Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat - Marta Zaraska - ebook

Tajemnice długowieczności. Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat ebook

Marta Zaraska

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Marta Zaraska, znana i lubiana dziennikarka specjalizująca się w publikacjach naukowych bierze na warsztat temat długowieczności i mitów związanych z tzw. zdrowym trybem życia. Czy dieta bezglutenowa i regularne ćwiczenia na siłowni uchronią nas przed starzeniem? Na ile mogą pomóc nam łykane w tabletkach suplementy i gotowane na parze brokuły? Autorka przeanalizowała setki badań, prac naukowych i eksperymentów wyciągając bardzo ciekawe wnioski dotyczące tego, co w naszym życiu powinno być naprawdę ważne, jeśli chcemy żyć jak najdłużej. To napisana przystępnym językiem, dobrze udokumentowana i niepozbawiona praktycznego wymiaru opowieść o dobrych nawykach, wadze relacji społecznych i zaangażowaniu w rozwój osobisty, które pomagają żyć dłużej i lepiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 425

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TAJEMNICE DŁUGOWIECZNOŚCI

Jak przyjaźń, życzliwość i optymizm pomagają dożyć stu lat

MARTA ZARASKA

Tytuł oryginału: Growing Young

Copyright © 2020 Marta Zaraska, by arrangement with CookeMcDermid, The Cooke Agency International, and BookLab Ltd. Originally published in English by Appetite by Random House.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXII

Copyright © for the Polish translation by Sławomir Paruszewski, MMXXII

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Dla Ellie i Maćka – przedłużyliście moje życie o wiele lat

Podziękowania

Pisanie książki bywa czasami bardzo niezdrowe – uczucie niepokoju, kawa… Jednak zbieranie informacji do Tajemnic długowieczności umożliwiło mi też poznanie wielu życzliwych ludzi. Odnoszę więc wrażenie, że w sumie, zgodnie z duchem książki, miało to bardzo korzystny wpływ na moje samopoczucie – i potencjalnie na długość mojego życia. Jestem szczególnie wdzięczna wszystkim naukowcom, którzy wpuścili mnie do swoich laboratoriów, cierpliwie objaśniając niuanse swojej pracy: Lynne Cox – za jej pasję związaną z badaniem tego, co dotyczy procesu starzenia komórkowego i nicieni; Robinowi Dunbarowi – za jego wyjątkowe spostrzeżenia na temat synchroniczności (uwielbiam twoje biuro); i Aurze Raulo, która pozwoliła mi towarzyszyć jej w poszukiwaniach myszy w lasach hrabstwa Oxfordshire, a ja zasypywałam ją wtedy dziesiątkami pytań. Carmine’owi Pariante i Naghmeh Nikkheslat – bardzo wam dziękuję za wszystkie godziny poświęcone analizowaniu mojego poziomu kortyzonu. Bez was mój mały „eksperyment”, polegający na badaniu spontanicznej życzliwości i poziomów stresu, nie doszedłby do skutku. Davidowi Sarphie – poznawanie możliwości działania leukocytów okazało się naprawdę fascynujące (a nakłuwanie palca nie było wcale takie straszne). Jean-Marie Robine – dziękuję ci za cierpliwe znoszenie niezliczonych telefonów i e-maili na temat Jeanne Calment. Pragnę również wyrazić głęboką wdzięczność dla całego zespołu programu Roots of Empathy, w tym dla Christine Zanabi, Cheryl Jackson oraz Libby i małej Evelyn – kontynuujcie to wspaniałe dzieło. Mam także ogromny dług wdzięczności wobec Airi Amemii, mojej przewodniczki w Japonii, za nieocenioną pomoc w organizowaniu podróży i za oprowadzanie po Matsudo. Naoki Kondo, Yukiko Uchida oraz Shiro Horiuchi pomagali mi zgłębiać tajniki japońskiej kultury. Richardzie Wranghamie – dziękuję ci za wyjaśnienie, w jaki sposób ludzie się udomowili. Johnie Gottmanie – twoje uwagi na temat małżeństwa wzbogaciły nie tylko tę książkę, ale również moje życie prywatne.

Jestem także wdzięczna wszystkim, którzy cierpliwie dzielili się ze mną pasjonującymi opowieściami, przybliżając mi liczne powiązania między sposobem myślenia a zdrowiem: Larze Aknin – za opowiedzenie różnych historii związanych z życzliwością i darowiznami, w tym także z jej życia prywatnego. Thorbjørnowi Knudsenowi – za pokazanie, jak bardzo joga może nas zmienić (jestem pod ogromnym wrażeniem – i trochę zazdrosna). Vanessie Coggshall – za dzielenie się fragmentami swojego życia z Emmy. Robin Thompson – za otwartość w dziedzinie jej doświadczeń związanych z odtrąceniem. Fujita Masatoshi, Saitou-san, Michiko-san i Chiaki-san – jestem wam wdzięczna za to, że zapoznaliście mnie ze wspaniałą kulturą Japonii. Katarzynie – za przytulanki. Dziękuję. Dziesiątki naukowców wspaniałomyślnie odpowiadało na e-maile dotyczące ich badań, w których nękałam ich pytaniami, usiłując zrozumieć zawiłości biologicznego systemu opieki oraz osi podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowej (HPA). Frans de Waal, Boris Bornemann, Fabrizio Benedetti, Larry Young, David Mroczek, John Malouff, Tristen Inagaki, Johan Denollet, Stephen Porges, Rael Cahn, Donald J. Noble, Perla Kaliman, Simon N. Young, Frank Hu, David Steinsaltz, David Sbarra, Janice Kiecolt-Glaser, Thomas Bosch, Kathryn Nelson, Dan Weijers, Kirsten Tillisch, Ed Diener, Paul McAuley, Igor Branchi, Jessica Lakin i Stefan Schreiber – to zaledwie część osób, wobec których mam dług wdzięczności.

Rzecz jasna, ta książka nigdy by nie powstała, gdyby nie moja urocza i pracowita agentka Martha Webb oraz moja urocza i pracowita wydawczyni Bhavna Chauhan. Dziękuję wam obu! Jestem również wdzięczna Tomowi Askerowi z wydawnictwa Little, Brown za wiarę w sukces Tajemnic długowieczności i za wprowadzenie książki na rynek brytyjski.

Wreszcie – co nie mniej ważne – ogromne podziękowania dla mojego męża Maćka za jego nieustanne wsparcie i entuzjazm oraz dla mojej córki Ellie za zachowywanie pogody ducha nawet wtedy, gdy zamykałam się na długie godziny w pokoju, aby pisać tę książkę. Każdego dnia pomagaliście mi stawać się młodszą. I o tym właśnie jest ta książka.

Wstęp

Kiedy byłam dzieckiem, poza uczeniem mnie jazdy na rowerze i posługiwania się kosiarką do trawy tak, aby nie przeciąć przewodu elektrycznego, ojciec wpajał mi, jak istotne dla zachowania zdrowia i długiego życia są dieta i ćwiczenia fizyczne. Podkreślał znaczenie spożywania pięciu porcji warzyw dziennie (zwłaszcza brokułów gotowanych na parze), istotną rolę zdrowych kwasów nienasyconych i moc fitoskładników zawartych w gorzkiej czekoladzie oraz czerwonym winie. Nalegał, abym grała w tenisa, zabierał mnie na narty biegowe, inspirował swoją rutyną treningową – godzinę dziennie, niezależnie od pogody. Jak każdy rodzic chciał, aby jego dziecko dożyło stu lat.

Teraz, kiedy sama jestem rodzicem, mam podobne pragnienie. Chcę, żeby moja córka pewnego dnia została stulatką. Co więcej – mam zamiar żyć wystarczająco długo, aby zobaczyć, jak zdmuchuje osiemdziesiąt świeczek na urodzinowym torcie. Od dnia narodzin córki dbałam o dietę moich najbliższych. Rozgniatałam organiczny groszek, przecierałam pomidory, zamrażałam pożywne zupy. Zmuszałam się do jedzenia jagód goji i picia soku z jarmużu. Zachęcałam męża, aby zaczął pościć, i namawiałam go do chodzenia na siłownię. Przebiegłam półmaraton i cierpiałam, wykonując tysiące przysiadów.

W tym samym czasie pisałam artykuły o zdrowiu i psychologii dla „Washington Post”, „Scientific American” i wielu innych mediów. Wertowałam setki prac badawczych rocznie, rozmawiałam z dziesiątkami naukowców. Ze wszystkich tych badań (czy mi się to podobało, czy nie) wyłaniała się całkiem nowa perspektywa: przysiady i sok z jarmużu nie są tak istotne dla zdrowia, jak sądziłam do tej pory. Zaintrygowało mnie to, więc zaczęłam zgłębiać temat. Naprawdę chciałam mieć pewność, że robię co w mojej mocy, aby moi najbliżsi dożyli stu lat. To, czego się dowiedziałam, przewijało się wielokrotnie w pracach naukowych i całkowicie zburzyło moje dotychczasowe przekonania. Dieta i ćwiczenia fizyczne nie są najważniejszymi rzeczami, na których powinnam się skupiać, aby zapewnić rodzinie długowieczność. Zamiast kupować organiczne jagody goji, lepiej skupić się na życiu towarzyskim oraz nastawieniu psychicznym i szukać w życiu celu, a nie najlepszego fitness trackera.

Z pewnością nie byłam odosobniona w swoich przekonaniach. W kulturze zachodniej myślimy o długowieczności w kategoriach zdrowego jedzenia i ćwiczeń fizycznych. Gdy w ankiecie zapytano Amerykanów, co robią, aby zachować zdrowie, 56 procent z nich wskazało na „aktywność fizyczną”, a 26 procent na „właściwe odżywianie się”. Jedyną kategorią, która mogła wiązać się z poprawą relacji z innymi ludźmi lub zmianą sposobu myślenia, była „inna” – otrzymała ona zaledwie 8 procent głosów. Nie zdajemy sobie sprawy, że wolontariat lub nawiązywanie przyjaźni może pomóc zwiększyć długość życia. Zamiast tego przejmujemy się glutenem albo mamy obsesję na punkcie pestycydów i rtęci w rybach. Zapisujemy się na zajęcia zumby i spinningu oraz szukamy prostych terapii odmładzających.

Globalny rynek leków przeciwstarzeniowych jest już wart ponad 250 miliardów dolarów. Amerykanie wydają na nie więcej niż na jakiekolwiek inne preparaty, mimo że większość z nich nie została przebadana naukowo. Kochamy tabletki: mniej więcej połowa Amerykanów i Kanadyjczyków zażywa co najmniej jeden suplement diety. Tylko na rynku amerykańskim dostępnych jest obecnie ponad 55 000 tego rodzaju produktów, od liści moringi po proszek z korzenia ashwagandhy. Do tego dochodzą diety. W jednej z ankiet 56 procent kobiet stwierdziło, że chciałoby schudnąć, żeby dłużej żyć, jednak rezultaty badań naukowych nad taką zależnością są niejednoznaczne. Z najnowszego przeglądu prawie stu opracowań naukowych wynika, że osoby, których BMI (Body Mass Index, wskaźnik masy ciała) wynosi od 30 do 351 (otyłość pierwszego stopnia), mają o 5 procent mniejsze szanse od ludzi szczupłych, aby dopadła je kostucha.

Oczywiście jedzenie zdrowej żywności i uprawianie sportu są istotne dla zdrowia i długości życia, ale nie aż tak, jak zwykliśmy sądzić (z pewnością liście moringi nie są nam potrzebne). To trochę tak jak z paleniem i odżywianiem. Wypalanie paczki papierosów dziennie jest tak szkodliwe, że niweczy efekty najlepszych diet, co nie znaczy, że niepalący mogą spocząć na laurach i bezkarnie pochłaniać śmieciowe jedzenie. Oprócz rezygnacji z palenia tytoniu prowadzenie bogatego życia towarzyskiego może być najlepszym, co jesteście w stanie zrobić dla swojej długowieczności. Spójrzmy na liczby. Badania pokazują, że stworzenie silnej sieci wsparcia rodziny i przyjaciół obniża ryzyko śmiertelności o mniej więcej 42 procent2. Jednakże ćwiczenia fizyczne mogą obniżyć ryzyko zgonu o 23 do 33 procent3. Natomiast jedzenie sześciu lub więcej porcji warzyw i owoców dziennie, czyli całkiem sporo, może zmniejszyć ryzyko śmiertelności o około 26 procent4, stosowanie zaś diety śródziemnomorskiej – czyli spożywanie dużych ilości owoców, warzyw i produktów pełnoziarnistych, zastępowanie masła oliwą z oliwek itp. – o 21 procent5. Oczywiście liczby te powinny być traktowane z ostrożnością; pochodzą one z badań o różnej metodologii, co oznacza, że nie można ich bezpośrednio porównywać; wskazują one jednak na istotne ogólne tendencje.

Dieta śródziemnomorska od dawna reklamowana jest jako Święty Graal dla tych, którzy chcą dożyć stu lat. Wystarczy spojrzeć na moich obecnych rodaków, Francuzów: ich średnia długość życia jest o ponad cztery lata większa niż Amerykanów. Najdłużej żyjącym człowiekiem w historii była Francuzka. Włosi z Sardynii (tzw. niebieska strefa długowieczności) mają 20 razy większe szanse na dożycie stu lat niż Amerykanie. Wzięłam więc pod lupę dietę śródziemnomorską, analizując, ile sera jedzą Francuzi, dlaczego rezygnacja ze śniadania ich nie zabija, oraz badając, ile gramów owoców spożywają każdego dnia (oraz jaki ich procent występuje pod postacią wina Cabernet). Jednak Francuzi nie mają takiej obsesji na punkcie najnowszych dietetycznych trendów jak Amerykanie czy Brytyjczycy. Nad Sekwaną ani gluten, ani węglowodany nie są uznawane za symbole zła.

Francuzi mają obsesję na punkcie jedzenia, ale w zupełnie innym aspekcie. Przyjrzyjmy się rodzinie mojej przyjaciółki. Dla nich świętokradztwem jest, gdy ktoś nie spożywa wspólnie kolacji, nawet jeśli jest to zwykły poniedziałkowy posiłek. Moja przyjaciółka pędzi do domu z zajęć jogi – zahaczając po drodze o supermarket, gdzie robi zakupy, nie zwracając w ogóle uwagi na etykiety (produkty organiczne? A kogo to obchodzi!) – po to, aby zdążyć na codzienny rytuał jedzenia kolacji. 61 procent Francuzów w wieku 30 i 40 lat je codziennie kolację z rodziną, przy jednym stole6. Porównajmy to z zaledwie 24 procentami Amerykanów w tym samym wieku, którzy tak się zachowują7 – dane amerykańskie nie precyzują nawet, czy badani jedli razem przy stole, czy podczas oglądania telewizji.

Poza tym Francuzi, podobnie jak Włosi, uwielbiają swoje apéro (lubaperitivo we Włoszech). Spotykają się z przyjaciółmi, piją, jedzą przekąski. Czasami przekąszają tak dużo, że jest to uważane za kolację – i nazywane apéro dinatoire. Z francuską miłością do apéro może równać się tylko miłość do wypadów do restauracji – często całą rodziną, od dzieci po dziadków i psa. Raz widziałam nawet grupę osób, która przyprowadziła do restauracji swojego konia. Działo się to latem, więc na szczęście zjedli posiłek na świeżym powietrzu. Być może aspektem diety śródziemnomorskiej, który przedłuża życie, jest nie ilość warzyw i oliwy z oliwek, lecz sposób, w jaki spożywane są te pokarmy – czyli wspólnie. Może istotne jest więc nie to, co się je, alejak się to je.

Prowadzone w ostatnich latach badania naukowe dowodzą, w jak wielkim stopniu umysł i ciało są ze sobą powiązane. Postęp technologiczny w biologii molekularnej i technikach obrazowania pracy mózgu pozwala naukowcom dokładniej badać liczne powiązania między myślami i emocjami człowieka a jego fizjologią. Nerw błędny, hormony społeczne: oksytocyna i serotonina, oraz osie stresu, takie jak oś podwzgórzowo-przysadkowo-nadnerczowa (HPA – Hypothalamic-Pituitary-Adrenal axis), okazują się istotne dla zależności między przyjaźnią lub życzliwością a długowiecznością. Dla przykładu, oksytocyna wpływa zarówno na umiejętności społeczne człowieka, jak i na stan jego zdrowia. Ma ona właściwości przeciwzapalne, zmniejsza ból i wspomaga wzrost kości, potencjalnie zapobiegając osteoporozie. Badania naukowe wskazują również, że rozpylanie oksytocyny w nosach skłóconych małżeństw zwiększa prawdopodobieństwo pogodzenia się. Dzięki oksytocynie lepiej odczytujemy mimikę twarzy i emocje oraz jesteśmy bardziej ufni. Może ona nawet doprowadzić do tego, że mężowie będą trzymać się z dala od ładnych kobiet. Mikrobiota jelitowa, kolejne ogniwo łączące ciało i umysł, odgrywa rolę w powstrzymywaniu rozwoju wielu chorób, w tym cukrzycy, stwardnienia rozsianego oraz alergii, i ma również wpływ na emocje i osobowość. Nerw błędny, najdłuższy z nerwów wychodzących bezpośrednio z mózgu, odpowiedzialny za oddychanie, połykanie i trawienie, oddziałuje na zgony psychogenne (zgon z przyczyn niewyjaśnionych – przyp. red.) odnotowywane wśród plemion żyjących w Afryce i na wyspach Pacyfiku.

Niektóre z tych odkryć naukowych dotyczących powiązań umysł–ciało są już obecne w mediach i kulturze popularnej, gdy jednak chodzi o długowieczność i starzenie się, wciąż wolimy raczej redukcjonistyczne, stricte biologiczne podejście. Weźcie tę pigułkę. Zjedzcie ten superzdrowy produkt. Jeśli będziecie postępować w dany sposób, wasze komórki odmłodnieją. Brzmi to autorytatywnie i jednoznacznie. Łatwo obliczyć z dokładnością co do grama, ile zjedliśmy danego dnia warzyw liściastych oraz ile antyrakowych glukozynolanów wchłonął z brokułów organizm, a dzięki krokomierzowi wiemy, ile kroków zrobiliśmy w danym tygodniu. Ray Kurzweil, futurolog, wynalazca i dyrektor do spraw inżynierii w Google, łyka podobno 90 tabletek dziennie, aby zachować młodość.

Ja też dałam się nabrać na to redukcjonistyczne podejście. Kiedy moja sześcioletnia córka ogłosiła, że przechodzi na wegetarianizm, przeczesałam internet w poszukiwaniu najlepszych źródeł witaminy B12 i żelaza. Obliczyłam z dokładnością do dziesiątej części miligrama, ile jest w stanie ich wchłonąć przy każdym posiłku. I odkryłam, że gdybym do diety córki włączyła dziesięć orzechów laskowych dziennie, w ramach zdrowej przekąski, jej organizm otrzymałby 0,48 miligrama żelaza. Zaczęłam nawet wymyślać sposoby, zastanawiać się, jak dodawać kurkumę do każdego dania. Bądź co bądź 100 gramów tej przyprawy zawiera oszałamiającą ilość żelaza – 55 miligramów! Wielu ludzi lubi wszystko przeliczać. Z tej perspektywy takie mniej rygorystyczne psychologiczne i społeczne podejście do długowieczności może dezorientować. Nie potrafimy przecież stworzyć miernika przyjaźni, aby sprawdzić, jak dobrze radzimy sobie w kontaktach społecznych. Albo obliczyć, czy jesteśmy dość uprzejmi i wdzięczni, a poziom empatii naszego dziecka jest wystarczający, aby zapewnić mu długie i zdrowe życie. Bez względu na to, jak bardzo byśmy tego chcieli, nie da się wyrazić empatii w „miligramach na 100 gramów”.

Nic dziwnego, że w dzisiejszych zabieganych czasach wolimy wymierne, szybkie i proste rozwiązania zapewniające długowieczność. Wielu z nas nie dysponuje odpowiednią ilością czasu, by skupić się na wszystkich rzeczach, które mogą wpływać na zdrowie. Ja na pewno go nie mam. Pomiędzy pracą na pełen etat a opieką nad córką pozostaje mi niewiele czasu na myślenie o ćwiczeniach, które wspomagają układ krążenia, organicznej żywności, przestrzeganiu zasad diety ketogenicznej oraz zamartwianie się, czy przestać jeść gluten. Dlatego w tej książce przedstawiam najistotniejsze dla długowieczności nawyki i skupiam się na rzeczach, które mają największe znaczenie dla wszystkich, którzy pragną żyć długo. Co jest na pierwszym miejscu? Pełen zaangażowania związek uczuciowy, który według niektórych badań może obniżać ryzyko śmiertelności o zdumiewające 49 procent8. Na drugim – posiadanie dużej sieci społecznej przyjaciół, rodziny i pomocnych sąsiadów, co może zmniejszyć prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci o mniej więcej 45 procent. Na trzecim miejscu jest sumienność (44 procent)9.

Korzyści, jakie przynoszą inne kroki czynione na rzecz długowieczności, które opisuję w tej książce, zmniejszają ryzyko śmiertelności o 20 do 30 procent i mają znacznie większy wpływ na zdrowie niż dieta paleo, spożywanie kurkumy czy kwasów omega-3. (Wolontariat powoduje spadek tego ryzyka o 22 do 44 procent10; a jeśli chodzi o kwasy omega-3, to nie znaleziono żadnych pozytywnych efektów)11. Co więcej, wszystkie te czynniki mają przynajmniej takie samo znaczenie dla naszych szans na dożycie setki jak dieta bogata w warzywa czy intensywne ćwiczenia fizyczne. Próba porównywania ryzyka śmiertelności określonego w różnych badaniach naukowych jest trudnym zadaniem. Różnią się one metodologią, okresem, w którym były prowadzone, oraz badanymi populacjami (Amerykanie, Japończycy, Duńczycy i inne). W miarę możliwości opierałam swoje obliczenia na najlepszych badaniach naukowych: metaanalizach wyników oraz przeglądach publikowanych w cenionych i recenzowanych czasopismach. Mimo to podawane przeze mnie liczby powinny być traktowane jako ogólne wskazówki, a nie dogmaty.

Aby zaoszczędzić wam czasu, proponuję rozwiązania, które łączą tradycyjne czynniki wpływające korzystnie na zdrowie, takie jak odżywianie i aktywność fizyczna, z aspektami związanymi z umysłem i relacjami społecznymi. Wyjaśniam, dlaczego koszenie trawnika starszego sąsiada może być lepsze dla stanu waszych tętnic niż chodzenie na siłownię i dlaczego jogging synchroniczny z przyjacielem może mieć korzystniejszy wpływ na długość życia niż bieganie w pojedynkę (synchronizacja odgrywa tu kluczową rolę). Jeśli zaś chodzi o jedzenie, to od bezmyślnego pochłaniania brokułów lepsze dla organizmu jest jedzenie ich z rozmysłem. Aby uzyskać prozdrowotny zastrzyk oksytocyny, spróbujcie delektować się zieleniną, patrząc głęboko w oczy bliskiej osobie (badania dowodzą, że ukochany pies także może pomóc).

Jeśli chodzi o długowieczność, która zależy od aktywności umysłowej, wychowywanie przyszłego stulatka lub stawanie się nim często oznacza mniej, a nie więcej pracy. Wiąże się z pozostawaniem w cieniu, mniejszą liczbą powodów do zmartwień, ograniczeniem ilości kupowanych rzeczy – mniej zabawek, mniej sportowych gadżetów, mniej organicznej żywności. To pozwalanie dzieciom na to, by mogły bawić się bez nadzoru i brudzić, a sobie na stawianie realnych wymagań, spędzanie więcej czasu z przyjaciółmi i rodziną oraz na jak najczęstszy śmiech. Im wcześniej zaczniecie tak postępować, tym lepiej.

Spróbuję was przekonać, że oprócz priorytetowego rozwijania nawyków sprzyjających długowieczności już na długo przed emeryturą powinniście zacząć dbać o zdrowie, zmuszając umysł do aktywności. W jednym, szczególnie interesującym badaniu naukowcy obserwowali biomarkery starzenia u prawie tysiąca Nowozelandczyków12 i zauważyli, że ciało niektórych trzydziestoośmiolatków było tak młode, jakby mieli oni lat trzydzieści, u innych zaś przypominało ciało pięćdziesięciolatków – ich DNA degradowało się szybciej. W wieku 30 czy 40 lat większość z nas może się martwić zmarszczkami i narzekać na spowolniony metabolizm, ale rozważania na temat śmiertelności i długiego życia w zdrowiu nie mają tak naprawdę istotnego znaczenia, dopóki nie przekroczymy sześćdziesięciu kilku lat. Według ostatnich badań z udziałem ludzi w wieku 30, 40 i 50 lat głównym zmartwieniem związanym ze starzeniem się jest bezpieczeństwo finansowe. Jednak złe wybory dotyczące stylu życia na jego wczesnym etapie mogą powodować wyłączanie i włączanie genów oraz niszczenie telomerów – czapeczek znajdujących się na końcach chromosomów, które chronią geny przed degradacją. To z kolei może oznaczać, że w późniejszym wieku będziemy cierpieli na więcej chorób skracających życie.

Tym, co niepokoi, jest fakt, że jeśli chodzi o długowieczność wynikającą z aktywności umysłowej, ludzie w młodym i średnim wieku mogą być w gorszej sytuacji niż osoby z powojennego wyżu demograficznego. Podczas gdy badania wciąż podkreślają duże znaczenie schematów myślowych i relacji społecznych dla stanu naszego zdrowia, sondaże i ankiety przedstawiają mroczny obraz: przyjaźnie są osłabiane przez smartfony i media społecznościowe, szerzy się samotność, poziom empatii spada. Były prezydent USA Barack Obama zauważył, że „żyjemy w kulturze, która zniechęca do empatii”13I. Niektórzy politycy zaczynają zwracać baczną uwagę na te niepokojące trendy. W 2018 roku brytyjska premier Theresa May powołała ministra ds. samotności, aby zajął się tym, co nazwała „smutną rzeczywistością współczesnego życia”14, natomiast kanadyjska prowincja Manitoba ma ministra, który pomaga seniorom utrzymać aktywność społeczną. W Stanach Zjednoczonych Vivek H. Murthy, chirurg generalny w administracji Obamy, stwierdził nawet, że samotność to już epidemia. Przyznał jednak, że „wielu klinicystów nie ma pewności, czy istnieje ścisła zależność między samotnością a problemami zdrowotnymi, które często próbujemy rozwiązać za pomocą leków i zabiegów”15. Mam nadzieję, że książka ta da głębszy wgląd w powyższe kwestie, a w rezultacie doprowadzi do lepszej opieki nad pacjentami i trafniejszych decyzji dotyczących polityki zdrowotnej.

Napisałam książkę Growing Young, ponieważ natłok wiadomości związanych z redukcjonistycznym podejściem do zdrowia przesłania nam szerszą perspektywę, pokazującą, że największy wpływ na długowieczność mogą mieć bagatelizowane dotąd czynniki: relacje społeczne, emocje i psychika. Nie jestem naukowczynią, więc nie wykonałam żadnych badań osobiście (poza kilkoma „eksperymentami”, które przeprowadziłam na sobie na potrzeby tej książki). Jako dziennikarka naukowa miałam jednak swobodny dostęp do prac badawczych z różnych dziedzin: od biochemii molekularnej, epidemiologii, neuronauki, zoologii, antropologii, psychologii i cyberpsychologii po studia azjatyckie i marketing. Przeczytałam ponad 600 recenzowanych prac naukowych i rozmawiałam lub korespondowałam z ponad 50 naukowcami, którzy badali powiązania między umysłem człowieka a jego zdrowiem. Muszę przyznać, że świetnie się bawiłam podczas pisania tej książki. Trafiałam w zaskakujące miejsca – łapałam myszy w lasach środkowej Anglii (aby sprawdzić, jak relacje z ludźmi wpływają na mikrobiotę jelitową), rozmawiałam o tańcu Zulusów z profesorem Robinem Dunbarem w jego przypominającym Hogwart biurze w Oksfordzie, popijałam supersmoothies na warsztatach zdrowia i długowieczności w Portugalii i układałam bukiety z kwiatów z osiemdziesięciolatkami w Japonii.

Po tych wszystkich badaniach terenowych, z których część była trochę nieprzyjemna (wymazy z gardła na zawartość kortyzolu), lecz większość bardzo pouczająca, postanowiłam zatytułować tę książkę Growing Young. Chodziło mi o to, aby zastanowić się nad następującym fenomenem: te same działania, które odmładzają ciało i pomagają nam żyć długo, wspierają nas również w rozwoju w sferze mentalnej – pielęgnujemy relacje, kształtujemy lepsze nawyki myślowe, stajemy się życzliwsi, bardziej empatyczni i zaangażowani w życie społeczności. Wygląda na to, że rozwój osobowości zwiększa szanse na dożycie stu lat.

Podzieliłam książkę na dwie części. W pierwszej analizuję, jak się starzejemy i w jaki sposób powiązania między umysłem a ciałem wpływają na stan zdrowia. W drugiej badam działania psychologiczne i społeczne, które mają wpływ na długowieczność – od małżeństwa i przyjaźni po wolontariat i zmiany osobowości (tak, to da się zrobić). W każdym rozdziale wyjaśniam biologiczne mechanizmy i daję praktyczne wskazówki, jak wykorzystać nastawienie mentalne, aby poprawić zdrowie.

Książka ta nie jest jednak poradnikiem, jak leczyć choroby za pomocą myśli. W internecie pełno jest informacji, że można zmniejszyć guzy nowotworowe lub wyleczyć boreliozę dzięki pozytywnej samoocenie. Nie mają one jednak żadnych podstaw naukowych. Nie można pozbyć się raka, powtarzając przed lustrem afirmacje. Nawet jeśli nasze nastawienie ma znaczenie dla zdrowia i może spowolnić postęp niektórych chorób, takich jak chociażby alzheimer, nie jest to żadna tajemna, cudowna terapia. Ma ono przede wszystkim działanie profilaktyczne, podobnie jak w przypadku zdrowej diety i ćwiczeń fizycznych.

Napisałam tę książkę, aby pomóc wam gruntownie przemyśleć podejście do swojego zdrowia. Może wkładacie zbyt wiele wysiłku w strategie, które nie są skuteczne (suplementy diety, fitness trackery itp.), a za mało w te, które naprawdę mają znaczenie (życie uczuciowe, przyjaźnie, sens istnienia)? Mam również nadzieję, że was rozbawię, gdy wspólnie będziemy odkrywać korzenie epidemii śmiechu w Tanganice z roku 1962, tajemnice kochających gorzałkę gryzoni, które łączą się w pary na całe życie, oraz badać, dlaczego jedzenie niedogotowanego mięsa może zmienić osobowość – nie bez konsekwencji zdrowotnych. Zwiedzimy laboratoria naukowe: od Ameryki Północnej i Japonii po Syberię, oraz złożymy wizytę odpłatnym przytulaczom w kraju, z którego pochodzę, czyli w Polsce.

Ilekroć odwiedzam w Polsce tatę, pyta mnie, czy o siebie dbam, dobrze się odżywiam, ćwiczę i czy zawsze pamiętam o założeniu czapki, gdy na dworze jest zimno. Odpowiadam: „tak” i „uhmm…” (nie zgadzamy się co do znaczenia wełnianych czapek dla stanu zdrowia). Tata nadal je brokuły i mimo zaawansowanego wieku prawie codziennie pływa. Oprócz tego, że przekazał mi, jak istotne dla zdrowego życia są fitoskładniki i trening kardio, dał również inną cenną lekcję. Nauczył mnie, jak ważne są ciągłe samodoskonalenie oraz wytrwałość. Po latach badań nad psychologicznymi i społecznymi korzeniami długowieczności posuwam się w korzystaniu z jego rad o krok dalej: samodoskonalenie i zaangażowanie w rozwój osobisty mogą nam także pomóc zachować młodość. To jest właśnie istota tej książki.

Część pierwsza

ZALEŻNOŚĆ UMYSŁ–CIAŁO I JEJ WPŁYW NA DŁUGOWIECZNOŚĆ

1. Czy śmierci można uniknąć?

Nieśmiertelne zwierzęta, pigułki zabijające zombie i superstulatkowie

Komórka wydawała się spęczniała – jej masywny, przezroczysty kształt wypełniał połowę ekranu mikroskopu. Mój fartuch laboratoryjny zmarszczył się, gdy się pochyliłam, aby lepiej zobaczyć: wnętrze komórki było wypchane nagromadzonymi „śmieciami” – porozrywanymi fragmentami DNA, niepożądanymi białkami i aż pięcioma jądrami. „Wygląda na bardzo starą, prawda?” – Lynne Cox, profesorka nadzwyczajna biochemii na Uniwersytecie Oksfordzkim, skinęła głową w kierunku gigantycznej komórki, która, jak mi powiedziała, pochodziła z napletka jakiegoś faceta (chętnie przekazał ją do badań). Odwracając się, Cox sięgnęła do dużego inkubatora po kolejną szalkę z komórkami, po czym włożyła ją pod mikroskop. Obraz, który się ukazał, bardzo różnił się od poprzedniego. Tym razem na ekranie znajdowało się całe mnóstwo komórek, wszystkie płaskie, jak sflaczałe balony. „To komórki od tego samego faceta, tylko młodsze” – wyjaśniła profesorka, po czym spytała: „Czyż nie są piękne?”.

Tego dnia Cox była moją przewodniczką po procesie starzenia się. Właśnie tutaj, w nowoczesnym, niepodobnym do reszty zabudowań Oksfordu gmachu wydziału biochemii, zostałam wprowadzona w przerażający świat starzenia się komórek i degradacji cząsteczek. Przez pierwsze pół godziny byłam gotowa wziąć każdą cudowną „pigułkę długowieczności” (potem, na szczęście, zrobiło się bardziej optymistycznie). Może wydawać się oczywiste, że ludzie się starzeją, że z czasem pojawiają się na skórze zmarszczki i plamy wątrobowe. A jednak jeszcze w XVIII wieku ludzie wciąż wierzyli, że można żyć wiecznie, a przynajmniej znacznie dłużej niż tysiąc lat. Matuzalem dożył podobno 969 lat; Zahhak, postać z mitologii perskiej, tysiąca; a grecki prorok Tejrezjasz – ponad sześciuset lat. Nawet dziś, gdy współczesna nauka odkrywa kolejne sekrety biochemii starzenia się, pojawiają się szokujące doniesienia związane z długowiecznością. Całkiem niedawno media podchwyciły historię pewnego Ekwadorczyka, Jose Davida, który twierdził, że ma 142 lata, a zmarły w 2017 roku Indonezyjczyk Mbah Ghoto liczył sobie podobno 146 lat. Byłoby wspaniale, gdyby ludzkie ciało naprawdę miało takie możliwości.

Niestety, jak trafnie ujął to jeden z naukowców, „z naszego doświadczenia wynika, że informacje o wieku 130 lat pojawiają się tylko wtedy, gdy nie istnieją żadne dokumenty mogące je potwierdzić”16. Czasami akty urodzenia zostały zagubione lub zniszczone. Innym razem mamy po prostu do czynienia z kiepską pamięcią, a niekiedy z jawnym oszustwem. W Japonii odkryto, że ludzie pobierają emerytury za członków rodziny, którzy zmarli kilkadziesiąt lat wcześniej.

Tak naprawdę w zasadzie wszyscy superstulatkowie, czyli ludzie, którzy mają ponad 110 lat, dożywają mniej więcej swoich 115. urodzin. Rekord długowieczności wynosi obecnie w Stanach Zjednoczonych 119 lat, w Kanadzie 117 lat, w Hiszpanii 114 lat, w Niemczech 112 lat i tak dalej. Nasuwa się więc pytanie: czy istnieje naturalna granica długości ludzkiego życia? Jeśli zwrócimy się do dwóch badaczy długowieczności i zapytamy ich o taką granicę, zapewne dojdzie między nimi do kłótni. Gdy w 2016 roku kilku naukowców opublikowało wyniki badań, z których wynikało, że maksymalna długość ludzkiego życia oscyluje wokół 115 lat17, skala sporów, jakie to wywołało, była zdumiewająca. Wielu twierdziło, że takie wnioski są słuszne, inni uważali, że cała analiza pełna jest błędnych założeń (związanych głównie z matematyką). Zarówno w tym badaniu, jak i w kilku innych, gdzie naukowcy próbowali obliczyć granicę wieku człowieka, pojawiał się jeden problem, który, według niektórych naukowców, wypaczył wyniki. Problem ten nazywał się Jeanne Calment.

Dlaczego wszechświat nie troszczy się o starych ludzi

Kiedy Jean-Marie Robine po raz pierwszy przekroczył próg – jak wspomina – „tego strasznego domu opieki”, wielkiego betonowego budynku z lat 70. XX wieku w Arles we Francji, spodziewał się zastać tam niedołężną staruszkę, niewidomą i głuchą, z którą nie będzie mógł się porozumieć. W końcu miała już wtedy 117 lat. A jednak gdy tylko otworzył drzwi do jej pokoju, zrozumiał, że czeka go niespodzianka. Jeanne Calment przywitała go zdecydowanym i bardzo świadomym „Bonjour, monsieur”. Mogła być wiekowa, ale nie była słaba.

Robine, gerontolog z INSERM, francuskiego Narodowego Instytutu Zdrowia i Badań Medycznych, „odkrył” panią Calment, gdy wraz ze swoimi współpracownikami zbierali na początku lat 90. ubiegłego wieku dane dotyczące francuskich stulatków. Początkowo odłożyli jej akta na bok, obawiając się, że osoba tak bardzo odbiegająca od normy tylko namiesza im w badaniach. „Pomyśleliśmy wtedy: »Co zrobić z kimś, kto ma 115 lat?«. Interesowali nas stulatkowie, a nie ludzie o piętnaście lat starsi!” – opowiada Robine.

Tymczasem Calment została również „odkryta” przez kanadyjską ekipę filmową, która pracowała nad filmem o Vincencie van Goghu. Ktoś w Arles, rodzinnym mieście malarza, powiedział Kanadyjczykom, że nadal mieszka tam kobieta, która go spotkała. Odnaleźli ją, a ona potwierdziła, że rzeczywiście znała van Gogha – Robine nie jest przekonany, czy to prawda (niektóre daty zwyczajnie się nie zgadzają – mówi). Calment stała się jednak gwiazdą, kiedy na ekrany kin wszedł film Vincent i ja. W wieku 115 lat była nie tylko oficjalnie najstarszą aktorką w historii, ale również jedną z najstarszych osób, które kiedykolwiek chodziły po Ziemi. Prasa się nią zachwycała.

Calment skończyła 116 lat, potem 117. Robine zdecydował, że najwyższy czas zajrzeć do jej akt. Niespotykanie podeszły wiek kobiety zaintrygował go, umówili się więc na pamiętne spotkanie w domu opieki. Później widział się z nią jeszcze około czterdziestu razy i dokładnie zbadał jej przypadek.

Jeanne Calment w końcu ustanowiła rekord długowieczności człowieka – dożyła 122 lat i 164 dni. I nie powinniście mieć co do tego żadnych wątpliwości: zostało to zweryfikowane i potwierdzone18. Ilekroć Robine pytał ją o potencjalną przyczynę tak długiego życia, wzruszała tylko ramionami i mówiła, że Bóg o niej zapomniał. To niezwykłe, ponieważ z doświadczenia Robine’a wynika, że stulatkowie zazwyczaj lubią podawać mnóstwo powodów swojej długowieczności. „W naszym badaniu wzięło udział około 900 stulatków, którzy przekazywali nam średnio ponad jeden sekret długowieczności. Były one przeróżne. Jeden stulatek powiedział: »Zacząłem pracować, gdy miałem 14 lat, i nigdy nie przestałem – to jest mój sekret«. Inny zaś stwierdził: »Nigdy w życiu nie pracowałem – to mój sekret«. Więc właściwie nie było żadnego sekretu” – mówi Robine.

Calment lubiła zadziwiać dziennikarzy, których zresztą uwielbiała, opowieściami o paleniu papierosów i piciu wina porto. Wiem od Robine’a, że to też były kłamstwa. Paliła zaledwie przez dwa lata (zaczynając długo po swoich 110. urodzinach) i tylko jednego gauloise’a na noc, do towarzystwa, z palącym przyjacielem. Przyznała się Robine’owi, że powiedziałaby mediom wszystko, co ludzie chcieliby usłyszeć; paląca papierosy i pijąca alkohol stulatka to świetny materiał do gazety. Nawet „New York Times” dał się na to nabrać, pisząc we wspomnieniu pośmiertnym, że „rzuciła palenie dopiero pięć lat wcześniej”19.

Robine uważa, iż kłamstwa i zamiłowanie do wywiadów ujawniają ważną cechę osobowości Calment i być może stanowi to jakąś część tajemnicy jej długowieczności. Była silna, buntownicza, ciekawa świata i szalenie niezależna. Jako dziecko i młoda dziewczyna bywała podobno tak nieprzewidywalna, że ojciec nie pozwalał jej nigdzie wychodzić samej. Jako mężatka Calment uwielbiała próbować nowych rzeczy: latała helikopterem, jeździła na nartach, robiła wszystko, co tylko przyszło jej do głowy. Trzeba pamiętać, że mówimy tu o końcu XIX i początku XX wieku. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiła zaraz po ślubie, a jeszcze przed nocą poślubną, było poproszenie męża o papierosa, aby mogła w końcu zasmakować palenia (ojciec jej na to nie pozwalał). Zaciągnęła się, a potem od razu go zgasiła. Jeanne zależało tylko na tym, żeby spróbować. Uwielbiała delektować się wszystkim, co życie miało do zaoferowania.

Calment była szczęśliwa ze swoim mężem Ferdinandem. Ich małżeństwo trwało prawie pół wieku; później powtarzała, że z tego wspólnego czasu zachowała jedynie dobre wspomnienia. Według Robine’a Ferdinand był dla Jeanne „idealnym mężczyzną”; po jego śmierci nigdy nie próbowała ponownie wyjść za mąż. Był siedem lat starszy od żony i zmarł w 1942 roku w wieku 73 lat.

Zanim jako 110-latka Calment zgodziła się zamieszkać w domu opieki (po tym jak niemal podpaliła swój dom, próbując odmrozić rury własnoręcznie zrobioną pochodnią – ale to długa historia), postawiła trzy warunki: personel miał ścielić jej łóżko jak w hotelu; każdego dnia oczekiwała pobudki 15 minut przed innymi pensjonariuszami, żeby mieć czas wystroić się do wyjścia; zaś lekarka prowadząca miała pozwalać jej zwracać się do siebie per moja droga. Tak, Jeanne Calment była apodyktyczna. Jednak przede wszystkim była optymistką, co, jak przypuszcza Robine, przynajmniej częściowo przyczyniło się do jej długowieczności. Calment podzieliła wydarzenia ze swojego życia na dwie grupy. Pierwsza: rzeczy, które można zmienić; w tym przypadku trzeba działać natychmiast. Druga: rzeczy, których nie można zmienić; o nich należy od razu zapomnieć.

Może się to wydać niewiarygodne, ale Jeanne Calment do końca życia cieszyła się stosunkowo dobrym zdrowiem. Właściwie należało się tego spodziewać. Biologia pełna jest paradoksów: badania dowodzą, że im dłużej żyjecie, tym większe prawdopodobieństwo, że pozostaniecie w niemal doskonałej formie aż do dnia, w którym wyzioniecie ducha, uprawiając ogród lub objeżdżając świat na rolkach. Z reguły zadziwiają medialne opowieści o stulatkach skaczących ze spadochronem lub biorących udział w maratonach, nie powinniśmy się jednak temu dziwić. W pewnym sensie to, że stulatek może biegać na długich dystansach, jest mniej niezwykłe niż to, że robi to osiemdziesięciolatek. Podczas gdy przeciętny Kowalski spędza prawie 18 procent czasu, walcząc z chorobami20 – trzeba przyznać, że nie jest to radosna perspektywa – dla przeciętnego superstulatka ten odsetek wynosi zaledwie 5 procent. Z reguły pozostają oni w dobrym zdrowiu do 109. roku życia, a co dziesiątemu udaje się do ostatnich trzech miesięcy życia uniknąć choroby.

Kiedy zapoznałam się z tymi danymi, najpierw pomyślałam, że tacy ludzie muszą mieć niezwykłe geny (coś, czego ja zapewne nie posiadam). Badania wskazują, że może być w tym trochę prawdy. Sama osobowość Calment raczej nie wystarczyłaby, aby mogła ona przekroczyć próg 115. urodzin. Prawdopodobnie miała również odpowiednie geny. Robine’owi i jego współpracownikom udało się znaleźć dane dotyczące długości życia 55 bezpośrednich przodków Calment, obejmujące pięć pokoleń wstecz, aż do XVII wieku. Na stronie internetowej stworzyli również „rodzinę” kontrolną, włączając do niej osoby tej samej płci, które zawarły związek małżeński w tej samej gminie co przodkowie Calment i które pojawiły się w rejestrze małżeństw tuż przed nimi albo tuż po nich. W ten sposób odkryto bezprecedensową dużą liczbę ludzi długowiecznych w rodzinie Calment: aż 13 z 55 osób dożyło ponad 80 lat, co w XVII i XVIII wieku stanowiło nie lada wyczyn. W „rodzinie” kontrolnej tylko jedna osoba żyła aż tak długo. To 24 procent w porównaniu z 2 procentami.

Robine uważa, że Calment rzeczywiście miała niezwykłe nagromadzenie dobrych genów. Mimo to była wyjątkiem. W większości przypadków to, jak długo żyjemy, jest tylko w 20 do 25 procent dziedziczne21. I chociaż naukowcy już od dłuższego czasu poszukują konkretnych genów długowieczności, to wyniki są mniej niż imponujące. Wydaje się, że istnieje mnóstwo różnych genów związanych z długością życia – tylko u myszy wykryto ich ponad sto. W tym momencie nie sposób stwierdzić, które konkretnie geny pomogły Calment żyć tak długo. Miejmy nadzieję, że w przyszłości dowiemy się więcej, ponieważ fiolka z jej krwią, zawierająca wszystkie cenne informacje, jest nadal przechowywana w jednym z paryskich laboratoriów.

Chociaż przypadek Calment z pewnością poszerzył wiedzę o tym, jak długo może żyć człowiek, nie dał jednak odpowiedzi na inne pytanie, które wciąż nurtuje naukowców: czy starzenie się jest nieuniknione? Do niedawna wydawało się, że tak. I wtedy pojawiła się hydra.

Typowa słodkowodna hydra liczy sobie zwykle mniej niż 1 cm długości, więc aby ją dokładnie obejrzeć, trzeba ją umieścić pod mikroskopem. Ma ona głowę z długimi mackami i rurkowate ciało, przypominające Sideshow Boba z Simpsonów. I podobnie jak Sideshow Bob, hydry są nieśmiertelne – przynajmniej dopóki przebywają we względnie bezpiecznym środowisku, czyli w laboratorium. Na wolności w ciągu kilku tygodni zazwyczaj ulegają nieszczęśliwemu wypadkowi. Jeśli zaś trzymane są na szalkach Petriego, z dala od drapieżników oraz innych zagrożeń środowiskowych22, zwierzęta te mają tak zdumiewająco niską śmiertelność, że wiele z nich żyłoby jeszcze po 3000 lat (nawet w laboratoriach zdarzają się przypadkowe zgony, na przykład gdy badacz zapomina prawidłowo zamknąć naczynie z hydrami, wskutek czego wyschną – to autentyczna historia).

Z tego, że hydry mogą żyć wiecznie, wynikałoby, że starzenia da się uniknąć. Dlaczego więc w ogóle istnieje? Czy jest to element zaprogramowanego przez naturę planu? Czy może to tylko szkodliwy efekt uboczny życia? Te pytania nurtują również wielu naukowców. Niektórzy są zwolennikami teorii, że starzenie się jest zaprogramowane, inni zaś – niewątpliwie przeważająca większość – uważają, iż starzejemy się tylko dlatego, że wszechświat nie przejmuje się zbytnio tym, co się z nami stanie, gdy już przekażemy swoje geny.

Rzecz w tym, że niektóre z genów przydatnych dla posiadania licznego potomstwa mają szkodliwe skutki uboczne, gdy już przestaniemy się rozmnażać. Weźmy geny kodujące strukturę hormonu wzrostu, który z jednej strony zwiększa płodność, ale z drugiej przyspiesza proces starzenia się i sprzyja rozwojowi nowotworów. Selekcja naturalna nie działa, gdy czas przekazywania genów, czyli płodzenia dzieci, dobiega końca. Wtedy nie ma już presji selekcyjnej, aby likwidować geny, które przynoszą szkodę w późniejszym okresie życia. Jeśli interesuje was terminologia, teoria ta ma skomplikowaną nazwę: „plejotropia antagonistyczna”, co w zasadzie oznacza „przeciwstawne efekty” (dobre za młodu, złe w starszym wieku). Plejotropia antagonistyczna jest prawdopodobnie jednym z powodów, dla których myszy żyją krócej niż słonie. Mały szkodnik musi rozmnażać się szybko, zanim porwie go kot lub wąż. Ludzie rozmnażają się, podupadają na zdrowiu i umierają. Natomiast ogromne słonie, u których ryzyko przypadkowej śmierci jest niskie, nie muszą spieszyć się z posiadaniem potomstwa i mogą żyć nawet 60 lat albo dłużej.

Komórki ludzkiego ciała stopniowo się rozpadają z powodu zwykłego zużycia, a ich naprawa z ewolucyjnej perspektywy nie jest warta zachodu. W DNA, mitochondriach i białkach gromadzą się mutacje i uszkodzenia. A jeśli chcecie zobaczyć, jak te uszkodzenia wyglądają w naturze, nie ma lepszego stworzenia do obserwacji niż malutki robak Caenorhabditis elegans, zwany w skrócie C. elegans.

Stare mitochondria, telomery i geny długowieczności

„Czy ono jest martwe?” – zapytałam, wpatrując się przez mikroskop w maleńkie stworzenie przypominające dżdżownicę. Nie poruszyło się od czasu, który wydawał mi się wiecznością.

„Nie, po prostu jest stare – odpowiedziała Lynne Cox i sama spojrzała przez okular. – Musi być już ledwo żywe. Widzisz, jak jego wnętrze się skurczyło? Choć nie jest aż tak pomarszczone, jak mogłoby być – stwierdziła, po czym się roześmiała. – Dobrze się zestarzało – może akurat ten robak jest optymistą?” Patrzyłam, jak zmienia naczynie pod mikroskopem na inne; szkło skrobało o plastik… W laboratorium o białych ścianach, wypełnionym czarno-białym sprzętem, fioletowe rękawiczki na rękach Cox wyróżniały się kolorem. Powietrze pachniało lateksem i środkiem dezynfekującym. Po wymianie naczynia na nowe biochemiczka zachęciła mnie do sprawdzenia jego zawartości. Spojrzałam przez okular. Na małym kawałku szkła panował duży ruch. Dziesiątki C. elegans wierciły się i wiły jak węże. Te stworzenia miały zaledwie pięć dni, czyli były w wieku odpowiadającym dwudziestu kilku latom u ludzi. „Widzisz, jak radośnie się poruszają? – zapytała Cox i westchnęła. – Fajne są, prawda? Kiedy się nimi zajmujesz, z czasem zaczynasz się w nich zakochiwać”.

Naukowcy zajmujący się długowiecznością rzeczywiście mają wiele powodów, aby zakochać się w C. elegans. Robaki te są niezwykle łatwe w hodowli, duża część ich genomu jest taka sama jak u ludzi, większość z nich to hermafrodyty – każdy może rozmnażać się samodzielnie, tworząc mnóstwo genetycznie identycznych kopii – a na dodatek są przezroczyste. Wystarczy więc jedno spojrzenie przez mikroskop, aby zauważyć wszystkie zmiany zachodzące w ich ciałach bez potrzeby ich rozcinania. „W miarę starzenia się widać, jak cała struktura tkanek się rozpada” – wyjaśniła Cox. Poza tym, jeśli chcecie zmienić ekspresję genów tych robaków, wystarczy nakarmić je specjalnie przygotowanymi bakteriami. Nic więc dziwnego, że Cox i jej współpracownicy wybrali C. elegans do badania zmian wywołanych przez starzenie się na poziomie molekularnym, w tym uszkodzeń DNA.

Podobnie jak w przypadku C. elegans, prawie wszystkie ludzkie komórki zawierają DNA – długie, dwuniciowe cząsteczki, z których większość znajduje się w jądrze, a niewielka część w mitochondriach będących siłą napędową komórek. DNA nie pozostaje jednak niezmienione przez całe życie. Podobnie jak ulubione buty czy książka, którą czytaliście wiele razy, zużywa się w miarę użytkowania. Czasami mutacje genowe powodowane są przez czynniki zewnętrzne, takie jak promieniowanie lub substancje chemiczne. Ich przyczyną mogą być również proste błędy pojawiające się podczas replikacji komórek. A niekiedy uszkodzenia powodowane są przez wolne rodniki, produkty uboczne wytwarzania energii wewnątrz komórki. W rezultacie nici DNA mogą ulec niewielkim uszkodzeniom lub nawet całkowitemu zerwaniu. W większości sytuacji ekipy serwisowe komórki wkraczają wtedy do akcji i naprawiają problem. Jednak podobnie jak w przypadku działań prawdziwych mechaników, procesy te nie są doskonałe i może dojść podczas nich do przeoczenia niektórych uszkodzeń albo spowodowania innych błędów. Z czasem niedoskonałości DNA będą się kumulować. To z kolei może wywoływać takie problemy zdrowotne, jak rak, choroby układu krążenia czy alzheimer.

DNA w mitochondriach komórek wytwarzających wolne rodniki może zostać uszkodzone nawet w większym stopniu niż DNA w jądrze komórkowym (wyobraźcie sobie, że trzymacie ulubioną książkę w pobliżu otwartego ognia). Cierpią na tym również inne elementy składowe mitochondriów, takie jak błony, białka oraz lipidy. Z czasem mitochondria przestają pełnić swoją funkcję – nie wytwarzają wystarczającej ilości energii niezbędnej do zasilania komórki. To jeden z głównych powodów, dla których stary, pomarszczony C. elegans, obserwowany przeze mnie pod mikroskopem Lynne Cox, ledwo się poruszał. To może być również przyczyna tego, że po 17.00 zwykle jestem tak zmęczona, że mam ochotę położyć się na kanapie, podczas gdy moja sześcioletnia córka skacze dookoła jak na sprężynach, popisując się chyba mocą swoich młodych, nieuszkodzonych mitochondriów.

Niektórzy starożytni filozofowie uważali, że umieramy, ponieważ każdy rodzi się z ograniczoną liczbą oddechów lub uderzeń serca, które ma do dyspozycji w swoim życiu. Kiedy je wykorzystamy, schodzimy z tego świata. Współczesna nauka dowodzi, że w tym sposobie myślenia może być coś na rzeczy, choć, rzecz jasna, to nie oddechy czy uderzenia serca nam się kończą. Zaczyna nam brakować par telomerów – fragmentów DNA znajdujących się na końcach chromosomów, które działają jak ochronne czapeczki. Często porównywane są one do agletów – plastikowych elementów umieszczanych na końcach sznurowadeł, aby zapobiec ich strzępieniu.

W momencie narodzin posiadamy około 10 000 par zasad DNA tworzących telomery na każdym z chromosomów. Za każdym razem gdy komórka w naszym ciele się dzieli, tracimy od 50 do 200 takich par. Co więcej, tak jak każda część DNA, telomery mogą zostać uszkodzone przez wolne rodniki. A kiedy stają się zbyt krótkie, komórka może przestać się dzielić, a nawet umrzeć. To natomiast ma związek ze starzeniem się.

Jeśli interesujecie się książkami oraz artykułami na temat długowieczności i przeczytaliście w ostatnim czasie chociaż kilka z nich, zapewne natrafiliście już na pojęcie „telomery”. Pojawia się ono dość często w wielu tego rodzaju publikacjach, zwykle w zestawieniu z takimi słowami i wyrażeniami, jak „cud”, „nieśmiertelność” lub „klucz do długowieczności”. Zgodnie z tym rozumowaniem wystarczy jeść to i tamto, ćwiczyć x minut dziennie, a telomery zachowają swoją długość, co z kolei sprawi, że pozostaniecie młodzi.

Gdy po raz pierwszy przeczytałam o telomerach, byłam podekscytowana: oto prosty sposób na ocenę procesu starzenia się i terapie przeciwstarzeniowe. Jednak kiedy zagłębiłam się w te nowe badania, moja nadzieja zgasła. Wygląda na to, że znaczenie telomerów w procesie starzenia się zostało przereklamowane. Cox stwierdziła nawet, że cała dziedzina badań nad telomerami „nieco ją martwi”. Początkowo sądzono, że telomery mogą działać jak rodzaj zegara biologicznego: skoro tracimy około 25 par zasad DNA rocznie, można założyć, że niezależnie od tego, co wynika z aktu urodzenia, osoba z krótszymi telomerami jest biologicznie starsza od tej z dłuższymi telomerami. Dzięki ostatnim badaniom wiemy jednak, że największa różnica w długości telomerów23 między dwiema osobami jest widoczna już w momencie narodzin. Niektórzy z nas rodzą się z setkami dodatkowych par zasad DNA. Częściowo związane jest to z genetyką, a częściowo z zachowaniem waszych mam (tak, możecie je za to winić). „Suboptymalne warunki wewnątrzmaciczne”, jak określają to naukowcy, oznaczają głównie takie czynniki, jak stres matki, palenie, złą dietę oraz kontakt z zanieczyszczonym powietrzem, i wszystkie znacznie skracają telomery u dzieci.

Jednak posiadanie krótszych telomerów nie zawsze jest takie złe. W istocie, zgodnie z teorią antagonistycznej plejotropii, krótkie telomery mogą chronić zwierzęta przed rozwojem nowotworów, zwłaszcza w młodości. Biorąc pod uwagę rozmiar, słoń powinien być mniej więcej milion razy bardziej narażony na zachorowanie na raka niż przeciętna mysz (im więcej mamy komórek, tym większe ryzyko, że niektóre z nich się zbuntują). Jednak słonie nie są bardzo podatne na nowotwory. Najprawdopodobniej chronią je krótkie telomery i niewielka aktywność enzymu zwanego telomerazą, który je wydłuża.

Związek telomerazy z rakiem, który wykazano również u ludzi, stanowi jeden z powodów, dla których Cox jest tak sceptyczna wobec medialnego szumu wokół telomerów. W internecie można kupić suplementy rzekomo aktywujące telomerazę, obiecujące „efekt przeciwstarzeniowy od wewnątrz” lub ograniczenie „starzenia komórkowego”. Jeśli zażylibyście tabletki telomerazy, być może udałoby się wam zmniejszyć szybkość procesu starzenia się – choć nawet to jest oparte na domysłach – lecz skutkiem ubocznym takiej terapii może być rak. Jak to często w biologii bywa, telomery zachowują równowagę, trzymając w ryzach nowotwory i choroby neurodegeneracyjne, a nadmierne uproszczenia mogą okazać się groźne.

Wielu naukowców twierdzi, że lepszym biologicznym zegarem procesu starzenia się, opartym na zmianach metylacji DNA, jest tak zwany zegar epigenetyczny. Z wiekiem w ludzkich komórkach zachodzi coraz więcej zmian epigenetycznych – takich, które włączają lub wyłączają geny bez wpływu na samą sekwencję DNA. Dieta, poziom stresu, medytacja – wszystko to może przyspieszyć lub spowolnić działanie zegara epigenetycznego, pozostawiając widoczne ślady w DNA, które naukowcy mogą przeanalizować. Nic więc dziwnego, że niektóre komercyjne laboratoria już oferują odczyt zegara epigenetycznego. Jeśli zapłacicie kilkaset dolarów i wyślecie próbkę krwi, otrzymacie oszacowanie wieku określone na podstawie zmian metylacji DNA. Badania wykazują, że u około połowy ludzi wiek epigenetyczny różni się jedynie o mniej niż 3,6 roku od wieku chronologicznego, jednak u niektórych różnica ta jest zdumiewająco duża: u czterdziestolatków wiek określony na podstawie zmian metylacji DNA może wynosić zaledwie dwadzieścia lat albo aż pięćdziesiąt. To rozrzut wynoszący aż trzy dekady!

Cechą łączącą zmiany epigenetyczne, skracanie telomerów, uszkodzenia DNA oraz innych części komórki, takich jak mitochondria, białka i lipidy, jest to, że związane są z czymś, co naukowcy nazywają „starzeniem komórkowym”. Proces ten sprawia, że komórki stają się spęczniałe, bezużyteczne i „zaśmiecone”, jak ta, którą widziałam w laboratorium Lynne Cox. Zdrowa, młoda komórka to taka, która rośnie i się dzieli. Jeśli jest bezużyteczna lub zbyt zniszczona, popełnia samobójstwo. Właśnie w ten sposób odnawiają się tkanki, na przykład skóra. Czasami jednak komórka, która uległa poważnym uszkodzeniom, przestaje się dzielić, ale nie ginie. Po prostu staje się coraz większa, zbierając całe mnóstwo „odpadów”, takich jak nieprawidłowo ukształtowane białka i stare mitochondria.

„W normalnych warunkach, gdy mitochondria przestają działać, trawicie je i tworzycie nowe. Jednak stare komórki zachowują swoje uszkodzone mitochondria i zapełniają się jak śmietniki. To jeden z powodów, dla których stare komórki są tak ogromne” – mówi Cox. Takie spęczniałe, starzejące się komórki nie są całkiem martwe. Tych „komórek zombie” z wiekiem jest coraz więcej. Wydzielają one związane ze starzeniem toksyny zwane fenotypami wydzielniczymi, które w prawdziwym „stylu zombie” mogą doprowadzić do starzenia się innych komórek. Sytuację pogarsza jeszcze fakt, że wydzieliny z komórek przyczyniają się do niskopoziomowego przewlekłego stanu zapalnego, który leży u podstaw większości schorzeń związanych z wiekiem, takich jak alzheimer, reumatoidalne zapalenie stawów, cukrzyca, rak oraz choroby serca.

Zastanawiałam się, czy nie można po prostu zastosować jakichś leków i zabić wszystkie „komórki zombie”. Potraktować je jak w filmie World War Z. To mogłoby zadziałać. W badaniach prowadzonych na zwierzętach niszczenie starzejących się komórek opóźnia proces starzenia się, przedłużając życie nawet o około 25 procent (wyobraźcie sobie życie trwające 97 lat zamiast 78 lat, czyli równe obecnej średniej długości życia w Stanach Zjednoczonych). Senolityki, leki, które zabijają „komórki zombie”, są już gotowe do badań klinicznych, a niektórzy okrzyknęli je potencjalną terapią przeciwstarzeniową. Jednak jak wkrótce miałam się dowiedzieć, wiąże się z tym kilka problemów. Przede wszystkim chodzi o możliwe skutki uboczne, takie jak opóźnione gojenie się ran; poza tym to, co sprawdza się u szczurów, niekoniecznie musi działać na ludzi. Cox również jest ostrożna. „Jeśli masz dużo starzejących się komórek, to nie możesz zabić, powiedzmy, 75 procent twojego ciała. A co zrobimy, jeśli nagle okaże się, że leki zadziałają jednocześnie na zbyt wielu komórkach?” – pyta.

Jeśli jakieś zwierzęta nie potrzebują senolityków, z pewnością są to hydry, sobowtóry nieśmiertelnego Sideshow Boba. Kiedy naukowcy prześledzili pokolenia potomstwa pojedynczych komórek pobranych z żołądka hydry, zauważyli, że one nie zamieniają się w „zombie”. To ma sens: większość komórek hydry to komórki macierzyste, które nigdy nie przestają się rozmnażać, nieustannie odnawiając ciała tych maleńkich stworzeń. Przyczyną takiego zachowania, a w efekcie nieśmiertelności hydr, jest sposób, w jaki się rozmnażają. Samce nie łączą się z samicami, dzieci powstają u nich bezpłciowo, przez pączkowanie. Aby się rozmnażać, hydry potrzebują ciągłego i niezawodnego dopływu świeżo podzielonych komórek.

Chociaż prawdopodobnie nigdy nie osiągniemy nieśmiertelności takiej jak hydra (nasze ciała mają znacznie bardziej skomplikowaną budowę), to na pewno obserwując zachowanie jej komórek macierzystych, możemy dowiedzieć się kilku rzeczy o procesie starzenia się. Komórki macierzyste – czy to należące do hydry, czy też ludzkie – są zdumiewająco małe. Powstają tuż po zapłodnieniu, a następnie przez całe życie tworzą nowe, wyspecjalizowane komórki, pomagając nam rosnąć i odnawiać tkanki. Jednak komórki macierzyste również nie są odporne na uszkodzenia. W miarę upływu lat funkcjonują coraz gorzej, przechodzą w stan „zombie” lub umierają, a ich liczba maleje. Proces ten został uznany za jedną z głównych przyczyn starzenia się.

Przynajmniej u ludzi. Hydry wyjątkowo skutecznie naprawiają i pielęgnują swoje komórki macierzyste. Znaczącą rolę może w tych procesach odgrywać rodzaj genów zwany FOXO (Forkhead Box O – wiele genów ma dziwne nazwy). Byłoby to bardzo istotne z perspektywy długowieczności zarówno hydr i myszy, jak i wielorybów oraz Jeanne Calment. Geny te chronią komórki przed uszkodzeniami i biorą udział w naprawie DNA. FOXO utrzymują komórki macierzyste hydr w ciągłym ruchu. Jeśli u tych maleńkich stworzeń zmniejszy się aktywność tego rodzaju genów, stają się one śmiertelne. U ludzi szczególny typ sekwencji w jednym z wariantów genu FOXO, FOXO3a, został powiązany z długowiecznością w różnych populacjach, od Amerykanów pochodzenia japońskiego po Chińczyków i Niemców. Ale nie spieszcie się z poszukiwaniami w internecie laboratorium, które sprawdzi u was polimorfizm genów FOXO3a. Jesteśmy o wiele bardziej skomplikowanymi stworzeniami niż hydry; najprawdopodobniej FOXO3a jest tylko jednym z wielu genów odpowiedzialnych za to, że niektórzy żyją dłużej niż inni (zresztą, jak pamiętacie, długowieczność jest dziedziczna zaledwie w 20 do 25 procent).

Kobiety górą

To, że kobiety i mężczyźni różnią się pod względem średniej długości życia, z pewnością nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Wystarczy przejść się po najbliższym cmentarzu. Moja babcia żartuje, że dziadek lubi odwiedzać groby naszych krewnych, żeby flirtować z tymi wszystkimi wdowami, które spotyka na cmentarzu. W końcu jest tam rzadkim okazem: polski dżentelmen po osiemdziesiątce. Nie ulega wątpliwości, że w Polsce jest dość duża rozpiętość między średnią długością życia kobiet i mężczyzn – wynosi ona 81 lat dla kobiet i 73 lata dla mężczyzn. Na Litwie jest jeszcze gorzej (różnica dziesięciu lat), a w światowych rankingach przoduje Rosja, z różnicą w średniej długości życia między płciami wynoszącą 11,6 roku (przyczyną jest z pewnością męskie zamiłowanie do picia wódki). Na drugim końcu skali znajdują się takie kraje, jak Islandia (3 lata różnicy na korzyść kobiet), Szwecja (3,4 roku) czy Wielka Brytania (3,6 roku). Co ciekawe, w przeszłości długość życia mężczyzn i kobiet była porównywalna. W XIX wieku w Szwecji oczekiwana długość życia w chwili narodzin wynosiła 33 lata dla kobiet i 31 lat dla mężczyzn; w innych krajach było zapewne podobnie. Los wszystkim skracał życie, a miały w tym udział takie czynniki, jak rodzenie dzieci, infekcje oraz wojny.

Kiedy jednak przestały one odgrywać istotną rolę, różnica w średniej długości życia między mężczyznami i kobietami pogłębiła się; największa była w latach 70. i 90. ubiegłego wieku. Obecnie mężczyźni zaczynają bardziej dbać o siebie i nadrabiają zaległości – choć nie do końca. Jeśli chodzi o długość życia, to z jakiegoś powodu kobiety zawsze są górą. I nie ma znaczenia, czy bierzemy pod uwagę XIX-wieczną Skandynawię, czy też współczesne Indie albo Kanadę. Z czego to wynika? Czy nadal dzieje się tak ze względu na zdrowszy styl życia kobiet? Mniej strzelania z broni palnej, mniej popisowej jazdy samochodem, a więcej brokułów? Niekoniecznie. Naukowcy uważają, że źródłem różnicy w długości życia między kobietami a mężczyznami jest tak naprawdę nasz organizm, a jedna z przyczyn wynika z tego, w jaki sposób obie płcie radzą sobie z traumatycznymi doświadczeniami.

W nocy 3 listopada 1846 roku obfity śnieg pokrył wschodnie stoki Sierra Nevada. Grupa farmerów i biznesmenów z żonami, dziećmi oraz zwierzętami domowymi utknęła nad jeziorem Truckee (później nazwanym Donner), dużym zbiornikiem wodnym w kształcie wieloryba znajdującym się u podnóża gór. Następnego dnia rano 81 członków grupy obudziło się wśród wysokich na trzy metry zasp śniegu, niemożliwych do przebycia.

Członkowie grupy Donnera, nazwanej tak później na cześć ich przywódcy George’a Donnera, wyruszyli ze swoich domów w dolinie Missisipi w poszukiwaniu lepszego życia w Kalifornii. Popełnili jednak błąd, ponieważ zamiast tradycyjnej drogi przez dzisiejsze Idaho wybrali skrót wiodący przez Wielką Pustynię Słoną. Okazał się on trudniejszy do przebycia od normalnej trasy. Grupa nie zdążyła przekroczyć przed zimą pasma górskiego Sierra Nevada i utknęła z powodu obfitych opadów śniegu.

Odcięci od świata, z kurczącymi się zapasami żywności i niemający właściwie pojęcia o sztuce przetrwania, członkowie grupy Donnera zaczęli cierpieć na „szaleńczy głód”. Jedli swoje psy i gotowali skóry zwierząt, aby otrzymać galaretę, którą byliby w stanie przełknąć. A w lutym zaczęli zjadać zmarłych towarzyszy podróży. Kiedy w końcu nadszedł ratunek, 35 z 81 członków grupy już nie żyło, głównie z powodu głodu i hipotermii. Co ciekawe, większość zmarłych stanowili mężczyźni.

Naukowcy obliczyli, że w grupie Donnera ryzyko śmiertelności było prawie dwukrotnie wyższe u mężczyzn niż u kobiet24. Przypisali to faktowi, że kobiety generalnie lepiej radzą sobie z głodem. Takie wnioski naukowcy wyciągnęli na podstawie historycznych danych dotyczących licznych klęsk głodu, w tym głodu na Ukrainie w 1933 roku oraz głodu w Irlandii w latach 1845–184925. Według nich wynika to z faktu, że kobiety są zwykle drobniejsze od mężczyzn, mają niższą podstawową przemianę materii i większy procentowy udział tłuszczu podskórnego. To pozwala im przeżyć przy mniejszej ilości pożywienia, a sam tłuszcz pomaga utrzymać ciepło. Ironia polega na tym, że coś, co jest zmorą tak wielu kobiet (tłuszcz w okolicach brzucha!), może utrzymać je przy życiu dłużej od mężczyzn.

Chociaż obecnie w krajach zachodnich głód rzadko stanowi problem, to mężczyźni nadal żyją krócej niż kobiety, nawet w ściśle kontrolowanych warunkach. Kiedy niemieccy badacze przeanalizowali dane dotyczące ponad 11 000 katolickich zakonnic i zakonników z bawarskich klasztorów26, zauważyli, że tam też utrzymywała się mniej więcej roczna różnica w długości życia na korzyść kobiet. Samice innych gatunków ssaków, od szympansów i lwów po bobry amerykańskie i króliki europejskie, mają nad samcami podobną przewagę. Z porównania 59 gatunków zamieszkujących ogrody zoologiczne wynika, że zaledwie w przypadku czterech z nich samce żyją dłużej niż samice27. Z pewnością nie były temu winne palenie tytoniu i picie wódki.

Jeden z kluczy do tajemnicy rozbieżności w długości życia mężczyzn i kobiet może mieć związek z chromosomami. A ponieważ kobiety mają dwa chromosomy X, to praktycznie istnieje u nich zapasowa kopia każdego genu, która w razie potrzeby może zastąpić wadliwy gen. Poza tym kobiety są zwykle niższe od mężczyzn, mają więc w ogóle mniej komórek, które mogą ulec uszkodzeniu (to tak jak z myszami oraz słoniami i ich milion razy wyższym ryzykiem zachorowania na raka). A ponieważ tętno kobiet wzrasta podczas drugiej połowy cyklu menstruacyjnego, to według innej hipotezy ich serca trenują wówczas w podobny sposób jak u biegaczy – co mogłoby wyjaśniać, dlaczego kobiety na ogół zapadają na choroby układu krążenia w późniejszym okresie życia niż mężczyźni.

Do tego dochodzą jeszcze hormony. Analiza długowieczności eunuchów na koreańskich dworach w XIX wieku28 pokazała, że żyli oni średnio o 20 lat dłużej niż inni mieszkający tam mężczyźni, nie wyłączając królów. Tym, czego brakuje eunuchom, jest, rzecz jasna, testosteron29, który, jak wynika z badań, osłabia działanie układu odpornościowego, czyniąc mężczyzn bardziej podatnymi na wirusy i bakterie. Natomiast żeńskie hormony, takie jak estrogeny, pobudzają układ odpornościowy30, pomagając jednocześnie w usuwaniu złego cholesterolu z tętnic.

Kastracja zdaje się nie przemawiać do większości współczesnych mężczyzn, więc poszukiwanie innych sposobów przedłużających życie trwa w najlepsze. W pewnym sensie nie jest to nic nowego – podobno konkwistador Ponce de León szukał Fontanny Młodości już w XVI wieku. Obecnie jednak poszukiwania te odbywają się głównie w laboratoriach biotechnologicznych, a ich podstawowym celem są pigułki i zastrzyki, a nie magiczne źródła wody.

Magiczne pigułki i infuzje osocza

W wywiadzie dla „The New Yorker” z 2017 roku31 futurolog Ray Kurzweil przyznał się do zażywania aż 90 tabletek dziennie, które miały mu pomóc zachować młodość i zwiększyć szanse na dożycie stu lat. Jedną nich była metformina, lek na cukrzycę, który, jak powiedziała mi Cox, zażywają obecnie prawie wszyscy amerykańscy naukowcy zajmujący się procesem starzenia. Istnieje coraz więcej dowodów na to, że metformina może rzeczywiście przedłużyć życie i opóźnić proces starzenia się32 – tak się dzieje u myszy i u C. elegans. Na poziomie komórkowym zmniejsza ona między innymi wytwarzanie reaktywnych form tlenu oraz ogranicza uszkodzenia DNA. Jednak Lynne Cox nie zażywa metforminy, ponieważ, jak mówi, „każdy środek farmaceutyczny ma skutki uboczne, a my tak naprawdę nie znamy długoterminowych efektów jej działania u ludzi, którzy nie mają klinicznych wskazań do przyjmowania tego leku”.

Wiele