Tajemnice Kiliana - Anna Szafrańska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Tajemnice Kiliana ebook i audiobook

Szafrańska Anna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Nela jest znaną autorką komiksów i cenioną ilustratorką. Jest roztrzepana, nie potrafi utrzymać porządku ani w domu, ani we własnym życiu. Nie ma pamięci do imion, zwłaszcza tych skomplikowanych.

Kilian to zdolny przedsiębiorca, który z dużym sukcesem prowadzi kilka biznesów. Jest żywym ucieleśnieniem Clarka Kenta – nosi okulary w staromodnych oprawkach, a pod sweterkiem w romby kryje mięśnie ze stali. Skrywa także niejedną tajemnicę i poprzysiągł sobie, że tym razem Nela zapamięta jego imię.

Podobno przypadki się nie zdarzają i warto wierzyć w przeznaczenie. Jednakże spotkania tych dwojga nie są do końca przypadkowe, a wszystko zaczyna się w przeszłości. Nie zawsze tajemnice mogą być początkiem czegoś dobrego, ale gdy pojawia się uczucie, może warto być szczerym?
Czy w świecie pełnym nieporozumień Kilian i Nela odnajdą siebie na nowo?


Tajemnice Kiliana” to cudowna komedia romantyczna, która zabierze cię do świata pełnego motylków w brzuchu i niezliczonych momentów, które rozbawią cię do łez.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 46 min

Lektor: Małgorzata Klara

Oceny
4,5 (515 ocen)
331
114
47
18
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiulla82

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się bawiłam 😊 komedia romantyczna w najlepszym wydaniu ☺️
61
Dallas63

Nie polecam

Pierwszy raz dałam 1 gwiazdę dla mnie porażka cała książka. Męczyłam się ale ze względu na panią Anię dotrwałam do końca a było naprawdę ciężko. Główna bohaterka od początku nie przypadła mi do gustu,,pusta,,.Cała historia bardzo przewidywalna. Nie wiem gdzie tu komedia romantyczna a naprawdę czytałam już wiele. Porażka niestety.
106
Lusix

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka na wieczór 😁 można się pośmiać 🧡
40
AgnieszkaR-W

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja ♥️😘
40
Kingajan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
30

Popularność




Tajemnica pierwsza

Znacie frazę „zemsta jest słodka i najlepiej smakuje na zimno”?

Z całą pewnością ten, kto ją wymyślił, wiedział, co mówi. Moja chwila zemsty właśnie nadeszła i rozkoszowałam się nią do cna. Patryka zupełnie zatkało na mój widok, a siedząca na wprost niego tleniona panna zbierała swoje idealne białe uzębienie z podłogi.

– Wiedziałam… Czułam to – dukałam, spazmatycznie wciągając powietrze, i przerzucałam zagubione spojrzenie z Patryka na jego wybotoksowaną do granic możliwości dziewczynę. – To racja, ostatnio nie układało się między nami, ale… Ale mogliśmy chociaż porozmawiać, rozstać się jak normalni ludzie. Tyle lat razem, a ty…

– Co ty… Poczekaj, Nela…!

– Nie, już nic nie musisz wyjaśniać. Teraz wszystko rozumiem. – Patryk najwidoczniej otrzeźwiał, ale w żadnym razie nie mogłam pozwolić mu dojść do słowa. Dlatego bezradnie kuląc ramiona, wyrzuciłam z siebie z szybkością karabinu maszynowego: – Unikałeś rozmów o ślubie, a gdy próbowałam zrobić cokolwiek, czy to wybrać salę, czy nawet datę, za każdym razem zmieniałeś temat… Ale teraz już wszystko wiem. Tak naprawdę nigdy nie chciałeś się zaangażować. Stabilny związek nie jest dla ciebie. Ja nie jestem dla ciebie… Przepraszam, że dopiero to zauważyłam. – Teraz nadszedł czas na szybkie rzucenie pojedynczego, zmieszanego spojrzenia na nową pannę Patryka, po czym wbicie zapłakanego wzroku w podłogę i nerwowy półuśmiech. – Tylko nie wiem, jak to zniesie twoja mama. Przecież jeszcze dzisiaj byłam z nią na zakupach, powiedziała, że nie może się doczekać, aż zacznę przymierzać suknie ślubne… – I szybka refleksja, i znów powrót spojrzeniem do Patryczka. – Ale tym się nie przejmuj. Załatwię to. Dam sobie radę. A tobie… Tobie życzę powodzenia. I szczęścia.

Mój przesycony skrajnymi emocjami głos załamał się na ostatnich słowach, wobec czego zdusiłam szloch, przyciskając do ust drżącą dłoń.

I cięcie! Mamy to! Byłam z siebie tak dumna! Wspięłam się na wyżyny aktorstwa! Scena godna Oskara! No i gdzie to jury akademii, gdy jest potrzebne? Taki potencjał się marnuje.

Pozostała już tylko dramatyczna ucieczka, jednak… Nie przewidziałam jednego. Tego, że Patryk, podrywając się od stolika, stanowczo złapie mnie za ramię i odwróci ku sobie. Pojęcia nie mam, jak poradziłam sobie z ukryciem naturalnego odruchu obrzydzenia.

– Nela, natychmiast skończ tę szopkę! Musisz wyjaśnić…!

O nie! Nie pędraku, nie dam ci tej szansy.

– Powiedziałam już wszystko. – Kręcąc głową, wyrozumiale poklepałam go po dłoni i posłałam mu przesiąknięty smutkiem, godny panny o złamanym sercu uśmiech. – Wracaj do niej.

Odwróciłam się na pięcie i słysząc za plecami piskliwe ujadanie nowej panny Patryczka, starłam z policzka wymuszone, fałszywe jak mój eks łzy. Wróciłam do baru, gdzie stojąca za ladą Kama wpatrywała się we mnie, jakby nagle wyrosły mi dwie głowy.

– Jestem skonfundowana. Pojęcia nie mam, czy bić ci brawo, czy pokazać czerwoną flagę – stwierdziła. A ja, wzruszając ramionami, najspokojniej w świecie usiadłam na hokerze i dopiłam wściekle kolorowego drinka. – Chociaż nie. Przebijała się jedna zdecydowana myśl. Zgłupiałaś do reszty!

– Zawsze mówiłam, że cenię sobie twoje uznanie.

– Okej, może powiedziałam, że ten pajac zasługuje na to, by obudzić się w łóżku pełnym jadowitych węży oraz by stado pająków uwiło sobie miłe gniazdo u niego tam, gdzie słońce nie dochodzi, ale to… Nela! Tobie autentycznie brakuje instynktu samozachowawczego!

Prychnęłam na to buńczucznie. Wprawdzie zasada „oko za oko, ząb za ząb” była mi całkowicie obca, jednak nie mogłam przejść obojętnie obok tak doskonałej okazji, jaką była możliwość utarcia nosa Patryczkowi. Po tym, jak okazał się perfidnym, zdradzieckim szczurem, który do naszego wspólnego łóżka zapraszał całe tabuny panienek, nie zasługiwał na nic innego. W sumie każda kobieta na moim miejscu potraktowałaby go znacznie gorzej – tym bardziej, gdyby przyłapała swojego narzeczonego na tak zwanym gorącym uczynku. Problem w tym, że gdy nakryłam Patryczka doszkalającego się z akrobatycznej jogi na kanapie (nomen omen mojej wymarzonej, na którą odkładałam przez kilka miesięcy), byłam w takim szoku, że nie zrobiłam dosłownie nic. Nic! A zachowując resztki dumy, powinnam przynajmniej przywalić mu w tę jego kłamliwą jadaczkę.

Lecz taka forma odwetu z zaskoczenia, jak dzisiaj, miała swoje plusy – Patryk zapomniał, że w klubie Purple, pracuje Kama, moja przyjaciółka. Kto by pamiętał o takim drobnym szczególe?

Westchnęłam błogo i z chytrym uśmieszkiem wgryzłam się w soczystą truskawkę, którą Kama udekorowała mojego nieprzepisowo słodkiego drinka. Bezbronna mina Patryczka i to, że nie mógł wykrztusić ani słowa… Zdecydowanie warto było wydusić z siebie łzy!

– Dobra, nie zaprzeczę, akcja totalnie w moim stylu, approve. – Kama uniosła kciuk. – Ale może nie siedź na widoku, zwłaszcza że tamci jeszcze nie wyszli z klubu.

– Trafna uwaga. – Z uznaniem pokiwałam głową i pospiesznie dopiłam koktajl.

Kama była bardziej doświadczona, jeśli chodzi o tego typu akcje niż ja, nowicjuszka, która dopiero stawiała swoje pierwsze kroki na ścieżce zwanej zemstą. Miałam tylko nadzieję, że to mój pierwszy i ostatni raz, gdyż nie uśmiechało mi się przechodzić przez to piekło ponownie. Mam tu na myśli zakończony z hukiem związek, a nie uganianie się za Patryczkiem i zabawę w cockblockera. Zeskoczyłam z wysokiego krzesła, włożyłam kurtkę i wcisnęłam telefon do kieszeni koszmarnie obcisłych spodni. – Dzięki za drinka i…

– Nikim ważnym?!

Spojrzałyśmy po sobie, po czym jednocześnie odwróciłyśmy się w stronę miejsca, skąd dochodził jazgot. Najwyraźniej mój mały akt zemsty zupełnie pokrzyżował randkowe plany Patryka, gdyż ten teraz usilnie starał się zatrzymać rozwścieczoną dziewczynę.

– Już ci tłumaczyłem, to moja eks i rozstaliśmy się dawno temu, więc pojęcia nie mam…

– Nie masz pojęcia? – prychnęła rozjuszona, mierząc Patryka chłodnym spojrzeniem. – Coś ci powiem. Kobiety pielęgnują w sobie urazę tylko w przypadku jednej rzeczy: zdrady. Zdradziłeś ją, tak? Ze mną?

– Nie, kochanie, to było na długo przed to…! Znaczy, bąbelku… To sfrustrowana baba, nie słuchaj tych bzdur.

Blondyna uniosła wysoko brwi.

– Baba? – sapnęła niedowierzająco. – Weź już się nie kompromituj. Jesteś żałosny.

Patryk jednak nie odpuszczał, teraz spróbował zastąpić swojemu „bąbelkowi” drogę.

– Natalka, wszystko ci wyjaśnię, tylko pozwól…! Natka!

– Zabieraj oślizgłe łapy! – wysyczała, jednak gdy i ten przekaz nie dotarł do Patryka, wówczas wytłumaczyła mu wszystko bardziej dosadnie. Sprzedała mu tak soczystego liścia, że nawet ci, którzy wcześniej nie wykazali jakiegokolwiek zainteresowania sprzeczką kochanków, teraz się odwrócili, by z uwagą śledzić ciąg dalszy sceny godnej brazylijskiego tasiemca. – Żal mi każdej dziewczyny, która zakochała się w takim złamasie. A o pełnomocnictwie w firmie mojego ojca możesz zapomnieć. Teraz wiem, dlaczego tak ci zależało. A raczej na czym. I lepiej zostaw mnie w spokoju, bo inaczej wszyscy w kancelarii się dowiedzą, jak wyrywasz swoje klientki!

Na odchodne uderzyła Patryczka kopertówką w brzuch. Bladego pojęcia nie miałam, co w niej było, ale chłopak z bólu ledwo trzymał się na nogach.

Coby nie powiedzieć, mentalnie biłam tej kobiecie brawo. I cofałam wszystko, co mówiłam o jej botoksie. Pełna profeska.

Tymczasem Patryk niecierpliwym ruchem przegarnął opadające na wysokie czoło włosy, wyprostował się i zaciskając wściekle usta, zmierzył uważnym wzrokiem tłum. W końcu jego spojrzenie padło na mnie. Groźnie zmrużył jasne oczy. Jego twarz stała się purpurowa i nie był to wynik przyciemnionego oświetlenia. Znajdował się zbyt daleko, bym mogła go usłyszeć, jednak miałam przeczucie, że jadowicie wysyczane przez zaciśnięte zęby słowo brzmiało „Nela”.

– Ka-kama? – pisnęłam, cofając się na oślep. Przyjaciółka, chcąc mnie ponaglić, zdzieliła mnie kilkukrotnie po głowie. – Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech!

– Nie poganiaj mnie, bo gubię rytm…!1 Cholera, nie czas na to! Spieprzaj ewakuacyjnym. I to szpagatami!

Dwa razy nie musiała mi tego powtarzać. Nie biegłam tak szybko chyba od czasów gimnazjum, gdy groził mi brak zaliczenia z wuefu i nauczycielka kazała mi sprintem przebiec dwieście metrów. Dopadłam do drzwi ewakuacyjnych i wychyliłam się za róg. Niby nie było mowy o tym, by Kama pozwoliła Patrykowi pobiec w ślad za mną, zwłaszcza przejściem dla personelu, ale lepiej dmuchać na zimne. Odetchnęłam z ulgą i nieco bardziej rozluźniona leniwie ruszyłam ciemną alejką.

Mimo późnej pory czułam się tak nakręcona, jakbym wypiła co najmniej trzy mocne kawy. Magia satysfakcji ze szczyptą adrenaliny. Zdecydowanie warto było zaryzykować i odstawić ten teatrzyk tylko po to, by zobaczyć minę kompletnie zdezorientowanego Patryczka…

– Nela.

Zamarłam w pół kroku i przełykając boleśnie ślinę, powoli spojrzałam przed siebie. Na końcu alejki zamajaczył niewyraźny kształt. Okulary nie były mi potrzebne. Rozpoznałam sylwetkę mężczyzny, któremu kilka minut wcześniej zniszczyłam randkę.

Struchlałam. Który to już raz w ciągu zaledwie kwadransa? Szłam na rekord czy jak? Co nie zmieniało faktu, że zamiast usłużnie stanąć w miejscu i czekać na łaknącego satysfakcji Patryczka, zaczęłam się wycofywać w stronę zaplecza klubu.

– O, nie, Nela! Zatrzymaj się, musimy poważnie pogadać!

Ani myślałam! Życie jeszcze mi miłe! Chociaż może powinnam to rozważyć, zanim w mojej głowie zaświtała myśl, by odpłacić mojemu eks pięknym za nadobne…

– O, co tam? Piękne spotkanie, co nie? – Śmiejąc się nerwowo, machnęłam lekceważąco ręką. – Ale miło było, a teraz muszę już…!

– Anielo Rosalio Romanowska, zatrzymaj się w tej chwili!

Zahamowałam tak ostro, że wznieciłam tumany kurzu.

– Oooo nieee! – zagrzmiałam, odwracając się z mordem w oczach. – Nie powiedziałeś tego. Użycie tych imion grozi…

– Skończ pierdolić. Czy ty już do reszty zgłupiałaś? Na cholerę to zrobiłaś?!

– Zrobiłam co? – Zamrugałam, udając niewiniątko.

– Upokorzyłaś mnie!

– Serio? – prychnęłam posępnie. – Cóż… To teraz wiesz, jak ja się czułam, gdy nakryłam cię z jedną z tych twoich wypindrzonych panienek. A nie, poprawka. To był ułamek tego, co wtedy poczułam. Bo tak urabiasz swoje klientki, no nie? Najlepiej te, które posiadają jakiś biznes albo siedzą w zarządzie. A ja, głupia, gratulowałam ci premii i awansu!

– Serio chcesz do tego wracać? Zerwaliśmy pół roku temu! Poza tym przeprosiłem! To ty nie chciałaś słuchać!

– A co? Miałam ci wybaczyć i czekać na powtórkę z rozrywki? Tak przynajmniej masz nieograniczone możliwości bzykania wszystkiego, co się rusza, no nie?

Darowałam sobie wykład o tym, że jeśli się kogoś kocha, to się go szanuje i dlatego zdrada to zbrodnia, której się nie wybacza. Przynajmniej w moim mniemaniu, bo ktoś pokroju Patryczka zwyczajnie by tego nie pojął. Najpierw musiałby rozumieć podstawowe zasady moralne.

Właśnie to rozważałam, kiedy nagle Patryk roześmiał się ironicznie.

– Już wiem! Jesteś zazdrosna! – wykrzyknął odkrywczo. – Zazdrosna, bo było mi z nimi lepiej niż z tobą!

Nie pozwoliłam, żeby mnie to dotknęło. Wredny, arogancki skurczybyk.

– Cholera… – sapnęłam i bezwiednie pokręciłam głową. – Kama miała rację.

– A co ona ma do tego?

– Jakim cudem dałam się omamić takiej nędznej kreaturze? – zapytałam retorycznie, chociaż miałam wątpliwości, czy i to zrozumie. Sądząc po jego nierozgarniętej minie, najpewniej nie. Uniosłam ręce i po prostu się poddałam. – Wow, nieźle musiało mi odbić – dodałam mimochodem, po czym odwróciłam się do drzwi.

Do diabła. Ani drgnęły. Zapomniałam, że otwierają się jedynie od wewnątrz. No chyba że miało się klucz…

– Algorytm jest prosty – ciągnął. – Mam trzy „p”. Prezencję. Pieniądze. I predyspozycje. To oczywiste, że jestem partią, która działa na kobiety jak lep na much. Zresztą sama coś powinnaś o tym wiedzieć, bo jakoś nie narzekałaś przez te trzy lata.

Zaraz, czy on właśnie porównał mnie do muchy…?

– Nawet ja nie potrafię wymyślić tak lamerskiego tekstu – mruknęłam pod nosem.

– I właśnie o to mi chodzi, Nela. Nie rozwijasz się, stoisz w miejscu. Coś dłubiesz, coś tam tworzysz, ale nie wykorzystujesz nawet połowy potencjału. W życiu chodzi o łapianie możliwości, zwłaszcza takich, które ma się na wyciągnięcie ręki. Mogłabyś inaczej pokierować swoją karierą, zacząć się promować, a tymczasem zadowalasz się ochłapami…

– Tak, tak, okej, cokolwiek powiesz. Sorry, mam lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie tego potłuczonego biadolenia. Ale skoro rozdajesz swoje rady na prawo i lewo, to może napisz poradnik motywacyjny…

– I jak zwykle nie umiesz przyjąć krytyki na klatę. Poczekaj, nie skończyłem!

– Coś długo nie możesz dojść do sedna. Przy czym słowo „dojść” ma tu kluczowe znaczenie. Zawsze miałeś z tym problem, więc w zasadzie nie powinno mnie to dziwi… – Siła, z jaką Patryk pchnął mnie na drzwi, kompletnie pozbawiła mnie tchu. Spróbowałam się wyrwać, ale zacisnął dłonie na moim ciele z siłą imadła. – Puszczaj – wysyczałam przez zaciśnięte zęby i w ostatniej chwili odwróciłam głowę. Ciepły oddech Patryka musnął mój policzek. Chyba mogłam sobie darować tego drugiego drinka, bo ze strachu żołądek podjechał mi do gardła.

– Mam przejść do rzeczy? Okej. Wiesz, jak będzie? – Niezrażony tym, że robi mi krzywdę, przysunął się jeszcze bliżej. – Dam ci numer Natki. Zadzwonisz do niej i powiesz, jak było naprawdę. Że to zwyczajny akt zemsty sfrustrowanej zazdrośnicy.

– A nie, że jesteś padalcem, który dla idei robienia kariery kręci jednocześnie z kilkoma laskami? – podsunęłam, udając zaskoczenie.

– Odszczekasz to.

– W twoich snach! I dobrze ci radzę, puść mnie w tej chwili albo zacznę krzyczeć i…

– To krzycz! Nie daruję ci tego, Nela! Natalia jest córką prezesa banku, wiesz, co to oznacza? Zjebałaś plan, który…!

Nie zamierzałam dłużej słuchać jego prostackich wywodów. Wprawdzie przyszpilił mnie tak mocno, że odpadał kopniak w strategiczne miejsce, ale… może w końcu przydadzą się na coś piekielnie niewygodne koturny? Idąc tym tropem, z całej siły wbiłam obcas w stopę Patryka, aż ten zawył z bólu. Jednak zamiast mnie puścić, cisnął mnie na bruk. Poleciałam jak długa, a dłoń po zetknięciu z nierównym asfaltem zapłonęła żywym ogniem.

– Wariatka! Chcesz mi złamać nogę?! – Patryk zawisł nade mną i szarpnął moją obolałą rękę. – Kurwa, zapłacisz mi za to! Pozwę cię!

– Co się tu dzieje?! – huknął obcy głos. Dochodził tuż zza moich pleców i zmroził mnie do szpiku kości. W zasadzie nie tylko mnie, bo i Patryk drgnął niespokojnie. Zaraz jednak zreflektował się i zmierzył intruza (a mojego wybawcę!) znudzonym spojrzeniem.

– Pilnuj swojego interesu, gościu.

– Właśnie to robię. – W następnej sekundzie poczułam, jak ktoś delikatnie mnie chwyta pod ramię i bez trudu stawia na nogi. – Wszystko w porządku?

O do diabła… Tego rodzaju głos powinien być zakazany! Ochrypły, aczkolwiek miękki i cholernie seksowny. W dodatku silne ramię w dalszym ciągu troskliwie otaczało moją talię, jakby nieznajomy się spodziewał, że w każdej chwili mogę się zachwiać na wysokich obcasach. I się nie przeliczył, bo gdy zadarłam głowę, by na niego spojrzeć… Może jednak doznałam wstrząsu mózgu? Bo zdawało mi się, że cały świat zawirował.

Bez dwóch zdań to był najprzystojniejszy facet, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Miał pociągłą twarz, z wysoko zarysowanymi kośćmi policzkowymi i kwadratową szczęką, na której trudno było dopatrzyć się chociażby cienia zarostu. Idealne proporcje, ale prawdziwy zachwyt wzbudziły we mnie jego okulary w grubych, czarnych oprawkach. A zza nich wwiercały się we mnie równie ciemne oczy przyozdobione tak długimi rzęsami, że aż rzucały cień na jego policzki. Gęste włosy były równiutko zaczesane na lewą stronę, no i te usta… One zasługiwały na osobny akapit! Z miejsca mogłabym tworzyć peany na temat ich wielkości i tego, jak wykrzywiają się w niepozornym ironicznym uśmieszku…

Moment. Czy on się ze mnie nabijał?

Och, z pewnością, Romanowska! W końcu gapisz się na niego, jak ciele na malowane wrota!

– Co? – bąknęłam nieprzytomnie.

– Twoja ręka.

Odpowiem na każde pytanie, ale błagam, nie mów do mnie takim tonem… Tonem, od którego skręcają się wszystkie mięśnie w moim ciele!

– Tak, trzymam rękę na pulsie! – palnęłam na poczekaniu i odruchowo machnęłam dłonią tuż przed jego twarzą. Tyle że sekundę później skrzywiłam się i zaczęłam cedzić pod nosem niezrozumiałe (nawet dla mnie!) słowa.

Mężczyzna pochylił się i uważnie przyjrzał ranie. Taką formę obdukcji jeszcze bym zniosła, ale gdy chłodnymi opuszkami palców zaczął delikatnie uciskać siniejącą skórę na nadgarstku…

Udało mi się zapanować nad jękiem rozkoszy, który podstępnie cisnął się na moje usta, ale nad dreszczem, który oblał mnie od czubka głowy po palce u stóp, już nie. Podwinięte palce, zaznaczam – a w koturnach to nie lada wyczyn.

– Boli? – spytał, nie przerywając swojego „badania”.

A żebyś wiedział! W tym momencie schowałam dumę do kieszeni i bez cienia wstydu wczułam się w rolę damy w opresji.

– Troszeczkę.

– Może warto pojechać do szpitala i zrobić prześwietlenie?

– Ej, koleś! Nie widzisz, że przeszkadzasz? Jesteśmy w trakcie ważnej rozmowy.

Przeszyłam Patryka potępiającym spojrzeniem. Chyba mówił o sobie! Zresztą stojący obok mnie mężczyzna najwyraźniej też uznał go za intruza, gdyż prostując się, sapnął niecierpliwie. A i warto dodać, że był ogromny. Nie po prostu wysoki, ale naprawdę ogromny. Blisko dwumetrowa kolumna na dwóch nogach. Czułam się tak, jakbym pozowała w towarzystwie antycznego posągu.

– Odniosłem nieodparte wrażenie, że to raczej ty naprzykrzasz się pani – odparł, mrużąc gniewnie oczy. Jego ramię ponownie otoczyło moją talię. – I nie przypominam sobie, żebyśmy byli po imieniu. Zważywszy na nasz wiek, to jawna oznaka braku dobrego wychowania.

– Czy dzisiaj wszyscy zwariowali? – sapnął wściekle Patryk. – Po prostu olej to i idź swoją drogą. Mam do pogadania z tą laską. Musi odkręcić to, co spieprzyła…

– No chyba zupełnie cię pogrzało! – rzuciłam na wydechu, jednocześnie przysuwając się do obcego mężczyzny. – Nie przeproszę ani tej dziewczyny, ani ciebie, ani żadnej z panienek, z którymi mnie zdradziłeś!

Te słowa ledwie opuściły moje usta, a już wyczułam, jak powietrze wokół mnie gęstnieje. Zaalarmowana widokiem zaciśniętej pięści mężczyzny powiodłam wzrokiem po jego zesztywniałym ciele i… Cholera. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Patryk witałby się ze świętym Piotrem.

– Zdradził cię? – warknął nisko.

– Żeby to raz… – mlasnęłam niewyraźnie, lecz najwyraźniej nieznajomy oprócz imponującej budowy ciała oraz niezaprzeczalnej urody miał też wyostrzony słuch.

– Rozumiem – odparł, zabierając dłoń z moich pleców. Nieco zdezorientowana patrzyłam, jak spokojnie ściąga okulary. – Przypilnuj, proszę.

Złożył je na moich dłoniach, po czym w dwóch krokach zbliżył się do Patryka i bez żadnego uprzedzenia zasadził mu hak w sam środek brzucha. Moja szczęka ledwie trzymała się na zawiasach. Pamiętałam, że Patryk był całkiem nieźle umięśniony, na bieżni pokonywał całe maratony, a mimo to teraz padł na kolana i próbował chrapliwie nabrać tchu. To był czysty, bezprecedensowy nokaut.

– Straciłem cierpliwość. Poza tym dalsza dyskusja nie miałaby sensu. – Mój wybawca wzruszył ramionami. – Na przyszłość radzę panować nad niekontrolowanymi wybuchami agresji. W przeciwnym razie zachowanie, które pan dziś zaprezentował, zaprowadzi pana wprost na komisariat.

– I kto to mówi – szepnęłam.

Mężczyzna, zakładając okulary, łypnął na mnie beznamiętnie.

– Czyżbym słyszał w pani głosie cień skargi?

– W żadnym wypadku!

– To dobrze, bo zdaje się, że właśnie panią uratowałem przed nieciekawym losem. Może usłyszę podziękowanie?

– Dziękuję – odparłam pokornie.

Był jak Clark Kent – w okularach czy bez, prawdziwe ciacho! A szczególnie gdy kąciki jego ust uniosły się ledwo zauważalnie.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Mimo wszystko może warto obejrzeć ranę przy lepszym świetle? Obawiam się, że mogło dojść do skręcenia nadgarstka – zaproponował, patrząc mi głęboko w oczy.

Czy zamierzałam dobrowolnie przyznać, że błahe otarcie naskórka na dłoni urosło do rangi rany szarpanej tylko dlatego, by móc spędzić jeszcze kilka chwili w towarzystwie tego posępnego, acz seksownego faceta? No jasne, że tak!

Z tego powodu przytaknęłam z pełnym wdzięczności uśmiechem i niczym bezmyślne jagnię poszłam w ślad za mężczyzną. Dopiero kiedy znalazłam się na zapleczu, zaciekawiło mnie, skąd facet ma klucz do tylnych drzwi klubu. Pracował tu jako ochroniarz? W sumie postura by się zgadzała, ale już nie to, co miał na sobie. Zamrugałam, pewna, że mam zwidy. Jednak nie, teraz, w pełnym świetle, widziałam go bardzo wyraźnie. Miał na sobie ciemne, klasyczne dżinsy i jeszcze bardziej klasyczny sweterek. Czerwony sweterek. W romby. Jeśli dodać do tego jeszcze idealny przedziałek – geometria aż biła po oczach.

– Hej, Kilian! Spóźniłeś się, a to do ciebie niepodo… – Uśmiech Kamy zastąpiły rozdziawione usta, gdy zobaczyła, kto czai się za plecami tego całego Kiliana. Jednak gdy zauważyła moją obtartą do krwi dłoń, którą niczym ranny w bitwie żołnierz przyciskałam kurczowo do piersi, krzyknęła przerażona. – Nela?! Co ci się, do diabła, stało?!

– Bądź tak dobra i przynieś żelowy kompres chłodzący oraz apteczkę – polecił rzeczowym tonem mężczyzna.

Kama potaknęła bezwiednie, lecz nie zrobiła ani kroku w stronę baru… Zamiast tego stała, jakby ją wryło w ziemię.

– Moment, to nie jest odpowiedź na moje pytanie!

– Przepłoszyłem faceta, który najwyraźniej miał zamiar zrobić krzywdę twojej przyjaciółce. A teraz czy mogłabyś wykonać moje polecenie, proszę? Muszę jeszcze pójść do ochrony i zawiadomić ich o tym zajściu.

Kama przeniosła na mnie przerażone spojrzenie. Bezgłośnie wypowiedziałam imię swojego eks, a wtedy zazgrzytała wściekle zębami.

– Rób swoje, a Nelę zostaw mnie – stwierdziła.

– Trzeba oczyścić i odkazić ranę oraz założyć opatrunek. Poradzisz sobie?

– Kurczę, dobrze, że zapytałeś, bo właśnie miałam zamiar odpalić filmik instruktażowy na YouTubie – prychnęła pogardliwie, jednocześnie wyciągając z jednej z szafek czerwoną apteczkę.

Najwyraźniej mężczyzna był już za pan brat z kąśliwymi komentarzami Kamy, gdyż zwyczajnie puścił tę uwagę mimo uszu.

– Zaraz wracam – powiedział, lecz miałam wątpliwość, czy mówił to do mojej przyjaciółki, gdyż swoje ciemne oczy wlepił… we mnie.

Uśmiechnęłam się nieporadnie, jednak czy zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie? Nawet jeśli, to absolutnie nie dał tego po sobie poznać. Wycofał się w stronę baru i tyle go widziałam. W tej chwili stery całkowicie przejęła Kama i szybko oraz wprawnie zajęła się moją poturbowaną dłonią.

– O co tu chodzi i co się, do cholery, stało?! Miałaś pójść do domu!

– I poszłam. Tyle że Patryk dopadł mnie pierwszy. Uwierzysz, że próbował na mnie wymusić, bym zadzwoniła do tej panny i ją przeprosiła?

– Kutas złamany – wysyczała zajadle, przyklejając wielgachny plaster na oczyszczoną ranę. Teraz to dopiero wyglądałam, jak bym zaliczyła bójkę życia! – Gdybym wiedziała, że za tobą pogna, posłałabym za nim chłopaków z ochrony. No, ale co mój szef ma z tym wspólnego?

W tym momencie poczułam, jak moje brwi znikają pod krótko obciętą grzywką.

– Twój szef?

– Tia, właściciel Purple, mój szef, Kilian Kownacki – odparła, pakując resztę bandaży do apteczki. – W pierwszej chwili myślałam, że przyłapał cię na zapleczu i będę mieć przesrane.

– Można powiedzieć, że uratował mi tyłek. Szamotałam się z Patrykiem i gdy zrobiło się naprawdę gorąco… W skrócie nadepnęłam mu na stopę, a on w podziękowaniu popchnął mnie na ziemię… Wtedy do akcji wkroczył twój szef.

Przyjaciółka głośno zatrzasnęła apteczkę. Przez chwilę nic nie mówiła, a wręcz wydawało mi się, że nawet nie oddycha. Jej wzrok pozostawał pusty. Przeszło mi przez myśl, że dobrze byłoby wybudzić Kamę z tego dziwnego transu, lecz w tym momencie…

– Nadal tam jest?

– Kama, po co ci shaker?

– Nawet nie wiesz, jak boli, gdy się oberwie tym cholerstwem – odparła z zaciętą miną. – Ale spokojnie, pójdę jeszcze do kuchni po patelnię…!

O tak, dziewczyna była zwarta i gotowa, by bronić mojej czci, honoru czy innych rzeczy. Jednak wiedziałam, że jeśli Patryk nadal czaił się za drzwiami, wypuszczanie na niego wściekłej Kamy nie było dobrym rozwiązaniem. Nie chciałam, by moja przyjaciółka miała sprawę karną.

– Zluzuj konie! – zawołałam, stając jej na drodze. – Twój szef załatwił sprawę!

– Co znaczy „załatwił sprawę”? – ironizowała. – Że niby Kilian kogoś uderzył? Błagam!

– Nie kogoś, a Patryka. Kontaktujesz jeszcze? I z czego tak rżysz? – spytałam, widząc, że w ciągu zaledwie ułamka sekundy uleciał z niej wszelki duch bogini zemsty. Dziewczyna wybuchła tak gromkim śmiechem, że z jej jasnych oczu trysnęły łzy.

– Chwila, nadal mówimy o Kilianie?! – Przysiadła na krześle, śmiejąc się do rozpuku. – O tym okularniku w sweterku w romby?

– Tym samym – potwierdziłam, przyglądając się jej z niepokojem. Może jednak warto rozważyć wizytę w szpitalu? Komuś przydałby się pobyt na zamkniętym oddziale, i tym kimś nie byłam ja.

– Błagam, nawet tak nie żartuj! Przecież Kilian muchy by nie skrzywdził, a co dopiero wdał się z kimś w bójkę!

– Ty mi powiedz! To ty z nim pracujesz.

Kama, widząc, jak jestem w tym momencie poważna, odetchnęła głęboko i zaczęła łączyć kropki.

– Nela… Mówisz serio? Kilian?

– Sama byłam zaskoczona, kiedy jednym ruchem znokautował Patryka. A przypominam ci, że ma złotą kartę członkowską VIP na siłowni dla bogatych snobów.

– Jeszcze nie słyszałam, żeby Kilian kogokolwiek pobił. Zresztą sama widzisz, jak się zachowuje. I jak wygląda! – Machnęła ręką w stronę baru, gdzie jakiś czas temu zniknął jej szef. – Lubię go, ale jest sztywny jak nieboszczyk, no i w dodatku to skończona ciamajda. Jestem w szoku, że ręki sobie nie złamał. A właśnie, jak twoja? Nie chcesz jechać na prześwietlenie?

Wywróciłam oczami ze zblazowaną miną.

– Tak, marzę, żeby spędzić noc na SORze. Mogę nią ruszać, więc to pewnie stłuczenie. Chociaż… coś tam klika.

– Weź mnie bardziej nie przerażaj.

– I co?

Kolejna ważna informacja: szef Kamy miał zdolności podkradania się jak rasowy ninja.

Zamierzałam zbagatelizować tę drobną usterkę, jednak wtedy wcięła się moja przyjaciółka. Dodatkowo zaraz oskarżycielsko wskazała na mnie palcem, jakby mówiła „to ona!”.

– Coś jej tam klika.

– Nie jest tak źle – odparłam, a dziewczynie posłałam bardzo znaczące spojrzenie. Może i byłam zafascynowana kolesiem, ale wiadomość, że jest szefem mojej najlepszej przyjaciółki, podziałała jak kubeł lodowatej wody. Jeszcze narobiłabym jej problemów. – Wezmę taksówkę i znajdę jakąś całodobową aptekę, może będą mieć opaski uciskowe. To ja się zbieram. Sorry za kłopot i jeszcze raz dzięki!

Pospiesznie chwyciłam swoje rzeczy. Na szczęście żadne z nich mnie nie zatrzymało. Chociaż jeśli miałabym być szczera, ktoś uważnie śledził każdy mój ruch. I nie była to Kama.

– Daj znać, jak dojedziesz do domu. A w sumie… Może szef cię odwiezie? Co, jeśli ten złamas czai się za rogiem? – dodała, uśmiechając się przy tym fałszywie.

W tym momencie zaczynałam poważnie rozważać, czy nie pozbawić Kamy tytułu najlepszej przyjaciółki.

– Weź przestań! – Roześmiałam się sztucznie i ukradkiem uszczypnęłam dziewczynę w ramię. – I tak twój szef bardzo mi pomógł, więc byłoby mi głupio, gdyby jeszcze…

– To Patrykowi powinno być głupio, ale skoro tak cię poturbował, to chyba w ogóle nie ma sumienia. No a co, jeśli pojechał do twojego mieszkania? Co, jeśli tam na ciebie czeka?

Oho, znowu poczułam, jak atmosfera zgęstniała w ułamku sekundy. Zerknęłam szybko na szefa Kamy i nie myliłam się – niby nadal stał nieruchomo jak ten głaz, ale jego szczęki minimalnie stężały.

Kama, błagam, przestań dolewać oliwy do ognia i zamknij swych ust korale!

– Wtedy zadzwonię po policję. Poza tym znasz mnie, mam donośny głos, więc jak zacznę krzyczeć, to zlecą się wszyscy sąsiedzi. Szczególnie pani Kwiatkowska, której przeszkadza nawet ćwierkanie ptaków. – Przymknęłam na chwilę powieki. Nela, weź ty już lepiej siedź cicho. – Dzięki raz jeszcze za pomoc i… I w ogóle!

Ucałowałam przyjaciółkę (Ha! Nadal musiałam rozważyć jej degradację!) w policzek, zmieszana rzuciłam „pa!” w stronę Pana Szefa, a potem opuściłam zaplecze.

Mogłam pogratulować Kamie. Nastraszyła mnie na tyle, że najpierw uważnie przeskanowałam wzrokiem teren i dopiero później, przekradając się po cichu niczym złodziej, podreptałam ciemną alejką. Odetchnęłam spokojnie, kiedy znalazłam się przed głównym wejściem do lokalu.

Co prawda obiecałam Kamie, że wezmę taksówkę, ale potrzebowałam przewietrzyć głowę. Jednak nie dane mi było długo rozkoszować się rześkim nocnym powietrzem zwiastującym schyłek wiosny. Gdy mijałam weście do Purple, zauważyłam, że ktoś opiera się o maskę czarnego terenowego cadillaca. Duże auto dla dużego faceta.

– To ma sens.

Pan Szef zastrzygł brwiami, a na jego usta wkradł się niepozorny uśmieszek.

– Niby co takiego?

Fuck. Palnęłam to na głos?

1Fragment piosenki zespołu Maanam pt. Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech (1982).

Tajemnica druga

I co teraz zrobisz? – odezwał się prześmiewczy głosik w mojej głowie. Kombinuj, Romanowska, kombinuj! Jesteś całkiem dobra w zmyślaniu na poczekaniu.

– To że… – Główkowałam, nerwowo przestępując z nogi na nogę. – Zaparkowałeś z przodu klubu, a wszedłeś od zaplecza!

Cofam to, co powiedziałam, bo… Że co, proszę?!

Pozostało mi już tylko wierzyć, że mężczyzna puści moją bzdurną odpowiedź mimo uszu. Jednak gdy jego oczy zamigotały tajemniczo, wiedziałam, że mam przerąbane.

– To akurat przeczy wszelkiej logice – zauważył trzeźwo.

Cholera. Skapnął się. W takim układzie została mi już tylko ostatnia deska ratunku.

– A ty najwyraźniej masz problem z rozpoznaniem sarkazmu.

– Podszytego ironią?

– Właśnie!

Uf! Chyba się udało! Chociaż potwierdzenia nie miałam, gdyż przyglądał mi się kompletnie niewzruszony. Nie zamierzałam bezczynnie czekać na to, aż jeszcze bardziej się pogrążę, więc minęłam go pospiesznie.

– Kama ma rację. Lepiej będzie, jeśli odwiozę cię do domu.

Nie zwolniłam kroku.

– Kama przesadza, nic mi nie…

– Zaoszczędzisz na taksówce. – O stop! – Tym bardziej, jeśli masz zamiar odwiedzić i aptekę.

Głos rozsądku. Ten argument zdecydowanie bardziej przemawiał zarówno do mnie, jak i do mojego wystawionego na ciężką próbę dziurawego portfela. Wynajęcie mieszkania, kaucja, mały remont, umeblowanie, nowe życie praktycznie od zera… To wszystko sprawiło, że wyprałam się z oszczędności.

Zawróciłam niemal natychmiast, a Pan Szef otworzył dla mnie drzwi. Niby jego twarz nadal pozostawała bez wyrazu, ale miałam jakieś nieodparte wrażenie, że usatysfakcjonowała go moja decyzja.

– Powiedziałaś Kamie, że uderzyłem twojego faceta? – spytał, siadając na fotelu kierowcy.

Chyba nie powinno mnie dziwić, że zrobił to z łatwością, podczas gdy ja musiałam niemal wspinać się na siedzenie. Terenowy cadillac to nie przelewki. Śmierdzi luksusem na kilometr.

– Byłego faceta. A nie powinnam?

– Teraz o to pytasz? Gdzie mieszkasz?

– A po co ci ta wiedza?

– A jak ci się zdaje?

Wywróciłam tylko oczami. No tak. Nie ma co, Romanowska, przestań popisywać się inteligencją, jeszcze zawstydzisz Pana Szefa. Nie mówiąc o sobie.

Podałam mężczyźnie adres, a on chwilę coś klikał na ekranie na desce rozdzielczej koszmarnie drogiego samochodu, a potem znalazł na trasie dwie całodobowe apteki. Co więcej, pomógł mi w wyborze opaski uciskowej. Pojęcia nie miałam, czym się różniły, jednak Pan Szef wiedział, która będzie najbardziej odpowiednia przy moim urazie. Nie żebym jakoś wybitnie potrzebowała czegoś stabilizującego nadgarstek, jednak nie miałam odwagi protestować przy Panu Szefie, który najwyraźniej lubił sprawować nad wszystkim kontrolę i niezbyt dobrze radził sobie z odmową. Chociaż z drugiej strony jako rasowa ślamazara wiedziałam, że prawdziwy ból i dyskomfort czeka mnie dopiero za kilka godzin. No i opaska była różowa, więc to mogłam zapisać na plus.

W ciągu niecałego kwadransa przemknęliśmy przez prawie opustoszałe centrum miasta. Ukradkiem przyglądałam się siedzącemu obok mężczyźnie, bo co innego miałabym robić… Nie żeby był gadatliwy czy też rozmowa się nam nie kleiła. Milczek z niego, to chyba oczywiste. Najwyraźniej podczas aktu rycerskości sprzed godziny wyczerpał tygodniowy limit słów. Pochmurny wzrok utkwił w drodze i tylko od czasu do czasu zerkał na nawigację. Lecz takie zachowanie do niego pasowało. Nie odstraszył mnie jego dystans i chłód, wręcz przeciwnie – ta tajemniczość była na swój sposób pociągająca, ale też i onieśmielająca. Mężczyzna wydawał się ode mnie dojrzalszy, bardziej zrównoważony i przede wszystkim pewniejszy siebie. Nie to co ja, marzycielka z głową w chmurach, niezbyt racjonalnie podchodząca do życia. No i byłam gadułą, chociaż może teraz nie dało się tego odczuć.

Trudno o ludzi o tak skrajnych charakterach.

Musiałam przyznać, że z ulgą przywitałam widok znanej mi ulicy oraz niedawno odrestaurowanych kamieniczek. Nasza męczarnia dobiegła końca.

– Okej, to tutaj, jeszcze raz dzięki za podwiezienie i… Zaraz, a ty gdzie?!

Pan Szef zamarł. Nietrudno się temu dziwić – mnie również poderwał z fotela spanikowany pisk, który nieoczekiwanie wydostał się z mojego gardła.

– Zamierzałem cię odprowadzić – odparł swobodnie, jakby właśnie tłumaczył dorosłej kobiecie, że dwa plus dwa daje wynik cztery.

– O nie, nie, nie, nie ma takiej potrzeby! – wypaliłam z szybkością karabinu maszynowego. – Znaczy… Serio, dzisiaj już wystarczająco wiele dla mnie zrobiłeś i po prostu źle bym się czuła, gdybyś na dodatek…

– Głupstwa. To raptem parę kroków.

– Naprawdę nie trzeba. Poza tym… Dzisiaj nocuję u babci! Więc jeśli cię zauważy, to ten fakt wywoła lawinę niezręcznych pytań, a uwierz mi, tego oboje chcielibyśmy uniknąć! Jeszcze zaprosiłaby cię na niedzielny obiad i co wtedy?

Tak, z czystą premedytacją zrzuciłam na niego wizję posiłku w towarzystwie wyimaginowanej staruszki, której życiową misją jest znalezienie wnuczce kawalera. Sądziłam, że to skutecznie ostudzi zapędy Pana Szefa, ale… przeliczyłam się.

– Mówisz, że twoja babcia ma w zwyczaju czatować pod drzwiami o drugiej nad ranem?

Brew mężczyzny drgnęła, a kąciki jego ust wykrzywiły się w ledwo zauważalnym uśmieszku. I co miał oznaczać ten ironiczny nacisk na słowo „babcia”? Domyślił się, że robię go w konia?

– Wiesz… – Wzruszyłam swobodnie ramionami. – Starzy ludzie, bezsenność i te sprawy.

– No tak.

Zdecydowanie mi nie uwierzył. Ale przynajmniej już nie naciskał, by odprowadzić mnie do drzwi. Odpięłam pas, pozbierałam swoje rzeczy i gdy sięgałam dłonią do klamki, mój towarzysz zawołał mnie w najgorszy możliwy sposób.

– Aniela?

– O nie, nie, nie! Błagam. Nie mów do mnie pełnym imieniem, chyba że chcesz napytać sobie biedy. Mówię poważnie! Użycie „Aniela” jest równoznaczne z deklaracją wojny!

– Zapamiętam – przyznał ugodowo, a jego ciemne oczy rozświetliły iskierki dobrego humoru. Nie miałam jednak możliwości pozachwycać się dłużej tym niecodziennym zjawiskiem, gdyż Pan Szef sięgnął za siebie i po chwili wcisnął mi coś w rękę. – Weź to. Na wszelki wypadek.

Moje zdziwienie nie znało granic. Takiego prezentu się nie spodziewałam.

Skonfundowana zerknęłam na tylne siedzenie.

– Zawsze nosisz przy sobie arsenał gazu pieprzowego? – spytałam, gapiąc się oniemiała na całą zgrzewkę puszek.

– Wyposażamy w niego naszych ochroniarzy, kelnerki oraz barmanki. Później jadę do drugiego klubu, by uzupełnić zapas.

– Dwa kluby? – Gwizdnęłam przeciągle. – Całkiem nieźle. Dzięki za gaz, oby się nie przydał.

I znowu chciałam sięgnąć do klamki, ale wtedy Pan Szef lekko ujął moją dłoń owiniętą różową opaską uciskową. Do diabła! Czy byłam naelektryzowana? Bo jestem przekonana, że doszło do przeskoku napięcia. To tłumaczyłoby, dlaczego nagle poczułam się zupełnie wytrącona z równowagi… i patrzyłam cielęcym wzrokiem wprost w ciemne tęczówki mężczyzny.

– Noś go zawsze przy sobie, dobrze? – wychrypiał niskim głosem. Ostrzegawczo.

Jakim cudem z tajemniczego milczka przeistaczał się w pewnego siebie faceta, który bez trudu podporządkowywał sobie otoczenie? Jaki był jego sekret, gdzie tkwiła tajemnica tego, że pod wpływem jednego deprymującego spojrzenia zaschło mi w ustach, a bliskość sprawiła, że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa?

– Obiecuję – wyszeptałam na wydechu.

Nie mogłam wyczytać absolutnie nic z jego twarzy czy z oczu. Chociaż… Może jego spojrzenie stało się miękkie?

Odchrząknęłam i spuszczając wzrok, poklepałam go dłonią po piersi. Przelotnie, niezobowiązująco, tak, by odrobinę rozładować napiętą atmosferę. I już miałam się zwijać (do trzech razy sztuka!), ale zauważyłam, że coś przyczepiło się do jednego z wielu pierścionków, które lubiłam nosić. Z sercem w gardle powiodłam spojrzeniem wzdłuż ciemnoczerwonej nici, która prowadziła do…

A jakże by inaczej – do swetra Pana Szefa.

– Oj – skomentowałam zwięźle.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Koleś miał dwa kluby i woził się cadillakiem. Kama mogła się nabijać z jego sweterków w romby, ale założę się, że ten akurat sweterek w romby mógł kosztować więcej niż moje miesięczne wynagrodzenie.

No, może przesadzam, ale… Prawda, że przesadzam?!

– Przywołuje wspomnienia.

Zaskakująca nostalgia w głosie Pana Szefa przywróciła mnie do rzeczywistości. I co dziwne, nie był ani odrobinę na mnie wściekły. Wpatrywał się w czerwoną nitkę z czułością, o jaką go nawet nie podejrzewałam.

– A co? Często napatoczają ci się dziewczyny, które prują ci sweter? – Roześmiałam się nerwowo.

Pan Szef łypnął na mnie z ukosa. Cholera, a mogłam się nie odzywać!

– Tylko jedna… – Urwał, po czym odchrząknął znacząco, ujął moją dłoń i zręcznie odsupłał nitkę, która przyczepiła się do pierścionka. – Dotychczas była tylko jedna.

– Widać to moja bratnia dusza. Mistrzyni w sianiu spustoszenia. Przepraszam. Może…

– Nie przejmuj się tym. To tylko sweter.

– Jesteś za miły. Najpierw bronisz mnie własną piersią, czy raczej pięścią, odwozisz pod same drzwi, a teraz rozgrzeszasz mnie ze zniszczenia twojego ubrania.

– Z tym odwożeniem pod same drzwi bym nie przesadzał, gdyż nie pozwoliłaś mi na to – sprostował, podnosząc na mnie roześmiany wzrok. – Dobranoc, Nela, i nie zapomnij napisać do Kamy. Chociaż i tak się założę, że niebawem do mnie zadzwoni i będzie dopytywać, czy aby na pewno bezpiecznie dotarłaś do domu.

– Obiecuję! I jeszcze raz dzięki. Za wszystko.

Tym razem bez żadnych więcej niespodzianek wysiadłam z samochodu Pana Szefa. To może zabrzmieć dziwnie, ale gdy wpisywałam kod dostępu, czułam na sobie jego wzrok.

Po wejściu do mieszkania, do którego wprowadziłam się zaraz po zerwaniu z Patrykiem, natychmiast popędziłam do okna i dyskretnie odchyliłam firankę. Cadillac stał na podjeździe. Cofnęłam się, by zapalić światło. Odjechał kilka uderzeń mojego skołowanego serca później. Głęboko odetchnęłam. Rzuciłam klucze na i tak już odrapaną komodę przy drzwiach i ściągnęłam buty. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej ich nie włożę – chyba że na walkę gangów.

Z rozpędu walnęłam się na kanapę (nie, to nie ta, na której przyłapałam mojego eks), jednak zanim przymknęłam powieki, zauważyłam ruch na parapecie.

– Jakby co, to od teraz nazywasz się „babcia” – wymruczałam sennie.

Marcello był znajdą, którą chcąc nie chcąc przygarnęłam jakiś rok temu. Miał już kilka ładnych lat i sądząc po licznych bliznach, zadrapanym nosie i poszarpanym uchu, zapewne do tej pory stracił połowę ze swoich dziewięciu kocich żyć. No i prezentował się jak siódme wcielenie samego szatana. Ten kot naprawdę mógłby grać w horrorach – bo nie tylko wygląd, ale i jego zachowanie było upiorne. Potrafił godzinami wpatrywać się we mnie nienawistnym wzrokiem albo gapić się w bliżej nieokreślony punkt. Gdy tak robił, włosy stawały mi dęba, a paranoiczna strona mojej osobowości już skrolowała Google’a w poszukiwaniu egzorcysty. Jak nic przypałętała się tu jakaś zbłąkana duszyczka mająca wobec mnie mordercze zamiary – i na dodatek zaprzyjaźniła się z moim kotem. Bajka.

Jednak trzeba było oddać Marcellowi, że to jedyne stworzenie, które ode mnie nie uciekło. Cóż, widocznie dotychczas potrafiłam odstraszyć od siebie wszystkich bez względu na to, czy poruszali się na dwóch nogach, czy na czterech łapach.

Podciągając się na poduszkach, obrzuciłam krytycznym spojrzeniem lewą rękę. Na próbę zgięłam palce i poruszyłam nadgarstkiem.

– No i niby jak jutro zrobię live’a?

Całe szczęście upadłam na lewą, a nie prawą dłoń, jednak widok obandażowanego nadgarstka mógł być mylący. Postanowiłam, że przyłożę okład, natrę się maścią na stłuczenia, którą poleciła mi farmaceutka, i do jutra mi przejdzie. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

W tym całym galimatiasie i w wyniku rozmyślania o temacie jutrzejszego live’a przeoczyłam jedną, aczkolwiek arcyważną rzecz.

Mianowicie skąd Pan Szef wiedział, jak brzmi moje pełne imię…?

*

Spodziewałam się telefonu od Kamy, zwłaszcza że była niezdrowo podniecona nowo odkrytą stroną osobowości Pana Szefa. Nie żeby raptem kilka moich wiadomości nasyciło jej apetyt na „błagam o więcej szczegółów!”. Tyle że nie mogłam jej zadowolić niczym więcej, a to dlatego, że zwyczajnie nie miałam materiału do rozmowy. Nie licząc kilku wyjątków Pan Szef przez całą trasę z klubu, w którym pracowała Kama, do mojego mieszkania milczał jak zaklęty (owym wyjątkiem była jedynie apteka oraz zawstydzający, wyniszczający mnie psychicznie moment, gdy zniszczyłam mu sweter). Na samą myśl, ile mógł kosztować, oblewał mnie zimny pot.

Szykując graty do wieczornego live’a, odebrałam telefon od przyjaciółki.

– I jak ręka? – rzuciła tytułem wstępu.

– Nic poważnego. Trochę boli, ale poza tym jest okej. Mówiłam, że niepotrzebnie panikujesz?

– Lepiej dmuchać na zimne. Twoje dłonie są cenne.

Ironicznie wywróciłam oczami.

– Ubezpieczę je niczym Lewandowski swoje nogi.

– Niegłupi pomysł.

– Zapomnij! – prychnęłam, słysząc nutę zainteresowania w głosie Kamy. – Tak się składa, że na myśl przychodzi mi pewna osoba, która wiedząc, na jaką kwotę bym je ubezpieczyła, pierwsza by mi je połamała.

– Och, znasz moją zasadę: gdy pieniądz woła, nie odmawia się.

– Nawet za cenę mojego bólu?

– To racja. Ubezpiecz je na co najmniej cztery miliony euro. W ferrari będzie mniej boleć.

– Przyjaciółka.

– Co tam mamroczesz?

– Że spotkało mnie nieopisane szczęście, bo mam bardzo troskliwą przyjaciółkę, która przejmuje się moim losem.

– A żebyś wiedziała! Na tyle, by dopytać… Jak spisał się Kilian?

– Kto? – rzuciłam. Właśnie w tej chwili przeżyłam mikrozawał, gdyż przytrzymując telefon ramieniem, próbowałam jednocześnie złapać za tablet oraz statyw. Kiepski pomysł.

– Nela... – Kama westchnęła i chociaż jej nie widziałam, mogłam się założyć, że wzniosła oczy do nieba.

To prawda, skaranie boskie ze mną.

– Kilian. Mój szef. Kilian Kownacki – dopowiedziała.

– Aaaa! Kilian. Dziwne imię.

– Na tyle dziwne, że powinnaś łatwo je zapamiętać. Ale o czym ja w ogóle mówię! Ludzie wokół ciebie powinni chodzić z przyklejonymi do czoła karteczkami z imionami.

– Czepiasz się. W każdym razie pisałam ci, twój szef był całkiem troskliwy. I ogólnie fajny.

– Aha.

Kama rzadko okazywała aż taki poziom zainteresowania. Przeczuwałam kłopoty. Nie mówiąc już o tym, że na samą myśl o… no o Panu Szefie moje policzki zapłonęły ognistym rumieńcem. A przecież ja się nigdy nie rumieniłam!

– I dał mi gaz pieprzowy.

Ta informacja znokautowała Kamę. Była na tyle nieoczywista i zaskakująca, że dziewczynę zatkało na kilka ładnych sekund.

– Ma gest – wydukała z trudem. – Zawsze mówiłam, że kwiaty na pierwszej randce to przeżytek.

– Ziemia do Kamy. Jakiej randce?

– No co? Przecież robiłaś do niego maślane oczy.

– Wcale że nie!

– Maleńka, wiem, co widziałam. Osobiście uważam, że Kilian ma kawał drągala z tyłu, który powinien czym prędzej wyciągnąć, zanim do końca mu przyrośnie, ale ogólnie równy z niego koleś. Wiesz, wypłata zawsze na czas, plus premia, więc może warto…

– Kama… – Z westchnieniem przerwałam przyjaciółce jakże oczywistą reklamę szefa. – Pamiętasz, co ci mówiłam? Na jakiś czas daję sobie spokój z facetami.

– Ale po co od razu zakładać najgorsze? Nie przekreślaj całego męskiego gatunku z powodu oślizgłego Patryczka.

Miałam nadzieję, że cisza z mojej strony okaże się wielce wymowna.

– No dobra. Jak uważasz. Ale przynajmniej powinnaś postawić mu kawę. Chociaż sama w to nie wierzę, to pomógł ci z Patryczkiem, więc masz tak jakby u niego dług.

– Gadałaś o mnie z… – Ups. Jak mu było? – Ze swoim szefem? – dodałam pospiesznie neutralnym tonem.

– Z Kilianem – sapnęła zniesmaczona. – Coś w tym stylu. I naucz się jego imienia.

– Zbyt skomplikowane. Nie masz czasem zmiany w Purple?

– Jestem w robocie całe pięć minut przed czasem! Więc jak z tą kawą?

– Dobra, zastanowię się, a teraz muszę kończyć. Trudno ustawia się statyw jedną ręką.

– A, no tak, to już ta godzina. Powodzenia i błagam, nie stawiaj kubka z kawą obok tabletu jak ostatnio.

– Już przygotowałam kubek termiczny.

– Tylko pamiętaj zamykać dzióbek. I zadzwoń do Kiliana! To baj!

Robiąc minę à la Jack Sparrow, zerknęłam na telefon.

Zadzwonić do Kiliana? Niby jak? Zębami o parapet?

Nie wymieniliśmy się numerami telefonów i raczej nie istniał nawet cień szansy na to, by pojawiła się okazja do ponownego spotkania. Na samą myśl poczułam lekkie ukłucie zawodu, ale nie miałam teraz czasu, by roztrząsać kolejną zmarnowaną szansę, gdyż stary zabytkowy zegar, który odziedziczyłam po prababci, właśnie wybił ósmą wieczorem.

Wcisnęłam telefon w uchwyt na statywie i zapobiegawczo podłączyłam go do ładowania. Live’y pochłaniały obłędną ilość energii, a głupio by było, gdyby moje cotygodniowe spotkanie z fanami zakończyło się w połowie. A wierzcie mi, już to przerobiłam. Dodam tylko, że zanim się połapałam, że padł mi telefon, zdążyłam dokończyć rysowanie całej jednej kartki ze scenorysu. Nie pytajcie…

Kilkoma ruchami zmieniłam światło lampy na ciepłe, sprawdziłam kadr, po czym przeniosłam tablet na duży drewniany stół w części jadalnej. Została mi ostatnia rzecz – włożenie czarnej maseczki zakrywającej twarz.

Ceniłam swoją prywatność jak mało kto. Pewnie dlatego Patryk niezmiennie czepiał się kwestii zmarnowanego potencjału promocyjnego. W swojej branży odniosłam wręcz spektakularny sukces, ale zwyczajnie nie lubiłam atencji ani całej tej otoczki towarzyszącej promowaniu własnych dzieł. Idealnie oddaje to fakt, że nadal publikowałam swoje prace pod pseudonimem (AR Roma – bardzo kreatywne, sami przyznajcie!) i nigdy, ale to absolutnie nigdy nie pojawiłam się na premierze którejkolwiek z moich publikacji. Wystarczyło to, że aktywnie prowadziłam TikToka oraz profil na Instagramie oraz że nadal, mimo sukcesu wydawniczego, publikowałam swoje prace na Webtoons.com. Tak, w dużym uproszczeniu można powiedzieć, że rysowałam komiksy, a dla bardziej obeznanych – manhwy. I bawiłam się przy tym przednio.

Wszystko zaczęło się od tego, że jako nastolatka przypadkiem obejrzałam serial Kkotboda namja2. Opowiadał o uczennicy prestiżowej szkoły, która podpadła grupie o nazwie F4 składającej się z czworga uczniów – oszałamiająco przystojnych i wszechwładnych chłopaków. Był trójkąt romantyczny, były gagi oraz duża dawka dramatu – czego chcieć więcej? Spędziłam kilka dni przyklejona do ekranu laptopa, wręcz pożerałam każdy kolejny odcinek.

Dziś, po latach, wiedziałam, że tego typu seriale nazywane są dramami, moja pierwsza miłość to aktor Lee Min-ho, a niezdrowa fascynacja koreańskim światem objęła muzykę, manhwy oraz słabość do pikantnych dań. Cóż, najprościej można powiedzieć, że koreańskie bagno pochłonęło mnie w całości. I nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie coś miało się zmienić. Tym bardziej, że aktywnie działałam w branży, będąc autorką kilkunastu romantycznych manhw, z czego większość doczekała się już wydania w formie książkowej, a i z każdym rokiem miałam na koncie coraz więcej przekładów.

Coś, co miało być wyłącznie moim hobby, próbą sprawdzenia się, przetestowania możliwości i przede wszystkim talentu artystycznego, stało się pracą, wokół której zbudowałam całe swoje życie. Miałam rzeszę polskich fanów, ale też i zagranicznych. Zresztą to z myślą o nich nagrywałam live’y, na których regularnie pojawiało się kilka tysięcy widzów. Była w tym odrobina autopromocji, ale też chciałam pokazać, jak powstają moje nowe prace, czasami również odpowiadałam na komentarze, często odnoszące się do tego, na jakim sprzęcie pracuję albo od czego zacząć stworzenie scenorysu.

Czy byłam zaskoczona tak powszechnym zainteresowaniem? Odrobinę. Z jednej strony ogromnie mnie to peszyło, z drugiej cieszyłam się, że moje prace tak się podobają.

Dziś nie było inaczej – odpaliłam streaming Lofi Girl (dobór muzyki uzależniony był od mojego nastroju i często pracowałam też przy playliście z k-popem, jednak wówczas istniało ryzyko, że w pewnym momencie zacznę śpiewać) i wzięłam się do rysowania przygotowanego wcześniej scenorysu, a od czasu do czasu zerkałam też na czat. Oczywiście telefon ustawiłam w ten sposób, by nie było widać mojej twarzy, a jedynie tablet graficzny (a w razie gdybym przypadkowo weszła w kadr, miałam ochronę w postaci maseczki). Na live’ach starałam się nie korzystać z komputera, gdyż miałam wtedy mniejsze pole manewru – stał w sypialni, która, delikatnie mówiąc, była zagruzowana. Poza tym i tak preferowałam pracę na tablecie, bo wówczas mogłam działać dosłownie wszędzie. Zdarzało się, że w poszukiwaniu inspiracji zmieniałam otoczenie. Najczęściej mój wybór padał na okoliczne kawiarnie, gdzie mogłam rozkoszować się smakiem ulubionej karmelowej latte. Albo cynamonową bułeczką.

Na samą myśl do ust napłynęła mi ślinka. Zerknęłam na telefon, by sprawdzić godzinę – zdecydowanie za późno na jakiekolwiek węglowodany. Chociaż z drugiej strony… Czy ja kiedykolwiek się nimi przejmowałam? Fakt, miałam pełniejsze kształty, ale czy to…

Zmarszczyłam brwi i zaciekawiona pochyliłam się niżej.

Moi fani wiedzieli, że niezbyt lubię, gdy wysyłają mi gifty. Oczywiście to było miłe, ale zważywszy na to, że w przeważającej większości byli to nastolatkowie, uczniowie czy studenci, lepiej, by przeznaczyli pieniądze na coś innego, na przykład… na moją kolejną książkę. A tymczasem… ktoś ostro się zagalopował. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przesłałby tak drogiego giftu. Nikt oprócz jednej osoby – mojego wiernego wieloletniego fana kryjącego się pod nickiem StaroswieckiNerd.

2Kkotboda namja – południowokoreański serial telewizyjny, znany także jako Boys Over Flowers oraz Boys Before Flowers, wyprodukowany w 2009 roku. Pracowita Geum Jan-di (Ku Hye-sun) uczęszcza do ekskluzywnego liceum Shinhwa dzięki otrzymanemu stypendium. Jej koledzy z klasy są według niej płytcy i chamscy, zwłaszcza słynna szkolna paczka chłopaków nazywana F4. Bogaci i aroganccy Gu Jun-pyo (Lee Min-ho), Yoon Ji-hoo (Kim Hyun-joong), So Yi-jung (Kim Bum) oraz Song Woo-bin (Kim Joon) są swoistymi królami szkoły i nikt, nawet nauczyciele, nie potrafi sobie z nimi poradzić. Jedyną osobą, która się im postawi, jest Jan-di (źródło: wikipedia).

 

© Copyright by Anna Szafrańska, 2023

© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2023

 

 

Wydanie I

ISBN: 978-83-67685-31-3

 

Redakcja: Beata Kostrzewska

Korekta: Helena Kujawa

Skład: Monika Pirogowicz

Okładka: Maciej Sysio

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Fotografia na okładce:

Copyright © Shutterstock_Viorel Sima

 

 

Wydawnictwo JakBook

Ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice

www.wydawnictwojakbook.pl