Supernawyk. Odzyskaj spontaniczność i ciekawość świata - Mike Rucker - ebook
NOWOŚĆ

Supernawyk. Odzyskaj spontaniczność i ciekawość świata ebook

Mike Rucker

3,0

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy ty też masz wrażenie, że im bardziej poświęcasz się poszukiwaniu szczęścia, tym bardziej nieuchwytne się ono staje? Czy ty także tęsknisz za czasami dzieciństwa, gdy małe rzeczy sprawiały ci radość, a twoimi decyzjami kierowała żywa ciekawość świata?

Kto powiedział, że jako dorosły musisz wieść poważne, pełne obowiązków i stresujące życie? Wciąż możesz czuć radość dzięki zabawie. Nauka dowodzi, że ma ona zbawienny wpływ zarówno na zdrowie psychiczne, jak i fizyczne. Co więcej, dzięki tej książce stanie się twoim nawykiem, a ty:

• nauczysz się w zdrowy sposób rozładowywać napięcie i stres,

• odważnie stawisz czoła nowym wyzwaniom,

• zaczniesz delektować się każdą chwilą,

• na nowo odkryjesz radość z poznawania świata i ludzi,

• będziesz mieć dobry humor nawet w pracy

• i już nigdy nie będziesz się nudzić!

Wprowadzenie nawyku radości do swojej codzienności nie sprawi, że zaczniesz patrzeć na świat przez różowe okulary, ale pokonywanie trudności stanie się łatwiejsze, a codzienność – pełna wspaniałych doświadczeń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 423

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od autora

Osta­teczną wer­sję niniej­szej książki zaczą­łem pisać na początku 2020 roku, kiedy to, jak wszy­scy z pew­no­ścią wiemy, spa­dła na nas zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie glo­balna pan­de­mia. Odda­wa­łem ukoń­czony ręko­pis w momen­cie, kiedy Stany Zjed­no­czone były mniej wię­cej w poło­wie zaszcze­pione i powoli wra­cały do swego rodzaju nowej i nie­sta­bil­nej nor­mal­no­ści. Innymi słowy, pisa­łem tę książkę w okre­sie (miejmy nadzieję) naj­mniej rado­snych lat, jakie kolek­tyw­nie prze­ży­jemy w całym naszym życiu.

Przed­sta­wione w niej idee zostały spraw­dzone w „nor­mal­nych” oko­licz­no­ściach, jed­nak pan­de­mia COVID-19 spra­wiła, że kra­jo­braz świata zmie­nił się dia­me­tral­nie. Pod­czas jej naj­nie­bez­piecz­niej­szych momen­tów zabawa nie znaj­do­wała się na szczy­cie czy­jej­kol­wiek listy prio­ry­te­tów, mojej rów­nież. W maju 2020 roku mocno się roz­cho­ro­wa­łem, co było wyni­kiem począt­kowo łagod­nej infek­cji wiru­sem COVID-19 i nało­że­nia się na sie­bie w tam­tym okre­sie wielu stre­so­rów. Przez kilka mie­sięcy nie mogłem spać, przez co moje funk­cjo­no­wa­nie, nie wspo­mi­na­jąc już o zaba­wie, stało się nie­mal nie­moż­liwe. Cho­ciaż zda­rzały się momenty, w któ­rych lek­cje zawarte w tej książce pomo­gły mi osią­gnąć więk­szą satys­fak­cję z życia, ist­niały rów­nież takie, w któ­rych wal­czy­łem z syn­dro­mem oszu­sta, pisząc kolejne roz­działy o rado­ści, pod­czas gdy sam pra­wie jej nie odczu­wa­łem. Pomimo tych pro­ble­mów i tak uwa­żam, że mia­łem szczę­ście. Miliony osób stra­ciły środki do życia czy swo­ich naj­bliż­szych; ci, któ­rzy mieli naj­mniej szczę­ścia, stra­cili życie. Poza nie­po­skro­mio­nym wiru­sem ludzie na całym świe­cie zma­gali się pod­czas pan­de­mii rów­nież z niespra­wiedliwością, sys­te­mo­wym rasi­zmem, zawi­ro­wa­niami poli­tycz­nymi, wyzwa­niami powo­do­wa­nymi przez zmiany kli­matu i z innymi pro­ble­mami, które mógł­bym jesz­cze długo wymie­niać. Nic dziw­nego, że w sytu­acji, w któ­rej tak wiele fizjo­lo­gicz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych potrzeb z potrzebą bez­pie­czeń­stwa na czele nie zostaje zaspo­ko­jo­nych, nie­wielu z nas zaj­mo­wało się pogo­nią za potrze­bami wyż­szego rzędu.

Jeżeli pośród tego ponu­rego kra­jo­brazu możemy odna­leźć cho­ciaż jedno jasne świa­tełko, to jest nim fakt, że pan­de­mia dała wielu z nas jedyną oka­zję na przyj­rze­nie się swo­jemu dotych­cza­so­wemu życiu – jego ryt­mowi, ter­mi­na­rzom, dys­trak­cjom i obse­sjom – z wystar­cza­jąco dużego dystansu, aby móc zadać sobie tak istotne pyta­nia jak: Czy żyję tak, jak chcę? Co w moim życiu jest przy­pad­kowe, a co zapla­no­wane? Czy mogę żyć bar­dziej świa­do­mie? Oraz oczy­wi­ście: Czy moje życie mogłoby być zabaw­niej­sze?

Z per­spek­tywy osób szu­ka­ją­cych odpo­wie­dzi na powyż­sze pyta­nia ta książka nie mogłaby uka­zać się w lep­szym momen­cie. Bez względu na to, czy do końca to rozu­miemy, czy nie, pan­de­mia zazna­jo­miła nas z klu­czo­wymi kon­cep­tami tej publi­ka­cji. Gdy zosta­li­śmy zamknięci w domach i pozba­wieni wielu aktyw­no­ści, które kochamy, zro­zu­mie­li­śmy, jak bole­sne jest mar­no­wa­nie naszego cen­nego czasu. Cier­pie­li­śmy z powodu braku bez­po­śred­nich inte­rak­cji z przy­ja­ciółmi i rodziną oraz odczu­li­śmy, jak destruk­tywne może być pozba­wienie nas oso­bi­stej łącz­no­ści z czym­kol­wiek poza nami samymi. Odkry­li­śmy prawdę w sen­ten­cji „bez­pie­czeń­stwo to w więk­szo­ści prze­sąd” i zatę­sk­ni­li­śmy za „przy­godą dla odważ­nych”1.

Nad­szedł zatem czas, aby­śmy rzu­cili się z powro­tem w wir naszej przy­gody dla odważ­nych i odzy­skali radość – nie tylko dla sie­bie, ale także by pomóc naszym naj­bliż­szym oraz, jak nie­długo się prze­ko­nasz, całemu spo­łe­czeń­stwu.

Wstęp

Więk­szość swo­jego życia spę­dzi­łem na poszu­ki­wa­niu szczę­ścia. Było ono dla mnie niczym zagadka, któ­rej ni­gdy nie potra­fi­łem roz­wią­zać. W mło­do­ści noto­rycz­nie uda­wa­łem kogoś, kim nie jestem, sta­ra­jąc się despe­racko odna­leźć wła­sną pozy­cję w struk­tu­rze nie­wiel­kiego spo­łe­czeń­stwa mojego małego rodzin­nego mia­sta Davis w Kali­for­nii. Nie zaznaw­szy szczę­ścia w domu, usa­mo­dziel­ni­łem się już jako nasto­la­tek, żeby spraw­dzić, czy nie czeka ono na mnie gdzieś w świe­cie. Od tam­tej pory prze­by­łem dość długą drogę.

Cho­ciaż ludzie od zawsze pra­gnęli być szczę­śliwi, idea szczę­ścia jako wyuczo­nej umie­jęt­no­ści ni­gdy nie cie­szyła się spe­cjalną popu­lar­no­ścią. Oczy­wi­ście obec­nie ist­nieje cały rynek psy­cho­lo­gów, guru, insty­tu­cji i orga­ni­za­cji usi­łu­ją­cych raz na zawsze „roz­wią­zać” pro­blemy z odczu­wa­niem rado­ści. Kolejne książki tłu­ma­czą czy­tel­ni­kom, jak doświad­czać wię­cej poczu­cia szczę­ścia z per­spek­tywy neu­ro­lo­gicz­nej, psy­cho­lo­gicz­nej, reli­gij­nej albo ducho­wej. Jego wizja jako doświad­cze­nia nie­za­leż­nego od bogac­twa, osią­gnięć czy innych czyn­ni­ków zewnętrz­nych wzbu­dza liczne kon­tro­wer­sje. Wielu z nas odczuwa bez­rad­ność, usi­łu­jąc dążyć do lep­szego życia mimo trud­no­ści, które czę­sto wydają się nie do poko­na­nia.

Dla wszyst­kich – od człon­ków poko­le­nia baby boomers, czyli powo­jen­nego wyżu demo­gra­ficz­nego, któ­rzy nie potra­fią powró­cić do rado­ści z daw­nych lat, po młod­sze rocz­niki zma­ga­jące się z rekor­do­wym pozio­mem spo­łecz­nej samot­no­ści, nie­po­koju i wypa­le­nia – pogoń za szczę­ściem napę­dzana jest nadzieją, że jego zdo­by­cie roz­wiąże pozo­stałe pro­blemy. Uwa­żamy, że jeśli tylko uda nam się prze­łą­czyć nasz „pstry­czek szczę­ścia”, życiowe trud­no­ści natych­miast prze­staną być tak uciąż­liwe. W końcu możemy osią­gnąć wewnętrzną satys­fak­cję bez względu na to, jak mroczne jest nasze oto­cze­nie, prawda? A czy wspo­mi­na­łem już, że w naszym biu­rowcu urzą­dzono dla pra­cow­ni­ków nowy pokój zen2?

Jak wkrótce odkry­jesz, pogoń za szczę­ściem może rów­nież stać się pułapką. W rze­czy­wi­sto­ści uga­nia­nie się za rado­ścią przy­nosi zwy­kle wszystko… z wyjąt­kiem jej samej. Wiem o tym, ponie­waż sam wpa­dłem w ten potrzask. Na początku 2016 roku naresz­cie poczu­łem, że odha­czy­łem wszyst­kie pod­punkty na mojej liście pogoni za szczę­ściem: mia­łem udane mał­żeń­stwo i dwójkę zdro­wych dzieci. Odno­si­łem suk­cesy zarówno jako przed­się­biorca, jak i jako eks­pert do spraw roz­woju biz­nesu. Dwu­krot­nie wygra­łem zawody tria­tlo­nowe Iron­man. Dużo podró­żo­wa­łem. Posta­wi­łem stopę na każ­dym z kon­ty­nen­tów. Mia­łem dok­to­rat i publi­ko­wa­łem swoje bada­nia. Otrzy­my­wa­łem liczne nagrody za osią­gnię­cia w dzie­dzi­nie, którą się zaj­mo­wa­łem. Cóż, więk­szość osób mogłaby uznać, że mia­łem wszystko. I obiek­tyw­nie rzecz bio­rąc, moje życie fak­tycz­nie było wspa­niałe. Co wię­cej, jako zało­ży­ciel i czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Inter­na­tio­nal Posi­tive Psy­cho­logy Asso­cia­tion upla­so­wa­łem się w czo­łówce bada­czy zaj­mu­ją­cych się tema­tyką szczę­ścia. Natu­ral­nie wpro­wa­dza­łem wszyst­kie naj­now­sze odkry­cia do wła­snej codzien­no­ści. Jako czło­nek spo­łecz­no­ści Quan­ti­fied Self zop­ty­ma­li­zo­wa­łem swoje życie nie tylko pod wzglę­dem jako­ści, lecz także ilo­ści – zbie­ra­jąc i ana­li­zu­jąc infor­ma­cje na temat swo­ich dobrych i złych dni, nie­ustan­nie szu­ka­jąc pomię­dzy nimi kore­la­cji oraz pró­bu­jąc odna­leźć spo­sób na pod­nie­sie­nie mojego poziomu szczę­ścia. Dotar­łem na sam szczyt. Nie zostało mi już wiele rze­czy, które mógł­bym zro­bić, żeby poczuć się szczę­śliw­szym. Nie ist­niała żadna tech­nika, któ­rej jesz­cze nie wypró­bo­wa­łem.

Tak się składa, że jestem rów­nież zapa­lo­nym blo­ge­rem i w ramach tego hobby roz­sy­łam czy­tel­ni­kom swój new­slet­ter, mniej wię­cej dwu­dzie­stego trze­ciego dnia każ­dego mie­siąca zamy­ka­ją­cego dany kwar­tał (grud­nia, marca, czerwca oraz wrze­śnia). 23 czerwca 2016 roku pra­co­wa­łem tak jak zawsze. Przy­go­to­wa­łem new­slet­ter będący tyradą na temat cudow­no­ści mojego obec­nego życia i klik­ną­łem przy­cisk „wyślij”. Pod koniec maila pochwa­li­łem się czy­tel­ni­kom, że nie­dawno odha­czy­łem kolejny pod­punkt na mojej liście rze­czy do zro­bie­nia przed śmier­cią – razem z moim uko­cha­nym bra­tem Bria­nem prze­je­cha­li­śmy się Kingda Ka, naj­wyż­szą kolejką gór­ską na całym świe­cie.

Nie­spełna dwa­dzie­ścia cztery godziny po roze­sła­niu tego e-maila mój brat nie­spo­dzie­wa­nie zmarł na zator tęt­nicy płuc­nej. To było jak sur­re­ali­styczny kosz­mar: kiedy moi przy­ja­ciele, rodzina i pozo­stali czy­tel­nicy dowia­dy­wali się, ile rado­ści spra­wiło mi to wspól­nie doświad­cze­nie, tra­giczna śmierć Briana uświa­do­miła mi, że ni­gdy wię­cej nie będziemy mieli oka­zji go powtó­rzyć. Gdy minął pierw­szy szok, pogrą­ży­łem się w głę­bo­kim smutku i nie­po­koju. Zna­la­złem się tym samym na zdra­dli­wej ścieżce kwe­stio­no­wa­nia abso­lut­nie wszyst­kiego w moim życiu.

Nie­długo póź­niej tra­fi­łem do szpi­tala, ponie­waż musia­łem przejść poważną ope­ra­cję bio­dra. Gdy wybu­dzi­łem się z nar­kozy, zupeł­nie nie czu­łem nóg. Leżąc w szpi­tal­nym łóżku, wal­czy­łem o to, by zacho­wać pozy­tywne myśle­nie. Zbu­do­wa­łem całe swoje życie wokół aktyw­no­ści fizycz­nej i pozy­tywnego nasta­wie­nia, a nagle musia­łem przy­zwy­czaić się do rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej ni­gdy wię­cej nie pobie­gnę w żad­nych zawo­dach. Sta­łem się emo­cjo­nal­nym wra­kiem. Tra­dy­cyjne narzę­dzia psy­cho­lo­gii pozy­tywnej nie poma­gały. Bez względu na to, ile medy­to­wa­łem czy pisa­łem w dzien­niku wdzięcz­no­ści, szczę­ście pozo­sta­wało dla mnie nie­uchwytne. Wresz­cie musia­łem przy­znać przed samym sobą, że w moim przy­padku te spo­soby stra­ciły zasto­so­wa­nie. Wie­rzy­łem w szczę­ście, a jed­nak nie mogłem poczuć się szczę­śliwy. Doświad­czy­łem ogrom­nego dyso­nansu poznaw­czego. Wcze­śniej uwa­ża­łem, że rozu­miem, na czym polega życie, aż tu nagle ponow­nie zupeł­nie się w nim zagu­bi­łem.

Mia­łem fart, bo czu­cie w nogach powró­ciło, a pod­czas docho­dze­nia do sie­bie w kolej­nych mie­sią­cach po ope­ra­cji zaczą­łem uświa­da­miać sobie coś bar­dzo istot­nego. Zada­łem sobie pyta­nie, czy moje gor­liwe pra­gnie­nie bycia szczę­śli­wym nie stało się przy­pad­kiem czę­ścią całego pro­blemu? I nie­spo­dzie­wa­nie, kiedy tylko prze­sta­łem łajać się za odczu­wa­nie smutku, stało się coś nie­sa­mo­wi­tego. Ener­gia, którą wcze­śniej mar­no­wa­łem, sku­pia­jąc się wyłącz­nie na odzy­ska­niu rado­ści, wró­ciła do mnie i mogłem wyko­rzy­stać ją do cze­goś innego. Zamiast upar­cie fik­so­wać się na tym, czego mi bra­ko­wało, zaczą­łem podej­mo­wać lep­sze decy­zje i prze­zna­czać wię­cej czasu na dzia­ła­nie i dobrą zabawę. Jak wkrótce prze­czy­tasz, moje spo­soby na to były roz­ma­ite, począw­szy od tak pro­stych jak kre­atywne wynaj­do­wa­nie oka­zji do spę­dze­nia z żoną czasu tylko we dwoje, a skoń­czyw­szy na nie­orto­dok­syj­nym podej­ściu do fizjo­te­ra­pii, które pozwo­liło mi stać się lep­szym tan­ce­rzem i pogłę­bić więź z córką.

Z cza­sem moje wnio­ski zło­żyły się na w pełni ukształ­to­wane obja­wie­nie. Wresz­cie dostrze­głem, jak daremne, a nawet prze­ciw­sku­teczne były moje sta­ra­nia, by uchwy­cić i zatrzy­mać przy sobie szczę­ście – nie tylko w tam­tym kry­zy­so­wym momen­cie, ale przez całe lata. Praca nad byciem szczę­śli­wym uszczu­pliła mój ogra­ni­czony czas i uwagę, które mógł­bym poświę­cić na pełne prze­ży­wa­nie życia.

Z nauko­wego punktu widze­nia moje obja­wie­nie miało cał­ko­wity sens. Poczu­cie szczę­ścia wyewo­lu­owało w nas nie bez powodu: miało za zada­nie przy­cią­gać nas do tych rze­czy i aktyw­no­ści, które zwięk­szą nasze szanse na prze­trwa­nie. Gdy­by­śmy zawsze czuli się usa­tys­fak­cjo­no­wani, nie mie­li­by­śmy moty­wa­cji, żeby ruszać naprzód. Cza­sami to wła­śnie nie­za­do­wo­le­nie, a nie szczę­ście, jest tą siłą, która pobu­dza nas do dzia­ła­nia. I cho­ciaż wielu z nas teo­re­tycz­nie to rozu­mie, pogoń za szczę­ściem wciąż doty­czy nas wszyst­kich. Niczym Syzyf, machi­nal­nie wta­cza­jący swój głaz na górę wyłącz­nie po to, żeby zoba­czyć, jak sta­cza się z powro­tem w dół, my rów­nież bez­u­stan­nie sta­ramy się je zdo­być i utrzy­mać, nie zasta­na­wia­jąc się nawet, jaka tak naprawdę jest jego war­tość.

Dosze­dłem do wnio­sku, że prze­my­śle­nia na temat szczę­ścia kie­ro­wały moją uwagę na to, czego mi do niego bra­kuje, przez co czu­łem się bar­dziej nie­szczę­śliwy. (Od tam­tego czasu dowie­dzia­łem się rów­nież, że nowe bada­nia na temat nauko­wej natury szczę­ścia, któ­rymi podzielę się na stro­nach tej książki, to potwier­dzają). Zaczą­łem zatem akcep­to­wać fakt, że roz­pacz z powodu śmierci mojego brata oraz strach o moją fizyczną spraw­ność po ope­ra­cji były odpo­wied­nimi i nie­unik­nio­nymi reak­cjami na te realne tra­ge­die. Roz­pacz i ból są czę­ścią życia czło­wieka. A jed­nak jako nie­wol­nik goni­twy za szczę­ściem, zamiast to zaakcep­to­wać, jesz­cze bar­dziej pogłę­bi­łem swoje cier­pie­nie, usi­łu­jąc tuszo­wać smu­tek oraz ból. Tak zafik­so­wa­łem się na potrze­bie bycia szczę­śli­wym, że nie usza­no­wa­łem innych swo­ich potrzeb, takich jak żałoba, pogo­dze­nie się z wła­snymi emo­cjami czy ich odczu­wa­nie.

Ale skoro umyślna pogoń za szczę­ściem dopro­wa­dziła mnie do roz­pa­czy, to jaka pozo­stała mi alter­na­tywa? Czy ist­nieje coś, co pomo­głoby nam prze­trzy­mać naj­mrocz­niej­sze okresy życia i na czym mogli­by­śmy pole­gać? Zaczą­łem zada­wać sobie mniej intro­spek­tyw­nych pytań, a zamiast tego sku­pi­łem się na empa­tycz­nym podej­ściu do mojej auto­no­mii i spraw­czo­ści w zgo­dzie z wyzna­wa­nymi przez sie­bie war­to­ściami. Kiedy prze­rwa­łem pro­ces samo­oskar­ża­nia i sta­łem się bar­dziej pro­ak­tywny, pomimo mojej głę­bo­kiej żałoby wpa­dło mi do głowy dru­gie klu­czowe prze­my­śle­nie: cho­ciaż nie mogę zawsze czuć się szczę­śliwy, pra­wie zawsze mogę dobrze się bawić. Jeżeli podejdę do tego świa­do­mie, będę w sta­nie two­rzyć chwile rado­ści i przy­jem­no­ści – tak, nawet przy­zna­jąc przy tym, że jestem smutny. Jak wkrótce prze­czy­tasz, zabawa może być czę­ścią wielu sta­nów emo­cjo­nal­nych, a nawet nad nimi zapa­no­wać.

W prze­ci­wień­stwie do szczę­ścia zabawa nie jest naszą reak­cją na zastane oko­licz­no­ści. To nasta­wie­nie na dzia­ła­nie, stan, który kon­tro­lu­jesz i możesz wywo­łać w sobie nie­mal zawsze i nie­mal wszę­dzie. Zabawa jest dla nas rów­nież nie­zwy­kle korzystna zarówno pod wzglę­dem fizycz­nym, jak i psy­cho­lo­gicz­nym. Zamiast sku­piać się na tym, czego nam bra­kuje, prze­sta­wie­nie się na tryb zabawy zapew­nia nam natych­mia­stowe korzy­ści.

Jest ona bez­po­śred­nią neu­ro­lo­giczną drogą do popra­wie­nia wła­snego samo­po­czu­cia – a jed­nak, jak mia­łem nie­długo się prze­ko­nać, to także umie­jęt­ność, która wymaga pew­nego wyćwi­cze­nia, przy­naj­mniej dla ludzi zaan­ga­żo­wa­nych w pełne powagi doro­słe życie. Dzie­cia­kom zabawa przy­cho­dzi natu­ral­nie, pod­czas gdy my, doro­śli, mie­rzymy się przy tym z trzema głów­nymi prze­szko­dami:

Z wie­kiem wmó­wiono nam prze­ko­na­nie, że dobra zabawa to coś dzie­cin­nego, a nawet nie­sto­sow­nego.

Nie doce­niamy men­tal­nych oraz fizycz­nych korzy­ści pły­ną­cych z zabawy.

Odrzuca nas ten sprzeczny z intu­icją fakt, że w przy­padku zabie­ga­nych doro­słych zabawa wymaga pew­nej dys­cy­pliny, co brzmi… no cóż, nie­zbyt zabaw­nie.

Zanim skoń­czysz czy­tać Super­na­wyk, poznasz jasne i prze­ko­nu­jące dowody naukowe na to, jak ważna i nie­zbędna w życiu jest zabawa. Nauczysz się rów­nież tak­tyk oraz tech­nik, dzięki któ­rym wpro­wa­dzisz ją do swo­jej codzien­no­ści w spo­sób, który będzie dla cie­bie wygodny i auten­tyczny, a nie sztuczny czy wymu­szony. To wła­śnie te tech­niki zde­cy­do­wa­nie popra­wiły moje samo­po­czu­cie i z ogrom­nym powo­dze­niem pomo­gły tym, na któ­rych je wypró­bo­wa­łem.

Nie jestem żad­nym guru scho­dzą­cym do ludu ze szczytu góry. Kiedy mówię, że nad­szedł czas, aby­śmy prze­stali gonić za szczę­ściem i zaczęli dobrze się bawić, to mówię tak, ponie­waż takie wnio­ski zostały poparte przez zwe­ry­fi­ko­wane naukowe źró­dła. Razem z moim zespo­łem spę­dzi­li­śmy całe lata na uwie­rzy­tel­nia­niu stra­te­gii i idei, które nie­długo odkry­jesz. Wszy­scy mamy w sobie zdol­ność życia bar­dziej rado­snym życiem; potrzeba nam do tego jedy­nie odpo­wied­nich narzę­dzi. Niniej­sza książka jest wła­śnie jed­nym z nich.

Rozdział 1. Zabawa jest antidotum

Roz­dział 1

Zabawa jest anti­do­tum

Był taki czas w moim życiu, kiedy sądzi­łem, że mam już wszystko – miliony dola­rów, posia­dło­ści, samo­chody, dro­gie ubra­nia, piękne kobiety i wszyst­kie mate­rialne dobra, jakie możesz sobie wyobra­zić. A teraz wal­czę o pokój.

– Richard Pryor

Pew­nego zimo­wego dnia w Pho­enix, w Ari­zo­nie, męż­czy­zna nazwi­skiem Will Novak otrzy­mał wia­do­mość e-mail z zapro­sze­niem na wie­czór kawa­ler­ski. Impreza zapo­wia­dała się wyśmie­ni­cie: week­end na nar­tach w Ver­mont, motyw lat osiem­dzie­sią­tych, grill, wło­skie jedze­nie, piwo i prze­piękny, świe­żutko opa­dły śnieg. Był tylko jeden malutki pro­blem. Will ni­gdy nie sły­szał o panu mło­dym, Angelu, ani o żad­nym z jego druż­bów: któ­ryś z nich musiał prze­słać mu zapro­sze­nie przez pomyłkę. (Należy tutaj zazna­czyć, że był pośród nich drużba nazwi­skiem Bill Novak). Tak czy ina­czej, ta wia­do­mość wpra­wiła Willa w dobry nastrój. Był wów­czas ojcem dzie­się­cio­mie­sięcz­nego dziecka, więc każdą zabawną sytu­ację przyj­mo­wał z otwar­tymi ramio­nami.

Dla­tego też, śmie­jąc się sam do sie­bie, odpi­sał: „No k*rwa, wcho­dzę w to! Wnio­sku­jąc po mailu, Angelo to świetny koleś, więc musimy poże­gnać jego kawa­ler­stwo z przy­tu­pem! Mam nadzieję, że jego przy­szła żona (albo przy­szły mąż) jest rów­nie super”. Na koniec dopi­sał jesz­cze swój roz­miar koszulki.

Ni­gdy się nie spo­dzie­wał, że otrzyma odpo­wiedź. A jed­nak jego ruch wywo­łał lawinę zda­rzeń. Druż­bo­wie uznali, że Will jest prze­za­bawny – tak prze­za­bawny, że będzie świet­nym dodat­kiem do ich imprezy. Nie­długo póź­niej dostał wia­do­mość: „Jeśli ty mówisz poważ­nie, to my też. Wpa­daj!”.

Will onie­miał. Czy naprawdę mówili poważ­nie? Z jed­nej strony, taka wycieczka kosz­to­wa­łaby go pra­wie tysiąc dola­rów, a miał prze­cież żonę, nie­mowlę i finan­sowy ból głowy spo­wo­do­wany remon­tem kupio­nego po tanio­ści domu. No i… to byli zupeł­nie obcy faceci. Z dru­giej strony, nie jeź­dził na nar­tach, odkąd skoń­czył czter­na­ście lat. Jego życie było pełne i satys­fak­cjo­nu­jące, jed­nak jak u więk­szo­ści pierw­szo­rocz­nych rodzi­ców, prze­peł­nie­nie pie­lu­chy albo cało­nocna bez­sen­ność sta­no­wiły w tym momen­cie jego jedyne przy­gody.

Dla­tego też, zamiast odmó­wić, pod­jął kolejne ryzyko. Zało­żył zbiórkę w ser­wi­sie GoFundMe, którą nazwał: „Pomóż mi poje­chać na wie­czór kawa­ler­ski obcego gościa”. No cóż, pozba­wiony snu, świeżo upie­czony tatuś i grupa kolesi w impre­zo­wych nastro­jach pla­nu­jący coś tak bar­dzo przy­pad­ko­wego to jedna rzecz. Teraz jed­nak przy­łą­czyły się do tego dzie­siątki, a póź­niej nawet setki ludzi, prze­ry­wa­jąc wszyst­kie zapla­no­wane na ten dzień ważne zaję­cia, żeby zalo­go­wać się na GoFundMe i dorzu­cić kilka dola­rów. Przed koń­cem dnia wycieczka Willa została w pełni opła­cona. Łącz­nie 224 osoby wpła­ciły na nią 4615 dola­rów, a całą akcję udo­stęp­niono 6300 razy. (Pie­niędzmi z nad­wyżki zasi­lono póź­niej fun­dusz na „stu­dia/jedze­nie/zabawki/cokol­wiek innego będzie potrzebne dziecku” pana mło­dego i jego ówcze­snej narze­czo­nej, która była już wtedy w ciąży).

Jeśli uwa­żasz, że to śmieszne, postaw się na miej­scu Willa. Zasta­nów się, co towa­rzy­szyło mu przy tych wyda­rze­niach:

Bez­tro­ska radość wywo­łana śmiesz­nym żar­tem. Adre­na­lina towa­rzy­sząca podej­mo­wa­niu ryzyka. Czy­sty zachwyt spo­wo­do­wany prze­sko­kiem od codzien­no­ści do cze­goś nie­zwy­czaj­nego. Dresz­czyk emo­cji wywo­łany spon­ta­niczną podróżą i oka­zją do zabawy. Nagroda w postaci nowych zna­jo­mych. Szansa na zdrowy rodzaj ucieczki.

Histo­ria Willa roz­ło­żona na czyn­niki pierw­sze staje się czy­stą, niczym nie­ska­żoną zabawą. Otrzy­maw­szy bło­go­sła­wień­stwo od swo­jej part­nerki, męż­czy­zna wsiadł do samo­lotu i prze­żył nie­sa­mo­wity week­end. To wspo­mnie­nie pozo­sta­nie z nim do końca życia. A dla innych stał się przy tym legendą. Któ­re­goś dnia jego dzieci zoba­czą zdję­cia z tam­tego week­endu i zaśmieją się z nie­do­wie­rza­niem, że ich tata zro­bił coś tak spon­ta­nicz­nego.

Opo­wia­dam ci tę histo­rię nie dla­tego, żeby nama­wiać cię do dorów­na­nia Wil­lowi Nova­kowi albo wywa­le­nia kalen­da­rza do kosza i rzu­ce­nia się w wir cał­ko­wi­tej spon­ta­nicz­no­ści. W mojej książce w ogóle o to nie cho­dzi. Sedna całej tej opo­wie­ści wcale zresztą nie sta­nowi Will, ale ludzie, któ­rzy dopin­go­wali go w jego przy­go­dzie. Ich pełen ener­gii zapał musi prze­cież o czymś świad­czyć. Ist­nieje powód, dla któ­rego tak wiele osób wpła­ciło pie­nią­dze zarówno na zbiórkę Willa, jak i na wiele innych zabaw­nych (choć zapewne „bez­sen­sow­nych”) kam­pa­nii w inter­ne­cie:

Żyjemy w świe­cie, w któ­rym ludzie są dra­ma­tycz­nie spra­gnieni zabawy. A jed­nak, zamiast bawić się samemu, kli­kamy kilka przy­ci­sków i odda­jemy tę moż­li­wość takim gościom jak Will.

Zabawa jest – albo powinna być – jed­nym z pod­sta­wo­wych dóbr dostęp­nych dla wszyst­kich. Nikt z nas nie może przejść przez życie bez okre­sów straty, zawodu czy bólu. Zabawa jest magicz­nym bal­sa­mem, spra­wia­ją­cym, że pro­blemy dnia codzien­nego stają się łatwiej­sze do wytrzy­ma­nia.

Od momentu naszych naro­dzin jest ona także pod­sta­wo­wym ele­men­tem nie­zbęd­nym dla roz­woju ludz­kiego mózgu; nawet przy naj­prost­szej zaba­wie w „a kuku” ludzie kształ­tują w sobie pod­stawy zro­zu­mie­nia świata. Gdy jeste­śmy dziećmi, zabawa pomaga nam roz­wi­jać pod­sta­wowe umie­jęt­no­ści spo­łeczne oraz moto­ryczne, a także usta­lać i testo­wać nasze gra­nice i defi­nio­wać samych sie­bie w sto­sunku do reszty świata. W okre­sie dora­sta­nia i wcze­snej doro­sło­ści wyko­rzy­stu­jemy ją, żeby badać życie, odkry­wać, kto lub co daje nam przy­jem­ność, i odgry­wać różne role, które osta­tecz­nie dopro­wa­dzą nas do doj­rza­łej świa­do­mo­ści wła­snego „ja”. (Cytu­jąc mądre słowa Szefa z serialu Mia­steczko South Park: „Na wszystko jest czas i miej­sce. Nazywa się to stu­dia”).

Kiedy jed­nak zaczy­namy kro­czyć ścieżką doro­sło­ści, a nasze życie staje się bar­dziej świa­dome, zabawa prze­mie­nia się w narzę­dzie słu­żące uroz­ma­ice­niu, roz­rywce oraz ucieczce przed pre­sją codzien­no­ści. Pomaga nam rów­nież zacho­wać zdro­wie: śmiech i dobry humor, które zwy­kle jej towa­rzy­szą, zmniej­szają nie­po­kój oraz stres, pod­wyż­szają poczu­cie wła­snej war­to­ści i zwięk­szają naszą moty­wa­cję. Co wię­cej, zabawa popra­wia jakość odde­chu i krą­że­nie krwi, obniża puls i ciśnie­nie oraz wspo­maga wydzie­la­nie endor­fin do krwio­biegu. Przy­nosi też ulgę w poczu­ciu samot­no­ści i nudy. Jest jed­nym z klu­czo­wych skład­ni­ków wital­no­ści, zwłasz­cza kiedy sta­jemy się coraz starsi.

Wła­śnie takie korzy­ści przy­nosi nam zabawa – albo raczej powinna przy­no­sić. Smutna rze­czy­wi­stość wygląda jed­nak ina­czej. Więk­szość z nas zre­zy­gno­wała z zabawy tuż po okre­sie wcze­snej doro­sło­ści, ponie­waż „kie­dyś trzeba doro­snąć, prawda?”. W arty­kule dla gazety „Wall Street Jour­nal”, zaty­tu­ło­wa­nym An Over­lo­oked Skill in Aging: How to Have Fun (Prze­oczona umie­jęt­ność w sta­rze­niu się: Jak dobrze się bawić)3, Clare Ans­berry pisze, że więk­szość doro­słych osób nie pamięta już, w jaki spo­sób się bawić. Pozwa­lamy, aby ta ważna umie­jęt­ność sła­bła, ponie­waż wydaje nam się, że nie wnosi do naszego życia zbyt wielu war­to­ści. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak „śmiech, bez­tro­ska, radość i roz­rywka mogą dzia­łać niczym anti­do­tum na stres, depre­sję czy ner­wicę lękową”4.

Skoro czy­tasz tę książkę, to pew­nie masz już pewne podej­rze­nia doty­czące tego, że w naszym życiu bra­kuje zabawy. No cóż, czy­tel­niku, jesteś w tym wyjąt­kiem. Więk­szość osób lek­ce­waży zabawę, uzna­jąc ją za dzie­cinną, nie­istotną, roz­pra­sza­jącą czy nawet nie­bez­pieczną. Wiem to, ponie­waż kiedy chwa­li­łem się, że piszę książkę na temat zwró­ce­nia uwagi ludzi na zabawę, widzia­łem wiele powąt­pie­wa­ją­cych reak­cji. Nie­któ­rzy ner­wowo zer­kali przy tym przez ramię. Inni chi­cho­tali i naprędce zmie­niali temat. Zna­la­zło się także kilku, któ­rzy z entu­zja­zmem kiwali gło­wami, tylko cze­ka­jąc na oka­zję, żeby wytłu­ma­czyć mi, dla­czego w ich sytu­acji zabawa nie może stać się prio­ry­te­tem.

W spo­łe­czeń­stwie, które nade wszystko ceni pro­duk­tyw­ność, łatwo nam było uwie­rzyć, że zabawa jest czymś, czego „faj­nie jest cza­sem doświad­czyć”. Zamiast poświę­cać na nią codzienny, war­to­ściowy czas, odkła­damy ją na orga­ni­zo­wane raz do roku waka­cje oraz, jeśli zna­leź­li­śmy się pośród grupy szczę­śliw­ców, oka­zyjne week­en­dowe przy­gody. Według bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego przez zaj­mu­jącą się pra­wami pra­cow­ni­ków firmę Zene­fits5 Stany Zjed­no­czone zapew­niają naj­krót­szy okres płat­nego urlopu ze wszyst­kich państw roz­wi­nię­tych, a mimo to wielu pra­cow­ni­ków musi być nama­wia­nych przez swo­ich prze­ło­żo­nych, żeby w ogóle go wyko­rzy­stali. Każ­dego dnia poświę­camy więk­szość godzin na pracę, coraz bar­dziej obra­żeni na wydłu­ża­jące się listy rze­czy do zro­bie­nia. W tak otę­pia­łym sta­nie nie pozo­staje nam nic innego, jak żyć życiem takich jak Will zabaw­nych out­si­de­rów, któ­rych widzimy cza­sem na naszych mediach spo­łecz­no­ścio­wych, zamiast prze­ży­wać wła­sne codzienne przy­gody.

Kiedy piszę o „prze­ży­wa­niu wła­snych przy­gód”, nie mam na myśli jecha­nia przez cały kraj na imprezę z nie­zna­jo­mymi ani też niczego rów­nie rady­kal­nego. Cho­dzi mi o prze­ży­wa­nie życia w spo­sób prze­my­ślany, począw­szy od pod­ję­cia świa­do­mej decy­zji, żeby zain­te­re­so­wać się zabawą i włą­czyć ją do har­mo­no­gramu poszcze­gól­nych dni – w życiu, które masz już teraz, a nie w jakiejś fan­ta­stycz­nej wer­sji jutra. Możesz to nazwać nawy­kiem zabawy, albo po pro­stu supernawy­kiem.

Budo­wa­nie takiego nawyku musimy roz­po­cząć od ponow­nego zro­zu­mie­nia, czym jest zabawa i dla­czego jest ona o wiele waż­niej­sza dla naszego zdro­wia, szczę­ścia i suk­cesu, niż kazano nam wie­rzyć.

Nie samą pracą człowiek żyje

Ale w jaki spo­sób zna­leź­li­śmy się w tym miej­scu? Więk­szość z nas, żyją­cych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych lub Euro­pie, została zama­ry­no­wana w sta­rej pro­te­stanc­kiej etyce pracy, która sta­nowi duchową piętę achil­le­sową tak zwa­nego ame­ry­kań­skiego snu. To ona mówi nam: ciężka praca jest cnotą. Dla pury­ta­nów suk­ces defi­nio­wał nie tylko war­tość czło­wieka, ale także duchową czy­stość. Według nich na szali dosłow­nie ważyły się losy ich dusz. W tym kon­tek­ście to nic dziw­nego, że ciężką pracę i jej efekty uwa­żano wów­czas za sprawę naj­wyż­szej wagi!

Tak więc, skoro praca jest święta, to roz­rywki odwo­dzące nas od niej – zwane cza­sem zabawą – są nie tylko bez­war­to­ściowe, ale rów­nież złe.

Na­dal wie­rzymy, że ciężka praca jest wszyst­kim, czego potrzeba nam do zgro­ma­dze­nia bogac­twa i speł­nie­nia ame­ry­kań­skiego snu – nie zwa­ża­jąc na argu­menty nowo­cze­snej socjo­lo­gii, które suge­rują, że zwią­zek pomię­dzy jed­nostką a ubó­stwem jest dużo bar­dziej skom­pli­ko­wany. Dosko­nale zade­mon­stro­wała to dzien­ni­karka i komen­ta­torka spo­łeczna Bar­bara Ehren­re­ich w książce Za gro­sze pra­co­wać i (nie) prze­żyć6, w któ­rej opi­suje, co się stało, kiedy pró­bo­wała żyć z mini­mal­nej pen­sji wypła­ca­nej jej w róż­nych zawo­dach. W skró­cie – ciężka praca nie wystar­czyła jej do wyrwa­nia się z życia „od pierw­szego do pierw­szego”, bo jest to nie­moż­liwe bez oszczęd­no­ści czy spo­łecz­nej siatki bez­pie­czeń­stwa, którą w razie potrzeby mogłaby się posłu­żyć.

A jed­nak prze­ko­na­nie, że dzięki pracy możemy wznieść się na wyżyny (w dowol­nym sen­sie), pozo­staje głę­boko zapi­sane w zbio­ro­wej pod­świa­do­mo­ści. Nasze poczu­cie wła­snej war­to­ści pod­nosi się i opada wraz z naszą pro­duk­tyw­no­ścią. Autorka Rahaf Har­fo­ush zauważa w książce Hustle & Float7, że postrze­ga­nie pracy jako cnoty – bez względu na to, jak daleko jej do przy­jem­no­ści, wyż­szego zna­cze­nia czy samych efek­tów – było nie­zwy­kle pomocne w cza­sach rewo­lu­cji prze­my­sło­wej, kiedy obo­wiązki podzie­lono na jesz­cze drob­niej­sze, nud­niej­sze i wyma­ga­jące mniej­szych kwa­li­fi­ka­cji seg­menty. Wyniki pracy w owych seg­men­tach łatwo dało się wów­czas zmie­rzyć i zop­ty­ma­li­zo­wać. Ta tak zwana praca algo­ryt­miczna – czyli wyko­ny­wana w spo­sób powta­rzalny i sekwen­cyjny – była chle­bem powsze­dnim dla dużej czę­ści spo­łe­czeń­stwa8. Na przy­kład mój dzia­dek posia­dał odlew­nię w Okla­ho­mie. Wraz z kole­gami zja­wiał się w pracy codzien­nie rano o tej samej godzi­nie i każ­dego dnia każdy z nich dokład­nie rozu­miał, czego od niego ocze­ki­wano. Praca była fizycz­nie wykań­cza­jąca, dla­tego nad­go­dziny nie wcho­dziły w rachubę. Wów­czas ludzie wie­dzieli, co mają robić, wyko­ny­wali swoje zada­nia i odbie­rali wypłatę. Reszta czasu, którą spę­dzali poza zakła­dem, nale­żała wyłącz­nie do nich.

W latach sie­dem­dzie­sią­tych dwu­dzie­stego wieku powi­ta­li­śmy jed­nak erę infor­ma­cyjną. Wielu pra­cow­ni­ków prze­stało wytwa­rzać różne dingsy i zamiast tego zaczęło zara­biać na życie w roz­wi­ja­ją­cej się gałęzi „pracy umy­sło­wej”. Wraz z naro­dzi­nami poję­cia wła­sno­ści inte­lek­tu­al­nej i inno­wa­cjami będą­cymi wyni­kiem pracy skoń­czy­li­śmy być pra­cow­ni­kami obsłu­gu­ją­cymi maszyny o zębat­kach i łań­cu­chach i teraz to my jeste­śmy zębat­kami i łań­cu­chami, a nasza zdol­ność dzia­ła­nia jest nad­mier­nie eks­plo­ato­wana i opty­ma­li­zo­wana do gra­nic moż­li­wo­ści, zupeł­nie tak jak sprzętu na liniach pro­duk­cyj­nych. Sta­li­śmy się maszy­nami, które pro­du­kują dobra przy­no­szące dochody innym ludziom.

Żeby jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wać obraz dzi­siej­szego świata, w ostat­nich latach nasza pro­duk­tyw­ność staje się coraz trud­niej­sza do zmie­rze­nia. W prze­ci­wień­stwie do pracy przy liniach pro­duk­cyj­nych praca kre­atywna opiera się na nie­li­ne­ar­nym myśle­niu i dzia­ła­niu, a więc nie trzyma się już kon­se­kwent­nych sche­ma­tów. W rezul­ta­cie nie posiada także linii mety. Bez wyzna­czo­nych norm pracy aryt­me­tycz­nej pozo­sta­li­śmy jedy­nie z lichą świa­do­mo­ścią tego, czy nasz dzień spę­dzony w biu­rze był odpo­wied­nio pro­duk­tywny. Zamar­twia­jąc się o zarobki, zawsze znaj­du­jemy się zatem w try­bie „dostępny”. Co wię­cej, nowe kanały komu­ni­ka­cji spra­wiły, że można do nas dotrzeć nie­mal wszę­dzie i nie­mal o każ­dej porze dnia i nocy, co pro­wa­dzi do jesz­cze więk­szych pro­ble­mów. W chwili obec­nej, gdy wielu z nas pra­cuje zdal­nie z wła­snego domu, nasza praca wydaje się nie mieć końca. Pra­cu­jemy, jemy i śpimy w gra­ni­cach tej samej fizycz­nej prze­strzeni, dla­tego też nie ist­nieje żadna wyraźna cezura, która wska­za­łaby naszym umy­słom, że teraz jeste­śmy już „poza” pracą. Zamiast tego odpi­su­jemy na e-maile aż do momentu, kiedy nasze głowy opadną na poduszki.

W ostat­nich latach łap­czywe macki tak zwa­nej eko­no­mii na żąda­nie jesz­cze sku­tecz­niej zacie­rają gra­nicę pomię­dzy życiem zawo­do­wym a pry­wat­nym. W przy­padku ludzi, któ­rzy zara­biają na takich plat­for­mach jak Uber, Lyft, Fiverr, Insta­cart czy Door­Dash, praca wnika w każdy dostępny zaką­tek dnia. Sku­szeni fał­szy­wymi obiet­ni­cami nie­za­leż­no­ści pra­cow­nicy czę­sto nie mają świa­do­mo­ści, jak potężne siły bez ustanku dbają o to, żeby odpo­wied­nio duża część zarob­ków za ich ciężką pracę wpa­dała do kie­szeni kogoś innego. Co gor­sza, mecha­nika tych plat­form jest skon­stru­owana w taki spo­sób, aby zmu­sić pra­cow­ni­ków do coraz dłuż­szej pracy za coraz mniej­sze pie­nią­dze. Jeżeli pra­cu­jesz doryw­czo w podob­nej fir­mie, bez pro­blemu odnaj­dziesz w inter­ne­cie liczne wyzna­nia pro­gra­mi­stów drę­czo­nych wyrzu­tami sumie­nia z powodu tego, że ich umie­jęt­no­ści zostały wyko­rzy­stane do oszu­ki­wa­nia takich ludzi jak ty.

Two­rze­nie ilu­zji pozwa­la­ją­cej pra­cow­ni­kom wie­rzyć, że sami o sobie decy­dują, oraz inne tech­niki mani­pu­la­cji obecne w apli­ka­cjach eko­no­mii na żąda­nie sta­no­wią poważny pro­blem, który jed­nak nie ogra­ni­cza się wyłącz­nie do tego rynku. O ile nie pra­cu­jesz dla samego sie­bie, twój pra­co­dawca praw­do­po­dob­nie nie zdra­dzi ci, jaki jest jego naj­więk­szy prio­ry­tet: wyci­snąć, ile się da, z każ­dego fir­mo­wego zasobu – wli­cza­jąc w to pra­cow­ni­ków. Takie kor­po­ra­cyjne sztuczki zostały dosko­nale opi­sane w arty­kule opu­bli­ko­wa­nym w maga­zy­nie „Slate” pod tytu­łem My Distur­bing Stint on a Cor­po­rate Wel­l­ness App (Moje nie­po­ko­jące wyniki pracy z apli­ka­cją Cor­po­rate Wel­l­ness). Jego autorka, Ann Lar­son, wysuwa teo­rię, że ukry­tym celem apli­ka­cji mają­cej dbać o zdro­wie i dobre samo­po­czu­cie pra­cow­ni­ków jest prze­rzu­ca­nie odpo­wie­dzial­no­ści za słabe rezul­taty nisko­płat­nej, wykań­cza­ją­cej pracy z pra­co­dawcy na pra­cow­nika oraz jed­no­cze­sne nakła­nia­nie go przy tym do wyko­ny­wa­nia coraz bar­dziej wynisz­cza­ją­cych zadań przez jesz­cze dłuż­szy czas9. Firmy, któ­rych misją jest dzie­le­nie się swoim obro­tem z zatrud­nio­nymi oso­bami, oczy­wi­ście ist­nieją, ale z pew­no­ścią nie sta­no­wią ryn­ko­wej normy.

Bez wyraź­nej gra­nicy, która oddzie­la­łaby życie pry­watne od zawo­do­wego, hasło „Daj z sie­bie 110 pro­cent!” nabiera nowego, zło­wiesz­czego zna­cze­nia. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych poziom wypa­le­nia zawo­do­wego pośród wszyst­kich rodza­jów pra­cow­ni­ków osią­gnął naj­wyż­szy pro­cent w histo­rii. Aby temu zara­dzić, kor­po­ra­cje zatrud­niają popu­lar­nych mów­ców moty­wa­cyj­nych, takich jak Gary Vay­ner­chuk (który upiera się, że musisz „haro­wać”)10 czy Grant Car­done (pro­mu­jący pracę według reguły „10X”)11. Ich hasła być może świet­nie brzmią na sce­nie, ale coraz licz­niej­sze przy­kłady ich zasto­so­wa­nia w prak­tyce jasno wyka­zują, że zain­spi­ro­wane nimi osoby będą musiały zapła­cić za to nie­małą cenę. W swo­jej książce Dying for a Pay­check Jef­frey Pfef­fer, pro­fe­sor zacho­wań orga­ni­za­cyj­nych ze Stan­ford Gra­du­ate School of Busi­ness, opi­suje, jak bar­dzo jeste­śmy krzyw­dzeni przez nowo­cze­sne miej­sca pracy, które naka­zują nam zawsze być dla nich „dostęp­nymi”12. W wywia­dzie dla gazety „Insi­ghts” Pfef­fer wyraża także swoje uzna­nie dla Nurii Chin­chilli z IESE Busi­ness School za okre­śle­nie tego rodzaju nie­od­po­wied­nich zacho­wań mia­nem zanie­czysz­cze­nia spo­łecz­nego13. Tra­giczne skutki tego zja­wi­ska – inwa­zji prio­ry­te­tów zawo­do­wych na oso­bi­ste – zwy­kle wykra­czają nawet poza zwy­czajne nisz­cze­nie przy­jaźni czy więzi rodzin­nych; nie­któ­rych z nas dosłow­nie zabi­jają. Bada­nia Świa­to­wej Orga­ni­za­cji Zdro­wia oraz Mię­dzy­na­ro­do­wej Orga­ni­za­cji Pracy wska­zują na to, że w 2016 roku dłu­gie godziny pracy dopro­wa­dziły do śmierci 745 000 osób – jest to o 29 pro­cent wię­cej, niż wyka­zały wyniki podob­nego bada­nia prze­pro­wa­dzo­nego w roku 200014.

Zmu­sza­nie pra­cow­ni­ków do coraz bar­dziej mor­der­czej pracy nie jest wcale nowym kon­cep­tem. Fre­de­rick Win­slow Tay­lor w swoim dziele z 1911 roku, zaty­tu­ło­wa­nym Zasady nauko­wego zarzą­dza­nia, przy­ta­cza słynną histo­rię o tym, jak nakło­nił robot­ni­ków wytwa­rza­ją­cych żeliwo do zwięk­sze­nia dzien­nej pro­duk­cji z dwu­na­stu ton do czter­dzie­stu sied­miu za pomocą pod­nie­sie­nia ich wypłat i uważ­nej obser­wa­cji tempa pracy – co na­dal sto­suje się w teo­rii oraz prak­tyce zarzą­dza­nia pra­cow­ni­kami, pomimo dra­ma­tycz­nych, opi­sy­wa­nych przeze mnie powy­żej zmian, które zaszły od tam­tego czasu w naszej eko­no­mii. (Oraz pomimo nie­ukry­wa­nej pogardy Tay­lora dla co naj­mniej jed­nego z robot­ni­ków, któ­rego opi­sy­wał jako tak fleg­ma­tycz­nego, że swoim rozu­mem przy­po­mi­nał raczej woła niż cokol­wiek innego)15. Pamię­tam, jak jako dok­to­rant uczy­łem się teo­rii wyzna­cza­nia celów16. Edwin Locke i Gary Latham (czo­łowi myśli­ciele w kwe­stii zacho­wań orga­ni­za­cyj­nych od połowy lat sześć­dzie­sią­tych XX wieku) zdo­byli sławę dzięki swoim meto­dom wyzna­cza­nia ambit­nych celów biz­ne­so­wych w celu zwięk­sze­nia pro­duk­tyw­no­ści pra­cow­ni­ków. Wspo­mi­nam o tym jed­nak wyłącz­nie dla zazna­cze­nia, że cho­ciaż ewo­lu­cja opty­mi­zo­wa­nia nas do stop­nia pra­cu­ją­cych maszyn posiada długą histo­rię, to nowo­cze­sne kor­po­ra­cje wciąż usi­łują sprze­dać nam kon­cept, że „harówka” jest czymś god­nym pochwały. W rze­czy­wi­sto­ści jest ona tru­ci­zną.

Bądźmy szcze­rzy – jeżeli nie haru­jesz… jeśli nie odpi­su­jesz na e-maile, sie­dząc na toa­le­cie… jeśli nie robisz dzie­się­ciu tysięcy kro­ków dzien­nie… to musisz chyba być leniem, prawda? Szcze­rze mówiąc, to zatrwa­ża­jące, do jakiego stop­nia dali­śmy się zma­ni­pu­lo­wać. A prze­cież podobne prak­tyki cią­głego dawa­nia z sie­bie stu pro­cent nie pozo­staną bez kon­se­kwen­cji. Zna­cząca część naszego dobrego samo­po­czu­cia i zdro­wia opiera się na zaba­wie i odpo­czynku, a tym­cza­sem nowo­cze­sny tryb życia wyrwał z korze­niami wszel­kie oka­zje na nacie­sze­nie się tymi nie­zbęd­nymi kom­po­nen­tami rado­snej egzy­sten­cji.

Zastawianie pułapki szczęścia

Jak wspo­mi­na­łem we wstę­pie niniej­szej książki, należę do licz­nego grona osób, które posta­no­wiły odpo­wie­dzieć na pre­sję nowo­cze­snego świata, wyzna­cza­jąc sobie jeden, nie­zmienny cel – być szczę­śli­wym. W ten spo­sób, jak wielu, wpa­dłem w pułapkę roz­li­cza­nia się z wła­snych aspi­ra­cji oraz doświad­czeń, które przy­no­szą mi radość. Pozwól, że podam ci przy­kład. Lubię medy­to­wać. Pra­gnąc więc „zop­ty­ma­li­zo­wać” moją prak­tykę medy­ta­cji, zaku­pi­łem urzą­dze­nie, które zapew­niało mi feed­back, czyli poka­zy­wało, jak „dobrze” medy­to­wa­łem. W kon­se­kwen­cji moja rela­cja z medy­ta­cją szybko zaczęła się psuć, ponie­waż opro­gra­mo­wa­nie urzą­dze­nia nie­ustan­nie nama­wiało mnie do medy­to­wa­nia coraz dłu­żej i czę­ściej, zamiast zwy­czaj­nie pozwo­lić mi się cie­szyć tym doświad­cze­niem. Tak samo dzieje się obec­nie w kwe­stii wielu zajęć – zachęca się nas, żeby­śmy uży­wali apli­ka­cji i gadże­tów, które mie­rzą nie­mal każdy aspekt naszego życia, od snu, przez tre­ningi, aż po coś tak oso­bi­stego jak liczba dni, które spę­dzi­li­śmy z uko­chaną osobą17.

Zamiast cie­szyć się naszymi aktyw­no­ściami na wła­snych warun­kach, prze­kształ­camy je w sta­ty­styki, które póź­niej pod­da­jemy ana­li­zie. Porów­nu­jemy dzi­siej­szą wer­sję sie­bie z wer­sją wczo­raj­szą, jed­no­cze­śnie nie prze­sta­jąc także porów­ny­wać się z sąsia­dami miesz­ka­ją­cymi w domu obok. Fik­su­jemy się na punk­cie prze­pa­ści pomię­dzy tym, gdzie jeste­śmy teraz, a tym, gdzie chcie­li­by­śmy być, cho­ciaż nasze pra­gnie­nia zwy­kle są dość przy­pad­kowe. Tym­cza­sem mogli­by­śmy wyko­rzy­stać tę ener­gię na takie doświad­cze­nia, które rze­czy­wi­ście pomo­głyby nam się roz­wi­jać oraz spra­wiały nam radość. Szczę­ście stało się mira­żem, który widzimy wyraź­nie tylko z dale­kiej odle­gło­ści, a kiedy do niego docie­ramy, odnaj­du­jemy zamiast niego jedy­nie pustkę – dla­tego ponow­nie roz­glą­damy się po hory­zon­cie, wikła­jąc się w ten spo­sób w nie­koń­czącą się pętlę.

To nie nasza wina: nauka suge­ruje, że wszystko sprzy­się­gło się prze­ciwko nam. Nasze mózgi są dosłow­nie zapro­gra­mo­wane na to, aby fik­so­wać się na punk­cie prze­pa­ści pomię­dzy tym, gdzie jeste­śmy teraz, a miej­scem, w któ­rym wydaje nam się, że będziemy szczę­śliwi. W aka­de­mic­kim żar­go­nie coś, co doty­czy przy­jem­no­ści, okre­ślane jest mia­nem hedo­niczne. Wszyst­kie prze­ży­cia hedo­niczne nato­miast zazwy­czaj skła­dają się z dwóch spra­wia­ją­cych przy­jem­ność kom­po­nen­tów: wycze­ki­wa­nia oraz kon­su­mo­wa­nia. Nie­gdyś naukowcy uwa­żali, że kie­ruje nami głów­nie pogoń za przy­jem­no­ścią kon­sump­cyjną – to takie gór­no­lotne okre­śle­nie tego, że robimy rze­czy, dzięki któ­rym czu­jemy się dobrze. Obec­nie zga­dzają się jed­nak, że czę­sto tym, co tak naprawdę napę­dza nas w pogoni za przy­jem­no­ścią, nie jest samo czu­cie się dobrze w danym momen­cie, ale per­spek­tywa czer­pa­nia przy­jem­no­ści z poten­cjal­nej nagrody i towa­rzy­szą­cych jej miłych uczuć. Ist­nieją na to trzy uza­sad­nie­nia:

1.Jeste­śmy świetni w ocze­ki­wa­niu. Jeżeli kie­dy­kol­wiek czy­ta­łeś coś na temat szczę­ścia, to z pew­no­ścią sły­sza­łeś o dopa­mi­nie. Dopa­mina otrzy­mała swój słynny przy­do­mek „hor­mon szczę­ścia” dla­tego, że począt­kowo uwa­żano ją za neu­ro­prze­kaź­nik poma­ga­jący nam w doświad­cza­niu przy­jem­no­ści. A jed­nak jak ujął to neu­ro­log dok­tor Blake Por­ter w roz­mo­wie ze mną: „W tej chwili w neu­ro­nauce histo­ria o nio­są­cej przy­jem­ność dopa­mi­nie prak­tycz­nie umarła”. Kiedy naukowcy zaczęli dokład­niej badać ten hor­mon, zauwa­żyli coś zaska­ku­ją­cego: jego poziom czę­sto wystrze­li­wał w górę, zanim badany robił coś zabaw­nego. Cho­ciaż kie­dyś wie­rzy­li­śmy, że dopa­mina jest inte­gralną czę­ścią zabawy i przy­jem­no­ści, obec­nie wiemy już, że powo­do­wane przez nią wzmoc­nie­nie naszych odczuć w naj­więk­szym stop­niu jest powią­zane z ocze­ki­wa­niem18. Co wię­cej, owo ocze­ki­wa­nie nie­ko­niecz­nie w ogóle musi mieć cokol­wiek wspól­nego z przy­jem­no­ścią. Naukowcy są zda­nia, że praw­dziwe ewo­lu­cyjne zada­nie dopa­miny polega na przy­go­to­wa­niu nas na coś nie­ocze­ki­wa­nego poprzez wzmo­że­nie naszego pobu­dze­nia. A czym będzie to „nie­ocze­ki­wane”? Dopa­miny zupeł­nie to nie obcho­dzi. Co wię­cej, uważa się także, że ten hor­mon jest powią­zany z pogo­nią za dowol­nym celem, dla­tego też zapew­nia nam zastrzyk moty­wa­cji i w ten spo­sób pomaga dotrzeć do linii mety.

Zachę­ceni dopa­miną ruszamy zatem w pogoń za szczę­ściem, zamiast cie­szyć się darem szczę­ścia samym w sobie19. Pra­gnie­nie, aby zaspo­koić potrzebę odczu­wa­nia rado­ści, jest z defi­ni­cji nie­za­spo­ka­jalne. Dla­tego też osta­tecz­nie wpa­damy w koło­wro­tek, który nauka traf­nie okre­śla mia­nem hedo­nicz­nej bieżni. Ten kon­cept znany jest rów­nież pod takimi nazwami jak „hedo­niczna adap­ta­cja”, „hedo­niczny rela­ty­wizm” albo „stały punkt szczę­ścia” – a każda z nich okre­śla ludzką ten­den­cję do prze­ce­nia­nia wpływu, jaki będą mieć na nasze poczu­cie szczę­ścia roz­ma­ite zmiany lub wyda­rze­nia życiowe. Naj­czę­ściej bowiem kiedy to, co nowe, już nam spo­wsze­dnieje, nasze zado­wo­le­nie powraca do „sta­łego punktu szczę­ścia” – czyli tego samego poziomu, jaki odczu­wa­li­śmy przed doko­na­niem zmiany. A ponie­waż nie będziemy szczę­śliwsi niż wcze­śniej, natych­miast powró­cimy do goni­twy za czymś wię­cej.

Poza hedo­niczną bież­nią ist­nieją rów­nież dwie inne „głu­piut­kie ludz­kie sztuczki”, które spra­wiają, że szczę­ście pozo­staje dla nas nie­uchwytne.

2.Jeste­śmy świetni w adap­to­wa­niu się. Dowolne zda­rze­nia życiowe – bez względu na to, czy są dobre, czy złe – mają wyłącz­nie tym­cza­sowy i ogra­ni­czony wpływ na nasze subiek­tywne poczu­cie szczę­ścia. Szczę­ście zaczyna wymy­kać się nam z rąk już w momen­cie, kiedy je uchwy­cimy. Przez całe dekady naukowcy sto­so­wali teo­rię poziomu adap­ta­cji, aby spró­bo­wać zro­zu­mieć, dla­czego to, co dobre, nie trwa długo, jed­nak dopiero w roku 1978 Phi­lip Brick­man, Dan Coates i Ron­nie Janoff-Bul­man napi­sali pracę naukową, która przy­kuła uwagę szer­szej publiki20. To wła­śnie ci bada­cze odkryli, że cie­szymy się z cudow­nych, nie­spo­dzie­wa­nych zda­rzeń – takich jak przy­kła­dowa wygrana na lote­rii – które na chwilę czy­nią nasze życie eks­cy­tu­ją­cym. Eks­cy­ta­cja ta trwa jed­nak przez sto­sun­kowo krótki okres, ponie­waż posia­damy zdol­ność adap­ta­cji. Po pew­nym cza­sie akli­ma­ty­zu­jemy się w naszej nowej rze­czy­wi­sto­ści i powra­camy do wyj­ścio­wego poziomu szczę­ścia, który odczu­wa­li­śmy wcze­śniej. Co wię­cej, jeżeli nie będziemy ostrożni w naszym podej­ściu do zmie­nia­ją­cych się oko­licz­no­ści, ryzy­ku­jemy, że poziom naszego szczę­ścia obniży się z powodu roz­ma­itych kom­pli­ka­cji (na przy­kład, w przy­padku zwy­cięz­ców lote­rii, przez pre­sję ze strony przy­ja­ciół i rodziny, któ­rzy chcie­liby, aby podzie­lić się z nimi swoją wygraną) oraz nowych obo­wiąz­ków (jak powie­działby raper The Noto­rious B.I.G.: „Wię­cej kasy, wię­cej pro­ble­mów”). Dobra wia­do­mość jest jed­nak taka, że naj­now­sze bada­nia dają nam nadzieję – tak, nawet tym, któ­rzy wygrali na lote­rii. Uważa się, że możemy popra­wić swoją życiową satys­fak­cję, jeżeli będziemy w sta­nie efek­tyw­nie dosto­so­wy­wać się do naszego powo­dze­nia21. Innymi słowy, możemy „prze­chy­trzyć” zja­wi­sko adap­ta­cji, jeśli posia­damy do tego odpo­wied­nie narzę­dzia.

3.Jeste­śmy świetni w porów­ny­wa­niu. Poczu­cie szczę­ścia czę­sto może mieć mniej wspól­nego z tym, czego naprawdę doświad­czamy, a wię­cej z tym, co myślimy o naszych doświad­cze­niach w porów­na­niu z doświad­cze­niami innych osób.

Prze­wa­ża­jąca liczba „skład­ni­ków” szczę­ścia dla ogółu ludz­ko­ści opiera się na doświad­cze­niach wspól­nych. Patrząc pod tym kątem, szczę­ście przy­po­mina masową halu­cy­na­cję. Porów­nu­jemy się z innymi na tle usta­lo­nej przez spo­łe­czeń­stwo rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej żyjemy w danym momen­cie.

Przy­kła­dowo, prze­pro­wa­dzone we Fran­cji bada­nie socjo­de­mo­gra­ficzne wyka­zało, że ludzie posta­wieni przed moż­li­wo­ścią wyboru zwy­kle nie chcą otrzy­my­wać „wię­cej” w sen­sie abs­trak­cyj­nym, ale pra­gną mieć wię­cej niż ci, któ­rzy ich ota­czają. Kiedy zapy­tano uczest­ni­ków bada­nia o to, czy wole­liby mieć 110 punk­tów IQ przy świa­to­wej śred­niej wyno­szą­cej 90 punk­tów IQ, czy 130 punk­tów IQ przy śred­niej wyno­szą­cej 150 punk­tów IQ, wielu z nich wybrało pierw­szą opcję, choć ozna­cza­łoby to, że ogól­nie mie­liby mniej punk­tów IQ niż w przy­padku opcji dru­giej. Podob­nie wielu z uczest­ni­ków wybrało cztery tygo­dnie urlopu w warun­kach, w któ­rych inni mie­liby po dwa tygo­dnie urlopu zamiast sze­ściu tygo­dni urlopu w takich, w któ­rych inni mie­liby ich po osiem22.

Każdy z nas posiada wro­dzony i głę­boko zako­rze­niony mecha­nizm pre­dys­po­nu­jący go do biegu na tej hedo­nicz­nej bieżni. Kiedy wresz­cie dotrwasz do swo­jego urlopu, czę­sto oka­zuje się jed­nak, że wcale nie przy­niósł ci tyle szczę­ścia, na ile liczy­łeś, bo nie dorów­nał twoim ocze­ki­wa­niom. Gdy w końcu otrzy­masz awans, twoja eufo­ria szybko zacznie zani­kać, kiedy zaczniesz adap­to­wać się do nowych obo­wiąz­ków. Co gor­sza, nowa pozy­cja w fir­mie może oka­zać się gor­sza, niż ci się wyda­wało. Twoje dziecko będzie ska­kało z eks­cy­ta­cji na widok świą­tecz­nych pre­zen­tów, a zaraz potem jego świat legnie w gru­zach, kiedy porówna je z nową zabawką kuzyna, która oka­zała się choć odro­binę bar­dziej cool. Pozy­tywne aspekty takich doświad­czeń są zatem incy­den­talne, a my szybko powra­camy po nich do naszego ory­gi­nal­nego stanu (to znowu ten nie­zno­śny stały punkt szczę­ścia), a cza­sem nawet czu­jemy się gorzej.

Wkraczając w Nicość

Czy widzia­łeś kie­dyś film Nie­koń­cząca się opo­wieść? Wystę­pu­jąca w nim potężna, zło­wiesz­cza siła nazwana Nico­ścią pożera magiczną kra­inę Fan­ta­zję, pozo­sta­wia­jąc po sobie tylko ponurą pustkę, która ma sym­bo­li­zo­wać cał­ko­wity brak wyobraźni w „praw­dzi­wym” świe­cie. To wła­śnie w taki spo­sób zaczą­łem sobie wyobra­żać naszą bez­myślną kon­sump­cję mediów i odda­wa­nie się innym wysy­sa­ją­cym duszę zaję­ciom – jako z pozoru nie­po­wstrzy­maną Nicość, gotową wessać w sie­bie przy­jem­ność i sens życia… jeśli jej na to pozwo­limy.

Weźmy na przy­kład media spo­łecz­no­ściowe. Korzy­sta­nie z nich może dostar­czyć nam tro­chę roz­rywki, połą­czyć nas z innymi ludźmi i pozwo­lić nam nacie­szyć się miłymi wspo­mnie­niami. Sam uwiel­biam kon­tak­to­wać się przez nie z bli­skimi i dzie­lić się moim życiem w inter­ne­cie, dla­tego w żad­nym wypadku nie pró­buję demo­ni­zo­wać takich narzę­dzi. Musimy jed­nak pamię­tać, że apli­ka­cje te zostały zapro­jek­to­wane wła­śnie w taki spo­sób, aby mani­pu­lo­wać i zarzą­dzać naszym cza­sem wypo­czynku. Przy­cią­gają naszą uwagę dzięki dokład­nie opra­co­wa­nym licz­ni­kom zaan­ga­żo­wa­nia. Gdy apli­ka­cja przy­po­mina nam, że nie­które wyda­rze­nia z naszego życia zyskały więk­szą publiczną apro­batę niż inne, zaczy­namy pod­świa­do­mie kla­sy­fi­ko­wać wła­sne wspo­mnie­nia pod wzglę­dem liczby komen­ta­rzy i polu­bień, które otrzy­mały, zamiast war­to­ści pły­ną­cych z samego doświad­cze­nia.

Taka mecha­nika – stwo­rzona spe­cjal­nie po to, aby zatrzy­mać nas przy danej plat­for­mie spo­łecz­no­ścio­wej – może dopro­wa­dzić nawet do mimo­wol­nej zmiany w naszym zacho­wa­niu. Z cza­sem coraz czę­ściej zaczniemy robić rze­czy, które spodo­bają się naszym obser­wu­ją­cym, zamiast uszczę­śli­wiać nas samych. Dzia­ła­jąc w taki spo­sób, rezy­gnu­jemy także z intym­no­ści sytu­acji i „roz­wad­niamy” nasze prze­ży­cia, żyjąc raczej w inter­ne­cie niż chwilą. Co wię­cej, wraz ze wzro­stem naszej publiki poczu­cie wali­da­cji będzie spły­wało na nas coraz czę­ściej ze źró­deł zewnętrz­nych, od armii Nico­ści – czyli ludzi zupeł­nie nam obcych, któ­rzy wcale lub niespe­cjal­nie inte­re­sują się nami samymi i naszym dobrym samopoczu­ciem.

Nasze doświad­cze­nia, zamiast sta­no­wić war­tość samą w sobie, obec­nie stają się spo­so­bem okre­śla­nia naszego sta­tusu spo­łecz­nego, liczo­nego w dzi­wacz­nych wir­tu­al­nych walu­tach, zwy­kle nic nie­war­tych i więk­szo­ści z nas nie­po­trzeb­nych. A jed­nak patrze­nie na coraz wyż­sze liczby na licz­niku polu­bień spra­wia, że czu­jemy się chwi­lowo zaspo­ko­jeni kolejną dawką dopa­miny. Ta ulotna gra­ty­fi­ka­cja jest przy­jemna, a na doda­tek nie­trudna do zdo­by­cia, dla­tego wra­camy po wię­cej i wię­cej. I wię­cej. Brzmi tro­chę jak popa­da­nie w uza­leż­nie­nie, prawda? To dla­tego, że wła­śnie nim jest. Naj­now­sze bada­nia suge­rują, że takie dzia­ła­nie zmie­nia struk­turę naszych mózgów i spra­wia, że sta­jemy się bar­dziej podatni na ner­wicę lękową oraz depre­sję23. W rze­czy samej, nie­któ­rzy bada­cze argu­men­tują, że wzra­sta­jące sta­ty­styki liczby samo­bójstw i stwier­dzo­nych przy­pad­ków depre­sji zbie­gają się w cza­sie z sze­ro­kim roz­po­wszech­nie­niem smart­fo­nów oraz popu­la­ry­za­cją mediów spo­łecz­no­ścio­wych24. Praca dok­tor Jean Marie Twenge, pro­fe­sor psy­cho­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Sta­no­wym San Diego, jest szcze­gól­nie waż­nym gło­sem w dys­ku­sji na temat tego, czy smart­fony nisz­czą nasze zdro­wie psy­chiczne. Cho­ciaż nie­któ­rzy kry­ty­kują autorkę za zbyt nega­tywne podej­ście pod­czas inter­pre­ta­cji wyni­ków, jej bada­nia jasno wska­zują, że media spo­łecz­no­ściowe z dużym praw­do­po­do­bień­stwem wywie­rają nega­tywny wpływ na nasze dobre samo­po­czu­cie25.

W książce The Com­pass of Ple­asure26, poświę­co­nej nauko­wemu wyja­śnie­niu tego, co spra­wia, że czu­jemy się dobrze, jej autor, David J. Lin­den, zauważa, że za prze­ci­wień­stwo przy­jem­no­ści był nie­gdyś uwa­żany ból – aż do momentu, w któ­rym zaczę­li­śmy uważ­niej badać żar­tow­ni­sia zwa­nego dopa­miną i odkry­li­śmy, że ból rów­nież może akty­wo­wać nasz układ nagrody. Teraz wiemy już, że prze­ci­wień­stwem przy­jem­no­ści jest znu­że­nie – a więc brak satys­fak­cji będący wyni­kiem braku sty­mu­lu­ją­cych bodź­ców oraz zajęć. A skoro znu­że­nie jest wro­giem zabawy, to Nicość jest jej osta­tecz­nym prze­ciw­ni­kiem.

Tajna broń zabawy – oksytocyna

Spo­soby, w jakie obec­nie usi­łu­jemy stać się szczę­śliwsi, w rze­czy­wi­sto­ści nie­mal w ogóle nie wzbo­ga­cają naszego życia; są raczej mar­nym wysił­kiem, szybko gubią­cym się w pustce Nico­ści. Choć ciężko pra­cu­jemy na nasze szczę­ście, w zamian za to otrzy­mu­jemy wyjąt­kowo krót­ko­trwałą nagrodę – a kiedy radość po raz kolejny nas opusz­cza, pozo­staje nam tylko zasta­na­wiać się dla­czego.

Anti­do­tum na tę sytu­ację sta­nowi zabawa – być może nawet w sen­sie dosłow­nym, neu­ro­che­micz­nym. Tak się składa, że w towa­rzy­stwie innych ludzi wywo­łuje ona uwol­nie­nie dru­giego, rów­nie istot­nego hor­monu szczę­ścia, o któ­rym mówi się zde­cy­do­wa­nie za mało: oksy­to­cyny. Uwal­niamy ją, kiedy anga­żu­jemy się w zacho­wa­nia pro­spo­łeczne i aktyw­no­ści, które łączą nas z innymi. Ten hor­mon zapew­nia nam praw­dzi­wie słod­kie poczu­cie bycia czę­ścią więk­szej cało­ści, pod­czas gdy dopa­mina może być meta­forą popra­wia­ją­cego humor sło­dzika, sacha­ryny.

Jeżeli nie spra­wu­jemy świa­do­mej kon­troli nad naszym cza­sem, pozwa­lamy, aby to inni nim roz­po­rzą­dzali. Z tego powodu możemy czuć się uwię­zieni i bez­silni, pod­świa­do­mie rozu­mie­jąc, że tak być nie powinno. Igno­ru­jemy nasze pier­wotne potrzeby spraw­czo­ści oraz auto­no­mii i sta­ramy się zła­go­dzić przy­kre uczu­cia, wpła­ca­jąc kilka gro­szy na przy­godę Willa albo wrzu­ca­jąc na tablicę zdję­cie z hasz­ta­giem #tbt i obser­wu­jąc, jak poja­wia się pod nim coraz wię­cej polu­bień. Pro­blem w tym, że nie na tym polega budo­wa­nie praw­dzi­wej więzi z bli­skimi. Wpa­tru­jemy się w tele­fony, igno­ru­jąc ludzi, z któ­rymi jemy wspólny posi­łek, i uwa­żamy te wir­tu­alne kon­takty za spo­łecz­nie anga­żu­jące, pod­czas gdy jed­no­cze­śnie, gdzieś głę­boko w sobie, czu­jemy, że życie prze­cieka nam mię­dzy pal­cami, a my, zamiast je zatrzy­mać, wrzu­camy kolejną chwilę w otchłań Nico­ści.

Kiedy jed­nak spró­bu­jemy sku­pić się na zaba­wie, zaczniemy powoli odzy­ski­wać kon­trolę nad naszym życiem. Sta­wia­jąc ją sobie jako prio­ry­tet i aktyw­nie poszu­ku­jąc w niej zna­czą­cych inte­rak­cji spo­łecz­nych z innymi ludźmi oraz dzie­le­nia się z nimi real­nymi doświad­cze­niami, unik­niemy potrzeby pod­pi­na­nia się do dopa­mi­no­wej kro­plówki. W tym sen­sie zabawa sta­nowi anti­do­tum na nie­ustanny bieg po hedo­nicz­nej bieżni, wzbo­ga­ca­jąc naszą egzy­sten­cję, zamiast wyłącz­nie wytłu­miać praw­dziwe potrzeby bli­sko­ści i peł­nego życia.

Uwol­nie­nie oksy­to­cyny wydaje się nawet czymś wię­cej niż tylko zja­wi­skiem przy­jem­nym; bada­nia suge­rują, że chroni nas także przed naszymi nega­tyw­nymi impul­sami. Kiedy dok­tor Vol­ker Ott z nie­miec­kiego uni­wer­sy­tetu Lübeck i jego współ­pra­cow­nicy podali gru­pie dwu­dzie­stu zdro­wych męż­czyzn oksy­to­cynę, poziom ich samo­kon­troli się zwięk­szył, nato­miast liczba spo­ży­wa­nych w ciągu dnia prze­ką­sek wyraź­nie zma­lała, co dopro­wa­dziło bada­czy do kon­klu­zji, że oksy­to­cyna może mieć wpływ na kon­trolę naszego zacho­wa­nia powią­za­nego z sys­te­mem nagrody27. A zatem, kiedy anga­żu­jemy się w takie aktyw­no­ści, które wpły­wają na zwięk­sze­nie jej poziomu i zaspo­ka­jają naszą potrzebę zabawy, jeste­śmy lepiej przy­go­to­wani na wyj­ście poza strefę natych­mia­sto­wej gra­ty­fi­ka­cji i do podej­mo­wa­nia lep­szych decy­zji doty­czą­cych tego, w co zain­we­stu­jemy nasze czas i uwagę. Uwal­nia­nie oksy­to­cyny wydaje się rów­nież wspie­rać więzy mię­dzy­ludz­kie, ponie­waż pomaga nam głę­biej odczu­wać empa­tię. Dzięki niej możemy zatem odstą­pić od kar­mie­nia Nico­ści i zacząć kar­mić samych sie­bie oraz tych, o któ­rych szcze­rze się trosz­czymy. W obec­no­ści oksy­to­cyny mamy ten­den­cję do bar­dziej pro­spo­łecz­nego zacho­wa­nia i lep­szego zro­zu­mie­nia, że nie wszystko kręci się wokół nas i naszej pozy­cji wzglę­dem innych, bo naj­le­piej czu­jemy się wła­śnie w takich momen­tach, w któ­rych wszy­scy wspie­ramy sie­bie nawza­jem28.

Drobna uwaga: Oksy­to­cyna i dopa­mina wyka­zują realny i prze­ba­dany zwią­zek z naszym zacho­wa­niem. Nauka zaczyna powoli gro­ma­dzić wszyst­kie kawałki ukła­danki, jed­nak przy­znaje, że pełen obraz tego, w jaki spo­sób związki te dzia­łają w naszych cia­łach, jest o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wany, niż obec­nie jeste­śmy w sta­nie to zro­zu­mieć. Neu­ro­prze­kaź­niki nie są albo jed­nym, albo dru­gim; są ze sobą ści­śle powią­zane, współ­za­leżne i sym­bio­tyczne, a w dodatku nasze orga­ni­zmy wyko­rzy­stują je do peł­nie­nia róż­no­rod­nych funk­cji. A jed­nak, cho­ciaż nie możemy mówić o oksy­to­cy­nie ver­sus dopa­mi­nie w naszych mózgach – ponie­waż tak naprawdę są one raczej bli­skimi przy­ja­ciółmi, któ­rzy potrze­bują sie­bie nawza­jem, żeby dobrze się bawić, niż prze­ciw­ni­kami – w tym roz­dziale wyko­rzy­sta­łem je jako przy­datną meta­forę dla przed­sta­wie­nia tego, co i z jakiego powodu powin­ni­śmy doce­niać.

Prosta teoria zabawy

Zabawa była już tak mocno oczer­niana, mar­gi­na­li­zo­wana, ukry­wana i igno­ro­wana, że zde­cy­do­wa­nie zasłu­guje na ocie­ple­nie wize­runku. Nasza wspólna przy­goda roz­pocz­nie się zatem od zro­zu­mie­nia praw­dzi­wej natury tego zja­wi­ska. Szczę­ście jest sta­nem umy­słu, nato­miast zabawa jest czymś, co możesz wyko­nać. Nie wymaga przy tym edu­ka­cji, pie­nię­dzy ani wła­dzy – potrze­buje jedy­nie inten­cjo­nal­no­ści. Jeżeli wcze­śniej przed­sta­wi­łem ci szczę­ście jako miraż, to zabawa jest twoją pry­watną oazą w ogródku za domem. Zanim skoń­czymy ten roz­dział, zaczniemy już być aktywni. Bo wła­śnie tak to działa. Wła­śnie to robi zabawa.

Z punktu widze­nia nauki zabawa sta­nowi sto­sun­kowo dzie­wi­czy teren. W pew­nym sen­sie przy­po­mina bły­ska­wice, które od zara­nia dzie­jów ludzie obser­wo­wali z podzi­wem i prze­ra­że­niem. Bły­ska­wica jest zja­wi­skiem spek­ta­ku­lar­nym, praw­dzi­wym, a w nie­któ­rych przy­pad­kach rów­nież nisz­czy­ciel­skim – lecz na­dal pozo­staje zagadką to, w jaki dokład­nie spo­sób powstaje29. Bada­cze nie są zgodni ani co do tego, jak chmury burzowe się ładują, ani jak krze­szą iskrę. Bły­ska­wica łamie pod­sta­wowe zasady fizyki.

Wiele kwe­stii zwią­za­nych z zabawą rów­nież pozo­staje dla nas tajem­nicą. Wie­dza naukowa na temat genezy jej powsta­nia w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści opiera się na spe­ku­la­cjach. Według jed­nej z teo­rii ludzie na wcze­snym eta­pie ewo­lu­cji odkryli, że zabawa wspiera ich roz­wój umy­słowy30. Bawie­nie się z innymi uczyło ich współ­pracy i docho­dze­nia do poro­zu­mie­nia, a także zapew­niało pod­wa­liny pod powstałe póź­niej normy spo­łeczne. Kiedy nasi przod­ko­wie anga­żo­wali się w zabawę, nawią­zy­wali przy tym satys­fak­cjo­nu­jące rela­cje oraz osią­gali korzystne kon­sen­susy spo­łeczne, które sta­no­wią fun­da­menty nowo­cze­snej dyna­miki gru­po­wej. Ten aspekt zabawy mógł napę­dzać powsta­wa­nie i roz­wój całych spo­łe­czeństw. A przy­naj­mniej tak głosi teo­ria.

To jed­nak wyłącz­nie domy­sły. W rze­czy­wi­sto­ści nikt nie zna ewo­lu­cyj­nych korzeni zabawy ani nie wie z całą pew­no­ścią, dla­czego bawie­nie się tak sku­tecz­nie pomaga nam cie­szyć się życiem. A jed­nak, w prze­ci­wień­stwie do szczę­ścia, czyli subiek­tyw­nego kon­struktu defi­nio­wal­nego wyłącz­nie przez ludzką per­cep­cję, zabawa jest obser­wo­walna, moż­liwa do zade­mon­stro­wa­nia, praw­dziwa i zawsze pozo­sta­jąca w naszym zasięgu. Jest rów­nież zja­wi­skiem uni­wer­sal­nym i pier­wot­nym, dzia­ła­ją­cym na głęb­szym pozio­mie niż nasza kul­tura – ten fakt jest łatwo zauwa­żalny, kiedy zwró­cimy uwagę, jak wiele zwie­rząt uwiel­bia się bawić. Nie jest to cechą wyłącz­nie ludzką. Zabawa może być tak pro­sta jak u dwóch bawią­cych się psów albo tak skom­pli­ko­wana jak „zło­żone zabawy”, które dopro­wa­dziły do nie­któ­rych z naj­więk­szych odkryć Alberta Ein­ste­ina.

Dla tych, któ­rzy pra­gnę­liby poznać defi­ni­cję zabawy, oto ona: zabawa jest anga­żo­wa­niem się w przy­jemne doświad­cze­nia. Powin­ni­śmy jed­nak zagłę­bić się w ten temat, ponie­waż jest ona rów­nież czymś o wiele istot­niej­szym. Zabawa jest:

1. Nasta­wiona na dzia­ła­nie

Zabawa jest bez­po­śred­nia. Albo dobrze się bawisz, albo nie. W świe­cie nauki defi­niu­jemy afek­tywną jakość danego doświad­cze­nia poprzez nada­nie jej ety­kietki tonu hedo­nicz­nego, czę­ściej nazy­wa­nego war­to­ścią. Aby zanadto nie kom­pli­ko­wać sprawy, słowa hedo­niczny i war­tość będą jedy­nymi poję­ciami z żar­gonu psy­cho­lo­gicz­nej popkul­tury, które chciał­bym, żebyś pamię­tał pod­czas zapo­zna­wa­nia się z tą książką. Doświad­cze­nia o war­to­ści pozy­tyw­nej będą dla nas przy­jemne, nato­miast te o war­to­ści nega­tyw­nej – nie. Jeśli nasta­wimy się na zabawę, ozna­cza to, że będziemy poszu­ki­wać bar­dziej pozy­tyw­nych doświad­czeń, co oczy­wi­ście będzie dla nas korzystne31. Rów­no­cze­śnie jed­nak, kiedy będziemy mar­twić się o to, jak stać się szczę­śliwsi, auto­ma­tycz­nie i pod­świa­do­mie zaczniemy defi­nio­wać się jako osoby nie­szczę­śliwe (lub w naj­lep­szym wypadku nie­wy­star­cza­jąco szczę­śliwe). Owa prze­paść, którą wów­czas w sobie stwo­rzymy – ten nasz słaby wskaź­nik dobrego samo­po­czu­cia – sta­nie się cen­trum naszego zain­te­re­so­wa­nia, czę­ścią naszej oso­bo­wo­ści, wypie­ra­jącą doda­jące nam sił prze­ko­na­nie, że to my decy­du­jemy, jak spę­dzamy nasz czas.

2. Pro­spo­łeczna

Zabawa nikogo nie wyklu­cza. Nie jest zależna od takich zasad jak „nie możesz niczego nalać z pustej szklanki” albo „naj­pierw załóż maskę”, któ­rymi kie­ruje się wiele osób usi­łu­ją­cych odna­leźć życiowe szczę­ście. Zamiast tego zabawa czę­sto wynosi nas ponad nas samych. Bar­dzo spodo­bał mi się spo­sób, w jaki dok­tor neu­ro­lo­gii Lisa Feld­man Bar­rett ujęła to w naszej roz­mo­wie: „[Pod­czas zabawy] na kilka minut usu­wasz się z cen­trum wła­snego wszech­świata”. To wła­śnie wtedy prze­cho­dzimy ze strefy ja do strefy my.

Zabawa jest pre­dys­po­no­wana do przy­no­sze­nia korzy­ści nie tylko tobie, ale wszyst­kim, któ­rzy w niej uczest­ni­czą. Weźmy na przy­kład śmia­nie się z cze­goś w gro­nie przy­ja­ciół. Jak zręcz­nie ujął to aktor kome­diowy John Cle­ese: „Nie­mal nie­moż­li­wym jest zacho­wa­nie jakie­go­kol­wiek dystansu czy poczu­cia spo­łecz­nej hie­rar­chii, gdy wszy­scy ryczymy ze śmie­chu. Śmiech jest siłą demo­kra­cji”32.

Nie pró­buję przy tym powie­dzieć, że zabawa wymaga obec­no­ści innych osób. Samotna zabawa jest rów­nie istotna, a szcze­gól­nie ważna może być dla intro­wer­ty­ków. Mimo to ludzie, na któ­rych nam zależy, czę­sto bywają dla nas naj­po­tęż­niej­szym źró­dłem świet­nej zabawy. Jed­no­cze­śnie, mówiąc o tym, że jest ona zja­wi­skiem pro­spo­łecz­nym, mam na myśli rów­nież to, że nie czyni się jej niczyim kosz­tem. Co cie­kawe, kiedy angiel­skie okre­śle­nie zabawy – fun – po raz pierw­szy poja­wiło się w języku Anglo­sa­sów, praw­do­po­dob­nie pod koniec XVII wieku, począt­kowo ozna­czało ono oszu­stwo albo drwinę. Ta kono­ta­cja pozo­staje w języku angiel­skim aż do dziś, w takich wyra­że­niach jak „I had a lit­tle fun at some­one’s expense”, czyli „Tro­chę się zaba­wi­łem czy­imś kosz­tem”. Być może to wła­śnie ona przy­czy­niła się rów­nież do nie naj­lep­szej ogól­nej opi­nii na temat zabawy. Pozbądźmy się zatem tego bala­stu prze­szło­ści. Od tego miej­sca zgódźmy się wszy­scy, że nie wolno nam nazy­wać zabawą cze­goś, co wyda­rza się kosz­tem kogo­kol­wiek.

3. Auto­no­miczna

Być może przez moje rekla­mo­wa­nie zabawy i jej pro­spo­łecz­nych wła­ści­wo­ści do two­jej głowy wpa­dła myśl, że jestem kolejną biu­rową mendą, mówiącą ci, że musisz czę­ściej się uśmie­chać. W prze­ci­wień­stwie do szczę­ścia (które zostało wymier­nie zde­fi­nio­wane przez naukę) zabawa jest jed­nak czymś, co musisz okre­ślić dla sie­bie samo­dziel­nie. Twoja zabawa będzie nie­za­leżna i wyjąt­kowa wyłącz­nie dla cie­bie. To twoja wła­sność. Jedyną jej wspólną dla nas wszyst­kich cechą jest jej pozy­tywna war­tość – i ener­gia, którą nas wypeł­nia. Pamię­taj zatem, że kiedy inni usi­łują narzu­cić ci swoje podej­ście do tego, jak dobrze się bawić, może być to dla cie­bie nawet szko­dliwe. To kolejny powód, przez który zabawa doro­biła się złej repu­ta­cji, jed­nak tym pro­ble­mem zaj­miemy się dokład­niej w roz­dziale poświę­co­nym zaba­wie w miej­scu pracy.

4. Nie­zwy­kła

Zabawa jest zja­wi­skiem wie­lo­po­zio­mo­wym – sięga od widocz­nych gołym okiem oznak w postaci coraz szer­szego uśmie­chu, który wstę­puje ci na usta pod­czas czy­ta­nia zabaw­nego komiksu, aż po pochła­nia­jącą wszystko falę fizjo­lo­gicz­nej i psy­cho­lo­gicz­nej przy­jem­no­ści, którą odczu­wasz w szczy­cie naj­przy­jem­niej­szych doświad­czeń. Dla jed­nych zabawą może być przy­tu­la­nie się z part­ne­rem pod­czas oglą­da­nia serialu na Net­flik­sie, nato­miast dla innych będzie to gło­śne wale­nie w bębny per­ku­sji. A co naj­lep­sze, nie ma zupeł­nie żad­nego zna­cze­nia, co uwa­żasz za świetną zabawę – cokol­wiek by to było, i tak będzie w sta­nie wynieść cię ponad codzien­ność i zwy­czaj­ność. Ist­nieje bowiem pewien nie­zwy­kły, nad­przy­ro­dzony wręcz obszar zabawy, który znaj­duje się daleko ponad nauką i ponad wszyst­kim tym, co jeste­śmy w sta­nie zmie­rzyć.

Oso­bi­ście lubię myśleć o war­to­ściach jako o dwóch kolo­rach na kole ruletki. Sam zade­cy­duj, który z nich repre­zen­tuje pozy­tywne doświad­cze­nia, a który nega­tywne. To twój wybór. Kiedy roz­wi­niemy w sobie nawyk zabawy, nauczymy się oszu­ki­wać w ruletce w taki spo­sób, aby wygrany kolor przy­no­sił nam korzyść. Nie możemy spra­wić, żeby kulka ni­gdy nie lądo­wała na kolo­rze nega­tyw­nych war­to­ści, jed­nak zwy­kle jeste­śmy w sta­nie dys­po­no­wać naszym cza­sem w taki spo­sób, aby mieć na swoim kon­cie wię­cej dobrych doświad­czeń niż złych. Możemy rów­nież nauczyć się cie­szyć nawet z tych, które nie idą po naszej myśli. Ale czy wiesz, za co naj­bar­dziej kocham ana­lo­gię z grą w ruletkę? Za pole zie­lone. Zabawa w swoim naj­lep­szym wyda­niu prze­wyż­sza dual­ność bycia szczę­śli­wym lub nieszczę­śli­wym. Ist­nieje spe­cjalne pole zabawy, któ­rego nie odnaj­dziesz na podziałce linio­wej. Znaj­duje się ono poza war­to­ściami. Prze­ska­ku­jemy wów­czas nad pro­stą chę­cią subiek­tyw­nej poprawy samo­po­czu­cia i jeste­śmy w sta­nie dostrzec, że jest ona jedy­nie try­wial­nym zmar­twie­niem naszego ego. W takich szczy­to­wych momen­tach chwi­lowo nie ist­nieją radość i smu­tek, a ci, któ­rzy mieli na tyle szczę­ścia, żeby doświad­czyć tego stanu, opi­sują swoje doświad­cze­nia jako tak cudowne, że nie da się okre­ślić ich w sło­wach. Te uwal­nia­jące wyskoki mają ogromny poten­cjał, aby połą­czyć nas z czymś więk­szym od nas – czymś, co, jak nie­długo się prze­ko­nasz, sam zaczą­łem nazy­wać Tajem­nicą.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. H. Kel­ler, Let Us Have Faith, New York: Double­day, & Doran & Com­pany, Inc., 1940. [wróć]

2. R. Gol­den, What Does the Out­cry over Ama­zon’s Men­tal Health Kio­sks Say About Cor­po­rate Wel­l­ness Pro­grams?, „HR Dive”, 16 czerwca 2021, https://www.hrdive.com/news/what-does-out­cry-over-ama­zon-ama­zen-men­tal -health-kio­sks-say-about-cor­po­rate-wel­l­ness/601942. [wróć]

3. Prze­kłady tytu­łów arty­ku­łów nie­prze­tłu­ma­czo­nych wcze­śniej na język pol­ski pocho­dzą od tłu­maczki (przyp tłum) [wróć]

4. C. Ans­berry, An Over­lo­oked Skill in Aging: How to Have Fun, „The Wall Street Jour­nal”, 2 czerwca 2018, http://www.wsj.com/artic­les/an-over­lo­oked-skill-in-aging-how-to-have-fun-1527937260. [wróć]

5. G. Iacurci, U.S. Is Worst Among Deve­lo­ped Nations for Wor­ker Bene­fits, CNBC, 4 lutego 2021, http://www.cnbc.com/2021/02/04/us-is-worst-among-rich-nations-for-wor­ker-bene­fits.html. [wróć]

6. B. Ehren­re­ich, Za gro­sze. Pra­co­wać i (nie) prze­żyć, War­szawa: Metro­po­li­tan Books, 2022. [wróć]

7. R. Har­fo­ush, Hustle and Float: Rec­laim Your Cre­ati­vity and Thrive in a World Obses­sed with Work, New York: Diver­sion Books, 2019. [wróć]

8. D.H. Pink, Drive : kom­plet­nie nowe spoj­rze­nie na moty­wa­cję, War­szawa: Wydaw­nic­two Stu­dio Emka, 2012. [wróć]

9. A. Lar­son, My Distur­bing Stint on a Cor­po­rate Wel­l­ness App: At Some Point, I Reali­zed the Goal Was to Make My Job Kill Me Slo­wer, „Slate”, 26 kwiet­nia 2021, https://slate.com/human-inte­rest/2021/04/cor­po­rate-wel­l­ness-gro­cery-store-work-dan­gers.html. [wróć]

10. G. Vay­ner­chuk, Crush It!: Why NOW Is the Time to Cash In on Your Pas­sion, vol. 10, New York: Har­per­Col­lins, 2015. Warto zazna­czyć, że pozna­łem Gary’ego oso­bi­ście i szcze­rze wie­rzę w to, że ma dobre inten­cje (rów­nież to samo zakła­dam na temat Granta). Co wię­cej, należy przy­znać, że od kilku lat Gary łagod­nieje w swoim podej­ściu do „harówki”. [wróć]

11. G. Car­done, Reguła 10: Jedyna róż­nica mię­dzy suk­ce­sem a porażką, Gli­wice: Wydaw­nic­two Złote Myśli, 2016. [wróć]

12. J. Pfef­fer, Dying for a Pay­check: Why the Ame­ri­can Way of Busi­ness Is Inju­rious to People and Com­pa­nies, New York: Har­per­Col­lins Publi­shers, 2018. [wróć]

13. D. Walsh, The Work­place Is Kil­ling People and Nobody Cares, Stan­ford Gra­du­ate School of Busi­ness, 15 marca 2018, http://www.gsb.stan­ford.edu/insi­ghts/work­place-kil­ling-peo ple-nobody-cares. [wróć]

14. F. Pega, B. Nafradi, N.C. Momen, Y. Ujita, K.N. Stre­icher, A.M. Pruss-Ustun, A. Desca­tha et al., Glo­bal, Regio­nal, and Natio­nal Bur­dens of Ische­mic Heart Dise­ase and Stroke Attri­bu­ta­ble to Expo­sure to Long Wor­king Hours for 194 Coun­tries, 2000–2016: A Sys­te­ma­tic Ana­ly­sis from THE WHO/ILO Joint Esti­ma­tes of the Work-Rela­ted Bur­den of Dise­ase and Injury, „Envi­ron­ment Inter­na­tio­nal” 154 (2021): 106595, https://doi.org/10.1016/j.envint.2021.106595. [wróć]

15. F.W. Tay­lor, The Prin­ci­ples of Scien­ti­fic Mana­ge­ment, New York: Har­per & Bro­thers, 1919. [wróć]

16. J. Miner, Orga­ni­za­tio­nal Beha­vior 1: Essen­tial The­ories of Moti­va­tion and Leader­ship, New York: Routledge, 2015. [wróć]

17. B. Bar­tels, My Love–Rela­tion­ship Coun­ter, App Store, 18 grud­nia 2010, https://apps.apple.com/us/app/my-love-rela­tion­ship-coun­ter/id409609608. [wróć]

18. B.H. Schott, L. Minuzzi, R.M. Krebs, D. Elmen­horst, M. Lang, O.H. Winz, C.I. Seiden­be­cher et al., Meso­lim­bic Func­tio­nal Magne­tic Reso­nance Ima­ging Acti­va­tions During Reward Anti­ci­pa­tion Cor­re­late With Reward-Rela­ted Ven­tral Stria­tal Dopa­mine Rele­ase, „Jour­nal of Neu­ro­science” 28, nr 52 (2008): 14311–14319, https://doi.org/10.1523/jneu­ro­sci.2058-08.2008. [wróć]

19.Dopa­mine Jack­pot! Sapol­sky on the Science of Ple­asure, YouTube, FORA.tv, 2 marca 2011, https://www.youtube.com/watch?v=axrywDP9Ii0. [wróć]

20. P. Brick­man, D. Coates, R. Janoff-Bul­man, Lot­tery Win­ners and Acci­dent Vic­tims: Is Hap­pi­ness Rela­tive?, „Jour­nal of Per­so­na­lity and Social Psy­cho­logy” 36, nr 8 (1978): 917–927, https://doi.org/10.1037/0022-3514.36.8.917. [wróć]

21. E. Lin­dqvist, R. Ostling, D. Cesa­rini, Long-Run Effects of Lot­tery Wealth on Psy­cho­lo­gi­cal Well-Being, „The Review of Eco­no­mic Stu­dies” 87, nr 6 (2020): 2703–2726, https://doi.org/10.1093/restud/rdaa006. [wróć]

22. G. Grol­leau, S. Said, Do You Pre­fer Having More or More Than Others? Survey Evi­dence on Posi­tio­nal Con­cerns in France, „Jour­nal of Eco­no­mic Issues” 42, nr 4 (2008): 1145–1158, https://doi.org/10.1080/00213624.2008.11507206. [wróć]

23. J.W. Kable, P.W. Glim­cher, The Neu­ro­bio­logy of Deci­sion: Con­sen­sus and Con­tro­versy, „Neu­ron” 63, nr 6 (2009): 733–745, https://doi.org/10.1016/j.neu­ron.2009.09.003. [wróć]

24. J.M. Twenge, T.E. Joiner, M.L. Rogers, G.N. Mar­tin, Incre­ases in Depres­sive Symp­toms, Suicide-Rela­ted Out­co­mes, and Suicide Rates Among U.S. Ado­le­scents After 2010 and Links to Incre­ased New Media Screen Time, „Cli­ni­cal Psy­cho­lo­gi­cal Science” 6, nr 1 (2017): 3–17, https://doi.org/10.1177/2167702617723376. [wróć]

25. J. Twenge, IGen: Why Today’s Super-Con­nec­ted Kids Are Gro­wing Up Less Rebel­lious, More Tole­rant, Less Happy – and Com­ple­tely Unpre­pa­red for Adul­thood – and What That Means for the Rest of Us, New York: Atria Books, 2017. [wróć]

26. D.J. Lin­den, The Com­pass of Ple­asure: How Our Bra­ins Make Fatty Foods, Orgasm, Exer­cise, Mari­ju­ana, Gene­ro­sity, Vodka, Lear­ning, and Gam­bling Feel So Good, New York: Pen­guin, 2012. [wróć]

27. V. Ott, G. Fin­lay­son, H. Leh­nert, B. Heit­mann, M. Hein­richs, J. Born, M. Hal­l­sch­mid, Oxy­to­cin Redu­ces Reward-Dri­ven Food Intake in Humans, „Dia­be­tes” 62, nr 10 (2013): 3418–3425, https://doi.org/10.2337/db13-0663. [wróć]

28. J.A. Bar­raza, P.J. Zak, Oxy­to­cin Instan­tia­tes Empa­thy and Pro­du­ces Pro­so­cial Beha­viors, „Oxy­to­cin, Vaso­pres­sin and Rela­ted Pep­ti­des in the Regu­la­tion of Beha­vior” (2013): 331–342, https://doi.org/10.1017/cbo9781139017855.022. [wróć]

29. C. Engel­king, Light­ning’s Strange Phy­sics Still Stump Scien­ti­sts, „Disco­ver Maga­zine”, 20 listo­pada 2019, https://www.disco­ver­ma­ga­zine.com/envi­ron­ment/light­nings-strange-phy­sics-still-stump-scien­ti­sts. [wróć]

30. J. Gold­stein, Play in Chil­dren’s Deve­lop­ment, Health and Well-Being, Brus­sels: Toy Indu­stries of Europe, 2012. [wróć]

31. D. Sul­li­van, B.P. Hardy, Nie­do­syt i speł­nie­nie. Jak kon­cep­cja braku i korzy­ści może zmie­nić twoje życie na lep­sze, Gli­wice: One­press Power, 2023. [wróć]

32. K. Petras, R. Petras, „Nothing Is Worth More Than This Day”: Fin­ding Joy in Every Moment, New York: Work­man Publi­shing, 2016. [wróć]