Happy Ever After - Anna Szafrańska - ebook + audiobook + książka

Happy Ever After ebook i audiobook

Szafrańska Anna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

II tom przygód Mai i Kajetana.

Zwykle bajki kończą się szczęśliwie. 

Ale w prawdziwym życiu trzeba zawalczyć o happy ever after. 

Majka i Kajetan przeżyli ciężkie chwile. Trudności jednak ich zbliżyły. Poznali swoją wartość, zyskali siłę – stali się pewniejsi uczucia, które niczym magnes ciągnie ich ku sobie. Jednak ciążące między parą niedopowiedzenia są wykorzystywane przez postacie drugoplanowe, które za wszelką cenę chcą podporządkować sobie Majkę i Kajetana.    

Młoda bibliotekarka na własnej skórze przekonała się, że piękny świat, do którego należy Kajetan, pełen jest mrocznych cieni, sekretów skrzętnie ukrywanych przed ciekawskimi oczami fanów. Czy w rzeczywistości pełnej sztuczności jest miejsce na prawdziwe uczucie? Czy miłość idzie w parze z zaufaniem? 

Przed Majką trudna decyzja – albo podporządkuje się sztywnym regułom celebryckiego towarzystwa, albo będzie musiała odejść raz na zawsze. 

Czy wszystkie romantyczne historie mogą liczyć na happy ever after

Happy Ever After kończy historię Majki i Kajetana. W przygotowaniu kolejny tom: Far, Far Away – bliżej poznacie w nim buntowniczą Polę oraz mężczyznę, który skradł jej pierwszy pocałunek.

Anna Szafrańska

(ur. 1990) – polska pisarka, autorka literatury obyczajowej i new adult. Zadebiutowała w 2016 roku na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie z książką Widmo grzechu. Autorka bestsellerowej serii "PInk Tattoo" oraz trylogii "Spragnieni". Na swoim koncie ma ponad trzydzieści publikacji, w tym książki wydane pod pseudonimem – jako Majka Milejko oraz Linda Szańska (duet wraz z bestsellerową autorką Agnieszką Lingas– Łoniewską). Nominowana w konkursie "Książka Roku 2020" portalu Lubimyczytac.pl za książkę PInk Tattoo. Lilianna, oraz laureatka "Najlepszej Książki 2021" portalu Granice.pl za powieść Uważaj, czego pragniesz. W 2021 roku seria PInk Tattoo została przetłumaczona na język czeski szybko zyskując status bestsellera.   Prywatnie miłośniczka książek Jane Austin, sióstr Brontë oraz wszelkich adaptacji filmowych ich twórczości. Mieszka pod Poznaniem, ale ogromnym uczuciem darzy Wrocław.  Ciekawostka: autorka ma dwukolorowe oczy (heterochromia). 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 12 min

Lektor: Gaya Rosa

Oceny
4,4 (221 ocen)
129
64
20
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RosaMariposa

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Warto było czekać. Aż prosi się aby powstała część o Poli j Filipie.
30
makofi

Dobrze spędzony czas

jak dla mnie troszeczkę za słodko 🙂
10
AlicjaAmi

Całkiem niezła

Spokojnie można było ująć historię w jednym tomie.Tutaj trochę zabrakło mi emocji i napięcia z tego poprzedniego.Następuje zwrot w relacji,Kajetan zmienia się całkowicie i niezrozumiale.Trochę zbyt szybkie i nieproblemowe te zmiany,jakby z niczego do głębokich uczuć i dojrzałych decyzji.Liczyłam na więcej napięć i docierania się głównych bohaterów ,a dostałam sporo lukru.Nie jest źle,ale mogło być intensywniej i bardziej rozbudowane.
10
MariolaAndrzejczak

Nie oderwiesz się od lektury

świetna seria
00
emili22

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna jak wszystkie książki Ani.Wchodza za jednym podejściem. Rano zaczęłam a w porze obiadowej już było po.Jestem w pełni usatysfakcjonowani i zrelaksowana. Bajeczka ale tak w której można sobie poserfować w krainie marzeń...przy ciężkiej rzeczywistości wspaniała odskocznia od codzienności. Polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Happy Ever After
© Co­py­ri­ght by Anna Sza­frań­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2023
Re­dak­cja: Gra­fika Słowa Be­ata Ko­strzew­ska
Ko­rekta: Bar­bara Za­wiej­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Ilu­stra­cja okład­kowa: Eliza Luty
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2023
ISBN: 978-83-8132-480-9
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Prze­bu­dze­nie

Raz za ra­zem tra­ci­łam przy­tom­ność i w końcu nie mia­łam już ro­ze­zna­nia, co jest snem, a co jawą. Wszystko prze­mie­niło się w ka­ko­fo­nię dźwię­ków i roz­ma­za­nych ob­ra­zów, a je­śli pró­bo­wa­łam coś po­wie­dzieć, to z mo­ich ust wy­do­sta­wał się je­dy­nie le­dwo do­sły­szalny beł­kot. By­łam otę­piona bó­lem i przej­mu­ją­cym stra­chem. Ale nie sama. Mimo braku świa­do­mo­ści wy­czu­wa­łam obec­ność Ka­je­tana. Nie po­tra­fi­łam stwier­dzić, na ile to prawda i czy fak­tycz­nie prze­by­wał ze mną cały czas, jed­nak czu­łam, że mnie nie opu­ścił. Póź­niej wszystko... ustało. Wy­ci­szyło się. Za­marło.

Przy­tom­ność od­zy­ska­łam już na sali. Obu­dziły mnie cie­płe pro­mie­nie za­cho­dzą­cego słońca oraz chłodny do­tyk czy­ichś dłoni. Ka­je­tan trzy­mał mnie tak mocno, że nie­mal miaż­dżył mi palce. To zu­peł­nie przy­wró­ciło mi świa­do­mość. Mimo ze­sztyw­nia­łego ciała spró­bo­wa­łam się unieść, jed­no­cze­śnie obej­mu­jąc brzuch.

– Majka! Obu­dzi­łaś się! – Po­de­rwał głowę i sko­czył na nogi, by przy­trzy­mać mnie w miej­scu. – Cze­kaj, nie wsta­waj.

Przy­tak­nę­łam nie­wy­raź­nie i po­zwo­li­łam, by po­mógł mi się po­ło­żyć. Na­stęp­nie od­na­lazł ja­kiś gu­zik na pa­nelu nad moją głową i go wci­snął.

Ka­je­tan wy­glą­dał upior­nie. Był blady, oczy miał za­czer­wie­nione i pod­krą­żone, a w jego ru­chach wy­czu­łam ner­wo­wość. Ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam go tak spię­tego, na­wet gdy na mnie wrzesz­czał.

– Czy... – wy­szep­ta­łam ochry­ple.

To py­ta­nie... To jedno naj­waż­niej­sze py­ta­nie nie chciało mi przejść przez za­ci­śnięte gar­dło. Za­czę­łam pła­kać z bez­sil­no­ści i stra­chu.

Po­chy­lił się nade mną i de­li­kat­nie mnie ob­jął.

– Nie bój się, dziecku nic nie grozi.

Chwy­ci­łam jego dłoń i spoj­rza­łam mu w oczy.

– To przeze mnie, prawda? – Pa­nika ści­snęła mi gar­dło i za­czę­łam krztu­sić się łzami. – To wszystko moja wina? Zro­bi­łam coś nie tak i dla­tego...

– Majka, pro­szę, mu­sisz się te­raz uspo­koić – prze­rwał mi. Kom­pul­syw­nie za­ci­skał szczęki. Jego dło­nie drżały, gdy opusz­kami pal­ców zbie­rał łzy z mo­jego po­liczka. – Krwa­wie­nie... Było ob­fite, ale dziecko ma się do­brze. To coś... z ło­ży­skiem? W sen­sie krwa­wie­nie to od stresu czy... czy ja­koś tak. I przez ja­kiś czas po­win­naś le­żeć.... – Plą­tał mu się ję­zyk. Wziął głę­boki wdech i ner­wowo po­tarł twarz. – Prze­pra­szam, by­łem tak sko­ło­wany, że le­dwo co­kol­wiek za­pa­mię­ta­łem z pa­pla­niny le­ka­rza. No i do­sta­łem ochrzan, bo nie mia­łem ze sobą karty ciąży ani... Ani nic nie wie­dzia­łem. Który to ty­dzień, czy przej­mu­jesz na stałe ja­kieś leki, ja­kie mia­łaś ostat­nio ro­bione ba­da­nia, py­tali o wy­niki... A ja nie wie­dzia­łem kom­plet­nie nic, na­wet jaką masz cho­lerną grupę krwi! – Sap­nął i sfru­stro­wany za­ci­snął po­wieki.

Po po­liczku Ka­je­tana spły­nęły łzy. Za­raz jed­nak za­czerp­nął po­wie­trza i po­chy­la­jąc się, po­ca­ło­wał moją dłoń.

– Spie­przy­łem po ca­ło­ści. Wtedy, kiedy mó­wi­łaś mi o tym, że się uczysz opieki nad dziec­kiem, że ćwi­czysz, prze­ra­ziło mnie to, jak bar­dzo za­wa­li­łem, nie in­te­re­su­jąc się tak pod­sta­wo­wymi rze­czami – cią­gnął cha­otycz­nie. – Po­wi­nie­nem cho­dzić z tobą do tej szkoły ro­dze­nia, a tak... Ale obie­cuję ci, że to się zmieni, że ja się zmie­nię – do­dał z ża­rem w oczach. – To moje dziecko... Na­sze dziecko. Je­stem jego oj­cem i lada chwila twoim mę­żem. Je­stem od­po­wie­dzialny za was oboje. Prze­czy­tam wszyst­kie książki, wy­kuję na bla­chę każde pa­ra­me­try, każde war­to­ści, każde dziwne ba­da­nia i... – urwał i przy­ło­żył czoło do mo­jej dłoni.

Jego go­rące łzy zna­czyły moją skórę. To, czy czuł wstyd, czy był do tego stop­nia prze­ra­żony, że nie pa­no­wał nad emo­cjami... Nie miało dla mnie zna­cze­nia. Był tu ze mną i tylko to się li­czyło.

– Nie mu­sisz wie­dzieć wszyst­kiego o ciąży – po­wie­dzia­łam, prze­su­wa­jąc kciu­kiem po jego mo­krym po­liczku. – Sama do­piero się uczę. Tylko... nie kłóćmy się już, pro­szę.

Ka­je­tan uniósł głowę. Trzę­sła mu się broda. Jed­nak za­nim zdo­łał coś po­wie­dzieć, do sali we­szła pie­lę­gniarka (którą od razu za­czął za­drę­czać licz­nymi py­ta­niami), a chwilę póź­niej le­karz. Wów­czas Ka­je­tan usły­szał, że musi wyjść na ko­ry­tarz. Nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­nego i nim opu­ścił salę, po­ca­ło­wał mnie w czoło.

Od dok­tora do­wie­dzia­łam się, że za­trzy­mano krwa­wie­nie i pra­cują nad usta­bi­li­zo­wa­niem mo­jego stanu. Przy­czyną wszyst­kiego oka­zał się nad­mierny stres. Po­wód mógł wy­da­wać się błahy, jed­nak gdyby Ka­je­tan nie przy­wiózł mnie do szpi­tala na czas, kon­se­kwen­cje by­łyby nie­od­wra­calne. Dla­tego zde­cy­do­wali się za­trzy­mać mnie przez kilka dni na ob­ser­wa­cji. Stwier­dzono, że je­śli wszystko bę­dzie w po­rządku, opusz­czę szpi­tal z na­ka­zem ab­so­lut­nego uni­ka­nia sy­tu­acji, które mo­głyby wy­trą­cić mnie z rów­no­wagi. I oczy­wi­ście mu­sia­łam zgło­sić się do swo­jego le­ka­rza ce­lem mo­ni­to­ro­wa­nia stanu zdro­wia oraz dal­szego le­cze­nia.

Po ba­da­niu pie­lę­gniarka po­pro­siła mnie, bym prze­mó­wiła na­rze­czo­nemu do ro­zumu i ode­słała go do domu. Przez to, że czu­wał przy mnie całą noc, stał się dla wszyst­kich praw­dzi­wym utra­pie­niem. Wzy­wał per­so­nel za każ­dym ra­zem, gdy skrzy­wi­łam się przez sen albo kiedy apa­ra­tura wy­dała z sie­bie pik­nię­cie. Jed­nak mimo że za­lazł pra­cow­nicy szpi­tala za skórę, to z uśmie­chem na­zwała go „prze­wraż­li­wio­nym ta­tu­siem”.

Cóż, może Ka­je­tan tak wy­glą­dał w jej oczach, jed­nak ja z tru­dem ma­sko­wa­łam za­sko­cze­nie. Nie zna­łam go od tej strony. Ale fak­tycz­nie mu­siała w nim zajść ja­kaś ogromna prze­miana, bo gdy pie­lę­gniarka uchy­liła drzwi, wpadł do środka, pra­wie ją przy tym ta­ra­nu­jąc.

Sia­da­jąc na krze­sełku, nie­cier­pli­wie po­cie­rał dło­nie o uda.

– I co... Co mó­wił le­karz? – spy­tał, zer­ka­jąc na mnie lę­kli­wie.

Przez chwilę zu­peł­nie nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Po­przed­niego wie­czoru Ka­je­tan twier­dził, że łą­czy nas je­dy­nie umowa, a jesz­cze wcze­śniej, że nie ma za­miaru ba­wić się w dom i ro­dzinę, na­to­miast te­raz...? Chcia­łam w to wie­rzyć. Wie­rzyć, że to nie była wy­łącz­nie luźna obiet­nica ani pu­ste słowa rzu­cone na wiatr.

Po­wtó­rzy­łam mu wy­tyczne, które do­sta­łam. Ni­czego nie po­mi­ja­łam ani nie ubar­wia­łam. Po wszyst­kim Ka­je­tan ostroż­nie ujął moją dłoń i po­ca­ło­wał miej­sce tuż pod wkłu­ciem kro­plówki.

– Wiem, że to przeze mnie. Przez to, jak cię trak­to­wa­łem, że krzy­cza­łem, co ci za­rzu­ci­łem... Cho­ler­nie tego ża­łuję – po­wie­dział głu­cho. – Nie chcia­łem tego po­wie­dzieć, na­wet tak nie my­ślę! Po pro­stu... Wy­stra­szy­łem się, że cię nie ma. Że znowu cię od sie­bie od­stra­szy­łem. Że cię znowu zra­ni­łem. Prze­pra­szam. Prze­pra­szam was obie – wy­szep­tał i po­ca­ło­wał mój brzuch.

Wy­cią­gnę­łam rękę i nie­pew­nie po­gła­ska­łam Ka­je­tana po gło­wie.

– Prze­pro­siny przy­jęte.

– Przy­się­gam, to się wię­cej nie po­wtó­rzy. Nie chcę... nie chcę być taki jak mój oj­ciec, ale też nie wiem, jak po­wi­nie­nem się za­cho­wać. Mam świa­do­mość, że to żadne uspra­wie­dli­wie­nie.

– Może po­sta­ramy się po pro­stu być do­brymi ro­dzi­cami? – pod­su­nę­łam, prze­cze­su­jąc pal­cami jego włosy. – O ile przej­dziemy przez to ra­zem.

– Ra­zem – po­wtó­rzył żar­li­wie. – Prze­pra­szam, Majka. Obie­cuję, że już ni­gdy cię nie zra­nię.

Czy mu uwie­rzy­łam? W tam­tym mo­men­cie tak, bo wy­da­wało się, że te słowa płyną z głębi serca. Spra­wiał wra­że­nie wia­ry­god­nego i prze­ko­nu­ją­cego. Bliż­szego niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Na ra­zie nie chcia­łam ma­mić się wi­zją, że to po­jed­na­nie jest rów­no­znaczne z wy­zna­niem uczuć, z pro­po­zy­cją zbu­do­wa­nia trwa­łego związku. Bo tak nie było. Mie­li­śmy sku­pić się wy­łącz­nie na by­ciu do­brymi ro­dzi­cami, by za­pew­nić bez­pieczny dom na­szej córce. Ba­zo­wać na od­po­wie­dzial­no­ści i tro­sce, na za­an­ga­żo­wa­niu i zro­zu­mie­niu. Wła­śnie od tego po­win­ni­śmy za­cząć. Nie wy­bie­ga­łam w przy­szłość, tak prze­cież wąt­pliwą, bo w tym mo­men­cie naj­waż­niej­sze było, aby­śmy uwie­rzyli w sie­bie i wza­jem­nie się wspie­rali. A je­śli uda nam się obro­nić te prio­ry­tety... Cóż... wtedy wszystko przed nami.

– Po­wi­nie­neś po­je­chać do domu – po­wie­dzia­łam, pal­cem za­ry­so­wu­jąc ciemne ob­wódki pod jego oczami. – Strasz­nie wy­glą­dasz.

Ka­je­tan sta­now­czo po­krę­cił głową.

– Nie­ważne, co po­wiesz i jak mi przy­ga­dasz, nie mam za­miaru...

– Och, nie bądź uparty. Sam wi­dzia­łeś, mam naj­lep­szą opiekę.

– Majka – za­czął, głę­boko na­bie­ra­jąc po­wie­trza. Na chwilę też przy­mknął po­wieki. – Prze­raża mnie świa­do­mość, że zo­sta­wię cię tu samą.

Nie mo­głam po­wie­dzieć, że go nie ro­zu­mia­łam. Nie igno­ro­wa­łam jego uczuć ani stra­chu. Bał się o mnie i o dziecko, a ja ba­łam się o niego. I wła­śnie te­raz po­win­nam mu po­ka­zać, co to zna­czy pod­no­sić ko­goś na du­chu.

– Wiesz, co mnie i ma­łej po­może szyb­ciej wró­cić do zdro­wia? To, że w domu wy­śpisz się i wy­pocz­niesz. Obie bę­dziemy wtedy spo­koj­niej­sze. – Uśmiech­nę­łam się prze­kor­nie. – I pro­szę, nie wra­caj sa­mo­cho­dem. Za­mów tak­sówkę albo le­piej, żeby przy­je­chał po cie­bie Ste­ven­son...

– Bła­gam, nie wspo­mi­naj na­zwi­ska tego su­kin­syna – wark­nął wście­kle, jed­nak gdy tylko za­uwa­żył, że drgnę­łam za­sko­czona, za­raz się uspo­koił. – Może so­bie wy­dzwa­niać, mam go w du­pie. Nie chcę go wi­dzieć. Nie po­wie­dział mi, że mnie szu­ka­łaś ani że źle się czu­łaś. Kurwa, to wszystko moja wina. Nie po­wi­nie­nem na­wet na krok...

– Ci­chutko – uspo­ka­ja­łam go, obej­mu­jąc dłońmi jego po­sza­rzałą twarz. – Nie wra­cajmy do tego.

– Tak, masz ra­cję, nie mo­żesz się de­ner­wo­wać, prze­pra­szam...

– Ej, nie pa­ni­kuj. – Ro­ze­śmia­łam się po­błaż­li­wie. Wtedy Ka­je­tan ujął moje nad­garstki i po­ca­ło­wał czule wnę­trze dłoni. – Zro­bisz to dla mnie?

Wes­tchnął po­ko­nany i spoj­rzał z urazą. Nie spodo­bał mu się ten po­mysł.

– Je­śli na­prawdę tego chcesz.

– Chcę – przy­tak­nę­łam gor­li­wie. – Za­dzwoń, jak... Aa, chyba nie mam przy so­bie te­le­fonu.

– Lo­uis spa­ko­wał i przy­wiózł twoje rze­czy. Do­ku­menty i wy­niki ba­dań są w szu­fla­dzie.

Cóż, do­brze, że przy­naj­mniej z Lo­uisem był w kon­tak­cie. Cho­ciaż skoro Lo­uis wie­dział, że prze­by­wam w szpi­talu, to i Ste­ven­son też... Nie, Ka­je­tan do­brze po­wie­dział. Nie po­win­ni­śmy te­raz o nim my­śleć, zwłasz­cza że lwia część tego, co zda­rzyło się po­przed­niego wie­czoru, to wina jego nie­do­pil­no­wa­nia. Mia­łam tylko na­dzieję, że Ka­je­tan nie bę­dzie miał pro­ble­mów przez to, że ole­wał swo­jego me­na­dżera.

Z na­dzieją, że po­cie­szę na­rze­czo­nego i cho­ciaż odro­binę do­dam mu sił, prze­su­nę­łam kciu­kiem po jego po­liczku, a spo­mię­dzy mo­ich ust wy­do­stał się ci­chy szept:

– Dzię­kuję, Kaj­tek.

Drgnął i w ułamku se­kundy spoj­rzał mi pro­sto w oczy. Nie wie­dzia­łam, co ta­kiego zro­bi­łam, ale wy­glą­dał na szcze­rze prze­ję­tego. Wpa­try­wał się we mnie jak za­uro­czony.

Oszo­ło­miona cof­nę­łam rękę, za­nim zda­łam so­bie sprawę, że nie ro­bię nic złego. Prze­cież tylko obej­mo­wa­łam mo­jego na­rze­czo­nego, ale mimo to wo­la­łam nie oka­zy­wać czu­ło­ści, zwłasz­cza na oczach pie­lę­gniarki, która wła­śnie zaj­rzała do sali i zna­cząco wska­zała na Ka­je­tana. Zro­zu­mia­łam, o co jej cho­dzi.

– J’y tra­va­ille![1]– za­wo­ła­łam i z uśmie­chem unio­słam kciuk.

W od­po­wie­dzi mru­gnęła kon­spi­ra­cyj­nie i wy­szła usa­tys­fak­cjo­no­wana. Na­to­miast Ka­je­tan ob­rzu­cił mnie za­bor­czym spoj­rze­niem.

– Już zdą­ży­łaś za­przy­jaź­nić się z per­so­ne­lem?

– Jak mó­wi­łam, wszy­scy są mili. No już, nie prze­dłu­żaj, tylko ucie­kaj się wy­spać – do­da­łam, wie­dząc, że szu­kał spo­sobu, by opóź­nić swoje wyj­ście.

Ale by­łam nie do ru­sze­nia, na­wet gdy zro­bił oczy po­rzu­co­nego szcze­niaka. W końcu wes­tchnął po­ko­nany i na­dy­ma­jąc usta, po­wie­dział:

– Do­bra, wy­gra­łaś. Dzwoń do mnie, okej? Na­wet, a ra­czej zwłasz­cza wtedy gdy bę­dzie ci się nu­dzić – na­ka­zał, a po­tem po­ca­ło­wał mnie w czoło. Ten sam czuły gest wy­ko­nał, po­chy­la­jąc się nad moim brzu­chem. – Pa, mała. Obie­cuję, że wię­cej nie będę już roz­ra­biał – wy­szep­tał do na­szej córki.

Za­ma­ru­dził jesz­cze chwilę, jed­nak kiedy sta­now­czo po­ka­za­łam mu drzwi, wy­szedł z ni­sko zwie­szoną głową. W samą porę, bo za­raz po­tem po­tęż­nie ziew­nę­łam. By­łam kosz­mar­nie zmę­czona. Czu­łam, że głowa za­czyna mi co­raz bar­dziej cią­żyć, a oczy same się za­my­kają. Nim za­snę­łam, jesz­cze raz wspo­mnia­łam mo­ment, gdy Ka­je­tan że­gnał się z na­szą có­reczką.

Coś złego, coś do­brego. Może lu­dzie mają ra­cję, mó­wiąc, że cza­sami trzeba przejść przez pie­kło, by los w końcu się od­mie­nił. Go­rąco pra­gnę­łam, aby ta sen­ten­cja oka­zała się prawdą i w moim przy­padku.

– Co masz na my­śli, pi­sząc: tylko się nie de­ner­wuj?! Co się stało?!

Rada na przy­szłość – zde­cy­do­wa­nie nie po­win­nam za­czy­nać żad­nej roz­mowy (lub, jak w tym przy­padku, wia­do­mo­ści) od słów „tylko się nie de­ner­wuj”. Przy­nosi to od­wrotny efekt do za­mie­rzo­nego.

Swoim krzy­kiem Pola zmu­siła mnie do od­su­nię­cia te­le­fonu na dłu­gość ręki. Lecz i ta od­le­głość oka­zała się nie­wy­star­cza­jąco bez­pieczna dla słu­chu.

– Je­śli tylko po­zwo­li­ła­byś mi do­koń­czyć...

Prze­bi­łam się, ale tylko na krótką chwilę, gdyż za­raz za­lała mnie la­wina trud­nych do zro­zu­mie­nia słów. Do­piero gdy zzia­jana za­czerp­nęła po­wie­trza, wy­ko­rzy­sta­łam oka­zję i ukró­ci­łam jej ner­wową pa­pla­ninę.

– Wczo­raj, po po­wro­cie z przy­ję­cia... źle się po­czu­łam. Ka­je­tan za­wiózł mnie do szpi­tala. To nic po­waż­nego, ale dla pew­no­ści zo­sta­wili mnie na ob­ser­wa­cji. – Po dru­giej stro­nie za­pa­dło mil­cze­nie. Było ci­cho jak ma­kiem za­siał. – Pola? Je­steś?

– Je­stem – od­parła głu­cho. – Po pro­stu za­sta­na­wiam się, jak głę­boki dół mu­szę wy­ko­pać, żeby zmie­ścił się w nim ten...

– To nie jego wina – sta­now­czo ucię­łam mor­der­cze wy­wody przy­ja­ciółki. – Od rana kiep­sko się czu­łam. W ogóle to był zwa­rio­wany dzień, naj­pierw ten wy­wiad, a póź­niej przy­ję­cie...

– Nie jego wina? – prych­nęła opie­szale. – Majka, pła­ka­łaś mi do słu­chawki.

– To z ner­wów...

– I stresu, któ­rego masz aż nadto! I co? Ka­je­tan tego nie wi­dzi? Nie kiw­nie na­wet pal­cem, żeby cho­ciaż tro­chę cię od­cią­żyć, przy­sto­po­wać to po­pie­przone tempo? Je­steś w ciąży, więc to lo­giczne, że po­win­naś dbać o sie­bie i dziecko, a nie ba­wić się w wy­wiady czy se­sje! I jesz­cze ten jego cho­lerny ro­mans...!

– Skoń­czy­łaś?

– Oj, do­piero się roz­krę­cam!

– Nie tego te­raz po­trze­buję. Nie krzy­ków ani ner­wo­wej at­mos­fery. – Nie po­zna­wa­łam wła­snego głosu. Stał się szorstki i oschły. – Masz ra­cję, to wszystko mnie prze­ra­sta. Wy­wiady, przy­ję­cia, se­sje, to, co mam mó­wić, jak wy­glą­dać, na­wet jak cho­dzić... Prze­raża mnie ten świat. Jest mi obcy. Wszyst­kie te za­sady, które nim rzą­dzą, in­trygi, kon­takty... Nie znam go i nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek go po­lu­bię. – Ża­ło­śnie po­cią­gnę­łam no­sem, ale mimo to brnę­łam: – I dla­tego chcia­ła­bym, że­byś była moją ko­twicą. Kimś, kogo znam, kogo ko­cham, kimś, przy kim czuję się sobą. Wiem, chcesz mi do­ra­dzić, chcesz wo­jo­wać za mnie, tyle że... Cza­sami wy­star­czy­łoby tylko, że­byś mnie wy­słu­chała i przy mnie była – wy­szep­ta­łam na wy­de­chu. – To wszystko, o co cię pro­szę.

– Majka.... Majka, ja...

– Mu­szę koń­czyć. Póź­niej za­dzwo­nię.

Roz­łą­czy­łam się, za­nim prze­szłoby mi przez myśl, by prze­pro­sić. Może po­win­nam, ale nie w tym mo­men­cie. W mo­jej gło­wie pa­no­wał chaos, by­łam zbyt przy­gnę­biona i zła­mana, by wa­żyć słowa. Wpra­wiły Polę w osłu­pie­nie, ale wła­śnie tak się czu­łam. Nie­po­trzebne były mi do­dat­kowe bodźce, salwy nie­chęci wo­bec Ka­je­tana czy to, do czego zo­sta­łam zo­bli­go­wana przez Ste­ven­sona. Już sama świa­do­mość, że tkwi­łam w fał­szy­wym związku, cią­żyła mi ni­czym ka­mień u szyi.

Te­raz mu­sia­łam sku­pić się wy­łącz­nie na so­bie. Na zdro­wiu, bo prze­cież mój stan rzu­to­wał na roz­wój mo­jej có­reczki. To ja by­łam za nią od­po­wie­dzialna.

Ko­cha­łam Polę, była moją przy­ja­ciółką, sio­strą, ale... To za­brnęło za da­leko. Od lat trwała w prze­świad­cze­niu, że Ka­je­tan jest naj­więk­szym „złem”, ja­kie mnie w ży­ciu spo­tkało. Była do tego stop­nia ne­ga­tyw­nie na­sta­wiona, że cza­sami nie da­wała wiary moim sło­wom, gdy mó­wi­łam jej o tych drob­nych krocz­kach, które czy­ni­li­śmy w swoją stronę. Cho­ciaż... Może miała ra­cję? Co, je­śli...

Nie! Nie po­win­nam o tym my­śleć. Obie­ca­łam Ka­je­ta­nowi, że spró­bu­jemy jesz­cze raz, że dam mu szansę i spró­buję za­ufać po­now­nie. Je­śli zwąt­pię, zwłasz­cza te­raz, gdy jest tak zde­ter­mi­no­wany, wszystko le­gnie w gru­zach. A wów­czas nie bę­dzie do czego wra­cać.

Te­le­fon za­wi­bro­wał w mo­jej dłoni. Prze­ko­nana, że to Pola, spoj­rza­łam na ekran nie­chęt­nie, ale za­raz... uśmiech­nę­łam się ckli­wie.

Jak się czu­jesz?

Mo­gła­bym za­py­tać go o to samo. Czy wy­po­czął, czy prze­stał się de­ner­wo­wać, ob­wi­niać. Nie wi­dzie­li­śmy się od wczo­raj­szego po­po­łu­dnia.

Do­brze. Wy­niki wra­cają do normy. I chyba wy­spa­łam się za wszyst­kie czasy.

To miło. A mała?

Jest bar­dzo ru­chliwa :)

Zer­k­nę­łam na ze­ga­rek. O tej po­rze Ka­je­tan za­zwy­czaj wra­cał z tre­ningu. Prze­łknę­łam go­rycz za­wodu. Chcia­ła­bym go zo­ba­czyć.

Lo­uis pla­nuje wpaść wie­czo­rem. Czy mógł­byś po­dać mu mój czyt­nik? Chyba zo­sta­wi­łam go na szafce obok łóżka.

Pra­wie na­tych­miast od­czy­tał wia­do­mość, jed­nak nie do­cze­ka­łam się od­po­wie­dzi. Może uwa­żał, że to bez sensu, skoro w szpi­talu spę­dzę za­le­d­wie kilka dni? Tyle że książki po­zwo­li­łyby mi, cho­ciaż na chwilę, ode­rwać się od po­sęp­nych my­śli i ca­łej reszty rze­czy zwią­za­nych z na­szą nie­pewną przy­szło­ścią.

Za­mie­rza­łam się wy­co­fać, pro­sić, by zi­gno­ro­wał wia­do­mość i na­pi­sać, że Lo­uis sam so­bie po­ra­dzi, kiedy...

Lo­uis nie znaj­dzie czyt­nika w domu.

Moje palce znie­ru­cho­miały, a serce przy­spie­szyło.

Czy to moż­liwe...?

Gdzie je­steś?

Na ko­ry­ta­rzu.

A jed­nak eks­cy­ta­cja rów­nie szybko wy­pa­ro­wała, gdy za­czę­łam za­cho­dzić w głowę, dla­czego do mnie nie zaj­rzał. Był za­le­d­wie kilka me­trów ode mnie.

Uśmie­cha­jąc się, na chwilę za­ci­snę­łam po­wieki. Oby tym ra­zem prze­czu­cie mnie my­liło.

Nie wej­dziesz?

Wła­śnie tak, za­chę­ca­jąco, bez pre­sji. Tyle że wcale nie mu­sia­łam długo cze­kać, jak wtedy gdy wy­sy­ła­łam wia­do­mość. Ka­je­tan pod­jął de­cy­zję, że jed­nak mnie od­wie­dzi. Wszedł do po­koju, acz­kol­wiek uni­kał mo­jego spoj­rze­nia. Wy­glą­dał odro­binę le­piej niż wczo­raj, co nie zna­czy, że zu­peł­nie się po­zbył po­twor­nych siń­ców pod oczami. Ale mój nie­po­kój wzbu­dziła jego po­sza­rzała, wy­prana z emo­cji twarz. Nie była mi obca i do­brze wie­dzia­łam, że Ka­je­tan skry­wał się za ma­ską obo­jęt­no­ści w mo­men­cie, gdy prze­ra­stały go wy­zwa­nia, z któ­rymi miał się zmie­rzyć.

Bez dwóch zdań sły­szał moją roz­mowę z Polą – czy ra­czej to, jak wy­lały się ze mnie żal i nie­pew­ność.

– Za­nim coś po­wiesz... Która ręka?

Do­piero te­raz za­uwa­ży­łam, że trzyma coś za ple­cami.

– Prawa – od­par­łam, a wtedy wy­cią­gnął w moją stronę czyt­nik w żół­tym etui. Ob­ró­ci­łam urzą­dze­nie w dło­niach. Te małe kroczki... Do­wód na to, jak do­brze mnie znał. Że my­ślał o mnie.

– Prze­szło mi przez głowę, żeby wziąć któ­rąś z two­ich ksią­żek, ale w su­mie nie wie­dzia­łem, które masz już prze­czy­tane, a które nie. Wy­bra­łem bez­piecz­niej­szą opcję i przy­wio­złem ci czyt­nik.

– Bły­sko­tliwa droga de­duk­cji – po­chwa­li­łam, uśmie­cha­jąc się do niego pro­mien­nie.

Wzrok Ka­je­tana spo­tkał się w końcu z moim spoj­rze­niem, a z jego piersi ule­ciało krót­kie wes­tchnie­nie. Z nieco więk­szym prze­ko­na­niem po­dał mi coś, co skry­wał w dru­giej ręce.

– A tu... Po­my­śla­łem, że może mia­ła­byś ochotę na te twoje bur­gery. Mo­gły już tro­chę wy­sty­gnąć...

Och, do dia­bła... Jak długo sie­dział na ko­ry­ta­rzu?

– Są pyszne – wy­szep­ta­łam z ustami peł­nymi je­dze­nia. Fak­tycz­nie były let­nie, ale... czy to miało te­raz ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie?

Ka­je­tan ro­ze­śmiał się ni­sko i przy­siadł na brzegu łóżka. Ob­jął mnie ra­mie­niem w ta­lii, a kciu­kiem prze­gar­nął coś z mo­jego po­liczka.

– Tak pyszne, że aż pła­czesz? – spy­tał, przy­pa­tru­jąc mi się czule.

Oboje wie­dzie­li­śmy, że moje łzy nie­wiele mają wspól­nego ze sma­kiem bur­gera.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]J’y tra­va­ille! (franc.) – Pra­cuję nad tym!