Świat według Jo Tom IV - Ewa Zienkiewicz - ebook

Świat według Jo Tom IV ebook

Ewa Zienkiewicz

0,0

Opis

Niezwykłe przygody Jo w świecie, którym rządzą kobiety

Po jedenastu latach Jo powraca w rodzinne strony, by zrealizować misję zleconą przez przyjaciółkę. Wyrusza razem z Niru – chłopakiem, którego zamierza poślubić. Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. Ale…

Podczas podróży w poszukiwaniu sekretnego obiektu miłości królowej Margaret sprawy zaczynają się komplikować. Niru znika, a wokół Jo pojawiają się podejrzani krewni. Nie zna ludzi, którzy ją otaczają, i zaczyna wątpić w swoje pochodzenie.

A jeśli została podmieniona z tajemniczą dziewczyną i zawsze była Josyną – siostrą sześciu urodziwych braci, żoną pięknego blondyna i kochanką seksownego bruneta?

Wkrótce Jo uwikła się w niebezpieczny romans i stanie w obliczu kataklizmu, który pochłonie całe miasto. Wciągnięta w sieć politycznych intryg oraz bezwzględnych układów, będzie musiała stawić czoła nie tylko wrogom, ale też… własnej tożsamości.

– A od czego jest procedura donosu obywatelskiego? – Perla spojrzała na nas z pogardą. – Informuję królewski Urząd Ochrony Obyczajów o popełnieniu przestępstwa przez xanę Iberię poprzez odstąpienie od swojej wiary i zawarcie ponownego małżeństwa w innej wierze pomimo aktualności ślubu udzielonego przez diwinitę w imieniu Najjaśniejszej Pani. Osobiście podpisuję dokument i zaświadczam o jego prawdzie. Donos trafia do właściwego organu, w tym wypadku do kancelarii arcydiwinity. Tam jest analizowany i jeśli uzyska akceptację, wzywają mnie do potwierdzenia zeznań oraz wniesienia opłat za czynności notarialne.
– A mnie jako męża nikt o nic nie spyta? – wyjąkał Niru.
– W jakim celu ktoś miałby pytać męża? – Perla otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– No, sam nie wiem – przyznał Niru po namyśle.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 496

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ewa Zienkiewicz i

Świat według Jo

Tom IV

Dedykuję tę książkę pokoleniu,

które urodzi się po 2075 roku

oraz współczesnym wizjonerom,

obdarzonym wyobraźnią sięgającą dalej

niż nasze obecne czasy.

Kiedy jesteś wizjonerem, kyursan,

nie masz z kim pogadać!

Jo Syname Emeria Nargen o swoim życiu

CZĘŚĆ PIERWSZA

Sprawy jasne, łatwe i oczywiste

Rozdział 1

Rodzina Anzoler w Modemie

Mój chłopak Niru jest absolutnie niezwykły w porównaniu z innymi mężczyznami. Inni na ogół nie umieją czytać ani pisać, całe życie siedzą w domu, gospodarząc i zajmując się dziećmi. Natomiast Niru jest wykształcony, zna cztery języki i zwiedził kawał świata.

Poznaliśmy się na wyspie Sel. Miałam wtedy dwadzieścia lat, a on nieco mniej. Następne lata spędziliśmy razem z przerwami na inne związki. Ostatnio Niru z powodu swojej wielkiej urody został porwany i straciliśmy się z oczu na jakiś czas. Ja wtedy też byłam w miłosnych tarapatach.

Ale teraz postanowiliśmy zostać razem na zawsze! Pobierzemy się, jak tylko zdołamy usunąć pewną głupią przeszkodę.

Wczesnym jesiennym popołudniem zasiedliśmy z Niru przy wielkim dębowym stole zastawionym obficie do posiłku. Byliśmy gośćmi szlachetnie urodzonej Perli Anzoler i spożywaliśmy uroczysty obiad wraz z czternastoma osobami należącymi do jej arystokratycznego rodu.

Wywodziłam się ze zwykłej mieszczańskiej rodziny i nigdy dotychczas nie byłam w żadnej arystokratycznej siedzibie we własnym kraju. Mieszkałam tu przez pierwsze czternaście lat swojego życia, a w 1210 roku jako nastoletnia dziewczynka opuściłam matczyznę. Teraz przybyłam do Moranu po prawie jedenastu latach nieobecności spędzonych głównie na podróżach. Nasz statek najpierw zawinął do portu w Entil, gdzie odwiedziłam swoją rodzinę mieszkającą w osadzie Piaski. Po kilku dniach przypłynęliśmy do Modemy.

Moja uroda wskazuje na to, że posiadam przodków na wszystkich trzech kontynentach. Mam jasne włosy jak mieszkańcy Euredenu, jednak nietypowo skręcone w loczki, oczy zielone, ale w ciemnej oprawie rzęs i mocno skośne jak u ludzi z dalekowschodniej Oriestanii, przy czym cerę nieco afrabską, jak po dniu opalania się na słońcu. Jedni są zachwyceni tymi melanżowymi rysami, inni zaś wręcz przeciwnie, wyzywają mnie od kundli-mieszańców i plują z niesmakiem.

– Nie ma potrzeby zwiedzania całego świata osobiście – droczy się ze mną Niru. – Wystarczy spojrzeć na ciebie.

Z ciekawością oglądaliśmy architekturę wnętrza przestronnej sali jadalnej. Kilka lat spędziliśmy na Dalekim Wschodzie, gdzie domy z wywiniętymi dachami są lekkie i niewysokie, przez co odwykliśmy od widoku ciężkich, kamiennych i ceglanych budowli. Białe solidne ściany komnaty w pionie podzielone pilastrami z czerwonej cegły, wysokie krzyżowe sklepienie i zwisające z niego świetliste kandelabry, wąskie okna wypełnione kolorowym szkłem witrażowym budziły we mnie zachwyt. Jednocześnie świadczyły o ogromnym bogactwie rodziny Anzoler, goszczącej nas w swojej pałacowej kamienicy w Modemie.

– Ładnie ci w tej błękitnej bluzce – pochwaliłam szeptem Niru. – Świetnie pasuje do niebieskiej sayongi*.

Uścisnął moją dłoń, dziękując za komplement. Mężczyźni lubią słyszeć miłe rzeczy na temat swojego wyglądu. Oczywiście Niru wygląda ładnie we wszystkim, ale wyrażenie podziwu sprawiło mi przyjemność.

Do Modemy przywiodła nas misja zlecona przez losayską królową Anmud I. Anmud oprócz tego, że była królową, była także moją koleżanką od dziesięciu lat. Kiedyś przez pomyłkę porwano mnie zamiast niej i w ten sposób nasze losy związały się na zawsze. Obecnie, kiedy została królową, mogła mi rozkazywać, więc jeśli sobie coś ubzdurała, ja musiałam realizować jej głupie pomysły.

– Proszę, częstujcie się. Wszystkie potrawy to dzieło mojej doskonałej kuchmistrzyni! – zachęciła nas Perla Anzoler, właścicielka domu, siwa, chuda dama o surowym wyglądzie, w szarym kubraku ściśniętym pasem i szarych rajtuzach zwisających w obwarzankach na długich i chudych nogach.

Poza typowymi szlacheckimi włościami Perla posiadała huty, młyny i kopalnie, całkowicie pochłaniające jej zainteresowanie. Obok Perli usadowił się jej mąż w zielonej sukni do kostek, wypukłej na wystającym brzuchu, oraz dwoje dorosłych dzieci: podobny do matki chuderlawy syn w niebieskiej sukni z dekoltem ukazującym kościste obojczyki i podobna do ojca pyzata córka rzucająca spod oka zachwycone spojrzenia na Niru.

– Gapi się na ciebie – szepnęłam, szturchając łokciem mojego chłopaka.

– Zeza ma i tyle – zaprzeczył skromnie.

Miejsca naprzeciwko nas zajmowały trzy siostrzenice Perli: Mortima, Henrietta i Georgina Anzoler z mężami. Miały teraz około czterdziestki, jedenaście lat temu one również spotkały Anmud i właśnie dlatego moja przyjaciółka uznała rodzinę Anzoler za pomocną w realizacji zleconej misji. Siostry co jakiś czas machały do mnie dłońmi dla podtrzymania miłego nastroju. Rozumiały, że po tylu latach nieobecności czułam się jak cudzoziemka w kraju swoich narodzin. Uśmiechały się także do mojego przyjaciela Niru, ponieważ był bardzo przystojnym dwudziestotrzyletnim młodzieńcem o czarnych włosach i oczach, i podobał się wszystkim kobietom.

Przy prawym szczycie stołu usadowiła się ich matka Beata Anzoler, w przeciwieństwie do Perli, chudej siostry, masywna złotowłosa kobieta o posągowej urodzie, odziana w kosztowny kubrak z czerwono-złotego aksamitu, wypchany na biuście do ostateczności oraz bordowe rajtuzy opinające obfity tyłek i biodra. Podziwiałam tę dostojną postać i nastawiałam uszu, spodziewając się wysmakowanych wypowiedzi, które padną z jej arystokratycznych ust.

– Siostro, widzę, że nie bacząc na wzdęcia i popierdywania, częstujesz się marynowanymi gruszkami, które przywiozłam w prezencie. Ale pohamuj się, bo do kibelka dolecisz z pełnymi spodniami – przestrzegła Perlę. – A… cóż to ja miałam rzec, eeeee? – rzuciła w przestrzeń pytanie, które wyraźnie nurtowało ją od dłuższego czasu. – Przypomniałam sobie! – Beata Anzoler wbiła we mnie wymowne spojrzenie.

Spotkanie z Anzolerami był moim pierwszym kontaktem z przedstawicielkami starych morańskich rodów, dlatego nie mogłam się nadziwić, że arystokratyczna Beata Anzoler wysławia się jak pospolita chamka.

Służący noszący bordowe liberie uzupełnili wino w kielichach, po czym dyskretnie wycofali się z jadalni. Beata kontynuowała swoje przemówienie.

– Znana nam wszystkim od jej dzieciństwa królowa Anmud Pierwsza domaga się załatwienia trzech beznadziejnie głupich spraw – powiedziała urażonym tonem i wskazała na mnie tłuściutkim, upierścienionym łapskiem. – Po pierwsze przysyła tu pochodzącą z gminu dziewczynę imieniem Jo, by nawiązała relacje handlowe z naszą Hanzą* skupiającą nadmorskie miasta. Po drugie domaga się nadania dziewczynie szlacheckiego tytułu. A po trzecie pragnie również nadać szlachectwo jej chłopakowi. I dodatkowo, aby dziewczyna mogła go poślubić, żąda unieważnienia jego małżeństwa pobłogosławionego przez diwinitę* w imię Najjaśniejszej Pani, które niegdyś zawarł w Serranie. Przyznam, że ten wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki chłopak jest bardzo ładny i przystojny, i każda kobieta chętnie by go poślubiła, ale reszta tych żądań wydaje mi się idiotyczna! – wykrzyknęła na zakończenie.

Trzy córki Beaty Anzoler słuchające przemowy matki ze wstydu opuściły wzrok i okryły się ceglastym rumieńcem. Jej siostra Perla prychała z niesmakiem, unosiła ręce w górę i przewracała oczami w kierunku sufitu. Szarpiąc siwe krótkie włosy, dawała do zrozumienia, że słowa Beaty są dla niej żenującym przykładem dyplomatycznej tępoty.

Zirytowało mnie poniżenie, jakiego doznałam w obecności Niru. Podbudowana dowodami sympatii pozostałej części rodziny, zaprzeczyłam jadowitym insynuacjom.

– Obecny tu Niru Iberia Alvarez nie potrzebuje mojego szlachectwa, ponieważ sam jest serrańskim arystokratą, synem xany* Alvarez – wyjaśniłam spokojnie. – Ja zaś cenię sobie wysokogatunkową pracę, jaką wykonuje moja mieszczańska rodzina. Ukończyłam akademię medyczną w Tarsynii i jako doceniana lekarka leczyłam serrańską królową Lyrę, a za ocalenie życia katalonajskiej królowej Yen otrzymałam tytuł księżnej. Bywałam w pałacach książęcych i królewskich także w Tarsynii oraz Yonse. Zwiedziałam wszystkie trzy kontynenty, a znajomość języków pozwala mi na porozumiewanie się z mieszkańcami każdego z nich. W tych różnorodnych państwach o starożytnej sztuce i nauce kwitnącej już w czasach, kiedy w waszej stolicy jeszcze rosła puszcza i biegały niedźwiedzie, nikt nawet nie słyszał o Najjaśniejszej Pani i jej diwinitach. Ponadto w Katalonaju to ja jestem księżną, a obecne tu osoby nie posiadają żadnych uznawanych tam tytułów szlacheckich.

– Jo, doprawdy jesteś świetna! – zawołała ucieszona moją przemową Mortima, najstarsza córka Beaty Anzoler. – Anmud miała zaledwie piętnaście lat, kiedy ocaliła nam życie, zabijając własnoręcznie sześć bandzior. Natomiast ty masz zaledwie dwadzieścia parę, a już potrafiłaś obrócić w ruinę fundamenty naszego świata!

– Och, jakie bzdury! – sprzeciwiła się urażonym tonem Beata Anzoler. – Liczy się szlachecka krew płynąca w sercu i w żyłach. Zręczna fryzjerka również jest pożądaną pracownicą na królewskich dworach, chociaż to tylko fryzjerka, równa niemal chłopce pańszczyźnianej! Prawo boskie jasno stanowi, że szlachcianką trzeba się urodzić i nie ma innej możliwości… Zaraz, kogo ja widzę?!

Beata Anzoler zerwała się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi, witając gości wprowadzanych przez pokojowca. Jej twarz rozpłynęła się w uśmiechach.

– Ach, moja piękna lady Boma Zibelia z synami! Jakże jestem szczęśliwa! Witajcie!

Lady Boma, szczupła wysoka kobieta w szaro-niebieskim stroju, wstrzemięźliwie skłoniła się wszystkim obecnym.

Uradowana widokiem gości Beata Anzoler przeistoczyła się w zupełnie innego człowieka. Promieniowało z niej dobrotliwie i radosne ciepło, jakiego nie spodziewałabym się po ordynarnej osobie, którą była zaledwie kilka sekund temu.

Lady Boma kolejnym skinieniem głowy podziękowała za zaproszenie na obiad i usiadła przy stole, a jej czterej synowie zajęli wskazane miejsca. Niżsi po prawej, wyżsi po lewej stronie. W czasie mojej nieobecności w Moranie moda dla młodych mężczyzn zmieniła się w jakiś koszmarny sposób. Wszyscy chłopcy mieli szarawe włosy skromnie związane z tyłu głowy. Nosili eleganckie kostiumy w kolorach myszy w żałobie. Mogli mieć dwadzieścia trzy lata jak Niru albo nieco mniej. Razem z matką stanowili raczej ponury widok, zupełnie jak goście przybyli na pogrzebową stypę. Nie przyjrzałam im się uważniej. Odwracałam wzrok w drugą stronę, wciąż obawiając się chamskiego ataku ze strony Beaty Anzoler.

– Lady Bomo, poczęstuj się pysznościami przygotowanymi w kuchni mojej siostry Perli! – zawołała Beata Anzoler. – Ach, nie tylko takie pyszności mogę dzisiaj polecić! Zaistniała prawdziwie wyjątkowa sytuacja! Pozwól, że przedstawię naszych niebywale znamienitych gości!

Beata z honorowym ukłonem wskazała obydwiema dłońmi na mnie i Niru.

– Księżna Jokasa Syname Emeria zaszczyciła nas obecnością z polecenia swojej bliskiej przyjaciółki królowej Anmud Pierwszej, która jest również naszą dobrą znajomą. Droga, kochana Jo jako swoją wielką pasję traktuje wiedzę medyczną. To niezwykłe, że tak młoda osoba uratowała życie królowym w Serranie, Katalonaju oraz Tarsynii. Nie tylko dzięki jej wiedzy, ale też dzięki znajomości kilkunastu języków podróżowała po wielu krajach wraz z zasiadającym obok serrańskim arystokratą Niru Iberią Alvarezem. – Tu Beata zawiesiła głos dla wzbudzenia ciekawości słuchaczy. – Księżna Jo zamierza poślubić tego pięknego młodzieńca, ale gdyby ten pomysł nie doszedł do skutku… księżna nadal pozostanie najlepszą partią do wzięcia w całym Moranie. Napomykam o tym, lady Bomo, tak z okazji obecności twoich uroczych synów.

Synowie lady Bomy spojrzeli na mnie z umiarkowanym zainteresowaniem, nie unosząc wstydliwie opuszczonych głów. Ich matka również ze skromnie opuszczoną głową słuchała opowieści Beaty Anzoler. Jedynie w chwili, kiedy dotyczyły moich licznych podróży, jej spojrzenie błysnęło ciekawością.

Na szczęście pozostały czas posiłku minął w przyjaznej atmosferze, Beata tokowała wokół lady Bomy i jej synów, a wszyscy inni zajmowali się degustowaniem wybornych potraw przygotowanych przez kuchmistrzynię. Jedliśmy, mlaskaliśmy smakowicie i wychwalaliśmy jedzenie.

Po obiedzie jak zwykle ciekawski Niru poprosił Perlę, by oprowadziła nas po swojej siedzibie.

Podziwianie miejskiej rezydencji rozpoczęliśmy od wyjścia przed dom w celu obejrzenia frontu budynku. Główny Rynek w Modemie miał kształt kwadratu, utworzony przez pierzeje kamienic, świątynię Najjaśniejszej Pani z dzwonnicą i ratusz. Na środku ustawiono kilka stojaków, z których zwisały lampy oświetlające cały plac. Elewacja kamienicy Perli Anzoler była nadzwyczaj okazała na tle pozostałych. Jej dach, podobnie jak większość budynków, osłaniał trójkątny schodkowy szczyt z cegieł, a każdą kondygnację oddzielał ozdobny ceglany gzyms.

– Zwróćcie uwagę, że nasza kamienica ma cztery okna na każdym piętrze, czyli jest szersza niż sąsiednie kamienice, które posiadają najwyżej po trzy okna – pochwaliła się z dumą Perla. – Miejskie prawo budowlane w Moranie jest bardzo surowe. Kamienice w rynku muszą mieć taką samą szerokość, a często i wysokość, nawet wielkość działki na tyłach z ogródkiem, podwórkiem i stajnią musi być taka sama. Załatwiając w ratuszu pozwolenie na szerszą elewację, musiałyśmy słono zapłacić za to luksusowe odstępstwo.

– Uzyskaliście większą powierzchnię mieszkalną – ocenił Niru, zdobywając ogromny podziw Perli dla jego oszałamiającej spostrzegawczości.

W budynku na każde piętro wiodły rzeźbione kamienne schody. Do pomieszczeń w oficynach w podwórku prowadziły zwykłe drewniane schody przebiegające na zewnątrz elewacji. O źródłach dochodów rodziny świadczyły rozwieszone w korytarzach i salach kobierce i obrazy ukazujące sceny o tematyce przemysłowej: czerwony ogień buchający z hutniczych pieców, mroczne szyby kopalniane, wydmuchiwanie szkła, manufaktury włókiennicze. Nawet grube dywany na posadzce miały wzory geometryczne. Ściany, stoliki i komody ozdabiały złocone modele destylarni, młynów, a nawet mechanicznych kołowrotków ze złotymi nitkami przędzy.

– Niedaleko za miastem, w Bledzie, posiadamy rodzinny zamek, a nawet kilka zamków tu i tam – wyjaśniła Perla, jakby broniąc się przed zarzutami, że tak skromnie nas ugościła. – Musicie to zaakceptować, dzieciaki, ale chyba jednak nie wypada, by Niru jako narzeczony spał w pokoju razem z Jo. Dlatego moje siostrzenice Mortima, Henrietta i Georgina zaproponowały Jo wspólny nocleg w wielkim łożu, w którym nawet siedem osób się pomieści. Natomiast Niru zostanie ułożony w komnacie razem z ich mężami. Jutro po obiedzie i tak wszyscy rozjadą się do domów.

– Świetnie! – wyznałam z radością. – Poplotkujemy przez noc i w ten sposób poznamy się lepiej! Anmud wiele razy opowiadała mi o pełnej przygód podróży rzeką Delicą na barce razem z Mortimą, Henriettą i Georginą – pochwaliłam się.

Niru pokiwał głową, dając do zrozumienia, że on również jest zorientowany w zasługach Anmud.

– Zaraz po przyjeździe wasze bagaże wniesiono do pokojów, w których będziecie nocować, więc rozpakujcie się i czujcie się jak we własnym domu! – Perla wskazała nam sypialnie i wytłumaczyła, jak trafić do łazienki i sanitariatu, gdzie mogliśmy odświeżyć się po podróży.

Trzy siostry Anzoler postanowiły, że urządzimy sobie ucztę w sypialni. Niru, posługując się serrańskim, potrafił się dogadać z mężami sióstr, więc nie musiałam się o niego troszczyć.

Kolacja przyniesiona do sypialni przez służbę była bardzo obfita, a wino okazało się wyśmienite.

– Anmud na pewno zechce się dowiedzieć, jak to się stało, że wasza rodzina poradziła sobie z finansowymi problemami w tak krótkim czasie – stwierdziłam.

– Większości naszych zamków groziło popadnięcie w ruinę, na szczęście pozycja rodu gwałtownie wzrosła, i to dzięki pomocy Anmud przy odzyskaniu rodowych klejnotów królewskich: korony i berła zwanych Preciosum.

– Może zawołam Niru, bo w naszej rodzinie to mężczyźni lepiej się znają na finansach, pewno go zainteresuje metoda pozyskiwania funduszy. – Wskazałam dłonią ścianę, za którą znajdowała się sypialnia mężów.

Wszystkie siostry wybuchnęły szalonym śmiechem.

– Ha, ha! W naszej rodzinie mężczyźni lepiej się znają na matematyce! – sparafrazowała mnie Mortima. – Ale ty masz świetne poczucie humoru, Jo! No uwielbiam cię!

– Zawołajmy któregoś z mężów, na pewno lepiej zna się na geografii! Albo na budowie maszyn! He, he! – podchwyciła Georgina.

– Wyborne powiedzonko! Przyjmie się na salonach! Hi, hi! – Henrietta była zachwycona.

– Ale ty jesteś zabawna, Jo! No nie mogę z tobą! Słyszałyście, z jaką powagą to powiedziała? Prawdziwa komediantka!

– Mężczyzna, nawet wykształcony, to tylko mężczyzna! – chichotała Mortima, kręcąc głową. – Niby człowiek, ale przecież nieposiadający praw obywatelskich. Możesz kochać swojego kotka czy pieska i z nim rozmawiać, ale czy pies pójdzie zamiast ciebie do sądu, żeby cię reprezentować?

– Nie, i jeszcze raz nie! – Henrietta zanosiła się śmiechem. – Masz rację, Jo, w stu procentach, że mężczyźni są użyteczni tylko przy dzieciach, w kuchni, w sypialni i nigdzie indziej.

– A dlaczego tak jest?! – zawołała Georgina. – Bo takie są prawa natury!

– Gdyby mężczyźni potrafili myśleć, to chodziliby do szkół i zajmowali stanowiska. A skoro tak nie jest, to znaczy, że ich umysł jest zbyt słaby, by mogli się równać z kobietami. Nie przeczę, że są od nas silniejsi, tak jak koń, wół czy słoń jest silniejszy od człowieka, jednak nie grzeszą rozumem i dlatego to człowiek rządzi zwierzętami, a kobiety mężczyznami! – zamknęła dyskusję Mortima.

Byłam zdumiona, jak opacznie zrozumiały moją prośbę o przywołanie Niru. Nie tłumaczyłam im, że Niru w szkole klasztornej prowadzonej przez uczone zakonnice przeszedł szkolenie w zakresie finansów. Z kolei moja babka zatrudniała w charakterze księgowego (i kochanka) mężczyznę z rodziny naukowczyń. Chociaż był analfabetą, potrafił wyrecytować z pamięci rejestr wydatków z trzydziestu lat, który przeczytałam mu na głos tylko jeden raz.

– Czort z mężczyznami! – Georgina machnęła ręką i przeszła do sedna sprawy. – Opowiemy ci teraz, w jaki sposób znów stałyśmy się rodem liczącym się w Moranie.

– Wszyscy wiedzą, że istnieje dzierżawa wieczysta na dziewięćdziesiąt dziewięć lat – powiedziała Henrietta i zrobiła zagadkową minę. – Ale niewielu ludzi wie, że istnieje też wieczna dzierżawa. Czyli dzierżawa ziem państwa przyznana na nieskończoność. Ziemie, które uzyskały rody królewskie, podczas kiedy same królowały w Moranie, są bezpłatną wieczną dzierżawą od państwa. Prawa do nich są niezbywalne. Nie można ich oddać ani odsprzedać. I co najważniejsze, może je odebrać z powrotem wyłącznie królowa osobiście.

– I słuchaj uważnie, bo przechodzimy do sedna. Nasze przodkinie z królewskich rodzin, kiedy potraciły czy przepiły wszystkie pieniądze i nic im nie pozostało z majątku, sprzedawały swoje ziemie lub zastawiały za długi.

– Ale je odzyskałyście? – spytałam, nie przypuszczając nawet, jakiej odpowiedzi mogę się spodziewać.

– Kiedy odzyskałyśmy Preciosum, znów stałyśmy się rodem królewskim. Z pomocą zręcznych prawniczek błyskawicznie odebrałyśmy wszystko, co zostało sprzedane i zastawione za długi w ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat.

– Bez żadnej rekompensaty dla poszkodowanych?

– Oczywiście! Przecież zgodnie z prawem państwowym to wszystko od zawsze i na zawsze było nasze. Odebrałyśmy swoją własność i przegnałyśmy z torbami i w jednej koszuli tych, co się wzbogacili na naszej krzywdzie!

– I nikt nie rzucił na was klątwy?

– Może i rzucił! Ale trafił jak kamieniem w płot! – Mortima roześmiała się z satysfakcją. – Ponieważ wszystkie odzyskane ziemie od razu były błogosławione przez diwinity w imię Najjaśniejszej Pani. Bo przecież za pośrednictwem arcydiwinity i świętych olejków Bogini nadała nam królewskie tytuły szlacheckie i prawo do wiecznego posiadania. Przecież po to istnieją święte oleje i diwinity, by reprezentowały Najjaśniejszą Panią na ziemi.

– A co się stało z ludźmi należącymi do przegnanych szlachcianek?

– Nic się nie stało. Chłopki pańszczyźniane pozostały na swoich wsiach, robotnice i służba w swoich miejscach pracy, a mieszczanie w swoich domach w miastach. Zwykłym ludziom jest wszystko jedno, do kogo należą i kto im płaci. Ważne, żeby mieli co jeść, gdzie spać i wychować dzieci – i już są zadowoleni z życia!

Cóż, pomyślałam, tak samo funkcjonują wszystkie państwa, w których mieszkałam. A rodzina Anzoler za osobistym wstawiennictwem Najjaśniejszej Pani ma pozytywne spojrzenie na świat i permanentnie czyste sumienie.

– Ech, Jo, czy zauważyłaś tę dziwaczną lady Bomę Zibelię? – przypomniała sobie Mortima.

– To właśnie dzięki intrygom jej krewnej Marro Zibelii jedenaście lat temu Preciosum trafiło w nasze ręce – wyjaśniła Henrietta. – Cóż to za żałosna rodzina! Stary królewski ród, który wszystko stracił przez własną głupotę. Straszne z nich intrygantki, co żywią się tylko wspomnieniami dawnej świetności sprzed stu lat. Nie mają nic poza szlachecką dumą. Zupełnie stuknięte na punkcie swojego arystokratycznego pochodzenia, „arystokratki w łapciach z łyka”.

Jadowita pogarda Henrietty nie pasowała do jej łagodnej osobowości.

– Ale wasza matka jest nią zachwycona?

– Nie tylko nasza matka! – wykrzyknęły siostry jednocześnie. – Ta czarownica ma moc uwodzenia naiwnych i bogatych ludzi. Intrygując i podlizując się wpływowym magnatkom, jakoś nieustannie utrzymuje się na powierzchni. Matka spędza z nią całe godziny, opowiadając szczegółowo o wszystkim, co wie o ludziach ze swojego otoczenia. Inne szlachcianki zauroczone przez Bomę robią to samo, a ona wykorzystuje te informacje w swoich gierkach i intrygach.

Prawdę mówiąc, historia intrygantki Bomy, której twarzy nawet nie zapamiętałam, ostatecznie mnie uśpiła. Pogratulowałam trzem siostrom powrotu ich rodu do świetności i zasnęłyśmy, najedzone i zmorzone sporą ilością wypitego wina.

Następnego dnia rodzina Beaty Anzoler zapakowała się w cztery powozy i odjechała do Belagry, gdzie miały swój zamek, a także miejską rezydencję.

W rzeczywistości krewne Perli przyjechały do Modemy wyłącznie po to, by się spotkać ze mną. Siostry bardzo chciały mnie poznać, ponieważ jedenaście lat temu Anmud, podróżując z nimi na barce rzeką Delicą, używała mojego listu przewoźnego i podawała się za Jokasę Syname Emerię, dlatego moje nazwisko utkwiło im w pamięci. Zrobiła tak, ponieważ miała skośne oczy i oriestańskie rysy i potrzebowała jakiegoś dokumentu udowadniającego, że jest rodowitą Moranką. Później przez rok mieszkała w przemysłowym domostwie mojej babki. Przyjaźń z trzema siostrami przetrwała przez lata dzięki wymianie korespondencji. A kiedy Anmud z bezimiennej sieroty zmieniła się w następczynię tronu, a potem w królową, wspomagała je finansowo w zniszczeniu rodziny Gonzaga, śmiertelnych wrogów rodziny Anzoler.

Po południu, już w wąskim gronie, zasiedliśmy do obiadu z Perlą, jej mężem, synem i dorosłą córką. Niru przekomarzał się z nimi po serrańsku. Wszystkie języki krajów euredeńskich położonych wokół basenu Morza Południowego są do siebie podobne i z odrobiną dobrej woli można się porozumieć, znając chociaż jeden.

Dopiero teraz przyszedł czas na swobodną rozmowę z Perlą, która miała zostać wykonawczynią woli Anmud. Anmud była pomysłodawczynią, projektantką i inwestorką portu handlowego Ongin, jedynego jak na razie portu w Katalonaju leżącego nad Morzem Wewnętrznym. W ten sposób stworzyła możliwość rozpoczęcia wymiany towarowej i pieniężnej ze wszystkimi państwami posiadającymi linię brzegową wokół mórz Wewnętrznego i Południowego. I to ja miałam być pierwszą negocjatorką zawierającą umowę handlową z Moranem w imieniu Katalonaju.

– Nie musisz się o nic martwić. Wszystko już załatwiłam – uspokoiła mnie Perla, kiedy spytałam, jakie kroki powinnam podjąć. – Spotkamy się pojutrze z przedstawicielkami Hanzy Miast Portowych Morza Wewnętrznego i Południowego. Tam przedstawię warunki określone przez Anmud i spiszemy protokół. Potem udamy się na dwór królewski w Adelajdzie, gdzie weźmiesz udział w audiencji u królowej i porozmawiacie na temat tytułu szlacheckiego dla ciebie w nagrodę za przyznanie glejtu handlowego dla Moranu. Ale przedtem masz zarezerwowaną wizytę w sekretariacie arcydiwinity, gdzie złożę podpis na dokumencie unieważniającym małżeństwo Niru z Isobellą Iberią.

– Ojej, wszystko już pani załatwiła? Jakże jestem wdzięczna! Nie miałam pojęcia, jak nawiązać porozumienia i z kim rozmawiać.

– Ha, ha! – Perla wybuchnęła śmiechem. – Nie masz o niczym pojęcia, bo jesteś zaledwie naiwną dwudziestopięciolatką bez żadnego doświadczenia życiowego! Widać to na pierwszy rzut oka. Ha, ha! – Perla aż się dławiła od hamowanego chichotu.

Patrzyłam na nią zakłopotana.

– Anmud napisała nam, że jesteś przebiegła jak lisica, odważna jak lwica i podstępna jak żmija. Przecież nie przysłałaby nowicjuszki do załatwienia kluczowych interesów państwowych wartych miliony w każdej walucie. Więc mimo że wyglądasz na zagubioną szesnastolatkę, bardziej wierzę jej niż tobie.

– To chyba jakiś żart w celach reklamowych?

– Może i żartowała, ale w gruncie rzeczy raczej uda nam się sprawnie wypełnić misję, którą zleciła, więc jeszcze bardziej utwierdzi się w ocenie twojej osoby.

Ciekawiło mnie, kim byłam w oczach Perli Anzoler. Nie miałam wątpliwości, że pomimo miłych słów nie postrzega mnie jako pełnowartościowego człowieka, takiego jak ona sama. Szlachta i arystokracja traktują zwykłych ludzi jak pracujące u nich zwierzęta. Dla Beaty Anzoler jestem psem, kundlem przy budzie, a może łowczym ogarem dobrym na polowanie.

Dla Perli, która chce zrealizować ze mną interes życia, też jestem zwierzęciem, ale elegantszego gatunku. Dokładnie tak, jak opisała mnie Anmud – egzotyczną tygrysicą czy panterą. Jednak nie będąc szlachcianką, nadal pozostaję tylko zwierzęciem, które przy urodzeniu nie otrzymało boskiego błogosławieństwa, więc po śmierci nie trafi do ekskluzywnego departamentu niebiańskiego Elizjum Najjaśniejszej Pani, zarezerwowanego wyłącznie dla arystokracji.

– Jestem wdzięczny za możliwość unieważnienia mojego małżeństwa – odezwał się Niru, podsłuchujący naszą rozmowę. – Związek został zaaranżowany sześć lat temu przez nasze rodziny. Xana Isobella Iberia nie chciała mnie w ogóle znać. Widzieliśmy się tylko przez chwilę w świątyni podczas uroczystości zaślubin. Nie przyszła nawet na przyjęcie weselne. Zresztą była już wtedy w widocznej ciąży ze swoim późniejszym mężem, którego poślubiła po zmianie religii na afrabską wiarę w boginię Haar.

– Zdarza się – przyznała Perla Anzoler. – Niektóre kobiety ponosi temperament. Ale trudno, żeby wszyscy ludzie mieli jednakowo spokojne usposobienia.

Wieczorem wyszliśmy z Niru na krótki spacer. Z przyjemnością się rozglądałam, obserwując ludzi na placu rynkowym, kobiety i mężczyzn w strojach modnych obecnie w Moranie. Wymienialiśmy porozumiewawcze uśmiechy, trzymając się za ręce.

Typowy męski strój stanowiła długa do kostek, obcisła suknia, często ze sznurowanym dekoltem odsłaniającym nieco klatkę piersiową; teraz ze względu na panujący chłód jako wierzchnie nakrycie służyła peleryna lub płaszcz. Inna wersja męskiego stroju składała się z obcisłej spódnicy do kostek, zwanej sayongą, oraz obcisłej bluzki z dekoltem lub golfem.

– W Serranie nosiłaś ubrania podobne do morańskich – przypomniał Niru. – Obcisłe nogawice, skórzane buty wysokie do pół łydki, bluzę i kaftan.

– Tak, widocznie w całym Euredenie ludzie ubierają się w tym samym stylu – stwierdziłam. – Ty chyba wolisz nosić obcisłe rzeczy, zamiast tych obszernych katalonajskich?

– Mam zgrabną figurę, ładny tyłek, kształtną klatkę, więc lubię się nimi chwalić. Co w tym dziwnego? Ale wiesz, inna sprawa zaskoczyła mnie w Moranie. Oni tu jeszcze nie odkryli bielizny. Chyba w ogóle nie wiedzą, co to są majtki?

Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

– Zastanawiające, dlaczego Perla Anzoler jest dla nas taka szczodra i realizuje wszystkie żądania Anmud – dziwił się Niru.

– Ma w tym interes życia. Otwarcie bramy na wschód i umożliwienie sprzedaży w Katalonaju produktów jej zakładów przemysłowych oraz nabywanie tam surowców z pewnością niesłychanie ją wzbogaci. Nie mówiąc o tym, że zaskarbi sobie względy królowej morańskiej jako osoba reprezentująca królową Katalonaju. Jesteśmy dla Perli jak magiczne hasło otwierające skarbiec. Dlatego nas tak bardzo lubi.

– Wiesz, przyglądam się samemu sobie i zaczynam się zastanawiać, czy może ja jednak jestem dziewczyną, jak mnie czasami przezywa nasza Anmud – roześmiał się Niru. – Prawie wszyscy mężczyźni, których znam, całe życie spędzili w swoim domu, zajmując się gospodarstwem i dziećmi. Ja natomiast posiadłem tak ogromną wiedzę o ludziach z różnych stron świata, jakbym był słynną podróżniczką.

– Hm, zostaliśmy sami w sypialniach z wielkimi łożami, więc może dzisiaj w nocy sprawdzimy, czy nadal jesteś mężczyzną?

– Jestem za – odpowiedział z uśmiechem, świadczącym, że i on chętnie by się o tym upewnił.

– To w której sypialni spędzimy dzisiejszą noc?

– Najpierw wypróbujemy twoje łoże, a potem moje.

– Z ust mi to wyjąłeś, ukochany – powiedziałam, całując wierzch jego dłoni o szczupłych palcach.

Lubiliśmy się tak niezobowiązująco przekomarzać. W ogóle się lubiliśmy. Niru faktycznie nie skonsumował swojego małżeństwa z xaną Iberią, ale od pięciu lat był moim kochankiem. Mieliśmy roczną przerwę, kiedy został porwany i poślubiony pewnej damie z Yonse. Dama padła ofiarą dworskich porachunków, a Niru jako wdowiec znów stał się częściowo wolny. Ja byłam wtedy opętana miłością do pewnego ślicznego, niestety żonatego chłopaka, no i obydwoje z Niru, mając złamane serca, musieliśmy jakoś odbudować nasz związek. Zawarcie małżeństwa w Moranie wydało się najlepszym pomysłem.

Niestety nic nie wyszło z naszych nocnych planów. Wieczorem Perla przeniosła mnie do innego pokoju, pierwszego przy schodach na pierwszym piętrze, luksusowo urządzonego, z całkiem dużym łożem, na którym pomieściłyby się wygodnie dwie osoby.

– Musisz o mnie wiedzieć, Jo, że zawsze planuję kilka ruchów w przód. To będzie twój pokój sypialny i zarazem gabinet w mojej kamienicy. A kiedy unieważnimy małżeństwo Niru i się pobierzecie, to będzie wasz pokój. – Perla uśmiechnęła się tajemniczo, najlepsze chowając w zanadrzu. – Ja już zleciłam sporządzenie tabliczki na drzwi oraz papieru listowego z twoim nazwiskiem i tytułem Ambasadorki Handlowej z Krajami Oriestanii.

– Tabliczka na drzwi z moim nazwiskiem?

– Tak. Macie tu wygodne łoże, jest piękne biurko do pracy dla ciebie oraz szafa i skrzynie na stroje oraz półeczka na kosmetyki dla Niru. A także toaletka z lustrem, dzbanek z wodą i miska do mycia dla was obojga, pod łóżkiem nawet już stoją dwa nocniki.

– Kiedy pani to wszystko zaplanowała?

– Od razu jak Anmud mi napisała, że przyjedziesz. Rozumiesz, będziesz musiała wyjeżdżać na spotkania z wpływowymi ludźmi, gdzie nie zawsze możesz zabierać ze sobą męża. Więc on będzie mieszkał w waszym pokoju i stołował się w naszej jadalni, poza tym wyznaczę mu osobistego lokaja. Moi syn i córka, kiedy przyjadą do Modemy, bo na co dzień mieszkają niedaleko w pałacu w Bledzie, też będą mu towarzyszyć. Córka podziwia jego urodę i inteligencję, chętnie więc dotrzyma mu towarzystwa pod twoją nieobecność. A ty oczywiście w tym czasie będziesz ze mną załatwiać sprawy handlowe w stolicy i innych miastach.

– I już od dziś możemy tu zamieszkać?

– Ależ skąd! Oczywiście służba przeniesie jego rzeczy i ubrania do twojego pokoju. W dzień możecie przebywać tu razem. Ale dopóki nie unieważnimy małżeństwa, musi nadal spać w pokoju gościnnym. Dziecko drogie, nie dopuszczę do nieprzystojnych sytuacji w moim domu!

Niru pozostał w poprzednim miejscu z wielkim siedmioosobowym łożem. Na pocieszenie dostał do posługi lokaja, który drzemiąc na derce zaścielonej na progu pod drzwiami, miał… hm, hm, czuwać nad spokojnym snem panicza.

Obawiałam się, że za sprawą zlecenia Anmud szykuje się kolejna zmiana w moim życiu. Może będę musiała pozostać w Moranie na dłużej? Nie, to wykluczone! Jak najszybciej załatwię sprawę z Hanzą i od razu wrócę do w Katalonaju. Marzę o tym, by w spokojnym otoczeniu czterech ścian naszego domu i w cieniu naszego pięknego ogrodu odpocząć po niekończących się podróżach. Gdyby ktoś chciał poukładać w kolejności moje przygody z minionych jedenastu lat, na pewno miałby trudności z zapamiętaniem choćby połowy.

Moran był moją matczyzną. Mieszkałam tu w dzieciństwie, miałam ośmiu obecnie żonatych braci, rodziców oraz babkę Serenę, matriarchę rodu, którą bardzo kochałam. Babka prowadziła w osadzie Piaski manufakturę produkującą tkaniny specjalne: przeciwdeszczowe, niepalne, grzejące, chłodzące i tak dalej, istne cuda. Jeśli dostanę tytuł szlachecki, otrzymam także kawałek ziemi, który podaruję rodzinie na rozbudowę zakładów produkcyjnych. Kupię wytworną rezydencję w stolicy lub nad morzem, w której po ślubie zamieszkam z Niru. Będę się przyjaźnić ze szlachecką rodziną Anzoler i mieszczańskimi koleżankami z dzieciństwa.

Z drugiej strony w dalekowschodnim Katalonaju miałam naprawdę wysoką pozycję. Zajmowałam tam apartament w pałacu królewskim, poza tym posiadałam śliczny dom urządzony dla nas przez Niru. Byłam zamożna, w sejfie miałam sporo złota i drogich kamieni. Dawno temu zostałam księżną tytularną za zasługi oddane królowej Yen XXI. Bardzo serdecznie przyjaźniłam się z trzema skrytobójczymi agentkami* królowej. Należałam do Królewskiej Izby Medycznej i mogłam praktykować medycynę, która była moją pasją. W Katalonaju mogłam robić dosłownie wszystko, na co miałam ochotę.

Mogliśmy też przeprowadzić się do Losayu, gdzie królową została moja koleżanka Anmud. Mogłam kupić wygodny dom i zamieszkać w nim z Niru. Albo zajęlibyśmy razem jakiś apartament w pałacu królewskim.

Zabawne, że równie dobrze mogłam osiąść w Elleloh, stolicy Tarsynii, państwa w północnej Afrabii. Tam kończyłam akademię medyczną, i tarsyński był moim drugim językiem, ponieważ od dziecka wychowywał mnie tarsyński nianioch*. A moim biologicznym ojcem był Yunkid, syn tarsyńskiej księżnej Emiry. Miałam tam też dwie bardzo bogate ciotki, właścicielki szybów naftowych. Niru również znał język afrabski, więc czułby się tam jak u siebie w domu.

Intensywne rozmyślania tak mnie wybiły ze snu, że wstałam z łóżka i wybrałam się na poszukiwania ukochanego. Lokaj drzemiący pod drzwiami zapadł w głęboki sen, więc po cichutku wśliznęłam się do siedmioosobowego łóżka Niru. Przez noc przebadaliśmy dogłębnie kwestię jego męskości. Nad ranem usatysfakcjonowana wymknęłam się z powrotem do swojej sypialni i spałam smacznie, dopóki Perla nie obudziła mnie na śniadanie.

Perla poprosiła, bym na spotkanie z Hanzą włożyła strój katalonajski. Z własnej inicjatywy zrobiłam delikatny makijaż oczu, nadając im kształt jeszcze bardziej ukośny. W czarnym wysokim nakryciu głowy, czarno-żółtym, lśniącym, jedwabnym kaftanie i szerokich czarnych spodniach wyglądałam bardzo egzotycznie i majestatycznie na tle reszty zebranych.

Spotkanie z Hanzą Miast Morza Południowego odbywało się w miejskim ratuszu. Przybyło czternaście przedstawicielek Hanzy. Brała w nim udział również burmistrzyni miasta oraz kilka osób z rady miejskiej.

Perla przedstawiła mnie i nakreśliła tło otwarcia portu w Ongin na handel z miastami Morza Wewnętrznego i Południowego. Jedynie niewielka część Katalonaju była położona nad Morzem Wewnętrznym. I w całości stanowiły ją niebotyczne szczyty Najwyższych Gór Świata. Za sprawą Anmud pomiędzy szczytami wyrąbano środkami wybuchowymi przełęcz na szerokość drogi. Następnie na zboczach wzniesiono kamienny fort, a poniżej, nad morzem, wybudowano port handlowy o nazwie Ongin.

Zasady handlu obwarowano licznymi zakazami. Królowa Yen XXI zamierzała bardzo skrupulatnie kontrolować przepływ ludzi, towarów i pieniędzy. Upoważnione członkinie Hanzy musiały podpisać dokumenty, które umożliwiły wydanie im glejtów handlowych. Pozwolenie na pobyt w porcie, pozwolenie na handel w porcie, pozwolenie na wjazd do Katalonaju, pozwolenie na handel w Katalonaju, wystąpienie o przydzielenie eskorty strażniczek na czas pobytu w Katalonaju. I tak dalej.

Myślałam, że przedstawicielki Hanzy będą protestować, narzucając własne warunki, jednak nie miały żadnych zastrzeżeń. Od początku domagały się jak najszybszej możliwości podpisania jakiegokolwiek dokumentu zezwalającego im na wysłanie statków z artykułami na sprzedaż oraz złotem dla nabycia towarów katalonajskich. Ciekawość świata i siła pieniądza napędzały ich potrzebę działania.

W imieniu królowej katalonajskiej Yen XXI podpisałam i ostemplowałam pozwolenia.

Nagle przepychająca się po dokument starsza dama pośliznęła się, zrobiła fikołka w powietrzu, padła jak długa na posadzkę i zaczęła krzyczeć, zwijając się z bólu. Z lekarskiego przyzwyczajenia pośpieszyłam z pomocą. Słuchając chaotycznych wyjaśnień, zrozumiałam, że wybiła sobie bark. Kazałam jej ściągnąć kubrak, ułożyłam krzyczącą kobietę na stole, po czym nastawiłam bark, przywracając właściwe położenie głowy kości ramiennej w stawie. Otoczona przez zaciekawione hanzeatyckie delegatki sporządziłam temblak z ozdobnej chusty, którą miałam upiętą na ramieniu, oraz udzieliłam kobiecie porad w kwestii dalszego postępowania z uszkodzoną częścią ciała.

Rutynowe dla mnie działanie jako medyczki wywarło silne wrażenie na przedstawicielkach Hanzy Mórz Wewnętrznego i Południowego, burmistrzyni Modemy oraz Perli Anzoler. W jednej chwili całe państwo katalonajskie zyskało zaufanie i podziw w oczach obecnych w sali morańskich dostojniczek.

Rozdział 2

Adelajda

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem Wydawnictwa Novae Res ukazały się również:

Spis treści:

Okładka
STRONA TYTUŁOWA
CZĘŚĆ PIERWSZA. Sprawy jasne, łatwe i oczywiste
Rozdział 1. Rodzina Anzoler w Modemie
Rozdział 2. Adelajda
CZĘŚĆ DRUGA. Sprawy niejasne, niełatwe i nieoczywiste
Rozdział 1. Katastrofa
Rozdział 2. Krótka historia Josyny
Rozdział 3. Dom w Luganie
Rozdział 4. Nadal nic nie rozumiem
Rozdział 5. Bracia
CZĘŚĆ TRZECIA. Dlaczego śluby bywają niebezpieczne
Rozdział 1. Misja udana i nieudana
Rozdział 2. Wesele oraz jego tragiczne skutki
Rozdział 3. Tarsynska masakra
CZĘŚĆ CZWARTA. Niewola na wsi
Rozdział 1. Tylko pokora pozwoli nam przetrwać
Rozdział 2. Handlarki niewolnikami
CZĘŚĆ PIĄTA. Jak zostać szpiegiem
Rozdział 1. Powrót do domu
Rozdział 2. Szok
Rozdział 3. Zostajemy szpiegami
Rozdział 4. Nieoczekiwani goscie z przeszłosci
CZĘŚĆ SZÓSTA. Roma
Rozdział 1. Niespodziewany wynik operacji Nayi
Rozdział 2. Kochanek królowej Margaret i koronacja Izoldy
CZĘŚĆ SIÓDMA. Niru i czterej bracia
Rozdział 1. Niru spotyka braci Josyny
Rozdział 2. Trzesienie ziemi i inne katastrofy
Rozdział 3. Kwarantanna
CZĘŚĆ ÓSMA. Wesela i wojny
Rozdział 1. Promyk nadziei
Rozdział 2. Co sie wydarzyło pózniej

Świat według Jo. Tom IV

ISBN: 978-83-8373-709-6

© Ewa Zienkiewicz i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Wiola Pierzgalska

OKŁADKA: Wiola Pierzgalska

FOTO: Pexels.com

ILUSTRACJE: Alicja Marczyk

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek