Spragnieni by kochać - Anna Szafrańska - ebook

Spragnieni by kochać ebook

Szafrańska Anna

4,5

Opis

Czy pragnienia gorące jak ogień będą w stanie przebić się przez strach skuwający serce niczym lód?

 

Eryk zatrudnia się w barze nad Wartą i poznaje tam wycofaną, ale jednocześnie zadziorną i zjawiskowo piękną Ewelinę. Dziewczyna dorabia sobie jako barmanka i od razu wpada mu w oko, ale ich pierwsze spotkanie nie należy do udanych.

 

Choć ta tajemniczość Eweliny bardzo podsyca jej atrakcyjność, to chłopak nie chce się narzucać, szczególnie że nowa znajoma najprawdopodobniej już się z kimś spotyka. Jednak wystarcza jedna przypadkiem podsłuchana rozmowa, by zmienił zdanie. A gdy widzi na twarzy dziewczyny siniaki, postanawia o nią zawalczyć. Eryk wie, że pragnie Eweliny i chce zrobić wszystko, aby skruszyć mur, za którym ta się chowa.

 

Jednak wkrótce przeszłość daje o sobie znać i wszystko wskazuje na to, że dziewczyna nie jest taka, za jaką ją uważał. Ale czy istnieje jakieś wytłumaczenie, które pozwoliłoby wybaczyć jej wszystko, co zrobiła?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 511

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (68 ocen)
41
20
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nowosielska63

Nie oderwiesz się od lektury

Jest to książka która trzyma w na pięciu do końca. Polecam
10
MonikaRuc

Nie oderwiesz się od lektury

Super, polecam
10
Wiolka0870
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka ukazująca ile człowiek zniesie dla miłości, jak bardzo miłość może być uzależniająca, jak można manipulować drugą osobą poprzez wykorzystanie tej miłości. To trzeba przeczytać, ale przygotujcie się na niesamowitą mieszankę uczuć od współczucia po złość, od radości do gniewu. Ja osobiście musiałam przerywać czytanie żeby przetrawić pewne wątki. Naprawdę polecam przeczytać.
10
MariolaAndrzejczak

Dobrze spędzony czas

spoko
00
ewemys7411

Całkiem niezła

Oderwana od rzeczywistości
00

Popularność




Rozdział 1

„Hey, are you really this good?

Damn, are you really this good?

Baby, you’re just like a drug

I’d bottle you up if I could

Feeling out of control with your chemicals

What’s coming over me?

It’s a total eclipse of rationality”

 

ILLENIUM ft. BAHARI – Crashing

Eryk

– No i jak? Smakowało?

Wyszczerzyłem się do Ali, która zadarła brodę, jakby szeptała: „A nie mówiłam?”. Zaczęła zgarniać na tacę niemal wyczyszczony do zera talerz i gigantyczny kubek po kawie, a ja musiałem przyznać jej rację – nawet jeśli na początku sałatka z awokado podana z tostami francuskimi brzmiała dziwacznie, to smakowała zadziwiająco dobrze.

– Było pyszne, dzięki – odparłem, puszczając jej oczko, na co moja przyjaciółka tylko przewróciła oczami.

– Powinnam ci uświadomić, że to nie ja gotowałam, przyniosłam ci tylko zamówienie do stolika, ale wtedy stracę swój napiwek – droczyła się ze mną.

– Jakbym kiedyś zapomniał ci go dać – prychnąłem.

Przełożyła tacę do drugiej ręki, wsparła dłoń na biodrze i spojrzała na mnie z góry.

– Wypominasz mi?

– Gdzieżbym śmiał. – Zaśmiałem się, unosząc dłonie w geście poddania.

Kręcąc głową, próbowała zdusić uśmiech, ale gdy zaserwowałem jej jedną z moich głupich min, poległa z kretesem.

– Dobra, dobra, nie czaruj, kiedy jestem w pracy – upomniała i wyciągnęła terminal z kieszonki na przepasce biodrowej. – Zostaw to sobie na później.

Doskonale mnie znała – odkąd rodzice założyli mi konto w banku, byłem raczej oddziałem bezgotówkowym. W portfelu miałem jedynie drobną kasę na napiwki albo na parkometr. Bez gadania przyłożyłem kartę do czytnika, a Alicja zręcznie oderwała wydrukowane potwierdzenie. Gdy zbierałem się do wyjścia, zauważyłem, że przygląda mi się z nikłym uśmiechem.

– Najedzony, napity, wyglądasz też niczego sobie… – recytowała, obcinając mnie krytycznie od góry do dołu.

– Wredna! Wyglądam obłędnie! Klientka, która okazałaby się odporna na mój urok osobisty, musiałaby być ślepa, głucha albo pozbawiona węchu.

– Z tym węchem masz rację, bo cuchniesz perfumami na kilometr – odparła, marszcząc nos. – Znowu podwędziłeś Hugo Bossa Kubie?

Wzruszyłem ramionami.

– Facet ma klasę, to muszę mu przyznać.

– Mam nadzieję, że do wieczora zapach trochę wywietrzeje, bo pamiętasz, co ci ostatnio obiecał?

– Twój chłopak mi groził, a to różnica – zauważyłem i przewróciłem oczami, widząc, jak w ciągu zaledwie ułamka sekundy policzki Alicji delikatnie się zaróżowiły. – Serio? Tyle czasu już minęło, a ty nadal szczerzysz się na to słowo?

Fuknęła, udając oburzoną, a odrzucając głowę, wprawiła w ruch sięgające ramion blond włosy.

– Bo brzmi cudownie – odparła, dając mi jasny sygnał, że nie potrzebuje żadnego usprawiedliwienia.

– Chyba nawet sowity napiwek nie przebije tego uśmiechu. Twój chłopak – rzuciłem znienacka, a Alicja gwałtownie nabrała powietrza. – O, widzisz!

Roześmiałem się i w porę uchyliłem przed podniesioną ręką przyjaciółki. Może i wyglądała niepozornie, bo sięgała mi zaledwie do ramienia, ale Kuba nauczył ją, jak wyprowadzać celne ciosy w strategiczne miejsca. Gwoli ścisłości, podczas owych treningów to na mnie ćwiczyła uderzenia. Nie wiedziałem tylko, czy pomagam przyjaciółce w opanowaniu podstawowych chwytów samoobrony, czy po prostu dostarczam wyśmienitej rozrywki jej chłopakowi. Jednak mówiąc tak zupełnie szczerze, cieszyłem się, że Alicja potrafi się obronić. I nie chodziło tylko o to, że wymagało tego od niej miejsce pracy, bo na czas wakacji znalazła etat w jednej z licznych knajpek przy poznańskim rynku, a i nierzadko wracała sama do domu. Cieszył mnie sam fakt, że potrafiła zadbać o swoje bezpieczeństwo.

Ala dała za wygraną i, w dalszym ciągu zaróżowiona po koniuszki uszu, dokończyła sprzątanie zwolnionego przeze mnie stolika.

– Idź już, bo się spóźnisz pierwszego dnia pracy.

– Idę, idę.

Przechodząc obok, niepostrzeżenie podrzuciłem na tacę kilka drobniaków i czym prędzej dałem nogę, zanim się zorientowała, ile dałem jej napiwku. I tak wiedziałem, że prędzej czy później mi się za to oberwie, a Ala po pracy kupi za te pieniądze jakieś środki czystości albo po prostu coś na kolację.

Pomachałem przyjaciółce, a ta uraczyła mnie motywacyjnym kopem:

– Tylko nie potłucz zbyt wielu szklanek.

Już miałem jej powiedzieć, że nie po to przeszedłem przez jej morderczy trening, by teraz zrobić z siebie w pracy ofermę, zdusiłem jednak kąśliwy komentarz i przepuściłem w drzwiach parę staruszków, którymi z niewymuszoną gościnnością zajęła się Ala. Mrugnąłem do niej porozumiewawczo i wyszedłem z restauracji. Dotarłem na przystanek szesnastki. Mogłem podjechać samochodem, ale ostatnio postanowiłem, że odrobinę ograniczę wydatki na transport. Moja leciwa skoda paliła jak smok, szczególnie w korkach, nie mówiąc już o piekielnie wysokich opłatach za parkowanie. Zanotowałem w myślach, by w weekend podjechać do rodziców i zabrać z domu rower. W ten sposób upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu – oszczędzę i zadbam o formę.

Kilkanaście minut później szedłem wzdłuż Wartostrady w stronę kontenerów lub – jak brzmiała ich oficjalna nazwa – KontenerArt. Szybko zauważyłem, że pełną nazwą nikt się specjalnie nie przejmował. To właśnie tam znalazłem swoją sezonową, a zarazem pierwszą pracę. Nie żebym potrzebował kasy tak jak Ala czy Kuba, którzy żyli na własny rachunek – miałem na koncie niezłą sumkę, którą dostałem od rodziców, kiedy przyszły wyniki naboru na wydział prawa. Nie chciałem jednak z niej korzystać i czuć się jak ostatni leszcz. Nawet nie wiedziałem, że rodzice odkładali pieniądze, bym mógł bez zmartwień rozpocząć dorosłe życie. Byłem im za to wdzięczny, ale nie chciałem wyglądać gorzej w oczach swoich przyjaciół i jednocześnie współlokatorów. Dlatego postanowiłem, że przynajmniej na czas wakacji zahaczę się w jakiejś typowo studenckiej robocie, bo w sumie i tak siedziałbym bezczynnie w mieszkaniu na Sobieskiego.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie denerwowałem się tym pierwszym dniem. Jeszcze jako barman. Nie miałem absolutnie żadnego doświadczenia, ale właśnie takie oferty pracy królowały w internecie. „Przyjmiemy studentów, obowiązkowa książeczka sanepidu, doświadczenie nie jest wymagane, elastyczne godziny pracy”. Na drugim miejscu okoliczne siłownie szukały trenerów i pracowników recepcji. To już bardziej do mnie przemawiało, ale… Gdy zobaczyłem ofertę pracy w barze na kontenerach, rzuciłem się na nią jak ostatni głupek, bo nie mogłem pozbyć się z głowy pewnej myśli. Cholernie nielogicznej i całkowicie idiotycznej. Dlatego też, gdy Ala miała załatwiać sobie książeczkę sanepidu, poszedłem razem z nią. Ona jedna darowała sobie komentarze, bo Kuba korzystał z tego, ile wlezie, i praktycznie non stop wbijał mi szpilę w sam środek tyłka.

Oboje wiedzieli, dlaczego zdecydowałem się na pracę w tym miejscu.

Przez nią.

Obszedłem bar i próbowałem powstrzymać się od robienia maślanych oczu w tamtym kierunku. Przyspieszyłem kroku, przez co wchodząc na zaplecze, niemal zderzyłem się z właścicielem.

– Dzień dobry, panie Waldku! – zawołałem, przytrzymując za ramię mężczyznę po pięćdziesiątce, którego prawie staranowałem.

Był znacznie niższy ode mnie, krąglejszy i łysy jak kolano, ale za to miał parę imponujących wąsów, których końcówki zawijał w pierścienie.

– O, Eryk! Jesteś, chłopie! – powiedział radośnie, gdy odzyskał równowagę. Przekładając podkładkę do notowania do drugiej ręki, spojrzał na złoty zegarek na prawym nadgarstku i przytaknął z podziwem. – I to na czas.

– Punktualność to moje drugie imię.

– To bardzo dobrze się składa, bo ostatnio niektórzy są z nią na bakier. Albo postanawiają nie przychodzić do pracy bez uprzedzenia, albo spóźniają się na potęgę.

– Proszę mi wierzyć, ze mną nie będzie miał pan takich problemów – odparłem i błysnąłem swoim najlepszym uśmiechem, tym, który uwydatniał dołeczki w moich policzkach. – Dodatkowe zmiany również nie są dla mnie kłopotem.

Podlizywałem się, ile wlezie, ale miałem w tym swój cel.

Raz, że być może ze względu na mój nieodparty urok osobisty koleś przymknie oko na porażki, których z pewnością doświadczę przez te kilka pierwszych dni, i nie wywali mnie na zbity pysk. Dwa, poszperałem trochę w necie i dowiedziałem się, że mój szef jest właścicielem dwóch restauracji w okolicach rynku i jednego klubu, więc tu już nie chodziło wyłącznie o pracę sezonową, ale o możliwość zahaczenia się gdzieś na dłużej.

Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Szef roześmiał się rubasznie i walnął mnie po plecach.

– I to mi się podoba! Determinacja i odpowiedzialność! To rzadkość spotkać młodego człowieka o takiej charyzmie.

– Oby i klienci się na tym poznali. – Mrugnąłem do niego porozumiewawczo.

– Z tym nie będzie najmniejszego problemu – prychnął szef i machnął ręką. – Już ci to mówiłem na rozmowie kwalifikacyjnej. Z miejsca cię zatrudniłem, a dopiero co się przedstawiłeś. Jednak dobry wygląd kelnera czy barmana oraz to, jak otwarcie zagaduje do klientów, jak zmyślnie lawiruje między rzuceniem uśmiechem a mrugnięciem, to pewny zysk dla knajpy. A ja jestem przedsiębiorczy i nie mogłem przejść obojętnie obok takiej szansy. Wyznaję zasadę, że doświadczenie można zdobyć wszędzie, o ile ma się zapał i zaangażowanie.

Nie byłem do końca przekonany, czy powinienem to odebrać jako dość toporny komplement. Trochę wkurzyło mnie to, że oceniał swoich potencjalnych pracowników po wyglądzie, ale jak sam wspomniał, widział w tym konkretne korzyści. Tak jak w moim przypadku. Nie miałem zielonego pojęcia o tej robocie, a i tak na mnie postawił, bo po prostu uznał, że urok załatwi sprawę.

Odchrząknąłem nieznacznie, maskując chęć zrobienia kwaśnej miny.

– Tylko pamiętaj, Eryku – powiedział do mnie szef, ponownie klepiąc mnie po ramieniu. To jakiś jego nawyk czy coś? – Jak będziesz flirtował z klientkami, rób to ostrożnie. Niepotrzebne nam tu draki i złamane serca, bo to nie sprzyja…

– Prowadzeniu biznesu – wciąłem się mu w słowo i by ukryć zniecierpliwienie, uśmiechnąłem się półgębkiem. – O to może być pan spokojny. Jestem stały w uczuciach.

Szef zamierzał chyba gorliwie potaknąć, ale w tym momencie obaj usłyszeliśmy za plecami pogardliwe prychnięcie. Mężczyzna uniósł brwi, ale ja wcale nie musiałem się odwracać.

Rozpoznałem ten nieprzyjemny dla ucha, kpiący dźwięk. Słyszałem go już tyle razy, że straciłem rachubę. Udało mi się powstrzymać chęć zerknięcia przez ramię, zamiast tego pochyliłem się w stronę szefa i spytałem go o umowę.

– Tak, tak – zgodził się, przerzucając przytwierdzone do podkładki kartki. – To chodźmy na zaplecze. Podpiszesz umowę, dam ci grafik, a później pokażę ci, co i jak.

Przytaknąłem, beznamiętnie przygryzając wewnętrzną stronę policzka.

Na co ja, do cholery, liczyłem? Że ona ucieszy się na mój widok? Że jeśli zacznę pracę w tym samym barze co ona, spojrzy na mnie nieco przychylniej?

– A mogłeś wziąć robotę na siłce – mruknąłem do siebie, idąc za szefem.

Gdy na zapleczu usiedliśmy przy małym, nieco rozklekotanym stoliku, przeczytałem dokładnie umowę, przekazałem szefowi książeczkę sanepidu i zapoznałem się z grafikiem. I absolutnie nie zdziwiło mnie to, że wpisał mnie na późnowieczorne zmiany. Dodatkowo obstawiałem prawie każdy weekend w tym miesiącu. Zerknąłem tylko na swoje godziny, po czym złożyłem kartkę na pół i wsunąłem ją do torby. Obiecałem sobie, że nawet gdy wrócę do domu, nie sprawdzę, czy którąś ze zmian będę dzielił z nią.

Gówno prawda.

Najchętniej wyciągnąłbym z powrotem tę cholerną kartkę, by jeszcze raz przeczytać imię czarnowłosej dziewczyny. Próbowałem wyrównać oddech, jednak na samo wspomnienie jej niezbyt przyjaznego parsknięcia serce mi podeszło do gardła. Całkiem możliwe, że Kuba miał rację i zwyczajnie jestem masochistą.

„Ej, koleś, znalazłeś robotę w tym samym miejscu co laska, za którą gonisz od marca. Nie jesteś masochistą, tylko stalkerem” – zaśmiał się drwiąco cichy głosik w mojej głowie.

Świetnie. Jeszcze tylko brakowało, bym wyszedł na jakiegoś świra.

Szef dał mi służbową czarną koszulę z logo baru oraz czarne dżinsy. Przebrałem się, a swoje rzeczy włożyłem do szafki i zamknąłem ją na kluczyk. Właściciel czekał na mnie przed szatnią i zacmokał z aprobatą. Kazał mi podwinąć mankiety do łokci, co wyeksponowało moje umięśnione przedramiona. Jego wodniste oczka błyszczały, jakby patrzył co najmniej na garnek złota, i gdy znowu poklepał mnie po barkach, uniosłem wysoko brwi. Zaczynałem się go poważnie obawiać. Dostrzegłem obrączkę na jego placu, ale ani trochę mnie to nie uspokoiło.

Szef zabrał mnie do magazynu, pokazał, gdzie są jakie alkohole oraz zeszyt, w którym mieliśmy zapisywać, kiedy i co braliśmy. W międzyczasie kilkakrotnie zerknął na zegarek i gdy wyszliśmy z magazynu, odesłał mnie za bar, by ktoś inny mnie doszkolił, bo musiał jechać do innej knajpy.

Zostawił mnie samego, a ja, mimo że miałem dziewiętnaście lat na karku, mimo że wiedziałem, z kim przyjdzie mi się zmierzyć, prawie narobiłem w pory. Przełknąłem głośno ślinę, wziąłem głęboki wdech i przechodząc przez małą kuchnię, natknąłem się na obiekt mojego sfiksowania. Była ubrana w podobny uniform do mojego – czarna koszula, czarne spodnie. Ona także miała rękawy podwinięte do łokci, a wokół prawego nadgarstka zawiązała nieśmiertelną zieloną bandanę. Pamiętałem, że się z nią nie rozstawała. Ale sam sposób, w jaki te dopasowane ubrania opinały jej ciało, jak podkreślały wąską talię… Aż zakręciło mi się w głowie i musiałem przywołać się do porządku.

– Cześć – rzuciłem na wydechu i by ukryć zdenerwowanie, chciałem wcisnąć dłonie do tylnych kieszeni spodni. Okazało się to sporym wyzwaniem, bo były zdecydowanie zbyt opięte na pośladkach.

– Cześć – odpowiedziała zachowawczo Ewelina, wymijając mnie, by wrzucić pod blat baru podłużne opakowania z plastikowymi kubkami. – Co się tak gapisz?

– Pan Waldek powiedział mi, że mnie wprowadzisz. Pokażesz bar i tak dalej.

Ewelina prychnęła i przewróciła oczami, po czym spojrzała na mnie z politowaniem.

– Niech zgadnę, zabrał cię do magazynu, pokazał beczki, zaplecze i się urwał?

– Powiedział, że musi jechać do innej knajpy.

– Jak zawsze – skwitowała z przekąsem i zestawiała szary kosz, a następnie wskazała na tablicę za naszymi plecami. – Nieważne. Bar jak każdy inny, menu jest rozpisane, drinki czy piwo na tablicy, tu masz kody, które nabijasz na kasę… – Urwała, z sykiem wypuszczając powietrze. Najwidoczniej zauważyła, że patrzę na kasę i kody, jakbym do rozwiązania ich zagadki potrzebował enigmy. Mrużąc oczy, oparła się biodrem o ciemny blat. – Czekaj. Cholera, nie mów mi, że jesteś kompletnie zielony?

Nie wiedząc, co mógłbym powiedzieć na swoją obronę, niewinnie wzruszyłem ramionami i posłałem jej speszony uśmiech. Jednak i to okazało się złym ruchem, bo najwyraźniej moja gra jeszcze bardziej rozsierdziła Ewelinę.

– Okej, i tak nie mam teraz czasu na pokazywanie ci wszystkiego palcem, więc po prostu mnie naśladuj, tak będzie najlepiej. Staraj się nakłaniać klientów do kupowania piwa butelkowanego, bo ochrona środowiska i tak dalej… Jak skończy się piwo w beczce, pójdziesz po nową do magazynu, a ja pokażę ci, jak ją wymienić. Bo rozumiem, że nawet tego nie potrafisz?

Gdyby tak wojowniczo nie zadarła brody, nie stanęła na lekko rozszerzonych nogach, wspierając ręce na wąskich biodrach, i nie rzuciła tym przeszywającym spojrzeniem szafirowych oczu… Zdążyłbym ugryźć się w język. A tak odpowiedziałem jej z zapałem:

– A ja rozumiem, że nie jestem pierwszy, który stoi tu kompletnie zielony.

– Gratuluję błyskotliwej dedukcji – zadrwiła. Wymijając mnie, rzuciła: – Nie stój tak, tylko chodź. Na razie jest spokojnie, jednak prawdziwy ruch zacznie się wieczorem. I tak wtedy zamawiają praktycznie samo piwo, ewentualnie przekąski. Ogarniesz.

– Ogarnę – palnąłem, jak ona to wcześniej ujęła, błyskotliwie.

Cholera, co w tej dziewczynie sprawiało, że zapominałem języka w gębie?

I jak to możliwe, że zafascynowany latałem za nią jak łasy na uwagę piesek, w następnej sekundzie ostro się na nią wkurzałem, a chwilę później znowu zmieniałem się w bezmózgą amebę? Jeśli tak wygląda zadurzenie, to powinienem przestać wytykać Ali to, że ukradkiem śliniła się na widok Kuby, gdy ten zachowywał się wobec niej jak ostatni cham.

Po kwadransie zacząłem wątpić w swój intelekt. Skupiłem się jedynie na ruchach pełnych warg Eweliny, na jej chodzie, na ruchach jej dłoni, na trzech zmarszczkach, które pojawiały się pomiędzy jej brwiami, gdy zauważała, że się na nią gapię. Najwyraźniej ją to irytowało. Miała przyjemny dla ucha, niski, lekko zachrypnięty głos i nawet gdy niemal warczała, ucząc mnie obsługi kasy, nie mogłem odwrócić wzroku od jej twarzy.

Gdy trenowałem nalewanie piwa w taki sposób, by miało chociaż namiastkę piany, zjawił się kucharz i zgłosił gotowość na kuchni. Przyszli też pierwsi klienci. Denerwowałem się jak diabli, gdy zacząłem przyrządzać pierwsze drinki pod uważnym okiem Eweliny. Nie zdziwię się, jeśli od dziś mohito będzie mnie prześladować po nocach. Sam już nie wiedziałem, czy swoim skupieniem i starannością chciałem zaimponować Ewelinie, czy po prosu pilnowałem się, by nie spieprzyć żadnego zamówienia. Musiało mi iść całkiem nieźle, skoro po pewnym czasie dostałem swój pierwszy napiwek od grupki rozchichotanych dziewczyn. Jedna z nich ewidentnie do mnie podbijała, starałem się jednak nie przekroczyć granicy między barmanem a klientem. Podziękowałem, puszczając do niej oczko, a ta, zaróżowiona po same cebulki włosów, pospiesznie zabrała swojego drinka i dołączyła do koleżanek, które nawet nie próbowały kryć się z tym, że mnie obgadują. Usłyszałem też, że to właśnie ona została oddelegowana do zamawiania kolejnych drinków, z czego mało wiarygodnie próbowała się wykręcić.

Nim wziąłem się za przecieranie baru, zerknąłem na pieniądze, które nadal miałem w dłoni. Nie bardzo wiedziałem, co z nimi zrobić. Szef nie powiedział mi, czy dzielimy się napiwkami, czy zachowujemy je dla siebie. Moje wątpliwości rozwiała Ewelina, która akurat przysunęła się do mnie nieznacznie.

– Schowaj do kieszeni – mruknęła, nie przerywając nalewania kilku piw „z kija”.

Skinąłem głową, ale i tak wskazałem stojący na ladzie słoiczek.

– Ale mamy…

– Dostałeś do ręki? Więc to twoja kasa. – Wzruszając ramionami, przekazała zamówienie klientom, a gdy ich kasowała, dostała dychę napiwku i natychmiast wsunęła ją do tylnej kieszonki szortów. Sam nie wiem, co mnie podkusiło, ale nie bijąc się dłużej z myślami, wychyliłem się przez bar i wrzuciłem swoją kasę do skarbonki. Ewelina, splatając ręce na piersi, wysoko uniosła czarną brew. – Starasz się mi zaimponować?

– Nie – skłamałem, łapiąc za ścierkę, by przetrzeć bar. – Po prostu jestem uczciwy.

Płucząc szmatkę, kątem oka zerknąłem na stojącą obok mnie dziewczynę. Przez cały ten czas czułem na sobie jej spojrzenie, ale nie byłem pewien, czy nadal karciła mnie wzrokiem, czy może to, co zrobiłem, postawiło mnie w nieco lepszym świetle.

Ewelina dopiero po chwili zauważyła, że ją przyłapałem. Mrugając pospiesznie, gwałtownie zaczerpnęła powietrza i czym prędzej rzuciła się do przyjęcia kolejnego zamówienia. Wydawało mi się, że gdy odwracała wzrok, przez zaledwie ułamek sekundy dostrzegłem w jej oczach przelotny błysk zupełnie innej emocji, której nie potrafiłem nazwać.

Ta dziewczyna była dla mnie zagadką, bo okazywanie uczuć ograniczała do zrażania do siebie ludzi. Miałem jednak nadzieję, że Ewelina ma też inną stronę, którą ukrywa przed całym światem.

Chciałem ją poznać. Zobaczyć, jak swobodnie się uśmiecha. Jak jej piękne, niemal granatowe oczy przestają być puste i wrogie.

Czy byłem romantykiem? Całkiem możliwe. Przez prawie pół roku nie mogłem wybić sobie z głowy dziewczyny, byłem więc na dobrej drodze, by całkowicie się w niej zakochać albo już zupełnie zwariować. Chociaż dobrze by było, gdybym nie skończył jak nieszczęśliwie, a raczej beznadziejnie zakochany Werter.

Rozdział 2

„Oh the past it haunted me

Oh the past it wanted me dead

Oh the past tormented me

But the battle was lost

cos I’m still here”

 

SIA – I’m Still Here

Eryk

Nie wiadomo, kiedy upłynęło kilka godzin mojej pierwszej zmiany. Nawet nie miałem czasu zerknąć na zegarek, bo tłum coraz bardziej gęstniał, a gdy nastał wieczór, bar otoczyły grupki ludzi w różnym przedziale wiekowym i o różnym stopniu upojenia alkoholowego. Kiedy kapela zaczęła koncert, tłum dla odmiany się przerzedził, a ja w końcu mogłem złapać oddech i posprzątać syf, który wokół siebie zrobiłem. Naśladowałem Ewelinę – utrzymywałem porządek tylko tam, gdzie sięgały spojrzenia klientów.

– Nie idziesz na przerwę? – spytałem Ewelinę, gdy uzupełniała papierowe kubki.

– Kiedy ty nadal nie ogarniasz zamówień? – wytknęła zgryźliwie, nawet na mnie nie patrząc.

– Ej, uczę się. Poza tym może nie zauważyłaś, ale nikt nie miał do mnie pretensji.

– Trudno żeby mieli pretensje do kogoś, kto owija ich sobie wokół palca, flirtując albo żartując.

Splotłem ramiona na piersi i wysoko uniosłem brwi, bo kompletnie nie wiedziałem, do czego zmierza.

– A to nie jest czasem przydatne w tej robocie? Luźna atmosfera przyciąga klientów.

Ewelina miała najwyraźniej inne zdanie na ten temat, jednak w ostatniej chwili nabrała wody w usta i wymijając mnie, wywróciła oczami.

– Tak mówią.

– Nie lubisz mnie.

Jasna. Cholera.

Miałem ochotę sam zasadzić sobie kopa w tyłek. Żaden facet nie chce się zbłaźnić przed dziewczyną, która mu się podoba, a to zabrzmiało, jakbym był kilkuletnim smarkaczem i żalił się, że nie mam kolegów. Z zażenowania aż mnie skręcało. Bardziej epicko nie mogłem zawalić sprawy.

Dlatego kompletnie zdębiałem, gdy Ewelina zacisnęła usta, próbując powstrzymać śmiech. Już miałem nadzieję, że to moje błaznowanie odniosło pozytywny efekt, jednak gdy zwróciła na mnie swoje chłodne oczy, nie było w nich ani śladu uczuć.

– Przestań. Od tego myślenia jeszcze rozboli cię głowa – rzuciła ironicznie.

Zgniotła folię po kubkach i pochyliła się, by wyrzucić opakowanie do kosza. Stałem jej jednak na drodze, a w tej chwili wcale nie miałem ochoty jej przepuszczać. Nie, gdy zaszła mi za skórę.

– To teraz mam już pewność, że mnie nie lubisz – stwierdziłem, opierając się ręką o blat. Zauważyłem, że zirytowałem tym Ewelinę, więc naprędce dodałem: – Zrobiłem ci coś?

Zaskoczenie. Pierwsze, co dostrzegłem w jej oczach, to przejmujące zaskoczenie.

– Co? – zapytała, ledwo poruszając ustami.

Przysunąłem się nieznacznie, a ona odruchowo cofnęła się o krok.

– Pytam, czy jakoś ci podpadłem i dlatego jesteś dla mnie taka… – Ugryzłem się w język. Nie, nie potrafiłem ani nie mogłem tego powiedzieć na głos.

To dało Ewelinie czas na zebranie się w sobie. Stanęła wyprostowana i dumnie unosząc brodę, popatrzyła mi prosto w oczy.

– Wredna? Możesz to powiedzieć, bo to odpowiednie słowo – rzuciła, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic wielkiego, jakbym nie mógł jej w ten sposób urazić. Zranić. Nabrałaby mnie, gdyby jej głos nie stał się drżący i niepewny. Cichy. Kłamała. – I tak, masz rację. Wkurzyłeś mnie – dodała pospiesznie, odrzucając głowę, a jej spojrzenie znów stało się nieprzeniknione.

– Bo pracuję w tym barze?

– Bo mam wrażenie, że nie mogę się ciebie pozbyć.

– Nie śledzę cię, jeśli to masz na myśli – odparłem, a głos w mojej głowie na całe gardło krzyknął „gówno prawda!”. Udając, że jestem wyluzowany i nie gadam do siebie w myślach, splotłem ramiona na piersi. – Mamy wspólnych znajomych, trudno nam się unikać, a ty pracujesz w wielu miejscach. W Cuba Libre, w salonie Kosty, tutaj… – Ewelina drgnęła, jakbym powiedział coś dziwnego. Uciekła wzrokiem, a ja zachodziłem w głowę, co wywołało tę reakcję. Przecież nie powiedziałem niczego dziwnego, jedynie stwierdziłem fakt. Aby odrobinę rozluźnić atmosferę, dodałem swobodnie: – Tylko nie mów, że jeszcze gdzieś dorabiasz, bo zaczynam się zastanawiać, czy twoja doba nie trwa przypadkiem dłużej od mojej.

Już po minie Eweliny wiedziałem, że trafiłem kulą w płot. Nim odwróciła się do mnie plecami, by uzupełnić słomki, rzuciła mi ostre spojrzenie, które przeszyło mnie na wylot.

– Mała poprawka. Ja nie dorabiam. Ja pracuję. Nie każdy może sobie pozwolić na dorabianie dla zabicia czasu.

Poczułem się, jakby grunt usuwał mi się spod nóg, a po plecach spłynął lodowaty dreszcz. Zacisnąłem mocno powieki i syknąłem wkurzone „fuck”. Tym razem to ja nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy.

– Słyszałam twoją rozmowę z szefem – dodała, mijając mnie tak szybko, że musiałem cofnąć się o krok. – To twoja pierwsza praca, zabijasz czas na wakacjach przed rozpoczęciem studiów prawniczych. Możesz sobie być chłoptasiem z kieszeniami wypchanymi kasą, ale kiedy pracujesz, nawet w takiej spelunie jak ta, podchodź do tego poważnie, a nie dla zabicia czasu. Bo inaczej nikt nie będzie miał do ciebie szacunku, a i twoja słodka buźka nie sprawi, że szef przedłuży ci umowę. Pan Władek może ci mówić, że fajnie wyglądasz, ale na tym się skończy. Myślisz, że ile zarobisz? Zagwarantujesz mu połowę normalnego utargu? Raczej wątpię. Bo jeśli nie przykładasz się do roboty, to nawet twoje cholerne uśmieszki czy idiotyczne mrugnięcia nie uratują ci tyłka. Więc zetrzyj z twarzy ten uśmiech lalusia, bo rzygać mi się chce na jego widok. No chyba że chcesz zaliczyć każdą laskę, która stanie w tej kolejce. Gówno mnie to obchodzi. Ale wtedy lepiej zaprzyjaźnij się z tymi plastikami, a nie ze mną, bo jak na mój gust to jesteś tak samo sztuczny. I pusty – dodała jadowicie.

Po tych słowach obróciła się na pięcie i przeszła przez kuchnię na zaplecze.

A ja… Stałem jak wryty i nie potrafiłem zebrać myśli. Absolutnie nic nie przychodziło mi do głowy. Ewelina, wylewając na mnie wiadro lodowatej wody, sprawiła, że z miejsca otrzeźwiałem. Przypomniałem sobie te wszystkie puste teksty, którymi zagadywałem do dziewczyn, ile razy puszczałem im oczko lub szczerzyłem się jak ostatni kretyn, a każdy otrzymany napiwek wrzucałem do słoika, który był już wypełniony po brzegi.

To nie miało tak wyglądać.

Chciałem zrobić wrażenie na Ewelinie i może w końcu się do niej zbliżyć. Spędzałbym z nią czas. Poznalibyśmy się lepiej. A tak… pokazałem jej tylko, że potrafię flirtować dla kasy, a do tego ledwo wykonuję swoje obowiązki. Bo może i zdobywałem całkiem niezłe napiwki, ale gdy ja rozbawiałem rozchichotane panienki, Ewelina zdążyła zamknąć kilka zamówień. Tym chciałem się popisać? Pokazać dziewczynie, jak bardzo jestem pusty?

– No, stary! Pojechała ci!

Obok mnie znikąd pojawił się wysoki blondyn w stroju barmana, takim samym jak mój. Uśmiechał się pod nosem. Ostatnie, na co miałem ochotę, to wdawać się w dyskusję z obcym kolesiem, nie chciałem jednak zrazić do siebie kolejnej osoby. Rozluźniłem ramiona i potrząsnąłem głową, by pozbyć się napięcia.

– I to ostro. Cholera, czuję się, jakbym dostał w łeb – powiedziałem całkowicie zgodnie z prawdą.

– Spoko, riposty Eweli na każdego tak działają. Jestem Maks.

– Eryk – przedstawiłem się, podając chłopakowi rękę. Zaskoczony jego słowami, zmarszczyłem brwi. – Więc nie jestem wyjątkiem?

– Absolutnie nie. – Roześmiał się ponownie i pochylając się, dodał ciszej: – Prawdę mówiąc, przez to, że Ewela pluje jadem na każdego, mamy taką rotację pracowników. Nie ma cierpliwości do nowych.

Jakoś niespecjalnie mnie tym pocieszył. Może dlatego, że Ewelina perfekcyjnie mnie rozgryzła, a ja poczułem się jak ostatni złamas. Tyle wyszło z próby zaimponowania swoją rzekomą charyzmą.

Całe szczęście, że ugryzłem się w język i nie uległem pokusie, by ciągnąć temat, bo w tej sekundzie minęła nas Ewelina, żeby wydrukować z kasy raport ze swojej zmiany. Maks znacząco uniósł brwi i zajął się dwoma dziewczynami, które właśnie stanęły przy barze. Był czarujący, sympatyczny, jednak gdy obsługiwał te całkiem seksowne laski, zauważyłem, że zachowuje się inaczej niż ja. Nie uciekał się do płytkiego flirtu, po prostu… był uprzejmy. A mimo to dostał spory napiwek. Super, tego było mi trzeba. Bo może Maks nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie dobitnie mi pokazał, gdzie popełniłem błąd. Nie miałem jednak czasu na rachunek sumienia, bo Ewelina właśnie skończyła podliczać swoją kasę, przełożyła utarg do kasetki i wylogowała się z systemu. Chciałem do niej zagadać i – sam nie wiedziałem, może przeprosić za swoje zachowanie? – ale minęła mnie bez słowa.

Szlag mnie trafiał, ale… nie mogłem za nią pójść. Tym bardziej że Maks poprosił mnie o przyniesienie kolejnej beczki.

Sapnąłem sfrustrowany. Gwałtownym ruchem przeczesałem włosy i, chcąc nie chcąc, powlokłem tyłek do magazynu.

Jasne, że nie podchodziłem do klientów tak jak Maks. Czułem, że schrzaniłem po całości, więc jak miałem nadal ciągnąć ten cyrk z puszczaniem oczka do lasek? Cholera, jak teraz o tym myślę, to… To było żenujące. I jak to ujęła Ewelina – puste. Miałem wywalone na to, że moja duma roztrzaskała się na kawałki. Nic mnie to nie obchodziło. Zbłaźniłem się i z pokorą przyjąłem ostre słowa dziewczyny. Bo trafiły w sedno i całkowicie na nie zasłużyłem.

Byłem wdzięczny Maksowi, że nie nabijał się z tego ochrzanu stulecia. Dobrze, że chociaż Ala zniechęciła Kubę do odwiedzin pierwszego dnia mojej pracy. Gdyby był świadkiem tego, jak Ewelina przypina mi łatkę casanovy… Nie miałbym życia w domu.

– A ty jak długo tu pracujesz? – spytałem Maksa, gdy łapaliśmy oddech w trakcie ostatniego koncertu.

– To mój trzeci sezon, a z Eweliną znam się od ubiegłego roku. Studiuję mechatronikę na polibudzie, więc mam czas na pracę tylko w wakacje – dodał, przesypując słomki do pojemnika na barze. – A ty? Studiujesz? Czy dopiero robisz maturę?

– Zaczynam prawo od października – odparłem, powstrzymując się od wzruszenia ramion, jakby to nie było nic wielkiego. I całe szczęście, bo w odpowiedzi Maks uniósł brwi z uznaniem i głośno zagwizdał.

– Grubo – powiedział poważnie, westchnął głośno i ścisnął mnie za ramię. Odniosłem wrażenie, że zacznie do mnie mówić jak do młodszego brata, którego właśnie rzuciła dziewczyna. – W takim razie posłuchaj rady starszego kolegi, jeśli jeszcze nie myślisz o rzuceniu tej roboty. Olej Ewelinę, a wyjdzie ci to na zdrowie. Moja mamusia nauczyła mnie, że o kobietach źle się nie mówi, więc powiem tylko, że to jędza.

Słyszałem to od wielu osób. Począwszy od Kuby, a skończywszy na Adzie, która oczywiście nie była o mnie zazdrosna, ale jasno powiedziała, że „gówna się nie tyka”. Wtedy byłem wkurzony, że w ogóle powiedziała coś takiego, szczególnie o Ewelinie, która w naszym towarzystwie pojawiała się rzadko. Nie znałem jej na tyle, by otwarcie temu zaprzeczyć, jednak stanąłem w jej obronie.

Tak samo było i teraz. Czułem, jak moje mięśnie sztywnieją, i już miałem podziękować Maksowi za jego „kącik dobrych rad”, jednak moją uwagę przykuło coś, co zobaczyłem ponad jego ramieniem.

Zagotowało się we mnie. Chciałem przeskoczyć bar i dobiec do wejścia na kontenery, wbić tego gnoja w ziemię, ale wtedy poczułem dłoń Maksa na swoim ramieniu.

– Ej – powiedział spokojnie. – Odpuść.

Szarpnąłem się, więc zacisnął uścisk.

– Ale on… – W głowie mi się nie mieściło, że Maks tak po prostu to olewał!

– Nie mieszaj się, dobrze ci radzę. – Przeniósł czujne spojrzenie na bramę. – Ten napakowany neandertalczyk to chyba chłopak Eweli. Też byłem zaskoczony, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. Ale w sumie kto inny chciałby się z nią umawiać. – Widocznie musiała go zmylić moja mina. Bo byłem w szoku nie dlatego, że kogoś miała, ale przez to, jak ten złamas ją traktował. I ONA na to pozwalała! Po raz drugi tego dnia poczułem się, jakbym dostał po łbie. Moje mięśnie zwiotczały, więc Maks puścił mnie i oparł się biodrem o bar. Skinął głową w stronę Eweliny. – Przychodzi po nią raz na jakiś czas, głównie po wieczornej zmianie. Za pierwszym razem, tak jak ty, chciałem interweniować, ale dostałem ostro po dupie od samej Eweliny. Do pewnych rzeczy nie powinno się mieszać.

Więc co? Miałem po prostu stać i patrzeć, jak ten koleś wykręca jej ramię?

Jak wyszarpuje jej pieniądze z ręki?

Jak ciągnie ją przez park?

Jak szarpie ją, jakby była jego… własnością?

– Idź na zaplecze i ochłoń. – Jak z oddali usłyszałem głos Maksa. – Z taką miną tylko wystraszysz klientów.

Może miał rację. Bo widząc, jak chłopak Eweliny przyciąga ją ku sobie, jak syczy jej coś prosto w twarz… Miałem ochotę coś rozwalić.

Ewelina

Palce Piotra coraz mocniej zaciskały się na moim ramieniu. Normalnie nawet nie próbowałabym stawiać oporu i odszczekiwać, bo to tylko zaogniłoby dramę – a tego wolałabym uniknąć, zwłaszcza rzut beretem od baru, w którym pracowałam. Jednak nie mogłam zignorować dziwnego uczucia na karku, przypominającego swędzenie. Nie potrafiłam go inaczej określić ani stwierdzić, czy było ono nieprzyjemne, bo… nie miałam na to czasu.

Nie, jeśli to ON na mnie patrzył.

Na tę scenę.

Dlatego ostro szarpnęłam ręką i wyswobodziłam ramię z uścisku zaskoczonego Piotrka. Rozmasowując odrętwiałe miejsce, pozwoliłam, by odebrał mi plecak. Natychmiast znalazł wyświechtany portfel i wyciągnął z niego pieniądze.

– Tylko tyle? – prychnął, zgniatając banknoty w dłoni. – Wiesz, gdzie możesz sobie to wsadzić?

– Weź na wstrzymanie, dobrze ci radzę – odparłam lodowatym tonem i siląc się, by zachować spokój, wyciągnęłam dłoń w jego stronę. – Jak ci się nie podoba, to oddaj!

Piotrek spojrzał mi prosto w oczy. Były błękitne, tak jasne, że niemal wypłowiałe. Jak on sam.

Wcisnął pieniądze do kieszeni bluzy, a rozpięty plecak rzucił w moją stronę.

– Poczekaj w samochodzie.

Zazgrzytałam zębami.

– Piotrek, nie… – wyszeptałam zbolałym głosem i niepewnie zrobiłam krok do przodu. – Proszę, nie dzisiaj…

– Morda! – krzyknął, a ja natychmiast ugryzłam się w język. Przycisnęłam plecak do piersi, ale nie po to, by się nim osłonić, lecz by ukryć drżenie dłoni. I to był błąd. Piotrek wkurzał się w dwóch sytuacjach: gdy był na głodzie, a ja nie miałam kasy, oraz gdy się go bałam. Dlatego nawet nie pisnęłam, kiedy znowu szarpnął mnie za ramię, przyciągnął do siebie i wściekle syknął mi wprost do ucha: – Powiedziałem coś?! Czekaj. W samochodzie.

Wcisnął mi w dłoń kluczyki i pchnął mnie w stronę samochodu, a sam ruszył w przeciwnym kierunku i po chwili zniknął w słabo oświetlonym parku.

Doskonale wiedziałam, dokąd szedł. I po co.

Zaciskając powieki, zazgrzytałam zębami. Nie pozwoliłam sobie na płacz, bo wiedziałam, że rozsierdziłby Piotrka jeszcze bardziej. Zapięłam plecak i czym prędzej opuściłam kontenery. Samochód Piotrka znalazłam tam, gdzie zwykle, czyli na Grobli. Wsiadłam za kółko, a plecak cisnęłam pod nogi. Nie powinnam tego robić, tak samo jak bez prawka nie powinnam siedzieć na miejscu kierowcy, jednak zarówno jedno, jak i drugie mogłam wytłumaczyć. Po pierwsze, gdyby Piotrek wrócił ze swoimi kumplami, mogliby zacząć grzebać w moich rzeczach. Po drugie…

Po drugie, Piotrek właśnie stoczył się na siedzenie obok. Bezwładnie opierając głowę o zagłówek, mruknął coś niezrozumiałego.

– Jesteś takim debilem – warknęłam pod nosem.

– Pytał cię kto? Dawaj na chatę – polecił, wykonując powolny ruch ręką.

Zacisnęłam zęby i biorąc głęboki wdech, wytarłam zbierające się w kącikach oczu łzy. Odpaliłam złom Piotrka i pojechałam na Grunwald.

Gdzieś w połowie drogi Piotrek zupełnie odleciał, a ja… Przystanęłam na moment na poboczu.

Zbierałam siły, by ogarnąć to wszystko. Ten syf, w którym każdego dnia grzęzłam coraz głębiej. Miałam ochotę to zostawić, olać, uciec od tego gówna, od Piotrka, który upijał się, ćpał, żył na krawędzi, a ja razem z nim. Ale nie mogłam go zostawić. Bo go kochałam.

Bezwiednie zacisnęłam palce na bandanie.

Bo byliśmy ze sobą na dobre i na złe.

To sobie obiecaliśmy.

Więc dlaczego teraz czułam, że się duszę, że dłużej tego nie wytrzymam?

Dlaczego ilekroć widziałam Eryka, coś we mnie drgało, budziło się jakieś poczucie straty? Jednak… gdyby mnie poznał, przekonał się, jak zepsuta jestem, czy nadal…

Odgarnęłam włosy z twarzy, jakbym tym gestem starała się wyrzucić z głowy wspomnienie tych jego przejmujących błękitnych oczu. Byłam pewna, że wtedy przed bramą czułam na sobie jego wzrok. Eryk widział mnie i Piotrka. Czy słyszał i co wówczas pomyślał – to nie powinno mieć dla mnie znaczenia. To nie był jego świat. Nie miał prawa wtrącać się w moje życie.

Odetchnęłam. Pierwszy wdech był drżący, niemal miażdżył mi płuca. Od rana nic nie jadłam, a mimo to poczułam, że żołądek pochodzi mi do gardła. Przełykałam ślinę, by pozbyć się obrzydliwego, kwaśnego posmaku wypełniającego mi usta. Śliskie od lepkiego, zimnego potu dłonie zacisnęłam na kierownicy. Chciałam przestać trząść się jak galareta. Przestać myśleć o tym, jak bardzo chcę wysiąść z samochodu, pieprznąć drzwiami i odejść, nie oglądając się za siebie… Ale musiałam się powstrzymać. I kolejny raz zostałam. Dla niego.

Wrzucając bieg i włączając się do ruchu, powiedziałam sobie, że nie pozwolę Erykowi się do mnie zbliżyć. Lepiej, by odwrócił ode mnie wzrok. By nie starał się mnie poznać.

Bo wtedy mną wzgardzi.

Rozdział 3

„So hold me tight

I just wanna fade out

Somewhere we can shut the world away

I’m ready to hide

Far from the fool out

They won’t find us in the paradise we’ll make”

 

PURPLE DISCO MACHINE,

SOPHIE AND THE GIANTS – Hypnotized

Eryk

– To jak, ile szklanek rozbiłeś?

Spodziewałem się pytań o mój pierwszy dzień w pracy. Właściwie było bardziej niż pewne, że Kuba czy Ala zaatakują mnie nimi już z samego rana. Ale nawet pokerowa twarz, którą próbowałem zachować, nie uratowała mnie przed Kubą, gdy ten wbił igłę w najczulsze miejsce. Zapewne uznał wypytywanie mnie w ten sposób za zabawne, bo nie widział, jak wczoraj z podkulonym ogonem powlokłem się do swojego pokoju. I właśnie tak się czułem. Jak zbity, wściekły pies.

– Bujaj się – odburknąłem, zawzięcie przeżuwając kanapkę.

Kuba gwizdnął przeciągle, chwycił za kubek z kawą i oparł łokcie na stole.

– Aż tyle? Jezu, a starczyło chociaż z dniówki, czy musiałeś dopłacać?

Na końcu języka miałem odpowiedź, że nie zbiłem ani jednej szklanki, kufla czy butelki z piwem, ale… Ostatecznie zacisnąłem usta.

I chyba niezbyt dobrze ukrywałem skrzywioną minę, bo Kuba odstawił kubek koło talerza, a potem pochylił się, by pochwycić mój wzrok.

– Chyba nie poszło ci za dobrze z Eweliną? – rzucił poważnym tonem.

Wzruszyłem ramionami i zbyt gwałtownie złapałem za kubek z kawą, przez co odrobina przelała się ponad brzegiem.

– Nie szukałem roboty tylko po to, by…

– By? – podchwycił Kuba, gdy w ostatniej chwili ugryzłem się w język.

– Nieważne – odparłem zły na siebie.

Chciałem pogadać z Kubą, tym bardziej że wyraźnie wyszedł już z fazy kumpla od błaznowania i stał się przyjacielem, któremu mógłbym się zwierzyć ze swoich problemów. Tylko że sam nie wiedziałem, od czego zacząć. Nie mogłem ogarnąć swoich myśli. Byłem zbyt wściekły na siebie za to, że postanowiłem zostać barmanem, chociaż nie mam żadnego doświadczenia, frustrowało mnie ganianie za Eweliną od kilku miesięcy i nadal zmagałem się z uczuciem porażki. Jak miałem szczerze pogadać z kimkolwiek, skoro nie potrafiłem określić, co gnębi mnie bardziej!

Jednak Kuba najwyraźniej zauważył, w czym rzecz, i po prostu westchnął, współczująco klepiąc mnie po ręce. Jakby doskonale wiedział, jak się teraz czuję. I wtedy doznałem olśnienia. Jakby nie patrzeć, on walczył z uczuciami do Ali przez kilka lat, więc jak to się miało do tych kilku miesięcy zakochania w Ewelinie…? Miałem do czynienia z ekspertem w tej dziedzinie.

I gdy już chciałem się wyspowiadać Kubie, do salonu weszła Ala, niosąc talerz z kolejnymi kanapkami.

– To jak ci poszło z Eweliną? – spytała przejmująco miło i swobodnie, rozsiadając się przy niskim stoliku.

Poczułem, jak cierpnie mi skóra na karku.

– Kolejna! – prychnąłem zniecierpliwiony, wracając do swojej bezpiecznej skorupy. – Co wam odbiło?

Na twarzy Ali pojawił się grymas i zaskoczona zerknęła na swojego chłopaka.

– Aż tak źle? – spytała konspiracyjnym szeptem.

– Mnie nie pytaj. – Kuba wzruszył ramionami. – Ponoć nie ma znaczenia, że dostał robotę akurat tam, gdzie laska, która zlewa go od marca. Stary, to nawet mnie boli, gdy o tym mówię.

– To posłuchaj instynktu i zamilcz – odparłem, trącając niedojedzoną kanapkę.

Zapadła cisza. Starałem się nie patrzeć na żadne z nich, ale i tak mogłem się założyć, że właśnie rozmawiają ze sobą bezgłośnie. Wciąż utrzymywałem, że nie zakochałem się w Ewelinie. Takie zaprzeczanie było szczeniackie i narażało mnie na bardziej kąśliwe żarty ze strony Kuby, jednak wolałem wmawiać i sobie, i innym, że o żadnym głębszym uczuciu nie może być mowy. Starałem się zachować resztkę dumy, która jeszcze mi została. Bo to, że zlała mnie dziewczyna, w dodatku o dwa lata starsza ode mnie, było… Żenujące.

Bezmyślnie bawiłem się okruszkami, przesuwając je od brzegu do brzegu talerza. W końcu Ala odchrząknęła, przysuwając się do stolika.

– Mam dzisiaj wolne, więc może na obiad zrobię pieczone skrzydełka?

Miałem ochotę wyśmiać przyjaciółkę. Żarty sobie ze mnie robi?

– Nie jestem laską, żeby pocieszać się jedzeniem… – parsknąłem naburmuszony. Ale… Cholera, skrzydełka zrobione przez Alę… Spojrzałem spode łba na siedzącą przede mną drobną blondynkę, która uśmiechała się anielsko. – W miodzie?

– Naturalnie – przytaknęła, mrugając do mnie porozumiewawczo.

Dobra, przekupiła mnie.

Podziękowałem Ali, uśmiechając się do niej półgębkiem, a ona wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Myliła się. Doceniałem jej starania bardziej, niż potrafiłem to okazać.

Żeby odrobinę oczyścić atmosferę i przede wszystkim, by moi przyjaciele przestali się nade mną roztkliwiać, postanowiłem zmienić temat.

– W weekend wybieram się do rodziców. Muszę w końcu wziąć rower. Zabieracie się?

Alicja natychmiast przytaknęła.

– Jasne! Przy okazji wezmę dla mamy materiały, które zamówiła w tym sklepie koło placu Wolności.

– Nie ma problemu. A mówiła, jak idzie rozkręcanie tego robótkowego biznesu?

– Robótkowego? – Kuba prychnął pod nosem. – Ty, panie Wyróżniony Wśród Maturzystów, istnieje w ogóle takie słowo?

– Czepiasz się. I wiesz, o co mi chodzi.

Kuba zmrużył oczy i już nabierał powietrza, by przejść od wstępu do pierwszego rozdziału naszej słownej przepychanki, jednak Ala go zignorowała i wcięła się z odpowiedzią:

– Ostatnio jak z nią rozmawiałam, pochwaliła się, że dostały już kilka zamówień. Nie jest tego dużo, ale… – Nieznacznie marszcząc brwi, westchnęła cichutko i nawinęła na dłonie mankiety zielonego swetra.

Znałem tę minę, tak jak sposób, w jaki Ala zwieszała głowę. Znowu się martwiła. O swoją mamę, o jej zdrowie, o jej pracę i nową firmę. O ojca. To był stały łańcuszek ponurych, pełnych strachu myśli. I chociaż jej rodzice byli na początku nowej drogi, rodzinne więzi zostały brutalnie zerwane, zaufanie – utracone, a sam proces jego odbudowywania był bolesny, to zadziwiała mnie w Alicji jedna rzecz – jej wiara. Nadzieja w to, że kiedyś wszystko się ułoży. Być może ktoś na miejscu Ali odwróciłby się od swoich rodziców, ale ona tego nie zrobiła. Nadal ich kochała. I właśnie to stanowiło jej siłę. Kiedy kochała, to do końca, i nigdy nie porzucała osoby, z którą coś ją łączyło. Możliwe, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że w ten sposób stawała się niezwyciężona. Tak inna od niepewnej dziewczyny, która jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziała, czego chce, i bała się o to zawalczyć.

To chciałem jej przekazać. To powiedzieć. I już wyciągałem do niej rękę, ale… Złapałem za kubek i pospiesznie upiłem łyk chłodnej kawy.

Pocieszanie Ali już nie należało do moich obowiązków. Nie gdy on był obok. W pewnych kwestiach musiałem dyskretnie się wycofać i ustąpić mu miejsca.

– Rozkręci się, zobaczysz – powiedział Kuba, objął Alę ramieniem i delikatnie przysunął ją do swojego boku. – Teraz jest parcie na handmade.

– Tak, wiem. Też jestem dobrej myśli – przyznała, kiwając głową, a gdy poczuła wargi Kuby na swoich włosach, na jej ściągnięte w zadumie usta wypłynął zalążek czułego uśmiechu.

O tym właśnie mówiłem. Kuba mógł zdziałać więcej niż ja. Właściwie tylko on był zdolny całkowicie rozproszyć chmury kłębiące się nad głową Ali i w ciągu sekundy sprawić, by przestała się zamartwiać.

Poklepała udo Kuby, podniosła się i z błyskiem w oku rzuciła:

– Właśnie, muszę sobie zapisać, żeby zapytać mamę o projekty kocyków i zabawek dla dzieci.

– Masz na myśli Kostę? – spytałem, wspominając szefową Kuby, która lada chwila miała rodzić i właśnie kończyła kompletowanie wyprawki dla dziecka.

– Kiedy się dowiedziała, że mama Ali ręcznie dzierga różne rzeczy, totalnie oszalała na tym punkcie – wyjaśnił Kuba, przewracając oczami. – I na punkcie jej domowych ciasteczek. W sumie nie wiem, które z tych rzeczy mają u niej większy priorytet – dodał z przekąsem.

– A jak się czuje?

– Dobrze. Ostatnio wtoczyła się do salonu, żeby pomóc Ewelinie ogarnąć zestawienie na koniec półrocza, złożyć kilka podpisów i takie tam.

Kuba nagle parsknął śmiechem i czym prędzej zatkał sobie usta dłonią, widząc karcące spojrzenie swojej dziewczyny.

– Przestań. Kuba!

– Biedny Obelix całe życie szukał idealnego menhiru!

– Wygląda przepięknie, jak każda kobieta w ciąży – odparła ostro Ala, a i mnie oberwało się jej spojrzeniem rozjuszonego bazyliszka, gdy zamaskowałem śmiech, kaszląc ostentacyjnie. Nie miała już do nas siły. – A! I nie powinieneś z niej żartować, że jak nie ma obcasów, to łatwo ją przeoczyć.

– Chyba obejść – uściślił i szybko uniósł ręce, by osłonić się przed Alą. – Spoko, już nie będę, ale… Jak już jesteśmy przy kwestii jej przemieszczania się, to ona się toczy, nie chodzi.

Ala warknęła sfrustrowana, gdy obaj wybuchnęliśmy śmiechem.

Facet miał trochę racji, bo wiotka i szczupła Kosta w ciągu kilku miesięcy przybrała na wadze, nie mówiąc już o pokaźnym brzuszku, który z dumą eksponowała. Wpadliśmy na siebie jedynie kilka razy, więc wyłapywałem różnicę zarówno w jej wyglądzie, jak i zachowaniu. Cóż, nadal potrafiła utemperować Kubę jak nikt inny, jednak nie szło nie zauważyć, że była szalenie szczęśliwa, że zostanie mamą. Ostatnim razem, gdy pomagałem Kubie w drobnych pracach remontowych w salonie, Kosta przesiedziała kilka godzin na krześle biurowym, który ustawiła na progu gabinetu, by nie wdychać oparów farby, i zajadała się chyba całym menu McDonald’s. Nie muszę dodawać, że z nikim nie podzieliła się chociażby jedną frytką, mówiąc, że jest cholernie głodna i w końcu może powiedzieć, że „je za dwoje i bez wyrzutów sumienia”. Ponoć to jej jedyna niezdrowa zachcianka.

Jakkolwiek by patrzeć, to był dość imponujący widok – Kosta wpychająca sobie do ust burgera, przygryzająca go garścią frytek i popijająca szejkiem truskawkowym.

Kiedy tak rozmyślałem, Ala dawała wykład Kubie (albo raczej nam, ale moje poczucie solidarności z kumplem uleciało w siną dal), że nie powinien szydzić z zachcianek ciężarnej koleżanki z pracy. Całość zakończyła, dramatycznie dźgając powietrze palcem i mówiąc:

– Lojalnie cię uprzedzam, że jeśli kiedykolwiek będziesz tak mówił o…

Nie wiedząc, dlaczego zawiesiła głos w takim momencie, porzuciłem szalenie pasjonujące gapienie się we własne dłonie i uniosłem głowę. Oj, źle zrobiłem. Chwilę później chciałem sobie przemyć oczy wybielaczem.

Ala z trudem oderwała wzrok od Kuby i starając się ukryć zarumienione policzki kurtyną sięgających ramion włosów, odchrząknęła znacząco.

– Co? – rzuciła piskliwie.

Kuba nawet nie mrugnął, wlepiając pociemniałe spojrzenie w skręcającą się na dywanie dziewczynę.

– Nic – odpowiedział głosem tak niskim, że nawet mnie to uderzyło.

Byłoby lepiej, gdyby wzruszył ostentacyjnie ramionami, a nie… gapił się na nią spod zmrużonych powiek jak jakiś sęp.

– Ej, ja nadal tu jestem! Zostawcie to sobie na później – upomniałem ich, ale równie dobrze mogłem mówić do ściany. Ala może odrobinę się utemperowała, ale Kuba – ani trochę. Jego krzywy uśmieszek jasno sugerował, że prędzej czy później powrócą do tej… „rozmowy”. Korzystając z okazji, że przyjaciółka patrzyła wszędzie, tylko nie na swojego chłopaka, powiedziałem: – Dobra, więc w weekend jedziemy do Rogoźna. Zadzwonię do mamy i dogadam o której.

– Okej – przytaknęła Ala i niespodziewanie wytrzeszczyła na mnie oczy, a przygryzając dolną wargę, z trudem zapanowała nad nagłym piskiem.

Zerknąłem na nią zaciekawiony, a wychylając się nieznacznie, dostrzegłem, co ją tak nagle rozproszyło. Niczym niewzruszony Kuba sunął leniwie palcami wzdłuż nagiej łydki Alicji.

Dobra, najwyższy czas zwinąć się z tego kwadratu, nim skoczą sobie do gardeł.

Dosłownie.

– Zrobię to teraz, a wy… I tak dalej. – Przewracając oczami, dźwignąłem się z podłogi i czym prędzej wyszedłem z salonu.

W samą porę, bo jeszcze zanim dotarłem do drzwi swojego pokoju, zza pleców dosłyszałem ssąco-mlaszczące odgłosy. Walnąłem się na łóżko i przezornie włożyłem wygłuszające słuchawki, po czym odpaliłem playlistę Kuby, którą ściągnąłem sobie na iTunes.

Czy byłem zazdrosny? Może trochę. Tak w głębi duszy, gdyby komuś chciało się naprawdę długo kopać. Jednak wiedziałem też, że Ala i Kuba zasługiwali na siebie, na uczucie, które ich łączyło. Przeszli zbyt wiele, ale też wiele poświęcili, by móc być razem. Nawet ja rozumiałem, że to była prawdziwa miłość. Nie fascynacja, zakochanie, pożądanie ani zwykła potrzeba bliskości. Zastanawiałem się tylko, czy któraś z tych rzeczy była podobna do tego, co czułem do Eweliny. A jeśli się pomyliłem? Jeżeli to nie jest wystarczające? Jeśli teraz nie odpuszczę i uparcie będę walczył o dziewczynę swoich marzeń, to czy za jakiś czas nie będę żałował, że goniłem za nią na próżno? Jeżeli to jest coś ulotnego? Jasne, mogłem spróbować i byłem gotów zaryzykować, ale rozsądniejsza część mnie zastanawiała się, czy na pewno warto.

Z Adą nie miałem takiego problemu. Chemia między nami była aż zbyt wyczuwalna, a nawet jeśli przez jakiś czas myślałem o tym, że moglibyśmy stać się dla siebie kimś więcej, szybko odpuściłem. Bo lubiłem ją, a nie kochałem. Nie byłem zakochany w dziewczynie, z którą po raz pierwszy poszedłem do łóżka. Czy czułem się z tym źle? Może trochę. Ale sam seks był dobry. No i Adzie najwyraźniej to wystarczało.

Tak to miało wyglądać? Dziewczyna, która wżarła się w moje myśli, krzywiła się za każdym razem, gdy na mnie patrzyła, podczas gdy inna nie żywiła do mnie żadnych głębszych uczuć, a mimo to spędziłem z nią naprawdę świetne chwile. Problem w tym, że nie byłem jej chłopakiem. Ani ona moją dziewczyną. To była pustka. Próżnia.

Dlatego miałem wątpliwości.

Bo nie wiedziałem, czym jest miłość. I chyba nadal bałem się to odkryć.

Zwyczajnie bałem się sparzyć. Bo miałem wątpliwości – nie to, co Ala i Kuba, którzy kochali się od lat, tylko nie mogli wyznać sobie swoich uczuć.

Bo ja nie wiedziałem, co siedzi w głowie dziewczyny, na której widok serce wyrywało mi się z piersi.

 

© Copyright by Anna Szafrańska, 2023

© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2023

 

Wydanie I

ISBN: 978-83-67685-18-4

 

Redakcja: Ewelina Pawlak/Słowne Babki

Korekta: Monika Marczyk, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Redakcja techniczna: Mariusz Teler

Redaktor prowadząca: Agnieszka Skowron

Skład: Teresa Ojdana/Page Graph, Monika Pirogowicz

Okładka: Maciej Sysio

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Fotografia na okładce:

Copyright © Shutterstock_LightField Studios

 

Wydawnictwo JakBook

Ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice

www.wydawnictwojakbook.pl