Cień pod Lupanem - Anna Kościółek - ebook

Cień pod Lupanem ebook

Anna Kościółek

3,8

Opis

 

 Cień pod Lupanem - pierwszy tom trylogii Zwoje z Orlej Wyspy 

 

Zwiastun Nieszczęścia już od tak dawna nie nękał Orlej Wyspy, że stał się legendą, którą straszy się uparte dzieci. Spokój uśpił czujność mieszkańców i mimo przestróg bramy osad tylko z pozoru były strzeżone. Leandra była przekonana, że nic nie zagraża jej szczęściu przy boku ojca, w ukochanym Nether. Tymczasem niemal w jednej chwili ktoś wszystko jej bezpowrotnie odebrał, a Prawo Pierwszego Spojrzenia zmuszało dziewczynę do oddania się temu, który wzbudzał w niej tylko starach i odrazę. Od tamtej pory wszystko przypominało jej, że jest w obcym miejscu, wśród obcych ludzi. W tym samym czasie wyspą wstrząsnęły wieści o tajemniczych atakach drapieżnych trapanów.  

Jak wśród zgliszczy dawnego życia odnaleźć Cień pod Lupanem?

Jak szukać ratunku, kiedy wzrok zaślepia chęć zemsty i tak trudno dojrzeć tego, który już dawno stał się cieniem?

 

 

Słowo od Autorki 

 

Wszystko zaczęło się od poszukiwań w świecie mojej wyobraźni… Znalazłam w nim Bezmiary Wód i wyłaniającą się z nich bogatą w życie wyspę, jej mieszkańców, ich kulturę, wierzenia, rytuały i prawa, a przede wszystkim znalazłam kojący cień pod wyjątkowym drzewem – miejsce, które stało się symbolem odzyskiwania sił dla kogoś, kto upadł pod naporem życiowej tragedii. To były początki Cienia pod lupanem. Jednak ta powieść to nie tylko świat wykreowany z wyobraźni. To zderzenie fantazji z realnymi, życiowymi wyborami, które mogą być udziałem każdego z nas - wyborami w obliczu intrygi, zdrady, bezsilności, bestialstwa, ale i walki o przebaczenie i dojrzewanie do bezwarunkowej, wiernej miłości. Owo zderzenie generuje eksplozję opowieści, która potrafi wielowymiarowo ubogacić czytelnika. I to jest właśnie moc tej powieści fantastycznej! Pisząc ją, nie zdawałam sobie sprawy, że będzie ona fundamentem, na którym z czasem powstanie Wydawnictwo Lupan, a wraz z nim: misja i wytyczone cele. 

 

                                                                                        Anna Kościółek

 

 

 

 

 Fragment książki

Szybkim ruchem odwrócił Leandrę twarzą do siebie. Po chwili mówił dalej: 

– Powiedziałaś, że nie wiem nic o samotności, bo miałem wsparcie w matce i dom. Moja matka, chociaż siedzi tu obok, odeszła wraz z ojcem. Ja nie mam matki, Leandro! A dom? Przecież tak naprawdę dom to nie te skalne ściany, ale miłość i wsparcie najbliższych! Chociaż mieszkam nadal w tym samym domu, ten prawdziwy też straciłem. Bezpowrotnie... 

Ponownie odwrócił ją w kierunku Birel. 

– Chcesz być taka jak ona? Proszę bardzo! Twój wybór! Będziecie sobie razem tu siedzieć i wpatrywać się w nicość. A Zychyra i Delhi do końca swoich dni będą wylewać nad wami łzy. Ale co to dla ciebie?! Najważniejsze, że ty znajdziesz najlepszy sposób ucieczki przed życiem. Zastanów się tylko, co powiedziałby twój ojciec. A może by tak na odmianę̨ stać się mu posłuszną i dotrzymać złożonego przyrzeczenia? 

Wcisnął jej do ręki jakiś przedmiot, po czym, puściwszy ją wolno, wyszedł z pokoju, trzaskając z całych sił drzwiami. 

Birel nawet nie drgnęła, podczas gdy przez ciało Leandry przeszedł dreszcz na odgłos uderzenia. Otworzyła powoli dłoń, aby zobaczyć, co zostawił jej Jarem. Poczuła, że traci siły, więc uklękła na ziemi. W ręku trzymała czerwoną bransoletkę swojej matki, którą tak bardzo zawsze chciała mieć. Przypomniała się̨ jej przysięga, złożona ojcu niedługo przed jego śmiercią, i słowa, które wtedy do niej skierował. 

Cień pod Lupanem... – wyszeptała i zaczęła toczyć w duszy bolesną walkę z samą sobą – walkę na śmierć i życie. 

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 686

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
1
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Anna Kościółek

 

 

Zwoje z Orlej Wyspy

 

 

CIEŃ POD LUPANEM

 

 

~ Fragmenty ~

 

 

 

© by Wydawnictwo LUPAN, Tarnów 2022

 

 

ISBN 978-83-961185-3-0

 

 

Wydanie trzecie poprawione

 

 

Projekt okładki:Joanna Popek-Solak

 

 

 

 

 

Wydawca:

Wydawnictwo Lupan – Anna Kościółek

 

ul. Ludowa 26

33-100 Tarnów

Tel: 668-317-514

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwolupan.pl

 

 

Druk:

Pasaż sp. z o.o.

Rydlówka 24

30-363 Kraków

 

 

 

 

 

Dziękuję Ci, Aniele mój, Posłańcu Najwyższego,gdyż pomagasz mi bronić mej wyspy przed pokusami świata……i przepraszam za te chwile, w których Cię nie zauważam.

 

 

 

 

 

Część I

Nether

 

 

 

ROZDZIAŁ 11

Zagubiona chusta

Z biegiem czasu Leandra i jej ojciec zapomnieli o ostatniej rozmowie. Ren był bardzo zajęty obowiązkami Wodza. Martwił się o bezpieczeństwo Orlej Wyspy, podobnie jak wszyscy, którzy oko w oko spotkali się ze Zwiastunem Nieszczęścia. Niestety, czasami mieli wrażenie, że tylko oni przejmują się poważnie ostrzeżeniem ze Świętej Góry Sarem. Zachowanie wielu mieszkańców niepokoiło Rena, doprowadzając go czasem do wybuchów gniewu. Często bowiem nie zachowywali żadnych środków ostrożności. Widać też było – chociaż sam Ren nie zdawał sobie z tego sprawy – że ostatnie wydarzenia sprawiły, że postarzał się wyraźnie. Wolniej się poruszał, lekko przygarbiony, a siwizna prawie całkowicie przyprószyła jego włosy i brodę.

Osada w Nether przygotowywała się na przyjazd Juwenitów, którzy mieli odprawić potrzebne rytuały. Od ostatniego ich pobytu w Nether urodziła się dwójka dzieci, trójka dziewcząt miała rozpocząć czas zasłonięcia, a w Świątyni czekały prochy dwóch mężczyzn, oczekujących na przeniesienie do Ophars.

Jednak nikt tak nie wyczekiwał przyjazdu gości z Saremu jak Urika i Wermo. Przez całe dnie gruchali do siebie jak dwie ptaszyny w gniazdku. Leandra nie mogła zrozumieć ich zachowania.

„Jak tak można?” – zastanawiała się, gdy przechodziła obok nich. „Jeśli ja mam kiedyś tak wyglądać, to nie chcę nigdy pokochać mężczyzny. To jakiś obłęd! Zresztą, dopóki noszę chustę, jestem zupełnie bezpieczna” – uspokajała samą siebie.

W noc oddania się Uriki i Wermo Leandrę ogarnęła nostalgia. Wiedziała, że powinna się cieszyć szczęściem przyjaciółki. Rzeczywiście, z całego serca życzyła jej jak najlepiej, ale odczuwała smutek, wiedząc, że ich drogi się rozchodzą. Patrzyła teraz na nią w blasku palących się pochodni – pięknie przystrojoną, z bijącą z jej oczu radością. Tym razem Urika czekała nie na nią, ale na Wermo, aby z nim właśnie przeżyć najwspanialszy wschód słońca w życiu. Oddadzą sobie wzajemnie resztę czasu, jaki pozostał im do przeżycia. Wszyscy wokół śpiewali, tańczyli i radowali się z tego powodu.

W drugiej połowie nocy para oddających się zniknęła wraz z Juwenitami w Świątyni, aby tam przygotować się na uroczysty wschód słońca, kiedy Biały Duch pobłogosławi nowe więzy powstałe między nimi.

Leandrę nie interesowały szczegóły rytuału oddania. Było to ostatnie wydarzenie, w którym chciałaby uczestniczyć w roli głównej. Była pewna, że do szczęścia wystarczy jej obecność najbliższych, ukochanego domu i tajemniczej jaskini…

– Dlaczego siedzisz tu sama? Nie masz ochoty na zabawę? – zapytał Ren, który odnalazł córkę siedzącą samotnie pod ścianą domu.

– Tak sobie rozmyślam o wszystkim…

– Prawdziwa przyjaźń przetrwa każdą próbę, rozstanie jej nie osłabi.

– Wiem, ale i tak trochę mi smutno, że już Uriki tu nie będzie.

– Pociesz się tym, że ona jest przepełniona radością. Szczerze mówiąc, chciałbym doczekać chwili, kiedy ty będziesz równie szczęśliwa.

– Oj, jeszcze długo będziesz musiał czekać! Nawet nie myślę o takiej chwili i w ogóle mnie to nie pociąga. Wystarczy mi, że mam ciebie – Leandra mówiła z lekkim oburzeniem, przytulając się do ramienia ojca.

– Nawet nie będziesz wiedzieć, kiedy w twoim sercu rozpali się ogień miłości do mężczyzny, który przejmie pierwszeństwo w twoim życiu.

– Nie, ojcze! Nie chcę przeżywać w tej Świątyni tego, co Urika. Nie chcę i tyle!

– Uważaj, co mówisz! Czasem życzenia się spełniają. Bez oddanego mężczyzny i dzieci możesz stać się podobną złośnicą jak Delhi! – żartował. – Czy chcesz tego?

– Twój argument daje do myślenia, ale mimo wszystko zaryzykuję życie bez mężczyzny u boku! – teraz już śmiała się razem z nim.

Tak mijała noc. Niedługo przed wschodem słońca oddająca się para wyszła ze Świątyni i podążyła za Juwenitami na małą polanę za osadą, aby ofiarować swoje nowe życie razem wschodzącemu słońcu i prosić Aru Zana o błogosławieństwo.

Kiedy dwa dni później Leandra żegnała się z przyjaciółką, łez i obietnic częstych spotkań było wiele. Urika zapewniała, że przyjedzie na dzień odsłonięcia Leandry. Miała wtedy też nadzieję na spotkanie się z Sedem. Obiecały sobie, że wspólnie odwiedzą Mikę w Ophars i jak za starych, dobrych czasów pobędą trochę w czwórkę.

Po wyjeździe Uriki Leandra oddała się całkowicie pracy, aby zapomnieć o żalu targającym serce. W tresowaniu koni najbardziej wciągały ją trudne przypadki, to znaczy konie, które były uparte i krnąbrne. Pirsi poddał jej pomysł, aby spróbowała popracować jeszcze raz z końmi odesłanymi do pracy w lesie, ponieważ nie poddały się tresurze poprzedników Leandry. Pomysł musiał uzyskać zgodę Wodza, dlatego pewnego dnia Leandra, dowiedziawszy się, że ojciec jest już w domu, udała się do niego. W pokoju go nie było, więc poszła do Sali Powitań. Już chciała zapukać do drzwi, gdy otworzyły się przed nią nagle, tak że ledwo zdążyła odskoczyć, aby uniknąć zderzenia. W drzwiach stał wysoki, młody mężczyzna o jasnych, krótko przyciętych włosach i niezbyt bujnym zaroście. Jego szerokie, silne ramiona robiły wrażenie. Jasnobrązowe oczy z zaskoczeniem i rozbawieniem patrzyły na wystraszoną Leandrę.

– Wybacz! Mam nadzieję, że nie uderzyłem cię drzwiami… – powiedział z lekkim uśmiechem na ustach.

– Nie, nic się nie stało. Chciałam porozmawiać z moim ojcem.

– Więc to twoja córka, Wodzu? – zwrócił się do Rena, który stał tuż za nim.

– Tak, to Leandra. Powinieneś pamiętać ją z dzieciństwa – odpowiedział.

– Doskonale pamiętam! Szkoda, że twarz twojej córki jest nadal zasłonięta i nie mogę podziwiać zmian w rysach twarzy. Leandro, nalegaj, proszę, aby ojciec jak najszybciej przeprowadził twoje odsłonięcie, przecież nie może odmówić takim pięknym oczom! – mówił pewnym i śmiałym głosem.

Leandra zakłopotana spojrzała pytająco na ojca.

– Leandro, pewnie nie poznajesz… To jest Marmon, przyszły Wódz Getlandii.

– Witaj, Marmonie – grzecznie się skłoniła. – Ja też cię pamiętam. Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania – usiłowała podtrzymać rozmowę.

– Chyba trochę pokłóciliśmy się, pamiętasz?

Leandra skinęła głową w odpowiedzi.

– Mam nadzieję, że nie chowasz urazy? Byliśmy wtedy głupimi dzieciakami.

– Nie. Oczywiście, że nie – powiedziała Leandra, w myślach dodając, żeby mówił tylko w swoim imieniu.

– Cieszę się! Nie widziałem cię na święcie Aru Zana. Wszyscy Wodzowie zjechali do mojej osady. Szkoda, że nie towarzyszyłaś ojcu. Czy mogę liczyć, że przy najbliższej okazji spotkamy się w Getlandii?

– Nie mogę tego obiecać, gdyż nie lubię opuszczać domu – starała się zachować uprzejmy ton.

– Wodzu, mam nadzieję, że namówisz córkę, aby odwiedziła moją osadę. Moglibyśmy trochę lepiej się poznać – mówił do Rena, ale cały czas wpatrywał się w Leandrę, która zmieszana odwróciła od niego wzrok.

Po chwili ciszy ponownie się odezwał:

– Na mnie już czas, więc pożegnam się z wami. Jeszcze raz dziękuję, Wodzu, za owocną współpracę.

Skłonił się lekko i wyszedł na zewnątrz.

Leandra i jej ojciec długo jeszcze patrzyli za nim przez okno. Dziewczyna, nadal bardzo zaskoczona, nie mogła nic powiedzieć. Ren natomiast nie krył rozbawienia jej reakcją.

– Niesamowite! – odezwała się wreszcie. – Jakie śmiałe zachowanie! Powiedziałabym nawet, że zbyt śmiałe. Czy słyszałeś, jak on mówił: „moja osada”? Po pierwsze: nie jest jeszcze jej Wodzem, a po drugie: czy to dopuszczalne? Ty, ojcze, tyle lat jesteś Wodzem Nether, a jeszcze nigdy nie słyszałam, abyś rościł sobie do niej prawo własności – oburzenie Leandry wzrastało. – Ktoś powinien przypomnieć Marmonowi, że bycie Wodzem to przede wszystkim służba!

– Moja mała, mądra dziewczynka! – powiedział z rozbawieniem Ren i ucałował córkę w czoło. – Coś mi się zdaje, że ten przystojny, dumny młodzieniec zrobił na tobie wrażenie…

– Ojcze, proszę, nie żartuj ze mnie! Uwzględniając incydent z Marmonem z dzieciństwa i dzisiejsze jego zachowanie, wolałabym zostać oddaną starego Iwrakina! Przynajmniej byłabym pewna, że mam do czynienia z poczciwym mężczyzną!

Mocny ton i gwałtowność jej mowy świadczyły, że dziewczyna naprawdę jest zdenerwowana. Gdy zauważyła rozbawienie ojca, rzuciła mu spojrzenie pełne gniewu i wyszła, mrucząc coś pod nosem.

– Ja też bym wolał, córko, abyś zamiast Marmona wybrała Iwrakina! – powiedział Ren już całkiem poważnie. Wizyta przyszłego Wodza Getlandii zrobiła na nim również niezbyt dobre wrażenie i po chwili zastanowienia, nie było mu do śmiechu.

Długo nie mogli zapomnieć o Marmonie. Jeszcze kilka dni po jego wizycie Ren rozmawiał o tym z Kaspejem, który przyszedł do domu Wodza na wieczorną pogawędkę. Leandra siedziała w kącie pokoju, porządkując wraz z Delhi skrzynie z ubraniami i innymi rzeczami codziennego użytku.

– Właściwie to po co przyjechał do ciebie syn Wirtona? – zapytał Kaspej, popijając z namaszczeniem napar przygotowany przez Leandrę.

– Chciał podziękować za dostawę drewna do Getlandii.

– Ooo! To bardzo miłe z jego strony…

– Tak. Bardzo porządne zachowanie, jak na przyszłego Wodza przystało – odpowiedział Ren wpatrzony w parę unoszącą się nad jego naparem. – Jednak… nie chodziło tylko o to.

– Jak to? Miał jeszcze jakąś sprawę?

– Ano miał. Chcąc wyrazić swą wdzięczność i zadowolenie, zaproponował ofiarowanie dla Nether drugie tyle miedzi.

– Dwa razy więcej niż potrzebujemy?! – Kaspej prawie zakrztusił się, pośpiesznie połykając gorący płyn.

– Tak, więcej niż potrzebujemy…

– Przecież to wbrew Prawu Orlej Wyspy! Darujemy tyle, ile naprawdę jest potrzebne i żądamy tylko tyle, ile jest potrzebne. Przecież to jedna z najważniejszych zasad…

– Też byłem zaskoczony i nie ukrywałem tego. Ale Marmon przekonywał, że biorąc z Getlandii więcej miedzi, niż potrzebujemy, wyrównuję ilość drewna, które dostarczyliśmy do tej osady. Według niego to sprawiedliwość, a nie naruszenie zasad.

– Zaskakujące podejście! A właściwie, co mielibyśmy zrobić z nadmiarem miedzi? Przetrzymywać go po kątach? Jaki byłby z tego użytek?

– Na to też znalazł dobry sposób i myślę, że tobie też się spodoba! – powiedział, spoglądając na Kaspeja z lekkim uśmiechem. – Zaproponował, że w jego kuźniach wykują ozdoby dla naszych kobiet. Będą bardziej nam przydatne, ciesząc nasze oczy pięknem przystrojonych ciał.

Po tych słowach zapadła zupełna cisza, ale zdumiony wyraz twarzy Delhi zapowiadał, że była to cisza przed burzą. Widząc jej reakcję, mężczyźni ryknęli gromkim śmiechem, uniemożliwiając tym komentarze ze strony kobiet. Na to wszystko do pokoju wpadła Syria, trzymając w dłoniach zmięty zwój papieru.

– A co wam tak wesoło?! – krzyknęła rozpromieniona. – Pewnie już wiecie?! Nie! Skąd moglibyście wiedzieć? Przecież to ja przeczytałam pierwsza!

Spojrzała na zwój, nic nie rozumiejąc.

– Co też mamy wiedzieć? – zapytał Kaspej, opanowując śmiech.

– Nasz Sed wraca! Właśnie dostałam list z Tumbago! Za sześćdziesiąt słońc Sed wraca do domu! – prawie krzyczała z radości.

– No, wreszcie! – ucieszył się Ren, poklepując uśmiechniętego Kaspeja po ramieniu. – Przyszły Wódz Nether wraca.

– Tak się cieszę, Syrio! – Delhi uściskała sąsiadkę. – Twoje zbolałe serce wreszcie odpocznie.

Syria nic nie odpowiedziała, gdyż łzy wzruszenia płynęły jej po policzkach.

– Muszę skorzystać z propozycji Marmona i zamówić ci, Syrio, jakieś świecidełka! Na razie przydajesz się tylko do wylewania łez! – Kaspej dogryzł żartobliwie swojej oddanej, za co dostał po plecach od Delhi wyjętym ze skrzyni sznurem do bielizny.

Do pełni szczęścia zabrakło tylko entuzjazmu Leandry, więc prawie jednocześnie spojrzeli na nią, oczekując oznak radości. Tymczasem oczy dziewczyny wyrażały tylko zaskoczenie i jakby lekki niepokój…

– Córciu, nie cieszysz się? Twój przyjaciel z dziecięcych lat wraca! Będziesz mogła wreszcie wybrać się pod opieką Seda na przejażdżkę po lesie – Ren chwycił ją lekko za ucho i potrząsał nim delikatnie, udając ojca karcącego nieposłuszne dziecko.

– Bardzo się cieszę… naprawdę bardzo… tylko trochę się martwię… – próbowała zebrać myśli – że nie przyjedzie do Nether na święto Aru Zana, tylko dopiero za sześćdziesiąt słońc!

– Ach, te kobiety. Zawsze są niezadowolone – powiedział Kaspej, obejmując ramieniem Syrię.

– Dzielny i wspaniały przyszły Wódz Nether… wraca do domu… – powiedziała Delhi z rozmarzeniem w głosie.

– Ach, tak! Ta znowu zaczyna swoje! – wykrzyknął Ren, po czym zwrócił się do Kaspeja i Syrii: – Czy wiecie, że ta kobieta planuje morderstwo waszego syna? I to w dniu jego powrotu do domu!

– Czym ta słaba niewiasta chce powalić silnego, młodego mężczyznę? – dopytywał się z rozbawieniem Kaspej.

– Jak to czym? Zabójczym ciosem urody mojej córki! Podobno Sed ma paść na ziemię jak mucha!

– Aaaa, z tym nie ma żartów! Potężna broń, Delhi, nie ma co! Syrio, nie wiem jak ty, ale ja już drżę o życie naszego jedynego syna! – powiedział, wywołując głośny śmiech zebranych.

– Więc dzień przyjazdu Seda będzie podwójnie radosny! Leandro, cieszę się bardzo, że wybrałaś właśnie ten dzień na swoje odsłonięcie – wyznała Syria ze szczerą wdzięcznością w głosie, na co Leandra odpowiedziała uśmiechem.

– Myślałem, że to ja o tym decyduję! – Ren udawał rozgniewanego, po czym znów się roześmiał.

– Zostawię was już. Dzisiaj miałam sporo wrażeń. Czuję się zmęczona – Leandra ukłoniła się i powolnym krokiem udała się w stronę drzwi do swojego pokoju.

– Tak, moja droga. Idź odpoczywać. Musisz zadbać o moc zabójczych ciosów urody!

Gdy Leandra leżała w łóżku, dochodziły do niej jeszcze ożywione rozmowy i wybuchy śmiechu, ale nie dlatego nie mogła zasnąć. Bardzo żałowała, że sama poddała ojcu i Delhi pomysł, aby jej odsłonięcie odbyło się w dniu przyjazdu Seda. Tyle lat czekała na powrót przyjaciela, a teraz, gdy jej pragnienie się spełnia, ona musi się zamartwiać! W dniu odsłonięcia zostanie uznana za gotową do związku z mężczyzną. Odczuwała ucisk w żołądku na samą myśl o tym, że wszyscy zaczną na nią patrzeć, jak na potencjalną zdobycz, którą już można unieść ze sobą, gdzieś daleko od domu i ojca. Zamknęła mocno oczy i przywarła twarzą do pościeli. Po chwili zerwała się, jakby zabrakło jej powietrza, i usiadła uśmiechnięta.

„Wiedziałam, że coś wymyślę! Wiedziałam!” – zacisnęła triumfalnie pięści. „Przecież nikt nie może mnie zmusić, abym oddała swą rękę jakiemukolwiek mężczyźnie. Nikt nie może ode mnie tego żądać! Ja też muszę tego chcieć! Nikt, oprócz ojca” – poprawiła się. „On jednak nigdy nie zmusiłby mnie do poślubienia kogokolwiek. Nawet gdyby przyszło mu to do głowy, to wystarczy kilka minut mojego płaczu… i problem z głowy!” – uśmiechnęła się do siebie. „Według prawa… kobieta nie może odmówić mężczyźnie, który zobaczy jej twarz przed odsłonięciem z powodu zaniedbania w noszeniu chusty” – przypominała sobie Prawo Pierwszego Spojrzenia. „A to przecież w moim przypadku niemożliwe!” – chwyciła się za głowę, karcąc samą siebie. „Leandro, jaka ty byłaś niemądra, zamartwiając się głupstwami. Choćby przybywało do mnie stu najwspanialszych mężczyzn dziennie, nigdy nie zgodzę się opuścić ojca! Nigdy!”

Rzuciła się z powrotem na łóżko, myśląc już tylko o powrocie Seda. Poczuła ogromną ulgę. Tym razem to radość nie pozwalała jej zasnąć. Postanowiła jak najszybciej wybrać się do jaskini z kryształowym wodospadem, aby tam w spokoju wymyślić jakąś niespodziankę dla przyjaciela. Mają przecież tyle do powiedzenia sobie, tyle do nadrobienia. Dopiero teraz poczuła pełnię radości, jak ojciec, Syria i Kaspej, kiedy dowiedzieli się o jego powrocie.

Do jaskini zdołała się wybrać dopiero kilka słońc później. Wcześniej nie miała sposobności. Niekiedy wartownicy czuwali zbyt czujnie; to znowu Delhi, podniecona zbliżającym się odsłonięciem, zrywała się na nogi zbyt wcześnie i krzątała po domu.

Gdy wreszcie jej się udało, pędziła przez las galopem, chłonąc całym ciałem wilgoć poranka. Nie musiała prowadzić Rosy. Klacz, przywykła do drogi, dobrze wiedziała dokąd biec. Jeszcze tylko szlak przez zarośla, potem krzywy las i znalazła się na miejscu. Jak zwykle uśmiechnęła się na widok połyskującej w słońcu tafli wody, która szumiała wyjątkowo kojąco. Leandra ściągnęła wierzchnią suknię, sandały oraz chustę i ułożyła wszystko obok wejścia do jaskini. Ubrania przycisnęła kilkoma kamykami. Gdy przechodziła przez wodę, wydała z siebie głośny pisk. We wnętrzu jaskini wycisnęła z wody mokre włosy i wytarła oczy, chcąc kolejny raz nacieszyć się jej niezwykłym pięknem. Uwielbiała ten moment, gdy światło słońca przebijające się przez wodę padało na kolorowe kamienie, z których zbudowane było wnętrze jaskini. Szum wody działał na Leandrę oszałamiająco. Czasami zdawało jej się, że woda chce coś powiedzieć, coś przekazać… Zamknęła oczy i wsłuchując się w jej mowę, dotknęła opuszkami palców chłodnej tafli. Odchodziła w zapomnienie… Często jej się to tutaj zdarzało – zapominała o całym świecie, była tylko ona i ta jaskinia. Z wielkim trudem dochodziły do niej jakiekolwiek inne dźwięki czy myśli, dlatego dopiero po chwili zorientowała się, że słyszy z zewnątrz jaskini rżenie. Z przerażeniem otworzyła szeroko oczy, gdyż odkryła, że to nie Rosa! Na zewnątrz był jakiś inny koń i na pewno nie z Nether! Instynktownie wyskoczyła spod strumienia wody i przywarła plecami do bocznej ściany jaskini. Nasłuchiwała teraz, czy aby się nie pomyliła, przecież głośny szum wody mógł zmącić ostrość jej zmysłów. Pomimo chłodu jaskini poczuła, jak gorąca fala przechodzi przez jej ciało, gdy upewniła się, że na zewnątrz jest ktoś obcy. Usłyszała też nerwowe, nawołujące rżenie Rosy. Klacz próbowała kogoś lub coś odpędzić. Nieruchoma ze strachu dziewczyna wciąż nasłuchiwała. Nagle zobaczyła, że przed jaskinią ktoś stoi i zagradza promieniom słońca drogę do jej wnętrza… Na ścianę jaskini, naprzeciw tafli wody padał cień. Ktoś się zbliżał… W myślach Leandry pojawiło się jak widmo ostrzeżenie Dostojnego Juwenita, które przekazał jej ojciec.

„Kto to może być?” – myślała z przerażeniem. „Dlaczego nic nie mówi, tylko się skrada?”

Popatrzyła po sobie. Miała na sobie tylko długą halkę na ramiączkach, która zupełnie mokra przykleiła się do jej ciała. Wyglądała, jakby była naga. Zauważyła, że cień pochyla się przy wejściu do jaskini tam, gdzie zrzuciła ubranie.

– Chusta! – zdławiony strachem głos odmawiał jej posłuszeństwa.

Była pewna, że tajemnicza postać zaraz wejdzie do środka. Kto byłby w stanie opanować ciekawość? Drżącymi rękoma chwyciła brzeg sukienki i oderwała z jej spodu kawałek materiału, przykładając sobie do twarzy, aby ją zasłonić. Mokra tkanina z łatwością utrzymywała się na skórze. Wcisnęła się bardziej w wąskie zagłębienie skały, gdzie nie dochodziły promienie słońca i czekała, wstrzymując oddech. Tak jak przypuszczała, ktoś wszedł przez taflę wody do wnętrza jaskini. Nie patrzyła w jego stronę, obawiając się nawet drgnąć. Jakże była naiwna, myśląc, że pozostanie niezauważona.

– Kogo my tu mamy? – usłyszała stłumiony szumem wody męski głos.

Równocześnie poczuła, że ktoś ją ciągnie za ramię. Rękami starała się zasłaniać piersi i podbrzusze, gdyż przez mokrą koszulę wszystko było widać. Wciąż opierała się plecami o ścianę jaskini. Przez mokry kawałek tkaniny na twarzy bardzo trudno było oddychać. Czuła, że brakuje jej powietrza. Otworzyła powoli oczy i nagle spięte dotąd ciało rozluźniło się zupełnie, tak że mężczyzna musiał ją podtrzymać, aby się nie osunęła.

– Marmon! – powiedziała z ulgą. – To ty! Jak dobrze, że to ty. Tak bardzo się bałam, że to coś… – potwornie kręciło jej się w głowie. – Wiesz, ostatnio było ostrzeżenie ze Świętej Góry Sarem o niebezpieczeństwie… – mówiła, przerywając co chwilę z powodu emocji i utrudniającej oddychanie chusty. – Naprawdę, bardzo się wystraszyłam…

Czekała, aż on coś odpowie, ale Marmon milczał, patrząc z lekkim uśmiechem na jej ramię, na którym widniał Znak Ziemi w czerwonym półokręgu.

– Córka Wodza Nether… Wiedziałem, że niedługo znów się spotkamy, ale żeby w takich okolicznościach? Los jest dla mnie zbyt łaskawy – mówił dziwnie spokojnym tonem, jakby przerażenie Leandry nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

– Marmonie, czy mógłbyś wyjść na zewnątrz i podać mi moje ubranie? Jak tylko się ogarnę, to wszystko ci wyjaśnię.

Leandra chciała poprawić sobie tkaninę na twarzy, gdyż lekko podsuszona jej oddechami, zaczęła powoli się osuwać. Zrezygnowała jednak zaraz, przypomniawszy sobie, że rękoma skrywa przecież swoją nagość.

– Proszę, pośpiesz się! Jest mi zimno – ponagliła niecierpliwie.

Marmon nadal tylko się jej przyglądał, nie wykonując żadnego ruchu. Zniecierpliwiona jego biernością sama postanowiła wyjść na zewnątrz, ale gdy tylko się poruszyła, uścisk dłoni mężczyzny na jej ramionach wyraźnie się nasilił. Spróbowała jeszcze raz, ale z tym samym efektem. Nagle strach powrócił ze zdwojoną siłą. Znowu poczuła falę gorąca. Szybko oceniła swoje szanse na ucieczkę i, zebrawszy wszystkie siły, postanowiła wyrwać się dłoniom Marmona. Ten, jakby przewidując, co dziewczyna chce zrobić, w tej samej chwili pochwycił jej ręce w nadgarstkach i łącząc je razem, unieruchomił wysoko nad głową Leandry, ograniczając tym samym ruchy jej ciała. Ostre krawędzie skały wbijały się boleśnie w plecy i dłonie. Spojrzała z zaskoczeniem na Marmona, jakby dopiero teraz pojawił się przed nią. Z zaciśniętymi ustami wpatrywał się w jej oczy, intensywnie nad czymś rozmyślając. Leandra jeszcze raz próbowała się oswobodzić, ale poczuła, że jest bez szans. Gdy dotarło do niej, że jest zupełnie bezbronna i prawie naga, z przerażenia zaczęła wołać:

– Nie! Nie!

Marmon jedną dłonią chwycił jej ręce, a drugą zasłonił usta.

– Nie krzycz, proszę, bo zagłuszasz szum wody – powiedział spokojnie, ale stanowczo. – A teraz mnie posłuchaj! Nie wiem dlaczego, ale coś mnie do ciebie przyciąga. Nie mogłem przestać o tobie myśleć, córko Rena. Może dlatego coś przywiodło mnie tu do ciebie. Wiesz, to miejsce jest dla mnie bardzo ważne… Łączą się z nim niezwykle dobre wspomnienia. Od dziś będę mieć jeszcze lepsze… – wszystko to mówił z zimnym rozbawieniem.

Leandra czuła, że z oczu płyną jej łzy, wsiąkając po drodze w kawałek tkaniny na twarzy. Ręce pulsowały bólem, zmęczone długotrwałym unoszeniem. Marmon cofnął się nagle o krok i objął wzrokiem całe ciało dziewczyny. Leandra zacisnęła ze wstydu powieki. Gdyby teraz widziała jego twarz, zauważyłaby, że zimny uśmiech zastąpiony został powagą, podszytą pożądaniem. Pomimo bólu ciągnęła z całych sił ręce w dół, chcąc za wszelką cenę zakryć swoje ciało. Aby odebrać jej resztki nadziei, Marmon uniósł je jeszcze wyżej i docisnął ją do skały swoim ciałem, tak że Leandra czuła teraz jego oddech na twarzy.

– Popatrz na mnie! – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Leandra otworzyła oczy. Zobaczyła przed sobą kawałek jego ubrania, ozdobionego frędzlami zakończonymi małymi, białawymi haczykami. Wpatrywała się w nie z uporem, czując odrazę na myśl o spojrzeniu mu w oczy. Ujął jej twarz w dłoń i przekręcił, tak aby była naprzeciw jego wzroku. Zsunął z niej chustę zrobioną z kawałka sukienki, która i tak niewiele już zakrywała.

– Spójrz na mnie! – powtórzył.

Gdy spełniła jego nakaz, uśmiechnął się na krótką chwilę.

– No, no… Wyrosła z ciebie piękność… Naprawdę mam szczęście, że widzę cię po tylu latach jako pierwszy mężczyzna, nie licząc twego ojca oczywiście. Zapewne wiesz, jakie mam teraz prawo? Słyszałaś o Prawie Pierwszego Spojrzenia?

Nie czekając na odpowiedź, przysunął twarz do jej szyi, wdychając głośno zapach jej skóry.

– Nie masz do mnie żadnego prawa! Jesteś potworem, Marmonie! – drżącym, ale gniewnym głosem odpowiedziała Leandra.

Jego dłoń zacisnęła się na sukience między jej piersiami. Pociągnął lekko w dół. Leandra poczuła, jak tkanina powoli się rozrywa, delikatnie, nitka po nitce. Na szyi czuła jego oddech. Sukienka wciąż się darła.

– Wiesz, że bym mógł… – szeptał jej do ucha, mocno oddychając. – Ale nie chcę!

Jego dłoń zatrzymała się.

– Na razie… nie chcę… – dodał i przytrzymując jej twarz, pocałował w usta, boleśnie je na koniec przygryzając. – Cudownie smakujesz, córko Rena. Do zobaczenia wkrótce…

W jednej chwili puścił ją i prędko wyszedł z jaskini. Leandra, która utrzymywała się na nogach, wyłącznie dzięki Marmonowi, opadła teraz na kamienie, kalecząc kolana. Omdlałe ręce i nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Jedyne, co mogła robić, to płakać, dając upust emocjom rozszalałym ze strachu, gniewu i upokorzenia. Musiała jak najszybciej wyjść z jaskini – wciąż czuła tu jego zapach. Prawie czołgając się po ziemi, przeszła przez strumień wody i wydostała się na zewnątrz. Usiadła, opierając się o skałę przy wodospadzie. Jej wzrok zatrzymał się na sukni złożonej tuż obok. Leżała tam, tak jak była zostawiona. Brakowało jedynie chusty.

 

 

 

 

 

Część II

SAREM

 

 

ROZDZIAŁ 4

Birel

Gdy Jarem przebywał nocą wysoko w górach, lubił czuwać w oczekiwaniu na wschód słońca. Zatrzymywał wtedy Jada, wypatrując wyłaniającego się z oddali złocistego oka Aru Zana. Nigdy nie odczuwał większej radości z życia i dumy ze służby dla Saremu, jak wtedy, gdy wdychając chłodne powietrze górskie, był świadkiem początku nowego dnia. Tak było i teraz. Przez cały dzień i noc, wraz z grupą tropicieli i wojowników, wędrował po górskich ścieżkach wokół osady. Mimo nasłuchiwania, mimo sprawdzania każdego śladu, mimo dociekania przyczyn złamania każdej gałęzi czy osunięcia się odłamków skalnych, nie znaleźli niczego, co mogłoby wskazywać na obecność wroga. To ciągłe wytężanie zmysłów zmęczyło ich bardzo, dlatego z przyjemnością chłonęli teraz energię wschodzącego słońca.

– Ruszamy! – Jarem wydał nakaz wojownikom i wszyscy powoli zaczęli zjeżdżać wąską ścieżką górską.

Konie, starannie wyszkolone do poruszania się po skalistych terenach, ostrożnie stawiały kopyta, szczególnie na bardziej stromych odcinkach. Jeźdźcy pomagali im w ich pokonywaniu przez odpowiednie ułożenie ciała. Wymagało to, co nie było wcale łatwe, wyczucia ruchu konia, pozbawionego jakiegokolwiek rytmu. Podczas zjazdu panowała pełna skupienia cisza, przerywana odgłosem tarcia kopyt o żwir. Często, gdy droga była zbyt uciążliwa, musieli schodzić z końskich grzbietów.

Kierowali się teraz do Świątyni, ponieważ Jarem chciał przed powrotem do osady porozmawiać z Polcjunem. Kiedy byli już na głównej drodze do Świętej Góry, dojechał do nich Miron. Jarem zdenerwował się na jego widok.

– Co ty tu robisz? – zapytał wzburzony. – Miałeś razem z Delhi pilnować dziewczyny!

– Ona sama się pilnuje! Od dwóch słońc nie wykonuje prawie żadnego ruchu! Mam dość przebywania i gadania do kogoś, kto nie daje oznak życia. Nie reaguje nawet na moje najbardziej wymyślne komplementy!

– Zachwalałeś urodę dziewczyny, która rozpacza po śmierci ojca i stracie domu? – Jarem zapytał z niedowierzaniem w głosie.

– Chciałem spróbować wszystkiego, aby ją rozruszać, ale nic z tego. Jeszcze jedno: kłamałem, mówiąc, że jej oczy tryskają blaskiem, a skóra mieni się świeżymi kolorami. Prawdę powiedziawszy… ona wygląda okropnie. Mówię poważnie, Jaremie. Z tego, co wiem, nic nie je i nie pije. Jeśli tak dalej pójdzie, to problem opieki nad córką Rena będziesz miał z głowy.

– Głupia! – syknął przez zęby, po czym zwrócił się do Mirona: – Mimo to powinieneś zostać tam przy niej, jak prosiłem. W razie czego Delhi sama nie powstrzyma jej przed próbą ucieczki.

– Tak sobie myślałem, że może Polcjun i mój Wódz będą chcieli wiedzieć, co ważnego stało się podczas ich nieobecności w osadzie… Ale skoro mam być przy dziewczynie, to przekażę wszystko innym razem… – mówił, próbując zawrócić konia.

– Mironie, nie wygłupiaj się! Co się stało?

– Zaginęło kolejnych dwóch mężczyzn z osady – odpowiedział już zupełnie poważnie. – Ostatnio widziano ich rankiem poprzedniego dnia.

– Kim są?

– To Tewo i Gran. Obydwaj zajmują się dowozem żywności z Kajfasu. Wysłałem tropicieli na zwiady wzdłuż drogi do tej osady, ale wrócili z niczym. Nigdzie żadnych śladów.

– To jakieś szaleństwo! Mam nadzieję, że Polcjun i Draman przekażą nam lepsze wiadomości.

Gdy weszli do Sali Ognia, obaj Dostojni Juwenici siedzieli w milczeniu, wpatrując się w tańczące płomienie. Miron z Jaremem skłonili się przed nimi i zasiedli przy palenisku.

– Jak minęło tropienie? – zapytał Polcjun.

– Żadnych niepokojących śladów, ale z osady zaginęło jeszcze dwóch mężczyzn.

– To już razem pięciu! – Polcjun musiał wziąć głęboki oddech.

Zacisnął mocno pięść na rękojeści swojej laski i przekazał informację Dramanowi w mowie Białego Ducha.

– Czy Dostojny Draman miał jakieś wizje? – zapytał Miron.

– Tak, miał wizje. Aru Zan przekazał nam, że… wszystko już nam przekazał – odpowiedział Polcjun, wpatrując się cały czas w ogień.

– Nie rozumiem!

– Ja też nie rozumiem, Jaremie, podobnie jak Draman. Ale dokładnie takie było przesłanie: „Wszystko już zostało przekazane…”.

– Czyli wiemy… że nic nie wiemy!

– Wiemy na pewno to, Mironie, że płomień Świętego Ognia słabnie, szczególnie nocą; że Orlej Wyspie grozi niebezpieczeństwo ze strony Rot Usa; że giną bez śladu ludzie i że córka Rena jest dla Białego Ducha bardzo ważna.

W tym momencie Dostojny Draman odezwał się do Polcjuna, powtarzając kilka razy te same słowa.

– O co chodzi? – zapytał Jarem.

– Draman prosi, abyś przyprowadził tu córkę Rena. Chce ją zobaczyć i porozmawiać z nią.

– A… to może być trudne, Polcjunie.

– Dlaczego?

– Ona jest pogrążona w rozpaczy, nie chce z nikim rozmawiać, nawet z Delhi – swoją opiekunką, która zastępuje jej matkę. Od kilku słońc nie przyjmuje pokarmu… całkowicie zamknęła się w sobie.

– Jaremie, musisz zrobić wszystko, aby jakoś jej pomóc i jak najszybciej przyprowadzić ją do nas. Może wtedy uda nam się coś z tego zrozumieć… – Polcjun mówił z wyczuwalnym napięciem w głosie.

– Matki nie udało mi się wyciągnąć z rozpaczy… Jak po takiej porażce mam próbować? Nie mam żadnego pomysłu!

– Jaremie, Biały Duch powierzył ci tę dziewczynę pod opiekę i on ci pomoże. Wierzę, że tym razem się uda. A teraz już idźcie! Osada nie może pozostawać bez opieki! Będziemy was oczekiwać.

Po powrocie do domu Jarem, mimo zmęczenia, od razu udał się do pokoju Leandry. Gdy ją zobaczył, serce podeszło mu do gardła – nie tylko dlatego, że wyglądała na zupełnie wycieńczoną, ale również z powodu sukni, w którą była ubrana. Nie mógł dłużej przebywać w tym miejscu. Wyszedł za drzwi pokoju i, ciężko wzdychając, oparł się o skalną ścianę domu. Wtedy nadeszła Delhi. Jej oczy były spuchnięte od płaczu.

– Czy widziałeś ją, Wodzu? – zapytała drżącym głosem. – Wygląda jeszcze gorzej niż za pierwszym razem.

– Jak to za pierwszym razem? Już kiedyś tak się zachowywała?

– Tak! Po tym zdarzeniu z Marmonem, kiedy miało zapaść rozstrzygnięcie, czy będzie musiała zostać jego oddaną. Wtedy też przestała się ruszać i odżywiać. Ale wówczas był jeszcze Ren i pomógł jej się jakoś otrząsnąć. A teraz…

Zamyśliła się przez chwilę.

– Zychyra dała mi kilka rzeczy twojej matki z młodości, aby Leandra mogła się w coś przebrać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? – zapytała Wodza.

Jarem pokręcił przecząco głową.

– Wiesz, Jaremie… zawsze krzyczałam na Leandrę, że nie pozwala mi ozdabiać swojego warkocza i nie chce nosić strojnych sukienek jak inne kobiety. A dzisiaj… nawet się nie skrzywiła, kiedy wkładałam na nią tę piękną suknię twojej matki i upinałam ozdoby. Już bym wolała, żeby nosiła te swoje szare, bezkształtne łachy i miała potargane włosy, byleby znowu się uśmiechała…

– Czy jadła coś? – pytał dalej, mając nadal przed oczami Leandrę w sukience swej matki.

– Nie… – odpowiedziała cicho i udała się do swoich obowiązków.

W Jaremie zaczął narastać gniew, zrodzony przez przywołane z przeszłości przeżycia: bólu, odrzucenia i rozczarowania. Uderzył z całych sił pięściami w ścianę, po czym, zabrawszy coś ze swego pokoju, szybkim krokiem poszedł do Leandry.

– Dość tego! Wstawaj! – krzyknął do niej, dźwigając ją z ławy za ramiona. – Wmówiłaś sobie, że będziesz grzecznie siedzieć w bezruchu, nie dopuszczając do siebie nikogo i niczego?! Dobrze wiem, co myślisz!

Zwężone oczy Jarema wpatrywały się z bliska w jej twarz. Syczał do niej przez prawie zaciśnięte zęby, powstrzymując się, aby zbyt mocno nią nie potrząsnąć.

– Chcesz uciec od życia, bo zbyt bardzo boli, tak? Nieważne, co się dzieje wokół ciebie, z twoimi bliskimi, że jesteś komuś potrzebna! To jest dla ciebie nieważne! Ważne jest, aby ciebie mniej bolało! Więc wymyśliłaś sobie, że zatopisz się w samotności i to osłoni cię przed życiem przesyconym cierpieniem. Tak? No odpowiedz mi! – krzyczał jej w twarz. – Ale pamiętaj jedno: ta twoja samotność, w której postanowiłaś trwać, dopadnie też wszystkich tych, których kochasz… wszystkich, którzy kochają ciebie!

– Co ty możesz wiedzieć o samotności? – odpowiedziała mu niechętnie, odwracając głowę w bok. – Ty po śmierci ojca masz nadal matkę i dom. Ja straciłam wszystko.

– Ooo! Odezwałaś się do mnie! Bardzo dziękuję za zaszczyt! Pozwól więc, że w ramach podziękowania poznam cię z kimś.

Stanowczym ruchem pociągnął ją za ramię ku wyjściu. Leandra początkowo się opierała, ale widząc, że nic nie wskóra, posłusznie poszła z Jaremem. Minęli dwoje drzwi na skalnym korytarzu i weszli do ostatniego pokoju. Był on dość obszerny, jasny, z dużym oknem, przez które rozpościerał się widok na ogród otoczony wysokim murem, takim samym, jak ten, który ciągnął się wzdłuż wybiegu Jada. Kamienne ściany pokoju pokryte były pięknymi malowidłami. Na środku stało masywne drewniane łóżko, ozdobione płaskorzeźbami kwiatów i wzbijających się do lotu ptaków. Pod ścianą stało kilka podobnie zdobionych skrzyń, każda w innym kolorze. Wpadający do pokoju wiatr delikatnie poruszał zawieszonymi nad łóżkiem łańcuchami z drobnych, wielobarwnych kamieni Świętej Góry, które obijając się o siebie, wydawały delikatny odgłos przypominający spadające krople wody.

– Zostawcie nas samych! – Jarem zawołał do wystraszonych ich nagłym wtargnięciem Zychyry i Delhi.

Kobiety wyszły pośpiesznie.

– Leandro, poznaj Birel – moją matkę.

Leandra, zaskoczona niezwykłym urokiem tego miejsca, dopiero po chwili zauważyła w kącie pokoju siedzącą na krześle kobiecą postać. Cofnęła się o krok, opierając się z wrażenia na Jaremie, który przytrzymał ją z tyłu za ramiona. Kobieta zupełnie nie pasowała do wystroju tego wnętrza. Szara, pomarszczona twarz bez wyrazu, przygarbiona, niezwykle chuda, jej oczy pozbawione blasku i jakby martwe, patrzące jedynie w swój wewnętrzny świat… Wszystko to kłóciło się z otoczeniem pełnym życia i radości. Kobieta nawet nie drgnęła na widok przybyłych.

– Może pamiętasz ją z dzieciństwa? – zapytał Jarem, mówiąc prawie wprost do jej ucha. – Ja pamiętam bardzo dobrze. Była stale roześmiana, ciepła, czuła… czasami mi się zdawało, że kwiaty rozkwitały na jej widok. Z nikim nie bawiło mi się tak dobrze jak z nią. Kiedy byłem daleko, myśl o jej uśmiechu dodawała mi sił. Tak było przez długie siedem lat. Dzień przed powrotem z nauki dowiedziałem się o śmierci ojca. Dobrze wiesz, co wtedy czułem, ale nadzieję dawała mi świadomość, że w Saremie czeka na mnie matka i ukoi mój ból swoją czułością. Niestety, bardzo się myliłem. Zamiast być pocieszonym, to ja musiałem pocieszać ją. A ona nie chciała mnie słuchać! Zamknęła się w sobie, poddała się rozpaczy i resztę życia postanowiła spędzić w samotności – sama ze sobą. Gdyby nie leki Znawcy Ciała, już dawno by jej tu nie było. Przyjrzyj się dokładnie! Jest tutaj jej ciało, ale mojej matki nie ma! Odeszła z własnego wyboru, gdzieś daleko, gdzie chowa się przed cierpieniem. Ale tak naprawdę właśnie tam ono ją zabija, powoli, ale skutecznie. Od czterech lat nie wypowiedziała ani jednego słowa, nic jej nie interesuje. Można by jej podawać do jedzenia pomyje, przełknęłaby je bez sprzeciwu.

Szybkim ruchem odwrócił Leandrę twarzą do siebie. Po chwili mówił dalej:

– Powiedziałaś, że nie wiem nic o samotności, bo miałem wsparcie w matce i domu. Moja matka, chociaż siedzi tu obok, odeszła wraz z ojcem. Ja nie mam matki, Leandro! A dom? Przecież tak naprawdę dom to nie te skalne ściany, ale miłość i wsparcie najbliższych! Chociaż mieszkam nadal w tym samym domu, ten prawdziwy też straciłem. Bezpowrotnie…

Ponownie odwrócił ją w kierunku Birel.

– Chcesz być taka jak ona? Proszę bardzo! Twój wybór! Będziecie sobie razem tu siedzieć i wpatrywać się w nicość. A Zychyra i Delhi do końca swoich dni będą wylewać nad wami łzy. Ale co to dla ciebie?! Najważniejsze, że ty znajdziesz najlepszy sposób ucieczki przed życiem. Zastanów się tylko, co powiedziałby twój ojciec. A może by tak na odmianę stać się mu posłuszną i dotrzymać złożonego przyrzeczenia?

Wcisnął jej do ręki jakiś przedmiot, po czym, puściwszy ją wolno, wyszedł z pokoju, trzaskając z całych sił drzwiami.

Birel nawet nie drgnęła, podczas gdy przez ciało Leandry przeszedł dreszcz na odgłos uderzenia. Otworzyła powoli dłoń, aby zobaczyć, co zostawił jej Jarem. Poczuła, że traci siły, więc uklękła na ziemi. W ręku trzymała czerwoną bransoletkę swojej matki, którą tak bardzo zawsze chciała mieć. Przypomniała się jej przysięga, złożona ojcu niedługo przed jego śmiercią, i słowa, które wtedy do niej skierował.

– Cień pod lupanem… – wyszeptała i zaczęła toczyć w duszy bolesną walkę z samą sobą – walkę na śmierć i życie.

Tego wieczora Jarem czekał z niepokojem, aż Delhi wyjdzie od Leandry. Bawił się małym nożem, który wbijał z niewielkiej odległości w drewniane drzwi swojego pokoju, opierając się plecami o skalną ścianę korytarza. Wreszcie kobieta wyszła od podopiecznej, zakrywając z wrażenia dłonią twarz. Szła w kierunku Jarema, kręcąc z przejęciem głową.

– Delhi, powiedz coś! – ponaglił ją zniecierpliwiony.

– Zjadła! Niewiele… ale zjadła! Poprosiła też, aby ci podziękować…

 

 

ROZDZIAŁ 28

Na kolanach

Już niedługo przeniosę cię tam, gdzie powinieneś być od zawsze! Wybacz, że tak długo to trwało… – powiedział z przejęciem w głosie, przekładając w dłoni róg o kolorze słońca. – Nie zasługujesz na taki los, aby przebywać w takim miejscu – spojrzał ze wzgardą w kąt jaskini. Konali w niej z głodu i pragnienia ci, którzy pozwolili na ucieczkę synowi Kaspeja. – Ty dotrzymałeś słowa: jestem potężny i silny, a moi wojownicy niepokonani! Już niedługo cała Orla Wyspa będzie żyła według nowych praw, a mój syn – zgodnie z przepowiednią – odkryje dla mnie skrywane tajemnice. W żyłach Władcy Orlej Wyspy będzie płynąć moja krew! Teraz ja dotrzymam swojego słowa: wprowadzę twoje prawa i będę ich strzegł!

– Panie! – w jaskini rozległ się donośny głos Brala.

– Co tam?! – odburknął Marmon, niezadowolony, że mu ktoś przeszkadza.

– Właśnie przywieźli strzałę z wiadomością z Saremu. Nasz człowiek donosi, że do osady wróciła oddana Wodza!

– Twoja pomoc jest zbyt… hojna – odpowiedział cicho Marmon, pochylając się jeszcze bardziej nad trzymanym w ręku rogiem. – Zbierz szybko wszystkich! – zwrócił się do Brala, nie odrywając wzroku od swego skarbu. – Mam wam coś do przekazania!

– Tak jest, panie!

Kilka chwil później Marmon stał przed jaskinią, obejmując wzrokiem zastępy swoich wojowników, którzy z przejęciem oczekiwali na jego słowa. Wreszcie przemówił – jeszcze silniejszym i donośniejszym głosem niż dotychczas.

– Słudzy moi!!! Już wkrótce wyruszamy na zwycięską walkę! Wreszcie wasze trudy i starania zostaną nagrodzone! Wśród was są nowi Wodzowie tych ziem, którzy wraz ze mną będą strzegli nowych praw! Praw, dzięki którym ceniona będzie potęga, siła i mądrość! Wy to wszystko macie! Więc to wy będziecie wywyższeni.

Wśród zebranych rozległy się okrzyki radości.

– Przygotujcie się na dobrą zabawę. Tak jak wam obiecałem, ci, którzy was nie doceniali, ograniczali i bezprawnie wam rozkazywali, na kolanach będą czekać, aż ostrza waszych pazurów rozerwą im gardła! To będzie największe i najwspanialsze polowanie w waszym życiu!

Ponownie rozległ się dziki wrzask. Bral skłonił się przed swoim panem, a za nim uczynili tak pozostali.

– Bral! – zawołał Marmon.

– Tak, panie!

– Wybierz dwudziestu najlepszych wojowników i przyjdźcie za chwilę do mnie. Mam dla was specjalne zadanie.

– Jakie, panie? – zapytał z błyskiem w oku.

– Wyruszycie ze mną, aby odebrać coś, co od zawsze do mnie należało!

 

 

SŁOWO OD AUTORKI

Chciałabym skierować serdecznie podziękowania do wszystkich, którzy mnie wspierali podczas pisania mojej debiutanckiej powieści, oraz do Was, drodzy Czytelnicy, którym udało się dotrwać do tej ostatniej stronicy.

Myślę, że każdy człowiek był, jest lub będzie na takim etapie życia, na którym pragnąłby grubą kreską skreślić swoje błędy i zacząć wszystko na nowo. W moim wyobrażeniu czas ten jest podobny do wody, która zalewa wszystko, co było, aby z jej otchłani mogła się wyłonić nowa wspaniała, świeża wyspa. Z pewnością jest ona niezwykle atrakcyjnym „kąskiem” dla wszelkiego zła, które będzie szukać najprzemyślniejszych, najsprytniejszych sposobów, aby na jej brzeg posłać Zwiastuna Nieszczęścia, a ten zostawi tu czy tam jakąś pokusę, mając nadzieję na okazję szybkiego zdewastowania nowego lądu. Sytuacja staje się rzeczywiście poważna, jeśli brzegu wyspy nikt nie pilnuje, bramy jej osad są szeroko otwarte, a wartownicy nie wypatrują wroga.

Pragnę życzyć sobie oraz każdej i każdemu z Was, drodzy Czytelnicy, aby w bramach naszych dusz zawsze czuwał wartownik, który będzie wpuszczał do środka tylko to, co przynosi ze sobą siłę Ruppali. Wówczas walka ze Zwiastunem Nieszczęścia i jego pokusami okaże się dla każdego z nas zwycięska. A jeśli znowu się nie uda, nie załamujmy się! Wartownik nigdy nas nie opuści i zawsze powróci do stróżowania, jeśli tylko mu na to pozwolimy.

Jeśli jesteście ciekawi dalszych losów Orlej Wyspy i jej mieszkańców, zapraszam do lektury Tchnienia Ruppali i Potęgi Nemregu. Niezwykłe tajemnice i przygody bohaterów Zwojów z Orlej Wyspy czekają na odkrycie…