The Mistake. Błąd - Elle Kennedy - ebook
BESTSELLER

The Mistake. Błąd ebook

Elle Kennedy

4,4

127 osób interesuje się tą książką

Opis

Odkryj emocje na lodzie i miłość poza taflą w wyjątkowej serii „off-campus”

…on lubi zdobywać nie tylko bramki...

John Logan może mieć każdą dziewczynę. Dla gwiazdy hokejowej ligi uniwersyteckiej życie to nieustająca zabawa i szybkie numerki, ale za zabójczym uśmiechem i luzackim wdziękiem kryje się przybierający na sile strach przed nieuchronną przyszłością bez perspektyw, która czeka go po ukończeniu studiów. Spotkanie z seksowną Grace Ivers, studentką pierwszego roku, jest odskocznią, której właśnie tak bardzo potrzebuje… Jednak gdy po bezmyślnym błędzie ona znika z jego horyzontu, Logan postanawia udowodnić, że zasługuje na drugą szansę.

…ale dla niej będzie musiał wejść na wyższy poziom gry…

Po kiepskim pierwszym roku studiów Grace Ivers wraca na uniwerek w Briar starsza, mądrzejsza, a do tego wybiła sobie z głowy aroganckiego hokeistę, któremu niemal oddała dziewictwo. Nie jest już tą naiwną i prostolinijną dziewczyną, która dawała się wodzić za nos, gdy spiknęli się po raz pierwszy. Jeśli John Logan myśli, że ona znów będzie na każde jego skinienie jak wszystkie znane mu hokejowe króliczki, to jest w błędzie. Chce ją odzyskać? Musi się więc mocno postarać. W tej rozgrywce to Grace dyktuje warunki… i ma zamiar dać Loganowi porządny wycisk.

„Więcej hokejowych namiętności od Elle Kennedy? Tak, poproszę! The Mistake. Błąd to mądra, poprawiająca samopoczucie i przyprawiająca o omdlenie powieść, która sprawi, że fani rzucą serca na lodowisko”.

Sarina Bowen, autorka bestsellera Dobry chłopak

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 425

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (164 oceny)
94
45
18
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
swagyy_xoxo

Dobrze spędzony czas

Nie wiem kto pomyślał że słowo seksić tak dobre żeby umieścić je w książce.
70
przeczytane1995

Dobrze spędzony czas

Bardzo zabawna książka. Uśmiałam się, bo Grace jest niby skryta, ale jednak ma niesamowite pomysły, które czasami wywołują salwy śmiechu. Natomiast Logan, pomimo początkowych dość dziwnych i nieprzyjemnych zachowań, zmienia się i pokazuje swoją prawdziwą twarz. Nie powiem, że ta książka jest wybitna, ale uważam, że jest przyjemna do czytania dlatego zdecydowałam się na ocenę 7/10 gwiazdek. Jest to kolejna część zwracająca uwagę na bardzo istotny problem w społeczeństwie. Mianowicie alkoholizm. Mam wrażenie, że coraz więcej książek porusza problemy, które są istotne i cieszę się, że ta książka jest napisana w bardzo przystępny sposób, bo spotkałam się już z dużą liczbą książek, które opisywały problemy społeczne, ale pisały o nich w koszmarny sposób, lub tylko zaznaczały, że jest jakiś problem, ale się w to nie wgłębiały. Dzięki takim z pozoru luźnym książkom, takie aspekty ludzkiego życia trafiają do większej liczby osób, ponieważ nie każdy lubi czytać poważne książki o chorobach, czy ...
20
koktajlhere

Dobrze spędzony czas

świetna 🤗
00
Nike_Victoria

Dobrze spędzony czas

Miła i przyjemna, szybko się czyta. Największy atut to poczucie humoru bohaterów. Tom I (Układ) wzbudził we mnie jednak o wiele większe emocje i to on jest moim ulubionym.
00
Guinevere

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam ❤️
00

Popularność




Elle Kennedy The Mistake - Błąd Tytuł oryginału The Mistake: An Off-Campus Novel ISBN Copyright © 2015 THE MISTAKE by Elle KennedyAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2016, 2024 Ilustracja na okładce Katarzyna Witerscheim Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Rozdział 1

Logan

Kwiecień

Pożądanie dziewczyny najlepszego kumpla jest do dupy. Przede wszystkim, sytuacja robi się niezręczna. I to naprawdę cholernie niezręczna. Nie mogę mówić za wszystkich facetów, ale jestem całkiem pewien, że żaden nie ma ochoty wpadać rano na dziewczynę swoich marzeń, która właśnie spędziła całą noc w ramionach jego najlepszego kumpla.

Do tego dochodzi jeszcze nienawiść do samego siebie. To oczywiste, bo raczej trudno nie nienawidzić samego siebie, kiedy się fantazjuje na temat miłości życia najlepszego przyjaciela.

W tej chwili definitywnie zwycięża niezręczność. Chodzi o to, że mieszkam w domu o bardzo cienkich ścianach, co oznacza, że słyszę każdy chropawy jęk wydobywający się z ust Hannah. Każdy zduszony okrzyk i każde westchnienie. Każdy odgłos wezgłowia uderzającego o ścianę, gdy kumpel rżnie dziewczynę, o której nie mogę przestać myśleć.

Ale zabawa.

Leżę na plecach w łóżku i gapię się w sufit. Nawet nie udaję, że przewijam listę piosenek w iPodzie. W uszy wepchnąłem słuchawki, żeby zagłuszyć dźwięki wydawane przez Garretta i Hannah, dochodzące z sąsiedniego pokoju, ale wciąż nie nacisnąłem przycisku play. Coś mi się zdaje, że dziś jestem w masochistycznym nastroju.

Tylko sobie nie myślcie, że jestem idiotą. Dobrze wiem, że ona jest zakochana w Garretcie. Widzę, w jaki sposób na niego patrzy i jak się zachowują, gdy są razem. Są parą od sześciu miesięcy, i nawet ja, najgorszy przyjaciel na ziemi, nie mogę zaprzeczyć, że pasują do siebie idealnie.

I, do diabła, Garrett zasługuje na szczęście. Zgrywa pewnego siebie skurczybyka, ale prawda jest taka, że jest cholerną chodzącą świętością. Najlepszy środkowy, z jakim kiedykolwiek śmigałem na lodzie, i najlepszy człowiek, jakiego poznałem w życiu. I gdyby nie to, że jest mi dobrze z moją orientacją heteroseksualną, nie tylko bzykałbym się z Garrettem Grahamem, lecz także go poślubił.

I właśnie dlatego jest mi trylion razy trudniej. Nie mogę nawet nienawidzić gościa pieprzącego się z laską, której pragnę. Zero tego rodzaju fantazji, ponieważ nie mógłbym nienawidzić Garretta.

Słyszę skrzypnięcie otwieranych drzwi i echo kroków na korytarzu. Modlę się, by Garrett i Hannah nie zapukali do mnie. Żeby nie odezwali się słowem, bo — szczerze mówiąc — dźwięk głosu któregokolwiek z nich w tym momencie zdołuje mnie jeszcze bardziej.

Na szczęście głośne pukanie trzęsące całą futryną to zapowiedź odwiedzin kolejnego mojego współlokatora, Deana, który pakuje się do środka, nie czekając na zaproszenie.

— Impreza w Omega Phi dziś wieczorem. Zaintereso­wany?

Zrywam się z łóżka szybciej, niż zdołalibyście wymówić: „to żałosne”, ponieważ w tym momencie impreza jest, kurwa, zajebistym pomysłem. Urżnąć się na umór to najlepszy sposób, by przestać myśleć o Hannah. A właściwie nie — po pierwsze, chcę się upić i, po drugie, ostro kogoś zerżnąć. W ten sposób, jeśli jeden ze sposobów nie pomoże, drugi posłuży za wsparcie.

— Pewnie — odpowiadam, rozglądając się już za czystym T-shirtem.

Przeciągam go przez głowę i ignoruję ostre ukłucie bólu w lewym barku, które wciąż daje o sobie znać po cholernym, gruchoczącym kości hip checku zaliczonym podczas finałowego meczu w zeszłym tygodniu. Ale warto było — po raz trzeci z rzędu drużyna hokejowa Briar zapewniła sobie zwycięstwo we Frozen Four. Przypuszczam, że śmiało można to nazwać upragnionym hat trickiem, i wszyscy zawodnicy, nie wyłączając mnie, nadal nieustannie rozkoszują się faktem trzykrotnego zdobycia mistrzostwa ligi uniwersyteckiej.

Dean, nasz obrońca, nazywa to „Potrójnym P”. Składają się na nie: przyjęcia, pochwały oraz pipki.

Przyznaję, że to całkiem trafna ocena sytuacji.

— Będziesz dzisiaj naszym kierowcą? — pytam, zapinając czarną bluzę z kapturem.

Dean parska śmiechem.

— Pytasz serio?

Wywracam oczami.

— Fakt. Co mi w ogóle strzeliło do głowy?

Ostatni raz Dean Heyward-Di Laurentis był trzeźwy na imprezie… nigdy. Facet pije jak szewc i ma totalny odlot za każdym razem, gdy wychodzi z domu, i jeśli myślicie, że to w jakimkolwiek stopniu wpływa na jego występy na lodzie, to jesteście w błędzie. Dean to przedstawiciel rzadkiego gatunku stworzeń, który może imprezować jak Robert Downey Jr. w czasach młodości, a jednocześnie odnosić takie sukcesy i cieszyć się takim szacunkiem, jak teraźniejszy Robert Dow­ney Jr.

— Spokojna głowa, Tuck robi za szofera — mówi Dean, mając na myśli innego naszego współlokatora, Tuckera. — Ten mięczak wciąż ma kaca po wczorajszej nocy. Powiedział, że potrzebuje przerwy.

Taa, właściwie to mu się nie dziwię. Posezonowe treningi zaczynają się dopiero za parę tygodni i wszyscy cieszymy się przerwą trochę za bardzo. Ale tak to właśnie wygląda, gdy człowiek celebruje po raz kolejny zwycięstwo we Frozen Four. W zeszłym roku po naszej wygranej byłem pijany przez dwa tygodnie bez przerwy.

Wcale się nie cieszę z tej przerwy. Trening siłowy i cała ta ciężka praca, którą trzeba wykonać, by utrzymać formę, jest wykańczająca, ale najgorzej, gdy trzeba to pociągnąć z dziesięciogodzinnymi zmianami w pracy. Tyle że nie mam wyboru. Treningi siłowe są niezbędne, by przygotować się do nadchodzącego sezonu, a robota… no cóż. Dałem słowo bratu i choćby nie wiem jak bardzo robiło mi się niedobrze na samą myśl, nie mogę się teraz wypiąć. Zresztą Jeff obdarłby mnie żywcem ze skóry, gdybym nie wywiązał się z umowy.

Nasz szofer czeka przy drzwiach wejściowych. Niemal cała twarz Tucka ginie pod rudobrązową brodą. Przypomina teraz wilkołaka, ale uparł się jak osioł, by wypróbować ten nowy image, odkąd jakaś laska na zeszłotygodniowej imprezie powiedziała mu, że ma dziecinną twarz.

— Ta broda à la yeti nie sprawia, że wyglądasz bardziej męsko — stwierdza wesoło Dean, kiedy wychodzimy z domu.

Tuck wzrusza ramionami.

— To jest twarz twardziela.

Parskam śmiechem.

— Chyba śnisz, dzieciaku. Wyglądasz jak szalony naukowiec.

Pokazuje mi środkowy palec i zajmuje miejsce za kierownicą mojego pikapa. Sadowię się obok na fotelu pasażera, a Dean wdrapuje się na pakę, oznajmiając, że chce się przewietrzyć. Dobrze wiem, że chodzi mu o to, by wiatr seksownie zmierzwił mu włosy, bo na ten widok dziewczyny same ściągają majtki. Tak dla waszej informacji — Dean jest obrzydliwie próżny i wygląda przy tym jak model, więc może i ma do tego prawo.

Tucker odpala silnik, a ja bębnię palcami o uda, nie mogąc się doczekać zabawy. Wielu studentów należących do bractw cholernie mnie wkurza swoim elitarnym stosunkiem do świata, ale odpuszczam im to, bo jeśli chodzi o imprezy… Cóż, gdyby organizowanie ich należało do sportów olimpijskich, każde męskie i żeńskie stowarzyszenie w Briar zostałoby złotym medalistą.

Tuck cofa z naszego podjazdu, a ja wbijam wzrok w czarnego, błyszczącego jeepa Garretta, stojącego na swoim miejscu, podczas gdy jego właściciel spędza noc z najfajniejszą dziewczyną na świecie i…

I dosyć! Ta obsesja na punkcie Hannah Wells naprawdę sprawiła, że pomieszało mi się w głowie.

Muszę kogoś zerżnąć. I to jak najszybciej.

Tucker jest jakiś milczący podczas drogi do Omega Phi. Może nawet marszczy czoło, ale nie mam pewności, co nie może dziwić, skoro ktoś zgolił wszystkie włosy z ciała Hugh Jackmana i przykleił je na twarz Tucka.

— Co jest? — pytam swobodnie.

Częstuje mnie krzywym spojrzeniem, a potem przenosi wzrok z powrotem na drogę.

— Ech, daj spokój, stary. Wkurza cię, że robimy sobie jaja z twojej brody? — Wzbiera we mnie złość. — Przecież to jak pierwszy rozdział z Brody dla opornych, stary. Zapuszczasz brodę człowieka z gór, a twoi kumple się z ciebie nabijają. ­Koniec rozdziału.

— Nie chodzi o brodę — mruczy.

Teraz to ja marszczę czoło.

— OK. Ale widzę przecież, że jesteś o coś wkurzony.

Nie odpowiada, więc naciskam trochę mocniej:

— Co się z tobą dzieje?

Jego rozzłoszczone oczy spotykają się z moimi.

— Ze mną? Nic. Ale jeśli chodzi o ciebie, to nawet nie wiem, od czego zacząć. — Przeklina pod nosem. — Musisz skończyć z tym gównem, stary.

Teraz to ja zupełnie nie wiem, o co mu chodzi, ponieważ przez ostatnie dziesięć minut tylko cieszyłem się na myśl o imprezie. Nic więcej.

Tucker zauważa konsternację na mojej twarzy i wyjaśnia ponurym tonem:

— Chodzi o Hannah.

Mimo że moje ramiona sztywnieją, próbuję zachować skołowaną minę.

— O czym ty mówisz?

Aha, stawiam na kłamstwo. Właściwie to dla mnie nic nowego. Wydaje mi się, że odkąd znalazłem się w Briar, nie robię nic innego, tylko kłamię jak z nut:

„Jestem wprost stworzony do grania w NHL. Zawodowstwo albo nic!”

„Uwielbiam spędzać lato niczym wybrudzona smarem małpa w warsztacie ojca. To wspaniały sposób na zarabianie kieszonkowego!”

„Nie pożądam Hannah. To dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela”.

Kłamstwa, kłamstwa i jeszcze więcej kłamstw. Prawda w każdej z tych kwestii jest zupełnie inna, ale ostatnią rzeczą, której chcę, jest współczucie oraz litość kumpli i współlokatorów.

— Te kity wciskaj Garrettowi — odpowiada stanowczo Tucker. — A skoro już o nim mowa… Masz szczęście, że miłostki zupełnie go oślepiły. W przeciwnym razie z pewnością by zauważył, jak się zachowujesz.

— No i niby jak się zachowuję? — Nie daję rady powstrzymać złości w głosie ani zaciętego wyrazu twarzy. Krew mnie zalewa na samą myśl, że Tuck wie o moim uczuciu do Hannah. A jeszcze bardziej wkurza mnie to, że postanowił poruszyć ten temat teraz. Dlaczego po prostu nie zostawi mnie w spokoju? Sytuacja jest już wystarczająco gówniana i bez stawiania mnie pod ścianą.

— Pytasz serio? Mam ci to wypunktować? Proszę bardzo. — Ciemna chmura przysłania mu oczy, kiedy zaczyna recytować każdą pieprzoną kwestię, która wpędza mnie w poczucie winy. — Wychodzisz z pokoju, gdy tylko pojawia się ich dwoje. Chowasz się u siebie, gdy Hannah zostaje na noc. Jeśli ty i ona przebywacie w tym samym pokoju, to gapisz się na nią, kiedy myślisz, że nikt nie patrzy. Do tego…

— Wystarczy — przerywam. — Rozumiem.

— I jeszcze to twoje puszczanie się na prawo i lewo — zrzędzi Tucker. — Zawsze byłeś aktywny, ale, stary… w tym tygodniu zaliczyłeś pięć lasek.

— I co z tego?

— To z tego, że jest czwartek. Pięć panienek w cztery dni. Weź sobie, kurwa, policz, John.

Kuźwa. Zwrócił się do mnie po imieniu. Tak mówi do mnie tylko wtedy, gdy naprawdę go wkurzę. Tyle że teraz to on mnie wkurzył, więc odwdzięczam mu się tym samym.

— I co z tego, John?

Ach, obaj mamy na imię „John”. Pewnie powinniśmy złożyć przysięgę krwi i stworzyć klub albo coś w tym rodzaju.

— Mam dwadzieścia jeden lat — kontynuuję poirytowany. — Wolno mi się bzykać. A właściwie to powinienem się bzykać, ponieważ o to chodzi na uniwerku. Bawić się, seksować i mieć ubaw po pachy, zanim wejdziemy do prawdziwego świata i nasze życie zmieni się w gówno.

— Naprawdę chcesz mi wmówić, że te wszystkie panienki są jakimś elementem uniwersyteckiego doświadczenia? — Tucker potrząsa głową, potem wypuszcza oddech i łagodzi ton. — Nie wypieprzysz jej ze swojej głowy, stary. Choćbyś nawet przespał się z setką kobiet dziś wieczorem, to i tak nic się nie zmieni. Musisz się pogodzić z faktem, że z Hannah do niczego nie dojdzie, i ruszyć do przodu.

Ma absolutną rację. Dobrze wiem, że taplam się we włas­nych urojeniach, zaliczając laski na prawo i lewo, by rozproszyć uwagę.

I również zdaję sobie sprawę z tego, że muszę skończyć z tym chlaniem do nieprzytomności, odpuścić sobie tę maleńką iskierkę nadziei, że być może kiedyś, jakoś, gdzieś, coś mogłoby się wydarzyć. I zaakceptować fakt, że nigdy do tego nie dojdzie.

Może zacznę od jutra.

A dziś wieczorem? Trzymam się pierwotnego planu.

Urżnąć się i pieprzyć. A całą resztę niech szlag trafi.

Grace

Studia zaczęłam jako dziewica.

I coś mi się wydaje, że jako dziewica je skończę.

Nie chcę powiedzieć, iż pełnoprawne członkostwo w Klubie Dziewic to coś złego. Co z tego, że za chwilę będę miała dziewiętnaście lat? Nie jestem jeszcze starą panną i z pewnością nie zostanę pokryta smołą i piórami na ulicy tylko dlatego, że moja błona dziewicza jest wciąż nietknięta. Poza tym to nie tak, że nie miałam okazji do utraty dziewictwa w tym roku. Odkąd zaczęłam studiować na Uniwersytecie Briar, moja najlepsza przyjaciółka zaciągnęła mnie na więcej imprez, niż zdołałabym policzyć. I tak, oczywiście, że faceci ze mną flirtowali. Kilku z nich zupełnie serio próbowało mnie zdobyć. Jeden nawet przysłał mi zdjęcie swojego penisa z tekstem „Jest cały twój, kotku”. To było… no tak, to było superobleśne, ale jestem pewna, że gdyby facet mi się spodobał, to kto wie, może poczułabym się mile połechtana przez ten gest. Może?

Ale żaden z tych chłopaków mnie nie pociągał. A niestety ci, którzy mi wpadli w oko, nawet nie spojrzeli w moją stronę.

Aż do dzisiejszego wieczoru.

Gdy Ramona obwieściła, że wybieramy się na imprezę stowarzyszenia, nie miałam wielkich nadziei, że kogoś poznam. Na tego typu imprezach faceci zazwyczaj stosują metodę słodkiej gadki, by zaciągnąć dziewczynę do łóżka, i na tym się kończy. Ale dziś wieczorem poznałam chłopaka, który nawet mi się podoba.

Ma na imię Matt, jest atrakcyjny i nie wyczuwam od niego żadnych kretyńskich wibracji. Poza tym jest prawie trzeźwy, wypowiada się pełnymi zdaniami i nie użył słowa „ziom” od chwili, gdy zaczęliśmy rozmawiać. A raczej od chwili, gdy to on zaczął mówić. Nie powiedziałam za dużo, ale nie mam nic przeciwko słuchaniu. Dzięki temu mogę ze spokojem podziwiać jego idealnie wyrzeźbioną szczękę i blond włosy kręcące się w uroczy sposób za uszami.

Jeśli mam być szczera, to pewnie i lepiej, że milczę. W towarzystwie przystojnych facetów zaczynam się denerwować. I to cholernie. Mój mózg siada, a język drewnieje. Puszczają wszelkie wewnętrzne hamulce i nagle zaczynam nawijać o przygodzie z trzeciej klasy podstawówki, gdy podczas szkolnej wycieczki do fabryki syropu klonowego posikałam się w gacie. Albo że się boję marionetek i cierpię na łagodną postać zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych, przez które muszę posprzątać pokój, gdy jego właściciel tylko odwróci głowę.

Naprawdę o niebo lepiej, że ograniczam swą aktywność do uśmiechania się, przytakiwania i wtrącania okazjonalnego „och, naprawdę?”, tak by facet nie pomyślał, że jestem niemową. Tyle że czasami to nie jest możliwe, szczególnie w momentach, gdy przystojniak zadaje pytanie wymagające odpowiedzi.

— Masz ochotę się przewietrzyć i zapalić? — Matt wyjmuje z kieszeni koszuli z kołnierzykiem skręta i macha nim przed moim nosem. — Zapaliłbym tutaj, ale Pan Przewodniczący wykopałby mnie ze stowarzyszenia.

Wiercę się niezręcznie.

— Eee… nie, dzięki.

— Nie palisz trawki?

— Nie. To znaczy palę, ale nie za często. Od tego zaczynam trochę… świrować.

Matt uśmiecha się, pokazując dwa cudowne dołeczki w policzkach.

— No i na tym właśnie polega cała zabawa.

— Pewnie tak. Ale oprócz tego robię się wtedy zmęczona. Och, i za każdym razem, kiedy palę, zaczynam myśleć o tej prezentacji w PowerPoincie, do której obejrzenia zmusił mnie tata, gdy miałam trzynaście lat. Były tam te wszystkie statystyki o tym, co trawka robi z komórkami ludzkiego mózgu i jak, wbrew powszechnej opinii, jest wysoce uzależniająca. Po każdym slajdzie mroził mnie wzrokiem i pytał: „Chcesz stracić swoje komórki mózgowe, Grace? Tego chcesz?”.

Matt gapi się na mnie, a w mojej głowie odzywa się alarm ostrzegawczy: „Zatrzymaj się!”. Ale jest za późno. Wewnętrzny hamulec zawiódł po raz kolejny i nieprzerwany potok słów wypływa z moich ust.

— Ale to nic w porównaniu z tym, co zrobiła moja mama. Ona próbuje być tym fajnym rodzicem, więc gdy miałam piętnaście lat, zawiozła mnie na jakiś ciemny parking, wyciągnęła skręta i obwieściła, że wypalimy go razem. Normalnie scena jak z serialu „Prawo ulicy” — czekaj… Właściwie to nigdy go nie obejrzałam. Jest o narkotykach, prawda? W każdym razie siedziałam tam zielona ze strachu i święcie przekonana, że za chwilę pojawią się gliny i nas aresztują. A mama jakby nigdy nic pytała mnie w kółko, jak się czuję i czy „ziółka mi pasują”.

Jakimś cudem moje usta w końcu przestają się poruszać. Ale oczy Matta zdążyły się zeszklić.

— Ach, no tak, cóż… — Macha niezręcznie skrętem. — Idę zapalić. Do zobaczenia później.

Udaje mi się powstrzymać ciężkie westchnienie do momentu, gdy znika mi z oczu, a potem w myślach daję sobie po łapach. Cholera. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle próbuję zagadać do chłopaków. Zaczynając każdą rozmowę, denerwuję się, że się ośmieszę, i oczywiście tak się dzieje, ponieważ nerwy biorą górę. Jestem skazana na niepowodzenie od samego początku.

Wzdycham ciężko po raz kolejny, kieruję się na dół i przeczesuję parter w poszukiwaniu Ramony. Kuchnia jest pełna beczek piwa i chłopaków z braterstwa. W jadalni to samo. Za to salon pęka w szwach od bardzo głośnych i bardzo pijanych facetów w morzu skąpo odzianych dziewczyn. Podziwiam je za odwagę, ponieważ na zewnątrz jest chłodno, a drzwi wejściowe otwierają się i zamykają przez cały wieczór, sprawiając, że zimne powietrze krąży po domu. Za to mnie w dżinsowych rurkach i obcisłym swetrze jest w sam raz.

Mojej przyjaciółki nie widać. Z głośników ryczy hip-hop. Sięgam do torebki po telefon, by sprawdzić godzinę, i odkrywam, że jest blisko północy. Nawet po ośmiu miesiącach w Briar wciąż odczuwam satysfakcję za każdym razem, gdy jestem poza domem po dwudziestej trzeciej. Czyli po godzinie policyjnej, która obowiązywała do momentu, gdy mieszkałam z rodzicami. Tato był prawdziwym służbistą w tej kwestii. A właściwie w każdej kwestii. Wątpię, by kiedykolwiek w swoim życiu złamał jakąś zasadę, i właściwie to sama nie wiem, jak to jest, że mama wytrzymała z nim tak długo. Mama, wolny duch, jest całkowitym przeciwieństwem formalnego i rygorystycznego ojca, ale to chyba tylko dowodzi, że coś jest na rzeczy w tej całej teorii przyciągania się przeciwieństw.

— Gracie! — Żeński głos przebija się przez muzykę i nim się obejrzę, Ramona obejmuje mnie w ciasnym uścisku.

Cofa się, a mnie wystarcza jedno spojrzenie na roziskrzone oczy i zarumienione policzki, by stwierdzić, że jest pijana. Poza tym jest równie skąpo odziana, co większość dziewczyn w pokoju. Króciutka spódniczka ledwie zakrywa jej tyłek, a czerwona bluzka wiązana na szyi i bez pleców wcina się głęboko w rowek między piersiami. Obcasy w skórzanych botkach są tak wysokie, że nie mam pojęcia, jak daje radę w nich chodzić. Ale wygląda obłędnie i przyciąga chmarę zachwyconych spojrzeń, gdy owija mnie swoim ramieniem.

Jestem całkiem pewna, że na nasz widok ludzie drapią się po głowach i zastanawiają, jakim cudem możemy być przyjaciółkami. Sama czasami się nad tym zastanawiam.

W liceum Ramona była typową imprezową laską palącą papierosy za budynkiem szkoły, a ja grzeczną dziewczynką, która redagowała szkolną gazetkę i organizowała wszystkie akcje charytatywne. Gdyby nie fakt, że byłyśmy sąsiadkami, najprawdopodobniej nie dowiedziałybyśmy się o swoim istnieniu, ale wspólny marsz do szkoły każdego dnia zaowocował przyjaźnią z rozsądku, która później przerodziła się w prawdziwą więź. Tak prawdziwą, że zadbałyśmy o to, by złożyć podania do tych samych uniwersytetów, i kiedy obie dostałyśmy się do Briar, poprosiłyśmy mojego ojca, by porozmawiał z biurem zakwaterowania i zorganizował nam wspólny pokój.

Ale chociaż rok akademicki zaczęłyśmy jak najlepsze przyjaciółki, nie mogę zaprzeczyć, że trochę się od siebie oddaliłyśmy. Ramona dostała obsesji na punkcie przygodnego seksu i bez przerwy gada tylko o tym. Ostatnimi czasy zauważyłam, że trochę mnie to… denerwuje.

Samo myślenie na ten temat sprawia, że czuję się jak gówniana przyjaciółka.

— Widziałam, że poszłaś na górę z Mattem! — syczy mi do ucha. — Zaiskrzyło?

— Nie — odpowiadam posępnie. — Chyba go przestraszyłam.

— O nie! Tylko mi nie mów, że powiedziałaś mu o marionetkowej fobii — mówi z wyrzutem, a potem z przesadą wzdycha głęboko. — Kochana, musisz skończyć z tym obnażaniem swoich dziwactw na dzień dobry. Mówię serio. Zachowaj te wszystkie historie na potem, gdy facet się zaangażuje i trudniej mu będzie dać nogę.

Nie mogę powstrzymać śmiechu.

— Dzięki za radę.

— Więc co, gotowa do wyjścia czy zostajemy jeszcze trochę?

Rozglądam się ponownie po salonie. Moje spojrzenie ląduje w kącie pokoju, gdzie dwie dziewczyny w samych dżinsach i stanikach się pieszczą, a jeden z chłopaków z bractwa nagrywa ten namiętny pokaz na telefon.

Tłumię jęk. Idę o zakład, że ten filmik wyląduje na jednej z darmowych stron pornograficznych. A te biedne dziewczyny prawdopodobnie dowiedzą się o tym dopiero za dziesięć lat, gdy jedna z nich będzie się szykować do ślubu z senatorem i jakieś brukowce dokopią się do tych wszystkich żenujących brudów.

— Chętnie wróciłabym do domu — przyznaję.

— Taa, nie mam nic przeciwko.

Unoszę brwi.

— Od kiedy nie masz nic przeciwko opuszczaniu imprezy przed północą?

Grymas wykrzywia jej usta.

— Nie ma sensu zostawać tu dłużej. On już jest zajęty.

Nawet nie pytam, o kogo jej chodzi, przecież nawija o nim od pierwszego dnia semestru.

Dean Heyward-Di Laurentis.

Ramonie odbiło na punkcie boskiego studenta trzeciego roku, kiedy wpadła na niego w jednej z kampusowych kawiarenek. Zaciągnęła mnie niemal na wszystkie mecze drużyny hokejowej Briar tylko po to, by oglądać Deana w akcji. I przyznaję, facet jest seksowny. A do tego zna się na rzeczy, jeśli wierzyć plotkarskim źródłom, ale, na nieszczęście Ramony, Dean nie umawia się ze studentkami pierwszego roku, a raczej nie sypia z nimi, bo to wszystko, czego chce od dziewczyn. Ramona z nikim nie chodziła dłużej niż tydzień.

Na tę imprezę chciała przyjść tylko dlatego, że ponoć Dean też miał tu być. Ale nieważne, ile razy Ramona rzuca mu się w ramiona, on i tak znika z jakąś inną.

— Wpierw pójdę do ubikacji — mówię. — Spotkamy się na zewnątrz?

— Dobra, ale się pospiesz. Powiedziałam Jasperowi, że wychodzimy, i czeka na nas w samochodzie.

Rzuca się w kierunku drzwi wejściowych, zostawiając mnie z ukłuciem żalu. Miło, że zapytała, czy chcę już wracać, skoro zdążyła już podjąć decyzję za nas obie.

Ale irytacja mija, gdy przypominam sobie, że Ramona zawsze postępowała w ten sposób i w przeszłości nigdy mi to nie przeszkadzało. Szczerze? Gdyby nie jej rozkazywanie i zmuszanie mnie do opuszczenia strefy komfortu, prawdopodobnie spędziłabym całe liceum w biurze redakcyjnym gazetki i udzielała życiowych porad uczniom w sprawach, o których nie miałam bladego pojęcia.

Ale mimo wszystko… czasami chciałabym, by Ramona przynajmniej zapytała mnie, co myślę na jakiś temat przed podjęciem decyzji za nas obie.

Do łazienki na dole jest długa kolejka, więc przeciskam się przez tłum i kieruję na piętro, gdzie wcześniej rozmawiałam z Mattem. Właśnie dochodzę do toalety, gdy drzwi się otwierają i ze środka wyskakuje ładna blondynka.

Drży na mój widok, potem posyła mi zadowolony z siebie uśmieszek i poprawia dół sukienki, którą można określić jedynie jako nieprzyzwoitą. Widać jej całe krocze i różowe majtki.

Czuję zarumienione policzki, odwracam więc wzrok w zażenowaniu i czekam, aż dojdzie do schodów, zanim sięg­nę po klamkę. Właśnie kładę na niej dłoń, gdy drzwi otwierają się ponownie i ze środka wychodzi ktoś inny.

Moje oczy zderzają się z najbardziej żywymi, niebieskimi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam. W ciągu sekundy rozpoznaję ich właściciela i twarz zaczyna mnie palić jeszcze bardziej.

To John Logan.

Dokładnie tak, John Logan we własnej osobie. Znany także jako gwiazda obrony drużyny hokejowej. I wiem o tym nie tylko dlatego, że Ramona od miesięcy prześladuje jego przyjaciela Deana, ale dlatego, że jego seksowna, wyrzeźbiona twarz była na okładce gazetki uniwersyteckiej w zeszłym tygodniu. Po zwycięstwie drużyny w gazecie pojawiają się wywiady ze wszystkimi zawodnikami i nie będę kłamać — wywiad z Loganem jako jedyny przykuł moją uwagę.

Bo facet jest zabójczo przystojny.

Podobnie jak blondynka Logan wygląda na zdziwionego moją obecnością na korytarzu i tak samo szybko otrząsa się z tego wyrazu twarzy i częstuje mnie uśmiechem.

A potem zapina rozporek spodni. O mój Boże!

Nie wierzę, że właśnie to zrobił. Mimowolnie kieruję wzrok na jego krocze, ale on — jak mi się wydaje — zupełnie się tym nie przejmuje. Unosi brew, wzrusza ramionami, a potem odmaszerowuje.

Wow! OK.

Powinnam być zdegustowana. Pal licho ewidentny seks w łazience. Sam gest zapięcia rozporka na moich oczach powinien automatycznie odesłać gościa do worka z palantami.

Zamiast tego jednak świadomość, że właśnie zabawiał się z tą dziewczyną w łazience, wzbudza we mnie zupełnie niespodziewany przypływ zazdrości.

Nie mówię, że miałabym ochotę na zabawy w łazience, ale…

No dobra, kłamię. Cholernie mam na to ochotę. A przynajmniej chciałabym to zrobić z Johnem Loganem. Sama myśl o jego dłoniach i ustach na moim ciele wywołuje gorące dreszcze, które przelatują wzdłuż mojego kręgosłupa.

Dlaczego to nie ja zabawiam się z facetami w łazienkach? Przecież jestem na studiach, do jasnej cholery. Mam się zabawiać, popełniać błędy i „znaleźć siebie”, a do tej pory gówno zrobiłam. Żyję doświadczeniami Ramony, obserwując, jak moja niegrzeczna przyjaciółka ryzykuje i próbuje nowych rzeczy, podczas gdy ja, grzeczna dziewczynka, stoję w miejscu, trzymając się kurczowo zasad ostrożnego podejścia do życia, które wpoił we mnie ojciec, kiedy byłam jeszcze w pieluchach.

Cóż, jestem zmęczona byciem ostrożną. Jestem zmęczona byciem grzeczną dziewczynką. Semestr prawie się kończy. Muszę się nauczyć do dwóch egzaminów i napisać pracę z psychologii, ale kto powiedział, że nie mogę tego zrobić i jednocześnie czerpać frajdy ze studenckiego życia? Zostało mi tylko kilka tygodni na pierwszym roku.

I wiecie co? Zamierzam je dobrze wykorzystać.

Rozdział 2

Logan

Postanowiłem zwolnić z imprezowaniem. I to nie tylko dlatego, iż zeszłej nocy zalałem się tak bardzo, że Tuck musiał mnie holować na ramieniu i zataszczyć po schodach do sypialni, ponieważ za bardzo kręciło mi się w głowie, by iść samodzielnie.

Chociaż to był główny czynnik w procesie podejmowania decyzji.

No więc mamy piątkowy wieczór, a ja dość, że odrzuciłem zaproszenie na imprezę od jednego z kumpli z drużyny, to jeszcze wciąż sączę ten sam kieliszek whisky, który podano mi ponad godzinę temu. I nie zaciągnąłem się ani razu skrętem, którym Dean wciąż macha w moim kierunku.

Spędzamy wieczór w naszej chacie. Siedzimy w kupie w małym ogródku na tyłach domu i dzielnie znosimy chłód kwietniowego wieczoru. Zaciągam się papierosem, podczas gdy Dean, Tucker i nasz kumpel z drużyny, Mike Hollis, dzielą się skrętem, i słucham tylko jednym uchem sprawozdania z niesamowicie perwersyjnego seksu, który Dean zaliczył poprzedniej nocy. Przed oczami stają mi wspomnienia z własnego numeru — seksowna jak diabli laska z żeńskiego stowarzyszenia, która zwabiła mnie do jednej z łazienek na piętrze i dobrze się mną zajęła.

Może i byłem pijany, a moje wspomnienia są nieco mgliste, ale z pewnością pamiętam, jak ją wypalcowałem, aż rozpłynęła się na mojej dłoni. A już na pewno pamiętam spektakularnego loda, którym się później odwdzięczyła. Ale nie zamierzam opowiedzieć o tym Tuckowi. Nie, kiedy ten ciekawski sukinsyn prowadzi dziennik moich podrywów.

— Czekaj, jeszcze raz. Co zrobiłeś?!

Krzyk Hollisa sprowadza mnie na ziemię.

— Wysłałem jej zdjęcie swojego kutasa — oznajmia nam Dean takim tonem, jakby robił to każdego dnia.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki