49,90 zł
Aurora Freeman to obiecująca młoda lekkoatletka. Dzięki stypendium sportowemu rozpoczyna trzecią klasę liceum w najbardziej prestiżowej szkole w Kalifornii.
Jak sobie poradzi w tym środowisku, wśród pewnych siebie, dobrze sytuowanych dzieciaków? Po tym, jak zupełnym przypadkiem zadziera ze sławną na całe miasto czwórką wpływowych młodych mężczyzn, nie jest pewna, czy zdoła się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Choć dziewczyna próbuje unikać kłopotów i zakopać topór wojenny, lider Stowarzyszenia TIME, Timothy Jang, nie potrafi zrezygnować z intryg, podstępów i... wprowadzania komplikacji do życia Aurory.
Jedno jest pewne: tajemniczej grupy z Lowell High School nie można ot tak wyrzucić z pamięci ani pozbyć się z życia. Każda spędzona z nimi chwila zbliża Aurorę do ciemności, przed którą od dawna próbuje uciec. Czy nastolatka zdoła zaakceptować zepsute wnętrze Timothy'ego? A może między nimi stanie ktoś jeszcze?
Jak elitarny świat i odkrycie jego tajemnic wpłyną na życie przeciętnej nastolatki? Czy ktokolwiek zdoła uratować Aurorę przed konsekwencjami ryzykownych decyzji i uchroni jej wrażliwą duszę
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 489
Wiktoria „Dalva” Jakubowska
Time of lies
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo o prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jestczysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Adrian Matuszkiewicz
Redakcja: Dominika Bronk
Korekta: Beata Stefaniak-MaślankaZdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://beya.pl/user/opinie/timeof_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-2838-1
Copyright © Helion S.A 2025
Kwiaty nie kwitną na gładkim asfalcie, lecz na wyboistej ziemi.
Dla wszystkich pięknych kwiatów, które stawiają czoła krzywiznom świata.
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: problemy rodzinne, przemoc, agresja, problemy psychiczne czy działalność niezgodna z prawem, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Choćbyśmy scalili się z otchłanią bezwzględnego czasu, wciąż nie posiądziemy zdolności do przewidywania lub kontrolowania nadciągających zdarzeń. To los i wszechświat mają dla każdego z nas plan, dlatego, nawet jeśli jesteśmy gotowi oddać całe serce oraz duszę, czasami same chęci nie wystarczą. Nie możemy zmienić przeszłości. Nie potrafimy zapomnieć o sprawach, które już dawno powinny ulecieć w niepamięć. Dziwnym trafem wspomnienia bezustannie wracają, i to w najmniej oczekiwanych momentach. Są jak starzy, dobrzy znajomi. Z tą różnicą, że nie zawsze okazują się dobre.
Wdzierają się do naszych głów. Ze zdwojoną siłą. Zalewają cały umysł inie dają chwili wytchnienia. Przypominają o naszych głupotach, o tym, costraciliśmy, i o tym, że nigdy więcej nie będziemy niewinnymi istotami. Gdyjuż nadejdzie ten moment, człowiek tak zatapia się w przeszłości, że przez długi czas nie potrafi znów żyć teraźniejszością.
Niektóre wspomnienia są zagrzebane w najgłębszych zakamarkach pamięci, inne zaś znajdują się w lewej dolnej szufladzie starej brązowej szafy na strychu.
Trzy, dwa, jeden…
–Tato!
Siedziałem na kanapie w salonie, a krzyki na piętrze z każdą sekundą przybierały na sile.
– Tato, nie uwierzysz, co znalazłam! – oznajmiła radośnie Nabi, gdy pojawiła się w pomieszczeniu i stanęła zaledwie kilka stóp ode mnie.
– Zdecydowanie nie uwierzę – przytaknąłem z udawanym spokojem.
Nie mogłem jej powiedzieć, że już wiem. Że sam go tam schowałem.
Przed moją twarzą w mgnieniu oka znalazł się stary czerwony notes. Po tylu latach wyglądał zadziwiająco dobrze. Jakby historia w środku czekała, aż w końcu ktoś sobie o niej przypomni i odczyta wspomnienia pewnej osoby.
– Poszłam na strych, żeby poszukać starych notatek. No wiesz, skoro byłeś prymusem, to chciałam zrobić jakiś użytek z twojej inteligencji. Ale zamiast notatek znalazłam chyba jakieś opowiadania. – Zrobiła krótką przerwę, aby ponownie spojrzeć na trzymany w ręce notes. – Czy to romanse? Erotyki? Mogę przeczytać? – W jej głosie dało się słyszeć ekscytację.
Jest dokładnie taka jak ona.
– Masz szesnaście lat, nie będziesz czytać erotyków. I na przyszłość, Boże, nie mów takich rzeczy przy swoim ojcu. Wciąż wolę myśleć o tobie jak o grzecznej dziewczynce, Nabi. – Chciałem ją spiorunować wzrokiem, ale jak zwykle nie potrafiłem. Zamiast tego mój prawy kącik ust poszybował lekko w górę. – To jej stary dziennik – dodałem po dłuższej chwili.
– Och – wydusiła, smutniejąc. – Och! – usłyszałem okrzyk zadowolenia, gdy po chwili w końcu prawidłowo połączyła kropki.
– Ona nigdy go nie odzyskała, ale chyba nie chciała go dłużej mieć. Wyrzuciła go do śmietnika na ulicy mniej więcej w połowie trzeciej klasy liceum. Chyba nikt nie miał do niego zaglądać – wyjaśniłem pokrótce. – Myślę, że tak powinno zostać.
– Dlaczego go wyrzuciła? I jakim cudem znalazłam go w domu, skoro trafił do śmieci? – zdziwiła się, patrząc na mnie podejrzliwie.
Powinienem był jej opowiedzieć, że ona wciąż miała obrazy przeszłości przed oczami. Powinienem był odpowiedzieć Nabi, że coś jej przeszkodziło i z jakiegoś powodu nie mogła dalej zapisywać swoich wspomnień. Zamiast tego, jak zwykle, postanowiłem kłamać.
– Cóż, to jej prywatna sprawa. Zabrałem go tylko dlatego, że nie chciałem, aby dostał się w niepowołane ręce kogoś ze śmieciowiska albo bezdomnego – odpowiedziałem wymijająco.
– Tato, proszę! Muszę to przeczytać. Tak niewiele wiem o twoich nastoletnich latach. – Zasmuciła się. – Tak niewiele wiem o was – dodała już znacznie ciszej, spuszczając wzrok na podłogę. – Tam w środku na pewno jest wasza historia. Was wszystkich.
Nasza historia.
Nasza historia ją rozczaruje. Nie jest taka, jak myśli. Co się stanie, gdy moja córka pozna mnie i ich wszystkich od tamtej strony? Czy nadal będzie w stanie z nami rozmawiać, spojrzeć nam w oczy i zaufać? Czy zrozumie?
– Halo, ziemia! – Kilka machnięć ręką i pstryknięć palcami tuż przed moją twarzą wybudziło mnie z zamyślenia. – To jak? Zgadzasz się, tato?
– Nabi, nasza historia nie jest jak każda inna miłosna opowiastka onastolatkach. Nie chcę, żebyś była nami rozczarowana. Rzeczy, które tam przeczytasz, mogą obudzić w tobie mieszane uczucia – powiedziałem, o dziwo, zgodnie z prawdą.
Czasami człowiek nie miał już siły kłamać.
– Jesteś moim tatą. Nawet jeśli zrobiłeś w tamtym czasie dużo głupich rzeczy, to zrozumiem. Każdy popełnia błędy. – Posłała w moim kierunku życzliwy uśmiech.
Tak, każdy popełniał w życiu błędy. Ale nie każdy był w stanie wybaczyć błędy samemu sobie. Ja wciąż w nich tkwię. Tkwię w przeszłości przepełnionej błędami. Przerażenie, panika, strach. Nie wiedziałem, którą z tych emocji odczuwałem najmocniej. Bałem się cokolwiek odpowiedzieć córce. Nie mogłem znieść myśli, że ona też by mnie znienawidziła.
Nabi przeszywała mnie spojrzeniem pełnym nadziei, zdezorientowania i ciekawości. Wcześniej widziałem taki wzrok tylko u jednej osoby. I już wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji.
– Na początku chciałem ci odpowiedzieć, że nie jesteś gotowa, by to czytać. Ale potem pomyślałem, że ona chciałaby, żebyś to przeczytała. Więc… – wskazałem ręką w stronę dziennika – jest cały twój. – Uśmiechnąłem się niepewnie.
Oczy córki zaczęły błyszczeć niczym małe diamenciki. Cieszyło mnie, że chociaż w tym momencie mogę ją uszczęśliwić. Kiedy pozna tę historię, nie będzie taka szczęśliwa.
– Jednak zanim zaczniesz czytać pamiętnik, chciałbym ci powiedzieć, że lata naszej młodości nie były takie, jakie myślisz, że mogły być. To nie jest historyjka o tym, jak dwójka zakochanych ludzi każdego dnia śmiała się, kochała i garściami brała od życia to, co najlepsze. – Uśmiechnąłem się gorzko.
To historia o kłamstwach, które spowiły każdy zakamarek życia iktóre niechcący zaczęliśmy odkrywać. To opowieść o konsekwencjach popełnianych grzechów i trudach wyspowiadania się z nich. Ale jest to również historia oodkupieniu, które tak wiele kosztowało, ale było jedynym ukojeniem.
– Mam dla ciebie prezent na rozpoczęcie szkoły, Rory – powiedziała zadowolona babcia, gdy wchodziłam do jej pokoju.
– Babciu, przecież nie idę do pierwszej klasy liceum, tylko do trzeciej, więc nie rozumiem, po co prezent. Poza tym nie mamy za wiele pieniędzy. Nie powinnaś ich wydawać bez potrzeby – upomniałam ją spokojnie.
– Doskonale pamiętam, do której klasy idziesz. – Podrapała się zakłopotana po skroni. – W każdym razie… proszę, to dla najlepszej wnuczki, jaka żyje na tej planecie. – Uśmiechnęła się pogodnie i wręczyła mi przedmiot owinięty w ozdobny papier.
– Jejku, babciu, naprawdę nie musiałaś kupować mi… – zrobiłam krótką przerwę na czas odwijania prezentu z papieru – …zeszytu. Dziękuję, na pewno przyda się do notatek. – Posłałam jej szczery uśmiech.
– Niby jesteś mądra, a jednak czasami strasznie głupiutka – zaśmiała się głośno. – To dziennik, albo pamiętnik, jak wolisz. Kiedy zobaczyłam go w sklepie, pomyślałam od razu o tobie. Na okładce jest złote serce, a ty właśnie takie masz. Mimo wielu krzywd, jakie ci wyrządzono, wciąż masz wielkie, złote serce – wyjaśniła, a jej oczy się zaszkliły.
– Nie wiem, co mam powiedzieć. Jest piękny – powiedziałam ze ściśniętym gardłem, powstrzymując się od płaczu.
– Jeśli ktoś cię rozczaruje i będziesz chciała wykreślić go ze swojego życia, zajrzyj do dziennika. Przeczytaj wpis z dobrymi wspomnieniami i pomyśl, zanim podejmiesz decyzję. Czasami nie warto rezygnować z kogoś tylko dlatego, że zdarzył mu się jeden błąd. Szczęśliwe wspomnienia mają o wiele większą moc.
Miejsce bez fałszu i obłudy
Nie czytać bez zgody właścicielki!
Właścicielka: Aurora Flora Freeman
San Francisco, 2017 r.
31.08.2017 r.
Zapewne każdy z nas chociaż raz w swoim życiu miał poczucie, że wszystko jest wporządku. Niektórzy mają szczęście poczuć to więcej niż raz. Inni z kolei mają pecha, bo odczuwany porządek jest tylko pozorem. Bez względu na to, w której grupie jesteśmy, i tak prędzej czy później coś się zepsuje. W końcu świat musi być utrzymany w równowadze. Właśnie dlatego myślę, że niektóre decyzje życiowe mogą spowodować kompletne katastrofy, inne przyjemne konsekwencje. Mam nadzieję, że w końcu jedna z moichdecyzji zaowocuje czymś przyjemnym. Nie obchodzi mnie, czy nadchodzące wydarzenia okażą się tylko pozornym porządkiem. Chciałabym chociaż przez chwilę czuć spokój.
Sen, w którym próbowałam się wydostać z ogromnej przepaści, został przerwany odgłosami trąbki, a to mogło oznaczać tylko jedno. Wybiła siódma i właśnie rozpoczął się ostatni dzień wakacji. Ktoś mógłby pomyśleć, że niespełna szesnastoletnia dziewczyna wstająca w wakacje o tak wczesnej porze musi mieć nierówno pod sufitem. Dla mnie jeszcze rok temu taka sytuacja też byłaby nie do wyobrażenia.
Jak widać, ludzie naprawdę potrafią się zmienić. Nie w pełni, ale przynajmniej pod jakimś względem.
Chociaż godzina mojej pobudki uległa zmianie, jedna rzecz pozostała taka sama. Wciąż uwielbiałam spędzać czas w łóżku zaraz po przebudzeniu. Lubiłam uczucie zaspania i przeciąganie się w ciepłej pościeli. Poranne leniuchowanie to najlepsze zajęcie w życiu.
W końcu wstałam i ruszyłam w stronę komody, aby wyciągnąć strój sportowy. Jak przystało na San Francisco, temperatury pod koniec sierpnia były wciąż dość wysokie, jednak poranki i noce nie rozpieszczały. Według prognozy na zewnątrz czekało mnie zaledwie pięćdziesiąt dziewięć stopni Fahrenheita, dlatego postanowiłam włożyć legginsy, sportowy top i dopasowaną koszulkę z krótkim rękawem. Podczas biegu i tak nie było mi zimno, więc rezygnacja z bluzy wydawała się dobrym pomysłem.
Po ubraniu się ruszyłam w kierunku łazienki znajdującej się na parterze domu. Mój pokój, jako jedyny, był usytuowany na poddaszu. Zaledwie dwa miesiące temu skończyłam robić jego remont, a raczej należałoby powiedzieć, że skończyłam go tworzyć od zera. Cóż, nasz dom nie był zbyt wielki i zdecydowanie nie przypominał willi, a my mieliśmy ograniczone możliwości finansowe, dlatego sama odłożyłam na stworzenie tej przestrzeni. Może i sporo brakowało jej do doskonałości, ale znajdowały się w niej wygodne duże łóżko z palet, biurko, sporych rozmiarów szafa z ubraniami i mały regał z książkami. Wszystko, co potrzebne do życia.
Pociągnęłam za klamkę drzwi prowadzących do łazienki, jednak na marne. Ktoś był w środku.
Zapukałam trzykrotnie, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.
– Halo, wszystko okej? Mogę wejść? – Zaczęłam się stresować, mając nadzieję, że nic się nie stało babci.
Niespełna dziesięć sekund później usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka, po czym drzwi się lekko uchyliły. Uznałam to za znak, że mogę wejść do środka, więc tak też zrobiłam.
– Wcześnie wstałaś. – Moja matka myła dłonie.
– Wstaję tak codziennie od roku – poinformowałam obojętnym tonem.
– Nie sądzę. Na pewno bym zauważyła – skomentowała równie obojętnie.
Oczywiście, że nie zauważyła. Moja matka, oprócz czubka własnego nosa, nigdy niczego nie widziała.
– Zaraz wychodzę do pracy. Babcia nadal śpi i nie wiem, o której wstanie, więc zabierz ze sobą klucz, żebyś później nie stała pod drzwiami przez dwie godziny. Tak jak ostatnio.
– Babcia mówiła przecież, że idziesz na nocną zmianę. Poza tym sytuacja z kluczem była jednorazowa, dzięki za przypomnienie. – Oparłam się o automat i obserwowałam, jak związuje swoje brązowe włosy w nienagannego kucyka. Pasował do stroju pielęgniarki.
Cała wyglądała nienagannie.
Szkoda, że jej nienaganność nigdy nie dotarła do wnętrza, była jedynie sztucznie stworzonym obrazkiem dla innych ludzi.
– Wzięłam jednak podwójną zmianę. Nie mam powodów do siedzenia w domu, więc chociaż zarobię na wasze utrzymanie – wypowiedziała lodowatym tonem i wyszła z łazienki.
Bo to wcale nie tak, że ja mogłabym być dobrym powodem, aby spędzić trochę czasu w domu. Takie zachowanie Lily Freeman, mojej matki, to była norma. Zamiast spędzać czas z najbliższymi, wolała pracować.
– Żałosne – szepnęłam sama do siebie i zaczęłam się przygotowywać do wyjścia. Choć sądziłam, że przywykłam do obojętności matki, nasze chłodne stosunki czasami wciąż bolały.
Moja trasa treningowa praktycznie codziennie ulegała zmianie. Nie przepadałam za bieganiem po ulicy ze względu na hałas i zapełnione chodniki, więc zawsze wybierałam parki. Stanowiły jeden z nielicznych elementów, za które kochałam to miasto. W przeciwieństwie do wielu turystów i mieszkańców nie uważałam San Francisco za niezwykłe miejsce. Uwielbiałam deszcz i pochmurne dni, gdy mogłam włożyć ciepły sweter, przykryć się kocem i cieszyć smakiem ulubionej herbaty. Niestety w Kalifornii było zazwyczaj dość ciepło, a wokół panowała dziwnie pozytywna atmosfera, chociaż wszędzie spotykało się biednych, bezdomnych ludzi. Może sama przypominałam bezdomnego – byłam jedynie niewielką brudną kałużą przeszkadzającą wszystkim, a ludzie tylko czekali, aż w końcu wyparuję.
Sama chciałam wyparować.
Zdecydowałam się pobiegać w Pine Lake Park. Znajdował się jakąś milę od mojego domu na Santiago Street, więc cały trening powinien zająć nie więcej niż półtorej godziny. Zegarek wskazywał ósmą dwadzieścia, więc miałam wystarczająco dużo czasu, by po powrocie wziąć prysznic i doprowadzić się do porządku. Wyglądałam niezbyt korzystnie, bo nigdy nie malowałam się przed treningiem. Pot i tak wszystko psuł, a malowanie się dwa razy w ciągu jednego poranka było stratą czasu.
It is hard to let it all go. Let the past just disappear. Try to untie from an old life, but it always drags me down…1W moich słuchawkach jak zwykle rozbrzmiewały słowa Falling Apart. Zdawałam sobie sprawę, że słuchanie wolnych kawałków nie jest typowe dla każdego biegacza czy sportowca.
Zawsze byłam inna. Trening stanowił dla mnie sposób na odcięcie się od świata i przynajmniej chwilowe odstresowanie, dlatego podczas biegania nie wyobrażałam sobie słuchania utworów klubowych.
Gdy ta i kolejne pięć piosenek dobiegło końca, poczułam pierwszy pot na swoim czole i karku. To był idealny moment na to, aby wykonać telefon do przyjaciółki i przy okazji nieco odpocząć. Wyciągnęłam komórkę z opaski i zatrzymałam się na poboczu, a następnie wybrałam odpowiedni numer.
Tak jak się spodziewałam, kilka razy z rzędu usłyszałam pocztę głosową. Obudzenie tej koali czasami naprawdę graniczyło z cudem. Właśnie dlatego ta chwila była idealna na złapanie tchu i wykonanie kilkućwiczeń w miejscu. Po siódmym połączeniu chciałam się już poddać, ale w słuchawce nareszcie usłyszałam bliżej nieokreślone dźwięki przypominające ryczącego lwa. W tym samym momencie ponownie włożyłam telefon w opaskę i kontynuowałam trening, rozpoczynając rozmowę.
– Halo? Żyjesz, Ruby?
– Czemu dzwonisz do mnie w środku nocy? Kocham cię, ale tyle razy powtarzałam, żebyś nie przerywała mi gorących snów z Robertem Downeyem, bo inaczej cię zabiję – powiedziała zrozpaczonym tonem, lekko łkając.
– Za to ja tyle razy powtarzałam, że jest staruchem po pięćdziesiątce, więc masz znaleźć młodszy obiekt westchnień. Dochodzi dziewiąta, ruszaj dupę i się szykuj, bo ojciec ci nie wybaczy, jeśli znów spóźnisz się do kliniki.
– Ja pierdolę, Rory! Dlaczego dopiero teraz mówisz, która jest godzina?! Na pewno nie zdążę! – Słowa były zniekształcone przez jakieś szmery, zapewne spowodowane pośpiesznym wstawaniem z łóżka.
– Gdybyś odebrała telefon za pierwszym razem, nie musiałabyś się szykować na ostatnią chwilę!
– Bycie uratowaną przez przystojnego superbohatera było wtedy znacznie ważniejsze niż jakaś tam praca u taty.
– Dobra, słuchaj, skoro już wstałaś, to możemy pogadać o ciuchach, które mi wczoraj przyniosłaś? Sama nie wiem, czy to dobry po…
Nagły ból, ciemność, migające obrazy i pisk wydobywający się z moich ust. A może to nie był mój pisk? Po chwili ogarnęła mnie niemożność wydobycia choć słowa. Do tego brak jakichkolwiek odgłosów z parku, ciemność przez zaciśnięte ze strachu oczy i trudność z oddychaniem.
Dlaczego nie czułam gruntu pod nogami i czemu, do cholery, nie mogłam swobodnie oddychać?
Momencik…
Co ja robię w wodzie?! Przecież dopiero co biegłam po ścieżce. Zaraz…
Przecież ja nie potrafię nawet pływać!
Zanim mój mózg w końcu zarejestrował, co właściwie się stało, ciało zaczęło instynktownie działać. Gwałtownie machałam kończynami, próbując wypłynąć na powierzchnię, ale na marne. Wynurzałam się jedynie na mikrosekundy, aby zaczerpnąć choć trochę powietrza, jednak wciąż wracałam pod taflę.
Nigdy nie przepadałam za wodą w uszach, więc nie nauczyłam się pływać.
Brawo, Auroro! Jesteś geniuszem! Umrzesz, topiąc się w jeziorze, bo nie chciałaś mieć zatkanych uszu… Boże, dopomóż.
Nie wiedziałam, czy minęły dopiero sekundy, a może już minuty, ale w końcu zaczęłam tracić siłę w rękach i nogach. Zbliżał się koniec. Czułam, jak zaczynam schodzić na dno, a reszta powietrza w płucach przestała wystarczać.
Gdy wszelkie nadzieje na przeżycie mnie opuściły, poczułam nagłe szarpnięcie. Czyżby jakieś bóstwo postanowiło skrócić moje męki i już teraz zabrać mnie do góry? A może miałam jeszcze trochę pomęczyć się w tym świecie?
Oby nie.
– Dlaczego po prostu nie stanęłaś na nogi? – Do moich uszu dobiegł melodyjny męski głos, ale przez szok ledwie go usłyszałam. – Dlaczego po prostu nie stanęłaś na nogi? – Ktoś ponowił pytanie, gdy nie odpowiedziałam za pierwszym razem.
– C-co? – wydukałam, wypluwszy resztki wody z ust.
– Może najpierw otworzysz oczy? – Tym razem dobiegający z naprzeciwka głos był już o wiele wyraźniejszy.
Nawet nie zauważyłam, że z przerażenia od dłuższego czasu zaciskałam powieki.
Zebrałam się na odwagę i postanowiłam spojrzeć na tajemniczą postać. Jak bardzo się zdziwiłam, gdy faktycznie ujrzałam ratujące mnie bóstwo.
Patrzyłam na pięknego, młodego chłopaka. Jego włosy były nieco dłuższe, lśniące, kolorem przywodziły na myśl kasztany. Oczy mieniły się różnymi barwami, w zależności od tego, jak padało światło. Początkowo przypominały bursztyny, by chwilę potem wyglądać jak dwa duże orzechy włoskie. Nieco opalona cera, podłużne, pełne usta i idealnie równe brwi. Do tego mocno zarysowana szczęka, wystające kości policzkowe i szpiczasty podbródek.
Na dodatek nasze twarze znajdowały się tak blisko siebie. Zdecydowanie zbyt blisko.
Co się właściwie działo? Dlaczego wciąż mi się przyglądał i się nie odsuwał? Skąd się wziął? Co chciał ze mną zrobić? Dlaczego absolutnie nic w tym momencie mi nie przeszkadzało?
Ostatniego dnia wakacji spotkałam pewnego chłopaka. Gdy popatrzyłam w jego oczy, przez chwilę czułam swój upragniony spokój.
– Jezioro przy brzegu ma głębokość jakichś trzech stóp, a w najgłębszym punkcie, z którego cię wyciągnąłem, niespełna pięć stóp. Wystarczyło stanąć, a woda dosięgałaby zaledwie do twojego podbródka – poinformował mnie obojętnym tonem nieznajomy chłopak, gdy nadal milczałam.
Dopiero wtedy przyjrzałam mu się dokładniej. Zauważyłam, że jego ręce były wyprostowane w górze. Przesunęłam po nich wzrokiem i zorientowałam się, że szatyn przez cały czas trzymał mnie w powietrzu. Jego dłonie zaciskały się na moich ramionach i pod pachami.
To by wyjaśniało wcześniejsze szarpnięcie, to, jakim cudem udało mi się wynurzyć, a także bliskość naszych twarzy. Och, Auroro, coś ty sobie myślała…
Zaraz… Dlaczego jego dotyk mi nie przeszkadza?
Kiedy chłopak ostrożnie opuścił ręce, wciąż mnie asekurując, dość niezgrabnie stanęłam na nogi. Jakież było moje zdziwienie, gdy faktycznie stopami dotknęłam dna, a woda sięgała mi zaledwie do tułowia. Cóż za wstyd...
Chociaż nie narzekałabym, gdyby nieznajomy postawił mnie jednak na trawniku, a nie znów w wodzie. Jedna kąpiel w miejscu publicznym to zdecydowanie za dużo, druga była całkowicie zbędna.
– Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, co się dzieje, więc spanikowałam. Nie umiem pływać, dlatego większe zbiorniki wodne mnie odrobinę stresują – wytłumaczyłam zwięźle, drapiąc się z zażenowaniem po skroni.
– W porządku. A dlaczego nawet teraz stoisz w wodzie, zamiast wyjść na brzeg? – Między jego brwiami pojawiły się dwie zmarszczki.
Bo mnie tak postawiłeś, idioto!
Auroro, spokojnie, przecież cię uratował. Nie obrażaj ludzi bez powodu.
–Dobre pytanie – powiedziałam ironicznie pod nosem.
Z zawstydzeniem i zapewne wielkim burakiem na twarzy w końcu zaczęłam opuszczać jezioro. Usiadłam na jego brzegu i przystąpiłam do ściągania butów, aby wylać z nich resztki wody. Liczyłam, że po wyschnięciu będą się jeszcze do czegokolwiek nadawać. Nie było mnie stać na nową parę.
Chłopak uważnie obserwował moje poczynania. Bez jakiegokolwiek słowa. Ściągnęłam drugiego adidasa i poczułam nieprzyjemne kłucie. Narastający ból w lewej stopie sprawił, że wykrzywiłam usta i syknęłam, co najwidoczniej nie umknęło uwadze mojego wybawcy.
– Zbiłaś lub nadwyrężyłaś kostkę. – Przykucnął obok, po czym ułożył dłonie na obolałej części kończyny i wykonał kilka delikatnych ruchów. – Na szczęście nie jest złamana. Przez kilka dni może boleć, więc przyłóż lód i na wszelki wypadek idź do lekarza. I następnym razem bardziej uważaj.
– Tak, zdecydowanie muszę zacząć uważać. Ale co się właściwie stało? Widziałeś może, jakim cudem znalazłam się w wodzie? – zapytałam zdezorientowana i zacisnęłam szczękę z powodu bólu.
– Najpierw tylko cię słyszałem, podobnie jak jakaś połowa ludzi wparku. Przychodzę tutaj, aby się wyciszyć, więc w końcu podniosłem głowę, żeby zobaczyć, kto zakłóca mój poranny spokój. Byłaś tak pochłonięta rozmową, że nie zauważyłaś rozwiązanej sznurówki, aż w końcu się o nią potknęłaś i poturlałaś ze ścieżki prosto do wody.
Wstyd, zażenowanie, kompromitacja. Te słowa idealnie podsumowywały moją osobę. Nawet nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Na dłuższą chwilę zniknęłaś pod wodą, więc postanowiłem pomóc. – Ostatnie słowa wypowiedział z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
– W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak ci podziękować. Gdyby nie twoja pomoc, taka niezdara jak ja pewnie marnie by skończyła. I przepraszam. Nie chciałam przeszkadzać w tym, co wtedy robiłeś.
– Nie ma sprawy, po prostu następnym razem ciszej rozmawiaj przez telefon i mocniej zawiąż sznurowadła.
– Zapamiętam. Jeszcze raz dzięki. Na mnie już chyba pora. – Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam z zajmowanego do tej pory skrawka trawy.
Ostrożnie ruszyłam w stronę najbliższej ścieżki. Po kilku krokach przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, spowodowany nie tylko bólem w stopie, lecz także przemoczeniem. Na dworze było cieplej niż godzinę wcześniej, ale woda w jeziorze okazała się lodowata. Założyłam ręce na klatce piersiowej i starałam się nie myśleć o wietrze, który cały czas owiewał moje mokre ciało. Ruszyłam dalej, do wyjścia z parku, ale w pewnej chwili poczułam bardzo subtelny dotyk na swoim barku. Zesztywniałam, a zaraz potem zatrzymałam się i odwróciłam.
– Trzymaj. – Przed moją twarzą pojawiła się czarna bluza. Trzymał ją ten sam chłopak z brązowymi oczami, który kilka minut temu mnie uratował. – Nie jestem dupkiem, który lubi patrzeć na przemoczone dziewczyny.
Jego słowa wprawiły mnie w lekkie zakłopotanie.
– A w każdym razie nie na przemoczone po niespodziewanej kąpieli w jeziorku. – Na jego twarzy znów pojawił się cwaniacki uśmieszek.
Kiedy to usłyszałam, omal nie zakrztusiłam się własną śliną.
– Cóż… w takim razie znów dziękuję… – Chciałam dodać jego imię, ale przecież go nie znałam. Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
– Navi – odpowiedział szybko.
Onieśmielające spojrzenie chłopaka sprawiło, że zastygłam w bezruchu, przez co zapomniałam przyjąć trzymaną przez niego bluzę. Zanim zdążyłam się ocknąć, chłopak wykonał dwa kroki w moją stronę i okrył nią moje zmarznięte ramiona. Poczułam ciepło, ale nie na swoim ciele, tylko we wnętrzu.
– Dziękuję. Aurora. – Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i wystawiłam dłoń w kierunku Naviego.
Otworzył nieco szerzej oczy, po czym uścisnął moją dłoń.
– Jak ta księżniczka Disneya? – W jego tonie wyczułam kpinę.
– Nie łączy nas zbyt wiele. – Przewróciłam oczami, ponieważ prawie każda osoba reagowała w identyczny sposób. – W takim razie miło było poznać. Jeszcze raz dzięki.
– Do usług, księżniczko – usłyszałam znów bardzo spokojny, przyjemny dla ucha głos.
Z rumieńcem na twarzy odwróciłam się i znów ruszyłam w stronę wyjścia z parku, trochę kulejąc. Udało mi się zrobić zaledwie kilkanaście kroków, kiedy zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty.
– Hej! Zaczekaj!
Navi w tym samym momencie zatrzymał się i popatrzył przez ramię.
Jak klaun w cyrku zaczęłam biec do niego, utykając na jedną nogę. Tak, z pewnością wyglądało to komicznie. Rozbawiony wyraz twarzy chłopaka tylko to potwierdzał.
– W czym jeszcze mogę pomóc, śpiąca królewno?
– Ha, ha, naprawdę zabawne. Królewny uwielbiają bohaterów takich jak ty, ale niestety nie będę mogła oddać twojego podarunku, najjaśniejszy panie. – Aby podkreślić odgrywaną rolę, przypieczętowałam ostatnie słowa lekkim dygnięciem.
Simon z pewnością nie będzie zachwycony widokiem bluzy Naviego wmojej szafie.
Z ust chłopaka wydobył się cichy śmiech, co było naprawdę przyjemną melodią dla moich uszu.
– Nic nie szkodzi, nie musisz mi jej oddawać. Mam jeszcze pięć identycznych w szafie.
Mnie ledwie było stać na trzy bluzy.
Świetnie, bogaty nastolatek. Jak ja ich nienawidzę.
– Nie lubię być czyjąś dłużniczką – wyjaśniłam. – Czy mogłabym ztobą posiedzieć, dopóki nie wyschnę, i od razu ci ją oddać? O ile nie masz nic przeciwko.
Kilka sekund ciszy. Jego wzrok sunący po moim ciele. Zatrzymanie spojrzenia na moich oczach. Kolejne sekundy ciszy.
– W porządku – powiedział bez jakiejkolwiek emocji w głosie.
Czysta obojętność.
Znałam ten ton zbyt dobrze. Wcale nie chciał mojego towarzystwa.
– Chociaż wiesz co, chyba zdążyłam już wyschnąć. – Pośpiesznie ściągnęłam bluzę, po czym wcisnęłam ją w jego duże dłonie. – Jeszcze raz dzięki. To cześć!
Szybko się odwróciłam i równie szybkim, niezbyt zgrabnym marszem wróciłam do pokonywania wcześniej obranej drogi. Po dojściu do odpowiedniej bramy prowadzącej na główną ulicę czułam się tak, jakbym przebiegła cały maraton. Noga z każdym krokiem bolała coraz bardziej. Na dodatek znajdowałam się ponad milę od domu, więc jedynym możliwym wyjściem było pójście na przystanek autobusowy. Nie miałam siły na dalszą pieszą wędrówkę.
Idąc dalej, spuściłam głowę, aby się upewnić, że tym razem sznurówki mam zawiązane i, dla odmiany, zamiast do wody nie wpadnę przypadkiem pod jakiś samochód.
Kilka kroków dalej nie spotkałam się z samochodem, ale z czyimś umięśnionym torsem.
– Och, przepraszam pana – powiedziałam spokojnym tonem, wciąż patrząc w ziemię i trzęsąc się z zimna.
– Przecież powiedziałem ci wcześniej, że nie jestem dupkiem.
Gdy się odsunęłam i podniosłam głowę, ponownie ujrzałam Naviego, który skrzyżował ręce na piersi i stał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– A ja mówiłam, że nie lubię być dłużna. I jakim cudem znalazłeś się nagle przede mną?
– Takim, że ledwie chodzisz, więc bez problemu cię wyminąłem. Słuchaj… Nie znamy się, więc rozumiem twoje podejście do sytuacji. Ale zrozum też moje. Jestem facetem, na dodatek dżentelmenem, więc będzie mi najzwyczajniej w świecie głupio tak cię zostawić. Jeśli nie chcesz bluzy, w porządku. Odwiozę cię do domu albo chociaż w jego okolice, żebyś nie musiała chodzić po mieście przemoczona – zaproponował.
Był tak stanowczy, że nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Przecież nawet się nie znaliśmy. Nie rozumiałam, dlaczego zachowywał się tak, jakby obchodziło go to, co się ze mną stanie.
– Chyba nie myślisz, że wsiądę do samochodu z obcym gościem. Może wyglądam na głupią, ale taka nie jestem. W każdym razie nie do tego stopnia.
– Myślę, że w tej sytuacji to ja jestem tym głupim. W końcu proponuję obcej dziewczynie zmoczenie siedzenia mojego pojazdu. – Zrobił krótką przerwę. – Bez podtekstów oczywiście. Mówię w tym momencie poważnie.
– Nic o tobie nie wiem. Znamy się zaledwie dwadzieścia minut. Nie ma opcji, że pokażę ci, gdzie mieszkam. Zwłaszcza po twoich dwuznacznych słowach.
– Zawsze możesz wysiąść w odległości stu czy dwustu jardów od swojego domu.
Zmrużyłam oczy i zmierzyłam chłopaka od góry do dołu. Cholera, ten gość miał w sumie rację. A mnie było zimno…
– Okej, zrobimy tak. Zadzwonię do swojej przyjaciółki i dopóki nie wysiądę z auta, będę miała aktywne połączenie. Uznajmy to za moje zabezpieczenie w razie porwania.
Teraz to on przymrużył hipnotyzujące oczy i przez dłuższą chwilę wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Słuszne posunięcie, Auroro – przyznał w końcu.
Gdy usłyszałam swoje pełne imię z jego ust, moim ciałem wstrząsnął dziwny dreszcz.
Przytaknęłam, a chłopak wskazał ręką w stronę parkingu, więc właśnie w tamtym kierunku ruszyliśmy. Przemierzaliśmy drogę w absolutnej ciszy, przez co moją głowę zaczęły znów zalewać różne myśli.
Dlaczego przyjęłam jego propozycję? Przecież to irracjonalne. Jest nieznajomym i może mnie gdzieś wywieźć. Znam tylko jego imię, a zgodziłam się na odwiezienie do domu. Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
Mimo tak wielu wątpliwości czułam dziwny spokój. Spokój, którego już dawno nie doświadczyłam. To sprawiało, że sytuacja była jeszcze dziwniejsza.
– Więc który to twój samochód?
– Och, nie jeżdżę samochodem. Mam motocykl. – Uśmiechnął się delikatnie. – To ten po lewej.
Gwałtownie odwróciłam głowę, by zerknąć we wskazane miejsce. Moim oczom ukazał się czarny, matowy motocykl. Szczęka momentalnie zaczęła mi opadać. Miałam wrażenie, że roztrzaska się zaraz na drobne kawałeczki o asfalt, a każdy odłamek zostanie wywiany przez wiatr.
Musiałam wyglądać na przerażoną, bo w tym samym momencie Navi złapał mój nadgarstek i poprowadził mnie do dwukołowca.
– Nie ma mowy, że na to wsiądę! Miałeś mnie odwieźć samochodem, a nie machiną śmierci!
– Nie wspomniałem o żadnym samochodzie.
– Przecież mówiłeś o zmoczeniu siedzenia!
– Tak. Motocykl też ma siedzenie.
Pozostało mi tylko walnąć się dłonią w czoło. Pięciokrotnie.
– Spokojnie, oprócz paru obtarć nikomu jeszcze nic się nie stało.
Moje oczy otworzyły się szerzej.
– Pojadę powoli – dodał uspokajająco. – Zaufaj mi.
Świetnie. Nie ufałam własnej matce, a nagle miałam zaufać przypadkowo spotkanemu w parku facetowi. Ciekawe, pod jaką pechową gwiazdą się urodziłam.
Po ponad dziesięciu minutach kłótni i wysłuchiwania silnych argumentów Naviego, dotyczących tego, że jeśli jeszcze kilka razy owieje mnie wiatr, to skończę z zapaleniem płuc, w końcu skapitulowałam. Nie pozostało mi nic innego, jak wsiąść na to cholerstwo. Naprawdę tego nie chciałam, ale brakowało mi już sił i ledwo stałam na nogach. Obawiałam się, że nie dałabym rady dojść na przystanek.
Poza tym nie potrafiłam dłużej patrzeć na tego wysokiego i przystojnego gościa. Od widoku jego pięknej twarzy aż mnie bolały oczy. Jakim cudem mógł codziennie oglądać swoje odbicie w lustrze?!
Szczelnie opatuliłam się bluzą, wyciągnąwszy chwilę wcześniej z opaski komórkę. Całe szczęście, że porządnie ją tam włożyłam, bo inaczej mogłabym szukać telefonu przez pół dnia w wodzie albo na dobre się z nim pożegnać. Navi znów pożyczył mi tę samą bluzę, a także drugą, którą miał schowaną w schowku motocykla. Dzięki podwójnej warstwie ubrań nie trzęsłam się jak galaretka.
Byłam naprawdę wdzięczna za okazaną pomoc, bo takie sytuacje nie zdarzały się w moim życiu zbyt często. Praktycznie nigdy, bo zawsze chciałam samodzielnie stawiać czoła problemom.
Zdziwił mnie nieco fakt, że chłopak woził ze sobą zapasowe ubrania.
– Dlaczego się nie włącza? – sapnęłam, wymachując telefonem we wszystkie strony.
– Pewnie nie był wodoodporny i się zepsuł, gdy wpadłaś do jeziora – odpowiedział Navi, który akurat wracał w stronę pojazdu.
Jakieś pięć minut temu powiedział, że da mi chwilę, abym doszła chociaż trochę do siebie, a on pójdzie zadzwonić, bo musi załatwić nagłą sprawę. Jego wyraz twarzy jednak nie wskazywał, aby to było coś ważnego.
– Dzięki, nie wpadłabym na to. – Przewróciłam oczami.
– Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość.
– Wyglądałeś na inteligentnego, ale chyba faktycznie nie powinno się oceniać książki po okładce. Poczytaj w słowniku definicję sarkazmu.
Brawo, znowu jesteś chamska. Żałosne, Auroro.
W odpowiedzi znów zobaczyłam niewzruszony wyraz twarzy.
– Jeśli znasz numer do przyjaciółki, możesz zadzwonić z mojego telefonu. W razie czego policja będzie mogła namierzyć komórkę.
Kompletnie nie miałam siły na tę rozmowę, więc zignorowałam drugie zdanie.
– Oczywiście, że znam numer. Przecież jest moją przyjaciółką.
Navi w końcu posłał mi delikatny, ledwo widoczny uśmiech i wręczył swój telefon.
– Gdzie kask? W schowku? – zapytałam zaniepokojona, obserwując chłopaka odpalającego motocykl.
– Tak się nieszczęśliwie złożyło, że dzisiaj nie zabrałem kasku. Po prostu wskakuj i mocno się mnie trzymaj – poinstruował.
Zwariował. Naprawdę zwariował. Miałam jechać na machinie śmierci bez kasku?!
Ale czułam się coraz gorzej, więc co innego mi pozostało?
Może to nie on zwariował, tylko ja?
Wzdychając męczeńsko, dość niezgrabnie usadowiłam się zaraz za chłopakiem. Podałam ulicę, na której mieszkałam, i w tym samym czasie drżącymi palcami wystukałam odpowiedni numer. Przyłożyłam komórkę do ucha. Jeden sygnał, drugi, trzeci…
Proszę cię, odbierz.
Nareszcie.
– Nie, nie jestem zainteresowana sprzedażą nerki – usłyszałam zirytowany głos przyjaciółki.
– Ruby, to ja! – powiedziałam szybko, aby nie zdążyła się rozłączyć. – Skup się na tym, co zaraz powiem, i nie panikuj.
– Nie podobają mi się takie słowa ani to, że dzwonisz z obcego numeru po tym, jak nagle się rozłączyłaś. Mów, co się dzieje, bo już zaczynam świrować!
– Mój telefon się zepsuł i zgodziłam się na przejażdżkę motocyklem z nieznajomym – dosadnie podkreśliłam ostatnie słowo. – Nie jestem pewna, czy mnie nie porwie, więc dzwonię na wypadek, gdyby miał taki zamiar. Jesteś moim zabezpieczeniem i nie chcę się rozłączać, dopóki nie będę w okolicach domu.
– Że co?! Oszalałaś?! – Do mojego ucha dobiegł tak potężny pisk, że na moment aż mnie zamroczyło. – Gdzie teraz jesteś? Przyjechać po ciebie?
– Nie, zostań u taty w klinice, wszystko w porządku. Za jakieś dziesięć minut powinnam być w domu. Wiem, że w obecnej sytuacji to dziwnie zabrzmi, ale nie martw się. Potem ci wszystko opowiem.
– Daj mi tego gościa do telefonu – rozkazała po dłuższej chwili ciszy.
– Co? Chyba to ty oszalałaś – odparłam zdziwiona.
– Podaj mu telefon albo zacznę tak krzyczeć, że stracisz słuch, apotem zadzwonię do Diega i w ciągu trzech minut cała policja z San Francisco będzie cię szukać.
Alex, nazywany przez nas dwie Diegiem, starszy o siedem lat brat Ruby, był policjantem i to zdecydowanie nie działało na moją korzyść. Tym bardziej że od zawsze traktował mnie jak rodzoną siostrę.
Z moich ust wydobyło się jedynie sapnięcie pełne irytacji.
Dwukrotnie dotknęłam palcem wskazującym ramienia Naviego i wysunęłam w jego stronę telefon.
– Ktoś chce z tobą rozmawiać – mruknęłam niezadowolona.
Chłopak nieźle się zdziwił, jednak chwycił telefon. Głos w słuchawce mówił przez niespełna minutę, a jedyne, co powiedział mój kierowca, to trzy krótkie słowa:
– W porządku, rozumiem.
Zaraz po tym skinął głową i wsunął telefon do swojej kieszeni, apotem położył ręce z powrotem na kierownicy i odpalił motocykl. Ja trzymałam uchwyt za sobą. Może to było trochę ryzykowne i sama czułam się wciąż zestresowana, a do tego niezbyt pewna aktualnej pozycji, ale nie miałam zamiaru dotykać Naviego. Im mniej kontaktu fizycznego, tym lepiej. Włączył się do ruchu dość ostrożnie i jechał stosunkowo wolno, więc może potrafił dotrzymać obietnicy.
– Mam dwa pytania. Pierwsze: dlaczego się rozłączyłeś? I drugie: co powiedziała Ruby? – odezwałam się nieco głośniej, gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.
– To ona się rozłączyła. A co do drugiego pytania. – Westchnął. – Twoja przyjaciółka oznajmiła, że jeśli nie dowiozę cię do domu w ciągu dziesięciu minut, to powyrywa mi nogi z dupy i przy okazji urwie coś, co znajduje się między nimi. Wspomniała też o policji, która dopilnuje, by spotkało mnie krzesło elektryczne, jeśli coś ci się stanie.
Z moich ust wydostał się niekontrolowany śmiech. Właśnie dlatego tak bardzo kochałam tę kobietę.
– Powinieneś się cieszyć, była zadziwiająco miła – skomentowałam, wciąż się śmiejąc.
– Cieszę się, że tak dobrze się bawisz, ale za chwilę prawdopodobnie nie będzie ci do śmiechu.
– To znaczy? Co masz na myśli?
– Zostało nam jakieś osiem minut, a z obecną prędkością nie uda nam się dojechać na czas, tak że trzymaj się mocno. Nie mam zamiaru spędzić reszty życia bez nóg i przyrodzenia.
A krzesło elektryczne mu nie przeszkadza?
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć. Po tych słowach Navi gwałtownie ruszył. Z moich ust wyrwał się donośny dźwięk. Pisk przerażenia, dokładniej mówiąc.
Do tej pory jazda na śmiercionośnej maszynie nie była taka zła, ale teraz, gdy nawet nie chciałam wiedzieć, z jaką prędkością jechaliśmy, czułam narastające przerażenie. Weszliśmy w jeden zakręt, drugi, potem minęliśmy skrzyżowanie, aż w końcu moja pozycja wydała mi się zbyt ryzykowna i drążek do podtrzymywania przestał wystarczać. Szybko objęłam chłopaka przed sobą, co okazało się moim jedynym możliwym ratunkiem przed upadkiem.
Siedziałam tak blisko Naviego, jak tylko się dało, i z każdym zakrętem ściskałam go coraz mocniej. Moje przerażenie urosło do niewyobrażalnych rozmiarów, nie mogłam dłużej obserwować drogi, więc przymknęłam powieki. Czułam jedynie silny wiatr we włosach i gwałtowne skręty motocykla przy akompaniamencie dźwięków jadących samochodów i pojedynczych odgłosów klaksonów.
O tej sytuacji z pewnością nie mogłam opowiedzieć Simonowi.
Po pięciu minutach siedzenia z zamkniętymi oczami i obłapywania chłopaka stwierdziłam, że mogłabym to polubić. Oczywiście nie przemoczone ubrania, zepsuty telefon i jeżdżenie z nieznajomym. Miałam na myśli poczucie wolności. Możliwość kontrolowania własnego losu. Podejmowania decyzji o kierunku, w którym jadę, prędkości, pasie, momencie wyprzedzania.
Swoboda to coś, czego od bardzo dawna nie doświadczałam. Przypomniałam sobie, jak bardzo ją lubiłam.
Dopiero gdy przestałam czuć na ciele silne podmuchy wiatru, zdecydowałam się otworzyć oczy. Mój wzrok od razu przeniósł się na nastolatka, którego wciąż przytulałam. W szybkim tempie oderwałam się od niego i lekko zachwiałam na siedzeniu.
– Jeśli chcesz, aby gość, który ci dziś pomógł, wciąż był w jednym kawałku, to podaj mi konkretny adres. Santiago Street to dość długa ulica.
Zastanawiałam się, czy faktycznie powinnam to zrobić, ale po chwili uświadomiłam sobie, że Ruby bywała niepoczytalna i z pełną premedytacją mogłaby urządzić komuś uroczy dzień tortur.
– W porządku – westchnęłam. – Jedź w stronę wybrzeża, a ja szturchnę cię w odpowiednim momencie.
Tym razem chłopak nie przyśpieszył. Jechał bezpiecznie i powoli, zapewne w obawie, że nie zdąży się zatrzymać na dany przeze mnie znak. Po niespełna dwóch minutach zasygnalizowałam, że jesteśmy na miejscu.
– Zostały dwie minuty zapasu – oznajmił po sprawdzeniu zegarka, który wyciągnął z kieszeni spodni, gdy zatrzymaliśmy się pod moim domem.
Mój wzrok na chwilę zawiesił się na urządzeniu. Oczywiście było czarne, jak chyba wszystko, co posiadał ten chłopak, ale zdecydowanie nie wyglądało jak zwykły zegarek, który można kupić w pierwszym lepszym sklepie. Zresztą zegarki kieszonkowe same w sobie stanowiły już rzadkość. Łańcuszek okazał się złoty, mocno połyskujący. Pozostałe części miały kolor idealnej, głębokiej czerni, a na klapce dało się dostrzec finezyjne wzory przypominające bujną roślinność. Tarcza również wyróżniała zegarek na tle innych. Wychyliłam się nieco mocniej zza ramienia Naviego, aby dostrzec więcej detali.
Wskazówki były złote. Prawdopodobnie wykonane z tego samego materiału co łańcuszek. Pod nimi z kolei dostrzegłam czarną, granatową, szarą i brązową plamę, a każda z nich przeplatała się z jakimś napisem. Nie zdążyłam ich przeczytać. Chłopak chyba wyczuł moje spojrzenie, bo jednym płynnym ruchem schował zegarek z powrotem do kieszeni.
– Och, świetnie. W takim razie niepotrzebnie bałam się przez większość drogi, że zaraz spadnę, a moja głowa roztrzaska się na jakiejś przypadkowej lampie, która niczemu nie zawiniła, a jednak będzie musiała znosić zlizywanie z niej resztek mojego ciała przez psy z sąsiedztwa – powiedziałam na jednym wydechu, zestresowana tym, że Navi dostrzegł, jak intensywnie wpatrywałam się w jego zegarek.
Nagle dobiegł mnie męski śmiech. Odrobinę basowy, z minimalną chrypką. Był to jeden z najpiękniejszych dźwięków, jakie kiedykolwiek słyszałam, i mogłabym przysiąc, że wcale nie chciałam o tym pomyśleć.
– Jesteś nawet zabawna. A po twojej urzekającej wypowiedzi wnioskuję, że przejażdżka się podobała – stwierdził rozbawiony.
– Tak, to cała ja – odparłam obojętnie, palcami próbując rozczesać poplątany od wiatru kucyk.
To nie byłam ani trochę ja. Gadałam dużo tylko wtedy, kiedy się stresowałam. Do zabawnych też nie należałam, raczej do sarkastycznych i marudnych. Ruby nieraz się śmiała, że mogłabym pracować jako Ponury Żniwiarz.
Zsiadłam z motocykla i przystanęłam na podjeździe domu. Navi, widząc moją niezbyt zadowoloną minę, roześmiał się jeszcze bardziej. Zaraz po tym nasze spojrzenia się spotkały, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Nienawidziłam, gdy ktoś się ze mnie śmiał, a mimo to kilka sekund później śmialiśmy się oboje. To był naturalny odruch. Tak bardzo niewymuszony. Tak bardzo odmienny od tego, co robiłam na co dzień. Gdy nasze śmiechy ustały, wciąż na siebie zerkaliśmy. Już tylko uśmiechnięci.
A może aż uśmiechnięci?
– Cóż, w takim razie dzięki za odwiezienie do domu, którego adresu miałeś nie znać. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś mi nie pomógł – przyznałam się.
– Jak już mówiłem, jestem dżentelmenem. Moja duma nie wytrzymałaby, gdybym nie pomógł damie w opałach.
– Dama ze mnie żadna, ale mimo wszystko dziękuję. Szczerze.
– Masz rację, damy raczej nie biorą kąpieli w parkach – dociął.
– Tak, bardzo zabawne. Nie mam ochoty słuchać docinków, więc ściągnę tylko twoje bluzy i możesz znikać. – Chwyciłam w dłonie dolną część jednej z bluz.
– To nie będzie konieczne – stwierdził pewnie.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, co miał na myśli.
– Po prostu… – zrobił krótką przerwę, drapiąc się po karku – i tak są już przemoczone, więc nie zrobię z nich na razie żadnego użytku. Wejdź lepiej do domu, bo nadwyrężasz kostkę. – Wskazał na budynek, ucinając temat.
– Och. – Zamrugałam zdezorientowana.
W końcu kiwnęłam głową i posłałam ostatnie spojrzenie w stronę niemożliwie przystojnego i życzliwego szatyna, po czym odwróciłam się w kierunku domu i przeszłam przez uliczkę. Powoli, wciąż kulejąc, dotarłam do ganku. Wspięłam się po trzech stopniach i wyciągnęłam dłoń do klamki. Już miałam za nią złapać, jednak usłyszałam ponownie głos dobiegający zza pleców.
– Auroro, zaczekaj! – Chłopak podbiegł do schodów. – Dasz mi swój numer? – zapytał lekko zakłopotany.
Jedno mrugnięcie, drugie, trzecie. Szok, niedowierzanie, niezrozumienie.
– C-co? Wiesz, to chyba nie najlepszy pomysł. Ma…
– Nie zrozum mnie źle – wszedł mi w słowo. – Mówiłem, że na razie nie potrzebuję bluz, ale pewnie kiedyś będę chciał je odzyskać. Nie chcę cię nachodzić bez zapowiedzi, więc zadzwonię, by uprzedzić o odbiorze – stwierdził, wyciągając w moją stronę komórkę.
– Och. Och! Tak, to ma sens. – Pokiwałam szybko głową.
Auroro, dlaczego pomyślałaś o zupełnie czymś innym? Przecież to oczywiste, że chłopak piękny jak rosa w promieniach porannego słońca nie zainteresuje się kimś takim. Poza tym masz chłopaka! Musisz się opanować!
Po wpisaniu swojego numeru i oddaniu telefonu ostatni raz posłałam w jego kierunku nieśmiały uśmiech i bez żadnego słowa więcej weszłam do domu. W środku poczułam otulające ciepło, a tym samym zdałam sobie sprawę, jak bardzo zmarzłam. Dopadł mnie również potworny ból głowy, a resztki sił, jakie jeszcze miałam, uleciały zaledwie w sekundę.
– A co to za nowy kawaler?
W korytarzu pojawiła się babcia Rose poruszająca brwiami w dość dwuznaczny sposób.
– Babciu, proszę cię. Nie dzisiaj.
Bez czekania na odpowiedź skierowałam się do swojego pokoju.
Chciałam najpierw wziąć gorący prysznic, ale nawet na to zabrakło mi sił. Miałam dziwne przeczucie, że nieoczekiwana kąpiel skończy się chorobą. Kilka minut po tym, jak się położyłam, babcia weszła do pokoju z wielkim kubkiem gorącej herbaty. Oczywiście. Ona zawsze wszystko wiedziała. I w przeciwieństwie do mamy dbała o mnie nieustannie.
Nigdy nie będziemy w stanie wymazać wspomnień, nawet jeśli bardzo byśmy chcieli. Ludzie chyba o tym zapominają, tak samo jak na chwilęzapominają o dobrych lub złych momentach. Jednak jest to złudne. Wkońcu to jedno wyjątkowe wspomnienie wróci, jakby nigdy nie wyleciało z głowy, ale jedynie zapadło w sen zimowy niczym niedźwiedź. Jestem ciekawa, czy spotkanie z Navim za jakiś czas uznam za dobrą, czy złą chwilę. Jedno jest pewne: stanie się jednym z niedźwiedzi w mojej głowie.
– Nadal nie wierzę, że zgodziłaś się pojechać z tym gościem! To do ciebie kompletnie niepodobne. – Ruby położyła się obok mnie na łóżku.
– Sama jestem w szoku. Nie mam pojęcia, co we mnie nagle wstąpiło. Może to jakiś skutek uboczny napicia się wody z jeziora – zastanawiałam się na głos.
A może to wina orzechowych oczu, które mogłyby przeszyć całą moją duszę w ułamku sekundy?
O ile już tego nie zrobiły.
Przez ostatnie dwadzieścia minut opowiadałam przyjaciółce historię z poranka. Przedstawiłam wszystko z każdym, najdrobniejszym szczegółem. Ruby była tak zaintrygowana, że przez ten czas jedynie chodziła po pokoju i przytakiwała. Była moją najlepszą i zarazem jedyną przyjaciółką, więc nie wyobrażałam sobie pominąć takich rewelacji.
Rodzice nie obdarzyli mnie rodzeństwem, dlatego czarnowłosa dziewczyna o latynoskiej urodzie i pięciu stopach wzrostu odgrywała rolę mojej przybranej siostry. I trzeba przyznać, że robiła to perfekcyjnie.
Ruby Marcia Torres pojawiła się w moim życiu kompletnym przypadkiem, na placu zabaw, gdy miałam cztery lata. Moja mama poszła zrobić zakupy, ale nie chciała, żeby cała okolica znowu słyszała, jak płaczem upominam się o płatki cynamonowe, więc kazała mi grzecznie poczekać obok marketu. Tak, zostawiła czterolatkę samą na placu zabaw. Nigdy nie była nad wyraz opiekuńcza, ja z kolei nigdy nie sprawiałam kłopotów. Oprócz płakania za płatkami, rzecz jasna.
Gdy poszła, zajęłam wolną huśtawkę. Już jako małe dziecko uwielbiałam ciszę i własne towarzystwo. Tamtego dnia, niestety albo stety, usłyszałam rozdzierający płacz dziewczynki siedzącej na ławce nieopodal. Nigdy wcześniej nie słyszałam kogoś tak głośnego. Nawet upominanie się o płatki nie było w stanie tego przebić. Jak się okazało, Roo upuściła swojego ulubionego loda o smaku białej czekolady. Zrobiło mi się przykro i nie chciałam dłużej słuchać tego okropnego płaczu, więc postanowiłam podejść i spróbować uspokoić to głośne stworzenie.
Po kilku minutach pocieszania wróciła moja mama, która akurat kupiła lody. Dokładnie takie, jakie upuściła wcześniej Ruby. To był naprawdę dziwny zbieg okoliczności, bo ta kobieta pamiętała o moich potrzebach nie częściej niż raz na rok. Nigdy nie wykazywałam zbyt wielu gestów wspaniałomyślności, bo dopuszczanie do siebie ludzi było… Trudne. Jednak tamtego dnia coś kazało mi się przełamać. Podzieliłam się z zapłakaną dziewczynką lodami.
Od tamtej chwili Torres wprowadziła do mojego życia sporo chaosu, ale był to przyjemny bałagan, bo jej krzyk potrafił zagłuszyć moją nieznośną ciszę. Warto było cierpieć przez jej przeszywające piski dla wspólnego jedzenia ulubionych lodów i spędzania życia z bratnią duszą.
– Naprawdę jest aż tak przystojny? Wiem, że powiedział zaledwie jedno krótkie zdanie, ale już sam jego głos brzmiał atrakcyjnie. – Rozmarzyła się. – Chociaż odniosłam wrażenie, że gdzieś już go słyszałam – zaczęła się zastanawiać.
– Nie mam pojęcia, czy gdzieś go już widziałaś, ale ja z pewnością tak.
– Naprawdę? Gdzie? – zdziwiła się Ruby, podnosząc się na łokciach.
– W niebie. Albo piekle. A może w kosmosie. Nie wiem, ale na Ziemi na pewno nie ma tak pięknych ludzi.
Moja odpowiedź musiała najwidoczniej rozczarować Ruby, bo jedynie położyła się z powrotem na łóżku i westchnęła.
– Ale to nie zmienia faktu, że prawie dostałam zawału, gdy motocykl zaczął przyśpieszać – dodałam.
– Wieeesz – zaczęła zakłopotana. – Istnieje drobna, naprawdę maleńka szansa, że to moja wina – pisnęła, pokazując niewielką przestrzeń między kciukiem a palcem wskazującym.
Doskonale znałam ten ton. Gdy zrobiła coś głupiego lub była w coś zamieszana, za każdym razem piszczała w podobny sposób.
– Tak, tak, wiem. Miał mnie odwieźć na czas, bo inaczej pozbyłby się i nóg, i członka.
– Faktycznie, mogłam coś takiego powiedzieć. – Krótki śmiech i zafascynowany wzrok Ruby świadczyły o tym, że wróciła myślami do tamtej chwili. – Ale mogłam też powiedzieć coś innego – zaśmiała się poddenerwowana.
– Co masz na myśli? Tylko nie ściemniaj. – Pogroziłam jej palcem.
Niewyparzony język Torres nigdy, ale to nigdy, nie oznaczał niczego dobrego.
– Doszłam do wniosku, że miałaś dość nudne wakacje. Tylko praca, przesiadywanie ze mną i wychodzenie z Simonem. Jesteś młoda, a czerpiesz z tego mało korzyści, więc bardzo prawdopodobne, że wspomniałam o tym fakcie twojemu bohaterowi. Tylko mnie nie zabijaj! – wykrzyczała szybko ostatnie zdanie i złożyła ręce jak do modlitwy.
– Ruby! – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach. – Dlaczego ty zawsze tak dużo gadasz?! – Zażenowana pokręciłam głową.
– Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz, ale powiedziałam też kilka słów o tym, że skoro już jest taki pomocny, to niech przy okazji zapewni ci trochę adrenaliny. – Wyszczerzyła się.
– Co za wstyd…
– Oj, już nie przesadzaj. – Machnęła ręką. – Przecież ci się podobało. Wiem to.
– Okej, nie będę zaprzeczać. Było lepiej, niż się spodziewałam. Ale jeśli powiesz cokolwiek o tym przy Simonie, na pewno cię zabiję.
– Jasna sprawa, szefowo! – Zasalutowała. – Blondas poczułby się zagrożony i znowu zrobiłby scenę zazdrości, więc to oczywiste, że cię nie wydam. Chociaż nie zrobiłaś nic złego, żeby to było jasne. Nie chcę, abyś miała jakieś wyrzuty sumienia.
– Wiem, że nie zrobiłam nic złego. I przestań w końcu tak nazywać mojego chłopaka! – wydusiłam zirytowana, rzucając w jej twarz poduszką.
Oczywiście, że już od kilku godzin miałam wyrzuty sumienia. Zawsze przychodziły.
Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo gdy tylko otworzyłam usta, z tylnej kieszeni spodni Ruby zaczął dobiegać dźwięk telefonu.
– O wilku mowa – powiedziała niezbyt zadowolona i podała mi komórkę.
Mój telefon wciąż nie działał, więc na razie Ruby odgrywała rolę prywatnej sekretarki. Miałam nadzieję, że noc w ryżu faktycznie okaże się pomocna. Nie chciałam wydawać oszczędności na nową komórkę.
– Cześć, Simon! – Na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech. – Za jakąś godzinkę będę gotowa, więc możesz po mnie wpaść chwilę przed dwudziestą pierwszą.
– Tak, ja właśnie w tej sprawie. Wiesz, nie czuję się najlepiej – usłyszałam, jak mówiąc to, pokasłuje.
– O nie, to fatalnie! W takim razie Ruby mnie do ciebie podrzuci imożemy razem poleżeć z ciepłą herbatą – zaproponowałam ochoczo.
Co prawda sama nie czułam się w pełni zregenerowana po niespodziewanej kąpieli w jeziorku, ale nie zostawiłabym Simona w potrzebie. Byłam jego dziewczyną, więc powinnam mu pomagać i przy nim być. Nawet jeśli to zwykłe przeziębienie.
W zasadzie pomagałam mu od samego początku znajomości. Nasza relacja nie była niczym niezwykłym. Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum na lekcji angielskiego. Mój autobus się spóźnił, a jedyne wolne miejsce czekało właśnie obok niego, Simona Evansa. Zawsze chodziłam przygotowana na zajęcia, on niekoniecznie, dlatego zapytał, czy mogłabym codziennie siadać obok niego, pożyczać mu notatki i tłumaczyć różne zagadnienia. Do teraz nie wiedziałam, dlaczego się zgodziłam. Może ze względu na lśniące blond włosy idealnie ułożone do góry i błękitne oczy. A może przez piękny uśmiech. Nieistotne. Z tygodnia na tydzień spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, aż w końcu postanowiliśmy spróbować przenieść relację na wyższy poziom. I tym oto sposobem byliśmy razem już półtora roku.
– Nie! – wykrzyknął niespodziewanie. – To znaczy… Nie kłopocz się. I tak za chwilę pójdę się położyć. Głowa mi pęka i powinienem trochę odpocząć, żeby nie opuścić zbyt wielu dni w szkole.
– Och, skoro tak wolisz. – Posmutniałam. – W takim razie zajrzę do ciebie jutro.
– Nie chcę cię zarazić, więc lepiej spotkajmy się po weekendzie. Gdy już dojdę do siebie.
– W porządku. Zrobimy tak, jak chcesz. Ważne, żebyś się lepiej poczuł.
– Wiedziałem, że zrozumiesz i nie będziesz na mnie zła. W takim razie kończę i lecę do łóżka. Zadzwonię jutro! Buziaki, Rory!
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo połączenie się skończyło. Jak miał niby zadzwonić, skoro mój telefon nie działał?! Chyba miał gorączkę i fakty zaczęły mu się mieszać.
Zakończenie rozmowy było dość dziwne, ale jeszcze dziwniejszy był sposób, w jaki zaczęła na mnie patrzeć Roo.
– Coś jest nie tak, widzę to po twoich oczach.
– Simon jest chory, więc nie wychodzimy. Przynajmniej masz swoją cudowną przyjaciółkę przez resztę nocy na wyłączność. – Posłałam jej buziaka w powietrzu, starając się ukryć swoje przygnębienie.
– Dziwne. Wydawało mi się, że widziałam go jakieś dwie godziny temu w Trader Joe’s. – Przyłożyła palec wskazujący do ust, wpatrując się intensywnie w bliżej nieokreślony punkt.
– Nie, to niemożliwe. Słyszałam, jak kasłał, i miał dziwny głos, więc musiałaś go z kimś pomylić. – Machnęłam ręką.
– Może. Ale przysięgam, że jego blond czupryny nie da się pomylić z innymi włosami – zarzekała się.
– Proszę cię. Nie bądź ciągle tak podejrzliwa co do niego.
– A czy to nie tak, że tydzień temu też wymigał się od randki? – stwierdziła bardziej, niż zapytała.
– Miał spotkanie drużyny przed rozpoczęciem sezonu.
– A dwa tygodnie temu, kiedy miał cię odebrać z pracy, bo późno kończyłaś, ale jakimś cudem to ja po ciebie przyjechałam?
– Dzień wcześniej jego mama przytarła auto na parkingu, więc musieli oddać je do lakiernika.
– Skoro tak mówisz.
Ruby wzruszyła ramionami i zaczęła przeglądać swój telefon. Kwestie związane z jej brakiem zaufania do Simona omawiałyśmy wielokrotnie, więc zapewne nie chciała kolejny raz słuchać pouczeń. Ja z kolei nie miałam siły na taką wymianę zdań, więc postanowiłam odpuścić.
Na pewno musiała go z kimś pomylić. Przecież by mnie nie okłamał. Nie miał powodu. Chyba że znowu zrobiłam coś nie tak. Może znów był na mnie zły? Może widział mnie w parku albo na motocyklu?
Z zamyślenia wyrwały mnie pstrykające palce tuż przed twarzą i propozycja przejrzenia ubrań, które wczoraj przywiozła Ruby. Miałam wybrać coś na jutrzejszy pierwszy dzień szkoły, ale nawet nie ruszyłam torby wypełnionej, jak dla mnie, zdecydowanie zbyt drogimi rzeczami.
– Już mówiłam, że nie zamierzam się specjalnie stroić. Mam własne ciuchy, Roo – powtórzyłam po raz setny w ciągu dwóch dni.
– Doskonale o tym wiem, Rory. Jednak ty nie wiesz, jakie są dzieciaki z Lowell High School. Po prostu włóż coś mojego w pierwszym tygodniu szkoły, a potem, miejmy nadzieję, nikt nie będzie już zwracał uwagi na to, co nosisz. – Poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu, po czym wstała z łóżka i ruszyła w stronę torby.
Miała rację. Nie wiedziałam, jak tam było. Rodzina Ruby miała pieniądze, moja niekoniecznie. Właśnie dlatego nigdy nie chodziłyśmy do tych samych szkół. Ja uczęszczałam do publicznych placówek, moja przyjaciółka tylko do prywatnych. To się jednak zmieniło wraz z końcem czerwca.
Od zawsze lubiłam aktywnie spędzać czas, ale dopiero na początku liceum postanowiłam zapisać się do drużyny lekkoatletycznej. Nie spodziewałam się żadnych pozytywnych rezultatów. Zrobiłam to z czysto hobbistycznego zamiłowania, ale bieganie bardzo szybko stało się dla mnie czymś więcej. Po kilku miesiącach miałam na swoim koncie kilka medali zdobytych w zawodach międzyszkolnych. Zaczęłam w końcu czerpać przyjemność z tego, co robiłam. Bieganie było nie tylko pierwszą rzeczą, która sprawiła mi radość, lecz także jedyną, o której samodzielnie zdecydowałam. Nie liczyło się to, ile miałam pieniędzy, czy to, skąd pochodziłam. Ważne było tylko to, co umiałam.
Moje osiągnięcia zostały dostrzeżone przez szkołę Ruby. Pod koniec zeszłego roku szkolnego zaoferowano mi stypendium sportowe. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że licea przyglądają się różnym dzieciakom iskładają takie oferty. Po konsultacjach z babcią i mamą postanowiłam się zgodzić. Nie mogłam przegapić takiej okazji: darmowej nauki w prywatnej placówce i rozwijania się pod okiem świetnego trenera.
I właśnie z tego powodu znalazłam się w podbramkowej sytuacji, wktórej Roo postanowiła odgrywać rolę mentorki. A raczej stylistki i wizażystki. Chociaż w jej przypadku te funkcje oznaczały dokładnie to samo.
– Wyglądam w tym okropnie! Spódnica odsłania wszystkie siniaki po porannym upadku – powiedziałam zrezygnowana do przyjaciółki po przymierzeniu zaproponowanych przez nią ubrań.
– Są praktycznie niewidoczne i możesz włożyć czarne rajstopy. Nie pozwolę, aby moja przyjaciółka pozostała tą szarą myszką, jaką była w poprzednim liceum, więc nie przyjmuję odmowy. – Odetchnęła ciężko i założyła ręce na piersiach, pokazując tym samym, że jestem na straconej pozycji.
– Ale ja lubię być szarą myszką. – Zrobiłam minę smutnego szczeniaczka, licząc, że może to ją przekona.
– Słuchaj, Rory. Wiem, dlaczego taka jesteś, w końcu znamy się od ponad dwunastu lat. – Ruby stanęła naprzeciwko mnie i ułożyła dłonie na moich ramionach. – Lubisz swój własny świat, do którego dopuszczasz tylko kilka osób, i nie ma w tym nic złego. Ale może jednak spróbujesz się trochę otworzyć? Jesteś naprawdę cudowną osobą i chciałabym, żeby inni dostrzegli w tobie to samo, co ja dostrzegłam dawno temu na placu zabaw.
– Naprawdę nie lubię świata, do którego chcesz mnie zaciągnąć. – Spuściłam głowę, a mój wzrok zawiesił się na drewnianej podłodze.
– Nie da się nie lubić czegoś, czego nigdy się nie próbowało. – Jej palce podniosły delikatnie mój podbródek, po czym zaszczyciła mnie subtelnym uśmiechem i pytającym kiwnięciem głowy.
Przegrałam. Nigdy nie potrafiłam jej odmówić.
– Nie włożę tych wysokich botków – powiedziałam w końcu takim głosem, jakbym właśnie szykowała się na własny pogrzeb.
– Czyli się zgadzasz! – Do moich uszu doleciał pisk radości. – Abotki musisz włożyć! Są obowiązkowym elementem! Będziesz wyglądać obłędnie!
Resztę wieczoru spędziłyśmy na rozmawianiu o jutrze, narzekaniu na nasze rodziny, oglądaniu ulubionych komedii romantycznych i pożeraniu lodów. Moje myśli jednak wciąż wracały do chorego Simona.
– To tylko zwykłe przeziębienie, nic mu nie będzie, prawda?
– Pytasz o to co piętnaście minut. Tak, oprócz braku mózgu nic poważnego mu nie dolega i nie będzie dolegać. – Przewróciła oczami i zaczęła delikatnie głaskać moje kosmyki. – Powinnaś się teraz martwić tym, że przystojny motocyklista nie ma jak się do ciebie dodzwonić, a nie kaszelkiem blondynka. – Zaśmiała się złowieszczo pod nosem.
– Ruby!
– No co? Z twojego opisu wynika, że tajemniczy Navi jest o niebo lepszy. – Wzruszyła ramionami, a potem włożyła do ust kolejną łyżkę lodów.
Ostatni dzień wakacji spędziłam z Ruby. Chociaż strasznie martwiłam się o Simona, to był nie najgorszy wieczór. Co prawda nie miałam zbytdużego porównania, jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu zludźmi, bo to moja jedyna przyjaciółka izawsze robiłyśmy podobne rzeczy. Nie zamierzałam jednak przejmować się brakiem większego grona znajomych.
Poza tym trzydziestego pierwszego sierpnia pierwszy raz w życiu kąpałam się w jeziorze i odważyłam się wsiąść na motocykl. Z nieznajomym chłopakiem. Chociaż byłam przerażona, czułam dziwnego rodzaju spokój i… ekscytację. Navi na krótką chwilę powstrzymał burzę trwającą wmoim umyśle. Tak, to był dobry dzień.
01.09.2017 r.
Podobno nic nie dzieje się bez powodu. Uczymy się mówić, żeby móc rozmawiać zinnymi. Uczymy się wiązać sznurówki w butach, aby wyruszyć w daleką podróż, zwaną życiem. W odpowiednim czasie ratujemy porzucone zwierzę albo zapobiegamy wypadkowi. Jest tak wiele rzeczy, które jakimś cudem się wydarzyły i tym samym nas ukształtowały. Jednak to przedewszystkim złe doświadczenia mają moc formowania. Odejście bliskiejosoby, zdrada, utrata pracy, problemy zdrowotne. Zabawne, jak wiele dobrych rzeczy nie ma wpływu ani na nas, ani na to, kim się stajemy.
Tuż po przebudzeniu doznałam dziwnego przeczucia, że pójście do nowej szkoły będzie właśnie jednym ze złych doświadczeń. Wiem, że mimo wszystko znowu będę silniejsza. Mam serdecznie dość negatywnych wydarzeń, które ukształtowały całe moje życie. Chciałabym zacząć od nowai właśnie dlatego postaram się, aby pierwszy dzień wLowell High School był początkiem czegoś pozytywnego. Początkiem kształtującego dobra.