" TO Evi, Krzywizny i niedomknięcia" Część II - Renee Linn - ebook

" TO Evi, Krzywizny i niedomknięcia" Część II ebook

Renee Linn

0,0
38,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

" TO Evi, Krzywizny i niedomknięcia" cz. 2

 

Evi po próbie samobójczej trafia do szpitala psychiatrycznego w Kochanowie, gdzie poznaje Kazimierę Sawicką – kobietę, która traktuje ją jak własne dziecko. Między nimi nawiązuje się głęboka więź. Evi z trudem otwiera się na pomoc terapeutki Ady, która odkrywa toksyczne relacje w rodzinie dziewczyny, szczególnie z dominującą matką, Lucyną. Po wyjściu ze szpitala Evi dowiaduje się o dawnych uczuciach Leszka, jednak ich relacja pozostaje napięta. Wkrótce rodzice zmuszają ją do pracy w Warszawie, co Evi odreagowuje alkoholem i marihuaną.

W tym czasie rodzina przechodzi burzliwe przemiany: brat Evi, Waldi, żeni się z Basią, ale później zdradza ją i zakłada nową rodzinę. Kazia wciąż przebywa w zakładzie psychiatrycznym, a jej starsza córka Jasia przejmuje opiekę nad wnuczką Elżunią po samobójczej śmierci Justyny. Evi coraz bardziej oddala się od matki, pogłębia się jej depresja. Po kolejnej próbie samobójczej wraca do Kochanowa, gdzie Kazia i Ada pomagają jej odnaleźć sens życia.

Poznaje Ryszarda Retnera i nawiązuje z nim stabilną relację, choć unika formalizacji związku. Lucyna, nie mogąc już kontrolować córki, wycofuje się z życia publicznego. Gdy Evi zachodzi w ciążę i rodzi syna Jacka, jej życie zaczyna się stabilizować. Jednak w cieniu tej stabilności pojawiają się nowe dramaty: choroba Waldka, jego śmierć i rozpad Evi – kobieta pogrąża się w rozpaczy i alkoholizmie. Ryszard oraz ich syn Jacek próbują pomóc jej wrócić do zdrowia.

Lucyna, starzejąca się i chora, zbliża się do śmierci, próbując odnaleźć spokój i zrozumienie dla własnych błędów. Evi również zaczyna pojmować, że mimo wszystko matka kochała ją po swojemu. W ostatnich chwilach Lucyna pragnie pojednania z córką, lecz śmierć przychodzi, zanim w pełni je osiągnie.

Evi dowiaduje się o chorobie matki, Lucyny, od bratowej Aleksandry, która również po śmierci Lucyny w 2000 roku chłodno informuje ją o pogrzebie i przekazuje klucze do mieszkania zmarłej. Evi, mimo trudnej relacji z matką, odwiedza jej mieszkanie, odnajdując rodzinne pamiątki i dokumenty, lecz czuje niedosyt z powodu brakujących pudeł na stryszku. Po śmierci Lucyny pogrąża się w alkoholizmie, co prowadzi do zaniedbań wobec syna Jacka, nad którym opiekę przejmuje jego ojciec, Ryszard.

W kolejnych latach Evi nawiązuje bliższy kontakt z synem, dzieli się wspomnieniami i rodzinnymi zdjęciami. Po śmierci Ryszarda w 2013 roku i babci Kazi, Evi popada w głębszą depresję. Przeprowadza się do Kalinki, gdzie wspomina dzieciństwo i rodzinne tajemnice, aż w końcu umiera w 2015 roku. Jej syn Jacek chowa ją zgodnie z jej wolą obok Ryszarda i sprzedaje mieszkanie, zyskując środki na nowe życie w Warszawie. Wkrótce rodzi mu się córka, Arletta, z partnerką Weroniką.

Równolegle w Niemczech Karl Schneider próbuje pomóc młodszemu bratu Johannowi odnaleźć dowód jego urodzenia z 1944 roku. Ich poszukiwania prowadzą ich na Mazury i do Kalinki, gdzie Karl dowiaduje się o rodzinnych więzach z Genowefą Szczepanik i jej bratem Zygmuntem – przodkami Jacka. Karl spotyka Jacka na cmentarzu, co zapoczątkowuje ich korespondencję i wspólne próby rozwikłania historii rodzinnej.

Po śmierci Johanna w 2023 roku, Karl dzieli się prochami brata i w liście do Jacka zaprasza go do Niemiec. Jacek, poruszony, decyduje się kontynuować badania nad genealogią. Odkrycie zdjęcia ojca na starej kliszy oraz ciekawość córki wzmacniają jego determinację. Śmierć Karla na początku 2024 roku jeszcze silniej motywuje Jacka do odnalezienia kuzynostwa i przyrodniej siostry, zamykając jeden rozdział historii i otwierając nowy – pełen rodzinnych poszukiwań i pojednań.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 411

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TO Evi. Część II

Krzywizny i niedomknięcia

Copyright © 2025 by Popis Art Renata Woźniak

[email protected]

Publikacja dostępna jest na stronie reneelinn.pl

Zezwalam na udostępnianie okładki książki w internecie

Wydanie I

Rawa Mazowiecka 2025

Redakcja i korekta:

Joanna Fiuk, poprawiam.pl

Skład i łamanie:

Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Projekt okładki:

Maciej Pieda

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszanie praw autorskich niniejszej publikacji.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci – żyjących obecnie lub w przeszłości – oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

ISBN

978-83-973265-3-8

Drugą część książki „TO Evi” de­dy­kuję Ma­zu­rom, któ­rych prze­pę­dzono

Podziękowania

Kilka słów po­dzię­ko­wa­nia dla mo­ich bli­skich za ich nie­oce­nione wspar­cie, wy­ro­zu­mia­łość i cier­pli­wość, które oka­zują mi, gdy za­nu­rzam się w twór­czym świe­cie.

Ser­decz­nie dzię­kuję Pani re­dak­tor i ko­rek­tor, Jo­an­nie Fiuk, za jej po­moc, cenne po­rady oraz pro­fe­sjo­nalne wspar­cie. Dzię­kuję także Ma­te­uszowi, mi­strzowi składu, oraz Ma­cie­jowi Pie­dzie, któ­rych wy­jąt­kowa praca miała klu­czowy wpływ na po­wsta­nie cy­klu po­wie­ści „TO Evi”.

1

SPOTKANIE DWÓCH UDRĘCZONYCH DUSZ

Grudzień, rok 1968, Zakład Psychiatryczny w Kochanowie

Wraz z trza­skiem ko­lej­nych za­my­ka­nych drzwi izo­la­tek Sa­wicka przy­my­kała po­wieki. Trwo­żyła ją myśl, że pa­cjenci ca­łego od­działu spę­dzą noc w po­dob­nych wa­run­kach jak ona. Za­wsze uni­kała tego miej­sca, jed­nak te­raz dzię­ko­wała Bogu, że cho­ciaż w ten spo­sób może czu­wać nad do­piero co przy­wie­zioną pa­cjentką. Ka­zia przy­warła do ściany roz­dzie­la­ją­cej izo­latki. Bły­ski nie­bie­skiego świa­tła do­cie­ra­jące zza okna do­wo­dziły, że ka­retka wciąż stoi pod wej­ściem, a wy­łą­czono je­dy­nie sy­gnał dźwię­kowy trans­por­tera. Wszystko, co przed kil­koma mi­nu­tami zo­ba­czyła, wy­da­wało się jej kom­plet­nie nie­re­alne. Miała wra­że­nie, że przez dziurkę od klu­cza cof­nęła się do prze­szło­ści i że „nowa” to jej Ju­sty­sia. Do­piero z do­cie­ra­ją­cych zza ściany roz­mów per­so­nelu do­wie­działa się, że przy­wie­ziona dziew­czyna ma na imię Ewa i pró­bo­wała się otruć.

Po­nad dzie­się­cio­letni po­byt w za­kła­dzie ugrun­to­wał w Sa­wic­kiej pewną szpi­talną prak­tykę, do któ­rej te­raz trzeźwo się od­nio­sła. Do tej pory do ko­cha­now­skiej pla­cówki nie przy­wo­żono osób za­raz po pró­bie sa­mo­bój­czej. Nie­do­szłych sa­mo­bój­ców naj­pierw przy­wra­cano do ży­cia w lo­kal­nym szpi­talu, a do­piero póź­niej trans­por­to­wano tu­taj na te­ra­pię lub ocenę psy­chia­tryczną. W tym przy­padku można było wnio­sko­wać, że cały ku­raż nad nie­let­nią pa­cjentką bę­dzie prze­pro­wa­dzany w ko­cha­now­skim psy­chia­tryku.

Nim upo­rano się z płu­ka­niem żo­łądka nowo przy­by­łej, per­so­nel cią­gle gdzieś bie­gał, za­kłó­ca­jąc sen po­zo­sta­łym pen­sjo­na­riu­szom. Do­piero nad ra­nem sy­tu­acja zo­stała opa­no­wana i w sali obok za­le­gła gro­bowa ci­sza. W któ­rymś mo­men­cie Sa­wicka chyba przy­snęła, bo obu­dziło ją de­li­katne stu­ka­nie do drzwi. Za­nim zdą­żyła za­re­ago­wać, do za­la­nej słoń­cem izo­latki wsu­nęła się Ada. W ręku trzy­mała nie­bie­ską ko­pertę.

– W końcu się pani do­cze­kała – ode­zwała się, wy­cią­ga­jąc dłoń z li­stem.

Ka­zia ze­rwała się na równe nogi i nim co­kol­wiek od­po­wie­działa, zer­k­nęła na awers ko­re­spon­den­cji.

– To od brata – oznaj­miła, nie kry­jąc roz­cza­ro­wa­nia. – Nie­mal od roku nie mam od nich wie­ści – wes­tchnęła.

– Ale brat w końcu na­pi­sał. Może i o cór­kach coś bę­dzie w li­ście?

– Może – przy­znała Ka­zia. – A jak ta nowa pa­cjentka? Le­piej z nią? Bo ja­koś tak wszystko na­gle uci­chło. – Sa­wicka wpa­try­wała się w Adę, wy­cze­ku­jąc od­po­wie­dzi. Oba­wiała się, że usły­szy, iż dziew­czyny nie udało się ura­to­wać.

– Już zo­stała prze­nie­siona na od­dział. Tro­chę z nami zo­sta­nie, a po­tem za­biorą ją ro­dzice. Jest nie­peł­no­let­nia i chyba bar­dzo za­gu­biona. Ale o tym prze­ko­nam się ju­tro na in­dy­wi­du­al­nej roz­mo­wie.

– No, pani Sa­wicka, wra­camy na salę. – Ada roz­chy­liła drzwi po­miesz­cze­nia, ocze­ku­jąc, aż Ka­zia wyj­dzie na ko­ry­tarz. – Ewa jest w je­de­na­stce – do­dała pół­gło­sem. – Na ra­zie nie­wiele się od­zywa. Może pani spró­bo­wać – mru­gnęła po­ro­zu­mie­waw­czo, zo­sta­wia­jąc Sa­wicką na holu.

– Na to przyj­dzie czas – jakby do sie­bie rzu­ciła Ka­zia, zmie­rza­jąc z li­stem pro­sto do ła­zienki.

We­szła do pierw­szej z brzegu ka­biny, za­mknęła klo­ze­tową klapę i roz­sia­dła się na niej wy­god­nie.

– Ale ziąb – sap­nęła, za­pi­na­jąc pod szyją gu­zik swe­tra. – No co tam mi do­no­sisz – szep­nęła i uśmie­cha­jąc się, ro­ze­rwała ko­pertę.

– „Pi­szę do Cie­bie…” – od­czy­tała płyn­nie, po czym prze­ły­ka­jąc łzy szczę­ścia, jak gąbka chło­nęła wie­ści z Roz­to­cza.

Na wieść o cho­ro­bie brata, matki i pro­ble­mach Sa­biny Ka­zia po­czuła smu­tek, ale za chwilę roz­pro­mie­niła się, czy­ta­jąc, że Ju­stynka wy­cho­dzi za mąż. Stefa do­no­siła, że po ślu­bie młod­sza có­reczka Kazi za­mieszka u te­ścio­wej, na co ona roz­ma­rzyła się, że nie­długo zo­sta­nie bab­cią. Jej oczy tak roz­bły­sły, że nie­trudno było so­bie wy­obra­zić, jak piękną była kie­dyś ko­bietą.

– To dla­tego nie mia­ły­ście czasu pi­sać do mnie – mam­ro­tała do sie­bie, przy­ci­ska­jąc list do piersi. – Pew­nie u was straszne za­mie­sza­nie, nie tylko świą­teczne, ale i ży­ciowe.

Sa­wicka po­woli za­częła opusz­czać to­a­letę. Tuż przy drzwiach opłu­kała wodą spo­cone ręce. Ką­tem oka zer­k­nęła w lu­stro i, za­trwo­żona, aż się za­trzy­mała. Wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej niż kie­dyś. Jej twarz po­kry­wały zmarszczki, po­liczki nieco się za­pa­dły, wło­sów znacz­nie ubyło, a wzrok stał się ma­towy. Poza lekką si­wi­zną do­strze­gła, że znacz­nie się skur­czyła, przez co po­da­ro­wany swe­ter wi­siał na niej jak na wie­szaku. Wpa­trzona we wła­sne od­bi­cie, tłu­ma­czyła so­bie, że wszystko blak­nie, kru­szeje, więd­nie. Skóra bled­nie, z wie­kiem po­krywa się pie­gami, aż w końcu zmarsz­czy się ni­czym pa­pier. Ale trzeba przeć na­przód, nie pod­da­wać się. W końcu dzia­ła­nie jest obo­wiąz­kiem wol­nego czło­wieka wo­bec prze­mi­ja­nia.

Ostat­nia myśl bar­dzo spodo­bała się Sa­wic­kiej. Była z sie­bie dumna, że po­trafi tak fi­lo­zo­fo­wać.

2

PSYCHOROZMOWA

Nie mo­gąc od­zy­skać peł­nej kon­troli nad cia­łem, Evi ner­wowo za­mru­gała. Pasy, któ­rymi była przy­pięta do łóżka, utwier­dziły ją w przy­pusz­cze­niu, gdzie się znaj­duje. Stop­niowo, jak po szy­nach, ru­szyła w niej lo­ko­mo­tywa świa­do­mo­ści. Wy­stra­szona, za­sta­na­wiała się, czy to psy­chia­tryk i co się jej wła­ści­wie stało. Roz­glą­da­jąc się ner­wowo, Evi spo­strze­gła za­glą­da­ją­cych do sali ob­cych lu­dzi. Ob­ser­wa­to­rzy wy­mie­niali się co chwila. Ich twa­rze były bez wy­razu, jakby nie mieli świa­do­mo­ści ist­nie­nia nor­mal­nego świata.

Wraz z ak­cep­ta­cją re­aliów w Szcze­pa­ni­ków­nie ro­sło zde­ner­wo­wa­nie wy­ni­ka­jące z po­czu­cia za­gro­że­nia. Od­czu­wa­jąc klau­stro­fo­biczne uwię­zie­nie, dziew­czyna za­częła pła­kać i na­wo­ły­wać po­mocy. Kiedy Ka­zia we­szła na salę, Evi w ge­ście bez­rad­no­ści pod­nio­sła na nią wzrok, nie ukry­wa­jąc, że po­trze­buje wspar­cia.

– Wi­taj – ode­zwała się Sa­wicka. – Je­stem Ka­zi­miera, a ty?

– Evi – od­parła po­iry­to­wana dziew­czyna, sza­mo­cząc się w uwięzi. – Może pani we­zwać ko­goś z per­so­nelu?

– Mhm – mruk­nęła Ka­zia, ale nim wy­szła, ktoś z ze­wnątrz za­trza­snął uchy­lone drzwi.

Evi otak­so­wała ją kry­tycz­nie, z nie­cier­pli­wo­ści prze­wa­la­jąc oczami. Psy­chia­tryk to było dla niej nowe, obce śro­do­wi­sko.

Ada stała pod ga­bi­ne­tem or­dy­na­tora od­działu i ge­sty­ku­lu­jąc, o czymś z nim roz­pra­wiała. Szu­ra­nie przy­du­żych kapci Sa­wic­kiej prze­rwało me­dy­kom dys­ku­sję.

– Za­raz do was do­łą­czę – rzu­ciła Ada, wy­prze­dza­jąc za­miary pod­opiecz­nej.

Ka­zia za­wró­ciła. Nio­sąc Evi wia­do­mość, za­sta­na­wiała się nad skró­tem imie­nia, ja­kim przed­sta­wiła się dziew­czyna. „To pew­nie od­po­wied­nik imie­nia »Ewa« w ja­kimś ob­cym ję­zyku”– roz­my­ślała, za­mie­rza­jąc roz­szy­fro­wać zna­cze­nie imie­nia pod­czas naj­bliż­szej wi­zyty w bi­blio­tece.

Kiedy wró­ciła do po­koju no­wej, ta była pur­pu­rowa ze zło­ści.

– I co? – rzu­ciła ner­wowo.

– Za­raz przyj­dzie Ada i pew­nie cię uwolni.

– Oby – sap­nęła Evi, nie kry­jąc swo­jej wyż­szo­ści. – Jak śmią mnie tu­taj wię­zić. To prze­cież szpi­tal, a nie wię­zie­nie – ko­men­to­wała roz­draż­niona.

Ada sły­szała jej słowa i wcho­dząc do sali, była go­towa na atak.

– Tak, to szpi­tal – przy­znała po­god­nie, roz­pi­na­jąc Evi pas na wy­so­ko­ści klatki pier­sio­wej – ale gdy jest po­dej­rze­nie, że pa­cjent za­graża sam so­bie, mu­simy użyć wszel­kich moż­li­wych środ­ków bez­pie­czeń­stwa.

Wy­swo­bo­dzona pa­cjentka zda­wała się jej nie słu­chać. Pod­nio­sła się i cho­dząc po po­miesz­cze­niu, ro­biła re­ko­ne­sans.

Ktoś znów otwo­rzył drzwi, zaj­rzał do środka i się wy­co­fał. Cie­kaw­scy za­glą­dali do sali no­wej przez dłuż­szy czas.

– Ja pier­dolę – za­klęła Evi, ła­piąc się za głowę z po­iry­to­wa­nia. – Czy ja mam spać wśród tych świ­rów? – Ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi, za­trzy­mała wzrok na Adzie. – To ja­kieś nie­po­ro­zu­mie­nie. Chcę na­tych­miast zo­stać od­wie­ziona do domu.

Ada ob­ser­wo­wała Evi, kiedy ta cho­dziła. Za­uwa­żyła, że dziew­czyna stop­niowo się wy­ci­sza. „Do­brze, do­brze” – szep­tała w my­ślach, wi­dząc, że nowa pa­cjentka stara się spro­wa­dzić swoje my­śle­nie na od­po­wied­nie tory.

Szcze­pa­ni­kówna na chwilę przy­sia­dła na łóżku, po czym znów wstała i za­częła krą­żyć po po­koju.

– Evi, czy mo­żemy przejść do ga­bi­netu i na osob­no­ści w spo­koju po­roz­ma­wiać? – za­pro­po­no­wała le­karka. – Zro­bię her­batę i opo­wiesz mi o swo­ich pro­ble­mach.

– Ja nie mam pro­ble­mów. Moja matka jest jed­nym wiel­kim pro­ble­mem. Ona ja­kimś cu­dem jest wolna, a ja w psy­chia­tryku.

Ada pa­trzyła na pa­cjentkę na wskroś ana­li­tycz­nie, sta­ra­jąc się oce­nić, czy jej pro­po­zy­cja w ja­ki­kol­wiek spo­sób za­cie­ka­wiła Evi. Wy­da­wało się, że przy­naj­mniej czę­ściowo dziew­czyna jest za­in­te­re­so­wana. Me­to­dyka dzia­ła­nia Ady na­ka­zy­wała na wszel­kie spo­soby do­trzeć do nowo przy­by­łej. Le­karka ob­ser­wo­wała ją, pró­bu­jąc do­ciec, w jaki spo­sób ma jej po­móc. Za­sta­na­wiała się, czy Evi kie­dyś ko­muś w pełni ufała.

– Evi.

Na ła­godny głosu te­ra­peutki Szcze­pa­ni­kówna rap­tow­nie się za­trzy­mała.

– Nie za­mie­rzam za­głę­biać się z pa­nią w fi­lo­zo­ficzne dys­puty na te­mat sta­ło­ści lub zmien­no­ści ludz­kiej na­tury, ale her­baty z chę­cią się na­piję – od­po­wie­działa but­nie.

– Tak? A z kim chęt­nie roz­ma­wiasz o ludz­kiej na­tu­rze? – za­in­te­re­so­wała się Ada.

– Może z Pa­nem? – z iro­nią od­po­wie­działa Evi, ale za­raz spro­sto­wała: – Jego nie ma, więc z Nim też nie dys­ku­tuję.

– W nic nie wie­rzysz? – za­trwo­żyła się Ka­zia, która do­piero te­raz od­wa­żyła się za­sy­gna­li­zo­wać swoją obec­ność.

– W nic – rzu­ciła ner­wowo dziew­czyna.

– W Boga też nie? W Naj­święt­szą Pa­nienkę? Ani w ja­ką­kol­wiek siłę wyż­szą? – Ka­zia pró­bo­wała od­blo­ko­wać Evi. Czuła, że przez we­wnętrzne cier­pie­nie na­sto­latka ob­ro­sła w twardą sko­rupę, sku­tecz­nie ka­mu­flu­jącą praw­dziwe uczu­cia.

Sa­wicka od­czuła po­trzebę przy­tu­le­nia tej bied­nej dzie­ciny. Przez mo­ment chciała ją ob­jąć i obie­cać, że wszystko bę­dzie do­brze. Pa­trzyła na nią i my­ślała, że jest taka mło­dziutka, pra­wie jak jej młod­sza córka.

– Evi – ci­cho ode­zwała się Ka­zia.

Dziew­czyna po­trzą­snęła lekko głową, orien­tu­jąc się, że wła­śnie prze­grała star­cie i wy­lą­do­wała zno­kau­to­wana na de­skach ringu.

– Prze­pra­szam, ale czy mogę mó­wić pani po imie­niu? – za­py­tała szybko.

– Ależ oczy­wi­ście, bę­dzie mi bar­dzo miło.

– Jak długo tu je­steś? – zwró­ciła się do Kazi.

– Długo. A może na­wet zo­stanę do końca.

– Każda z was zo­sta­nie tu tylko tyle, ile bę­dzie ko­nieczne – wtrą­ciła się Ada.

Wie­działa, że nie po­winna ro­bić cze­goś tak mo­ral­nie nie­wła­ści­wego i nie­spra­wie­dli­wego jak przy­my­ka­nie oczu na po­byt w szpi­talu zu­peł­nie zdro­wej pa­cjentki. Kiedy bli­żej po­znała Sa­wicką, od razu oce­niła, że ko­bieta jest zdolna do sa­mo­dziel­nego funk­cjo­no­wa­nia w spo­łe­czeń­stwie.

– Idziemy na tę her­batę? – przy­po­mniała się Evi, wy­bi­ja­jąc te­ra­peutkę z we­wnętrz­nych dy­wa­ga­cji.

– A tak, tak. Chodźmy.

Ka­zia po­wio­dła wzro­kiem za wy­cho­dzą­cymi i przy­po­mi­na­jąc so­bie o ko­re­spon­den­cji, na­ma­cała ją w kie­szeni.

– Pora od­pi­sać Ziu­niowi. – Uśmiech­nęła się blado, zmie­rza­jąc do swo­jej sali. – Jak do­brze pój­dzie, list do­staną przed świę­tami.

Kiedy Sa­wicka prze­kro­czyła próg dzie­się­cio­oso­bo­wego po­koju, ogar­nęła ją swego ro­dzaju roz­pacz. Wo­dząc wzro­kiem po słabo kon­tak­tu­ją­cych, roz­cheł­sta­nych współ­lo­ka­tor­kach, czuła, że je­śli za­raz nie wyj­dzie na ze­wnątrz, per­spek­tywa spę­dze­nia świąt w tym oto­cze­niu do­pro­wa­dzi ją do obłędu. Tylko na­dzieja, że Evi bę­dzie obok, przy­wró­ciła w niej we­wnętrzną rów­no­wagę. Głę­boko za­czerp­nęła po­wie­trza i nim usia­dła na łóżku, upo­rząd­ko­wała szafkę.

Hela spod okna za­sła­niała jej wi­dok na ko­ry­tarz. Już za­mie­rzała ją prze­go­nić z wej­ścia, ale zer­k­nęła na nie­obecny wzrok ko­biety i po­wstrzy­mała się. „Ja pew­nie też tak wy­glą­da­łam”– upo­mniała się w du­chu.

Pi­sząc na­głó­wek li­stu, uśmiech­nęła się. Zo­rien­to­wała się, że brat roz­po­czął swoją ko­re­spon­den­cję po­dob­nie jak ona. „Pi­szę do Cie­bie…” – wy­ka­li­gra­fo­wała i za­wie­siła się, roz­wa­ża­jąc, co da­lej na­pi­sać.

***

– Na­zy­wasz się Ewa Szcze­pa­nik? – za­py­tała Ada, roz­po­czy­na­jąc se­sję z nową pa­cjentką.

Evi po­twier­dziła zdaw­ko­wym ru­chem głowy, ale się nie ode­zwała.

Prze­ła­do­wana hi­po­te­zami Ada mu­siała dać im ja­kieś uj­ście, dla­tego znów o so­bie przy­po­mniała.

– Evi.

Sły­sząc swoje imię, dziew­czyna spoj­rzała na te­ra­peutkę.

– Tak?

– Słu­chaj… W na­szej roz­mo­wie po­ru­szę tylko te kwe­stie i za­dam tylko te py­ta­nia, które po­zwolą nam usta­lić, dla­czego pró­bo­wa­łaś ode­brać so­bie ży­cie.

Evi ci­cho prych­nęła, po czym spo­koj­nie są­czyła her­batę. Przez mo­ment trwała w bez­ru­chu, pu­sto pa­trząc przed sie­bie.

Ada bacz­nie się jej przy­glą­dała. Ką­tem oka spo­strze­gła, że dziew­czyna za­marła. Ręka uno­sząca ku­bek do ust w pew­nym mo­men­cie za­wi­sła w po­wie­trzu, jakby była pod­trzy­my­wana nie­wi­dzialną żyłką. W końcu Szcze­pa­ni­kówna od­sta­wiła ku­bek, pod­nio­sła się, a po­tem krę­cąc głową, nie­spo­dzie­wa­nie się uśmiech­nęła.

– Evi? – za­gad­nęła Ada. – Kon­tak­tu­jesz? Je­steś tu, ale cię nie ma.

– Pró­buję od­na­leźć drogę wyj­ścia – od­po­wie­działa dziew­czyna ma­to­wym gło­sem.

– Mo­żesz to zro­bić, roz­ma­wia­jąc ze mną – za­su­ge­ro­wała le­karka.

– Może kie­dyś.

Ada po­ki­wała głową, jakby po­tra­fiła wejść w za­gma­twany umysł na­sto­latki. Jakby bez trudu od­czu­wała de­spe­rac­kie my­śli Evi, jej wy­ob­co­wa­nie i nie­zro­zu­mie­nie. Wy­py­tu­jąc o ulu­bione pio­senki czy książki, okre­ślała stan psy­chiczny na­sto­latki i two­rzyła jed­no­cze­śnie jej psy­cho­lo­giczny por­tret.

Naj­więk­sze emo­cje Evi oka­zy­wała, gdy mó­wiła o ulu­bio­nej mu­zyce. Fa­scy­no­wała się big-be­atem, szcze­gól­nie twór­czo­ścią Ka­rin Sta­nek z okresu jej so­lo­wej ka­riery z ze­spo­łem Czer­wono-Czarni. Kiedy Pol­skę za­lała fala big-be­atu, Evi za­ko­chała się w Żół­tych ka­len­da­rzach Pio­tra Szcze­pa­nika. Choć ni­gdy jesz­cze nie była nad mo­rzem, gdy wy­ma­wiała ty­tuł pio­senki, za­cią­gała się przy tym po­wie­trzem, nie­mal czu­jąc za­pach wody mor­skiej. Gdy swoje serce od­dała Lesz­kowi, w czo­łówce jej ulu­bio­nych utwo­rów po­ja­wił się Mały Książę Kasi Sob­czyk, a po­tem ko­lejno pio­senki Fi­li­pi­nek czy Marka Gre­chuty.

– Czy pani wie, że Ka­rin ma po­dobne ko­rze­nie co ja? – na­gle za­gad­nęła me­dyczkę. – Nie wiem, czy po­cho­dze­nie nie za­kłóci jej ka­riery – za­fra­so­wała się, nie wy­ja­śnia­jąc, o co tak na­prawdę jej cho­dzi.

W ciągu nie­mal go­dzin­nej roz­mowy Ada ana­li­zo­wała każde zda­nie pa­cjentki, oce­nia­jąc jej psy­chiczną kon­dy­cję i nie da­jąc po so­bie po­znać, że prze­pro­wa­dza lecz­ni­czy re­ko­ne­sans. Jako stu­dentka psy­chia­trii nie uży­wała na­uko­wego ter­minu „sy­ne­ro­lo­gia” – wo­lała to okre­śle­nie za­stą­pić „go­rą­cym od­czy­tem”, który po­le­gał na bie­żą­cym ana­li­zo­wa­niu re­ak­cji roz­mówcy, jego mowy ciała, za­cho­wa­nia, ubioru czy na­wet spoj­rze­nia.

– Ile tu zo­stanę? – nie­ocze­ki­wa­nie za­py­tała Evi, po tym jak Ada oznaj­miła, że może wró­cić do sali.

– Tyle, ile trzeba.

– To święta spę­dzę tu­taj?

– Twoi ro­dzice są już po­wia­do­mieni, a ja dziś prze­każę swoją opi­nię or­dy­na­to­rowi. Sama wiesz, że leki nie za­ła­twią wszyst­kiego.

– Mhm – przy­znała dziew­czyna, opusz­cza­jąc ga­bi­net.

Do je­de­nastki Evi pę­dziła ni­czym wy­strze­lona z procy, po­trą­ca­jąc po dro­dze wolno po­ru­sza­ją­cych się pen­sjo­na­riu­szy. Nie­moc do­pro­wa­dzała ją do fru­stra­cji, a in­for­ma­cja o za­wia­do­mie­niu ro­dzi­ców – za­wsty­dzała. Na­gle Evi przy­po­mniała so­bie o Kazi. Aby ją od­szu­kać, wy­szła ze swo­jej sali na ko­ry­tarz. Dłuż­szą chwilę błą­dziła wzro­kiem po za­gu­bio­nych pen­sjo­na­riu­szach, wie­dząc, że ża­den z nich nie po­może jej w po­szu­ki­wa­niach. Gdy beł­ko­cący coś nie­zro­zu­miale pa­cjent do­tknął jej ra­mie­nia, Evi go ode­pchnęła. Z po­czu­ciem wyż­szo­ści i lę­kiem za­glą­dała do ko­lej­nych po­miesz­czeń, ner­wowo po­cie­ra­jąc ­ra­mię. Pa­trzyła po­gar­dli­wie na szu­ra­ją­cych no­gami cho­rych i sta­rała się za­cho­wać dy­stans, nie tylko fi­zyczny.

Już wtedy uznała, że nie cierpi tego miej­sca. Tego obrzy­dli­wego za­pa­chu, nie­ustan­nych ję­ków, po­krzy­ki­wań, chi­cho­tów i wła­śnie tego szu­ra­nia kap­ciami. Psy­chia­tryk ko­ja­rzył się Evi z po­wol­nym do­go­ry­wa­niem w skraj­nie złych wa­run­kach. Był dla niej ni­czym pan­de­mo­nium, z któ­rego jak naj­szyb­ciej pra­gnęła się wy­do­stać.

Kiedy w po­koju ozna­czo­nym nu­me­rem cztery Evi w końcu od­na­la­zła Ka­zię, jej twarz roz­pro­mie­niła się. Wi­dok tej do­bro­tli­wej ko­biety uspo­ka­jał, od­prę­żał i spra­wiał, że na­sto­latka czuła się bez­piecz­nie. Wi­dząc, że nowa zna­joma jest za­jęta, Evi pod­su­nęła się na tyle bli­sko, by do­strzec na szafce ar­ku­sik pa­pieru.

Ewi­dent­nie Ka­zia roz­my­ślała nad tre­ścią li­stu, któ­rego na­głó­wek za­czy­nał się jakże do­brze zna­nymi jej sło­wami: „Pi­szę do Cie­bie”.

Twarz Evi za­pło­nęła ru­mień­cem.

– Pi­szesz do domu? – za­py­tała bez skrę­po­wa­nia.

– Tak. To list do brata. Tyle chcia­łam po­wie­dzieć moim bli­skim, a te­raz zu­peł­nie nie wiem, co mam na­pi­sać. Przez ostatni rok o wszyst­kim już im opo­wie­dzia­łam, cho­ciaż nie je­stem pewna, czy otrzy­mali całą ko­re­spon­den­cję.

– Ja też mam brata, Wal­diego – wy­znała Evi, sia­da­jąc na skraju łóżka.

– Mój na­zywa się Jó­zef. Wa­sza ro­dzina to ary­sto­kraci? – ­za­py­tała Ka­zia z uśmie­chem.

– E. Bab­cia nas tak na­zwała, a matka przy­stała na jej pro­po­zy­cję.

– Ja mam dwie córki: Ja­ninę i Ju­stynę. Mam też matkę ­An­to­ninę, sio­strę Sa­binę i dwóch braci, z któ­rych tylko je­den utoż­sa­mia się z ro­dziną. Wła­śnie do niego pi­szę.

– A masz męża? – do­cie­kała Evi.

Ka­zia przez dłuż­szą chwilę nie od­po­wia­dała, aż w końcu wy­ja­śniła:

– Tak. Mam męża, ale on już żyje z drugą ko­bietą. Ty wiesz, że ona też ma na imię Ka­zi­miera? – Ka­zia lekko się ro­ze­śmiała. – My­ślę, że Pan nie po­gubi się w tym, która Ka­zi­miera Sa­wicka jest wła­ściwą żoną Je­re­miego.

– Nie je­steś za­zdro­sna o męża ani zła?

– Za­zdrość o męż­czy­znę jest próż­no­ścią. Próba za­wład­nię­cia nim, po­sia­da­nia na za­wsze i na wła­sność jest złem. Tak zo­sta­łam wy­cho­wana, w sza­cunku do męż­czy­zny.

Po la­tach Ka­zia pa­trzyła na zdradę mał­żeń­ską ina­czej, okre­śla­jąc ją jako „swo­bodę”. Czas zro­bił swoje i do­szła do wnio­sku, że już nie czuje do ni­kogo urazy. Wy­ba­cza­jąc ko­chan­kom Remka, mo­gła za­cho­wać we­sołą, a nie smutną du­szę.

– Twój mąż miał piękne imię – za­uwa­żyła Evi, kil­ku­krot­nie wy­ma­wia­jąc imię „Je­remi” na głos.

– Ma piękne imię – po­pra­wiła ją Ka­zia. – On żyje. Ale w nim sa­mym nie­wiele było piękna. Nie wiem, czy wiesz, ale to imię po­cho­dzi z he­braj­skiego i zna­czy ni mniej, ni wię­cej tylko „ten, co zo­stał wy­wyż­szony przez Boga Jahwe”. I pod­czas na­szego wspól­nego ży­cia Re­mek za­cho­wy­wał się tak, jakby rze­czy­wi­ście zo­stał wy­wyż­szony. Nie miał zie­lo­nego po­ję­cia o he­braj­skim, a po­mia­tał wszyst­kimi i wszyst­kim. Nie­które źró­dła na­ukowe mó­wią, że męż­czyźni o tym imie­niu są nie­zwy­kle kre­atywni i in­te­li­gentni. I z tym mu­szę się zgo­dzić, cho­ciaż to wła­śnie kre­atyw­ność Remka przy­wio­dła mnie tu­taj.

Evi nie do końca ro­zu­miała słowa tej uwię­zio­nej i po­rzu­co­nej ko­biety, bo z jej tonu wnio­sko­wała, że ta ża­łuje męża.

– Żal ci go? Dla­czego? – zdzi­wiła się. Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, do­dała: – Nie każdy czło­wiek za­słu­guje na żal i nie każda śmierć na ża­łobę.

– Nie mówmy już o tym – po­pro­siła Sa­wicka, bo na­gle ­ja­koś po­smut­niała. – Je­remi to prze­cież czło­wiek i ja mu wy­ba­czy­łam. Z tru­dem, ale wy­ba­czy­łam – pod­su­mo­wała, wbi­ja­jąc wzrok w ścianę.

Nie roz­ma­wiały na ten te­mat wię­cej.

– Wra­camy do swo­ich sal – ko­mu­ni­ko­wał pie­lę­gniarz, wsu­wa­jąc głowę do ko­lej­nych po­miesz­czeń. – Za­raz bę­dziemy ­po­da­wać leki.

Po­mruki nie­za­do­wo­le­nia mie­szały się z chi­cho­tem obłą­ka­nych, któ­rzy bier­nie pod­da­wali się prze­py­chance, jaka za­pa­no­wał wo­kół.

„Ja pier­dolę” – za­klęła w my­ślach Evi, po­dą­ża­jąc w kie­runku wyj­ścia z czwórki.

Ka­zia od­pro­wa­dziła ją wzro­kiem i mach­nęła na po­że­gna­nie.

3

ROZMOWA ADY Z LUCYNĄ

Do Ko­cha­nowa Lu­cyna wy­brała się we wto­rek, dzień przed Wi­gi­lią. Tego dnia rano or­dy­na­tor po­wia­do­mił Adę, że koło po­łu­dnia przy­jadą ro­dzice nie­let­niej pa­cjentki. Nie­trudno było się do­my­ślić, że de­cy­zja co do dal­szej re­kon­wa­le­scen­cji Szcze­pa­ni­kówny le­żała w rę­kach jej matki. Prze­ło­żony po­le­cił po­in­for­mo­wać Szcze­pa­ni­ków o fak­tycz­nym sta­nie zdro­wia ich dziecka, łącz­nie z oba­wami i wnio­skami, ja­kie Ada za­mie­ściła w ra­por­cie.

Chcąc przy­go­to­wać Evi do spo­tka­nia, Ada we­zwała ją do ga­bi­netu. Ka­zia, która aku­rat wra­cała z to­a­lety, przy­pad­kowo na­tknęła się na obie ko­biety. Przy­wi­tały ją zdaw­ko­wym po­zdro­wie­niem i znik­nęły za drzwiami te­ra­peu­tycz­nego po­miesz­cze­nia. Tak chłodne przy­wi­ta­nie nie tylko zdzi­wiło Sa­wicką, ale też wzbu­dziło jej za­in­te­re­so­wa­nie. Jakby przez skórę czuła, że dziś wy­da­rzy się coś nie­sa­mo­wi­tego. Pod­eks­cy­to­wana tym od­czu­ciem, po­sta­no­wiła ob­ser­wo­wać wej­ście i hol.

Około go­dziny dwu­na­stej drzwi od­działu psy­chia­trycz­nego roz­warły się i wraz z mroź­nym po­dmu­chem wia­tru uka­zała się w nich Lu­cyna Szcze­pa­nik. Ko­bie­cie to­wa­rzy­szył jej mał­żo­nek, który – skur­czony – po­dą­żał za pro­wa­dzą­cym ich pie­lę­gnia­rzem. Para za­trzy­mała się tuż przy wej­ściu, by strze­pać z okryć odro­biny bia­łego pu­chu.

Wpa­tru­jąc się w męż­czy­znę, Ka­zia omal nie ze­mdlała. Od razu roz­po­znała Zyg­munta Szcze­pa­nika, za­rządcę go­spo­dar­stwa w Roz­to­czu. Otrzeź­wił ją zimny pot, jaki po­czuła na karku. Od­blo­ko­wana pa­mięć sama uru­cho­miła ka­lej­do­skop wspo­mnień z okresu żniw­nego w pe­ge­erze. Gło­śno prze­ły­ka­jąc ślinę, Sa­wicka wsu­nęła się głę­biej za cho­inkę. Z tej po­zy­cji mo­gła swo­bod­nie ob­ser­wo­wać przy­by­łych.

Pie­lę­gniarz ski­nął ręką, za­chę­ca­jąc Szcze­pa­ni­ków, aby po­dą­żali za nim. Po chwili gro­madka znik­nęła w przy­ciem­nio­nym ko­ry­ta­rzu dla per­so­nelu. Sa­wicka ni­czym de­tek­tyw po­drep­tała śla­dem przy­by­łych.

***

Evi, zna­jąc matkę, nie przy­pusz­czała, że ta stawi się w psy­chia­tryku na we­zwa­nie or­dy­na­tora. Do­piero stu­ka­nie do drzwi spra­wiło, że na­sto­latka jakby wy­rwała się z transu. Krę­cąc się ner­wowo, roz­glą­dała się na boki, to znów bła­gal­nie pa­trzyła na Adę, jakby tym spoj­rze­niem mo­gła od­wlec mo­ment spo­tka­nia.

Za­nim le­karka zdą­żyła co­kol­wiek zro­bić, Szcze­pa­ni­kowa we­szła do ga­bi­netu bez za­pro­sze­nia. Ada zgro­miła ją wzro­kiem, a Lu­cyna oschle przy­wi­tała córkę.

– Za­zwy­czaj czeka się na za­pro­sze­nie – rzu­ciła Ada. – Kto jak kto, ale na­uczy­cielka po­winna o tym pa­mię­tać.

– Je­śli to była prośba, za­bra­kło w niej od­po­wied­niej in­to­na­cji – kwa­śno od­gry­zła się Lu­cyna.

– Chyba do­brze by­łoby, że­bym po­wie­działa kilka słów na te­mat Evi – ode­zwała się Ada, nie spusz­cza­jąc wzroku z ko­biety.

– I? – po­na­gliła ją Szcze­pa­ni­kowa.

– Pań­stwa córka chciała ode­brać so­bie ży­cie – rzu­ciła twardo. – Przy­pusz­czam, że próba sa­mo­bój­cza Evi była efek­tem czy­ichś spe­ku­la­cji wzglę­dem jej osoby, co do­pro­wa­dziło na­sto­latkę do we­wnętrz­nych roz­te­rek, a w re­zul­ta­cie wy­wo­łało de­pre­sję…

– Pani się myli – prze­rwała jej Lu­cyna.

– Nie mylę się – ma­to­wym gło­sem zre­wan­żo­wała się Ada. Nie za­mie­rzała się tłu­ma­czyć. Zda­wała so­bie sprawę, że dal­sza roz­mowa ze Szcze­pa­ni­kową to strata czasu, bo matka dziew­czyny po­słu­gi­wała się wą­tłymi wy­ja­śnie­niami i pół­słów­kami. Nie kryła swo­jego nie­za­do­wo­le­nia, jakby nie była świa­doma, że jej dziecko otarło się o śmierć.

– Na­wet przez chwilę nie chcia­łaś mnie zo­ba­czyć – wtrą­ciła się Evi, po­sy­ła­jąc matce wście­kłe spoj­rze­nie. A kiedy zo­rien­to­wała się, że Lu­cyna ją lek­ce­waży, wrza­snęła: – Na­wet, kurwa, nie wy­sła­łaś je­ba­nej kartki uro­dzi­no­wej! Dla cie­bie li­czą się tylko te je­bane kok­taj­lowe przy­ję­cia!

Wzbu­rze­nie Evi było tak ogromne, że w tym mo­men­cie była go­towa tu zo­stać. Czuła, że złość kipi z niej uszami.

– To nie tak – bąk­nęła Lu­cyna, spusz­cza­jąc wzrok.

– Żad­nej kartki? – wtrą­cił się do roz­mowy Zyg­munt, a jego za­sko­cze­nie było tak duże, że wzro­kiem świ­dro­wał żonę.

Ada ze współ­czu­ciem po­ki­wała głową.

– Do­my­śla się pan dla­czego?

Zyg­munt nie od­po­wie­dział. Py­ta­nie tej mi­łej le­karki zu­peł­nie go za­sko­czyło.

W po­koju za­pa­dła nie­wy­godna ci­sza. Ze­brani trwali w dziw­nej apa­tii, z któ­rej nie po­tra­fili się otrzą­snąć. Jed­nak sły­sząc wzmo­żony ruch na ko­ry­ta­rzu, w końcu oprzy­tom­nieli.

Lu­cyna zbli­żyła się do Evi na tyle, że gdyby wy­cią­gnęła dłoń, do­tknę­łaby jej ra­mie­nia. Pa­trzyła na nią, spra­wia­jąc wra­że­nie, że chce ją przy­tu­lić, do­dać otu­chy. Przez chwilę można było przy­pusz­czać, że Evi cof­nie się choć mi­ni­mal­nie przed matką, ale ta na­wet się nie po­ru­szyła.

Ada już ją roz­szy­fro­wała. Wie­działa, że Evi robi to ce­lowo, aby za­cho­wać po­zory od­wagi. Tak na­prawdę oko­pała się na swo­jej po­zy­cji.

Lu­cyna spu­ściła wzrok, a Zyg­munt ci­cho za­klął. Wła­ści­wie trudno było o wy­mow­niej­szą re­ak­cję.

– Pa­cjentka po­winna zo­stać skie­ro­wana na ob­ser­wa­cję – pod­jęła te­ra­peutka. – Mu­simy wy­klu­czyć praw­do­po­do­bień­stwo za­cho­wań dy­so­cja­cyj­nych.

– Co pani mówi? – po­iry­to­wała się Lu­cyna. – Są­dzę, że Evi cierpi na chro­niczne le­ni­stwo, ta­kie, ja­kie wy­stę­puje u więk­szo­ści mło­dzieży w jej wieku.

– Ro­zu­miem, że pani w tym te­ma­cie jest wy­edu­ko­wana? – z iro­nią za­py­tała Ada. – Je­śli jest ina­czej, to pro­szę po­wie­dzieć, dla­czego Evi czę­sto po­pada w ma­razm. Ob­ser­wu­jąc ją, za­uwa­ży­łam, że ogar­nia ją stu­por.

Mimo że Ada była bar­dzo prze­ko­nu­jąca, Lu­cyna nie da­wała za wy­graną.

– Pani kon­fa­bu­luje – rzu­ciła czer­wona ze zło­ści.

– Czyżby? Nie mylę się – od­parła sta­now­czo le­karka. – De­cy­zja o dal­szym le­cze­niu na­leży do pań­stwa, ale pro­szę trak­to­wać córkę po pro­stu jak czło­wieka.

Ada wie­działa, że nic wię­cej nie może zro­bić. Wy­szła, zo­sta­wia­jąc całą trójkę w ga­bi­ne­cie.

Kiedy zo­stali sami, Evi za­pra­gnęła rzu­cić się w ob­ję­cia matki. Chciała być tam, gdzie być po­winna – ogrom­nie pra­gnęła zna­leźć się w domu. Jed­nak chłód bi­jący od Lu­cyny spra­wił, że nie od­wa­żyła się do niej przy­tu­lić. Ni­czym zbity pies bła­gal­nym gło­sem po­pro­siła, aby ro­dzice za­brali ją do domu.

Kiedy Ada po kwa­dran­sie wró­ciła do ga­bi­netu, za­stała Evi w ob­ję­ciach ojca. Blady jak ściana Zyg­munt tu­lił córkę, obie­cu­jąc so­bie, że już jej nie zo­stawi. Lu­cyna stała obok. Wy­glą­dała na skru­szoną, ale Ada już wcze­śniej ją zdia­gno­zo­wała, uzna­jąc, że Szcze­pa­ni­kowa wy­ka­zuje nad­mierną skłon­ność do za­ta­ja­nia prawdy. Wcze­śniej­sze stwier­dze­nie, że Evi jest le­niwa, ni­jak miało się do wy­ni­ków, ja­kie dziew­czyna osią­gała w szkole. Ada do­sko­nale ro­zu­miała, że ko­bieta oba­wia się o swoją po­zy­cję w sze­re­gach par­tii, ale nie poj­mo­wała, dla­czego nie ko­cha wła­snego dziecka…

Po wyj­ściu ze szpi­tala Lu­cyna za­trzy­mała się na chod­niku. Zyg­munt zro­bił to samo. Oboje mil­czeli, świa­domi, ja­kiej roz­mowy unik­nęli – czy też może jaką od­wle­kali. Cze­ka­jąc, aż Evi spa­kuje się i do nich do­łą­czy, każde w swo­jej gło­wie wal­czyło z roz­bie­ga­nymi my­ślami.

***

Kiedy Ka­zia za­uwa­żyła, że ro­dzice na­sto­latki opusz­czają szpi­tal, ode­tchnęła. Była szczę­śliwa, że te święta spę­dzi w to­wa­rzy­stwie Evi. „Ta dziew­czyna tak mi przy­po­mina Ju­sty­się” – my­ślała z no­stal­gią, wra­ca­jąc na salę. Gdy mi­jała je­de­nastkę, wsu­nęła głowę do środka, aby się przy­wi­tać, ale wi­dok, jaki za­stała, ode­brał jej mowę. Evi opróż­niała szu­fladkę szafki, wrzu­ca­jąc za­war­tość do ma­łego wo­reczka. Pal­cami prze­cze­sała blond włosy i ogrom­nie się spie­sząc, wpa­dła na sto­jącą w progu Ka­zię.

– Jadę do domu – wy­mam­ro­tała, chcąc ją wy­mi­nąć. – Ro­dzice cze­kają.

– A do­kąd je­dziesz? – za­in­te­re­so­wała się Ka­zia, na­gle do­sta­jąc olśnie­nia, że przez te kilka dni o to nie za­py­tała.

– Jak to gdzie? Do Roz­to­cza – rzu­ciła i nie cze­ka­jąc na nic, uści­snęła przed­ra­mię Sa­wic­kiej.

– Do wi­dze­nia – szep­nęła do sie­bie Ka­zia, bo dziew­czyna po­pę­dziła ko­ry­ta­rzem do wyj­ścia.

Pie­lę­gniarz już cze­kał na Evi. Dla za­bawy po­trzą­sał pę­kiem klu­czy. Ta nie­har­mo­nijna mie­sza­nina dźwię­ków jed­nych pa­cjen­tów przy­cią­gała, a in­nych de­ner­wo­wała. Ci dru­dzy, szu­ka­jąc ucieczki, za­kry­wali uszy i z ję­kiem obi­jali się o ściany. Męż­czy­zna drwił z ich za­cho­wa­nia, co­raz moc­niej tar­mo­sząc kół­kiem.

Ka­zia wol­nym kro­kiem szła za Evi. Była roz­cza­ro­wana nie tylko jej po­że­gna­niem, ale i na­dzieją, jaką sama w so­bie wzbu­dziła.

Kiedy opie­kun roz­go­nił tłu­mek spod drzwi, Sa­wicka po­de­szła do okna. Nie zo­ba­czyła już Evi, ale zdą­żyła zer­k­nąć na wołgę od­jeż­dża­jącą spod bu­dynku. Po­ma­chała do niej. Wzdy­cha­jąc ci­cho, za­smu­ciła się per­spek­tywą sa­mot­nych świąt.

***

Przez trwa­jącą po­nad go­dzinę po­dróż Lu­cyna roz­my­ślała nad tym, co usły­szała od nie­zbyt uprzej­mej le­karki. Nie zga­dzała się z teo­riami ani oceną, jaką za­pewne wy­sta­wiła jej ta młoda osóbka. Prze­cież tak na­prawdę ko­chała córkę, tylko przez wzgląd na bez­pie­czeń­stwo Evi przez te kilka mie­sięcy zmi­ni­ma­li­zo­wała z nią kon­takty.

Wraz z awan­sem Lu­cyny dy­rek­tor za­trud­nił w szkole no­wego na­uczy­ciela, zle­ca­jąc Szcze­pa­ni­ko­wej opiekę nad trzy­dzie­sto­dwu­lat­kiem. Na od­le­głość było wi­dać, że mło­kos to ogon z cen­trali. Wie­dząc o we­wnętrz­nych we­ry­fi­ka­cjach, Lu­cyna była pewna, że młody, am­bitny to­wa­rzysz wkrótce wy­niu­cha coś o jej prze­szło­ści. Za wszelką cenę uni­kała więc py­tań o ro­dzinę, a ad­res szkoły córki trzy­mała w ta­jem­nicy. Była świa­doma, że wła­dza za po­mocą wszech­obec­nej cen­zury może na­mie­rzyć każdy list oby­wa­tela, by do­trzeć do in­te­re­su­ją­cych par­tię in­for­ma­cji.

Słowa Evi o nie­wy­sła­nej kartce uro­dzi­no­wej za­bo­lały Lu­cynę do ży­wego, a jesz­cze gor­szy oka­zał się mro­żący krew w ży­łach wzrok Zyg­munta. Ta po­garda, ja­kiej ni­gdy wcze­śniej jej nie oka­zał, była dru­zgo­cąca. „Je­dy­nym roz­wią­za­niem by­łaby szkoła par­tyjna, ale te­raz wszystko się zmie­nia” – po­my­ślała Lu­cyna, wy­sia­da­jąc z sa­mo­chodu w szare gru­dniowe po­po­łu­dnie.

Gdy we­szła do domu, utwier­dziła się w prze­ko­na­niu, że musi z Zyg­mun­tem po­roz­ma­wiać na te­mat przy­szło­ści ich córki – i ta roz­mowa stała się dla niej prio­ry­te­tem.

4

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA

Rok 1969

Po po­wro­cie do Roz­to­cza dom stał się dla Evi obcy. Tak chciała do niego wró­cić, a te­raz, gdy już tu była, czuła cho­ro­bliwy strach. W noc­nych ma­rach na­wie­dzały ją po­wy­krzy­wiane twa­rze pa­cjen­tów z psy­chia­tryka, któ­rzy stu­kali w okna i bła­gali o po­moc. Ich wy­cią­gnięte w roz­pa­czy ręce nie prze­sta­wały ło­mo­tać. Ten stu­kot był tak re­ali­styczny, że do­pro­wa­dzał Evi do fu­rii. Umę­czona i spo­cona, sia­dała na łóżku i omia­ta­jąc wzro­kiem po­miesz­cze­nie, na­słu­chi­wała. W końcu uzna­wała, że to wy­obraź­nia płata jej fi­gle.

Tego roku wy­jąt­kowo Evi nie po­ma­gała w świą­tecz­nych przy­go­to­wa­niach. Na­fa­sze­ro­wana przez matkę psy­cho­tro­pami, czuła się sen­nie i zu­peł­nie obo­jęt­nie pod­cho­dziła do tego, co działo się na dole w kuchni. Le­żała u sie­bie na górce, co ja­kiś czas od­wie­dzana przez brata nad­mier­nie dba­ją­cego o jej po­trzeby. Stan, w któ­rym była po za­ży­ciu le­ków, na­wet jej się po­do­bał. Oprócz spo­ra­dycz­nych za­wro­tów głowy i noc­nych kosz­ma­rów, które nota bene miały wkrótce ustą­pić, mo­gła roz­ma­wiać na każdy te­mat bez oka­zy­wa­nia zbęd­nych emo­cji. Jej ru­chy spo­wol­niły i, jak to okre­ślił Waldi, „zro­bo­ciały”.

Pod­czas ko­la­cji wi­gi­lij­nej Evi nie­wiele się od­zy­wała, za to matka traj­ko­tała jak na­jęta. Całą sobą nad­ska­ki­wała mę­żowi, a zwra­ca­jąc się do dzieci, przy­mil­nie się uśmie­chała. Pre­zent, jaki Lu­cyna wrę­czyła Evi, za­sko­czył wszyst­kich oprócz ob­da­ro­wa­nej. Za­brana wcze­śniej bran­so­letka, którą te­raz matka jej od­dała, przy­cią­gnęła wzrok nie tylko jej brata, ale rów­nież Zyg­munta. Obaj męż­czyźni do­my­ślili się, że po­da­ru­nek jest w ja­kiś spo­sób zwią­zany ze zda­rze­niami, ja­kie wkrótce na­stą­pią. I nie my­lili się.

Za­raz po ko­la­cji Zyg­munt zmie­nił płytę z ko­lę­dami na swoją ulu­bioną. Dźwięk ma­zurka B-dur op. 7 Fry­de­ryka Cho­pina wy­peł­nił sa­lon Szcze­pa­ni­ków. Nim pan domu za­siadł w fo­telu z kro­pelką ko­niaku, Lu­cyna pod­sta­wiła mu drugi kie­li­szek. Z jej twa­rzy można było wy­czy­tać, że chce o czymś po­roz­ma­wiać. Waldi do­sko­nale znał mi­mikę matki i zo­rien­to­waw­szy się, że ro­dzice chcą zo­stać sami, za­pro­po­no­wał sio­strze, żeby prze­nie­śli się do niej. Evi nie opo­no­wała, gdyż czuła się zmę­czona. Z ulgą znów wsu­nęła się do łóżka, za­po­mi­na­jąc na­wet o zdję­ciu ubrań. Wpa­try­wała się w roz­gwież­dżone niebo i bez­na­mięt­nie ob­ra­cała na ręce bran­so­letkę, a jej my­śli krą­żyły wo­kół Leszka.

Waldi przy­siadł koło niej. Nie­na­tu­ralne za­cho­wa­nie sio­stry bar­dzo go draż­niło.

– On pi­sał do cie­bie przez ja­kiś czas – ode­zwał się. – Ale ty ni­gdy nie zo­ba­czy­łaś tych li­stów. Matka sku­tecz­nie temu za­po­bie­gała. Ja też ich nie czy­ta­łem – do­dał, jakby wy­prze­dza­jąc py­ta­nie sio­stry o treść wia­do­mo­ści.

Evi prze­stała ba­wić się ma­nelą i spoj­rzała na brata. Jej wzrok był tak pu­sty, że Waldi się prze­ra­ził. Za­nim dziew­czyna zdą­żyła do­py­tać o to, co usły­szała, brat tylko wą­tle się uśmiech­nął i wy­szedł. W po­koju za­le­gła głu­cha ci­sza. Evi mu­siała wszystko prze­tra­wić. Jej mózg pra­co­wał tak wolno, że nim zro­zu­miała, co zro­biła jej matka, za­snęła.

W Boże Na­ro­dze­nie Evi na­wet nie ze­szła na śnia­da­nie. Silne za­wroty głowy nie po­zwa­lały jej przy­jąć in­nej po­zy­cji niż ho­ry­zon­talna. Waldi był u niej dwa razy, a przed wie­czo­rem zaj­rzeli do niej ro­dzice. Oj­ciec usiadł obok i głasz­cząc jej bladą twarz, tłu­ma­czył, że gdy or­ga­nizm przy­swoi nowe leki, jej złe sa­mo­po­czu­cie mi­nie. Matka z ko­lei spa­ce­ro­wała po po­koju w tę i z po­wro­tem, do­py­tu­jąc, czy Evi nie po­trze­buje no­wych ubrań. I choć na­sto­latka słabo kon­tak­to­wała, py­ta­nie matki wy­wo­łało u niej re­ak­cję prze­śmiew­czą, a ra­czej ba­lan­so­wała na gra­nicy gło­śnego prych­nię­cia. Po pra­wie dwu­dzie­sto­mi­nu­to­wych nie­kon­struk­tyw­nych za­ga­dy­wa­niach Lu­cyna prze­szła do sedna sprawy, oznaj­mia­jąc, że od no­wego roku szkol­nego Evi zmieni szkołę.

– O wszyst­kim po­in­for­muję cię po po­wro­cie z po­sie­dze­nia ple­nar­nego. Co prawda cztery mie­siące to dość od­le­gły ter­min, ale do tego czasu i tak pew­nie bę­dziesz na zwol­nie­niu.

Na oświad­cze­nie matki Evi wzru­szyła ra­mio­nami, nie ma­jąc dla niej żad­nej od­po­wie­dzi. Lu­cyna by­naj­mniej jej nie ocze­ki­wała, przy­naj­mniej nie w tej kwe­stii.

– Więc? – rzu­ciła.

– Więc co? – bez­na­mięt­nie ode­zwała się Evi. – Prze­cież ty już mi uło­ży­łaś ży­cie.

– Matka chce dla cie­bie do­brze – wtrą­cił się do roz­mowy Zyg­munt. – Ty prze­cież lu­bisz czy­tać, to może chcia­ła­byś pra­co­wać w kul­tu­rze? Może w ga­ze­cie albo w wy­dziale oświaty?

– Jedna osoba pra­cu­jąca w oświa­cie wy­star­czy – kwa­śno od­po­wie­działa Evi. – Ale po co te­raz roz­pra­wiać o mo­jej pracy, skoro mam się jesz­cze uczyć? Mam do­piero szes­na­ście lat.

– Po no­wym roku sie­dem­na­ście – spro­sto­wał oj­ciec.

– Trzeba trzy­mać rękę na pul­sie, choć do nie­dawna było to o wiele prost­sze. – Lu­cyna lekko wes­tchnęła. – Nie­mniej jed­nak po­py­tam w ko­mi­te­cie i ja­kieś roz­wią­za­nie dla cie­bie się znaj­dzie – pod­su­mo­wała z za­do­wo­le­niem.

Oj­ciec uca­ło­wał Evi w czoło, po czym oboje z żoną wy­szli z po­koju córki.

W drugi dzień świąt, wie­czo­rem, do uszu Evi do­tarły pod­nie­sione głosy ro­dzi­ców. Z po­czątku nie za­mie­rzała scho­dzić na dół, ale cią­głe przy­sy­pia­nie tak ją mę­czyło, że zmu­siła się do wsta­nia z łóżka. Nim usta­bi­li­zo­wała błęd­nik, chwilę na­słu­chi­wała od­gło­sów kłótni. Sto­jąc, le­piej roz­po­zna­wała głosy. Zo­rien­to­wała się, że na dole są tylko do­mow­nicy, i ze­szła do nich. Gdy ci­chutko przy­sia­dła się do ojca, Waldi w ogóle nie zwró­cił na nią uwagi. Kom­pul­syw­nie dys­ku­to­wał z matką, ale jego głos mo­men­tami wy­da­wał się na­zbyt beł­ko­tliwy. Evi od razu roz­po­znała, że brat przy świę­tach ukrad­kiem pew­nie coś chlap­nął, a by­stra matka roz­szy­fro­wała jego nie­na­tu­ralne za­cho­wa­nie. Zyg­munt stan­dar­dowo nie uczest­ni­czył w roz­mo­wie. Lekko roz­ba­wiony, są­czył swo­jego po­po­łu­dnio­wego drinka, po­zwa­la­jąc żo­nie na prze­py­chanki z sy­nem.

Z wy­miany zdań wy­ni­kało, że i dla Wal­diego Lu­cyna już wy­my­śliła przy­szłość, z którą ten ab­so­lut­nie się nie zga­dzał.

Zyg­munt, był co­raz bar­dziej roz­ba­wiony za­cho­wa­niem pu­pila żony. Ra­mie­niem przy­cią­gnął córkę do sie­bie, zni­żył głos do szeptu i za­py­tał:

– I na kogo sta­wiasz?

– Waldi ją prze­kona – pewna swego ode­zwała się Evi, wi­dząc, że matka stop­niowo ustę­puje. – A nie mó­wi­łam, już ją ma, a za­raz ona bę­dzie jeść mu z ręki.

Młody Szcze­pa­nik był świet­nym ma­ni­pu­la­to­rem. Swój spryt oka­zy­wał nie tylko w domu, naj­czę­ściej wy­ko­rzy­sty­wał go w sto­sunku do ko­biet. Jego urok, bły­sko­tli­wość i elo­kwen­cja po­tra­fiły skru­szyć nie­jedno dam­skie serce i wy­wo­łać nie­odwza­jem­nione wes­tchnie­nia. Już od ja­kie­goś czasu do uszu Evi do­cie­rały plotki na te­mat ży­cia sek­su­al­nego brata, ale bio­rąc pod uwagę jego wiek, ni­gdy nie przy­pusz­czała, że mogą być praw­dziwe. W zu­peł­no­ści zga­dzała się z opi­nią, że Waldi jest in­dy­wi­du­ali­stą, a jego nie­prze­wi­dy­walne za­cho­wa­nia po­zwa­lały na okre­śle­nie go mia­nem go­rą­cej głowy. Ze słów matki wy­ni­kało, że młody Szcze­pa­nik jest nie lada ko­gu­tem, a jego za­pędy ku płci prze­ciw­nej przy­niosą wkrótce ja­kieś nie­szczę­ście. Mimo wszystko Waldi tak za­mo­tał matkę, że ta uwie­rzyła we wszystko, co po­wie­dział, a po­wie­dział do­kład­nie tyle, ile chciał, by matka wie­działa. Zu­peł­nie wy­parł się ro­man­so­wa­nia z wie­loma dziew­czę­tami, z hu­mo­rem go­dząc się ze stwier­dze­niem ro­dzi­cielki, że jest je­dy­nie ba­wi­dam­kiem.

Co­raz śmiel­sze po­czy­na­nia syna przy­ha­mo­wał Zyg­munt, który na bez­po­śred­nie za­py­ta­nie mło­dzieńca, czy ten może wlać so­bie ko­niaczku, pal­cem wska­zał mu drzwi. Gdy nie­za­do­wo­lony Waldi opu­ścił sa­lon, Lu­cyna oznaj­miła mę­żowi, że za­raz po świę­tach po­roz­ma­wia z roz­be­stwioną dzie­wu­chą, która śmie od­cią­gać jej syn­cia od na­uki.

Po tych sło­wach i Evi wy­sko­czyła z sa­lonu. Tym ra­zem nie utrzy­mała po­wagi i ro­ze­śmiała się w głos. Na scho­dach do­szło do niej gło­śne stwier­dze­nie matki, że Ewa na­prawdę zwa­rio­wała.

Stop­niowo skutki uboczne le­ków ustę­po­wały, a wraz z lep­szą ich to­le­ran­cją Evi sta­wała się świa­doma rze­czy­wi­sto­ści. Wie­lo­go­dzinna nie­obec­ność do­mow­ni­ków spra­wiała, że Evi znów za­czy­nała my­śleć o Leszku, z no­stal­gią wspo­mi­na­jąc spa­cery po roz­to­czań­skim parku. Gdy za­uwa­żała, że jej oczy za­cho­dzą mgłą i nie może opa­no­wać pła­czu, się­gała po ta­bletki. Ły­ka­jąc ko­lej­nego proszka, cie­szyła się w du­chu, że matka nie­sku­tecz­nie scho­wała pi­gułki.

Zda­rzały się mo­menty, w któ­rych Evi naj­chęt­niej po­bie­głaby do domu uko­cha­nego i, jak lu­dzie w jej ma­rach, ło­mo­tała do drzwi tak długo, aż on by jej otwo­rzył. Czuła się tak roz­chwiana emo­cjo­nal­nie, że gdyby nie dzia­ła­nie leku, mo­głaby się wszyst­kiego do­pu­ścić. Zma­ga­jąc się z opa­no­wa­niem snu, jed­nego była pewna: ni­gdy nie prze­sta­nie ko­chać Leszka.

5

Noworoczna niespodzianka

Rok 1970, Kochanów

Święta Bo­żego Na­ro­dze­nia mi­nęły Ka­zi­mie­rze Sa­wic­kiej jak każdy je­den dzień, z tą tylko róż­nicą, że od kilku dni nie wi­działa się z Adą. Za nią naj­bar­dziej tę­sk­niła i nie była pewna, czy w tym świą­tecz­nym za­mie­sza­niu przy­szła pani dok­tor wy­słała jej ko­re­spon­den­cję. W ocze­ki­wa­niu na zna­jomą Ka­zia uświa­do­miła so­bie, że w tym roku mi­nie dwa­na­ście lat, od­kąd żyje w za­mknię­ciu. Z po­czątku, po­dob­nie jak Evi, za wszystko, co się z nią złego działo, ob­wi­niała Boga, ale czas spra­wił, że nie tylko spo­kor­niała, ale i wy­ba­czyła. Zro­zu­miała, czym tak na­prawdę jest ży­cie. Za mu­rami czas dla niej spo­wol­nił. Nie mu­siała jak inni gnać za czymś, czego nie można do­go­nić, nie można mieć. Nie mu­siała się mar­twić, że gdy już to coś bę­dzie miała, ono wy­śli­zgnie się i gdzieś prze­pad­nie. Nie mu­siała też z ni­kim ry­wa­li­zo­wać, spie­szyć się ani pil­no­wać daty przy­dat­no­ści. Prze­cież ży­cie i tak mi­nie, skoń­czy się w naj­mniej ocze­ki­wa­nym mo­men­cie, ale tej daty pil­nuje Pan.

Kiedy Ka­zia roz­grze­szyła wi­no­waj­ców, po­czuła ogromną lek­kość. Jej du­sza zna­la­zła uko­je­nie w książ­ko­wych kar­tach, z któ­rych spi­jała wie­dzę z nie­mal każ­dej dzie­dziny. Po­dzi­wiała się za to,, że tak ła­two przy­swaja wszyst­kie in­for­ma­cje. Sa­wicka miała jed­nak świa­do­mość, że czas spę­dzany w szpi­tal­nej bi­blio­tece jest dla niej ocze­ki­wa­niem na śmierć. Ale z nią już się pra­wie oswo­iła, bo tu cią­gle ktoś od­cho­dził. Sa­motni, opusz­czeni lu­dzie umie­rali. Za­my­kali oczy, po­grą­ża­jąc się w ni­co­ści, któ­rej nikt nie śmiał za­kłó­cić choćby szlo­chem albo wą­tłym okrzy­kiem.

***

Ada po­ja­wiła się w szpi­talu do­piero w po­ło­wie stycz­nia i za­raz po ob­cho­dzie po­pro­siła Sa­wicką na roz­mowę. Ka­zia od kilku dni czuła nie­po­kój i na­wet mo­dli­twa nie po­zwo­liła jej po­zbyć się tego uczu­cia. Po wy­mia­nie po­zdro­wień, jakby czy­ta­jąc w my­ślach, le­karka oznaj­miła, że list Kazi nadała jesz­cze przed świę­tami. Wi­dząc na twa­rzy Sa­wic­kiej smu­tek, Ada wy­jęła z to­rebki małe za­wi­niątko i z uśmie­chem wrę­czyła go pa­cjentce. Ka­zia nie spo­dzie­wała się po­da­runku. Za­sko­czona, się­gnęła pa­mię­cią wstecz i przy­po­mniała so­bie za­loty mał­żonka. Z sen­ty­men­tem wspo­mniała kwie­ci­stą, barwną chu­stę, którą na­rze­czony ku­pił dla niej na od­pu­ście. „I to był je­den z nie­licz­nych pre­zen­tów, ja­kie od niego do­sta­łam” – po­my­ślała wzru­szona, roz­pa­ko­wu­jąc po­da­rek.

Ko­ściany grze­byk i pro­sto­kątne lu­sterko z ko­bietą na awer­sie wy­wo­łało u Kazi drże­nie rąk.

– Dzię­kuje, ale nie było trzeba.… – bąk­nęła, za­mglo­nym wzro­kiem spo­glą­da­jąc na Adę.

– Trzeba, trzeba. To nic wiel­kiego – za­pew­niła me­dyczka, do­ty­ka­jąc jej po­marsz­czo­nych rąk. – To Anita Ek­berg, szwedzka ak­torka i mo­delka – pod­po­wie­działa Ada. Za­uwa­żyła, jak twarz pa­cjentki po­ja­śniała wspo­mnie­niami.

– Tak, ja wiem. Jaka ona piękna! – Ka­zia wpa­try­wała się w mo­delkę przez dłuż­szą chwilę, uśmie­chała się i płytko wzdy­chała. – Ju­sty­sia i Evi są do niej po­dobne, prawda?

– Mhm – z uśmie­chem po­twier­dziła Ada, da­jąc Kazi znak, by ta usia­dła. – Nie otrzy­mała pani żad­nej od­po­wie­dzi z domu?

– Nie­stety. Wszy­scy pewno byli za­jęci świę­tami, a wcze­śniej ślu­bem Ju­stynki. Mam czas, to po­cze­kam. A czy wia­domo, co z Evi?

– Miejmy na­dzieję, że leki za­częły dzia­łać i jej matka zro­zu­miała swój błąd – wy­mi­ja­jąco od­po­wie­działa te­ra­peutka. – I tak nic wię­cej nie mo­gła­bym pani po­wie­dzieć. Ale, tak mię­dzy nami, Evi to przy­pa­dek dy­so­nansu po­znaw­czego. Sama pani sły­szała, że dziew­czyna kłóci się z Bo­giem. – Wi­dząc za­in­te­re­so­wa­nie Kazi, Ada po­sta­no­wiła przy­bli­żyć ter­min, któ­rym się po­słu­żyła. – Stan Evi można by zde­fi­nio­wać jako stan wy­wo­łu­jący na­pię­cie mo­ty­wa­cyjne. Jego źró­dłem może być nie­spój­ność prze­ko­nań lub ele­men­tów po­znaw­czych. W przy­padku Evi sta­wia­ła­bym na to pierw­sze. Osoba do­świad­cza­jąca tego stanu dąży do re­duk­cji dy­so­nansu przez zmianę swo­ich prze­ko­nań lub wpły­wa­nie na czyn­niki, które go wy­wo­łują. Wy­gląda na to, że Evi nie do­ga­duje się z matką, stąd ta próba sa­mo­bój­cza.

Ka­zia ze zro­zu­mie­niem po­ki­wała głową.

– Oby ni­gdy wię­cej tu nie tra­fiła – skwi­to­wała, go­towa na fi­lo­zo­ficzne roz­wa­ża­nia nad swoją osobą.

***

Pod ko­niec stycz­nia Sa­wicką nie­ocze­ki­wa­nie od­wie­dziła star­sza córka. Mimo że Ja­sia pró­bo­wała za­cho­wy­wać się po­god­nie, jej twarz wy­glą­dała na za­tro­skaną. Kiedy już obie usa­do­wiły się na świe­tlicy, dziew­czyna za­częła opo­wia­dać, co sły­chać w Roz­to­czu. Pierw­szą no­winą, jaką Ja­sia prze­ka­zała matce, było to, że w lipcu wy­cho­dzi za mąż. Po­krótce opo­wie­działa o swoim wy­branku, Cześku, eks­cy­tu­jąc się tym, że jest matką chrzestną córki Ju­stynki – El­żuni. Jak się do­wie­działa Ka­zia, ma­leńka Ka­sprza­kówna przy­szła na świat 23 czerwca 1969 roku. Na tę wieść po­liczki Kazi za­pło­nęły. Oczami wy­obraźni wi­działa białą główkę dzie­wuszki i jej drob­niutką po­stać.

– Po­wiedz coś wię­cej o ma­łej – po­pro­siła z nie­cier­pli­wo­ścią. – Ona ma po­nad pół roku. A jak ra­dzi so­bie Ju­sty­sia?

Ja­sia dość długo opo­wia­dała o trud­no­ściach, z ja­kimi ze­tknęła się sio­stra, gdy zo­stała matką, ale i cie­szyła się, że wresz­cie uci­chły plotki o Ju­sty­nie.

– Pan nas bę­dzie roz­li­czał za uczynki, nie za to, co lu­dzie ga­dają – sko­men­to­wała jej słowa Ka­zia. – A te­raz opo­wiedz, co u Ziu­nia, Sa­binki i mo­jej matki.

Ja­sia głę­boko na­brała po­wie­trza. Było wi­dać, że tego py­ta­nia naj­bar­dziej się oba­wiała.

– Bab­cia jak to bab­cia, wciąż żyje we wła­snym świe­cie. Te­raz mało wy­cho­dzi na dwór, bo zima. Obie z ciotką sie­dzą jak ćmy, po­ru­sza­jąc się po domu po omacku. Ciotka Sa­binka też już nie wy­cho­dzi. Za­kupy przy­nosi jej Aniela, ale i ona ma kło­poty z córką.

– Sa­bina jest bab­cią, a moja matka pra­bab­cią – szep­nęła jakby do sie­bie Ka­zia. Ką­cik jej ust drgnął do góry, jakby w ten spo­sób chciała do­ce­nić in­for­ma­cje prze­ka­zane przez córkę. – Te­raz po­wiedz to, co ukry­wasz – rzu­ciła twardo Ka­zia, za­trzy­mu­jąc wzrok na twa­rzy Jasi.

Dziew­czyna spu­ściła wzrok, po czym ba­wiąc się ob­ręb­kiem su­kienki, spoj­rzała w oczy matki. Do­strze­gła na jej twa­rzy głę­boki smu­tek, który do­tych­czas sy­gna­li­zo­wał tylko swoją obec­ność, prze­świ­tu­jąc przez ma­skę, którą Ka­zia za­ło­żyła w chwili, gdy Ja­sia prze­stą­piła próg od­działu. Dziew­czyna nie znała jego źró­dła, ale za­kwa­li­fi­ko­wała go jako tę­sk­notę za ro­dziną.

– Parę dni po No­wym Roku od­szedł wujo Jó­zek – wy­ja­wiła w końcu. – Długo cho­ro­wał, ale nie­mal od roku nie opusz­czał łóżka. Ciotka Stefa jest w roz­pa­czy. Nie wiem, jak so­bie po­ra­dzi.

– Dzieci ma już duże. A ile ma jego naj­młod­sza?

Py­ta­nie, które le­dwo sły­szal­nym gło­sem za­dała Ka­zia, miało od­wró­cić uwagę córki od bólu, jaki spra­wiła jej ta wia­do­mość. Jak ona ko­chała Ziu­nia! Spa­zmy emo­cji tur­bo­wały ją od we­wnątrz, a gula wzru­sze­nia dła­wiła gar­dło.

– Hela w marcu skoń­czy je­de­na­ście lat – wy­brzmiała od­po­wiedź Jasi. – Ale od wuja Ma­cieja nie ma żad­nych wie­ści. Na­wet na po­grzeb brata nie przy­je­chał.

Z wil­got­nych oczu Kazi po­pły­nęły łzy. Nie od­wró­ciła twa­rzy od córki, tylko po­pa­dła w stu­por. Jesz­cze przez do­brych dwa­dzie­ścia mi­nut Ja­sia pró­bo­wała do­trzeć do matki, ale w końcu zre­zy­gno­wała. Nim opu­ściła ko­cha­now­ski szpi­tal, roz­dy­go­tana za­stu­kała do ga­bi­netu or­dy­na­tora. Miła le­karka wy­słu­chała jej zwie­rzeń i ra­zem z nią prze­szła do świe­tlicy.

– Pani Sa­wicka, ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzimy – za­pew­niła ją cie­pło Ada, za­bie­ra­jąc pod­opieczną. – Może to tro­chę po­trwać, ale mama wkrótce doj­dzie do sie­bie – po­cie­szała. – Pro­szę o niej pa­mię­tać i jak naj­czę­ściej za­glą­dać – za­or­dy­no­wała, zo­sta­wia­jąc Ja­się.

Wi­dok za­ła­ma­nej matki bar­dzo po­ru­szył dziew­czynę. Do­brą chwilę stała pod drzwiami, od­pro­wa­dza­jąc wzro­kiem jej kru­chą po­stać. Do­piero te­raz uświa­do­miła so­bie, że prze­cież mo­gła za­pro­sić matkę na swój ślub.

Ogromne emo­cje spra­wiły, że w dro­dze na dwo­rzec Ja­sia mu­siała się roz­piąć.

– A niech to wszy­scy dia­bli! – za­re­ago­wała ner­wowo, orien­tu­jąc się, że jej roz­pięte okry­cie wzbu­dza w prze­chod­niach zdzi­wie­nie. – Szlag by to! – rzu­ciła, za­pi­na­jąc się.

***

Ka­zia po­ło­żyła się późno w nocy. Jak spod ziemi do­cie­rały do niej słowa Ady za­po­wia­da­ją­cej pie­lę­gnia­rzowi, aby nie zmu­szać Sa­wic­kiej do spa­nia. Męż­czy­zna przy­stał na prośbę prze­ło­żo­nej, upew­niw­szy się tylko, że pa­cjentka po­łknęła leki.

Kiedy szmery współ­lo­ka­to­rów czwórki uci­chły, Ka­zia za­to­piła się we wspo­mnie­niach. Do­sko­nale pa­mię­tała nie­mal każdy dzień w Roz­to­czu. Po roz­mo­wie z córką ob­razy jesz­cze bar­dziej się wy­ostrzyły, każde słowo było wy­raźne, a każda emo­cja mo­gła do­pro­wa­dzić do za­ła­ma­nia. Prze­wi­ja­jąc w pa­mięci nie­przy­jemne chwile, Ka­zia miała na­dzieję, że przez lata ob­razy za­trą się w jej umy­śle. W du­żej mie­rze jed­nak czas oka­zał się w tej kwe­stii nie sprzy­mie­rzeń­cem, ale wro­giem.

Tym ra­zem nie było ina­czej. In­for­ma­cja o śmierci brata re­ali­stycz­nie prze­to­czyła się przez jej umysł, po­zwa­la­jąc nie­mal w stu pro­cen­tach do­świad­czyć trau­ma­tycz­nych do­znań, ja­kie to­wa­rzy­szyły jej, gdy była gwał­cona przez męża. W gło­wie wy­brzmie­wały po­gar­dliwe słowa Remka, gdy po wszyst­kim wyga­niał ją do dzieci, a sam, wpusz­cza­jąc oknem ko­chankę, gził się z nią w ich wspól­nym łóżku. Drwił przy tym z żony i po­ni­ża­jąc ją do gra­nic moż­li­wo­ści, za­pra­szał do trój­kąta. Z obawy przed roz­bu­dze­niem dzieci zroz­pa­czona Ka­zia łkała w po­duszkę, mo­dląc się jed­no­cze­śnie o na­wró­ce­nie męża. Pro­siła Boga o to, żeby rano w łóżku nie było ko­chanki, którą Re­mek na­zy­wał Ka­zieńką.

Od tego czasu jawa nie była upra­gnio­nym snem, w któ­rym Ka­zia chciała żyć. Zdrady męża były na­ma­calne nie tylko dla niej, ale stop­niowo rów­nież dla dziew­czy­nek. Po „go­rą­cych” no­cach Remka ona była za­wsze nie­wy­spana, blada i zmę­czona, a do­dat­kowo mu­siała wy­my­ślać kłam­stwa, któ­rymi kar­miła córki.

Ko­lej­nym zda­rze­niem, do któ­rego czę­sto wra­cała pa­mię­cią Ka­zia, była sprawa w są­dzie. Nie po­tra­fiła za­po­mnieć, jak za­ła­mał się jej głos, gdy do­tarło do niej, że to wszystko, co wo­kół się dzieje, to prawda. Na za­wsze za­pa­dły jej w pa­mięć twa­rze zroz­pa­czo­nych dziew­czy­nek. Była to jedna z nie­wielu sy­tu­acji, kiedy po­czuła na gar­dle pę­tlę, blo­ku­jącą wy­da­nie ja­kie­go­kol­wiek dźwięku.

– Ziu­niu, ja i tak będę do cie­bie pi­sać – szep­tała do sie­bie, ukła­da­jąc zmę­czoną głowę na po­duszce. – Jak nie do cie­bie, to do kogo? Może do Boga? – za­sta­na­wiała się. – Prze­cież nie na­pi­szę do ociem­nia­łej sio­stry albo matki, a dziew­czynki będą mnie od­wie­dzać.

Po­go­dzona sama ze sobą, wy­cią­gała się wy­god­nie w po­ścieli. Za­snęła, błogo uśmie­cha­jąc się do wy­ima­gi­no­wa­nej po­staci wnuczki.

Spis treści

Okładka

Strona przed­ty­tu­łowa

Strona ty­tu­łowa

Strona re­dak­cyjna

Po­dzię­ko­wa­nia

1. Spo­tka­nie dwóch udrę­czo­nych dusz

2. Psy­cho­ro­zmowa

3. Roz­mowa Ady z Lu­cyną

4. Święta Bo­żego Na­ro­dze­nia

5. No­wo­roczna nie­spo­dzianka

6. Praw­dziwe ob­li­cze Da­miana

7. Tę­sk­nota za Jó­ziem

8. Waldi go­rąca głowa

9. Spo­tka­nie z Lesz­kiem

10. Ży­ciowe de­cy­zje

11. Druga próba sa­mo­bój­cza Evi

12. Po­wrót Evi do ro­dzin­nego mia­sta

13. Roz­sta­nie z Da­mia­nem

14. Śmierć Zyg­munta

15. List od Evi

16. Pro­blemy, ach, pro­blemy! Wy­ba­czyć, ale pa­mię­tać

17. Roz­wód Ju­styny i śmierć Je­re­miego Sa­wic­kiego

18. Sa­mo­bój­stwo Ju­styny

19. Ja­sia od­wie­dza matkę

20. Roz­wód Waldka

21. Czarne ka­łuże – przy­ja­ciółki roz­pa­czy

22. Otka­czałka tań­czy

23. Ko­chać i być ko­chaną

24. No­winy z Roz­to­cza prze­wrót go­spo­dar­czy w Pol­sce

25. Ciąża Evi

26. Pro­blemy al­ko­ho­lowe Waldka

27. Nowy rok i nowe pro­blemy

28. No­winy z Roz­to­cza

29. „Heil Hi­tler” – in­cy­dent w szkole

30. Gość z Nie­miec

31. De­cy­zja El­żuni

32. Ka­łu­żowe sny

33. Okienne ob­ser­wa­cje

34. Śmierć Lu­cyny

35. Ro­dzinne fo­to­gra­fie

36. Don Ki­chot

37. Szczera roz­mowa z sy­nem

38. Śmierć męża Jasi

39. Wy­zna­niowe wspo­mnie­nia

40. „Nie bie­gnij tak”

41. Za­świa­towe wścib­stwo

42. Sama, ale nie sa­motna. Wy­ba­cze­nie

43. W któ­rym wieku za­par­ko­wała matka?

Karl i Ja­cek

1. Wy­ko­rze­nieni

2. Spo­tka­nie

3. Śla­dem przod­ków

4. Ca­bałka

5. Ob­ser­wa­tor

6. Ro­dzinne spo­tka­nie

7. Za­gadka ze sta­rej kli­szy

8. Uskrzy­dla­jąca prawda

Drzewa ge­ne­alo­giczne bo­ha­te­rów książki

Po­zo­stałe książki Au­torki