Patrz ze mną w gwiazdy - Anna Szafrańska - ebook

Patrz ze mną w gwiazdy ebook

Szafrańska Anna

4,2
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Siedemnastoletnia Majka nie ma w życiu łatwo. Cały dom jest na jej głowie. Dziewczyna musi prać, sprzątać, gotować i prasować. W dodatku bracia nieustannie jej dokuczają, a mama nie zwraca na nią uwagi i porównuje ze starszą (według niej idealną) siostrą. Na szczęście Maja zawsze może liczyć na swoje najlepsze przyjaciółki, Tosię i Lenkę.

Kiedy zostaje potrącona przez samochód, pomaga jej przystojny Caleb. Od tej pory chłopak wielokrotnie proponuje nastolatce randkę. Ona jednak konsekwentnie odmawia. Bo nie wierzy w miłość ani… w siebie.

Czy Calebowi uda się namówić Majkę na spotkanie?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 247

Rok wydania: 2024

Oceny
4,2 (42 oceny)
24
7
7
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

oj dawno byłam nastolatką, fajnie było powrócić 😉. Cudowna ciepła opowieść o pierwszych uderzeniach serca, pierwszy dotyk, pocałunek te ukrywane spojrzenia w oczy. Przyjemna młodzieżówka
10
Karinii

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
YolciaK

Całkiem niezła

Pierwsza część dużo lepsza. Myślałam, że będzie tu więcej Caleba, zawiodłam się trochę.
00
Kalotka

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka, szybka i przyjemna. Polecam.
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Super rozkoszna
00

Popularność




Spis tre­ści
Karta re­dak­cyjna
Motto
Roz­dział 1. Prze­ga­nia­jąc durne ser­duszka
Au­torka: Anna Sza­frań­ska
Re­dak­cja: Ma­riusz Ku­lan
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Zioła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Emi­lia Pryśko
Skład i pro­jekt gra­ficzny ma­kiety: Iza­bela Kruź­lak
Ele­menty gra­ficzne: Fre­epik.com
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Ju­styna To­mas
Kie­row­nik re­dak­cji: Agnieszka Gó­recka
© Co­py­ri­ght by Anna Sza­frań­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Ta książka jest fik­cją li­te­racką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­kowe. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sane w tej książce są two­rem wy­obraźni au­torki bądź zo­stały zna­cząco prze­two­rzone pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej książki nie może być po­wie­lana lub prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­menty tek­stu.
Biel­sko-Biała 2024
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­pora 25 43-382 Biel­sko-Biała tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-425-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA KAŻ­DEJ OSOBY, KTÓRA NIE CZUJE SIĘ DO­BRZE W SWOIM CIELE.

NIE MU­SISZ BYĆ IDE­ALNA, ALE DLA MNIE JE­STEŚ CZY­STĄ PER­FEK­CJĄ.

I JE­STEM Z CIE­BIE DUMNA!

ROZ­DZIAŁ 1

PRZE­GA­NIA­JĄC DURNE SER­DUSZKA

Do­pa­dłam do pa­nelu i jak osza­lała za­czę­łam wa­lić w przy­cisk za­my­ka­jący drzwi windy. Za­po­bie­gaw­czo obej­rza­łam się za sie­bie. Prze­cież nie mo­głam po­zwo­lić, żeby mnie do­go­nił. Tyle z za­da­nio­wego po­dej­ścia, bo w moim sko­ło­wa­nym mó­zgu obi­jała się myśl: Ca­leb i Wik­tor Mar­kos się znali? Mało po­wie­dziane „znali”! Wy­glą­dali na cał­kiem zży­tych kum­pli! Cho­lera, to ja­kiś mało śmieszny żart. Fa­ceci to gor­sze plot­kary od dziew­czyn, więc Ca­leb ban­kowo mu o mnie opo­wie­dział. O po­krace, którą ura­to­wał i która była nie­wdzięczna do tego stop­nia, że...

Pi­snę­łam ci­cho, gdy w szpa­rze mię­dzy za­su­wa­ją­cymi się drzwiami po­ja­wiło się opa­lone, po­kryte ciem­nymi ta­tu­ażami przed­ra­mię.

– Chyba pro­si­łem, że­byś na mnie za­cze­kała, prawda? – Usły­sza­łam ak­sa­mitny, ni­ski głos.

Drań nie miał na­wet za­dyszki, za to uśmie­chał się pro­mien­nie i jak gdyby ni­gdy nic sta­nął tuż za mną. By do­dać so­bie otu­chy, ob­ję­łam się ra­mio­nami, co sta­no­wiło nie­małe wy­zwa­nie, kiedy się miało tylko jedną sprawną rękę.

Świet­nie, a jed­nak mo­gło dojść do więk­szej tra­ge­dii! By­łam uwię­ziona w me­ta­lo­wej puszce z ko­le­siem, któ­rego nie chcia­łam wi­dzieć na oczy.

– Niby po co? – rzu­ci­łam bur­kli­wie. – Wszystko so­bie wy­ja­śni­li­śmy.

Ca­leb ro­ze­śmiał się prze­kor­nie.

– Nie, nie wszystko i do­brze o tym wiesz.

Opu­ści­łam głowę i gło­śno wes­tchnę­łam. Gdy­bym tylko miała cha­ry­zmę spon­ta­nicz­nej Lenki albo cho­ciaż odro­binę wdzięku nie­win­nej Tosi... Jed­nak na­tura po­ską­piła mi nie tylko urody, ale i przy­ja­znego cha­rak­teru, w wy­niku czego by­łam zołzą w czy­stej po­staci. Nie po­wiem, cza­sami to miało swoje plusy. Bez naj­mniej­szych wy­rzu­tów su­mie­nia po­tra­fi­łam spła­wić lu­dzi, z któ­rymi nie chcia­łam mieć do czy­nie­nia. Pro­blem w tym, że ten cały Ca­leb wy­da­wał się od­porny na mój ką­śliwy sar­kazm.

– To w złym gu­ście wyjść bez słowa z czy­je­goś przy­ję­cia – wy­tknę­łam chło­pa­kowi.

– Pla­no­wa­łem wpaść tylko na chwilę. Ju­tro mu­szę wcze­śnie wstać. Ale skoro się mar­twisz, to po­wiem ci, że gdy wy­bie­ga­łem, na­tkną­łem się na Wik­tora, więc to nie tak, że urwa­łem się bez uprze­dze­nia. An­giel­skie wyj­ścia nie są w moim stylu.

– A kto po­wie­dział, że się mar­twię? – fuk­nę­łam, mimo że pa­liły mnie po­liczki.

– Mój szó­sty zmysł. Od­wiozę cię. Co ty na to?

– Co ja na to? Oczy­wi­ście, że nie! Sama so­bie po­ra­dzę.

– Uwa­żam ina­czej. Daj so­bie po­móc, księż­niczko.

Od cią­głego za­ci­ska­nia szczęki z wście­kło­ści aż roz­bo­lały mnie zęby i chyba je­dy­nie przez bez­denne po­czu­cie fru­stra­cji zro­bi­łam naj­głup­szą rzecz na świe­cie – sta­nę­łam twa­rzą w twarz z Ca­le­bem. Oczy­wi­ście w prze­no­śni, bo mię­dzy nami było ja­kieś pół me­tra prze­strzeni. Co zu­peł­nie nie prze­szko­dziło mi w szty­le­to­wa­niu go wzro­kiem.

– Księż­niczko? – syk­nę­łam.

– A znasz lep­sze okre­śle­nie? W końcu cię ura­to­wa­łem – wy­ja­śnił z za­dzior­nym bły­skiem w ciem­nych oczach.

– Zna­lazł się ry­cerz w lśnią­cej zbroi – wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem, a gło­śniej do­da­łam: – Wiel­kie dzięki, ale nie chcę ro­bić pro­blemu tam, gdzie go nie ma.

– Daj spo­kój, to ża­den pro­blem. No i tro­chę mi głu­pio, bo zdaje się, że to przeze mnie wy­szłaś z przy­ję­cia Tosi.

– I tak mia­łam już wy­cho­dzić – skła­ma­łam gładko.

Ca­leb splótł ręce na piersi i mru­żąc oczy, po­chy­lił się ni­sko. Na­sze twa­rze zna­la­zły się na tej sa­mej wy­so­ko­ści, a moje serce... Do dia­bła, chyba pla­no­wało wy­sko­czyć mi z piersi.

– Dla­czego ci nie wie­rzę?

Prze­wró­ci­łam oczami i od­wró­ci­łam się na pię­cie, bo kom­plet­nie nie mia­łam już siły do tego chło­paka. Sku­tecz­nie wy­trą­cił mi z ręki do­słow­nie wszyst­kie ar­gu­menty, dla­tego wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem bez­silne:

– A myśl so­bie, co chcesz!

Igno­ru­jąc Ca­leba, lewą ręką wy­cią­gnę­łam z to­rebki te­le­fon. Wy­sła­łam Tosi i Lence wia­do­mość, że zwi­nę­łam się na chatę i że na­pi­szę, gdy do­jadę do domu. Bądź co bądź było już po dwu­dzie­stej dru­giej, a go­rączka so­bot­niej wa­ka­cyj­nej nocy po­tra­fiła ude­rzyć lu­dziom do głowy.

Pró­bo­wa­łam nie zwra­cać uwagi na ciężki wzrok Ca­leba, który czu­łam na so­bie i który wcale mi się nie po­do­bał. Nie ba­wiły mnie też te drobne ukłu­cia w piersi ani to, że moje serce po­sta­no­wiło ura­czyć mnie cyr­ko­wymi akro­ba­cjami. Nie mó­wiąc już o prze­klę­tych ru­mień­cach, które fa­lami wpły­wały na moje po­liczki. A to były zdra­dliwe be­stie i na­wet To­sia za­uwa­żała tę ano­ma­lię. Pew­nie dla­tego ura­to­wała mnie z opre­sji i za­pro­wa­dziła do bi­blio­teki na pię­trze. Do­dat­kowo wy­ko­rzy­stała oka­zję, by wy­py­tać o Ca­leba.

Miała ra­cję. We wszyst­kim. I tym, że się zna­li­śmy, i tym, że jesz­cze ni­gdy ża­den chło­pak nie spra­wił, bym ją­kała się ze zde­ner­wo­wa­nia. I ru­mie­ni­łam się jak ja­kaś pen­sjo­narka. Draż­niło mnie to, bo kom­plet­nie nie ro­zu­mia­łam re­ak­cji swo­jego ciała. A prze­cież nie mo­głam się za­ko­chać, a już na pewno nie w Ca­le­bie!

I okej, przed­sta­wi­łam swoje sta­no­wi­sko Tosi, bo na­prawdę nie mia­łam za­miaru kro­czyć drogą ser­du­szek, kwiat­ków i in­nych bzde­tów, tylko co na to głu­pie serce? Skąd ta ner­wo­wość?

W za­my­śle­niu przy­gry­złam wargi i usły­sza­łam, jak Ca­leb ze świ­stem wcią­gnął po­wie­trze. Zer­k­nę­łam na jego od­bi­cie w szkla­nej ta­fli lu­stra, bo prze­cież drugi raz nie po­peł­nię tego sa­mego błędu i nie okażę mu za­in­te­re­so­wa­nia. Dziwny gry­mas po­ja­wił się na jego opa­lo­nej twa­rzy. Chło­pak prze­biegł pal­cami po wło­sach, od­gar­nia­jąc przy­dłu­gie ko­smyki z wy­so­kiego czoła.

– Wra­ca­jąc do na­szej roz­mowy... – za­czął znie­nacka i już na­bie­ra­łam po­wie­trza, by wci­snąć swoje trzy gro­sze, gdy sta­now­czy wzrok Ca­leba na­ka­zał mi na tę jedną chwilę za­sznu­ro­wać usta. – To nie tak, że cię prze­śla­duję czy stal­kuję. Tam, na ta­ra­sie, by­łem rów­nie za­sko­czony, jak ty. Ale mimo to uda­łem, że to na­sze pierw­sze spo­tka­nie, bo chyba wła­śnie tego chcia­łaś, prawda?

– Oczy­wi­ście, że tak! – wy­pa­li­łam nie­spo­dzie­wa­nie. – Wy­obra­żasz so­bie, co by się działo, gdyby dziew­czyny się do­wie­działy? Za­raz wy­sko­czy­łyby z dzi­kimi teo­riami, dla­czego sło­wem nie pi­snę­łam o tym, że po­zna­łam... No. Cie­bie.

– Z dzi­kimi teo­riami? – po­wtó­rzył, uśmie­cha­jąc się prze­bie­gle ką­ci­kiem ust. – Chęt­nie o nich po­słu­cham.

– Mowy nie ma. To­sia już mnie prze­ma­glo­wała, więc wy­star­czy.

– To­sia? Jest bar­dzo spo­strze­gaw­cza.

Cho­lera, ja i mój długi ję­zyk!

– Albo to ra­czej moje zdol­no­ści ak­tor­skie są na mar­nym po­zio­mie – burk­nę­łam pod no­sem, po czym do­tarło do mnie, jak to za­brzmiało. Jak­bym nie po­tra­fiła ukryć, jak działa na mnie Ca­leb. – W każ­dym ra­zie po­wie­dzia­łam jej, że po wy­padku to ty od­wio­złeś mnie do szpi­tala, i ta wie­dza po­winna jej wy­star­czyć.

– Żeby stłu­mić w za­lążku dzi­kie teo­rie?

– Do­kład­nie tak! – wy­krzyk­nę­łam za­pal­czy­wie, a Ca­leb z uśmie­chem po­krę­cił głową. Czy on się ze mnie na­bija?! – Coś jesz­cze? – wark­nę­łam nie­zbyt przy­jaź­nie.

Na­prawdę chcia­łam już mieć tę roz­mowę za sobą. W ogóle czy z tą windą było wszystko w po­rządku? Wlo­kła się jak żółw! Le­d­wie dwa­dzie­ścia kilka pię­ter, a w tym cza­sie chyba do­je­cha­li­by­śmy do sa­mego pie­kła.

– Tylko jedno. Chcia­łem wie­dzieć, jak się czu­jesz, Majka. – Usły­sza­łam jego ci­chy, za­bar­wiony po­korą głos. – Na­prawdę się mar­twi­łem, księż­niczko.

– A ja ci po­wie­dzia­łam, że jest okej. Czuję się jak nowo na­ro­dzona! Ju­tro idę na ściankę wspi­nacz­kową. Nie wi­dać? – mruk­nę­łam i mru­żąc oczy, do­da­łam: – I nie mów do mnie „księż­niczko”.

– Chyba od­ra­dza­łem ci ta­kie sporty eks­tre­malne, pa­mię­tasz? – od­parł, a jego broda za­trzę­sła się mi­ni­mal­nie od wstrzy­my­wa­nego śmie­chu. Ca­leb oparł się bar­kiem o ścianę windy i nie spusz­cza­jąc ze mnie wzroku, prze­krzy­wił głowę. – A skoro „księż­niczka” jest za­ka­zana, to... zło­śnica może być? – za­pro­po­no­wał, pro­wo­ka­cyj­nie uno­sząc brew.

– Zło­śnica? – po­wtó­rzy­łam mi­mo­wol­nie i nie wia­domo dla­czego krew za­go­to­wała mi się w ży­łach. – A co? Chcesz mnie po­skro­mić?

– Zo­ba­czymy.

– Nie masz żad­nych szans.

– A je­śli lu­bię wy­zwa­nia?

Ga­pi­li­śmy się na sie­bie, jakby to­tal­nie nas od­móż­dżyło. Wą­skie wargi chło­paka wy­gięły się w uśmie­chu, a ja po­spiesz­nie od­wró­ci­łam głowę. Sta­now­czo nie po­wi­nien tak pa­trzeć. Jakby chciał mnie przej­rzeć na wy­lot.

Winda w końcu zje­chała na par­ter, a ja po­spiesz­nie wy­mi­nę­łam Ca­leba, gdy szar­manc­kim ge­stem pu­ścił mnie przo­dem. No­tatka na póź­niej: do­pi­sać ko­lejny plus na li­ście jego ksią­żę­cych cech – jest dżen­tel­me­nem. W my­ślach prze­wra­ca­jąc oczami, wrzu­ci­łam trzeci bieg i na­prawdę ro­bi­łam, co mo­głam, by zo­sta­wić go w tyle, ale on twardo szedł u mo­jego boku. Ofi­cjal­nie – prze­klę­łam jego nie­ziem­ską kon­dy­cję.

– Majka? Za­par­ko­wa­łem z dru­giej stro...

– Już mó­wi­łam, że so­bie po­ra­dzę. – Prze­rwa­łam mu bru­tal­nie, ale tak samo jak nie po­tra­fi­łam go wy­prze­dzić, nie mo­głam spra­wić, by się od­cze­pił.

– W to na­wet nie wąt­pię – mruk­nął, bez­par­do­nowo zła­pał mnie pod lewe ra­mię i cią­gnął w kie­runku za­par­ko­wa­nego przed apar­ta­men­tow­cem czar­nego pick-upa.

– Ej! Masz pro­blem ze słu­chem? Mó­wi­łam...

– Jesz­cze słowo i prze­rzucę cię przez ra­mię.

Nie wiem dla­czego, ale sły­sząc to groźne wark­nię­cie, ugry­złam się w ję­zyk.

Otwo­rzył mi drzwi, bez ce­re­gieli zła­pał mnie pod ko­lana i usa­dził na fo­telu. Na­wet nie mia­łam moż­li­wo­ści za­pro­te­sto­wać, bo przez kilka se­kund mój mózg ob­le­piła dzika eu­fo­ria, wy­ni­ka­jąca z faktu, że wła­śnie pierw­szy raz w ży­ciu do­ty­ka­łam tak obłęd­nego ciała. Klatka pier­siowa z uwy­pu­klo­nym każ­dym mię­śniem była tak zbita, że przy­po­mi­nała zbroję, którą kie­dyś no­sili he­rosi. A ra­miona... Bi­cepsy wy­glą­dały na szer­sze niż moje uda, a prze­cież nie by­łam kru­szynką.

Gdy Ca­leb za­trza­snął drzwi, moje zmy­sły znowu zo­stały stłu­mione, a do noz­drzy do­tarł ciężki, piż­mowy za­pach. Był taki mę­ski i wy­czy­niał ze mną dziwne rze­czy.

Ner­wowo po­tar­łam uda. Mia­łam pro­blem. Gi­gan­tyczny pro­blem cha­rak­te­ry­styczny dla na­pę­dza­nej hor­mo­nami na­sto­latki. Tra­ci­łam kon­takt z bazą. Mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej przy­wo­łać do po­rządku ra­cjo­nalną stronę mo­jej oso­bo­wo­ści i obu­dzić drze­miący w naj­lep­sze sar­kazm, ale za­nim od­by­łam ze sobą po­ważną roz­mowę, Ca­leb wśli­zgnął się ci­cho na fo­tel kie­rowcy.

– To po­rwa­nie.

– Prze­cież nie za­blo­ko­wa­łem drzwi – od­parł, wzru­sza­jąc ra­mio­nami.

– Za­wsze je­steś taki... – Za­ci­snę­łam usta, bo pierw­szy raz od dawna po pro­stu za­bra­kło mi słów.

– Jaki?

– Aro­gancki! I pewny sie­bie!

– Nie po­wie­dzia­łaś mi ni­czego no­wego. – Jego wargi wy­gięły się w krzy­wym uśmie­chu, gdy spoj­rzał na mnie ką­tem oka. – I dzię­kuję za kom­ple­ment.

– To nie był kom­ple­ment. – Zje­ży­łam się, pio­ru­nu­jąc go wzro­kiem mimo żaru bu­cha­ją­cego z mo­ich po­licz­ków. Do­piero po chwili do­tarło do mnie, że spe­cjal­nie mnie pod­ju­dza. Mo­głam po­znać to po tym, jak błysz­czały jego oczy. Jak u ja­kie­goś dia­bła. Szarp­nę­łam za pas. – Poza tym... wku­rzasz mnie!

– Wku­rza­nie lu­dzi to przed­nia za­bawa! – Ro­ze­śmiał się bez­tro­sko, po czym mru­gnął do mnie prze­kor­nie. – Po­win­naś kie­dyś spró­bo­wać.

– Uwierz mi, ro­bię to od do­brych kilku mi­nut, ale naj­wy­raź­niej to na cie­bie nie działa.

– Je­stem od­porny na wiele rze­czy, Majka, ale nie na twój urok – wy­znał i prze­chy­la­jąc się, zła­pał za mój pas. – Może dla­tego, że za­la­złaś mi za skórę, zło­śnico?

Już mia­łam uszczy­pliwy ko­men­tarz na końcu ję­zyka, ale w wy­po­wie­dze­niu go na głos prze­szko­dziło mi jedno – Ca­leb był... bli­sko. Za bli­sko. I pa­trzył mi głę­boko w oczy. Pierw­szy raz z tak nie­wiel­kiej od­le­gło­ści do­strze­głam ich nie­zwy­kłą barwę. Były w od­cie­niu ciem­nego bursz­tynu i kryło się w nich coś, ja­kaś emo­cja, któ­rej nie po­tra­fi­łam na­zwać. Trwało to chwilę, za­le­d­wie uła­mek se­kundy – klik­nię­cie sprzączki przy­wo­łało mnie do rze­czy­wi­sto­ści.

Ukry­łam pie­kące po­liczki za kur­tyną ru­dych wło­sów. Za­wsty­dziła mnie ta na­gła bli­skość. Ba­riera, którą wo­kół sie­bie stwo­rzy­łam, była nie­na­ru­szalna i sta­no­wiła gra­nicę, któ­rej ni­komu nie po­zwa­la­łam prze­kro­czyć. No, może poza wą­skim gro­nem za­ufa­nych osób. I z całą pew­no­ścią Ca­leb do nich nie na­le­żał.

Nie mu­sia­łam po­da­wać mu ad­resu. Do­sko­nale go pa­mię­tał. Przez pra­wie całą trasę czu­łam, jak zerka na mnie ukrad­kiem, i to pod­sy­cało tlące się we mnie uczu­cie gniewu. Wziął mnie z za­sko­cze­nia i tylko dla­tego nie zdą­ży­łam za­re­ago­wać, ale... Czy na pewno? W tam­tym mo­men­cie by­łam cał­ko­wi­cie bez­bronna (ogra­ni­czał mnie gips na pra­wej ręce) i przy­parta do muru (czy też fo­tela).

– Jak w domu? Wszystko okej? – rzu­cił niby mi­mo­cho­dem chło­pak.

Za­ci­snę­łam palce na to­rebce.

– Po co py­tasz?

– Bo chcę wie­dzieć? Tak chyba ro­bią lu­dzie, gdy mar­twią się o drugą osobę.

– Nie­po­trzeb­nie. Wszystko okej.

– A mama? Na­dal przej­muje się tym głu­pim ro­we­rem?

A więc i to pa­mię­tał. Sku­li­łam ra­miona, bo przy­po­mnia­łam so­bie, jak bar­dzo czu­łam się za­że­no­wana przed­sta­wie­niem, ja­kie urzą­dziła mama w szpi­talu. I jak wtedy za­re­ago­wał Ca­leb.

Pew­nie zwy­czaj­nie jest mu mnie żal. To, że tak się mną przej­mo­wał, jest prze­ja­wem li­to­ści.

Ko­niusz­kiem ję­zyka zwil­ży­łam wargi. Mu­sia­łam nad sobą pa­no­wać. Pil­no­wać, by nie zja­dły mnie nerwy i bym nie­opatrz­nie nie pal­nęła ja­kie­goś głup­stwa.

– Na ra­zie jest w ser­wi­sie. Dzięki, że py­tasz. Je­stem prze­ko­nana, że ro­wer bę­dzie wzru­szony twoją tro­ską, prze­każę mu po­zdro­wie­nia.

– Zło­śnica o nie­wy­pa­rzo­nej buzi.

– Jak­byś za­po­mniał, to mam imię.

– Tak, wiem, Majka, a na dru­gie masz sar­kazm.

– Su­per! Za­pa­mię­ta­łeś! – prych­nę­łam, wy­mu­sza­jąc uśmiech. – Księż­niczka, zło­śnica, sar­kazm... Uak­tu­al­nij moją li­stę prze­zwisk i daj znać, jak stwo­rzysz mi herb.

Re­ak­cja Ca­leba odro­binę zbiła mnie z tropu. Od­rzu­cił głowę i wy­buch­nął nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem. Całe szczę­ście, że aku­rat sta­li­śmy na świa­tłach, bo oparł się przed­ra­mio­nami o kie­row­nicę, śmie­jąc się do łez.

– To chyba na­zy­wają obłę­dem. – Po­krę­ci­łam głową i uda­łam, że od­su­wam się od niego na bez­pieczną od­le­głość.

– Uwiel­biam cię, po­waż­nie – od­parł, pro­stu­jąc się i wbi­ja­jąc we mnie te swoje cho­lerne, bursz­ty­nowe, piękne oczęta.

– Nie za­po­mnij po­wie­dzieć tego te­ra­peu­cie. Albo le­piej nie, nie wcią­gaj mnie w swoje de­wia­cje.

W od­po­wie­dzi za­ci­snął usta, du­sząc się re­cho­tem, który wy­do­by­wał się z jego sze­ro­kiej piersi. I wy­raź­nie do­sły­sza­łam, jak mruk­nął pod no­sem: „Je­steś uro­cza, moja zło­śnico”.

Prze­wra­ca­jąc oczami, zsu­nę­łam się na sie­dze­niu i... na­gle za­sło­ni­łam so­bie usta. Czy ja wła­śnie... Czy ja zu­peł­nie pod­świa­do­mie, bez­wied­nie i cał­ko­wi­cie mi­mo­wol­nie... uśmiech­nę­łam się? I nie do ni­kogo in­nego, tylko do Ca­leba?

– Je­ste­śmy.

Gło­śno prze­ły­ka­jąc ślinę, wyj­rza­łam przez szybę.

– Fak­tycz­nie! Spraw­nie ci po­szło. Ale le­piej zo­stań przy swoim za­wo­dzie, bo w Ube­rze to ty ka­riery nie zro­bisz – do­da­łam i z fał­szy­wym en­tu­zja­zmem po­kle­pa­łam chło­paka po ra­mie­niu. – Może jeź­dzisz nie naj­go­rzej, ale po­rwa­nie z pew­no­ścią po­psuje ci sta­ty­styki.

Ubie­głam Ca­leba, który chciał mi po­móc wy­piąć się z pa­sów – raz, to było znacz­nie prost­sze, a dwa... po­sta­no­wi­łam się pil­no­wać i nie­umyśl­nie nie do­pro­wa­dzać do sy­tu­acji, które on mógłby wy­ko­rzy­stać. Za­rzu­ci­łam na ra­mię to­rebkę i skrę­ca­jąc się, chcia­łam otwo­rzyć drzwi, ale te na­gle sta­nęły otwo­rem. Po­minę fakt, że nie wi­dzia­łam ani nie sły­sza­łam, kiedy Ca­leb wy­szedł z sa­mo­chodu, bo to nie było te­raz istotne – wła­śnie znowu brał mnie na ręce.

– Zwa­rio­wa­łeś? Sama...

– Po­ra­dzisz so­bie, wiem.

No, pa­trz­cie, by­strzak! Do­słow­nie czy­tał mi w my­ślach! Szkoda, że i tak po­sta­wił na swoim. W do­datku wy­da­wało mi się, że trzy­mał mnie w ra­mio­nach tro­chę dłu­żej, niż było to ko­nieczne. I naj­chęt­niej bym mu za to przy­ga­dała, tyle że... sama nie by­łam bez winy. Bo kiedy w końcu po­sta­wił mnie po­woli na chod­niku, zda­łam so­bie sprawę, że wcze­piam palce w jego czarną ko­szulę.

Od­su­nę­łam się na dłu­gość ra­mie­nia i drżą­cymi dłońmi sta­ra­łam się od­na­leźć w mi­nia­tu­ro­wej ko­per­tówce, którą wci­snęła mi Lenka, klu­cze do miesz­ka­nia. Ach, i oczy­wi­ście z ca­łych sił sta­ra­łam się igno­ro­wać Ca­leba. W du­chu mo­dli­łam się, by do­znał oświe­ce­nia i zmył się stąd jak naj­szyb­ciej.

– My­śla­łem, że za­dzwo­nisz.

Wspi­na­jąc się na wy­żyny cier­pli­wo­ści, za­ci­snę­łam mocno po­wieki.

– Zgu­bi­łam go. W sen­sie twój nu­mer. Poza tym nie­długo ścią­gną mi gips, ręka na pewno zro­śnie się pra­wi­dłowo, no i dzięki two­jemu na­gra­niu z ka­merki sa­mo­cho­do­wej zła­pali ko­le­sia, który mnie po­trą­cił, więc nie mam po­wodu, żeby... – Za­mil­kłam, da­ru­jąc so­bie ten ża­ło­sny beł­kot. – Dzięki za pod­wie­zie­nie i cześć.

Chcia­łam go wy­mi­nąć, ale zła­pał mnie za rękę. Po­woli pod­nio­słam głowę i aż sap­nę­łam, kom­plet­nie odu­rzona jego ciem­nym, nie­mal mrocz­nym spoj­rze­niem.

I dla­czego... Dla­czego od­nio­słam wra­że­nie, że w miej­scu ze­tknię­cia się na­szych dłoni moja skóra pło­nie ży­wym ogniem?

– Maja. Mó­wi­łem po­waż­nie. Mar­twię się o cie­bie – po­wtó­rzył, uży­wa­jąc ni­skiego, ak­sa­mit­nego tonu.

Mu­sia­łam po­świę­cić chwilę na ze­bra­nie się w so­bie. Nie ufa­łam swo­jemu gło­sowi. Nie, gdy on pa­trzył na mnie, jak­bym była... ważna.

– Wszystko gra – wy­mam­ro­ta­łam ze ści­śnię­tym gar­dłem i czym prę­dzej wy­szarp­nę­łam rękę z uści­sku. – To cześć.

We­szłam na klatkę scho­dową i do­piero wtedy po­zwo­li­łam so­bie głę­boko ode­tchnąć. Na mo­ment ob­ję­łam się ra­mio­nami, bo na­gły dreszcz prze­szył moje ciało. To ostatni raz, gdy wi­dzę tego go­ścia. Nie ma tra­ge­dii, a już na pewno nie po­win­nam być smutna.

To moja de­cy­zja. Ro­zum po­nad ser­cem.

Gdy utwier­dzi­łam się w prze­ko­na­niu, że do­brze zro­bi­łam, spła­wia­jąc Ca­leba, wspię­łam się po scho­dach i do­tar­łam do miesz­ka­nia. Już od progu po­ra­ziło mnie agre­sywne techno, od któ­rego dzwo­niły mi zęby. Ro­dzice wy­je­chali w de­le­ga­cję, a moi starsi bra­cia wy­ko­rzy­stali oka­zję do zor­ga­ni­zo­wa­nia do­mówki. Świet­nie, po pro­stu nic lep­szego nie mo­gło mnie dziś spo­tkać. Mia­łam tylko na­dzieję, że gło­śna mu­zyka sku­tecz­nie za­głu­szy mój po­wrót i uda mi się nie­zau­wa­że­nie prze­kraść do mo­jego po­koju...

– OMG, ty to jed­nak je­steś miękka buła – rzu­cił prze­śmiew­czo Lu­dwik, opie­ra­jąc się ra­mie­niem o fu­trynę. – Se­rio? Czy ty w ogóle wiesz, jak się ba­wią mło­dzi lu­dzie, eme­rytko?

– Daj spo­kój, prze­cież znasz Majkę. – Leon, który sta­nął tuż za nim i po­pi­jał ja­kąś zie­loną breję z wy­so­kiej szklanki, klep­nął go w ra­mię.

Byli iden­tyczni. Jak dwie kro­ple wody. I tak samo wredni. Leon zmie­rzył mnie zde­gu­sto­wa­nym spoj­rze­niem, a Lu­dwik za­wtó­ro­wał mu, szcze­rząc się wred­nie.

– Mnie in­te­re­suje to, dla­czego ona szlaja się po im­pre­zach, kiedy my mu­simy od­gru­zo­wy­wać za nią chatę. A po­noć taka nie­do­łężna. Tak ją rączka boli...

– Ni­gdy nie po­wie­dzia­łam, że boli mnie co­kol­wiek, więc nie wci­skaj mi pier­dół – wark­nę­łam nie­przy­jem­nie. – Poza tym, o ile do­brze pa­mię­tam, to ja klę­cza­łam na pod­ło­dze w kuchni i sprzą­ta­łam ją po tym, jak na­la­li­ście za dużo de­ter­gentu do zmy­warki.

– I co? Mam ci dzię­ko­wać? Skoro nie ro­bisz z ży­ciem nic am­bit­nego, to przy­daj się na coś.

– Po co w ogóle strzę­pię ję­zyk... – mruk­nę­łam, czym prę­dzej zmy­ka­jąc do swo­jego po­koju.

Wie­dzia­łam, że im dłu­żej zwle­kam z zej­ściem chło­pa­kom z oczu, tym bar­dziej ką­śliwe będą ich ko­men­ta­rze. I nie my­li­łam się. Nim zdo­ła­łam chwy­cić za klamkę, do­tarło do mnie wark­nię­cie Le­ona:

– Tia, idź się na­żreć ba­to­ni­ków, gru­ba­sie!

Ucie­kłam. Za­mknę­łam się w swo­ich dzie­się­ciu me­trach kwa­dra­to­wych i opar­łam się ple­cami o drzwi. Nie chcia­łam sły­szeć, jak bra­cia ob­ga­dują mnie przed swo­imi zna­jo­mymi, mó­wią, że są już zmę­czeni ogar­nia­niem domu, że to źle działa na ich sa­mo­po­czu­cie, że ostatni ca­sting za­wa­lili, bo się nie wy­spali...

Gdy­bym mo­gła za­tkać uszy. Ale jak to zro­bić, gdy ma się gips na pra­wej ręce?

Gło­śno wes­tchnę­łam, za­ci­ska­jąc po­wieki. Nie mo­głam pła­kać. Nie przez coś ta­kiego.

– Jest do­brze. Wszystko jest do­brze – po­cie­szy­łam sama sie­bie. Bo kto inny mógł to zro­bić?

Ca­leb... On był taki czuły. Opie­kuń­czy. Tro­skliwy... Tam­tego po­po­łu­dnia pierw­szy raz od bar­dzo, bar­dzo dawna po­czu­łam, że je­stem dla ko­goś ważna. Że ktoś się mną prze­jął, mimo że w ogóle mnie nie znał... Ale to nie była prawda. Szybko go przej­rza­łam. Ca­le­bowi po pro­stu było mnie żal. Tak samo jak czło­wie­kowi jest żal zbi­tego, prze­mo­czo­nego, po­rzu­co­nego psa – chce po­móc, ale nic wię­cej się za tym nie kryje. Wła­śnie ta­kie wy­obra­że­nie miał o mnie ten chło­pak. Biedna, ze­pchnięta przez ro­dzinę na mar­gi­nes, prze­ciętna na­sto­latka z za­ni­żo­nym po­czu­ciem wła­snej war­to­ści. Po pro­stu ża­ło­sna.

Ale tak ja­koś... Było mi cie­pło na sercu, gdy my­śla­łam o śnia­dym, przy­stoj­nym męż­czyź­nie. Ka­ska­de­rze. To ja­kiś chi­chot losu, że był przy­ja­cie­lem Mar­kosa. Albo głupi żart prze­zna­cze­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki