. Chciała jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. W torebce miała kilka cukierków dla dziewczynek, a przy pożegnaniu Wiola zapraszała je jutro na tort.
Bernard zaległ jak kłoda, gdy żona oswobodziła go z garnituru.
Dziewczynki spały w pokoju, a spod pierzyny wyglądał łepek Pchełki.
„Jak one kochają tę psinę” – pomyślała Erika, kładąc cukierki na stole.
Następnego dnia Bernard czuł się fatalnie. Po takiej dawce alkoholu serce mu wariowało. Ledwo obrządził gołębie i cały dzień przeleżał. Erika też odpoczywała, ale w porę przypomniała sobie o zaproszeniu Wioli.
– Może poszedłbyś do rodziców z dziewczynkami na tort. Pewnie by się ucieszyły.
– Nie ma po co chodzić, bo nikogo nie ma w domu. Jak obrządzałem gołębie, rodzina w komplecie prowadziła się na salę. Pewnie na śniadanie – wyjaśnił.
– I ciebie nie zawołali? – zdziwiła się Erika. – Może cię nie widzieli?
– Widzieli, widzieli. Gabryś nawet do mnie pomachał, ale reszta udawała, że mnie widzi, a Anna z Marią tylko spuściły głowy i przyspieszyły kroku.
Zachowanie rodziny jeszcze bardziej pogorszyło samopoczucie Bernarda. Pocił się i miał chwilę zasłabnięcia.
Erika nie chciała go już denerwować, ale w środku kipiała ze złości. W głowie jej się nie mieściło, że chociażby babka Laura nie weszła po wnuczki, aby je zabrać na poweselny poczęstunek.
Zbliżał się koniec roku szkolnego, a wraz z tym wzrastało napięcie spowodowane wyścigiem po najlepsze świadectwo. Trwały ostatnie przepytywania i poprawki.
Dla Madzi był to czas na sprzedanie książek i zakup jak najtaniej kompletu do ostatniej klasy. Nie musiała się martwić ocenami, bo i tak miała mocne trójki. Zasługiwała na lepsze oceny, lecz już przywykła do swoich stopni. Miała też kilka czwórek i piątek, ale to z przedmiotów artystycznych i wychowania fizycznego.
Podobnie wyglądały wyniki nauki Basi. Z przedmiotów ścisłych miała trójki, a z pozostałych czwórki i piątki.
Dziewczynka, podobnie jak siostra, była świadoma, że jej oceny są zaniżane i próbowała z tym walczyć. Buntowała się, pyskowała, upominając się o siebie, ale wszystkie te próby kończyły się tak samo – albo nauczycielka pytała ją dotąd, aż Basia nie odpowiedziała na jakieś pytanie, albo od razu ją ośmieszała, próbując zdenerwować i doprowadzić do łez, a kończyła odpytywanie jakimś niemiłym stwierdzeniem.
Nie pomagały nawet „ciche dni” – jak to określała Basia – które polegały na tym, że była przygotowana do zajęć, ale sprawiała wrażenie bardzo grzecznej i pokornej.
Madzia widziała cierpienie siostry. Pocieszała ją, doradzając różne taktyczne zachowania, lecz taka rozmowa starczała Basi na krótką chwilę.
Wraz ze zbliżaniem się wakacji zbliżał się też egzamin Henryki.
Dziewczyna przeczytała katechizm wiele razy, nauczyła się całego pacierza, ale obawiała się, czy będzie w stanie odpowiedzieć na pytania katolickiego księdza.
Ksiądz, z którym się spotkała, był bardzo miły.
Matka niezwykle swobodnie z nim rozmawiała, pokazując córce jego podejście do sprawy.
Przepytał Henrykę z pacierza, zadał kilka pytań z Pisma Świętego i wypisał kartkę kierującą do diecezji na bierzmowanie. Przekazał wszystkie niezbędne informacje, a na koniec mocno uścisnął kobietom dłonie.
Termin bierzmowania wyznaczono na koniec czerwca, ale gdyby Henia nie zdążyła się przygotować, mogła przyjąć sakrament po wakacjach.
Henryka odetchnęła, choć wiedziała, że musi jeszcze pojechać do diecezji na samą ceremonię bierzmowania. Chciała to zrobić jak najszybciej. Myślała o świadku, którego miała ze sobą zabrać.
– Ciebie, mamuś, wezmę na świadka – odezwała się niespodziewanie.
– Na jakiego świadka? – zdziwiła się Erika. – Przecież miała być Bożenka.
– Bożenka będzie świadkować na ślubie, a ciebie chcę wziąć na świadka do bierzmowania. Zgodzisz się? – Henia uśmiechnęła się przymilnie.
– No pewnie, że się zgodzę. – Erika ucałowała córkę w czoło. – Przecież i tak pojadę z tobą. Jedziemy w wyznaczonym terminie czy po wakacjach?
– Na koniec czerwca. Dziewczynki zostaną z tatą, a my obie zrobimy sobie wyjazd.
Koniec roku nadszedł bardzo szybko, a z nim przygotowania do ślubu cywilnego Henryki.
W pierwszej kolejności Erika razem z Henią dopełniły formalności z bierzmowaniem, a potem zajęły się przymiarkami sukni.
Krawcowa w zamian za możliwość kupowania od Eriki mleka udzieliła im bardzo atrakcyjnego rabatu, szyjąc dwie suknie w cenie jednej. Tym sposobem Erika zaoszczędziła trochę pieniędzy, dla których miała już przeznaczenie. Zamierzała zrobić Heni kolejną niespodziankę i wygospodarować trochę grosza na zakup ślubnego ubrania dla Mariana. Nie chciała zdradzać swoich planów do momentu, gdy będzie pewna, że jej cel zostanie zrealizowany.
Po kolejnych przymiarkach suknia Heni zaczęła nabierać oczekiwanego wyglądu. Rękawy świetnie się układały, a rozkloszowany dół sukni przepięknie podkreślał szczupłą figurę dziewczyny.
– Obszyjemy rękawy i dolny brzeg minimalną falbanką, co doda sukni niezwykłego wyglądu – doradzała krawcowa, a Henryka tylko kiwała głowa, spoglądając szczęśliwymi oczami w stronę matki. – A czy pani już wybrała fason dla siebie? – zapytała krawcowa Erikę. – Bo materiał cały czas nieskrojony, a czasu niewiele.
– Myślę o podobnym fasonie, jaki miała poprzednia sukienka – odpowiedziała Erika. – Bardzo dobrze się w niej czuję i chcę taką samą, tylko w kolorze burgundowym.
– Piękny kolor pani wybrała i do tego fasonu będzie pasował. Jutro zapraszam na przymiarkę. Dziś zdejmiemy wymiary i zacznę szyć również dla pani. Na przyszły tydzień oddam obie suknie – zapewniła krawcowa.
Podczas gdy Henryka zdejmowała suknię, ona już mierzyła jej matkę.
– Matko, jaka ona szybka! – zauważyła Henryka po wyjściu z pracowni. – Do mojego ślubu to jeszcze chyba z pięć by takich uszyła.
Widząc zadowolenie córki, Erika już chciała jej zdradzić swoje plany co do stroju dla narzeczonego, ale z tyłu usłyszała czyjeś nawoływanie.
Obejrzała się i zobaczyła, że podąża za nimi Wiola, usilnie próbując je dogonić.
– A niech to. Jeszcze jej dziś na głowie nie mieliśmy. Ciekawa jestem, czego chce – zastanawiała się Henryka. – Jak byliśmy z Marianem prosić ich na wesele, to nie byli tacy radośni.
– Zaraz się dowiemy. Musimy na nią poczekać, bo przecież nie będzie biegła w tym stanie.
Rzeczywiście brzuszek Wioli po weselu znacznie się powiększył i sprawiał już kłopoty z poruszaniem.
– Dobrze, że was widzę! – odezwała się Wiola. – Wy podobno macie jakąś dobrą krawcową, może i mnie by uszyła sukienkę na wesele. Teraz jestem taka gruba, to i garderoby brak na rodzinne uroczystości. Wybieramy się z Gabrysiem na twój ślub, to ciotka przecież musi dobrze wyglądać. – Uśmiechnęła się do Heni.
– Krawcową właśnie minęłaś. Mieszka parę domów stąd, pod numerem ósmym. Jak zawrócisz, to znajdziesz – odpowiedziała chłodno Erika.
– A nie wiecie może, czy zdąży mi uszyć sukienkę?
Henryka już zamierzała odpowiedzieć, lecz matka pociągnęła ją za mankiet.
– Musisz sama zapytać i zanieść materiał. Bez kontaktu osobistego niczego się nie dowiesz. Najlepiej po prostu się wrócić i wstąp do krawcowej. My już i tak jesteśmy spóźnione, ale może Anna ci w tej sprawie pomoże.
– Anna pojechała do siebie. Myślałam, że pójdziesz ze mną, ale jak nie możesz, to idę sama. – Wiola była wyraźnie rozczarowana postawą Eriki, która nie czekając na nic, zabrała córkę i ruszyła w kierunku domu.
Bernard z Basią i Pchełką spędzali czas na podwórku. Madzi nie było w pobliżu.
– O, już wróciłyście? – ucieszył się Bernard. – My z Basią robimy huśtawkę, a Madzia poszła się dowiedzieć o ten swój zarobek. Mówię ci, jaka ona jest napalona na te porzeczki czy truskawki. Cały dzień opowiadała, co sobie kupi za zarobione pieniądze. Już nie mogła się doczekać na powrót córek sąsiadów, aby umówić się z nimi na wyjazd – relacjonował Bernard.
– Mnie też obiecała zabrać, jak już się sama załapie – dodała Basia.
– Załapie? Co to za słownictwo? – Erika się uśmiechnęła. – Ja za tym pokoleniem nie nadążam. Idę przygotować coś do jedzenia, a potem zrobię małą przepierkę. Długo jeszcze wam tu zejdzie?
– My już jedliśmy. Szykuj dla was. Ja mam jeszcze trochę pracy w gołębniku. Jak skończę, to przyjdę do domu.
Erika była zadowolona, że nie musiała szykować obiadu. Obie z Henią zjadły po kanapce i każda zajęła się swoimi sprawami.
Henia napisała do ukochanego i otworzyła swój sekretnik, który tak skrzętnie ukrywała przed siostrami.
– Choć czasem można spokojnie coś napisać – westchnęła, przeglądając ostatnie zapiski.
Erika obejrzała odzież dziewczynek i posortowała pranie. Dzisiaj odłożyła ubrania do prania ręcznego, a pranie w pralce przełożyła na sobotę.
Z podwórka usłyszała piskliwy głosik Basi oznaczający radość, a po chwili na schodach słychać było jej ruchliwe nóżki.
– Mamuś, babcia Malcia przyniosła nam cały koszyk ciasta. Same tortowe i jest dużo moich ulubionych trójkątów.
– To kolacji już zapewne nie zjesz?
Basia nie zdążyła odpowiedzieć, bo do mieszkania weszła zdyszana Malcia.
– Myślałam, że weźmiesz ode mnie ten kosz – odezwała się do Basi – a ty tylko powęszyłaś jak lisek i jazda na górę.
Basia już siedziała przy stole. Nie wiadomo skąd miała przed sobą talerzyk i widelec.
– Ja chcę trójkąta.
Kobiety uśmiechnęły się na ten widok, a Henia skomentowała:
– Żeby ona chociaż wyglądała tak, jak je. Lubi słodycze, a taka chuda. Narobiłaś mi, mała, takiego apetytu, że i ja się skuszę na jedno ciasteczko.
Malcia usiadła przy stole i wyjęła z portfela kartkę.
– Tak jak przeczuwałam. Irenka bardzo chora. Grozi jej poważna operacja. Mogą jej ująć nogę. Masz, czytaj. – Podała list Erice.
Erika przeczytała krótką informację o stanie zdrowia Ireny, przysiadłszy na krześle.
– A my zamierzaliśmy zaprosić ją na wesele? – Henia obserwowała czytającą matkę.
– Może jeszcze uniknie tak drastycznej operacji. Ma pieniądze i pisze, że będzie próbowała w innych klinikach. Prosi, żebyś rozpatrzyła poważnie propozycję Gienia, bo ona na razie nie będzie w stanie ci pomagać.
Łzy napłynęły Malci do oczu.
– Powiem ci teraz szczerze, jakie ta moja córka ma życie. Mąż alkoholik, którym trzeba się zajmować, Tomcio też nigdy nie dorósł, więc wszystko na jej głowie. Teraz ta choroba… Wiem, ma pieniądze, bo teściowa z Ameryki śle kasę dla synka, którym moja córka musi się zajmować. Takie to życie ma moja Irenka. Nic dobrego. – Erika nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nigdy z Malcią tak szczerze nie rozmawiała i nie znała problemów jej dzieci. – Na wesele ją zaproś, pewnie się ucieszy i chociaż przyjedzie do mnie. Ja zgadzam się na twoją propozycję, chociaż muszę przyznać, że nie jest mi ona na rękę. Jeśli obiecasz, że wszystkim się zajmiesz i potem posprzątasz, to masz moją zgodę.
Erika poderwała się z krzesła i ucałowała Malcię w policzek.
Henryka nie wiedziała, o co chodzi.
– To gdzie to moje przyjęcie ma być? – spytała. – Bo ja już nic nie rozumiem.
– No u mnie, dziecko. Twoja matka prosiła mnie, żebym wam udostępniła na ślub kościelny moje mieszkanie. Miałam się zastanowić i właśnie się zgodziłam.
Henryka również przytuliła się do Malci.
– Dziękuję, babciu – wyszeptała jej wprost do ucha.
– Mam i ja do was prośbę. Chciałam was prosić, żebyście mieli baczenie na Henia, jak pojadę do Gienia na badania. Muszę się zgodzić, choć boję się diagnozy. W klubie już załatwiłam i zamierzam jechać w przyszłym tygodniu. Napiszę jeszcze do Gienia, aby wszystko pozałatwiał, bo zamierzam szybko wrócić. Mam przecież ślub wnuczki. – To mówiąc, popatrzyła na Henię, która znów ją przytuliła. – Dziś nie mam za dużo czasu i będę już szła. Muszę Heniowi wszystko uprać, a on w pracy.
Malcia zaczęła się zbierać i prawie wpadła w drzwiach na Bernarda, który właśnie wrócił z podwórka.
– Już wychodzisz? Co tak prędko?
– Przyniosłam tyko ciastka dla dzieci i wieści. Raczej wszystkie smutne, tylko jedna wesoła, ale to już żona ci opowie. – Malcia jeszcze raz się z wszystkimi pożegnała i zaczęła wolno schodzić po schodach.
Erika opowiedziała mężowi wszystko przy kolacji. Był bardzo zaskoczony nowinami.
Rodziną dyskusję przerwało przybycie Madzi, która od progu relacjonowała z entuzjazmem swoje wakacyjne plany.
– Już dobrze, dobrze – uspakajała ją matka. – Z tych emocji to nie zaśniesz, a wyjazd do pracy masz dopiero po niedzieli.
– Boże, żeby mi ktoś dopłacał, to bym się tak nie rwała do pracy jak ona – skomentowała złośliwie Henia.
– Bo tobie to wszystko mama daje, a ja stare noszę! Może ja też chce mieć szyte ubrania? – wyrzuciła z siebie skrywane żale Madzia.
Bernard popatrzył na żonę.
– Co racja, to racja. Madzia nie ma szytych ubrań tak często jak ty, więc nie powinnaś komentować. Ta sprawa dotyczy też postępowania mamy, ale o tym ja już sobie z nią porozmawiam.
Erika poczuła się winna. W duchu przyznała rację Madzi i mężowi, ale chciała załagodzić sytuację i udobruchać obie córki.
– Tak, ale Henia część rzeczy kupuje ze swojej pensji. Madzia chce sobie zarobić i się ubrać, więc niech tak zrobi. Wszyscy muszą wiedzieć, że nie mamy dużych dochodów i nie na wszystko nas stać. Są sytuacje, w których trzeba się czegoś wyrzec na rzecz drugiej osoby, by spełnić jej marzenie. Taką sytuację mamy teraz. Henia chce mieć piękny ślub i możemy dołożyć wszelkich starań, aby taki był.
– Wiem, mamuś. – Madzia przytuliła się do matki. – Ja się nawet cieszę, że sobie zarobię, a przy tym przeżyję fajną przygodę z przyjaciółmi.
– A ty powinnaś się cieszyć, że masz taką fajną siostrę – powiedział Bernard do Heni.
Henryka milczała, lecz wcale nie była zadowolona.
Jak co sobota, Madzia gniotła ciasto na makaron.
Erika przygotowywała pranie. Grzała wodę na kuchni, rozstawiała pralkę i wirówkę.
Henia zabrała Basię na spacer. Umówiła się w parku z Bożenką i zamierzała trochę poplotkować.
Na cały sobotni dzień Bernard zaplanował prace w komórce, aby nie wchodzić w drogę kobietom. Zamierzał rąbać drewno. Wystawił pieniek i szykował skrzynki. Madzia obiecała, że po zakończeniu prac domowych mu pomoże.
Na podwórko podjechała znajoma warszawa.
– A niech to szlag! – zaklął Bernard, domyślając się, jacy goście do nich zmierzają.
Auto już stało pod klatką. Drzwi szybko się otworzyły i po chwili przed Bernardem stali już Bolek i Poldek.
– Dobry, wuju! – wykrzyknęli obaj. – My jeszcze nie na wakacje, ale wszystko ustalić – wyjaśnił Bolek, widząc zaskoczoną minę Bernarda.
– To zapraszam do domu, do cioci, ale widzę, że was sporo dziś przyjechało.
Przed autem stała cała rodzinka z Zamszowej łącznie z ciotką Stasią.
Po formalnym przywitaniu Bernard zaprowadził gości do mieszkania.
Erika właśnie wirowała pranie, więc nie słyszała stukania do drzwi. Widząc stojących w progu gości, szybkim ruchem wyłączyła urządzenie.
– Dzień dobry – powiedziała zmieszana – a to niespodzianka! Proszę, siadajcie, gdzie kto może, bo u nas dziś wielkie pranie.
– My tylko na chwilkę, jak nie masz czasu – odezwała się Joanna. – Szybciutko omówimy przyjazd chłopców z babcią do was i już nas nie ma.
– To wy sobie pogadajcie, a ja zabiorę Bolka i Poldka do komórki – zaproponował Bernard. – Pokażę im małe króliki, bo właśnie się rozmnożyły.
– Idę z wami, zapalę papieroska. – Wacek dołączył do wychodzących.
– Nastawię szybko herbatę – zaproponowała Erika, zerkając ukradkiem na niezwykle milczącą ciotkę.
– To kiedy macie to wesele Heni? – zagadnęła Joanna.
– Dwudziestego piątego lipca. Za dwa tygodnie – odpowiedziała Erika.
– To się świetnie składa, bo my wyjeżdżamy z Wackiem koło drugiego sierpnia. Więc chłopcy nie będą wam przeszkadzać. Rozumiem, że na ślub jesteśmy zaproszeni? – wprosiła się Joanna.
– Na ślub owszem, ale przyjęcie weselne będzie dopiero w święta. Po cywilnym będzie tylko herbatka i ciasteczko, a dla najbliższych obiad – wyjaśniła Erika.
– A gdzie masz pannę młodą? – odezwała się ciotka Stasia. – Chciałam zobaczyć jej pierścionek, porozmawiać, a tu jej nie ma.
– Może przyjdzie. Poszła z Basią do parku.
– To ja może ci powiem, jak ma wyglądać ten przyjazd chłopców – nalegała Joanna. – Chciałabym, aby zostali u was dwa tygodnie. Mama oczywiście przyjeżdża z nimi i będzie o nich dbała. Ma im gotować i prać, a przy okazji i dziewczynki zjedzą coś dobrego z jej kuchni. Czy taka opcja ci odpowiada?
Erice niezbyt odpowiadała ta opcja, ale co miała powiedzieć, skoro kuzynka wszystko z góry ustaliła.
– Może być, jeśli ciocia ma się nimi zajmować, nie widzę przeciwwskazań – odpowiedziała, uśmiechając się do ciotki.
– No, wy też macie tu swoje zadanie – odezwała się ciotka. – Ja nie znam tego miasteczka tak jak wy, więc liczę na to, że pomożecie mi zadbać o moje wnuki.
– Naturalnie, że pomożemy – wtrąciła się do rozmowy Madzia, która do tej pory zdążyła pokroić wszystkie placki na makaron. – Pokażemy im całą Cacankę i okolice.
– A co tam u tej konkubiny twojego ojca? – zagadnęła ciotka. – Może jak będę u was, to sobie porozmawiamy?
– Nie sądzę, bo ona wyjeżdża na Śląsk do syna. Słabo widzi i potrzebna jej operacja – odpowiedziała Erika, zaskoczona pytaniem o Malcię.
Drzwi się otworzyły i do mieszkania weszła Henia, a za nią przepychała się Basia.
– Już chyba nikt się nie zmieści w tym domu – zauważyła z uśmiechem Erika, widząc rozpychającą się córkę.
– O! Jest i nasza panna młoda. – Ciotka Stacha podeszła do zaskoczonej Heni. – No pokażże mi ten swój pierścionek, bo jestem bardzo ciekawa. Joanna mówiła, że był zmniejszany, i nie potrafiła mi go opisać.
– Tak, był zmniejszany, i ciocia po prostu z tego powodu go nie widziała – odpowiedziała złośliwie Henryka, podtykając ciotce pierścionek pod sam nos. – Podoba się cioci? – zapytała z ironią.
– O ładny, ładny. Pasuje do ciebie. Ten twój narzeczony to chyba bogaty, co?
– Może i bogaty, ale ja nie lecę na majątek. Wolę być kochana niż posiadać i być poniewierana – odpowiedziała rozsądnie Henia.
– Miłością żołądka nie zapełnisz, moja kochana. Lepiej też coś mieć, niż biedować. – To mówiąc, ciotka popatrzyła wymownie na Erikę. – Asiu, będziemy się zbierać. Wszystko ustaliłaś, to dajmy Erice skończyć pranie.
Joanna przytaknęła matce i wstając, zapytała:
– Heniu, o której masz ten ślub w urzędzie?
– O czternastej. Zapraszam.
– Ja raczej zostanę w domu, ale Asia z Wackiem będą – odpowiedziała ciotka Stacha za córkę.
– To może zejdziemy na dół? – zaproponowała Erika, chcąc pozbyć się szybciej nieproszonych gości. – Pożegnamy się z Wackiem i z chłopcami.
– Racja, bo Wacek to chyba o nas zapomniał – zauważyła ciotka, schodząc wolno po schodach.
Po powrocie do mieszkania Erika spojrzała na zegarek. Było już późno i wiedziała, że jeśli nie popracuje dłużej, pranie zostanie jej na niedzielę. Poprosiła Henię o pomoc i sprawnie rozdzieliły robotę na dwie.
Młodsze dziewczynki poszły do komórki, aby ojciec też mógł szybciej wrócić do domu.
W niedzielny poranek na podwórku u Bernarda pojawił się Henryk. Poganiali razem gołębie, popalili papierosy.
Erika, spoglądając przez okno na podwórko, kontrolowała sytuację, bo chciała zamienić słowo z bratem.
W końcu Henryk wszedł do mieszkania. Wyglądał dobrze, ale był smutny. Nie chciał zostać na obiedzie, ale poprosił o kawę. Zwierzył się siostrze, że martwi się o matkę i wyszedł z domu, nie mogąc patrzeć, jak ona pakuje się na wyjazd.
Erika, chcąc poprawić mu humor, zaczęła mówić o ślubie Heni.
– Nie musisz się tak martwić, Malcia obiecała, że wróci na ślub Heni, a te dwa tygodnie wytrzymasz. Możesz wpadać do nas, zawsze jesteś tu mile widziany. – Poklepała brata po plecach. – Dzieciaki też cię lubią, a Basia zawsze może ci przeprowadzić darmowe oczyszczanie skóry.
– O tak, mogę – przyświadczyła Basia. – Masz jakieś wągry, wuju? Chętnie powyciskam.
– Jak przyjdę następnym razem, z przyjemnością skorzystam. – Henryk uśmiechnął się do Basi. – Zrobimy „Salon Zajączka”, bo ty to taki mały zajączek jesteś. – Chwycił siostrzenicę na ręce i podniósł ją niemal do sufitu. Dziewczynka piszczała i rechotała jednocześnie, a on ją kołował.
– To kiedy Malcia wyjeżdża? – spytała Erika.
– Podobno we wtorek – odpowiedział Henryk, poprawiając sobie rozczochrane włosy. – Konsultacja ma być we środę. Nie wiadomo, czy to będą tylko badania, czy położą matkę w szpitalu i będą badać. Gienek ma się wszystkim zająć. Będę leciał.
– Masz do nas zaglądać. Umowa stoi?
– Tak, stoi, siostra – zapewnił Henryk i wyszedł.
Po wyjściu wuja Madzia zaczęła przygotowania do poniedziałkowego wyjazdu. Wybierała stare ubrania, w których zamierzała pracować. Umawiała się też z ojcem, aby na wszelki wypadek i on czuwał nad jej porannym wstaniem.
– Autobus odjeżdża o szóstej, a gospodarz chce, abyśmy byli na polu już przed siódmą – opowiadała matce. – Nie jest to daleko, bo tylko trzy przystanki od Cacanki.
– To co będziecie zbierały? – zainteresował się ojciec.
– Najpierw mamy skończyć truskawki, a potem to porzeczkę. Ten gospodarz ma dużo plantacji.
– To musisz się dziś wcześnie położyć i rano nie zapomnij o kanapkach – upomniała córkę Erika.
W poniedziałek Erika miała pierwszą przymiarkę sukienki. Cieszyła się, że może w końcu i sobie coś zafundować, ale jednocześnie miała w głowie słowa Madzi. Córka miała rację. Od nie wiadomo kiedy nie kupowała jej ubrań. Albo sama dla niej coś przerabiała, albo Madzia dostawała coś po Heni. Nie można powiedzieć, że rzeczy starszej siostry były zniszczone, ale nie były nowe. Madzia nigdy nie narzekała i aż do tej pory Erika nie widziała w tym problemu.
Podczas przymiarki rozmyślała: „Może starczyłoby i dla Madzi na jakąś sukienkę tego mojego materiału?”.
– Halo? Jest pani dziś jakaś nieobecna – stwierdziła krawcowa. – Pytałam chyba z pięć razy, czy robimy suwak w boku, czy z tyłu, a pani mi nie odpowiada.
– Z tyłu. Tak jak w poprzedniej – odpowiedziała Erika. – Wie pani, bo tak sobie myślę, czy nie wystarczy tego materiału na jeszcze jakąś skromną sukienkę dla mojej młodszej córki?
– Może i starczy, ale nie wiem, czy zdążyłabym uszyć. Ktoś ostatnio przyszedł z pani rodziny, taka kobieta w ciąży, i też chce sukienkę na wesele pani córki. Dlatego na razie nie mogę wziąć nic dodatkowego, boję się o termin.
Erika pokiwała głową.
– Trudno, może coś wymyślę.
Wracając od krawcowej, wstąpiła do Malci, żeby się z nią pożegnać.
W kuchni stała już spakowana walizka, a Malcia jak zwykle stała przy kuchennym piecu.
– O, jak dobrze, że przyszłaś! Ja nie będę musiała chodzić – ucieszyła się na widok Eriki. – Zamierzałam iść do was, ale robię jeszcze ostatnie gotowanie. Czasu mam za mało, aby chłopakowi nagotować.
– Ten chłopak ma już prawie dwadzieścia siedem lat. Daj spokój, ja go też zapraszałam. Damy sobie radę. Ty jedź i wszystko dobrze załatw. Nawet gdybyś nie mogła wrócić na ślub Heni, to pamiętaj, że odbijemy sobie na kościelnym, a ty załatw wszystko, jak należy. Nie spiesz się. Zostań, ile trzeba.
Malcia przywarła do Eriki.
– Dziękuję ci za te słowa. Będę teraz spokojniejsza.
Na odchodne jeszcze raz uściskały się obie i każdej łza spłynęła po policzku, a Heniek się z nich śmiał, że robią z wyjazdu stypę.
Tydzień minął bardzo szybko.
Madzia jeździła codziennie na zarobek, Henia z matką chodziły na przymiarki, a Malcia we wtorek wyjechała na Śląsk.
Całe zamieszanie przesunęło się na ostatni tydzień przed ślubem Henryki. Rodzina Bernarda tuż przed uroczystością oświadczyła, że nie będzie uczestniczyć w takim ślubie, bo urząd to nie miejsce na takie ceremonie. Zapowiedzieli, że w zamian przyjdą na ślub kościelny.
Jako reprezentacja rodziny w urzędzie mieli się pojawić niezawodny Maciej i Gabryś z małżonką. Z tego tytułu Wiola upoważniła Erikę do odbioru jej sukni od krawcowej. Tłumacząc się problemami z chodzeniem, zostawiła bratowej pieniądze, obarczając ją dodatkowym obowiązkiem.
Bernard w ostatnim tygodniu przed ślubem córki miał niewiele obowiązków. Korzystając z tego, więcej czasu spędzał przy gołębiach i w ogródku.
Odwiedzając miejską targowicę z gołębiami, zawierał nowe znajomości, takie bliższe i dalsze, z których wynikały liczne kontakty towarzyskie – również do kieliszka.
Właśnie w ten wtorek zawarł nową znajomość poprzez bliskiego kolegę, którego znał od dzieciństwa. Nowy znajomy, Zygmunt – jak go przedstawił Stasiek – mieszkał jakieś dwadzieścia pięć kilometrów od Cacanki. W mieście bywał rzadko, bo jak mówił, z jego wioski do Cacanki rzadko kursowały autobusy.
Po udanej transakcji handlowej, kiedy to sprzedał wszystkie swoje gołębie, zabrał kolegów na piwo do pijalni, a po kilku piwkach Bernard zaprosił wszystkich na oglądanie gołębnika.
Stasiek musiał już wracać do domu, a że znał lot kolegi, nie był zainteresowany wyprawą. Bernard zaś pod wpływem alkoholu stał się bardzo rozmowny i chętnie oprowadzał nowego kolegę po ogródku, a potem chwalił się niezmiernie swoim pięknym lotem.
Mężczyźni tak się rozgadali, że się nie spostrzegli, kiedy zaczęło zmierzchać. Dopiero wtedy Zygmunt pomyślał, że nie będzie miał jak wrócić do domu. Bernard nie widział w tym problemu i zaoferował koledze nocleg. Zaprosił go na kolację i ku niezadowoleniu żony rozłożył gościowi w kuchni łóżko polowe.
Erika była strasznie zdenerwowana na męża. Nie dosyć, że nie pomagał jej cały dzień w obowiązkach, to jeszcze zapraszał do domu nieznajomych.
W środę nadszedł dzień odbioru sukien od krawcowej.
Erika już we wtorek przygotowała pieniądze na ten cel. Dołożyła do nich również kwotę przekazaną przez Wiolę i kazała Heni być z pieniędzmi pod zakładem o godzinie trzynastej.
Kiedy wstała do pracy o piątej rano, na rozgrzebanym łóżku polowym nie zastała już kolegi męża. Odruchowo zawróciła do pokoju i zapaliwszy lampkę nocną, spojrzała na biblioteczkę, gdzie położyła gotówkę. Pieniądze zniknęły.
Ze zdenerwowania krzyknęła na męża, budząc ze snu również dziewczynki.
– Nie ma pieniędzy na odbiór sukienek i twojego kolegi też nie ma! Bernard, zginęły wszystkie pieniądze, łącznie z tymi, które zostawiła Wiola na swoją sukienkę! Kogoś ty do domu przywlókł?! – Erika krzyczała na męża, a Henia wsuwała dłonie pod książki, daremnie szukając banknotów.
Basia niemal płakała, widząc zdenerwowanych rodziców, a Madzia w piżamie sprawdzała, czy jeszcze coś nie zginęło.
– Pewnie czekał, aż zaśniemy, i od razu wyszedł – zauważyła Madzia.
– A ty co masz do powiedzenia? – zwróciła się Erika do męża. – Masz się dowiedzieć, gdzie mieszka, i go odszukać, bo jak nie, to zgłaszam sprawę na milicję! Masz czas do mojego powrotu, a teraz już idę, bo jestem spóźniona.
Henryka nie ośmieliła się zapytać, czy ma przychodzić pod zakład, ale matka sama się odezwała:
– Ciebie widzę pod zakładem, jak ustalałyśmy. – I wyszła.
Bernard nic się nie odzywał. Serce mu łomotało i mało nie zasłabł. Erika niestety miała rację. Nie znał gościa, i zaprosił go na nocleg.
– Jak tu zgłosić na milicję, jeśli nawet nie wiem, jak się ten człowiek nazywa ani gdzie mieszka? – zastanawiał się. – Nie wiem nawet, czy Stasiek to wie, ale jak tylko będzie przyzwoita pora, to go odwiedzę i może czegoś się dowiem.
Basia wróciła do łóżka, a Madzia już się nie kładła. Niedługo i tak miała wstawać.
– Czy macie dla mnie miejsce? – zapytała Basia. – Obiecałaś, że zabierzesz mnie ze sobą.
– Na razie dorywamy truskawki. Są drobne i bolą plecy przy rwaniu. To nie jest praca dla małej dziewczynki, ale jak będą porzeczki, to cię wezmę. Mają ładne krzaki, to sobie zarobisz na cukierki – odpowiedziała Madzia i zmierzwiła czuprynkę siostry.
Basia przysnęła. Obudził ją hałas przesuwanych mebli. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła Henię mocującą się z gablotką.
– Co ty robisz? – zapytała.
– Może gdzieś wpadły te pieniądze? Może w te pudełka po butach?
Henia odsunęła jedną stronę biblioteczki i zanurkowała w pudła.
– Nie ma. Przeszukałam wszystkie. Jednak musiał je ten gość świsnąć – stwierdziła po chwili, poprawiając włosy.
– Ja od razu myślałam, że to on. Przecież to nie był jeden banknot, że mógł sfrunąć, tylko kilka.
– Powiem więcej, tam były też monety. Ale zawsze trzeba wierzyć w drugiego człowieka i sprawdzić wszystkie możliwości.
Takiego stwierdzenia z ust Heni Basia się nie spodziewała.
– Ale żeś mądrość powiedziała. To dlaczego rodzina taty tak w nas wątpi? – Dziewczynka uparcie patrzyła w oczy starszej siostry.
Henia nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo do mieszkania wrócił ojciec.
– Nic z tego. Stasiek zna go tylko z targu i podobnie jak ja, nie wie, gdzie mieszka ani jak się nazywa. Spotkał go kilka razy i może z raz byli razem na piwie. Ot i cała ich znajomość. Nie mógł uwierzyć, że mnie tak potraktował, i wątpi, że jeszcze kiedyś pojawi się w Cacance. Ma rozpuści wieści do kumpli, gdyby go widzieli, to dadzą cynk, ale to wszystko potrwa. – Rozdygotany zapalił papierosa. – To wszystkie te pieniądze zginęły? Te na przyjęcie też? – odezwał się po chwili, gdy trochę ochłonął.
– Nie wszystkie, tylko te na sukienki – wyjaśniła Henryka.
– Mama mówiła, że wszystkie, to zrozumiałem to dosłownie – ucieszył się. – Chwała Bogu, że chociaż reszta ocalała.
W pracy Erika cały czas myślała o porannym zdarzeniu.
Najbardziej była zła na męża, że jest tak naiwny. Potem obwiniała siebie, że położyła pieniądze na wierzchu. Na koniec uświadomiła sobie, że jej oszczędności znikną, bo musi zapłacić tak jakby podwójnie za szycie, a dodatkowo pokryć koszt uszycia sukni bratowej.
– Nic tylko usiąść i płakać – mamrotała pod nosem, szorując posadzkę w męskiej szatni. – Dobrze, że resztę schowałam, to całość nie zginęła. Ale już na garnitur dla zięcia nie będzie i na sukienkę dla Madzi znów nie ma.
Przysiadła na ławce, czekając, aż posadzka wyschnie. Zamyślona nie zauważyła, jak w drzwiach stanęła jej przełożona.
– Pani Eriko, czy coś się stało? – spytała.
– E, nie, nic. W pracy wszystko w porządku, tylko w domu zostaliśmy okradzeni. – Nie czekając na nic, pokrótce opowiedziała przełożonej o całym zdarzeniu.
Kobieta z wrażenia aż usiadła koło niej. Nie mogła się nadziwić, że można komuś tak odpłacić za gościnę.
– Jeszcze dobrze, że wam krzywdy nie zrobił. Bo to może jakiś łotr poszukiwany – zauważyła na koniec i poszła do swojego gabinetu.
Dopiero teraz Erika uzmysłowiła sobie znaczenie słów przełożonej. Faktycznie powinni się cieszyć, że wszyscy żyją. Ta myśl jeszcze bardziej ją rozzłościła i już się gotowała do awantury z mężem. Szczotka w jej rękach niemal śmigała, gdy wspominała poranne zdarzenie.
Kończąc pracę, zamierzała poprosić przełożoną o dodatkowy dzień urlopu, aby spokojnie wysprzątać mieszkanie i przygotować córki do rodzinnej uroczystości. Weszła do gabinetu i już otwierała usta, by wyjaśnić cel swojej wizyty, ale kierowniczka odezwała się pierwsza.
– Pani Eriko, tak sobie pomyślałam, że strasznie panią skrzywdzono, i może ja od siebie zaproponuję pani jakąś pomoc. – Wyjęła portfel i położyła na biurku pięćset złotych. – Niech pani weźmie, to prezent ode mnie.
– Nie, ja nie mogę. Muszę sobie jakoś poradzić – wyszeptała zaskoczona Erika, czując, że twarz oblewa jej rumieniec.
– Więc proszę potraktować to jako zaliczkę. Po weselu umyje pani okna w moim domu, a to zapłata z góry. – Erika nadal stała zaskoczona. Kierowniczka wyszła zza biurka i wcisnęła jej pieniądze do ręki. – Tylko proszę nie mówić o tym nikomu. A chyba jeszcze pani coś chciała ode mnie?
– Chciałam wolne do poniedziałku. Urlop to znaczy – wydukała w końcu Erika.
– Wszystko załatwione. Wniosek wypisze pani po powrocie, a ja zaraz szukam zastępstwa. Proszę dobrze się bawić i prędko do nas wrócić.
Erika podziękowała i wyszła z gabinetu. Była jeszcze bardzo zaskoczona. Zadowolona, a jednocześnie smutna. Nie lubiła, gdy ludzie litowali się nad nią, ale teraz musiała przyjąć tę formę pomocy.
Mocno ścisnęła pieniądze w dłoni i wyszła przed zakład, gdzie czekała już na nią Henia.
– To najpierw idziemy do domu? – zapytała, widząc matkę.
– Nie, idziemy prosto po sukienki. Zobaczymy, jak nas podliczy krawcowa.
Henryka nie śmiała pytać, jak matka zamierza załatwić sprawę, tylko grzecznie wykonywała jej polecenia.
Sukienki były przepiękne, a koszt szycia w pełni zadowolił matkę i córkę.
– No to mamy pieniążki na fryzjera – odezwała się Erika, niosąc zapakowane stroje. – Byłoby więcej, tylko jeszcze doszedł koszt sukni Wioli. Miałam inne plany, ale niestety musimy je zmienić.
– Jakie miałaś plany, mamuś? – zapytała odważnie Henia, widząc lepszy humor matki.
– Za oszczędności miałam kupić garnitur i koszulę dla Mariana, ale teraz to zostanie tylko na fryzjera.
– Ja mogłabym mu kupić koszulę – zaproponowała Henia. – Widziałam nawet w tym męskim sklepie taką w identycznym kolorze jak moja suknia, ale co tam po koszuli, jak nie mam na garnitur. Może gdybyśmy zrezygnowały z fryzjera i ja bym dała na koszulę, to udałoby się zrealizować nasze plany?
Erika popatrzyła na córkę i przystanęła. Poprawiła pakunek i się zastanowiła.
– Może i masz rację. Idziemy to zanieść i przeliczymy wszystko w domu. Może coś z tego wyjdzie.
Ruszyły szybkim krokiem.
Basia bawiła się na podwórku. Bujawka, którą zainstalował ojciec, od dawna była jej marzeniem. Teraz niemal każdy dzień wakacji zaczynała od tej huśtawki.
Bernard obserwował gołębie i czekał na powrót żony. Liczył się z tym, że nie ominie go gruba awantura. Palił papierosa za papierosem, spoglądając na ulicę biegnącą z miasteczka. Gdy zobaczył z daleka swoje kobiety niosące duży pakunek, nie czekając na nic, zgasił papierosa i ruszył w ich kierunku.
Basia też już się zorientowała, że wraca mama, bo Pchełka radośnie poszczekiwała, machając ogonkiem. Zeskoczyła więc z huśtawki i pobiegła za ojcem.
– Zobacz no ty, nasi idą nam z pomocą – zażartowała Erika.
– Nawet Pchełka biegnie – zauważyła Henia.
Bernard bez słowa odebrał od żony ciężar.
– E, nie takie ciężkie, jak wygląda – skomentował.
Basia z zaciekawieniem obejrzała cały pakunek, chcąc wypatrzyć jakiś wystający element.
– Co tak szukasz? Zaraz zobaczysz w domu – skarciła siostrę Henia.
– A ładnie wyglądasz? A do kostek ta suknia? – dopytywała się zniecierpliwiona Basia, przestępując z nogi na nogę.
– Zaraz się zaprezentujemy, to ocenicie – powiedziała Erika.
Bernard właśnie się zorientował, że żona ma lepszy humor i liczył w duchu na to, że minie go bura.
W domu suknie zostały rozpakowane i powieszone przy żyrandolu. Były bardzo długie, i tylko to miejsce było dla nich odpowiednie.
– No to może ja przymierzę, bo u krawcowej to nawet dobrze się nie obejrzałam. – Henia pierwsza zaczęła zdejmować swoją sukienkę.
Basia zajęła miejsce obok toaletki, aby dobrze widzieć siostrę.
– A buty? – zapytała matka. – Zapomniałyśmy o butach.
– Na razie założę inne na obcasie, a jutro się rozejrzę. Chciałabym kupić białe to już i do kościelnego będą.
– Dobrze planujesz, Heniu, tak musimy zrobić.
Erika zasunęła zamek z tyłu sukni i obróciła córkę do siebie.
– Przepięknie wyglądasz. Jeszcze fryzurka i będzie cudnie.
Basia stała z rękoma przy buzi. Chyba nawet wstrzymała oddech, gdy zobaczyła wystrojoną siostrę.
– Wyglądasz jak królewna – powiedziała z zachwytem. – Ja też kiedyś chcę mieć taką suknię.
Bernard wszedł do pokoju i popatrzył na córkę. Postał chwilę w milczeniu i wyszedł. W jego oczach widać było łzy wzruszenia.
Erika na razie zrezygnowała z przymiarki. Chciała jak najszybciej przeliczyć wydatki i podjąć decyzję.
Henryka wyłożyła swoje oszczędności, lecz ku zaskoczeniu matki były one znacznie mniejsze, niż oczekiwała. Popatrzyła na córkę wymownie i widząc jej zmieszanie, powiedziała: