Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Kornelia Kreis, odkąd pamięta, żyje w złotej klatce, gdyż dla jej rodziców najwyższym priorytetem jest jej bezpieczeństwo. Czuje, że nie mówią jej wszystkiego i brodzą w półprawdzie, a ograniczenia i zasady, do których musi się stosować, sprawiają że dziewczyna postanawia się zbuntować. Nie spodziewa się jednak, że ten nowy pociągający świat jest zupełnie inny: mroczny i pełen bezwzględnych praw, którym będzie zmuszona się podporządkować.
Konstanty „Kosa” Gawroński żyje wedle swoich zasad, które wyraźnie mówią, że musi trzymać się z daleka od syndykatu i nigdy nie pozwolić sobie na miłość. Podczas pewnej szalonej klubowej nocy, wszystko się zmienia. Okazuje się bowiem, że los Kosy został na stale przypieczętowany, ponieważ na drodze gangstera staje córka jego największego wroga. Czy uda mu się trzymać ściśle określonych zasad, które do tej pory były dla niego niczym mantra? Czy przestanie obwiniać syndykat za śmierć ojca i dobrowolnie zasili szeregi mafii? Zwłaszcza, gdy stawką okaże się życie Kornelii, którą Kosa będzie chronił za wszelką cenę, bo jego serce już dawno bije tylko dla niej.
Księżniczka Syndykatu i Syn Zdrajcy.
Gdy połączą siły… Świat stanie w ogniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Włosy bubblegum, rozpina pasy kiedy wciskam gaz
Wtedy znika czas, lubimy gdy nas w fotel wciska bass
W nocy oczy mamy jak koty
Ciała też wrażliwsze na dotyk…
PEZET, Magenta
– Nie pękaj! Przecież to nie pierwszy raz, kiedy pozbyłaś się tych przerośniętych goryli.
– Łatwo ci mówić. Kiedy mój ojciec się o tym dowie… Dostanie białej gorączki.
– On wiecznie jest wkurwiony. Ile razy go widzę, ma ten swój grymas – prychnęła ironicznie Iga i idealnie sparodiowała mojego tatę. Co było dość odważnym posunięciem dla każdego, kto go znał. – No ale wie, że jesteś u mnie, że się uczymy, jak przystało na grzeczne, niewinne studentki… Tyle że oddziały zbrojne koczują pod moim domem i nikt nie wie, że cichaczem wymknęłyśmy się przez ogród. – Zachichotała diabolicznie i pchnęła starą, zardzewiałą furtkę prowadzącą na pogrążoną w sennej ciszy uliczkę. – Zobaczysz, wrócimy za kilka godzin i nikt się nie dowie, że w tym czasie ostro imprezowałyśmy.
Oby – pomyślałam, krzywiąc się żałośnie. Jeśli ktokolwiek doniesie ojcu, że zamiast grzecznie się uczyć do kolokwium, ruszyłam w miasto i nikomu nie pisnęłam o tym ani słowa… Będę miała ostro przejebane. Jasne, miałam prawie dwadzieścia trzy lata, byłam przykładną studentką, dorosłą kobietą, tyle że wiedziałam, że mojego ojca otaczało więcej wrogów niż przyjaciół i niejeden chciałby położyć łapy na czymś, co bezpośrednio należało do znanego biznesmena, właściciela spółki Syndykat.
W tym przypadku byłam to ja. Cholerna Księżniczka Syndykatu.
Taksówka już na nas czekała. Wsiadłyśmy do niej z Igą i gdy ruszyła, przyjaciółka z westchnieniem ulgi opadła na siedzenie.
– Dobra, kolejny punkt planu odhaczony. Teraz do klubu, zabawa i powrót.
– Jesteś megazawzięta.
Iga spojrzała na mnie z uczuciem i wzięła moją dłoń.
– Nikt nie zna cię lepiej niż ja i po prostu chciałabym, żebyś w końcu odetchnęła pełną piersią i zachowywała się jak na swój wiek przystało. W moim planie nie ma dziur, nie przewiduję komplikacji – dodała stanowczo, wyrzucając pięść w powietrze.
Iga naprawdę znała mnie jak nikt inny. Już w podstawówce stałyśmy się nierozłączne. Jedna ławka, potem te same szkoły, a gdy przyszedł czas zdecydować się na uniwerek, obie poszłyśmy na filologię. Z tym że Iga wybrała wydział polonistyki, a ja neofilologii. Kochałam francuski i moim marzeniem była praca z dziećmi, prowadzenie zajęć, może nawet etat w szkole, ale… Wiedziałam, że to poza moim zasięgiem.
Tkwiłam w złotej klatce, która nie pozwalała na rozwinięcie skrzydeł. Byłam więźniem, i to nie z własnej woli. Przez te wszystkie lata z pokorą znosiłam nałożone ograniczenia. Nie mogłam robić tego, co moi rówieśnicy, i nawet dostałam zakaz głupiego prowadzenia kont w social mediach, bo to naraziłoby nie tylko mnie, ale i moją rodzinę. Nie mogłam się wychylać, bo interesy, które prowadził ojciec, lubiły ciszę.
Przynajmniej nie byłam w tym osamotniona. Ana też dostawała pierdolca i ciągle toczyła wojny z wujkiem Grześkiem. Zupełnie się jej nie dziwiłam. Miała dopiero siedemnaście lat i chciała żyć jak każda inna nastolatka – zakochać się, nawiązać przyjaźnie, a tymczasem tkwiła w „bezpiecznej” bańce. Tyle że ta dziewczyna okazała się bardziej niepokorna niż ja. Zazdrościłam jej tej buntowniczej natury, bo… sama nie byłam aż tak odważna, żeby postawić się ojcu. Cóż, aż do dzisiaj.
Spojrzałam po sobie. Obcisła, czarna, brokatowa sukienka, która więcej odsłaniała, niż zasłaniała. Nigdy, w całym życiu, nie miałam na sobie nic bardziej skąpego. I jeszcze te buty na obcasach, które aż krzyczały „pieprz mnie!”. Czułam, że to nie mój styl. Ciuchy i całą resztę pożyczyła mi Iga, jak również zadbała o mój wieczorowy makijaż oraz fryzurę…
Poczułam zastrzyk adrenaliny. Ana nie uwierzy, że to zrobiłam. Oczami wyobraźni już widziałam, jak słucha mojej relacji z wypiekami na twarzy. Tak, właśnie! Dzisiaj powinnam się zabawić za nas obie!
Po kilku minutach stanęłyśmy z Igą przed klubem i głęboko zaczerpnęłyśmy tchu.
– To jak? Gotowa?
– Już bardziej być nie mogę.
Na twarzy Igi pojawił się nerwowy uśmiech, jakby próbowała nam obu dodać otuchy. Popatrzyłam na mroczny szyld klubu – neon o nazwie Styks. I tak ramię w ramię z Igą przeszłam na drugą stronę, tym samym poznając nowy, nieznany mi dotąd świat.
Czy polubiłam clubbing? Na razie nie miałam wyrobionego zdania. Panował tu tłok i ścisk, muzyka elektro dudniła w uszach, a po podłodze pełzł gryzący szary dym. Niemniej wnętrze klubu robiło wrażenie – ściany były pokryte ogromnymi lustrzanymi płytkami, od których odbijały się zimne, neonowe światła. Jeśli kiedykolwiek wyobrażałam sobie piekło, to z pewnością to miejsce stanowiło jego elegancką wersję.
– Chodźmy do baru i ruszamy na parkiet! – krzyknęła mi do ucha Iga, a ja tylko skinęłam głową.
Przyjaciółka zamówiła drinki. Dostałyśmy je w wysokich, czarnych szklankach. Ktoś tu dbał o szczegóły. Niezbyt lubiłam alkohol, ale koktajl na bazie soku pomarańczowego i prosecco był naprawdę dobry. Później tańczyłyśmy, jeszcze trochę wypiłyśmy, aż zauważyłam, że moje skrępowanie uleciało w niepamięć. Poczułam się naprawdę… wolna.
Zaproponowałam, że tym razem ja kupię nam drinki, ale gdy wróciłam z baru, nigdzie nie znalazłam Igi. Stanęłam w korytarzu prowadzącym do łazienek, myśląc, że pewnie tam poszła, ale kiedy upłynęły kolejne minuty, zaczęłam się niepokoić. Z przewieszonej przez ramię kopertówki wyciągnęłam telefon i już miałam wysłać przyjaciółce wiadomość, kiedy poczułam klepnięcie w ramię. Odwróciłam się, gotowa opieprzyć Igę, ale wówczas…
– Zgubiłaś się, aniołku? – spytał koleś, obcinając mnie wzrokiem od góry do dołu.
Nie spodobało mi się jego spojrzenie.
– Niekoniecznie – rzuciłam krótko i już chciałam odejść, kiedy złapał mnie za nadgarstek.
– Ej, co ty taka drętwa. To może postawię ci drinka? Wiesz, żeby przełamać pierwsze lody.
– Niczego nie będę z tobą przełamywać. I dobrze ci radzę, zabieraj te łapy, póki jestem miła.
– Uuu, więc taki z ciebie kociak? – wymruczał nakręcony i, cholera, przyparł mnie do ściany. – To dobrze się składa, bo lubię być podrapany przez takie seksowne… O kur… wa!
Typ, który jeszcze sekundę wcześniej sapał mi prosto w twarz obrzydliwym, cuchnącym, przetrawionym alkoholem oddechem, teraz wił się na podłodze, trzymając się za krocze.
– Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam! – pisnęłam wystraszona.
Powinnam stąd spieprzać. Uciec z klubu i na zewnątrz poczekać na Igę. Ale pierwszy raz miałam do czynienia z takim natrętem i pierwszy raz kogoś znokautowałam. Taka sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby byli ze mną moi ochroniarze. Nic dziwnego, że ze strachu nogi wrosły mi w ziemię i jak ostatnia głupia patrzyłam, jak koleś się dźwiga.
– Już ja nauczę cię szacunku, ty pizdo! – wysyczał przez zęby.
Zdecydowanie powinnam wiać, a tymczasem stałam jak sparaliżowana i tylko… zacisnęłam powieki. Byłam przygotowana na szarpnięcie, ale zamiast tego usłyszałam głuchy dźwięk i następujący po nim jęk bólu.
– Matka cię nie nauczyła, że kobiety należy traktować z szacunkiem? – zagrzmiał twardy, zimny głos.
Ostrożnie otworzyłam oczy i zdębiałam. Co się właśnie stało? Jeszcze przed sekundą stałam jak kołek na wprost nawianego, grożącego mi kolesia… Kolesia, który znowu tarzał się po podłodze, ale teraz górował nad nim inny facet.
– Wszystko gra? – spytał nieznajomy, ledwo odwracając głowę w moją stronę.
– Tak, dziękuję. To znaczy… Sama bym sobie z nim poradziła, ale dzięki.
Jezu, czy mogłam jeszcze bardziej się pogrążyć! Serio, teraz wróciła mi odwaga? Właśnie teraz?!
Chyba był podobnego zdania, bo łypnął na mnie z prześmiewczym błyskiem w oku.
– Przyszłaś tu sama?
– Z przyjaciółką, ale gdzieś ją zgubiłam. Za duży tłum.
– Zostaw to ochronie. Prześlij mi jej zdjęcie, a w tym czasie poczekamy na nią w jakimś spokojnym miejscu – powiedział, a kiedy nie zrozumiałam aluzji, podszedł do mnie, położył rękę w dole moich pleców i pchnął mnie lekko w głąb korytarza.
No chyba sobie żartował!
– Ej, co ty sobie myślisz? – prychnęłam, wyrywając się. – Że pójdę z tobą na zaplecze i co? Durnej szukasz?
Brunet spojrzał na mnie z góry i… mimowolnie westchnęłam. Jego tęczówki były ciemnozielone i równie piękne jak wiosenny wieczór. I zauważyłam, że jest wysoki, a swoimi szerokimi barkami praktycznie tarasował wąski korytarz. Mogłam wyczuć bijącą od niego groźną aurę. Poza tym wyglądał znajomo, ale nie mogłam sobie przypomnieć, skąd go właściwie znam.
– Nie pochlebiaj sobie – rzucił z ironicznym uśmieszkiem, po czym… pochylił się, a wtedy nasze oczy znalazły się na jednym poziomie. – Chcesz zostać i sama poszukać koleżanki? Droga wolna. Jestem właścicielem tego klubu i gwarantuję ci nietykalność. Jeśli nie chcesz iść ze mną… Do niczego nie będę cię zmuszać.
Właściciel? Skąd niby mogłam to wiedzieć? W Styksie obowiązywał dresscode, więc logiczne, że wszyscy kolesie nosili eleganckie koszule i marynarki. No, chociaż on miał na sobie garnitur, czym odrobinę się wyróżniał. Kropką nad i okazali się ochroniarze. Zjawili się nagle i od razu wzięli jęczącego kolesia i gdzieś go wywlekli. A nie słyszałam, by z ust stojącego obok mnie faceta, rzekomego właściciela klubu, padło jakiekolwiek słowo. Takie zagranie coś mi przypominało.
– Niech będzie – przyznałam kwaśno. – Ale tkniesz mnie palcem i gwarantuję ci, że go stracisz.
Koleś uśmiechnął się z wyższością, ale jego przepiękne oczy pozostały puste. Gestem wskazał mi drogę i tak jak obiecał, już więcej mnie nie dotknął.
Szkoda – pomyślałam zawiedziona i… Co? Moment. Szkoda? Szkoda?! Czy z moją głową było wszystko w porządku? Niby jakim cudem miałam żałować, że facet trzymał łapy przy sobie? Chociaż ciepło, które poczułam, gdy położył dłoń w dole moich pleców i to przyjemne mrowienie… Kora, opamiętaj się w tej chwili. Tak, bankowo to wina cholernego drinka. Proporcje musiały zostać zachwiane i wlali mi za dużo prosecco.
– Wszystko w porządku?
Zamrugałam oszołomiona. Staliśmy przed otwartymi drzwiami do gabinetu, ale ja zatrzymałam się w progu. Uniosłam głowę i w pierwszym momencie zatkało mnie, że jest tak blisko.
– Tak, w najlepszym – rzuciłam i przeklinając cholerne uderzenie gorąca, pospiesznie weszłam do środka.
– To świetnie. Masz telefon? Prześlij mi iDropem zdjęcie tej twojej przyjaciółki, a ja roześlę je ochronie.
Mój wybawiciel zamknął za nami i wskazał mi stojącą pod ścianą sofę dla gości. Sam zasiadł za biurkiem i tak po prostu zaczął przeglądać jakieś papiery. Przysiadłam na skraju, a czarna skóra zaskrzypiała pod moim ciężarem. Tak jak prosił, przesłałam zdjęcie Igi, a on, jak obiecał, rozesłał je do swoich ludzi. I czekałam. W ciszy. Z nudów rozejrzałam się wokoło. Gabinet był przestronny i urządzony w takiej samej tonacji jak reszta klubu – czerń z domieszką ciemnego drewna. Wokół panował półmrok, a światło docierało przez weneckie lustro wychodzące na klubowy parkiet i wijących się na nim ludzi. Jednak nie dotarł do nas żaden dźwięk. Dosłownie bezwzględna cisza.
– Więc… – zaczęłam skrępowana. – Jesteś właścicielem Styksu?
– Nie lubię się powtarzać – odparł, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Jego głos wprowadził mnie w drżenie. Niski, o lekko ochrypłej nucie. Taki, w który mogłabym wsłuchiwać się bez końca…
– Wow, młody jesteś – ciągnęłam. – Myślałam, że do prowadzenia takiego biznesu potrzebne jest doświadczenie i odpowiednie zaplecze finansowe.
– Tego mam w nadmiarze.
Zaczął przeglądać pliki na laptopie. Pochłonięty pracą, nie zwracał na mnie uwagi, dzięki czemu mogłam bezczelnie mu się przyglądać. Cholera, był naprawdę przystojny. Nie ładny, nie przyjemny dla oka, ale przystojny w tym mrocznym, typowo męskim znaczeniu. Gdy do jego aparycji dodało się głos…
Nerwowo potarłam o siebie udami.
Miałam wrażenie, że moje serce wali tysiąc razy mocniej niż wtedy, gdy zaatakował mnie tamten koleś.
– Jak masz na imię? Ach, jesteś z tych małomównych? Więc ja zacznę. Jestem Kornelia, ale możesz mi mówić Kora.
Wiedziałam, że to bezcelowe, a jednak uśmiechnęłam się czarująco. W tym momencie młody mężczyzna podniósł głowę i przeszył mnie nieprzeniknionym spojrzeniem. Był czujny i zdystansowany. I najwyraźniej znudzony, bo zaraz wrócił do swoich zajebiście ważnych papierów.
– Chyba nie masz zbyt wielu przyjaciół, co? – skomentowałam kwaśno, po czym wstałam z sofy i zaczęłam się przechadzać po gabinecie.
– Po prostu oddzielam sprawy prywatne od zawodowych.
– Zawodowych? Co masz na myśli?
– Zobaczysz.
– Nie powiesz mi, jak masz na imię? Szkoda.
– Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Dlaczego szkoda ci, że nie poznasz mojego imienia? – Przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
– Zawsze to jakiś początek ciekawej znajomości. – Wzruszyłam ramionami. – Może spotkamy się jeszcze kiedyś i wówczas…
– Nie przewiduję tego. – Uciął twardo. – Więc lepiej zapomnij, że mnie widziałaś.
Znowu mnie zignorował. Spomiędzy moich ust wydostało się ironiczne prychnięcie. Cofam wszystko, co wcześniej o nim pomyślałam. Mógł być przystojny i generalnie w moim typie, ale charakter to miał paskudny.
– Z takim nastawieniem nigdy nie znajdziesz dziewczyny – wytknęłam rozjuszona. – A może już ją masz? W takim razie współczuję jej. Biedna, użerać się z takim mrukiem.
I tu chyba posunęłam się za daleko.
Podniósł głowę i wrogo zmrużył oczy. Zanim się obejrzałam, wstał zza biurka i zbliżył się do mnie. Jego ruchy były płynne i ciche. Przypominał drapieżnika, który podkrada się do swojej ofiary.
– Coś jeszcze? – zagrzmiał, patrząc na mnie z góry.
Nie mogłam dać się nastraszyć. Wyprostowałam się jak struna i z rękami skrzyżowanymi na piersi hardo zadarłam brodę.
– Jesteś dupkiem.
– I?
– I? To ogromna wada.
– Tylko jeśli chcesz zaskarbić sobie przychylność innych ludzi. A ja tego nie potrzebuję.
– Idąc tym tropem, domyślam się, że jednak nie masz dziewczyny. Chcesz usłyszeć moją radę? Spuść trochę pary, to ci pomoże. Może wtedy staniesz się odrobinę bardziej przyjazny.
– Istnieje różnica pomiędzy fizycznym kontaktem bez zbędnego zaangażowania a emocjonalną kotwicą, którą są związki. A skoro tego nie wiesz… – Nie odwracając ode mnie wzroku, pochylił się i… O cholera… – Nie jesteś aż tak doświadczona – wyszeptał wprost w moje usta.
Po tych słowach moja uległość uleciała z dymem, zwłaszcza gdy dostrzegłam jego ironiczny uśmieszek. Na końcu języka miałam błyskotliwy, jadowity komentarz, ale w tej samej chwili twarz tego dziwnego gościa przeciął cień. Zanim zdołałam zareagować, wyprostował się i odsunął, a wówczas drzwi stanęły otworem.
– Kornelia.
Po karku spłynął mi zimny pot.
O… Kurwa.
– T-tata? – bąknęłam, a wtedy zza pleców ojca wyłonił się ubrany w skórzaną kurtkę mężczyzna. – Wujek?! Co… Co wy tu…?
– Gwarantuję ci, że odpowiem wyczerpująco na wszystkie twoje pytania, ale nie tutaj – przerwał mi ojciec, a jego mina jasno mówiła, że nie powinnam się odzywać, bo i tak mam ostro przewalone. – Iga czeka w samochodzie.
Pospiesznie zerknęłam na ciemnowłosego dupka, ale ten wbił wzrok w podłogę. Chcąc nie chcąc (a naprawdę wolałam tego uniknąć!), powlokłam się do drzwi. Jednak chciałam zachować bezpieczną odległość od taty, więc przysunęłam się bliżej wujka.
– Jak bardzo jest źle? – szepnęłam konspiracyjnie, a Daniel niemrawo podrapał się po brodzie.
– W skali od jednego do dziesięciu? Jakiś srylion – odparł, po czym podał mi mój płaszcz.
Zrozumiałam, że nawarzyłam piwa i teraz musiałam je wypić i nawet on, prawnik syndykatu, nie był w stanie mnie wybronić. Instancja w osobie mojego ojca nie znała litości i nie brała jeńców. Cholera.
Włożyłam okrycie i już miałam wyjść na korytarz, kiedy usłyszałam głos taty.
– Dzięki za cynk, Kosa. Jestem twoim dłużnikiem.
Zaciekawiona zerknęłam za siebie. Ten ponury młody facet podawał tacie rękę. Na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień, za to oczy… Jego ciemnozielone oczy płonęły nienawistnym blaskiem.
– Nie ma sprawy. Nie zamierzam zadzierać z syndykatem, tak jak zrobił to mój ojciec. – Spojrzał na mnie i uśmiechnął się mrocznie. – A ja nazywam się Konstanty Gawroński. Pseudonim Kosa. Miło mi znowu cię widzieć, Księżniczko Syndykatu.
Spoglądałem, jak Kornelia Kreis wychodzi z mojego klubu w towarzystwie swojego ojca i wuja. Obaj patrzyli na mnie z niemym ostrzeżeniem w oczach, co jednak nie robiło na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Przyzwyczaiłem się do tego, że nie jestem na liście ich ulubieńców. Oni tworzyli syndykat, ja działałem jako wolny strzelec. Mimo iż mój wuj Grzegorz był tam wysoko postawionym kapitanem, właścicielem kilku firm należących do syndykatu, zawsze trzymałem się od nich z daleka. Moja mama powiedziała mi kiedyś, że ojciec, którego zresztą znałem tylko z jednego zdjęcia, nie chciałby, abym pozostawał od kogokolwiek zależny. Zapewne też by nie chciał, abym budował własne imperium nielegalnego hazardu internetowego, ale to już inna sprawa. Od szesnastego roku życia prowadziłem różne biznesy, miałem na koncie dwuletni wyrok za posiadanie, a obecnie, w wieku dwudziestu dwóch lat, byłem właścicielem modnego klubu Styks, zarządzałem siatką dilerów sprzedających tabsy bogatym, zaufanych klientom, jednocześnie zadłużonym u mnie w internetowym kasynie. Win-Win.
Miałem trochę papierkowej roboty, w której nadrobieniu poprzedniego wieczoru przeszkodziła mi Kornelia Kreis, dlatego wczesnym popołudniem byłem już w Styksie. Kiedy usłyszałem pukanie do drzwi, wiedziałem, że to moja prawa ręka, Greyson – czyli Aleksander Greson, skurwysyn o twarzy intelektualisty.
Powiedziałem sucho:
– Wejść!
Po chwili w moim gabinecie pojawił się przystojny facet o gładkiej twarzy i niebieskich oczach, ukrytych za drogimi okularami w drucianych oprawkach. Był szczupły i wysoki. Miał na sobie materiałowe spodnie i sweter z dekoltem w serek, czarne skórzane mokasyny, zaś na lewym przegubie srebrny zegarek Vacheron Constantin. Wszystko to sprawiało, że wyglądał spokojnie i elegancko. Ktoś, kto patrzył na Aleksandra z boku, mógłby dojść do wniosku, że to profesor wyższej uczelni, który szybką karierę zawdzięcza własnemu geniuszowi, albo właściciel firmy programistycznej. W sumie trochę tak to wyglądało. Greyson był cholernie inteligentny, świetnie poruszał się w sieci, do tego doskonale strzelał, walczył wręcz i potrafił z każdego opornego klienta wyciągnąć najskrytsze tajemnice. Uwielbiał swój srebrny nóż z rzeźbioną rękojeścią, który okazywał się bardzo pomocny w… negocjacjach.
Łączyły nas nie tylko interesy, ale też bliźniacze krzyże celtyckie na przedramionach. Braterskie tatuaże. Symbol tego, że nikt i nic nas nie poróżni i wspólnie będziemy przelewać krew naszych wrogów.
– Kosa – mruknął do mnie, kiwając głową w geście powitania. – Mam dwóch leszczy na rozmowę.
– Zapraszam – odpowiedziałem, zasiadając za dużym biurkiem z wiśniowego drewna. Kiedyś należało do mojego ojca. Mama zabrała je dawno temu, kiedy miałem może ze dwa lata, ze zlikwidowanej firmy farmaceutycznej, należącej wcześniej do Kordiana Gawrońskiego. I wiele lat czekało w garażu naszego wielkiego domu na mnie.
Greyson wprowadził dwóch kolesi wyglądających na studenciaków. Lubiłem z nimi pracować, mieli motywację i kontakty.
Stanęli, niepewni, co mają dalej robić. Greyson wskazał im dwa fotele po drugiej stronie biurka.
– To Janek i Szymon. Mają ciekawy pomysł dystrybucyjny – poinformował mnie.
Uniosłem z zainteresowaniem brew i utkwiłem wzrok w chłopakach. Wydawali się z rok lub dwa młodsi ode mnie, ale ja od zawsze byłem nad wyraz dojrzały i wyglądałem poważnie.
Wyglądałem jak… Gawron. Mój ojciec.
– Zamieniam się w słuch.
Pierwszy z nich, Janek, nieco zdenerwowany, ale mimo to odważniejszy, zaczął mówić.
– Pracuję w kawiarni na uczelni. Przychodzi mnóstwo ludzi, bo mamy najszybsze wifi. No i jesteśmy czynni od szóstej rano aż do dwudziestej drugiej.
– Przewałka ludzi jest ogromna, często szukają czegoś, co pomoże im się uczyć – odezwał się nieco śmielej drugi z nich, czyli Szymon.
– I jaki macie na to pomysł?
– Będziemy pomagać im się uczyć.
– Korepetycje, mówcie. – Potarłem brodę. – Ciekawe.
– Możemy wziąć kilka… tematów na próbę. Jak się sprawdzimy, chętnie podejmiemy współpracę na stałe.
Spojrzałem na Greysona. W odpowiedzi pokiwał głową.
– Są pewni – rzucił krótko.
Ufałem mu, bo zawsze sprawdzał ludzi, którzy mieli dla nas biegać. A w tym przypadku to nawet nie biegać. Ważny był efekt końcowy.
– Okej. Próba. Za tydzień się rozliczacie i zobaczymy. – Skinąłem dłonią w stronę kumpla, a wtedy podszedł do drzwi.
Dwaj młodzi wstali, mamrocząc niezgrabne słowa pożegnania, po czym wyszli razem z moim przyjacielem.
Wiedziałem, że Greyson wszystkim się zajmie, jednakże zawsze to ja podejmowałem ostateczne decyzje i wyrażałem zgodę na dodatkowych ludzi. I dotyczyło to każdej osoby współpracującej ze mną, na legalu i nielegalu.
Podszedłem do lustra weneckiego i spojrzałem na klub. Nie było zbyt wiele osób, a jedna z nich przyciągnęła mój wzrok.
– Co ty tutaj robisz? – mruknąłem do siebie i pokręciłem głową, uśmiechając się pod nosem. Zabrałem komórkę, wyszedłem z biura i skierowałem swoje kroki na dół.
Liceum od początku okazało się udręką. Niestety do klasy ze mną trafił Jacek Choryniak, z którym chodziłem do podstawówki i który w ostatnich miesiącach budy ciągle mi dokuczał. Zaczęło się od tego, że wygrałem olimpiadę matematyczną, a na balu ósmoklasisty, który odbył się dwa miesiące przed końcem szkoły, pojawiłem się z Laurą, a Jacek do niej podbijał. To przesądziło sprawę. Nie należałem do dzieciaków, które lubiły się bić. Byłem wysoki i szczupły i miałem raczej spokojne usposobienie. Wolałem książki, mój komputer i muzykę. Trzymałem z Aleksandrem Gresonem, na którego wszyscy mówili Greyson. Był dwa lata starszy ode mnie, raz siedział w piątej klasie, a potem w siódmej. Od zeszłego roku dawałem mu korki z matmy i dzięki temu zdał do ósmej klasy.
Kiedy Aleksander był w szkole, Choryniak nie przypierdalał się do mnie za bardzo i nie wyzywał od kujonów, lalusiów i ciot. Potem poszedłem do liceum, a kumpel chyba do jakiejś szkoły zawodowej, w sumie nie wiedziałem, co się z nim dzieje. A ten gnój, Jacek, trafił do tej samej klasy co ja. I przewidywałem, że znowu będzie się mnie czepiał. Nie chciałem żadnych konfliktów, ale któregoś dnia, kiedy ostatni mieliśmy wf, ten dupek czekał na mnie w szatni razem z dwoma innymi kolesiami, jego przydupasami, z którymi zazwyczaj spotykał się na boisku koło szkoły. Jarali tam fajki, zioło i zaczepiali ludzi. I dziewczyny. Ten gnój wciąż miał mi za złe, że Laura wolała mnie, a nie jego, chociaż już urwał nam się kontakt, bo poszła do innej budy. Ale on najwyraźniej miał z tym jakiś wielki problem. I tego dnia zrobił coś, co potem zaważyło zarówno na jego losie, jak i moim.
– Co, pedale? Już nie jesteś taki ważny, jak nie masz przy sobie swojego goryla. Tego debila, Greysona.
– On nie jest debilem – odparłem spokojnie, wciągając T-shirt przez głowę. – I nie mówi się „pedale”. A raczej homoseksualisto albo osobo nieheteronormatywna.
– Ty jesteś ciotą zwykłą.
– Powiedz mi, Choryniak – spojrzałem na napakowanego niskiego blondynka – jakim sposobem dostałeś się do tej szkoły? Komu dała w łapę twoja mamuśka?
Wszyscy wiedzieli, że matka Choryniaka była prawniczką, pracowała w jakiejś korporacji polsko-koreańskiej i wiele razy wyciągała swojego durnego syna za uszy, i to dzięki niej przechodził z klasy do klasy. No i oczywiście musiał ukończyć jedno z najlepszych liceów w Poznaniu. Z własnym udziałem lub bez.
– O ty chuju! – Chciał mnie walnąć, ale instynktownie się odchyliłem. Dupek poleciał do przodu i chciałem uciec, ale wtedy chwyciły mnie dwa jego klony i skurwiel zaczął mnie naparzać. Wujek Grzesiek wiele razy chciał mnie trenować i pokazać, jak się bronić albo jak atakować, w zależności od potrzeby, ale nie miałem na to ochoty. Wiedziałem, że mama nie znosi przemocy, więc robiłem to też dla niej. Ale teraz… dzisiaj… cholernie tego żałowałem.
Pobili mnie i skopali. Z trudem wyszedłem z szatni i wtedy natknąłem się na nauczyciela. Popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Gawroński, co się stało?
– Nic.
– Jak to nic? Potrzebujesz pomocy?
– Upadłem. Nic się nie stało – odparłem spokojnie i udałem się w stronę wyjścia.
Pojechałem do domu z nadzieją, że nie spotkam mamy, a jutro miałem zamiar wyjść z samego rana, aby uniknąć niepotrzebnych pytań. Kiedy dojeżdżałem do naszego dużego domu pod Poznaniem, na przystanku spotkałem… Greysona, czyli Aleksandra. Popatrzył na mnie z uwagą i widziałem, jak zaciska dłonie w pięści.
– Ten chuj, Choryniak?
– Gdyby był sam, może i dałbym radę.
– Mam się nim zająć?
– Daj spokój. Co tu w ogóle robisz? – zainteresowałem się.
– Chciałem się z tobą spotkać. Słuchaj… mam dla ciebie propozycję.
– Jaką? – Skrzywiłem się, bo zabolała mnie rozwalona warga.
– Taką, że jak ją przyjmiesz, w niedługim czasie Choryniak będzie spierdalał przed tobą ze strachu.
My nie jesteśmy święci
A bardziej młodzi gniewni
Szybcy, wściеkli, zdrowo jebnięci
Niepokorni, grzeszni, niеbezpieczni.
Was Toja, KoDi, Cały na biało
Miałam dość, serio. Po niedawnym wypadzie ojciec tak długo truł mi o odpowiedzialności, że ostatnie, na co miałam ochotę, to właśnie odpowiedzialność.
– Dlaczego tak utrudniasz, córka? – Tato, czyli Gabriel Kreis, mierzył mnie tym swoim morderczym spojrzeniem.
– Ale mam dość traktowania mnie jak więźnia, jestem dorosła, przypominam – burknęłam.
Mama siedziała w fotelu i patrzyła na mnie z troską.
– To zachowuj się jak dorosła. Jeśli prosiłem, żebyś nie chodziła do obcych klubów, to chyba zrobiłem to w jakimś celu? Wiesz, że mam wielu wrogów i muszę chronić swoją rodzinę. Możesz chodzić do klubów wujka Daniela, jeśli tak bardzo lubisz spoconych ludzi i hałas. Ale razem z mamą chcemy wiedzieć, gdzie jesteś, nie musisz posuwać się do ucieczek i skoków przez płot. Poza tym… w tym mieście nie ma takiej dyskoteki czy pubu, w którym mogłabyś się schować.
– Ten dupek Konstanty już wam doniósł? Na początku go nie poznałam, ale wujek Daniel wyjaśnił mi, że to syn siostry wujka Grześka. Uważa się za lepszego i nie chce mieć z nami nic wspólnego?
Ojciec zacisnął szczęki.
– Konstanty ma swoje życie, a my mamy swoje. Teraz rozmawiam o tobie, skup się.
– Nie możesz trzymać mnie wiecznie pod kloszem! Mam dwadzieścia trzy lata. Kiedy zaczęłam pracę w tej księgarni językowej, też miałeś z tym problem. O co ci chodzi, tato? Boisz się, że porwie mnie klient, który nie lubi francuskojęzycznych zwrotów? – parsknęłam.
– Kornelio. – Mama, dotąd milcząca, postanowiła się wtrącić, bo ojcu już powoli leciała para z uszu. – Przecież tam pracujesz. Nie ograniczamy cię w niczym, jedynie chcemy, abyś była bezpieczna.
– Nie rozumiem. Tyle razy pytałam, o co chodzi… Ojciec zarządza firmami deweloperskimi, kto może mi zagrozić? Operator dźwigu?
– Dosyć! – Uciął tata. – Skoro jesteś taka dorosła i odpowiedzialna, nie zmuszaj mnie do drastycznych posunięć. Jeśli chcesz gdzieś wyjść z koleżanką, z kimkolwiek, informuj o tym mnie i mamę. To chyba prosta prośba i jasny przekaz? – Patrzył na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Bardzo – odparłam sucho. – Mogę już się oddalić? Czy nic mi nie grozi w drodze do pokoju?
– Kora! – krzyknął, ale mama coś do niego powiedziała i dotknęła lekko jego ramienia. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości i oddania, a wtedy kiwnęła do mnie głową, co miało oznaczać, żebym nie przeginała i poszła do siebie.
To akurat w nich uwielbiałam. Że się tak kochają i są dla siebie wsparciem. Może kiedyś będzie mi dane również spotkać takiego faceta. O ile ojciec wcześniej go nie zamorduje, zaleje betonem i nie postawi na jego zwłokach osiedla dla szczęśliwych rodzin.
Co też ja?! Skąd mi takie makabry do głowy przychodzą! Mój tato? Nigdy!
Kiedy zobaczyłam ogłoszenie w internecie, że klub Styks poszukuje specjalisty lub specjalistki do prowadzenia social mediów, postanowiłam złożyć tam podanie. Kogo chciałam zdenerwować? Ojca? Zarozumiałego Konstantego? Cholera wie! Prawda była taka, że pragnęłam jeszcze bardziej się usamodzielnić, chociaż na brak funduszy nie narzekałam. Mówiono na mnie Księżniczka Syndykatu, czego moja mama nie lubiła. Za to wujek Daniel z lubością używał tego określenia. Nataniel, jego syn, także.
Kiedy przyjechałam do klubu, dochodziła dziewiętnasta. Weszłam do środka i podeszłam do barmana.
– Hej, przyszłam w sprawie ogłoszenia.
– Składałaś CV? – Koleś popatrzył na mnie z obojętną miną.
– Nie, dzisiaj chciałam złożyć.
– To tak nie działa. Z tego, co wiem, trzeba było wysłać aplikację i szefostwo zaprasza na rozmowy.
– Stary, wiem, jak to wygląda, ale nie mam czasu na pierdoły. Gdzie jest szef?
Barman pokręcił głową i chciał coś znowu zacząć tłumaczyć z przemądrzałą miną, ale w tym momencie zobaczyłam schodzącego z góry ciemnowłosego chłopaka, a właściwie mężczyznę o cholernie zielonych tęczówkach. Kiedy spotkałam go tutaj podczas imprezy, nie poznałam go. Kiedyś, jako dzieci, spotykaliśmy się częściej, potem Kostek odseparował się od nas. Nie mówiąc już, że nadal pamiętałam go jako uroczego, cichego i grzecznego dzieciaka. A teraz szedł pewnym krokiem – wysoki, postawny i cholernie przystojny. I gapił się na mnie tym swoim ponurym wzrokiem. Wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości. A z tego, co pamiętałam, miał dwadzieścia dwa lata.
– Szefie, ta dziewczyna… – Barman-konfident już chciał coś powiedzieć, ale Konstanty uniósł lekko dłoń i gość zamilkł.
– Dzięki, Wojtek, zajmę się tym. – Jego zielone oczy lekko się zmrużyły, a potem wskazał schody prowadzące na górę. – Zapraszam do gabinetu, Kornelio.
Dlaczego, gdy usłyszałam własne imię w jego ustach, zrobiło mi się tak jakoś… ciepło w okolicy żołądka?
– Nie musisz być taki oficjalny, przecież się znamy – mruknęłam i poszłam we wskazanym kierunku.
Po chwili znaleźliśmy się w jego biurze, którego centralną część zajmowało to wielkie biurko. Pamiętałam z poprzedniej nocy, że się zastanawiałam, czemu taki młody koleś lubi takie stare graty. No, ale teraz, kiedy już wiedziałam, kim jest właściciel Styksu, przypomniałam sobie też, że od zawsze był nieco dziwny i miał osobliwy gust.
– W jaki celu przychodzisz do miejsca, z którego znowu chętnie wyprowadzi cię twój ojciec? – spytał Kostek spokojnym głosem, siadając za tą kobyłą. Sama opadłam na krzesło ustawione po drugiej stronie zdobionego blatu. Poczułam się mała, ale chyba to właśnie chciał osiągnąć ten dupek.
– Widziałam ogłoszenie w sprawie pracy. A to, co mój ojciec by chciał, nie jest chyba przedmiotem tej rozmowy.
– A co jest?
– Mam doświadczenie w prowadzeniu sociali. To moje CV z opisem dotychczasowych dokonań. – Wyjęłam z dużej skórzanej torby teczkę i podałam kartkę siedzącemu naprzeciwko mnie facetowi. Gdy wziął ją ode mnie, zauważyłam, że miał duże ręce, nabrzmiałe żyły na przedramionach, a spod ciemnego swetra, którego rękawy podwinął, wystawał fragment tatuażu.
Uważnie przeczytał mój życiorys i zdawał się przy tym pochylać nad każdym wyrazem – albo specjalnie robił to tak powoli, żebym zaczęła się denerwować. Źle trafił, takie rzeczy wcale mnie nie stresowały, raczej irytowały. Niespokojnie postukałam paznokciem w drewniany blat biurka. Zielone spojrzenie spoczęło na dłoni, potem prześlizgnęło się po ciele i wreszcie wbiło w moją twarz.
– Nie ma tam aż tak dużo tekstu. – rzuciłam, przewracając oczami.
– Mówił ci już kto, że jesteś nieznośna?
– Sporo razy.
– No tak! – parsknął. – Księżniczka Syndykatu może wiele.
– Nie mów o mnie tak – mruknęłam.
Złapałam jego zaciekawiony wzrok.
– Nie lubisz tego określenia?
– Jest idiotyczne.
– Ale prawdziwe.
Zaśmiałam się gorzko.
– Nie ma w nim nic z prawdy. To co? – Uniosłam brew i wskazałam trzymaną przez niego kartkę z moim CV.
– Wiesz, dlaczego to robię? – zapytał cicho, spoglądając mi prosto w oczy. Poczułam chłodny dreszcz przebiegający po plecach, ale jednocześnie dziwne gorąco w dole brzucha.
– Bo potrzebujesz kogoś do promocji klubu w sieci? – Zaśmiałam się i uniosłam ramiona.
– Bo lubię wkurzać ludzi. Przyjdź jutro o trzynastej. Będzie mój księgowy, przygotuje umowę i załatwicie formalności. Dostaniesz także hasła do social mediów i możemy odmówić działania. Jeśli masz jakieś pomysły, przygotuj je.
– I to ma mnie niby wkurzyć?
– Będziesz jutro? – zapytał, jakby nie słyszał mojego pytania.
– Jasne, że tak! – odparłam i wstałam. – Ale o co chodziło z tym wkurzaniem, Kostek?
Widziałam, jak drgnął, jakby rzadko słyszał to ostatnie słowo.
– Po pierwsze, mów na mnie Kosa. Nie używam imienia. A po drugie… – uśmiechnął się krzywo, a jego oczy zalśniły chłodnym blaskiem – twój ojciec będzie baaaardzo wkurzony, kiedy się dowie, że pracujesz dla Konstantego Gawrońskiego. I to właśnie bardzo, ale to bardzo lubię.
Odczuwałem jakąś perwersyjną przyjemność, gdy patrzyłem na tę dziewczynę. Była piękna, to prawda. Do tego pyskata i pewna siebie. Miała anielskie jasne włosy, oczy swego ojca i bezczelny uśmiech. Ale niekiedy dostrzegałem w niej jakąś nikłą oznakę niepewności, którą szybko przykrywała bezczelnością, bo musiała przecież pokazać, że jest silna, niezależna i zdolna do walki z całym światem.
Teraz także patrzyła na mnie prowokacyjnie, ale nie zamierzałem podejmować tego wyzwania, na pewno nie teraz. Lecz nastąpi to prędzej, niż Kornelia zdoła powiedzieć swoje nazwisko. Kreis.
– Kosa? Ale pomysłowa ksywka! – parsknęła. – Niech będzie. Zatem przyjadę jutro i mam nadzieję, że zaraz nie zadzwonisz do mojego ojca i nie doniesiesz, że zjawiłam się w twoim klubie i będę tu pracować.
– To moja sprawa, kogo zatrudniam – odparłem spokojnym tonem.
– I dobrze.
– Robisz to na złość tacie? – Patrzyłem na nią z zainteresowaniem.
Wydęła pełne wargi. Naprawdę była cholernie ładna. Zacząłem się zastanawiać, jak smakują jej…
– Robię to dla siebie, panie mądralo. Poza tym mam dość wysłuchiwania poleceń i spełniania czyichś oczekiwań.
Pokiwałem głową z uznaniem.
– To pochwalam.
– Czasami odnoszę wrażenie, że gadam z czterdziestolatkiem doświadczonym przez los. A przecież jesteś rok młodszy ode mnie.
– Wiek to tylko cyfry. A ja po prostu… mam doświadczenie godne czterdziestolatka.
– Ciekawe. – Uniosła znacząco brew. – We wszystkim?
Na wysokości lędźwi pojawiło się ciekawe uczucie. No, no, tego się nie spodziewałem.
– We wszystkim, czego się dotknę. Może kiedyś się przekonasz, panno Kreis.
Nocą, po bardzo inspirującym wieczorze spędzonym z Kornelią, pojechałem do Machiny, lokalu Diabła. Umówiłem się tam z moim przyjacielem, Natanielem Rokitą. Byliśmy w tym samym wieku i mogłem zaliczyć go do swoich przyjaciół. Wszedłem do środka, oczywiście ochrona mnie znała, ale dostrzegłem nową selekcjonerkę na starcie. Zatrzymała mnie. Planowałem prosto z klubu pojechać na siłkę, miałem więc na sobie czarny dres Adidasa i białe sportowe buty tej samej firmy, a na głowie czapkę z daszkiem. Generalnie wyglądałem jak młodociany bandyta z Grunwalda. Chociaż minęło już sporo lat, to tradycję należało utrzymać.
– Sorry, ale w naszym klubie obowiązuje dress code.
– Jestem umówiony z Rokitą.
W przypadku Nataniela nikt się nie wysilał, żeby nadać mu jakiś pseudonim, skorzystaliśmy po prostu z nazwiska. Zresztą idealnie do niego pasowało. Już od dziecka był z niego kawał gnojka i nawet jego starzy wołali: „Rokita, zejdź z tego cholernego drzewa, złamiesz sobie coś! Rokita, tam jest prąd! Rokita, dlaczego znowu dzwoni do mnie twój wychowawca? Rokita, gdzie są kluczyki od auta wujka Grześka?”. (Takie małe wspomnienie, jedno z wielu).
– Ale szef ma spotka… – Zanim ambitna selekcjonerka skończyła wyjaśniać, podszedł do niej wielki jak góra ochroniarz.
– Soniu, kochanie, chyba nie chcesz zatrzymać pana Kosy? – Typ, na którego mówili Everest, spojrzał na mnie przepraszająco. – Ten człowiek ma dożywotni wstęp do szefa.
Sonią popatrzyła na mnie. Nie wyglądała na przestraszoną. Uśmiechnąłem się.
– Nie ma sprawy. Dobrze wykonujesz swoją pracę. – Ukłoniłem się lekko, potem przybiłem piątkę z Everestem i udałem się w głąb klubu. Przeszedłem przez salę ze sceną do występów, minąłem prywatne loże i podświetlonym korytarzem podążyłem do biura mojego przyjaciela.
Rokita siedział na skórzanej sofie, nogi opierał o stół i trzymał na nich srebrnego macbooka. Jego palce z prędkością błyskawicy tańczyły na przezroczystej klawiaturze.
– Krypto? – Skinąłem mu na przywitanie.
– Tak, sprzedaję właśnie. Juuuż. – Odłożył laptopa i spojrzał na mnie zadowolony. – Właśnie zarobiłem pół dużej bańki.
– Dobry ruch. – Pokiwałem głową z uznaniem. Przybiliśmy piątki, po czym Nataniel objął mnie i poklepał po plecach. – Słyszałem, że nasza nowa selekcjonerka nie chciała cię wpuścić. – Zaśmiał się i podszedł do barku. – Dla ciebie zapewne woda?
– Na trening jadę. Dobrze, że trzymacie standardy.
– Nie jak w Styksie? Taka spelunka trochę. – Sięgnął po colę. Był uzależniony od słodkich napojów tak jak jego stary od orzeszków. Chyba miał to wpisane w DNA.
– Styks to elegancki lokal. Szanuj to. Poza tym niedługo jeszcze zyska na renomie. – Uniosłem znacząco brew.
Rokita spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
– Jakieś nowe tancerki? Mogę wziąć udział w rekrutacji?
– Nie, zboczeńcu.
– Ja? – Nataniel zrobił minę niewiniątka, na którą często nabierał ciotkę Ewę.
– Uspokój się. A klub będzie miał wkrótce wykwalifikowaną specjalistkę od social mediów. I nawet ją znasz.
– Ja?
– Yhym. Pracę zaczyna u mnie Księżniczka Syndykatu.
Rokita zakrztusił się coca-colą i wypluł wszystko na znajdującego się nieopodal laptopa. Na szczęście zamkniętego.
Przewróciłem oczami.
– Panuj nad wydzielinami, chłopie.
– Ja jebię, serio??? – Sięgnął po chusteczki i zaczął wycierać lapka. – A Anioł wie?
– Znając jego córkę, pewnie zaraz mu to rzuci w twarz. – Zaśmiałem się.
– Dawno jej nie widziałeś, nie? Wycofałeś się na długo. Dobrze, że do mnie się jeszcze odzywasz.
– Mam biznesy, których muszę pilnować. – Wzruszyłem ramionami.
– Każdy ma. – Nataniel powtórzył za mną gest. – Ale Kornelia w Styksie… Nie mogę… – Pokręcił głową. – Czuję, że wujaszek Gabriel dostanie lekkiego pierdolca.
– Mój klub to porządne miejsce, nie żadna speluna.
– Nie chodzi o to. – Przyjaciel przewrócił oczami. – On ma świra na punkcie klubów i powiedział, że nigdy nie pozwoli, aby jego córka miała cokolwiek wspólnego z tym siedliskiem zła i rozpusty.
– Każdy sądzi według siebie – mruknąłem.
– Twoja mama także nie była szczęśliwa, gdy otworzyłeś swój.
– Na początku tak. – Wzruszyłem ramionami. – Ale potem, gdy zobaczyła, że to na poważnie, to… Poprosiła, abym nazwał go właśnie Styks.
– Nie mówiłeś mi o tym.
O wielu rzeczach nie mówiłem Natanielowi. Ani nikomu innemu.
– To było marzenie mojego taty. Tak mi przekazała.
Kumpel spoważniał.
– Sorry, stary. To naprawdę… przejebane, nie znać swojego ojca.
– No cóż… – westchnąłem – zginął, zanim się urodziłem.
– To prawda, że zabiła go ukraińska mafia? – Nataniel zmrużył oczy.
– Stare czasy – odparłem krótko, by nie wyprowadzać go z błędu. On znał wersję syndykatu, ja miałem swoją. – Ale taka historia krąży w naszym świecie.
– Dobrze, że już mój ojciec i Anioł nie robią z nimi interesów. – Nataniel przeciągnął się i ziewnął potężnie.
– Dobrze – zgodziłem się z nim.
– A właśnie, za trzy tygodnie impreza u nas. Urodziny Nadii.
– Twojej siostry… no tak… – Pokiwałem głową. – A ile ona ma?
– Kończy piętnaście. Durny wiek. – Przyjaciel przewrócił oczami.
– Co jej kupić?
– Knebel.
Tak, Nataniel zdecydowanie był synem swojego ojca.
© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2024
© Copyright by Anna Szafrańska, 2024
© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2024
Wydanie I
ISBN: 978-83-67685-61-0
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Helena Kujawa
Skład: Monika Pirogowicz
Okładka: Maciej Sysio
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Fotografia na okładce:
Copyright © Shutterstock_Alones
Wydawnictwo JakBook
ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice
www.wydawnictwojakbook.pl