Once Upon a Time - Szafrańska Anna - ebook + audiobook + książka

Once Upon a Time ebook i audiobook

Szafrańska Anna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Prawdziwa miłość istnieje tylko w książkach.

I tylko tam można spotkać zakończenie „i żyli długo i szczęśliwie”.

Maja jest bibliotekarką, pasjonatką książek, która na własnej skórze przekonała się, że pierwsza miłość nie ma nic wspólnego ze słodkim zauroczeniem. Uciekając w świat fikcji, ignoruje wszelkie możliwości nawiązania bliższych relacji z mężczyznami – przynajmniej do pewnego czasu. 

Dziewczyna ulega namowom przyjaciółki i idzie na spotkanie klasowe. Nieoczekiwanie pojawia się również Kajetan, szkolna miłość Majki, a obecnie znany piłkarz grający na pozycji napastnika w jednym z czołowych paryskich klubów.

Dla tych dwojga wieczór kończy się w najmniej oczekiwany sposób. Maja i Kajetan różnią się od siebie jak ogień i woda, jednak oboje zgadzają się co do jednego – powinni jak najszybciej zapomnieć o tej nocy.

Jednak los bywa kapryśny, a fabuła nieprzewidywalna. Kilka miesięcy później Majka trafia do Paryża, gdzie jako narzeczona Kajetana Wernera musi odnaleźć się w świecie celebrytów i dostosować do panujących w nim sztywnych zasad. Lecz prawdziwe wyzwanie dopiero przed nią. Czy czarującej bibliofilce uda się zmiękczyć twarde jak skała serce Kajetana? I czy wypowiedziane „kocham” istotnie oznacza miłość?

Rozdział pierwszy rozpoczęty, a do szczęśliwego zakończenia jeszcze daleko.

Once Upon a Time jest I częścią serii Fairy Tales. O dalszych losach Mai i Kajetana można przeczytaćw książceHappy EverAfter. 

Anna Szafrańska - (ur. 1990) – polska pisarka, autorka literatury obyczajowej i new adult. Zadebiutowała w 2016 roku na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie z książką Widmo grzechu. Autorka bestsellerowej serii "PInk Tattoo" oraz trylogii "Spragnieni". Na swoim koncie ma ponad trzydzieści publikacji, w tym książki wydane pod pseudonimem – jako Majka Milejko oraz Linda Szańska (duet wraz z bestsellerową autorką Agnieszką Lingas– Łoniewską). Nominowana w konkursie "Książka Roku 2020" portalu Lubimyczytac.pl za książkę PInk Tattoo. Lilianna, oraz laureatka "Najlepszej Książki 2021" portalu Granice.pl za powieść Uważaj, czego pragniesz. W 2021 roku seria PInk Tattoo została przetłumaczona na język czeski szybko zyskując status bestsellera.   Prywatnie miłośniczka książek Jane Austin, sióstr Brontë oraz wszelkich adaptacji filmowych ich twórczości. Mieszka pod Poznaniem, ale ogromnym uczuciem darzy Wrocław.  Ciekawostka: autorka ma dwukolorowe oczy (heterochromia).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 283

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 51 min

Lektor: Anna Szafranska

Oceny
4,5 (268 ocen)
182
57
20
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PolaNegrid

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra, przyjemna i pozytywna książka. Jedyna - jak dla mnie - wada, to rozbicie historii na dwa tomy. Naprawdę to jest coś o czym wydawnictwa powinny ostrzegać 🙉🐵🙈 „Jeśli nie lubisz cliffhangerów, poczekaj i przeczytaj wszystkie tomy na raz”
100
mononoke0117

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze czyta się ale niestety to pierwszy tom. Gdybym eiedziała, to bym najpierw poczekała na T2.
90
carri91

Nie oderwiesz się od lektury

To część 1?!? Czuje sie oszukana 😭
80
koziolek88

Całkiem niezła

Historia urwana, powinna być informacja na okładce lub w opisie, że to tom 1
magdah1234

Nie oderwiesz się od lektury

Mam nadzieję że druga część pojawi się niebawem.
20

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Once Upon a Time
© Co­py­ri­ght by Anna Sza­frań­ska, 2023 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­szawa 2023
Re­dak­cja: Gra­fika Słowa Be­ata Ko­strzew­ska
Ko­rekta: Bar­bara Za­wiej­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Ilu­stra­cja okład­kowa: na pod­sta­wie ilu­stra­cji ory­gi­nal­nej Ia­ro­slava Da­ra­gan/Shut­ter­stock
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2023
ISBN: 978-83-8132-467-0
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Powiem to na wstę­pie – mi­łość jest prze­re­kla­mo­wana.

I za­nim wy­wró­cisz oczami, my­śląc z prze­ką­sem „och, to jedna z tych hi­sto­rii”, do­dam, że dys­po­nuję całą li­stą ar­gu­men­tów na po­par­cie mo­jej tezy.

Po pierw­sze – na­zy­wam się Maja Pie­cho­wiak i już samo imię dys­kwa­li­fi­kuje mnie jako główną bo­ha­terkę ogni­stego ro­mansu. Za­zwy­czaj twardo stą­pa­jące po ziemi femme fa­tale mają silne imiona, z któ­rych nikt na­wet nie śmie żar­to­wać. Na­to­miast za mną już od wcze­snej pod­sta­wówki cho­dzi pio­senka psz­czółka Maja so­bie lata i jej mniej lub bar­dziej że­nu­jące wer­sje.

Po dru­gie – je­stem bi­blio­te­karką i też ży­wym ucie­le­śnie­niem osoby, która jest za pan brat z książ­kami. Mam bu­rzę krę­co­nych ru­dych wło­sów, moja twarz jest ob­sy­pana pie­gami. Ciało drobne, acz krą­głe, i do­brze się czuję, no­sząc wor­ko­wate swe­try, dłu­gie spód­nice czy na­wet ogrod­niczki. No i moim zna­kiem roz­po­znaw­czym po­zo­stają żółte trampki, a wi­ze­runku do­peł­niają oku­lary w okrą­głej oprawce. Taki wzór do­brała mi pra­cow­nica sa­lonu optycz­nego, tłu­ma­cząc, że pa­sują do mo­jej py­za­tej buzi. Nie śmia­łam na­wet dys­ku­to­wać. W końcu w domu mia­łam lu­stro. To ja – pyza z mnó­stwem pie­gów na za­dar­tym no­sie i wiecz­nie za­ru­mie­nio­nych po­licz­kach.

No i w końcu po trze­cie – już raz ko­goś ko­cha­łam i wła­śnie ta pierw­sza mi­łość ja­sno zo­bra­zo­wała mi, jak ła­two można się spa­rzyć. I jak długo goją się opa­rze­nia. Bo gdy­bym dzie­sięć lat wcze­śniej nie za­ko­chała się w pew­nym chło­paku (który to, wy­ko­rzy­stu­jąc moją na­iw­ność, zro­bił ze mnie po­śmie­wi­sko przed całą szkołą), pew­nie te­raz nie cier­pia­ła­bym z po­wodu braku pew­no­ści sie­bie czy też nie czmy­cha­ła­bym gdzie pieprz ro­śnie za każ­dym ra­zem, gdy ja­kiś fa­cet za­pra­szał mnie na kawę.

Wie­rzy­łam w mi­łość, ale tylko tę książ­kową. Ogni­ste uczu­cie łą­czące dwójkę bo­ha­te­rów, obez­wład­nia­jąca che­mia, za­ka­zany zwią­zek... Ist­niało tak wiele ro­dza­jów mi­ło­ści i uwiel­bia­łam czy­tać o każ­dym z nich. Jed­nak – tylko czy­tać.

Zwy­czaj­nie nie mia­łam od­wagi, by spró­bo­wać jesz­cze raz się za­ko­chać. W moim przy­padku widmo od­rzu­ce­nia było aż na­zbyt oczy­wi­ste i dla­tego nie za­mie­rza­łam ni­czego zmie­niać.

A jed­nak na­dal urze­kały mnie słowa „i żyli długo i szczę­śli­wie”. Roz­tkli­wia­łam się nad nimi, wzdy­cha­łam i cza­sami ci­chutko ma­rzy­łam. O mi­ło­ści jak z bajki, o uczu­ciu jak ze snu. I o męż­czyź­nie, który zdo­by­wa­jąc moje serce, po­rwie mnie do swo­jego świata. Nie­stety rze­czy­wi­stość miała wo­bec mnie inne plany.

Czy w moim przy­padku ist­niała szansa na szczę­śliwe za­koń­cze­nie?

ROZ­DZIAŁ 1

Wcale nie tak dawno temu...

Sap­nę­łam za­wzię­cie do te­le­fonu: – Po­zwól, że po­wtó­rzę to po raz setny. Nie! – I w ogóle mnie nie ob­cho­dziło, jak bar­dzo by­łam w tym mo­men­cie nie­grzeczna. Skoro Pola mo­gła mieć w no­sie moje zda­nie na te­mat udziału w spę­dzie ab­sol­wen­tów z oka­zji okrą­głej rocz­nicy za­ło­że­nia szkoły (na który zresztą pla­no­wała mnie za­cią­gnąć), to nie po­zo­sta­wiała mi wy­boru. Mu­sia­łam po­sta­wić sprawę na ostrzu noża. – Chcesz, to idź, ale mnie na to nie na­mó­wisz. To to­wa­rzy­skie sa­mo­bój­stwo.

– Oj, daj spo­kój! No a co z dziew­czy­nami?! Nie tę­sk­nisz za Elą i Martą? Prze­cież spe­cjal­nie przy­lecą, żeby się z tobą zo­ba­czyć!

– Z nami – po­pra­wi­łam au­to­ma­tycz­nie. – I do­brze ci ra­dzę, nie bierz mnie pod włos. Rów­nie do­brze mogę się z nimi spo­tkać dzień póź­niej.

– Dziew­czyno, ja­kaś ty uparta! – fuk­nęła bez­sil­nie. – Okej, wiem, dla­czego się cy­kasz, więc po­wiem to dla świę­tego spo­koju nas wszyst­kich. Jego. Tam. Nie. Bę­dzie. Ca­pi­sci?

Na­bra­łam wody w usta.

– Nie mam po­ję­cia, o co ci cho­dzi – burk­nę­łam pod no­sem. Odło­ży­łam ostat­nią książkę z działu li­te­ra­tury mło­dzie­żo­wej na półkę i pchnę­łam nie­wielki wó­zek na kół­kach.

– Och, do­sko­nale wiesz, do czego piję, w końcu znam cię jak wła­sną kie­szeń.

– Masz na my­śli to miej­sce, w któ­rym nie obo­wią­zują prawa fi­zyki i za­gina się cza­so­prze­strzeń? Przy­po­mi­nam ci, że ostat­nio się po­chwa­li­łaś, że zna­la­złaś w spodniach pa­ra­gon sprzed dwóch lat. Nie­zbyt do­brze to o to­bie świad­czy.

– Tia, można po­wie­dzieć, że moja kie­szeń jest rów­nie za­gra­cona jak twoja głowa. No, da­lej, Majka! Bo za­raz na­pi­szę na na­szym gru­po­wym cza­cie, że się wa­hasz – za­gro­ziła. – Znasz dziew­czyny. Nie cofną się przed ni­czym, na­wet przed upro­wa­dze­niem cię z domu. Zo­sta­niesz wnie­siona na im­prezę w tych swo­ich wło­cha­tych kap­ciach.

Ze zbla­zo­waną miną wy­wró­ci­łam oczami. Dziew­czyny by­łyby do tego zdolne, zwłasz­cza pod wo­dzą na­rwa­nej Poli.

– No do­brze... – Mla­snę­łam nie­wy­raź­nie. – Za­sta­no­wię się.

Z chwilą gdy wy­mam­ro­ta­łam te słowa, moja przy­ja­ciółka za­nio­sła się zwy­cię­skim śmie­chem. Oczy­wi­ście, moje „za­sta­no­wię się” nie było rów­no­znaczne z „okej, le­cimy z tym kok­sem!”, jed­nak dla Poli nie sta­no­wiło to żad­nej róż­nicy.

– No, zuch dziew­czyna! Daj znać, o któ­rej mam przy­je­chać cię ode­brać.

Ano wła­śnie. W ten pro­sty spo­sób po­sta­wiła mnie przed fak­tem do­ko­na­nym. Czu­łam, że ni­jak się nie wy­kręcę.

– Mu­szę koń­czyć, je­stem w pracy.

– A ja to niby nie? Ale rzu­ci­łam wszystko, by za uszy wy­cią­gnąć cię z dołka. Majka, tam będą sami do­ro­śli, doj­rzali lu­dzie, a nie na­sto­let­nia gów­nia­rze­ria! Za­rę­czam ci, że więk­szość na­wet nie roz­po­zna daw­nych ko­le­gów z klasy, nie mó­wiąc już o tym, że będą mieli pro­blem z wy­mie­nie­niem ich na­zwisk.

– Mó­wisz tak, jakby od za­koń­cze­nia szkoły mi­nęły całe wieki, pod­czas gdy upły­nęło je­dy­nie dzie­sięć lat.

– Lu­dzie się zmie­niają, Majka. Era gim­na­zjalna dawno prze­mi­nęła i już nikt nie roz­trząsa afer sprzed lat.

W su­mie... Pew­nie miała sporo ra­cji. Ci, któ­rzy bli­sko de­kadę temu mnie prze­śla­do­wali, przez któ­rych roz­wa­ża­łam zmianę szkoły, pew­nie te­raz za­jęli się wła­snymi ka­rie­rami, a może i na­wet zdą­żyli za­ło­żyć ro­dziny. Kto by się przej­mo­wał ja­kąś Majką Pie­cho­wiak.

– Może masz ra­cję – przy­zna­łam, cho­ciaż bez prze­ko­na­nia.

– Oczy­wi­ście, że tak! Do­bra, wpadnę do cie­bie wie­czo­rem, to jesz­cze po­ga­damy. Bu­ziak!

Z wes­tchnie­niem wsa­dzi­łam te­le­fon do kie­szeni spód­nicy i już ani na chwilę się nie roz­pra­sza­jąc, do­koń­czy­łam ukła­da­nie zwró­co­nych przed po­łu­dniem ksią­żek. Za­raz po­tem, ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że w bi­blio­tece nie było czy­tel­ni­ków, po­szłam do po­koju so­cjal­nego, by za­pa­rzyć so­bie ulu­bioną her­batę ja­śmi­nową, po czym wró­ci­łam i za­ję­łam się wcią­ga­niem no­wo­ści do ka­ta­logu.

Go­dziny wcze­sno­po­po­łu­dniowe zwy­kłam na­zy­wać ci­szą przed bu­rzą. Rano zja­wiali się starsi czy­tel­nicy – eme­ryci, czę­sto lu­biący so­bie zwy­czaj­nie po­ga­dać, oraz mamy, które za­szy­wały się w ką­ciku dla dzie­cia­ków i je­śli nie wy­po­ży­czały ksią­żek, to czy­tały swoim po­cie­chom bajki. Póź­niej na­stę­po­wała chwila wy­tchnie­nia, a za kilka go­dzin już wrzało tu jak w ulu. Stara pod­sta­wówka, do któ­rej i ja uczęsz­cza­łam, znaj­do­wała się po dru­giej stro­nie ulicy, więc już stało się tra­dy­cją, że na kilka go­dzin bi­blio­tekę przej­mo­wały dzie­ciaki, które aż do mo­mentu po­wrotu ro­dzi­ców do domu spę­dzały tu czas po szkole. Mu­sia­łam przy­znać, że nie by­łam ty­pową bi­blio­te­karką ga­niącą uczniów za zbyt gło­śne roz­mowy w czy­telni albo da­jącą re­pry­mendę, je­śli ci pod­czas lek­tury ksią­żek po­pi­jali ulu­bione na­poje. Raz, że nie chcia­łam ich zra­zić do czy­ta­nia, a dwa... sama uwiel­bia­łam pod­ja­dać. Oczy­wi­ście in­ter­we­nio­wa­łam, je­śli za­cho­wy­wali się wy­bit­nie gło­śno, jed­nak czę­sto wy­star­czyło samo moje po­ja­wie­nie się gdzieś na ho­ry­zon­cie, a wtedy dzie­ciaki z miej­sca po­kor­niały. Więc może jed­nak stra­szy­łam je swoim wy­glą­dem? Ale i tak wo­la­łam my­śleć, że wy­pra­co­wa­li­śmy cał­kiem zdrowy układ – ja nie prze­szka­dza­łam im w bu­do­wa­niu so­cjal­nych więzi, a one mi w pracy. I poza tym w tak ma­łej miej­sco­wo­ści wszy­scy do­brze się zna­li­śmy. A ża­den uczeń nie chce kwasu z ro­dzi­cami.

Pracę tu­taj za­czę­łam jesz­cze na stu­diach. Za­pro­po­no­wała mi ją sama kie­row­niczka. W su­mie nie­spe­cjal­nie by­łam tym za­sko­czona, bo prze­cież od­kąd pa­mię­ta­łam, trak­to­wa­łam bi­blio­tekę jak swój drugi dom. A z cza­sem stała się pierw­szym miej­scem, w któ­rym lu­bi­łam spę­dzać czas po szkole. W każ­dym ra­zie po­ma­ga­łam tu już jako dzie­ciak – od­kła­da­łam lek­tury na półki, po­rząd­ko­wa­łam działy, cza­sami owi­ja­łam tomy. Tro­chę za­bi­ja­łam nudę, bo prze­cież skoro prze­czy­ta­łam więk­szość ksią­żek, a nie­które na­wet kil­ku­krot­nie, to mu­sia­łam zna­leźć so­bie za­ję­cie. Nie­mniej wła­śnie wtedy po­my­śla­łam, że to mo­głaby być praca. Praca ma­rzeń, wśród po­wie­ści i życz­li­wych lu­dzi, któ­rzy po­dzie­lali moją pa­sję do czy­ta­nia.

Może w oce­nie nie­któ­rych moje za­ję­cie nie przed­sta­wiało sobą żad­nej war­to­ści, nie było ni­czym am­bit­nym, czymś, czym można by się po­chwa­lić. I trudno w tym za­wo­dzie od­nieść ja­kiś osza­ła­mia­jący suk­ces... Ale dla mnie sta­no­wiło azyl, miej­sce, w któ­rym po pro­stu do­brze się czu­łam. A to chyba naj­waż­niej­sze, prawda? Ro­bić w ży­ciu to, co ko­chamy, i czuć się szczę­śli­wym?

A i mu­szę spro­sto­wać jesz­cze jedną, acz nie­sa­mo­wi­cie istotną rzecz – to mit, że bi­blio­te­karka jako pierw­sza czyta nowe książki. Przy­naj­mniej ja tak nie ro­bi­łam. Je­śli wie­dzia­łam, że grono czy­tel­ni­ków z utę­sk­nie­niem czeka na pre­mierę po­wie­ści, to jak mo­głam przed­ło­żyć swoje szczę­ście nad ich za­do­wo­le­nie? Mimo że strony po­chła­nia­łam szybko, nie by­ła­bym w sta­nie tak się za­cho­wać.

Poza tym je­śli nie ku­po­wa­łam ksią­żek (oszczęd­nie i z głową, gdyż zwy­czaj­nie w domu bra­ko­wało już mi miej­sca na do­dat­kowe re­gały), to czy­ta­łam je on­line. A i z czyt­ni­kiem w ręce po­tra­fi­łam za­po­mnieć o ca­łym świe­cie.

Po sie­dem­na­stej po­że­gna­łam się z ko­le­żanką, pa­nią Kry­sią, i spa­cer­kiem po­szłam do domu. Miesz­ka­łam dwie ulice da­lej, więc nie wi­dzia­łam sensu w tym, by do­jeż­dżać do pracy ro­we­rem czy sa­mo­cho­dem. Uwiel­bia­łam te moje prze­chadzki po pracy, zwłasz­cza la­tem, gdy roz­ko­szo­wa­łam się cie­płymi pro­mie­niami słońca. Cho­ciaż i tak moją naj­uko­chań­szą porą roku była je­sień, zwłasz­cza ta wcze­sna.

Przy­wi­ta­łam się z są­siadką i jej, jak mó­wiła, „pie­skiem” – owczar­kiem nie­miec­kim, który mimo sta­tecz­nego wieku w dal­szym ciągu uwa­żał się za szcze­niaczka – i we­szłam do domu: dwu­pię­tro­wego przed­wo­jen­nego bu­dynku, który kilka lat temu prze­szedł grun­towny re­mont. Miał ja­sno­żółtą fa­sadę oraz ciem­no­brą­zowe okien­nice. Za kilka ty­go­dni na pa­ra­pe­tach po­ja­wią się do­nice z czer­wo­nymi pe­lar­go­niami, a fron­towy ogród (duma mo­jej mamy) po­kryje się ko­lo­ro­wymi ra­ba­tami. Nie­ustan­nie po­dzi­wia­łam jej ta­lent do ogrod­nic­twa, gdyż sama zwy­czaj­nie nie po­tra­fi­łam utrzy­mać przy ży­ciu ani jed­nego kwiatka. Każdy, kto mnie do­brze znał, wie­dział, że da­wa­nie mi stor­czyka było rów­no­znaczne ze ska­za­niem go na śmierć. Czę­sto bru­talną – z od­wod­nie­nia.

To na­wet jak dla mnie brzmiało ku­rio­zal­nie. Zna­łam do­kład­nie miej­sce każ­dej książki, którą mia­łam w domu, ale by pa­mię­tać o pod­la­niu usy­cha­ją­cej z pra­gnie­nia ro­śliny – co to, to nie.

Wcho­dząc do prze­stron­nej kuchni, po­cią­gnę­łam no­sem i z miej­sca wy­czu­łam ape­tyczną woń przy­praw i sera. Sku­szona za­pa­chem ro­zej­rza­łam się wo­koło, ale ni­g­dzie nie do­strze­głam na­wet śladu po pizzy. Do­piero do­cho­dzące zza ple­ców mla­śnię­cie po­de­rwało mnie nad zie­mię.

– Rany Ju­lek! Czy ty mu­sisz się tak skra­dać? – wrza­snę­łam na wi­dok Fi­lipa, który, wy­bit­nie z sie­bie za­do­wo­lony, na­py­chał so­bie usta pizzą.

– Cie­bie też miło wi­dzieć, sio­stra. Chcesz gryza? – za­pro­po­no­wał, po­da­jąc mi swoją część.

Przy­ta­ku­jąc od­ru­chowo, wzię­łam ka­wa­łek. Przy­sia­dłam na so­fie w sa­lo­nie i pró­bo­wa­łam uspo­koić od­dech. Od­cze­ka­łam z pierw­szym kę­sem, aż serce, które czu­łam w gar­dle, wróci na swoje miej­sce.

– Kiep­ski dzień? – spy­tał Fi­lip i nie wy­ka­zu­jąc ni krztyny de­li­kat­no­ści, zwa­lił się na ka­napę, gło­śno przy tym stę­ka­jąc.

– Nie naj­gor­szy. A u cie­bie?

– Bułka z ma­słem.

Tia, oboje mi­ja­li­śmy się z prawdą. Jed­nak mó­wie­nie o tym, co nas mę­czy, ni­gdy nie przy­cho­dziło nam ła­two.

– Jest do kitu... – wes­tchnę­łam ciężko i by się po­cie­szyć, ugry­złam ka­wa­łek zim­nej już pizzy.

– No, do kitu – przy­znał nie­mrawo Fi­lip. – Do­bra, ko­biety mają pierw­szeń­stwo. Mów, co jest grane.

– Mamy rów­no­upraw­nie­nie, wiesz? Poza tym... starsi przo­dem.

Rzu­cił mi ro­ze­źlone spoj­rze­nie, jed­nak za­miast się kłó­cić, po pro­stu wzru­szył ra­mio­nami.

– Jak tam chcesz. Przy­wio­złem rze­czy – po­wie­dział bez owi­ja­nia w ba­wełnę.

Za­mar­łam tuż przed tym, jak mia­łam wziąć ko­lejny kęs pizzy, i kom­plet­nie zdę­biała wbi­łam wzrok w Fi­lipa.

– Więc... to ko­niec?

– De­fi­ni­tywny – przy­tak­nął tylko.

– I na­wet nie spró­bu­jesz za­wal­czyć? Prze­cież ty i Ma­ria by­li­ście parą od li­ceum!

– Sama stwier­dziła, że to i tak za długo. – Uśmiech­nął się po­sęp­nie. – Poza tym... Już się z kimś spo­tyka.

Cóż, to zmie­niało po­stać rze­czy.

– Przy­kro mi.

– Nie­po­trzeb­nie. Tak na­prawdę to chyba oboje by­li­śmy zmę­czeni na­szą ru­tyną. No, ale da­jesz. Twoja ko­lej.

Od kiedy pizza miała smak kar­tonu?

– To bę­dzie bar­dziej przy­ziemne – bąk­nę­łam z prze­ką­sem. – Pola wy­ciąga mnie na przy­ję­cie. Wiesz, na to dla ab­sol­wen­tów.

– I pój­dziesz? – spy­tał au­ten­tycz­nie za­cie­ka­wiony.

– Sama nie wiem... Ja­koś nie­zbyt mam ochotę spo­tkać się z ludźmi z klasy – do­da­łam oględ­nie.

Całe szczę­ście Fi­lip w mig po­jął, o kogo mi cho­dzi. Przy­naj­mniej nic wię­cej nie mu­sia­łam tłu­ma­czyć i jed­no­cze­śnie wie­dzia­łam, że w prze­ci­wień­stwie do Poli nie bę­dzie na­ci­skał.

– Jak chcesz, mogę pójść z tobą – za­ofe­ro­wał. Po­ło­żył nogi na sto­liku ka­wo­wym i mści­wie zmru­żył oczy. – Z chę­cią przy­po­mnę im czasy, kiedy nie­je­den do­stał ode mnie po mor­dzie za ob­ra­ża­nie mo­jej sio­strzyczki.

To tyle, je­śli cho­dzi o od­cię­cie prze­szło­ści grubą kre­ską.

– Fi­lip – wes­tchnę­łam ciężko. – Do­ro­śnij.

Już otwie­rał usta, za­pewne żeby mnie prze­ko­nać, że wcale nie prze­sa­dza, ale wów­czas coś przy­cią­gnęło jego wzrok.

– Ej, po­wie­dzia­łem „gryza”! – za­wo­łał oskar­ży­ciel­sko, ce­lu­jąc we mnie pal­cem. – O nie! Tylko nie wy­plu­waj!

– Zde­cy­duj się w końcu.

Oczy­wi­ście nie mia­łam za­miaru za­cho­wy­wać się w tak pry­mi­tywny spo­sób, jed­nak sam od­ruch wy­star­czył, by Fi­lip prze­stał ro­ścić so­bie prawa do ostat­niego ka­wałka pizzy.

– Do­bra. Idę do sie­bie. Nie­długo po­winna wpaść do mnie Pola. – Z peł­nymi ustami kla­snę­łam mo­ty­wu­jąco w dło­nie. Jed­nak nim wy­szłam z sa­lonu, zer­k­nę­łam przez ra­mię na brata. – Fi­lip? A ty... Mó­wi­łeś po­waż­nie? Se­rio chciał­byś się wy­brać?

Tym ra­zem da­ro­wał so­bie wy­głupy i w sku­pie­niu zmarsz­czył brwi.

– Sam nie wiem. Ja­koś nie­spe­cjal­nie mam ochotę uda­wać, że cie­szę się na wi­dok tych par­szyw­ców.

– Ale prze­cież... Nie za­wsze tak było – po­wie­dzia­łam z wolna i uśmiech­nę­łam się smutno na wspo­mnie­nie spo­koj­nych cza­sów, za­nim sta­łam się szkol­nym po­śmie­wi­skiem. – Cza­sami by­wało na­wet cał­kiem faj­nie.

Ro­ze­śmiał się iro­nicz­nie.

– Czy mam ro­zu­mieć, że te­raz ty sta­rasz się mnie prze­ko­nać, że­bym po­szedł na im­prezę?

– Cóż... może? – Onie­śmie­lona spoj­rza­łam na swoje dło­nie. – Ostat­nimi czasy wy­cho­dzimy na strasz­nie zdo­ło­wane ro­dzeń­stwo.

Nie ma­jąc nic wię­cej do do­da­nia, po­szłam do swo­jego po­koju.

Mimo że po­wie­dzia­łam to w do­brej wie­rze, tak na­prawdę po­win­nam ugryźć się w ję­zyk. Jed­nak za­le­żało mi na tym, by Fi­lip wy­szedł z dołka. Sama stro­ni­łam od lu­dzi, jed­nak mój brat to co in­nego – był sym­pa­tycz­nym fa­ce­tem. Gdzie­kol­wiek się po­ja­wiał, tam bez trudu po­tra­fił zjed­nać so­bie to­wa­rzy­stwo. Dzięki wro­dzo­nej cha­ry­zmie w mig ła­pał kon­takt, a jego luźna gadka sama w so­bie sta­no­wiła dar. Przy­naj­mniej w mo­jej oce­nie, gdyż na­wet gdy­bym wy­trwale ćwi­czyła, ni­gdy nie osią­gnę­ła­bym po­ziomu Fi­lipa. Zwy­czaj­nie nie czu­łam się swo­bod­nie w oto­cze­niu lu­dzi, któ­rzy nie byli mo­imi przy­ja­ciółmi czy człon­kami ro­dziny. Nie mó­wiąc już o tym, że mu­sia­łam mieć wszystko z góry za­pla­no­wane, pod­czas gdy brat czę­sto dzia­łał spon­ta­nicz­nie. To chyba nor­malne, że ro­dzeń­stwo róż­niło się od sie­bie, jed­nak my... nie by­li­śmy praw­dzi­wym ro­dzeń­stwem. A przy­naj­mniej do­słow­nie.

Nie mia­łam ojca. Mama ni­gdy nie ukry­wała przede mną faktu, że opu­ścił nas, jesz­cze za­nim się uro­dzi­łam. Oczy­wi­ście zna­łam jego per­so­na­lia (prze­cież no­si­łam to samo na­zwi­sko), ale ja­koś nie chcia­łam szu­kać taty, który tak na­prawdę ni­gdy nim nie był. Na­sza „re­la­cja” ogra­ni­czała się je­dy­nie do tego, że re­gu­lar­nie pła­cił ali­menty. Ko­niec kropka. Jed­nak mama ni­gdy nie dała mi od­czuć, że by­łam nie­chcia­nym dziec­kiem. Uzna­wa­łam ją za moją naj­lep­szą przy­ja­ciółkę i po­wier­niczkę i cho­ciaż była wiecz­nie za­pra­co­wana, to za­wsze sta­rała się zna­leźć dla mnie cho­ciaż odro­binę czasu. Sło­wem, mia­ły­śmy bar­dzo do­bry kon­takt. To samo ty­czyło się dziad­ków – gdy jesz­cze żyli, spę­dza­łam u nich pra­wie każde fe­rie i wa­ka­cje. Kiedy zmarli, mama zde­cy­do­wała się wpro­wa­dzić z po­wro­tem do ich domu. Mniej wię­cej wła­śnie wtedy po­znała Szy­mona i po kilku la­tach po­wtór­nie wy­szła za mąż. W pa­kie­cie z oj­czy­mem do­sta­łam także brata, star­szego o rok Fi­lipa. Cóż, nie było ła­two miesz­kać z na­sto­let­nim chło­pa­kiem, tym bar­dziej że sta­no­wił moje cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo. Mnie trak­to­wał prze­waż­nie wred­nie i sta­rał się uprzy­krzyć mi ży­cie. Nie wspo­mi­na­jąc już o jego wiecz­nym na­igra­wa­niu się z mo­jej pa­sji do ksią­żek. Nic więc dziw­nego, że ucie­ka­łam z domu, w któ­rym prak­tycz­nie za­miesz­kali kum­ple Fi­lipa, do sa­motni zwa­nej bi­blio­teką. W tam­tym okre­sie nie są­dzi­łam, że ist­nieje ja­ki­kol­wiek spo­sób na to, by­śmy mo­gli się do­ga­dać. A jed­nak...

Kilka wy­da­rzeń z na­szych na­sto­let­nich lat do­pro­wa­dziło do tego, że sta­li­śmy się so­bie bliżsi niż nie­jedno ro­dzeń­stwo, które łą­czą więzy krwi. Nie­chyb­nie przy­czy­niła się do tego rów­nież przed­wcze­sna śmierć mo­jego oj­czyma. Kilka lat temu, gdy oboje z Fi­li­pem by­li­śmy na stu­diach, Szy­mon zmarł na za­wał serca. To była dla nas nie­wy­obra­żalna tra­ge­dia. I na­dal zda­rzały się chwile, gdy wspo­mi­na­jąc ten krótki czas spę­dzony z oj­czy­mem, jego tro­skę i mi­łość, którą mnie ob­da­rzył, cha­rak­te­ry­styczny za­raź­liwy uśmiech i su­che żarty, po­tra­fi­łam za­lać się łzami. Ko­cha­łam czło­wieka, który sta­rał się za­stą­pić mi tatę. I w pew­nym stop­niu mu się to udało – przy nim za­wsze czu­łam się bez­piecz­nie. Mimo ogromu pracy w każdy week­end re­zer­wo­wał dla nas czas. Słu­chał nas, wspie­rał. Gdy od­szedł, mu­sia­łam być silna za­równo dla mamy, jak i dla Fi­lipa, który po tym wy­da­rze­niu zmie­nił się dia­me­tral­nie. Ubó­stwiał swo­jego ojca i trak­to­wał jako wzór, choć nie­ko­niecz­nie da­wał to po so­bie po­znać.

A te­raz bar­dzo mi go przy­po­mi­nał. Z ko­lei my z Fi­li­pem sta­li­śmy się prak­tycz­nie nie­roz­łączni i śmiało mo­głam po­wie­dzieć, że był mi te­raz bliż­szy niż mama. Znał mnie na wy­lot i chro­nił – cza­sami aż do prze­sady. Pola na­śmie­wała się, że cier­piał na opóź­niony syn­drom młod­szej sio­stry, i w su­mie nie mi­jała się z prawdą. Fi­lip był... na­do­pie­kuń­czym ty­pem, ale tylko wzglę­dem mnie. Cza­sami za­sta­na­wia­łam się, czy przy­pad­kiem nie sta­no­wi­łam po­wodu roz­sta­nia Fi­lipa z jego na­rze­czoną. Za­zdrość to jedno, ale mną zwy­czaj­nie in­te­re­so­wał się bar­dziej niż dziew­czyną, z którą po­noć chciał się oże­nić.

W po­koju prze­bra­łam się w do­mowe ciu­chy (czyli swe­ter i leg­ginsy) i zwią­zu­jąc włosy na czubku głowy, po­my­śla­łam, że ten je­den je­dyny raz po­święcę się dla brata. Jak by nie pa­trzeć, by­łam mu to winna. Stwier­dzi­łam, że wy­cią­gnę go z domu, na­wet je­śli to miało ozna­czać spo­tka­nie oko w oko z mo­imi daw­nymi prze­śla­dow­cami.

Cho­ciaż, je­śli wie­rzyć prze­cie­kom Poli, przy­naj­mniej nie bę­dzie jed­nego z nich – Ka­je­tana Wer­nera.

Fa­ceta, który zła­mał mi serce.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki