Tchnienie Ruppali - Anna Kościółek - ebook

Tchnienie Ruppali ebook

Anna Kościółek

5,0

Opis

 

Tchnienie Ruppali - drugi tom trylogii Zwoje z Orlej Wyspy

Mimo ostatniej porażki, zło cierpliwie szuka sposobu, aby ujawnić się na Orlej Wyspie w pełni sił. Zakole Rony wydaje się idealnym miejscem, by w odpowiednim czasie mogło podnieść łeb i zapolować. To nic, że to miejsce omija nawet wiatr. Wystarczy, że odwiedza je jedna osoba - zbyt bardzo poraniona i zgorzkniała od narosłych blizn, aby cokolwiek podejrzewać… To jej rękami zło rozrzuci niewidzialne łańcuchy, które skrępują wolność i oddzielą ją od miłości; łańcuchy, które opadną nawet na saremską Świątynię. 

Nadzieję na ratunek niesie ze sobą Tchnienie Ruppali, które jest gotowe, aby poprowadzić swą potęgą trójmasztowiec opływający Bezkresne Wody. 

Tylko czy Władca Orlej Wyspy zdąży rozwinąć właściwe żagle, zanim okręt roztrzaska się o skały? 

Wszystko rozstrzygnie się głęboko pod powierzchnią ziemi…

 

Słowo od Autorki

 

Kreując dalsze losy bohaterów Cienia pod lupanem, postanowiłam opowieścią o nich namalować symboliczny obraz potężnego okrętu, który przemierza Bezkresne Wody życia każdego człowieka. Aby szczęśliwie dopłynąć do wytyczonego celu rejsu, okręt powinien mieć Władcę stojącego za sterem i potężne, wytrzymałe żagle na masztach. Ale to nie wszystko. Jakże ważne jest, co i z jaką siłą będzie te żagle wypełniało! A gdyby ten obraz każdy przełożył na swoje życie, którym włada? Wolność jest niczym żagle na statku życia, na które coś musi napierać – tylko wtedy rejs jest możliwy. Ale co to jest i jakie mają być żagle, aby dobrze współpracowały z siłą naporu?

Tchnienie Ruppali to wyprawa po odpowiedź na te pytania. Wraz z Wydawnictwem Lupan zapraszam na wspólny rejs flagowym trójmasztowcem Orlej Wyspy. Każde wsparcie jest bardzo potrzebne - przecież okręt nie może roztrzaskać się o skały…

 

Anna Kościółek

 Fragment książki

 

Wyglądała teraz, jakby postradała zmysły. Co chwilę z impetem zanurzała dłonie w muliste dno i, nabierając pełną garść́ błota, rozrzucała je z wściekłością̨ wokół siebie. Tak naprawdę̨ właśnie teraz bezlitośnie zdzierała żagle Tuli z masztów statku swojego życia – jeden za drugim lub kilka naraz, bezustannie, aż do ostatniego, najmniejszego skrawka. Nurt Tentry naprędce porywał nic nie warte szmaty, aby już ani chwili dłużej nie drażniły pięknych oczu jej ulubienicy. W pewnym momencie wydawało się̨, że nie nadąży za zamaszystymi ruchami dziewczyny.

Wreszcie Rina opadła z sił. Teraz przyszedł czas na łzy. Płakała długo, do bólu zaciskając powieki. Tentra struchlała... Z obawą oczekiwała na rozwój wypadków: czy bolesna rana zadana przez matkę̨ wreszcie wyzwoli w Rinie wolę wypłynięcia na głębię, czy raczej dociśnie ją jeszcze bardziej do dna? Wzburzony muł zdążył już opaść́, kiedy dziewczyna otworzyła oczy. Znów spojrzała na powierzchnię wody. Była na tyle przejrzysta, że Rina mogła zobaczyć́ w niej swoje odbicie…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 760

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Anna Kościółek

 

 

Zwoje z Orlej Wyspy

 

 

Tchnienie Ruppali

 

 

~ Fragmenty ~

 

 

 

© by Wydawnictwo LUPAN, Tarnów 2022

 

 

ISBN 978-83-961185-4-7

 

 

Wydanie trzecie poprawione

 

 

Projekt okładki:Joanna Popek-Solak

 

 

 

 

 

Wydawca:

Wydawnictwo Lupan – Anna Kościółek

 

ul. Ludowa 26

33-100 Tarnów

Tel: 668-317-514

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwolupan.pl

 

 

Druk:

Pasaż sp. z o.o.

Rydlówka 24

30-363 Kraków

 

 

 

Aniele mój, posłańcu Najwyższego, stróżuj mej wolności –niech zawsze wpatruję się w Jego oblicze.Bo wiara w Niego pochodzi od serca,a wierność Jemu z mojej wolnej woli.

 

 

 

 

Część I

POLCJUN

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 12

DOM WIATRU

Wkrótce przed tym, jak pożegnali brzegi Tentry, wiatr znacznie osłabł, aż wreszcie ucichł zupełnie. Parne, rozedrgane od słonecznego żaru powietrze bardzo szybko dało się podróżującym we znaki. Naprzykrzająca się duchota sprawiła, że zsunęli do połowy długości wozu grubą tkaninę, która rozpięta na wygiętych w łuk, metalowych obręczach stanowiła zadaszenie. W jej cieniu z podciągniętymi pod brodę kolanami siedziała Rina, opierając głowę o bok wozu. Rękoma przytulała do piersi starannie złożoną, ozdobną tkaninę. Dziewczynę bardzo wymęczyły emocje, które stały się jej udziałem od wczesnego poranka. Chociaż niewiele dziś jadła, to kiedy towarzyszący Sedowi w drodze do Luppy netherscy mężczyźni zaproponowali jej posiłek, musiała szybko odwrócić głowę, aby powstrzymać mdłości. Nie była też zdolna z kimkolwiek rozmawiać. Z wielkim trudem znosiła spojrzenia Seda, aż nadto wymowne. Komunikowały, że zależy mu wyłącznie na szczerości, a dla jej braku nie będzie okazywał żadnej tolerancji. Cóż pozostało biednej Rinie? Na jednej z desek, z których zbudowany był wóz, odnalazła uroczy sęk i postanowiła uporczywie się w niego wpatrywać, aby choć trochę uspokoić rozbiegane myśli. Z pomocą przyszedł sen. Nie miał trudnego zadania – zmęczenie Riny, kołysanie wozu i jednostajność obrazu rozciągającego się przed oczami zrobiły, co było trzeba.

– Mered, zwolnij! – Sed krzyknął przez zęby do powożącego mężczyzny, widząc, że głowa śpiącej Riny zbyt mocno obija się o bok wozu.

Kiedy ten uspokoił nieco jazdę, Sed podjechał do wozu i wychylając się z siodła podłożył delikatnie pod głowę dziewczyny zwinięty koc. Na szczęście nie obudziła się. Sed nadal nie wierzył, że jest teraz przy nim i razem jadą do Luppy. Przed spotkaniem z Riną wielokrotnie ćwiczył wspaniałe przemowy, którymi bez problemu miał przekonać dziewczynę do wyjazdu. Tymczasem z nerwów poplątał wszystko. Czuł, że jest mało przekonujący, czego potwierdzeniem było zbyt długie wahanie Riny. Nie wiedział, co robić ze szczęścia, kiedy wreszcie zobaczył ją w drzwiach domu, gotową do drogi. Ostatnią, ale najtrudniejszą do pokonania przeszkodą dla ich wyjazdu mógłby być nagły powrót Tuli – przecież nikt nie wiedział, gdzie jest i kiedy się zjawi. Mogło do tego dojść w każdej chwili. Kiedy tylko Sed usadził Rinę na wozie, zaczął się szaleńczy wyścig z czasem. Rozładowując z Meredem i pozostałymi mężczyznami rzeczy Syrii i zapasy przywiezione z Tumbago, wciąż z wielką obawą spoglądał na zarośla za domem, jakby miało z nich wyskoczyć co najmniej stado dzikich drapieżników rodem z kajfaskich pól i łąk. Jeszcze teraz, kiedy byli już daleko od brzegów Tentry, czuł na plecach ich dziki, gorący oddech. Na szczęście wszystko się udało i wreszcie mógł skupić się na realizowaniu przyjemniejszej części swojego planu – na uświadomieniu Rinie, jak wspaniale jest wykorzystywać wrodzone talenty do uszczęśliwienia innych i siebie, a przez to wzbudzić w niej chęć walki o swoją wolność.

Tymczasem czekała ich długa droga do Luppy trwająca przeszło dwa słońca. Zwykle Sed pokonywał ją w o wiele krótszym czasie, gdyż nie przeszkadzała mu podróż również po zachodzie słońca. Tym razem zaplanował postój w nocy, aby Rina mogła dobrze wypocząć – przecież w Luppie czekała ją wyprawa na pełne morze i praca przy ozdobnej tkaninie. Sed i trzej mężczyźni spali pod gołym niebem, oddając Rinie jeden z dwóch wozów, które zabrali ze sobą z Nether. Właśnie w nim dziewczyna podróżowała i przesypiała noce w towarzystwie niedokończonego wizerunku wiatru. Przez większość drogi przyciskała tkaninę do swojej piersi lub wtulała w nią twarz. W drugim wozie Sed przewoził narzędzia i inne drobiazgi potrzebne mu do wykończenia ozdób na nowych statkach.

Wydawałoby się, że przez długi czas podróży usta Seda i Riny nie będą mogły się zamknąć – przecież obydwoje tak bardzo tęsknili za wspólnymi rozmowami. Jednak młodzi zdołali zamienić ze sobą zaledwie kilka zdań niezbędnych w podróży. Sed nie miał już więcej ochoty na rozmowy o niczym, a te szczere, dzięki którym mógł lepiej poznać Rinę, były niemożliwe ze względu na ciągłą obecność Mereda i dwóch pozostałych pomocników. Poza tym Sed dostrzegał w spojrzeniu Riny ciągłe zmiany nastrojów – raz ze strachem wypatrywała pogoni za wozem, a za chwilę z rozmarzeniem spoglądała: to w ozdobną tkaninę, to w Seda, nieudolnie starając się, aby tego nie zauważył. Była jak porywczy wiatr, który nie mogąc się zdecydować, co chwilę zmienia kierunek i siłę. Sed miał nadzieję, że ekscytacja pięknem lupperskich brzegów i czas spędzony z nim sam na sam pomoże jej skupić się tylko na radości, przeganiając tym samym myśli o Tuli i powrocie do domku nad rzeką.

A piękne lupperskie brzegi były coraz to bliżej… Świadczyły o tym zmiana krajobrazu i coraz większa ilość piachu pod końskimi kopytami i kołami wozów, a także niezwykły zapach, który coraz mocniej pieścił nozdrza. Był to zapach bezmiaru głębokich wód. Po drugim spoczynku nocnym wyruszyli ze wschodem słońca, aby jeszcze przed połową dnia dotrzeć do celu. Zatrzymali się na kilka chwil tuż przed osadą, w miejscu, gdzie wraz ze swoimi wojownikami zginął Wódz Loel. Sed żywił szczególne uczucia i ogromny szacunek do pamięci o tym człowieku. Zawsze, kiedy zajeżdżał do Luppy, zatrzymywał się tam, aby oddać cześć Loelowi. Był to ostatni przystanek w ich drodze do lupperskiej osady.

Zanim dojechali do bramy, jej skrzydła już z wolna otwierały się – widocznie wartownicy wypatrzyli ich o wiele wcześniej. Do ich uszu z coraz większą siłą dochodził niosący się po osadzie gwar. Dla Seda nie było to nic dziwnego, nawet nie zwrócił na to uwagi. Natomiast Rina czuła się lekko oszołomiona. Przecież tak długo przebywała z dala od ludzi i codziennego gwaru. Jak ona się między nimi odnajdzie? Jak ją będą postrzegać? O czym z nimi rozmawiać? A co odpowiadać, jeśli zaczną wypytywać o jej życie? Poczuła się jak dziwadło, które będą wytykać palcami. Przerażona cofnęła się na sam koniec wozu, wtulając się w jego kąt, tam, gdzie zadaszenie chroniło przed ludzkim wzorkiem. Zamknęła oczy, aby łatwiej odszukać w sobie odwagę do stawienia czoła obawom. Powitalne, radosne krzyki skierowane głównie do Seda, upewniły ją, że są już za bramą osady. Jeszcze bardziej docisnęła plecy do boku wozu, mając nadzieję, że jakimś cudem Sed przypomni sobie o jej obecności dopiero wtedy, gdy noc przegoni stąd tych wszystkich ludzi. Zdecydowane, mocne szarpniecie płóciennego zadaszenia wozu zabiło jednak tę nadzieję w mgnieniu oka, wystawiając biedną Rinę na pastwę wielu obcych oczu, w których czaiła się ciekawość. Sed wykonał kolejny pewny ruch i niczym szmaciana lalka została wyciągnięta z wozu i z dumą postawiona tuż obok jego boku. Chcąc nie chcąc, Rina musiała się wziąć w garść i zachowywać przyzwoicie. Naprędce postarała się o niepewny uśmiech, którym odpowiadała na wszelkie powitania. Kiedy już minęło poruszenie spowodowane przyjazdem tak lubianego gościa i jego towarzyszy, Sed pociągnął dziewczynę za rękę, prowadząc w kierunku lupperskich domostw. Oszołomiona Rina poddała się temu jak dziecko. Brak pewności siebie zwiększyło niezgrabne poruszanie się po piasku, w który głęboko zapadały się jej stopy.

– Przyzwyczaisz się – usłyszała od Seda. – Po prostu zapomnij o jego istnieniu i nie podnoś nóg tak wysoko.

Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo oto z jednego z domów wybiegła ku nim młoda dziewczyna, wykrzykując z radością imię Seda. Poruszała się boso – podobnie jak pozostali mieszkańcy osady – z niezwykłą gracją, jakby dla niej głęboki piach w ogóle nie istniał.

– Sed! Nareszcie! – szczerze uradowana, zawiesiła się na szyi ulubieńca. – Nie mogłam się doczekać waszego przyjazdu – tym razem całą swoją uwagę przeniosła na Rinę.

Ta nadal nie wiedziała co powiedzieć, tym razem zaskoczona nie tylko żywiołowym powitaniem, ale przede wszystkim urokiem dziewczyny. Nieznajoma lupperka była wysoką, smukłą osobą, o sięgających do bioder ciemnych włosach, których kolor idealnie współgrał z gęstą oprawą dużych, zielonych oczu. Śniadość skóry podkreślała jasna, zwiewna, skąpa w ramionach i dekolcie sukienka, trzymająca się głównie na pokaźnych, krągłych piersiach dziewczyny. Rina – jak to się zdarza kobietom – od razu porównała jej wygląd do swojego. Dla niej wnioski były oczywiste. Rina zwykle mało dbała o podkreślanie walorów swojej urody, a po powrocie ze Świątyni w ogóle przestała się o to troszczyć. Gdyby była Sedem, nigdy nie zwróciłaby na siebie uwagi, szczególnie w obecności takiej piękności, jaką była ta dziewczyna. Na ogół w takich sytuacjach w kobiecie rodzi się niechęć do rywalki, ale szczera radość w oczach lupperki oraz wyraźnie wyczuwalna sympatia wobec gości nie pozwoliły Rinie źle o niej pomyśleć.

– Rino, to jest Fermena, przyszła oddana Wodza Isny – Sed pośpieszył z wyjaśnieniem, zauważając zamyślenie Riny.

– Fermena…? – przedstawione imię pomogło Rinie szybko się ocknąć. Brzmiało dość znajomo, zapewne pamiętała je z dzieciństwa.

– Tak, to ja! – odpowiedziała zadowolona, że Rina ją pamięta. – Któregoś święta Aru Zana twoja matka wreszcie pozwoliła ci trochę pobyć poza jej wzrokiem. Zaprosiłam cię wtedy do zabawy. Szczerze mówiąc, byłam bardzo ciekawa, jakie są w dotyku tak bardzo jasne włosy jak twoje. Zabrałam cię wtedy do mojego ulubionego miejsca nad brzegiem wód i przegadałyśmy razem chyba całą noc!

– Tak, teraz już sobie przypominam… Opowiadałaś mi historie miłosne nowo oddanych sobie par… i układałaś mi włosy w przeróżne sploty.

– Masz rację, to ja cały czas gadałam. Taka moja wada, że nie mogę przestać, a kolor twoich włosów nadal mnie zadziwia, więc chyba tej nocy też nie wypuszczę ich ze swoich rąk – mówiąc to, Fermena przeciągła między palcami jeden z jasnych kosmyków Riny.

– Zanim po ciebie przyjechałem, posłałem gońca z listem do Isny, aby przygotował wszystko na nasz przyjazd, a Fermenę poprosiłem w nim, aby przygarnęła cię pod swój dach. Pomyślałem, że pasujecie do siebie i miło spędzicie razem czas – wyjaśnił Sed w odpowiedzi na pytające spojrzenie Riny.

– Sedzie! – krzyknął jakiś mężczyzna przy bramie osady. – Wódz oczekuje cię na statku!

Sed w odpowiedzi uniósł do góry rękę, po czym zwrócił się do dziewcząt:

– Muszę was zostawić… Fermeno, zajmiesz się Riną? Teraz chcę dostać się na statek i przygotować wszystko na jutrzejszy rejs. Zaraz o poranku wypływamy, Rino… – mówiąc to, spojrzał wymownie prosto w jej oczy.

Miał nadzieję, że odczytała z nich to wszystko, co chciał jej teraz powiedzieć, a nie mógł. Jego Rina jest z nim w Luppie! Rozpierała go ogromna radość z tego powodu. Gdyby tylko mógł, wziąłby teraz tę jasnowłosą dziewczynę w objęcia i okręcił wkoło, tak jak dawniej robił to z Leandrą. Najwyraźniej Rina wyczuła jego emocje, gdyż uśmiechnęła się szczerze i zawstydzona spuściła wzrok.

– Chodź! – Fermena chwyciła Rinę za rękę i pociągnęła w kierunku swego domu, kiedy ta odprowadzała Seda spojrzeniem. – Póki co, jesteś moja. Pokażę ci, co dla ciebie przygotowałam. Ale najpierw… chcesz pewnie coś zjeść i się odświeżyć?

Rina nie zdążyła się nawet zastanowić, czego tak naprawdę teraz chce, kiedy to już siedziała przy stole, a smakowite jadło wabiło ją zapachem. Nie zdążyła nawet westchnąć błogo po sytym posiłku, kiedy już Fermena prowadziła ją do łaźni, w której czekała na nią kąpiel. Rina poczuła się jak lalka, z którą lupperka robiła to, co chciała. Nie miała jednak nic przeciw temu, bo wyraźnie miało to związek z troską o nią i jej dobre samopoczucie. Początkowo Rina obawiała się, że z trudem będzie podtrzymywać rozmowę z Fermeną, ale szybko przekonała się, że dziewczyna pod względem gadatliwości nie zmieniła się od dziecięcych lat. Wciąż wsłuchiwała się w jej opowieści o wszystkim i o niczym, dzięki czemu mogła się trochę rozluźnić. Oprócz tego, dzięki gadatliwości Fermeny, mogła się wiele dowiedzieć o barwnym życiu prowadzonym przez inne młode dziewczęta. Znowu w myślach przyrównała się do nich i znów wynik był oczywisty, ale tym razem prawdziwy – życie Riny pod wieloma względami pozbawione było tylu barw.

Czas w towarzystwie śniadej lupperki mijał bardzo szybko. Nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł wieczór. Do domu po całym dniu pracy powrócili rodzice i starsze rodzeństwo Fermeny. Wszyscy wspólnie zjedli posiłek. Rinę, jako gościa, traktowano ze szczególnym szacunkiem. Gwar w domu powoli cichł, podobnie jak w całej osadzie. Dla Riny był to ostatni moment, aby jeszcze przed zamknięciem jej bram powitać brzegi bezkresnych wód Luppy. Biorąc przykład z mieszkańców osady, brnęła teraz boso przez piach, aby jak najszybciej dotrzeć nad brzeg. Wybrała przy tym boczną ścieżkę wijącą się pomiędzy rzadko rosnącymi drzewami i wysokimi krzewami, która podczas dnia należała głównie do bawiących się dzieci. Ta główna – szeroka, wykarczowana z wszelkiej roślinności i wyściełana poprzecznie ułożonymi balami drzew – służyła mieszkańcom w szybkim przemieszczaniu się konno lub pieszo z osady na brzeg i z powrotem. Wieczorami była już raczej opustoszała, ale mimo to Rina wolała uniknąć pogaduszek z nieznajomymi. Kiedy dotarła na miejsce, półmrok rozdzielający dzień i noc cieszył się właśnie swoim chwilowym panowaniem nad wyspą i jej wodami. Rina spoglądała na pieniące się jęzory fal, które wydawały się wręcz bezwstydnie przed nią popisywać, wyczuwając, że są podziwiane przez stęsknione ich widoku oczy. Potężne w oddali, a przy brzegu już o wiele delikatniejsze fale ścigały się – jedna przez drugą – która pierwsza dosięgnie bosych stóp dziewczyny. Witały ją nie tylko swoim wdziękiem, ale też raz donośniejszym, raz cichszym szumem samozachwytu. I rzeczywiście były zachwycające! Chociaż zmierzch odebrał im żywość barw, to i tak działały oszołamiająco na zmysły Riny. Ta jednak nie zapomniała, dzięki komu może je podziwiać, i tym razem wcale nie chodziło o Seda… Otworzyła delikatnie usta, aby poczuć nie tylko zapach, ale i smak powiewów wiatru, który rzucał się wdzięcznie w jej ramiona, dziękując za przybycie.

– Nie wierzę… Nie wierzę… Nie wierzę, że tu jestem – początkowo szeptem, ale wkrótce coraz głośniej odpowiadała na tak czułe powitanie. – Nie wierzę…! Słyszysz mnie, mój ukochany!? Nie wierzę, że wreszcie tu jestem…

– Szczerze zazdroszczę mu takiego wyznania, ale mimo zazdrości cieszę się…

– Sed! – w jednej chwili, spłoszona towarzystwem, o którym nic nie wiedziała, zwróciła się tyłem do morza, jednocześnie oddalając się kilka kroków od stojącego teraz przed nią Seda. Tym samym, zimne jęzory fal wreszcie mogły dosięgnąć jej stóp. Napierający na nią chłód wody z powrotem pchnął ją ku Sedowi.

– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – ciągnął Sed – bo bardzo bałem się, że nie będziesz w stanie zapomnieć o… – zamachnął przed sobą rękami, chcąc uniknąć przywołania bolesnego imienia – i cieszyć się tym, że tu jesteś. Obawiałem się – mówił dalej, mając przed sobą wciąż spuszczony wzrok dziewczyny – że w ogóle nie wyjedziesz z Tumbago… że zbyt cię rozzłościłem swoją szczerością.

Rina momentalnie ułożyła w myślach wykrętną odpowiedź, którą miała zamiar rozwiać obawy Seda, a tym samym zbagatelizować przeżycia sprzed wyjazdu z domku nad rzeką. Jednak właśnie od tamtego czasu postawa i słowa Seda – szczere do bólu – bezlitośnie trzymały jej krętacze przyzwyczajenia na wodzy. Nie mogła dłużej go oszukiwać, zapewniając, że w jej życiu nie ma problemów, które ją przerastają.

– Tak… – przyznała, sama nie wierząc, że wreszcie odważyła się na szczerość. – Złościłam się na ciebie… na Syrię… na to, że wszystko tak dokładnie przygotowałeś… że sama muszę podjąć decyzję…

– Podjąć decyzję bez aprobaty Tuli… – niespodziewanie wszedł jej w zdanie, kolejny raz zaskakując niewygodną prawdą. Tym razem nie udało się nie wspomnieć o matce. – Przepraszam! Przepraszam, Rino… – próbował szybko naprawić swój błąd, widząc natychmiastową reakcję dziewczyny.

Skarcił się w myślach. Wciąż musiał się powstrzymywać, aby nie wyrzucić z siebie wszystkich pretensji; aby nie wymuszać na niej odpowiedzi na nurtujące go pytania; aby nie wstrząsnąć nią i nie wykrzyczeć błędów w postępowaniu z matką, i tego, jak powinna je naprawić. Przypomniał sobie szybko rady Polcjuna i swój plan, który tak szczegółowo przygotował. Nie mógł tego wszystkiego zepsuć zbytnią bezpośredniością. Jeszcze raz przeprosił dziewczynę, a ta kiwnęła lekko głową, dając znak, że przeprosiny zostały przyjęte. Pomógł jej w tym widok wód Luppy, wtulających się z wolna w objęcia nadchodzącej nocy. Rina objęła dłońmi swoje ramiona, pocierając o nie, jakby chciała się rozgrzać. Tak naprawdę był to rodzaj aktu czułości wobec samej siebie – była dumna, że przywołane przez Seda imię nie zrobiło na niej teraz większego wrażenia. Właśnie tak działał urok tego miejsca. Lekarstwo na jej poranioną duszę…

– Jest ci zimno? – zagadnął po chwili milczenia.

– Nie, to tylko z wrażenia… że tu jestem – zdobyła się na lekki, ale szczery uśmiech. – A to wszystko dzięki tobie – jej głos brzmiał już o wiele mocniej. – Dziękuję ci za twoje starania. O wszystkim pomyślałeś! Wydaje mi się, że nawet Fermenę z jej gadatliwością specjalnie wybrałeś, aby nikogo nie raziło moje zawstydzenie i braki w obyciu z tyloma ludźmi naraz.

– Szczerze mówiąc, dobrze ci się wydaje, ale na wdzięczność jeszcze za wcześnie. Nie zapominaj, że dom wiatru jest gdzieś tam – wskazał ręką w kierunku Bezmiaru Wód. – Będziesz mi dziękowała, kiedy do niego dotrzemy.

– Kiedy to będzie? – zapytała tonem ciężko chorego, który nie może się doczekać działania leczącego naparu, a przez to ulgi w cierpieniu.

– Jak tylko wzejdzie słońce, wypływamy na pełne morze. Od chwili, kiedy tu dotarliśmy, aż do teraz przygotowywaliśmy z Isną do rejsu jeden z najokazalszych spośród nowych statków. Nie chwaląc się, zdobienie właśnie tego wyszło mi najlepiej.

– I ty twierdzisz, że za wcześnie na podziękowania… – przepełniona wdzięcznością, próbowała wymyślić, czym mogłaby już teraz podziękować Sedowi za jego starania.

Co tak naprawdę by go ucieszyło? Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to jej szczerość. Przecież tyle ostatnio o niej mówił.

– Chcesz wiedzieć, dlaczego tak nagle… bez uprzedzenia musiałam wyjechać ze Świątyni? – palnęła, nie zastanowiwszy się nad dalszymi konsekwencjami tego pytania. Uświadomiła je sobie chwilę potem. Przeraziła się. Przecież nie mogła mu powiedzieć prawdy. Miała mu podarować szczerość, a w jej głowie już rodziło się kolejne kłamstwo. Poczuła do siebie wstręt. Odwróciła głowę w stronę pogrążonych w ciemnościach lupperskich wód i ukryła twarz w dłoniach.

Sed bez trudu wyczuł jej poruszenie. Wzruszyła go ta nieudolna próba uwolnienia się Riny z klatki, którą sporządziła dla niej Tula. Dokładnie tak to sobie wyobraził – ta dziewczyna była jak piękny ptak zamknięty w ciasnej klatce. Nie wiedząc jak i nie mając sił, próbował się z niej wydostać, ale zamiast odzyskać wolność, dotkliwie się ranił. Sed podszedł bliżej do Riny i, stojąc tuż za jej plecami, oderwał jej dłonie od twarzy.

– Spójrz przed siebie! – szepnął stanowczym tonem. – Zobacz, gdzie jesteś! Nie przywiozłem cię tutaj, abyś tłumaczyła mi przeszłość. Jeśli chcesz mi się odwdzięczyć, to… proszę cię… przyrzeknij mi, że zapomnisz o przeszłości chociaż na te kilka słońc, które tu spędzimy. Naciesz się uczuciem spełnionego pragnienia! Napawaj się tym szczęściem! Musisz zapamiętać, jaki ono ma smak… Jeśli ci się to uda, to twoją tkaninę przeniknie wolność wiatru, którą poczujesz, tak że stanie się ona zadziwiającym dziełem. Więc jak? Jesteś w stanie mi to przyrzec?

Kilka fal zdołało dotrzeć przed stopy Riny, zanim odpowiedziała delikatnym kiwnięciem głowy. Zwlekała z odpowiedzią, nie dlatego, że przewidywała trudności z dotrzymaniem przyrzeczenia, ale dlatego, że przyjemność sprawiał jej pełen troski głos Seda. Oszołomiło ją uczucie spełnionego snu. Otrzeźwienie przyniósł niski dźwięk rogu, oznajmiający lupperczykom, że wkrótce brama osady zostanie zamknięta.

– Musimy wracać… – Sed równie niechętnie rozstawał się z dziewczyną. – Czas na sen… Wypływamy zaraz po wschodzie.

Było już tak ciemno, że nie zdołał dostrzec wyrazu jej twarzy. Wyczuł tylko kolejne przytakujące kiwnięcie głowy. Nie mówiąc nic więcej, zamknął dłoń Riny w swojej, by poprowadzić ją przez ciemność nocy prosto do bezpiecznej i przytulnej osady.

– Chciałabym iść tak za tobą całe życie – wyszeptała bezgłośnie.

Sed nie mógł usłyszeć, co powiedziała.

 

* * *

To były ostatnie chwile nocy. Chociaż wokół panowała jeszcze głęboka ciemność, to dzikie, nadmorskie ptactwo było już wyraźnie ożywione, wyczuwając rychłe nadejście świetlistego oka Aru Zana. Wydawane przez nie odgłosy różniły się od tych znad brzegów Tentry, ale mimo to Rina i tak wiedziała, co zapowiadają. Zwykle o tej porze leżała w domku nad rzeką cała nakryta kocem, walcząc z niechęcią do stawienia czoła kolejnemu dniu. Dziś było zupełnie inaczej nie tylko dlatego, że szum rzeki zastąpił ten – jakże inny w sile i rytmie – wydawany przez lupperskie bezkresne wody. Dziewczyna z odważnie uniesioną głową siedziała na łóżku i mocno ściskała dłońmi jego brzeg. Błądziła spojrzeniem po ciemnym pokoju w poszukiwaniu natarczywego towarzystwa.

– Gdzie jesteś? – szeptała. – Gdzie się ukryłeś?

Odkąd zmarł jej ojciec, Rina nie pamiętała nocy, pod koniec której nie byłoby obok niej lęku przed nadchodzącym słońcem. Tylko ona wiedziała, jak trudno jest otworzyć oczy, kiedy czuje się tuż obok taką natrętną szkaradę. Nawet podczas pobytu w Saremie nie mogła się pozbyć lęku, chociaż musiała przyznać, że w obecności Seda chwilowo rozpraszał się gdzieś po skalnych korytarzach. Może to samo dzieje się i teraz? Daleko od domu, a zarazem tak blisko Seda… Rina wciąż siedziała nieruchomo na brzegu łóżka, spodziewając się nagłego ataku starego wroga, ale zamiast niego wyczuła coś, co zdołała rozpoznać dopiero wtedy, gdy pierwsze promienie słońca przedarły się przez zasłonę nocy. Dziewczyna nie mogła opanować radości z nadchodzącego dnia; nie mogła się doczekać tego wszystkiego, co przyniesie ze sobą to słońce – przecież miało się tyle wydarzyć!

Świadomość tego na dobre rozochociła jej serce, które od tej pory biło jak szalone. Chociaż Rina nie dawała tego po sobie poznać, szaleństwo to utrzymywało się, kiedy Fermena pomagała jej w przygotowaniach do podróży, dbając o każdy szczegół jej urody; kiedy oczekiwała u bramy lupperskiej osady na przybycie Seda; kiedy razem szli ku brzegowi, aby długą, wąską łódką podpłynąć do czekającego na nich statku.

A tu dopiero się zaczęło… Statek, przepiękny trójmasztowiec, największy ze wszystkich na Orlej Wyspie, zachwycał niespotykanym majestatem – patrząc na niego, nie sposób było nie myśleć o sile Ruppali i opiece Białego Ducha. Może była to nagroda za to, że statek był budowany właśnie dla niego, a może to ozdoby wykonane rękoma Seda nadawały ten majestatyczny wygląd? Rina nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Przede wszystkim wzrok przyciągała rzeźba głowy orła. Razem z częścią korpusu orła, umieszczona na przodzie statku, z godnością wychylała się ponad powierzchnię wód, łącząc się ze skrzydłami ciągnącymi się po skosie obu burt, ku linii wody. Sed uwiecznił tego dzikiego ptaka w momencie, kiedy wykonuje on pierwszy ruch przygotowujący ciało do wzbicia się w przestworza. Kształt dziobu, ułożenie wyciągniętej do przodu szyi, lekkie uniesienie ku górze podstawy skrzydeł, a także misternie dopracowane szczegóły w wyglądzie piór – dawały złudzenie ruchu, które potęgowało kołysanie się statku na falującej tafli głębin. Spojrzenie orła zdawało się ogłaszać, że siłą Ruppali będzie on bronił swych podopiecznych przed każdym wrogiem, w każdym czasie i bez wątpienia zwycięży.

Właśnie te podniosłe odczucia wycisnęły pierwsze łzy z oczu wrażliwej i delikatnej Riny, tym bardziej że nagle przypomniała sobie ojca… Być może dlatego, że w spojrzeniu orła dostrzegła coś, czego zawsze brakowało jej w oczach Hertona, kiedy pełnił rolę ojca i oddanego…

Sed uwielbiał chwile, kiedy zauważał głębokie poruszenie tych, którzy podziwiali jego dzieła, szczególnie jeśli dotyczyło to wyjątkowych dla niego osób. Dyskretnie, aby nie rozpraszać Riny, poprosił mężczyznę wiosłującego łódką, aby opłynął powoli statek wzdłuż obu burt. Odległość między Riną a trójmasztowym kolosem zmniejszyła się na tyle, że dziewczyna mogła teraz z bliska podziwiać przestrzenie – pod orlim skrzydłem od strony dziobowej statku i nad skrzydłem od strony rufowej – ozdobione płaskorzeźbami Seda.

W niezmierzonych głębinach lupperskich wód żyją giganty – wiwipy – o niewiarygodnie długich cielskach. Mniej więcej połowę długości ciała każdego wiwipa stanowi ogon utworzony z ogromnych fałd skórnych, stykających się ze sobą przy załamaniach, gęsto pomarszczonych, bardzo cienkich, wielobarwnych i w większości przepuszczających światło. Marszczenia te, kołysane i rozchylane przez ruch wody, tworzą liczne, bardzo długie kanały, które – niczym Orla Wyspa – stanowią schronienie dla wielu mniejszych, słabszych stworzeń przemierzających głębiny w tym niepowtarzalnym, ruchomym domu. Najwidoczniej każdy wiwip jest bardzo dumny zarówno ze swojego przepięknego ogona, jak i z jego lokatorów, gdyż płynąc, z gracją wywija nim raz w lewą, raz w prawą stronę, składając przy tym swoje giętkie ciało dosłownie w pół. Właśnie to osobliwe stworzenie Sed uwiecznił – obok wizerunku orła – na najwspanialszym z pięciu statków, które miał zaszczyt ozdabiać. Zaokrąglony łeb z dużymi oczami, obłe cielsko i początek ogona wyrzeźbił na prawej burcie. Dalej – przylegając dokładnie do rufy statku – ogon zawijał się i kończył już na lewej burcie, tuż nad skrzydłem orła. Wyglądało to tak, jakby wiwip właśnie opływał statek i, składając się w pół, całą długością ciała stykał się z jego konstrukcją. Oprócz wiwipa na burtach statku Sed wyrzeźbił mnóstwo innych mniejszych i większych stworzeń wodnych, wychodzących zza cielska giganta i nachodzących na nie, dbając przy tym o najdrobniejsze szczegóły ich wyglądu. Tylko sobie znaną techniką obróbki drewna zdołał je nawet uwiecznić wewnątrz przepuszczających światło fałdów wiwipowego ogona. Rina, która podziwiała płaskorzeźby opływając statek małą łódką, miała możliwość przyjrzeć się z bliska różnym spojrzeniom dziwacznych stworzeń. Raz uśmiechała się do tych figlarnych, przyjaznych i zadowolonych z życia, to znów poważniała w reakcji na wyraz oczu drapieżcy, z zaciekłością goniącego przerażoną ofiarę. Ten uwieczniony w drewnie obraz podwodnego świata tchnął niezwykłym autentyzmem, tym bardziej że z polecenia Seda wybrane fragmenty nasączono różnego rodzaju olejami, aby stworzyć różnicę w intensywności koloru drewna. Przez ten zabieg niektóre stworzenia wydawały się znajdować bliżej obserwującego, a inne dalej. Całość dawała oszałamiający efekt. To dlatego mieszkańcy z najbardziej odległych osad wędrowali do Luppy specjalnie po to, aby na własne oczy zobaczyć opiewane pochwałami dzieło przyszłego Wodza Nether.

Rina bez pamięci zanurzyła się w podwodnym świecie stworzonym przez Seda… Teraz nawet nagłe pojawienie się obok niej Tuli nie odwiodłoby jej od dalszego sycenia się mistrzostwem Seda. Ten, co jakiś czas dopytywał się Riny o wrażenia, ale dziewczyna tylko wzdychała z zachwytem – no bo jak znaleźć odpowiednie słowa, kiedy widzi się tyle piękna wykonanego rękoma ukochanej osoby?

– Jeszcze raz… – zdołała z siebie wreszcie wydusić. – Opłyńmy statek jeszcze raz!

I opłynęli… ale nie jeden, tylko kilka razy. Dopiero niecierpliwe nawoływania Isny – który czekał na gości na pokładzie statku – zmusiły Rinę do rozstania się z podwodnym światem Seda i wkrótce załoga małej łódki dołączyła do Wodza Luppy.

Isna – zafascynowany ulepszeniami w budowie statku równie mocno jak ozdobami Seda – oprowadzał Rinę po najważniejszych zakamarkach trójmasztowca, tłumacząc jej naprędce: co, gdzie, na co i jak. Dziewczyna z grzeczności przytakiwała lub wydawała z siebie wzniosłe i pełne zaskoczenia: „Ooo!”, ale tak naprawdę jej wzrok nastawiony był na wyszukiwanie kolejnych oznak owocnej pracy rąk Seda. A było ich wiele, tyle że tym razem na pokładzie statku królowały różnego rodzaju rośliny – w formie bogatych w szczegóły rzeźb, płaskorzeźb lub tylko wyżłobionych w drewnie ogólnych zarysów – które dyskretnie wiły się, płożyły i pięły po wszelkich barierkach, podestach, drzwiach, masztach, kątach pokładu czy krawędziach obu burt. Rina żałowała, że nie może nad każdą z ozdób zatrzymać się wystarczająco długo, gdyż Wodzowi Luppy i dowodzącemu statkiem zbyt bardzo zależało, aby zainteresować ją imponującą wysokością grotmasztu, nowatorską budową więźb przy rejach, solidnymi kasztelami czy nienagannym kalfatażem.

Sed przez cały czas trzymał się tuż obok Riny. Uważnie obserwował każdy gest, zmianę w spojrzeniu czy wyrazie twarzy. Od teraz to właśnie te dzieła, przy których dziewczyna okazywała swój szczególny podziw, uważał za najbardziej udane. Oprócz tego obserwowanie Riny przyniosło Sedowi jeszcze jedną satysfakcję: kolejny raz oglądał jej prawdziwą odsłonę, bez maski ulepionej przez przykre emocje, wymuszające u dziewczyny brak szczerości. Właśnie taką Riną cieszył się do chwili, kiedy wszystko popsuł Isna, zanudzając ją rozmową o szczegółach udoskonalających trójmasztowiec. Wódz Luppy był zafascynowany najlepszym ze wszystkich statków Orlej Wyspy i takiego smakowitego kąska, jakim była pozbawiona technicznej wiedzy Rina, nie mógł sobie darować – kolejny raz będzie mógł dogłębnie uświadomić komuś spoza osady doskonałość kunsztu lupperskich cieśli i budowniczych. Nie trzeba było długo czekać, aby Sed swoim wprawnym wzrokiem odkrył w zachowaniu Riny sprytnie ukrywane zmęczenie wywodami Isny, w efekcie czego prawdziwa Rina znów powracała do kryjówki swojego wnętrza. Niespodziewaną pomocą dla Seda okazał się jeden z mężczyzn należących do załogi statku, który właśnie wykrzyczał pojawienie się wystarczająco silnego wiatru, aby rozpocząć rejs.

– Doskonale! – oczy Isny rozbłysły jeszcze większym entuzjazmem. – Stań tam! – wskazał Rinie podest przy sterze. – Stamtąd widok jest najlepszy. Będziesz miała możliwość zobaczyć, jak sprawnie rozwijamy żagle. Sed, chodź ze mną, razem podciągniemy brasy! – machnął zachęcająco ręką i, nie czekając na odpowiedź, pobiegł w stronę grotmasztu.

Sed spojrzał na Rinę. Nie wiedział, czy powinien zostawić ją samą.

– Na co czekasz? Biegnij za nim! Ja nigdzie się stąd nie ruszę – zapewniła, rozbawiona jego nadopiekuńczością.

– No to… zaraz wracam!

I popędził za Isną, uwalniając w sobie usposobienie małego chłopca, który właśnie zwęszył świetną zabawę. Równocześnie, jeden za drugim, posypały się rozkazy Edrona – dowódcy statku i sternika w jednej osobie. Zaraz po nich podniósł się: gwar żywo wypowiadanych meldunków; tupot bosych nóg biegnących po pokładzie; zgrzyt więźb i przekręcanych w odpowiednim kierunku do wiatru rej wraz z chrobotem sunących po drewnie grubych bras, które teraz w wyznaczonych miejscach ciągnęło kilkanaście par silnych, męskich rąk. Wkrótce jednak uwagę Riny przykuły inne dźwięki od dotychczas słyszanych, o tonach bardzo niskich, ale donośnych i głębokich. To właśnie wiatr zderzył się z rozwijanymi żaglami. Charakterystyczne dźwięki powtarzały się jeszcze przez pewien czas, współgrając z rytmem basowych okrzyków mężczyzn, wtórującym kolejnym pociągnięciom lin, uwalniającym grube płótna. Wreszcie się udało. Nadęte siłą wiatru żagle dodały statkowi tyle uroku, ile rozpuszczone, długie włosy dodają przepięknej dziewczynie. Jednocześnie dało się odczuć, że trójmasztowy kolos został delikatnie wprawiony w ruch. Zgrzyt drewnianej konstrukcji masztów i rej zlał się z szumem rozdzieranej przez dziób statku powierzchni głębokiej wody.

Po sprawnym wykonaniu zadania Sed natychmiast znalazł się z powrotem przy Rinie. Ta wciąż wpatrywała się ze szczerym zachwytem w rozpostarte na masztach płótna.

– Byłyby piękniejsze, gdybyś coś na nich wyszyła – zagadnął, próbując uspokoić rozhuśtany wysiłkiem oddech.

Rina nic nie odpowiedziała. Odwracając głowę w bok, ukryła zawstydzone komplementem spojrzenie. Rozbawiło to Seda – dziewczyna zachowała się dokładnie tak, jak przewidział.

– Wiesz… coś mi się przypomniało – ponownie zaczął rozmowę, spoglądając na wydęte wiatrem żagle. – Pewnie pamiętasz Loela, Wodza Luppy?

– Oczywiście… Ale nie pamiętam żadnej z nim rozmowy.

– A ja tak! I to wiele długich rozmów, a każda z nich była dla mnie wyjątkowa. Pamiętam, jak pewnego dnia, kiedy żeglowaliśmy na pełnych wodach, daleko od wyspy, mieliśmy przez kilka słońc ciszę w żaglach. Z utęsknieniem oczekiwaliśmy przychylnego wiatru, a ten, jak na złość, uparcie nas omijał. Kiedy wreszcie nadszedł, był silny i gnał stale w jednym kierunku, jakby chciał nam wynagrodzić długie oczekiwanie. Rozciągnięte żagle momentalnie przejęły jego siłę, a wszyscy, dokładnie tak jak dzisiaj, podziwialiśmy ich piękno. Wtedy Loel przyrównał wiatr i żagle do wolności i praw Ruppali. W pierwszych chwilach wiatr i żagle mocują się ze sobą w walce jak dwaj wrodzy sobie wojownicy: wolność i stawiane jej granice – tłumaczył żywiołowo. – Żagle dudnią złowrogo, szarpane przez napierający wiatr rozwścieczony przeszkodą, która stanęła mu na drodze. Trochę czasu musi minąć, zanim opanują gniew i zauważą, że dzięki zetknięciu się ze sobą wprawili w ruch takie cudo! Wówczas nieustępliwość przeobraża się w dumę z własnej siły i w szacunek dla siły przeciwnika. To, co początkowo wydawało się sprzeczne ze sobą – aż wrogie – stało się sposobem na pokonanie wodnych przestworzy. Dokładnie tak samo jest z naszą wolnością i z prawami Ruppali, które – wydaje się – często nas ograniczają. Dlatego mocujemy się z nimi, unikamy ich. A czasami wypełniamy tylko te, które są dla nas najmniej uciążliwe. Jeśli jednak w pełni ufności staniemy z nimi twarzą w twarz – jak żagle i wiatr – to okazuje się, że wprawimy w ruch najpiękniejsze, bezkresne zakamarki naszego wnętrza. To co miało nas ograniczać, da nam bezmiar wolności, bo nic nie będzie w stanie zatrzymać statku naszego życia, a ono okaże się prawdziwym arcydziełem…

– To jest naprawdę piękne… Loel był bardzo mądrym człowiekiem.

– Tak… – potwierdził, żegnając się z miłymi wspomnieniami. – Spójrz tam! – wskazał ręką na Orlą Wyspę. – Zobacz, jak oddaliliśmy się od brzegu!

– Wciąż trudno mi uwierzyć, że tu jestem – odpowiedziała, wpatrzona w odległy zarys wyspy.

– Nie jesteśmy jeszcze u celu naszej podróży, Rino. Brzeg naszej wyspy jest progiem domu wiatru; teraz jesteśmy co najwyżej… w jego przedsionku. Sala Powitań, do której zdążamy, jest gdzieś tam – ruchem głowy wskazał bezkresny horyzont. Właśnie tam on cię powita. Jestem pewien, że wróci na czas i bardzo ucieszy się z takiego gościa – delikatnie przeciągnął opuszkiem palca po jej policzku.

– A miejsce, gdzie sypia, wypoczywa i robi to, co najbardziej go cieszy? Miejsce, gdzie czuje się najbardziej bezpiecznie i swobodnie… gdzie poznaje prawdę o sobie samym? – pytała z rozmarzeniem, trochę ze względu na dotyk Seda, a trochę z tęsknoty za takim miejscem tylko dla siebie.

– Jeśli jest takie miejsce, to tylko od wiatru zależy, kogo tam zaprosi – tłumaczył z rozbawieniem. – Ale szczerze mówiąc, ja bym się tam nie pchał. Wolę jednak, jak wiatr trzyma w ryzach swoją wolę i w swojej łaskawości pozwala na dopłynięcie statkom do brzegu.

– Jak został nazwany – zapytała, gładząc dłońmi idealnie wygładzony brzeg burty.

– Statek nie ma jeszcze nazwy, jeśli o to ci chodzi.

– Nie ma?! Dziwię się, że Isna do tej pory tego nie dopilnował.

– Szczerze mówiąc, to moja wina. Luppańczykom najwyraźniej spodobały się moje ozdoby na statku i… postanowili, że w nagrodę to ja mam nadać mu nazwę.

– I co?

– I nic… Nic nie przychodzi mi do głowy. Tradycją jest, aby nadawać statkom imiona zmarłych, których wspaniałe czyny domagają się unieśmiertelnienia w pamięci żyjących. Problem w tym, że statki o nazwie: Ren, Zoron, Flom czy Loel już są! A imiona pozostałych, które według mnie świetnie się nadają, należą do wciąż uparcie żyjących, więc… nie pozostaje mi nic innego, jak wypatrywać ich śmierci – dokończył z zabawnie złowrogą miną.

– Sedzie…! – upomniała go oburzona, ale tak naprawdę znów udało mu się ją rozbawić.

– Sed! – w tej samej chwili z drugiej strony statku dobiegło nawoływanie Wodza Luppy.

Sed, opanowawszy śmiech, w odpowiedzi gwizdnął na palcach, dając tym sygnał, że niebawem do niego dołączy.

– Teraz muszę cię zostawić, Rino. Isna jest tutaj Wodzem i uwierz mi, podczas tego rejsu wyciśnie ze mnie wszystko, co się da. Muszę dokończyć jeszcze pracę tu i tam… Jaspa zaprowadzi cię do kaszteli na rufie – wskazał na starszego mężczyznę uszczelniającego deski pokładu. – Wybierzesz sobie kajutę, która najbardziej ci się spodoba. A potem… rób tylko to, na co masz ochotę. Bylebyś tylko nie skakała za burtę! – kiwnął ostrzegawczo palcem, wycofując się w kierunku pracujących.

Z uśmiechem odprowadzała go wzrokiem, kiedy szybkim krokiem się oddalał. Kiedy znikł z jej oczu, odszukała Jaspę, a później – razem z nim – dogodną kajutę, w której miała możliwość odświeżenia się. Zjadła też prosty posiłek. A potem…?

Potem było już tylko udowadnianie własnym zmysłom, że marzenie – które dokładnie znała tylko nocna cisza z domku nad rzeką – właśnie się spełnia. Piękno żywiołu działało na nią obezwładniająco. Cała zanurzyła się w kojącym szumie. Stała nieruchomo przy burcie, wpatrując się w dal, oszołomiona migoczącym blaskiem falującej powierzchni wód. Jedną dłonią przytrzymywała się brzegu burty, a w drugiej ściskała końcówki niedbale przerzuconego przez plecy i opadającego na biodra jej ulubionego, czerwonego szala. Założyła go tylko dla przyjemności, gdyż mimo nadchodzącego wieczora nadal było bardzo ciepło. Oko Aru Zana delikatnymi, osłabionymi przez kończący się dzień promieniami muskało jej skórę odsłoniętą przez podwiązane włosy i głęboki dekolt sukienki. Do tego świadomość, że w pobliżu jest Sed… Brakowało tylko jednego, aby w pełni spełniły się jej sny – powrotu do domu utęsknionego gospodarza.

 

* * *

Sed co jakiś czas przerywał pracę, aby się rozejrzeć wokół. Widok miał doskonały. Zabezpieczony przed osunięciem się w dół solidnymi linami wisiał prawie u szczytu grotmasztu, zaopatrzony w narzędzia do rzeźbienia wetknięte w szeroki pas skórzany. Strugany w drewnie wzór cienkich, mocno wijących się odgałęzień pnącza gęstniejącego od samej podstawy masztu był już prawie na ukończeniu. Co kilka pociągnięć dłutem wzrok Seda przebijał się między rozpostartymi płótnami żagiel, aby odnaleźć nieruchomą postać Riny. Stary Jaspa zdążył już zakończyć kalfataż, inni przenieśli zapasowe liny do kabelgatu, chłopcy rozpoczynający naukę na statku wyśpiewali wszystkie pieśni uczące ich wiązania najważniejszych węzłów… a Rina nadal nieruchomo stała przy burcie. Sed przerzucił wzrok na żagle. Napierał na nie słaby – jak na potrzeby statku – pozbawiony drapieżności powiew.

– Gdzie jesteś, przyjacielu? – zapytał szeptem, obejmując spojrzeniem przestrzeń nad Bezmiarem Wód. – Przybądź wreszcie i zobacz, kto na ciebie czeka…

Niestety… Jak na razie nic nie odpowiedziało na jego wezwanie. Zawiedziony, westchnął głęboko i powrócił do wycinania drobniutkich listków na ostatniej, jeszcze nagiej gałązce. I znowu: kilka pociągnięć dłutem… spojrzenie na Rinę… spojrzenie w dal… Kilka pociągnięć dłutem… Spojrzenie w dal… Naga gałązka o wiele dłużej od pozostałych czekała na okrycie składające się z misternie wystruganych listków. A gdy właśnie otrzymała ten najmniejszy, zdobiący sam jej koniuszek, Sedem mocno szarpnęło, przerzucając jego zawieszone na linach ciało na drugą stronę masztu. Instynktownie uchwycił się wolną ręką drewnianej konstrukcji, uderzając się przy tym w głowę.

– Niech cię…! – syknął przez zęby.

Kolejne szarpnięcie zmusiło drugą rękę do pomocy, przez co wypadło z niej ulubione dłuto i, odbijając się od rozpiętych niżej lin, pognało gdzieś w dół. W tym samym momencie rozległy się krzyki Edrona nakazujące zmianę ustawienia żagla. Przestawione, natychmiast rozpostarły się na wprost powracającego z daleka gospodarza domu, nadymając się jego obecnością do granic możliwości. Sed, trzymając się mocno masztu, wychylił ciało ku dziobowi statku. Tak jak podejrzewał, trójmasztowiec nabierał solidnej prędkości, z impetem rozdzierając falujące głębiny.

– No wreszcie… – szepnął do siebie, po czym stanąwszy na najwyżej upiętej do masztu linie, krzyknął entuzjastycznie, przeszywając zaciśniętą pięścią powietrze ponad sobą.

Znów wychylił się, tym razem w kierunku Riny. Stała dokładnie tam, gdzie wcześniej, tylko teraz przytrzymywała się burty obiema rękami. Niestety, ulubiony czerwony szal musiał zdać się na łaskę i niełaskę przybyłego gospodarza domu. Jeszcze nigdy Sed tak szybko nie schodził z masztu. Bardzo chciał już przy niej być, spoglądać w jej twarz, kiedy spełnia się to, o czym od tak dawna marzyła. Przez pośpiech i brawurę kilka razy cudem tylko uchronił się przed upadkiem. Na szczęście wkrótce cały i zdrowy stanął na pokładzie. Mimo zmęczenia pełną piersią wdychał chłodne, silne powiewy. Zaraz będzie przy Rinie, jeszcze tylko przedrze się przez grupę mężczyzn zmierzających na dziób statku, aby podziwiać jego prędkość.

– Sed, słyszysz jak szumi?! – zawołał jeden z nich, przekrzykując odgłos buntu morskich głębin. – Chodź z nami! Zobaczymy, jak dziób zmaga się z falami!

– Teraz nie mogę! Zresztą, widziałem wszystko z góry! – odpowiedział w biegu.

Dziękował w myślach, że będzie mógł być z Riną w tej chwili całkiem sam – ci z załogi, którzy teraz nie mieli nic do roboty, zebrali się przy dziobie, a pozostali musieli pilnować swoich obowiązków, aby zapewnić statkowi bezpieczeństwo przy tak silnym wietrze. Wreszcie ich minął… Wreszcie Rina była w zasięgu jego wzroku, potem dotyku… Już miał wypowiedzieć jej imię, zmusić do spojrzenia, do rozmowy, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Opuścił dłoń, która już prawie dotykała jej ramienia ozdobionego Znakiem Ziemi Tumbago i odszedł od dziewczyny kilka kroków w tył.

– Spokojnie… To jest jej chwila… – szepnął prawie bezgłośnie.

„Niech radość ze spełnionego marzenia całą ją przeniknie” – mówił do siebie już w myślach. „Niech zapadnie w jej pamięć, aby potem tęsknota za tym doznaniem pomogła jej walczyć o jej wolność. Przecież taki był cel!”.

Głębokie oddechy unosiły rytmicznie ramiona dziewczyny, co nie było efektem wysiłku, jak w przypadku Seda, ale skutkiem przeżywanych emocji. Jakże miło było na to patrzeć, wiedząc, że ta chwila jest dla niej niczym lekarstwo dla ciężko chorego. Wreszcie Rina wyczuła obecność Seda i gwałtownie się do niego odwróciła.

Czyż musieli sobie coś wyjaśniać, tłumaczyć? Przecież wszystko mieli wypisane na twarzach, w spojrzeniach, w uśmiechach. Dwoje bliskich sobie ludzi, ogarniętych radością ze spełnienia się tego, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe: Rina, w samym sercu domu wiatru, ponownie poczuła na sobie życiodajny powiew wolności; Sed zobaczył tak prawdziwą Rinę, jak jeszcze nigdy dotąd, a to wszystko za przyczyną jego starań. Mało tego! Patrząc w szklące się łzami morskie oczy dziewczyny, poczuł całkowitą pewność, że to dopiero początek; że wzburzył falę, która, nabrawszy mocy, oswobodzi życie Riny ze zniewolenia zgorzkniałością matki.

– Jest taki sam, jak wtedy, gdy spotkałam go po raz pierwszy – słowa z trudem przebijały się przez emocje – ma taki sam zapach… siłę, chłód… a przede wszystkim… jest tak samo wolny! Och, Sed! – jednym ruchem wtuliła się w jego ramiona. – Teraz już mogę ci dziękować… za to miejsce, za wiatr… za mnie… – nie mogła przestać mówić przepełniona szczerą wdzięcznością.

Odpowiedział jej uśmiechem, bo na słowa nie mógł się zdobyć… Zaskoczenie tą niespodziewaną, ale od dawna wyczekiwaną bliskością mieszało się z doznaniem ciepła jej oddechu przy skórze. Cudowne uczucie… Chcąc się dłużej nim nacieszyć, objął Rinę ramionami i wplątał palce w jej jasne włosy. Z największą czułością przytulił do siebie tę wzruszoną, tryskającą radością i uniesieniem twarz.

W tym momencie gospodarz domu solidnie uderzył Seda w plecy, popychając go lekko do przodu, przez co przylgnął on policzkiem do rozwianych pukli Riny… Nie trzeba było już niczego więcej, aby dalej sprawa potoczyła się tak, jak zaplanował to sobie wiatr. Spoglądał na namiętny pocałunek młodych raz z jednej, raz z drugiej strony, jakby szukał szczegółów, które trzeba by poprawić, jednak nic takiego nie wypatrzył. Było mu jedynie szkoda skrytego pod powiekami dziewczyny koloru jej oczu, tak często zastępującego mu dom, kiedy przemierzał ląd, daleko stąd. Zatęsknił za jej spojrzeniem… Z ekscytacją knującego coś łobuza pognał w górę i szaleńczo rozpędził się nad Bezkresnymi Wodami. Wracając, zagarnął powiewem z jednej z najwyższych fal trochę wody, aby zaraz zrzucić ją wprost na Rinę i Seda. Podziałało! Słysząc ich radosny śmiech, z jeszcze większym entuzjazmem odszukał na statku kilka szpar, przez które mógł się ze świstem przecisnąć, i kilka otwartych drzwi czekających na zatrzaśnięcie. Wszystko po to, aby goście usłyszeli jego odpowiedź.

– Słyszysz?! On się z nas śmieje! To wszystko na pewno jego sprawka!

– Nawet nie wiesz, jak jestem mu wdzięczny… i bynajmniej nie tylko za orzeźwienie wodą – odpowiedział cicho, rozcierając pieszczotliwie ustami kropelki wody na rozgrzanej słońcem skórze szyi, ramion i rozpromienionej twarzy Riny.

Potem znów rozbrzmiał ich śmiech przerywany co chwilę zmysłową ciszą pocałunków i czułych pieszczot, podczas gdy rozochocony wiatr starał się na wszelkie sposoby, aby poczuli… przytulność jego domu.

Nawet nie zauważyli, kiedy nadeszła noc i wciągnęła ich w swoją głębię. Potok szeptanych słów – szczerych wyznań, zachwytów i zapewnień – wzbijał się w jej ciszę niczym nocne ptactwo. Siedzieli na końcu rufowego kasztelu oparci o jeden z budynków i wdzięczni za to, co w swej łaskawości pozwalały im dostrzec barwy nocy, spoglądali na to, co trójmasztowiec zostawiał tuż za sobą. Istnieli tylko dla siebie, schronieni przed ciekawskimi spojrzeniami do czasu, aż wzejdzie świetliste oko Aru Zana.

– Rino… – Sed zagadnął trochę innym, poważniejszym tonem, kiedy czekali na jego pierwsze promienie – wiesz, że wkrótce nasze życia… szczególnie twoje życie… nie będzie mogło być już takie jak dawniej?

– Nie rozumiem…

– Jeśli jest prawdą… to, co mi wyznałaś… nasze drogi wkrótce się połączą, a to oznacza, że będziesz musiała opuścić dom nad rzeką i… wszystko to, co jest z nim związane.

– Nie chcę teraz mówić o mojej matce – wyswobodziła się z jego objęć, odwracając twarz w drugą stronę.

– Wiem. Ale im wcześniej wyciągniesz ten kolec z rany, tym szybciej się ona zagoi.

– Jeszcze niedawno prosiłeś o przyrzeczenie, że zapomnę o matce na czas pobytu w Luppie – przypomniała z wyrzutem. Czuła się teraz jak ktoś, kogo wybudza się z błogiego snu.

– Jeszcze niedawno byliśmy: ty i ja. Teraz jesteśmy: my… i nasza miłość. Wiesz, jak to jest stać w progu twojego domu i słuchać kłamstw Tuli? – teraz i on nie krył pretensji. – Wiesz, jak się czuję, kiedy pomyślę, że dzieje ci się krzywda?

– A wiesz, co ja czuję, kiedy słyszę twoje oddalające się kroki, a z nimi moje szczęście? Wtedy zostaję tylko z moją bezsilnością, bo wiem, że nic nie mogę zrobić! – krzyknęła, ale zaraz potem zacisnęła oczy, biorąc przy tym głęboki wdech. Chcąc nie chcąc, właśnie się przyznała, że matka wywiera na nią zniewalający wpływ.

– Jak to nic nie możesz zrobić? – przysunął się do niej, chwytając jej dłonie w swoje. – Tylko ty możesz to zmienić. Brakuje ci tylko odwagi!

– Ty nic nie rozumiesz! Nie wiesz, jak to jest, gdy czujesz na rękach niewidzialne łańcuchy! Kiedy w domku nad rzeką zbierałam się do wyjazdu z tobą, dosłownie słyszałam ich złowieszczy brzdęk!

– Ale mimo to jesteś tu ze mną! Jak to możliwe? Przecież nie było tam Tuli, aby cię od nich uwolniła.

– Ja… – błądziła wzrokiem w myślach, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Wytłumaczyć ci, co się stało? Chodzi o to, Rino, że to ty masz klucze do tych łańcuchów; to ty wiesz, jak je z siebie zrzucić, tylko brakuje ci odwagi i… wsparcia. Wtedy, w dzień wyjazdu do Luppy, uwolniła cię twoja odważna decyzja, Rino, a ja byłem twoim wsparciem. I chcę nim być już na zawsze… – dodał, czule przeciągając dłonią po jej policzku i szyi. – Potrzebujemy, aby twoja wolna wola wykazała się odwagą i zawalczyła o ciebie. Tylko za jej sprawą dane nam będzie zaspokoić nasze pragnienia. Co zrobisz, Rino, jeśli niechęć Tuli wobec mnie nie minie?

– Nie potrafię żyć bez ciebie – uchwyciła jego dłoń i ponownie przytknęła do swej twarzy.

– Ale z tego, co wiem, równie trudno jest ci decydować o swoim życiu…

– Więc mam opuścić matkę? Odejść daleko od niej i od Zurtona?

– To nie tak! Nieważne, jak blisko, czy jak daleko będzie od ciebie Tula. Nie chodzi mi o to, abyś ją porzucała, bo przecież ją kochasz. Chodzi o to… abyś… – zamotał się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów – abyś nie pozwoliła Tuli zakładać swojego żagla na maszt twojego statku! – wykrzyknął z ulgą, że wreszcie mu się udało.

– Nie rozumiem!

– Znasz prawa Ruppali? Czy według tych praw matka powinna kłamać w twojej sprawie, tłamsić twój talent i twoją wolną wolę?

– Nie powinna… Ale dalej nie rozumiem!

– A czy twoje pragnienia związane z nami, z tkaniem, z Zurtonem, czy nawet z Tulą… czy są zgodne z prawami Ruppali?

– Myślę, że tak…

– Myślisz?!

– Jestem pewna!

– No właśnie! Jak wiatr współpracuje z żaglami, aby pchać statek przez bezkresne fale, tak twoja wola napotyka na prawa Ruppali, aby życie obrało właściwą drogę ku pełni wolności. Twoja matka zakłada swoje żagle na maszty twojego statku – powtórzył, przykładając drugą dłoń do jej twarzy. – One nie pasują do twoich masztów; są źle połatane, pozornie wytrzymałe lub zupełnie zniszczone! A wiesz, co się dzieje ze statkiem, gdy ma takie żagle? Zbacza z wytyczonej drogi! Gubi się! A wtedy niewiele trzeba, aby napotkał skały, o które się roztrzaska… – dodał cichym głosem.

– A co, jeśli jest już za późno? Jeśli mój statek już zdążył zejść ze swojego kursu i zderzenie ze skałą jest nieuniknione? – znów napływały łzy. Chciała ukryć twarz w dłoniach, ale ten stanowczo ją powstrzymał.

– Nie jest za późno! Wystarczy wymienić żagle. Patrz, ile ich jest! – wskazał na nadęte wiatrem płótna trójmasztowca. – Jak nie możesz wszystkich naraz, to zacznij po jednym, ale rób to!

– Boję się, Sedzie, że nie dam rady…

– Podołasz temu, bo ja będę twoim wsparciem – przyciągnął ją do siebie i przytulił jak przyjaciela, który odniósł rany. – Aru Zan postawił na mojej drodze wielu ludzi, którzy byli dla mnie wsparciem, teraz ja będę nim dla ciebie.

– Chciałabym, aby zrobił to za mnie ktoś inny. Nie znam się na żaglach i statkach… – wyszeptała. Zmęczenie nieprzespaną nocą coraz bardziej dawało o sobie znać.

– Tak nie można – odpowiedział, głaszcząc jej włosy i skroń.

– Dlaczego…

– Nie poczujesz wtedy smaku zwycięstwa, a tylko dzięki niemu przejmiesz dowództwo nad swoim życiem – z uśmiechem powtórzył słowa starego Polcjuna. Dopiero teraz zrozumiał i pogodził się z ich mądrością. Zatęsknił za nim…

Równe, głębokie oddechy Riny dały mu znać, że zasypiała. I rzeczywiście tak było. Pomimo że towarzyszyły jej przykre myśli, to jednak wcześniejsze emocje miały większą moc, i to one zawładnęły nią na tyle, że zapadła w sen. Mknęła w nim wraz z wiatrem nad powierzchnią bezkresnej wody; spotkała się wzrokiem z wiwipem, a potem odpoczywała na skrzydłach Białego Orła, który prowadził ją wprost do Seda. Wiatr nabrał niezwykłych kolorów, które zmieniając intensywność z namaszczeniem pieściły teraz jej sny. Przenikały przez jej myśli, zapadając w pamięć, która już na zawsze zachowa wyśnione obrazy. Była nimi zafascynowana! A potem naszło ją pragnienie, aby je uwiecznić. Było tak mocne, że musiała się obudzić. Zerwała się, ciężko oddychając. Wciąż znajdowała się w ramionach Seda.

– Co się stało?! – zapytał zaskoczony jej gwałtownym przebudzeniem.

– Już wiem, Sedzie!

– Co wiesz?

– Wiem, jak dokończyć wiatr na mojej ozdobnej tkaninie!

 

 

 

 

 

 

Część II

SEWRAL

 

 

ROZDZIAŁ 8

KRZYK TENTRY

Sed wszedł do swojego pokoju, zapalił kilka świec na stole i zmęczony całym dniem pracy rzucił się na łóżko, nie dbając nawet o ściągnięcie butów. Leżąc na wznak, przetarł dłońmi twarz i spojrzał w kierunku stołu. Mała, pięknie zdobiona, drewniana skrzynka leżała dokładnie tam, gdzie ją kilka słońc temu zostawił…

Po powrocie do Nether Sed spędzał czas przy ojcu, wspomagając go w zarządzaniu osadą. Ostatnio dość rzadko bywał w domu i z tego powodu miał wyrzuty sumienia, że zostawiał Kaspeja samego z obowiązkami Wodza. Ojciec dobrze sobie z nimi radził, ale kosztowało go to na pewno o wiele więcej wysiłku niż kilka lat temu – niestety, czas robił swoje i niejednokrotnie potrzebował wesprzeć się na młodym, silnym ramieniu. Wypełnione pracą dni mijały szybko, co pomagało Sedowi zapomnieć o problemach. Gorzej bywało, kiedy nocą zostawał sam na sam z ciszą i mrokiem pustego pokoju. Często wpatrywał się wtedy w skrzynkę ustawioną między innymi drobiazgami na stole, w której trzymał listy od Riny. Wysłannik przywiózł je w czasie, kiedy Sed wędrował podziemnymi korytarzami. Po powrocie do domu ze złością wrzucił listy do drewnianej skrzynki, nie mogąc wręcz na nie patrzeć. Do tej pory nie przeczytał ani jednego. Wciąż czuł w sobie jakąś blokadę pełną złości. Bał się, że swoim brakiem szczerości dziewczyna da mu poważne powody do tego, aby przestać o nią zabiegać. Z drugiej strony, tęsknota trawiła mu duszę i ciało. Bestia każdej nocy bezlitośnie atakowała kolejną porcją jadu. Sed nie mógł spać, niewiele jadł, a każdy wymuszony uśmiech kosztował go zbyt dużo wysiłku. Za dnia czuł na sobie pełne zaniepokojenia spojrzenia matki. Przeczuwał, że wkrótce Syria nie wytrzyma i zaleje go morzem pytań, na które nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać.

Z wysiłkiem przewrócił się na bok, tak aby nie patrzeć już dłużej na coraz bardziej drażniący go przedmiot. Nie pomogło. Chociaż leżał z zamkniętymi oczami, wciąż widział przed sobą skrzynkę pełną słów Riny. Rozdrażnienie wzrastało. Wreszcie, uniesiony gniewem, wstał z łóżka i śpiesznym krokiem podszedł do stołu.

– Dość tego! – syknął ze złością. – Zamęczę się na śmierć!

Odnalazł między drobiazgami kluczyk i zbyt niecierpliwie starał się otworzyć skrzynkę, przez co trwało to o wiele dłużej, niż powinno. Wreszcie udało się. Gdy tylko uniósł wieko, ze skrzynki wymsknęły się na blat stołu trzy małe zwoje. Pospiesznie zebrał je razem, aby przyłożyć do palącego się knotka jednej ze świec. W tej samej chwili bestia zaatakowała go ze zdwojoną siłą. W ostatniej chwili zatrzymał rękę. Ciężko oddychając, zacisnął w pięść dłoń z listami. Zamiast je spalić, właśnie w ten sposób dał upust swojej frustracji. Szybko bijące serce w mgnieniu oka rozprowadziło jad bestii po całym ciele. Zadane rany jeszcze nigdy nie bolały tak bardzo. Usiadł przy stole i wypuścił z pięści zgniecione zwoje. Cokolwiek zawierają te listy… musiał je teraz przeczytać, aby dożyć następnego słońca. Rozwinął pierwszy z nich. Łakomie chłonął słowa pełne próśb o przebaczenie, zrozumienie, zapewnień o miłości, oddaniu i ciągłym oczekiwaniu na jego przyjazd. Kolejne listy mówiły właściwie o tym samym, tyle że Rina częściej błagała w nich o spotkanie. Obiecywała też, że jeśli tylko zdecyduje się ją odwiedzić, wszystko odmieni się na lepsze. Pod koniec każdego listu prosiła, aby szukał jej w domku nad rzeką jedynie wieczorami, i tylko wtedy, gdy na drzewie rosnącym w jego pobliżu zobaczy przywiązany do gałęzi strzępek tkaniny. To miał być znak, że Tula jest daleko na bagnach…

Sed ponownie ścisnął w dłoni listy i wrócił z nimi do łóżka. Wciąż mając przy sobie czułe słowa Riny, zamknął oczy, aby spokojnie wsłuchać się w swoje wnętrze. Musiał coś postanowić, opracować jakiś plan… Nie mógł się skupić. Miłosne wyznania ukochanej wciąż do niego powracały. Rany zadane przez tęsknotę boleśnie w nim pulsowały. W takim stanie nie mógł podjąć innej decyzji – jutro wyjedzie na spotkanie z brzegami Tentry.

 

* * *

Szarość nieba zapowiadała rychłe nadejście nocy. Po trzech słońcach prawie ciągłych opadów Tentra nabrała mocy i z hukiem przemierzała swoje koryto w kierunku Luppy. Jej krzyk zagłuszał głosy dzikich zwierząt i wzbudzany wiatrem szelest przybrzeżnych szuwarów. Krajobraz wokół domku nad rzeką wydawał się być rozdrażniony jazgotem kapryśnej Tentry, a przez to wrogo nastawiony do gości. Chłodne powietrze, oprócz wilgoci, wchłonęło zapach ponurej aury, przez co rozchodziła się w nim przykra woń niepokoju.

Sed zsiadł z konia i powoli podszedł do drzewa, o którym w listach pisała Rina. Bez trudu znalazł przywiązany do jednej z gałęzi strzępek tkaniny. Ze złością zdarł go z drzewa i odrzucił gdzieś za siebie. Był zawiedziony. Szczerze mówiąc, liczył na spotkanie zarówno z Riną, jak i z jej matką. Tak mu zależało, aby wreszcie skończyć z kłamstwami. Jednak z tego, co mówił znak, na rozmowę z Tulą przyjdzie mu jeszcze poczekać. Westchnął głęboko i ruszył naprzód. Uwiązał swoją klacz przed domem i podszedł do drzwi. Stał przy nich dłuższą chwilę, próbując wychwycić jakikolwiek dźwięk dochodzący z wewnątrz. Niestety, krzyk Tentry to udaremniał. Wreszcie zastukał do drzwi. Cisza. Znowu zastukał, ale i tym razem bez efektu. Wiedział, że ktoś jest w środku, bo przez małe okienko z boku domu dojrzał wcześniej blask płomienia świecy. Zniecierpliwiony czekaniem postanowił sprawdzić, czy drzwi są otwarte. Tak było, więc bez wahania wszedł do środka. W domku panował przytulny półmrok, w piecu skwierczał ogień, było ciepło i schludnie. Sed odwiązał podróżną chustę chroniącą jego głowę, zdjął płaszcz i odłożył wszystko na krzesło przy drzwiach. Spojrzenie utkwił w zasłonie oddzielającej sypialną część domku. W tej samej chwili wyszła zza niej Rina. Rozpuszczone jasne pukle opadały na jej ramiona otulone czerwonym szalem. Blask płomienia świecy, którą trzymała w dłoni, odbijał się w błękicie niedowierzających szczęściu oczu. Ani on, ani ona nie mogli się teraz poruszyć, nic powiedzieć. Wpatrywali się tylko w siebie nawzajem, a swoje myśli i emocje próbowali przekazać oczyma. Rina ocknęła się jako pierwsza. Pospiesznie odłożyła świecę na stół i, nie zwlekając już ani chwili, ze łzami w oczach rzuciła się Sedowi na szyję. Początkowo jego ramiona nawet nie drgnęły. Pod zamkniętymi powiekami czekał na zwycięzcę starcia między żalem do Riny a pragnieniem ukojenia tęsknoty za nią. Wreszcie pocałunki i czułe słowa dziewczyny, niczym krzyk Tentry, stłumiły wszystko inne. Oczyszczając się z jadu bestii odpowiadał ukochanej tym samym. Kłębiące się w nim uczucia odbierały mu siły. Oparł się plecami o ścianę domu i przyciągnął do siebie Rinę.

– Sed, przepraszam za wszystko… Ty wiesz, że cię kocham… – szeptała otoczona jego ramionami. – Ja… musiałam wszystkiemu zaprzeczyć. Musiałam… Wszystko po to, abyśmy mogli być razem…

– Możemy być razem! – odpowiedział, na nowo próbując zebrać myśli. – To tylko zależy od ciebie, Rino. Tylko od ciebie… Chcę, aby nasz rytuał oddania odbył się jak najszybciej! – dodał mocniejszym głosem.

– Po co? – pytała cichutko. – Na co on nam jest potrzebny? Przecież i bez niego mogę cała do ciebie należeć…

Pocałunek, który teraz Rina złożyła na ustach Seda, był zupełnie inny od poprzednich: wypełniony żarliwością kobiety chcącej zawładnąć mężczyzną; zaślepiający mocą namiętności; wzbudzający pożądanie, bezlitośnie wykorzystujący osłabienie wywołane przez jad bestii. Nie przerywając pocałunku, dziewczyna przyciągnęła do siebie ręce. Po chwili na ziemię opadł jej czerwony szal i wkrótce dłonie Seda napotkały na gładkość nagiej skóry jej ramion. Wystarczyło z nich zsunąć cieniutkie ramiączka nocnej sukienki… Sed wsunął pod nie palce dłoni, posłuszny od dawna skrywanym pragnieniom. W tej samej chwili… jakimś cudem… do oszołomionej pieszczotami świadomości Seda dotarły echem ostatnie słowa dziewczyny. Zabolały go one bardziej niż wszystkie wypowiedziane dotychczas. Otworzył oczy i zaciskając dłonie na ramionach Riny, wciąż mocno oddychając, odsunął ją nieco od siebie, aby mimo wszystko móc nad sobą zapanować. Spoglądała na niego zdziwionymi, zamglonymi namiętnością oczami.

– Dlaczego to robisz? – zapytał Sed, przebijając się głosem przez zaciśnięte gardło.

– To dla ciebie… Kocham cię, chcę dać ci wszystko… Całą siebie…– znów próbowała dostać się do jego ust. Nie pozwolił jej na to.

– Nie po to tu przyjechałem! Nie chciałem tego od ciebie! Chciałem… Chcę rytuału naszego oddania!

– On nic nie zmieni… Już teraz przysięgam kochać cię na zawsze…!

– A kim ty jesteś, abym mógł ci wierzyć na słowo, które oprócz nas słyszą tylko te stare, spróchniałe deski tego domu. – A może właśnie o to ci chodzi? – w jego głosie narastały złość i żal. – Tobie to na rękę, że o naszej miłości wiemy tylko my, bo jak ci będzie wygodnie, bez problemu możesz się jej wyrzec! – huknął jej w twarz.

– Najważniejsze, że ty zawsze będziesz wiedział, o tym, co do ciebie czuję – w jej głosie słychać było wzruszenie.

– Już sam nie wiem, czy ty naprawdę mnie kochasz! – odepchnął ją lekko od siebie. – Wiesz, Rino, co właśnie przed chwilą chciałaś zrobić? Chciałaś bezpowrotnie zabrać mnie na rejs twoim statkiem, na masztach którego łopoczą jedynie żagle Tuli. Nie ma na nim ani jednego, który należałby do ciebie. Ja nie zamierzam nim płynąć, dobrze o tym wiesz! Z jednej strony nie chcesz zamienić żagli swej matki na własne, ale z drugiej strony potrzebujesz mnie, aby z rozpaczy nie rzucić się w odmęty morza! Nie chcesz płynąć beze mnie, więc znalazłaś sposób, abym musiał popłynąć z tobą! Swoim pięknym ciałem chciałaś zdobyć moje zobowiązanie względem ciebie, omijając rytuał oddania, na który nie pozwala Tula, tak? I pewnie o tym też mieliśmy wiedzieć tylko my dwoje?

– Sed, proszę, nie mów tak… To mnie rani – zasłoniła twarz dłońmi.

– Tak zaplanowałaś naszą przyszłość? – Sed w żaden sposób nie zareagował na jej łzy. – Dziecinne, głupie znaki na drzewie, schadzki w tym chylącym się ku ruinie domu pod nieobecność Tuli, strach przed jej powrotem… A gdzie w tym wszystkim my? Jak to wpłynie na nas? Ja nie chcę tak żyć! – podniósł głos. – Wiesz, czego ja chcę? – znów był bardzo blisko niej. – Chcę przywołać na świadka wszystko, co żyje na tej wyspie, każde zwierzę, roślinę i każdego człowieka, i przy wszystkich, w blasku wschodzącego oka Aru Zana, wykrzyczeć, że cię kocham i chcę cię kochać już na zawsze! Im mocniej cię kocham, tym bardziej chcę, aby każdy o tym wiedział, nie tylko my! Chcę wychować nasze dzieci, chociaż nie mam pojęcia, jak to się robi, ale będę się uczył. Chcę się tobą opiekować… Chcę tego, bo… – zaciął się na chwilę, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów – bo chcę tego… i już! Całym sobą… – powiedział szeptem, przytulając się czołem do jej czoła.

Rina wciąż płakała pod zasłoną z dłoni. Sed ucałował jedną z nich, a potem podszedł do drzwi, aby nałożyć płaszcz. Widać było, że przygotowuje się do wyjścia.

– Co robisz? – Rina zapytała z niepokojem.

– Wracam do Nether.

– Zostawisz mnie tu… samą?

– Tak – pospieszył się z wiązaniem płaszcza. – To jedyne, co mi przychodzi do głowy, aby cię uratować.

– Ale… wrócisz, tak?

Sed nic nie odpowiedział.

– Wrócisz? Powiedz, że wrócisz! – Rina uchwyciła się jego ramienia.

– Mój powrót nie zależy ode mnie.

– Jak to?

Sed zatrzymał się jeszcze przed wyjściem i spojrzał jej głęboko w oczy.

– Stań się wolną osobą, Rino, i wymień żagle Tuli na swoje własne. Tylko wtedy będziesz w stanie prawdziwie kochać i nie pomylisz miłości z czymś innym. Wtedy znowu się zobaczymy.

– Sed, proszę cię, nie odchodź! – próbowała zatrzymać go siłą.

Na próżno. Sed otworzył drzwi i pewnym krokiem wyszedł na zewnątrz. Rina nie zamierzała się poddać. Postanowiła walczyć dopóty, dopóki tylko będzie w zasięgu jej rąk. Podążała za Sedem krok w krok, trzymając w zaciśniętej dłoni brzeg jego płaszcza.

– Ty nic nie rozumiesz! – przekrzykiwała szum rozszalałej rzeki. – Ja to zrobiłam…! Wydarłam żagle matki i chciałam dalej płynąć na swoich własnych! Wszystko, co obiecywałam ci w Luppie, byłam gotowa wykonać!

– Coś ci jednak przeszkodziło… – w słowa Seda wkradła się ironia.

– Tak, to prawda! Nie udało się, bo wydarzyło się coś, czego w Luppie nie przewidywałam! – tłumaczyła się.

Z przerażeniem spoglądała, jak Sed przygotowuje konia do drogi. Ciemność dopiero co przybyłej nocy, wraz z krzykiem Tentry i powietrzem nasyconym niepokojem, nadawała coś ostatecznego nadchodzącemu rozstaniu tych dwojga. Rinę ogarnęła panika.

– Sed, spójrz na mnie! Nie możesz tak odjechać… zastawić mnie samej sobie… – mówiła przez łzy drżącym głosem, próbując odwrócić Seda twarzą do siebie. – Przecież mówiłeś, że mnie kochasz! Tak mówiłeś!

– Właśnie dlatego muszę odjechać – jeszcze nigdy jego głos nie był tak stanowczy jak teraz.

– Popełniasz błąd! Źle mnie oceniasz! Ty… Ty nie wiesz wszystkiego! Byłam odważna, tak jak obiecałam, tylko stało się coś…

Sed wreszcie odwrócił się do Riny i znowu z bardzo bliska spoglądał w jej oczy.

– Co się stało?! – zapytał, z ogromnym wysiłkiem hamując złość. – Czego o tobie nie wiem?!

Rina zamarła. Wiedziała, że nadeszła chwila, w której wszystko będzie zależeć od jej decyzji. Oszołomiona bezlitosnym spojrzeniem Seda, z każdym oddechem coraz łapczywiej wciągała powietrze, próbując okiełznać rozlewający się w niej chaos. W każdym zakamarku swego wnętrza poszukiwała teraz pogubionych szczątków odwagi roztrzaskanej przez szantaż matki. Wzrok Seda był coraz bardziej gniewny i niecierpliwy. Czas ostatniej szansy dobiegał końca. Rina ze wszystkich sił próbowała wydusić z siebie jakiekolwiek wyjaśnienie. Nie mogła…

Sed pokręcił z politowaniem głową i wyrwał ramiona z uścisku Riny. Pospiesznie dosiadł konia. Kilka chwil później zniknął w ciemnościach nocy.

Rina została sama na statku, na masztach którego łopotały, chwytając wiatr, żagle Tuli… Sed miał rację – nie mogła na nim płynąć bez niego. Ugięły się pod nią nogi. Widmowy wygląd statku bez Seda wstrząsnął nią bardzo boleśnie. W rozpaczy, w tej samej chwili… jakimś cudem… nabrała pełne płuca powietrza i krzyknęła ile sił w płucach:

– Wykradłam dla matki prochy ojca i Marmona ze świątynnego Ophars!

Po tym wyznaniu szum Tentry wzmógł się jeszcze, jakby tajemnica, którą Rina wyrzuciła za burtę swojego statku, przejęła ją wstrętem. Rzeka z donośnym krzykiem porwała ją gdzieś w dal, daleko… coraz dalej od niej. Świadomość tego napełniła ją dziwnym uczuciem lekkości. Spojrzała w ciemność, w której zniknął Sed. Pomyślała, że usłyszawszy to wyznanie, już nigdy do niej nie wróci, jednak… błogie uczucie zwycięstwa prawdy nad kłamstwem i wyzwolenia się przez nią ze strachu i ciężaru kłamstwa, okazało się cenniejsze, niż… powrót Seda na jej statek. Znów ukryła twarz w dłoniach, ale tym razem płakała, ciesząc się rozkoszą, jaką dawało jej poczucie ulgi. W pewnej chwili poczuła, że ktoś unosi ją za ramiona. Nie słyszała wcześniej zbliżających się kroków Seda, zapewne zagłuszył je krzyk Tentry.

– Powtórz! – zażądał Sed.

Jeśli wyobrażała sobie wyraz twarzy ukochanego w zetknięciu z najciemniejszą stroną jej prawdziwego „ja”, to wyglądała właśnie tak: pobladłe z gniewu oblicze i oczy pełne wzgardy. Mimo to czuła, patrząc na tę twarz, że zniesie nawet najgorsze słowa z ust Seda, byleby znów nie poczuć odoru kłamstwa, którego właśnie pozbyła się ze swojego statku.

– Wykradłam dla matki prochy ojca, Marmona i trzech innych Wodzów… ze świątynnego Ophars – powtórzyła, spoglądając Sedowi prosto w oczy.

Jej głos pozbawiony był emocji. Była gotowa bez zawahania odpowiedzieć zgodnie z prawdą na każde pytanie Seda. Ten, mimo wzburzonych emocji, z łatwością to wyczuł.

– Po co?!

– Tula nie mogła znieść, że jej oddany spoczywa na wieki obok swego mordercy. Prochy mojego ojca trzyma przy sobie, a na Marmonie się zemściła. Jego prochy sprofanowała na bagnach…

Sed przez chwilę myślał tylko o tym, jak to możliwe, że te delikatne, piękne usta mogą opowiadać taką odrażającą historię.

– A prochy pozostałych Wodzów?

– To pomysł Sewrala… dla zmylenia… Gdyby przypadkiem odkryto, że brakuje tylko prochów Hertona i Marmona, podejrzenia zbyt łatwo mogłyby paść w kierunku mojej rodziny.

– Sewral?! – przez ciało Seda przeszedł dreszcz. – A więc jednak!