39,00 zł
Twoi ulubieni hokeiści wracają!
Wes ma wszystko, o czym można zamarzyć – jest młody, przystojny, bogaty i uchodzi za nową nadzieję kanadyjskiego hokeja. Kibice go uwielbiają, a jeśli nadal będzie strzelał gole, ma szansę na nagrodę dla najlepszego debiutanta. Do tego wprowadził się do wymarzonego mieszkania z mężczyzną, którego kocha. Jest tylko jeden problem: o ich związku nikt nie może się dowiedzieć. Jeśli prawda wyjdzie na jaw, rozpęta się medialna burza, która może wszystko zniszczyć.
Jamie zostawił swoje dawne życie, by być z Wesem. Ale ciągłe ukrywanie się? To zupełnie nie jego bajka. Jedyną ulgę stanowi fakt, że w ich mieszkaniu mogą być sobą. A przynajmniej mogli. Bo gdy pewnego dnia najbardziej wścibski kolega z drużyny Wesa wprowadza się do tego samego budynku, sieć kłamstw, którą para utkała wokół siebie, zaczyna się rozpadać.
Przed nimi najtrudniejsza rozgrywka, ale w końcu Jamie i Wes doskonale czują się na lodzie. Jak poradzą sobie tym razem?
Poznaj finał bestsellerowej historii miłosnej On, która podbiła listę USA Today
„Sposób, w jaki Sarina Bowen i Elle Kennedy opowiedziały historię tych dwóch mężczyzn, którzy zakochali się i postanowili być razem, jest absolutnie ponadczasowy i pięknie prawdziwy”.
Audrey Carlan, autorka cyklu Dziewczyna na miesiąc
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 348
Vancouver jest pięknym miastem, ale już nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjadę.
Właśnie zakończyliśmy najdłuższą trasę objazdową w naszym kalendarzu i odliczam dni do powrotu do domu. Stoję w luksusowym pokoju hotelowym z widokiem na linię brzegową i strząsam bibułkę z koszuli kupionej chwilę temu w butiku za rogiem. Żyję na walizkach od tak dawna, że skończyły mi się czyste rzeczy. A ta piękna koszula mrugnęła do mnie z witryny sklepu, który mijałem w drodze powrotnej z przyjęcia na cele charytatywne, gdzie rozdawałem autografy.
Rozpinam ją i wkładam. W lustrze sprawdzam, czy pasuje do mojej sylwetki. Wygląda świetnie. A nawet wspaniale. Bawełniany materiał ma drobny splot. Widać na nim limonkowozielony, kraciasty wzór. Koszula ma brytyjski sznyt, a żywy kolor przypomina mi, że luty nie będzie trwać wiecznie.
Teraz, gdy zgodnie z regulaminem mam nosić garnitur i krawat przez trzy lub cztery dni w tygodniu, muszę zwracać większą uwagę na swoją garderobę. Na uczelni wkładałem garnitur może trzy razy w roku. Ale to dla mnie żadne poświęcenie, bo lubię szykowne stroje. A lustro twierdzi, że z wzajemnością.
Ależ ze mnie seksowny sukinsyn. Gdyby tylko ta jedyna osoba, która mnie obchodzi na całym świecie, mogła tu być, by to docenić.
Zeszłego wieczoru zmietliśmy Vancouver i, nie chwaląc się, to ja byłem tego przyczyną. Dwa gole i jedna asysta — to mój najlepszy występ. Mój debiutancki sezon jest jednym z tych, które trafiają na pierwsze strony gazet. Ale teraz zamieniłbym to wszystko na wieczór przed telewizorem, z Jamiem i lodzikiem. Jestem wyczerpany. Wykończony. Przemielony.
Na szczęście przede mną już tylko ostatni etap tej podróży, czyli powrót do domu prywatnym odrzutowcem drużyny.
Zgarniam telefon z biurka i go odblokowuję. Robię zdjęcie brzucha — rozchylona koszula odsłania mój sześciopak. Trzymam rękę na kroczu. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem, że Jamie ma słabość do moich dłoni. Serio, lubi je chyba bardziej od mojego kutasa.
Wysyłam mu zdjęcie. Tylko zdjęcie — komentarz byłby zbędny.
Ostatnim spojrzeniem obrzucam hotelowy pokój, ale wszystko już spakowałem. Nauczyłem się, by w pośpiechu nie zostawiać po sobie ładowarek i szczoteczek do zębów. Tak często bywam w trasie, że pakowanie walizki stało się moją nową umiejętnością.
Telefon wibruje od nadchodzącej wiadomości.
Grrr. Wracaj już do domu, dobrze? Nie chcę samych zdjęć. Mój biedny, samotny fiut zrobił się taki twardy.
Na myśl przychodzą mi stare wodewilowe żarty. Pytam więc:
Jak twardy?
Tak twardy, że mógłbym wbijać gwoździe w nasze gołe ściany.
Fakt, jeszcze nie do końca urządziliśmy nasze mieszkanie. Obaj sporo pracujemy i nie starczyło nam na to czasu.
Ale, wiadomo, seks ma wyższy priorytet niż dekorowanie wnętrz.
Pokaż mi
— błagam go. Nie bez powodu mam założoną blokadę telefonu. Wraz z Jamiem lubimy się oddawać prywatnym sesjom fotograficznym.
Ale on nie odpowiada. Może nie ma go w domu? W Vancouver nadeszło popołudnie, co oznacza, że w Toronto jest później… Niech to szlag. Mam już serdecznie dość tych obliczeń. Chcę już wracać do domu.
Podnoszę walizkę i idę na dół. Paru kolegów już czeka w lobby, równie niecierpliwie jak ja szykując się na powrót. Podchodzę do zebranej grupki.
— Jezu — mówi Matt Eriksson, kiedy się do nich zbliżam — lepiej, żeby moja żona była w domu, kiedy stanę w drzwiach. Naga. I żeby dzieciaki już spały. Z zatyczkami w małych uszkach.
Osiem dni to długo, zgadzam się z nim w duchu. Ale nie mówię tego głośno, bo nawet jeśli moi koledzy z drużyny są wspaniałymi facetami, nie włączam się w takie rozmowy. Nie mam w zwyczaju kłamać i udawać, że w domu czeka na mnie jakaś dziewczyna. A nie jestem jeszcze gotów, by im powiedzieć, kim jest ta czekająca na mnie osoba. Szczegóły trzymam więc w tajemnicy.
Eriksson zwraca się w moją stronę i na tej jego nordyckiej twarzy pojawia się głupawy, szeroki uśmiech.
— Kurwa, moje oczy! Chyba oślepłem.
— Czemu? — pytam bez zapału. Eriksson zawsze z czegoś żartuje.
— Ta koszula! Jezu!
— Serio. — Weteran Will Fosberg, śmiejąc się, zakrywa oczy dłonią. — Jest taka jaskrawa.
— Taka gejowska — poprawia go Eriksson.
Ostatnia uwaga bynajmniej mnie nie peszy.
— To koszula od Toma Forda, absolutny sztos — mruczę. — Założę się z tobą o dwadzieścia dolców, że przed końcem tygodnia pokaże się na blogach hokejowych fanek.
— Ale z ciebie atencjusz — wytyka mi Forsberg. Akurat on karmi się skierowaną na nas uwagą mediów bardziej niż pozostali członkowie drużyny. Kiedy moja twarz zaczęła się pokazywać na HockeyHotties.com, nie spodobało mu się, że ma konkurencję.
Śmiechu warte. Może sobie zatrzymać całą populację fanek.
— Ja tylko mówię — nie odpuszcza Eriksson — że nieźle byś sobie poradził w tej koszuli w barach na Church Street.
— Naprawdę? — dopytuję. — Mówisz tak z własnego doświadczenia?
Po tych słowach Eriksson już się nie odzywa. Za to Blake Riley zaczyna intensywnie wpatrywać się w moją klatkę piersiową. Ten człowiek, ze swoimi zmierzwionymi brązowymi włosami i swobodnym stylem noszenia, przypomina mi wielkiego szczeniaka.
— Jest niemal hipnotyzująca. Mówi: „Hej, ty, spróbuj tylko odwrócić ode mnie wzrok”.
— Mówi: „Poproszę trzysta dolarów” — poprawiam go. — Dużo kosztowała, więc musi dobrze wyglądać.
Blake parska, a Forsberg stwierdza, że powinienem zażądać zwrotu pieniędzy. Rozmowa schodzi na inny temat i po chwili koledzy pastwią się już nad kolejną osobą. Później zaczynają się martwić, że autobus nigdy nie przyjedzie i wszyscy umrzemy w Vancouver z powodu obrzęku jąder.
Jednak w końcu wsiadamy do pojazdu. Zajmuję pojedyncze siedzenie. W połowie drogi na lotnisko mój telefon brzęczy, sygnalizując nadejście wiadomości. Ustawiłem go tak, by żadna z moich wiadomości (zwłaszcza zdjęcia) nie pokazywała się na ekranie, chyba że jestem zalogowany. To niezwykle istotny środek ostrożności, a wiadomość wysłana przez Jamiego tylko to potwierdza. Kiedy zatwierdzam dostęp odciskiem kciuka, ekran wypełnia zdjęcie, które zdecydowanie nie spełnia wymogów BHP. Jest zarówno sprośne, jak i komiczne, wszystko naraz. Kadr wypełnia bardzo twardy penis, tylko że Jamie kieruje go w stronę ściany, gdzie pełna, różowa żołądź opiera się o płaski gwóźdź, sugerując, że go wbija. Jamie użył jakiejś aplikacji, by narysować na główce członka uśmiechniętą buźkę. W efekcie powstało dziwne przekształcenie. Jego fiut wygląda jak sugestywna, obca istota, która wykonuje drobne naprawy w domu.
Parskam śmiechem. A ci ludzie tutaj uważali, że moja koszula była gejowska. Pokażę wam, co jest gejowskie…
— Wesley?
Blake wstaje z siedzenia za moimi plecami, by mi coś powiedzieć, a ja naciskam guzik przywoływania menu w telefonie tak mocno, że coś mi pstryka w palcu.
— Tak? — Zastanawiam się, ile zobaczył na ekranie.
— Pamiętasz, kiedy cię zapytałem, czy podoba ci się mieszkanie przy 2200 Lake Shore?
— Owszem.
— Wczoraj wniesiono tam moje rzeczy. Jestem twoim nowym sąsiadem z piętnastego piętra.
Poważnie?
— Wspaniale, stary — kłamię. Kiedy zapytał mnie, czy podoba mi się nasz budynek, powinienem opowiedzieć mu o wszystkich wadach. Za daleko od metra. Paskudny zimny wiatr od wody. Nie mam nic przeciwko Blake’owi, ale nie chciałbym, by ktokolwiek z sąsiadów mnie znał. Dokładam wszelkich starań, by nie rzucać się w oczy.
— Tak, widok jest niesamowity. Widziałem go tylko za dnia, ale nocą światła są pewnie spektakularne.
— Zgadza się — przyznaję mu rację. Jakby mnie to obchodziło. Teraz pragnę tylko zobaczyć twarz mojego chłopaka. Ale czeka mnie jeszcze czterogodzinny lot.
— Może mi pomożesz odkryć najlepsze bary w okolicy — podpowiada Blake. — Stawiam pierwszą kolejkę.
— Super — odpowiadam.
Ale przypał, myślę sobie.
Powrót do Toronto zajmuje osiemnaście lat.
Kiedy już lądujemy i odbieramy nasze bagaże, dochodzi siódma. Mam wielką ochotę na spędzenie odrobiny czasu z Jamiem, ale gonią nas terminy. Mój chłopak musi wyjść jutro z domu o szóstej rano, bo ma mecz wyjazdowy w Quebecu z drużyną starszych juniorów.
Mamy tylko jedenaście godzin, a ja wciąż do niego nie dotarłem.
Każde czerwone światła po drodze sprawiają, że w środku się gotuję. W końcu wjeżdżam do podziemnego garażu (chwaliłem się przed Blakiem, że budynek ma to udogodnienie, niech to szlag). Wtaczam wielką torbę na kółkach do windy, która na szczęście już bez przystanków wiezie mnie do naszego mieszkania na dziesiątym piętrze. Wyławiam klucze, by mieć je w pogotowiu.
Od domu dzieli mnie dwadzieścia kroków, po chwili już tylko dziesięć. Wreszcie otwieram drzwi.
— Hej, skarbie! — wołam jak zwykle. — Jestem. — Przeciągam torbę przez próg, a potem rzucam na nią pokrowiec z garniturem w środku. Zostawiam to wszystko obok drzwi, bo teraz potrzeba mi tylko pocałunku.
Dopiero w tym momencie zauważam, że w mieszkaniu obłędnie pachnie. Jamie ugotował kolację dla mnie. Znowu. Słowo honoru, to mężczyzna doskonały.
— Hej! — woła Jamie, wyłaniając się z korytarza, który prowadzi do naszej sypialni. Ma na sobie jedynie dżinsy i — co niezwykłe — brodę. — Czy my się znamy? — Obdarza mnie seksownym uśmiechem.
— Miałem zapytać o to samo. — Gapię się na jego zarost w odcieniu piaskowego blondu. Jamie zawsze golił się na gładko. A znamy się od czasów, gdy jeszcze nie rosły nam włosy na twarzy. Wygląda inaczej. Jak ktoś starszy.
I niesamowicie przystojny. Poważnie, wprost nie mogę się doczekać, by poczuć tę brodę na mojej twarzy. I może na moich jądrach… Jezu. Już krew spływa mi w dół, a jestem w domu zaledwie od piętnastu sekund.
Mimo to stoję tak pośrodku pokoju przez chwilę, bo choć minęło osiem miesięcy, odkąd Jamie i ja jesteśmy razem, wciąż czuję się oszołomiony swoim szczęściem.
— Hej — powtarzam głupio.
Podchodzi do mnie tym swoim tak znajomym krokiem, aż serce mi się łamie. Kładzie ręce na moich plecach i mnie ściska.
— Nie wyjeżdżaj więcej na tak długo. Jeśli zrobisz to jeszcze raz, będę musiał zakraść się do twojego hotelu gdzieś po drodze.
— Obiecujesz? — pytam ochrypłym głosem. Jest tak blisko, że wyczuwam oceaniczny zapach jego szamponu i piwa, które wypił, czekając na mnie.
— Jeśli dostanę jakiś dzień wolny, to tak zrobię — odpowiada. — Seks w hotelu po meczu? Brzmi podniecająco.
Oceniam wzrokiem odległość od naszej kanapy i liczę warstwy odzieży, które muszę zdjąć w ciągu następnych dziewięćdziesięciu sekund.
Jamie jednak zdejmuje ręce z moich ramion.
— Ja już jadłem, ale twój talerz jest w piekarniku. Włożyłem go tam kilka minut temu. Enchiladas z kurczakiem. Za piętnaście minut powinny być ciepłe.
— Dzięki. — Burczy mi w brzuchu, a on uśmiecha się szeroko. Chyba mam apetyt na więcej niż jedną rzecz.
— Chcesz piwo?
Co za pytanie.
— Ja przyniosę. Włącz następny odcinek. Możemy go obejrzeć, czekając na jedzenie. — Mówię tonem zbyt uprzejmym nawet w moich uszach, ale powroty z tras zwykle są nieco dziwne. Pojawia się przelotna, trochę niezręczna chwila, gdy ponownie trzeba się wdrożyć we wspólne życie. Wcześniej bym się czegoś takiego nie spodziewał.
To, co opowiadają o sprawach domowych moi żonaci koledzy, niezbyt mi się przydaje. Ale gdybym był osobą, która lubi się dzielić szczegółami ze swojego życia, kusiłoby mnie, żeby zapytać: czy zawsze tak będzie? Czy faceci, którzy są w związku od dziesięciu lat, nadal tak mają? Czy to poczucie dziwności, które trwa przez godzinę lub dwie, gdy wracam do domu, wynika z tego, że nasz związek jest tak świeży?
Chciałbym to wiedzieć.
Najpierw zatrzymuję się w naszej otwartej na salon kuchni i wyjmuję dwa piwa. Otwieram je i stawiam na stoliku kawowym. Mieszkamy tu od sześciu miesięcy, a wciąż nie mamy zbyt wielu mebli. Obydwaj jesteśmy zbyt zajęci, by urządzić do końca nasze mieszkanie. Ale są tu naprawdę niezbędne rzeczy: gigantyczna, skórzana kanapa, odjazdowy stolik kawowy, dywanik i wielki telewizor.
A! Jest jeszcze rozchwiany fotel, który przygarnąłem z ulicy i zatrzymałem mimo sprzeciwów Jamiego. Nazywa go trupim fotelem i omija szerokim łukiem, twierdząc, że ma złą karmę.
Można zabrać chłopaka z Kalifornii, ale nie da się pozbyć Kalifornii z chłopaka.
Muszę się przebrać, więc idę do naszej sypialni. Ale zatrzymuję się w pół kroku, by zadać pytanie:
— Hej, co sądzisz o tej koszuli? Kupiłem ją dzisiaj, bo zabrakło mi czystych rzeczy.
Jamie celuje pilotem w telewizor.
— Jest bardzo zielona — odpowiada, nie obracając się, by na mnie spojrzeć.
— Podoba mi się.
— Czyli mnie też. — Obraca się, a widok jego brody znów mnie zaskakuje, ale kiedy się uśmiecha, ruszam biegiem do naszej sypialni.
Łóżko zostało perfekcyjnie zasłane. Zrzucam spodnie, bardzo zieloną koszulę i krawat na kapę, by jak najszybciej wrócić do Jamiego. Wkładam dres i już jestem z powrotem w salonie, gdzie Jamie leży w rogu kanapy podparty na boku, z nogami wyciągniętymi na poduszkach. Nawet nie udaję, że nie robi to na mnie wrażenia. Kładę się przed nim i opieram głowę na jego ramieniu, przywierając do niego plecami.
— Kurwa — wzdycham, kiedy zdaję sobie sprawę ze swojego błędu. — Zostawiłem piwo za daleko.
Kładzie rękę na mięśniach mojego brzucha.
— Sięgaj — nakazuje.
Wyciągam ręce po butelki, a on przytrzymuje mnie, bym nie upadł na podłogę. Stolik stoi w idealnej odległości od naszych stóp, kiedy siedzimy na kanapie, a ten manewr jest przeznaczony tylko na nagłe wypadki, czytaj: przytulamy się i jeden sięga po piwo. Czasem tak się zdarza.
Podaję mu butelkę nad głową i słyszę, jak bierze łyk. Na ekranie widać czołówkę Banshee — serialu, który właśnie oglądamy.
— Nie oszukiwałeś, kiedy mnie nie było, prawda? — pytam.
— Nawet bym nie śmiał. Jednak ostatni odcinek jakoś specjalnie mnie nie nakręcił. Możesz więc uznać, że w ogóle nie wystawiłeś mnie na próbę.
Parskam śmiechem, trzymając piwo przy ustach, i opieram się o jego mocną, ciepłą klatkę piersiową. Zwykle ten serial od razu mnie wciąga, bo ma pokręconą fabułę i szalone sceny walki. Ale dziś wieczorem służy tylko za pretekst, by przytulić się na kanapie do mojego mężczyzny, póki moja kolacja się nie podgrzeje. W ucho łaskocze mnie broda. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Odchylam w tył głowę, by broda musnęła też moją twarz. Wcale nie widzę telewizora i nic mnie to nie obchodzi.
Jamie pochyla się i pociera brodą o mój policzek, a potem muska wargami moją szyję, aż cały drżę.
— Co o niej sądzisz? — pyta cicho.
Obracam się do niego ostrożnie, by nie rozlać piwa.
— Wyglądasz podniecająco. Jak J-Tim po tym, gdy opuścił NSYNC i stał się seksowny. Ale zanim wydam ostateczny werdykt, muszę poczuć ją na jądrach.
Odchyla głowę i zaczyna się śmiać. Wtedy upada lodowy mur, który urósł między nami w trakcie mojej trasy. Znów jesteśmy sobą, bo słyszę jego swobodny śmiech i czuję jego bliskość, która niesie mi ukojenie.
Taaak… pochylam głowę i liżę go tuż pod skrajem brody. Potem delikatnie ssę skórę. Jamie przestaje się śmiać i wygodnie się o mnie opiera. Od pasa w górę nie jesteśmy ubrani, więc nasza skóra styka się ze sobą. Kiedy czuję bicie jego serca na moim nagim ciele, mam ochotę szlochać z wdzięczności. Przesuwam nosem przez jego kiełkującą brodę, zmierzając okrężną drogą w stronę jego ust. Włosy są bardziej miękkie, niż się spodziewałem.
— Do diabła. Pocałuj mnie już — szepcze.
Robię, co każe. Broda pieści moją twarz, kiedy przykrywam jego usta swoimi. Przywieram do niego, jakby nie było mnie osiem miesięcy, a nie osiem dni. Gdzieś w głębi jego piersi rozbrzmiewa pomruk zadowolenia. Całuję go żarliwie, na nowo zapoznając się z jego smakiem i ciepłem oddechu.
Jamie wzdycha, a ja zwalniam, leniwie ocierając się wargami o jego usta.
Nie od razu zaczniemy szaleć — nie dlatego że czujemy się niezręcznie, ale dlatego że mamy w ręku piwo, kolację w piekarniku i całą noc przed sobą.
Takie szczęśliwe myśli przewijają się przez moją głowę, gdy nagle słyszę nietypowy dźwięk — pukanie do drzwi. Jest on tak niezwykły, że przez moment zakładam, iż to odgłos z programu telewizyjnego, który leci w tle. Ale pukanie rozlega się ponownie.
— Wesley! Wariacie, otwieraj, mam piwo.
Jamie odrywa głowę ode mnie i unosi brwi.
— Kto to jest? — wypowiada bezdźwięcznie.
— Cholera — szepczę. — Poczekaj sekundę! — wołam w stronę drzwi. Potem przysuwam usta do ucha Jamiego. — Mój kolega z drużyny. Blake Riley. Wprowadził się kilka pięter wyżej.
Jamie popycha mnie lekko, a ja wstaję. Muszę poprawić dresy, by mój półwzwód stał się mniej widoczny. Podchodzę do frontowych drzwi i nieco je uchylam.
— Hej. Znalazłeś mnie.
Blake uśmiecha się głupio i przepycha obok mnie, by wejść do środka.
— Tak! W moim salonie wszędzie stoją pudła. Kompletna katastrofa. Moje siostry znalazły pościel i zasłały mi łóżko, ale poza tym na górze panuje piekło. Zjadłem więc burgera i przyniosłem sześciopak, a potem pomyślałem, że wpadnę do ciebie.
Przez chwilę się zastanawiam, czy go nie wyrzucić. Ale jakkolwiek bym się do tego zabrał, i tak wyjdzie chamsko. Skoro stoję w dresie, z butelką w ręku, a za plecami ryczy telewizor, to wyglądam dokładnie jak ktoś, kto ma czas, by wypić piwo z kolegą z drużyny. Ten gość już parę razy wyciągał mnie na jednego, a ja zawsze się wykręcałem, chyba że byliśmy w trasie.
— Wejdź — mówię, krzywiąc się na brzmienie tego słowa. Przede wszystkim on już tu jest. Co za sukinsyn. A sześćdziesiąt sekund temu miałem język Jamiego w ustach.
Kurwa.
Blake nie zauważa mojego skrępowania. Stawia sześciopak na stoliku kawowym i siada na kanapie, dokładnie tam, gdzie minutę wcześniej leżał Jamie. Piwo mojego chłopaka stoi na barze oddzielającym kuchnię od reszty pomieszczenia, ale on sam znikł.
— Jesteś gotów na kolejne? — pyta Blake, chwytając butelkę.
— Jeszcze mam trochę — odpowiadam, pijąc.
W tym momencie pojawia się Jamie — wchodzi z korytarza. Ma teraz na sobie koszulkę, czym odbiera mi widok jego muskularnej, złocistej klatki piersiowej.
— Cześć — odzywa się — jestem Jamie.
— Ach, jesteś współlokatorem? — Blake podrywa się z kanapy i nachyla ku Jamiemu, by ścisnąć jego rękę w swojej wielkiej dłoni. — Miło cię poznać. Jesteś trenerem, zgadza się? Obrony? Nastolatków?
— Hm, tak. — Jamie przenosi spojrzenie na mnie. Widzę w jego oczach pytanie.
Ja też czuję się zmieszany. Wspomniałem o współlokatorze może dwóm osobom w ciągu całego sezonu, najwyraźniej Blake był jedną z nich. Nigdy nie rozmawiam o Jamiem z kolegami z drużyny, bo nie chcę się zastanawiać, kiedy mam przestać o nim opowiadać albo ile szczegółów to już za dużo.
I nigdy nie chcę ordynarnie kłamać, jeśli o niego chodzi. To zwyczajnie nie w moim stylu.
Blake to wielki facet, zawsze skory do śmiechu. Szczerze mówiąc, zawsze zakładałem, że myśli trochę wolniej od innych. Być może to prawda.
— Chcesz piwo? — pyta teraz. — Hej! Uwielbiam Banshee! Który to odcinek? — Odwraca się z powrotem i siada.
Niezupełnie wiem, co robić, więc siadam na przeciwnym skraju kanapy.
Jamie idzie do kuchni, a ja przez minutę gapię się na ekran, starając się domyślić, o czym jest ten odcinek. Hood próbuje uciec z budynku, gdzie coś ukradł. Jego kolorowy przyjaciel trans porozumiewa się z nim przez słuchawkę, usiłując mu pomóc się stamtąd wydostać.
Nie mam pojęcia, co się dzieje. Ani na ekranie, ani w moim salonie.
Kilka minut później Jamie powraca z talerzem wypełnionym enchiladas w stopionym serze. Używa tacy, bo po wyjęciu z piekarnika talerz jest gorący, a ja słynę z tego, że w kuchni zwykle się czymś oparzę. W ustach wzbiera mi ślina, gdy widzę hojny kleks kwaśnej śmietany i stosik siekanego awokado. Mój chłopak pomyślał nawet o serwetce i sztućcach.
O kurczę.
Nie ma nic lepszego na świecie niż mężczyzna, który przynosi ci domowy obiad, tylko że w oczach Jamiego pojawia się pytanie: ma mi to podać czy może to dziwnie wygląda? Zbyt domowo?
Wstaję i odbieram od niego jedzenie, bo, do cholery, to mój dom i mogę w nim robić, co zechcę.
— Dziękuję. Wygląda niesamowicie.
Jamie niezwykle szybko puszcza do mnie oko, a ja siadam na kanapie, by zjeść kolację, którą mi przyniósł. To nie wszystko, co pragnę od niego dostać, ale na razie mi wystarczy.
Nie jestem wkurzony. O nie, wcale nie jestem wkurzony. W końcu co miał zrobić Wes? Zatrzasnąć drzwi przed nosem swojemu koledze z drużyny? Wskazać twardego fiuta i powiedzieć: „Wybacz, stary, ale zaraz będę walić swojego chłopaka”? Chłopaka, którego nie widział od ośmiu dni, który niecierpliwie czekał na niego w pustym mieszkaniu i który zadbał, by kolacja wylądowała na stole, gdy tylko jego mężczyzna wróci do domu i…
Dobra. Może jestem ociupinkę, odrobinkę wkurzony.
Mama zawsze powtarza, że mam świętą cierpliwość, ale w tym momencie daleko mi do świętości. Zamiast zwykłego wyluzowania i spokoju czuję uporczywe ukłucia irytacji, gdzieś z głębi duszy. A może to rozżalenie.
Tęskniłem za Wesem. Tęsknię za nim za każdym razem, gdy rusza w trasę, i dziś wieczorem chciałem tylko przypomnieć sobie, jak to jest być z mężczyzną, którego kocham, najchętniej za pomocą dzikiego, pełnego potu seksu.
Mężczyzną, którego kocham. Nawet teraz niemal się dziwię, wypowiadając w myślach te słowa. Nie wystraszyłem się, kiedy zeszłego lata zdałem sobie sprawę, że jestem biseksualny, i teraz też się tego nie boję. To nie słowo „mężczyzna” fascynuje mnie w tym zdaniu, lecz „kocham”. To, co czuję do Ryana Wesleya… to coś, co, jak sądziłem, istnieje tylko w filmach. Jest moją drugą połówką. Uzupełniamy się pod niezliczonymi względami. Kiedy Wes znajduje się w tym samym pomieszczeniu co ja, skupiam się na nim, a gdy znika z moich oczu, cholernie za nim tęsknię.
Jest taki stary cytat, który moja matka kiedyś namalowała na ceramicznym talerzu. Miłość to przyjaźń podsycana ogniem. Teraz go rozumiem.
Ale to nie oznacza, że nie jestem na niego wkurzony.
Obserwuję, jak wsuwa enchiladas do ust. Wspaniałe, szare oczy utkwił w ekranie telewizora, lecz wiem, że nie zwraca uwagi na program. Napiął mięśnie szerokich ramion, czego nikt inny by nie dostrzegł. Ja natomiast wyraźnie to widzę, aż część mojej irytacji gdzieś wyparowuje.
Ta sytuacja nie podoba mu się tak bardzo jak tobie, szepcze mój rozsądek.
Spadaj, rozsądku. Ja się tu użalam nad sobą.
Blake za to świetnie się bawi. Pokrzykuje w stronę ekranu, gdy tylko pojawia się jakaś fajna scena akcji, i żłopie piwo, jakby nic innego na świecie go nie obchodziło. Zresztą czemu miałoby być inaczej. Jest w drużynie już trzeci rok i świetnie sobie radzi. Tak twierdzi wyszukiwarka Google, którą zapytałem o niego, gdy wpadłem do sypialni, by znaleźć dla siebie koszulkę. A co najważniejsze — jest hetero. Nie musi się kryć z tym, z kim sypia, ani przedstawiać swojego życiowego partnera jako „współlokatora”. Co za szczęściarz.
W moich ustach pojawia się gorzki smak, gdy przypominam sobie, że w oczach świata Ryan Wesley też jest hetero. Mój chłopak pojawił się na dziesiątkach list „Najbardziej pożądanych hokejowych kawalerów”. Na każdym meczu zjawia się nie mniej niż pięć kobiet, które trzymają plansze z wymyślnymi zaproszeniami dla niego — „Najarana na Ryana” albo „Łasa na Wesleya”. Albo trochę mniej lotnymi — „CHCĘ CI URODZIĆ DZIECI, #57!!”.
Wes i ja śmiejemy się z tego uwielbienia, ale chociaż wiem, że nie ma niebezpieczeństwa, by mój nieugięcie gejowski chłopak spróbował wody z damskiego źródełka, wciąż nie podobają mi się te wygłodniałe spojrzenia, którymi jest obrzucany.
— Je-ezu — pieje Blake. — Co za nie-samo-kur-wite cycki.
Ta sprośna uwaga sprawia, że wracam do rzeczywistości. Niechcianej rzeczywistości. Jedna z bohaterek serialu właśnie się rozebrała — jak tu nie kochać Cinemaxa — i nie będę kłamał, ma fantastyczny biust.
Skoro najwyraźniej mam być nieszkodliwym, bardzo heteroseksualnym współlokatorem Wesa (i już byłem bardziej nieuprzejmy wobec jego kolegi z drużyny, niż powinienem), postanawiam wtrącić swoje trzy grosze.
— Są boskie — zgadzam się. — Niezła laska.
Wes marszczy brwi, słysząc moje słowa, i moja irytacja od razu wraca. Poważnie? Sam pozwala koledze ze swojej drużyny zrujnować nam wieczór, a ma czelność oburzać się, że uznaję aktorkę za atrakcyjną?
Blake najwidoczniej dochodzi do wniosku, że skoro wtrąciłem się do rozmowy, to staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi, bo obraca się do mnie z błyskiem w zielonych oczach.
— Lubisz blondynki, co? Ja też, stary. Spotykasz się z kimś?
Kątem oka widzę, jak ramiona Wesa znów sztywnieją. Tak samo jak moje, ale to może wynikać z tego, że fotel, na którym siedzę, jest niedorzecznie niewygodny. Pięć minut na tym meblu, a ma się wrażenie, jakby całe ciało zostało poddane średniowiecznym torturom. Poza tym w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach jestem przekonany, że ktoś na nim umarł. Wes znalazł go na krawężniku, a potem zapomniał się go pozbyć, chociaż go o to prosiłem.
W przyszłym tygodniu wyląduje na ulicy.
To znaczy fotel. Nie Wes.
— Nie do końca — odpowiadam wymijająco, co znów sprawia, że Wes krzywi swoje seksowne usta.
— Tylko sobie buszujesz? Ja też. — Blake przeczesuje ręką brązowe włosy. Jest naprawdę przystojny. I wielki. Ma przynajmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu i krzepkie ciało. — Kto ma czas na związki w naszym świecie, prawda, Wesley? Mam wrażenie, jakby całe nasze życie polegało na wsiadaniu do samolotu i wysiadaniu.
Wes mruczy coś niezrozumiale.
— Nie mam pojęcia, jak Erikssonowi i pozostałym facetom się to udaje — ciągnie Blake. — Sezon mnie wykańcza, a przecież jestem singlem. — Wzdryga się przesadnie. — Wyobraź sobie, że masz do tego żonę i dzieciaki. Trochę przerażające. Nie sądzicie, że tak powstają zombie? Nie z powodu jakiegoś zwariowanego wirusa, ale dlatego, że ktoś bardzo zmęczony nagle uznał zjedzenie mózgu innego człowieka za niezły pomysł?
Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Mam wrażenie, że Blake Riley mógłby prowadzić rozmowę zupełnie bez udziału innych ludzi. Zresztą teraz właśnie to robi, bo ani Wes, ani ja się nie odzywamy.
Kiedy kończy się odcinek, Blake zgarnia pilota ze stolika kawowego i od razu włącza następny, nawet nie pytając, czy mamy coś przeciwko. Otwiera też kolejne piwo.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
1
2